Życie nigdy nie wygląda tak, jak to sobie zaplanujemy, a jednak człowiek zawsze na nowo snuje nierealne marzenia o tym, że mimo wszystko może być jakoś lepiej, łatwiej… Cóż za naiwna głupota! Wystarczy sobie wyobrazić, że żyje się w kraju, gdzie panuje wojna, do tego straciłaś wszystkich swoich najbliższych — jedni wyjechali, inni zginęli, a jeszcze kolejni albo cię porzucili, albo ty sama odsunęłaś się od nich. Zostałaś samotną kobietą, której mogła jedynie trzymać się kurczowo swojej pracy, bo tylko to jej pozostało. I pomimo tego wszystkiego, tego, że wszystkie te okropieństwa skutecznie zrujnowały człowiekowi życie, ten i tak zawsze będzie planował i tym samym okłamywał samego siebie, że jego życie jeszcze się nie skończyło.
Tonks wcale nie musiała sobie tego wyobrażać. Dotkliwie odczuła na swojej skórze okrutny chichot losu. Straciła przyjaciół, straciła ukochanego, straciła dziecko… Właściwie to nie miała już nic, oprócz pracy w Hogsmeade. Nie było to spełnienie jej marzeń, prawdę powiedziawszy, była to odskocznia od cierpienia. Marna, ale zawsze… I mimo tego, że nie miała zupełnie zapału do powierzonego jej zadania ani pewności czy jest odpowiednią osobą na swoim stanowisku, w jej naiwnej głowie pojawiła się uporczywie powracająca myśl, że może to właśnie jest to! Może praca aurora faktycznie zawsze była jej przeznaczeniem, może całe jej życie potoczyło się właśnie w ten sposób, bo miała pojawić się w tym miejscu i w tym czasie, może pisane jej było zostać dowódcą oddziału i przejąć pieczę nad bezpieczeństwem wioski czarodziejów. Możliwe, że to właśnie ta myśl pozwalała jej przetrwać kolejne dni. Ale okazało się, że i tym razem nie mogło być w jej życiu ani łatwiej, ani też lepiej. Pomijała zupełnie trudności spowodowane objęciem dowództwa nad grupą aurorów, którzy nie potrafili ze sobą współpracować, a część w ogóle nie uznawała jej zwierzchnictwa. Nie przejmowała się również nadmiernie obecnością Dawlisha, który nawet nie ukrywał, że szpieguje dla nowego ministra i siał zamęt w jej zespole. Była w stanie to znieść, a nawet planowała wszystko poprowadzić ku lepszemu, jednak nie było jej to dane…
Pierwsze dwa miesiące minęły spokojnie, Tonks miała dzięki temu sposobność, żeby wyciszyć swoje prywatne sprawy. Nie odcinała się już tak od swojego otoczenia, utrzymywała regularny kontakt z rodziną, nielicznymi przyjaciółmi, a przede wszystkim z osobami z Zakonu Feniksa. Mimo to nie była na powrót tą samą Tonks, którą wszyscy pragnęli zobaczyć. Nie wróciła do swoich wściekle kolorowych włosów — mysi róż na stałe zagościł w jej wizerunku. Zdążyła się do niego przyzwyczaić, jak i również do bólu, który minimalnie zelżał. Poświęciła się pracy, która nie była specjalnie uciążliwa i zadaniom, które czekały ją jako członka ruchu oporu, zostawiając przy tym jak najmniej miejsca wspomnieniom. Jednak nadal nie wszystko szło po jej myśli… Na chwilę przed grudniowym wyjściem do Hogsmeade, Rosmerta postanowiła odmówić Ministerstwu, które podobno nie zapłaciło ani knuta za mieszkania dla aurorów, a oni zostali bez dachu nad głową. Właścicielka Pubu pod Trzema Miotłami pozostawała nieugięta na prośby Tonks. Na miejscu nie było już nawet Estery, która mogłaby załagodzić sprawę. Nimfadora nie miała do niej o to żalu, wiedziała, że Es lada dzień miała urodzić i postanowiła się zwolnić z pracy. Jednak zachowanie Rosmerty wzbudziło w niej niepokój i ograniczyło zaufanie.
Jeśli nie ze względu na Ministerstwo, to chociaż z powodu Dumbledore’a mogła pozwolić nam zostać, myślała pakując swoje rzeczy. Nie potrafiła wybaczyć tego, że jej oddział musiał się wynieść, ale Dawlishowi pozwoliła zostać. Najwidoczniej jemu Ministerstwo nie poskąpiło knuta. Dziękowała w duchu Dumbledore’owi za jego szybką i zapewne nie należącą do najmilszych interwencję. To właśnie dzięki niemu, Tonks i jej załoga, a przynajmniej jej część, mogła zostać w Hogsmeade. Zatrzymali się Pod Świńskim Łbem u Aberfortha. Tonks zdawała sobie doskonale sprawę, że brat Dumbledore’a policzył sobie znacznie więcej niż warte były trzy mizerne pokoje, które raczył im udostępnić. Nie były one w stanie pomieścić całego oddziału i wszyscy burzyli się, że mieliby cisnąć się w tyle osób na tak małej przestrzeni. Jednak widząc, że Ministerstwo nie ma zamiaru reagować, nawet najbardziej przeciwni Tonks aurorzy, z Proudfootem i Morrisem na czele, zgodzili się przystać na jej propozycję. W ten sposób w wiosce z dziesięciu aurorów gotowych do akcji, było jedynie pięciu. Tonks rozpisała im grafik, kto kiedy miał nocować w Świńskim Łbie — reszta wracała do swoich domów. Nimfadora oczywiście zamieszkała tam na stałe i była jedynym niezmiennym punktem w tej układance.
Taka decyzja wydawała jej się najlepsza, ale szybko pożałowała, że sprawy potoczyły się takim torem. W dniu wyjścia uczniów Hogwartu do Hogsmeade wydawało jej się, że ma wszystko dopracowane i nic nie powinno się wydarzyć. Myliła się… Nie spodziewała się, że pojawi się Mundungus Fletcher — odrażający człowiek, parający się mniejszymi lub większymi przekrętami i kradzieżami, ten sam, który miał być wtyką w półświatku przestępczym dla Zakonu i dokładnie ten sam, który tuż po bitwie w Departamencie Tajemnic postanowił okraść ich dawną Kwaterę Główną przy Grimmauld Place, żeby dorobić się na rodzinnych pamiątkach Blacków. Gdyby tylko Harry się na niego nie natknął… Tonks szczerze gardziła Mundungusem i nienawidziła go za to, że śmiał okraść Syriusza, gdy ten leżał nieprzytomny i nie był w stanie pokazać mu, gdzie jego miejsce! Jednak wiedziała doskonale, że jej kuzyn nie mógł ścierpieć przebywania w rodzinnym domu, a rodowe pamiątki nic dla niego nie znaczyły. W przeciwieństwie do młodego Pottera, który podszedł do sprawy bardzo emocjonalnie i zrobił to, co Dora pewnie dawniej też by chciała uczynić i próbował wręcz udusić Fletchera. Z jednej strony wspierała Harry’ego w tym przedsięwzięciu, z drugiej zaś miała pilnować porządku i to było wtedy najważniejsze.
Jednak nie ten incydent martwił ją najbardziej, nie późniejsza rozmowa z Harrym, nie pytania i zaniepokojone spojrzenia, ale to, co wydarzyło się później. Nie wiedziała, jak to się stało, że Katie Bell opuściła wioskę z czarno magicznym artefaktem, a później pechowo stała się ofiarą klątwy, która była rzucona na ten przedmiot. Nie miała pojęcia, jak to mogło się stać, a powinna przecież wiedzieć… Niestety, Katie została natychmiast przewieziona do Munga, a jej rodzice nie dopuszczają nikogo do niej nawet na krok, więc Tonks nie miała sposobności z nią porozmawiać. Myśl, że ktoś przetransportował do Hogsmeade coś takiego i niepostrzeżenie wręczył to uczennicy, spędzała jej sen z powiek i zajmowała każdą wolną chwilę.
Bo jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby przekazać to młodej Gryfonce, to chciał dostarczyć to do Hogwartu… Tylko po co?, zadawała sobie to pytanie, siedząc w swoim mizernym pokoiku. Niewiele było w nim miejsca, podejrzewała nawet, że jest to najmniejsze pomieszczenie u Aberfortha. Jednak jej samej niewiele było trzeba — ot cztery ściany, które pomieszczą wąskie łóżko, niewielką szafę i biurko, przy którym mogła pracować. Po posprzątaniu można było nawet uznać to miejsce za całkiem komfortowe. Nimfadora wstała z krzesła i podeszła do niewielkiego okienka — jedynego w tym pokoju i zerknęła na główną ulicę wioski. Zima w tym roku nie zachwyciła jej tak jak kiedyś. Śnieg sypał nieustannie, tworząc zaspy przy niskich domach i utrudniając mieszkańcom codzienne funkcjonowanie. Tonks aż wzdrygnęła się na myśl o swoim wczorajszym patrolu, na którym przemarzła do szpiku kości.
Nagle usłyszała czyjeś kroki na schodach, a po chwili drzwi otworzyły się w akompaniamencie przeciągłego skrzypienia. Najpierw zauważyła burzę blond loków, a dopiero za nią do pokoju weszła Lucille. Na jej twarzy widniał prowokujący uśmiech, a Tonks mogła się założyć, że po głowie dziewczyny krąży jakaś myśl, która z pewnością była nie na miejscu.
— Zgadnij kogo spotkałam na patrolu… — zaćwierkała radośnie od progu, ruszając sugestywnie brwiami. Tonks nie skomentowała jej wypowiedzi, doskonale wiedziała, że młoda aurorka zaraz sama wszystko jej opowie. Usiadła przy swoim biurku i zerknęła na Smith. — Pana Idealnego! Już myślałam, że idzie do ciebie…
— Chyba zapomniałaś, że jestem twoją przełożoną — skwitowała Tonks, siląc się na surowy ton. Wyciągnęła dłoń w kierunku Lucy, zerkając na nią wyczekująco. Dziewczyna nie zdobyła się nawet na odrobinę pokory, tylko wywróciła wymownie oczami i wręczyła Nimfadorze plik kartek. Dora od razu zaczęła czytać, co Lucille napisała w raporcie.
— O tym nie da się zapomnieć, Tonks — stwierdziła, kręcąc z politowaniem głową. — Nate wyglądał raczej na zawiedzionego, że widzi mnie, a nie ciebie…
— Nie podoba mi się to… — mruknęła starsza aurorka, marszcząc brwi. Nie miała tu na myśli, że Lucy jawnie wtrąca się w jej relacje z Moorem, ale bardziej martwiło ją, że z dokumentów, które przyniosła jej Smith, nic nie wynikało. — Lucy, cały ten raport jest… o niczym!
— Uwierz mi, ja naprawdę próbowałam się czegoś dowiedzieć — mruknęła Lucy, a Tonks zauważyła, jak na jej twarzy pojawia się irytacja. Doskonale rozumiała, jak to jest, gdy coś idzie nie po twojej myśli. — Rozmawiałam z każdym, nikt nic nie wie… A Rosmerta nawet słowem się nie odezwie, jeśli Ministerstwo nie zapłaci jej za nasz pobyt. Nikt nie wie skąd ta dziewczyna wzięła ten naszyjnik ani od kogo.
— Wiem, że to szukanie igły w stogu siana, ale musimy wiedzieć, kto próbuje zaszkodzić komuś w Hogwarcie — stwierdziła stanowczo Tonks, patrząc Lucy prosto w oczy. — Póki nie ma kolejnych wyjść, nie musimy się raczej martwić, ale wkrótce będzie kolejne.
— Myślisz, że ten ktoś będzie próbował jeszcze raz? Kto miał być jego ofiarą?
— Ta klątwa miała zabić, Lucy — powiedziała z pełną powagą Tonks i wróciła do obserwowania widoku za oknem. — I to nie Katie Bell miała zostać ofiarą, nie… Ona była jedynie pośrednikiem i dam sobie głowę urwać, że była tego nieświadoma.
— Imperius. — Lucy usiadła na skraju łóżka Tonks i spojrzała na nią z ogromnym zainteresowaniem. Nimfadorze przeszło przez myśl, że żaden inny auror nie pozwalał sobie na taką prywatę w stosunku do niej jak Lucy. Nie ważne czy chodziło o Williamsona, Morrisa czy nawet Proudfoota — każdy z nich wiedział, że najważniejszy jest profesjonalizm.
— Tak myślę — potaknęła Dora, wypuszczając z płuc powoli powietrze, dając sobie tym samym chwilę na zastanowienie. — Nie wiem tylko, kto go rzucił.
— Dowiemy się, Tonks — zapewniła ją Smith, a przekonanie w jej głosie pozwoliło Nimfadorze na moment odsunąć od siebie sprawę Katie Bell i przeklętego naszyjnika. Z powrotem usiadła przy swoim biurku i schowała raport do szuflady.
— Wychodzę dzisiaj, będziesz musiała mieć oko na to, co tu się dzieje.
— Mówiłam ci już, że średnio podoba mi się to, że jestem w innym oddziale niż ty? — powiedziała z wyrzutem Lucy, a Tonks spojrzała na nią z politowaniem i pokręciła głową.
Decyzja o przyjęciu Lucille Smith do Zakonu Feniksa nie była dla niej trudna. Nawet Szalonooki nie miał nic przeciwko, kiedy wysłuchał wszystkich za i przeciw. Lucy była zdolną czarownicą i miała potencjał by zostać naprawdę świetnym aurorem. Do tego nie brakowało jej chęci i krytycznego spojrzenia na świat. Rozmowa z nią nie musiała trwać długo, by Tonks mogła się przekonać, jakie dziewczyna ma poglądy. Lucy nie wahała się nawet chwilę, kiedy usłyszała propozycję Nimfadory. Jednak Dora wiedziała od początku, że ona i Smith nie mogą być w tym samym pododdziale i była świadoma, że raczej to nie spodoba się blondynce. Był to ruch taktyczny, który Tonks musiała zastosować. Po jej wszystkich perypetiach, zaufanie do niej wśród członków Zakonu Feniksa znacznie zmalało. Nie miała na myśli tych, którzy byli z nią blisko, tak jak Weasley’owie, Kingsley czy Hestia z Charlesem. Z nimi odbudowała kontakt bardzo szybko i starała się go utrzymać. Jednak osoby, które doszły do Zakonu po bitwie w Departamencie, były dla niej prawie obce i nie miała sposobności by nawiązać z nimi jakąkolwiek relację. Nimfadora traktowała to jako swoją słabość, której musiała jakoś zaradzić…
— Zakon to jest najważniejsza rzecz, na jakiej powinniśmy się wszyscy skupić — skwitowała Tonks, patrząc na Lucy z delikatnym uśmieszkiem. — Możesz być z Ministerstwa, możesz być skąd tylko chcesz, ale jedynie Zakon ma realny wpływ na to, jak będzie wyglądała ta wojna. Zrozum, ja nie mam nic poza Zakonem i niczego innego nie chcę. Dlatego potrzebuję cię w Hogsmeade, gdy jestem na zebraniach. Tak samo jesteś mi niezbędna na spotkaniach Zakonu, kiedy ja jestem tutaj. — Lucy zadrżały kąciki ust i z satysfakcją obserwowała ile w jej przełożonej jest zapału oraz przekonania o słuszności ich sprawy. — Lucy, chcę, żebyś była moimi oczami i uszami tam, gdzie mnie nie ma…
***
Idąc ulicą, rozglądała się ze smutkiem po okolicy. Kiedy ostatnim razem tutaj była, słońce grzało przyjemnie, oświetlając ładne, zadbane domki, przed którymi bawiły się mugolskie dzieci. Teraz wydawało jej się, że zimowy mróz zatrzymał całe życie na tym osiedlu, a w powietrzu dało się wyczuć chłód i grozę, tak jakby chwilę temu przeszła tędy armia dementorów. Tonks wzdrygnęła się mimowolnie i szczelniej otuliła się połami swojego płaszcza. Od miesięcy nie mieli informacji o masowym ataku tych potworów. Jednak w każdej chwili sytuacja mogła się zmienić. Strzepnęła płatki mokrego śniegu, który osadził jej się na włosach i zmrużyła oczy — ktoś szedł w jej stronę.
— Tonks — odezwał się wysoki mężczyzna, który przystanął kilka kroków od niej. Ubrany był w brązową kurtkę, a na szyję nonszalancko zarzucił gruby szal, przez który Nimfadora w pierwszej chwili go nie poznała.
— Derek, miło cię widzieć — przywitała się z narzeczonym swojej kuzynki. — Właśnie idę do Laury, powinna na mnie już czekać.
— Wychodzicie gdzieś? — zapytał, przystępując z nogi na nogę. Tonks wyczuła, że ta sympatia, którą mężczyzna okazał jej za pierwszym razem, już od dawna jest przeszłością, a jej miejsce najwidoczniej zastąpiła niezrozumiała dla niej niechęć.
— Laura ci nie mówiła?
— Tonks, ja wiem kim jesteś. — Mówiąc to ściszył głos i spojrzał na nią chłodno.
— Kim my jesteśmy, Derek — poprawiła go, rozumiejąc, że chodzi mu o jej magiczne pochodzenie. Nie rozumiała jego zachowania, biorąc pod uwagę to, ile razy jej kuzynka zarzekała się, że nie ma on nic przeciwko temu, że jest czarownicą. — Ja i Laura.
— Słuchaj, nie chcę, żebyś ją znowu w coś wciągnęła, rozumiesz? — powiedział stanowczo i rzucił jej wyzywające spojrzenie.
— Znowu? — zdziwiła się, ale w jej głowie od razu zakołatała myśl, że zarówno z nią, jak i ze swoim narzeczonym Laura nie była całkowicie szczera. W duchu Tonks zgodziła się zagrać w tę grę pozorów, ale tylko ten jeden raz.
— Dopiero co udało jej się wykręcić z tej waszej wojenki, nie chcemy, by znowu się w to wplątała. Może ty i inni chcecie umrzeć, ale Laura nie, rozumiesz? — mruknął niechętnie, mierząc kobietę spojrzeniem. — Planujemy ślub. Ona już wybrała…
Tonks spojrzała za mężczyzną, który nie czekając na jej odpowiedź, ruszył przed siebie w nieznanym jej kierunku. Mróz nie robił już na niej żadnego wrażenia, aż gotowała się z irytacji. W głowie przewijały się jej wspomnienia rozmów, w których Laura zapewniała ją, że Derek całkowicie ją zaakceptował, że jej magiczność zupełnie mu nie przeszkadza, że kocha ją szczerze i popiera we wszystkim. Jakże odległe było to od jej rozmowy z nim. Odniosła wrażenie, że owszem Derek chce być z Laurą, ale gdy ta spełni kilka warunków. A Tonks wiedziała przecież doskonale, że jej kuzynka regularnie pojawia się na spotkaniach Zakonu i działa w nim aktywnie.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk zamykanych drzwi. To właśnie Laura zamykała na klucz dom swojego narzeczonego. Tonks spostrzegła, że dziewczyna przykłada różdżkę do klamki i wypowiada pod nosem jakieś zaklęcie. Nimfadora wcisnęła ręce do kieszeni płaszcza, zaciskając przy tym pięści.
— Hej, kawałek stąd jest ślepa uliczka, tam możemy się deportować do Szalonookiego — powiedziała na przywitanie z uśmiechem na twarzy. Tonks spojrzała na nią sceptycznie.
— Jesteś pewna, że możemy? Podobno już nie bawisz się w wojenkę — skwitowała chłodno, a Laura otworzyła oczy ze zdumienia. — Właśnie spotkałam Dereka.
— Chyba mu nie powiedziałaś, że…
— Że idziemy na spotkanie organizacji, która bierze udział w wojnie? — dokończyła za nią Tonks. Laura przełknęła ślinę i zerknęła na swoją kuzynkę z przestrachem. Gołym okiem było po niej widać, że nie chciała by jej mały sekret wyszedł na jaw. — Spokojnie, nie powiedziałam, ale chyba zasługuję na jakieś wyjaśnienia.
— Kazał mi wybierać — westchnęła cicho Laura, nie patrząc na Tonks. — Albo Zakon, albo on.
— Powiedziałaś mu, że porzuciłaś Zakon — stwierdziła chłodno Nimfadora. Sama tyle razy zastanawiała się nad swoim miejsce w tej wojnie, nie ukrywała, że często miała ochotę uciec, ale mimo to zawsze trwała przy swoich pobratymcach. Nawet wtedy, gdy jej rodzice chcieli wyjechać z nią gdzieś za granicę z dala od wojny, ona twardo odmówiła i została, żeby walczyć. — A mi mówiłaś, że podobno cię kocha i zaakceptował cię taką, jaką jesteś.
— Bo mnie kocha — powiedziała z przekonaniem Laura. — A ja kocham jego… Nie mogłam mu odmówić, ale przysięgałam również Zakonowi. Chcę walczyć, Tonks.
— Rozumiem cię doskonale, ja też chcę walczyć, ale nie okłamuję nikogo… — zwróciła jej uwagę Nimfadora. — Pomyślałaś w ogóle, jak to ma wyglądać?
— Na razie wszystko jest w porządku…
— Na razie — prychnęła Tonks, krzyżując ręce na piersi. — Nie chcę nawet pytać, co mu mówisz, kiedy znikasz. Czy on w ogóle pozwala ci używać magii? Co się stanie, kiedy któregoś dnia nie wrócisz? Co jeśli zginiesz?
— Nawet tak nie mów, Tonks.
— O śmierć nie tak trudno — mruknęła złowrogo Nimfadora, czując, że chyba za dużo czasu ostatnio spędziła z Alastorem i zaczęła nieświadomie przyjmować jego zachowanie. — Zapomniałaś już o McCorrym?
***
Tonks stała oparta o biblioteczkę Alastora i spoglądała na znikających członków jej pododdziału. Od kiedy tylko Moody przyznał się, że Syriusz przebywa pod jego dachem, Nimfadora zawsze jako ostatnia wychodziła ze spotkań. Posłała łobuzerski uśmieszek bliźniakom, którzy stroili do niej głupie miny i pomachała życzliwie do Lucasa Gottesmana. Laura wychodząc nawet nie spojrzała w jej stronę. Tonks wiedziała, że jej kuzynka walczy teraz sama ze sobą i nie chciała jej jeszcze bardziej mieszać w głowie. Z resztą sama nie wiedziała, co byłoby lepsze — gdyby Laura odeszła od Zakonu i świata magii, ale wiodła w miarę bezpieczne życie u boku Dereka czy może gdyby została i mogła być w pełni sobą, ale mogłaby również zginąć w każdym momencie.
— Wszyscy już wyszli — oznajmił Alastor, przyglądając się jej, a jego magiczne oko cały czas było wpatrzone w regał, o który opierała się Dora. — Altheda jeszcze u niego jest. Usiądź.
— Wolałabym, żeby Poppy się nim zajmowała. Mam do niej większe zaufanie — stwierdziła z niezadowoleniem, ale posłusznie usiadła przy stole i poczekała aż Szalonooki również dokuśtyka do krzesła.
— Ale tak się akurat złożyło, że to nie ty podejmujesz decyzje — mruknął kąśliwie. Tonks jednak doskonale wiedziała, że i on nie darzy całkowitym zaufaniem Althedy Farewell — to właśnie dlatego jego magiczne oko, skierowane było ciągle na jej osobę. Nmfadora nie zapałała do kobiety sympatią już przy pierwszym spotkaniu, kiedy to na zebraniu Zakonu głośno poddawała wątpliwości jej słowa. Jednak gdy dowiedziała się, że nieznana jej do tej pory czarownica, z polecenia Dumbledore’a ma zajmować się Syriuszem, nawet wstawiennictwo dyrektora nie mogło powstrzymać niechęci, jaką zapałała Tonks. — Ona jest dobrym uzdrowicielem, Tonks. Dumbledore powiedział…
— Wiem, co powiedział — ucięła Dora, zerkając wymownie na swojego mentora, tak jakby chciała mu powiedzieć, że nie ma traktować jej jak dziecko. — Nie zmienia to faktu, że jej nie ufam. Nikt tak naprawdę nie wie, co ona mu robi… To jakieś eksperymenty!
— Black został potraktowany nieznaną klątwą — przypomniał jej Alastor, stukając niespokojnie palcami w blat stołu. — W jaki sposób chciałabyś go leczyć, jak nie eksperymentalny? Czasami żałuję, że ci o nim powiedziałem… Miałbym mniej kłopotów na głowie. W tym domu jest ostatnio zbyt wiele bab!
— Nie myślisz tak — stwierdziła Tonks, mierząc go spojrzeniem, a na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Nie sądziła, że po tym, jak jej relacja z Szalonookim wydawała się doszczętnie zniszczona, okaże się, że jest on jedną z nielicznych osób, przy której Tonks potrafiła się jeszcze szczerze uśmiechnąć.
— Myślę, że wiem kim jest twój kochaś. — W tym momencie jego oko wbiło swoje spojrzenie w twarz Tonks, szukając dowodów na potwierdzenie jego domysłów. Uśmiech Nimfadory natychmiast zmienił się w grymas.
— Trochę ci to zajęło — mruknęła, siląc się na żartobliwy ton. — Nie chcę o nim rozmawiać.
— On pewnego dnia wróci — westchnął Szalonooki i w ojcowskim geście położył swoją ciężką, sękatą dłoń na ramieniu Tonks. — Nie będziesz mogła udawać, że się nie znacie. Prędzej czy później się spotkacie.
— Na razie to chciałabym spotkać się ze swoim kuzynem — skwitowała, odwracając twarz.
— W takim razie nie zatrzymuję cię — warknął Moody, zabierając rękę z jej ramienia. Zerwał się od stołu i zaczął wychodzić z pokoju, stukając swoją protezą o podłogę. — Pamiętaj, że jak tylko zda raporty, to dam mu taką lekcję, jakiej nigdy nie miał.
Tonks uśmiechnęła się pod nosem, ale od razu odrzuciła od siebie myśli dotyczące tej rozmowy i gdy tylko Moody wyszedł ze swojego salonu, ponownie podeszła do biblioteczki. Wyciągnęła swoją różdżkę i w pełnym skupieniu wypowiedziała skomplikowaną inkantację, której nauczyła się on Szalonookiego, a drugą ręką pochwyciła odpowiednią książkę. Pamiętała doskonale, jak irracjonalne wydawało jej się to przejście rodem z romantycznych książek w połączeniu z domem i osobą Alastora. Nimfadora prześlizgnęła się przez wejście, które ukazało się między regałami i wciągnęła z irytacją powietrze, słysząc, jak na końcu korytarza ktoś nuci beztrosko jakąś piosenkę. Przeszła kilka metrów wąskim przejściem i omiotła spojrzeniem pomieszczenie, w którym już kilka razy dane było jej się znaleźć. Skromny pokoik, wydawał się być na szybko i niedbale umeblowany. Tonks wolała nie myśleć, co wcześniej trzymał tam Szalonooki. Teraz jednak większość miejsca zajmowało spore łóżko, które ustawiono pod ścianą. Naprzeciw niego stał duży drewniany stół, na którym rozłożone były liczne probówki, kociołek i składniki do eliksirów. Podłoga została wyłożona starym, wypłowiałym dywanem, a w rogu ustawiono fotel, na którym Nimfadora zwykła była siadać. Przy łóżku, na który leżał Syriusz Black, stała Altheda Farewell. Tonks spoglądała z grymasem niezadowolenia na kobietę, która w tej chwili poprawiła spadające jej na twarz kosmyki długich, brązowych włosów.
— Jeszcze nie skończyłam, Alastorze — odezwała się Farewell. Mówiła cicho, ale wszystkie słowa, które padały z jej ust były doskonale zrozumiałe. Tonks zauważyła, że gdy ta czarownica zabierała głos, każdy w pomieszczeniu jej słuchał. Żałowała jedynie, że jej wypowiedzi zawsze stawały w opozycji do słów Nimfadory.
— Byłabym wdzięczna, gdybyś już kończyła. Chciałabym pobyć chwilę z kuzynem — stwierdziła surowo Tonks, a Altheda aż wzdrygnęła się na dźwięk jej słów.
— Ah, to ty Tonks — odparła, odwracając się w jej stronę. Farewell uśmiechnęła się do niej, jakby próbowała przekonać ją do siebie. — Jeszcze nie zmieniłam Syriuszowi wszystkich opatrunków.
— A niby co mają mu dać te bandaże? — spytała oschle Nimfadora, podchodząc do łóżka Blacka. Usiadła obok niego i spojrzała na jego blade ciało, które Farewell w większości owinęła materiałami, spod których wydobywał się niezbyt przyjemny zapach. — Syriusz został przeklęty, a nie ranny.
— Wiem, ale jego ciało reaguje normalnie — zauważyła uzdrowicielka, zawiązując sprawnymi palcami bandaż na ramieniu Blacka. — Leży nieprzytomny od ponad pół roku. Odleżyny, siniaki, zanik mięśni… Ufam, że dzięki tej miksturze uda mi się powstrzymać ten proces i zachować jego ciało w stanie prawie nietkniętym. Tak, żeby udało się wykluczyć wielomiesięczną, jak nie wieloletnią rehabilitację, gdy już się obudzi.
— Wolałabym, żebyś zajęła się jego wybudzeniem, a nie mumifikowaniem — syknęła Tonks, spoglądając na czarownicę spode łba. Jedynym, co pozwalało jej znosić tę kobietę, był fakt, że zawsze twierdziła, że Syriusz się obudzi. Nie wiedziała, co prawda, kiedy to nastąpi, ale w przeciwieństwie do innych zawsze mówiła gdy, a nie jeśli. Czarownica zwinęła resztę bandażu i zaczęła w milczeniu chować swoje rzeczy. Tonks w tym czasie poprawiła poduszkę Blacka i odgarnęła z jego bladej, wychudłej twarzy pasma włosów. Zauważyła, że niegdyś czarne jak heban kudły jej kuzyna, teraz przeplecione zostały nielicznymi srebrnymi nitkami. Nie nadało mu to jednak niedbałego wyglądu. Wręcz przeciwnie, wydawał się Tonks schludniejszy niż kiedykolwiek. Czysty, uczesany, ogolony… Jakby jego nonszalancja wyparowała z ciała.
— Dobrze, że Syriusz ma kogoś takiego jak ty. — Tonks usłyszała za sobą głos Althedy. Nie odpowiedziała, nie chciała zatrzymywać jej tutaj dłużej. Z wdzięcznością przyjęła, że kobieta opuściła samotnię Blacka, a ona mogła zostać z nim sama.
— Ta jędza zrobi z ciebie konserwę, Syriuszu…
***
Mroźny wiatr kołysał koronami drzew, z których gdzieniegdzie spadały hałdy śnieżnego puchu. Las w środku zimy wydawał się jeszcze bardziej opuszczony. Ale taki nie jest, pomyślał od razu Remus Lupin, prostując swoje obolałe ciało. Gdzieś w oddali przecież żyło prawie sto wilkołaków, a las mimo grudniowej aury tętnił życiem. Czarodziej był w szoku, że to miejsce mogło się rozwinąć w tak krótkim czasie! A może po prostu był zbyt skupiony na sobie, na niechęci do tego miejsca, że nie zauważył potencjału, jaki w nim tkwił. Nie wiedział, w którym momencie przestał patrzeć na te wszystkie wilkołaki przez pryzmat Greybacka i jego sfory. Jednak udało mu się zauważyć w nich normalnych ludzi, którzy w jakiś sposób chcieli zacząć swoje życie na nowo — tak na poważnie. To nie była banda typów spod ciemnej gwiazdy, skrzykniętych przez Greybacka, a ludzie, którzy nie potrafili znaleźć swojego miejsca. Udało im się właśnie w tym lesie.
Kiedy Remus przybył tam po raz pierwszy, większość z nich pomieszkiwała w szałasach albo jaskiniach, nie ważne jak długo już przebywali w tym miejscu. Jedyne domy, jakie się tam mieściły, to chata Greybacka na polanie, do której dopuszczał nielicznych i domek Andrew, w którym zimą przebywała również Meg, a i Remus znalazł tam swój kąt. Wszyscy dookoła żyli dziko, czego Lupin nie był w stanie zrozumieć. Nie potrafiłby tak… Najwidoczniej oni też nie potrafili, bo w ciągu tych kilku miesięcy las zmienił się nie do poznania. Między drzewami, które mieszkańcy znacznie przerzedziły, niczym grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać mniejsze lub większe domki. Niektóre były drewniane, inne zbudowane zostały z pozostałości po spalonej wiosce, którą Greyback zaatakował rok wcześniej. W swej formie mogły pozostawiać wiele do życzenia, jednak nie można było im odmówić tego, że sprawiały wrażenie solidnych i ze spokojem mogły pomieścić niewielką rodzinę. Również handel rozwinął się między mieszkańcami. W otoczeniu polany Fenrira zaczęły powstawać budowle, których kształt przypominał stragany. Wilkołaki przynosiły tam to, co udało im się stworzyć, upolować lub zebrać i wymieniały to na niezbędne dla nich przedmioty czy nawet usługi. Remus szedł tam czasami z Owen, żeby pomóc jej zanieść zwierzynę, którą kobieta upolowała, sam niekiedy wymieniał tam zioła, które zebrał w lesie — zimą było to jednak niemożliwe. Starał się chodzić po swoim nowym domu bez strachu, chociaż często czuł na sobie pogardliwe spojrzenia psów Greybacka, które paliły równie mocno, co srebro, którym ranili go wtedy w jaskini. Wiedział, że nie będzie w stanie wykonać swojej misji, jeśli nie zdobędzie zaufania innych, a nie było innego sposobu niż przebywać wśród nich.
Nie wiedział czy z własnej potrzeby, czy może z konieczności upodobnienia się do innych mieszkańców sam postanowił zbudować dom. Wątpił, żeby mu się to udało, jednak musiał spróbować. Kolejnym problemem, pomijając jego znikome zdolności w budowie domu, był fakt, że większość wilkołaków zdążyła skończyć prace przed zimą, a on dopiero zaczynał. No ale nie po to był czarodziejem, żeby nie mógł sobie poradzić z odrobiną śniegu. Wyczarowane przez niego zaklęcie osłaniające, spełniało swoje zadanie znakomicie, musiał jedynie pamiętać, żeby raz na jakiś czas je odnowić, bo inaczej mogłoby to skończyć się chłodną niespodzianką. Bez problemu poradził sobie z wykopaniem fundamentów, ciężej mu już szkło z wypełnieniem go kamieniami i nadmurowaniem niewielkiego murku, który mógłby odpowiednio podtrzymać całą budowlę. A już najgorzej mu poszło z osadzeniem pali, na których miały się opierać wszystkie ściany.
Ze zmęczeniem, ale i satysfakcją przybił ostatnią poprzeczną belkę i tym samym skończył szkielet domu. Pracę, którą włożył w to przedsięwzięcie czuł w każdym kawałeczku swojego ciała. Dziękował Merlinowi za magię, za to, że z taką łatwością mógł przetransmutować kawałki drewna i kamienie w niezbędne mu narzędzia. Było mu dzięki temu znacznie łatwiej.
Usłyszał w oddali skrzypienie śniegu, a wraz z powiewem wiatru poczuł jej zapach. Była jeszcze daleko. Nie zauważył nawet, kiedy jego zmysły wytężyły się tak mocno. Musiał przyznać Andrew, że miał rację. Im dłużej przebywał w lesie, im dłużej mieszkał z nim i Meg, tym wyraźniejsze zauważał zmiany u siebie. Uśmiechnął się na myśl o Maggie, która szła powoli, starając się nie wydać żadnego dźwięku, ale jednak śnieg pod jej stopami zdradzał ją z każdym krokiem coraz głośniej. Nie sądził, że po tym wszystkim w jego życiu będzie mógł zagościć jeszcze spokój. Meg Owen weszła do jego życia, zagarnęła całe miejsce i zrobiła porządek, a przynajmniej udało jej się to na tyle, na ile jej pozwolił. Zszedł ostrożnie z belki i narzucił na siebie puchową kurtkę.
— Nie musisz się skradać — powiedział, stojąc do niej plecami, a ona zaśmiała się cicho pod nosem.
— Nie sposób cię już zaskoczyć — zauważyła Owen, stając obok niego i przyglądając się początkom budowy. — Nie mogłeś poczekać do wiosny?
— Musiałem zacząć coś robić — odpowiedział, spoglądając na nią. Ubrała kurtkę Moona, która wisiała na niej, nadając jej dość groteskowy wygląd. Spod czapki, którą sama zrobiła na drutach, wystawały jej brązowe włosy, a pokrytą rumieńcem twarz chowała przed mrozem w szaliku. Gdy tak na nią patrzył, widział radosną dziewczynkę, która chwilę temu skończyła szaloną zabawę w śniegu. — Jak widzisz, idzie mi całkiem nieźle.
— Dzięki twojemu patykowi — zauważyła z rozbawieniem kobieta.
— Różdżce, Meg. To jest różdżka.
— Zaczarowany patyk — stwierdziła i objęła Lupina, skrywając swoje zmarznięte ręce pod jego kurtką. Remus wzdrygnął się czując jej lodowate palce, ale z uśmiechem na twarzy objął ją ramieniem i pozwolił, żeby się w niego wtuliła. — Wiesz, że oni nie lubią magii.
— Wiem, ale jestem czarodziejem, a wszystkie wilkołaki chcąc czy nie należą do świata magii — stwierdził i przyłożył twarz do jej wełnianej czapki, by trochę ogrzać zmarznięte policzki. Może i jego zaklęcie chroniło go przed śniegiem, ale nie przed niską temperaturą, a i po ciężkiej pracy bardziej odczuwał chłód na swojej skórze.
— Chyba na jego marginesie — skwitowała Owen, a Remus nie mógł się z nią sprzeczać. Nie chcąc po raz kolejny kłócić się z nią o to, jak czarodzieje traktują wilkołaki, postanowił zmienić temat.
— Jeszcze trochę i może skończę. Oprowadzić cię? — Meg zerknęła na niego z iście huncwockim uśmiechem na twarzy i pokiwała ochoczo. Remus zastanawiał się, jak udało jej się zachować tyle dziewczęcego wdzięku. Poprowadził ją do budowli i obejmując ją od tyłu, zaczął wskazywać: — Tutaj będzie wejście, zaraz dalej kuchnia. Może uda mi się nawet zrobić jakiś stół, nie myślałem w sumie nad wnętrzem. Dalej niewielka spiżarnia, żeby przechowywać wszystko co potrzebne. Z kuchni będzie się wchodziło do niewielkiego salonu…
— A tam co będzie? — spytała, wskazując na ostatni z zaznaczonych na ziemi prostokątów.
— Tam, moja droga, będzie sypialnia — wyszeptał jej do ucha i aż poczuł, jak jej krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. A może to on sam tak zareagował? Maggie odwróciła się twarzą do niego i wspięła delikatnie na palce, żeby złożyć na jego ustach długi pocałunek. Remus docisnął ją mocniej do siebie, czując jej ciepło i rozkoszował się przez chwilę jej zapachem.
— Słyszałam, jak w lesie mówili o Fenrirze — mruknęła Maggie, odsuwając się od ukochanego.
— Kto? — spytał lakonicznie Remus. Wiedział, że wilkołaki w lesie albo szanują, albo boją się Greybacka i zarówno jedni, jak i drudzy z łatwością mogli przejść na jego stronę. On jednak nie mógł na to pozwolić.
— Jasper, ten szewc… rozmawiał z jednym z nich. To dobry człowiek, Remusie — westchnęła i skrzyżowała ręce na piersi, żeby po chwili przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Lupin nie wiedział czy to z powodu chłodu, który był coraz bardziej odczuwalny, czy może myśl o sługusach Greybacka wywołała u niej taką reakcję.
— Zajmę się tym, Maggie — zapewnił, gładząc jej zmarznięty policzek. — A teraz chodźmy, zaraz mi zamarzniesz.
— W następne święta będziemy już tutaj — stwierdziła z uśmiechem, a w jej głosie można było na nowo usłyszeć pogodny ton. Remus spojrzał na nieskończony jeszcze dom. Nie wiedział, co wydarzy się za rok, nie miał pojęcia, co przyniosą najbliższe dni i jak długo potrwa wojna w jego świecie. I czy wojna czarodziejów faktycznie jest jeszcze jedyną rzeczą, która trzyma go w tym lesie…
Ja tu tylko coś zostawię i od razu znikam. Pozdrawiam, AlohomoraTej
Dwie godziny spóźnienia? Jak to się stało? Czemu ja nic nie wiem? Tak na serio, nie dostałam żadnego powiadomienia, a podobno obserwuję. Nie podoba mi się to.
OdpowiedzUsuń*okrzyk radości* ŁIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!
Dobra, teraz na poważnie: stało się! To się dzieje! To żyje! To jest tak dobry rozdział. Podoba mi się nowe myślenie Tonks! Altheda wydaje się super. Tonks jej nie lubi, ale ja tak. Ta kobieta wydaje się wiedzieć, co robi. Czekam na to, kiedy Syriusz się obudzi, a nie chciałabym być wtedy w skórze Remusa... Swoją drogą jestem ciekawa, jak mu się będzie wiodło w lesie i jak potoczy się i zakończy sprawa z Meg. Czy jestem okrutna, skoro wydaje się dopiero wszystko u nich zaczynać? Może. Mora, nikt nigdy nie wybaczy ci tego, jak skończył się ten sielankowy tydzień po Departamencie Tajemnic. Ale może damy radę zapomnieć :')
Dobrze, że jesteś <3
Atria Adara
No dwie karygodne godziny spóźnienia! ;)
UsuńWybacz, że nie napisałam od razu do Ciebie, ale chciałam, żebyś miała niespodziankę.
Wiem, że nikt mi nie wybaczy, ale może jakoś Was udobrucham xd
<3
Miałam :D Jestem dużą dziewczynką, umiem sprawdzać blogi, spokojnie :')
UsuńMoże, może... Musisz się postarać :') <3
AA
Zgadzam się, jak Syriusz wstanie, to Remus ma przerąbane po całości.
UsuńCzemu nie pisałaś, że coś wrzucasz? Zgadzam się z Atrią, jest zbyt sielankowo, żeby to się zaraz nie skończyło.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszym pisaniu. Śliczny szablon.
Pozdrawiam,
Morri
Tak, jak wspominałam pod którymś z wcześniejszych rozdziałów, zaczęłam znów czytać to opowiadanie jakoś miesiąc temu, by umilić sobie kwarantannę. Byłam trochę smutna, że znów dobrnę do jakiegoś momentu i kolejnego rozdziału już nie będzie, a historia zostanie urwana bez słowa. Mimo to, chciałam jeszcze raz przeczytać, bo to moje ulubione opowiadanie na blogspocie z uniwersum HP, a już najwaspanielsze jeśli chodzi o Remusa i Tonks. Serio, czytałam wiele, leszpego nie znalazłam nigdzie!
OdpowiedzUsuńAż tu pewnego dnia przychodzi powiadomienie, że dodałaś nowy rozdział, a ja myślałam, że dostaje palpitacji serca! Przez tyle lat wchodziłam z nadzieją, ale nic się nie pojawiało i nagle teraz jest! Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam, że nowy rozdział mojego ulubionego opowiadania jest dodany, ba i to w dodatku opublikowałaś go w dniu moich 23. urodzin! Lepszego prezentu nie mogłabym dostać! 💕
Rozdział, co tu dużo mówić, jak zwykle świetny! Wcale nie czuć, że od napisania poprzedniego minęło tyle lat. Mega się cieszę, że można przeczytać coś świeżego od Ciebie. Stęskniłam się za Tonks, Remusem, za Twoją wersją Szalonookiego i nawet za Meg, której kiedyś nie trawiłam! Nadal oczywiście jestem zła na Lupina za to, co zrobił Tonks i w tej sprawie jest dla mnie kompletnym kretynem, ale miło się czyta o tym, że jest w jakiś sposób szczęśliwy przynajmniej na razie z Meg. Mam tylko nadzieję, że jakoś odnajdzie drogę do Tonks, bo to ona jest mu pisana mimo wszystko. Niech się ogarnie! 😃 Chociaż trochę też mi automatycznie szkoda Meg, bo ona zostanie zraniona. No, chyba że rozwiazesz to inaczej, np. stanie się coś strasznego, albo Meg okaże się nie być tą osobą, za jaką ją mamy od początku? 🤔 Poza tym, jestem ciekawa, jak złapiesz teraz kanon, bo jest zima 6. części, a za rok w maju ma na świecie być już Teddy. Oh, blagam Cię, nie porzucaj nas już teraz! Plis! 🙏 Ale dość już teorii spiskowych. Mam wielką nadzieję, że nie będzie nam dane czekać kolejne 3 lata na rozdział, chociaż pewnie i po takim czasie przyszłabym, by go przeczytać.
Życzę Ci żebyś pewnego dnia doprowadziła to opowiadanie do końca, domknęła wątki i napisała cudowne zakończenie, które bezprecedensowo należy się tej historii! Widać kwarantanna sprzyja twórczości, więc życzę mnóstwa, mnóstwa weny, pomysłów i chęci do pisania, bo to też ważne! Pamiętaj, że ja, my wszyscy wciąż czekamy i trzymam kciuki. Masz do kogo wracać! ❤
Ściskam najserdeczniej,
Olga
Kochana, nawet nie wiesz, jak Ci dziękuję za ten komentarz! Dał mi tyle pozytywnej energii i przekonania, że powrót faktycznie ma sens! Naprawdę tego potrzebowałam. Dziękuję!❤
UsuńZrobię wszystko, żeby to opowiadanie skończyć. Na razie rozpisałam sobie do końca 6. tom. I nie, nie będziesz musiała czekać kolejnych 3 lat na rozdział, myślę, że nie będziesz musiała czekać nawet 3 dni :)
Jako, że prezent już dostałaś, to pozostało mi złożyć jeszcze spóźnione życzenia - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! Niech Twoje wszystkie marzenia się spełnią! ❤
Jak długo Wy będziecie dla mnie, tak długo ja będę dla Was ❤
Dziękuję! 🙌🙌🙌
UsuńMorciaaa!
OdpowiedzUsuńAle się cieszę, że to opowiadanie znowu poszło do przodu! Już się przyzwyczaiłam do tego, że jak tu wchodzę, to nie ma nic nowego... Ale teraz jest super :D Mając w perspektywie kolejny rozdział na dniach to już fruwam pod sufitem!
Rozdział jak zawsze świetny!
Nie mogę się doczekać, aż obudzisz Syriusza (zrobisz to, prawda? :D)! Tonks jest taka przybita, Łapa musi zrobić z tym porządek. No i zjechać po całości Remusa, a jak się dogadają we dwóch z Szalonookim, to jeszcze lepiej.
Mam nadzieję, że po długiej pokucie (bardzo surowej) Remus jeszcze będzie z Tonks. Szkoda w tym wszystkim Meg, której tak samo jak Olga nie trawiłam. Jednak poświęciła się dla Remusa, wycierpiała, a on myślę, że bardzo ją jeszcze zrani.
Derek mnie irytuje. Niech Laura go uświadomi, że ci ludzie walczą też o jego życie i spokój.
Kochana, czekam na ten "piszący się" teraz rozdział. Życzę Ci dużo weny i mam nadzieję, że ten powrót to już na stałe!
Myślę, że do zobaczenia wkrótce,
Magda (możesz mnie pamiętać jako Magdalene Sun)
PS. Piękna szata graficzna!
Ah, oczywiście, że pamiętam! Jak dobrze widzieć wiadomość od kolejnej znanej osoby! Nowy rozdział już jest, ale to pewnie się zaraz zorientujesz! ;)
UsuńDziękuję za to, że jesteś i komentujesz! Bardzo mi tego potrzeba, naprawdę!
Ślę sto całusów i tysiąc uścisków!