Moi drodzy oddaję w Wasze ręce rozdział, nie ukrywam, że z olbrzymim opóźnieniem. Zobaczymy czy ktoś tu jeszcze zagląda! Proszę o najmniejszy odzew w komentarzach.
* rozdział dodaję jak najszybciej, dlatego nie jest sprawdzony - poprawię go w najbliższym czasie
Pozdrawiam i całuję, Mora
Obawiała się tego dnia, nie stresowała się tak nawet, gdy zmierzała na pierwsze spotkanie Zakonu Feniksa. Wtedy była innym człowiekiem, pełnym pasji i chęci do działania, gotowym by zdziałać cuda i odmienić świat. Teraz była zaledwie cieniem swojego dawnego ja, ciągle pragnęła coś zmienić, jednak wiedziała już, że powinna zacząć od małych rzeczy, a nie rzucać się na głęboką wodę bez żadnego zabezpieczenia i topić w niej wszystko, co do tej pory miała. Jednak obiecała Kingsleyowi, że w końcu zjawi się na zebraniu i zda raport z Hogsmeade. Nie spodziewała się tylko, że spotkanie to odbędzie się w domu Moody’ego.
Tonks doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że od momentu, gdy Syriusz zapadł w śpiączkę, zebrania Zakonu były znacznie utrudnione. Zmuszeni do opuszczenia Kwatery Głównej na Grimmauld Place, musieli podzielić się mniejsze oddziały i spotykać w domach poszczególnych członków stowarzyszenia. Z tego co wiedziała, wraz z dołączeniem całkiem sporej liczby nowych osób, stworzyli pięć pododdziałów liczących około dziesięciu osób. King poinformował Nimfadorę, że ze względu na ich zobowiązania w Hogsmeade zadbał o to, by znaleźli się w tym samym pododdziale. Tylko skąd Dora miała wiedzieć, że to oznacza stały kontakt i spotkania w domu Szalonookiego, z którym stosunki miała ostatnio wyjątkowo napięte. Spotkanie w Mungu na dzień przed przeniesieniem Syriusza mogło być, co prawda, kamieniem milowym w ich sporze, jednak Moody skwitował jej wyznanie zwykłym: ,,Nie tutaj, Tonks.” Chwilę później zniknął i nie odezwał się do niej. Nimfadora była pewna, że już wtedy wiedział, że zjawi się w jego domu. Ona zdała sobie z tego sprawę dopiero następnego dnia, gdy chcąc dowiedzieć się jak najwięcej o aktualnej sytuacji Zakonu i nie wyjść na ignorantkę podczas zebrania, postanowiła skontaktować się z Kingsleyem i wypytać go o wszystko.
Auror znalazł chwilę czasu by wprowadzić ją we wszystkie aktualności. Okazało się, że prawdopodobnie włoski oddział Zakonu zostanie wcielony do angielskiej jednostki. Oznaczałoby to, że kolejne dwadzieścia osób zasiliło by ich szeregi na miejscu i dałoby to realne wsparcie, a także, że Franczesco, jako przywódca włoskiego Zakonu będzie musiał się przenieść do Anglii wraz z Sarą i małą Amelią. Tonks potrzebowała chwili, żeby ta informacja dotarła do niej. Czy to oznaczało, że jej najbliższa przyjaciółka wróciłaby do niej? Nimfadora poczuła ucisk w okolicy serca. Powrót Sary oznaczałby rozdrapanie kolejnych ran, jednak mógłby być również lekarstwem na skołatane serce Nimfadory. Dora doskonale wiedziała, że nie ma co snuć domysłów, musiała upewnić się i porozmawiać na ten temat z Lucky. Kolejne wieści, które przekazał jej Kingsley, dotyczyły jej dalekiej rodziny, a mianowicie Malfoyów. Podobno Harry miał dowody na to, że Dracon dołączył do szeregów śmierciożerców i poszukiwał czegoś na Śmiertelnym Nokturnie. Jednak Arturowi, któremu Potter przekazał te informacje, mimo licznych przesłuchań i przeszukania rezydencji Malfoyów, nic nie udało się udowodnić. Nie mieli nawet żadnych przypuszczeń czy Potter miał rację, ale z pewnością musieli obserwować poczynania Malfoyów i wszystkich z całej tej szemranej zgrai. Zwłaszcza, że od momentu, gdy Amelia Bones i Emmelina Vance zostały zamordowane, napady na czarodziejów i mugoli nasiliły się znacząco. Kingsley wspominał o ich oddziale, a także o pozostałych. W tym, do którego należała Dora wraz z Kingiem, należeli również Fred i George, Moody, w którego domu odbywały się spotkania, Charles Tomson, Laura oraz trzy inne osoby, które Tonks miała dopiero poznać tego dnia.
Wciągnęła ze świstem powietrze spoglądając na dom Szalonookiego. Nigdy nie widziała na własne oczy posiadłości swojego mentora, był to zakazany teren, którego nikt nie odważył się zbadać. Chociaż kiedyś, jeszcze za czasów szkolenia aurorskiego, Tonks i kilku jej znajomych planowało założyć się o to, komu uda się wedrzeć do siedziby Szalonookiego i przetrwać. Oczywiście do takowego zakładu nie doszło i nikt nie naraził się w ten sposób śmiertelnie Moody’emu. Jednak teraz, gdy Tonks stała na przeciwko żeliwnej furtki, chroniącej granice posiadłości jej nauczyciela, poczuła się znowu jak ta młoda i naiwna adeptka szkoły aurorskiej. Ręce jej się spociły, a prawa dłoń zacisnęła mocniej na różdżce, nie wiedziała czego ma się spodziewać, gdy przekroczy bramę posiadłości Moody’ego, a tym bardziej co się wydarzy już w jego domu.
Jeszcze raz spojrzała na piętrowy dom porośnięty bluszczem i zaniedbany ganek, a kiedy już miała otworzyć furtkę, usłyszała za sobą głuchy dźwięk aportacji. Z niesłychaną szybkością odwróciła się na pięcie i wycelowała różdżką w przybysza, który również nie był jej dłużny. Oboje mieli już wypowiedzieć klątwę, ale powstrzymali się w ostatnim momencie.
— Tomson? — spytała zdziwiona, spoglądając na wysokiego mężczyznę o szarych oczach i brązowej czuprynie, która łączyła się z dość okazałą brodą. Tonks prawie nie rozpoznała w nim swojego dawnego współpracownika. Nie pamiętała nawet, kiedy po raz ostatni się z nim widziała. — Zapuściłeś brodę?
— Jak widać — mruknął i chyba już machinalnie przygładził dłonią swój zarost. Spojrzenie jego szarych oczu od razu złagodniało, a na twarzy można było dostrzec delikatny uśmiech. Carl opuścił swoją różdżkę, tak jak i Dora. — Dobrze cię widzieć, Tonks.
— Ciebie również, Carl — odparła bez zastanowienia, a Charles nie zważając na nic, podszedł do niej i objął przyjaźnie. Nimfadora nie spodziewała się takiego gestu, co prawda nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała się z Tomsonem, ale mogła się założyć, że nie było to ich najprzyjemniejsze spotkanie. Dora przełknęła ślinę i odwzajemniła uścisk. Brakowało jej Carla i jego krukońskich mądrości, którymi zwykł ją zasypywać.
— Nie sądziłem, że cię tu spotkam — stwierdził, odsuwając się od niej na odległość ramion i zlustrował ją wzrokiem. Tonks zdawała sobie sprawę, że nie wygląda najlepiej, ale wiedziała również, że Carl widywał ją w gorszym stanie, dlatego nie przejęła się za bardzo tym, co mógł sobie pomyśleć. — Gotowa na zebranie?
— Bardziej gotowa już nie będę — skwitowała i uśmiechnęła się pod nosem. Tomson machnął różdżką, wypowiadając jakąś dziwną formułę i bez żadnych obaw przeszedł przez furtkę. Tonks z duszą na ramieniu podążyła za nim. — Co u was? Hestia dobrze się czuje?
— U nas w porządku — stwierdził lakonicznie mężczyzna. — Jest odpowiedzialna za pododdział, który stacjonuje w domu Dedalusa. Bardzo zaprzyjaźniła się z Emily.
— Emily? — zdziwiła się Dora. Spodziewała się, że do Zakonu dołączyli nowi członkowie, ale dziwnym uczuciem było niekojarzenie każdego imienia i nazwiska.
— Gottesman — dopowiedział, a Tonks zamurowało. Emily Gottesman, jej koleżanka z dormitorium, która jeszcze niedawno była w śmiertelnym niebezpieczeństwie, była w Zakonie.
— Ale przecież Emily i Lucas chcieli wyjechać tuż po rozprawie — powiedziała, a jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie sprawy Gattisa, w której śmierć poniosła Amelia. Doskonale przecież pamiętała, jak młode małżeństwo planowało odpocząć od wszystkiego i zniknąć na jakiś czas. Właściwie to nie dziwiła się im i z chęcią mogłaby zrobić to samo.
— Wyjechali i wrócili. Teraz oboje są w Zakonie, z resztą Lucasa zaraz spotkasz — wyjaśnił, pukając do drzwi za pomocą mosiężnej kołatki w kształcie splecionych gałęzi laurowych.
— Kto tam? — dobiegł ich zachrypnięty głos Szalonookiego.
— Tomson i Tonks — odpowiedział natychmiast Charles, a za drzwiami dało się słyszeć chrząknięcie.
— Co powiedziałem tobie po egzaminach, Tomson?
— Że jeżeli będę opierać się na suchych definicjach z książek, to długo nie pożyję — odpowiedział Carl z uśmiechem na twarzy. — Jak widać żyję.
— Obyś nie powiedział tego w złą godzinę — warknął Alastor i zamilkł na chwilę. Tonks zdawała sobie sprawę, że teraz przyszła jej kolej na potwierdzenie, że faktycznie jest sobą. Obawiała się pytania Moody’ego. W końcu to właśnie przez taką sytuację pokłócili się w Norze i kontakt między nimi został zerwany. — A co powiedziałem tobie, Tonks, gdy ostatnim razem się spotkaliśmy?
— Że już go tam nie ma — odpowiedziała cicho Dora, wspominając niefortunne spotkanie na korytarzu św. Munga. Zadumała chwilę nad tym, co wtedy się stało czy mogła inaczej poprowadzić wtedy rozmowę, czy zdoła jej się kiedyś naprawić relację z Moodym.
Drzwi otworzyły się szeroko, a w nich ujrzeli Szalonookiego z nietęgą miną, chrząknął niezadowolony i zniknął w wejściu do sąsiedniego pomieszczenia.
— Gościnny jak zawsze — skwitował cicho Charles, wywracając oczami.
— Słyszałem to, Tomson! — ryknął Szalonooki, a Tonks mimowolnie zaśmiała się. Było w tym wszystkim coś, co na myśl przywodziło jej dawne czasy, kiedy nawet przynależność do Zakonu wydawała jej się czymś całkowicie naturalnym i traktowała to jako sposobność do spotkania ludzi, których szczerze uwielbiała. Jednak było to niemożliwe… Nic nie mogło być takie jak kiedyś.
Tonks i Charles przeszli przez niewielki korytarz i weszli do jadalni. Był to całkiem spory pokój, jego ściany pokryte były wyblakłą wzorzystą tapetą, pośrodku stał duży stół otoczony dookoła krzesłami o rzeźbionych oparciach. Pod oknem stała niewielka dwuosobowa sofa, a ścianę naprzeciwko w całości zapełniał regał, na którym znajdowało się mnóstwo zaskakujących przedmiotów. Tonks rozpoznała wśród nich kilka fałszyskopów, jednak pozostałe urządzenia o dziwnych kształtach pozostawały dla niej zagadką. Charles wyminął Dorę i od razu podszedł do zebranych dookoła stołu ludzi, witając się ze wszystkimi serdecznie. Najwidoczniej wszyscy już byli. Kingsley pił coś z ogromnego kufla, tłumacząc najwidoczniej jakąś zajmującą kwestią Lucasowi Gottesmanowi i barczystemu mężczyźnie, którego Tonks nie znała. Laura rozmawiała z również nieznaną Nimfadorze kobietą, Fred i George najwidoczniej jako jedyni zauważyli jej obecność wśród zebranych, bo natychmiast wstali ze swoich miejsc i podeszli do niej.
— Tonks, to ty jeszcze żyjesz? — zagadnął nonszalancko Fred, poprawiając swoją elegancją marynarkę. Zarówno on jak i jego brat bliźniak prezentowali się wyjątkowo dobrze. To już nie była ta dwójka smarkaczy, która zeszłego lata pojawiła się na Grimmauld Place i zakładała wszędzie podsłuchy. Wyrośli i byli teraz zdecydowanie bardziej dojrzali.
— Martwiliśmy się, że już dawno po tobie — stwierdził George, obejmując ją ramieniem. — Bo jak inaczej wytłumaczysz fakt, że jeszcze nie odwiedziłaś nas w naszym sklepie?
— Nie mam nic na swoją obronę, chłopcy — stwierdziła, unosząc dłonie w poddańczym geście, a młodzi Weasleyowie zaśmiali się chytrze i od razu zaczęli zarzucać ją opowieściami o swoim biznesie. Na ratunek przybyła jej Laura, która szybko odgoniła rudzielców i objęła radośnie.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę — westchnęła, ściskając swoją kuzynkę.
— Widziałyśmy się całkiem niedawno — zauważyła Dora, również obejmując Laurę.
— Wiem, ale to niczego nie zmienia. Chodź, usiądziemy, zanim Moody nas skrzyczy — postanowiła i pociągnęła zdezorientowaną Tonks w kierunku stołu, gdzie zajęły miejsce naprzeciwko nieznanego Tonks mężczyzny i Lucasa, który, gdy tylko spostrzegł Nimfadore, posłał jej przyjazny uśmiech.
— Od kiedy Lucas i Emily są w Zakonie? — spytała szeptem Tonks, uprzednio machając do Gottesmana.
— Od miesiąca, może nawet i dłużej — odpowiedziała Laura, spoglądając na mężczyznę. — Byli jednymi z pierwszych, których wpuszczono w nasze szeregi po ujawnieniu się Sama Wiesz Kogo.
— A pozostali? — próbowała dopytać się Tonks, jednak w tym momencie Moody przerwał wszelkie towarzyskie rozmowy, rozpoczynając tym samym zebranie.
Wszystko wydawało się takie naturalne, każdy z obecnych zachowywał się wyjątkowo swobodnie, jakby cała zaistniała sytuacja była całkowicie na miejscu. I w rzeczywistości była, tylko Tonks nie pasowała do tej układanki. Kompletnie wypadła z rytmu, jej prywatne sprawy rzuciły cień na uczestnictwo w Zakonie i całej tej wojnie. Nie potrafiła pogodzić ze sobą wszystkiego, gdy zajmowała się niegdyś sprawami Zakonu, zapominała o sobie i najbliższych. Z kolei, gdy jej osobiste tragedie spadły na nią niespodziewanie, nie była w stanie nawet myśleć o wojnie i swoich obowiązkach. Była na to zbyt słaba… Inni również mieli swoje życie poza tym całym bagnem. Im jednak, w odróżnieniu od Dory, udało się wszystko poskładać w całość i odnaleźć się w tym. Laura potrafiła wrócić do Zakonu i być z Derekiem, bliźniacy rozwinęli swój biznes nawet w tak trudnych czasach, a Charles i Hestia zdołali znaleźć kompromis i tworzyli zgodne narzeczeństwo. Wszystkim się udawało, tylko nie Dorze… Być może było to spowodowane tym, że nie miała w nikim na tyle silnego oparcia, by znaleźć w sobie tę utraconą motywację do walki i chęć do życia, a może po prostu było jej to pisane.
Gdy tak przyglądała się, jak wszyscy w skupieniu i z determinacją wypisaną na twarzy słuchają Szalonookiego, opowiadającego o najnowszych wieściach z wilczego lasu, które przesłał Remus, Tonks poczuła, jak jej serce robi się z każdą chwilą coraz cięższe. Brakowało jej tego wszystkiego. Z westchnieniem wspomniała czasy, gdy zebrania odbywały się na Grimmauld Place. Gromadzili się wówczas wszyscy w wysprzątanej przez Molly kuchni dookoła ogromnego stołu. Pani Weasley krzątała się między siedzącymi osobami, pytając o samopoczucie i podając każdemu to herbatę, to miskę jej popisowej zupy cebulowej. Na przekór niej Syriusz oferował wszystkim mocniejsze trunki, rzucając nieprzyzwoitymi żartami z rękawa. Pod drzwiami zawsze czaiły się dzieciaki, które próbowały podsłuchać cokolwiek z tego, co działo się akurat na spotkaniu. Moody tak jak i tego dnia zapewne uciszałby wszystkich zgromadzonych i próbował prowadzić zebranie jak najbardziej poważnie. Wtedy zazwyczaj Tonks zarzucała go jakimiś pytaniami, które wyprowadzały go z równowagi, a Remus uśmiechał się pogodnie, siedząc niezauważony w kącie. Tłum i paradoksalnie, biorąc pod uwagę czas, w jakim byli, radosny nastrój wypełniał ówczesną Kwaterę Główną, a ona czuła, że jej życie ma jakiś większy sens. Samotna łza spłynęła po jej policzku, a Tonks pośpiesznie starła ją wierzchem dłoni, licząc na to, że nikt tego nie zauważył. Otrząsnęła się z dawnych wspomnień. Już nic z tego nie było prawdą i Tonks doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Próbowała skupić się na tym, co relacjonowali obecni tu członkowie Zakonu. A wieści niestety nie były najlepsze. Śmierciożercy próbowali inwigilować mugolski rząd, wicepremier został potraktowany imperiusem, który został źle rzucony i był znamienny w swych skutkach. Biedny urzędnik skończył, myśląc, że jest kaczką. Kingsley podejrzewał, że Voldemort już doskonale wie o jego zadaniu i ochranianiu mugolskiego premiera, dlatego wolał obrać za cel niżej postawionego pracownika i w ten sposób wybadać ile wiedzą oraz jakie są ich środki ostrożności. W związku z tą sytuacją, jeszcze kilka osób w Ministerstwie zostało wytyczonych, do ochrony ważnych osobistości mugolskich. Nieznany Tonks mężczyzna złożył raport, w którym poinformował o ataku na rodzinę Abbottów, w którym śmierć poniosła jedna osoba.
— Dziś rano oddział aurorów przyprowadził do Ministerstwa Stana Shunpike’a pod zarzutem szpiegowania na rzecz śmierciożerców — zameldował Charles, przygładzając swoją brodę. — Nie mają bezpośrednich dowodów, ale są świadkowie, którzy słyszeli, jak Stan rozpowiadał w barze, że doskonale wie, jaki będzie kolejny krok śmierciożerców.
— Stan? Masz na myśli tego pryszczatego bęcwała z Błędnego Rycerza? — zdziwiła się Nimfadora, a Carl skinął głową. — Nie wierzę w to…
— Była już rozprawa? — dopytywał Moody, ignorując Tonks.
— Ma się odbyć dzisiaj wieczorem — odparł Tomson, kładąc dłonie na stole. — Z pewnością go skażą. Nie wiem czy jest winny, czy nie, ale Ministerstwo potrzebuje figuranta.
— Pamiętam go z Hogwartu — odezwała się Laura, krzywiąc się nieznacznie. — Wielkiego pożytku z niego by nie mieli. Ten chłopak ledwo utrzymywał różdżkę w dłoni.
— To oznacza, że Scrimgeour nie jest lepszym ministrem niż Knot — skwitowała niechętnie Tonks. Tyle rozpisywali się o wielkich działaniach Rufusa, Prorok aż rozpływał się nad jego zaradnością w trudnych czasach, ale najwidoczniej była to kolejna szopka, która była dobrze odgrywana.
— Scrimgeour próbuje zebrać jak najwięcej ludzi pod sztandarem Ministerstwa, nasza działalność, a raczej jej autonomia nie jest mu na rękę — zauważył Lucas, prostując się na krześle.
— Dlatego my potrzebujemy jak najlepszych członków, a miernoty, które szukają poklasku, mogą nadal grać na jego zasadach — warknął Szalonooki, stukając niecierpliwie swoją laską w podłogę. — Jak sytuacja w Hogsmeade?
— Bez większych rewelacji — mruknęła Nimfadora, podejrzewając, że to właśnie jej moment by zabrać głos. — Pod moim dowództwem w wiosce stacjonuje dziewięciu aurorów. Z większością nie ma problemu, tworzą zgrany zespół i wiedzą, co mają robić. Komplikacje mogą być jedynie z Proudfootem, Morrisem i rzecz jasna z Dawlishem, który ciągle się gdzieś kręci. Podejrzewam, że szpieguje nas dla Scrimgeoura i donosi o tym, jak działamy. — Tonks spojrzała w kierunku Kingsleya, który pokiwał ze zrozumieniem głową. — Chciałam powiedzieć jeszcze, że podejrzenia Harry’ego dotyczące młodego Malfoya mogą być prawdziwe.
— Co masz na myśli? — zaciekawił się jeden z bliźniaków.
— Kiedy eskortowaliśmy uczniów z Hogsmeade do Hogwartu, Harry jako jedyny nie wyszedł z ekspresu — wyjaśniła Nimfadora, przypominając sobie sytuację, gdy okazało się, że jej patronus zmienił postać. — Okazało się, że próbował podsłuchać Ślizgonów, a Dracon spetryfikował go i ukrył pod peleryną niewidką, by Potter nie dostał się do szkoły.
— Podpisujesz to od razu jako przynależność do śmierciożerców? — zapytała nieznana Tonks kobieta, spoglądając na nią zdziwiona. Dora zlustrowała ją przez chwilę uważnie. Kobieta mogła mieć gdzieś około trzydziestu lat, może odrobinę więcej. W młodości musiała uchodzić za prawdziwą piękność. Długie brązowe włosy spięła w wysoki kok, z którego wydzierały się pojedyncze pasma, żeby opaść na czoło naznaczone kilkoma zmarszczkami. Miała ciepłe brązowe oczy, które również ozdobione były kilkoma zmarszczkami, a jej usta wydawały się być naturalnie wykrzywione w dobrotliwy uśmiech.
— Dracon jest blisko ze swoim ojcem i z tego, co wiem naśladuje go w każdym swoim zachowaniu — mruknęła niechętnie Tonks, urażona tym, że jakaś obca kobieta próbuje podważyć jej zdanie. — Jeżeli miałabym się zakładać, to z pewnością postawiłabym na to, że młody Malfoy i w tym aspekcie postąpi jak Lucjusz. Z resztą Harry już niejednokrotnie nam udowodnił, że jego przeczucia są prawdziwe.
— Artur był w rezydencji Malfoyów i nic nie udało mi się znaleźć — zauważył Charles.
— Co nie znaczy, że Draco nie dołączył do śmierciożerców — skwitowała Tonks, denerwując się coraz bardziej. — Wracając do Hogsmeade. W ten weekend ma być pierwsze wyjście do wioski i mam nadzieję, że będzie równie spokojne, jak miniony miesiąc.
— Czy wśród twoich aurorów, ktokolwiek nadaje się do Zakonu? — Pytanie Szalonookiego wprawiło Tonks w chwilową konsternację. Nie zastanawiała się wcześniej nad tym. Postrzegała swoich podwładnych raczej jako wiernych wysłanników Ministerstwa, nie biorąc pod uwagę, że czasy zmieniły się po raz kolejny i nie ma już ścisłego obowiązku by opowiadać się tylko i wyłącznie po jednej stronie.
— Być może Savage, gdyby to dobrze rozegrać, Williamson jest fantastycznym aurorem, ale nie wiem czy będzie chciał dołączyć — rozważała Tonks. — Z młodych… Oni wszyscy chcą działać, ale nie jestem pewna czy Zakon to ich sposób działania. Smith na pewno będzie chciała dołączyć. Co do innych musiałabym wybadać teren…
***
Przeszedł po niepewnie wyglądającej kładce nad strumieniem i skierował się w stronę stojącej nieopodal chaty. Jesienny wiatr przyprawiał go o gęsią skórkę, a opadające powoli liście tworzyły przed nim barwny dywan, prowadzący go do jego celu. Wracał właśnie z jaskini, którą znalazł niedaleko i obrał sobie jako doskonałe miejsce do składanie raportów innym członkom Zakonu. Tym razem wiadomość, którą przekazał Alastorowi, nie była długa ani szczególnie znacząca. Poinformował on aurora, że żyje i przez dłuższy czas może się teraz nie odzywać. Musiał wkupić się w łaski Greybacka, a raczej zbliżyć się do niego na tyle by przyćmić jego czujność i rozpocząć jakiekolwiek działania.
Otworzył drewniane drzwi spodziewając się, że zobaczy za nimi Meg. Jednak nie zauważył jej krzątającej się przy kuchennych szafkach ani nieopodal kominka. Za to w swoim starym, wysiedzianym już fotelu siedział Moon i przyglądał się badawczo Remusowi.
— Co sądzisz o szczerości, Remusie? — zapytał tak cicho, że Lupin ledwo go usłyszał.
— Szczerość jest bardzo ważna — odpowiedział po krótkiej chwili namysłu, spodziewając się, że Moon po raz kolejny próbuje go wciągnąć w jakąś grę.
— Więc mogę liczyć na twoją szczerość?
— Zawsze mogłeś na nią liczyć — zaperzył się młodszy wilkołak, spoglądając uważnie na Andrew.
— Tym razem chciałbym naprawdę — stwierdził, uśmiechając się przy tym dobrotliwie. — Szczerość za szczerość, co ty na to, Remusie?
Lupin podszedł do Moona i usiadł na fotelu naprzeciw niego. Kwestia tego czy ufa staremu wilkołakowi nie była szczególnie trudna do rozstrzygnięcia. Remus może i nie znał go zbyt długo, ale coś w środku podpowiadało mu, że Andrew nigdy by go nie zdradził. Jednak czy jego misja nie wymagała od niego milczenia? Miał być szpiegiem. Kiepskim, bo kiepskim, ale zawsze szpiegiem. Greyback wiedział, kim on jest i pewnie przekazał wszelkie informacje swojej sforze. Każdy, kto był w najbliższym otoczeniu Fenrira, musiał już zdawać sobie sprawę, że jest on czarodziejem, który walczy po drugiej stronie barykady. Z resztą jego zadaniem było również przekonanie wilkołaków do przyłączenia się do Zakonu Feniksa. Dlatego musiał komuś powiedzieć prawdę. Czy tym kimś mógłby być tą osobą?
— Andrew, prawda o mnie może być dla was bardzo niebezpieczna, a ja i tak już wiele ryzykuję mieszkając z wami.
— Myślisz, że przez to, że mieszkamy w lesie na uboczu, to nic nie wiemy? — zakpił Moon, unosząc wysoko swoje krzaczaste brwi. — Myślisz, że naprawdę tak mało wiem o świecie magii? O was czarodziejach, Dumbledorze, którego tak sobie cenisz i tych waszych wojnach?
— Znasz Dumbledore’a? — spytał Remus. Moon zszokował go w tym momencie i zbił całkowicie z pantałyku. Skąd Andrew miał tyle informacji, nie miał przecież prawa tego wiedzieć.
— Osobiście nie miałem tej wielkiej przyjemności, ale słyszałem o nim i to sporo — sarknął Moon, wywracając oczami i mlaskając głośno. — Wasza poprzednia wojna poniosła się sporym echem… Ale wracając, wiem doskonale, że ty i Fenrir jesteście wrogami, stoicie po dwóch różnych stronach i chociaż zawsze starałem się nie mieszać w żadne konflikty, to tym razem będę wspierał ciebie.
— To wiele dla mnie znaczy, ale wolałbym, żebyście z Meg nie mieszali się w to… — westchnął Remus, spoglądając z wdzięcznością na wilkołaka.
— Nie pytam cię o zdanie, Remusie. To może być ostatnia rzecz jaką zrobię w swoim życiu i chcę, żeby była właściwa. Z resztą czy nie po to tu przybyłeś? Żeby zwiększyć swoje szanse w tej wojnie? — zagrzmiał Moon, unosząc się delikatnie w swoim fotelu. Remus wytrzymał jego srogie spojrzenie wilkołaka. Andrew mlasnął dla uspokojenia i poprawił się na swoim miejscu. — Wielu z nas nie jest czarodziejami, ale zarówno twój Dumbledore jak i strona Fenrira, zdają sobie sprawę, że po przemianie odpowiednio nastawieni mogą być silną bronią.
— Wolałbym, żeby nie byli bronią… — wtrącił Lupin, czując nieprzyjemny ciężar na sercu.
— Wolałbym, żeby żaden wilkołak nie brał udziału w tej wojnie. Niestety, wiem doskonale, że przynajmniej dwa będą próbowały przelać nawzajem swoją krew — stwierdził, mierząc swojego rozmówcę wzrokiem, a Remus doskonale wiedział, że Moon ma na myśli jego i Greybacka.
— Andrew, uwierz mi — zaczął Lupin. Czuł potrzebę wyjaśnienia wszystkiego. Jeżeli miał być szczery, to był to właściwy moment. — Moja misja faktycznie miała polegać na wybadaniu sytuacji w lesie, wszystkim wydawało się, że Greyback tworzy tutaj armię na rozkazy Vldemorta. Kiedy okazało się, że tak nie jest, że wilkołaki mieszkające tutaj, nie wiedzą nic o wojnie i że większość z nich nie chce się w nią angażować, charakter mojej misji zmienił się. Nie rozumiem was wszystkich, ale to dobrze, że ty, Meg i wszyscy dookoła znaleźliście tutaj swoje miejsce. Ale wiem, Andrew, wiem doskonale, że część z tych ludzi, którzy uważają Greybacka za kogoś niesamowitego, nawet jeśli się go boją, pójdzie za nim. I zginie… Bo nieważne, co obiecuje im Voldemort, jeżeli wygra wojnę, to od razu pozbędzie się wszystkiego i wszystkich, co nie wpisuje się w jego wizję idealnego, czystego świata, z wilkołakami na czele. Nie chcę już przeciągnąć ich wszystkich na swoją stronę! Chcę by w tej zasranej wojnie było jak najmniej ofiar. By ludzie nie musieli się bać, a ci, którzy mieszkają tutaj, w tym lesie mogli stworzyć swój dom. Wiem, że w wojnie zginie wielu ludzi, ale informacje o tym, ile wilkołaków jest gotowych pójść za Fenrirem, mogą pomóc mi, uprzedzić kolejny krok przeciwnika i uniknąć chociażby jednej ofiary. Tylko tego chcę… Informacji, które mogą mi pomóc…
— Cieszę się, że takie jest twoje podejście, Remusie — Moon pokiwał z aprobatą głową. — Im mniej ofiar tym lepiej. Chciałbym cię prosić, żebyś nie angażował w to Meg. Nie jestem ślepy ani głuchy, zdaje sobie sprawę z tego, że łączy was coś więcej. Ona cię kocha, ale ty… — Remus chciał zaprzeczyć, powiedzieć, że jest w stanie pokochać Maggie, że jest mu bliższa niż ktokolwiek inny na tym świecie, ale Moon przerwał mu ruchem ręki. — Nie musisz mi się tłumaczyć. Doskonale wiem, że w Londynie jest kobieta, którą kochasz. Nie wiem czemu z nią nie jesteś, ale ustaliliśmy już kiedyś, że ma mamy inne podejście do życia… Ona ciągle jest w twoim sercu, Remusie. To wilkołacza miłość, silniejsza niż zwykłe uczucie. Kiedy my, wilkołaki, pokochamy kogoś prawdziwie, to już na zawsze. Jesteśmy wierni jak psy… Choć to niefortunne i ubliżające nam porównanie. Jednak kierujemy się również instynktem, to on każe nam stworzyć sobie miejsce, do którego możemy wracać. Dlatego z taką łatwością przyszło ci związać się z Meg. To, co zrodziło się między wami nie jest złe, pamiętaj o tym…
Remus zadumał się przez chwilę nad słowami, które padły z ust Moona. Po raz kolejny miał wrażenie, że stary wilkołak czyta jego myśli niczym otwartą księgę. W jego
głowie toczyła się bitwa, między myślami o wojnie, jego nieszczęsnej misji, poczuciu obowiązku i ludzkiej przyzwoitości, a uczuciem, którym darzył Maggie i Tonks. Z jego rozmyślań, które i tak prowadziły do żadnych konkluzji, wyrwał go głos Moona.
— Zapewne pamiętasz nasze dawne lekcje. Będziemy musieli je przyspieszyć, Remusie. Tymczasem musisz uważać na Fenrira, czuję, że wkrótce będzie próbował coś zrobić… Obawiam się, że wkrótce przyjdzie mój koniec, nie wiem ile przemian będzie mi dane jeszcze przeżyć. Proszę cię tylko o to, by Meg była bezpieczna. Ona jest jedyną istotą, na której mi zależy, tylko dla niej jeszcze żyję…
***
Koniec zebrania był dla Tonks najbardziej wyczekiwanym momentem tego dnia. Nie pamiętała by kiedykolwiek chciała by spotkanie Zakonu Feniksa skończyło się szybciej niż było to zaplanowane. Jednak tym razem wszystko było dla niej wyjątkowo męczące, nie potrafiła się w pełni skupić i wczuć w tematy, które poruszali. Z ulgą przyjęła więc zakończenie zebrania. Cierpliwie też zniosła bliźniaków, którzy natychmiast zasypali ją informacjami o najnowszych projektach i planach. George’owi wymknęło się nawet coś o dziewczynie Freda, ale Dora nie chciała drążyć tematu. Uśmiechnęła się jedynie i spróbowała wyjść niezauważona. Nie udało jej się to, gdyż w drzwiach usłyszała Moody’ego.
— Jeżeli myślisz, że po tym wszystkim ot tak wyjdziesz z mojego domu, to jesteś w błędzie — mruknął swoim jak zwykle markotnym tonem i zlustrował magicznym okiem, jakby chciał upewnić się, że nie zrobi w tym momencie złego ruchu. — Musimy poważnie porozmawiać.
Tonks wróciła do salonu, który pustoszał. Członkowie Zakonu jeden po drugim wychodzili z domu Szalonookiego. Nimfadora przyglądała się, jak drzwi zamykały się po nieznajomej kobiecie, ostatniej z obecnych i pomyślała, że choć nie zrobiła na niej dobrego wrażenia, to wolałaby, żeby została z nią i Moodym. Odwleczenie najprawdopodobniej jednej z najbardziej niezręcznych rozmów w życiu Dory, było teraz jedynym pomysłem jaki chodził jej po głowie. Niestety, drzwi się zamknęły, a Tonks została sam na sam ze swoim dawnym mentorem.
— Przestań się tak pietrać, jesteś już dorosła — warknął Szalonooki, stukając swoją drewnianą nogą o podłogę. Usiadł naprzeciw Tonks i wlepił w nią swoje spojrzenie, jakby oczekiwał, że to ona zacznie całą tę nieprzyjemną farsę.
— Chyba zapomniałeś, że w moim przypadku dorosłość nic nie znaczy — skwitowała to Dora, siląc się na żartobliwy ton.
— Zdążyłem się o tym nie raz przekonać — mruknął i wyjął z kieszeni różdżkę. Machnął nią delikatnie, a z pobliskiego regału przyleciał jeden z fałszyskopów, które tam leżały. Alastor szepnął coś niewyraźnie i z impetem położył urządzenie między sobą, a ono zakręciło się kilka razy i wycelowało swój szpiczasty koniec w kierunku Tonks. — I obawiam się, że ostatnim czasem zbyt często naginasz prawdę.
— Zabolało… — skwitowała, czując bolesne ukłucie w sercu. Zdawała sobie jednak sprawę, że zachowanie Szalonookiego było całkowicie uzasadnione. — Ale rozumiem. Musisz jednak wiedzieć, że nie powiem ci wszystkiego. Nie okłamię cię, ale niektóre fakty muszę zachować dla siebie.
— Oczekuję szczerości — stwierdził Alastor. — Jeżeli mamy sobie jeszcze ufać, to jest jedyna droga, Tonks.
— Wiem, przepraszam cię za wszystko, Moody — szepnęła, spuszczając głowę. Za każdym razem, gdy miała opowiedzieć swoją historię, na nowo zalewała ją fala wszystkich emocji, które przeżywała ostatnio. Musiała zmierzyć się z nimi na nowo. — Ty mi zaufałeś, a ja to wszystko zaprzepaściłam. Próbowałeś mi pomóc, kiedy straciłam kontakt z całym światem, a ja potraktowałam cię w straszny sposób…
— Nie potrzebuję twoich przeprosin, Tonks. Dopóki nie zrozumiem wszystkiego, one nie mają znaczenia — fuknął Szalonooki. Tonks pokiwała głową. Nie wiedziała od czego ma zacząć, tyle razy rozmyślała o swoim życiu, że sama już nie wiedziała, kiedy zaczęły się jej wszystkie problemy. Jednak mówiła, bez większego zastanowienia rozpoczęła swoją opowieść. Mówiła nieskładnie o jej początkach w Zakonie, o tym jak radziła sobie po rozstaniu z Billem, o nadziejach zwiazanych z dołączeniem do Zakonu. Mówiła o wszystkim, a Moody chrząkał znacząco, pospieszając ją by przeszła do sedna sprawy. A Tonks gubiła się w swoim życiu, wspominała Billa, Kirleya, Nate’a i jego… Wypowiadała się o nim bardzo enigmatycznie, tak by fałszyskop nie wykrył kłamstwa. Mówiła o tym, że się zakochała, że to z nim spędziła pierwsze dni po bitwie w Departamencie. Z rozżaleniem wspominała to, jak była szczęśliwa z nim, że nawet teraz oddałaby wszystko, żeby wrócić do tamtych chwil. Nie potrafiła powstrzymać łez, gdy mówiła o tym, jak ją zostawił, jak skreślił w ciągu chwili wszystko, co trzymało ją wtedy przy życiu. Było jej wstyd na myśl o jej depresji, o tym, jak zamknęła się w sobie po tym wszystkich.
— Chciałam się wynieść, Moody — mruknęła Nimfadora. — Poświęcić całkowicie pracy, znaleźć mieszkanie, odciąć od tych wszystkich ludzi, którzy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Ale zbiegło się to wszystko z tym nieszczęsnym pobytem w Norze… Wtedy, kiedy tak na ciebie wybuchłam. Nie byłam świadoma, nie miałam pojęcia… Moody, ja byłam wtedy w ciąży…
Tonks zaszlochała gorzko. Od momentu, gdy opowiedziała Molly o tym, jak zabiła swoje dziecko, starała się nie wracać do tego myślami. Świadomość, że mogła dać życie komuś, kogo kochałaby najmocniej na świecie, a tymczasem przez swoją głupotę wszystko zniszczyła, doprowadzała ją do rozpaczy. Mogła stracić Remusa, mogła być
to nieszczęśliwa miłość, która nie miała szans na przetrwanie, ale nikt, nawet mężczyzna,
którego darzyła tak wielkim uczuciem, nie mógł nazwać ich dziecka potworem. Tonks nie
potrafiła na spokojnie wspominać tego dnia w św. Mungu. Pozwoliła by łzy swobodnie spływały po jej policzkach, nie przejmowała się tym, co Moody o niej pomyśli. Nie widziała najmniejszego sensu w dalszej spowiedzi, to, co powiedziała do tej pory powinno już wystarczyć. Schowała twarz w dłoniach, chcąc ukryć się przed spojrzeniem Szalonookiego.
— Wybacz, że się tak nad sobą użalam, ale… — Nie była w stanie powiedzieć więcej. Wiedziała, że jej łzy nie robią wrażenia na Alastorze. Wzięła głęboki oddech i spróbowała się uspokoić. — Wiem, że dla ciebie takie dramaty nic nie znaczą, liczy się tylko powodzenie misji…
— Mylisz się — mruknął Moody i odchrząknął znacząco. — Powodzenie misji zależy tylko i wyłącznie od ludzi, a oni składają się z samych dramatów… — Na chwilę zapadła cisza. Szalonooki zastanawiał się nad czymś, a Tonks mimo żalu, który ciągle ściskał ją za serce, poczuła ulgę. Moody nigdy nie należał do osób wylewnych, rzadko kiedy okazywał emocje, trudno było rozróżnić kogo darzy sympatią, a kogo nie. Jednak Nimfadora znała go już zbyt długo i wiedziała, że jego słowa można było uznać za wybaczenie tego, co miało między nimi miejsce. — Czy ten mężczyzna… Czy ja go znam?
— Jedyną osobą, która go naprawdę zna, jest Syriusz — westchnęła Tonks, nie chciała nikomu zdradzać tożsamości Remusa, nie chciała by był postrzegany jako ten, który ją skrzywdził. — Nie wiem, co się z nim dzieje. Ostatni raz widziałam go, gdy poroniłam… Łatwiej jest, gdy o nim nie myślę.
— Black z pewnością nie puściłby mu tego płazem…
— Syriusz… To jemu się ciągle żaliłam… Wizyty u niego bardzo mi pomagały — westchnęła smętnie. Tęskniła za swoim kuzynem. Najchętniej wróciłaby do czasów, kiedy Black rezydował w Kwaterze Głównej i za każdym razem rozśmieszał ją i droczył, ale tak naprawdę to chętnie spojrzałaby po prostu na niego, usiadła obok i opowiedziała mu o wszystkim. — Moody, powiedz mi proszę, gdzie jest Syriusz… Ja muszę to wiedzieć! Gdzie go przeniosłeś?
— Black jest tutaj.
Przypomniałam sobie niedawno o pewnym opowiadaniu, które czytałam w zeszłe wakacje. Wróciłam do niego, przeczytałam je całe ponownie i skończyłam znowu, bo w tym czasie przybyło tylko kilkanaście nowych rozdziałów. Ale rozbudziło to we mnie tęsknotę i zajrzałam na Chwilę Wytchnienia. Nic nowego, miałam sobie odpuścić - i zobaczyłam w kolumnie, że tutaj dwa dni temu pojawił się nowy rozdział! Szok i niedowierzanie!
OdpowiedzUsuńOczywiście nie pamiętam absolutnie, na czym skończyłam czytać, jestem pewna, że kilka ostatnich rozdziałów nie jest mi znanych, ale mam to w poważaniu. Przeczytałam. Tęskniłam.
Nawet nie zauważyłam błędów, poza jakąś psotą formatowania kilka akapitów przed końcem, ale czytałam rozpływając się w nostalgicznym nastroju, więc mimo wszystko mogą jakieś być.
Rozdział jest bardzo ciekawy, przeplatanie wątku Zakonu i Remusa jest dobrze... przeplecione? Wątki Zakonu i Remusa są dobrze przeplecione, o, tak lepiej. Wspomnienia Tonks są boleśnie szczere, Moon wspaniały i Alastor perfekcyjny <3
Czekam na next :')
Pozdrawiam gorąco
Atria Adara
Szok i niedowierzanie ogarnęło również i mnie, gdy opublikowałam ten rozdział. Naprawdę...
UsuńUwierz, że ja również nie pamiętałam na czym skończyłam i jak dalej to pchnąć, ale się udało. Nadal nie wiem jakim cudem! Również tęskniłam, dlatego jestem i obym została.
Faktycznie jakiś błąd formatowania jest, ale nie mogę sobie z nim poradzić, bo wyskakuje co chwilę gdzie indziej.
Cieszę się, że rozdział się spodobał, że udało mi się ująć po tak długim czasie wszelkie emocje i sytuacje.
Dziękuję Ci, że tu jesteś i przepraszam, że mnie nie było.
Również pozdrawiam
O mój boże
OdpowiedzUsuńNie wiem co mnie tchnęło żeby tutaj wejść ale była to najlepsza decyzja jaka podjęłam w ostatnim czasie :')
Jestem w ciężkim szoku po tym rozdziale i czuje ze kac będzie mnie trzymał długo. Życzę Ci całego wora weny i czasu bo nie wytrzymam kolejnego prawie roku czekania na kolejną część <3
Jestem pod ogromnym wrażeniem twoich umiejętności i jak tylko wydasz coś na papierze, proszę, daj mi znać :)
Wesołych świąt <3
Najlepszy prezent na święta! Mora, tak się cieszę, że wróciłaś. Rozdział jest świetny, bardziej określiłabym go jako "szczerość", a nie Dramaty. Obiema łapkami podpisuję się pod opinią Atrii Adary, pięknie wszystko przeplotłaś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wesołych świąt
Jejku, nareszcie!
OdpowiedzUsuńKochana, po takim czasie nawet nie miałam świadomości, że tak bardzo brakuje mi tego opowiadania. Mam nadzieję, że wena Cię nie opuściła i niedługo pojawi się kontynuacja, bo zostawiłaś nas w bardzo emocjonującym momencie.
Kocham relację, która (całe szczęście!) trwa i rozwija się między Tonks i Moody'm. Chylę czoła za ten wątek.
Co do Remusa; miłość, którą obdarza wilkołak, to kolejny piękny element, za który kocham tę historię! Chyba coś powoli drgnęło w losach naszego Lunatyka. Tonks niezaprzeczalnie jest teraz w ważnym momencie swojego życia.
Wyznania, które padły w tym rozdziale są genialne, zresztą jak wszystkie na Twoim blogu ;) Nie mogę wyjść z podziwu, jak pięknie potrafisz oddać emocje!
Tęsknię i trzymam kciuki,
Wesołych Świąt!
Lumos wszystkim..... Wiesz co?....Ja teraz płacze.... dlatego że rozdział jest taki piękny,że historia nadal trwa i że powruciłaś. Normalnie kocham cię za to.
OdpowiedzUsuńCześć;) istnieje jeszcze jakaś szansa że będziesz pisala dalej ??;)
OdpowiedzUsuńMora, nie wiem, czy to odczytasz, ale Morri znalazła Twoje (i swoje też, sic!) opowiadanie o Tonks na Wattpadzie. Nie możemy zgłosić naruszenia praw autorskich nie będąc Tobą. Nick dziewczyny, która to majalupin, a opowiadanie publikowane jest pod tytułem: "Ponieważ cię kocham || Nimfadora Tonks"
OdpowiedzUsuńAtria Adara
Już zostało usunięte.
UsuńAA
A tak poza tym, to do trzech razy sztuka, nie? https://remus-wsrod-wilkow.blogspot.com/
UsuńWięc gdybyś znowu wróciła smutna, że stare blogi umarły, to ja się odradzam jak feniks z popiołów. A przynajmniej próbuję!
AA
Mega opowiadanie...
OdpowiedzUsuńSwoją drogą na Wattpad widziałam że ktoś do 81 rozdziału bodajże skopiował Twoje opowiadanie i wstawia je tam, ale nie jestem pewna, myślę że warto by może sprawdzić...
Tak swoją drogą to wstawisz jeszcze kontynuację tego opowiadania? Miłego dnia, dużo weny i zdrowia
Dziękuję!
UsuńSprawą skradzionych opowiadań zajęły się wspaniałe Atria Adara i Morrigan. Osoba, która sobie na to pozwoliła. już usunęła te opowiadania.
Chyba wracam, ale ciii...
Nie ma za co ☺️🤫
Usuń