Puszysty śnieg przykrył grubą warstwą ogródek i pobliskie łąki, zlewając tym samym cały krajobraz z białym niebem. Wydawało jej się, że jej otoczenie zamarzło. Świąteczne aura nie odgoniła tym razem strachu. Wojna, która była w tym momencie w najbardziej niepewnym punkcie, przylgnęła do ich życia i nie chciała dać o sobie zapomnieć nawet w Boże Narodzenie. Okryła się szczelniej swoim wełnianym swetrem, gdy przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.
Od kiedy tylko pamiętała święta były dla niej najpiękniejszym czasem w ciągu roku — wspaniałe wypieki, zabawy w śniegu, jemioła zawieszona pod sufitem, olbrzymie drzewko obwieszone ozdobami, prezenty od serca i dom pełen gości. Zarówno w dzieciństwie, jak i w latach młodości czy też później, kiedy sama była matką, Boże Narodzenie skupiało w jednym miejscu całą rodzinę i wszystkich przyjaciół, by mogli wspólnie cieszyć się tym czasem. A teraz? Teraz jest wojna, pomyślała ze smutkiem, chociaż w jej głowie pojawiała się od razu myśl, że kilkanaście lat temu też walczyli. Jednak w jej wspomnieniach tamta wojna, chociaż okrutna, pełna ofiar i tragedii, była mniej przerażająca niż aktualna. Pamiętała przecież doskonale Wigilię ze swoimi braćmi, z Arturem, kiedy byli młodym małżeństwem. Wtedy było inaczej. Teraz nie potrafiła się cieszyć. Bała się o Artura, o swoich synów, o małą Ginny i wszystkich przyjaciół, którzy tak wiele ryzykowali. Nie chciała takiego świata dla kolejnego pokolenia. Wierzyła przecież, że wojna się nie powtórzy, ale los chciał inaczej…
Kończyła właśnie dziergać złoty znicz na swetrze, który robiła dla Harry’ego. Biedne dziecko, tyle się wycierpiało, a nic nie zapowiadało, żeby jego życie miało się poprawić. Z resztą jak ich wszystkich… Westchnęła ciężko i przygładziła pukle swoich włosów, które zdążyły z wiekiem już wyblaknąć. Czuła, że jest już na to wszystko za stara. Chciała tylko być matką, otoczyć się swoją rodziną i najbliższymi. Marzyła o tym, by Nora na nowo zaczęła tętnić życiem. Chciała każdego dnia widzieć Artura, który bez strachu i pośpiechu czyta przy kuchennym stole gazetę, przytakując jej co jakiś czas, mimo że wcale jej nie słuchał. Pragnęła na nowo mieć wszystkie swoje pociechy pod jednym dachem — wzdychać nad kolczykami i wyglądem Billa, który nie miał Fleur uwieszonej na ramieniu niczym pijawki, co rusz znajdować jakieś dziwaczne stwory, a raczej podopiecznych Charliego, rugać co chwila bliźniaków, którzy płatali Ronowi kolejne psikusy, tulić do piersi swoją jedyną córeczkę i zaglądać do pokoju Percy’ego, który godzinami ślęczał nad woluminami. Na myśl o tym ostatnim jęknęła żałośnie, a po jej policzkach spłynęły słone łzy. Nie wiedziała czy Percy pojawi się w domu na święta, raczej wątpiła w taki obrót wydarzeń. To by był już drugi rok z rzędu, gdy nie będzie z nimi. Nora z roku na rok pustoszała… A wojna nie pozwalała Molly być taką matką, jaką pragnęła.
Przez nieuwagę, ominęła oczko w swetrze. Pociągając nosem, spruła fragment robótki, ale nie zaczęła jej na nowo. Zerknęła na zaśnieżone podwórko, na którym jeszcze kiedyś pojawiły by się najpewniej niezliczone bałwany, a jej dzieci urządziły by bitwę na śnieżki. Chociaż tyle dobrego, że Harry przyjedzie do nich na święta. Molly odłożyła na bok swoją robótkę i podeszła żwawo do komody, na której leżały zwoje pergaminu i pióro. Od razu napisała kilka listów. Napisała, że Boże Narodzenie to rodzinne święta, że trzeba się cieszyć czasem z bliskimi i że grzechem jest być samemu w takim momencie. Zwłaszcza w takim… Zaadresowała starannie koperty do Alastora, Kingsleya, a także do Remusa i kochanej Tonks. Niech tylko spróbują mi nie przyjść, pomyślała stanowczo, układając w głowie plan, jak ściągnąć ich wszystkich do swojego gniazda.
Bo Molly Weasley była matką. Ciepłą, kochająca, która potrafiła zganić za najdrobniejsze przewinienie, ale i wspierać w najmniejszym sukcesie. Była dla nich, dla nich wszystkich oddałaby całe swoje serce, poświęciła wszystko — nawet życie. Matką nie jest się tylko w czasie pokoju… Trzeba nią być zawsze, a już zwłaszcza w czasie największego kryzysu. Ojciec mógł chronić rodzinę, ale to matka trzymała ją razem, była jej spoiwem. Oni wszyscy byli dla niej jak dzieci, potrzebowali jej matczynego ciepła — nie ważne czy byli jeszcze nieletni, czy może niewiele młodsi od niej. Byli jej rodziną, a ona nie pozwoli by któreś było samotne… Bo przecież Molly Weasley jest matką.
***
W niewielkiej chacie panował potworny zaduch, Remus podejrzewał, że niewielkie okna, które zostały wmontowane w nierówne ściany, były jedynie atrapą i nie można ich było nawet uchylić. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, skąd sam weźmie szyby do swojego domu. Natężenie zapachu skór, które rozwieszone były po całej izbie i suszyły się przy palenisku, oraz jakiegoś smaru sprawiały, że Lupinowi kręciło się w głowie. Najwidoczniej jego coraz bardziej wytężone zmysły nie zawsze oznaczały korzyści. Postawił na drewnianym, sękatym stole parę butów. Z żalem spojrzał na swoje obuwie, które jeszcze kilka godzin temu było w nienagannym stanie i wściekł się na siebie, że szukając pretekstu, sam oderwał od nich podeszwy.
Szewc spojrzał na niego pytająco, choć jego wzrok nie był raczej przyjazny. Lupin zastanawiał się, co było tego powodem — a mogło być ich przecież kilka. Zaczynając od najbardziej błahego, czyli faktu, że Remus był czarodziejem i to, co gorsza, praktykującym, kończąc na jego złej sławie, którą zapewne szerzyli ludzie Greybacka. Obawiał się, że jeżeli ta psiarnia zdążyła przeciągnąć Jaspera na swoją stronę, to na darmo zniszczył swoją najlepszą parę butów.
— Dasz radę coś z tego zrobić? — spytał, wskazując na obuwie, a szewc podniósł wyżej krzaczastą brew. Mężczyzna nie wydawał się stary, z pewnością liczył więcej lat niż Lupin, ale niewiele. Jego ogólna aparycja traciła przez zaniedbanie. Jasper Byrne miał długie do ramion brązowe włosy, wyjątkowo poplątane i tłuste, które zlewały się z nierówno przyciętą brodą, nadającą jego pociągłej ziemistej twarzy kuriozalnego charakteru. Jego postura również nie była godna uwagi. Raczej wątłej budowy ciało Jasper odział w kraciastą koszulę z kilkoma łatami oraz sztruksowe spodnie na cienkich szelkach. Remus słyszał w głowie głos Maggie, który powtarzał jak mantrę: Remusie, to dobry człowiek. Być może i dobry, ale z pewnością trudny.
— Żyję z tego, że łatam takie badziewia — mruknął niechętnie, a Remus chciał już mu zwrócić uwagę, że to wcale nie jest badziew, tylko porządne, skórzane buty, które udało mu się kupić za jego pierwszą nauczycielską wypłatę, ale powstrzymał się.
— Odwdzięczę się — zapewnił go Lupin, nie wiedząc przy tym, w jaki sposób przyjdzie mu zapłacić. Jasper skinął głową, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że odbierze należną mu zapłatę. Wziął jego lewy but, wcisnął na kopyto i przytrzymując go jedną ręką, oderwał całą podeszwę za pomocą jakiegoś metalowego narzędzia. Remusa aż przeszedł dreszcz na ten widok. — Od dawna się tym zajmujesz?
— Mój dziad od strony matki był szewcem — powiedział, nie zaszczycając go spojrzeniem, tylko nadal majstrował coś przy butach. — Matka natomiast była krawcową, a ojciec… — uciął nagle i rzucił niedbale w kąt narzędzie. — Ojciec był czarodziejem.
— To znaczy, że ty… — zaczął delikatnie Remus, chcąc pociągnąć go za język.
— Tak, ja też byłem czarodziejem.
— Byłeś? — zdziwił się Remus. — Nie można przestać być czarodziejem.
— Można — warknął, odwracając się w końcu od swojej pracy i rzucił wściekłe spojrzenie Lupinowi. — Byłem czarodziejem, a teraz jestem wilkołakiem.
Cisza, która między nimi zapadła, była trudna do zniesienia. Remus nie wiedział, co miał odpowiedzieć temu człowiekowi. Czuł, że te słowa były zarzutem skierowanym w jego stronę. Tak jakby Jasper miał mu za złe, że jako wilkołak ciągle parał się magią. Tak jakby jedno wykluczało drugie… Odór skór coraz bardziej uderzał mu do głowy. Czy to tak miało być? Możesz być albo wilkołakiem, albo czarodziejem? A gdzie było miejsce na choćby krztynę człowieczeństwa? Na zwykłe bycie człowiekiem. Bo przecież Remus przede wszystkim pragnął żyć tak, jak żyją zwykli ludzie — bez wojen, Ministerstwa, comiesięcznych przemian, mógł nawet zrezygnować z ciągłego używania czarów, ale najbardziej chciał wiedzieć, że ma w sobie tyle człowieczeństwa, ile jest w stanie pomieścić jego zmęczone ciało. Jednak nie rozumiał, jak jego wilkołactwo miałoby odebrać mu możliwość bycia czarodziejem. Nagle przypomniał sobie, jak lata temu sam Dumbledore musiał interweniować, żeby mógł uczyć się w Hogwarcie. W jego głowie pojawiło się mnóstwo pytań… Ile lat starszy jest Jasper? Czy uczył się magii? Czy został przemieniony w dzieciństwie, tak jak on? Czy może już, gdy był absolwentem, kiedy świat stał przed nim otworem? Czy Byrne dostał szansę, którą on otrzymał?
— Dlaczego tak uważasz? — zapytał, wiedząc, że tylko go rozjuszy. Jednak musiał wiedzieć. Musiał mieć pewność, wiedzieć z kim rozmawia i czy ma szansę odciągnąć tego człowieka od Fenrira.
— Nie ja tak uważam — warknął, a w jego oczach dostrzec można było szaleństwo. — Te skurwiele z Ministerstwa wyraźnie mi to wyłożyły, łamiąc moją różdżkę…
***
Mroźny wiatr uderzył w nią wręcz niespodziewanie, zostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie pieczenia na skórze, która od razu się zaczerwieniła. Zima nie rozpieszczała ich w tym roku. Tonks postawiła kołnierz płaszcza, by śnieg nie wpadł jej pod szatę i kopiąc leżącą nieopodal grudę śniegu, ruszyła przed siebie. Nie lubiła okolic Sowiej Poczty w Hogsmeade. Ciągłe pohukiwanie, pióra spadające co chwilę z żerdzi i wszelkie nieczystości zdecydowanie ją odstraszały. Zastanawiała się nawet czasami, jakim cudem sowiarnia w Hogwarcie była w porównaniu do poczty tak czysta. Spojrzała w stronę zamku, który teraz zionął pustkami. Wszyscy uczniowie wrócili do domu na święta. Tonks cieszyła się, że tym razem obyło się bez zbędnych niespodzianek. Teraz mogła na chwilę odetchnąć i nie myśleć o każdym kroku w wiosce.
— Coś rzadko patroluje pani te okolice — usłyszała za swoimi plecami niski głos, ale nie odwróciła się od razu. — Czyżby coś się stało?
— Ściśle tajne sprawy — stwierdziła, wzruszając ramionami i przekręcając się na pięcie. — Tylko dla aurorów.
— Czy w drodze wyjątku nie mogłaby Pani wprowadzić mnie w szczegóły?
Przed nią stał jak zawsze idealny Moore z szelmowskim uśmiechem na przystojnej twarzy. Śnieg przyprószył jego jasne włosy, co dodało mu jeszcze więcej uroku. Ręce trzymał w kieszeniach rozpiętego płaszcza. Wyglądał raczej na człowieka, który miał zamiar wyjść na wiosenny spacer, a nie paradować po zaśnieżonej wiosce w samym środku zimy.
— Zdradzić tajemnice zawodową? — odparła z udawanym oburzeniem, rzucając mu wyzywające spojrzenie. — Panie Moore, czy pan zamierza mnie doszczętnie zdemoralizować?
— Dokładnie to planuję zrobić, Panno Tonks. — Nie czekając zupełnie na jej reakcję, przycisnął Tonks swoim ciałem do ściany budynku, a ich twarze były tak blisko siebie, że oddychali tym samym powietrzem. Nimfadora nie zdążyła zareagować, powiedzieć nawet słówka, bo Nate wpił się zachłannie w jej usta. Dorę aż zamroczyło, ale szok był tylko chwilowy. Nie potrzebowała wiele czasu, by zatopić dłonie we włosach mężczyzny i odpowiedzieć mu tym samym równie mocno.
Nie potrafiła odpowiedzieć, kiedy zdecydowała się zmniejszyć dystans między sobą a Moorem. Chociaż od początku była pewna, że jest to nieuniknione. Nate od ich ponownego spotkania w Hogsmeade, kiedy to pozwoliła mu do siebie napisać, zasypywał ją wiadomościami od siebie. Bywało tak, że sowa kilkakrotnie w ciągu dnia pukała do jej okna. Z początku chowała listy w szufladach biurka, ale z czasem było ich coraz więcej i więcej. Nie mogła już udawać, że ich nie widzi, chociaż nie odczuwała też potrzeby by odpowiadać. W nagłym przypływie frustracji, kiedy kolejny puchacz nawiedził jej pokój, odpisała natychmiast, że spotka się Natem za godzinę pod Sowią Pocztą. Przyszedł, prezentując swoją perfekcję w każdym calu, a wściekłość w Tonks aż wrzała. Musiała dać ujście emocjom, by nie zwariować. Napięcie między nimi było wręcz namacalne. Nie była w stanie sobie przypomnieć, kto zrobił pierwszy krok, które z nich opuściło tę blokadę bezpieczeństwa. Jednak kiedy ich usta się spotkały, wszelkie wątpliwości wyparowały. Tak jak i teraz, dysząc ciężko wpadli do budynku, w którym mieściło się mieszkanie Nate’a. Odrywali się od siebie tylko po to, by zaczerpnąć powietrza. Obijając się o skrzypiące barierki, wspinali się po schodach, próbując poradzić sobie z całkowicie zbędnym dla nich odzieniem. Tonks jak przez mgłę mogła sobie przypomnieć dłonie Moora błądzące po jej nagim ciele, pocałunki, którymi naznaczył każdy cal jej ciała. Ona również nie była mu dłużna — zarówno wtedy, jak i teraz czy przy innych równie namiętnych spotkaniach.
Mieszkanie Nate’a zdążyła poznać już całkiem dobrze przy okazji poszukiwań różnych części swojej garderoby. Nie było zbyt duże, salon z niewielkim aneksem łączył się z małym korytarzem, który prowadził do łazienki i sypialni. Zazwyczaj to tam, kończył się ich namiętny taniec, który podejmowali przy każdym spotkaniu. Nikt, oprócz Lucille, nie wiedział o ich schadzkach i Tonks było to na rękę. Wykluczało to niezliczone pytania dotyczące ich związku, planowania wspólnego życia, ślubu, uczuć, rodzinnych mrzonek. Takie domysły były dla Nimfadory całkowicie zbędne, ponieważ nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. A sprawy miały się tak, że… Tonks chodziło tylko o jedno. I choć to okrutne, to jednak była najprawdziwsza prawda. Nie mogła powiedzieć, że kocha Nate albo planuje się z nim związać. Nie potrafiła nawet stwierdzić czy lubi mężczyznę za jego charakter. Doceniała jego energię, budowę ciała, zwinne palce, umiejętność oderwania jej na chwilę od rzeczywistości, ale nie wiedziała, jakie mężczyzna miał podejście do życia, co go bawiło, a co doprowadzało do szału, w jakim domu był w Hogwarcie i czym dokładnie zajmuje się w Ministerstwie. Nie interesowało jej to zupełnie. Z resztą nie miałaby nawet okazji spytać go o to wszystko, bo podczas jej wizyt w tym mieszkaniu nie rozmawiali za wiele. Jedynym powodem, dla którego spotykała się z Moorem, była wypełniająca całe jej ciało potrzeba bliskości, której nie potrafiła dłużej zagłuszyć. Przecież każdy pragnął mieć drugiego człowieka obok siebie, zwłaszcza podczas wojny. Każdy tego potrzebował, a Tonks nie znała bardziej zażyłej bliskości niż ta między mężczyzną a kobietą.
Pozwoliła by sunął opuszkami palców po jej ramionach i plecach. Było to wyjątkowo przyjemne. Nigdy nie wychodziła z jego mieszkania od razu. Sama nawet lubiła przez chwilę patrzeć na jego przystojną twarz, czując na sobie jego stalowe spojrzenie. Gładziła go czasem po idealnie ogolonym policzku, żałując, że mężczyzna nie pozwalał sobie czasami zapuścić niedbałego zarostu. Zastanawiała się czy zrobiłby to, gdyby go poprosiła. Myślała też czasami, dlaczego nigdy nie spytał jej o blizny, które miała po dwóch spotkaniach z wilkołakami. Poczuła jak jego silne ramię obejmuje ją w pasie i przyciąga bliżej siebie, dotykając wargami jej ramienia.
— Masz jakieś plany na najbliższe dni? — spytał, odrywając usta na milimetr od jej skóry. Tonks wstrzymała na chwilę oddech, czuła, że tym razem została za długo. Skłamałaby mówiąc, że nie bała się jakiegoś uczucia ze strony Nate’a, ale wolała żyć w przekonaniu, że ich relacja daje im obojgu korzyści i żadne z nich nie oczekuje zaangażowania emocjonalnego. Naprędce zaczęła opowiadać mu o pracy, przygotowaniu wioski na powrót uczniów, ale on zaśmiał się cicho, odwracając ją do siebie. Leżała teraz na plecach, a on pochylał się nad nią. Miał doskonały widok na jej piersi, które falowały teraz w rytm przyspieszonego oddechu. Omiótł je spojrzeniem, a potem skierował wzrok na jej oczy. — Żartujesz sobie, prawda? Mamy święta, Tonks. — Mówiąc to uśmiechnął się tak ujmująco, że Nimfadorę aż ścisnęło w żołądku. — Pomyślałem, że może chciałabyś spędzić te święta razem, moglibyśmy pojechać też do moich rodziców…
— To miłe z twojej strony, ale… — W jej głowie jakby eksplodował sklątka tylnowybuchowa. Myśli goniły się wzajemnie, kłócąc się, którą pierwszą dopuścić do głosu. Nie chciała za długo zwlekać z odpowiedzią — oczywiście odmowną, żeby go nie urazić. Jednak nie wyobrażała sobie świąt z nim, wizyty w jego rodzinnym domu i rozmowy z rodzicami. Co miała niby im powiedzieć? Relacja między mną a państwa synem jest zupełnie bezuczuciowa, a przynajmniej z mojej strony i nie mam zamiaru tego zmieniać. Ale pani ciasto, pani Moore, jest naprawdę przepyszne. Skarciła się natychmiast w myślach. Ta propozycja była niebezpieczna i wiedziała, że kolejną wspólną chwilę zapomnienia będzie musiała przełożyć na zdecydowanie dalszą przyszłość niż planowała. — Bardzo bym chciała, ale mam już zaplanowane święta. Wigilię spędzam z rodzicami, a na drugi dzień świąt dostałam już zaproszenie od znajomych.
— Rozumiem — odpowiedział natychmiast, a jego spojrzenie uciekło gdzieś w głąb pokoju. Tak, Tonks była pewna, że będzie musiała narzucić odpowiedni dystans między nich.
— Muszę już uciekać — oznajmiła, zrywając się z łóżka i podnosząc z ziemi porozrzucane części swojego stroju. — Było… — zaczęła, odwracając się w jego stronę, bo myślała, że zastanie go w łóżku w bezpiecznej odległości, ale on zmaterializował się nagle obok niej i unosząc do góry jej podbródek, złożył na ustach Tonks długi pocałunek.
— Cudownie.
***
Idąc obok Maggie, nie mógł powstrzymać myśli, że w tym momencie ten fragment lasu przypomina bardziej świąteczny jarmark niż gęsty bór. Nieliczne i prowizoryczne zadaszenia przywodziły na myśl stragany ustawione przy zaśnieżonej drodze, a Remus przyglądał się z zainteresowaniem czym handlują wilkołaki. Wśród towarów były proste narzędzia rolnicze i rzemieślnicze, ubrania, zioła, skóry, rzemienie, plecione kosze, nawet własnoręcznie robiona biżuteria. Lupin przeszło przez myśl czy nie powinien czegoś kupić Owen, ale po chwili zastanowienia się doszedł do wniosku, że przecież i tak nie ma nic na wymianę. Szedł więc posłusznie za Meg, trzymając w dłoniach kilka zająców, które kobieta upolowała lesie i teraz planowała oddać za coś, co mogło jej się bardziej przydać. Na co? Tego Remus nie wiedział, dlatego nie wyprzedzał jej nawet pół kroku i rozglądał się, próbując rozpoznać wszystkie wilkołaki, które zdążył już poznać. Z trudem przychodziło mu przypasowanie imion do konkretnych osób, łatwiej było mu klasyfikować ich na czarodziejów czy mugoli niż wymienić z nazwiska, albo powiedzieć czym się zajmują. Wiedział, że będzie musiał się poprawić pod tym względem, jeżeli miał przekazać jakieś istotne informacje Zakonowi. Nie wiedział ile dokładnie wilkołaków zaszyło się w lesie, za pierwszym razem twierdził, że niewiele ponad stu, ale teraz nie był tego taki pewien… Może góra osiemdziesiąt, z czego Remus podejrzewał, że ponad połowa pochodziła z mugolskich rodzin. Biorąc pod uwagę, że pozostałe wilkołaki porzuciły używanie czarów, to nie były zagrożeniem. Pod warunkiem, że nie było pełni. To były pocieszające statystyki, ale niepewne. Remus musiał się dowiedzieć więcej, ale nie wiedział jak. Nie mógł przecież z każdym porozmawiać, to byłoby zbyt podejrzane.
Z rozmyślań wyrwał go przeciągły gwizd, on i Maggie od razu odwrócili się w stronę, z której dobiegał dźwięk. O jedno z pobliskich drzew opierał się Jasper, który najwidoczniej chciał przykuć uwagę Remusa. Udało się. Owen spojrzała niepewnie na Lupina. Remus podejrzewał, że kobieta nie jej już tak święcie przekonana o dobroci Byrne’a. Czarodziej objął ją ramieniem i ucałował delikatnie w czoło, chcąc dać do zrozumienia, że nie ma się czym martwić, a potem ruszył w stronę szewca. Ten również podszedł kilka kroków.
— Twoje buty, Lupin — powiedział i rzucił w jego stronę materiałowy worek. Remus rozwiązał go i przyjrzał się swojemu obuwiu. Faktycznie, były jak nowe. Czarodziej przez chwilę zastanawiał się czy dobrze zrobił, kontaktując się z Kingsley’em i pytając o Byrn’a.
— Dziękuję, co mogę dla ciebie zrobić w zamian?
— Trzymaj swój magiczny tyłek z daleka ode mnie — mruknął Jasper, a w jego oczach można było dostrzec błysk szaleństwa. Remus nie miał już żadnych wątpliwości. Ten człowiek był niebezpieczny. — A twoja panna niech podrzuci mi parę skór, przydadzą się.
— Nie chciałem ci robić kłopotu — powiedział ostrożnie czarodziej, notując sobie w głowie, by nigdy nie puszczać Maggie samej do tego człowieka.
— Ale właśnie to zrobiłeś — zauważył Byrne, a jego głos zrobił się jeszcze mniej przyjemny. — Nie jestem głupi, Lupin. Ty nie wchodź z buciorami w moje życie, a ja nie będę się pchać w sprawy różdżkowych, rozumiesz? Oba wilki będą syte…
Jasper zostawił Remusa z jeszcze większą liczbą pytań. Czy warunek, który mu postawił, był również zapewnieniem, że Byrne nie będzie sprzyjał Fenrirowi, że nie włączy się w wojnę czarodziejów? Brak różdżki wcale nie wykluczał jego zaangażowania, również tego magicznego. A może Jasper był po prostu szaleńcem, którego należało trzymać z daleka, ale niekoniecznie się bać… Ale czy szaleńcy i psychopaci nie przyciągają się do siebie? Jeśli tak, to zarówno Jasper, jak i Grayback mogli tworzyć niebezpiecznych rywali, zwłaszcza razem.
— Nie zwracaj na niego uwagi. Jasperowi jeszcze nikt nie dogodził. — Remus obrócił się i zobaczył przed sobą obcego mężczyznę, który obejmował ładną kobietę. A może już gdzieś tutaj go spotkał? — Skąd lepszy wiatr zawieje, tam się obróci. Jestem Greg, a to moja żona Melody.
— Miło mi, Remus. Nie sądziłem, że naprawa butów będzie takim problemem — odpowiedział Lupin, przyglądając się parze. Greg był sporo starszy, mógł być nawet po pięćdziesiątce. Był dość wysokim mężczyzną, szczycącym się sporym brzuchem i drugim podbródkiem. Rzadkie, prawie całkiem siwe włosy przeczesywał na prawo, a na sporym nosie można było zauważyć klejone już kilkakrotnie okulary w drucianych oprawkach. Natomiast kobieta, którą przedstawił jako swoją żonę, była bardzo młoda. Remus zastanawiał się czy Melody skończyła już może trzydziestkę. Spod brązowego beretu wystawały długie do ramion blond włosy, okalając okrągłą, dziewczęcą twarz. Czarodziej zdziwił się, że taka młoda, atrakcyjna kobieta może być żoną podstarzałego i niezbyt urodziwego faceta. Taksując ich tak wzrokiem, zobaczył, że za nimi stoi ktoś jeszcze. Nie wiedział, dlaczego doznał takiego szoku na widok dziecka. Dziewczynka miała może z pięć lat, była jasnej karnacji, jej pulchną buzię naznaczały liczne piegi, a blond loczki wpadały do oczu. Mała była ubrana w za dużą kurtkę i Remus nie potrafił stwierdzić czy to właśnie dlatego wydaje mu się korpulentna, czy może po prostu budową ciała przypominała Grega. Dziewczynka w ogóle była do niego bardzo podobna. Nagle Remus pojął, co go tak zaskoczyło w jej widoku. Była pierwszym dzieckiem, które przyszło mu spotkać w tym lesie. — Witaj!
— Via jest dość nieśmiała — odezwała się Melody, a jej głos był bardzo przyjemny dla ucha. — Sylvio, przywitaj się z Remusem. — Dziewczynka ani myślała posłuchać matki, pociągnęła ją tylko za rękę, a kobieta posłała mu przepraszające spojrzenie i zostawiła mężczyzn samych.
— Czy ona jest… — zaczął Remus, w głębi duszy bojąc się zadać pytanie, które dręczyło go w tej chwili. Jeśli Sylvia jest faktycznie córką Grega i Melody, którzy nie bez powodu mieszkali w tym lesie, to czy ona również była wilkołakiem? Mogła być przecież w tym samym wieku co on, kiedy został przemieniony. Krew zawrzała mu w żyłach na wspomnienie bólu, który przyszło mu znosić jako dziecku.
— Wilkołakiem? — Greg pozwolił sobie dokończyć niewypowiedziane pytanie z pogodnym wyrazem twarzy. — Nie, nie macha również patykami, jeśli chcesz wiedzieć. Jest całkowicie normalnym dzieckiem.
— Nie chciałem cię urazić, po prostu…
— Nie uraziłeś — zapewnił go mężczyzna, kładąc dłoń na jego ramieniu. Remus spojrzał na niego zdziwiony. To był najbardziej przyjazny gest, jaki ktoś wykonał w stosunku do niego w tym miejscu. Nie licząc oczywiście Andrew i Meg… — Właściwie to od jakiegoś czasu planowałem cię odwiedzić, Remusie.
— Witaj, Greg! Dawno cię nie widziałam. Jak Mel i mała?
— Dobrze cię widzieć, Meg — powiedział życzliwie, kłaniając się w kierunku Owen, które podeszła do nich. W rękach trzymała wiklinowy koszyk pełen różnych przedmiotów, materiałów, Remus nawet dostrzegł kilka ostrych przedmiotów, zapewne były to groty do strzał. Lupin ciągle nie mógł się nadziwić, że ta drobna kobieta zamienia się w maszynę do zabijania, gdy tylko bierze łuk w swoje ręce. Taktownie wziął od niej sprawunki i wrzucił koszyka jeszcze swoje naprawione buty. — Moje kobiety mają się doskonale! Właśnie mówiłem Remusowi, że planuję was odwiedzić. Oczywiście, jeśli się zgodzicie.
— Zawsze jesteś u nas mile widziany, tylko obawiam się, że Andrew nie jest już tak rozmowny jak kiedyś — odpowiedziała Owen, łapiąc Lupina za wolną rękę. Najwidoczniej musiała zauważyć, że jest spięty.
— To wspaniale! Naszego staruszka też będę musiał spytać o kilka informacji.
— Informacji? — zdziwił się Remus. Do czego ten sympatyczny mężczyzna potrzebował informacji o ich trójce? Tego nie wiedział.
— Fenrir poprosił mnie, żebym stworzył spis mieszkańców — oznajmił z dumą Greg. — Rozumiecie, nie jestem typem manualnym. Kiedyś byłem księgowym, siedziałem w papierkach, a tutaj za bardzo nie miałem, co robić. To zadanie jest jakby stworzone dla mnie. Jest nas tu coraz więcej i dobrze wiedzieć, kto mieszka obok. Właściwie jesteście jednymi z nielicznych, którzy mi zostali do wpisania.
— To fantastyczny pomysł — zauważył Remus z zaciekawieniem. Meg spojrzała na niego zdziwiona, ale nie odezwała się. Lupin jednak faktycznie się ucieszył. Jedyny sympatyczny wilkołak, którego spotkał na drodze miał być w posiadaniu listy wszystkich tu obecnych — Morgana sprzyjała Remusowi! — Wpadnij do nas po świętach.
— Na pewno skorzystam z zaproszenia, a teraz wybaczcie. Muszę znaleźć żonę — mówiąc to, znowu skłonił się kulturalnie i pomaszerował w kierunku, gdzie chwilę wcześniej zniknęła Melody z małą Vią.
— Co ty kombinujesz, Remusie? — Maggie wpatrywała się w niego wnikliwie. Remus obdarzył ją jedynie delikatnym uśmiechem i ucałował w czubek głowy. Obiecał Andrew, że nie wplącze w swoją misję Meg i zamierzał dotrzymać słowa. Zastanawiał się tylko, jak długo uda mu się utrzymać cel jego misji w ukryciu. W końcu musiał przecież jej powiedzieć, że kilka dni temu podczas rozmowy z Kingsley’em dostał rozkaz powrotu na święta do Londynu. Obawiał się, że Owen nie przyjmie tego z entuzjazmem i zacznie go wypytywać o wszystko. Tymczasem jednak postanowił skupić się na innej kwestii.
— Sylvia jest ich córką, prawda?
— Słodkie dziecko, chociaż trochę wycofane — powiedziała, kiwając głową.
— Nigdy nie widziałem tutaj dzieci — zauważył Lupin.
— Nie ma ich w lesie zbyt wiele, ale są. Dziwi cię to, że ludzie układają sobie życie? Myślałam, że każdy mężczyzna pragnie być ojcem — stwierdziła, patrząc na niego znacząco, ale Remus udawał, że tego nie zauważył. Wolał nie poruszać tematu jego własnych dzieci. Meg najwidoczniej wiedziała, że niczego nie wskóra, bo od razu kontynuowała: — Trochę mi nawet szkoda tych dzieciaków. Może gdybyśmy byli lepiej zorganizowani, stworzylibyśmy coś na wzór przedszkola albo szkoły. Nauczyłyby się czytać i pisać. Teraz są zostawione na łaskę rodziców, a nie wszyscy nadają się na nauczycieli…
— Czy to nie dziwne, że Sylvia nie jest wilkołakiem? Myślałem, że przy jednym rodzicu wilkołaku prawdopodobieństwo jest wysokie, a co dopiero, gdy oboje nimi są.
— Remusie — odezwała się Meg z powagą wypisaną na twarzy. — Żadne z dzieci urodzonych w lesie nie jest wilkołakiem…
***
Wyjaśnienie Maggie, że będzie musiał wyjechać z lasu na okres świąt, było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie przyszło mu w ostatnim czasie zrobić. Nie mógł się pozbyć z pamięci jej twarzy i przerażającego smutku, który się na niej malował. Nie chciał jej krzywdzić, a jednak to robił. Jej słowa dudnił wywiercały w jego głowie ogromną dziurę, którą wypełniały wyrzuty sumienia — Przykro mi. Jemu również było potwornie przykro. Zwłaszcza wtedy, gdy musiał poprosić Meg i Andrew by wiadomość o jego wyjeździe nie ujrzała światła dziennego. Jego kilkudniowa nieobecność w lesie musiała zostać tajemnicą. Tak zalecił mu Kingsley, ale Remus wiedział, że ta decyzja szła z góry. Zapewne od Szalonookiego, albo kto wie, może i samego Dumbledore’a.
Samo spotkanie z Kingsley’em przebiegło gładko, bez żadnych komplikacji. Rozmawiali o sytuacji w lesie, a zaczarowane pióro skrupulatnie notowało każde słowo Remusa — począwszy od zachowania Greybacka, przez liczbę wilkołaków, a skończywszy na samym rozwoju lasu. Auror natomiast opowiedział mu o aktualnej sytuacji w Zakonie. Rozmowa była rzeczowa, ale i przy tym bardzo przyjacielska, co cieszyło Remusa. Nie wiedział jaki stosunek do niego mają jego dawni znajomi ani czy w ogóle wiedzą, co wydarzyło się w jego życiu między bitwą w Departamencie Tajemnic, a wyjazdem. Najwidoczniej jego obawy były zbędne.
Remus otrzymał również teczkę z informacjami, o które prosił. Od razu spojrzał do środka i pospiesznie przeczytał wszystko, co udało się Kingsley’owi zebrać na temat Jaspera Byrne’a. Był półkrwi czarodziejem, w Hogwarcie uczęszczał do Ravenclawu, a po ukończeniu szkoły udało mu się znaleźć pracę w Departamencie Transportu Magicznego. Miał żonę i dwójkę dzieci. Z pozoru wydawał się być zwykłym człowiekiem. Informacja o ugryzieniu przez wilkołaka, pojawiła się pod koniec notatki — wynikało z tego, że pierwsza przemiana Byrne’a miała miejsce dziesięć lat wcześniej, a jej skutki były dla niego opłakane. Ponoć zabił trzech mugoli, a jego własna żona doniosła na niego do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Jasper nie poddał się urzędnikom do kontroli, uciekał, postradał zmysły, a gdy go złapano, pozbawiono go różdżki. Na tym informacje się kończyły. Remus wiedział, jak dalej potoczyły się losy mężczyzny. Zastanawiał się jedynie, co wpłynęło na szaleństwo Jaspera — wilkołactwo, utrata różdżki czy zdrada żony?
Remus nie spędził zbyt wiele czasu u aurora, prosto z jego domu aportował się do Nory. Święta u Weasley’ów nie były mu na rękę, ale zdawał sobie sprawę, że Molly nie wybaczyłaby mu, gdyby był poza lasem i ich nie odwiedził — co dobitnie podkreśliła w swoim zaproszeniu, poza tym chciał spotkać się z Harrym. Lupinowi nie pozostało nic innego, jak się zgodzić. Dwa dni w mieście i znów do lasu. I tym razem powrót przyjmie z ogromną ulgą. Nie spodziewał się, że jego zmysły będą aż tak wrażliwe na miejski zgiełk. Właściwie od momentu, gdy aportował się pod domem Kinga, czuł jakby ktoś założył mu na głowę obręcz, która uciskała go boleśnie, a z każdą minutą spędzoną w normalnych warunkach było coraz gorzej. Każdy dźwięk kaleczył jego uszy, zapachy były zbyt intensywne i czuł jak oczy zaczynają mu łzawić. Wiedział, że to będą trudne święta…
Molly powitała go radośnie, choć od samego progu nie zaoszczędziła mu wywodu odnośnie jego wyglądu i zaniedbania. Potulnie wysłuchał całej tyrady, a potem grzecznie podziękował za zaproszenie i przekazał, że Kingsley nie zjawi się na wigilii, bo musi w tym czasie strzec rodzinę mugolskiego premiera. Następnie z wdzięcznością przyjął propozycję odświeżenia się w pokoju, który miał przez święta zajmować. Pomieszczenie było niewielkie, jak chyba wszystkie w Norze. Dwa pojedyncze łóżka zestawione ze sobą, pozwalały mu się domyślać, że przed nim nocował tu Bill z Fleur, ale zapewne jego matka postanowiła rozdzielić narzeczonych. Niewielka szafa stała tuż obok drzwi, a przy oknie stolik z lustrem. Lupin położył małą walizkę na łóżku i zerknął na swoje odbicie. Molly miała rację — wyglądał okropnie. Blady, z podkrążonymi oczami, chyba nawet schudł ostatnio, czego sam nie zauważył. Całe szczęście w lesie nie było luster…
Przetrwanie wigilijnej kolacji okazało się dla niego prawdziwym wyzwaniem. Obecność prawie całej rodziny Weasley’ów, a także Fleur i Harry’ego sprawiła, że w domu panował ogromny harmider, z każdego kąta dało się słyszeć rozmowy, czasami nawet krzyki i głośne śmiechy. Do tego aromaty wszystkich pyszności, które przyrządzała Molly i jaskrawość kolorów w domu rudzielców — Remus czuł, że zaraz zwariuje. Dlatego od razu po kolacji wcisnął się w fotel tuż obok kominka i wpatrując się w ogień, starał się opanować swoje zmysły. Mimochodem słyszał wszystkie rozmowy, ale na żadnej nie potrafił się skupić. Apogeum tego wszystkiego, był moment, w którym Molly postanowiła włączyć radio. Głośne wycie Celestyny Warbeck, przerywały narzekania Fleur, która swoim wysokim tonem narzekała na ulubioną piosenkarkę gospodyni. Cała ta sytuacja skończyła się wzajemnym przekrzykiwaniem, a Remusa doprowadziła wręcz do mdłości. Z całego serca współczuł Billowi, jeśli to właśnie tak miało wyglądać jego życie. Wytężając całą swoją wolę skupił się na rozmowie Artura z Harrym. Był na siebie zły, w końcu głównie dla młodego Pottera odwiedził Norę. Chciał z nim porozmawiać, pocieszyć go jakoś, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Czuł, że chłopak potrzebuje czegoś takiego, zwłaszcza po tym, jak Syriusz zapadł w śpiączkę. Kolejny ścisk żołądka był tym razem spowodowany wyrzutami sumienia. Słyszał, jak Harry pyta Artura o pracę, potem poruszyli sprawę Stana Shunpike’a, którą wcześniej Remusowi przedstawił King. Potem Potter opowiadał, jak podsłuchał rozmowę Snape’a i młodego Malfoya. Lupin był świadomy, że Harry widział w Severusie swojego wroga i był w stanie każdy najmniejszy szczegół potraktować jako dowód świadczący o winie znienawidzonego nauczyciela. Remus nie podzielał tego zdania. Nie lubił Severusa, to fakt, ale ufał Dumbledore’owi, a ten poręczył za niego. Musiał to uszanować. Z resztą po co Snape miałby składać wieczystą przysięgę i jaką misję miał niby otrzymać nieletni Malfoy.
— Czy nie przyszło ci do głowy, Harry, że Snape po prostu udaje — odezwał się Artur, a jego słowa były jakby żywcem wyjęte z myśli Lupina.
— Udaje, że chce Malfoyowi pomóc, aby dowiedzieć się, co on knuje? Spodziewałem się, że pan tak powie. Ale skąd pewność?
— To nie nasza sprawa — odezwał się w końcu Remus, chcąc ukrócić domysły, które snuł Harry. Nic dobrego nie mogło z tego wyjść. — To sprawa Dumbledore’a On ufa Severusowi i to nam powinno wystarczyć.
— Ale załóżmy, że Dumbledore myli się co do Snape’a…
— Już nie raz to słyszałem. Wszystko sprowadza się do tego, czy mamy zaufanie do osądu Dumbledore’a. Ja mam, więc mam też zaufanie do Severusa — wypowiedział na głos swoje myśli, patrząc na twarz młodego Pottera, który najwidoczniej nie dał mu się przekonać.
— Nawet Dumbledore może popełnić błędy. Sam to ciągle powtarza — zauważył Harry, ale Remus wyczuł, że to inna myśl bardziej go trapi, niż to czy dyrektor Hogwartu jest nieomylny. — A pan… pan naprawdę lubi Snape’a?
— Ani go lubię, ani nie lubię. Mówię szczerą prawdę, Harry — powiedział, widząc sceptyczne spojrzenie chłopaka. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. W rodzinie Potterów niechęć do Severusa musiała być dziedziczna. — Może nigdy nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi. Po tym co zaszło między Jamesem, Syriuszem i Severusem, za dużo było w nas goryczy. Ale nigdy nie zapomnę, że kiedy uczyłem w Hogwarcie, to właśnie Severus przyrządzał mi co miesiąc wywar tojadowy i dzięki niemu nie cierpiałem jak zwykle w czasie pełni.
— Ale ,,przypadkowo” wygadał się, że jest pan wilkołakiem, i musiał pan odejść — powiedział ze złością Harry, a Remus wzruszył jedynie ramionami.
— To i tak by się rozniosła. Obaj wiemy, że bardzo pragnął zająć moje miejsce, ale przecież mógł mi wyrządzić o wiele większą szkodę, fałszując eliksir. Dbał o moje zdrowie i jestem mu za to wdzięczny — zapewnił go szczerze Remus. Wziął kilka głębszych oddechów, z trudem wytrzymywał nagromadzenie bodźców w Norze, a niełatwa rozmowa z Harrym wcale mu nie pomagała. Kiedy usłyszał kolejny argument chłopaka, nie mógł już zupełnie powstrzymać uśmiechu. Gdyby nie jego samopoczucie i cała ta sytuacja, z pewnością uznałby sytuację Pottera za niezwykle zabawną. — Ty po prostu uparłeś się, by go nienawidzić, Harry. I rozumiem cię, bo mając Jamesa za rodzonego ojca, a Syriusza za ojca chrzestnego, odziedziczyłeś po nich dawne uprzedzenia. Oczywiście porozmawiaj o tym z Dumbledorem, ale podejrzewam, że powie ci dokładnie to samo co ja i Artur.
W tym właśnie momencie radio wybrzmiało jeszcze głośniej, gdy Celestyna skończyła swój ostatni utwór, a na ten dźwięk Remusa przeszedł dreszcz. Artur zerwał się od razu z fotela, proponując wszystkim ajerkoniaku. Najwidoczniej wyczuł burzę między swoją żoną, a przyszłą synową, która bez skrępowania wyraziła głośno ulgę, że Celestyna skończyła występ. Remus został sam z Harrym. Chciał wykorzystać tą chwilę, by porozmawiać z nim o czymś innym niż Snape czy wojna, ale chłopak najwidoczniej miał inne plany.
— Co pan ostatnio porabiał?
— Można powiedzieć, że byłem w podziemiu — odparł Remus. W przeciwieństwie do Molly, wiedział, że młodzi czarodzieje potrzebują również pewnych informacji o aktualnej sytuacji. Nie można ich było trzymać pod kloszem. — Wybacz, że nie pisałem do ciebie, Harry, ale to mogłoby zdradzić moją misję.
— Co pan ma na myśli?
— Byłem wśród takich jak ja. Wśród wilkołaków — dodał, widząc po twarzy Pottera, że nie za bardzo rozumie, o co mu chodzi. — Z resztą jeszcze na trochę tam wracam. Dumbledore chciał mieć wśród nich szpiega, no i ma mnie… jak na zawołanie. — Uśmiechnął się ciepło, chociaż ton jego głosu nie potwierdził tego gestu. Wiedział, że jego misja się przeciąga, a przy tym nie przynosi żadnych realnych korzyści dla Zakonu. — Nie uskarżam się, to konieczne zadanie i tylko ja je mogłem wykonać. Muszę zadbać o to, by jak najmniej z nich poparło Voldemorta, trudno jednak pozyskać ich zaufanie. No bo widzisz, większość z nich porzuciła normalne społeczeństwo, niektórzy żyją na jego marginesie, kradną lub zabijają, żeby się pożywić… Chociaż nie wszyscy tacy są.
— Dlaczego polubili Voldemorta?
— Wydaje im się, że pod jego panowaniem będzie im się lepiej żyło. I trudno się o to sprzeczać z Greybackiem…
— Kto to taki?
— Nie słyszałeś o nim? — Remus spiął się na samą myśl o wilkołaku. Był w szoku, że Harry nic o nim nie wie. Czasami zapominał, że chłopak nie wychowywał się w świecie czarodziejów. — Fenrir Greyback jest chyba najdzikszym z żyjących wilkołaków. Uważa, że jego życiową misją jest przemienienie jak największej liczby ludzi. Pragnie stworzyć swoją własną armię. Voldemort obiecał, że ofiar mu nie zabraknie… Chociaż Greyback specjalizuje się głównie w dzieciach… Uważa, że wilkołaki powinny żyć z dala od ludzi i pałać nienawiścią do czarodziejów. Voldemort grozi, że pozwoli mu polować na dzieci… — wyjaśnił Harry’emu i od razu przypomniał sobie małą Vię, córkę Grega, która nie była zarażona likantropią. Czy ją i inne dzieci Fenrir planował przemienić? Czy las, w którym część z wilkołaków chciała żyć normalnie, miał być przykrywką dla wylęgarni likantropów? Czy Fenrir wiedział, że z dwójki zakażonych ludzi urodzi się zdrowe dziecko? — Greyback był tym wilkołakiem, który mnie ugryzł.
— Co? — zdumiał się Harry. — Kiedy? Kiedy był pan dzieckiem?
— Tak. Mój ojciec go obraził. Przez długi czas nie znałem tożsamości wilkołaka, który mnie ukąsił… Na początku myślałem, że zrobił to nie panując nad sobą, Ale Greyback jest inny. Za każdym razem, gdy księżyc jest w pełni, on poluję na nowe ofiary. Mam wrażenie, że wszystko dokładnie planuję. I to właśnie jego wykorzystuje Voldemort do kontrolowania wilkołaków. Cóż wątpię, żeby moje argumenty mogły być silniejsze od przekonania Greybacka, że nam, wilkołakom, należy się krew, że powinniśmy się mścić na normalnych ludziach.
— Ale przecież pan jest normalny! Pan ma tylko… pewien problem…
Remus mimo całego dyskomfortu, który teraz odczuwał, nie mógł powstrzymać się od wybuchnięcia szczerym śmiechem.
— Czasami bardzo przypominasz mi Jamesa. On też, w towarzystwie, nazywał to ,,małym futerkowym problemem”. Wiele osób odnosiło wrażenie, że mam jakiegoś niesfornego królika.
Rozmowa z Harrym obudziła w Remusie wiele wspomnień, który tym razem nie okazały się bolesne. Z uśmiechem przyjął od Artura kieliszek ajerkoniaku, a potem również kilka kolejnych. Myśli o czasach Hogwartu pozwoliły jego zmysłom odpocząć i dotrwać do końca dnia. Obrazy z dawnych czasów ukołysały go do snu, pozwalając zszarganym nerwom odpocząć.
***
Gospoda pod Świńskim Łbem nie należała do przyjaznych miejsc, ale Tonks zdążyła już przyzwyczaić się do panującej tam atmosfery. Bar był niewielki i obskurny, przez małe, brudne okienka docierało do środka niewiele światła. Większość miejsca zajmowała lada, za którą Aberforth przygotowywał wszelkie podejrzane napoje, którymi raczył równie szemranych klientów, a był przy tym tak niesympatyczny, że Tonks dziwiła się, że jakichkolwiek ma. Jednak w wigilijny wieczór w gospodzie było zupełnie pusto.
— Długo zamierzasz tu jeszcze siedzieć? — warknął Aberforth, a Tonks spojrzała na niego sceptycznie.
— Masz jakieś inne plany?
— Wszystko inne niż spędzenie tych przeklętych świąt z tobą.
— I vice versa — rzuciła jadowitym tonem, prostując się na niewygodnym stołku. Przechyliła szklankę z whisky i podsunęła ją barmanowi.
Co prawda Gospoda pod Świńskim Łbem nie była jej wymarzonym miejscem by spędzić wigilię, ale nie miała zamiaru spędzać jej z… kimkolwiek. Nie wyobrażała sobie siedzieć z rodzicami i rozprawiać radośnie o magii świąt. A gdyby zaprosili też Laurę? Ostatnio nie najlepiej się dogadywały po tym, jak Tonks powiedziała kuzynce, co myśli o jej związku. Jej matka nie przyjęła tego najlepiej, a przynajmniej tak wynikało z listu, który jej przysłała. Równie trudno było odmówić Molly. Pani Weasley wolała porozmawiać z nią przez kominek, przy czym do ostatniej chwili była nieugięta i raczej nie uwierzyła w to, że Tonks ma tyle pracy i nie może ich nawet chwili odwiedzić. Nimfadora wolała nie ryzykować, że spotka w Norze, kogoś z kim nie chciała się zobaczyć. Nie wiedziała nawet czy wrócił z lasu. Nie miała pojęcia, co tam robił ani jak sobie radził. Również data jego powrotu była tajemnicą. Zdecydowanie lepiej było unikać miejsc, w którym mogli się spotkać, a Nora z pewnością do takich należała. Tonks nie potrafiła nawet przewidzieć, jak by się przy nim zachowała. Wolała w ogóle o nim nie myśleć. Tak, święta pod Świńskim Łbem były zarazem najlepszą jak i najgorszą opcją.
Aberforth napełnił jej kieliszek, a przy okazji nalał również sobie.
— Przeklęci aurorzy — warknął. — Nie dość, że przez was tracę większość klientów, to jeszcze dziś muszę się z tobą użerać.
— Akurat tych twoich klientów nie powinno ci być żal — zauważyła, biorąc do ręki szkło.
— Niech cię diabli, Tonks — mruknął i wychylił kieliszek, Tonks poszła w jego ślady.
— I tobie również wesołych świąt.
***
Obudził się zmęczony. Łóżko w jego tymczasowej sypialni, co prawda nie należał do najwygodniejszych i do tego potwornie skrzypiało przy każdym, nawet najmniejszym, ruchu, ale to nie był dla niego największy problem. Pościel, którą przygotowała mu Molly, był tak puchata i miękka, że mógłby w niej utonąć. Zdecydowanie odzwyczaił się od takich wygód i wbrew pozorom wcale mu to nie przeszkadzało. Mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że jego niewielkie łóżko, a właściwie jego i Meg, było znacznie bardziej dostosowane do jego aktualnych potrzeb.
Wstał, czując jak łupie go w kościach, a zmysły po nocnym odpoczynku na nowo zaczynają wariować. Odliczał godziny do swojego powrotu. Potulnie włożył sweter, który Molly wydziergała dla niego i zszedł na śniadanie. Wszyscy byli w wyśmienitych nastrojach. Każdy również miał na sobie świąteczny sweter od Molly, no prawie każdy, bo na Fleur najwidoczniej nie starczyło włóczki. Pani Weasley krzątała się między kuchnią a salonem, zachwycona swoim nowym kapeluszem, który dostała od bliźniaków.
— No bo, mamo, coraz bardziej cię doceniamy, od kiedy musimy prać skarpetki — oznajmił George, a następnie zwrócił się do Lupina, podając mu miskę: — Może trochę pasternaku, Remusie?
Lupin przyjął naczynie, ale nie nałożył sobie niczego na talerz oprócz indyka. Zbliżała się pełnia, a z każdym dniem czuł coraz większą potrzebę jedzenia mięsa. Przyglądał się rodzinie rudzielców, tak beztroskiej w dzisiejszych czasach i zazdrościł im. Słuchał, jak Ginny rozmawia z Harrym, jak Fleur wzdryga się na widok robaka we włosach Pottera, jak wszyscy się śmieją, gdy Ron przewrócił sosjerkę podczas nieudolnej próbie zaimponowania narzeczonej brata… To wszystko było dalekie od wojny i również od niego…
— Ron, tu taki niezdara jak ta Tonks — poskarżyła się Fleur, siadając na kolanach Billa, a Remus spiął się nagle. — Ona wszystko przewraca…
— Zaprosiłam naszą kochaną Tonks — oznajmiła Molly i z trzaskiem postawiła półmisek z marchewką na stole, piorunując spojrzeniem Fleur — ale nie przyjdzie. Rozmawiałeś z nią ostatnio, Remusie?
— Nie, ostatnio raczej nie miałem z nikim kontaktu — odpowiedział powoli, nie patrząc w stronę Molly. Skąd pomysł, że akurat on miał rozmawiać z Nimfadorą. Czy może Tonks powiedziała komuś o tym, co między nimi zaszło? Czy może pani Weasley sama się domyśliła? — Ale przecież Tonks ma swoją rodzinę, prawda?
— Może — mruknęła niechętnie — ale odniosłam wrażenie, że zamierza spędzić Boże Narodzenie samotnie.
Remus zmusił się, żeby spojrzeć na Molly, która wpatrywała się w niego z taką urazą, że już miał pewność. Molly Weasley wiedziała o wszystkim. Ale czy to było możliwe? Gdyby wiedziała, to nigdy nie zaprosiłaby go na święta, nie spojrzałaby nawet na niego. Nie, to nie mogła być prawda. Tę milczącą wojnę spojrzeń przerwał dopiero Harry, który zwrócił się do Lupina.
— Patronus Tonks zmienił swoją postać. W każdym razie tak powiedział Snape. Nie miałem pojęcia, że to możliwe. Jak mogło do tego dojść?
Remus wziął do ust kawałek indyka i żuł go długo, żeby dać sobie jak najwięcej czasu. Temat Tonk był mu bardzo nie na rękę. Udało mu się przestać o niej myśleć, ale wystarczyły dwa dni w Norze, by wszystkie jego starania poszły w niepamięć. Nie wiedział czy zmiana patronusa jest możliwa, chociaż…
— Czasami… jakiś silny uraz… wstrząs emocjonalny…
— Był duży i miał cztery nogi — powiedział Harry, a Remus słysząc to wstrzymał oddech. — Hej… czy to nie mógł być…
Wilkołak, dokończył w myślach Lupin. Następnie wszystko wydarzyło się niesłychanie szybko. Zanim Molly zawołała radośnie, wyczuł czyjąś aportację w pobliżu, miał pewność, że to nie był ktoś z Zakonu. Zerwał się z miejsca, gdy pani Weasley wypatrywała przez okno swojego syna. Jeszcze większe było ich zdziwienie, gdy oznajmiła, że Percy przybył do Nory z ministrem.
— Nie mogą się dowiedzieć, że tutaj jestem… Nikt nie może tego wiedzieć — oznajmił chłodno, czując, że ma niewiele czasu. Scrimgeour był coraz bliżej.
— Schowaj się na górze — polecił Artur, a wyraz jego twarzy był daleki od zachwytu Molly.
Remus skinął głową i wbiegł po schodach na piętro. Jego wizyta w Norze musiała zostać tajemnicą, a pojawienie się Scrimgeoura mogło to znacznie utrudnić. Rufus był znany ze swojej niechęci do wilkołaków i Lupin był pewien, że nie omieszkałby poinformować kogoś, że on spędzał święta u Weasley’ów. Gdyby to dotarło go Greybacka, nie miałby już po co wracać do lasu, a jego misja zakończyłaby się klęską. Przez niewielkie okienko na klatce schodowej widział jak Percy wchodzi wraz z ministrem do domu. Słyszał radosny głos Molly, ona jako jedyna nie potrafiła sobie uzmysłowić, że jej syn nie przyszedł tu z własnej woli. Lupin czuł przyspieszone tętno chłopaka, wręcz słyszał jak pulsują mu żyły w akompaniamencie matczynych uścisków i kłamstw Scrimgeoura. Adrenalina dodatkowo przyspieszyła bicie jego serca. Nie wiedział już czy to obecność Rufusa, czy rozmowa o Tonks. Wciąż w głowie dudniły mu słowa Harry’ego.
Wyczarowanie patronusa wiązało się z odnalezieniem w sobie szczęścia, mogło to być wspomnienie, jakieś uczucie… Czarodzieje nie mogli zadecydować o tym, jaką postać przybierze cielesny patronus tak samo, jak nie mogli wybrać różdżki, którą przyjdzie im się posługiwać. Zazwyczaj zwierzę, które udawało im się wyczarować, powiązane było z ich charakterem, najbardziej wybijającą się cechą osobowości. Ale czy człowiek się nie zmieniał w trakcie życia? Mogło być przecież tak, jak to powiedział Harry’emu, że pod wpływem jakiś silnych uczuć, czarodziej zmieniał się, a wraz z nim jego podejście do życia, pojęcie szczęścia…
Ale jeżeli patronus Tonks przybrał postać wilkołaka, to znaczy że… Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się dręczących go myśli. Przez okno zauważył Scrimgeoura i Harry’ego. To nie wróżyło nic dobrego. Jego ciało pokryła gęsia skórka, kiedy po chwili skupienia poczuł gniew, który wzrastał w młodym chłopaku. Chwilę później Potter zostawił Rufusa samego, a na parterze rozległ się głośny trzask i Percy wybiegł z Nory.
Remus szybko wpadł do sypialni, spakował swoje rzeczy i zszedł na dół. Powinien jak najszybciej opuścić to miejsce. Był tam całkowicie zbędny. Nie mógł pocieszyć zapłakanej Molly, nie zamierzał też uspokajać pozostałych Weasley’ów, którzy aż kipieli ze złości. Przy drzwiach zatrzymał jeszcze Harry’ego. Złapał chłopaka za ramiona i spojrzał głęboko w jego zielone oczy.
— Harry, nie wiem, o co chodziło Scrimgeourowi, ale ufam, że…
— Spokojnie — odezwał się chłopak, a jego głos wciąż był rozdygotany z nerwów — na nic się nie zgodziłem.
— To dobrze. — Mężczyzna skinął głową bardziej do siebie niż chłopaka, a potem mocniej ścisnął jego ramiona. — Napiszę, jak tylko będę mógł. Uważaj na siebie, proszę…
To był najwyższy czas, żeby wrócić… Wrócić do swojej misji… do lasu, Andrew i Maggie. Remus nie mógł wytrzymać dłużej tutaj.
— Na pewno szybko pan wróci.
Słowa Harry’ego miały być zapewne pociechą, ale Remus nie odebrał tego w ten sposób. Może lepiej by było, gdyby nigdy nie wrócił…
Kochani! Chciałam tę wiadomość napisać później, kiedy będę miała wewnętrzną pewność, że wróciłam na dłużej i nie zniknę za tydzień. Nadal nie mam tej pewności, chociaż chęci, żeby doprowadzić to opowiadanie do końca są i nawet jest ich sporo.
Oddaje w Wasze rączki rozdział 117. Nie wiem, co powinnam o nim myśleć. Tak samo jak o poprzednim, czy tych, które powoli tworzą się w mojej głowie. Piszę, ale czy nadal potrafię? Czy nie zgubiłam tego, co trzymało jakąś grupę czytelników przy tym opowiadaniu? Tego nie wiem, ale Wy wiecie. Dajcie znać! Co myślicie, co się podoba, a co nie... Albo po prostu napisz, że jesteś. Nie chcę pisać dla pustych wyświetleń, ale dla prawdziwych czytelników.
Cały mój powrót stał się faktem dzięki Atrii Adarze i Morrigan ! One też wróciły, koniecznie zajrzyjcie na ich blogi po sporą i dobrą dawkę Remusa! Atria wpadła również na pomysł, by stworzyć wspaniałą akcję "Let's make Blogger great again", wykonała również cudowne, spersonalizowane bannery (mój widzicie po prawej stronie zaraz pod aktualnościami). Myślę, że się nie obrazi, jeśli napiszę tutaj, że każdy, kto aktualnie pisze jakieś opowiadanie (nie ważne czy zaczyna, kończy, albo wraca z niebytu jak my), może się do niej po takie cudo zgłosić. Zróbmy z tego naprawdę fantastyczną akcję!
Jeśli śledziliście moją aktywność X lat temu, to możecie spytać, co z resztą moich opowiadań i planów. Nie potrafię Wam teraz na to odpowiedzieć. Pewne jest jedno - zrezygnowałam z opowiadania o Nicole, blog został ukryty i nie można już na niego trafić. Chociaż moje serducho biło do tej historii, to raczej nie potrafiłam Was zarazić tą miłością. Trudno, tak bywa... Czy ruszę inne opowiadania? Postanowiłam wczoraj, że nie... Przynajmniej do momentu, aż nie skończę tutaj opisywać wydarzeń z Księcia Półkrwi.
A skoro już o tym mowa - FRAGMENTY ROZMÓW REMUSA Z HARRYM SĄ MOCNO WZOROWANE NA TYCH Z KSIĄŻKI, POWIEDZIAŁABYM NAWET, ŻE PRAWIE ŻYWCEM Z NIEJ PRZEPISANE. Dziękuję za uwagę!
Także trzymajcie się w swoich domkach ciepło i dajcie znać, że żyjecie!
Ściskam mocno każdego z osobna!
Jasne, że potrafisz pisać. Skąd w ogóle pomysł, że nie? Jeżeli coś się zmieniło to tylko na lepsze.
OdpowiedzUsuńDomagam się odpowiedzi, jak to działa z dziećmi u wilkołaków! Czemu nie ma małych wilczków? I jak bardzo to wpłynie na to, że Remusowi należy się kopniak w cztery litery?
Powodzenia w postanowieniu, nieruszaniu innych opowiadań. Pamiętaj o miniaturce, o której wspominałam ;).
Serdecznie pozdrawiam,
Morri
Człowiek po takiej przerwie zaczyna wątpić, ale odzew z Waszej strony rozwiewa te wątpliwości. Remusowi należy się kopniak i Tonks należy się kopniak. Generalnie to wszyscy powinni ustawić się w szeregu i dostać porządne lanie ;)
UsuńPamiętam, muszę zacząć sobie wszystko zapisywać powoli ;)
Ściskam
Dobra, wygrałam z komputerem, wygrałam z innymi zobowiązaniami, no i w końcu jestem. Boru, jak cudownie długi rozdział. A z drugiej strony w ogóle tej długości nie czuć, przez tekst się płynie! Mora, nie wiem, skąd Twoje obawy - jest cudownie.
OdpowiedzUsuńA, miałam dodać, że się absolutnie nie obrażę za ten product placement, im nas więcej, tym lepiej!
Sprawy dzieci wilkołaków to bardzo interesująca kwestia i w sumie podoba mi się to, że u ciebie nie są wilkołakami (zresztą Rowling chyba gdzieś kiedyś dopowiedziała, że to nie jest dziedziczne? Ale w książkowym kanonie nic takiego nie było, więc w sumie dobrowolka!). Zawsze miałam wrażenie, że Remus, nie akceptując swojej natury i wręcz wypierając ją, był trochę ignorantem. Zabrzmię coachingowo: nie chciał poznać samego siebie. I dobrze, że ma kogoś, kto mu uświadamia, jak się sprawy mają!
Molly jest w tym rozdziale najbardziej Molly na świecie :') Jestem też zachwycona sposobem, w jaki prowadzisz Tonks - chociaż to może nie najlepsze słowa - pokazując, że to nie jest po prostu kryształowa osobowość wzdychająca z tęsknoty. Aczkolwiek szkoda Nate'a. Ale tylko trochę, ideały są denerwująca :')))
Żądam więcej Tonks w relacji ze starszymi mężczyznami! (tzn. Aberforth i Moody; tak, wiem, jak to brzmi i jestem z tego dumna XD).
Mora, robisz cudowną robotę, rób tak dalej <3
AA
Lokowanie produktu było obowiązkowe! Mam nadzieję, że pojawi się więcej zgłoszeń po banerki :)
UsuńCo do Remusa masz rację, wydaje się, że inni bardziej znają jego wilczą naturę niż on sam.
Kochana Molly, aż żałuję, że jest o niej tak mało w świecie ff... A może to ja kiepsko szukam?
A jeżeli chodzi o Tonks... To ona generalnie woli starszych ;)
<3 <3 <3
Okej. Po pierwsze - jest 4 w nocy, telefon mi pada, a ja jestem wyciągnięta w ten rozdział, tak, jak Tonks była wciągnięta w Fatalne Jędze. Jednym słowem, to opowiadanie mogę czytać do przedawkowania i nigdy się mi nie znudzi. To jest moje oświadczenie oficjalne! 🤣
OdpowiedzUsuńA teraz przejdźmy do rzeczy. Czytając już rozdział, miałam taka myśl: kurcze, ona chyba sporo jednak pisała i doskonalenia swój warsztat podczas tej całej, kilkuletniej nieobecności, bo powiem szczerze, że te nowe rozdziały, choć klimatem są nieodstające, to stylem już tak. I powiem więcej, Twój styl jest teraz mocniej dojrzały, jeszcze bardziej idealny, niż był wcześniej! Mówię serio! Ty nie piszesz, Ty malujesz słowami i bardzo tego zazdroszczę, bo to nie łatwa umiejętność!
Rozdział cudny, jak poprzedni. Choć ten mi się odrobinę bardziej podobał (tylko odrobinę).
Zaskoczyło mnie to, że zaczęłaś od Molly i idealnie mogłam się w nią wczuć. Ja niestety nie mam i nigdy nie miałam dobrych, ciepłych relacji z matką i chciałbym, by właśnie taka Twoja Molly mogła być moją mamą :') okej, bez sentymentów. Także zdziwiłam się, że najpierw mamy Molly, ale potem patrzę zaproszenia i mówię, kurde, będzie się działo i aż zaśmiałam się pod kołdrą, a cały dom u mnie śpi, więc możesz być powodem, dla którego ich obudziłam. 🤣
Te sielankowe życie Regie, czy tam Memusa (słabe te połączenia imion, to znak, że Lupin jednak musi być z Tonks! 🤣) mnie troche denerwuje, bo mam wrażenie, że Lupin sobie trochę na siłę wkreca tą Meg i jego niby uczucia. Ech, frustruje mnie to. Jeśli chodzi o Jaspera to dodam tylko, że od poprzedniego rozdziału, gdzie go opisałaś, jestem w stanie wyobrazić sobie nawet jego głos, który przy jego wypowiedziach, słyszę w głowie! Cudo!
Jestem mega ciekawa, co wymyślisz dalej, bo przyznam, że nie wiem, jak Remus ogarnie teraz swoja misję, jak zdobędzie info bez wzbudzenia podejrzeń i czy powie Meg o wszystkim. No jestem tak ciekawa, że l matko! Swoją drogą spodziewałam się, że ona może chcieć z nim jechać do Nory, ale odetchnęłam. Liczyłam też, że jednak Remus spotka się tam z Tonks, chociaż przelotne i będzie awkward, ale widzę, że nas tu stopujesz. Dobrze, czytelników trzeba trzymać krótko, żeby wracali w kolejnym rozdziale! I kolejna pochwała ode mnie za opis sceny Molly z Remusem i ich wojny na spojrzenia. Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale idealnie widziałam to w glowie, niczym scenę z filmu! Te uniesione brwii i Remus starający się wyglądać, jak gdyby nigdy nic, natarczuwe spojrzenie Molly. No, scena ideał. 👍
Ucięło mi komentarz, więc reszta poniżej. 😎
Co do Tonks, to takie spędzenie świąt było do przewidzenia. Tak, jak napisała powyżej Atria. Też podoba mi się to, jak prowadzisz Tonks, bo jest to jak najbardziej realne i logiczne. Choć, na początku, jak nagle się pocałowali, to miałam takie WTF i aż chciałam się wrócić, by sprawdzić, czy przypadkiem nie wstawiłaś dwóch rozdziałów na raz, a ja coś pominęłam, haha. Ale potem wstałam i zaczęłam klaskać, widząc dalszy rozwój tej postaci. 👏
OdpowiedzUsuńCo do jakichś minusów, to tylko trochę zgubiłam się na koniec rozdziału, przy momencie, gdzie pojawił się minister. Troszkę wydało mi się to zagmatwane i musiałam przeczytać końcówkę dwa razy. Wiem, że to scena z książki, ale szczerze mówiąc, czytałam je jakoś 10 lat temu i już wielu rzeczy nie pamiętam. 💁♀️
A, no i chciałam też wspomnieć na koniec, że ta rozmowa z Harrym, oprócz tego, że pojawia się w książce, to podobna scena była też w filmie, tyle że obok Remusa siedziała Tonks i mówiła o nim 'mój mąż'.❤Ja wierzę, że mimo wszystko wykombknujesz tak, że będą razem. Nie ma innej opcji! ❤
Super, że rozdział był taki długi, choć, jak zwykle, czytało sie bardzo szybko i pozostał niedosyt, a teraz oczekiwanie na kolejne arcydzieło od Ciebie!
Myślę, że to dobrze, że skupiać się na jednym opowiadaniu na ten moment. Inne w ten sposób nie będą Cię skoncentrować,choc ja sama mam ten probelm, ze czesto mam wszystko pozaczynane i myślę jednak o każdym opowiadaniu. Trzymam kciuki, byś dała radę ukończyć tą genialną historię!
Wypatruję więc wytrwale nowego rozdziału i w ogóle nie mów takich głupstw, że się nie nadajesz. Cokolwiek złego Ci przyjdzie do głowy na Twoj temat - ignoruj. Mówię to samo, co przedmówczynie. Jesteś mega i rób dalej to, co robisz, bo to jest właśnie prawdziwa magia! 🧚♀️💖⚡
Ściskam najmocniej na świecie!
Olga
Ah!
UsuńTaki długo komentarz jest najcudowniejszą nagrodą za opublikowanie rozdziału! <3
W odniesieniu do Pani oficjalnego oświadczenia - Będę publikować w normalnych godzinach, żeby nie narażać Was ani Waszych rodzin na bezsenność. Dziękuję za uwagę ;)
Przysięgam, nic nie pisałam przez te trzy lata, zupełnie nic... I stąd były moje obawy, że nie podołam wyzwaniu.
Molly jest tak cudowną postacią, tak wspaniałą, że chyba każdy chciałby mieć taką kobietę w rodzinie. I cieszę się niezmiernie, że udało mi się oddać jej ciepło i troskę.
Losy Remusa i Meg będą szczegółowo opisane, bo to głównie na leśnym wątku skupię się w kolejnych rozdziałach. Bez obaw!
Od początku chciałam, żeby moje postacie były realne. Może nie zawsze logiczne, ale prawdziwe... Denerwowały mnie ff, gdzie wszyscy rzucają się sobie w ramiona, urazy znikają po sekundzie i nie wiadomo co dany bohater myśli, czuje, bo jest płaski jak kartka papieru.
Końcówka faktycznie wyszła kulawo, ale sama sytuacja była chaotyczna i chciałam to trochę oddać.
Tak, ta scena też była w filmie i tam faktycznie Remus i Tonks byli małżeństwem, ale w sumie... W filmach całą ich relacje prawie pominęli i wrzucili tylko to, co było dla nich potrzebne. Ubolewam nad tym bardzo, ale rozumiem poniekąd... Przypomnę tylko, że w książce Remus i Tonks byli ze sobą razem na pogrzebie Dumbledore'a. Czyli za jakieś pół roku ;)
Dziękuję Ci za ten komentarz, te słowa były mi bardzo potrzebne i po przeczytaniu Waszych komentarzy, aż chce się brać za kolejny rozdział.
<3
No, kochana! Spisałaś się :D
OdpowiedzUsuńRozdział jest naprawdę świetny, nie martw się!
Ja już nie będę się rozwodzić, bo dziewczyny wszystko powiedziały ;)
Mam nadzieję, że myśli o Tonks nie będą dawać Remusowi spokoju w lesie. Biedna Meg, ciekawa jestem jak to rozwiążesz.
Pisz o tej misji, pisz, niech Remus coś tam w końcu podziała!
Buziaki!
Magda
Dziękuję, kochana! <3
UsuńSprawa z Meg od samego początku jej historii strasznie mnie męczy...