Nie
trudno było odnaleźć ulicę Grimmauld Place, która była w samym centrum Londynu.
Tonks deportowała się nieopodal, z wielkim trudem. Mimo, że znajdowała się w
środku miasta, aleja była zupełnie pusta, Nimfadora nikogo nie spotkała, nie
licząc brzydkiego dachowca, który zjeżył sierść na jej widok. Ulica była
brudna, przed zaniedbanymi, starymi kamienicami leżały wywrócone śmietniki, z
których wysypała się pachnąca odpychająco zawartość. Dora skrzywiła się na ten
widok. Dzień był wyjątkowo słoneczny, na niebie nie można było dostrzec nawet
najmniejszej chmurki, a przyjemny, letni wietrzyk sprawiał, że promienie słońca
nie były tak nieznośne. Tonks rozejrzała się jeszcze raz dookoła i zastanowiła
się czy to aby na pewno tutaj mają się odbywać spotkania Zakonu Feniksa.
Wzruszyła ramionami, przywołała uśmiech na twarz i ruszyła rześko wzdłuż ulicy,
w celu poszukiwania domu z numerem dwunastym. „Trzeci, czwarty, piąty, szósty…” – wyliczała w myślach, patrząc to
na lewo, to na prawo. –„Dziesiąty,
jedenasty i… trzynasty. Zaraz, zaraz… Gdzie do diaska dwunasty?”
Stanęła
jak wryta, rozglądając się i upewniając, czy przypadkiem nie pominęła
właściwego domu, ale nie… W miejscu gdzie powinien znajdować się dom z numerem
dwunastym była niewielka szpara pomiędzy jedenastką i trzynastką. „Może Moody się pomylił?” –pomyślała
sobie, ale od razu zganiła się za to stwierdzenie, bo Szalonooki jeszcze nigdy
się nie pomylił. Spróbowała sobie przypomnieć, co wczoraj jej powiedział. „Kiedy już tam
będziesz, wypowiedz w myślach to zdanie i najlepiej spal pergamin.” – Tak, to właśnie były słowa Moody’ego.
Tonks wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni karteczkę, którą dostała od
Szalonookiego. Dora stanęła naprzeciw szpary między budynkami, spaliła pergamin
i wyrecytowała uprzednio przeczytane zdanie: „Kwatera Główna Zakonu Feniksa znajduje się w Londynie przy Grimmauld
Place 12.” Nagle domy z numerami jedenastym i trzynastym rozepchnęły się, a
w miejscu szczeliny pojawił się nowy budynek. Jeżeli Tonks myślała, że
pozostałe domy są w złym stanie to się srogo myliła. Kamienica z numerem
dwunastym była bardziej zaniedbana niż pozostałe, brudne ściany i okna,
poobtłukiwane drzwi. „No tak, numer
dwunasty…” – pomyślała Nimfadora, chociaż od razu mogła się domyśleć, że
spotkania tajnej organizacji nie będą odbywały się w normalnym miejscu. Wyjęła
różdżkę zza pazuchy – jak to mawiał Moody: STAŁA CZUJNOŚĆ! Nie wiedziała przecież,
co się może zdarzyć. Tonks wbiegła po kilku schodkach i stanęła przed drzwiami,
stuknęła delikatnie różdżką w dopiero co zmaterializowane drzwi i rozległ się
metaliczny dźwięk, jakby ktoś otwierał kilka zamków na raz. Zanim Dora
otworzyła drzwi, zauważyła, że klamka ma kształt wężowej głowy, co ją
zaniepokoiło. Zaczęła się zastanawiać, po co w ogóle tu przyszła. Tonks
przekroczyła próg i znalazła się w ciemnym, podłużnym korytarzu. Zapach wilgoci
i stęchlizny odrzucił ją, a wszechobecny kurz zaczął łaskotać ją w nosie.
Powstrzymała kichnięcie, starając się zachować grobową ciszę. Poczuła wstręt do
tego miejsca. Powoli kroczyła wzdłuż przedpokoju, oświetlonego jedynie nikłym
światłem lamp naftowych. Dotarła do drzwi na samym końcu korytarza i przyłożyła
do nich ucho, sprawdzając, co się dzieje za nimi. Usłyszała stłumione głosy,
prowadzące rozmowę, jakiej Tonks tu się nie spodziewała.
- Ale, kochanie nie
zostaniesz? Przecież zaraz zebranie – oznajmił troskliwy, kobiecy głos.
- Nie mogę, mamo.
Naprawdę się śpieszę. – Tym razem odpowiedział męski głos, który Tonks znała,
ale nie mogła sobie przypomnieć skąd.
- Idziesz na
randkę, synu? Bo jeśli tak, ja i twoja matka musimy poznać tą dziewczynę –
zaśmiał się kolejny mężczyzna. Poprzedni głos roześmiał się wesoło, tak, że
Tonks zrobiło się cieplej na sercu, a potem powiedział:
- Poznacie ją,
przysięgam! – I wtedy właśnie ją oświeciło. To był ten sam głos, który przed
laty zapewnił ją: ‘Wrócę, oczywiście, że
wrócę i będę wierny. A gdy znowu się spotkamy nic nas już nigdy nie rozdzieli.
Przysięgam!’ Serce biło jej jak oszalałe, nie mogła w to uwierzyć. Czy to
on? Czy on wrócił? Otworzyło szybko drzwi i nie zwracając na nic innego
wypatrzyła właściciela głosu. Na pierwszy rzut oka nie zmienił się nic, był
dokładnie taki sam jak wtedy, gdy się rozstawali, ale nie miała czasu
przyglądać mu się dłużej. Pobiegła w jego stronę, krzycząc radośnie:
- Bill! – Rzuciła
się na niego, oplatając mocno nogami w pasie, zarzucając ręce na szyję i
całując namiętnie. Zamknęła oczy rozpływając i zachwycając się smakiem jego
ust. To było cudowne uczucie, a w szczególności po tak długiej rozłące. Chłopak
był z początku zszokowany, ale po chwili zrozumiał, kto go tak wylewnie
przywitał. Złapał dziewczynę za uda, tak żeby nie spadła i oddał pocałunek z
całą tęsknotą, jaka w nim się zbierała przez te wszystkie lata. Tkwili tak
przyklejeni do siebie, nie zwracając na to, że wszyscy zebrani przyglądali się
im ze zdziwieniem. Kiedy w końcu zabrakło im powietrza i nie mogli złapać
oddechu, odkleili się od siebie. Tonks przyjrzała się jego twarzy, która przez
te lata o wiele bardziej zmężniała i ze łzami w oczach, objęła ją w dłonie: -
Bill, tak strasznie tęskniłam. Czekałam, czekałam cały ten czas i nareszcie
jesteś!
- Obiecałem, więc
jestem – powiedział o wiele bardziej męskim głosem niż zapamiętała. Ciarki ją
przeszły, a serce biło jej tak mocno, że lada chwila mogłoby wyskoczyć jej z piersi.
Tkwiła w objęciach swojego ukochanego, stojąc już na własnych nogach i z
zachwytem wpatrując się w jego błękitne oczy. - Nic już nas nie rozłączy.
- Miałeś tam być
dziesięć lat, ale... Nie rozumiem… - stwierdziła Tonks, ale ktoś wszedł jej w
zdanie.
- My również nie
rozumiemy – powiedziała niska, pulchna kobieta o rudych włosach, która położyła
ręce na biodrach. Dopiero teraz Nimfadora zwróciła uwagę na pozostałe osoby,
które były w pomieszczeniu i przyglądały im się pytająco. Kobieta, która
dopiero co się odezwała, najpewniej była matką Billa, a przy stole siedział
jego ojciec, który był bardzo podobny do syna. Miał te same rude włosy i
błękitne oczy, skryte za okularami. Obok niego siedzieli również Moody, który
próbował zignorować zaistniałą sytuację, Kingsley Shacklebolt - wysoki,
ciemnoskóry auror, który pracował z Dorą, a także jakiś mężczyzna, którego
Tonks jeszcze nie poznała.
- Więc tak… -
zaczął zakłopotany Bill, po czym westchnął. Spojrzał na Nimfadorę, która nie
mogła oderwać wzroku od jego twarzy i objął ją ramieniem. – Mamo, tato… tak jak
obiecałem, przedstawiam wam Tonks, moją wybrankę.
- Dzisiaj masz
dzień spełniania obietnic – zaśmiała się Nimfadora, wtulając się bardziej w
ukochanego i chłonąc jego zapach. Ojciec Billa, odchrząknął, a potem wyciągnął
w jej stronę rękę:
- Bardzo miło mi
cię poznać…
- Tonks. Miło pana
poznać, panie Weasley – powiedziała uradowana, odwzajemniając przyjazny gest.
Nimfadora uśmiechnęła się wesoło, czując niewyobrażalne szczęście, jednak
zauważyła, że matka Billa przygląda się sceptycznie jej włosom. – Nie podoba
się panie kolor moich włosów?
- Nie, nie… -
zaprzeczyła natychmiast pani Weasley, ale po chwili dodała, krzywiąc się lekko.
– Po prostu są takie nienaturalne.
- A w jakim
kolorze, według pani, wyglądałabym ładnie? – zapytała niczym niezrażona Dora,
uśmiechając się bez przerwy. Ale zanim pani Weasley jej odpowiedziała, Bill
powiedział, całując ją w skroń:
- Turkusowy, możesz je spiąć w wysoki kucyk. Będzie ci naprawdę ładnie.
- Bill, nie namawiaj jej do takich
rzeczy! – zawołała oburzona, karcąc go matczynym spojrzeniem, a jej syn
roześmiał się szczerze.
- Tak właśnie się poznaliśmy, wtedy
doradziłem jej wybór fryzury.
- A teraz niech pani mi doradzi – dodała
Nimfadora, a pani Weasley przyjrzała się jej uważnie, nie wiedząc do końca, o
co chodzi.
- Sama nie wiem,
nie znam się na takich rzeczach… Ładnie byłoby ci w brązowym, ale przecież nie
pobiegniesz do sklepu po farbę tylko, dlatego, że… - mówiła, ale nie
dokończyła, bo Tonks z uśmiechem zamknęła oczy i jej włosy natychmiast zmieniły
barwę na brązowy, a pani Weasley zawołała: - Na gacie Merlina! – Bill na dźwięk
tych słów wybuchnął niepohamowanym śmiechem, a Tonks wróciła do swoich
fioletowych włosów i z szerokim uśmiechem powiedziała:
- Jestem metamorfomagiem.
- Synu, gdzie ty
poznałeś taką uzdolnioną dziewczynę? – zapytał pan Weasley, spoglądając z podziwem
to na Billa, to na Tonks, a oni spojrzeli na siebie i zawołali równocześnie:
- Z Hogwartu!
-Ale Bill, Hogwart skończyłeś pięć lat
temu, a potem byłeś w Egipcie… - powiedziała zaskoczona pani Weasley, która
cały czas spoglądała na dziewczynę swojego syna.
- Masz rację mamo. Hogwart skończyłem
pięć lat temu, a siedem lat temu zakochałem się w Tonks – wyjaśnił Bill i
pocałował Dorę w czoło. Państwo Weasley spojrzeli na siebie, ojciec Billa
uśmiechnął się wesoło, a jego żona niepewnie przyjrzała się jeszcze raz Tonks.
Stali tak w spoglądając na siebie, aż do momentu, w którym dobiegł ich głos ze
strony drzwi:
- No, no, no… - wszyscy odwrócili się
jak na komendę. W wejściu stało dwóch mężczyzn. Tonks przyjrzała się temu,
który stał bliżej. Był wysoki, bardzo przystojny i choć jego postawa była dość
buntownicza, wyglądał bardzo elegancko. Jego twarz była znajoma. – Jak widać
Molly, będziemy rodziną – powiedział mężczyzna i wyszczerzył się w kierunku
pani Weasley. Tonks skupiła się na jego twarzy. Była pokryta ciemnym zarostem,
a kiedy się uśmiechał, ukazując białe zęby, wokół jego szarych oczu tworzyły
się delikatne zmarszczki. Mężczyzna odrzucił długie, czarne włosy, które i tak
były krótsze niż w jej wspomnieniach, z czoła i zwrócił się do Tonks,
rozkładając ręce: - Proszę, proszę, Nimfadora Tonks! Pewnie mnie nie pamiętasz,
ale jestem… - mówił, robiąc krok w stronę Dory, a ona w końcu go rozpoznała. Wyswobodziła
się z objęć Billa i rzuciła się mężczyźnie na szyję, wołając wesoło:
- Syriusz!
- Jednak mnie pamiętasz – zaśmiał się i
lekko się zachwiał pod ciężarem Nimfadory. Syriusz odsunął ją od siebie na
odległość ramion i przyjrzał jej się uważnie z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Ona również mu się przyjrzała. Nie przypominał tego mężczyzny z pierwszych
stron gazet z obłędem w oczach, ale też nie był podobny do jej kuzyna ze zdjęć.
– Zmieniłaś się od ostatniego razu. Myślałem, że mnie nie zapamiętasz,
piętnaście lat temu byłaś tylko dzieckiem.
- Jakbyś zapomniał, Syriuszu, zmieniał
się bez przerwy – przypomniała mu Tonks wskazując na swoje włosy. – I zapewniam
cię, że bym cię nie poznała gdyby nie fakt, że miałeś… - mówiła Tonks,
pocierając brodę i przywołując na twarz minę myśliciela. – Powiedzmy, że miałeś
parcie na szkło! – zawołała w końcu, a wszyscy zaczęli się śmiać, podczas gdy
Black zrobił obrażoną minę. – Mam mnóstwo twoich zdjęć w domu, naprawdę.
- To prawda – przyznał jej rację
towarzysz Blacka. Mężczyzna niewiele niższy od Syriusza, miał bardzo przyjazny
wyraz twarzy. W przeciwieństwie do jej kuzyna, miał krótkie mysie włosy,
opadające na czoło. Spoglądał na nią z uśmiechem i lustrując miodowymi
tęczówkami. Jedyną rzeczą, która zaprzeczała przyjaznemu usposobieniu
mężczyzny, były liczne blizny na twarzy. – Zawsze miałeś parcie na szkło, Syriuszu
– dodał, a potem wyciągnął rękę w kierunku Nimfadory: - Remus Lupin, miło mi.
- Wiedziałam, że skądś cię kojarzę –
uśmiechnęła się Tonks i uścisnęła dłoń Remusa, który spojrzał na nią pytająco.
– Mam w domu zdjęcie, na którym jesteś ty, Syriusz oraz Potterowie. Kiedyś
pokażę ci tę fotografię.
- Z chęcią ją zobaczę – powiedział
uprzejmie, ale Tonks zauważyła cień, który przebiegł przez jego twarz na wzmiankę
o Potterach.
- Jak widać wszyscy wszystkich znają,
więc… - mruknął markotnie Szalonooki, który do tej pory się nie odzywał, dając
chwile na poznanie się. Dora spojrzała na niego ze zdziwieniem i zapytała go,
ku uciesze wszystkich:
- My się znamy?
- Dobre sobie… Moglibyście w końcu
usiąść? – warknął tonem nieprzyjmującym żadnego sprzeciwu. Syriusz złapał Tonks
pod ramię i zaprowadził ją do stołu, gdzie usiadła obok Remusa, ale nie zajął
miejsca obok niej, bo Bill odchrząknął znacząco.
- Syriuszu, ja rozumiem, że nie
widziałeś się ze swoją kuzynką przez piętnaście lat, ale ja nie widziałem mojej
dziewczyny przez pięć długich lat i chciałbym nadrobić zaległości, więc pozwól,
że ja zajmę to miejsce.
- Wybacz, przyjacielu – powiedział
Syriusz, unosząc ręce w poddańczym geście i ustąpił mu miejsca, żeby usiąść po
drugiej stronie Remusa. Wszyscy zajęli wolne krzesła i pan Weasley zapytał,
poprawiając swoje okulary:
- Alastorze, na kogo czekamy?
- Na Dedalusa, Emmelinę i Mundungusa,
ale wątpię, żeby ten ostatni się zjawił – mruknął Szalonooki, wywracając swoim
magicznym okiem.
- A Snape? – zapytał ojciec Billa, a
Nimfadora spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Snape dzisiaj nie przyjdzie, Arturze
– odpowiedział Moody.
- Nie wierzę, ten paskudny nietoperz
też jest w Zakonie? – jęknęła Tonks, patrząc na Moody’ego z wyrzutem.
- Nadal masz mu za złe te wszystkie
szlabany? – spytał Bill, otaczając ją ramieniem, a ona spojrzała na niego,
marszcząc brwi.
- Jeszcze pytasz, nie znoszę go! Jest
wstrętny, podły, chamski i… - wyliczała swoją litanie obelg w kierunku swojego
nauczyciela od eliksirów, a Remus zaśmiał się, słuchając tego. – Z czego się
śmiejesz, Remusie?
- Po prostu, nienawiść do Snape’a jest
najwidoczniej u was rodzinna. – Uśmiechnął się do niej i spojrzał na Blacka.
- Rodzinna? – zapytała Tonks, nie rozumiejąc,
co ma na myśli Lupin.
- Lunatykowi chodzi o to, że i ja nie
darzę Smarkerusa miłością – wytłumaczył Syriusz, uśmiechając się sztucznie,
Tonks roześmiała się.
- Smarkerus, uroczo… - stwierdziła, a
Syriusz i Bil zaczęli się śmiać, a Remus uśmiechnął się, kiwając głową. – Ale
dlaczego Lunatyk?
- Słyszałaś historię Huncwotów? – Ożywił
się Black, prostując się na krześle, a Tonks przytaknęła, bo Huncwoci byli
legendą Hogwartu i nie sposób było ich nie znać. – Mieliśmy swoje oryginalne
przezwiska, pochodziły one od zwierząt, bo widzisz, opanowaliśmy trudną sztukę
animagii. – wyjaśnił, a Tonks spojrzała na niego z niedowierzaniem, a zarazem z
podziwem. – Na mnie wołano Łapa, zmieniam się w wielkiego, pięknego czarnego
psa. Na Jamesa wołaliśmy Rogacz, bo był z niego głupi jeleń. – Uśmiechnął się,
gdy to mówił, ale po chwili na jego twarzy pojawiło się obrzydzenie. – Peter,
ten zdrajca… przeklęty kłamca, podły tchórz… Dobrze trafiło się mu zwierze,
odzwierciedlające jego prawdziwą osobowość, zmieniał się parszywego szczura.
Glizdogon… - wymówił to słowo, tak jakby chciał je wypluć. Tonks spojrzała na
niego zdziwiona, nie rozumiała, dlaczego Black mówi z taką niechęcią o jednym
ze swoich przyjaciół. Syriusz potrząsnął swoją owłosioną głową i przywołał na
twarz uśmiech. – Natomiast nasz Luniaczek…
- Nie sądzisz, Alastorze, że należałoby
już zacząć posiedzenie? – przerwał mu nagle Remus.
- Masz słuszność, Remusie – przyznał mu
rację. Moody przedstawił Tonks spóźnionych członków Zakonu: Emelinę Vance,
Dedalusa Diggle’a oraz siedzącego do tej pory cicho Elfiasa Doge’a, a następnie
przeszedł do spraw Zakonu Feniksa.
Hej, tu AA.
OdpowiedzUsuńCóż, wiele rzeczy zajęło mi o wiele więcej czasu, niż planowałam. Tak więc nie miałam niestety czasu, aby dalej komentować ;) Ale teraz mam dużo wolnego i zabieram się za to opowiadanie w 100%!
Więc, zaczynamy ;)
W pierwszym akapicie w dwóch następujących zdaniach jest słowo "ulica". "zastanowiła się czy to, aby na pewno tutaj mają się odbywać spotkania Zakonu Feniksa" - bez przecinka. "...Stanęła jak wryta, rozglądając się i upewniając czy przypadkiem nie pominęła właściwego domu, ale nie…" - przed "czy" przecinek. "‘Kiedy już tam będziesz, wypowiedz w myślach to zdanie i najlepiej spal pergamin.’" - a tu jakiś dziwny cudzysłów się pojawił... "tylniej" - tylnej, nie ma takiego słowa, jak tylniej. "Nagle domy z numerami jedenastym i trzynastym nagle rozepchnęły się, a w miejscu szczeliny pojawił się nowy budynek" - sądzę, że jedno "nagle" zdecydowanie wystarczy ;) "Jeżeli Tonks myślała, że pozostałe domu są w złym stanie to się srogo myliła" - domY, literówka. "...stuknęła delikatnie różdżką w dopiero, co zmaterializowane drzwi" - masz tendencję do wstawiania przecinków w stałe związki wyrazowe ;) Po "dopiero" zazwyczaj stawiamy przecinek, ale dopiero co to jedno wyrażenie ;) "...i rozległ się metaliczny szczęknięcia, jakby ktoś otwierał kilka zamków na raz" - a tu mamy trzy słowa i żadne nie pasuje do żadnej formy. Skoro rozległ, to raczej dźwięk, jeśli szczęknięcia, to rozległy, ale metaliczny pasuje do tej pierwszej wersji... "Powili kroczyła" - zakładam, że rozumiesz, iż "powili" ma zgoła inne znaczenie i jest to literówka, prawda? ;) "Dotarła do drzwi, na samym końcu korytarza" - bez przecinka. "- Bill! – Rzuciła się na niego" - o ile mnie pamięć nie myli, rzuciła się na niego już w poprzednim zdaniu ;) "...zarzucając ręce na szyje" - i czy mi się tylko wydaje, czy już w pierwszym rozdziale ktoś cierpiał z powodu kilku szyi? "...poczym westchnął" - "po czym". "Syiusza" - zgubiłaś "r". "Zawsze miałeś parcie na szkło, Remusie. – dodał, a potem wyciągnął rękę w kierunku Nimfadory: - Remus Lupin, miło mi" - chyba "Syriuszu", skoro mówi to Remus...? "...tą fotografię" - tĘ. "Jak widać wszyscy, wszystkich znają, więc" - między "wszyscy" a "wszystkich" wykasować przecinek. "Syriusz złapał Tonks pod ramię i zaprowadził Tonks do stołu" - powtórzenie "Tonks". "Powiedział Syriusz, unosząc ręce w poddańczym geście i ustąpił mu miejsca, żeby usiąść po drugiej stronie Remusa. Wszyscy zajęli miejsca siedzące i pan Weasley..." - powtórzenie "miejsca". "Moddy" - dwa "o", jedno "d" ;)
Pojawiły się jakieś drobniejsze powtórzenia - i kropki ;) - ale bardzo lubię motyw pierwszego spotkania Zakonu z czyjejś perspektywy i rozdział mnie wciągnął. To, że Tonks i Bill powitali się tak namiętnie w towarzystwie tylu osób było naprawdę dosyć zabawne ;) I aż wyobraziłam sobie przerażenie na twarzy Molly, gdy pomyślała, że Dora przefarbuje się na turkus :")
Cóż więcej mogę powiedzieć? Rozdział bardzo przyjemny, miły, dobrze się czyta.
Pozdrawiam, AA.
W końcu znalazłam odrobinkę czasu, żeby odpisać na twój komentarz. Zauważyłaś, że jest tylko jeden? To bardzo podnosi mnie na duchu :)
UsuńMuszę się nawet pochwalić, że poprawiając ten rozdział, sama znalazłam kilka błędów, których nie wypisałaś. Nie wiem czemu, ale mnie to strasznie cieszy ;)
Za każdym razem jak widzę Twój komentarz, biorę się za poprawianie i mam nadzieję, że wychodzi mi to w miarę dobrze. Najwięcej problemów przysparzają mi powtórzenia. Czasami nie mam pomysłu jak zastąpić dane słowo. Myślę i myślę... Aż tu nagle jakiś oświecenie i już czuję się mądrzejsza!
Boję się tylko tego, że szybko skończysz poprawiać te pierwsze dwanaście rozdziałów. Oczywiście staram się ruszyć z resztą, ale ciężko mi to wychodzi i szczerze wątpię, żeby miało się to zmienić. Jednak chodzi mi o to, że poprawiając dużo zmieniam i nie wiem czy nie zmarnowałabym twojej pracy, gdybyś ty wytknęła błędy w starym rozdziale, a ja po tygodniu wstawiłabym nowy z innymi wpadkami.
Pozdrawiam, AT
Zauważyłam, że jest jeden ;)
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że znalazłaś. Powtórzenia to naprawdę okropna rzecz. Znam też tę euforię, kiedy nagle wpada się na pomysł, jak zamienić dane słowo. Piękne uczucie ;)
Czy szybko skończę? Ech, raczej nie ;) Chciałabym, ale wyskoczyło mi ostatnio kilka nowych spraw, a i poprawienie choć jednego rozdziału zajmuje trochę czasu. Co do niepoprawionych - będziemy martwić się, jak do nich dojdę ;)
Pozdrawiam, AA.