16.05.2020

121) Spotkanie

Koniec lutego przyniósł zaskakujące ocieplenie, które Tonks przyjęła z nieukrywaną ulgą. Miała dość mrozów i śniegu. Miała dość wszystkiego. Wydawało jej się, że ostatnio nie jest sobą, że nosi w sobie zbyt dużo i nie potrafi sobie już z tym poradzić. Po bitwie w Dartford wydarzyło się dla niej zbyt wiele. 

— Chyba się już do tego nie nadaję — stwierdziła, spoglądając w lustro. Jej twarz naznaczały teraz cienkie blizny, które pozostawiły po sobie odłamki szkła. Savage mówił, że z czasem powinny wyblaknąć. Tonks na tym nie zależało. Gdyby nie miała takiego problemu z metamorfomagią, już dawno by się ich pozbyła, ale po tylu miesiącach przyzwyczaiła się do życia bez niej. Myśl o swoich podwładnych na nowo rozbudziła męczące myśli w jej głowie. Rozmawiała z Szalonookim, on również znał Savage’a i Williamsona, uważał, że są dobrymi, świetnie wyszkolonymi aurorami, ale tak samo jak Tonks miał wątpliwości, co do ich wierności wobec Ministerstwa Magii, zwłaszcza w czasach, gdy posadę ministra piastował były szef Biura Aurorów. Tonks wyciągnęła z niego informację, że to właśnie z tego powodu nie powiadomił Lucy o bitwie przy moście. Oczywiście wywiązała się z tego tradycyjna kłótnia, podczas której Dora zacięcie broniła swojej podwładnej, a Moody przy okazji wypomniał jej zachowanie podczas przesłuchiwania McCorry’ego. Ostatecznie doszli do wniosku, że aurorzy będą mogli informowani o wszystkich bitwach, ale Szalonooki nie wprowadzi ich bezpośrednio do Zakonu. Tonks wymogła na nim również, żeby przeprosił Smith, ale wiedziała, że to nigdy nie nastąpi. 
Sprawa McCorry’ego nie dawała jej spokoju. Była taka wściekła! Chciała rozerwać tego mężczyznę na strzępy za to, co zrobił Laurze, za sam fakt, że jest śmierciożercą, że był na moście gotowy mordować. Nie wiedziała ilu mugoli zginęło z jego różdżki, ale obwiniała go za całą tę sytuację. Gdy tylko o nim myślała, zalewała ją nagła fala złości. Nie była dumna z tego, jak się zachowała, nie chciała być ani brutalna, ani okrutna, ale wyszło inaczej… Może byłby jej łatwiej, gdyby McCorry mógł udzielić im jakichkolwiek informacji. Przeklęta przysięga zakneblowała mu usta, a oni wpadli w sytuację bez wyjścia… Najbardziej jednak dziwiło ją zachowanie Laury. Tonks podejrzewała, że jej kuzynka będzie albo wściekła, albo kompletnie rozbita po spotkaniu ze swoim dawnym oprawcą. Ta z kolei zachowała zimną krew i zdrowy rozsądek, a przy okazji broniła śmierciożercy. 
Tonks westchnęła przeciągle, schylając się do kufra, szukając lżejszej kurtki. Była w stanie znieść to wszystko, całą sprawę z przesłuchaniem, bitwą i aurorami. Dałaby radę, gdyby nie to, co wydarzyło się podczas minionej pełni. Nie spodziewała się tego, nigdy nie pomyślałaby, że to się powtórzy. A jednak w nocy obudził ją ból, nie był paraliżujący tak jak kiedyś, ale jednak zaniepokoiła się, czując na ramieniu coś ciepłego i lepkiego. Przeraziła się nie na żarty, kiedy spostrzegła, że jej stara rana na ramieniu otworzyła się na nowo. Po omacku zaczęła szukać jakiegoś materiału, którym mogłaby zatamować krwawienie. Z doświadczenia wiedziała, że żadne próby magicznego zasklepienia rany na nic się nie zdadzą, a jeszcze bardziej pogorszą sprawę Zawiązała ciasno jakąś koszulkę. Szok powoli ustępował, a gonitwa myśli nie pozwalała jej zasnąć. Trudno było jej powiedzieć, kiedy ostatni raz to się wydarzyło, ale wtedy zdarzało się to znacznie częściej, przywykła, a nawet spodziewała się tego z każdą zbliżającą się pełnią. Jednak z czasem nagle to wszystko ustało i wierzyła, że rana zasklepiła się na zawsze. 
Znalazła swoją skórzaną kurtkę na dnie kufra i wyciągnęła ją, ale wypadło z niej coś z brzękiem i potoczyło się po podłodze. Tonks spojrzała na przedmiot z zainteresowaniem. Uniosła w dłoni srebrny łańcuszek, na którym zawieszona była czarna perła. Zacisnęła mocno zęby, widząc przed oczami świąteczny prezent od Lupina. Zupełnie o nim zapomniała. Zamknęła oczy i pokręciła głową. Po tej pełni już za dużo myśli mu poświęciła. A przecież nie powinna… Mimo woli wróciła myślami do tamtego śnieżnego wieczoru, kiedy Remus wręczył jej naszyjnik. To było jeszcze na długo przed tym, jak uświadomiła sobie, że go kocha, a mimo to czuła, że zawsze może na niego liczyć i będzie przy niej blisko. Przypomniała sobie również, jak po raz pierwszy otworzyła jej się rana. Rozmawiała wtedy z Lupinem, opatrując jego rany w kuchni na Grimmauld Place. Gdy spytała czy jej rana może mieć coś wspólnego z tym, co on przeżywa podczas pełni, powiedział, że to możliwe. Nagle w jej głowie pojawiła się myśl. Czy to było możliwe, że Remus Lupin myślał o niej ten pełni? 
Po raz kolejny potrząsnęła głową i spojrzała na swoje odbicie. Założyła łańcuszek, uśmiechając się blado i wyszła ze swojego pokoju. 
***
Złapanie śmierciożercy podczas bitwy stworzyło złudną nadzieję na polepszenie ich szans w wojnie. Nikt nie spodziewał się, że tak to się potoczy. Kiedy wyszło na jaw, że McCorry nie jest w stanie udzielić im żadnych informacji, Moody w napadzie wściekłości rzucił na niego zaklęcie obezwładniające i wygonił wszystkich z piwnicy. Taki obrót spraw zmusił ich do przedyskutowania kolejnych kroków. Siedząc w pstrokatym salonie Dedalusa dyskutowali o tym, co powinni teraz zrobić. Dość brutalne pozbycie się problemu nie wchodziło w grę. Groźba to jedno, ale nikt nie chciał mordować McCorry’ego. Przynajmniej do chwili, gdy nie będą mieli pewności czy naprawdę nie może nic powiedzieć. 
Szalonooki zdecydował, że Altheda bez względu na wszystko powinna przygotować veritaserum. W sytuacji kryzysowej bez względu na wszystko powinni podać mu eliksir i wyciągnąć z niego tyle ile się da. Nawet jeśli to będzie niewiele. Farewell przyjęła tę informację ze stoickim spokojem. Dedalus obiecał zagłębić się w kwestie Wieczystej Przysięgi, wiedzieli, że to na nic się nie zda. Złamanie tej przysięgi kończyło się śmiercią. Nie było żadnego sposobu, żeby ją obejść… Z szansy na przewagę, McCorry stał się nagle problemem, którego należało pilnować. 
Nie wiedziała, co nią kierowało, kiedy zgłosiła się do tego zadania. Nigdy nie sądziła, że życie poprowadzi ją do takiego momentu. Kiedy zdecydowała się dołączyć do Zakonu Feniksa, wszystko dokładnie przeanalizowała. Chłodnym, krukońskim rozumowaniem doszła do wniosku, że jest to najlepsza decyzja. I faktycznie większość konsekwencji tej decyzji była pozytywna. Pogodziła się z Tonks i udało im się zaprzyjaźnić, spełniała się jako czarownica, poznała wielu fantastycznych ludzi i zadośćuczyniła te wszystkie świństwa, które robiła za czasów Hogwartu. Najbardziej dramatycznym wydarzeniem była właśnie ta misja na Śmiertelnym Nokturnie. Pamiętała jak ten śmierciożerca zapędził Tonks w ślepą uliczkę, słyszała to zaklęcie, wiedziała, co musi robić. Zasłoniła ją własnym ciałem, ostatnią rzeczą, którą pamiętała, były oczy tego mężczyzny i przerażony głos Nimfadory. Klątwa, którą oberwała, była okrutna i boleśnie odczuła jej skutki. Jednak wyzdrowiała, wygrzebała się z tego, nawet chyba wybaczyła temu człowiekowi. 
Z czystą kartą ruszyła dalej w życie, a na swojej drodze niespodziewanie spotkała Dereka. Zakochała się w nim bez reszty. Z początku wierzyła, że uda jej się pogodzić związek z mugolem i zobowiązania wobec Zakonu. W końcu jej matka była czarownicą, a ojciec nie i tworzyli zgodne, szczęśliwe małżeństwo. Jednak ich sytuacja była inna. Ojciec od zawsze wiedział o magii, bo jego brat,a ojciec Nimfadory, sam był czarodziejem. Laura wiedziała, że musi wyznać Derekowi prawdę o sobie. I zrobiła to. Jej narzeczony nie interesował się tym, że jest czarownicą. Jedyną rzeczą, jaką miał jej za złe, było kłamstwo. Zachłysnęła się szczęściem, które odczuwała po odzyskaniu ukochanego. Nie spostrzegła nawet, kiedy wpadła w kolejny ciąg kłamstw i zaczęła prowadzić podwójne życie, dzieląc je między Dereka i Zakon. Tonks miała rację. Laura w każdej chwili mogła zginąć, zostać ranna, mogło się wydarzyć cokolwiek. Machinalnie dotknęła policzka, na którym tylko dzięki Althedzie nie znajdowała się blizna. Derek nadal nie wiedział, że służy ciągle Zakonowi, a jej było coraz trudniej. Musiała przyznać, że chciała powiedzieć mu prawdę, ale przeczucie, że tym razem jej nie wybaczy był z każdym dniem bardziej niepokojący. 
Chrząknęła, próbując zastopować szloch, który mógł w każdej chwili wyrwać się z jej gardła. Nie wiedziała dlaczego, ale ruszyła niepewnym krokiem w kierunku piwnicy. Zanim Dedalus wróci do domu minie jeszcze sporo czasu. Zeszła po skrzypiących schodach i spojrzała na McCorry’ego. Siedział przywiązany do fotela, garbiąc się na tyle, na ile pozwalały mu sznury. Wyglądał, jakby spał. Laura zawahała się nieco. Nie wiedziała, co robi. 
— Nie mogę wam pomóc. — Słyszała jego głos jakby przez mgłę. Był nieludzko cichy, zachrypnięty i przepełniony bólem. Przeszedł ją dreszcz, żałowała tego, że zeszła do piwnicy. — Nie mogę…
— Nie przyszłam cię przesłuchiwać — mruknęła  cicho, nie chcąc pozostawiać go bez odpowiedzi. Podeszła do regału, na którym leżały jakieś fiolki, które zostawiła Altheda, a także niewielki dzbanek z wodą. Nalała płyn do szklanki i z udawaną pewnością podeszła do McCorry’ego.  Chciała sprawić wrażenie, że to właśnie był cel jej wizyty, że w ogóle miała jakiś cel. Przysunęła szklankę do jego ust mężczyzny, a on łapczywie zaczął pić, nie zwracając uwagi na stróżki wody spływające po jego brodzie. Laura nie mogła oderwać wzroku od Mrocznego Znaku, który odznaczał się na jego bladej skórze. Gdy tylko woda w szklance się skończyła, odskoczyła jak oparzona od mężczyzny i  w pośpiechu odłożyła szklankę. Już chciała wyjść, kiedy usłyszała jedno słowo:
— Przepraszam…
***
Aportowała się w wyznaczonym miejscu, ale nikogo nie zauważyła. Przez chwilę pomyślała, że może po raz kolejny Franczesco postanowił jej zrobić na złość. Od razu jednak pozbyła się nieznośnej myśli. Po tym jak uratowała Luccatteliego podczas bitwy, ten obiecał jej, że zorganizuje spotkanie z Sarą. Nie mogła podejrzewać go o to, że wystawił ją. Nie wiedziała dlaczego, ale stresowała się przed spotkaniem z przyjaciółką. Nie widziały się tak długo, a ostatnie wizyta Lucky nie przebiegła tak, jak powinna. 
Cichy dźwięk zwrócił jej uwagę, odwróciła się w jego kierunku i zobaczyła Franczesca, który trzymał ręce w kieszeniach płaszcza. Uśmiechnął się blado, a Tonks próbowała odpowiedzieć mu tym samym. Chyba nigdy nie pałała do niego szczególną sympatią. 
— Wybacz spóźnienie… — odezwał się mężczyzna, podchodząc do niej bliżej. 
— Nic nie szkodzi — odpowiedziała. — Nie czekałam długo. 
— Miałbym do ciebie prośbę… — zaczął niepewnie Fran, a Tonks pokiwała głową. 
— Mam nie wspominać Sarze o naszej rozmowie u Moody’ego — dokończyła za niego, a on zwiesił głowę. 
— Tak naprawdę nie wiedziała o naszym spotkaniu. Myślała, że staram się zorganizować twoją wizytę, a ja w tym czasie…
— Próbowałeś mi wmówić, że Sary nie ma w Anglii i nie mogę się z nią zobaczyć? — dopowiedziała po raz kolejny. 
— To zaczyna się robić drażniące, Tonks — zauważył, a Dora mimowolnie się uśmiechnęła. — W każdym razie… Sara nie wie o tym wszystkim i chyba lepiej by było, gdyby tak zostało. 
— Nie powiem jej, nie musisz się martwić — zapewniła go, przestępując z nogi na nogę. Była w stanie zgodzić się na wszystko, żeby tylko zobaczyć Sarę. Z resztą nie zależało jej na konflikcie między Lucky a jej facetem. Nie była mściwa, nie chciała taka być. 
— Dziękuję. Jestem strażnikiem tajemnicy więc ze mną bez problemu dostaniesz się do mieszkania, później podam ci bezpośredni adres, żebyś w razie czego sama mogła nas odwiedzić — wyjaśnił Franczesco.
— Chodzi o mieszkanie Estery?
— To było jedyne lokum na jakie mogliśmy sobie pozwolić. W mugolskiej okolicy łatwiej wykryć podejrzanych typów, a chcieliśmy też odseparować dziewczyny i dzieci od reszty oddziału — wyjaśnił, podając jej dłoń. Tonks poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku. Nie wiedziała czy to ze względu na zbliżającą się teleportację łączną czy może myśl o dzieciach. Chwyciła mocno Franczesca i machinalnie zacisnęła powieki. Poczuła, jakby coś zasysało ją do środka i zacisnęła mocniej dłoń na ramieniu Włocha, a potem z głuchym tupnięciem wylądowała na podłodze. 
Znajdowali się na jakimś poddaszu, było mocno zacienione i panował w nim półmrok. Fran wyciągnął swoją różdżkę i szepnął pod nosem zaklęcie sprawdzające, a potem wzmocnił jeszcze barierę ochronną. Uśmiechnął się blado, jakby przepraszająco i otworzył drzwi prowadzące na klatkę schodową. Zeszli razem po schodach, a potem Fran zatrzymał się przy drzwiach z numerem dziewiątym. Tonks spięła się delikatnie. Kto by pomyślał, że będzie się stresować przed spotkaniem z Sarą?
Mieszkanie Państwa Rossi nie należało może do największych, ale z pewnością było przytulne i od progu można było poczuć panująca w nim atmosferę, która mogła się kojarzyć z rodzinnym gniazdem. Od progu można było zauważyć spory salon, w którego centrum stała duża kanapa i dwa fotele, które samą swoją obecnością zachęcały gościa do tego, aby rozsiadł się wygodnie. Bliżej dużego okna, przez które wpadało światło, rozświetlające jeszcze bardziej jasną przestrzeń, stał duży, dębowy stół i komplet krzeseł. Salon był bezpośrednio połączony z kuchnią, z której wydobywały się niesamowite zapachy. Na lewo od wejścia można było dostrzec trzy pary drzwi, które musiały prowadzić do następnych pokoi. Wszystko to było doprawione sporą ilością wszelakich misiów, kocyków, grzechotek i innych dziecięcych cudów. 
— Fran, to ty? — Głos Estery dobiegał z kuchni. Tonks zerknęła w tamtą stronę i zobaczyła Es przepasaną fartuszkiem kuchennym, mieszającą coś z zapałem w garnku i zerkającą co chwilę do jakiegoś notesu. 
— Tak, przyprowadziłem tylko gościa i od razu znikam — odpowiedział Włoch, a jego słowa widocznie zaciekawiły kobietę, bo oderwała się od garów i zwróciła w ich stronę spojrzenie swoich brązowych oczu. Tonks widziała, jak jej źrenice powiększają się na jej widok, a usta formują się w szeroki uśmiech. Estera Rossi zmieniła się bardzo, od kiedy się poznały. Nie była już tą samą nieco wycofaną i zlęknioną, młodszą siostrą Franczesca. Oderwanie się od rodzinnych Włoch, małżeństwo i macierzyństwo obudziło w niej niesamowitą siłę i piękno. Teraz jej pewność siebie aż biła po oczach. Że też Tonks nie była w stanie tego wcześniej zauważyć, gdy spotykały się codziennie pod Trzema Miotłami. Jej dziewczęcy urok ustąpił miejsca matczynemu ciepłu. Teraz Nimfadora widziała to doskonale, kiedy Es zamknęła ją w mocnym, ale zarazem czułym uścisku. Powtarzając jej do ucha, jak bardzo się cieszy, że ją widzi.
— Ja też się cieszę, Es — odparła nieco zmieszana, poklepując ją delikatnie po plecach. 
— Tonks? — Dobrze znany, melodyjny głos sprawił, że momentalnie zesztywniała. Estera najwidoczniej to wyczuła, bo uwolniła Nimfadorę z uścisku i z uśmiechem ustąpiła na bok. Tuż nad jej ramieniem Dora zobaczyła Sarę. 
Lucky bardzo się zmieniła. Ścięła swoje piękne, brązowe loki na wysokości ramion tak, że kosmyki włosów wywijały się w kierunku jej twarzy. Skóra miała znacznie ciemniejszą, jakby nieustannie była smagana ciepłymi promieniami słońca, przywodzącymi na myśl wspomnienie letniego wieczoru. Mimo że za oknami dopiero co ustąpiły przymrozki, Sara miała no sobie luźną białą bluzkę i długą spódnicę w kwiecisty wzór. Gdyby Dora spotkała ją na ulicy, pomyliłaby ją z jakąś zagraniczną turystką. Jednak nie mogła nie rozpoznać spojrzenia tych zielonych oczu, które zawsze kojarzyły jej się z hogwarckimi błoniami. 
— Jak się masz, Lucky? — powiedziała tak cicho, że obawiała się czy Sara w ogóle ją usłyszała. Ona jednak nie czekając na nic więcej, rzuciła jej się na szyję. Tak, to była jej Sara… I chociaż teraz pachniała pudrem dla niemowląt i kwiatem pomarańczy, to Tonks poczuła się jak w Hogwarcie, kiedy miała ją zawsze na wyciągnięcie dłoni. Cały stres wyparował. Całkowicie naturalnie objęła Lucky, czując jak jedna z pętli boleśnie oplatająca jej serce od dłuższego czasu, poluzowała się w końcu. — Nareszcie…
*** 
Syknął przeciągle, gdy nasączony jakimś naparem o intensywnym zapachu gazik dotknął jego czoła. Mógł załatwić sprawę jednym zaklęciem, ale wolał nie dawać powodu do niechęci wobec siebie wśród wilkołaków, które ewidentnie nie przepadały za czarodziejami ani nie chciał odmówić Meg, która z miną świadczącą o profesjonalizmie zajęła się jego obrażeniami. Remus nie chciał ani trochę wątpić w jej umiejętności, ale chyba kolejnym razem sam się sobą zaopiekuje. 
— Gdybyś tak nie wariował podczas pełni, to nie musiałabym cię teraz łatać — mruknęła, pochylając się tuż nad nim, a Lupin poczuł na swojej twarzy jej ciepły oddech. — Coś się stało, że byłeś taki agresywny wobec siebie? 
— Sam nie wiem — westchnął. Była to prawda, od dawna nie był tak brutalny wobec siebie. Korzystał z przywileju przeżywania pełni w lesie, życie blisko natury sprzyjało łagodniejszym przemianom. Nadal były niezwykle bolesne i wycieńczające, ale wychodził z nich w jednym, w miarę nie zakrwawionym kawałku. Jednak miniona pełnia przypomniała mu stare i niezbyt dobre czasy… Czy powodem tego wszystkiego był eliksir, który bezpiecznie spoczywał w jaskini i nieustannie zaprzątał mu głowę? A może jego przemyślenia z nim związane? 
— Aż jestem ciekawa, co tam się kotłuje w tej twojej głowie — szepnęła Maggie i z premedytacją przycisnęła mu do twarzy gazik. Remus po raz kolejny syknął, ale widząc jej zadziorny uśmiech, złapał kobietę w pasie i przyciągnął do siebie tak blisko, że musiała mu usiąść na kolanach. Jej śmiech, który temu towarzyszył, złagodził jego skołatane nerwy. Nie rozumiał tego, że czuł się przy niej tak dobrze, ale to nie ona pojawiała się w jego myślach… 
— Chciałabyś wiedzieć, o czym myślę? 
— Niekoniecznie — szepnęła, przykładając swoje czoło do jego i wdychając głęboko powietrze, a potem zaśmiała się cicho. — I tak wiem, że to coś nieprzyzwoitego. 
— Masz mnie za kogoś takiego? — Spojrzał na nią spode łba, a ona wydęła zabawnie usta i zawołała z zaskoczenie, gdy Lupin przekręcił ją tak, że gdyby nie trzymał jej mocno, to już dawno spadłaby na ziemię. — Chciałabyś wiedzieć, co robię, kiedy znikam? 
Milczenie między nimi było wyczekujące. Remus chciał położyć kres swoim bezpodstawnym wątpliwościom, chciał powiedzieć Owen o wszystkim, co robi, co planuje. Wiedział, że gdyby była obok niego, to z pewnością byłoby mu łatwiej. Może, jeśli za jakiś czas udałoby się komuś stworzyć lekarstwo na likantropię na podstawie eliksiru, nad którym pracował, Meg również chciałby z niego skorzystać? W tej chwili powiedziałby jej wszystko… Ona z kolei przyglądała się jego twarzy z mieszaniną ciekawości i strachu. Gdy Remus był gotowy, żeby przemówić, zdradzając tym samym swój sekret, ona złożyła na jego ustach pospieszny, ale czuły pocałunek.
— Nic nie mów — szepnęła, wtulając się w niego. — Lubię, kiedy jesteś taki tajemniczy… 
— Naprawdę nie chcesz wiedzieć? 
— Naprawdę — zapewniła go, muskając jego usta z uśmiechem i odgarnęła pasmo jego siwych włosów z czoła. — Kocham cię. Pamiętaj o tym, Remusie. 
— Chyba nigdy nie pozwoliłabyś mi zapomnieć — zaśmiał się cicho, chowając twarz w jej włosach, a ona pokiwała głową. 
Remus cieszył się z tego, jak układają się sprawy. Wszystko szło powoli po jego myśli, pomijając tę feralną pełnię, która przyprawiła mu kilka paskudnych zadrapań. Udało mu się stworzyć Wywar Tojadowy, a jeśli raz się udało, to będzie w stanie robić go co miesiąc, nawet jeżeli plan z eliksirem Andrew nie wypali. Mimo wszystko była szansa, że się uda. Potrzebował jedynie kilku ziół, jego zdaniem aż nader pospolitych na tak skomplikowaną miksturę. Widział je nawet w dalszych zakamarkach lasu. Wystarczyło po nie iść i odpowiednio wykorzystać. Dodatkowo przeprowadził kilka obiecujących rozmów ze znajomymi Grega, z których wynikało, że z pewnością nie mają zamiaru brać udziału w wojnie i nie przyłączą się tym samym do Greybacka. Lupin był tym niezwykle podbudowany, bo chociaż nie miał realnego wpływu na najbliższe otoczenie Fenrira, to mógł zmniejszyć jego zasięgi. Chciał jeszcze dotrzeć do tajemniczego Benjamina Riversa, który według słów Grega był w stanie wpłynąć na większość leśnej społeczności. Nie było niestety ku temu sposobności. Remus zauważył, że gdy pozwala sprawom toczyć się własnym torem, to idzie mu zdecydowanie lepiej. Odpuścił więc szukanie Riversa na rzecz kilku przyjemnych chwil z Meg, a następnie wyruszył w las, by odszukać odpowiednie zioła. Po raz kolejny dziękował sobie w duchu, że zabrał ze sobą do lasu większość składników, które miał w posiadaniu. 
Szedł przez las, a probówki w jego kieszeni dzwoniły cicho. Powtarzał w myślach w kółko trzy nazwy składników, które musiał odnaleźć. Jagody jemioły, kiełki lawendy, korzeń waleriany… Zdobycie ich nie powinno sprawić mu żadnego problemu. Pamiętał, że dwa dni wcześniej widział jemioły nieopodal strumienia. Szedł w tamtym kierunku, domyślając się, że przy korycie wody uda mu się również znaleźć walerianę. Nie spodziewał się na kogoś natknąć w tak oddalonym od polany miejscu. Wydawało mu się i jego obserwacje to potwierdziły, że większość wilkołaków wolała żyć w pobliżu centrum lasu i to dookoła tej polany z początku ustawiali swoje szałasy, a następnie budowali domy. Jednak gdy tylko ujrzał krzak waleriany i chciał się schylić, żeby wykopać jego korzeń, usłyszał niespodziewanie podniesione głosy. Lupin nie mógł się powstrzymać, coś mu mówiło, że powinien dowiedzieć się o co chodzi. Skupiając wszystkie zmysły, siląc się na to, żeby zostać niezauważonym, ruszył w kierunku, z którego dochodziły nerwowe dźwięki. W oddali spostrzegł grupę ludzi, było ich może piętnastu. Rozmawiali głośno i Remus od razu zauważył, że emocje zaczynają brać nad nimi górę. Dostrzegł wśród nich Jaspera Byrne’a. I to by było na tyle z naszej umowy, pomyślał zły, że pozwolił sobie na cień zaufania do tego człowieka. Pozostałych ludzi nie znał, kojarzył jedynie ich twarze z widzenia, ale po niektórych gołym okiem było widać, kto z nich na stałe jest powiązany z Greybackiem. Sześciu mężczyzn aż śmierdziało Fenrirem, co zdziwiło osobiście Remusa, który nie spodziewał się, że po zapachu będzie potrafił ocenić człowieka. A jednak wraz z podmuchem wiatru poczuł ten smród z jaskini. Momentalnie się wzdrygnął na wspomnienie tortur, jakie mu wtedy sprawili. 
— Fenrir wie czego nam potrzeba! — wykrzyczał jeden, gestykulując żywiołowo. — Ale nie ma w życiu nic za darmo. Tak niewiele musimy zrobić, żeby dostać wszystko to, czego pragniemy! 
— Skąd taki pomysł? — odezwał się jakiś mężczyzna, krzyżując ręce na piersi. 
— Co byś niby bez niego zrobił, Rivers? Gdzie byś teraz był? Należy mu się jakaś wdzięczność — powiedział Byrne, a Remus przyjrzał się uważniej jego rozmówcy. To musiał być ten Benjamin Rivers, o którym wspominał mu Greg. Mężczyzna był zaskakująco młody, miał góra trzydzieści lat. Był dobrze zbudowany, trzymał głowę wysoko uniesioną, co nadawało mu pewności siebie, jego spojrzenie było chłodne. Ciemne włosy, nieco zbyt długie zaczesywał do tyłu tak, żeby nie wpadały mu w oczy. Faktycznie musiał przyznać Gregowi rację, że było w nim coś, coś co sprawiało, że skupiał na sobie uwagę. 
— Fenrir ma moją wdzięczność, ale nie ma mnie na wyłączność… — przemówił spokojnym, ale zdecydowanym głosem. 
— Właśnie, musi być ślepy, skoro myśli, że te jego obietnice nas skuszą — odezwał się kolejny mężczyzna. Remus podbudował się myślą, że najwidoczniej nie było to spotkanie wyznawców Greybecka, a jedynie nieudolna próba przekonania mieszkańców do niego. — Mamy iść z nim na wojnę przeciwko Czarnemu Panu, gdzie spora część z nas nie trzymała nawet różdżki w ręce, a w zamian za to, oprócz pewnej śmierci, oferuje nam możliwość nieograniczonego mordu? Nie jesteśmy potworami!
— Daje nam możliwość zemsty — wychrypiał Jasper, a kilku parszywych typów przyznało mu rację. Remusa przeszedł dreszcz. Byrne był coraz bardziej nerwowy, a kiedy emocje brały nad nim górę, to robił się niebezpieczny. — Pochodzisz z rodziny czarodziejów, Willy, wiesz, jak nas traktują. Nie chciałbyś pokazać, że nie pozwolisz na takie traktowanie? 
— Żeby potwierdzić ich przypuszczenia, że jestem potworem? — odezwał się mężczyzna, którego Jasper nazwał Willym. — Z resztą nie potrzebuję tego, odciąłem się. Tobie złamali różdżkę, a ja sam ją rzuciłem. Mam teraz nowe życie… 
Remus usłyszał wystarczająco, odszedł kawałek i ukrył się za kolejnym drzewem. Nie widział potencjału w mieszkających tu wilkołakach, by tworzyły jakąś armię. Przez dłuższy czas podejrzewał nawet, że nie wiedzą nic o wojnie, a niepokoiła go tylko ich sympatia do Fenrira. Z czasem zaobserwował, że Greyback przebywa w lesie rzadziej niż on i raczej nie spoufala się z innymi wilkołakami. Nie mieli więc kiedy zorientować się, jakim jest potworem. Dopiero teraz, gdy zamieszkał w lesie na stałe, dowiedział się, że choć wiele wilkołaków jest pochodzenia mugolskiego, to wszyscy wiedzą o nadchodzącej wojnie i nie pałali na myśl o niej entuzjazmem. Zgodnie z dokumentów, które otrzymał od Grega, jedynie dwudziestu sześciu wilkołaków było skłonnych pracować dla Greybacka, a z jego osobistych rozmów wynikało, że pozostali, choć nie chcą jawnego konfliktu z Fenrirem, to nie będą ryzykować życia. Spostrzegł, że Benjamin wraz z Willym i jeszcze szóstką pozostałych mężczyzn, którzy tak jak ta dwójka sprzeciwili się Byrne’owi  i jemu podobnym. Nie rozmawiali ze sobą, chyba nie mieli nastroju. Remus ruszył za nimi, starając się pozostać niezauważonym. Szli jakieś dziesięć minut, kiedy pożegnali się skinieniem głowy i Benjamin poszedł w inną stronę, zostawiając swoich towarzyszy. 
Lupin podążył za nim. Znaleźli się w bardziej zamieszkałej okolicy, gdzieniegdzie między drzewami mógł dostrzec niewielkie domki, a przed niektórymi z nich nawet doniczki z kwiatami czy krzywo zbite meble ogrodowe. Zmniejszył dystans między nimi. Musiało w końcu dojść do konfrontacji, ale Remus ciągle nie potrafił zmusić się i zawołać mężczyzny. Nie planował dzisiaj rozmowy z nim, nie wiedział jak powinien przeprowadzić z nim rozmowę. Nagle Benjamin zatrzymał się, a Lupin uskoczył w bok, chowając się za drzewem.
— Nie musisz się skradać, widziałem cię już wcześniej — powiedział spokojnie. 
— Więc domyślasz się, że wszystko słyszałem — stwierdził Remus, wychodząc z ukrycia i stając twarzą w twarz z Benjaminem Riversem. Mężczyzna zmierzył, go chłodnym spojrzeniem jasnych oczu i skinął nieznacznie głową.
— Domyślam się, że to również twoja wojna, a my jej nie chcemy.
— Nie mylisz się, to jest moja wojna, ale ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to sprowadzenie jej do lasu — wyznał zgodnie z prawdą Remus. Zastanawiał się, ile razy będzie zmuszony do składania tej deklaracji.
— Więc Fenrir jest twoim wrogiem. — To było stwierdzenie, ale Remus i tak przytaknął. 
— A twoim?
— Przyjacielem z pewnością nie jest — mruknął Rivers i rozejrzał się dookoła, jakby szukał wzrokiem Greybacka. Nie było w tym strachu, Remus nawet podejrzewał, że Benjamin był gotów sprzeciwić się publicznie Fenrirowi. — Nie pójdę za nim, jeśli to chciałeś usłyszeć, ale nie oczekuj niczego więcej.
— To nawet więcej niż mógłbym oczekiwać. Słyszałem, że ludzie cię słuchają, masz realny wpływ na to, jak myślą i co robią.
— Gdyby tak było, to las wyglądałby zupełnie inaczej — wyznał Rivers, mierząc go wzrokiem, a Lupin po raz pierwszy pomyślał, że wizja Grega, dotycząca tego człowieka, była zbyt idealna. 
— Co masz na myśli?
— To nie będzie dla ciebie pochlebne, Lupin.
— Nie przyszedłem tu po pochlebstwa…
—  Ten las przedstawiono nam jako miejsce, w którym możemy zacząć od nowa. A nie możesz niczego zacząć, prowadząc swoje nieskończone wojny… — rzekł stanowczo, nie spuszczając z Remusa wzroku. Było oczywistym, że oni nie zostaną przyjaciółmi, ale Lupin nie potrzebował tego, chciał informacji i zapewnień, które będzie mógł przekazać Zakonowi. — Nie wiem czego oczekuje od nas ten cały Voldemort, nie wiem jakie postawi nam warunki, słyszałem jedynie obietnice, które dla mnie nie są wystarczającym zapewnieniem, żeby narazić swoje życie i swoją rodzinę. To jest nasze miejsce! Tu jest miejsce wilkołaków, a ten, kto się z tym nie zgadza, powinien stąd odejść. 
— Fenrir wkrótce odejdzie i będzie próbował pociągnąć za sobą tyle wilkołaków, ile się tylko da. Będzie mordował, a żadna z obietnic, które wam składał, nie zostanie spełnione — zapewnił go Remus. Rozumiał doskonale, co Rivers miał na myśli i nie zamierzał się z nim sprzeczać. Musiał grać na swoją korzyść, ale przy tym pokazać Benjaminowi, że jest jego sprzymierzeńcem. Bo mimo że Rivers uważał, że w las był tylko dla wilkołaków i nie było w nim miejsca na magię i czarodziejskie wojny, to mógł mieć swój interes w zniknięciu Greybacka. —  Widzę, że mi nie ufasz. Nie oczekuję twojej sympatii, ale czy mógłbym cię prosić, żebyś wykorzystał swoje wpływy.
— Postaram się zatrzymać tu jak najwięcej osób — odezwał się po chwili milczenia. —  Ci którzy będą chcieli zostać i tak zostaną, ale jeżeli ktoś będzie się wahał, to mogę dać ci moje słowo, że postaram się go przekonać.
***
Dawno nie czuła się tak dobrze. Obecność Sary była dla niej niezwykle kojąca. Nie pamiętała, kiedy było dane jej spędzić tak beztrosko czas, razem z przyjaciółkami. Czuła, że w mieszkaniu państwa Rossi nie było miejsca na wojnę, a jedynie rodzinne ciepło i radość. Po tym jak Estera uraczyła je wspaniałym obiadem, wspólnie wspomniały stare dobre czasy, Es taktycznie wycofała się do jednego z pokojów, mówiąc, że musi przewinąć Luke, który akurat zaczął płakać cicho i zostawiła je same. Sara i Tonks rozsiadły się wygodnie na kanapie, a Dora trzymała na swoich kolanach rozradowaną Amelię. 
Tonks z westchnieniem przygładziła ciemne włoski dziewczynki. Była z siebie niezwykle dumna, najwidoczniej minęło wystarczająco dużo czasu, żeby mogła wziąć na ręce dziecko i bez potoku łez przytulić je do piersi. Wcześniej nawet najmniejsza myśl o jakimkolwiek dziecku doprowadzała ją do załamania. Być może nadal nie pozbyła się tego bólu, ale przywykła do niego na tyle, by móc świadomie powiedzieć, że była najgorszą matką chrzestną na świecie i poprzysięgła sobie, że pewnego dnia wynagrodzi to małej Amelii. Bo gdy teraz trzymała tą niespełna roczną istotkę na kolanach, która swoimi pulchnymi łapkami bawiła się zamkiem przy jej kurtce, spoglądając na nią co chwila wielkimi, zielonymi oczami, wiedziała, że kocha ją całym sercem. I mimo początkowych obaw to od chwili, kiedy Lucky przyniosła swoją córkę, Tonks nie potrafiła wypuścić jej z rąk. Dziewczynka gaworzyła wesoło, kiedy Nimfadora opowiadała Sarze o pracy w Hogsmeade, o Lucy Smith, z którą się zaprzyjaźniła, o bitwie w Dartford i Laurze, która nadal okłamywała swojego narzeczonego. Lucky słuchała uważnie, chociaż w jej spojrzeniu można było dostrzec wzruszenie na widok córeczki w ramionach jej najlepszej przyjaciółki. Tonks lawirowała między wydarzeniami, starając się omijać swoją osobę. Kiedy Lucky w końcu przestała dziękować Dorze za to, że uratowała jej ukochanego na polu bitwy, odezwała się:
— Teraz porozmawiajmy konkretnie i nie myśl nawet, że pozwolę ci wyjść z tego mieszkania, zanim nie powiesz mi całej prawdy. 
— A od czego miałabym zacząć? — spytała markotniejąc, ale od razu się uśmiechnęła, kiedy Amelia zaklaskała radośnie w swoje rączki. 
— Polecam od początku. Powiedz to w końcu na głos, Tonks. 
— Nie lubię tego mówić i ciężko przechodzi mi to przez usta, ale… miałaś rację — wyznała z trudem.
— To akurat wiem, ja zawsze mam rację. Spytaj Franczesca — odpowiedziała pewnie, patrząc na Tonks z wyższością, ale po chwili dodała: — Przypomnij mi tylko w jakiej sprawie tym razem miałam rację?
— Pamiętasz naszą kłótnię na weselu Estery? — zapytała Dora, a Sara posłała jej spojrzenie mówiące, żeby lepiej jej o tym nie przypominała, ale po chwili w jej oczach można było dostrzec błysk zrozumienia. — Tak, widzę, że pamiętasz… 
— Chcesz mi powiedzieć, że ty i… 
— Nie wtedy i właściwie na długo po tym też nie, ale ogólnie rzecz biorąc tak, ja i… — westchnęła i odruchowo złapała za łańcuszek, który miała na szyi, zwracając tym samym uwagę Amelii, która dostrzegła w nim swoją nową zabawkę. — Ja i Remus byliśmy razem.
— Jak do tego doszło? Przecież tyle razy mówiłaś, że między wami nic nie ma! — zawołała Sara, przesiadając się bliżej Tonks. Zachowywała się jak nadpobudliwa nastolatka, dokładnie tak, jak wtedy, kiedy lata temu Tonks opowiadała im o swoich randkach z Billem. Z tym, że nie były już nastolatkami. Sara obrzuciła ją wyczekującym spojrzeniem i chyba sama zrozumiała, że ta opowieść nie kończy się szczęśliwie. Uniosła dłoń do włosów Tonks i zaczesała jedno pasmo za jej ucho w nieco matczynym geście. — To przez niego? 
— Nie do końca… Zawsze miałam problem z moimi mocami, kiedy dawałam się ponieść emocjom. Teraz… — zamilkła, czując, jak zbiera jej się na płacz. — Zbyt wiele się wydarzyło złego w moim życiu, Saro. 
— Mów, Tonks — poleciła Lucky, kładąc na jej ramieniu rękę. Ten gest niby zupełnie zwykły, prozaiczny sprawił, że Nimfadora zaczęła mówić. 
— Ja chyba czułam do niego coś już od dłuższego czasu, ale nie potrafiłam tego przyznać. Nie wiem dlaczego, więc mnie nie pytaj… Po prostu nie byłam tego świadoma i pojmowałam naszą relację jako przyjaźń… Czasami żałuję, że się zeszliśmy, wiesz? — wyznała, patrząc Sarze w oczy. — W innym wypadku nadal byłby przy mnie. Chociaż z drugiej strony za nic nie oddałabym tych krótkich chwil, które spędziliśmy razem. Wiesz, że nigdy nie byłam równie szczęśliwa, co wtedy? 
Opowiedziała Sarze wszystko, tak jak to kiedyś zrobiła w Norze, tym razem jednak nie pominęła żadnego szczegółu. Lucky była jej najlepszą przyjaciółką i miała prawo wiedzieć o wszystkim, a  teraz Nimfadora w końcu dorosła do tego, żeby jej się wyspowiadać. Opowiedziała więc o tym, jaki Remus był dla niej ważny, że spędzała z nim każdą wolną chwilę i nie mogła się nim nacieszyć, chociaż nie dopuszczała do siebie nawet myśli, że to miłość. Wspomniała o poznaniu Nate’a i ich pierwszej, dość niefortunnej randki, na której przestała się oszukiwać i zrozumiała w końcu, co czuje. Opowiedziała o chwilach przed bitwą w Departamencie Tajemnic, kiedy mijała się z Lupinem, a Syriusz był ich niepocieszonym swatem. Odpowiedziała na pytanie, które Sara zadawała sobie od dawna, a dotyczyło ono tajemniczego zniknięcia Tonks tuż po bitwie. Lucky nie była cierpliwym słuchaczem, przerywała jej co chwilę, wściekała się, zrywała z miejsca, klnąc Remusa na wszystkie znane jej sposoby, żeby potem od razu usiąść i spojrzeć na nią ze współczuciem. Nie pomagało to Dorze, ale radość z obecności Sary była tak ogromna, że pozwalała jej na wszystko. Z trudem Tonks opowiedziała o ich rozstaniu, o argumentach Remusa, który mówił, że jest dla niej za stary, za biedny i zbyt niebezpieczny. Co Sara skwitowała stwierdzeniem, że jak już to jest on za głupi dla Nimfadory i to właśnie ta głupota jest niebezpieczna. Gdy opowiadała o swojej depresji, o tym jak pogorszył się jej stan psychiczny i fizyczny, Lucky przerzuciła swoją wściekłość na Tonks, mówiąc, że prędzej sama osobiście by ją zabiła niż pozwoliła na jej śmierć głodową. Opowiedziała o wszystkich próbach wyrwania jej z letargu, a zwłaszcza o wizycie w Norze.
— Dlatego nasze ostatnie spotkanie tak wyglądało? Przez to wszystko?
— Tak, ale wydarzyło się coś jeszcze… — szepnęła Dora, a łzy spływały już bez żadnego oporu po jej policzkach. Przyglądała się swojej chrześnicy, która dotknęła swoją ciepłą rączką, jej mokrego policzka, a potem mówiąc coś w tylko sobie znanym języku, pociągnęła boleśnie za włosy. — Ostatniego dnia mojego pobytu w Norze, Remus pojawił się, żeby pożegnać się z Weasley’ami. 
— Wtedy widziałaś go po raz ostatni? 
— Nie, wtedy trafiłam do Munga, po tym jak poroniłam — powiedziała na jednym oddechu, przyciągając do siebie Amelię, która zaprotestowała głośno na nagłe czułości ciotki. Sara aż krzyknęła, gdy dotarł do niej sens tych słów. Z jej oczu również popłynęły łzy. Nie potrafiła nic odpowiedzieć na to wyznanie. Teraz wszystko stało się dla niej jasne, ale prawda wcale nie ułatwiała sytuacji. — Nie musisz nic mówić… 
— Powinnam być przy tobie. 
— Miałaś swoje życie i swoją rodzinę, Saro — zauważyła Dora. Może i byłoby jej łatwiej, gdyby Lucky była wtedy obok, ale nie miała prawa tego od niej wymagać. 
— Tonks, ty też jesteś moją rodziną… Zawsze nią byłaś, a ja teraz po takim czasie dowiaduję się o tym wszystkim! Nigdy nie wybaczę sobie tego, że wyjechałam i cię tu zostawiłam samą. 
— Ale kiedy wyjeżdżałaś, nie byłam sama — stwierdziła Tonks, patrząc na nią surowo i miała rację. Wtedy była otoczona przyjaciółmi, ale z czasem po prostu się to zmieniło i Lucky nie miała na to żadnego wpływu. 
— Czyli to dlatego wzięłaś pracę w Hogsmeade? Chciałaś się od wszystkiego odciąć i tak było najłatwiej? — spytała Sara, nie chcąc kłócić się z przyjaciółką. 
— Myślałam, że tak będzie, ale nie było… — Pytające spojrzenie Sary trochę ją onieśmieliło. — Nate Moore i ja… no wiesz… 
— Przygodny romans? — spytała z nieukrywanym zdziwieniem. 
— Powiedziałabym, że nie przygodny, a dość regularny… — wyznała, odwracając wzrok ze wstydu.
— Oh, Tonks… — jęknęła Sara, najwidoczniej załamana zbyt dużym natłokiem informacji. — Czujesz coś do niego?
— Nie… — szepnęła, a mała Amelia wyplątała się z jej objęć i przeszła niezgrabnie na kolana matki, którą od razu usadziła ją wygodnie. — Nate jest przystojny, inteligentny, czuł… Lucy mówi o nim Pan Idealny, ale dla mnie chyba jest zbyt idealny… 
— Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć?

— Pamiętasz moją ranę na ramieniu? — Sara skinęła głową i spojrzała na ramię Dory, za które ta złapała się z krzywym uśmiechem. — Kiedyś Remus powiedział mi, że rana zadana przez wilkołaka może trwale połączyć go z jego ofiarą. 
— Mówiłaś o tym, kiedy twoja rana na nowo się otworzyła — przytaknęła Lucky, myśląc o czymś intensywnie. — Wspominałaś, że dzieje się to kiedy wilkołak cierpi, albo myśli o swojej ofierze… Tonks, czy twoja blizna?
— Ostatniej pełni… — powiedziała Dora, a Sara otworzyła oczy w niemym zdziwieniu. 
— Kto o tym jeszcze wie?
— Molly, Moody i… Syriusz — wymieniła Nimfadora, a na twarzy Lucky pojawiło się oburzenie. 
— Chcesz mi powiedzieć, że Szalonooki wiedział, a ja nie? — zawołała zazdrośnie Sara. 
— Musiałam — przyznała, uśmiechając się pod nosem. — Inaczej nie wpuściłby mnie do Syriusza. 
— A Molly Weasley czemu powiedziałaś? — spytała brunetka, nie dając za wygraną, ale po chwili pokręciła głową. — No dobra, to jest Molly… Jej każdy powiedziałby wszystko… 
Obie zamilkły na chwilę, pogrążając się w swoim myślach. Tonks opadła na oparcie miękkiej kanapy, wzdychając ciężko. Sara wypowiedziała na głos wątpliwości Dory. Czy to rzeczywiście możliwe, że Remus myślał o niej ostatniej pełni? Bała się, jakie to mogłyby być myśli… Była zdziwiona, że z taką łatwością przychodziło jej wypowiedzenie jego imienia. Wcześniej nie potrafiła tego zrobić. Nie wiedziała, co pozwoliło jej się odblokować — znalezienie prezentu od niego czy może rozmowa z przyjaciółką? 
— Poradzisz mi coś? 
— Po pierwsze. Dobrze ci radzę, żeby już nigdy więcej nie ukrywała przede mną prawdy, bo jeśli po raz kolejny popełnisz ten błąd, to wezmę i wsadzę ci różdżkę w… —  Tonks spojrzało znacząco na Amelię, która wpatrywała się wielkimi oczami w matkę, a Sara natychmiast zamilkła. Nimfadora uśmiechnęła się pod nosem. Tak bardzo brakowało jej Sary. 
— Wyobrażam sobie — zaśmiała się.
— Tonks, kiedyś powiedziałabym ci, że masz zapomnieć o tym skończonym dupku i wziąć się za tego całego Nate’a, bo przecież sama powiedziałaś, że niczego mu nie brakuję. Mogłabyś z nim zmajstrować gromadkę idealnych dzieci, a Lupinem zajęłabym się osobiście. I uwierz mi różdżka w zadku to byłby jego najmniejszy problem — zapewniła ją Sara głosem pełnym determinacji, a Amelia na potwierdzenie jej słów zapiszczała wesoło.
— Wierzę — westchnęła, uśmiechając się z przekąsem. Nie wiedziała czemu wizja Lucky mszczącej się za nią na Remusie, wzbudziła w niej takie rozbawienie. Była pewna, że Sara łatwo by mu nie odpuściła, a gdyby dobrała się w parę z Alastorem, to Lupinowi można by tylko współczuć. Oczywiście nie chciała, żeby to doszło do skutku, ale przepełniała ją wdzięczność za takich przyjaciół. — A co byś powiedziała teraz?
— Kocham Frana całym sercem, chociaż czasami naprawdę potrafi mnie zdenerwować — westchnęła, kręcąc głową. — I nie chodzi mi tutaj o jakieś robienie sobie na przekór czy zwykłe sprzeczki. On czasami jest tak durny, że nie widzi głupot, które robi… Wiesz, że chciał nas zostawić we Włoszech? Mnie i Amelię? — spytała, spoglądając w jej stronę, ale Tonks nie dała po sobie poznać, że wiedziała o tym doskonale. — Wiem, że wiesz… Strasznie się wtedy pokłóciliśmy, zrobiłam mu awanturę stulecia. Zgodził się nas zabrać, ale pod pewnymi warunkami. To właśnie dlatego siedzimy tutaj zamknięci… Ja miałam tylko jedną prośbę — mruknęła i złapała Tonks za rękę. — Żeby przyprowadził ciebie. Tylko o to prosiłam… Ale temu kretynowi zajęło to dwa miesiące. Nawet nie chce wiedzieć, co robił, żeby nie wpuścić nikogo do tego mieszkania, bo gdybym wiedziała, to zrobiłabym z jego życia piekło… 
— On was kocha, Saro… To wszystko z troski — zapewniła ją Tonks, ściskając mocno jej dłoń. 
— Dlatego nie mam mu tego za złe… — westchnęła, uśmiechając się szeroko. — Wiem, że zrobiłby wszystko, nawet największe głupstwo, żeby nas chronić. 
— To prawda, ale nie rozumiem, jak to ma się do mojej sytuacji… 
— Nie powiem ci, że masz zapomnieć o Remusie, bo widzę, że go nadal kochasz… Nie ważne, jak bardzo będziesz się tego wypierać, Tonks — zauważyła Sara, a Dora zacisnęła mocniej szczękę. 
— To, co czuję jest bez znaczenia, on mnie nie kocha… — zauważyła łamiącym się głosem.
— Czasami się zastanawiam, jakim cudem zdałaś te wszystkie mądre testy aurorskie — sarknęła Lucky, spoglądając na nią z politowaniem i pokręciła głową. — Tonks, a nie pomyślałaś o tym, że Remus tak bardzo cię kocha, tak bardzo mu na tobie zależy, że zrobiłby wszystko, żeby cię uchronić przed wszelkim niebezpieczeństwem? Tak bardzo się o ciebie troszczył, że, oczywiście tylko w swoim błędnym mniemaniu, był w stanie nawet cię zranić i porzucić, żeby tylko uratować cię przed tym, co uważa za największe zagrożenie… — Lucky spojrzała na nią znacząco, licząc na to, że jej przyjaciółka pojmie, o co jej chodzi. — Przecież wiesz doskonale, że największą tragedią dla Remusa Lupina jest jego przypadłość. Może po prostu nie chciał cię na nią skazywać? 
Tonks spojrzała na nią w niemym zdziwieniu, a potem od razu zwróciła wzrok w kierunku okna. Słowa Sary brzmiały sensownie, chociaż sama nigdy tak nie pomyślała. Może Lucky spoglądała na wszystko z odpowiednim dystansem, którego jej brakowało i potrafiła zauważyć rzeczy, których ona nie mogła. Bo przecież to idealnie pasowało do Lupina. Przypomniała sobie wszystkie te sytuacje, kiedy kłóciła się z nim o jego likantropię, kiedy mówił, że czyni ona go potworem i nic nie wartym człowiekiem, że nie zasłużył na przyjaźń i życzliwość tylu osób. Zestawiła to wszystko z jego troską i czułością, którą obdarzał ją za każdym razem, od kiedy tylko pamiętała. Od zawsze i na zawsze, tak jej powiedział, kiedy spytała, od kiedy ją kocha. Później twierdził, że to kłamstwo, ale czy Lupin był aż tak dobrym kłamcą? Wróciła wspomnieniami do najgorszego dnia, jaki przyszło jej przeżyć w domu Remusa. Pamiętała każde słowo, które jej wtedy powiedział, chociaż zawsze skupiała się na tym, że był z nią tylko ze względu na Syriusza, tylko ten argument miał dla niej sens, bo pozostałe… Za stary, za biedny i zbyt niebezpieczny… Nawet nie poświęciła im uwagi, bo były dla niej bez znaczenia. Wiek nie grał dla niej żadnej roli, tak samo pieniądze, nigdy nie przykładała do nich wagi, a to, że był dla niej niebezpieczny… Nikt nie uratował jej więcej razy niż on, nikt nie sprawiał, że czuła się bezpiecznie tak jak on. Mógł być wilkołakiem, wampirem, a nawet trollem górskim, nic nie zmieniło tego, że był ostoją jej całego świata, a gdy tylko go zabrakło… 
— Chcesz powiedzieć, że Remus… że on mnie…
— Tak, Tonks — przytaknęła Sara. — Remus Lupin cię kocha tylko, że okazuje to w najgorszy, najbardziej męski i najgłupszy sposób. Ale nie martw się, jak tylko go spotkam, to przemówię mu do rozumu… 
***

Chciała zostać w mieszkaniu Sary jak najdłużej, niestety musiała wracać do Hogsmeade. Oddałaby wszystko, żeby mieć Lucky przy sobie przez cały czas. Spotkanie i rozmowa z nią nie tylko uświadomiły jej to, jak bardzo tęskniła za przyjaciółką, ale pozwoliły też poukładać kilka spraw i dojść do nowych wniosków, które zmieniły jej punkt widzenia. Gdy tylko pożegnała się z Sarą i Esterą, wycałowała swoją chrześnicę za wszystkie czasy tak, że Amelia już uciekała z ramion swojej cioci i pozachwycała się nad urodą maleńkiego Luci, który miał zaledwie trzy miesiące, wróciła do wioski, gdzie natknęła się na Hagrida. Lubiła gajowego, może nigdy nie przyjaźnili się i nie byli ze sobą blisko, ale coś w nim było, że na jego widok Tonks zawsze się uśmiechała. Nie spodziewała się, że tym razem olbrzym przekaże jej takie wieści.

— Jak się czuje Ron? — spytała, klęcząc na podłodze w brudnej kuchni Aberfortha, który z niechęcią udostępnił jej swój kominek. Spoglądała na twarz Molly w palenisku, która był nieco podpuchnięta, a jej rude włosy nie układały się wdzięcznie w pukle, tylko sterczały każdy w inną stronę. 
— Lepiej — westchnęła kobieta i posłała Dorze nikły uśmiech. — Jest pod opieką Poppy i będzie musiał poleżeć trochę w skrzydle szpitalnym, ale wyjdzie z tego. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby nie Harry… 
— Tak, to naprawdę dzielny dzieciak — mruknęła Tonks, usadawiając się wygodniej. Tragiczna wiadomość o tym, że Ron został otruty, zburzyła spokój, który zagościł w jej głowie po wizycie u Sary. Przez ułamek sekundy żałowała, że zostawiła dowództwo w rękach Williamsona, ale wiedział doskonale, że żadne z nich nic by nie zdziałało z wioski. — Muszę porozmawiać z Dumbledorem. Myślę, że powinniśmy patrolować zamek, albo chociażby błonia… Wiem, że póki on jest w Hogwarcie, to nie może być tam bezpieczniej, ale Hagrid wspominał, że coraz częściej dyrektor wyjeżdża. 
— To prawda, nikt nie wie gdzie i po co, ale z pewnością ma swoje powody — zgodziła się Molly, a Tonks zadumała chwilę nad całą tą sytuacją. To wszystko wyglądało wręcz identycznie, jak sprawa Katie Bell. Obiecała sobie, że następnego dnia od razu skontaktuje się z Dumbledorem i porozmawia z nim o tym wszystkim. — Czułabym się znacznie lepiej, gdybyś miała oko na moje dzieci… Stęskniłam się już za tobą, kochanieńka. 
— Oh, kochana Molly, ja za tobą też! — Serce drgnęło Dorze, na dźwięk słów Pani Weasley. Nigdy nie pomyślałaby, że ta kobieta stanie jej się tak bliska, zwłaszcza biorąc pod uwagę początek ich znajomości. 
— Fred i George chcieli cię dzisiaj odwiedzić, ale podobno byłaś nieobecna… 
— To prawda, byłam u Sary — odpowiedziała Tonks, żałując nieco, że ominęła ją okazja do spotkania tych dwóch dowcipnisiów. 
— Wspaniale, mam nadzieję, że wszystko u niej dobrze! Ale obiecaj mi, że w następnej kolejności odwiedzisz mnie! 
— Obiecuję, Molly!
— Wszystko u ciebie w porządku, Tonks? — spytała matczynym tonem Molly, a Dora uśmiechnęła się smutno. — Coś się zmieniło?
— Tak — odpowiedziała od razu, ale po chwili zawahała się. Myślała o tym już po powrocie od Sary, ale nie wypowiedziała tych myśli na głos. To uczyniłoby je realnymi, a nie wiedziała czy jest gotowa przyjąć tę prawdę. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się trochę szerzej. — Widzisz, Molly, dzisiaj zrozumiałam jedną rzecz. Ja po prostu nie jestem w stanie pokochać kogokolwiek, bo zawsze, bez względu na wszystko, będę kochać jego…
Aj... Koślawo mi to wyszło jakoś... Chciałam, żeby spotkanie Sary i Tonks było bardziej... no właśnie jakie? Wyobrażenie było inne, a rzeczywistość rządzi się swoimi prawami... Powiem Wam, że kończyłam ten rozdział dziś rano, a w tle leciał Harry Potter i Książę Półkrwi na HBO, no i się spłakałam jak cholera, kiedy Dumbledore umierał... Ale doszłam do wniosku, że to straszna część jeżeli chodzi o filmy. No ręce opadają, kiedy porównam go do książki... Jak pomyślę o tym, co zrobili z postaciami Remusa i Tonks to się nóż w kieszeni otwiera! Zmarginalizować takich bohaterów do krótkiej, nieistniejącej w książce sceny w Norze, gdzie podczas świąt są już razem, a potem ma miejsce jakiś dziwaczny atak na dom Weasleyów... No nie, tak nie można...
Dobra, koniec psioczenia! Łapcie spojlerki i trzymajcie się cieplutko kochani!

Spojlery:

Marzec przynosi ze sobą kolejną pełnię, a wraz z nią coraz więcej niebezpieczeństw. Prorok Codzienny rozpisuje się o nowych zatrzymaniach i sprawie wilkołaków. Tonks decyduje się uporządkować pewne sprawy, wiedząc, że nie ucieknie przed swoimi uczuciami. A co dzieje się ze śmierciożercami, gdy wzywa ich Czarny Pan?

7 komentarzy:

  1. Nie wiem, jak to się stało, ale byłam święcie przekonana, że Tonks wie, że Remus kręci. Chyba czytam za dużo opowiadań na raz i już mi się myli. Sara zasługuje na nagrodę. Naprawdę, że też nikt wcześniej nie rozgryzł, co się dzieje. I nie uważam, żeby spotkanie z Sarą było koślawe.
    Swoją drogą, Mora, to jest marzec, tak? Czy jakoś teraz Tonks by nie rodziła, gdyby nie straciła dziecka?
    Czekam na wielką rozprawę w lesie. Mam wrażenie, że krew się poleje i zmniejszy nam się ilość bohaterów. Trochę szkoda, że Meg nie zdecydowała się na poznanie sekretu Remusa. Jestem ciekawa, co by na to powiedziała.
    Jeżeli chodzi o ten nieszczęsny film... Ja już nawet pominę marginalizowanie bohaterów, ale usunęli z książki tyle ważnych scen, a wsadzili taką głupotę jak Ginny wiążąca Harry'emu buty. Swoją drogą scena w Norze jest strasznie niekonsekwentna. Najpierw Tonks mówi, że muszą się zwijać, bo to pierwsza noc cyklu, a potem biegają po tych chaszczach przez pół nocy. Gdzie ten pełny księżyc, ja się pytam!
    Uściski,
    Morri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, cieszę się, że rozmowa z Sarą się podoba, bo bardzo mi zależało na tym, żeby wyszła jak najlepiej. I może dlatego wydaje mi się ciągle nieidealne...
      Tak jak już Ci mówiłam, faktycznie w marcu narodziłby się dzidziuś.
      Zgadzam się z każdym słowem odnośnie filmu, z resztą wiesz o tym ;)
      Ściskam mocno!

      Usuń
  2. Kurczę, czekałam na ten rozdział tak bardzo, a on tak szybko już się skończył. Niemniej jednak, był świetny. ❤ Z jednej strony tak dużo się zadziało, taki progres, a czytało się jak w ułamku sekundy. Brawo za takie płynne pisanie!

    Fajnie, że Remusowi coś udaje się powoli ogarniać w lesie. Dobrze, że znalazł kogoś na kształt sprzymierzeńca, który pomoże mu w nakłanianiu innych do pozostania neutralnymi, gdy wojna na dobre się rozszaleje. Jestem pewna, że Meg specjalnie nie chciała znać tej tajemnicy, bo wtedy Fenrir mógłby z niej to jakoś wyciągnąć, a takim sposobem, ona nic nie wie, więc sekret jest bezpieczny. Mądra babka w sumie.

    Myślę, że scena z Sarą była idealnie trafiona w punkt. Wymierzona dawka złości Lucky, troski i po prostu bliskości przyjacielskiej wzgledem Tonks. Nie wiem, czemu uważasz, że wyszło koślawo. Ja dokładnie tak sobie to wszystko wyobrażałam przed przeczytaniem. 👌 Mega się cieszę, że Sara w końcu uświadomiła Dorze prawdziwy sens zachowania Remusa. To prawda, Tonks potrzebowała, by ktoś spojrzał na to z innej perspektywy. Teraz Dorze na pewno będzie lżej, zmieni się jej postrzeganie wszystkiego, może sama będzie dążyć do spotkania z Remusem, by to jakoś wyjaśnić? Może to będzie przypadkowe spotkanie? On oczywiście albo zaprzeczy i ucieknie, albo przyzna jej rację. No, jestem strasznie ciekawa, jak to dalej potoczysz. 😍

    Zastanawiam się, co znaczy, że Tonks zacznie coś robić, by uporządkować sprawy... 🤔 Nie wiem, czy wytrzymam do kolejnego rozdziału! A jeśli chodzi o film, to powiem szczerze, że po macoszemu potraktowali Księcia Półkrwi. Jest to moja ulubiona część książki, bo to w sumie tak, jakby było napisanie "Harry Potter i Severus Snape", a SS to moja ulubiona postać, ale też mega byłam zła, że w filmie (Nie tylko w tym) nie ma praktycznie nic o Remusie i Tonks. Podwójnie smutne jest to, że sami aktorzy, którzy ich grali wykazywali chęć, by zagrać wiecej scen z Lupinem i Dorą, ale ich wycieli i podobno byli źli, że mają mało scen, a potencjał postaci nie został pokazany. 😕

    Życzę duuużo weny i powodzenia na sesji, jeśli studiujesz. Ja jestem cała zawalona robotą przed zaliczeniami i przez cały dzień myślałam tylko, by znaleźć w końcu czas na przeczytanie rozdziału tutaj! Udało się o 2 w nocy.🤣

    Ściskam!
    Olga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Remus próbuje działać, chociaż czas mu się powoli kończy... Dokładnie o to mi chodziło w sprawie Meg, chciałaby wiedzieć, co robi Remus, ale niemniej żyje pod presją i boi się tego, co Fenrir może zrobić.
      Czasami jesteśmy tak pochłonięci własnym żalem i bólem, że trudno spojrzeć na sytuację z dystansem. Sara miała w ogóle inną perspektywę i pewne doświadczenie związkowe. Czy Tonks będzie dążyła do spotkania z Remusem, raczej nie do końca, ale i tak się spotkają ;)
      Wytrzymasz, wytrzymasz... Chociaż jeszcze nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział. Tak, też oglądałam ten wywiad, kiedy Nat i David mówią, że najbardziej żal im ich relacji...
      Ściskam mocno i życzę dużo sił przy zaliczeniach! <3

      Usuń
  3. Coś się nie mogę zebrać do komentowania, ech. No dobra, próbujemy!
    Powyższe zostało zapisane prawie dobę temu. Ojojoj...
    Dobra, minęła ponad doba. Poddaję się.
    Franczesco chciał dobrze, ale zachował się jak totalny dupek. Ja zabiłabym za coś swojego faceta i zabiłabym przyjaciółkę, gdyby to przemilczała. To nie jest kwestia dobra Sary, to kwestia kompleksów jej faceta, który chce jej bronić za wszelką cenę. Rozumiem, że mamy wojnę, ale robienie ze swojej żony księżniczki zamkniętej w wieży NIE POMAGA. Przenikliwa Sara powinna się domyślić dokładnie, co jej mąż kombinuje i zrobić mu jesień średniowiecza. LITOŚCI! Jak ja nienawidzę, jak ludzie twierdzą, że wiedzą, co jest dla mnie lepsze. Przecież nie siedzą w czyjejś głowie, skąd mają wiedzieć?! AAAAAAAAAAAAAAAAARGHHHHHHHHHHH
    Rozmowa przyjaciółek dla mnie bardzo przyjemna. Tonks potrzebowała takiego oczyszczenia i potrzebowała, żeby ktoś jej ściągnął klapki "on mnie nie kochaaaaaaaa" z oczu. Brawo, Sara, tak trzymać! Remus powinien solidnie dostać po głowie za tę akcję, ale o to się nie boję. Jak już wprowadzimy rozdział "Remus dostaje kopa", to możemy dołączyć do tego rozdziału obitego Franczesca. Rozważ to, Mora!
    Ach, Meg w tym rozdziale była przykra. Ale też zrobiła to, czego się po niej spodziewałam, tj. "nie chcę wiedzieć, chcę żyć w swojej bańce". No jest to smutna relacja i wszyscy wiemy, że nietrwała. Co tu więcej mówić? Nie wiem też, co Lupinowi strzeliło do głowy z tym, że Maggie mogłaby chcieć lekarstwa. Wydaje mi się, że większość wilkołaków z lasu wyrosła już z tego etapu i jest na etapie "zaakceptowano, żyjemy dalej, nie ma co się cofać". Kurde, Remusowi by się przydała solidna terapia, facet jest niereformowalny.
    WIĘCEJ LAURY, zawsze chętnie, ale wolałabym w jakiejś scence z narzeczonym. Laska, im dłużej to ciągniesz, tym gorzej. Przeanalizuj to w końcu i działaj! Rozumiem, że w pierwszym odruchu takie zachowanie może się wydawać logiczne, ale po dłuższym zastanawianiu: NIE JEST. Czas na refleksję "co ja odwalam" już nadszedł. Możemy dorzucić Laurę to rozdziału "WSZYSCY DOSTAJĄ KOPA". Bo większości bohaterów by się to przydało.
    Łał, wczoraj to przeczytałam, a emocje wciąż silne. Także bardzo dobry rozdział, muszę przyznać. Miłego, ściskam, weny, pa!
    Atria Adara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dopiero teraz doczytałam w komentarzach Twoją wizję rozmowy z Meg. Jak pisałam, ja ją widzę inaczej, nie bądź jak CKE, niech każdy sobie interpretuje, jak czuje, dziękuję.
      AA

      Usuń
    2. Ależ ja nie zaprzeczam, że Fran to dupek! Z tym, że dupka też można kochać i być z nim szczęśliwą... Pamiętaj, że Sara też ma temperament, a do tego jest bystra. Chcąc, nie chcąc, Fran zrobił to, co chciała, a ona jako jego partnerka i matka zdobyła niezwykle istotną zaletę - cierpliwość
      Już tworzę listę bohaterów, którzy muszą dostać kopa... Remus, Fran, Laura... Ktoś jeszcze? xd
      Nie będę jak CKE, chociaż powinnaś się pogodzić z myślą, że jest tylko jeden właściwy klucz! Żartuję, każdy ma prawo patrzeć na wszystko na swój sposób. I masz poniekąd trochę racji, bo chociaż Meg w moim wyobrażeniu nie chciała poznać tajemnicy Remusa, żeby go w pewien sposób chronić, to kolejną konsekwencją jej zachowań było właśnie odciąganie ich od problemów, które mogłyby zaburzyć szczęśliwe życie.
      Laura będzie miała wkrótce wiele refleksji, chociaż nie wiem czy Wam się spodobają...

      Usuń