Klinika
Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga nigdy nie była spokojnym
miejscem. Zawsze roiło się w niej mnóstwo dziwnych czarodziejów i czarownic.
Kiedy myślało się już, że widziało się wszystko, nagle pojawiał się ktoś i sprawiał,
że człowiek wierzy w to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Znaleźli się również i
tacy, którzy zapracowali na miano „stałych gości” w tej placówce. Niewątpliwie
jedną z takich osób była młoda kobieta, metamorfomag z niezwykłymi zdolnościami
pakowania się w kłopoty. Personel szpitala znał ją dość dobrze, bo w końcu nie
zawsze widuje się osobę o nienaturalnym kolorze włosów, cieszącą się z tego, że
już po raz dziesiąty złamała tą samą kość. Nimfadora Tonks często zjawiała się
w Świętym Mungu. Zdarzało się, że było to związane z jej pracą, był okres, że
bywała w szpitalu codziennie z powodu przesłuchań, a ostatnio można było ją
zobaczyć w sali, w której leżał Syriusz Black. Tym razem jednak pojawiła się tu
nie z własnej woli. Została przyniesiona przez pewnego mężczyznę, a
towarzyszyła im pewna kobieta. Żadne z nich nie należało do rodziny, więc
usłyszeli jedynie wstępną diagnozę, którą przekazali rodzicom kobiety, gdy ci się
zjawili.
„Utrata przytomności spowodowana złym samo
poczuciem i niedoborem witamin i minerałów. Pacjentka jadła mało, w ostatnim
czasie nie dbała o siebie, przez co jej organizm uległ znacznemu osłabieniu.”
Na
pierwszy rzut oka właśnie tak to wyglądało. Uzdrowiciele postanowili przyjąć ją
na oddział i przeprowadzić podstawowe badania. Jednak to co zaczęło się dziać z
Tonks chwilę po pojawieniu się w szpitalu, przyniosło straszne skutki.
Magomedycy nie byli w stanie nic zrobić.
Pierwszą
rzeczą, jaką poczuła Nimfadora po przebudzeniu, był okropny ból. Czuła każdy
mięsień swojego ciała. Łupało ją w głowie, plecy wydawały być się całe w sińcach,
ale to było nic przy tym, jak bardzo bolał ją brzuch. Miała ochotę zwinąć się w
kłębek, licząc, że to coś da, jednak nie była w stanie się nawet ruszyć. Drugą
rzeczą było oślepiające światło jarzeniówek zawieszonych pod sufitem. Tonks
zamknęła oczy sekundę po tym, jak je otworzyła. Nie miała nawet okazji
rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdowała. Ale była pewna
jednego – nie jest w Norze.
- Widzę, że dochodzi pani już do siebie
– powiedział ktoś, kto najwidoczniej znajdował się w tym samym pokoju co Dora.
Usłyszała ciche kroki, mężczyzna, który przed chwilą się odezwał podszedł
bliżej i spojrzał na nią, czekając aż ta otworzy oczy. Chwilę stał w milczeniu,
kiedy Tonks przyzwyczajona już do oświetlenia, taksowała go wzrokiem. Był to
mężczyzna w średnim wieku, z okularami na orlim nosie i sporymi zakolami. Był
uzdrowicielem, a przynajmniej o tym świadczył jego ubiór. W ręku trzymał podkładkę
i przeglądał jakieś notatki. Nimfadora chciała się podnieść do pozycji
siedzącej, ale on natychmiast powstrzymał ją gestem ręki. – Nie powinna się
pani przemęczać. Najlepiej by było gdyby pani poleżała przez kilka dni. – Przeczesał
nerwowo resztkę swoich ciemnych włosów i poprawił okulary. – Nazywam się Herman
Lewis i jestem uzdrowicielem. Zajmuje się panią, od kiedy została pani tutaj
przywieziona.
- Co mi się stało? – spytała, a jej
głos zabrzmiał tak obco, że przez chwilę zastanawiała się czy nie powiedział
tego ktoś inny. Uzdrowiciel spojrzał na nią niepewnie i odchrząknął.
- Cóż… Utrata przytomności –
zawyrokował, a Tonks odetchnęła z ulgą. Jeżeli tylko to było przyczyną jej
wizyty w szpitalu, to mogła być spokojna. Przecież nie pierwszy raz zemdlała. –
Spadła pani ze schodów i… - Przyjrzał jej się uważnie jakby dziwiąc się, że
jest taka spokojna. Przełknął głośno ślinę. Widocznie był czymś zdenerwowany. –
Bardzo mi przykro.
- Nie rozumiem, stało mi się coś
poważniejszego? – Zdziwiona złapała się za głowę i jęknęła. Mogliby chociaż dać
jej coś przeciwbólowego.
- Proszę tego nie utrudniać, dobrze
pani wie, o czym mówię. – Zastukał nerwowo w podkładkę. Tonks spojrzała na
niego niepewnie.
O czym powinna wiedzieć? Co wydarzyło się
przed jej upadkiem? Pamiętała, że ten dzień był koszmarny, chyba jeszcze nigdy
nie czuła się tak źle. Molly to zauważyła i przyniosła jej eliksir, który Dora
wypiła, choć nie powinna. Czy przypadkiem matka nie powtarzała przez całe
dzieciństwo, że nie powinno brać się leków na pusty żołądek? Nimfadora jak
zwykle jej nie posłuchała. Ale Tonks nie chciała wierzyć, żeby od tego
zemdlała. Musiało być coś jeszcze. Zamknęła oczy, jakby to miało pomóc jej w
przypomnieniu sobie kolejnych wydarzeń i uspokojeniu się. Wstała z łóżka,
chciała wtedy znaleźć Molly, ale zamiast niej spotkała… Wciągnęła nagle
powietrze. Przypomniała sobie. W Norze był Remus, który rozmawiał z panią
Weasley. Widział ją, a ona widziała jego i właśnie wtedy upadła. Jednak nadal
to nic nie wyjaśniało. Spojrzała ze strachem w oczach na uzdrowiciela, a on
chyba pojął o co jej chodzi.
- Pani o niczym nie wie… - jęknął i
rozejrzał się po pokoju, jakby szukając wsparcia. – Naprawdę, bardzo mi przykro…
Druga
diagnoza była o wiele gorsza od poprzedniej. W momencie gdy Tonks ją usłyszała,
jej świat się zawalił.
***
Czekał.
Nie wiedział właściwie, ile czasu spędził już na jednym z niewygodnych krzeseł,
ustawionych wzdłuż ściany. Co chwilę sprawdzał zegarek, ale nigdy pamiętał jaką
godzinę wskazywał. Siedział zgarbiony, trzymając twarz w dłoniach, żeby nikt
nie widział tego cierpienia wypisanego na jego twarzy.
Długo
nie widział Nimfadory i przez to cierpiał. Za każdym razem gdy zamykał oczy,
dostrzegał jej twarz, delikatny, zadziorny uśmiech i błyszczące, czarne oczy, w
których się zakochał. Na każdym kroku coś mu o niej przypominało. Nie mógł już
tego znieść. Jednocześnie pragnął i nie chciał zobaczyć ją po raz kolejny.
Jednak najgorsza była świadomość, z którą chyba się już pogodził, że może jej już
nigdy nie spotkać. I właśnie w tym momencie, kiedy miał wyjechać, kiedy już się
z wszystkimi pożegnał, musiał na nią trafić. W pierwszej chwili, gdy zdał sobie
sprawę, że stoi z nią twarzą w twarz, chciał uciec. Stchórzył. Dopiero po kilku
długich sekundach, kiedy przestał być egoistą i nie myślał już o swoim
samopoczuciu, zobaczył jak źle wygląda Tonks, jak bardzo się zmieniła od
ostatniego czasu. Nie zdążył nawet zareagować, a ona już leżała na ziemi.
Po
głowie wciąż krążyła mu nieprzyjemna myśl, że gdyby z nią był, nic co złe nie
miałoby miejsca. Jednak wiedział, że nigdy nie będzie dane mu dane dzielić
życia z Tonks. Bo on nie zasługiwał na kogoś takiego jak Nimfadora i nie miał
prawa jej unieszczęśliwiać.
Obok
niego siedziała Molly. Zjawiła się tutaj razem z nim, kiedy biegł przez
korytarz, trzymając na rękach nieprzytomną Tonks. Bardzo się martwiła. Pluła
sobie w brodę, że to niby jej wina i powinna wcześniej zareagować. Z tego co
Lupin zdołał zrozumieć, Tonks była w Norze na wakacjach, które miały na celu
wyciągnięcie jej z dołka. Prawda, na zebraniach Zakonu wspominano, że dzieje
się z Nimfadorą coś niedobrego i jej stan jest bardzo kiepski, ale Remus
myślał, że wszyscy tylko wyolbrzymiają. Jednak to co zobaczył, potwierdziło wszystkie
pogłoski. Pobyt w Norze, zorganizowany przez Molly i matkę Tonks, miał jej
pomóc, jednak było inaczej. Pani Weasley mówiła, że Dora prawie nic nie jadła,
siedziała w pokoju, który zajmowała i jednego dnia zniknęła z domu, żeby wrócić
i warczeć na wszystkich dookoła. Remus bał się najgorszego. Bał się, że koszmar
z przeszłości powrócił i Tonks po raz kolejny sięgnęła po narkotyki. Wiedział,
że Molly też przeszło to przez myśl, bo stwierdziła, że przeszuka jej rzeczy.
Lupin odwiódł ją od tego pomysłu i od tego czasu kobieta siedziała obok niego z
założonymi rękami i stukała o posadzkę niskim obcasem, patrząc to na matkę, to
na ojca Tonks.
Państwo
Tonks zjawili się niedługo po tym jak Remus i Molly oddali Nimfadorę w ręce
uzdrowicieli. Chyba nigdy nie widział ich w takim stanie. Cała sytuacja
wyglądała, jakby zamienili się miejscami. Andromeda od zawsze miała
temperament, była bardziej wybuchowa i nerwowa, a Ted był spokojnym, zabawnym
gościem, który uspokajał swoją żonę. Tym razem było jednak inaczej. Dromeda
usiadła, a właściwie opadła na krzesło, stojące naprzeciw Molly, i ze
zmęczeniem wpatrywała się w drzwi, za którymi uzdrowiciele badali Tonks. Widać
było, że jest wykończona i najprawdopodobniej przed chwilą płakała. Od kiedy
się pojawiła, nie odezwała się nawet jednym słowem. Ted również nic nie
powiedział, jednak w przeciwieństwie do żony cały czas chodził, nie mogąc
znaleźć dla siebie miejsca. Kreślił koła na szpitalnym korytarzu, prychając ze
złością za każdym razem, gdy spoglądał na zegarek. Lupin nigdy nie widział go
wyprowadzonego z równowagi.
Właśnie
w tym momencie, w którym Remus miał wrażenie, że Ted zaraz wybuchnie ze
wściekłości, Andromeda się rozpłacze, a Molly wybije swoim obcasem dziurę w
podłodze, z sali wyszedł uzdrowiciel. Herman Lewis, jak się wcześniej
przedstawił, stanął naprzeciw nich blady jak kartka papieru i spojrzał na
zebranych, a jego wzrok krążył między Lupinem, a Tedem.
- No nareszcie! – warknął Ted,
krzyżując ręce na piersi i zatrzymując się w końcu.
- Co z Dorą? – Andromeda w ciągu jednej
chwili znalazła się przy mężczyźnie, patrząc na niego wyczekująco. Ten wciągnął
ze świstem powietrze i spojrzał na nią przerażony. Remus wstrzymał oddech,
przeczuwając, że wydarzyło się coś złego. Poczuł nagle bolesne ukłucie w sercu.
- Pacjentka odzyskała przytomność –
powiedział powoli, odsuwając się trochę od Andromedy, która odetchnęła z ulgą,
łapiąc się za serce. – Jej stan również jest w normie i… Który z panów ma na
imię Remus?
- To ja, znaczy… Chyba chodzi o mnie. –
Remus zdrętwiał, prostując się na krześle. Co to miało znaczyć? Dlaczego
uzdrowiciel pytał właśnie o niego, kiedy rodzice Tonks stali tuż obok?
- Pacjentka chcę pana widzieć –
oznajmił Lewis, odsuwając się od drzwi, a kiedy zobaczył zbliżającego się Teda,
dodał szybko: - Tylko pana.
- Jego? – zapytali natychmiast państwo
Tonks, a Molly w niemym zdziwieniu spojrzała na jego przestraszoną twarz. Ted
ścisnął szczękę niebezpiecznie mocno, a Andromeda pobladła. Nikt się tego nie
spodziewał. Remus był tu postrzegany jako miły członek Zakonu Feniksa i
przyjaciel Syriusza Blacka, który w imię właśnie tej przyjaźni czuł się
zobowiązany do objęcia chwilowej pieczy nad Tonks. Lupinowi to odpowiadało, bo można
było użyć tego jako idealną wymówkę, jeżeli chodzi o jego znajomość z Nimfadorą
i nie trzeba było poruszać delikatnej sprawy ich krótkiego związku. Jednak teraz
spojrzenia wszystkich były tak oskarżycielskie, jakby przypuszczano, że to
Remus zepchnął Dorę ze schodów i przez niego się tu znalazła.
- Mnie? – zdziwił się, patrząc w twarz
uzdrowiciela, szukając u niego pomocy. Ten jednak przytaknął tylko, kiwając
głową i gestem ręki zaprosił do sali.
Remus
czuł się rozdarty między chęcią ucieczki, a wejściem do pomieszczenia i
sprawdzeniem jak się czuje Tonks. Mógł przecież powiedzieć, że wejdzie jako
ostatni, a przy Nimfadorze powinni być teraz jej rodzice, że przecież nie jest
on nikim ważnym i może poczekać. Mógł, ale tego nie zrobił. Pokonanie tych
trzech kroków, które dzieliły go od drzwi, zajęło mu całą wieczność, a
spojrzenia wszystkich, zwłaszcza Teda, wywiercały mu boleśnie dziurę w brzuchu.
W momencie gdy już chwytał klamkę, uzdrowiciel położył mu rękę na ramieniu i
patrząc prosto w oczy, powiedział:
- Naprawdę bardzo mi przykro.
Remus
przełknął głośno ślinę i wszedł do środka. Był to niewielki pokój, chyba
najmniejszy w całym szpitalu, z zasuniętym szczelnie oknem i jarzącą się pod
sufitem lampą. Pod ścianą stało łóżko, na którym siedziała skulona Tonks. Nie
widział jej twarzy, schowała ją w ramionach, którymi obejmowała nogi. Płakała.
Remus rozejrzał się dookoła, szukając drogi ucieczki. Nie wiedział jak z nią
rozmawiać, nie wiedział nawet jak się odezwać. Podszedł powoli do łóżka i
chrząknął, dając do zrozumienia, że jest obok. Tonks jęknęła żałośnie i załkała
głośno. Lupin westchnął i przysiadł obok niej, zachowując odpowiednią
odległość.
- Tonks… - mruknął cicho, ciągle
patrząc na jej matowe, mysie włosy, które skutecznie zasłaniały twarz. Jej
smutek był widoczny tak bardzo. Mógł teraz powiedzieć, że na korytarzy czekają
jej rodzice, mógł się spytać o jej samopoczucie, ale wystarczyło, że
wypowiedział jej imię i machinalnie złapał za dłoń, a ona uspokoiła się na
tyle, by zebrać się w sobie i spojrzeć na niego. Remus nie wiedział, dlaczego
Nimfadora jest tak zrozpaczona. Jednak ból, wypisany na jej twarzy, był tak
ujmujący, że i jemu chciało się płakać. Jej czarne oczy straciły ten piękny
blask, jednak tliła się w nich jeszcze iskierka, gdy Dora spoglądała na niego.
- Remusie… - westchnęła, a jej oczy
znów zaszły łzami. Remus chciał powiedzieć, że będzie dobrze, bo jest przy
niej, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, bo doskonale wiedział, że nie
zabawi tu długo. – To straszne… Ja nigdy sobie tego nie wybaczę…
- Co się stało? – spytał, czując jak
wielka gula w gardle powiększa się z każdą sekundą. Tonks spojrzała mu prosto w
oczy, a usta jej zadrżały.
- Straciliśmy je… Przeze mnie…
- Co straciliśmy? O czym ty mówisz,
Tonks? – Napięcie wzrastało, a serce Remusa biło jak oszalałe.
- Poroniłam, straciliśmy dziecko… -
wyłkała, wtulając się w jego pierś i skrapiając jego koszulę słonymi łzami.
Lupin zesztywniał, sens tych słów dotarł do niego ze sporym opóźnieniem, a
jeszcze dłużej zajęło mu zrozumienie o co w tej całej sytuacji chodzi.
- Chyba nie chcesz powiedzieć… -
zaczął, odsuwając ją od siebie, a ona spojrzała na niego przestraszona.
- Remusie, byłam w ciąży. Miałeś być
ojcem.
Lupin
zerwał się z łóżka jak oparzony, patrząc na Tonks z przerażeniem w oczach. To
nie mogło być prawdą. Zrobił krok do tyłu, jakby bał się, że będąc za blisko
Nimfadory, sprawi, że jej słowa staną się prawdą. Wiedział, przeczuwał, że zbliżenie
z nią źle się skończy i oto właśnie miał dowód.
- Żartujesz, prawda?
- Nie, mówię poważnie… - Tonks
wciągnęła powietrze, próbując wstać i podejść do Remusa, ale ostatecznie spuściła
jedynie nogi z łóżka, tak, że teraz swobodnie kołysały się nad ziemią. Łzy
ciekły po jej policzkach, wzdłuż wydrążonych wcześniej ścieżek. – Ja wiem… Nie
wiedziałam o tym, nie zdawałam sobie sprawy, że jestem w ciąży. Myślałam, że po
prostu źle się czuję. Nie łączyłam ze sobą faktów i… Oh… To wszystko moja wina!
- To niemożliwe!
- To był dopiero drugi miesiąc, a ja…
zabiłam je. Rozumiesz, zabiłam nasze dziecko…
- Nie, Tonks! – zawołał Remus, podchodząc
do niej i trzymając ją za ramiona,
potrząsnął nią. Wszystko było nie tak. Jak w ogóle mógł być taki głupi i
spędzić z Tonks noc i to nie jedną. Zniszczył tej dziewczynie życie, a ona nie
zdawała sobie z tego sprawy. – Dobrze, że tak się stało!
- Słucham?
- Dobrze, że go już nie ma, rozumiesz?
To nie powinno mieć miejsca. Ja i ty… My nigdy nie powinniśmy być ze sobą, a
już zwłaszcza mieć dzieci.
- Ale…
- To dziecko byłoby potworem! Tak jak
ja… Mogłoby cię zabić w trakcie ciąży, a nawet jeśli byś je urodziła, nie
zdołałabyś go wychować sama.
- Przestań…
- Zabiłoby cię, tak jak ja zabiłem
swoją matkę! – wrzasnął wściekły, a Tonks odsunęła się od niego przerażona.
Oddech Remusa był ciężki i szybki. Wiedział, że musi się jak najszybciej stąd
wydostać i zniknąć. Odwrócił się na pięcie i podszedł do drzwi.
- Remusie, potrzebuję cię… - Jej głos
był tak słaby i smutny, że Lupin czuł jak na jego sercu zaciska się boleśnie
obręcz. Nie spojrzał na nią, nie chciał widzieć tego bólu, którego był
przyczyną.
- Nie Tonks, nie potrzebujesz mnie…
***
Remus
rozmawiał z Tonks już jakiś czas, a każda kolejna sekunda dłużyła się w
nieskończoność. Molly nie za bardzo wiedziała jak powinna się zachować. Ted był
wyraźnie wściekły, że ktoś zabronił mu się widzieć z córką, nawet jeżeli była
to jej wola, a Andromeda cały czas powstrzymywała się od płaczu. Pani Weasley doskonale
ją rozumiała. Sama byłaby zdruzgotana, gdyby to Ginny była w takim stanie jak
Tonks i nikt nie pozwalałby jej się z nią zobaczyć. Dlatego właśnie nie
próbowała nawet pocieszać Andromedy, bo wywołałoby to odwrotny skutek niż
zamierzony. Spoglądała więc tylko na zegarek wiszący nieopodal na ścianie i
błagała w duchu, by Lupin zwolnił miejsce dla rodziców Tonks.
- Dlaczego on? – warknął Ted, siadając
obok żony tylko po to, żeby po chwili wstać i na nowo zacząć krążyć po
korytarzu. Molly nie potrafiła powiedzieć dlaczego to właśnie Remusa Tonks
poprosiła jako pierwszego. Lupin był wyjątkowo miłym i pomocnym mężczyzną, a do
tego najbliższym przyjacielem Syriusza i może Tonks próbowała w nim odnaleźć
namiastkę swojego kuzyna, a może chodziło o coś zupełnie innego.
Nie
minęła minuta, a z sali, w której leżała Nimfadora, wybiegł wściekły Remus. Molly
wstrzymała oddech, patrząc na jego zaszklone oczy. Tylko raz widziała Lupina w
takim stanie, kiedy tuż po śmierci Potterów przyjechał do nich, żeby się pożegnać.
Był wtedy wściekły z rozpaczy. Teraz jego stan był chyba nawet gorszy.
Przelotnie spojrzał po wszystkich i ruszył przed siebie. Nie dane mu było
jednak zajść daleko, bo Ted zagrodził mu drogę.
- Dlaczego ty?
- Zejdź mi z drogi, Ted – warknął Remus,
a w jego oczach pojawił się niebezpieczny blask.
- Czego chciała od ciebie Dora? – Nie dawał
za wygraną Tonks. Andromeda wstała i stanęła obok swojego męża. Molly nie
wiedziała czy to był gest wsparcia, czy może zabezpieczenie, by powstrzymać
Teda przed rzuceniem się na Lupina.
- Porozmawiać, teraz lepiej do niej idź…
- Remus zacisnął pięści i wciągnął powietrze, żeby się uspokoić. Molly
przygryzła delikatnie dolną wargę, bojąc się, jak rozwinie się ta sytuacja.
- O czym rozmawialiście?
- To chyba nasza prywatna sprawa,
prawda?
- Dora jest moją córką i mam prawo
wiedzieć co z nią się dzieje!
- Więc się spytaj, ale nie mnie. –
Lupin wyminął go, ale dłoń Teda zacisnęła się na jego ramieniu, zmuszając go do
odwrócenia się. Molly nawet nie spostrzegła, kiedy ojciec Tonks zamachnął się i
uderzył Remusa w twarz. Wilkołak zdezorientowany opadł na posadzkę i złapał się
za nos. Molly krzyknęła i w ciągu sekundy kucała już przy Lupinie. Spomiędzy jego
palców ciekła krew, a kiedy oderwał dłoń od twarzy, żeby splunąć na podłogę
krwią, Pani Weasley zauważyła, że jego nos jest złamany.
- Od kiedy wstąpiła do tego przeklętego
Zakonu, ciągle się obok niej kręcisz! – krzyknął Ted, pochylając się nad
Remusem, który wyszarpnął się Molly, próbującej go opatrzyć i złapał mężczyznę
z koszulę.
- Kto się koło kogo kręci, hm? Zajmij
się lepiej córką, a nie angażuj się w bójki – warknął Remus, mierząc mężczyznę
wzrokiem. Molly wepchnęła ręce między ich sylwetki, rozdzielając ich.
- Natychmiast przestańcie! Zachowujecie
się beznadziejnie! Zapomnieliście, że jesteśmy tu dla Tonks, a nie po to, żeby
skakać sobie do gardeł? – odezwała się pani Weasley, oddzielając ich od siebie.
Ted poprawił swoją koszulę, a Remus zrobił krok w tył. Ojciec Nimfadory
wyciągnął z kieszeni różdżkę i wymierzył nią w pierś Lupina, który patrzył mu
wyzywająco w oczy.
- Jeszcze raz zbliżysz się do Tonks, a
pożałujesz, że…
- Tato, przestań… - Tonks stała w
drzwiach, oparta o framugę, jakby tylko dzięki temu mogła utrzymać się na
nogach. Nie patrzyła w stronę swojego ojca, zapłakane oczy utkwione miała w
Remusie, który unikał jej wzroku. Andromeda w ciągu jednej chwili znalazła się
przy córce i objęła ją ramieniem. Ted niechętnie schował różdżkę i również
stanął obok Dory. – Możesz już iść, Remusie.
Lupin
skinął głową, ciągle nie patrząc w stronę Nimfadory.
- Molly, przekaż Szalonookiemu, że
wyjechałem wcześniej – poprosił, jednak zamiast spojrzeć na panią Weasley, w
końcu uraczył Tonks spojrzeniem. Spojrzeniem tak smutnym, przepełnionym bólem i
gniewem, że tylko jej oczy były w stanie pomieścić więcej cierpienia. Molly
zerkała to na niego, to na nią. Przez chwilę pomyślała, że coś tu musi być na
rzeczy. Dostrzegła łączącą ich więź, która była tak silne, że nie mogli jej
rozerwać, a spojrzenie, które wymienili musiało dla nich znaczyć więcej niż
komukolwiek mogłoby się wydawać. To było pożegnanie, ale również i obietnica,
którą oboje nieświadomie złożyli.
Spóźniona oddaję w Wasze ręce rozdział.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Wiem, że czekaliście na niego już wczoraj, ale nie dałam rady. Nie będę się tłumaczyć, bo po co Wam moje usprawiedliwienia? Ale przepraszam.
Rozdział wygląda nieco inaczej niż planowałam. Głównie dlatego, że się nie wyrobiłam. Miało być pięć podrozdziałów, są trzy. Już kiedy zaczynałam go pisać, stwierdziłam, że nie będę rozbijać tego za bardzo i zostanę przy czterech fragmentach. Jednak teraz, dokładnie przed chwilą, kiedy skończyłam pisać ostatnie zdanie, pomyślałam, że na tym zakończę ten rozdział. Chciałam wpleść Syriusza, tak jak podałam to w spojlerach i opisać moment, w którym Tonks mu się zwierza, ale stwierdziłam, że wykorzystam to następnym razem.
Jestem okropnie ciekawa Waszej reakcji, bo... No cóż wyjaśniła się tajemnica problemów zdrowotnych Tonks. Wielu z Was już to podejrzewało, ale powołując się na kanon, porzucaliście swoją teorię, która była trafna. Wymyśliłam to już chyba rok temu i musiałam ten pomysł wykorzystać. Nie chodzi tylko o utrudnienie życia bohaterom, ale o ich dalsze losy, które będą silnie związane właśnie z tym momentem.
Dodałam kilka gadżetów. Właściwie to dwa. Jednym z nich jest terminarz, gdzie będę podawała długoterminowe plany dotyczące bloga. A drugim, ciekawszym, jest shoutbox! Wyskakuje po najechaniu drugiego cosia od dołu. Zachęcam też do zaglądania na mojego aska >klik<
Co do kolejnego rozdziału nie będę dawać spojlerów, bo nie warto. Jak już wspominałam, będzie to rozdział podsumowujący. Wydaje mi się, że jest to potrzebne, bo historia stała się nieco chaotyczna. O wielu rzeczach zapomniałam i wiele spraw pominęłam. Dlatego cztery postacie podsumują minione zdarzenia. Zdradzę tylko, że oczywiście będą wśród nich Tonks i Remus i postanowiłam między tą czwórkę podzielić jakby wątki. W każdym podrozdziale będzie poruszone co innego:
* Zakon Feniksa i jego poczynania
* wojna (jej przyczyny, prawdopodobne skutki itp.)
* przyszłość (co się może wydarzyć, jakie są kolejne plany Zakonu i bohaterów)
* teraźniejszość (najaktualniejsze wydarzenia)
To na tyle! Do zobaczenia!
Mało się nie popłakałam. Ze smutku i złości.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że Remus boi się związku, posiadania dzieci itd, ale do jasnej Anielki przecież Tonks była załamana. Normalny, ZAKOCHANY facet powinien chociaż na chwilę odsunąć na bok własne problemy i widzimisię i chociaż ją pocieszyć, a nie drzeć jeszcze mordę!
Dobra, a teraz na spokojnie. Oczywiście to to wyżej nie było do Ciebie tylko do takiego jednego o imieniu zaczynającym się na "R". A teraz do rzeczy: rozdział bardzo mi się podoba. Dobrze, że zakończyłaś w tym momencie. Dzięki temu rozdział jest spójny i się nie rozwleka. Chociaż, nie ukrywam, że chętnie bym przeczytała więcej. Ale to następnym razem.
Tak, tak. Domyślałam się, że Tonks jest w ciąży (i szczerze mówiąc, dziwię się, że ona się nie zorientowała) i zastanawiałam się, jak to rozwiążesz. W sumie scena z popronieniem wydawała się najbardziej logiczna, bo potem byłby problem z dzieckiem, a nie wyobrażam sobie, żeby Tonks oddała je gdziekolwiek.
Czekam na zapowiadaną od dawna sto siódemkę i liczę, że dam radę do niej dożyć - klasa maturalna to HORROR!
Pozdrawiam
PS. Zapraszam na moją nową historię: remus-lupin-i-wojny-czarodziejow.blogspot.com
Jak ja kocham twoje opowiadanie! Przyznam, że podejrzewałam, że Tonks jest w ciąży. Ta rozmowa z uzdrowicielem upewnila mnie tym :) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieje, że pojawi się za niedługo :)
OdpowiedzUsuńJak zwykle czekam i czekam, zamiast komentować bo nie lubię tego robić. ;/
OdpowiedzUsuńMogłabym teraz rozwodzić się nad tym jak uwielbiam twojego bloga, że jest jedynym blogiem którego czytam na bieżąco i o nim pamiętam, że kocham twojego Lupina i całą wcześniejszą historie Bill-Tonks i Fatalne Jędze-Tonks ale...już zaczełam to robić xD. Kurwa.
W każdym razie uwielbiam ten rozdział. Lupin który traci nad sobą panowanie. *.*
Uważam że głupio robi, w sumie to wszyscy tak uważamy, ale w tym rozdziale moim zdaniem przegiął. Zostawił ją samą, po tym jak PORONIŁA. No jprd. co to jest. Ze zniecierpliwieniem czekam na następny rozdział, który ma być z tego co rozumiem rozstrzygający. Wciąż nie mogę uwierzyć że Lupin wyjeżdza, ;-;