6.09.2015

106) Możesz już iść

                Klinika Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga nigdy nie była spokojnym miejscem. Zawsze roiło się w niej mnóstwo dziwnych czarodziejów i czarownic. Kiedy myślało się już, że widziało się wszystko, nagle pojawiał się ktoś i sprawiał, że człowiek wierzy w to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Znaleźli się również i tacy, którzy zapracowali na miano „stałych gości” w tej placówce. Niewątpliwie jedną z takich osób była młoda kobieta, metamorfomag z niezwykłymi zdolnościami pakowania się w kłopoty. Personel szpitala znał ją dość dobrze, bo w końcu nie zawsze widuje się osobę o nienaturalnym kolorze włosów, cieszącą się z tego, że już po raz dziesiąty złamała tą samą kość. Nimfadora Tonks często zjawiała się w Świętym Mungu. Zdarzało się, że było to związane z jej pracą, był okres, że bywała w szpitalu codziennie z powodu przesłuchań, a ostatnio można było ją zobaczyć w sali, w której leżał Syriusz Black. Tym razem jednak pojawiła się tu nie z własnej woli. Została przyniesiona przez pewnego mężczyznę, a towarzyszyła im pewna kobieta. Żadne z nich nie należało do rodziny, więc usłyszeli jedynie wstępną diagnozę, którą przekazali rodzicom kobiety, gdy ci się zjawili.
                „Utrata przytomności spowodowana złym samo poczuciem i niedoborem witamin i minerałów. Pacjentka jadła mało, w ostatnim czasie nie dbała o siebie, przez co jej organizm uległ znacznemu osłabieniu.”
                Na pierwszy rzut oka właśnie tak to wyglądało. Uzdrowiciele postanowili przyjąć ją na oddział i przeprowadzić podstawowe badania. Jednak to co zaczęło się dziać z Tonks chwilę po pojawieniu się w szpitalu, przyniosło straszne skutki. Magomedycy nie byli w stanie nic zrobić.
                Pierwszą rzeczą, jaką poczuła Nimfadora po przebudzeniu, był okropny ból. Czuła każdy mięsień swojego ciała. Łupało ją w głowie, plecy wydawały być się całe w sińcach, ale to było nic przy tym, jak bardzo bolał ją brzuch. Miała ochotę zwinąć się w kłębek, licząc, że to coś da, jednak nie była w stanie się nawet ruszyć. Drugą rzeczą było oślepiające światło jarzeniówek zawieszonych pod sufitem. Tonks zamknęła oczy sekundę po tym, jak je otworzyła. Nie miała nawet okazji rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdowała. Ale była pewna jednego – nie jest w Norze.
- Widzę, że dochodzi pani już do siebie – powiedział ktoś, kto najwidoczniej znajdował się w tym samym pokoju co Dora. Usłyszała ciche kroki, mężczyzna, który przed chwilą się odezwał podszedł bliżej i spojrzał na nią, czekając aż ta otworzy oczy. Chwilę stał w milczeniu, kiedy Tonks przyzwyczajona już do oświetlenia, taksowała go wzrokiem. Był to mężczyzna w średnim wieku, z okularami na orlim nosie i sporymi zakolami. Był uzdrowicielem, a przynajmniej o tym świadczył jego ubiór. W ręku trzymał podkładkę i przeglądał jakieś notatki. Nimfadora chciała się podnieść do pozycji siedzącej, ale on natychmiast powstrzymał ją gestem ręki. – Nie powinna się pani przemęczać. Najlepiej by było gdyby pani poleżała przez kilka dni. – Przeczesał nerwowo resztkę swoich ciemnych włosów i poprawił okulary. – Nazywam się Herman Lewis i jestem uzdrowicielem. Zajmuje się panią, od kiedy została pani tutaj przywieziona.
- Co mi się stało? – spytała, a jej głos zabrzmiał tak obco, że przez chwilę zastanawiała się czy nie powiedział tego ktoś inny. Uzdrowiciel spojrzał na nią niepewnie i odchrząknął.
- Cóż… Utrata przytomności – zawyrokował, a Tonks odetchnęła z ulgą. Jeżeli tylko to było przyczyną jej wizyty w szpitalu, to mogła być spokojna. Przecież nie pierwszy raz zemdlała. – Spadła pani ze schodów i… - Przyjrzał jej się uważnie jakby dziwiąc się, że jest taka spokojna. Przełknął głośno ślinę. Widocznie był czymś zdenerwowany. – Bardzo mi przykro.
- Nie rozumiem, stało mi się coś poważniejszego? – Zdziwiona złapała się za głowę i jęknęła. Mogliby chociaż dać jej coś przeciwbólowego.
- Proszę tego nie utrudniać, dobrze pani wie, o czym mówię. – Zastukał nerwowo w podkładkę. Tonks spojrzała na niego niepewnie.
                 O czym powinna wiedzieć? Co wydarzyło się przed jej upadkiem? Pamiętała, że ten dzień był koszmarny, chyba jeszcze nigdy nie czuła się tak źle. Molly to zauważyła i przyniosła jej eliksir, który Dora wypiła, choć nie powinna. Czy przypadkiem matka nie powtarzała przez całe dzieciństwo, że nie powinno brać się leków na pusty żołądek? Nimfadora jak zwykle jej nie posłuchała. Ale Tonks nie chciała wierzyć, żeby od tego zemdlała. Musiało być coś jeszcze. Zamknęła oczy, jakby to miało pomóc jej w przypomnieniu sobie kolejnych wydarzeń i uspokojeniu się. Wstała z łóżka, chciała wtedy znaleźć Molly, ale zamiast niej spotkała… Wciągnęła nagle powietrze. Przypomniała sobie. W Norze był Remus, który rozmawiał z panią Weasley. Widział ją, a ona widziała jego i właśnie wtedy upadła. Jednak nadal to nic nie wyjaśniało. Spojrzała ze strachem w oczach na uzdrowiciela, a on chyba pojął o co jej chodzi.
- Pani o niczym nie wie… - jęknął i rozejrzał się po pokoju, jakby szukając wsparcia. – Naprawdę, bardzo mi przykro…
                Druga diagnoza była o wiele gorsza od poprzedniej. W momencie gdy Tonks ją usłyszała, jej świat się zawalił.
***
                Czekał. Nie wiedział właściwie, ile czasu spędził już na jednym z niewygodnych krzeseł, ustawionych wzdłuż ściany. Co chwilę sprawdzał zegarek, ale nigdy pamiętał jaką godzinę wskazywał. Siedział zgarbiony, trzymając twarz w dłoniach, żeby nikt nie widział tego cierpienia wypisanego na jego twarzy.
                Długo nie widział Nimfadory i przez to cierpiał. Za każdym razem gdy zamykał oczy, dostrzegał jej twarz, delikatny, zadziorny uśmiech i błyszczące, czarne oczy, w których się zakochał. Na każdym kroku coś mu o niej przypominało. Nie mógł już tego znieść. Jednocześnie pragnął i nie chciał zobaczyć ją po raz kolejny. Jednak najgorsza była świadomość, z którą chyba się już pogodził, że może jej już nigdy nie spotkać. I właśnie w tym momencie, kiedy miał wyjechać, kiedy już się z wszystkimi pożegnał, musiał na nią trafić. W pierwszej chwili, gdy zdał sobie sprawę, że stoi z nią twarzą w twarz, chciał uciec. Stchórzył. Dopiero po kilku długich sekundach, kiedy przestał być egoistą i nie myślał już o swoim samopoczuciu, zobaczył jak źle wygląda Tonks, jak bardzo się zmieniła od ostatniego czasu. Nie zdążył nawet zareagować, a ona już leżała na ziemi.
                Po głowie wciąż krążyła mu nieprzyjemna myśl, że gdyby z nią był, nic co złe nie miałoby miejsca. Jednak wiedział, że nigdy nie będzie dane mu dane dzielić życia z Tonks. Bo on nie zasługiwał na kogoś takiego jak Nimfadora i nie miał prawa jej unieszczęśliwiać.
                Obok niego siedziała Molly. Zjawiła się tutaj razem z nim, kiedy biegł przez korytarz, trzymając na rękach nieprzytomną Tonks. Bardzo się martwiła. Pluła sobie w brodę, że to niby jej wina i powinna wcześniej zareagować. Z tego co Lupin zdołał zrozumieć, Tonks była w Norze na wakacjach, które miały na celu wyciągnięcie jej z dołka. Prawda, na zebraniach Zakonu wspominano, że dzieje się z Nimfadorą coś niedobrego i jej stan jest bardzo kiepski, ale Remus myślał, że wszyscy tylko wyolbrzymiają. Jednak to co zobaczył, potwierdziło wszystkie pogłoski. Pobyt w Norze, zorganizowany przez Molly i matkę Tonks, miał jej pomóc, jednak było inaczej. Pani Weasley mówiła, że Dora prawie nic nie jadła, siedziała w pokoju, który zajmowała i jednego dnia zniknęła z domu, żeby wrócić i warczeć na wszystkich dookoła. Remus bał się najgorszego. Bał się, że koszmar z przeszłości powrócił i Tonks po raz kolejny sięgnęła po narkotyki. Wiedział, że Molly też przeszło to przez myśl, bo stwierdziła, że przeszuka jej rzeczy. Lupin odwiódł ją od tego pomysłu i od tego czasu kobieta siedziała obok niego z założonymi rękami i stukała o posadzkę niskim obcasem, patrząc to na matkę, to na ojca Tonks.
                Państwo Tonks zjawili się niedługo po tym jak Remus i Molly oddali Nimfadorę w ręce uzdrowicieli. Chyba nigdy nie widział ich w takim stanie. Cała sytuacja wyglądała, jakby zamienili się miejscami. Andromeda od zawsze miała temperament, była bardziej wybuchowa i nerwowa, a Ted był spokojnym, zabawnym gościem, który uspokajał swoją żonę. Tym razem było jednak inaczej. Dromeda usiadła, a właściwie opadła na krzesło, stojące naprzeciw Molly, i ze zmęczeniem wpatrywała się w drzwi, za którymi uzdrowiciele badali Tonks. Widać było, że jest wykończona i najprawdopodobniej przed chwilą płakała. Od kiedy się pojawiła, nie odezwała się nawet jednym słowem. Ted również nic nie powiedział, jednak w przeciwieństwie do żony cały czas chodził, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Kreślił koła na szpitalnym korytarzu, prychając ze złością za każdym razem, gdy spoglądał na zegarek. Lupin nigdy nie widział go wyprowadzonego z równowagi.
                Właśnie w tym momencie, w którym Remus miał wrażenie, że Ted zaraz wybuchnie ze wściekłości, Andromeda się rozpłacze, a Molly wybije swoim obcasem dziurę w podłodze, z sali wyszedł uzdrowiciel. Herman Lewis, jak się wcześniej przedstawił, stanął naprzeciw nich blady jak kartka papieru i spojrzał na zebranych, a jego wzrok krążył między Lupinem, a Tedem.
- No nareszcie! – warknął Ted, krzyżując ręce na piersi i zatrzymując się w końcu.
- Co z Dorą? – Andromeda w ciągu jednej chwili znalazła się przy mężczyźnie, patrząc na niego wyczekująco. Ten wciągnął ze świstem powietrze i spojrzał na nią przerażony. Remus wstrzymał oddech, przeczuwając, że wydarzyło się coś złego. Poczuł nagle bolesne ukłucie w sercu.
- Pacjentka odzyskała przytomność – powiedział powoli, odsuwając się trochę od Andromedy, która odetchnęła z ulgą, łapiąc się za serce. – Jej stan również jest w normie i… Który z panów ma na imię Remus?
- To ja, znaczy… Chyba chodzi o mnie. – Remus zdrętwiał, prostując się na krześle. Co to miało znaczyć? Dlaczego uzdrowiciel pytał właśnie o niego, kiedy rodzice Tonks stali tuż obok?
- Pacjentka chcę pana widzieć – oznajmił Lewis, odsuwając się od drzwi, a kiedy zobaczył zbliżającego się Teda, dodał szybko: - Tylko pana.
- Jego? – zapytali natychmiast państwo Tonks, a Molly w niemym zdziwieniu spojrzała na jego przestraszoną twarz. Ted ścisnął szczękę niebezpiecznie mocno, a Andromeda pobladła. Nikt się tego nie spodziewał. Remus był tu postrzegany jako miły członek Zakonu Feniksa i przyjaciel Syriusza Blacka, który w imię właśnie tej przyjaźni czuł się zobowiązany do objęcia chwilowej pieczy nad Tonks. Lupinowi to odpowiadało, bo można było użyć tego jako idealną wymówkę, jeżeli chodzi o jego znajomość z Nimfadorą i nie trzeba było poruszać delikatnej sprawy ich krótkiego związku. Jednak teraz spojrzenia wszystkich były tak oskarżycielskie, jakby przypuszczano, że to Remus zepchnął Dorę ze schodów i przez niego się tu znalazła.
- Mnie? – zdziwił się, patrząc w twarz uzdrowiciela, szukając u niego pomocy. Ten jednak przytaknął tylko, kiwając głową i gestem ręki zaprosił do sali.
                Remus czuł się rozdarty między chęcią ucieczki, a wejściem do pomieszczenia i sprawdzeniem jak się czuje Tonks. Mógł przecież powiedzieć, że wejdzie jako ostatni, a przy Nimfadorze powinni być teraz jej rodzice, że przecież nie jest on nikim ważnym i może poczekać. Mógł, ale tego nie zrobił. Pokonanie tych trzech kroków, które dzieliły go od drzwi, zajęło mu całą wieczność, a spojrzenia wszystkich, zwłaszcza Teda, wywiercały mu boleśnie dziurę w brzuchu. W momencie gdy już chwytał klamkę, uzdrowiciel położył mu rękę na ramieniu i patrząc prosto w oczy, powiedział:
- Naprawdę bardzo mi przykro.
                Remus przełknął głośno ślinę i wszedł do środka. Był to niewielki pokój, chyba najmniejszy w całym szpitalu, z zasuniętym szczelnie oknem i jarzącą się pod sufitem lampą. Pod ścianą stało łóżko, na którym siedziała skulona Tonks. Nie widział jej twarzy, schowała ją w ramionach, którymi obejmowała nogi. Płakała. Remus rozejrzał się dookoła, szukając drogi ucieczki. Nie wiedział jak z nią rozmawiać, nie wiedział nawet jak się odezwać. Podszedł powoli do łóżka i chrząknął, dając do zrozumienia, że jest obok. Tonks jęknęła żałośnie i załkała głośno. Lupin westchnął i przysiadł obok niej, zachowując odpowiednią odległość.
- Tonks… - mruknął cicho, ciągle patrząc na jej matowe, mysie włosy, które skutecznie zasłaniały twarz. Jej smutek był widoczny tak bardzo. Mógł teraz powiedzieć, że na korytarzy czekają jej rodzice, mógł się spytać o jej samopoczucie, ale wystarczyło, że wypowiedział jej imię i machinalnie złapał za dłoń, a ona uspokoiła się na tyle, by zebrać się w sobie i spojrzeć na niego. Remus nie wiedział, dlaczego Nimfadora jest tak zrozpaczona. Jednak ból, wypisany na jej twarzy, był tak ujmujący, że i jemu chciało się płakać. Jej czarne oczy straciły ten piękny blask, jednak tliła się w nich jeszcze iskierka, gdy Dora spoglądała na niego.
- Remusie… - westchnęła, a jej oczy znów zaszły łzami. Remus chciał powiedzieć, że będzie dobrze, bo jest przy niej, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, bo doskonale wiedział, że nie zabawi tu długo. – To straszne… Ja nigdy sobie tego nie wybaczę…
- Co się stało? – spytał, czując jak wielka gula w gardle powiększa się z każdą sekundą. Tonks spojrzała mu prosto w oczy, a usta jej zadrżały.
- Straciliśmy je… Przeze mnie…
- Co straciliśmy? O czym ty mówisz, Tonks? – Napięcie wzrastało, a serce Remusa biło jak oszalałe.
- Poroniłam, straciliśmy dziecko… - wyłkała, wtulając się w jego pierś i skrapiając jego koszulę słonymi łzami. Lupin zesztywniał, sens tych słów dotarł do niego ze sporym opóźnieniem, a jeszcze dłużej zajęło mu zrozumienie o co w tej całej sytuacji chodzi.
- Chyba nie chcesz powiedzieć… - zaczął, odsuwając ją od siebie, a ona spojrzała na niego przestraszona.
- Remusie, byłam w ciąży. Miałeś być ojcem.
                Lupin zerwał się z łóżka jak oparzony, patrząc na Tonks z przerażeniem w oczach. To nie mogło być prawdą. Zrobił krok do tyłu, jakby bał się, że będąc za blisko Nimfadory, sprawi, że jej słowa staną się prawdą. Wiedział, przeczuwał, że zbliżenie z nią źle się skończy i oto właśnie miał dowód.
- Żartujesz, prawda?
- Nie, mówię poważnie… - Tonks wciągnęła powietrze, próbując wstać i podejść do Remusa, ale ostatecznie spuściła jedynie nogi z łóżka, tak, że teraz swobodnie kołysały się nad ziemią. Łzy ciekły po jej policzkach, wzdłuż wydrążonych wcześniej ścieżek. – Ja wiem… Nie wiedziałam o tym, nie zdawałam sobie sprawy, że jestem w ciąży. Myślałam, że po prostu źle się czuję. Nie łączyłam ze sobą faktów i… Oh… To wszystko moja wina!
- To niemożliwe!
- To był dopiero drugi miesiąc, a ja… zabiłam je. Rozumiesz, zabiłam nasze dziecko…
- Nie, Tonks! – zawołał Remus, podchodząc do  niej i trzymając ją za ramiona, potrząsnął nią. Wszystko było nie tak. Jak w ogóle mógł być taki głupi i spędzić z Tonks noc i to nie jedną. Zniszczył tej dziewczynie życie, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy. – Dobrze, że tak się stało!
- Słucham?
- Dobrze, że go już nie ma, rozumiesz? To nie powinno mieć miejsca. Ja i ty… My nigdy nie powinniśmy być ze sobą, a już zwłaszcza mieć dzieci.
- Ale…
- To dziecko byłoby potworem! Tak jak ja… Mogłoby cię zabić w trakcie ciąży, a nawet jeśli byś je urodziła, nie zdołałabyś go wychować sama.
- Przestań…
- Zabiłoby cię, tak jak ja zabiłem swoją matkę! – wrzasnął wściekły, a Tonks odsunęła się od niego przerażona. Oddech Remusa był ciężki i szybki. Wiedział, że musi się jak najszybciej stąd wydostać i zniknąć. Odwrócił się na pięcie i podszedł do drzwi.
- Remusie, potrzebuję cię… - Jej głos był tak słaby i smutny, że Lupin czuł jak na jego sercu zaciska się boleśnie obręcz. Nie spojrzał na nią, nie chciał widzieć tego bólu, którego był przyczyną.
- Nie Tonks, nie potrzebujesz mnie…
***
                Remus rozmawiał z Tonks już jakiś czas, a każda kolejna sekunda dłużyła się w nieskończoność. Molly nie za bardzo wiedziała jak powinna się zachować. Ted był wyraźnie wściekły, że ktoś zabronił mu się widzieć z córką, nawet jeżeli była to jej wola, a Andromeda cały czas powstrzymywała się od płaczu. Pani Weasley doskonale ją rozumiała. Sama byłaby zdruzgotana, gdyby to Ginny była w takim stanie jak Tonks i nikt nie pozwalałby jej się z nią zobaczyć. Dlatego właśnie nie próbowała nawet pocieszać Andromedy, bo wywołałoby to odwrotny skutek niż zamierzony. Spoglądała więc tylko na zegarek wiszący nieopodal na ścianie i błagała w duchu, by Lupin zwolnił miejsce dla rodziców Tonks.
- Dlaczego on? – warknął Ted, siadając obok żony tylko po to, żeby po chwili wstać i na nowo zacząć krążyć po korytarzu. Molly nie potrafiła powiedzieć dlaczego to właśnie Remusa Tonks poprosiła jako pierwszego. Lupin był wyjątkowo miłym i pomocnym mężczyzną, a do tego najbliższym przyjacielem Syriusza i może Tonks próbowała w nim odnaleźć namiastkę swojego kuzyna, a może chodziło o coś zupełnie innego.
                Nie minęła minuta, a z sali, w której leżała Nimfadora, wybiegł wściekły Remus. Molly wstrzymała oddech, patrząc na jego zaszklone oczy. Tylko raz widziała Lupina w takim stanie, kiedy tuż po śmierci Potterów przyjechał do nich, żeby się pożegnać. Był wtedy wściekły z rozpaczy. Teraz jego stan był chyba nawet gorszy. Przelotnie spojrzał po wszystkich i ruszył przed siebie. Nie dane mu było jednak zajść daleko, bo Ted zagrodził mu drogę.
- Dlaczego ty?
- Zejdź mi z drogi, Ted – warknął Remus, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny blask.
- Czego chciała od ciebie Dora? – Nie dawał za wygraną Tonks. Andromeda wstała i stanęła obok swojego męża. Molly nie wiedziała czy to był gest wsparcia, czy może zabezpieczenie, by powstrzymać Teda przed rzuceniem się na Lupina.
- Porozmawiać, teraz lepiej do niej idź… - Remus zacisnął pięści i wciągnął powietrze, żeby się uspokoić. Molly przygryzła delikatnie dolną wargę, bojąc się, jak rozwinie się ta sytuacja.
- O czym rozmawialiście?
- To chyba nasza prywatna sprawa, prawda?
- Dora jest moją córką i mam prawo wiedzieć co z nią się dzieje!
- Więc się spytaj, ale nie mnie. – Lupin wyminął go, ale dłoń Teda zacisnęła się na jego ramieniu, zmuszając go do odwrócenia się. Molly nawet nie spostrzegła, kiedy ojciec Tonks zamachnął się i uderzył Remusa w twarz. Wilkołak zdezorientowany opadł na posadzkę i złapał się za nos. Molly krzyknęła i w ciągu sekundy kucała już przy Lupinie. Spomiędzy jego palców ciekła krew, a kiedy oderwał dłoń od twarzy, żeby splunąć na podłogę krwią, Pani Weasley zauważyła, że jego nos jest złamany.
- Od kiedy wstąpiła do tego przeklętego Zakonu, ciągle się obok niej kręcisz! – krzyknął Ted, pochylając się nad Remusem, który wyszarpnął się Molly, próbującej go opatrzyć i złapał mężczyznę z koszulę.
- Kto się koło kogo kręci, hm? Zajmij się lepiej córką, a nie angażuj się w bójki – warknął Remus, mierząc mężczyznę wzrokiem. Molly wepchnęła ręce między ich sylwetki, rozdzielając ich.
- Natychmiast przestańcie! Zachowujecie się beznadziejnie! Zapomnieliście, że jesteśmy tu dla Tonks, a nie po to, żeby skakać sobie do gardeł? – odezwała się pani Weasley, oddzielając ich od siebie. Ted poprawił swoją koszulę, a Remus zrobił krok w tył. Ojciec Nimfadory wyciągnął z kieszeni różdżkę i wymierzył nią w pierś Lupina, który patrzył mu wyzywająco w oczy.
- Jeszcze raz zbliżysz się do Tonks, a pożałujesz, że…
- Tato, przestań… - Tonks stała w drzwiach, oparta o framugę, jakby tylko dzięki temu mogła utrzymać się na nogach. Nie patrzyła w stronę swojego ojca, zapłakane oczy utkwione miała w Remusie, który unikał jej wzroku. Andromeda w ciągu jednej chwili znalazła się przy córce i objęła ją ramieniem. Ted niechętnie schował różdżkę i również stanął obok Dory. – Możesz już iść, Remusie.
                Lupin skinął głową, ciągle nie patrząc w stronę Nimfadory.

- Molly, przekaż Szalonookiemu, że wyjechałem wcześniej – poprosił, jednak zamiast spojrzeć na panią Weasley, w końcu uraczył Tonks spojrzeniem. Spojrzeniem tak smutnym, przepełnionym bólem i gniewem, że tylko jej oczy były w stanie pomieścić więcej cierpienia. Molly zerkała to na niego, to na nią. Przez chwilę pomyślała, że coś tu musi być na rzeczy. Dostrzegła łączącą ich więź, która była tak silne, że nie mogli jej rozerwać, a spojrzenie, które wymienili musiało dla nich znaczyć więcej niż komukolwiek mogłoby się wydawać. To było pożegnanie, ale również i obietnica, którą oboje nieświadomie złożyli. 

Spóźniona oddaję w Wasze ręce rozdział. 

Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Wiem, że czekaliście na niego już wczoraj, ale nie dałam rady. Nie będę się tłumaczyć, bo po co Wam moje usprawiedliwienia? Ale przepraszam. 

Rozdział wygląda nieco inaczej niż planowałam. Głównie dlatego, że się nie wyrobiłam. Miało być pięć podrozdziałów, są trzy. Już kiedy zaczynałam go pisać, stwierdziłam, że nie będę rozbijać tego za bardzo i zostanę przy czterech fragmentach. Jednak teraz, dokładnie przed chwilą, kiedy skończyłam pisać ostatnie zdanie, pomyślałam, że na tym zakończę ten rozdział. Chciałam wpleść Syriusza, tak jak podałam to w spojlerach i opisać moment, w którym Tonks mu się zwierza, ale stwierdziłam, że wykorzystam to następnym razem. 

Jestem okropnie ciekawa Waszej reakcji, bo... No cóż wyjaśniła się tajemnica problemów zdrowotnych Tonks. Wielu z  Was już to podejrzewało, ale powołując się na kanon, porzucaliście swoją teorię, która była trafna. Wymyśliłam to już chyba rok temu i musiałam ten pomysł wykorzystać. Nie chodzi tylko o utrudnienie życia bohaterom, ale o ich dalsze losy, które będą silnie związane właśnie z tym momentem. 

Dodałam kilka gadżetów. Właściwie to dwa. Jednym z nich jest terminarz, gdzie będę podawała długoterminowe plany dotyczące bloga. A drugim, ciekawszym, jest shoutbox! Wyskakuje po najechaniu drugiego cosia od dołu. Zachęcam też do zaglądania na mojego aska >klik<

Co do kolejnego rozdziału nie będę dawać spojlerów, bo nie warto. Jak już wspominałam, będzie to rozdział podsumowujący. Wydaje mi się, że jest to potrzebne, bo historia stała się nieco chaotyczna. O wielu rzeczach zapomniałam i wiele spraw pominęłam. Dlatego cztery postacie podsumują minione zdarzenia. Zdradzę tylko, że oczywiście będą wśród nich Tonks i Remus i postanowiłam między tą czwórkę podzielić jakby wątki. W każdym podrozdziale będzie poruszone co innego:

* Zakon Feniksa i jego poczynania
* wojna (jej przyczyny, prawdopodobne skutki itp.)
* przyszłość (co się może wydarzyć, jakie są kolejne plany Zakonu i bohaterów)
* teraźniejszość (najaktualniejsze wydarzenia)

To na tyle! Do zobaczenia! 

3 komentarze:

  1. Mało się nie popłakałam. Ze smutku i złości.
    Ja rozumiem, że Remus boi się związku, posiadania dzieci itd, ale do jasnej Anielki przecież Tonks była załamana. Normalny, ZAKOCHANY facet powinien chociaż na chwilę odsunąć na bok własne problemy i widzimisię i chociaż ją pocieszyć, a nie drzeć jeszcze mordę!
    Dobra, a teraz na spokojnie. Oczywiście to to wyżej nie było do Ciebie tylko do takiego jednego o imieniu zaczynającym się na "R". A teraz do rzeczy: rozdział bardzo mi się podoba. Dobrze, że zakończyłaś w tym momencie. Dzięki temu rozdział jest spójny i się nie rozwleka. Chociaż, nie ukrywam, że chętnie bym przeczytała więcej. Ale to następnym razem.
    Tak, tak. Domyślałam się, że Tonks jest w ciąży (i szczerze mówiąc, dziwię się, że ona się nie zorientowała) i zastanawiałam się, jak to rozwiążesz. W sumie scena z popronieniem wydawała się najbardziej logiczna, bo potem byłby problem z dzieckiem, a nie wyobrażam sobie, żeby Tonks oddała je gdziekolwiek.
    Czekam na zapowiadaną od dawna sto siódemkę i liczę, że dam radę do niej dożyć - klasa maturalna to HORROR!
    Pozdrawiam
    PS. Zapraszam na moją nową historię: remus-lupin-i-wojny-czarodziejow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja kocham twoje opowiadanie! Przyznam, że podejrzewałam, że Tonks jest w ciąży. Ta rozmowa z uzdrowicielem upewnila mnie tym :) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieje, że pojawi się za niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle czekam i czekam, zamiast komentować bo nie lubię tego robić. ;/
    Mogłabym teraz rozwodzić się nad tym jak uwielbiam twojego bloga, że jest jedynym blogiem którego czytam na bieżąco i o nim pamiętam, że kocham twojego Lupina i całą wcześniejszą historie Bill-Tonks i Fatalne Jędze-Tonks ale...już zaczełam to robić xD. Kurwa.
    W każdym razie uwielbiam ten rozdział. Lupin który traci nad sobą panowanie. *.*
    Uważam że głupio robi, w sumie to wszyscy tak uważamy, ale w tym rozdziale moim zdaniem przegiął. Zostawił ją samą, po tym jak PORONIŁA. No jprd. co to jest. Ze zniecierpliwieniem czekam na następny rozdział, który ma być z tego co rozumiem rozstrzygający. Wciąż nie mogę uwierzyć że Lupin wyjeżdza, ;-;

    OdpowiedzUsuń