Wojna
nigdy nie jest zaskoczeniem. Tylko ci bezmyślni i ślepi mogą tak twierdzić, bo
nie potrafią, a może nie chcą dostrzec tego jak batalia zbliża się wielkimi
krokami. Wszyscy, którzy umieli patrzeć, widzieli nadchodzącą nawałnicę i
znalazło się wielu, którzy chcieli stawić opór. Wśród nich prym wiedli młodzi,
niedoświadczeni, zaangażowani, nieświadomi następstw swoich działań ludzie.
Brakowało im wiedzy, którą on posiadał. Dumbledore potrafił przewidzieć co się
stanie, gdy każdy z tych młodzików rzuci się samotnie w wir walki w obronie
swoich idei i wartości. Albus chciał, chociaż nie… Został zmuszony i czuł się
zobowiązany do stworzenia organizacji, która połączyłaby tych wszystkich
dobrych ludzi i zwiększyłaby ich siłę oraz szansę. Na początku było ich kilku,
młodzi a także ci, którzy zdążyli już trochę przeżyć, zapał oraz doświadczenie.
Tak właśnie, z każdą nową osobą, zaczynał powstawać Zakon Feniksa, który z
czasem stał się największym zagrożeniem dla popleczników Voldemorta. Sytuacja
stawała się bardziej wyrównana, co jednak nie umniejszało jej powadze. Czarna
magia miała walczyć z białą, biała magia miała wygrać z czarną. I tak też było
za czasów pierwszej wojny. Liczne szeregi Zakonu, równe szanse, zapał, chęci, w
miarę korzystna sytuacja polityczna – to wszystko działało na ich korzyść i
Dumbledore dobrze o tym wiedział. Zakon, choć dyrektor nie lubił się do tego
przyznawać, był armią, która mogła, i to zrobiła, uwolnić społeczeństwo
czarodziejskie od strachu, cierpienia i wojny. A teraz?
Członkowie
Zakonu Feniksa byli o wiele bardziej zorganizowani niż kilkanaście lat
wcześniej, ale Albus wiedział jedno - aktualna organizacja była zaledwie
cieniem potęgi z lat siedemdziesiątych. Garstka ludzi, w wielu przypadkach
zmęczonych i wyczerpanych poprzednią wojną, przeciwieństwa życia społecznego
oraz politycznego, przewaga wroga i brak ogólnej mobilizacja, która kiedyś była
bardzo namacalna. Zakon stracił wiele, naprawdę wiele, ale mimo wszystko nadal
walczyli, ciągle i bez przerwy. To właśnie od zawsze ich charakteryzowało –
trwali do końca, byli wytrwali i nigdy się nie poddawali. Nie ważne czy byli
starsi, czy może dopiero wkroczyli w dorosłość, odwaga była ich domeną, a
niezłomna nadzieja siłą sprawczą. Nikt z członków Zakonu Feniksa nie potrafił
obojętnie patrzeć na rosnące w siłę zło ani bezczynnie trwać w obliczu
niebezpieczeństwa. Działali.
Albus
Dumbledore westchnął ciężko i skrzywił się na dźwięk strzelających, starych
kości. Słońce zachodziło już za horyzontem, zlewając się taflą czarnego
jeziora. Dyrektor codziennie podziwiał ten piękny widok, który napawał go
zachwytem i pozwalał zatrzymać się na chwilę. Już niedługo do zamku znowu zjadą
się uczniowie, wtedy również oni będą spoglądać na zachód słońca, rozkoszując
się końcem dnia. Dumbledore uśmiechnął się nieznacznie, spoglądając w
przestrzeń za oknem. Niejednokrotnie dziwił się tym, jak otaczająca go świat
potrafi dokładnie opisać sytuacje, które mają miejsce w życiu. Bo czy zachód
słońca, zostawiający ostatnie promienie, które za chwile znikną, żeby ustąpić
miejsca wszechobecnemu mrokowi, nie jest adekwatne do tego co teraz dzieje się
na świecie? Pokój stał się przeszłością, skończyła się zabawa w podchody, a
wojna zawisła nad nimi niczym ciemność nocy. Ale trzeba zawsze pamiętać o
jednym. Po każdej nocy przychodzi dzień, powtarzał
sobie Albus, żegnając ostatnie promienie słońca. Dawało mu to nadzieję, a nawet
pewność, że wszystko co zrobił, kiedyś przyniesie swoje skutki i na nowo
nastaną radosne dni. Wierzył w to całym swoim starczym sercem.
Zakon
został reaktywowany dokładnie rok i dwa miesiące temu. Nie był to łatwy czas –
ani dla świata, ani dla organizacji, ani dla samego Dumbledore’a. Los, i nie
tylko, skutecznie rzucał im kłody pod nogi, a oni nie raz się o nie potykali. Począwszy
od Knota, który panikując, zakończył życie młodego Croucha, który mógł być istotną
postacią w wirze nagłych wydarzeń, które później miały miejsce. Był przecież
osobą, która przez rok grała im na nosie i podszywając się pod Alastora,
wykorzystywał możliwość zbliżenia się do Harry’ego i skierowała go prosto w
objęcia Lorda Voldemorta. Korneliusz popełnił błąd, powinien postawić Croucha
przed Wizengamotem, poddać go, tak jak oni, działaniu veritaserum, wykazać się
odwagą i stanąć twarzą w twarz z nadchodzącym niebezpieczeństwem, a nie chować
się za zasłoną spokojnej codzienności. Gdyby wtedy rozegrano to inaczej… Wówczas
Zakon mógłby działać na nieco innych zasadach. Nie musieliby się chować, nie
stanowiliby konspiracji, a świat od początku wiedziałby co mu grozi. Jednak tak
nie było, musieli się kryć i walczyć równocześnie, ale to odbijało się na
skuteczności wszystkich ich działań. Nie udało im się ochronić Harry’ego przed
niespodziewanym atakiem dementorów, mimo że nie spuszczali ich z oczu, tak samo
było również w przypadku Departamentu Tajemnic. Nie dostrzegli tego, że Sturgis
Podmore był pod działaniem imperiusa i przez to nie dość, że stracili jednego
członka, który do niedawna odsiadywał karę w
Azkabanie, to musieli zrobić dwa kroki w tył zamiast jednego w przód. Ich
nieuwaga, a także mała liczebność doprowadziła do wypadku Artura, który zbyt
zmęczony znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie, Mógł zginąć, a oni
znowu się cofnęli. Jednym z ich głównych celów było zdobycie jak największej
ilości nowych członków, żeby stali się silniejsi, efektywniejsi, bardziej
skuteczni. Każdy miał nakierować zaufanych znajomych na tą drogę, tak robił
również i sam Dumbledore. Kiedy tylko mógł
starał się wykorzystać swoją zdolność poznawania się na ludziach i
wybierał spośród wszystkich twarzy, które kiedykolwiek widział, te odpowiednie.
Wydawało mu się, a właściwie był przekonany i nadal tak jest, że Heathcote
Barbary jest właściwym człowiekiem. Był on jednak silnie związany ze swoim
zespołem i postanowił ich również wciągnąć ich do Zakonu. Zyskali siedmiu
nowych czarodziejów, ale zamiast pomóc wprowadzili oni potworny zamęt i
narządzili strasznych szkód. Wówczas Ministerstwo zaczęło coś podejrzewać.
Właściwie to podejrzewali, że każdy ruch Dumbledore’a i bliskich mu osób ma na
celu obalenie rządów Knota, jednak w tamtym momencie zaczynali węszyć wokół
osób silnie związanych z Zakonem. Chcieli wyeliminować wszystkich potencjalnych
przeciwników politycznych, ale Korneliusz posunął się za daleko. Wydał rozkaz,
żeby Nimfadora i Charlesa we dwójkę zajęli się sprawą watahy wilkołaków,
atakującą wioskę mugoli. Mogło się to zakończyć śmiercią dwóch ludzi i
śmiertelnymi wyrzutami sumienia jednego z wilkołaków. Mogło to doprowadzić do
katastrofy, która wstrząsnęłaby Zakonem i rodziną Weasleyów, którzy nigdy by
sobie tego nie wybaczyli. Każde kolejne ryzykowne działanie zazwyczaj
eliminowało jednego lub kilkoro członków na jakiś czas, ponosili rany, musieli
wyzdrowieć, pozbierać się i stanąć na nogi. Kiedy postanowili dowiedzieć się
nieco więcej o śmierciożercach, a także potencjalnych kandydatach, zaczęli ich
śledzić. Jednak w tym aspekcie również byli nieostrożni. Zakończyło się to tym,
że Laura Tonks została zaatakowana, a oni dowiedzieli się, że Voldemort jest w
posiadaniu nowych, bardzo niebezpiecznych zaklęć. Starali się powiększyć swoje
szeregi, przewidzieć kolejne kroki Voldemorta. Szukali nowych członków, a także
wysłali Hagrida i Olimpię, by spróbowali przeciągnąć na ich stronę olbrzymy,
jednak się spóźnili. Śmierciożercom udało się to jako pierwszym. Stracili
szansę na przewagę. Stracili również kilku ludzi – śmierć Amelii i Emmeliny,
wyjazd Sary i Charliego, odcięcie się od spraw Zakonu Mundungusa, Laury,
Dedalusa, Elfiasa, a także w ostatnim czasu Nimfadory. Nie byli wystarczająco
silni, kiedy wróg się wzmacniał. I stało się wtedy to, czego się obawiali.
Voldemort postanowił uwolnić najwierniejszych spośród swoich wyznawców. Uwolnił
niebezpiecznych zbrodniarzy z Azkabanu, powielając swoje szanse. Następnie
Voldemort i śmierciożercy zadali im okrutny cios. Dostali się do Departamentu
Tajemnic, do którego starali się dobrać od dawna, wykorzystując Harry’ego. Tym
samym zaalarmowali Zakon, który pośpieszył chłopakowi i jego przyjaciołom z
pomocą. Podstęp się nie powiódł, przepowiednia dotycząca Pottera i Toma została
zniszczona. Jednak wielu zostało rannych, Syriusz zapadł w śpiączkę i do tej
pory się nie obudził, a Zakon musiał pilnować aby nikt się do niego nie dostał
i nie skrzywdził go jeszcze bardziej. Ale wraz z Blackiem stracili również
Kwaterę Główną i musieli się przeorganizować na nowo. Ponadto nadal nie
rozwiązali problemu, jakim była więź łącząca młodego Pottera z Voldemortem.
Albus zdawał sobie sprawę jak musi zakończyć się to wszystko, ale nie wiedział
jak powinien rozegrać wszystko co miało być pomiędzy chwilą teraźniejszą a
końcem. Podejmował słuszne decyzje, jednak były one często trudne i wymagały
poświęceń.
Jednak nie wszystko poszło źle, pomyślał
z westchnieniem. Ich liczebność zwiększyła się, nie było już zaledwie garstki,
a spora grupa ludzi, którzy gotowi byli walczyć. Stworzyli również odnogę
Zakonu Feniksa we Włoszech, która zajmowała się zwolennikami Voldemorta poza
granicami Wielkiej Brytanii. Przepowiednia została zniszczona i nikt
niepowołany nie poznał jej treści, a świat dowiedział się o wszystkim co się
wydarzyło w ostatnim czasie. Albus mógł w głowie wertować wiele aspektów
działających na ich korzyść i pozwalających brnąć naprzód, zwłaszcza jego
ostatnie odkrycie. Jednak było coś co niezmiernie go radowało i dawało nadzieję
na lepsze jutro. Miłość. Zakon
Feniksa połączył ze sobą ludzi, którzy być może nigdy by się bez tego nie
spotkali. Dzięki niemu mieli możliwość poznania kogoś, kto wniósł coś nowego do
ich życia, zetknął ze sobą zupełnie inne osobowości, zbliżył do siebie ludzi, którzy
stali się dla siebie oparciem w tych trudnych czasach. Do tego miłości połączyła ze sobą niektóre serca, a
dzięki temu świat stał się odrobinę lepszy. Wielu przestało walczyć dla idei,
które mogły dla nich stracić wartość, a zaczęli bić się w obronie swoich
miłości.
Mieli
jeszcze szanse na wygraną, mogli ocalić wiele istnień, jeżeli tylko będą
postępować z rozmysłem i przemyślą każdy kolejny krok. Albus wierzył w to całym
sercem i był przekonani o tym, że ich sprawa jest słuszna. Zmienili priorytety,
mają plany, które mogą zbliżyć ich do końca wojny. Jednak Dumbledore wiedział,
że teraz Zakon Feniksa to jedno, a bezpośrednie zakończenie batalii to drugie. Zdawał
sobie sprawę ile to wszystko przyniosło, i z pewnością jeszcze przyniesie,
bólu, smutku, cierpienia, ile wszyscy musieli poświęcić i stracić, by zyskać
stosunkowo niewiele. Albus podziwiał ich za to, podziwiał ich odwagę, ich
wytrwałość i oddanie. Bał się jednak, że z czasem i większą ilością strat ich
zapał może osłabnąć, że niedługo postanowią odciąć się od tego wszystkiego,
znikną. Wiedział jednak, że od tego nie da się uciec, można tylko wygrać.
Znał
członków Zakonu, wielu z nich było jego uczniami, widział jak dorastają,
spełniają marzenia, wchodzą w dorosłość ze swoimi marzeniami i nadziejami. Znał
Syriusza, który pewnym krokiem opuścił mury Hogwartu, wiedząc, że odda się
wojnie. Znał Remusa, który bał się swojej niepewnej przyszłości. Znał Emmelinę
i Kingsleya. Znał Weasleyów. Znał Laurę, Hestię i Charlesa. Znał Sarę, Amelię i
Tonks. Znał ich wszystkich. Wiedział, że pragną żyć w bezpiecznym świecie, że
są gotowi oddać wszystko i zrobią to jeżeli będzie to konieczne. Mieli swoje
marzenia, które wojna pokrzyżowała, a oni nie poddawali się tak łatwo, walczyli
o nie. Był świadomy tego, że są w stanie iść za nim, ufali mu i wierzyli. Nawet
wtedy kiedy on popełniał błędy i nie mówił im całej prawdy, oni zawsze stali za
nim murem.
Albus
spojrzał na swoją dłoń. Nie wyglądała dobrze, ale ból mu już tak nie doskwierał
jak wcześniej. Poświęcił się i wiedział, że było to słuszne. Chociaż jego
prywatne powódki popchnęły go do próby spełnienia własnych marzeń, co w
konsekwencji go okaleczyło, był zadowolony z tego co udało mu się w ostatnim
czasie osiągnąć.
Cichy
pisk przerwał głuchą ciszę i zbudził, drzemiącego do tej pory, Faweksa, który
spojrzał swoimi mądrymi ślepiami na dyrektora. Albus podszedł do biurka, na
którym leżał niewielki sygnet, podobny do tego, który niedawno zniszczył. Był
wykonany ze złota, a w miejscu gdzie powinien znajdować się kamień,
umiejscowiony był gładki kawałek szkła – dokładniej mówiąc lustra, w którym
starzec się przejrzał. Zamiast jego odbicia pojawiła się czyjaś twarz i
rozbrzmiały dwa słowa. Kiwnął głową i usiadł w fotelu. Faweks natychmiast
przyleciał i usiadł na jego ramieniu. Jakby czuł, że przekazana informacja
zmartwiła jego pana.
- Oni wszyscy są tacy odważni –
westchnął, gładząc ptaka po dziobie. – Zawsze tacy są.
***
Czym
właściwie jest wojna? Jest to konflikt między dwiema stronami sporu, w którym
liczą się tylko i wyłącznie idee oraz dążenie do obranych przez siebie celów. Jednak
wojna to coś więcej, znacznie więcej. Cierpienie i łzy, śmierć i strata,
tęsknota i samotność, niezrozumienie i niekończąca się walka, wszechobecne zło
i ból. Takiej niegodziwości i tragedii nie da się opisać słowami, które mogły
by oddać okrutną prawdę. Świat owładnięty wojną stawał się nagle szary,
przepełniony smutkiem, strachem i niedającą spać niepewnością. Człowiek bał się
otworzyć oczy, zmęczony myślą, że musi wstać i przetrwać kolejny dzień. Ludzie
paradoksalnie zbliżali się, żeby chwilę później odwrócić się do siebie plecami.
Dzieci traciły rodziców, siostry – braci, żony – mężów. To okrutne, jednak
ludzie kochają wojny. Naiwni w swej głupocie pchali się w ramiona śmierci, by
zginąć w jej uścisku.
A
czym jedna wojna różniła się od drugiej? Prawie niczym. Można było zmienić
taktykę, ale powody i skutki zawsze były takie same. Zaczynało się od osoby,
bądź grupy osób, która chciała osiągnąć swój cel, zmierzając do niego po trupach
i zostawiając za sobą niezliczoną liczbę grobów. Wówczas znajdywała się inne
grono, które sprzeciwiało się tyrani tych pierwszych i rozgrywała się między
nimi walka, która przynosiła jeszcze więcej śmierci i cierpienia. A wszystko
kończyło się płaczem i żałobą. W tym przypadku również nie było wyjątku. Był
Voldemort owładnięty rządzą władzy, był Zakon Feniksa, pragnący go powstrzymać,
były ofiary, morderstwa i porwania, była śmierć, cierpienie i łzy, a w środku
tego wszystkiego znalazła się Tonks.
Nie
żeby została do tego zmuszona, skądże. To była jej własna decyzja, z której do
tej pory jest dumna. Pamiętała to doskonale, jakby zdarzyło się to zaledwie
wczoraj a nie rok temu. Informacja o domniemanym odrodzeniu się Voldemorta,
kłamstwie Pottera i chęci przejęcia władzy w Ministerstwie przez Dumbledore’a
obiegła świat z szybkością złotego znicza. Wszystko co złe zostało zrzucone na
uciekającego już od dwóch lat Syriusza Blacka, dyrektora okrzyknięto starym i
zdziwaczałym, a Potterowi przylepiono łatkę dzieciaka szukającego rozgłosu.
Nimfadora już wtedy podjęła decyzję. Mało interesował ją Harry, nie znała go,
ale wiedziała, że Dumbledore nie postradał rozumu, a co ważniejsze wierzyła w
niewinność Syriusza. Od początku wierzyła i czuła nieodpartą potrzebę zrobienia
czegoś. Wtedy również zjawił się Szalonooki, stary gbur i jej mentor, który
zaproponował jej przyłączenie się do tajnej organizacji, która od niedawna
została reaktywowana. Spytał się komu wierzy – Knotowi i Dumbledorowi. Tutaj
nie było żadnych wątpliwości, bo dyrektora Hogwartu szanowała i podziwiała od
zawsze, a Minister Magii był tylko jej przełożonym. Zapytał się również czy wie
kim jest Syriusz Black, oczywiście, że wiedziała i domyśliła się wówczas, że
dołączając do Zakonu Feniksa, spotka się z kuzynem. Zgodziła się po krótkiej
chwili namysłu. Właściwie niewiele pamięta z czasu kiedy nie była w Zakonie,
tamto życie wydaje się być odległą przeszłością, która nie ma zbyt wiele
wspólnego z nią. Od wstąpienia do Zakonu Feniksa zaczęło się jej życie.
Nie
była to sielanka. Od początku Tonks napotykała liczne przeciwności, jednak
zazwyczaj wychodziło z nich coś dobrego – rozstała się z Billem, a teraz on
jest z kochającą dziewczyną i ma zamiar się ożenić, Molly jej nie akceptowała,
ale z biegiem czasu się zaprzyjaźniły się, wówczas kłóciła się matką, ale
odnalazły wkrótce wspólny język. Jednak mimo wszystkich dobrych chwil, zdarzyło
się wiele złych.
Tonks
wstała ze swojego łóżka chyba po raz pierwszy od kiedy wróciła ze szpitala i
przeszła dookoła swojego pokoju, oglądając wszystko z uwagą. Każda rzecz, która
się tam mieściła wydawała się należeć do kogoś zupełnie innego. Tak jakby
Nimfadora weszła do czyjejś sypialni i starała się poznać osobę w niej
mieszkającą. I faktycznie tak było. W pewnym momencie zatraciła swoje dawne ja,
a pamiątki, które z lubością niegdyś gromadziła, sprawiały, że wspomnienia
wracały. Nimfadora westchnęła cicho, biorąc do ręki ramkę ze zdjęciem, na
której była ona i trójka jej przyjaciół. Szybka była pęknięta od momentu kiedy
Tonks rzuciła fotografią o ścianę, jednak zdjęcie nie ucierpiało i cztery osoby
nadal uśmiechały się wesoło, robiąc głupie miny. Niegdyś nierozłączni teraz
rozdzieleni. Właściwie największe problemy w życiu Dory zaczęły się po
wyjeździe Sary. To ona trzymała wszystko w ryzach i pilnowała, żeby się nie
rozpadło. Wtedy Tonks dała się wciągnąć w wir pracy, wtedy doznała wielkiej
straty, jaką była śmierć Amelii, która roztrzaskała jej serce na tysiące
kawałków. Nimfadora starała się je posklejać, szukając ukojenia w ramionach
swojej odwiecznej miłości, Kirleya Duke’a. Nie znalazła jej tam, a jedynie
nałóg, który zniszczył prawie wszystko – kontakty z rodziną, przyjaciółmi,
zachwiał fundamentami Zakonu, sprawił, że ona i Carl prawie zginęli. Tonks
odłożyła ramkę z powrotem na swoje miejsce i otwierając szafę, sięgnęła po
schowane na jej dnie pudełko. Otworzyła je powolnym ruchem, jakby bała się
tego, co jest tam schowane. W środku znajdowało się kilka zgniecionych
plakatów, a na nich grupa mężczyzn z instrumentami. Fatalne Jędze i Kirley
Duke. Tonks biorąc je do ręki, uformowała z nich kulę, którą następnie spaliła
za pomocą różdżki, a popiół opadł na dywan, brudząc go. W pudełku była także
róża, piękna, tak jakby dopiero przed chwilą została ścięta. Wyglądała
dokładnie tak, jak w dniu, w którym ją dostała. To od niej zaczęła się jej
felerna przygoda z ukochanym zespołem, to od niej zaczął się jej nałóg, to ona
była symbolem tamtego okresu w jej życiu. Tonks również ją spaliła. Z ulgą
spoglądała na różane płatki, które trawił ogień. Spojrzała na ostatnią rzecz z
zawartości pudełka. Nikt o tym nie wiedział, a ona sama prawie zapomniała. Mały
woreczek z białym proszkiem, który kiedyś, na samym początku, schowała. On
również zniknął w płomieniach. Tonks wierzyła, że to uwoli ją od tego
rozdziału, który przyniósł tyle zniszczenia w jej życiu. Odetchnęła z ulgą
opierając się o szafę i obejmując ramionami nogi. Skrzywiła się nieznaczni i
mruknęła niezadowolona. Ciągłe leżenie w łóżku sprawiło, że dokuczał jej ból pleców.
Spojrzała ze zgorszeniem na ten mebel. Zdecydowanie miała dość łóżek. Zwłaszcza
po licznych wizytach w Św. Mungu, które odbyła, od kiedy dołączyła do Zakonu.
Fakt ryzyko wzrosło, a Tonks niewątpliwie często robiła sobie krzywdę, ale w
ciągu tego roku pobiła chyba rekord w dziedzinie odwiedzin szpitala. Jej życie
wydawało się być niekończącym wypadkiem.
Ale
czy wszystko w tej wojnie było złe? To pytanie wydawało jej się absurdalne.
Wojna jest zła, więc wszystko co z nią związane również powinno być złe,
prawda? Jednak tak nie było. Podczas tej wojny wydarzyło się wiele wspaniałych
rzeczy, których Tonks nie zapomni do końca życia. Poznała wielu wspaniałych
ludzi, z którymi się zaprzyjaźniła – chociażby familia Weasleyów, Hestia,
Estera i jej brat, nawiązała nić porozumienia z matką, która razem z ojcem
stanowiła dla niej ogromne wsparcie, pogodziła się z Laurą, z którą niegdyś się
nienawidziły, odnalazła się z Syriuszem, który stał się najbliższym jej sercu
przyjacielem, spełniała się w Zakonie Feniksa i spotkała jego. Dobre chwile przeplatały się z tymi złymi, ale te pierwsze
były naprawdę szczęśliwe i Tonks uważała, że mogła by przeżyć dwa razy więcej
tych gorszych, ażeby jeszcze raz doświadczyć tego co pomyślne.
Wstała
z podłogi i otrzepała spodnie z popiołu, którym się ubrudziła. Zajrzała do
szafy, o którą się do tej pory opierała i spojrzała na lustro, wiszące po
wewnętrznej stronie drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie do swojego markotnego
odbicia.
- Tak, zrobiłabym to jeszcze raz, ale
nie wszystko… - mruknęła do siebie i wytarła szybko samotną łzę, którą spływała
po jej policzku.
On. Remus Lupin. Ich pierwsze spotkanie
było wyjątkowo niepozorne. Mężczyzna był tylko przyjacielem Syriusza, członkiem
Zakonu Feniksa, który był wyjątkowo nieśmiały, skryty w sobie i tajemniczy.
Przez pewien czas wydawał się być oziębły w stosunku do Nimfadory. Połączyło
ich dopiero wydarzenie, którego pamiątkę Tonks nadal nosiła na swoim ciele. W
ciągu chwili, jak wydawało się Dorze, dowiedziała się, że Remus jest wilkołakiem
i zaprzyjaźniła się z nim. Była to przyjaźń dziwna i z początku łączył ich
tylko Syriusz. Jednak z czasem ta dwójka czuła się coraz lepiej w swoim
towarzystwie i rozmawiali ze sobą na wszystkie możliwe tematy. Remus
przekazywał Tonks swoje życiowe mądrości, a ona starała się nauczyć go śmiać. Byli
kompletnie różni, ale przeciwieństwa przecież się przyciągają. I tak też było w
ich przypadku. Nie minęło dużo czasu, a całowali się po pijanemu gdzieś na
ulicach Londynu. Oczywiście oboje zgodnie stwierdzili, że było to spowodowane
tylko i wyłącznie alkoholem, a oni są przyjaciółmi. W końcu Syriusz nie był im
potrzebny do wspólnych spotkań – zwierzali się sobie, kąpali w jezierze,
chadzali na długie spacery i rozmawiali ze sobą po nocach. Remus pomagał Tonks
we wszystkim jak umiał, dawał jej całe swoje serce – wstawiał się za nią,
pomagał w rozwiązaniu sprawy seryjnego mordercy, pocieszał, rozumiał bez słów,
mówił jej prawdę wtedy, kiedy inni nie potrafili, po prostu był. Lupin stał się
jej prawdziwym przyjacielem, ufała mu bezgranicznie i pokładała w nim swoje
nadzieje. Wiedziała, że co by się nie działo, to mogła na niego liczyć. Wielu
doszukiwało się w ich relacji czegoś więcej, a już zwłaszcza Syriusz, ale oni
byli przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi. Był przy niej kiedy zginęła Amelia, był
kiedy nie mogła się obudzić po ataku Greybacka, był kiedy walczyła z nałogiem,
był zawsze. Nic więc dziwnego, że Tonks zaczęła odczuwać potrzebę by być blisko
niego, rozmawiać z nim, przebywać w tym samym miejscu. Byli ze sobą bardzo
zżyci, aż do momentu, w którym coś im przeszkodził. Coś, a raczej ktoś.
Bliźniacy wykorzystali Nimfadorę jako testera do swojego wynalazku, który
sprawił, że ta wręcz rzuciła się na Lupina. To wydarzenie oddaliło ich nieco od
siebie. Powodem tego był wstydliwe wspomnienie wspólnie spędzonej nocy. Remus
stronił od ludzi i z nikim za bardzo się nie spoufalał, a Tonks pluła sobie w
brodę za to co wyprawiała pod wpływem eliksiru, który podali jej Weasleyowie.
Oboje bali się spojrzeć sobie w oczy. Nimfadora chciała pozbyć się tego
wspomnienia, które zżerało ją od środka, dlatego umówiła się z przypadkowo
poznanym facetem. Liczyła, że ta randka odciągnie jej myśli od Remusa, jednak
do końca nie była pewna czy dobrze robi, w duchu miała nadzieję, że ktoś,
zwłaszcza Lupin, powie jej, że to zły pomysł. Dopiero podczas tego spotkania
wszystko zrozumiała. Dotarło do niej dlaczego tak bardzo chciała spędzać czas z
Remusem, dlaczego tak często przy nim się rumieniła i czemu ich relacja się
zmieniła, dlaczego w jego obecności czuła się bezpiecznie. Zrozumiała, że kocha
Remusa Lupina. To był najwspanialszy, a zarazem najgorszy moment w jej życiu. Z
perspektywy czasu wiedziała, że powinna zrobić wszystko, żeby do tego nie
doszło, że powinni być tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Jednak nie mogła
powstrzymać obezwładniającego i rozkosznego uczucia ciepła, które pojawiało
się, kiedy wspominała ich wspólny tydzień, te kilka dni, które spędzili razem,
będąc szczęśliwi i zakochani. Remus był jej pocieszeniem po wypadku Syriusza,
który tak naprawdę ich zbliżył do siebie. Wtedy oboje zdobyli się na odwagę,
żeby wyjawić swoje uczucia, żeby spróbować. Black byłby zadowolony. Remus
mówił, że kochał ją od zawsze i na zawsze. Tonks wierzyła w to, że ich miłość
będzie trwać wiecznie, ale nie wiedziała, że wieczność jest tak krótka. Jednego
dnia zapewniał ją o swoim uczuciu, a drugiego twierdził, że to było kłamstwo,
dług wobec Syriusza. Teraz już wierzyła, że nic go z nią nie łączyło. W
prawdzie dała się obezwładnić przez ból, tęsknotę i smutek, ale wyszłaby z
tego. Z pewnością dałaby sobie radę, potrzebowała tylko czasu i spokoju. Jednak
nikt nie dawał jej ani jednego, ani drugiego, próbując pomóc jej na siłę, a ona
usilnie zamykała się w sobie i użalała nad sobą, że nie dostrzegła pewnej
istotnej zmiany. Nadal nie wierzyła w to, że mogła nie zauważyć tego, iż jest w
ciąży. Przez jej głupotę i egoizm straciła wszystko, ostatnią nadzieję. A Remus
uświadomił jej, że nie ma już dla nich szans. Tonks nie miała już łez by
płakać, a gardło bolało ją od ciągłego krzyku rozpaczy. Straciła Remusa,
straciła ich dziecko, straciła całe swoje życie… Myśl, że mogłaby wychowywać
malucha, który byłby owocem krótkiej miłości, sprawiała, że rosło jej serce,
ale świadomość, że to ona je zabiła sprawiało, że pękało ono na miliardy
kawałków, pozostawiając po sobie nieznośną pustkę. Jej życie mogło by zakończyć
się właśnie w tej chwili, ale musiała cierpieć – taka była jej kara. Musiała
nadal żyć, okradziona z wszystkiego przez samą siebie, odarta ze swoich mocy,
naga przed całym światem. Do tego wszystkiego dochodziło jeszcze to, że nie
potrafiła nienawidzić nikogo poza samą sobą i chociaż pragnęła, wyzbyć się
uczucia jakim pałała do Remusa, to nie potrafiła tego zrobić. Nadal go kochała…
Zatrzasnęła
drzwiczki szafy, by nie musieć dłużej patrzeć w swoje naturalne oblicze, które
ją obrzydzało. Zrobiło jej się duszno. Szybkim krokiem podeszła do okna i
otworzyła je na oścież, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Dzień był wyjątkowo
piękny. Słońce oświetlało wszystko ciepłymi promieniami, na niebie nie było
żadnej chmury, a ptaki śpiewały wesoło. Ten obraz nawet w najmniejszym stopniu
nie przywoływał na myśl wojny. Jednak ta trwała i coś było trzeba z tym zrobić.
Tylko co, zastanawiała się Tonks. Teraz mogli grać w
otwarte karty, ale po co? Nimfadora nie miała na to chęci, nie czuła już
obowiązku ani potrzeby, całe jej zaangażowanie znikło. Tonks stanęła oko w oko
z brutalną rzeczywistością. Niegdyś była bezmyślną optymistką, widzącą świat w
samych superlatywach, teraz poznała prawdę. Życie jest okrutne i nie ma w nim
nic pięknego. Przestała postrzegać wojnę jako przygodę, opowieść o herosach i
bohaterskich czynach. Jest ona śmiercią, a Tonks nie stała się wobec niej
obojętna.
Zastanawiała
się nad tym co powiedziałby na to wszystko Syriusz. Może zwymyślałby ją od
najgorszych, żeby obudzić w niej ducha walki, może rozśmieszyłby, może
przemieniłby się w psa i w pocieszającym geście, położyłby swój łeb na jej
kolanach. Tonks westchnęła i opierając się o ścianę, zamknęła oczy. Ujrzała
Blacka. Siedział on w fotelu ze szklanką Ognistej Whisky w ręce i unosząc ją
wysoko, mówił: „Skoro jesteś obojętna, to walcz. Szybciej zginiesz!” Potem
puszczał jej oko i wypijał całą zawartość szkła. Tak, to zrobiłby Syriusz, pomyślała Nimfadora. Tak bardzo brakowało
jej kogoś, kto by ją rozumiał. Brakowało jej Blacka.
Syriusz
Black powinien żyć albo zginąć w walce o ludzi, na których mu zależało. Taka
była prawda. Jednak on wegetował niczym roślina, nieprzytomny, blady, bez
wyrazu. Był tak nijaki, że nic nie zostało w nim z tego Blacka, którego wszyscy
znali. Tonks doskonale wiedziała, że Syriusz pragnął innego końca swojego życia
i czasami nawet zastanawiała się, czy nie mogłaby się z nim jakoś zamienić
miejscami. Potrzebowała go. Chciałaby, żeby do niej przyszedł i powiedział, że
jest kompletną idiotką, że nie powinna się zamartwiać i ma z nim iść, cieszyć
się jego dopiero co odzyskaną wolnością. Może on byłby w stanie jej pomóc, bo
Tonks wiedziała, że on ją rozumiał, że byli tacy sami. Długo by można wymieniać
ich wspólne cechy, ale jedna była teraz wyjątkowo widoczna. Zarówno Syriusz,
jak i Tonks nigdy nie mogli znaleźć swojego miejsca, bo nigdzie nie należeli.
Tonks
poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona. Myślenie o Syriuszu podziałało na
nią. Zaczęła się dusić zamknięta w swoim pokoju razem z własną bezradnością i
rozpaczą. Krążyła dookoła sypialni, co chwilę zmieniając kierunek. Nagły
przypływ energii, zapomniane uczucie, zaczęło ją wypełniać z takim natężeniem,
że zaraz mogłoby ją rozsadzić. Głos Blacka roznosił się echem po jej głowie: „ Zrób coś!” Stare postanowienie znów
pojawiło jej się w głowie, postanowiła wszystko zmienić, zostawić boleśnie
okrutną przeszłość za sobą i stawić czoła niepewnej przyszłości. Wyjęła z pod
łóżka walizkę i zaczęła wrzucać do niej wszystko, co wpadło jej do rąk. Stwierdziła,
że odda się Zakonowi, że będzie walczyć i być może zginie, że wszystko zrobi,
żeby nie myśleć o przeszłości i będzie żyć, nawet jeżeli to miałoby przypominać
nędzną imitację życia.
Spojrzała
na zegarek i wymówiła nazwisko dyrektora, a twarz staruszka pojawiła się na
tarczy.
- Zgadzam się!
***
Zakon
Feniksa musiał dokładnie określić i przemyśleć swoje kolejne kroki. Skończyli
się bawić w podchody, nie działali już w kompletnym ukryciu, a to oznaczało, że
każdy ruch musiał być wyjątkowo precyzyjny. Chwilowo stanęli w miejscu. Można
było mówić, że bitwa w Departamencie Tajemnic przyniosła im wiele korzyści, w
końcu pokrzyżowali plany Voldemorta, świat dowiedział się prawdy, walczyli
teraz tylko przeciwko jednemu wrogowi i zyskali wielu nowych członków, jednak
ta potyczka zabrała o wiele więcej. Zakon stracił na dość długi czas wielu
ludzi, jedni lizali rany, a na to potrzebowali czasu, drudzy postanowili zająć
się swoim życiem codziennym, a jeszcze inni nie byli już w stanie działać.
Musieli się również wynieść z Kwatery Głównej, ponieważ stan Syriusza mógł
umożliwiać któremuś z jego krewnych dostęp do rodzinnego domu Blacków. Spotykali
się w domach różnych członków, co chwila zmieniając miejsca zebrań. Podzielili
się na niewielkie pododdziały, a każdy z nich liczył nie więcej niż dziesięć
osób. Umożliwiało to organizację spotkań, ale musieli wzmocnić kontakt między
danymi grupami. Dumbledore postanowił co dalej będą robić. Najważniejsza była
ochrona mugoli, bezbronnych i nie wiedzących o niczym. Na pierwszym planie
stawiali rodziny najbardziej zagrożone – bliskich czarodziejów mugolskiego
pochodzenia, a także samych mugolaków. Dyrektor stwierdził, że trzeba
ograniczyć ilość ofiar do minimum. Kingsleya oddelegowano do ochrony
mugolskiego premiera, a wielu innych szukało i przesiedlało zagrożone rodziny,
tak by mogli ukryć się na jakiś czas przed grozą wojny. Ich kolejnym celem było
osłabienie wroga. Tak, osłabienie, a nie powstrzymanie. Dumbledore wyraźnie to
podkreślił, dając im do zrozumienia, że oni nie dadzą rady pokonać Voldemorta.
Mieli odzierać z siły jego popleczników, podczas gdy dyrektor będzie zajmował
się samym Czarnym Panem. Postanowili więc rosnąć w siłę, by zdobyć przewagę nad
wrogiem, starali się przewidzieć każdy nowy krok śmierciożerców i zniweczyć ich
plany. Remus również miał swoje zadanie.
Wracał
do lasu. Musiał zrobić wszystko co w jego mocy by zbliżyć się do mieszkających tam
wilkołaków, tak mu właśnie powiedział Dumbledore. Jego zadaniem było dostanie
się do środowiska leśnego i zaczerpnięcie jak największej ilości informacji na
temat zamiarów Greybacka. Powinien wniknąć w struktury społeczeństwa wilkołaków
i przekonać znaczną większość, że wojna nie ma sensu, jednocześnie nie
narażając się znacznie Greybackowi, który z pewnością nie przyjmie Remusa z
otwartymi rękoma. I tutaj zaczynały się schody… Bo o ile Meg i Moon pomogą mu
się zaklimatyzować, to przekonanie Fenrira, żeby pozwolił mu zostać, nie będzie
już takie łatwe. Lupin wielokrotnie próbował ułożyć korzystną dla niego wersję
wydarzeń, ale wszystko wydawało mu się równie beznadziejne. Dumbledore
powiedział mu, że musi to być wiarygodne, jak najbardziej prawdziwe, że nie ma
żałować niczego co powie, ważne tylko żeby udało mu się osiągnąć cel. Tylko jak
miał to zrobić, kiedy nie wiedział już w co sam wierzy. Czuł się potwornie
samotny, zwłaszcza wtedy kiedy otaczali go inni ludzie. A zwłaszcza ona…
Nimfadorę
poznał już dawno, można by pomyśleć, że wydarzyło się to wieki temu. Pierwszy
raz ujrzał ją, kiedy miała nie więcej niż cztery lata, później gdy mogła mieć
coś około ośmiu, potem długo się nie widzieli. Bo i po co? Był przyjacielem jej
skazanego kuzyna, którego nie miała prawa pamiętać. Myślał, że już nigdy nie
spotka małej Dory i tyle. Dopiero rok temu ich ścieżki znów się zeszły. Nimfadora
nie była już dzieckiem, a młodą kobietą. Było w niej coś wyjątkowego i Remus od
razu to wyczuł. Tonks była osobą otwartą, energiczna, zabawną, ambitną, czułą i
ciepłą. Podziwiał jej optymizm i wesoły charakter, dziwił się jak to możliwe,
żeby ktoś uśmiechał się bez przerwy i to tak szczerze. Tonks była niesamowitą
osobą i dlatego bał się jej powiedzieć o swojej przypadłości. Każdy pragnął by
osoba taka jak Dora przebywała w jego otoczeniu, a mówiąc jej o tym, że jest
wilkołakiem, skutecznie by ją odstraszył. Jednak tego nie zrobił. Nimfadora
zaakceptowała go takim, jakim jest. Zaprzyjaźnili się, dużo rozmawiali,
spędzali mnóstwo czasu ze sobą i… Stało się. Remus tego nie planował, nawet o
tym nie myślał. Pocałował ją. Było coś co pchało go w jej stronę, coś co nie
pozwalało mu przestać o niej myśleć, coś co sprawiało, że jego serce biło
szybciej, za każdym razem gdy ją zobaczył. Wpadł wówczas po uszy – zakochał się.
Zapałał uczuciem do kobiety, która była młodsza od niego o trzynaście lat i
widziała go jedynie w roli przyjaciela. Remus starał się stłamsić to w sobie, przeobrazić
miłość w przyjaźń i sprawdzić się w roli towarzysza, powiernika sekretów i
pocieszyciela. Udawało mu się to. Naprawdę dawał sobie radę i chociaż niekiedy okazywał
wobec Dory zbyt dużo czułości, ona nie rozszyfrowała jego tajemnicy. Byli ze
sobą blisko, a on starał się cieszyć tym, co mu dano. Wspierał i pomagał Tonks
ze wszystkich sił, a ona była mu wdzięczna. Remus był w stanie zrobić wszystko
dla odrobiny jej uwagi. Przekorny los ciągle splatał ze sobą ich drogi. Wiele
rzeczy robili wspólnie i Lupin czerpał z nich ogromną radość, jednak zdarzały
się również momenty, których nie potrafił zapomnieć… Dwukrotnie Tonks była
narażona na ryzyko jakie płynęło ze spotkania z wilkołakiem, dwukrotnie mógł
jej zniszczyć życie. Dwukrotnie dał upust swoim emocjom, gdy ona była tego
nieświadoma, dwukrotnie mógł jej złamać serce. Robił wszystko by nie
dowiedziała się o jego miłości, taka informacja mogła być dla niej odrażającym
ciosem. Kobiety nie marzą o starych, biednych wilkołakach, tylko o młodych,
energicznych gitarzystach. I nawet kiedy Nimfadora była z tym idiotom Dukem, on
nie wyznał jej swoich uczuć względem niej. Pragnął, żeby Tonks była szczęśliwa,
nieważne, że nie było w tym szczęściu miejsca dla niego. Wszystko zmieniło się
wraz z bitwą w Departamencie Tajemnic. Lupin był o krok od stracenia
wszystkiego co cenne w jego życiu. Syriusz zapadł w tajemniczą śpiączkę, a
Tonks omal nie zginęła. Wtedy było mu już wszystko jedno, najważniejsze żeby
ona przeżyła. I tak się stało, wydobrzała, a on musiał powiedzieć jej o
Blacku i patrzeć jak cierpi. Serce mu
się krajało, gdy widział ja w takim stanie. Był w stanie uchylić jej nieba, by
tylko jej ulżyć. Dlatego nie wahał się ani chwili, kiedy powiedziała mu, że nie
chce wracać do domu i zabrał ją do siebie. Nie spodziewał się takiego obrotu
spraw. Co prawda Syriusz mówił mu, że nie jest Tonks obojętny, ale on w to nie
wierzył. Nimfadora odwzajemniała jego uczucie. To był najwspanialszy dzień w
jego życiu. Ten tydzień, podczas którego mógł się nacieszyć bliskością Dory i zakosztować
trochę szczęścia, zapadł mu trwale w pamięci. Jednak zrozumiał coś bardzo ważnego.
W momencie, w którym spełniło się jego największe marzenie, uświadomił sobie,
że nie może być z Tonks. Żyjąc u jego boku, doświadczyłaby samych nieszczęść, a
i on na nią nie zasługiwał. Ten związek nie miał racji bytu. Remus musiał to
zakończyć, nie zważając na własny ból. Rozstał się z nią, mówiąc przy tym wiele
okropnych kłamstw, które miały zniechęcić ją do niego. Pogrążył się w swoim
nieszczęściu i samotności. Przez myśl nie przeszło mu nawet, że los znowu z
niego zakpi, nie w taki sposób. Informacja, że miał zostać ojcem wstrząsnęła
nim. Uświadomił sobie w bolesny sposób, jak bardzo mógł zniszczyć życie Tonks,
ile mogła stracić będąc z nim w ciąży. Czuł się winny. Wszystko co się między
nimi wydarzyło, wszystko co miało miejsce od pamiętnej nocy w Londynie było
niezaprzeczalnie jego winą. Miał wyrzuty sumienia, zwłaszcza z powodu ostatnich
wydarzeń. Nie bolało go jednak to, że dziecko umarło, ale to, że jego istnienie
nie znaczyło dla niego zupełnie nic.
Remus
wolał nie myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć. Połowę swojego życia spędził
na takowym gdybaniu, zastanawiając się nad wszystkim co możliwe, zmęczyło go
już to. Zdecydowanie bardziej odpowiadało mu skupienie się na przyszłości,
która teraz była wyjątkowo niepewna. Powinien zrobić wszystko by wykonać swoje
zadanie, żeby wspomóc Zakon, a tym samym ukrócić choć odrobinę tę wojnę. Miał
określony cel, a teraz powinien porzucić przeszłość za sobą, odgrodzić się od
niej grubym murem. Postanowił to właśnie stojąc na dróżce prowadzącej do lasu,
w którym miał spędzić najbliższe miesiące zdany tylko i wyłącznie na siebie.
Wziął
głęboki wdech, przygotowując się na to co go czeka, na przyszłość. Czas by
wrócił do korzeni, do lasu.
***
Ludzie
mają tendencję do gnania w przyszłość, oglądając się bez przerwy za
przeszłością, którą bez przerwy rozpamiętują. Kończyło się to zazwyczaj tym, że
potykali się o teraźniejszość, boleśnie rozbijając sobie głowę. Taka była
prawda, bo człowiek albo myśli o tym co było, albo o tym co dopiero będzie i
nigdy nie myśli o chwili obecnej, która przecież jest najważniejsza, bo
kumulują się w niej zarówno skutki przeszłości, jak i przyczyny przyszłości. Często
się o tym zapomina. Wielu członków Zakonu Feniksa walczyło po to, żeby zapobiec
powtórce z przeszłości, inni walczyli po to, żeby zmienić przyszłość, jednak
nikt nie myślał o tym co dzieje się aktualnie.
Na
ten przykład Remus i Tonks, para dobrana jak olbrzym i goblin. Remus ciągle
tkwił w przeszłości, która była jego piętnem, motorem wszystkich działań,
których się podjął. To ona była sprawczynią wszystkiego – użalał się nad sobą,
bo kiedyś ugryzł go wilkołak, wykonywał polecenia Dumbledore’a, bo kiedyś ten
mu pomógł, unikał kontaktów z kobietami, bo kiedyś jedna z nich go zraniła.
Wymieniać można było w nieskończoność, a Lupin i tak wciąż myślał o tym co
było. Natomiast Tonks mogła w kółko powtarzać, że żyje dniem dzisiejszym, ale
prawda była taka, że gnała na złamanie karku do przodu, pragnąc przyszłości.
Nie interesowały jej konsekwencje, bo nie dostrzegała tego, że będą one odbijać
się na jej dalszych losach.
Z
resztą historia tej dwójki była bardzo zagmatwana. Bawiła go i denerwowała
jednocześnie. Dopingował ich bardzo, próbował zbliżyć, połączyć w jakiś sposób.
Nie wiedział nawet dlaczego to robił. Może było to spowodowane wiarą, że Lupina
i Tonks może coś łączyć, a może powodem był brak należytej rozrywki? Kto to
wie? Jednak dalsze ich losy były… Cóż nie potrafił tego określić.
Wszyscy
spisali go już na straty. Fakt, był nieprzytomny, leżał w śpiączce i nie mógł w
żaden sposób zareagować na ich obecność, ale do jasnej cholery, wciąż żył!
Oddychał, słyszał, czuł. Irytowało go to, że nikt nie zdawał sobie z tego
sprawy! Mówiąc o jego przebudzeniu, używali słowa jeśli, a nie gdy. A on
czuwał, wiedział wszystko, spijał każde słowo z ich ust i czekał. Dzięki
swojemu stanowi miał czas na zastanowienie się, na podjęcie swoich decyzji i
przemyślenie wszystkiego. Słuchał o działaniach Zakonu od jego członków, którzy
go pilnowali, o sytuacji na świcie od pielęgniarek zajmujących się nim, o
relacjach między ludzkich od tych, którzy byli załamani. Jedna ze starszych
opiekunek zawsze rano czytywała mu Proroka. Wiedział, że Knot zrezygnował ze
stanowiska, że na ministra wybrano Scrimgeoura, że podjął on jakieś decyzje,
które niczego nie zmieniały, że jest coraz więcej morderstw i porwań, że nie
udaje się nikomu powstrzymać sił zła, że jest źle. Dopiero teraz dostrzegał błędy Zakonu, jego
kiepską organizacje, brak zdecydowanych działań, strach i niepewność. Widział
również silne strony Voldemorta, który do tej pory działał skutecznie z
ukrycia, sprytnie brnął do przodu, wykorzystując ich słabe strony do
osiągnięcia swojego celu. Dostrzegał wszystko jasno i wyraźnie.
Za
każdym razem gdy decydował się odpocząć i zregenerować umysł, wymieniał litanie
zadań, jakie sobie wyznaczył. Chciał przemówić Zakonowi do rozumu i wskazać
odpowiednią drogę. Chciał zagonić do grobów jak największą liczbę
śmierciożerców. Chciał dać Harry’emu zasłużony dom. Chciał skopać dupę Lupinowi
za to, jak potraktował Tonks, a jej chciał zwymyślać za postawę jaką przyjęła.
Chciał się w końcu obudzić. Za każdym razem powtarzał sobie również: Jestem Black. Syriusz Black. Kiedy się
obudzę zrozumiecie co to znaczy.
UDAŁO SIĘ!
Przepraszać nie będę, bo już to robiłam, a i Wam się tego czytać nie będzie chciało. Rozdział się pojawił, liczy sobie jedenaście stron i chyba udało mi się w nim podsumować minione sto rozdziałów. Uh... pewnie i tak o czymś zapomniałam. Zapewne widzicie tą różnice między pierwszymi dwoma podrozdziałami, a kolejnym. Tak, moi kochani, kończy się pośpiech. Robiłam wszystko, żeby w końcu zakończyć ten rozdział, a codzienność rzucała mi kłody pod nogi. Ale udało się!
I chyba na tym poprzestanę...
Witam i gratuluję rozdziału.
OdpowiedzUsuńDługość rozdziału, pozwalająca. Nie mogłam się oderwać, ale wypatrywałam końca. Część o Syriuszu naprawdę super ☺ Cieszę się, że odpisałaś jego perspektywę wydarzeń.
Zazdroszczę Ci, że piszesz wspaniałe rozdziały, a potem umiesz je jeszcze zebrać i podsumować. Niestety nie posiadam tej umiejętności, a jest ona przydatna.
Myślę, że ten rozdział jest dobrym podsumowaniem dotychczasowej historii i rozpoczęciem nowego rozdziału w życiu bohaterów.
Życzę powodzenia w kolejnych rozdziałach i pozdrawiam 😆
Warto było czekać. Wspaniałe podsumowanie całej historii.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Widać różnicę między poszczególnymi częściami rozdziału, ale to nie zmienia faktu, że najbardziej podobała mi się część Syriusza
Zgadzam się z powyższą opinią, rozpoczyna się nowy rozdział w życiu Tonks i Remusa. I już nie mogę się go doczekać.
Pozdrawiam
Świetnie streściłaś to co działo się przez całe opowiadanie. Bardzo się ucieszyłam jak napisałaś co myśli Syriusz. Czekam na next. Nie mogę się doczekać momentu gdy Syriusz się wybudzi ........ bo sie wybudzi prawda? No przynajmniej ja w to wierzę, bo on nie może zostać wieczną marchewką czy jeszcze innym warzywkiem.
OdpowiedzUsuńWitam!
OdpowiedzUsuńTo ja, dawna America. Założyłam nowego bloga, ponieważ na poprzedni nie mogłam się zalogować. Dlatego również nie mogłam komentować.
Rozdział jak dla mnie idealny. Lubię czytać takie podsumowania oraz uczucia. Wręcz cudowny!
Nie mogę się doczekać aż obudzisz Syriusza. W tym opowiadaniu bardzo mi go brakuje.
Chciałabym zaprosić Cię również na prolog nowego bloga.
http://huncwoci-oraz-dziewczyny.blogspot.com/2015/10/prolog.html
Sectumsempra
PS jak zrobić szablon? Mam z tym nie małe problemy i chciałam zapytać się Ciebie, ponieważ Ty robisz je cudownie!