24.05.2015

99) King's Cross

                Świat powinien się zatrzymać. Powinien, ale tego nie zrobił, nadal pędził w swoim nieustannym biegu, nie zważając na nic. Jedynie w sypialnie Nimfadory czas zwolnił, by móc ją jeszcze bardziej przytłoczyć nieustannym cierpieniem.
                Tonks nie wiedziała co się dzieje wokół niej. Nie miała pojęcia czy był dzień, czy może noc. Szczelnie zasłoniła okno zasłoną, żeby radosne promienie słońca nie mogły dotrzeć do jej ponurego azylu, który miała przepełniać ciemność. Trudno było jej zliczyć ile godzin i dni minęło od momentu, kiedy wróciła do domu i ułożyła się na łóżku, którego nie miała zamiaru opuścić. O upływającym czasie informowały ją koperty kilkunastu listów, które leżały na komodzie i posiłki, które przynosiła jej zatroskana matka. Właściwie to przynosiła i zabierała, przynosząc kolejne. Nimfadora nie chciała jeść, nie miała na to siły ani nie odczuwała takiej potrzeby. Jej jedynym pokarmem przez ostatni czas był tylko jej ból, popijany szklanką wody. W ustach czuła smak słonych łez, które co jakiś czas płynęły po jej bladych policzkach. Bezsilność jaką odczuwała przyciągała ją do dna, które prawie sięgnęła. Prawie, bo zapach Remusa pochodzący z jego ubrań, których Tonks nadal nie ściągnęła, unosił ją do góry.
                Dziwiła się jak to możliwe, że świat istnieje dalej, skoro jej życie przestało. Jak to możliwe, że ludzi normalnie funkcjonują, kiedy on funkcjonować przestała. Nie rozumiała jakim cudem ktoś był w stanie zgromadzić w sobie tyle szczęśliwych wspomnień, by wyczarować patronusy, które co jakiś czas pojawiały się w jej pokoju. Przynosiły ze sobą wiadomości, których ona nie słuchała, bo i po co? Przecież nie miała już żyć normalnie. Jej życie miało się zakończyć, miała już na wieki zostać w swoim pokoju, oddając się powolnej agonii.
                Do jej uszu dotarł dźwięk tupotu nóg, ale machinalnie go zignorowała. Jej rodzice często stawali w drzwiach jej pokoju, by po raz kolejny spróbować dotrzeć do niej, ale w ostatniej chwili poprzestawali tylko na spoglądaniu na nią zbolałym wzrokiem. A ona nie potrafiła im spojrzeć w oczy. Nie potrafiła już nic.
***
                Nie wiedział czy to dobry pomysł. Nie sądził, żeby to pomogło. Przecież on, jego żona i Laura niejednokrotnie starali się porozmawiać z Dorą, dowiedzieć co się wydarzyło, więc niby dlaczego akurat on miałby czegoś dokonać? Jednak nie zabronił Andromedzie go wezwać. Dromeda była w takich sprawach nieugięta i nawet gdyby Ted protestował, zrobiłaby po swojemu. Dlatego z nietęgą miną przyglądał się przybyszowi, który właśnie odmawiał zdjęcia płaszcza.
- Dziękuję, że się zgodziłeś. My już naprawdę nie wiemy co robić. – stwierdziła Andy prowadząc gościa do salonu. – Pomyślałam, że może ktoś z Zakonu miał z nią kontakt i wie co się stało.
- Nikt z nią nie rozmawiał od czasu jej pobytu w Mungu. – burknął niewyraźnie, rozglądając się po domu. – Ostatnimi, którzy z nią rozmawiali byli Tomson i Lupin. Twierdzą, że Tonks czuła się całkiem dobrze, ale wiadomość o Syriuszu…
- Właśnie ostatnio się zastanawiałam, czy jej stan nie ma czegoś wspólnego z nim. –Andromeda zmarszczyła brwi i westchnęła ciężko. – Byli ze sobą blisko, a teraz on może się już nigdy nie obudzić.
- Wątpię. – mruknął Ted. – To do niej nie pasuje, przejęła się, ale nie załamałaby się tym aż tak. Nie pamiętacie jak było z Amelią?
- Nie przypominaj nawet! Zaczęła pić, palić i brać te okropne proszki.- oburzyła się Dromeda na to wspomnienie. – Wtedy miała koło siebie Charliego i Sarę, a teraz? Ona pewnie myśli, że została sama. Syriusz naprawdę wiele dla niej znaczył.
- Znaczy. Zapominacie wszyscy, że on nadal żyje! – zdenerwował się Ted. Miał już naprawdę tego dość. Jego puchońska natura nie przygotowała go na takie emocje. Chciał wieść życie spokojne, radosne i pozbawione sytuacji takich jak ta. – Gdyby umarł, mogłaby się załamać, ale to Dora. Ona dostrzegłaby w tej sytuacji coś dobrego.
- No nic, porozmawiam z nią. – postanowił gość i wyszedł z pomieszczenia, by rozpocząć wspinaczkę po schodach.
- Wiesz, że to nic nie da, prawda? – spytał Andromedy, a ona spojrzała na niego smutno.
***
                Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu i prawdę powiedziawszy cieszył się z tego powodu. Wystrój pasował do Nimfadory, był tak samo dziecinny jak ona. Prawdę powiedziawszy był tak samo dziecinny jak ona kiedyś. Musiał przyznać, że Tonks wydoroślała od kiedy przyłączyła się do Zakonu i przestała postrzegać wszystko w różowych kolorach. Czy to było dobre? Jego zdaniem tak. W końcu przestała być niepoprawną optymistką i zaczęła spoglądać na świat, taki jaki on naprawdę jest. Jednak ta ponura atmosfera jaka panowała w tym pomieszczeniu kompletnie nie pasowała do Tonks.
                Co prawda jej matka mówiła mu, że aurorka jest w beznadziejnym stanie, ale nie przypuszczał, że jest aż tak źle. Odchrząknął znacząco, ale ona nie zareagowała w żaden sposób. Nadal leżała na łóżku zwinięta w kłębek, jakby chciała zająć jak najmniej miejsca. Odchrząknął po raz drugi, ale znowu nie wydarzyło się nic.
- Tonks, do jasnej cholery. – warknął znacząco Szalonooki i przykuśtykał do łóżka. Ta jednak nic nie odpowiedziała. Ciągle leżała odwrócona do niego plecami jak spetryfikowana. Chwycił ją swoją ciężką dłoń za ramię i pociągnięciem ręki przewrócił ją w swoją stronę. – Tonks!
                Nie spodziewał się zobaczyć jej w takim stanie. Ujrzał jej wychudłą twarz, ciemne cienie pod zapłakanymi oczami i sine usta, które drżały niebezpiecznie, zwiastując kolejny wylew łez. Posklejane strąki włosów, o wyblakłej brudno różowej barwie sprawiały, że wyglądała jeszcze żałośniej. Dawna Tonks nigdy nie płakała. Po raz pierwszy Alastor zastanawiał się czy ta zmiana faktycznie wyszła Nimfadorze na dobre.
- Co się z tobą stało? – mruknął, a ta pociągnęła jedynie nosem, starając się z powrotem odwrócić. Ale Moody nie pozwolił jej na to. – Patrz na mnie jak do ciebie mówię! Oszalałaś? Co było na tyle ważne, że teraz wyglądasz jak inferius? Odezwij się, Tonks! – potrząsnął nią mocno, a ta tylko zamknęła oczy. – Pamiętasz jak opowiadałem ci o… Wiesz o Anet? Też przeżyłem jej stratę, ale nie popadłem w żaden obłęd, nie zachowywałem się tak jak ty. Nie możesz się zamknąć tutaj i zagłodzić na śmierć. Ja tego nie zrobiłem i ty też nie możesz, nie ważne jak bardzo to boli.
- Zostaw mnie. – Słowa które wypłynęły z jej ust miały tak żałosne brzmienie, że ścisnęły Szalonookiego za serce. Słychać było, że Tonks nie odzywała się do nikogo słowem od jakiegoś czasu, bo jej głos brzmiał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Był ochrypły, cichy i smutny. Moody zrozumiał, że w ten sposób do niej nie dotrze.
- Dobra, dość zgrywania dobrego wujka. Mam zasadniczo gdzieś twoje uczucia i rozterki sercowe. Mało mnie obchodzi, że jakiś twój chłoptaś potraktował cię jak zabawkę, że byłaś w szpitalu, że Black leży nie przytomny. Rozumiesz, nie obchodzi mnie to! Jesteś członkiem Zakonu Feniksa! Jest wojna do jasnej cholery, a ty zalegasz w łóżku i rozpaczasz nas swoim nieudanym życiem. Pomyślałbym o tobie wszystko, ale że jesteś słaba! – wydarł się na nią, a ona wbiła w niego smutne spojrzenie. – Przysięgałaś wierność Zakonowi, przysięgałaś bronić innych i wykonywać polecenia! Więc ogarnij się, doprowadź do względnego porządku i jutro masz się stawić na King’s Cross bez żadnych dyskusji.
                Moody odwrócił się i już miał opuścić ten pokój, ale dodał jeszcze.
- Potrafisz ukrywać emocje, wykorzystaj to. Tak jak ja…
***
                Czuł się beznadziejnie i trudno było mu stwierdzić, co było tego głównym powodem. Żal, który wypełniał całe jego ciało, a jego źródło mieściło się w sercu czy może potworny ból głowy, zwany potocznie kacem. Przed wyjściem bezskutecznie starał się oczyścić swoją postać z zapachu Ognistej. W sumie myślał, że mu się udało i nikt się nie zorientuje, ale…
- Remusie. – powiedziała Molly Weasley, odciągając go na bok od swojego męża, bliźniaków i Moody’ego. – Kochany Remusie, wiem jak musi być ci ciężko.
- Nie wiem o co ci chodzi, Molly. – stwierdził butnie, bojąc się, że kobieta wie o tym co się wydarzyło między nim, a Tonks.
- Nie musisz udawać. Wszyscy wiemy jak wiele dla ciebie znaczy Syriusz. To twój najbliższy przyjaciel i masz prawo cierpieć z powodu jego stanu, ale… Na Merlina, Remusie nie możesz tyle pić! Widać to po tobie. I jeszcze przychodzisz w takim stanie po Harry’ego. Ten biedny chłopak nie może odczuć jak źle jest nam wszystkim, zwłaszcza tobie.
                Musiał się z nią zgodzić dla świętego spokoju, a także z czystej rozsądności. Wiedział, że Harry cierpi najbardziej ze wszystkich po tym co wydarzyło się w Departamencie Tajemnic, między innymi właśnie dlatego się tutaj zjawili. Jednak wiedział równie dobrze, że on sam nie jest w stanie poradzić sobie ze swoim cierpieniem.
- Powinna już tu być. – mruknął Moody rozglądając się po peronie.
- Och na pewno się zjawi. – stwierdził Artur. – Ona zawsze przychodzi.
                I wtedy jakby na zawołanie i ku rozpaczy Remusa pojawiła się ona. Wyglądała tak jak w momencie gdy po raz pierwszy spotkał ją na Grimmauld Place. Miała na sobie dżinsy z mnóstwem różnokolorowych łat i jaskrawofioletową koszulkę z nazwą jej ulubionego zespołu. Swoją drogą myślał, że przestała być fanką Fatalnych Jędz. Jej różowe włosy połyskiwały w promieniach słońca, a uśmiech gościł na jej zaróżowionej twarzy.
- Cześć wam! – zawołała radośnie, machając do nich i podbiegła szybko do miejsca gdzie stali. – Już się bałam, że się spóźnię.
- Kochanieńka, czekaliśmy na ciebie! – zaszczebiotała Molly i objęła Tonks w matczynym uścisku, tak jak to uprzednio uczyniła również z nim samym. Miała pewnie nadzieję, że w ten sposób ukoi ich ból po swego rodzaju utracie Syriusza. – Ale jeszcze nie przyjechali. Udało ci się zdążyć.
- Chłopaki, ale się odstawiliście! – zawołała Dora i podeszła z uśmiechem do bliźniaków, mijając przy tym Remusa, którzy dumnie wypieli piersi do przodu. – Czy ja dobrze widzę, że to…
- Smocza skóra! – oznajmił Fred, gładząc przy tym lśniący materiał.
- I to najlepszy gatunek! – dodał George, okręcając się dookoła.
- Widzę, że prowadzicie złoty interes. – pochwaliła ich.
- Musisz do nas wpaść! Są straszne tłumy, ale dla ciebie znajdziemy czas.
- Jasne, że wpadnę, ale nie wiem kiedy. – obiecała im  i obdarzyła wszystkich zebranych promiennym uśmiechem. Wszystkich oprócz Remusa.  – Właściwie to co my tu robimy?
- Potter ostatnio dużo przeszedł, musimy zadbać o to żeby ci mugole, u których mieszka, traktowali go należycie. – wyjaśnił Szalonooki. – Dobrze wyglądasz, Tonks.
- Dzięki, Moody. – Lupinowi wydawało się, że w tym komplemencie zawarte było coś więcej niż pochwała wyglądu Nimfadory, ale ból głowy nie pozwalał mu na przemyślenie tego. Remus nie brał udziału w dalszych rozmowach, tylko ślepo wpatrywał się w Tonks. Z amoku wyrwała go dopiero Molly, która zaczęła wołać.
- Ron, Ginny! Och i ty Harry! Jak się czujesz, mój kochaneczku?
- Świetnie. – stwierdził młody Potter, a Lupin wyczuł w jego głosie kłamliwą nutę. Kiedy Harry wyrwał się już z objęć Molly, Remus podszedł do niego i podał mu rękę, tak jak robili to wujkowie witając się ze swoimi siostrzeńcami.
- Czołem, Harry! – powiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej optymistycznie.
- Cześć. Nie spodziewałem się… Co wy tu wszyscy robicie?
- Cóż, pomyśleliśmy sobie, że dobrze by było uciąć pogawędkę z twoją ciotką i wujem, zanim zabiorą cię do domu. – wyjaśnił Lupin, obejmując chłopaka ramieniem, ale odsunął się od niego po chwili, nie chcąc by ten wyczuł od niego alkohol.
- Nie wiem czy to dobry pomysł…
- Och, sądzę, że bardzo dobry… - mruknął Moody. – To chyba oni, tak, Potter?
                Wszyscy zwrócili swoje spojrzenia za siebie, gdzie stało troje ludzi, w których Remus rozpoznał Dursleyów. Nie wyglądali na zadowolonych widokiem grona witającego ich podopiecznego. Na komendę Molly wszyscy obecni podeszli do rodziny mugoli, a głos zabrał Artur, który wyjątkowo uprzejmie się przywitał.
- Dobry wieczór. Może mnie pan pamięta, jestem Artur Weasley. – oznajmił, uśmiechając się. – Pomyśleliśmy sobie, że zamienimy z państwem parę słów na temat Harry’ego.
- Tak, o tym jak jest traktowany, gdy przebywa w państwa domu. – mruknął ochryple Moody, a to nie spodobało się wujowi Harry’ego.
- Nie sądzę, by mogło pana obchodzić, co się dzieje w moim domu… - odezwał się, jeżąc swoje sumiaste wąsy.
- Zdaje mi się, że to, czego pan nie sądzi, mogłoby zapełnić kilka tomów, panie Dursley. – warknął Moody, ku zadowoleniu obecnej młodzieży, która uśmiechnęła się ukradkiem.
- W każdym razie nie w tym rzecz. – wtrąciła Tonks. Remus przyglądał się, jak Nimfadora odrywa rozbawione spojrzenie od Szalonookiego i zwraca się do mugoli. – Chodzi o to, że jeśli się dowiemy o maltretowaniu Harry’ego…
- A proszę się nie łudzić, na pewno się o tym dowiemy. – dodał Lupin, nie mając nawet takiego zamiaru. Nie wiedział czemu się odezwał, po prostu słowa wypłynęły z jego ust, gdy patrzył na Tonks. Ta rzuciła mu przelotne spojrzenie, by w tej samej chwili odwrócić wzrok.
- Zatem jeśli dotrze do nas sygnał, że Potter jest źle traktowany, to będziecie mieli z nami do czynienia. – rzekł Moody.
- Grozi mi pan? – zawył oburzony Dursley.
- Tak, grożę. – odparł zadowolony Szalonooki.
- Czy ja wygląda na człowieka, którego można zastraszyć?
- No.. – mruknął Moody i odsunął melonik, który do tej pory zasłaniał jego magiczne oko, do tyłu i zmierzył swojego rozmówcę od góry do dołu. – Tak, muszę wyznać, że nakoś takiego mi pan wygląda, panie Dursey. – Odwrócił się do Harry’ego. – No więc, Potter, daj znać, jak będziesz nas potrzebował. Jeżeli przez trzy dni z rzędu nie otrzymamy od ciebie żadnej wiadomości, to kogoś tam wyślemy… - stwierdził, poczym ścisnął ramię chłopaka ręką. – To na razie Potter.
- Uważaj na siebie, Harry. – powiedział cicho Remus i posłał mu dobrotliwy uśmiech. – Będziemy w kontakcie.
- Trzymaj się! – zawołała Tonks, rzucając się Potterowi na szyję. – Mam nadzieję, że szybko się zobaczymy.
                Wszyscy spoglądali jak Harry odchodzi wraz z wujostwem, by potem wspólnie udać się do jednej z mniej uczęszczanych uliczek koło dworca i kolejno deportować się do swoich domów. Nieszczęśliwym zrządzeniem losu jako ostatni zostali Remus i Tonks. Mogli tak po prostu okręcić się dookoła i zniknąć, tak pewnie byłoby łatwiej, ale żadne nie potrafiło tego zrobić…
- Zostawiłaś u mnie swoje rzeczy i nie wiem co z nimi zrobić. – odezwał się pierwszy, nie patrząc na nią.
- Możesz zrobić z nimi co tylko chcesz. Nie ma tam chyba nic szczególnego. – stwierdziła pewnym głosem.
- Jeżeli być jednak chciała je odzyskać, musisz szybko dać mi znać. – oznajmił, przełykając głośno ślinę. – Niedługo wyjeżdżam z Londynu.
- Jak to? – zdziwiła się Tonks, automatycznie spoglądając na niego.
- Wczoraj był u mnie Dumbledore. Najpóźniej w połowie sierpnie wyjeżdżam na stałe. Dobrze wiesz, że podjąłem się misji. – wyjaśnił. – Ale może to i lepiej.
- Może…
- Na pewno. Pomoże nam to zapomnieć o… Sama wiesz o czym. – mruknął markotnie, odwracając wzrok. – Z resztą widzę, że się trzymasz i…
- Staram się ogarnąć. Zacząć od początku. – przerwała mu Tonks, nie chcąc słuchać jak wspomina o ich krótkim związku. – Nie będę się teraz żegnać, bo pewnie zobaczymy się do tego czasu.
- Z pewnością. – zgodził się z nią Remus.
- Wiesz, będę już lecieć. Mam parę spraw do załatwienia… Muszę iść do Ministerstwa i w ogóle. – westchnęła Dora. – To cześć.

                I zniknęła. Z uśmiechem na ustach, a Remus w ten uśmiech uwierzył. Bo skąd miał wiedzieć, że był on kłamstwem? 

I tak oto w ten sposób dobrnęliśmy do końca piątej części najwspanialszej sagi na świecie. Korciło mnie, żeby dodać część tej notki za tydzień jako setny rozdział i tak okrągło zakończyć pewien etap, ale byłoby to chyba zbędne. Też tak myślicie? Myślę, że ten rozdział jest całkiem udany, a to dziwne. Bo raczej nie przepadam za tymi, w których pojawiają się fragmenty książkowe. Ten jednak jakoś mi się podoba, a wam?

5 komentarzy:

  1. Twoja odpowiedź na mój komentarz nieźle mnie zmotywowała ;) Kto wie, może niedługo zacznę stosować się do zasady czytam=komentuję?

    PIERWSZA! - musiałam ;) Naprawdę, jestem pierwsza pierwszy raz ;)
    A teraz na poważnie:
    Pierwszy akapit, pierwsze zdanie, a ja już jestem zauroczona. O tak, świat to okropna wredota i zatrzymać się nie chce, tylko ciągle się kręci, i kręci, i kręci... coś o tym wiem, chociaż w sytuacji Tonks nigdy nie byłam.
    Ted nie wierzy, że Alastor pomoże. Ale Alastor to stary, doświadczony auror i Dorę zna - i jego przemowa przemawia do mnie o wiele bardziej, niż jakby miał koło Tonks usiąść i mówić, że "wszystko będzie dobrze". To chyba mój ulubiony fragment rozdziału. Życiowy... cóż, podoba mi się. Tylko masz i w pierwszym, i w drugim zdaniu zwrot: "prawdę powiedziawszy". Czepiam się, wiem, ale niektórych może to razić ;) Zresztą o takim powtarzaniu się też wiem co nieco... A, i jeszcze ostatnie zdanie tego fragmentu. Też mi się podoba. Przemawia do mnie chyba najbardziej z całego tego rozdziału.
    Tonks pojawia się na King's Cross wesoła, a mi przychodzi do głowy to, że "za dnia najczęściej uśmiechają się ci, którzy w nocy najczęściej płaczą". Pasuje trochę.
    Rozmowa Tonks i Remusa też dobra. I ostatnie zdanie całego rozdziału, też do mnie trafia. Takie zdanie Numer Dwa, bo tekst Szalonookiego jest najlepszy.
    I tak oto kończymy piątą część. Remus niedługo wyjeżdża, a Tonks, z tego co pamiętam, będzie miała dyżury w Hogsmeade...? Cóż, za szóstą częścią raczej nie przepadam - i to głównie dlatego, że kiedy zaczęła się moja przygoda z Harrym Potterem zabicie Dumbledore'a było dla mnie zbrodnią absolutną. A później jakoś nie złożyło się, żebym przeczytała tę część drugi raz. Może teraz?
    Mi się podoba. I chyba powoli zaczynam rozumieć, dlaczego niektórzy dodają komentarze w stylu "super notka, czekam na więcej", no bo ile można słodzić? Za którymś razem "l" ci umknęło w nazwisku "Dursley", i gdzieś mi zabrakło przecinka, ale to drobiazgi.
    Cóż pozostaje mi więcej? Ano mieć nadzieję, że następna notka niedługo.
    Ms. Darkness

    OdpowiedzUsuń
  2. Piąta część to moja ulubiona, mimo, że Syriusz... ugh, nic.
    Rozdział cudowny. Scena rozmowy Remusa i Tonks taka... sztuczna. I smutna. Czy on naprawdę jest taki ślepy, czy może tylko udaje? Bierz się w garść, Lupin! Tak sądziłam, że Tonks wpadnie radosna i uśmiechnięta. To do niej podobne.
    Czekam na następny rozdział :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, zapomniałam napisać jeszcze, że szablon jest cudowny!

      Usuń
  3. Kocham Cię i twoje pomysły. Co to jest "czysta rozsądność"? Nigdy nie spotkałam się z takim określeniem.
    Dziwi mnie, że Remus tak łatwo uwierzył w dobry stan Tonks. Przecież kto jak kto, ale on zna ją bardzo dobrze. Ale może widzi to, co chce widzieć.
    I zapomniałam jeszcze dodać, że CZEKAŁAM NA TEN ROZDZIAŁ CAŁY WEEKEND! A Ty dodajesz w niedzielę wieczorem. Dopiero dzisiaj mogłam przeczytać ten rozdział.
    Podoba mi się ta ludzka twarz Moody'ego. Kolejny raz pokazałaś, jak bardzo zależy mu na Tonks. Czekam na więcej,
    Pozdrawiam
    PS. Pisałam Ci już o tym kilkukrotnie, ale jesteś geniuszem w kwestii szablonów. Ten jest cudem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć! Nie wiem, czy się w to "bawisz", ale zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej znajdziesz u mnie (colleen-carter.blogspot.com). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń