Cisza.
Spokój. Ciemność. Nicość.
„Czy tak wygląda śmierć?” – spytała samą
siebie Nimfadora. Myślenie było w tym momencie jedyną bezbolesną czynnością, na
jaką mogła sobie pozwolić. Chociaż nie… Wysiłek umysłowy również sprawiał jej
ból. Całe ciało miała obolałe i jakby z ołowiu. Czuła się taka ociężała i
wyczerpana. A skoro czuła, to musiała żyć. To jeszcze nie był jej czas. Jednak
nie pamiętała dlaczego jej stan był taki paskudny. Nie miała siły by się nad
tym zastanawiać. Jedyne czego teraz pragnęła to pozostać w błogiej
nieświadomości i wygodnym, ciepłym łóżku. Wzięła głęboki oddech, aż klatka
żebrowa ją zabolała.
Zapach,
który dostał się do jej nozdrzy, nie pozwolił jej jednak odpocząć. Powoli
czarna plama, zalegająca na kartach jej pamięci, zaczęła zanikać, pozwalając by
na jej miejsce wstąpiły strzępki ostatnich wspomnień. Mroczna komnata, łuk,
śmierciożercy, Zakon, walka bez wytchnienia na życie i śmierć… Wszystko
przykrył nagły niepokój. Jak to wszystko się skończyło? Co przyniosła ze sobą
bitwa, a co zabrała? Serce zaczęło jej bić jak oszalałe, a ból, jaki przy tym
wywoływało, był nie do zniesienia. Nagle przypomniała sobie o pewnej osobie.
Osobie, która również wywoływała u niej palpitacje serca, ale w dobrym tego
słowa znaczeniu.
Remus…
Nigdy nie spodziewała się, że potrafi taki być, nie myślała, że zobaczy Remusa
Lupina z zimną krwią ciskającego w wroga kulą ognia, zasypującego przeciwników
gradem klątw, tnącego różdżką z taką gracją, siłą i pewnością w walce na śmierć
i życie. Remus bił się jakby był właśnie do tego stworzony, tak, że jedno
spojrzenie dawało Tonks siłę do walki. Nie znała takiego Lupina. Ale czy naprawdę chciałaby znów widzieć w
Remusie tylko człowieka miłego, smutnego i pełnego życzliwości wobec całego
świata? Pokochała go takim, ale w głębi serca wiedziała, że jest w nim coś
więcej, jakaś drzemiąca siła, którą próbował ukryć przed światem, a podczas tej
walki właśnie ją ujawnił… Widziała go przepełnionego siłą i determinacją,
której brakowało mu na co dzień. Takim go właśnie widziała i już nigdy o tym
nie zapomni.
- Remus… -
wyrwało się z jej zaschniętego gardła. Piękne imię jej ukochanego,
wypowiedziane zachrypniętym, słabym głosem, rozbrzmiewało w jej głowie niczym
najwspanialsza pieśń bitewna.
- Jestem
tutaj. – Cichy szept i ciepły głos okalający te dwa cudowne słowa, wprawił
Tonks w szok. Myślała, że jest sama, a jednak ktoś przy niej czuwał, był przy
niej. Ciepły, troskliwy ton jakim przemówił, chociaż wybrzmiewały w nim strach
i zdenerwowanie, sprawił, że poczuła się bezpiecznie – tak jak zawsze się przy
nim czuła. To musiał być Remus.
Zapragnęła otworzyć oczy i
rzucić mu się na szyję. Jednak nie było to takie łatwe. Z trudem uniosła
powieki, mrużąc je z powrotem. Chwile jej zajęło, nim przyzwyczaiła się do
panującej w pomieszczeniu jasności. Wszystko było rozmazane. Jego twarz
wydawała się być plamą, która z każdą sekundą przybierał swój właściwy kształt.
Był potwornie blady, a nad jego brwią widniała świeża blizna, do tego był
strasznie rozczochrany i nieogolony. Nigdy go nie widziała w takim stanie,
nawet po pełni. Jednak jego oczy się nie zmieniły. Ciepłe tęczówki w kolorze
płynnego, złocistego miodu, spoglądały na nią z rozczulającą troską. Kąciki ust
Dory drgnęły.
- Remus. –
Wypowiedziała po raz kolejny jego imię z taką czułością, jakby chciała nim
przekazać całe swoje uczucie, które przed nim ukrywała. Dostrzegła słaby
uśmiech na jego twarzy. Jęknęła, unosząc dłoń do jego twarzy i gładząc go po
zarośniętym policzku. Westchnął i ujął ją w swoje ręce, tuląc do siebie.
- Wszystko
dobrze… - wychrypiał cicho, muskając ustami wierzch jej dłoni. Tonks
zrozumiała, że coś jest nie tak. – Twoi rodzice przed chwilą wyszli, ale zaraz
ich powiadomię…
- Nie…
Remusie, co się stało?
- Nic,
Tonks. Odpoczywaj, wszystko jest… - zapewniał ją, ale ona nie wierzyła.
- Nie zbywaj
mnie tak. Chcę wiedzieć… - spróbowała przemówić stanowczo, ale nie najlepiej
jej to wyszło. – Jestem w szpitalu, dlaczego?
- Tak, w Mungu.
– pokiwał głową i przyjrzał się jej twarzy. Domyślała się, że jest w opłakanym
stanie, ale nie miała siły by to zmienić. – Bellatrix… ona wykorzystała chwilę
i…
Teraz nagle przypomniało jej się
wszystko. Zacięty pojedynek z jej ciotką, zielony promień pędzący w stronę
Blacka i purpurowy, oślepiający błysk, a także ten mrożący krew w żyłach śmiech
psychopatki.
- Syriusz,
czy on… - Spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej, ale Remus położył jej
dłoń na ramieniu i powstrzymał. Nic nie odpowiedział. – Widziałam Avadę pędzącą
w jego kierunku! Czy ona go…
- Nie
trafiła go… - szepnął. Dora opadła na poduszko z ulgą. Więc żył…
- A inni?
Moody, widziałam jak leżał nieprzytomny… Kingsley, dzieciaki…
- Spokojnie,
Tonks. Musisz odpocząć, później ci wszystko opowiem. – spróbował ją uspokoić,
ale na nic były jego starania. Nimfadora musiała wiedzieć co się wydarzyło.
- Nie!
Powiedz mi wszystko, nawet najgorszą prawdę. – zażądała. Remus westchnął i
puścił jej dłoń.
- Pomfrey
się nimi zaopiekowała. – stwierdził Lupin, nie patrząc jej w oczy.
- Czyli wszyscy
są bezpieczni?
- Tak,
wszyscy są bezpieczni. – przytaknął Remus, a ona z ulgą zamknęła oczy. Nikomu
nie stało się nic poważnego, nie musiała się martwić.
- Jak to się
skończyło?
- Opowiem ci
o tym później. A teraz pójdę zawiadomić wszystkich, że się obudziłaś. –
stwierdził, podnosząc się. Tonks w ostatniej chwili zacisnęła palce na jego
dłoni.
- Zostań ze
mną, Remusie. – poprosiła, a on bez chwili wahania wrócił na miejsce, nie
puszczając jej ręki.
Jeżeli było coś dobrego w tym,
że znalazła się w szpitalu, to właśnie był on. Świadomość, że jest obok ciebie
mężczyzna, którego kochasz, że trzyma cię za rękę i nie puszcza bez względu na
wszystko, sprawiała, że Tonks czuła się dobrze. Tyle czasu jej unikał, a teraz
był przy niej i tylko to się liczyło.
***
- Zaklęcie perdre corporis.
Nazwaliśmy je klątwą wyniszczenia. – oznajmił rzeczowym tonem uzdrowiciel,
spoglądając w swoje notatki.
- To
zaklęcie brzmi znajomo. – stwierdziła Dora, zastanawiając się, gdzie mogła je
wcześniej usłyszeć. W sali byli również jej rodzice, a także Remus, który nie
opuścił Nimfadory. Wilkołak stał jednak w kącie, podczas gdy Tonksowie trwali
przy córce.
- Jest pani
trzecią osobą, u której stwierdzono tą klątwę. – mruknął uzdrowiciel i poprawił
okulary na nosie. – Pierwszym przypadkiem, jak pani zapewne doskonale pamięta,
była pani kuzynka. Jej przypadek okazał się jednak prosty, zaklęcie zostało
rzucone nieudolnie i szybko ją wyleczyliśmy. – Tonks przypomniała sobie nagle
młodego śmierciożerce i Laurę stającą w jej obronie. – Druga osoba nie przeżyła
nawet dnia, obawialiśmy się, że i z panią tak się stanie. Trafiła pani do nas w
ostatniej chwili, a i tak nie dawaliśmy pani sporych szans. Osoba, która panią
raniła musiała być wyjątkowo okrutna.
- I była. –
mruknął Remus jednocześnie z Tonks. Wspomnienie wściekłeś Bellatrix sprawiało,
że tej dwójce włos się jeżył na karku.
- W każdym
bądź razie, pani organizm jest bardzo silny i uporał się ze skutkami zaklęcia.
- Jakie
właściwie były jego skutki? – spytała Tonks, która nie pamiętała nic oprócz
paraliżującego bólu.
- Zaklęcie
ma na celu zniszczenie organizmu od środka. Zaczyna się od palącego bólu w
okolicy klatki piersiowej, jest on tak potężny, że ofiara niemal natychmiast traci
przytomność. Później klątwa opanowuje całe ciało, powolnie niszcząc każdą
komórkę ciała, by na końcu doprowadzić do bolesnego zgonu. Do czego na
szczęście w pani przypadku nie doszło.
- Czy moja
córka długo będzie musiała tutaj zostać? – spytał Ted, kładąc Dorze rękę na
ramieniu. Jej rodzice byli bardzo zdenerwowani, a radość jaka nimi zawładnęła,
gdy Lupin powiadomił ich o przebudzeniu Tonks, była nie do opisania. Andromeda zalała się łzami, w momencie gdy
ujrzała Dorę, uśmiechającą się słabo.
- Nie wydaje
mi się. Pańska córka jest w dobrym stanie. – stwierdził uzdrowiciel. - Jednak
zalecałbym by pozostała u nas na obserwacji jeszcze kilka dni. Zregeneruje w
tym czasie siły i odpocznie trochę.
- Dziękujemy
panu. – Westchnęła Dromeda i pogłaskała swoją córkę po policzku. Tonks nie
lubiła takich nadmiernych czułości ze strony swoich rodziców, czuła się wtedy
jak maleńkie dziecko, którym przecież nie była.
- Taka moja
praca. A teraz przepraszam, chciałbym zamienić z panem jeszcze słówko. –
Skierował swoje słowa do Remusa, który kiwnął głową i wyszedł za uzdrowicielem
na korytarz.
- Czego on
chce od Remusa? – spytała rodziców, a oni pokręcili głowami, jakby nie chcieli,
albo nie mogli powiedzieć.
Nimfadora niewiele wiedziała o
tym jakie konsekwencje przyniosła ze sobą bitwa. Remus ciągle powtarzał, że opowie
jej o tym później, kiedy napierze już sił, a rodzice kręcili głowami i pytali
cały czas czy przypadkiem nie jest głodna, albo czy nie chce odpocząć, lub czy
nie poprawić jej poduszki. Irytowało ją to niezmiernie, bo oprócz tego, że „w
Zakonie się wiele zmieniło”, to nie wiedziała nic.
***
Tonks nigdy nie liczyła na takie
zainteresowanie swoją osobą. Jeszcze tego samego dnia, kiedy się przebudziła,
odwiedziło ją wiele osób. Rodzice nie odstępowali jej łóżka na krok, a Remus
cały czas krążył między jej salą, a korytarzem. Hestia odwiedziła ją jako
pierwsza, pytała ją o samopoczucie, opowiadała o tym co ostatnio się u niej
wydarzyło, ale nie odpowiedziała na żadne z pytań, które zadała jej Tonks.
Zbywała ją tak jak rodzice i Remus. Na odchodne zapewniła ją, że Charles
przyjdzie odwiedzić ją następnego dnia z rana. Następnie odwiedzili ją Molly i
Bill, a i oni nie udzielili jej żadnych odpowiedzi. Bill rozładowywał napięcie,
śmiejąc się z tego jaką to Tonks jest łamagą, a Molly jak zwykle przesadzała z
matkowaniem. Kolejną osobą, która u niej zawitała, była Laura. Ona również nie
udzieliła jej żadnych informacji, bo i sama nic nie wiedziała, a przynajmniej
tak uważała. Później odwiedzili ją Estera z Giuseppe, a po nich Kingsley, który
nadal uskarżał się na prawą nogę. Co dziwne każdy z jej gości odwiedzał ją w
odstępie godziny od poprzedniego członka Zakonu. Wydawało się to nienaturalne,
ale Tonks poddała się już i nie wypytywała o nic. Czekała tylko, aż będzie
mogła wyjść ze szpitala i dowiedzieć się wszystkiego.
Kolejnego dnia, gdy tylko się
obudziła, ujrzała Remusa, który drzemał niespokojnie na krześle oparty o
ścianę. Wyglądał tak niespokojnie, że Tonks miała ochotę wstać i wziąć go w objęcia.
Jednak nie chciała go budzić. Wiedziała, że był przy niej całą noc, a krzesło
nie jest zbyt wygodnym posłaniem.
Nie wiedziała czy to właściwe,
ale każda minuta, którą Remus przy niej spędzał, dawała jej nadzieje, że i on
odwzajemnia uczucie, którym go darzyła. Myślała, że dla niego są tylko
przyjaciółmi, ale czy to jak o nią się troszczył, nie wybiegało trochę poza
granice przyjaźni? Pragnęła tego najbardziej na świecie. Wpatrując się w jego
zmęczoną twarz, nie zauważyła kiedy otworzył oczy.
- Dzień
dobry, Doro. – westchnął cicho, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Tonks serce zabiło mocniej. Po raz pierwszy użył zdrobnienia jej imienia i
wypowiedział je tak pieszczotliwie. Nie żeby przeszkadzało jej, że zwraca się
do niej po nazwisku, ale to było jak zrobienie kroku bliżej niej.
- Dzień
dobry. Czemu tutaj spałeś? Idę o zakład, że to krzesło jest mniej wygodne niż
wygląda.
- Nie miałem
za bardzo gdzie się podziać, poza tym ktoś musiał pilnować, żebyś nie
wyskoczyła przez okno. – odpowiedział jej, wstając i podchodząc bliżej jej
łóżka.
- Jestem aż
tak przewidywalna? – zapytała, śmiejąc się cicho. – Naprawdę mam ochotę wyjść z
tego łóżka. Ale nie musicie mnie pilnować, a ty spokojnie mogłeś się wyspać na
Grimmauld Place.
- Jak się
czujesz? – zapytał szybko, zmieniając temat. Tonks zmarszczyła czoło. Coraz
mniej podobało jej się zachowanie wszystkich dookoła.
- Dobrze,
naprawdę. Czasami czuję ucisk w klatce, kiedy biorę głęboki wdech, ale chyba
nic poza tym. – odpowiedziała spokojnie, przyglądając się swojemu ukochanemu.
Był smutny, chociaż nie… był zrozpaczony, a i tak doskonale to ukrywał. –
Remusie, co się stało? Co przede mną ukrywacie?
- Nie teraz,
Tonks…
- Jak nie
teraz to kiedy? – spytała, była zła na wszystkich dookoła. – Ja też walczyłam w
Departamencie, ja też ryzykowałam wszystko. Nie macie prawa odsuwać mnie od
wszystkiego.
- Nie
odsuwamy cię. Chcemy, żebyś wydobrzała i wtedy wszystko ci opowiemy. – zapewnił
ją Remus, ale ona pokręciła głową.
- Chcę
porozmawiać z Syriuszem. On niczego przede mną nie ukryje. – zażądała, a Remus
zwiesił głowę. Tonks przeraziła się. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że
wszyscy milkli, gdy tylko wspominała o Blacku albo o czymkolwiek z nim
związanym. – Remusie, czego mi nie mówicie?
- Masz
rację, Tonks. – mruknął Lupin nieswoim głosem i spojrzał jej w oczy. – Nie mamy
prawa dłużej tego ukrywać, bez względu na to jak bolesna jest prawda.
Oto i on - kolejny rozdział! Co o nim myślicie? Bardzo się cieszę, że poprzedni rozdział wam się spodobał. Bardzo mi zależało na tym, aby był realistyczny i wywołał wiele silnych emocji. Z tego co piszecie, udało mi się! Przepraszam za Syriusza. Może jego losy są dla was zaskoczeniem, ale miałam już co do niego plany od dawna, prawię od samego początku. Cały czas jednak zastanawiałam się czy zrobić właśnie tak. Wyjaśniam pewne sprawy. Teddy ma rację. Tonks oberwała tym samym zaklęciem co Laura, z resztą wytłumaczyłam to w rozdziale. Zazwyczaj przy wymyślaniu zaklęć wykazuję się znikomą kreatywnością. Wymyślam jego działanie, a później pomaga mi tłumacz. Perdre corporis - perdre z francuskiego oznacza tracić/rujnować, a corporis z łaciny ciało. Proste, prawda? Zrujnować ciało. I tyle, zero filozofii. To chyba na tyle! Do przeczytania!
Uciąć w takim momencie? Jak możesz?
OdpowiedzUsuńJak czytałam ten rozdział aż miałam łzy w oczach. Tak jak ostatnio. Wizja Remusa czuwającego przy ciężko chorej Tonks jest... brakuje mi dobrego słowa. Romantyczna? Urocza? Nie to nie to.
W każdym razie naprawdę się wzruszyłam.
Pozdrawiam
PS. Zapraszam do mnie
PPS. Jest "klatka piersiowa" a nie "klatka żebrowa"
Uciąć w takim momencie - no musiałam! Wybacz! :c
UsuńAż tak emocjonalny wyszedł? Wydawało mi się właśnie, że jest taki nijaki. Chociaż i tak jestem z niego zadowolona. Remus musiał trwać przy Tonks, bo inaczej być nie może.
Ta moja klatka żebrowa to jakiś hit! Ale tak to już jest - myślisz jedno, piszesz drugie. Dziękuję, że mi to wytknęłaś, już poprawiałam!
Pozdrawiam! c:
Hej, dawno mnie nie było, a tyle się zdarzyło! Bardzo Ci dziękuje, że nie zabiłaś Łapy. Mam nadzieje, że w następnym rozdziale dojdzie wyznania Dory.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
W takiej chwili uciąć!
OdpowiedzUsuńRozdział cudny, pełen emocji i dokładnie taki, jaki powinien być. Dziwię się, że widzę go dopiero teraz, ale kompletnie wyleciało mi z głowy zaglądanie na Twojego bloga, bo od ponad dwóch tygodni leżę i kwiczę w łóżku, a cały swój czas spędzam na oglądaniu seriali :D
Nie mogę się doczekać następnego. Pozdrawiam!
Dziękuję, ciesze się, że ci się podoba! :)
UsuńJa z przykrością muszę przyznać, że ostatnimi czasy nie zaglądałam do siebie, a moje postanowienie, że w końcu skomentuję twoją twórczość jak tylko skończę ją czytać, odwleka się w czasie.
Mam nadzieję, że wyzdrowiejesz (bo rozumiem, że jesteś chora) i wszystko będzie dobrze!
Pozdrawiam! :)