12.04.2015

95) Przebudzenie

                Cisza. Spokój. Ciemność. Nicość.
                „Czy tak wygląda śmierć?” – spytała samą siebie Nimfadora. Myślenie było w tym momencie jedyną bezbolesną czynnością, na jaką mogła sobie pozwolić. Chociaż nie… Wysiłek umysłowy również sprawiał jej ból. Całe ciało miała obolałe i jakby z ołowiu. Czuła się taka ociężała i wyczerpana. A skoro czuła, to musiała żyć. To jeszcze nie był jej czas. Jednak nie pamiętała dlaczego jej stan był taki paskudny. Nie miała siły by się nad tym zastanawiać. Jedyne czego teraz pragnęła to pozostać w błogiej nieświadomości i wygodnym, ciepłym łóżku. Wzięła głęboki oddech, aż klatka żebrowa ją zabolała.
                Zapach, który dostał się do jej nozdrzy, nie pozwolił jej jednak odpocząć. Powoli czarna plama, zalegająca na kartach jej pamięci, zaczęła zanikać, pozwalając by na jej miejsce wstąpiły strzępki ostatnich wspomnień. Mroczna komnata, łuk, śmierciożercy, Zakon, walka bez wytchnienia na życie i śmierć… Wszystko przykrył nagły niepokój. Jak to wszystko się skończyło? Co przyniosła ze sobą bitwa, a co zabrała? Serce zaczęło jej bić jak oszalałe, a ból, jaki przy tym wywoływało, był nie do zniesienia. Nagle przypomniała sobie o pewnej osobie. Osobie, która również wywoływała u niej palpitacje serca, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
                Remus… Nigdy nie spodziewała się, że potrafi taki być, nie myślała, że zobaczy Remusa Lupina z zimną krwią ciskającego w wroga kulą ognia, zasypującego przeciwników gradem klątw, tnącego różdżką z taką gracją, siłą i pewnością w walce na śmierć i życie. Remus bił się jakby był właśnie do tego stworzony, tak, że jedno spojrzenie dawało Tonks siłę do walki. Nie znała takiego Lupina. Ale czy naprawdę chciałaby znów widzieć w Remusie tylko człowieka miłego, smutnego i pełnego życzliwości wobec całego świata? Pokochała go takim, ale w głębi serca wiedziała, że jest w nim coś więcej, jakaś drzemiąca siła, którą próbował ukryć przed światem, a podczas tej walki właśnie ją ujawnił… Widziała go przepełnionego siłą i determinacją, której brakowało mu na co dzień. Takim go właśnie widziała i już nigdy o tym nie zapomni.
- Remus… - wyrwało się z jej zaschniętego gardła. Piękne imię jej ukochanego, wypowiedziane zachrypniętym, słabym głosem, rozbrzmiewało w jej głowie niczym najwspanialsza pieśń bitewna.
- Jestem tutaj. – Cichy szept i ciepły głos okalający te dwa cudowne słowa, wprawił Tonks w szok. Myślała, że jest sama, a jednak ktoś przy niej czuwał, był przy niej. Ciepły, troskliwy ton jakim przemówił, chociaż wybrzmiewały w nim strach i zdenerwowanie, sprawił, że poczuła się bezpiecznie – tak jak zawsze się przy nim czuła. To musiał być Remus.
                Zapragnęła otworzyć oczy i rzucić mu się na szyję. Jednak nie było to takie łatwe. Z trudem uniosła powieki, mrużąc je z powrotem. Chwile jej zajęło, nim przyzwyczaiła się do panującej w pomieszczeniu jasności. Wszystko było rozmazane. Jego twarz wydawała się być plamą, która z każdą sekundą przybierał swój właściwy kształt. Był potwornie blady, a nad jego brwią widniała świeża blizna, do tego był strasznie rozczochrany i nieogolony. Nigdy go nie widziała w takim stanie, nawet po pełni. Jednak jego oczy się nie zmieniły. Ciepłe tęczówki w kolorze płynnego, złocistego miodu, spoglądały na nią z rozczulającą troską. Kąciki ust Dory drgnęły.
- Remus. – Wypowiedziała po raz kolejny jego imię z taką czułością, jakby chciała nim przekazać całe swoje uczucie, które przed nim ukrywała. Dostrzegła słaby uśmiech na jego twarzy. Jęknęła, unosząc dłoń do jego twarzy i gładząc go po zarośniętym policzku. Westchnął i ujął ją w swoje ręce, tuląc do siebie.
- Wszystko dobrze… - wychrypiał cicho, muskając ustami wierzch jej dłoni. Tonks zrozumiała, że coś jest nie tak. – Twoi rodzice przed chwilą wyszli, ale zaraz ich powiadomię…
- Nie… Remusie, co się stało?
- Nic, Tonks. Odpoczywaj, wszystko jest… - zapewniał ją, ale ona nie wierzyła.
- Nie zbywaj mnie tak. Chcę wiedzieć… - spróbowała przemówić stanowczo, ale nie najlepiej jej to wyszło. – Jestem w szpitalu, dlaczego?
- Tak, w Mungu. – pokiwał głową i przyjrzał się jej twarzy. Domyślała się, że jest w opłakanym stanie, ale nie miała siły by to zmienić. – Bellatrix… ona wykorzystała chwilę i…
                Teraz nagle przypomniało jej się wszystko. Zacięty pojedynek z jej ciotką, zielony promień pędzący w stronę Blacka i purpurowy, oślepiający błysk, a także ten mrożący krew w żyłach śmiech psychopatki.
- Syriusz, czy on… - Spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej, ale Remus położył jej dłoń na ramieniu i powstrzymał. Nic nie odpowiedział. – Widziałam Avadę pędzącą w jego kierunku! Czy ona go…
- Nie trafiła go… - szepnął. Dora opadła na poduszko z ulgą. Więc żył…
- A inni? Moody, widziałam jak leżał nieprzytomny… Kingsley, dzieciaki…
- Spokojnie, Tonks. Musisz odpocząć, później ci wszystko opowiem. – spróbował ją uspokoić, ale na nic były jego starania. Nimfadora musiała wiedzieć co się wydarzyło.
- Nie! Powiedz mi wszystko, nawet najgorszą prawdę. – zażądała. Remus westchnął i puścił jej dłoń.
- Pomfrey się nimi zaopiekowała. – stwierdził Lupin, nie patrząc jej w oczy.
- Czyli wszyscy są bezpieczni?
- Tak, wszyscy są bezpieczni. – przytaknął Remus, a ona z ulgą zamknęła oczy. Nikomu nie stało się nic poważnego, nie musiała się martwić.
- Jak to się skończyło?
- Opowiem ci o tym później. A teraz pójdę zawiadomić wszystkich, że się obudziłaś. – stwierdził, podnosząc się. Tonks w ostatniej chwili zacisnęła palce na jego dłoni.
- Zostań ze mną, Remusie. – poprosiła, a on bez chwili wahania wrócił na miejsce, nie puszczając jej ręki.
                Jeżeli było coś dobrego w tym, że znalazła się w szpitalu, to właśnie był on. Świadomość, że jest obok ciebie mężczyzna, którego kochasz, że trzyma cię za rękę i nie puszcza bez względu na wszystko, sprawiała, że Tonks czuła się dobrze. Tyle czasu jej unikał, a teraz był przy niej i tylko to się liczyło.
***
                - Zaklęcie perdre corporis. Nazwaliśmy je klątwą wyniszczenia. – oznajmił rzeczowym tonem uzdrowiciel, spoglądając w swoje notatki.
- To zaklęcie brzmi znajomo. – stwierdziła Dora, zastanawiając się, gdzie mogła je wcześniej usłyszeć. W sali byli również jej rodzice, a także Remus, który nie opuścił Nimfadory. Wilkołak stał jednak w kącie, podczas gdy Tonksowie trwali przy córce.
- Jest pani trzecią osobą, u której stwierdzono tą klątwę. – mruknął uzdrowiciel i poprawił okulary na nosie. – Pierwszym przypadkiem, jak pani zapewne doskonale pamięta, była pani kuzynka. Jej przypadek okazał się jednak prosty, zaklęcie zostało rzucone nieudolnie i szybko ją wyleczyliśmy. – Tonks przypomniała sobie nagle młodego śmierciożerce i Laurę stającą w jej obronie. – Druga osoba nie przeżyła nawet dnia, obawialiśmy się, że i z panią tak się stanie. Trafiła pani do nas w ostatniej chwili, a i tak nie dawaliśmy pani sporych szans. Osoba, która panią raniła musiała być wyjątkowo okrutna.
- I była. – mruknął Remus jednocześnie z Tonks. Wspomnienie wściekłeś Bellatrix sprawiało, że tej dwójce włos się jeżył na karku.
- W każdym bądź razie, pani organizm jest bardzo silny i uporał się ze skutkami zaklęcia.
- Jakie właściwie były jego skutki? – spytała Tonks, która nie pamiętała nic oprócz paraliżującego bólu.
- Zaklęcie ma na celu zniszczenie organizmu od środka. Zaczyna się od palącego bólu w okolicy klatki piersiowej, jest on tak potężny, że ofiara niemal natychmiast traci przytomność. Później klątwa opanowuje całe ciało, powolnie niszcząc każdą komórkę ciała, by na końcu doprowadzić do bolesnego zgonu. Do czego na szczęście w pani przypadku nie doszło.
- Czy moja córka długo będzie musiała tutaj zostać? – spytał Ted, kładąc Dorze rękę na ramieniu. Jej rodzice byli bardzo zdenerwowani, a radość jaka nimi zawładnęła, gdy Lupin powiadomił ich o przebudzeniu Tonks, była nie do opisania.  Andromeda zalała się łzami, w momencie gdy ujrzała Dorę, uśmiechającą się słabo.
- Nie wydaje mi się. Pańska córka jest w dobrym stanie. – stwierdził uzdrowiciel. - Jednak zalecałbym by pozostała u nas na obserwacji jeszcze kilka dni. Zregeneruje w tym czasie siły i odpocznie trochę.
- Dziękujemy panu. – Westchnęła Dromeda i pogłaskała swoją córkę po policzku. Tonks nie lubiła takich nadmiernych czułości ze strony swoich rodziców, czuła się wtedy jak maleńkie dziecko, którym przecież nie była.
- Taka moja praca. A teraz przepraszam, chciałbym zamienić z panem jeszcze słówko. – Skierował swoje słowa do Remusa, który kiwnął głową i wyszedł za uzdrowicielem na korytarz.
- Czego on chce od Remusa? – spytała rodziców, a oni pokręcili głowami, jakby nie chcieli, albo nie mogli powiedzieć.
                Nimfadora niewiele wiedziała o tym jakie konsekwencje przyniosła ze sobą bitwa. Remus ciągle powtarzał, że opowie jej o tym później, kiedy napierze już sił, a rodzice kręcili głowami i pytali cały czas czy przypadkiem nie jest głodna, albo czy nie chce odpocząć, lub czy nie poprawić jej poduszki. Irytowało ją to niezmiernie, bo oprócz tego, że „w Zakonie się wiele zmieniło”, to nie wiedziała nic.
***
                Tonks nigdy nie liczyła na takie zainteresowanie swoją osobą. Jeszcze tego samego dnia, kiedy się przebudziła, odwiedziło ją wiele osób. Rodzice nie odstępowali jej łóżka na krok, a Remus cały czas krążył między jej salą, a korytarzem. Hestia odwiedziła ją jako pierwsza, pytała ją o samopoczucie, opowiadała o tym co ostatnio się u niej wydarzyło, ale nie odpowiedziała na żadne z pytań, które zadała jej Tonks. Zbywała ją tak jak rodzice i Remus. Na odchodne zapewniła ją, że Charles przyjdzie odwiedzić ją następnego dnia z rana. Następnie odwiedzili ją Molly i Bill, a i oni nie udzielili jej żadnych odpowiedzi. Bill rozładowywał napięcie, śmiejąc się z tego jaką to Tonks jest łamagą, a Molly jak zwykle przesadzała z matkowaniem. Kolejną osobą, która u niej zawitała, była Laura. Ona również nie udzieliła jej żadnych informacji, bo i sama nic nie wiedziała, a przynajmniej tak uważała. Później odwiedzili ją Estera z Giuseppe, a po nich Kingsley, który nadal uskarżał się na prawą nogę. Co dziwne każdy z jej gości odwiedzał ją w odstępie godziny od poprzedniego członka Zakonu. Wydawało się to nienaturalne, ale Tonks poddała się już i nie wypytywała o nic. Czekała tylko, aż będzie mogła wyjść ze szpitala i dowiedzieć się wszystkiego.
                Kolejnego dnia, gdy tylko się obudziła, ujrzała Remusa, który drzemał niespokojnie na krześle oparty o ścianę. Wyglądał tak niespokojnie, że Tonks miała ochotę wstać i wziąć go w objęcia. Jednak nie chciała go budzić. Wiedziała, że był przy niej całą noc, a krzesło nie jest zbyt wygodnym posłaniem.
                Nie wiedziała czy to właściwe, ale każda minuta, którą Remus przy niej spędzał, dawała jej nadzieje, że i on odwzajemnia uczucie, którym go darzyła. Myślała, że dla niego są tylko przyjaciółmi, ale czy to jak o nią się troszczył, nie wybiegało trochę poza granice przyjaźni? Pragnęła tego najbardziej na świecie. Wpatrując się w jego zmęczoną twarz, nie zauważyła kiedy otworzył oczy.
- Dzień dobry, Doro. – westchnął cicho, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Tonks serce zabiło mocniej. Po raz pierwszy użył zdrobnienia jej imienia i wypowiedział je tak pieszczotliwie. Nie żeby przeszkadzało jej, że zwraca się do niej po nazwisku, ale to było jak zrobienie kroku bliżej niej.
- Dzień dobry. Czemu tutaj spałeś? Idę o zakład, że to krzesło jest mniej wygodne niż wygląda.
- Nie miałem za bardzo gdzie się podziać, poza tym ktoś musiał pilnować, żebyś nie wyskoczyła przez okno. – odpowiedział jej, wstając i podchodząc bliżej jej łóżka.
- Jestem aż tak przewidywalna? – zapytała, śmiejąc się cicho. – Naprawdę mam ochotę wyjść z tego łóżka. Ale nie musicie mnie pilnować, a ty spokojnie mogłeś się wyspać na Grimmauld Place.
- Jak się czujesz? – zapytał szybko, zmieniając temat. Tonks zmarszczyła czoło. Coraz mniej podobało jej się zachowanie wszystkich dookoła.
- Dobrze, naprawdę. Czasami czuję ucisk w klatce, kiedy biorę głęboki wdech, ale chyba nic poza tym. – odpowiedziała spokojnie, przyglądając się swojemu ukochanemu. Był smutny, chociaż nie… był zrozpaczony, a i tak doskonale to ukrywał. – Remusie, co się stało? Co przede mną ukrywacie?
- Nie teraz, Tonks…
- Jak nie teraz to kiedy? – spytała, była zła na wszystkich dookoła. – Ja też walczyłam w Departamencie, ja też ryzykowałam wszystko. Nie macie prawa odsuwać mnie od wszystkiego.
- Nie odsuwamy cię. Chcemy, żebyś wydobrzała i wtedy wszystko ci opowiemy. – zapewnił ją Remus, ale ona pokręciła głową.
- Chcę porozmawiać z Syriuszem. On niczego przede mną nie ukryje. – zażądała, a Remus zwiesił głowę. Tonks przeraziła się. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że wszyscy milkli, gdy tylko wspominała o Blacku albo o czymkolwiek z nim związanym. – Remusie, czego mi nie mówicie?

- Masz rację, Tonks. – mruknął Lupin nieswoim głosem i spojrzał jej w oczy. – Nie mamy prawa dłużej tego ukrywać, bez względu na to jak bolesna jest prawda.


Oto i on - kolejny rozdział! Co o nim myślicie? Bardzo się cieszę, że poprzedni rozdział wam się spodobał. Bardzo mi zależało na tym, aby był realistyczny i wywołał wiele silnych emocji. Z tego co piszecie, udało mi się! Przepraszam za Syriusza. Może jego losy są dla was zaskoczeniem, ale miałam już co do niego plany od dawna, prawię od samego początku. Cały czas jednak zastanawiałam się czy zrobić właśnie tak. Wyjaśniam pewne sprawy. Teddy ma rację. Tonks oberwała tym samym zaklęciem co Laura, z resztą wytłumaczyłam to w rozdziale. Zazwyczaj przy wymyślaniu zaklęć wykazuję się znikomą kreatywnością. Wymyślam jego działanie, a później pomaga mi tłumacz. Perdre corporis - perdre z francuskiego oznacza tracić/rujnować, a corporis z łaciny ciało. Proste, prawda? Zrujnować ciało. I tyle, zero filozofii. To chyba na tyle! Do przeczytania! 


5 komentarzy:

  1. Uciąć w takim momencie? Jak możesz?
    Jak czytałam ten rozdział aż miałam łzy w oczach. Tak jak ostatnio. Wizja Remusa czuwającego przy ciężko chorej Tonks jest... brakuje mi dobrego słowa. Romantyczna? Urocza? Nie to nie to.
    W każdym razie naprawdę się wzruszyłam.
    Pozdrawiam
    PS. Zapraszam do mnie
    PPS. Jest "klatka piersiowa" a nie "klatka żebrowa"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uciąć w takim momencie - no musiałam! Wybacz! :c
      Aż tak emocjonalny wyszedł? Wydawało mi się właśnie, że jest taki nijaki. Chociaż i tak jestem z niego zadowolona. Remus musiał trwać przy Tonks, bo inaczej być nie może.
      Ta moja klatka żebrowa to jakiś hit! Ale tak to już jest - myślisz jedno, piszesz drugie. Dziękuję, że mi to wytknęłaś, już poprawiałam!
      Pozdrawiam! c:

      Usuń
  2. Hej, dawno mnie nie było, a tyle się zdarzyło! Bardzo Ci dziękuje, że nie zabiłaś Łapy. Mam nadzieje, że w następnym rozdziale dojdzie wyznania Dory.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. W takiej chwili uciąć!
    Rozdział cudny, pełen emocji i dokładnie taki, jaki powinien być. Dziwię się, że widzę go dopiero teraz, ale kompletnie wyleciało mi z głowy zaglądanie na Twojego bloga, bo od ponad dwóch tygodni leżę i kwiczę w łóżku, a cały swój czas spędzam na oglądaniu seriali :D
    Nie mogę się doczekać następnego. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ciesze się, że ci się podoba! :)
      Ja z przykrością muszę przyznać, że ostatnimi czasy nie zaglądałam do siebie, a moje postanowienie, że w końcu skomentuję twoją twórczość jak tylko skończę ją czytać, odwleka się w czasie.
      Mam nadzieję, że wyzdrowiejesz (bo rozumiem, że jesteś chora) i wszystko będzie dobrze!
      Pozdrawiam! :)

      Usuń