Nie miała bladego pojęcia jak dostała
się do domu po weselu, właściwie ostatnie co pamiętała to kłótnia z Sarą. Czuła
się tak jak po tej nocy, w którą razem z Remusem po pijaku wracali do domu.
Jęknęła bezsilnie i złapała się za bolącą głowę. Potrzebowała wody, dużo wody,
bo w ustach miała istną Saharę. Dźwignęła się ciężko z łóżka i wyszła z pokoju.
Usłyszała głos z kuchni, jej rodzice rozmawiali ze sobą przy śniadaniu.
- Dzień dobry, słoneczko. – zaćwierkał
głośno Ted na widok córki.
- Dzień dobry. – jęknęła, mierząc ojca
wzrokiem, a ten uśmiechnął się do niej wesoło i zabrał się za smarowanie chleba
masłem.
- Dobrze się czujesz? Chyba cię więcej
na żadne wesele nie puszczę. – stwierdziła rozbawiona Dromeda.
- Co wy macie taki dobry humor? –
spytał zdziwiona Dora, spoglądając podejrzanie na rodziców, którzy patrzeli na
siebie rozbawieni. Ich zachowanie bardzo ją dziwiło. Nie żeby Andromeda i Ted
nie byli na co dzień pogodni, ale to co działa się tego poranka przerastało
wszystko. Przesłodzona atmosfera otaczała ich dookoła.
- My nie wnikamy w to co działo się na
weselu, ty nie wnikaj w to co działo się wczoraj tutaj. – stwierdził Ted
uśmiechając się znacząco. Tonks skrzywiła się na myśl skojarzenia jakie
przyszło jej do głowy.
- Błagam was… - jęknęła i opadła na
krzesło naprzeciw ojca. Andromeda zachichotała rozbawiona i wróciła do
gotowania. Po chwili niewielka sówka z przywiązaną do nóżki gazetą zapukała do
okna. Dromeda wpuściła ją i wrzuciła do woreczka przy drugiej nóżce kilka
miedziaków. Położyła gazetę przed sobą i zaczęła kroić warzywa. Tonks z wesoła
miną ukradła tacie z talerza kanapkę i pokazała mu język, na co ten się
roześmiał. W ich dalszy strojeniu min przeszkodził im krzyk.
- Dromedo, co się… - zaczął Ted. Matka
Tonks odwróciła się do nich z przerażeniem wypisanym na twarzy, była cała
blada, a źrenice jej oczy były nienaturalnie powiększone. W jednej ręce
trzymała nóż, a w drugiej gazetę.
- Mamo, wszystko w porządku? – spytała
wystraszona Tonks, a Andromeda wolno pokiwała głową. Upuściła nóż oraz gazetę i
wybiegła z kuchni. Dora rzuciła się od razu do Proroka, który leżał rozłożony na
podłodze. Jej ojciec ukląkł obok niej i spojrzał jej przez ramię. Na pierwszej
stronie widniał czarny napis:
MASOWA UCIECZKA Z
AZKABANU
MINISTERSTWO OBAWIA
SIĘ, ŻE BLACK
JEST „SKRZYNKĄ
KONTAKTOWĄ”
DLA BYŁYCH
ŚMIERCIOŹERCÓW
Czarno-białe
fotografie, które zapełniały prawie całą stronę. Kojarzyła te postacie z akt w
Ministerstwie, dziewięciu mężczyzn uśmiechających się kpiąco, każda fotografia
była opatrzona nazwiskiem oraz opisem zbrodni. Dołohow, Rookwood, Traves,
Mulciber i… Tonks nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na jednej fotografii była
kobieta tak podobna do jej matki, że nie zdziwiłaby się gdyby ktoś je pomylił. Tonks
spojrzała z przerażeniem na ojca, a on zamrugał kilkakrotnie oczami. Nimfadora
ścisnęła gazetę w ręce i razem z Tedem pobiegła na górę do sypialni jej
rodziców.
- Mamo! – zawołała Dora, kiedy
zobaczyła jak jej matka panicznie wrzuca ubrania do walizek. Nimfadora podeszła
do niej i wyrwała rzeczy z ręki. – Mamo, przestań!
- Nie, ona znowu… Nie może! – mówiła
nielogicznie Andromeda.
- Dromendo, spokojnie. – powiedział
stanowczo Ted i chwycił żonę za obie ręce. Ta wyrywała się mu, aż w końcu
wtuliła się w męża, cicho łkając. Ted uciszał ją gładząc delikatnie jej włosy.
Dora nigdy nie widziała swojej matki w takim stanie. Widywała ją szczęśliwą,
złą, zestresowaną, ale nigdy nie widziała jej przerażonej. Spojrzała na gazetę,
którą miała w ręce. Rozłożyła ja z powrotem na pierwszej stronie i przeczytała:
Ministerstwo Magii
podało wczoraj do wiadomości, że doszło do masowej ucieczki z Azkabanu.
Korneliusz Knot,
rozmawiając w swoim prywatnym gabinecie z dziennikarzami, potwierdził, że
dziesięcioro więźniów pod specjalnym nadzorem uciekło wczoraj we wczesnych
godzinach wieczornych i że już poinformował mugolskiego premiera, że osobnicy
ci są bardzo niebezpieczni.
„Znaleźliśmy się,
niestety w takiej samej sytuacji jak dwa i pół roku temu, kiedy uciekł morderca
Syriusz Black”, powiedział nam Knot. „I sądzimy, że oba te fakty są ze sobą
powiązane. Ucieczka tak dużej liczby więźniów wskazuje, że mieli pomoc z
zewnątrz, a musimy pamiętać, że Black, pierwsza osoba, której udało się uciec z
Azkabanu, idealnie by się do tego nadawał. Uważamy za prawdopodobne, że te
osoby, wśród których jest kuzynka
Blacka, Bellatriks Lestrange, skupiły się wokół niego jako przywódcy. Robimy
jednak wszystko, co w naszej mocy, by wytropić tych przestępców, a społeczność czarodziejów
prosimy o czujność i ostrożność. Do żadnej z tych osób pod żadnym pozorem nie
należy się zbliżać.”
-To nie może być
prawda… Ona nie mogła stamtąd uciec, nie może znowu się tu pojawić. – łkała
Andromeda, uspakajając się w ramionach męża. Tonks spojrzała jeszcze raz na
gazetę. Wszystko co się działo do tej pory, ten bezruch, który panował przez
ostatnie miesiące był tylko ciszą przed burzą. – Musimy uciec, jak najszybciej!
Spakujmy to co najcenniejsze i wyjedźmy gdzieś gdzie ona nas nie znajdzie,
gdzie będziemy bezpieczni i wojna nikogo z nas nie dosięgnie. – błagała,
trzymając Teda za koszulę.
- Nie możemy, tu
jest nasze miejsce, kochanie. Wiem, że to trudne, ale bez względu na wszystko
to twoja siostra.
- Tak, siostra,
która najchętniej by mnie zabiła. – prychnęła z pogardą i wyrwała się z ramion
męża. – Mam czekać tutaj aż nas wszystkich wymorduje?
- Uspokój się,
Dromedo!
- Jak ja mam się
uspokoić? – zawołała panicznie Andromeda, a Tonks podeszła do niej żywym
krokiem i chwyciła za ramiona.
- Mamo, uspokój się
natychmiast. Panika nic tu nie da! – zawołała, a jej matka spojrzała na nią swoimi
wielkimi, przerażonymi, czarnymi oczami. Dora zastanowiła się co zrobiłby na
jej miejscu Remus. Jej zegarek zaczął piszczeć jak oszalały, a Dromeda znowu
łkała. Pomyślała co by sama zrobiła gdyby uciekła z Azkabanu. – Ona się tu nie
pojawi, nie teraz. Będzie się ukrywać tak długo, aż sam Voldemort się nie
ujawni.
- Ale i tak w końcu
wróci. Doro, wojna zaczęła się na poważnie. – załkała Andromeda, panicznie
łapiąc powietrze. Ted podszedł do niej i mruknął jakieś zaklęcie, a jej matka
łagodnie opadła na łóżko.
- Co ty zrobiłeś?
- Przyda się jej
odpoczynek. – oznajmił, układając żonę w wygodnej pozycji.- Idź, wzywają cię.
- Nie zostawię jej!
– oburzyła się Tonks i chwyciła śpiącą matkę za rękę, jakby chcąc dodać jej
otuchy.
- Ja z nią zostanę,
ty musisz iść. – powiedział jak zawsze łagodnie Ted i uśmiechnął się blado do
córki. Dora pokiwała głową i wyszła z pokoju, spoglądając jeszcze raz na mamę. Zegarek
ucichł, a ona wychodząc z domu nie wiedziała czy ma iść do Kwatery, czy do
Ministerstwa.
Deportowała się pośrodku holu głównego
w Ministerstwie Magii. Ludzie biegali i śpiesząc się, co zapewne spowodowała
wiadomość na temat uciekinierów. Pobiegła pędem do Biura Aurorów, gdzie już
wszyscy zebrali się w gabinecie Scrimgeour’a i czekali na swojego szefa. Gdy
tylko Hestia ją zobaczyła, poruszyła się niepewnie, ale została na swoim
miejscu. Walter i Kingsley również spoglądali na nią podejrzliwie, jakby miała
się na nich wszystkich rzucić rozwścieczona. Wzięła głęboki oddech i usiadła
obok jakiegoś Aurora, którego nie znała z imienia. Przyglądała się swoim butom,
aż do momentu gdy Scrimgeour raczył zaszczycić ich swą obecnością.
- Sytuacja, w
której się znaleźliśmy, jest bardzo poważna. – zaczął bez przywitania,
obrzucając wszystkich przenikliwy spojrzeniem, które zatrzymał przez ułamek
sekundy na Tonks. Wiem co myślisz – pomyślała
Tonks, wpatrując się w przełożonego – żałujesz,
że Greyback mnie nie zabił, że przeżyłam wbrew twojej woli. Wiedziała, że
to prawda, gdyby nie chciał ich śmierci, nie wysłałby jej i Waltera na tą
misję, chciał się ich pozbyć, bo w jakiś sposób mu zaszkodzili, stali się dla
niego niewygodni. – Dziesięcioro, najprawdopodobniej najgroźniejszych
złoczyńców, uciekło wczoraj z Azkabanu. Dołohow, Rookwod, Traves, Mulciber, a
także Lestrange’owie. – tutaj już bardzo znacząco spojrzał na Dorę. – Naszym
obowiązkiem jest złapać ich i zamknąć w Azkabanie. Każdy z was wie, co zrobili,
jakimi są potworami, jednak na waszych biurkach znajdują się ich akta, macie je
prześledzić i wyciągnąć z nich to co najistotniejsze. Każdego kto ma inne
zajęcia zwalniam z ich wykonania. No na co czekacie, każda chwila się liczy!
Jutro, każdy ma się u mnie stawić w celu udzielania wam więcej informacji. –
oznajmił, a wszyscy hurtem wstali z miejsc. – Tonks, jesteś odsunięta od
śledztwa.
- Co, niby
dlaczego? – zawołała zdziwiona, a Kingsley spojrzał na nią, jakby chciał
powiedzieć: „Uspokój się, pamiętaj z kim
rozmawiasz?” - Mogę pomóc, naprawdę.
Jestem aurorem, czemu jako jedyna mam siedzieć i nic nie robić?
- Ze względu na
powiązania z poszukiwanymi, Syriusz Black, Bellatrix Lestrange, kuzyn i ciotka.
- Nie mam z nimi
nic wspólnego! Chyba już to przerabialiśmy. – oburzyła się, czując jak wychodzą
jej wypieki na twarzy. Scrimgeour podszedł do niej bliżej, tak blisko, że Tonks
wpadła na ścianę.
- Jesteś
impulsywna, zdolna, sumienna, odważna i wytrzymała, ale przy tym jesteś również
nieposłuszna, w innym wypadku uznałbym to za zaletę, ale niestety….
- Niestety jest pan
za blisko. – odwarknęła Tonks, odpychając przełożonego na bezpieczną odległość.
- Taka głupia, nie
wiesz co mogłabyś zyskać… Możesz iść do domu, czy gdzie tylko chcesz. –
stwierdził i wypchnął ją za drzwi. Tonks tupnęła nogą i wydała z siebie dźwięk
rozgoryczenia. Zaciskając pięści ruszyła z powrotem w stronę strefy
teleportacji.
Grimmauld Place było ponurą dzielnicą,
która zniechęcała ludzi do przechodzenia nią, więc Tonks była sama. Jednak nie
chciała zostać sama, wolała być gdzieś gdzie są ludzie, gdzie ktoś zaprząta jej
myśli i nie musi się martwić. Dom z numerem dwunastym pojawił się jeszcze nim
zdążyła dojść na miejsce. Wbiegła do kuchni i trzasnęła drzwiami.
- Jesteś nareszcie!
– wrzasnął od progu Moody. – Wzywałem cię.
- Wiem, głucha nie
jestem. – odburknęła Tonks i zakodowała, że w pomieszczeniu jest jeszcze
Syriusz i Molly.
- W takim razie
trzeba było się odezwać. – powiedział Szalonooki.
- Miałam inne
sprawy na głowie.
- Wstępując do
Zakonu obiecałaś, że będziesz się poświęcać. – przypomniał jej.
- Uspokójcie się w
końcu! – zażądała Molly.
- Ja się niby nie
poświęcam!? Moja matka prawie przeżyła zawał, chce się wyprowadzić, uciec
gdzieś gdzie będziemy bezpieczni, bo jej siostra uciekła z Azkabanu, mój
przełożony próbował się do mnie dobierać, a co gorsza odsunął mnie od śledztwa!
Straciłam wszystko co miałam na rzecz tego Zakonu, więc nie mów mi, że się nie
poświęcam. – wytknęła mu Tonks. – Zresztą niby co chciałeś zrobić? Powiedzieć,
że musimy ich złapać, że sytuacja jest kryzysowa, że musimy zacząć działać?
- Właśnie to
powinniśmy zrobić! Dowiedzieć się gdzie oni są! To nasz obowiązek. – oznajmił
Moody.
- Jeżeli chcecie
się dowiedzieć gdzie oni są, to po prostu spytajcie. W końcu to moja nowa
świta. – odezwał się Black, próbując, rozluźnić atmosferę.
***
Siedział nad stawem i myślał o tym co
ma powiedzieć Meg. Wsłuchiwał się w cichy szum wody i przed oczyma miał tylko
Tonks. Nie powinien o niej myśleć, miał teraz inny problem na głowie. Meg była
jedyną osobą, która mu tu ufała, a on czuł się głupio, bo miał wyrzuty
sumienia. Nie wiedział czemu, w końcu to ona wmówiła sobie jakieś uczucie do
niego, a nawet nie był pewien czy to prawda, bo tylko Andrew tak twierdził. Wiedział,
że nie chce się z nią kłócić, chciał mieć tu kogoś z kim mógłby przetrwać te
trudne dla niego chwile. Wstał i postanowił jej poszukać. Gruba warstwa śniegu
skrzypiała pod jego butami, a białe płatki topiły się na jego ciepłej twarzy.
Zauważył ją skuloną za drzewem, celującą w kulawą łanię. Kiedy chybiła
postanowił się odezwać:
- Meg, możemy porozmawiać?
- A o czym chciałbyś niby rozmawiać? –
mruknęła, spoglądając na swoją ofiarę, która nieudolnie próbowała wydostać się
z zaspy śnieżnej.
- O tym… O nas. – odpowiedział
zawstydzony, a ona odwróciła się do niego.
- Naprawdę myślisz, że jest o czym
mówić?
- Myślę, że się tym przejmujesz, więc
jest o czym mówić. – stwierdził Remus. – Maggie, powiedz mi czy ty coś do mnie
czujesz?
- To nie jest istotne, ty masz swoją
dziewczynę, zapewne jest młoda, piękna, a ja już od dawna przyzwyczaiłam się do
swojej samotności. Dobrze mi tak jak jest.
- Więc dlaczego się tak zachowujesz? –
spytał, chociaż dobrze wiedział, że to co powiedziała było kłamstwem.
- Jestem kobietą, mam prawo do
nastrojów. No nie patrz tak na mnie! – zawołała, kiedy spojrzał na nią
wymownie. W tym momencie bardzo przypominała mu Dorę. – Okej, dobra! Trochę
mnie to boli, ale to wszystko przez ciebie. To ty wpakowałeś się z butami do
mojego życia i nie możesz się zdecydować czy w nim zostajesz, czy nie. Ale nie
kocham cię, to nie tak. Chce mieć kogoś bliskiego, ale to nie oznacza od razu
jakiejś wielkiej miłości rodem z jakiegoś przesłodzonego romansidła.
- Meg, ale co to ma znaczyć? Nie
kochasz mnie, dobrze to rozumiem, ale dlaczego robisz mi wyrzuty z powodu moich
wyjazdów?
- Nie lubię zmian, nie znoszę ich, a ty
co chwilę coś zmieniasz, to irytujące i jeszcze ta twoja dziewczyna, która cały
czas zaprząta twoją głowę. – wyjaśniła Meg.
- Maggie, ja naprawdę cię polubiłem,
jesteś jedyną bliską mi osobą, jaką tu mam. Nie chcę się z tobą kłócić, mam
nadzieję, że to rozumiesz. – wyznał Lupin.
- Ja też cię polubiłam…
Biedna Dromeda. Ja też byłabym przerażona w takiej sytuacji. W końcu Bellatrix w żadnym razie nie można ignorować.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wreszcie dodałaś nowy rozdział. Bardzo na niego czekałam.
Pozdrawiam
PS. Zapraszam do siebie
O joju, rozdział -cudo.
OdpowiedzUsuńJest on jest idealny, trochę fragment z Meg mi się nie podobał, ale po za tym jest super. Przerażenie Andrmedy wydało mi się logiczne i w piękny sposób opisane, też chce mieć swojego Teda, on jest taki kochający i cudowny. A Dora w tym rozdziale próbowała zachowywać się dorośle - ale wiadomo, w takich okolicznościach jest trudno.
Ogólnie - cud, miód, malina.
Pozdrawiam
i weny
i ciastek
Lizzy
(tak TA Lizzy żyje)
Hej. Dołączam się do pytanie powyżej :) Mam jeszcze pytanie, czy masz jakiś system na rozdziały tzn. czy dodajesz je np. co 2 tygodnie w sobotę czy kiedy napiszesz to po prostu wrzucasz?
OdpowiedzUsuńMnie tu chwilę nie ma, a tu już tak daleko zaszłaś?! :O
OdpowiedzUsuńJak mogłaś?! Czemu na mnie nie czekałaś?!
Reakcja Andromedy jak najbardziej zrozumiała i rozegrana świetnie. Ta panika, ten strach, ten TED!
Tonks zachowała zimną krew, aż się zdziwiłem.
No Scrimgeour.... Nie wiem czy mam prawo wyrażać się tak źle tutaj....
Sytuacja na Grimmauld Place trochę koślawo zakończona moim zdaniem, ale tobie wszystko wybaczę.
Sprawa z Meg jest... trudna... Uwielbiam ją, cieszę się, że się pojawiła w tym opowiadaniu, ale jest jednak rywalką Tonks!!!
Pozdrawiam Twój TED!
oxox
P.S. Zebrałem się w sobie i powstał twój zwiastun oraz nowy rozdział na moim blogu ;)