6.09.2014

77) Masowa Ucieczka

Nie miała bladego pojęcia jak dostała się do domu po weselu, właściwie ostatnie co pamiętała to kłótnia z Sarą. Czuła się tak jak po tej nocy, w którą razem z Remusem po pijaku wracali do domu. Jęknęła bezsilnie i złapała się za bolącą głowę. Potrzebowała wody, dużo wody, bo w ustach miała istną Saharę. Dźwignęła się ciężko z łóżka i wyszła z pokoju. Usłyszała głos z kuchni, jej rodzice rozmawiali ze sobą przy śniadaniu.
- Dzień dobry, słoneczko. – zaćwierkał głośno Ted na widok córki.
- Dzień dobry. – jęknęła, mierząc ojca wzrokiem, a ten uśmiechnął się do niej wesoło i zabrał się za smarowanie chleba masłem.
- Dobrze się czujesz? Chyba cię więcej na żadne wesele nie puszczę. – stwierdziła rozbawiona Dromeda.
- Co wy macie taki dobry humor? – spytał zdziwiona Dora, spoglądając podejrzanie na rodziców, którzy patrzeli na siebie rozbawieni. Ich zachowanie bardzo ją dziwiło. Nie żeby Andromeda i Ted nie byli na co dzień pogodni, ale to co działa się tego poranka przerastało wszystko. Przesłodzona atmosfera otaczała ich dookoła.
- My nie wnikamy w to co działo się na weselu, ty nie wnikaj w to co działo się wczoraj tutaj. – stwierdził Ted uśmiechając się znacząco. Tonks skrzywiła się na myśl skojarzenia jakie przyszło jej do głowy.
- Błagam was… - jęknęła i opadła na krzesło naprzeciw ojca. Andromeda zachichotała rozbawiona i wróciła do gotowania. Po chwili niewielka sówka z przywiązaną do nóżki gazetą zapukała do okna. Dromeda wpuściła ją i wrzuciła do woreczka przy drugiej nóżce kilka miedziaków. Położyła gazetę przed sobą i zaczęła kroić warzywa. Tonks z wesoła miną ukradła tacie z talerza kanapkę i pokazała mu język, na co ten się roześmiał. W ich dalszy strojeniu min przeszkodził im krzyk.
- Dromedo, co się… - zaczął Ted. Matka Tonks odwróciła się do nich z przerażeniem wypisanym na twarzy, była cała blada, a źrenice jej oczy były nienaturalnie powiększone. W jednej ręce trzymała nóż, a w drugiej gazetę.
- Mamo, wszystko w porządku? – spytała wystraszona Tonks, a Andromeda wolno pokiwała głową. Upuściła nóż oraz gazetę i wybiegła z kuchni. Dora rzuciła się od razu do Proroka, który leżał rozłożony na podłodze. Jej ojciec ukląkł obok niej i spojrzał jej przez ramię. Na pierwszej stronie widniał czarny napis:
MASOWA UCIECZKA Z AZKABANU
MINISTERSTWO OBAWIA SIĘ, ŻE BLACK
JEST „SKRZYNKĄ KONTAKTOWĄ”
DLA BYŁYCH ŚMIERCIOŹERCÓW
Czarno-białe fotografie, które zapełniały prawie całą stronę. Kojarzyła te postacie z akt w Ministerstwie, dziewięciu mężczyzn uśmiechających się kpiąco, każda fotografia była opatrzona nazwiskiem oraz opisem zbrodni. Dołohow, Rookwood, Traves, Mulciber i… Tonks nie mogła uwierzyć własnym oczom. Na jednej fotografii była kobieta tak podobna do jej matki, że nie zdziwiłaby się gdyby ktoś je pomylił. Tonks spojrzała z przerażeniem na ojca, a on zamrugał kilkakrotnie oczami. Nimfadora ścisnęła gazetę w ręce i razem z Tedem pobiegła na górę do sypialni jej rodziców.
- Mamo! – zawołała Dora, kiedy zobaczyła jak jej matka panicznie wrzuca ubrania do walizek. Nimfadora podeszła do niej i wyrwała rzeczy z ręki. – Mamo, przestań!
- Nie, ona znowu… Nie może! – mówiła nielogicznie Andromeda.
- Dromendo, spokojnie. – powiedział stanowczo Ted i chwycił żonę za obie ręce. Ta wyrywała się mu, aż w końcu wtuliła się w męża, cicho łkając. Ted uciszał ją gładząc delikatnie jej włosy. Dora nigdy nie widziała swojej matki w takim stanie. Widywała ją szczęśliwą, złą, zestresowaną, ale nigdy nie widziała jej przerażonej. Spojrzała na gazetę, którą miała w ręce. Rozłożyła ja z powrotem na pierwszej stronie i przeczytała:
Ministerstwo Magii podało wczoraj do wiadomości, że doszło do masowej ucieczki z Azkabanu.
Korneliusz Knot, rozmawiając w swoim prywatnym gabinecie z dziennikarzami, potwierdził, że dziesięcioro więźniów pod specjalnym nadzorem uciekło wczoraj we wczesnych godzinach wieczornych i że już poinformował mugolskiego premiera, że osobnicy ci są bardzo niebezpieczni.
„Znaleźliśmy się, niestety w takiej samej sytuacji jak dwa i pół roku temu, kiedy uciekł morderca Syriusz Black”, powiedział nam Knot. „I sądzimy, że oba te fakty są ze sobą powiązane. Ucieczka tak dużej liczby więźniów wskazuje, że mieli pomoc z zewnątrz, a musimy pamiętać, że Black, pierwsza osoba, której udało się uciec z Azkabanu, idealnie by się do tego nadawał. Uważamy za prawdopodobne, że te osoby,  wśród których jest kuzynka Blacka, Bellatriks Lestrange, skupiły się wokół niego jako przywódcy. Robimy jednak wszystko, co w naszej mocy, by wytropić tych przestępców, a społeczność czarodziejów prosimy o czujność i ostrożność. Do żadnej z tych osób pod żadnym pozorem nie należy się zbliżać.”

-To nie może być prawda… Ona nie mogła stamtąd uciec, nie może znowu się tu pojawić. – łkała Andromeda, uspakajając się w ramionach męża. Tonks spojrzała jeszcze raz na gazetę. Wszystko co się działo do tej pory, ten bezruch, który panował przez ostatnie miesiące był tylko ciszą przed burzą. – Musimy uciec, jak najszybciej! Spakujmy to co najcenniejsze i wyjedźmy gdzieś gdzie ona nas nie znajdzie, gdzie będziemy bezpieczni i wojna nikogo z nas nie dosięgnie. – błagała, trzymając Teda za koszulę.
- Nie możemy, tu jest nasze miejsce, kochanie. Wiem, że to trudne, ale bez względu na wszystko to twoja siostra.
- Tak, siostra, która najchętniej by mnie zabiła. – prychnęła z pogardą i wyrwała się z ramion męża. – Mam czekać tutaj aż nas wszystkich wymorduje?
- Uspokój się, Dromedo!
- Jak ja mam się uspokoić? – zawołała panicznie Andromeda, a Tonks podeszła do niej żywym krokiem i chwyciła za ramiona.
- Mamo, uspokój się natychmiast. Panika nic tu nie da! – zawołała, a jej matka spojrzała na nią swoimi wielkimi, przerażonymi, czarnymi oczami. Dora zastanowiła się co zrobiłby na jej miejscu Remus. Jej zegarek zaczął piszczeć jak oszalały, a Dromeda znowu łkała. Pomyślała co by sama zrobiła gdyby uciekła z Azkabanu. – Ona się tu nie pojawi, nie teraz. Będzie się ukrywać tak długo, aż sam Voldemort się nie ujawni.
- Ale i tak w końcu wróci. Doro, wojna zaczęła się na poważnie. – załkała Andromeda, panicznie łapiąc powietrze. Ted podszedł do niej i mruknął jakieś zaklęcie, a jej matka łagodnie opadła na łóżko.
- Co ty zrobiłeś?
- Przyda się jej odpoczynek. – oznajmił, układając żonę w wygodnej pozycji.- Idź, wzywają cię.
- Nie zostawię jej! – oburzyła się Tonks i chwyciła śpiącą matkę za rękę, jakby chcąc dodać jej otuchy.
- Ja z nią zostanę, ty musisz iść. – powiedział jak zawsze łagodnie Ted i uśmiechnął się blado do córki. Dora pokiwała głową i wyszła z pokoju, spoglądając jeszcze raz na mamę. Zegarek ucichł, a ona wychodząc z domu nie wiedziała czy ma iść do Kwatery, czy do Ministerstwa.
Deportowała się pośrodku holu głównego w Ministerstwie Magii. Ludzie biegali i śpiesząc się, co zapewne spowodowała wiadomość na temat uciekinierów. Pobiegła pędem do Biura Aurorów, gdzie już wszyscy zebrali się w gabinecie Scrimgeour’a i czekali na swojego szefa. Gdy tylko Hestia ją zobaczyła, poruszyła się niepewnie, ale została na swoim miejscu. Walter i Kingsley również spoglądali na nią podejrzliwie, jakby miała się na nich wszystkich rzucić rozwścieczona. Wzięła głęboki oddech i usiadła obok jakiegoś Aurora, którego nie znała z imienia. Przyglądała się swoim butom, aż do momentu gdy Scrimgeour raczył zaszczycić ich swą obecnością.
- Sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest bardzo poważna. – zaczął bez przywitania, obrzucając wszystkich przenikliwy spojrzeniem, które zatrzymał przez ułamek sekundy na Tonks. Wiem co myślisz – pomyślała Tonks, wpatrując się w przełożonego – żałujesz, że Greyback mnie nie zabił, że przeżyłam wbrew twojej woli. Wiedziała, że to prawda, gdyby nie chciał ich śmierci, nie wysłałby jej i Waltera na tą misję, chciał się ich pozbyć, bo w jakiś sposób mu zaszkodzili, stali się dla niego niewygodni. – Dziesięcioro, najprawdopodobniej najgroźniejszych złoczyńców, uciekło wczoraj z Azkabanu. Dołohow, Rookwod, Traves, Mulciber, a także Lestrange’owie. – tutaj już bardzo znacząco spojrzał na Dorę. – Naszym obowiązkiem jest złapać ich i zamknąć w Azkabanie. Każdy z was wie, co zrobili, jakimi są potworami, jednak na waszych biurkach znajdują się ich akta, macie je prześledzić i wyciągnąć z nich to co najistotniejsze. Każdego kto ma inne zajęcia zwalniam z ich wykonania. No na co czekacie, każda chwila się liczy! Jutro, każdy ma się u mnie stawić w celu udzielania wam więcej informacji. – oznajmił, a wszyscy hurtem wstali z miejsc. – Tonks, jesteś odsunięta od śledztwa.
- Co, niby dlaczego? – zawołała zdziwiona, a Kingsley spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć: „Uspokój się, pamiętaj z kim rozmawiasz?”  - Mogę pomóc, naprawdę. Jestem aurorem, czemu jako jedyna mam siedzieć i nic nie robić?
- Ze względu na powiązania z poszukiwanymi, Syriusz Black, Bellatrix Lestrange, kuzyn i ciotka.
- Nie mam z nimi nic wspólnego! Chyba już to przerabialiśmy. – oburzyła się, czując jak wychodzą jej wypieki na twarzy. Scrimgeour podszedł do niej bliżej, tak blisko, że Tonks wpadła na ścianę.
- Jesteś impulsywna, zdolna, sumienna, odważna i wytrzymała, ale przy tym jesteś również nieposłuszna, w innym wypadku uznałbym to za zaletę, ale niestety….
- Niestety jest pan za blisko. – odwarknęła Tonks, odpychając przełożonego na bezpieczną odległość.
- Taka głupia, nie wiesz co mogłabyś zyskać… Możesz iść do domu, czy gdzie tylko chcesz. – stwierdził i wypchnął ją za drzwi. Tonks tupnęła nogą i wydała z siebie dźwięk rozgoryczenia. Zaciskając pięści ruszyła z powrotem w stronę strefy teleportacji.
Grimmauld Place było ponurą dzielnicą, która zniechęcała ludzi do przechodzenia nią, więc Tonks była sama. Jednak nie chciała zostać sama, wolała być gdzieś gdzie są ludzie, gdzie ktoś zaprząta jej myśli i nie musi się martwić. Dom z numerem dwunastym pojawił się jeszcze nim zdążyła dojść na miejsce. Wbiegła do kuchni i trzasnęła drzwiami.
- Jesteś nareszcie! – wrzasnął od progu Moody. – Wzywałem cię.
- Wiem, głucha nie jestem. – odburknęła Tonks i zakodowała, że w pomieszczeniu jest jeszcze Syriusz i Molly.
- W takim razie trzeba było się odezwać. – powiedział Szalonooki.
- Miałam inne sprawy na głowie.
- Wstępując do Zakonu obiecałaś, że będziesz się poświęcać. – przypomniał jej.
- Uspokójcie się w końcu! – zażądała Molly.
- Ja się niby nie poświęcam!? Moja matka prawie przeżyła zawał, chce się wyprowadzić, uciec gdzieś gdzie będziemy bezpieczni, bo jej siostra uciekła z Azkabanu, mój przełożony próbował się do mnie dobierać, a co gorsza odsunął mnie od śledztwa! Straciłam wszystko co miałam na rzecz tego Zakonu, więc nie mów mi, że się nie poświęcam. – wytknęła mu Tonks. – Zresztą niby co chciałeś zrobić? Powiedzieć, że musimy ich złapać, że sytuacja jest kryzysowa, że musimy zacząć działać?
- Właśnie to powinniśmy zrobić! Dowiedzieć się gdzie oni są! To nasz obowiązek. – oznajmił Moody.
- Jeżeli chcecie się dowiedzieć gdzie oni są, to po prostu spytajcie. W końcu to moja nowa świta. – odezwał się Black, próbując, rozluźnić atmosferę.
***
Siedział nad stawem i myślał o tym co ma powiedzieć Meg. Wsłuchiwał się w cichy szum wody i przed oczyma miał tylko Tonks. Nie powinien o niej myśleć, miał teraz inny problem na głowie. Meg była jedyną osobą, która mu tu ufała, a on czuł się głupio, bo miał wyrzuty sumienia. Nie wiedział czemu, w końcu to ona wmówiła sobie jakieś uczucie do niego, a nawet nie był pewien czy to prawda, bo tylko Andrew tak twierdził. Wiedział, że nie chce się z nią kłócić, chciał mieć tu kogoś z kim mógłby przetrwać te trudne dla niego chwile. Wstał i postanowił jej poszukać. Gruba warstwa śniegu skrzypiała pod jego butami, a białe płatki topiły się na jego ciepłej twarzy. Zauważył ją skuloną za drzewem, celującą w kulawą łanię. Kiedy chybiła postanowił się odezwać:
- Meg, możemy porozmawiać?
- A o czym chciałbyś niby rozmawiać? – mruknęła, spoglądając na swoją ofiarę, która nieudolnie próbowała wydostać się z zaspy śnieżnej.
- O tym… O nas. – odpowiedział zawstydzony, a ona odwróciła się do niego.
- Naprawdę myślisz, że jest o czym mówić?
- Myślę, że się tym przejmujesz, więc jest o czym mówić. – stwierdził Remus. – Maggie, powiedz mi czy ty coś do mnie czujesz?
- To nie jest istotne, ty masz swoją dziewczynę, zapewne jest młoda, piękna, a ja już od dawna przyzwyczaiłam się do swojej samotności. Dobrze mi tak jak jest.
- Więc dlaczego się tak zachowujesz? – spytał, chociaż dobrze wiedział, że to co powiedziała było kłamstwem.
- Jestem kobietą, mam prawo do nastrojów. No nie patrz tak na mnie! – zawołała, kiedy spojrzał na nią wymownie. W tym momencie bardzo przypominała mu Dorę. – Okej, dobra! Trochę mnie to boli, ale to wszystko przez ciebie. To ty wpakowałeś się z butami do mojego życia i nie możesz się zdecydować czy w nim zostajesz, czy nie. Ale nie kocham cię, to nie tak. Chce mieć kogoś bliskiego, ale to nie oznacza od razu jakiejś wielkiej miłości rodem z jakiegoś przesłodzonego romansidła.
- Meg, ale co to ma znaczyć? Nie kochasz mnie, dobrze to rozumiem, ale dlaczego robisz mi wyrzuty z powodu moich wyjazdów?
- Nie lubię zmian, nie znoszę ich, a ty co chwilę coś zmieniasz, to irytujące i jeszcze ta twoja dziewczyna, która cały czas zaprząta twoją głowę. – wyjaśniła Meg.
- Maggie, ja naprawdę cię polubiłem, jesteś jedyną bliską mi osobą, jaką tu mam. Nie chcę się z tobą kłócić, mam nadzieję, że to rozumiesz. – wyznał Lupin.
- Ja też cię polubiłam…         

4 komentarze:

  1. Biedna Dromeda. Ja też byłabym przerażona w takiej sytuacji. W końcu Bellatrix w żadnym razie nie można ignorować.
    Cieszę się, że wreszcie dodałaś nowy rozdział. Bardzo na niego czekałam.
    Pozdrawiam
    PS. Zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  2. O joju, rozdział -cudo.
    Jest on jest idealny, trochę fragment z Meg mi się nie podobał, ale po za tym jest super. Przerażenie Andrmedy wydało mi się logiczne i w piękny sposób opisane, też chce mieć swojego Teda, on jest taki kochający i cudowny. A Dora w tym rozdziale próbowała zachowywać się dorośle - ale wiadomo, w takich okolicznościach jest trudno.
    Ogólnie - cud, miód, malina.
    Pozdrawiam
    i weny
    i ciastek
    Lizzy
    (tak TA Lizzy żyje)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. Dołączam się do pytanie powyżej :) Mam jeszcze pytanie, czy masz jakiś system na rozdziały tzn. czy dodajesz je np. co 2 tygodnie w sobotę czy kiedy napiszesz to po prostu wrzucasz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie tu chwilę nie ma, a tu już tak daleko zaszłaś?! :O
    Jak mogłaś?! Czemu na mnie nie czekałaś?!
    Reakcja Andromedy jak najbardziej zrozumiała i rozegrana świetnie. Ta panika, ten strach, ten TED!
    Tonks zachowała zimną krew, aż się zdziwiłem.
    No Scrimgeour.... Nie wiem czy mam prawo wyrażać się tak źle tutaj....
    Sytuacja na Grimmauld Place trochę koślawo zakończona moim zdaniem, ale tobie wszystko wybaczę.
    Sprawa z Meg jest... trudna... Uwielbiam ją, cieszę się, że się pojawiła w tym opowiadaniu, ale jest jednak rywalką Tonks!!!
    Pozdrawiam Twój TED!
    oxox
    P.S. Zebrałem się w sobie i powstał twój zwiastun oraz nowy rozdział na moim blogu ;)

    OdpowiedzUsuń