Pisk zegarka obudził ją z głębokiego
snu. Przetarła zaspane oczy i spojrzała na godzinę. Była druga w nocy i tylko
kompletny szaleniec był w stanie zrobić wszystko by ją obudzić.
- Szalonooki? – spytała ziewając.
Trafiła w dziesiątkę. – Zwariowałeś czy co?
- Chodzi o Artura. – powiedział
poważnym tonem, który od razu rozbudził Tonks.
- Co się stało?
- Został zaatakowany na swojej warcie
pod Departamentem Tajemnic. – oznajmił. – Potter to widział, to on zawiadomił o
tym Dumbledore’a, on oraz młodzi Weasleyowie powinni być już w Kwaterze
Głównej.
- Jak na razie wiem tylko tyle ile
Syriusz mi przekazał. Molly zapewne też już wie. Artur został przeniesiony do
Św. Munga. – wytłumaczył Moody.- Jednak wątpię, żeby śmierciożercy mieli z tym
dużo wspólnego, z pewnością, żaden z nich nie zrobił tego osobiście.
- I co teraz mamy zrobić? – zapytała
Nimfadora.
- Czekać i być czujni. Kiedy to tylko
będzie możliwe pójdziemy do Munga zobaczyć jak się sprawy mają. Teraz możesz
wrócić do łóżka. – powiedział i zniknął z tarczy.
- Łatwo powiedzieć. – mruknęła Tonks.
Usiadła na łóżku, nie mogąc zasnąć i rozmyślając nad tym co dzieje się teraz z
Arturem. Dora modliła się w duchu, żeby Artur wyszedł z tego cało. Był dla niej
bardzo ważny. Traktowała go jak ulubionego wujka, do którego zawsze mogła przyjść
i z nim pogadać, a on nie oceniał jej i służył dobrą radą. Pomyślała o Molly.
Ona i Artur często się kłócili, chociaż lepszym stwierdzeniem byłoby, że się
droczyli. Często wypominała swojemu mężowi, że pozwala na za wiele swoim
dzieciom, że jego zamiłowanie do mugoli stało się już obsesją, że poświęca jej
za mało czasu. On natomiast żartował sobie z obowiązków domowych żony, jej
nadopiekuńczości, paranoicznej troski o wszystko i wszystkich, jednak mimo, że
nie pokazywali tego, kochali się z całego serca. Wiedzieli, że mogą na siebie
liczyć bez względu na wszystko. Biedna Molly, pewnie teraz wypłakuje oczy na
jednym z tych depresyjnie białych szpitalnych korytarzy. Jest tam sama? A może
jednak ktoś czuwa razem z nią? Nie mogła znieść myśli o tym, że mogłaby
samotnie czekać tam w niepewności. Wzięła różdżkę i wyszła ze swojego pokoju.
***
Dotarł na miejsce późnym wieczorem.
Wszedł w ciemny las, zasypany śniegiem i ruszył w stronę swojej posiadłości.
Teraz było mu ciężej wyjechać niż miesiąc temu. Właśnie w tym momencie gdy
zakosztował odrobiny bliskości z Tonks, wszystko musiał zaprzepaścić i
wyjechać. Bał się, że gdy wróci, znowu będą się trzymali w bezpiecznej
odległości od siebie. Wszystko było takie niepewne, kiedy był z dala od
Londynu. Szedł nie wiedząc czy dobrze idzie. Było ciemno, a on nie chciał
używać różdżki. Przez wszystkie dni, które tu spędził nie widział, żeby
ktokolwiek jej używał. Usłyszał skrzypnięcie śniegu, od razu się zatrzymał.
Przed nim stała jakaś postać, mrok nie pozwalał mu rozpoznać twarzy.
- Remus.- usłyszał głos przepełniony
ulgą i w jednej chwili, ktoś rzucił mu się na szyję. – Bałam się, że już nie
wrócisz.
- Czemu tak myślałaś? – spytał,
zdziwiony reakcją Maggie.
- Ostatnio byłeś taki wściekły.
Powiedziałeś, że przybycie tutaj to twoja najgorsza decyzja i po prostu bałam
się, że już cię nie zobaczę. – wyrzuciła z siebie potok słów z prędkością
błyskawicy, tak że Remus z ledwością ją rozumiał.
- Postanowiłem dać temu wszystkiemu
jeszcze jedną szansę. – stwierdził.
- Tak samo jak Fenrir tobie. –
zauważyła Meg i widząc jego pytające spojrzenie wyjaśniła. – Kiedy tuż po pełni
zniknąłeś niektórzy nalegali, żeby się ciebie pozbyć, on jednak zadecydował, że
masz prawo do zakończenia swojej przeszłości.
- To zaskakujące. – wydukał Remus,
zszokowany tym co usłyszał.
- Wszystko z nią w porządku? – zapytała
cicho Meg.
- Tak, całe szczęście jest bezpieczna.
– powiedział. Po chwili spojrzał jej prosto w oczy i oznajmił. – Musisz mnie
nauczyć tego wszystkiego co umiesz, muszę zrozumieć jak tu żyć, bo inaczej nie
przeżyję tutaj.
***
Weszła na korytarz i rozejrzała się
dookoła. O tej porze było zazwyczaj pusto w Św. Mungu. Naprzeciw jednej z sali
siedziała Molly. Szybkim tempem podeszła do niej.
- Przyszłam tylko jak się dowiedziałam.
– powiedziała, a kobieta spojrzała na nią zapłakanymi oczyma. Jęknęła żałośnie
i przytuliła mocno Tonks. Zaczęła cicho szlochać i łkać.
- Dlaczego on? Dlaczego akurat teraz?
- Nie martw się, z pewnością wszystko
będzie dobrze. – zapewniła ją Dora i posadziła na krześle. – Co powiedzieli
uzdrowiciele?
- Jeszcze nic, ale żyje. – wydukała
zrozpaczona Molly. Tonks chwyciła ją za rękę i ścisnęła mocno, na znak, że jest
przy niej i będzie ją wspierać. Siedziały w ciszy, wpatrując się wyczekująco w
drzwi, które nie otwierały się.
- Wysłałem wiadomość do dzieciaków. –
powiedział Bill, który się nagle pojawił. – Rozmawiałem również z Dumbledorem.
Wściekła się gdy zauważyła, że ich nie ma, musiał wymyślić jakąś historię.
Kazał przekazać, że skontaktuje się z tobą rano.
- Dziękuję Bill. – wydukała i
pociągnęła nosem. Bill usiadł koło Tonks i powiedział bezgłośnie „dziękuję”.
Dora uśmiechnęła się do niego. Czekali długo nie wiedząc o niczym co dzieje się
za drzwiami. Ciszę przerywał tylko spazmatyczny oddech Molly. W końcu koło
godziny czwartej, wyszedł z sali uzdrowiciel.
- Witam państwa, nazywam się Hipokrates Smethwyck i zajmuję się panem
Weasleyem. – oznajmił i uśmiechnął się w taki sposób jak to robią zazwyczaj
uzdrowiciele. W stylu będzie dobrze, ale
może być też fatalnie.
- Jestem Molly Weasley, żona, to jest
mój syn Bill i… - wymieniała Molly i zatrzymała się przy Tonks, która bez
zająknięcia dodała:
- Synowa. – wiedziała, że jeżeli
powiedziałaby, że jest tylko przyjaciółką rodziny, wyproszono by ją. W sumie
niewiele minęła się z prawdą, można było ją nazwać niedoszłą synową.
- Bardzo mi miło. – powiedziała
uzdrowiciel, lustrując ich wzrokiem. – Stan pana Artura jest jak na razie stabilny. Wyliże się z
tego.
- Możemy go zobaczyć? –spytała Molly,
zrywając się z krzesła.
- Śpi, potrzebuje spokoju. Proponuję
przyjść jutro, kiedy się obudzi. – nakazał, a potem uśmiechnął się i odszedł w
głąb korytarza.
- Dzięki Bogu! – westchnęła Molly i
opadła na siedzenie.
- Molly pójdź może do domu, wyśpij się.
– zaproponowała Tonks.
- Nie mogę go tu zostawić samego… -
zaprotestowała.
- Tonks ma rację, mamo. Idź do
dzieciaków, na pewno się niepokoją. Ja tu zostanę, wezmę wolne do południa i
posiedzę przy tacie. – poparł Dore, Bill.
- No może macie rację…
***
Do domu wróciła około piątej rano. Byłą
strasznie zmęczona, ale nie mogła już zasnąć. Usiadła więc w kuchni i wypiła
kawę. Pomyślała o tym co może znaczyć to wszystko. Z tego co się dowiedziała o
wszystkim zawiadomił ich Harry, który we śnie widział atak na Artura. To nie
było normalne, to było dziwne. Może przejawiał jakieś zdolności jasnowidzenia?
Była tego bardzo ciekawa. Kiedyś marzyła o tym, żeby być jasnowidzem, widzieć
to co miało się wydarzyć, móc przygotować się na to. Jednak metamorfomagia jej
w zupełności wystarczyła. Jednak fakt, że olbrzymi, jadowity wąż był nieopodal
Departamentu Tajemnic był niepokojący.
Rozmyślała nad tym przez długi czas. W
między czasie Moody powiadomił ją, że ma towarzyszyć przy przeprowadzeniu
dzieciaków przez Londyn. Cieszyła się. Dawno nie widziała się z bliźniakami i
Ginny. Dlatego też uśmiechnięta wyszła z domu i deportowała się przed Grimmauld
Place.
- Cześć Moody! – zawołała z uśmiechem
Tonks, na widok Szalonookiego.
- Dobrze cię widzieć, Tonks. –
powiedział i oboje weszli do Kwatery Głównej. Dora z zaciekawieniem spojrzała
na Moody’ego, który trzymał w ręce czapkę.
- Po co ci melonik? – spytała, kiedy
szli przez mroczny korytarz.
- Nie każdy ma magiczne oko. –
powiedział i nałożył melonik tak, że przysłaniał jego oko. Tonks parsknęła niepohamowanym
śmiechem. – Tak śmiej się dalej…
Weszli do kuchni gdzie całą rodzina
Weasleyów, Harry i Syriusz jedli drugie śniadanie.
- Cześć i czołem, dzieciaki! – zawołała
dziarsko Tonks, a wszyscy obecni tak jak to uprzednio zrobiła Dora, roześmiali
się na widok Szalonookiego.
- Stęskniłam się Tonks. – powiedziała
Ginny i przytuliła Dorę.
- Ja za tobą też, mała! Opowiadajcie co
słychać w Hogwarcie! – nakazała i posłała wszystkim uroczy uśmiech.
- Dużo. Od kiedy ta ropucha jest
Inkwizytorem praktycznie nie mamy życia. – zauważył George.
- Słyszałaś o Gwardii Dumbledore’a? –
spytał natychmiast Fred.
- Oczywiście. – powiedziała i
rozejrzała się czy przypadkiem Molly się im nie przysłuchuje. – I w pełni was
popieram. Praktycznie cały Zakon trzyma za was kciuki.
- Mama zdążyła już nas o to ochrzanić.
– stwierdził z nieciekawą miną Ron.
-Martwi się o was to zrozumiałe. –
uśmiechnęła się Nimfadora. – A jak tam te wizytacje?
- Była u nas na wróżbiarstwie…
kompletnie zniszczyła Trelawney. Nie lubię jej, ale zrobiło mi się jej szkoda.
– zauważył Ron. – No i była na transmutacji! No po prostu byłem dumny z
McGonagall.
- Nie dała się tej jędzy? – zaciekawiła
się Tonks.
- To mało powiedziane! Była zawodowa! –
zawołał Ron, a wszyscy wybuchli śmiechem, wszyscy oprócz Harry’ego.
- Czyli Trelawney ma warunek,
McGonagall jest bezpieczna, a Sprout? – spytała Tonks, martwiąc się trochę o
swoją opiekunkę.
- Wizytowała ją na naszej lekcji. –
powiedział George. – Przed lekcją poprosiła nas, żebyśmy nic nie robili. Raczej wszystko było w porządku…
- Jedyne do czego się przyczepiła to
higiena miejsca pracy. – zaśmiał się Fred.- Sprout spytała czy Umbridge zna
jakiś gatunek czystej gleby. Od razu się zamknęła.
- U mnie była na zaklęciach. Wszystko
było świetnie, wiecie, że do Flitwick’a trudno się przyczepić. – wyjaśniła
Ginny. – Tylko tak dziwnie na niego spoglądała.
- Nic dziwnego… Flitwick jest
półgoblinem, a ona nie znosi mieszańców. – westchnęła Tonks.
- U nas jeszcze sprawdzała Snape’a. –
powiedział Ron, a Dora uśmiechnęła się. Ciekawy widok takich dwój
znienawidzonych osób w jednym miejscu. – Liczyłem na większe widowisko.
Wytknęła mu to, że nie może zostać nauczycielem obrony przed czarną magią i
tyle.
- Była jeszcze na opiece nad magicznymi
stworzeniami. – odezwał się w końcu Harry. – Oceniła Grubbly-Plank najlepiej ze
wszystkich. Jeszcze nie zdążyła się przyczepić do Hagrida.
- Hogwart nie jest już taki jak kiedyś…
- westchnęła Ginny.
- Słyszałaś, że zabrała nam miotły? –
spytał George.
- Komu?! – zawołała zszokowana Dora.
- Mnie, Fredowi i Harry’emu. Do tego
mamy zakaz gry w Quidditcha. Przez zwykłe nieporozumienie nie możemy już grać,
ale Ginny zastąpiła Harry’ego. – wyjaśnił George.
- Co za wredne babsko! – warknęła
Tonks.
- Zakon pewnie ma mnóstwo pracy i jesteście
strasznie zajęci… - zaczął Fred, a Nimfadora od razu zrozumiała do czego
zmierza Weasley.
- Wiesz, że gdyby to ode mnie zależało
powiedziałabym wam wszystko, ale nie mogę. – powiedziała przepraszająco Dora, a
oni tylko pokiwali głową ze zrozumieniem.
- A co u ciebie? – zagadnęła Ginny.
- Słyszeliśmy o Amelii, bardzo nam
przykro. – powiedział George i uśmiechnął się pocieszająco do Nimfadory.
- Jakoś sobie radzę. No u nas dużo się
działo. Sara wyjechała z Franczesciem do Włoch i spodziewają się dziecka,
Walter spotyka się z Hestią, tak samo jak Estera i Giuseppe. Moody ciągle
zrzędzi…
- Słyszałem to. – warknął z końca
kuchni Szalonooki, a wszyscy zaczęli się śmiać.
- I co tylko tyle? – spytała Ginny. –
Nic więcej się nie wydarzyło?
- Nie, same nudy… - mruknęła Dora,
czując na sobie lustrujące spojrzenie Moody’ego. Przecież dzieciaki nie muszą
wiedzieć o tym co się działo w ostatnim czasie.
- No dobra, ubierajcie się tata na nas
czeka! – zawołała dziarsko Molly i wszyscy ruszyli się z miejsca. Wszyscy
wyszli na mroźne powietrze. Tonks ucieszyła się w duchu, że nie pada śnieg, bo
wyprawa przez miasto byłaby wyjątkowo nieprzyjemna. Szli zwartą grupą w stronę
dworca, żeby wsiąść w najbliższy pociąg i szybko znaleźć się w Mungu. Z
łatwością przedostali się między mugolami, którzy spoglądali na nich dziwnie.
Zastanawiała się czy to wina jej różowych włosów, czy Szalonookiego, który
komicznie wyglądał w swoim meloniku, nasuniętym na oko. Wsiedli do pociągu i
rozsiedli się wygodnie.
- Ta twoja wizja wydaje się być bardzo
ciekawa. – zauważyła.
- Chyba tak. – westchnął Harry.
- Ale w twojej rodzinie nie było
jasnowidzów, prawda? – spytała zaciekawiona gdy siedzieli obok siebie w
hałaśliwym pociągu.
- Nie. – odpowiedział trochę urażony.
- No tak… Zresztą w twoim przypadku to
chyba nie jest dar prorokowania, co? Bo ty nie widzisz przyszłości, tylko
teraźniejszość… Dziwne, ale pożyteczne… - powiedziała od razu, jakby chcąc
naprawić głupią wpadkę. Wysiedli już na następnej stacji. Ruszyli ruchomymi
schodami do góry Tonks na przedzie, a Moody w swoim meloniku z tyłu.
- Gdzie jest ukryty Szpital Świętego
Munga? – usłyszała jak z tyłu ktoś pyta. Nie odpowiedziała, bo była skupiona na
wypatrywaniu potencjalnego zagrożenia.
- Niedaleko. – mruknął Moody kiedy
wychodzili na świeże powietrze. Ulica była zatłoczona i musieli się trzymać
blisko siebie, żeby się nie rozdzielić. – Jesteśmy na miejscu. – oznajmił
wszystkim Szalonooki. Stanęli przed dużym, staroświeckim domem handlowym.
- W porządku. – odezwała się Tonks i
pokazała gestem reszcie, by stanęli przed oknem wystawowym. Dora stanęła
naprzeciwko brzydkiego manekina. – Wszyscy gotowi? Cześć… Przyszliśmy do Artura
Weasleya. – manekin kiwnął głową i jednym palcem, a Tonks chwyciła Ginny i
Molly pod ramię, przeszła z nimi przez szybę i znikła. Nieprzyjemne uczucie,
jakby przeszły cienką warstwę zimnej wody minęło w mgnieniu oka. W zatłoczonej
izbie przyjęć z rzędami kulawych krzeseł, na których siedziało mnóstwo
czarownic i czarodziejów, zaczekały aż cała reszta do nich dołączyła. Tonks
przyzwyczajona do widoku pacjentów, którzy tu przychodzili, podeszła z Molly i
Ginny do kolejki do informacji, nie zwracając na nich uwagi. Wyczekali się
długo, zanim kobieta w informacji dogadała się z mężczyzną, który miał
zaczarowane buty, które gryzły mu stopy,
a także staruszkiem z trąbką przy uchu. Recepcjonistka skierowała ich na
pierwsze piętro. Kiedy stanęli przed drzwiami do pokoju Artura, Tonks
powiedziała: - Molly, poczekamy na zewnątrz. Artur na pewno by sobie nie życzył
tylu gości naraz… Najpierw rodzina.
Szalonooki mruknął coś i oparł się
plecami o ścianę, obserwując wszystkich magicznym okiem. Kiedy Molly zaciągnęła
Harry’ego do Sali, zostali sami. Tonks tak jak Moody przyjęła wygodną pozycję.
- Co u ciebie słychać? – mruknął
Szalonooki po chwili ciszy.
- Po staremu, w sumie nie mam na co
teraz narzekać. – odparła Dora.
- Na pewno?
- Od kiedy jesteś taki troskliwy,
Moody? – zainteresowała się trochę poirytowana Nimfadora.
- Mam poczucie winy. Śmierć Amelii,
wyjazd twoich przyjaciół, ta cała sytuacja z tym idiotycznym muzykiem i
nałogami. Jestem twoim mentorem, tak przynajmniej mi się wydaję. Powinienem był
z tobą chociaż porozmawiać, powiedzieć coś co by ci pomogło. – powiedział
Szalonooki, a Dora poczuła się tak jak tej nocy gdy wyznał jej, że traktuje ją
jak córkę.
- Nie musiałeś nic mówić, nie
posłuchałabym cię, ale dziękuję za troskę. Naprawdę jest już dobrze, może nie
najlepiej, nie tak jak wcześniej, ale mam wrażenie, że do końca nic nie wróci
do normy. – odparła Tonks z miłym uśmiechem.
- Tonks… - zaczął Moody, ale przerwały
mu dzieci, które wyszły z sali. Wszystkie były markotne.
- Możecie już wejść. – mruknął zły
Fred, a Tonks razem z Moodym weszli do pomieszczenia. Nie było ono duże,
mieściły się w nich trzy łóżka, które były zajęte, a na jednym z nich leżał
Artur.
- Cześć, jak się czujesz? – spytała od
razu Dora z uśmiechem.
- Lepiej, o wiele lepiej. – odparł
Artur. – Opowiedzcie mi lepiej jak ma się sprawa.
- Nie mam tak naprawdę nic. –
westchnęła Tonks. - Ministerstwo, w tym nasi ludzi, przeszukali cały teren, ale
nigdzie nie mogli znaleźć tego węża, zupełnie jakby po ataku na ciebie,
Arturze, rozpłynął się w powietrzu… Ale Sam-Wiesz-Kto chyba się nie spodziewa,
że wąż wślizgnie się do środka, co?
- Myślę, że wysłał go na zwiady. –
mruknął cicho Moody. – Bo jak dotąd nic mu nie wychodzi, prawda? Nie, sądzę, że
on po prostu próbuje się rozeznać w tym, co go czeka, i, gdyby tam nie było
Artura, ta Besta miałaby więcej czasu, żeby się rozejrzeć. Więc Potter mówi, że
to wszystko widział?
- Tak. – odpowiedziała zakłopotana
Molly. – Wydaje mi się, że Dumbledore jakby się spodziewał, że Harry coś
takiego zobaczy...
- Taak… No cóż, w tym chłopaku jest coś
dziwnego, wszyscy o tym wiemy. – powiedział Moody, a Tonks zastanowiła się nad
tym co powiedział i było w tym odrobinę racji.
- Jak dzisiaj rano rozmawiałam z
Dumbledore’em, to sprawiał wrażenie, jakby się bardzo niepokoił o Harry’ego. –
szepnęła Molly.
- To chyba oczywiste. – mruknął
beznamiętnie Moody. – Chłopak widział to wszystko oczami węża Sami-Wiecie-Kogo…
O nie wie, co to znaczy, ale jeśli Sami-Wiecie-Kto go opętał musimy na niego
uważać, bo jeżeli on widzi co Sami-Wiecie-Kto robi, to Sami-Wiecie-Kto może
zobaczyć co robi Potter.
Myśl ta przeraziła wszystkich obecnych,
a Tonks zdała sobie sprawę, że Harry nie ma nawet w najmniejszym stopniu tak
dobrze jak ona sobie wyobrażała…
Ehh... Jak ja nie lubię takich rozdziałów! No, ale nareszcie skończyłam go! Eh... Okropny! Przynajmniej ta druga część. Dlaczego? Dlatego, że przepisałam znaczna część rozdziału z książki i bardzo zraniłam ten tekst. Okropna jestem! Oh...
No jako, że skończyłam ten rozdział to mogę dodawać teraz resztę w miarę regularnie! :)
Nie skrzywdziłaś książki aż tak bardzo! Nie martw się! Przynajmniej nie przepisałaś wszystkiego słowo w słowo, a to dla mnie jest ważniejsze. No i w końcu pojawił się Hagrid! Brakowało mi go! Błagam cię kochana, czas na jakiś romans!
OdpowiedzUsuńJaka krzywda? Moim zdaniem lekkie odbieganie od książki nie jest złe. Poza tym, gdybym się czepiała, byłoby to czymś dziwnym, bo sama nie wystrzegam się lekkich (lub poważnych jak np. uratowanie Syriusza) zmian.
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale dopiero wczoraj wróciłam z Anglii.
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy (który pewnie przeczytam dopiero za miesiąc, bo jadę do dziadka na wieś, więc z góry przepraszam).
Pozdrawiam
PS, Zapraszam do siebie na nowy rozdział
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń