31.05.2014

61) Nie dziś

Początek listopada przemknął jej w mgnieniu oka. Chodziła do pracy, a tam Weasley ciągle ją obserwował. Nie wiedziała o co mu chodzi, ale gdziekolwiek była ona, był tam też Percy. Remus wrócił kilka dni po pełni, nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Twierdził, że jeszcze mu nie ufają. Resztę swojego czasu spędziła z Kirleyem i resztą chłopaków na imprezowaniu i zabawie. Halucynacje nie powtórzyły się od momentu gdy znowu zaczęła brać smocze pazury.
Była szczęśliwa gdy mogła spędzać czas z Fatalnymi Jędzami, ale ostatni wolała też przebywać sama. Niestety za każdym razem gdy próbowała wyciszyć się w swojej samotni ktoś jej przeszkadzał. Tak było też wtedy gdy leżała w swoim pokoju na łóżku w ciszy, wsłuchując się w swój płytki oddech.
- Doro, wróciłam. – oznajmiła Andromeda, zaglądając do jej pokoju.
- A w ogóle gdzieś wychodziłaś? – spytała Dora.
- Tak, jeśli chcesz wiedzieć to byłam u Syriusza. Miał wczoraj urodziny. – powiedziała nieco zła Dromeda. – Byli tam wszyscy twoi przyjaciele.
- Trudno. – westchnęła, jednak czuła się strasznie głupio. Andromeda wściekła na córkę wyszła z jej pokoju. Nie rozumiała Dory. Chciała wierzyć w to, że zachowuje się tak po stracie Amelii, ale coraz częściej dopuszczała do siebie myśl, że jej córka wpakowała się w coś strasznego.
Ted nie wiedział o tym o czym ona wiedziała, ale coraz częściej wypytywał ją o wszystko. Nie miała serca powiedzieć o swoich przypuszczeniach. Nimfadora była jego oczkiem w głowie i troszczył się o nią niesłychanie, ale bała się jakby zareagował na to wszystko.
***
Siedział nad szklanką Whisky i z każdą minutą stawał się coraz bardziej markotny. Czuł się bezradny, a nienawidził tak się czuć. Powinien jej pomóc, ale jak? Nigdy nie był w tym dobry.  Od tego zawsze byli James i Remus, a on stał z boku i przyglądał się z uśmiechem. Został wychowany tak, żeby brać, a nie dawać i co? Teraz nawet własnej rodzinie nie potrafi pomóc.
Nie wiedział jakie używki brała Tonks, może nawet nie chciał wiedzieć. Gdyby się w to bardziej zaangażował czułby się zobowiązany, żeby jej pomóc, a Syriusz Black nie wiedział co to obowiązek.
- Może jeszcze przyjdzie. – powiedział Remus, który usiadł obok niego.
- Nawet ty w to nie wierzysz. – stwierdził oschle Łapa i wybił do dna zawartość swojej szklanki. – Ci kretyni wyszli gdzieś na miasto, nie ma po co tu przychodzić.
- Trzeba jej pomóc. – zauważył smutno Lupin. – Ona nie może dłużej taka być.
- Powiedz co zrobić, a to zrobię. Nie wymagaj tylko ode mnie współczucia, czułości i delikatności. Sama się w to wpakowała i nie mam zamiaru być w stosunku do niej pobłażliwy.
- Może kiedy oni wyjadą, wszystko wróci do normy? – spytał Remus.
- Mam taką nadzieję. – powiedział Black. Żaden z nich nie wiedział, że przysłuchuje się temu Bary, który wiedział już co zrobi.
***
- Nie wiesz może czemu Weasley mnie śledzi? – spytała Tonks kiedy siedzieli w ich boksie. – Dzisiaj znowu za mną łaził.
- Nie mam pojęcie. – odpowiedział obojętnie Walter, nie odrywając wzroku od przepisywanych akt. – Chociaż nie… wiem. Ostatnio zalazłaś mu za skórę.
- To, że człowiek miał zły dzień nie znaczy, że trzeba od razu go pilnować. – oburzyła się Tonks.
- Ciebie akurat trzeba. – stwierdził Walter ucinając ich rozmowę.
***
Remus westchnął przeciągle. Nie za wiele pamiętał z tej pełni. Kiedy obudził się niedaleko szałasu Meg, ona była już opatrzona. Uśmiechnęła się do niego wesoło i powiedziała: „Ale dałeś sobie tej nocy w kość.” Nie wiedział o co chodzi tej kobiecie, jakim cudem ciągle się uśmiechała. Każdy wilkołak jakiego znał był przygnębiony swoją przypadłością, a ona w pełni to zaakceptowała. Czuł potrzebę rozmowy z nią, a sposobność do tego zdarzy się już niedługo. Miał już cały plan. Musiał jechać teraz tam na dłużej, stwarzać pozory przynależności do tej całej bandy. Musiał zbudować sobie schronienie, nie mógł spędzić kolejnych nocy na ściółce w lesie. Nie wiedział jak się za to zabierze, ale musiał się tam dopasować. Czekało go trudne zadanie i miał zamiar mu sprostać.
***
Śmiali się  i żartowali, tak jak to zawsze robili w swoim beztroskim życiu muzyków. Słyszał jak Merton przygrywa na wiolonczeli, a Myron śpiewa jakąś dziwną piosenkę. Nie ingerował już w to co robili, nie miał na to sił. Każdy wieczór kończył się tak samo. Miał tego serdecznie dość, ale coś go tu jeszcze trzymało. Nie potrafił tego zakończyć. Usłyszał śmiech Donghana. Był taki podobny do Ann. Nieugięty, wytrwały, zdeterminowany, a jednak dał wplątać się w to całe gówno. Bary czuł się winny. Zastanawiał się co by zrobili, gdyby nagle pewnego dnia zniknął, czy daliby sobie bez niego radę. Kiedyś to sprawdzi, ale jeszcze nie dziś… 

1 komentarz:

  1. Biedny Syriusz. To straszne chcieć coś zrobić, ale nie wiedzieć co.
    Mam taki wrażenie, że ten cały spokój to tylko cisza przed burzą. Mam rację?
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń