Początek listopada przemknął jej w
mgnieniu oka. Chodziła do pracy, a tam Weasley ciągle ją obserwował. Nie
wiedziała o co mu chodzi, ale gdziekolwiek była ona, był tam też Percy. Remus
wrócił kilka dni po pełni, nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Twierdził, że
jeszcze mu nie ufają. Resztę swojego czasu spędziła z Kirleyem i resztą
chłopaków na imprezowaniu i zabawie. Halucynacje nie powtórzyły się od momentu
gdy znowu zaczęła brać smocze pazury.
Była szczęśliwa gdy mogła spędzać czas
z Fatalnymi Jędzami, ale ostatni wolała też przebywać sama. Niestety za każdym
razem gdy próbowała wyciszyć się w swojej samotni ktoś jej przeszkadzał. Tak
było też wtedy gdy leżała w swoim pokoju na łóżku w ciszy, wsłuchując się w
swój płytki oddech.
- Doro, wróciłam. – oznajmiła
Andromeda, zaglądając do jej pokoju.
- A w ogóle gdzieś wychodziłaś? –
spytała Dora.
- Tak, jeśli chcesz wiedzieć to byłam u
Syriusza. Miał wczoraj urodziny. – powiedziała nieco zła Dromeda. – Byli tam
wszyscy twoi przyjaciele.
- Trudno. – westchnęła, jednak czuła
się strasznie głupio. Andromeda wściekła na córkę wyszła z jej pokoju. Nie
rozumiała Dory. Chciała wierzyć w to, że zachowuje się tak po stracie Amelii,
ale coraz częściej dopuszczała do siebie myśl, że jej córka wpakowała się w coś
strasznego.
Ted nie wiedział o tym o czym ona
wiedziała, ale coraz częściej wypytywał ją o wszystko. Nie miała serca
powiedzieć o swoich przypuszczeniach. Nimfadora była jego oczkiem w głowie i
troszczył się o nią niesłychanie, ale bała się jakby zareagował na to wszystko.
***
Siedział nad szklanką Whisky i z każdą
minutą stawał się coraz bardziej markotny. Czuł się bezradny, a nienawidził tak
się czuć. Powinien jej pomóc, ale jak? Nigdy nie był w tym dobry. Od tego zawsze byli James i Remus, a on stał z
boku i przyglądał się z uśmiechem. Został wychowany tak, żeby brać, a nie dawać
i co? Teraz nawet własnej rodzinie nie potrafi pomóc.
Nie wiedział jakie używki brała Tonks,
może nawet nie chciał wiedzieć. Gdyby się w to bardziej zaangażował czułby się
zobowiązany, żeby jej pomóc, a Syriusz Black nie wiedział co to obowiązek.
- Może jeszcze przyjdzie. – powiedział
Remus, który usiadł obok niego.
- Nawet ty w to nie wierzysz. –
stwierdził oschle Łapa i wybił do dna zawartość swojej szklanki. – Ci kretyni
wyszli gdzieś na miasto, nie ma po co tu przychodzić.
- Trzeba jej pomóc. – zauważył smutno
Lupin. – Ona nie może dłużej taka być.
- Powiedz co zrobić, a to zrobię. Nie
wymagaj tylko ode mnie współczucia, czułości i delikatności. Sama się w to
wpakowała i nie mam zamiaru być w stosunku do niej pobłażliwy.
- Może kiedy oni wyjadą, wszystko wróci
do normy? – spytał Remus.
- Mam taką nadzieję. – powiedział
Black. Żaden z nich nie wiedział, że przysłuchuje się temu Bary, który wiedział
już co zrobi.
***
- Nie wiesz może czemu Weasley mnie
śledzi? – spytała Tonks kiedy siedzieli w ich boksie. – Dzisiaj znowu za mną
łaził.
- Nie mam pojęcie. – odpowiedział
obojętnie Walter, nie odrywając wzroku od przepisywanych akt. – Chociaż nie…
wiem. Ostatnio zalazłaś mu za skórę.
- To, że człowiek miał zły dzień nie
znaczy, że trzeba od razu go pilnować. – oburzyła się Tonks.
- Ciebie akurat trzeba. – stwierdził
Walter ucinając ich rozmowę.
***
Remus westchnął przeciągle. Nie za
wiele pamiętał z tej pełni. Kiedy obudził się niedaleko szałasu Meg, ona była
już opatrzona. Uśmiechnęła się do niego wesoło i powiedziała: „Ale dałeś sobie tej nocy w kość.” Nie
wiedział o co chodzi tej kobiecie, jakim cudem ciągle się uśmiechała. Każdy
wilkołak jakiego znał był przygnębiony swoją przypadłością, a ona w pełni to
zaakceptowała. Czuł potrzebę rozmowy z nią, a sposobność do tego zdarzy się już
niedługo. Miał już cały plan. Musiał jechać teraz tam na dłużej, stwarzać
pozory przynależności do tej całej bandy. Musiał zbudować sobie schronienie,
nie mógł spędzić kolejnych nocy na ściółce w lesie. Nie wiedział jak się za to
zabierze, ale musiał się tam dopasować. Czekało go trudne zadanie i miał zamiar
mu sprostać.
***
Śmiali się i żartowali, tak jak to zawsze robili w swoim
beztroskim życiu muzyków. Słyszał jak Merton przygrywa na wiolonczeli, a Myron
śpiewa jakąś dziwną piosenkę. Nie ingerował już w to co robili, nie miał na to
sił. Każdy wieczór kończył się tak samo. Miał tego serdecznie dość, ale coś go
tu jeszcze trzymało. Nie potrafił tego zakończyć. Usłyszał śmiech Donghana. Był
taki podobny do Ann. Nieugięty, wytrwały, zdeterminowany, a jednak dał wplątać
się w to całe gówno. Bary czuł się winny. Zastanawiał się co by zrobili, gdyby
nagle pewnego dnia zniknął, czy daliby sobie bez niego radę. Kiedyś to
sprawdzi, ale jeszcze nie dziś…
Biedny Syriusz. To straszne chcieć coś zrobić, ale nie wiedzieć co.
OdpowiedzUsuńMam taki wrażenie, że ten cały spokój to tylko cisza przed burzą. Mam rację?
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy