Spojrzał na nich wszystkich z lekką
niechęcią. Trzymał w ręce swoją gitarę i cicho na niej brzdąkał. Tonks spała z
głową na piersi Kirleya, wyglądała uroczo, na tyle na ile można być uroczym w
takim stanie. Jej rozwiane różowe włosy przysłaniały jej lekko zarumieniony
policzek, który bardzo odznaczał się na jej bladej, wręcz szarej twarzy.
Westchnął i odłożył gitarę. Różniła się od tej dziewczyny, którą tu spotkał gdy
pojawił się w Kwaterze po raz pierwszy. Wydawała się być silna, pewna siebie,
twarda. Miał nadzieję, że sprowadzi na dobrą stronę Kirleya, ale się przeliczył.
Spojrzał na Myrona, swojego kolegę z
ławki. To oni założyli ten zespół, miał być inny niż wszystkie. To muzyka miała
być ich największym atutem i nałogiem, jednak z biegiem lat Wagtail zaczął
pragnąć życia prawdziwej gwiazdy. Zmienił się nie do poznania. Kiedyś ufał mu
bezgranicznie, a teraz? Nie wiedział czy komukolwiek może ufać. Pokiwał z
dezaprobatą głową gdy widział swojego przyjaciela leżącego na ziemi tuż obok
Orsina. Pamiętał jak go poznał. Zrządzenie losu chciało, że natknął się na
niego kiedy Thruston próbował obrabować sklep, coś go natchnęło i zaproponował
mu, żeby zaczął grać w ich zespole. Merton był wysokim chudym chłopakiem, który
nie wiedział co ze sobą zrobić trafił do nich przypadkiem. Pomylił miejsca
spotkań i zamiast spotkać się z przyjaciółmi, przeszkodził im w próbie. Don był
jego siostrzeńcem. Jego starsza siostra rzuciła szkołę żeby wyjść za Tremletta,
niecały rok później urodził się Donaghan, a Tremlett zostawił jego siostrę. Ann
była młoda, nie miała wykształcenie i szans na dobrą prace. Kiedy chłopak miał
siedemnaście lat umarła, a ten popadł w depresję. Bary nie widział innego
wyjścia jak zaciągnąć chłopaka do zespoły, mógłby wtedy dbać o niego i pilnować
go. Zawiódł swoją siostrę. Zamiast chronić siostrzeńca, patrzył jak leży na
fotelu z butelką Whisky przy piersi. Spojrzał na Hermana, który zajmował całą
kanapę. On też miał ciekawą historię. Jego gangsterscy przyjaciele i on
wielokrotnie utrudniali ludziom życie. Na jednym z ich pierwszych koncertów,
Herman postanowił zrobić bijatykę. Nie wiedział jakim cudem udało mu się go
udobruchać, ale zaczął z nimi grać. Kto by pomyślał, że taki potężny, groźnie
wyglądający facet poskromi taki instrument jak lutnia. Cieszył się, że ten
zespół pomógł tak wielu ludziom, ale z początku ich muzyka była okropna.
- Jesteśmy fatalni. – powiedział
pewnego dnia Graves.
- Rzępolimy jak stare jędze! –
stwierdził Don.
- To świetny pomysł na nazwę! Fatalne Jędze! – powiedział wtedy.
Pamiętał ten dzień doskonale. Wtedy zaczęli brać to wszystko na poważnie. Dwa
lata później przyszedł do nich Kirley. Był młody, miał talent i chęci. Nie było
przeszkód by go wcielić do zespołu. Nie potrzeba było jednak wiele czasu, by
jego prawdziwa natura połączyła się z
chęcią sławy Myrona i słabością do wszelkich używek. Pociągnął za sobą cały
zespół. Dzięki jego obecności popularność zespołu wzrosła, ale jego poziom
spadł na samo dno. To nie było to czego chciał, czego pragnął. Ich muzyka miała
płynąć z serca, zarażać innych, sprawiać, że czuliby się szczęśliwi, a tak naprawdę
stali się kolejną nic nie wartą zbieraniną idiotów.
Westchnął i spojrzał na zegarek. Była
już piętnasta, a oni wszyscy jeszcze spali. Podniósł się z fotela najciszej jak
potrafił. Kiedy wychodził drzwi skrzypnęły i usłyszał za sobą cichy jęk:
- Bary? – to była Tonks. Z ledwością
otworzyła zaspane oczy i spojrzała na niego. Wyglądała strasznie. Zabolało go
to. Z początku ten zespół pomagał ludziom, a teraz wszystkich niszczy.
- Idę na zebranie. – odpowiedział
cicho.
- Zebranie, już dzisiaj?
- Ciii, śpij dalej. Nie przejmuj się. –
powiedział i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Zszedł do kuchni. Wszyscy już tam
czekali, obdarzyli go nieprzychylnym spojrzeniem. I pomyśleć, że w stosunku do niego byli o wiele milsi niż do
reszty.
- Przepraszam, ale reszta nie jest w
stanie zejść. – powiedział do wszystkich. Nie byli tym zaskoczeni.
- A gdzie jest Tonks? – zapytała Molly
lodowatym tonem. Już miał powiedzieć, że Tonks śpi, kiedy na korytarzu rozległ
się trzask i coś uderzyło głośno o ziemię. Momentalnie wybiegł z kuchni. Na
podłodze leżała Tonks, rozczochrana i zaspana, z czerwonymi oczami.
- Wszystko w porządku? – spytał, klękając obok
niej. Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, który znał. Dobrze wiedział co
przed chwilą robiła. – Mówiłem ci, że masz spać dalej.
- Ale zebranie. – jęknęła i spojrzała
za niego. Wiedział, że stoją tam wszyscy i mierzą ich wzrokiem.
- Choć tutaj, wstań. – westchnął i
podtrzymując ją mocno, pomógł jej wstać. – Wydaje mi się, że ona powinna
usiąść. – oznajmił kiedy wszyscy patrzyli na nich, zagradzając wejście do
kuchni. Posadził Tonks na krześle i spojrzał na nią.
- Wszystko jest dobrze. – uśmiechnęła
się do niego, ale on wiedział, że wcale tak nie jest. Wszyscy w milczeniu
wrócili na miejsca i łypali na nich spode łba. Syriusz z impetem postawił przed
Tonks flakonik wypełniony fioletową substancją.
- Pij. – rzucił tylko, a w jego oczach
dostrzec można było wściekłość. Dziewczyna sięgnęła drżącą ręką po flakonik,
ale zdążył wyrwać jej go z ręki.
- Eliksir na wytrzeźwienie. –
stwierdził kiedy powąchał płyn. – Ona nie może tego wziąć.
- Musi, nie będzie tu siedzieć w takim
stanie. – postanowił stanowczo Black i zabrał mu eliksir.
- Nie może, to się źle skończy. Myron po tym eliksirze wylądował
na miesiąc w szpitalu. – powiedział Bary i odstawił na bok fiolkę.
- Tonks to nie Myron! – zauważył
kipiący ze wściekłości Syriusz.
- Ale robiła to samo co on. – westchnął
i spojrzał smutno na Tonks.
- Nie ma sensu, żeby ona tu siedziała.
Niech wraca do pokoju. – stwierdził Remus, nie patrząc na nich.
- Zaprowadzę ją na górę. – zaoferowała
się Hestia.
- W jej pokoju są chłopacy… - mruknął
cicho, wstydząc się tego wszystkiego.
- Weź ją do mojego pokoju. – nakazał
Remus, a Hestia zabrała Tonks. Opadł ociężale na krzesło i westchnął. Nie
zarejestrował przebiegu zebrania. Próbował nie patrzeć na nikogo. Ocknął się
dopiero wtedy, gdy wszyscy zaczęli podnosić się z krzeseł. Nie ruszył się z
miejsca. Nie miał na to siły.
- Wszyscy się zamartwiają, a ty
pozwalasz na to, żeby pojawiła się tu w takim stanie? – dobiegł go
pretensjonalny głos Remusa.
- Proszę cię… Ja też się o nią martwię.
- Jakoś tego nie widać. – warknął
Lupin.
- Słuchaj Remusie, nie chciałem tego! –
zerwał się z krzesła jak oparzony. - Nie chciałem, żeby byli razem, żeby
wpakowała się w nasze gówniane życie. Próbowałem ją od tego uchronić, ale mnie
nie słuchała. Jest kompletnie zaślepiona Kirleyem, a on i reszta tych idiotów
nie ułatwia niczego.
- Skoro uważasz, że są idiotami po co ciągle
tu jesteś?! – wrzasnął Remus, a Bary otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Lupin
też zdziwił się swoją wypowiedzią i od razu dodał: - Przepraszam, ja po prostu…
martwię się o nią.
- Rozumiem. Postaram się zrobić
wszystko, żeby wróciła ta stara Tonks. – powiedział Bary.
- Dziękuję.
***
Wszedł do swojego pokoju, był zmęczony.
Nie panował nad sobą, przerażało go to. Coraz częściej mówił to co myślał, a to
nie zawsze bywało dobre. Chciał opaść bezwładnie na łóżko, kiedy zobaczył na
nim Tonks. Leżała skulona pod kocem i spała. Jej twarz nabrała koloru i
powrócił rumieniec na twarz. Remus usiadł tuż obok, napawając się jej widokiem.
Jutro znowu będzie mu obca.
- Wróć, proszę. Wiem, że coś jest nie
tak, ale wróć. Pomogę ci, damy sobie radę. – szepnął żałośnie i delikatnie
odgarnął jej włosy z czoła. – Nie możesz być z nim, to cię niszczy, a ja nie
mogę na to patrzeć.
Chcę mi się płakać. Na serio. Z powodu rozdziału i świadomości, ze na następny muszę czekać do soboty. Nie dałoby się szybciej? Błagam, błagam.
OdpowiedzUsuńDobrze, że chociaż jeden z tych muzyków ma trochę oleju w głowie. Co nie zmienia faktu, ze Kirley jest skończonym...
Pozdrawiam