11.05.2014

57) Proszę, wróć

Spojrzał na nich wszystkich z lekką niechęcią. Trzymał w ręce swoją gitarę i cicho na niej brzdąkał. Tonks spała z głową na piersi Kirleya, wyglądała uroczo, na tyle na ile można być uroczym w takim stanie. Jej rozwiane różowe włosy przysłaniały jej lekko zarumieniony policzek, który bardzo odznaczał się na jej bladej, wręcz szarej twarzy. Westchnął i odłożył gitarę. Różniła się od tej dziewczyny, którą tu spotkał gdy pojawił się w Kwaterze po raz pierwszy. Wydawała się być silna, pewna siebie, twarda. Miał nadzieję, że sprowadzi na dobrą stronę Kirleya, ale się przeliczył.
Spojrzał na Myrona, swojego kolegę z ławki. To oni założyli ten zespół, miał być inny niż wszystkie. To muzyka miała być ich największym atutem i nałogiem, jednak z biegiem lat Wagtail zaczął pragnąć życia prawdziwej gwiazdy. Zmienił się nie do poznania. Kiedyś ufał mu bezgranicznie, a teraz? Nie wiedział czy komukolwiek może ufać. Pokiwał z dezaprobatą głową gdy widział swojego przyjaciela leżącego na ziemi tuż obok Orsina. Pamiętał jak go poznał. Zrządzenie losu chciało, że natknął się na niego kiedy Thruston próbował obrabować sklep, coś go natchnęło i zaproponował mu, żeby zaczął grać w ich zespole. Merton był wysokim chudym chłopakiem, który nie wiedział co ze sobą zrobić trafił do nich przypadkiem. Pomylił miejsca spotkań i zamiast spotkać się z przyjaciółmi, przeszkodził im w próbie. Don był jego siostrzeńcem. Jego starsza siostra rzuciła szkołę żeby wyjść za Tremletta, niecały rok później urodził się Donaghan, a Tremlett zostawił jego siostrę. Ann była młoda, nie miała wykształcenie i szans na dobrą prace. Kiedy chłopak miał siedemnaście lat umarła, a ten popadł w depresję. Bary nie widział innego wyjścia jak zaciągnąć chłopaka do zespoły, mógłby wtedy dbać o niego i pilnować go. Zawiódł swoją siostrę. Zamiast chronić siostrzeńca, patrzył jak leży na fotelu z butelką Whisky przy piersi. Spojrzał na Hermana, który zajmował całą kanapę. On też miał ciekawą historię. Jego gangsterscy przyjaciele i on wielokrotnie utrudniali ludziom życie. Na jednym z ich pierwszych koncertów, Herman postanowił zrobić bijatykę. Nie wiedział jakim cudem udało mu się go udobruchać, ale zaczął z nimi grać. Kto by pomyślał, że taki potężny, groźnie wyglądający facet poskromi taki instrument jak lutnia. Cieszył się, że ten zespół pomógł tak wielu ludziom, ale z początku ich muzyka była okropna.
- Jesteśmy fatalni. – powiedział pewnego dnia Graves.
- Rzępolimy jak stare jędze! – stwierdził Don.
- To świetny pomysł  na nazwę! Fatalne Jędze! – powiedział wtedy. Pamiętał ten dzień doskonale. Wtedy zaczęli brać to wszystko na poważnie. Dwa lata później przyszedł do nich Kirley. Był młody, miał talent i chęci. Nie było przeszkód by go wcielić do zespołu. Nie potrzeba było jednak wiele czasu, by jego  prawdziwa natura połączyła się z chęcią sławy Myrona i słabością do wszelkich używek. Pociągnął za sobą cały zespół. Dzięki jego obecności popularność zespołu wzrosła, ale jego poziom spadł na samo dno. To nie było to czego chciał, czego pragnął. Ich muzyka miała płynąć z serca, zarażać innych, sprawiać, że czuliby się szczęśliwi, a tak naprawdę stali się kolejną nic nie wartą zbieraniną idiotów.
Westchnął i spojrzał na zegarek. Była już piętnasta, a oni wszyscy jeszcze spali. Podniósł się z fotela najciszej jak potrafił. Kiedy wychodził drzwi skrzypnęły i usłyszał za sobą cichy jęk:
- Bary? – to była Tonks. Z ledwością otworzyła zaspane oczy i spojrzała na niego. Wyglądała strasznie. Zabolało go to. Z początku ten zespół pomagał ludziom, a teraz wszystkich niszczy.
- Idę na zebranie. – odpowiedział cicho.
- Zebranie, już dzisiaj?
- Ciii, śpij dalej. Nie przejmuj się. – powiedział i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Zszedł do kuchni. Wszyscy już tam czekali, obdarzyli go nieprzychylnym spojrzeniem. I pomyśleć, że  w stosunku do niego byli o wiele milsi niż do reszty.
- Przepraszam, ale reszta nie jest w stanie zejść. – powiedział do wszystkich. Nie byli tym zaskoczeni.
- A gdzie jest Tonks? – zapytała Molly lodowatym tonem. Już miał powiedzieć, że Tonks śpi, kiedy na korytarzu rozległ się trzask i coś uderzyło głośno o ziemię. Momentalnie wybiegł z kuchni. Na podłodze leżała Tonks, rozczochrana i zaspana, z czerwonymi oczami.
 - Wszystko w porządku? – spytał, klękając obok niej. Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem, który znał. Dobrze wiedział co przed chwilą robiła. – Mówiłem ci, że masz spać dalej.
- Ale zebranie. – jęknęła i spojrzała za niego. Wiedział, że stoją tam wszyscy i mierzą ich wzrokiem.
- Choć tutaj, wstań. – westchnął i podtrzymując ją mocno, pomógł jej wstać. – Wydaje mi się, że ona powinna usiąść. – oznajmił kiedy wszyscy patrzyli na nich, zagradzając wejście do kuchni. Posadził Tonks na krześle i spojrzał na nią.
- Wszystko jest dobrze. – uśmiechnęła się do niego, ale on wiedział, że wcale tak nie jest. Wszyscy w milczeniu wrócili na miejsca i łypali na nich spode łba. Syriusz z impetem postawił przed Tonks flakonik wypełniony fioletową substancją.
- Pij. – rzucił tylko, a w jego oczach dostrzec można było wściekłość. Dziewczyna sięgnęła drżącą ręką po flakonik, ale zdążył wyrwać jej go z ręki.
- Eliksir na wytrzeźwienie. – stwierdził kiedy powąchał płyn. – Ona nie może tego wziąć.
- Musi, nie będzie tu siedzieć w takim stanie. – postanowił stanowczo Black i zabrał mu eliksir.
- Nie może, to się  źle skończy. Myron po tym eliksirze wylądował na miesiąc w szpitalu. – powiedział Bary i odstawił na bok fiolkę.
- Tonks to nie Myron! – zauważył kipiący ze wściekłości Syriusz.
- Ale robiła to samo co on. – westchnął i spojrzał smutno na Tonks.
- Nie ma sensu, żeby ona tu siedziała. Niech wraca do pokoju. – stwierdził Remus, nie patrząc na nich.
- Zaprowadzę ją na górę. – zaoferowała się Hestia.
- W jej pokoju są chłopacy… - mruknął cicho, wstydząc się tego wszystkiego.
- Weź ją do mojego pokoju. – nakazał Remus, a Hestia zabrała Tonks. Opadł ociężale na krzesło i westchnął. Nie zarejestrował przebiegu zebrania. Próbował nie patrzeć na nikogo. Ocknął się dopiero wtedy, gdy wszyscy zaczęli podnosić się z krzeseł. Nie ruszył się z miejsca. Nie miał na to siły.
- Wszyscy się zamartwiają, a ty pozwalasz na to, żeby pojawiła się tu w takim stanie? – dobiegł go pretensjonalny głos Remusa.
- Proszę cię… Ja też się o nią martwię.
- Jakoś tego nie widać. – warknął Lupin.
- Słuchaj Remusie, nie chciałem tego! – zerwał się z krzesła jak oparzony. - Nie chciałem, żeby byli razem, żeby wpakowała się w nasze gówniane życie. Próbowałem ją od tego uchronić, ale mnie nie słuchała. Jest kompletnie zaślepiona Kirleyem, a on i reszta tych idiotów nie ułatwia niczego.
- Skoro uważasz, że są idiotami po co ciągle tu jesteś?! – wrzasnął Remus, a Bary otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Lupin też zdziwił się swoją wypowiedzią i od razu dodał: - Przepraszam, ja po prostu… martwię się o nią.
- Rozumiem. Postaram się zrobić wszystko, żeby wróciła ta stara Tonks. – powiedział Bary.
- Dziękuję.
***
Wszedł do swojego pokoju, był zmęczony. Nie panował nad sobą, przerażało go to. Coraz częściej mówił to co myślał, a to nie zawsze bywało dobre. Chciał opaść bezwładnie na łóżko, kiedy zobaczył na nim Tonks. Leżała skulona pod kocem i spała. Jej twarz nabrała koloru i powrócił rumieniec na twarz. Remus usiadł tuż obok, napawając się jej widokiem. Jutro znowu będzie mu obca.
- Wróć, proszę. Wiem, że coś jest nie tak, ale wróć. Pomogę ci, damy sobie radę. – szepnął żałośnie i delikatnie odgarnął jej włosy z czoła. – Nie możesz być z nim, to cię niszczy, a ja nie mogę na to patrzeć.

1 komentarz:

  1. Chcę mi się płakać. Na serio. Z powodu rozdziału i świadomości, ze na następny muszę czekać do soboty. Nie dałoby się szybciej? Błagam, błagam.
    Dobrze, że chociaż jeden z tych muzyków ma trochę oleju w głowie. Co nie zmienia faktu, ze Kirley jest skończonym...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń