Wytarła spocone ręce w spodnie. To miał
być ten dzień, dzień, w którym morderca Amelii miał zapłacić za swoje winy. W domu
powtarzała sobie wszystko kilkanaście razy, ale bała się, że nie da rady. Stała
razem z Hestią, Walterem i Rickiem przed salą rozpraw. Cały Wizengamot miał się
stawić i rozstrzygnąć tą sprawę. Wszyscy wchodzili do środka, ubrani w
fioletowe togi z literką „W” na piersi. Na samym końcu szedł Knot. Dora
spojrzała na niego niepewnie. Ta sprawa
nie ma nic wspólnego z Dumbledorem, Harrym, czy Voldemortem. Z pewnością nie
będzie stawiał większych oporów w wydaniu wyroku. – pomyślała i razem z
przyjaciółmi weszła na salę. Ciemne kamienie oświetlone nikłym światłem
pochodni, sprawiały, że ciarki przechodziły po plecach. Usiedli naprzeciw
Wizengamotu, a dzieliło ich tylko miejsce dla oskarżonego. Widziała Percy’ego,
który siedział w pełnej gotowości by zapisać każde słowo, które padnie na sali.
Niektórzy rozmawiali przyciszonym głosem, ale nie młodzi aurorzy. Każde z nich
chciało mieć to za sobą, spróbować zapomnieć. Tonks marzyła o tym by wrócić do
domu i paść w ramiona Sary, albo Charliego. Wiedziała, że oni też czekają na
rozwiązanie sprawy i surową kare, ale to nie oni tu siedzieli, nie oni
przeżywali to wszystko na nowo. Charlie siedział w Norze razem z Molly, Billem
i Fleur, a Sara razem z Franczesciem byli w Hogsmeade.
Brudny, obskurny mężczyzna, wprowadzony
przez dwójkę aurorów, uśmiechał się kpiąco pod nosem. Dora zapałała chęcią
potraktowania go jakimś zaklęciem. Zapadła cisza. Nikt nie śmiał się odezwać.
Aurorzy posadzili go na siedzeniu, a magiczne kajdany w jednej chwili oplotły
go.
- Dwudziesty dziewiąty października,
rozprawa w sprawie złamania przepisów Pierwszego Dekretu dotyczącego praw do
życia każdej osoby, bez względu na jej pochodzenie przez Stevena Gatissa,
zamieszkałego w Londynie, na Harley Street numer dwadzieścia. Oskarżyciele:
Korneliusz Knot – minister magii, aurorzy: Hestia Jones, Nimfadora Tonks,
Walter Watson oraz Richard White. Proszę o odczytanie zarzutów.
Każde z nich chciało być tą osobą,
która sprawi, że ten człowiek trafi do Azkabanu, jednak zgodnie stwierdzili, że
to Tonks powinna się do tego przyczynić, pomścić Amelię. Dora wstała na
trzęsących się nogach i wyszła zza ławy.
- Ten człowiek, którego tu państwo
widzą, niejaki Steven Gatiss przyczynił się do śmierci dziewięciu osób i
uszczerbku na zdrowiu jednej. Nazwanie tego człowieka seryjnym mordercą nie
będzie w żadnym stopniu błędne. -
powiedziała na wydechu. Otworzyła akta i spojrzała na swoje notatki. –
Dorothy Bell, Helen Patel, Sarah Richardson, Jessica Harvey to imiona
dziewczyn, które zamordował dziesięć lat temu. Niestety Melanie Dixon również
była jego ofiarą, na którą zrzucił całą winę, upozorowując to tak, żeby
wyglądało to jakby ona była wszystkiemu winna. Wszystko uszło mu płazem, aż do
teraz. Dziesięć lat później chciał popełnić kolejne morderstwa. Kolejne pięć dziewczyn
miało zginąć, tylko jedna z nich przeżyła. – powiedziała z bólem w głosie.
Przełknęła głośno ślinę i spojrzała po wszystkich. – Zapytacie pewnie jaki ten
człowiek miał mieć powód? Dlaczego tak postąpił?
Wszyscy zaczęli pomrukiwać między sobą.
Walter, Hestia i Rick spojrzeli na nią zachęcająco. Gatiss patrzył na nią
rozbawiony, a ona posłała mu mordercze spojrzenie.
- Steven Gatiss jest charłakiem.
- Zamknij się! – warknął nagle
oskarżony, próbując się wyrwać z kajdan.
- Jak widzicie jest to jego słaby
punkt. Gatiss przez lata pielęgnował nienawiść do wszystkich, którzy posiadają
moc magiczną, aż do czasu… Skoro on nie może być czarodziejem to dlaczego inni
mogą? Dlaczego kobiety, które w jego mniemaniu są gorsze od mężczyzn, mają być
czarownicami? W jego głowie zrodził się plan, pozbyć się kobiet, tych
najgorszych, należących do Hufflepuffu, by oczyścić świat czarodziejów z osób
niewartych magii.
- Czy przyznajesz się do zarzuconych ci
win? – zagrzmiał Knot.
- Powinniście mi dziękować! – warknął
mężczyzna. – Dzięki mnie na świecie jest mniej tych bezwartościowych ścierw.
- Zamilcz! – zawołała Tonks, mierząc go
wzrokiem.
- Twoja przyjaciółka… Umierała w
męczarniach tak jak powinna. – zaśmiał się kpiąco, widząc jak Tonks blednie.
- Tak bardzo chcesz być czarodziejem?
Będziesz gnił w Azkabanie przez resztę swojego życia. – powiedziała przez
zaciśnięte zęby, zmuszając się całą siłą woli, żeby się na niego nie rzucić.
- Stevenie Gatissie czy przyznajesz się
do zarzuconych ci win? – zapytał po raz kolejny Knot.
- Zrobiłbym to jeszcze raz! – zawołał
Gatiss.
- W takim razie… Skazuję cie na
dożywocie w Azkabanie! – oznajmił Knot, a poparły go towarzyszące pomruki
zebranych.
***
- Czyli już po wszystkim… Wszystko się
wyjaśniło. – westchnął Rick, kiedy wyszli z sali rozpraw. Tonks ciągle miała
prze oczami scenę wyprowadzenia Gatissa. Ten kpiący uśmiech będzie się jej śnił
po nocach.
- Peleryna. Gat. Jesteście nie warte.
Magia. Puch. – wymienił Walter i westchnął. – Jak to wszystko się nagle
poukładało w całość.
- Zdecydowanie za późno. – mruknęła
Tonks, której dopiero teraz przestały się trząść kolana. – Przecież to było
takie banalne… Gdybym miała te akta na wierzchu…
- Teraz to wydaje się prosta, ale wcale
takie nie było. – stwierdziła Hestia. – Tonks błagam, nie obwiniaj się.
- Wybaczcie… po prostu. – westchnęła,
ale nie musiała kończyć. Walter położył jej rękę na ramieniu i spojrzał na nią
współczująco.
- Wiemy, wiemy. – powiedział cicho.
Uśmiechnął się, chwycił Hestię za rękę i oznajmił. – Idziemy świętować! Chcecie
iść z nami?
- Wiecie co… - zaczął Rick i wymienił
spojrzenie z Tonks.
- Cieszcie się sobą! – zakończyła Dora,
uśmiechając się szczerze, chyba po raz pierwszy od pogrzebu Amelii. Cieszyła
się ich szczęściem, chociaż oni znaleźli jakąś korzyść w tym wszystkim.
Pożegnali się i ruszyli w swoje strony.
***
- Nie chcę żebyście wyjeżdżali. –
westchnęła Tonks, patrząc jak Sara pakuje swoje rzeczy do walizki. Kolejny,
ostatni dzień spędzali ze sobą u Tonks. Siedziała na łóżku z podwiniętymi nogami
i przygryzała dolną wargę. Charlie rozsiadł się na fotelu naprzeciwko niej, a
Lucky składała swoje ubrania.
- Musimy Tonks, tam mamy pracę i w
miarę poukładane życie. – powiedział Weasley.
- Czuje się odcięta od informacji, od
was.- zauważyła Dora.
- Ty się czujesz odcięta od informacji?
Od kiedy wyjechałam tyle się działo i jakoś nie narzekam. – zawołała oburzona
Sara i zaczęła wyliczać. – Laura wylądowała w Mungu, przegapiłam koncert,
poznałaś osobiście Fatalne Jędze i do tego Kirley Duke cię podrywał, Hestia
Jones jest z Walterem, a Estera z Giuseppe.
- Czyli to prawda? Es jest z Giuseppe?
– zapytała Dora, ignorując Sarę. Lucky przysiadła koło niej.
- Tak, Fran nie jest z tego zadowolony.
Ciągle tam siedzi i się wtrąca. – uśmiechnęła się pobłażliwie. – Cieszę się, że
się zeszli.
- Nie widzieliśmy się tyle czasu i tyle
rzeczy się zmieniło. – mruknął Charlie. – Ciekawe jak będzie wyglądało nasze
życie gdy spotkamy się po raz kolejny.
- Będzie kompletnie inne. – stwierdziła
Tonks.
- Moje na pewno. – zauważyła Sara, a
jej przyjaciele spojrzeli na nią pytająco. Zaczęła chodzić po pokoju, wyginając
sobie nerwowo palce. – No bo… ja.. ja jestem w ciąży.
Nic nie może opisać ciszy jaka zapadła
w pokoju po wyznaniu Sary. Charlie i Tonks wpatrywali się w nią z głupimi
minami, a ona rumieniła się na twarzy.
-No powiedzcie coś! – zawołała
błagalnie i tupnęła nogą.
- Ale jak to…? – wydukał Charlie.
- Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć. –
zaperzyła Lucky.- Drugi miesiąc, dowiedziałam się w dniu kiedy dostałam list od
Tonks.
- Nie wierzę… - wyszeptała Dora. – Będę
ciocią!
***
Smutna atmosfera towarzyszyła Tonks
kiedy odprowadzała swoich przyjaciół na lotnisko. Radość, która ją ogarnęła na
wieść o ciąży Sary, uleciała wraz z porankiem.
- To była zdecydowanie zbyt krótka
wizyta.- westchnął Charlie.
- Zdecydowanie. Odzywaj się częściej,
Weasley. – nakazała Tonks i przytuliła mocno przyjaciele.
- Będę. – zapewnił ją i pocałował w
czoło. Tak samo pożegnał się z Sarą i ruszył w stronę swojego przejścia.
Odwrócił się jeszcze na chwilę i krzyknął. – Napisz jak urodzi się moja
chrześniaczka!
- A kto ci powiedział, że będziesz
chrzestnym? – zapytała Sara.
- Kto inny jak nie ja!? – odpowiedział
jej i z uśmiechem na twarzy odszedł w dal.
- No… Masz ją pilnować, bo inaczej ze
mną będziesz miał do czynienia. – zaczęła grozić Włochowi Tonks.
- Nie mogę sobie na to pozwolić.-
powiedział, udając przestraszonego. Sara mocno przytuliła Tonks.
- Nienawidzę się z tobą żegnać. –
westchnęła Sara.
- Ani ja z tobą, ale cóż nie moja wina,
że mieszkasz we Włoszech. – powiedziała Nimfadora i uśmiechnęła się.
- Saro, nasz samolot za chwilę
odlatuje. – zauważył Fran i wziął od niej torbę.
- Do zobaczenia, Tonks!- zawołała
Lucky.
Tonks znowu została sama. Przekonała
się, że pustkę po stracie Amelii wypełnić potrafią tylko oni, Charlie i Sara, a
teraz znowu ją zostawili. Westchnęła smutno i samotnie wyszła na ulice Londynu.
I tak moi drodzy państwo kończy się sprawa, która ciągnie się już od 26 rozdziału. Mam nadzieje, że wyszło to w miarę dobrze! :) No, ale kończy się jeden etap historii, czas zacząć drugi, w którym będzie się działo jednocześnie dużo, ale i mało. Ale jeszcze co do waszych komentarzy... Wariatko, może i dziwne jest to, że zamknęłam wszystko w jednym rozdziale, ale to miał być ten właśnie punkt kulminacyjny, miał wywołać mnóstwo emocji i nie mógł się rozwlec na kilka rozdziałów.
Testy za mną! Odetchnęłam z ulgą i w końcu mam czas, żeby nadrobić pisanie, ale mam niewielki zastój... :c Utknęłam na 70 rozdziale, w którym jest dużo tego czego nie lubię - przepisywania fragmentów z książki, więc nie mogąc wpleść tego jakoś porządnie zaczęłam pisać 71, który jest już taki dłuuuugi, a ja mam wrażenie, że nie doszłam nawet do połowy... No cóż lecimy z tematem i się staramy!
Świetna ta rozprawa, Oj nie chciałabym, żeby ktokolwiek sądził nie tak jak Tonks (nie żeby trzeba było mnie sądzić). Tylko jedna mała uwaga: nie "dożywocie", ale "kara dożywotniego pozbawienia wolności". Przepraszam, że się czepiam, ale moja pani od wosu bardzo zwraca n to uwagę i nabrałam już jakiegoś skrzywienia na tym punkcie.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że w najbliższych rozdziałach pojawi się opis ślubu Sary i Franceska. Skoro ciąża, to ślub pewnie jest tylko kwestią czasu.
Pozdrawiam