Czuła jak jej serce rozbiło się na
milion kawałków, chociaż nie… nic nie czuła. Poczucie pustki wypełniało ją od
środka. Ciągle miała przed oczyma jej twarz, te wyblakłe brązowe oczy. Siłą
musieli ją od niej odciągać. Hestia od razu objęła ją, patrzyła jak
uzdrowiciele zabierają ją na magicznych noszach. Kiedy tylko zniknęli, Tonks
wyrwała się z uścisku Jones i deportowała się.
Czując jak łzy spływają jej po
policzkach, wbiegła do środka Kwatery Głównej. Opierając się o ściany,
kierowała się w stronę kuchni. Potrzebowała teraz Remusa, jego spokojnego głosu
i racjonalnego myślenia. Potrzebowała żeby ją pocieszył on, albo Syriusz. Z
oddali usłyszała już odgłosy rozmowy. Zapomniała kompletnie o spotkaniu zakonu,
które miało się dzisiaj odbyć z jakiegoś tam powodu, który wymyślił Moody.
Oddychając ciężko otworzyła drzwi. Wszyscy spojrzeli na nią, wszyscy tam byli,
a ona stałą, trzymając się kurczowo klamki, zapłakana.
- Tonks, co się stało? – zapytał Remus,
gdy tylko ją zobaczył. Dora spojrzała po nich wszystkich.
- Amelia… - jęknęła, poczym przełknęła
ślinę i powiedziała drżącym głosem. – Ona nie żyje.
Kilka osób podniosło się na dźwięk tych
słów. Molly jęknęła przeraźliwie, a ktoś inny zaklął. Tonks zamknęła oczy,
czuła jak opada na podłogę. Ktoś przytrzymał ją i przytulił mocno. To nie był
Remus ani Syriusz, nikt kogo się spodziewała. To był Moody, który głaskał ją
delikatnie po włosach kiedy ta szlochała, wtulona w niego. Dała ujście wszelkim
emocją jakie nią targały. Płakała bez przerwy, a on jak ojciec był przy niej i
gładził jej matowe włosy, które opadły na ramiona.
***
Spoglądała na dwie sowy, które
wyleciały z okna jej pokoju, żeby zanieść wieści, złe wieści. Nie potrafiła
skleić, żadnego sensownego zdania, ale uparła się, że to ona powiadomi Sarę i
Charliego. Tak samo jak to zrobiła, kiedy Walter chciał powiedzieć o tym
rodzicom Amelii. Łzy ściekające z policzków pani Robinns, sprawiły, że czuła
jak boli ją serce. Obie płakały, a ojciec Amy nie dopuszczał do siebie tej
informacji. Tak jak obiecała, przekazała im to o co Amelia ją prosiła.
Jej mama często zaglądała do jej
pokoju, sprawdzić co się z nią dzieje, tak jakby miała sobie coś zrobić. Dora
nie wychodziła z domu, nie potrafiła. Leżała na łóżku i patrzyła w sufit.
- Miałaś mnie nie zostawiać. – jęknęła
przeraźliwie, gdy spojrzała na zdjęcie całej ich czwórki. Rzuciła ramka o
ścianę i opadła na ziemię, płacząc. Podczołgała się do rozbitego zdjęcia, z
którego ciągle uśmiechały się postacie. Chwyciła ją do ręki, kalecząc sobie
przy tym dłonie i szepnęła żałośnie: – Miałaś być ze mną.
- Doro… - do jej pokoju wszedł Ted.
Ukląkł kolo swojej córeczki i przytulił mocno do siebie. Objął dłońmi jej ręce
i zaczął kołysać się z nią miarowo, tak jak to robił gdy była dzieckiem i
przyśnił jej się jakiś koszmar. Zawsze pragnął uchronić ją od wszelkiego zła na
świecie, starał się zrobić wszystko by nie cierpiała. Jednak nie potrafił
uchronić jej przed ludźmi, których kochała, a ci prędzej czy później odchodzą,
raniąc bardziej niż cokolwiek innego.
***
Stała pośrodku lotniska i czekała na
swoich przyjaciół. Kilka metrów dalej stał Remus, który uparł się, że będzie
jej towarzyszyć. Miała dziwne wrażenie, że to jej rodzice poprosili kogoś z
Zakonu, żeby się nią opiekował. Jej zachowanie było ostatni dziwne. Nie
potrafiła się nigdzie odnaleźć. Czuła wewnętrzną pustkę, której nie potrafiła
wypełnić niczym. Zamrugała kilka razy, nie chciała znowu płakać. Rozejrzała się
po lotnisku i ujrzała zmierzającego w jej stronę mężczyznę. Nie widziała go
przez ostatnie trzy lata, nie miała z nim kontaktu, ale rozpoznała go bez
problemu. Jego rude włosy były strasznie potargane, a niebieskie oczy
przepełniał ból i tęsknota. Był o wiele bardziej umięśniony niż kiedyś, o czym
świadczyła koszula, która opinała się na jego ciele. Podszedł do Dory w
milczeniu i rozłożył ramiona, żeby ta mogła w nie wpaść.
- Nie ma już jej… - szepnęła cicho,
przytulając się do niego i chłonąc jego zapach, który kojarzył jej się z
Hogwartem i czasami, w których nic im nie groziło, byli wszyscy razem.
- Spokojnie, jestem przy tobie. –
powiedział i pocałował ją w czoło.
- Tonks, Charlie. – dobiegł ich słaby
głos. Odwrócili się w stronę Sary, która miała czerwone oczy od płaczu. Za nią
stał Fran, który witał się z Remusem. Tonks podbiegła do przyjaciółki. Obie
rozpłakały się tak rzewnie, że Charlie musiał je uspokajać.
Wszyscy udali się do domu Tonksów, gdzie Sara
i Fran mieli spać przez najbliższy tydzień. Fran zdecydował, że odwiedzi
siostrę w Trzech Miotłach i zostawił ich samych.
- To wszystko moja wina. – stwierdziła
z płaczem Dora, kiedy skończyła opowiadać im całą historię. Było to dla niej
strasznie trudne. Wielka gula w gardle powiększała się z każdym wypowiedzianym
słowem.
- Nie mów tak. Przynajmniej… -
powiedziała Sara, podchodząc do niej i obejmując ją. – Przynajmniej nie
umierała sama.
- Pojutrze masz sprawę przeciwko temu
człowiekowi? – zapytał Charlie, który trzymał w ręce posklejane zdjęcie z
Hogwartu. Dora pokiwała głową. – Musisz go wsadzić do pudła, musi za to
zapłacić.
***
Dwie małe
dziewczynki szły korytarzem, szukając wolnego przedziału. Poznały się dopiero
przed chwilą. Jedna była uczesana w dwa brązowe warkoczyki, a druga miała
fioletowe włosy do ramion.
- Zobacz Saro,
tutaj jest tylko jedna dziewczynka! – zawołała mała Dora i otworzyła drzwi
przedziału. – Cześć, możemy się przysiąść?
- Jasne. –
odpowiedziała z uśmiechem blondynka.
- Ja jestem Sara
Lucky! – przedstawiła się brunetka.
- Miło mi, ja nazywam
się Amelia Robinns, a ty? – zwróciła się w stronę fioletowłosej.
- Nimfadora Tonks.
– powiedziała krzywiąc się nieznacznie, na co blondynka zaczęła się śmiać. – No
co?
- Ale masz głupie
imię. – wydukała roześmiana, a Sara dołączyła do niej. Dora przez chwilę
patrzyła gniewnie na Amelię, ale po chwili sama wybuchła śmiechem.
***
Duże drzewo rzucało
cień na czterech piątoklasistów, którzy korzystali z sobotniego popołudnia na
błoniach Hogwartu. Małe dzieci trzymały się od nich z daleka. Dlaczego? Z
powodu czterech rozbrykanych zwierząt krążących wokół nich. Niespełna miesiąc
temu nauczyli się wyczarowywać patronusy i teraz ciągle im towarzyszyły. Mała
zwinna fretka, nadpobudliwa papuga, skoczny myszoskoczek i wielki smok.
- Profesor Wilson
to najlepszy nauczyciel w szkole. – stwierdził Charlie.
- Masz rację, nikt
nie robi takich zajęć jak on. – przyznała mu rację Sara.
- Uwielbiam mojego
patronusa. – westchnęła Amelia, próbując pogłaskać myszoskoczka, który
podskoczył do niej.
- Mój i tak jest
najlepszy. – powiedział Weasley, spoglądając z dumą na smoka.
- Wmawiaj tak sobie
dalej. – zaśmiała się Tonks. – Podobno gdy się umiera dusza przybiera formę
patronusa i ulatuje w powietrze.
- W takim razie jak
umrę macie wyczarować patronusy. Nic innego lepiej nie uwieńczy mojego
pogrzebu. – stwierdziła Robinns.
- Jesteś głupia,
wiesz? – zapytała z powagą Sara.
- Wiem. – wzruszyła
ramionami Amelia i wszyscy zaczęli się śmiać.
***
Zadowolona Tonks
biegła przez korytarze ministerstwa, trzymając pergamin w ręce. Jej włosy
zmieniały kolor z każdym krokiem. Wparowała do atrium, a pod fontanną czekały
na nią przyjaciółki.
- Udało mi się!
Udało! Jestem aurorem! – zawołała uradowana i wpadła w ramiona Amelii.
- Wiedziałam!
Mówiłam ci, że zdasz! – powiedziała Robinns ściskając mocno przyjaciółkę.
- To co dziewczyny?
Świętujemy! – postanowiła Sara.
- Panno Lucky,
jestem teraz odpowiedzialną osobą dbającą o bezpieczeństwo społeczeństwo, nie
mogę myśleć o rozrywkach. – powiedziała z powagą Tonks, a Amelia prychnęła ze
śmiechu.
***
Wspomnienia nawiedzały ją przez cały
czas, aż do pogrzebu. Cały poprzedni wieczór spędziła z Sarą i Charliem. Nie
raz polały się łzy. Tonks bardzo potrzebowała ich dwojga, brakowało jej ich i
nie chciała by po raz kolejny odeszli.
Cała trójka ubrana na czarno stawiła
się na cmentarzu w rodzinnym mieście Amelii. Ministerstwo zadbało, żeby żaden
mugol nie zauważył ceremonii. Przynajmniej
to. – pomyślała Tonks i chwyciła Charliego za rękę, tak samo jak Sara.
Weszli miedzy stare nagrobki i podążyli w stronę grupki ludzi. Nimfadora znała
prawie wszystkich zebranych: rodzice Amelii, Molly i Artur, Bill razem z Fleur,
Estera wypłakująca się w ramie Qiuseppe’a i stojący obok nich Franczesko, który
spoglądał na nich niepewnie, Remus, Kingsley, Moody, Hestie, Waltera i Ricka, w
oddali dostrzegła swoich rodziców i Laurę oraz kilku innych członków Zakonu, a
także znajomych z ministerstwa.
- Czas się pożegnać. – westchnął
Weasley i ścisnął je za dłonie. Ruszyli niepewnym krokiem. Tonks nie chciała
patrzeć na rodziców Amelii, ciągle czuła się winna. Stanęli naprzeciw białej
trumny, leżącej na postumencie. Dora przylgnęła do przyjaciele, czując, że
zaraz upadnie.
- Witajcie. – mruknął niewyraźnym
głosem pan Robinns, który do nich podszedł. Spojrzeli na niego niepewnie. Był
blady i miał podkrążone oczy, ręce mu się trzęsły. – Moja żona… ona bardzo by
chciała, żebyście powiedzieli coś.
-My? Ale przecież… - zdziwiła się Sara.
- Nikt tego nie zrobi lepiej niż wy.
Bardzo was proszę… - powiedział cicho. – Chciałbym, żeby to było powiedziane od
serca, a nie żeby jakiś urzędnik wyklepał pustą, nic nieznaczącą formułkę.
- Proszę pana… - zaczął Charlie, chcąc
ich z tego jakoś wybronić, ale spojrzał w oczy ojcu swojej przyjaciółki i
powiedział wzdychając: - To będzie dla nas zaszczyt.
Ceremonia zaczęła się jak każda inna.
Kilka słów o stracie i bólu, łzy i szloch. Tonks czuła gulę w gardle. Bała się
wyjść tam na środek i powiedzieć cokolwiek. Chciała uciec, uciec tam gdzie jej
przyjaciółka żyła, a ona nie musiałaby się z nią nigdy żegnać. Wpatrywała się
tępo w trumnę i czuła jak łzy napływają jej do oczu.
- Teraz poproszę bliskich o kilka słów.
– powiedział urzędnik i spojrzał po zebranych. Czuła na sobie wzrok państwa
Robinns. Weasley po raz kolejny dodał im otuchy, ściskając ich ręce, jakby
chciał powiedzieć „spokojnie, jestem przy
was”.
- Amelia była naszą najlepszą
przyjaciółką. – zaczął Charlie pewnym głosem. – Nikt nie uśmiechał się tak jak
ona. Przy niej nic nie było straszne, wystarczyła jej obecność, jeden uśmiech,
a wszystkie troski i zmartwienia odchodziły.
- Amelia była osobą, z którą można było
dzielić dobre i złe chwile, osobą, z którą można było śmiać się i płakać. Nigdy
nikogo nie zawiodła, przedkładała dobro innych ponad swoje własne. To ona
zawsze się za nami wstawiała, to ona brała na siebie odpowiedzialność za nasze
winy, to ona o nas dbała kiedy my zupełnie traciliśmy głowę. – mówiła drżącym
głosem Sara.
- Kochała bezgranicznie. Nie znam
nikogo kto miałby równie wielkie serce co ona. Potrafiła cieszyć się z małych
rzeczy, z najmniejszej błahostki. – zaczęła łamiącym się głosem Tonks i czując,
że nie da rady zamknęła oczy. Od razu pojawiła się uśmiechnięta twarz Amelii,
jej roziskrzone oczy i wypieki na twarzy. – Miała więcej rozumu niż my razem
wzięci, zawsze wiedziała co powiedzieć, a jeśli zdarzyło się, że nie wiedziała
to po prostu była. Dzieliła się z nami tą pozytywną energią, sprawiając, że
każda chwila stawała się wyjątkowa, niezapomniana.
- Każdego dnia dawała nam przykład
jakim być człowiekiem. Lojalnym, przyjaznym, szczerym, kochający, dobrym. –
powiedział Charlie.
- To zawsze jej zdanie pomagało nam
podjąć ostateczną decyzję, jej wiara w nas sprawiła, że staliśmy się tym kim
jesteśmy. – stwierdziła Sara, powstrzymując się od płaczu.
- Nie zasłużyła na taką śmierć, nie
ona. – jęknęła Dora, wspominając ostatnie chwile życia Amelii. – Zawsze
potrafiła się zachować, nie to co ja. Amelia Robinns to najodważniejsza osoba
jaką kiedykolwiek spotkałam. Odwagi nie możemy oceniać po wspaniałych sukcesach
i wygranych, a po tym jak człowiek godzi się z własnym losem. Amelia do
ostatniej chwili nie dawała za wygraną, była silna, uśmiechała się.
- Śmierć Amelii to największa strata
jakiej kiedykolwiek doznaliśmy. To ona była naszą radością, naszym rozumem,
naszą siłą i naszą nadzieją. – powiedział Charlie. Żadne z nich nie miało już
nic do dodania oprócz bólu jaki ich przepełniał. Wyciągnęli różdżki i
wyciągnęli je przed siebie.
- Expecto Patronum! – zawołali i z
trzech różdżek wyleciały trzy smugi światła, przeobrażające się w wydrę, smoka
i papugę. Zwierzęta przysiadły przy trumnie. Każde z ich właścicieli myślało o
Amelii, o każdej chwili z nią spędzonej, o najszczęśliwszym okresie ich życia,
w którym to ona brała czynny udział. Biały dym zaczął wytwarzać się wkoło
trumny, a patronusy poruszyły się z gracją i wbiły się w powietrze, a wraz z
nimi czwarty kształt, myszoskoczek.
- Amelia. – powiedzieli równocześnie,
kiedy wszystkie zwierzęta rozpłynęły się w powietrzu. Tonks czując gorące łzy
spływające po policzku, wtuliła się w Charliego i zaczęła cicho łkać. Słyszała
płacz innych, wszystkich, którym zależało na Amelii. Odchyliła się od piersi
Weasleya by się rozejrzeć. W miejscu gdzie leżała trumna, stał teraz nagrobek z
białego marmuru, uwieńczony białymi różami, a napis na nim głosił:
Amelia Rachel Robinns
ur. 30 września 1972 r.
zm. 22 października 1994 r.
„Dobro zawsze zwycięża”
I co ja mam tu napisać? Czy dobrze uchwyciłam emocje? Czy dobrze to wszystko opisałam? Czy dobrze pożegnałam Amelię? Nie wskrzeszę jej, niestety. Nie to, że bym tego nie zrobiła z przyjemnością, ale wiąże się z tym długi sznur przyczynowo-skutkowy. Uśmiercenie Amelii nie jest w żaden sposób związane z tym, że Laura przeżyła (od razu mówię, że zaklęcie, którym oberwała jest wyjaśnione w rozdziale 55) Dlaczego byłam taka okrutna? Sama nie wiem... Może dlatego, że nie znoszę przesłodzonych historyjek, które opowiadają o ciężkich czasach, walce ze złem, a każdy bohater jest szczęśliwy i nigdy nic mu się nie dzieje. Dlaczego Amelia? Moje wewnętrzne ja powiedziało mi, że tak musi być... Drugi dzień egzaminów... OMÓJBOŻECZEMUJASIĘNIEUCZYŁAMSYSTEMATYCZNIE? Chociaż nie mogę powiedzieć, że nie dałam sobie rady. Ja zawszę daję sobie radę! Liczę na coś pomiędzy 60-70% Jak na mnie to nawet spoko! Do jutra! :)
Na wszystkie Twoje pytania odpowiadam TAK. Emocje były niesamowite, a pogrzeb... miodzio. I te przebłyski wspomnień. Miałam łzy w oczach, kiedy to czytałam. Cudo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
PS. Skomentowałam też poprzedni rozdział
PPS. Zapraszam do siebie na nowy rozdział
Wielkie brawa dla Ciebie. Jako jedyna do tej pory sprawiłaś, że pociekły mi łzy. Podczas czytania.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że udało mi się przekazać uczucia bohaterów. Zależy mi właśnie na tym, żeby przekazać emocje czytelnikom.
UsuńPłakałam. Tak jak podczas czytania poprzednich rozdziałów, od tego kiedy Amelia umarła. Opis pogrzebu naprawdę dobry. :)
OdpowiedzUsuń