Reakcja państwa Fields na wieść, że
Emily żyje była największym podziękowaniem jakie Tonks mogła dostać. Teraz ich
zadanie było łatwiejsze. Ostatnia z zaginionych żyła i była bezpieczna, a oni
wiedzieli jak wygląda poszukiwany. Jednak i on zadbał o to by być nie
uchwytnym. Gdy tylko Rick i Walt pojawili się na miejscu, dołączyli do Hestii,
przeszukali całe hangary jednak nie znaleźli go.
Następnego dnia z samego rana Tonks
pobiegła do szpitala, żeby zobaczyć się z Emily. Kiedy weszła do Sali, w której
leżała, przy dziewczynie siedziała jej matka. Em widząc Dorę rozbudziła się
natychmiast.
- Tonks, co ty tu robisz? Musisz go
znaleźć! Ona nie jest bezpieczna! – zawołała od razu, a uśmiech z twarzy
Nimfadory znikł.
- O czym ty mówisz, Em? Byłaś ostatnią
zaginioną, jesteś już bezpieczna. – uspokoiła ją.
- Em, spokojnie. Opowiedz mi wszystko.
– powiedziała spokojnie i usiadła na boku łóżka. – Miranda, dziewczyna, którą
znaleźliśmy przed tobą, powiedziała nam coś, ale to jest dla nas zupełnie nie
zrozumiane. Mówiła, że miał czarną pelerynę i wciąż powtarzała niezwiązane ze
sobą słowa. Gat. Jesteście nie warte. Magia. Puch.
- To nie jest pierwszy raz. On znowu to
robi, tym razem nie może mu się to udać. – mówiła przejęta, trzymając Tonks za
przód bluzki. – On ją zabije.
- Kogo? – zapytała się przerażona Dora.
- Jakąś Puchonkę! On ją zabije! Robi
dokładnie to samo co kiedyś. – powiedziała głośno i szarpnęła Tonks.
- Amelia… - jęknęła Nimfadora, czując
jak pocą się jej ręce. Posłała przerażone spojrzenie matce Emily i
wyswobadzając się z uścisku dziewczyny wybiegła ze szpitala. Jeżeli to miała
być jakakolwiek Puchonka, Amelia była w niebezpieczeństwie. Tonks nie widziała
się z nią od dwóch dni, wszystko się mogło zdarzyć. W pośpiechu deportowała się
nieopodal domu Robinns. Wybiegła zza rogu, wpadając na jakiegoś mężczyznę.
- Przepraszam. – powiedział.
- To bez znaczenia. – mruknęła Tonks
nie zatrzymując się, a on jedynie krzyknął za nią:
- Wszystko ma znaczenie.
Wbiegła na ganek przed domem i zaczęła
panicznie pukać do drzwi. Nikt nie otwierał, nic nie było słychać, tylko jej
głośne bicie serca. Nie ona, tylko nie
ona! Pewnie śpi, albo poszła na zakupy.-przekonywała siebie w myślach.
Wyciągnęła różdżkę i szepnęła:
- Alohomora. – drzwi natychmiast ustąpiły
z głuchym trzaskiem zamka. W korytarzu było wszystko na swoim miejscu, ale w
salonie; rozbita lampa, przewrócony regał z książkami, poduszki porozrzucane po
całym pokoju. Dora pobiegła do kuchni, a następnie na piętro, nigdzie nie było
Amelii. Nimfadora nie mogła złapać oddechu. Osunęła się na podłogę, analizując
całą tą sytuację. To nie miało najmniejszego sensu. Zabijał je w odwrotnej
kolejności od porwania, dlaczego na koniec miał ją porwać. Chociaż… Wszystko ma jakieś znaczenie. Wydarzenia z
przeszłości mogą się przydać w przyszłości. –powtórzyła w myślach stare
słowa Waltera. –Akta!- pomyślała
jeszcze i deportowała się do ministerstwa. Popychając ludzi wbiegła do windy, a
potem do swojego boksu. Z hukiem otworzyła szufladę i zaczęła w niej szperać.
- To musi tu być, musi. Nawet nie
skończyłam tego przepisywać. – mówiła sama do siebie, wyrzucając papiery z szuflady. W końcu
znalazła wypłowiałą teczkę. Opadła na fotel i zaczęła ją kartkować. – Cztery
morderstwa, upozorowane na samobójstwa. Morderca sam popełnił samobójstwo. –
przeczytała i przekartkowała dalej. – Dorothy Bell, powieszona na drzewie w
londyńskim parku, Puchonka. Helen Patel, otruta mugolskimi lekami, Puchonka.
Sarah Richardson, zmuszona do zażycia trucizny, znaleziona w mugolskiej
kamienicy, Puchonka. Jessica Harvey, podcięte żyły, znaleziona w hangarze,
Puchonka. Sprawca Melanie Dixon, Puchonka. – dłonie Tonks drżały przeraźliwie.
Wszystko zaczynało układać się w logiczną całość. Zanim wybiegła z biura,
szepnęła jeszcze:- Puch.
- Tonks, co się dzieje? – zapytał
Walter z tarczy jej zegarka.
- To nie koniec. On ma Amelie! Chce ją
zabić. – mówiła chaotycznie, biegnąc przed siebie.
- O co ci chodzi, po co miałby brać
Amelie? – zdziwił się.
- Już raz to się zdarzyło. Nie ma czasu
na wyjaśnienia. Bądź zaraz na Harley Street, stara przychodnia lekarska. –
powiedziała w pośpiechu.
- Ale Tonks…
- RUSZ SIĘ! – ryknęła i deportowała się
na miejsce. Stanęła przed nieużywanym, zaniedbanym budynkiem. Usłyszała za sobą
trzask towarzyszący teleportacji. Nie zwróciła na to uwagi. Na trzęsących się
nogach weszła po trzech stopniach. Nawoływania przyjaciół dobiegały do niej
jakby z oddali. Nie była pewna czy Amelia tam jest, czy ktokolwiek tam jest.
Zacisnęła spoconą dłoń na różdżce. Przeraźliwy krzyk wydobył się z okna. Tonks
wpadła na drzwi wyłamując je z zawiasów.
- Petrificus Totalus! – wrzasnęła
celując w mężczyznę, a ten upadł bezwładnie na ziemie. Słyszała swoich
przyjaciół którzy wbiegli za nią. Dora podbiegła do ciała, które leżało
niedaleko mordercy.- Amelio, obudź się!
- Tonks, cześć. – powiedziała
półprzytomna Robbins i wykrzywiła usta w uśmiech. Była strasznie blada, jej
blond włosy były posklejane, a usta sine. Dora trzymając ją w ramionach czuła
lepką krew ściekającą z jej brzucha, w którym lśnił srebrny nóż.
- Przepraszam, tak bardzo cię
przeprasza. – mówiła Dora, nie zdając sobie sprawy, że łzy ciekną jej z oczu.
- Nie masz za co. To tylko draśniecie.
– mruknęła niewyraźnie Robinns.
- Zaraz będą tu uzdrowiciele, nie martw
się. – mówiła przerażona Tonks, przyciskając przyjaciółkę do siebie. – Walter, proszę zrób coś!
- Ej, nie płacz. Nie masz się o co
martwić. Nic mnie nie boli… – powiedziała cicho Amelia. –Pewnie wyglądam
strasznie.
- Nie jest tak źle. – Nimfadora nie
mogła powstrzymać się od mimowolnego uśmiechu. Przygładziła włosy dziewczyny i po
chwili zdała sobie sprawę, że to wszystko jej wina. - Gdybym go wcześniej
złapała… - jęknęła Tonks.
- Nie mów tak. – szepnęła Amelia,
krztusząc się. Z kącika jej ust pociekła krew. – Zrobisz coś dla mnie?
- Dla ciebie wszystko. – przełknęła
słone łzy.
- Powiedz moim rodzicom, że ich kocham
i podziękuj im za wszystko.
- Sama im to powiesz. – stwierdziła
stanowczo Tonks, a Amelia pokiwała przecząco głową. – Wyzdrowiejesz, uwierz mi.
- Pamiętasz dzień w którym się
poznałyśmy? – spytała tak cicho, że Dora prawie nie usłyszała jej.
- Oczywiście, że tak. Kiedy się
przedstawiłam, stwierdziłaś, że mam głupie imię. – uśmiechnęła się Tonks, na
wspomnienie pierwszego dnia szkoły.
- To był najlepszy dzień w moim życiu. –
westchnęła Amelia i kolejna strużka krwi wyleciała z jej ust. – A pamiętasz co
mi powiedziałaś kiedy pokłóciłyśmy się w szóstej klasie?
- Tak. – szepnęła Dora i spojrzała na
przyjaciółkę z czułością. Usta drżały jej na widok cierpienia Amelii, a jednak
Robinns starała się być silna. Przełknęła głośno ślinę i powiedziała drżącym
głosem: - Amy, jesteś moją przyjaciółką. Bez względu na wszystko. Mam gdzieś co
myślą inni, bo dla mnie liczy się twoje zdanie. Ty też miej tych kretynów
gdzieś i obiecaj mi, że nic nas nie poróżni.
- Bo nasza przyjaźń…- westchnęła Amelia
z nikłym uśmiechem i opadła bezwładnie w ramionach Tonks.
- Bo nasza przyjaźń jest wieczna. –
dokończyła Nimfadora, przytuliła do siebie przyjaciółkę i zaczęła cicho
szlochać. – Wieczna…
- Tonks, proszę. – podszedł do niej
Walter i chwycił za ramiona, próbując ją podnieść.
- Zostaw nas! – jęknęła głośną i
wtuliła się po raz ostatni w Amelię. W jej Amelię, jej przyjaciółkę, na którą
zawsze mogła liczyć, bez względu na wszystko. Nigdy jej nie oceniała, a było
wiele sytuacji, w których mogła to robić. Pomagała jej bez względu na wszystko.
Dzieliła z nią chwile złe, jak i te najlepsze. Była przy niej zawsze gdy tego
potrzebowała, a teraz odeszła. Oddała ostatnie tchnienie w jej ramionach.
- Ona nie żyje, Tonks. – powiedział
błagalnie Walt, kucając obok niej. Ona
żyje, zawsze będzie żyła. Zawsze będzie przy mnie. Zawsze…
Tak oto zakończył się 50 rozdział, a wraz z nim ważna część tej historii. Wydaje mi się, że jest to jeden z kulminacyjnych momentów w moim opowiadaniu. Bardzo bolało mnie pisanie tego rozdziału i płakałam rzewnie czytając go wielokrotnie. Ciągle nie wiem, a raczej wątpię, że postąpiłam słusznie czyniąc coś tak makabrycznego. Moją największą obawą jest to, że nie do końca potrafię przedstawić moich bohaterów, scharakteryzować ich. Bardzo zżyłam się z każdą występującą tu postacią. Amelia była takim aniołem stróżem tej całej gromady sprzecznych osobowości i obawiam się, że nikt nie będzie wstanie zastąpić tej uroczej blondyneczki, która zrodziła się w mojej głowie.
Co do trochę milszych aspektów dzisiejszego dnia. Część humanistyczna poszła mi całkiem, całkiem. Internet wróży mi 88% zarówno z polskiego, jak i historii. Oby egzaminatorzy okazali się równie łaskawi! To chyba na tyle! Do jutra! :)
Nie, nie, nie.... NO NIE! Jakim prawem? Miałaś zrobić coś strasznego! Ostrzegałaś mnie... no ale nie coś takiego! No ja cię błagam! To jakiś żart! Powiedz, że to żart, że w następnym rozdziale dowiemy się, że ją uratowali! No błagam cię! Co takiego niby zrobiła Amelia! No nic, była wręcz święta! Dlaczego akurat ona? Czy to cena jaką płacimy za utrzymanie przy życiu Laury?! Błagam cię! Jestes najokrutniejszą, najbardziej nieprzewidywalną, najbardziej nieznośną osobą jaką poznałem i nie znoszę cię za to co zrobiłaś!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że nie skomentowałam wcześniej, ale nie miałam dostępu do komputera.
OdpowiedzUsuńJa... Nie wiem, co napisać. Jak w ogóle mogłaś zabić Amelię. Rozumiem, że czasami trzeba kogoś zabić, ale nie mogłaś wybrać kogoś mało znaczącego?
Ale powiem Ci, że nie to mnie dziwi. Jak dotąd wszystko ciągnęłaś w nieskończoność, a tu nagle w ciągu jednego rozdziału zamknęłaś całą akcję. To do Ciebie niepodobne.
Pozdrawiam