Mroczny zaułek, którym szła budził w
niej strach. Zdawał się nie mieć końca. Szła przed siebie z różdżką w ręku
powtarzając na głos wciąż te same słowa.
- Peleryna. Gat. Jesteście nie warte.
Magia. Puch.
Blade światło rozjaśniło jej drogę,
spojrzawszy pod nogi zauważyła, że podłoże jest usłane fioletowymi owocami.
Jakiś cień poruszył się niedaleko niej.
- Kto tu jest? – zawołała.
- Nie uratowałaś nas.- rozległ się
przeraźliwy jęk tworzony przez trzy głosy.
-Kim jesteście?!
- To ty jesteś temu winna! – zawyły
zjawy.
- O czym wy mówicie, pokażcie się! –
wołała przerażona cofając się do tyłu. Nagle dobiegł ją głos Laury:
Jej różdżka zaczęła migotać, co chwile
pozostawiając ją w kompletnej ciemności. Serce waliło w jej klatce piersiowej
jak oszalałe, jakby chciało się wyrwać i uciec jak najdalej stąd. Nimfadora też
miała ochotę to zrobić, ale nie wiedziała gdzie by miała biec. Nagły rozbłysk
światła. Przed Dorą pojawia się Rose Tyler. Głuchy krzyk Tonks. Zapadająca
ciemność. Kolejna fala światła i twarz Ellie Parker. Płytki, a zarazem szybki
oddech Nimfadory wydobywał się ze świstem na zewnątrz. Nagła ciemność i równie
nagła jasność. Twarz Mirandy Harkness.
- Nie, zostawcie mnie! – nieświadomie
krzyknęła, zasłaniając twarz rękoma.
- Tonks… Tonks! – usłyszała głos, który
skądś znała. Odsunęła dłonie oczu i spojrzał w stronę, z którego dobiegał głos.
Jasny płomyk zamajaczył jej przed oczyma, a potem nagle znikł. Dora mrużąc oczy
patrzyła w mrok, z którego po chwili wyszła czarna postać. Wyciągnęła różdżkę
przed siebie i rzuciła zaklęcie w stronę Nimfadory. Ta chciała się bronić, lecz
jej broń rozsypała się w pył. Purpurowy grot mknął w nią nie przerwanie, a gdy
miał już zderzyć się z jej ciałem obudziła się ciężko dysząc.
- To tylko sen. – mruknęła do siebie,
ścierając pot z czoła i przeczesując potargane włosy. – Tylko sen.
***
- Nie muszę wam chyba mówić, że jest
źle? – mruknął Moody, kiedy siedzieli wszyscy na kolejnym zebraniu. – Ostatnia
akcja z pewnością sprawiła, że śmierciożercy nie będą się wychylać, ale Laura
zostanie w Mungu do końca miesiąca. Co gorsza Podmore został skazany na sześć
miesięcy. Albus za wiele też nam nie pomoże póki ma na głowię tą ropuchę.
- Gorsze jest to, że nie wiemy co
wyciągnęli ze Sturgisa. –zauważył Walter.
- Jeśli coś wyciągnęli. – poprawił go
Remus.
- Wydaje mi się, że i tak najbardziej
niepokojące jest to, że byli w stanie rzucić na niego Imperiusa. – zauważyła
Amelia, która starannie wszystkich słuchała.
- Jestem pewna, że to był Malfoy, za
często przebywał w ministerstwie, to składa się w jedną całość. – zauważyła
Hestia.
- Oni chcą się dostać do Departamentu.
– stwierdził Tonks. – Na początku Bode, on też mógł być pod działaniem
Imperiusa. Wtedy co tak dziwnie się zachowywał na mojej warcie, zaraz później
Sturgis miał swoją zmianę. Pewnie… pewnie wtedy rzucili na niego urok, bo Bode
zaczynał się sprzeciwiać. Jeśli mój wujaszek już wtedy okupował ministerstwo
jest to oczywiste.
- Masz rację Tonks, to składa się w
sensowną całość. – przyznał jej rację Kingsley. – Nie chcą się narażać więc
znajdują innych do brudnej roboty.
- Nie dziwie im się… każdy z nich chce
położyć na tym łapy. – mruknął Moody. Reszta zebrania zajęła im omawianie
kolejnych kroków i ustalanie kolejnych wart przy Departamencie. Gdy skończyli
Remus podszedł do Tonks i zapytał z troską:
- Jak się czujesz?
- Dobrze, jestem zmęczona. Nie mogłam
dzisiaj spać… Miranda zmarła w szpitalu na skutek opóźnionego działania
trucizny. Nie dało się tego powstrzymać. – powiedziała nie patrząc mu w oczy. –
Przepraszam za moje zachowanie wtedy… Byłam strasznie…
- Nie przejmuj się. Rozumiem. –
powiedział z nikłym uśmiechem. To było w Lupinie najlepsze – rozumiał. Nie
zadawał trudnych pytań, nie wymagał niczego, po prostu rozumiał.
- Hej, przepraszam, że wam
przeszkadzam. – odezwała się nagle Amelia, która podeszła do nich, a potem
zapytał Nimfadorę. – Wracasz ze mną, czy mam już iść?
- Tak, wracam. – powiedziała szybko.
Wspięła się na palce i cmoknęła Lunatyka w policzek. – Dziękuję i jeszcze raz przepraszam.
Wyszła razem z Amelią z Kwatery Głównej
i wybrała się na spacer po Londynie. Przez pewien czas się do siebie nie
odzywały. Tonks była znana ze swojego gadulstwa jednak lubiła chwile spokojnej
ciszy, tak jak Robinns.
- Ostatnio mało czasu spędzamy razem. –
zauważyła Amelia.
- Racja… Przepraszam, ale ciągle coś
się dzieje i nie nadążam za tym wszystkim. – przeprosiła ją Dora. Czuła się
winna. Od kiedy Sara wyjechała Amelia musiała czuć się trochę samotna. Powinny
być teraz razem. – Może wpadną do ciebie niedługo i poplotkujemy jak za dawnych
czasów?
- Genialny pomysł! – ucieszyła się
Robinns.
***
Okrągły jak spodek księżyc wisiał
wysoko na granatowym niebie. Tonks wpatrywała się w niego. Znowu nie mogła
spać. Nie wiedziała co było tego powodem, ostatnio często miewała nieprzespane
nocki. Gdyby nie jej zdolności wyglądałaby jak wrak człowieka. Jej myśli
powędrowały w stronę jej przyjaciela. Remus pewnie już przeszedł przemianę,
jest gdzieś tam samotny i cierpiący. Zapewne wije się z bólu i warczy
przeraźliwie. Potarła swoje lewe ramię, które zaczęło ją swędzieć, pod palcami
poczuła coś lepkiego. Spojrzała na rękę i zobaczyła krew wypływającą z jej
zagojonej już rany.
- Co to ma być? – odezwała się na głos.
Wstała z łóżka i weszła do łazienki. Opłukała ramię letnią wodą i zmyła krew.
Rana wyglądała jakby dopiero co powstała. Zdziwiona dotknęła skóry opuszkami
palców. Przeraźliwy ból przeszył jej rękę, tak że aż jęknęła. – Cholera.
Przyciskając rękę do piersi, brudząc
tym samym koszulkę, zeszła do kuchni. Sięgnęła po apteczkę, w której znajdowała
się resztka maści, której używała kiedy Remus podczas pełni zranił ją. Po raz
kolejny obmyła rękę i posmarowała. Krew wypływała z rany mieszając się z
maścią, która drażniła ją jeszcze bardziej. Zacisnęła zęby z bólu i
zabandażowała rękę. Otworzyła lodówkę i wyjęła z niej resztkę Ognistej, z którą
udała się do swojego pokoju. Położyła się obolała na łóżku i pociągnęła
zdrowego łyka z butelki, mając nadzieję, że alkohol uśmierzy przeraźliwy ból.
Dawno jej tak nic nie bolało, czuła jakby zrywali z niej skórę płatami.
Opróżniła butelkę do końca, czując, że jutro będzie tego żałowała, a potem
skuliła się i wpatrywała w księżyc. „Pełnia
przynosi pecha” – pomyślała.
Przeraziłaś mnie tym snem i to tak naprawdę! Ja tu myślałem, że to naprawdę, a to jednak sen. No i ta troska Remusa... może nie przystoi tak mówić facetowi, ale to było urocze. A ta rana! W ogóle zapomniałem o niej, a ty teraz mi z nią wyjeżdżasz! Dlaczego znowu krwawi i to akurat tak przy pełni! Wyjaśnij to szybko!
OdpowiedzUsuńZgadzam się Remus jest uroczym ideałem faceta, no może nie ideałem, ale jest mu bliski. Tak rana... Niestety nie jestem typem osoby, która wyjaśnia coś w następnym rozdziale...
UsuńOna ma stanowczo nierówno w głowie. Ja mam podobnie. Po czym to poznaję? Ano ja też mam problem ze zrytymi snami. Ostatni śniło mi się, że atakują mnie rottweilery o ratuje mnie wiedźmin. Ale dość o mnie.
OdpowiedzUsuńBiedna Tonks. Z tą raną to pewnie jakieś zakażenie, prawda? Wiem, że Remus jej nie ugryzł, ale na pazurach też coś musi być.
Pozdrawiam i czekam na więcej
Ciekawe, ciekawe... :D Ja niestety nie pamiętam swoich snów :c Ale domyślam się, że są równie dziwne ;) Z pewnością coś było na pazurach, ale raczej Poppy by to wyczyściła. Rozwiązanie pojawi się w którymś tam rozdziale :3
Usuń