5.04.2014

43) Rodziny się nie wybiera

Nie pamiętała jak znaleźli się w szpitalu. Nie obchodziło ją to. Chodziła w kółko po korytarzu czekając aż lekarz wyjdzie z sali. „Ona żyje! Jest tylko ranna, ale żyje! „ – powtarzała sobie w myślach, ale gdy tylko tak mówiła przed oczami pojawiała jej się Miranda Harkness przykuta do łóżka.
- Nie z nią tak nie będzie. – powiedziała, przecierając oczy. Nie była już wysoką, czarnowłosą kobietą, z powrotem była różowowłosą, niską Tonks.
- Tonks, będzie dobrze. – powiedział uspokajająco Remus, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Zamknij się, Lupin. Nic nie będzie dobrze dopóki ona się nie obudzi i nie zacznie mnie wyśmiewać. – warknęła, odpychając go. Nie panowała nad sobą, nie obchodziło ją nawet to, że Remus poczuł się dotknięty. Nie musiał tu przecież być, mógł wrócić do domu i się nie przejmować, ale on tu był i wspierał ją jak tylko mógł. Tonks zatrzymała się i spojrzała wyczekująco w stronę drzwi. Pragnęła teraz żeby się otworzyły wyszła przez nie Laura z kpiącym uśmiechem na twarzy i powiedziała jaka to Tonks jest głupia i dziecinna bo dała się na to wszystko nabrać. Jednak przez drzwi nie wyszła jej kuzynka, a uzdrowiciel. – Co z nią?
- Na razie nie wiemy. Objawy są nam zupełnie obce. Nie wiedzą państwo jakim zaklęciem została zraniona? – zapytał lekarz.
- Nie wiem, nie mam pojęcia… Nigdy wcześniej go nie słyszałam. Brzmiało jakoś dziwnie… perdre corporis chyba jakoś tak… - mówiła szybko obgryzając jednocześnie paznokcie z nerwów.
- Czy ona z tego wyjdzie? – zapytał opanowany Remus.
- Sądzę, że tak, ale musi pan zrozumieć, że mamy do czynienia z nieznanym zaklęciem. – powiedział poważnym tonem.
- Mogę ją zobaczyć? – zapytała nagle Dora.
- Przykro mi teraz śpi. Najlepiej by było gdyby wrócili państwo jutro,  w razie czego powiadomimy państwa. – powiedział uzdrowiciel, poczym skinął Remusowi głową i odszedł.
 - A niech go szlak! – wrzasnęła Dora i wyciągnęła z kieszeni paczkę po papierosach. Gdy tylko zauważyła, że jest pusta rzuciła nią o podłogę. – Cholera jasna!
- Tonks uspokój się. – powiedział głośno Remus i złapał ją za ramiona tak, że nie mogła się ruszyć, a potem patrząc jej w oczy powiedział cicho. – Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, uwierz mi.
- Boje się o nią. – szepnęła cicho i spuściła głowę, unikając jego wzroku. – To ja powinnam tam leżeć, to we mnie celował. Nie wiem skąd ona tam się wzięła, to moja wina.
- Nie mów takich bzdur, Tonks. Żadna z was nie powinna być tutaj. Nie możesz się za to obwiniać, to była jej decyzja i na pewno wyjdzie z tego wszystkiego. – mówił spokojnym, opanowanym głosem, który sprawiał, że czuła się pewniej, bezpieczniej.
- Idź do domu, nie chcę cie tu zatrzymywać. – szepnęła cicho, wciąż wpatrując się w swoje buty. Nie chciała by Lunatyk widział jej zaszklone oczy, nie chciała okazać większej słabości.
- Pójdę stąd dopiero wtedy gdy ty pójdziesz. Zostań tutaj, ja tylko przekażę wiadomość Moody’emu. – powiedział puszczając ją.
- Mógłbyś zawiadomić moich rodziców? – zapytała, a on tylko uśmiechnął się do niej. Usiadła na szpitalnym krześle i ukryła twarz w dłoniach. Nie mogła przestać myśleć o tym, że ona i Laura powinny zamienić się miejscami. Nie rozumiała Laury. Przez tyle lat uprzykrzały sobie życie, rzucały sobie kłody pod nogi, a teraz ona poświęciła się dla niej. Laura miała rację, rodziny się nie wybiera, ale to nie znaczy, że nie trzeba się wspierać, kochać.
- Proszę. – powiedział Remus, siadając obok niej i podając jej kubek z herbatą. – Zapewniam cie, że działa lepiej niż papierosy.
- Nie na mnie. – mruknęła Dora, a Lupin wzdychając ciężko, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nieotwartą paczkę papierosów.
- Skąd je masz? – zdziwiła się Tonks, odbierając je od niego.
- Przed chwilą kupiłem. – powiedział i upił łyka herbaty, którą przyniósł dla niej. – Nie pochwalam tego, chociaż sam to robiłem, ale w nagłych wypadkach potrafię to zrozumieć. Moody jest wściekły. – powiedział, a kiedy Dora spojrzała na niego odpowiedział od razu.- Nie na nas… No może trochę. Wieczorem mamy się stawić na zebraniu i opowiedzieć wszystko dokładnie. Twoi rodzice też zaraz się zjawią.
- Życie jest do dupy. – stwierdziła Nimfadora i odpaliła papierosa.
***
Tonks czuła się strasznie. Lustrujące spojrzenie Moody’ego oraz innych członków Zakonu, którzy hurtem zjawili się w Kwaterze Głównej powodowało, że miała ochotę zapaść się pod ziemie. Zgodziła się opuścić szpital tylko dlatego, że jej rodzice tam zostali. Teraz siedziała obok Remusa jak na spowiedzi, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
- No więc jak to wszystko się stało? – zapytał Moody.
- Byliśmy na swoich pozycjach, było spokojnie, na tyle na ile może być na Nokturnie. – powiedział Remus wyręczając Dorę.  – Nic się nie działo, nie zauważyłem żadnego znanego nam śmierciożercy.
- Ja stałam przy Borginie. Gdybym nie zauważyła jak w środku kłóci się z jakimś mężczyzną nie zainteresowałabym się tym. McCorry, ten mężczyzna, był dość młody. Mówili o lojalności wobec swojego pana, jestem pewna, że chodziło im o Voldemorta. Sprzedawca zapewnił go o swoim oddaniu, a McCorry powiedział, że jego pan będzie go potrzebował. Mówili też coś o pochodzeniu tego mężczyzny. Chyba nie jest czystej krwi, bo Borgin powiedział, że jeżeli jego pan dowiedziałby się o jego pochodzeniu nie byłby dla niego taki łaskawy. Później poszli na zaplecze. – powiedziała Dora nie patrząc na nikogo.
- Tonks, zawiadomiła mnie, a ja przekazałem wiadomość Laurze. Zaczęliśmy go śledzić. Gdy tylko przyśpieszył, Tonks podążyła za nim. – rzekł Lupin.
- To wszystko moja wina… Stłukłam jakąś doniczkę i mnie zauważył. Skręcił w ślepy zaułek, a ja za nim. Celował we mnie, a wtedy… - tu głos jej się załamał i ukryła twarz w dłoniach. Remus ścisnął ją za dłoń chcąc dodać jej otuchy.
- Laura wbiegła miedzy nich i to ją ugodziła klątwa. Ani ja, ani Tonks nie słyszeliśmy go wcześniej. Zanim Laura zemdlała powiedziała jedynie, że pali ją od środka. – powiedział rzeczowym tonem.
- Co z Laurą? – zapytała z troską Molly.
- Jest w Mungu. Uzdrowiciele ją badają, ale nie widzą jak wyleczyć obrażenia po klątwie. – oznajmił Remus.
- Jest pod dobrą opieką, teraz lepiej skupmy się na tym co mówił ten cały McCorry. – podsunął pomysł Artur.

- Tak… Wydaje mi się, że to żółtodziób, jeżeli to prawda, że nie jest czystej krwi długo tam nie przeżyje…- zauważył Moody.-  Jednak wiadomo jedno. Voldemort coś szykuje.

2 komentarze:

  1. Wszystko ma się dobrze skończyć. Jasne? Jak nie o znajdę Cię i skończy się to bardzo niemiło. Ostrzegam. Laura ma z tego wyjść.
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest takie prawdziwe! Ta złość, poczucie winy, myśli! Jezu twoje opowiadania są takie autentyczne! Fakt McCorry zbyt długo już nie pożyje... biedaczek. A Laura jest taka, taka... tak bardzo chcę, żeby jak przeżyła! Błagam nie okaż się kolejnym Martinem!

    OdpowiedzUsuń