Nie pamiętała jak znaleźli się w
szpitalu. Nie obchodziło ją to. Chodziła w kółko po korytarzu czekając aż
lekarz wyjdzie z sali. „Ona żyje! Jest tylko ranna, ale żyje! „ – powtarzała
sobie w myślach, ale gdy tylko tak mówiła przed oczami pojawiała jej się
Miranda Harkness przykuta do łóżka.
- Nie z nią tak nie będzie. –
powiedziała, przecierając oczy. Nie była już wysoką, czarnowłosą kobietą, z
powrotem była różowowłosą, niską Tonks.
- Tonks, będzie dobrze. – powiedział
uspokajająco Remus, kładąc jej dłoń na ramieniu.
- Zamknij się, Lupin. Nic nie będzie
dobrze dopóki ona się nie obudzi i nie zacznie mnie wyśmiewać. – warknęła,
odpychając go. Nie panowała nad sobą, nie obchodziło ją nawet to, że Remus
poczuł się dotknięty. Nie musiał tu przecież być, mógł wrócić do domu i się nie
przejmować, ale on tu był i wspierał ją jak tylko mógł. Tonks zatrzymała się i
spojrzała wyczekująco w stronę drzwi. Pragnęła teraz żeby się otworzyły wyszła
przez nie Laura z kpiącym uśmiechem na twarzy i powiedziała jaka to Tonks jest
głupia i dziecinna bo dała się na to wszystko nabrać. Jednak przez drzwi nie
wyszła jej kuzynka, a uzdrowiciel. – Co z nią?
- Na razie nie wiemy. Objawy są nam
zupełnie obce. Nie wiedzą państwo jakim zaklęciem została zraniona? – zapytał
lekarz.
- Nie wiem, nie mam pojęcia… Nigdy
wcześniej go nie słyszałam. Brzmiało jakoś dziwnie… perdre corporis chyba jakoś tak… - mówiła szybko obgryzając
jednocześnie paznokcie z nerwów.
- Czy ona z tego wyjdzie? – zapytał
opanowany Remus.
- Sądzę, że tak, ale musi pan
zrozumieć, że mamy do czynienia z nieznanym zaklęciem. – powiedział poważnym
tonem.
- Mogę ją zobaczyć? – zapytała nagle
Dora.
- Przykro mi teraz śpi. Najlepiej by
było gdyby wrócili państwo jutro, w
razie czego powiadomimy państwa. – powiedział uzdrowiciel, poczym skinął
Remusowi głową i odszedł.
- A niech go szlak! – wrzasnęła Dora i
wyciągnęła z kieszeni paczkę po papierosach. Gdy tylko zauważyła, że jest pusta
rzuciła nią o podłogę. – Cholera jasna!
- Tonks uspokój się. – powiedział
głośno Remus i złapał ją za ramiona tak, że nie mogła się ruszyć, a potem
patrząc jej w oczy powiedział cicho. – Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze,
uwierz mi.
- Boje się o nią. – szepnęła cicho i
spuściła głowę, unikając jego wzroku. – To ja powinnam tam leżeć, to we mnie
celował. Nie wiem skąd ona tam się wzięła, to moja wina.
- Nie mów takich bzdur, Tonks. Żadna z
was nie powinna być tutaj. Nie możesz się za to obwiniać, to była jej decyzja i
na pewno wyjdzie z tego wszystkiego. – mówił spokojnym, opanowanym głosem,
który sprawiał, że czuła się pewniej, bezpieczniej.
- Idź do domu, nie chcę cie tu
zatrzymywać. – szepnęła cicho, wciąż wpatrując się w swoje buty. Nie chciała by
Lunatyk widział jej zaszklone oczy, nie chciała okazać większej słabości.
- Pójdę stąd dopiero wtedy gdy ty
pójdziesz. Zostań tutaj, ja tylko przekażę wiadomość Moody’emu. – powiedział
puszczając ją.
- Mógłbyś zawiadomić moich rodziców? –
zapytała, a on tylko uśmiechnął się do niej. Usiadła na szpitalnym krześle i
ukryła twarz w dłoniach. Nie mogła przestać myśleć o tym, że ona i Laura
powinny zamienić się miejscami. Nie rozumiała Laury. Przez tyle lat uprzykrzały
sobie życie, rzucały sobie kłody pod nogi, a teraz ona poświęciła się dla niej.
Laura miała rację, rodziny się nie wybiera, ale to nie znaczy, że nie trzeba
się wspierać, kochać.
- Proszę. – powiedział Remus, siadając
obok niej i podając jej kubek z herbatą. – Zapewniam cie, że działa lepiej niż
papierosy.
- Nie na mnie. – mruknęła Dora, a Lupin
wzdychając ciężko, sięgnął do kieszeni i wyjął z niej nieotwartą paczkę
papierosów.
- Skąd je masz? – zdziwiła się Tonks,
odbierając je od niego.
- Przed chwilą kupiłem. – powiedział i
upił łyka herbaty, którą przyniósł dla niej. – Nie pochwalam tego, chociaż sam
to robiłem, ale w nagłych wypadkach potrafię to zrozumieć. Moody jest wściekły.
– powiedział, a kiedy Dora spojrzała na niego odpowiedział od razu.- Nie na
nas… No może trochę. Wieczorem mamy się stawić na zebraniu i opowiedzieć wszystko
dokładnie. Twoi rodzice też zaraz się zjawią.
- Życie jest do dupy. – stwierdziła
Nimfadora i odpaliła papierosa.
***
Tonks czuła się strasznie. Lustrujące
spojrzenie Moody’ego oraz innych członków Zakonu, którzy hurtem zjawili się w
Kwaterze Głównej powodowało, że miała ochotę zapaść się pod ziemie. Zgodziła
się opuścić szpital tylko dlatego, że jej rodzice tam zostali. Teraz siedziała
obok Remusa jak na spowiedzi, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
- No więc jak to wszystko się stało? –
zapytał Moody.
- Byliśmy na swoich pozycjach, było
spokojnie, na tyle na ile może być na Nokturnie. – powiedział Remus wyręczając
Dorę. – Nic się nie działo, nie
zauważyłem żadnego znanego nam śmierciożercy.
- Ja stałam przy Borginie. Gdybym nie
zauważyła jak w środku kłóci się z jakimś mężczyzną nie zainteresowałabym się
tym. McCorry, ten mężczyzna, był dość młody. Mówili o lojalności wobec swojego
pana, jestem pewna, że chodziło im o Voldemorta. Sprzedawca zapewnił go o swoim
oddaniu, a McCorry powiedział, że jego pan będzie go potrzebował. Mówili też
coś o pochodzeniu tego mężczyzny. Chyba nie jest czystej krwi, bo Borgin
powiedział, że jeżeli jego pan dowiedziałby się o jego pochodzeniu nie byłby
dla niego taki łaskawy. Później poszli na zaplecze. – powiedziała Dora nie
patrząc na nikogo.
- Tonks, zawiadomiła mnie, a ja
przekazałem wiadomość Laurze. Zaczęliśmy go śledzić. Gdy tylko przyśpieszył,
Tonks podążyła za nim. – rzekł Lupin.
- To wszystko moja wina… Stłukłam jakąś
doniczkę i mnie zauważył. Skręcił w ślepy zaułek, a ja za nim. Celował we mnie,
a wtedy… - tu głos jej się załamał i ukryła twarz w dłoniach. Remus ścisnął ją
za dłoń chcąc dodać jej otuchy.
- Laura wbiegła miedzy nich i to ją
ugodziła klątwa. Ani ja, ani Tonks nie słyszeliśmy go wcześniej. Zanim Laura
zemdlała powiedziała jedynie, że pali ją od środka. – powiedział rzeczowym
tonem.
- Co z Laurą? – zapytała z troską
Molly.
- Jest w Mungu. Uzdrowiciele ją badają,
ale nie widzą jak wyleczyć obrażenia po klątwie. – oznajmił Remus.
- Jest pod dobrą opieką, teraz lepiej
skupmy się na tym co mówił ten cały McCorry. – podsunął pomysł Artur.
- Tak… Wydaje mi się, że to żółtodziób,
jeżeli to prawda, że nie jest czystej krwi długo tam nie przeżyje…- zauważył
Moody.- Jednak wiadomo jedno. Voldemort
coś szykuje.
Wszystko ma się dobrze skończyć. Jasne? Jak nie o znajdę Cię i skończy się to bardzo niemiło. Ostrzegam. Laura ma z tego wyjść.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
To jest takie prawdziwe! Ta złość, poczucie winy, myśli! Jezu twoje opowiadania są takie autentyczne! Fakt McCorry zbyt długo już nie pożyje... biedaczek. A Laura jest taka, taka... tak bardzo chcę, żeby jak przeżyła! Błagam nie okaż się kolejnym Martinem!
OdpowiedzUsuń