Tydzień wlókł się jak gumohłon przez
pole sałaty. O pracy Dory nie warto nawet tu wspominać, było bez zmian –
beznadziejnie. W niedziele miało odbyć się spotkanie Zakonu, a dzień wcześniej
urodziny Amelii. Nie miało być to nic nadzwyczajnego, kilka zaprzyjaźnionych
osób, butelka Whisky i tyle. Wszystko miało się odbyć w Trzech Miotłach, gdzie wynajęli
połowę knajpy na piątkowy wieczór. Wszystko było już przygotowane i czekało na
Robinns.
***
Wściekła Dora zapukała do drzwi jednego
z małych domków na osiedlu. Drzwi otworzyła jej zdziwiona blondynka i zmierzyła
ją od góry do dołu.
- Tonks, co ty tu robisz? – zapytała
Amelia.
- Chcesz wyjść na spacer? – zapytała od
razu Nimfadora, a jej przyjaciółka wzięła tylko płaszcz, wsunęła różdżkę do
kieszeni i wyszła z domu.
- Coś się stało?
- Muszę odreagować… Mam wszystkiego dość, naprawdę. Mam ochotę
zostawić tą sprawę i rzucić robotę. – powiedziała zbolałym głosem idąc przed
siebie.
- Nie mów tak… Przecież znajdziecie te
dziewczyny, wszystko się jeszcze ułoży! – mówiła z przejęciem Amelia. Szły
przez pewien czas w ciszy, aż Tonks ni stąd, ni zowąd powiedziała.
- Mam ochotę na kieliszek Ognistej.
- To gdzie idziemy? – zapytała Amelia,
a Dora uśmiechnęła się, chwyciła ją za rękę i przeniosła do Hogsmeade. – Trzy
Miotły?
- Yhm… Może spotkamy Esterę. –
powiedziała obojętnym tonem Nimfadora. Amelia ruszyła do wejścia, a Tonks tuż
za nią. Wraz z momentem gdy Robinns otworzyła drzwi rozległ się głośny krzyk
„STO LAT”, a sparaliżowana Amelia wpatrywała się głupio w wszystkich zebranych.
- Nie wierzę! – wydukała i na jej
twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Zaczęła przytulać każdego po kolei i
dziękować za wszystko. Kiedy przytuliła już Tonks i Sarę, podeszła do
Franczesca, Estery, Giuseppe, Billa i Fleur, Hestii, Waltera, Remusa i Molly.
Wszystko było tak jak zaplanowano, każdy z nich zjadł kawałek tortu, wypił
kieliszek lub dwa, a może nawet trzy kieliszki Ognistej. Było tak jak Amelia
lubiła, spokojnie i przytulnie, w niewielkim gronie, bez zbędnych atrakcji.
- Oj Robinns stara już jesteś! –
zaśmiała się Tonks, a Amelia sprzedała jej kuksańca w bok. Rozejrzała się po
lokalu i szepnęła do Dory.
- Co jest nie tak z Sarą i
Franczesciem?
- Nie mam pojęcia. – powiedziała
szczerze i spojrzał na parę, która siedziała do siebie plecami i miała nie
wyjściowe miny. Co prawda Dora
zauważyła, że Fran zaczął coraz rzadziej do nich przychodzić, a i Lucky nie
chętnie o nim mówiła. Najwidoczniej zakochani przeżywali kryzys. Tonks pewnie
by się z tego cieszyła gdyby nie widziała smutnej Sary.
Około dwudziestej przyjęcie zaczęło się
kończyć. Jako pierwszy wstał Remus, który podszedł do jubilatki i po raz
kolejny złożył jej życzenia.
- Dziękuję i podziękuj Wąchaczowi,
szkoda, że go nie było. – odparła z uśmiechem blondynka.
- Nie możesz jeszcze zostać? – zapytała
Dora, prawdę mówiąc brakowało jej wspólnych chwil z przyjacielem.
- Niestety, boję się, że ten kundel
rozniósł już połowę domu. – odpowiedział z uśmiechem i machając do wszystkich
wyszedł. Następna była Molly, która musiała wracać, żeby pilnować dzieci, bo
jak powiedziała: „Kiedy są z Arturem
myślą, że wszystko im wolno.” Hestia
również wcześnie wyszła, mówiąc, że niestety nie ma nastroju do imprez, a
Walter wyszedł z nią żeby ją odprowadzić. Tonks rozumiała ich, gdyby nie fakt,
że Amelia to jej przyjaciółka i tyle jej zawdzięcza również zostałaby w domu i
siedziała nad aktami. Poza tym Dora miała wrażenie, że Jones i Watson mają się
ku sobie, a w tej sytuacji mogła im wszystko wybaczyć. Kiedy Bill i Fleur
pożegnali się w pubie została już tylko szóstka biesiadników. Na dworze było
już ciemno, ale to im nie przeszkadzało. Wesoło sobie gawędząc świętowali
urodziny Amelii. Koło północy Rosmerta podeszła do nich i oznajmiła:
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale
niedługo zamykam.
- Oh, już tak późno?! – zdziwiła się
Robinns. – No cóż będziemy się zbierać.
- Saro może chcesz zostać na noc. –
powiedział niepewnie Fran.
- Wiesz co, nie… Odprowadzę z Tonks
Amelię i pójdę do siebie. – powiedziała wyginając sobie palce. Zawsze to robiła
gdy czymś się stresowała, albo było jej niezręcznie.
Pożegnawszy się z Włochami i trzy
przyjaciółki opuściły Hogsmeade i aportowały się pod domem Robinns.
- Nawet nie wiem jak wam podziękować,
dziewczyny. – mówiła po raz setny Amelia.
- Daj spokój, jeszcze nie dostałaś od
nas prezentu. – oznajmiła Sara, a Dora wyciągnęła z kieszeni bilet na koncert
owinięty czerwoną wstążeczką.
- Wszystkiego najlepszego, Amelio! –
zawołały zgodnie i widząc minę przyjaciółki wybuchły śmiechem.
- Nie wierzę! Bilet na Fatalne Jędze!-
wykrzyknęła i rzuciła się obu na szyję.
- Zaraz nas udusisz! – wydukała
rozbawiona Dora.
- Najlepszym prezentem jaki
kiedykolwiek mogłam dostać jesteście wy!
***
Zaczesała swoje niesforne włosy w długą
kitkę i wystawiła na blat dwa różowe kubki, nasypała do nich brązowego proszku i zalała gorącym mlekiem.
Oparła się plecami o ścianę. To nie tak
miało być… - pomyślała, a oczy jej się zaszkliły. Nikt tak naprawdę nie
wiedział co się z nią dzieje, nikt nie pytał. Była za to wdzięczna, nie miała
ochoty na zwierzanie się komukolwiek, wolała tłumić to w sobie. Ciągle miała
nadzieję, że to głupi sen, zwykły koszmar, że zaraz się obudzi i wszystko
będzie tak jak być powinno. Ale każdy dzień sprawiał, że przestawała się łudzić
i mieć nadzieję.
Zza ściany dobiegał ją dźwięk płynącej
wody, to jej przyjaciółka brała właśnie prysznic. Ona też miała problemy, ale
nie kryła ich tak. Mówiła, że jej ciężko, ale zaraz potem twierdziła, że nie ma
się czym przejmować i wszystko się ułoży, a zamartwianiem się nic nie wskóra.
Zawsze zazdrościła jej tego podejścia.
Prawdę mówiąc mogła jej powiedzieć o
wszystkim, w końcu znały się od tak dawana. Ona by zrozumiała, ale wiedziała
też jakie ma zdanie na ten temat. Pewnie powiedziałaby coś w stylu „A nie mówiłam?” albo „Ha! Miałam rację, a ty jak zwykle mnie nie
słuchałaś”. Czy to nie głupie? Bać
się powiedzieć czegoś najlepszej przyjaciółce, która zawsze przy tobie była na
dobre i na złe?
Starła pojedynczą łzę spływającą po jej
policzku. Nie mogła pokazać, że płacze, że ją to boli. Mimo że walczyły w niej
skrajne uczucia, postanowiła dalej tworzyć pozory i grać samą siebie. Woda
przestała płynąć i chwilę później w kuchni pojawiła się jej przyjaciółka ubrana
w puchaty szlafrok i turban na głowie, uśmiechnęła się do niej promiennie, a
ona oznajmiła:
- Zrobiłam nam kakao.
Zaciekawiłaś mnie. Jak zawsze. Rozumiem, że na wyjaśnienie co jest między Sarą i Franceskiem będzie trzeba czekać cały tydzień. Mam rację? Bardzo żałuję.
OdpowiedzUsuńTrochę za mało tu Remusa. Przydałaby się jakaś porządna rozmowa między nim a Tonks. Kiedy się zejdą? Albo chociaż dowiedzą się, co do siebie czują?
Pozdrawiam
Właśnie się zastanawiam czy dodać jutro, czy za tydzień :)
UsuńDla mnie bez różnicy. I tak nie będę miała dostępu do internetu do następnej niedzieli.
UsuńŚwietne <3
OdpowiedzUsuńZgadzam się z poprzedniczką; przydałaby się rozmowa pomiędzy Remusem a Tonks :)
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
Pozdrawiam i weny życzę!
Jesteś cudowna, twoje opowiadania są cudowne! Co więcej tu dodać? Fajnie pokazałaś ten chwilowy kryzys w przyjaźni Remusa i Tonks. W poprzednim rozdziale on wspominał, że za nią tęskni, a teraz ona to robi.
OdpowiedzUsuńMam już swoją hipotezę co do Sary i Franczesca, ale będziesz mnie męczyła i dowiem się dopiero za tydzień.
Tak z ciekawości ile rozdziałów masz już napisanych?
Zapraszam do mnie na nową notkę o Dianie :)
OdpowiedzUsuńhttp://remphadore.blogspot.com/
Pozdrawiam i nie mogę się doczekać ciągu dalszego Twojego opowiadania :>