Nimfadora biła się z własnymi
myślami. Leżała przed nią koperta od matki Emily, której do tej pory
nieodnaleziono, bała się ją otworzyć, nie chciała tego czytać. Wiedziała czego
się tam może spodziewać. Była wysterczająco zdołowana by sobie dokładać.
Podczas jej kilkuletniej kariery Aurora nigdy nikt nie zginął, nigdy aż do
teraz. Tak jak śmierć Rose Tyler zmotywowała ją do poszukiwania pozostałych
trzech dziewczyn, tak odnalezienie martwej Ellie Parker, odebrało jej siły do
życia. Cała czwórka, Dora, Hestia, Rick i Walter nie mieli już sił, nie spali
po nocach, nie mogli już swobodnie myśleć. Tak jak w przypadku Rose, sprawca
chciał upozorować samobójstwo. Przy ciele dziewczyny znaleziono duże opakowanie
środków nasennych, które było puste, a sekcja wykazała, że ofiara została
zmuszona do spożycia ich. Była to już druga ofiara śmiertelna tej zagadkowej
sytuacji, a te dwa przypadki łączyło coś – tajemniczy mężczyzna w czarnej
pelerynie.
Nie tylko praca nie dawała spokoju
Tonks. Związek Sary i Franczesca również był uciążliwy. Dora życzyła im
szczęścia, ale nie potrafiła tej sytuacji zaakceptować, w przeciwieństwie do
innych. Estera była wniebowzięta gdy usłyszała o nowej parze w Zakonie Feniksa,
Amelia także się cieszyła i wybaczyła Sarze kłamstwo, a kiedy inni członkowie
Zakonu dowiedzieli się o wszystkim zaczęli gratulować zakochanym.
Również Zakon utknął w miejscu.
Śmierciożercy wykazywali znikomą aktywność, a ciągłe warty pod Departamentem
Tajemnic zaczynały wszystkich nudzić. Jedynie wulgarne wiązanki wypływające z
ust Szalonookiego w kierunku Sturgisa, który najwidoczniej unikał go jak ognia,
ubarwiały monotonne spotkania. Na Grimmauld Place znacznie opustoszało po
wyjeździe dzieciaków. Molly i Artur razem z Billem wrócili do Nory, zostawiając
tym samym Remusa i Syriusza samych.
Rodzice Dory nie odzywali się do
niej, co strasznie ją bolało. Podobało jej się mieszkanie z Sarą, no dopóki Franczesco
nie zaczął ich notorycznie odwiedzać, ale chciałaby już wrócić do siebie,
wyspać się we własnym łóżku. Tęskniła za swoimi plakatami, książkami, a
najbardziej brakowało jej tego obrzydliwego niebieskiego wazonu, który miała w
zwyczaju tłuc.
Porzuciwszy jakiekolwiek pomysły o
odpisaniu pani Fields, chwyciła sweter i wyszła z mieszkania. Miała zamiar
spotkać się z Amelią, która umówiła się z nią w jednej z mugolskich kafejek.
Chciała się oderwać od tego, chociaż na chwilę przestać myśleć o tych wszystkich
dziewczynach. Deportowała się z dala od celu, nie chciała ryzykować. Kawiarenka
„Chilly Cafe” była niewielka i przytulna, już z dala zachęcała potencjalnych
klientów do wejścia. Dora otworzyła zamaszyście drzwi, a wazon, stojący tuż
przy nich zachwiał się niebezpiecznie. W ostatniej chwili Tonks złapała
porcelanę. Modliła się w myślach, żeby nikt tego nie widział i z rozczarowaniem
stwierdziła, że ktoś śmieje się cicho.
- Jak za starych czasów. – usłyszała
dobrze znany głos. Dawno go nie słyszała, wiedziała kogo zobaczy gdy tylko się
odwróci.
- Co tu robisz? Miałam się tu spotkać
z Amelią. – starała się mówić stanowczo, ale nie udało jej się to całkowicie.
Wpatrywała się w swoją matkę ze zdziwieniem. Nie widziała jej prawie miesiąc i
musiała przyznać, że strasznie się stęskniła. Chciała do niej podbiec i mocno
się przytulić, ale przecież nie była dzieckiem.
- Nie, spotkać miałaś się ze mną, a
Amelia zaaranżowała to spotkanie. – odpowiedziała trochę łamiącym się głosem
Andromeda, a potem dodał wskazując na krzesło – Usiądziesz?
Zawahała się, ale pod wpływem
błagalnego spojrzenia matki uległa i usiadła na krześle. Andromeda zajęła
miejsce naprzeciw niej. Przez pewien czas żadna z nich się nie odezwała. Tonks
wmawiała sobie, że to dlatego ponieważ to jej matka powinna zacząć i przeprosić
ją, chociaż sama nie wiedziała co powiedzieć.
- Pozwoliłam sobie zamówić twój
ulubiony deser, szarlotka z lodami. – napomknęła cicho Andromeda, wskazując na
talerz z ciastem. Dora od razu je zobaczyła, co jak co, ale szarlotkę wyczuwała
na kilometr.
- Nie jestem głodna. – powiedziała
mimo że ślinka zaczęła jej napływać do ust. – Dlaczego chciałaś się ze mną
spotkać?
- Nie widziałyśmy się dość długo, nie
dawałaś znaku życia to chyba wystarczający powód żeby się zobaczyć. –
stwierdziła łagodnie Dromeda. Żadna z nich nigdy nie czuła się tak niezręcznie
w towarzystwie drugiej. – Co u ciebie słychać?
- Myślisz, że po tym wszystkim możesz
po prostu spytać co u mnie słychać? – oburzyła się Dora.
- Córeczko, wiem że to co się wydarzyło
było naszą winą.
- Panowie i panie, werble proszę! –
zawołała kpiąco Tonks.
- Nimfadoro, nie bądź niegrzeczna! –
upomniała ją matka.
- Nie nazywaj mnie Nimfadorą! –
zezłościła się Dora. Jej matka zaśmiała się cicho, a ona sama uśmiechnęła się
mimowolnie.
- Chyba nigdy się nie dowiem dlaczego
denerwuje cię twoje imię.
- Jak to czemu jest takie koszmarne!
Gorszego wymyślić nie mogłaś. Mogłam się nazywać Susan, Martha, Rose, ale nie
ty musiałaś mnie nazwać Nimfadora. – narzekała a jej matka przyglądała się z
rozbawieniem swojej córce.
- Stęskniłam się za tobą. –
powiedziała Andromeda, a Tonks zarumieniła się i odwróciła wzrok.
- Nie spotkałyśmy się chyba po to
żeby rozmawiać o moim imieniu. – zauważyła Dora, a uśmiech z twarzy jej matki
momentalnie znikł.
- Nie, nie dlatego. Doro, proszę wróć
do domu. – powiedziała błagalnie Dromeda.
- Mamo, powinnaś zrozumieć, że nie
wrócę dopóki Laura będzie z wami mieszkać.
- Ale ona wyprowadzi się na dniach.
- Wątpię, ma u was bardzo wygodnie… -
powiedziała z obrzydzeniem na myśl o swojej kuzynce. Wiedziała, że musiałoby
zdarzyć się coś niezwykle ważnego, żeby Laura opuściła dom Tonksów.
- Twój ojciec napisał do Matta, Laura
jutro podpisuje umowę o mieszkanie. – Tonks otworzyła szeroko oczy ze
zdziwienia.
- Wyrzuciliście ją?! – zapytała nie
dowierzając.
- Nie do końca, określiłabym to
bardziej jako skłonienie jej do szybkiego podjęcia decyzji. – powiedziała
niewinnym tonem Dromeda, a Tonks wybuchła niepohamowanym śmiechem, który
udzielił się również jej mamie. W tej chwili złość jaką w sobie nosiła
Nimfadora zniknęła nie pozostawiając po sobie śladu. Rozmawiały już bez żadnych
oporów. Tonks opowiedziała matce co dzieje się u niej w pracy, jak bezsilna
czuje się w tej sytuacji, mówiła też trochę o związku Sary i Franka, o Zakonie.
Kiedy na dworze było już zupełnie ciemno postanowiły opuścić kawiarnie.
- Mamo. – zawołała jeszcze za
Andromedą kiedy ta miała się już deportować. – Przepraszam cie!
- Nie masz za co, skarbie. –
odpowiedziała Dromeda i zniknęła, zostawiając Tonks samą i uśmiechniętą.
Fajnie, że już się pogodziły. Wreszcie Dora będzie mogła wrócić do domu.
OdpowiedzUsuńCzy czasami Sturgis nie powinien siedzieć już w Azkabanie?
Pozdrawiam
PS. Przypominam, że w piątek pojawił się u mnie nowy rozdział.
A jednak ktoś to zauważył. Tak powinien, ale nie miałam za bardzo jak tego wpleść i może nacieszyć się jeszcze chwilą wolności :)
UsuńTonks ma coraz więcej na głowie, dobrze że chociaż z rodzicami się pogodziła! Poza tym ta SZARLOTKA!
OdpowiedzUsuńI do tego Z LODAMI! <3
UsuńW końcu jest Andromeda!
OdpowiedzUsuńW końcu jest Lizzy!
UsuńCudowne, genialne i wybitne <3
OdpowiedzUsuńZyskałaś kolejną fankę :)
Pisz więcej, nie pozwól mi czekać.
Życzę weny i zapraszam do mnie
http://remphadore.blogspot.com/
Dziękuję ślicznie! Cieszę się, że ci się podoba!
UsuńNa pewno zajrzę! :)
Dzięki :) W najbliższym czasie mam zamiar troszkę zmienić styl, bo tamto wyszło tak troszkę...hmm...melancholijnie :P
UsuńNo i zastanawiam się czy dobrze zrobiłam uśmiercając Syriusza :D
Czekam na więcej notek i pozdrawiam raz jeszcze :)
Styl nie jest zły, a melancholia bywa czasami dobra. Z Syriuszem zawsze jest problem. Sama nie wiem co z nim zrobię kiedy nadejdzie jego czas. :)
Usuń