Siedzieli w przytulnym salonie. Między
Tonks, a Walterem panowała niezręczna cisza. Dora żałowała, że zareagowała tak
radośnie na wieść o zleceniu. Z każdą minutą czekania na Lucasa, w tym
przepełnionym smutkiem i niepewnością salonie, świadomość, że ktoś z jego
rodziny zaginął coraz bardziej ją przytłaczała. Tylko kto to może być? Siostra? A może kuzynka? Ktokolwiek by to nie
był musi być dla Lucasa bardzo ważny…
Z rozmyślań wyrwał ją głos gospodarza mówiący „Proszę” i podający jej kubek z ciepłą herbatą.
- Lucas, wiem, że
to musi być dla ciebie trudne, ale musimy o tym porozmawiać. – powiedział
spokojnie, z wyczuciem Walter.
- Rozumiem… Nadal
nie mogę sobie tego poukładać. Jej rodzice zaraz też tu będą. – stwierdził
smętnie Lucas patrząc w podłogę. – Państwo Fields…
- Czekaj! Fields? –
zapytała zaskoczona Tonks.
- Tak, rodzice
Emily. – powiedział równie zdezorientowany co ona.
- Tak, nie
wiedziałaś? Znaczy… - powiedział zbity z tropu Lucas.
- Jesteście
małżeństwem? Nie wiedziałam, że się spotykaliście…
- Tak, ukrywaliśmy
to… Nawet nie wiem czemu. – uśmiechnął się smętnie pod nosem.
- Dobrze, ale
wracając do sprawy. Lucke, kiedy widziałeś ją ostatnim razem? – sprowadził ich
na ziemię Walter.
- Przedwczoraj,
szła na popołudniową zmianę. Pracuję u Madame Malkin. Ja akurat tego dnia
miałem nocną zmianę, więc nie wiedziałem czy wróciła na noc. Kiedy rano
wróciłem nie było jej. – powiedział Gottesman.- Od razu skontaktowałem się z
jej rodzicami, bratem, Madame Malkin. Nigdzie jej nie było, do tej pory nie
daje znaku życia.
- Może zachowywała
się jakoś dziwnie? – zapytała Dora, nie wierząc ciągle w to, że ta mała Emily,
która zawsze dawała jej przepisać eseje zaginęła.
- Nie, była taka
jak zawsze… Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. – stwierdził Lucke.
- Może znasz jakieś
miejsca gdzie ona mogła by się udać? – zapytał Walt.
- Do wszystkich
napisałem… Nie wydaje mi się czy by mogła gdzieś jeszcze być. – zapewnił ich
Lucas, a po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. – Zaraz przyjdę.
- Jak myślisz Walt,
co to może znaczyć? – zapytała Dora.
- Nie znałem jej za
dobrze, ale to chyba niemożliwe by uciekła… - stwierdził. W tym momencie do
pokoju weszli rodzice Emily; niska kobieta z siwiejącymi już brązowymi włosami,
spiętymi w kok. Miała odpuchnięte oczy, z daleka było widać, że płakała. Obok
niej wszedł średniego wzrostu, siwy mężczyzna, który był blady jak kartka
papieru.
- Państwo Fields. –
powiedziała Tonks i zerwała się z miejsca. – Pewnie mnie, państwo, nie
pamiętają…
- Oh droga Tonks. –
jęknęła pani Fields i przytuliła Dorę. Zaczęła wypłakiwać się w ramię Tonks. –
Nasza Emily, nasza, malutka Emily zniknęła.
- Maggie… Może
usiądziesz, a Lucas zrobi ci herbatę? – zapytał troskliwie pan Fields, a jego
żona od razu puściła Tonks i usiadła w fotelu.
- Państwo pozwolą,
że się przedstawię. Jestem Walter Watson, razem z Tonks prowadzimy sprawę
zaginięcia Emily.- powiedział spokojnie i poważnie Walt.
- Czy już coś
wiadomo? – zapytał z nadzieją pan Fields.
- Niestety, dopiero
zbieramy informacje, ale zapewniam państwa, że uporamy się z tym jak
najszybciej. – zapewnił ich Walter. – Chciałbym się dowiedzieć kiedy ostatnio
państwo widzieli córkę. – powiedział.
***
Tonks siedziała przy stole w domu
rodziców i grzebała widelcem w swojej sałatce z kurczakiem. Za dużo się
wydarzyło tego dnia. W jej głowie huczało od natłoku myśli, czuła, że zaraz
wybuchnie jak splątka tylnowybuchowa. Nie wiedziała co myśleć. Emily, nikomu
nienarażająca się Emily najprawdopodobniej została porwana. Tylko czemu? Dla
okupu? Może to gwałt? Dlaczego akurat ona? Rozmawiali już z Lucasem, jej rodzicami,
Madame Malkin i ani śladu, ani cienia podejrzeń na to gdzie by mogła być Emily.
- Pyszna kolacja,
Andy. – pochwalił żonę, ojciec Tonks. Siedzieli w czwórkę przy zastawionym
stole. Andromeda i Ted stwierdzili, że wspólny posiłek będzie wspaniałą okazją
by Tonks i Laura spędziły trochę czasu razem.
- Dziękuję, Ted.
Dziewczyny, jak wczorajsze spotkanie? – zagadnęła matka Dory.
- Było zbyt
tłoczno. – mruknęła Tonks, patrząc spode łba na Laurę.
- Oh, tak uważasz?
Dla mnie było wspaniale! Tylu ciekawych ludzi, naprawdę. – zaćwierkała Laura. –
Żałuję, że spędziłam z nimi tak mało czasu… No i ta Polly.
- Molly. –
poprawiła ją Nimfadora zaciskając ręce na sztućcach.
- No tak. –
zaśmiała się perliście. – Wszyscy ci Wilhelmowie są cudowni.
- Weasleyowie! – po
raz kolejny poprawiła ją. – Chodziłaś z Billem i Charliem do szkoły! Mogłabyś
chociaż znać ich nazwisko!
- Doro, mogłabyś
przestać? – zapytał Nimfadorę matka.
- Czemu miałabym przestać? Przecież ona nie
powie wam co naprawdę się działo. Nie powie wam jak wparowała na Grimmauld
Place i nawet nie raczyła się przywitać z Dumbledorem i innymi nauczycielami.
Za to nie omieszkała pogratulować Billowi, że się rozstaliśmy. – powiedziała
wściekle Nimfadora. – Jak to szło? Naprawdę gratuluję ci, że ją
zostawiłeś. Byłeś dla niej o wiele za dobry! Naśmiewała się ze mnie. Prawda, Laura? Jak powiedziałaś Walterowi? Słyszałam,
że pracujesz z naszą Nimfadorcią. Pewnie musisz po niej wszystko naprawiać. –
przedrzeźniła ją Tonks. – A kiedy Snape
oczerniała Remusa za to kim jest, śmiała
się. Na pożegnanie rzuciła, że jestem nadpobudliwa i mam koordynację ruchową
pięciolatka.
- Doro, proszę… - mruknął Ted.
-Nie, tato! Kiedy w
końcu przejrzycie na oczy? – krzyknęła Dora. – Jest wredną, parszywą…
- Nimfadoro! –
zawołał groźnie jej ojciec.
- Od zawsze taka
była! Mam na to świadków. – krzyknęła Tonks.
- Nie życzę sobie
żeby w tym domu obrażano kogokolwiek. Teraz usiądziesz i wszyscy razem spędzimy
miło czas. – zagrzmiał Ted tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dora posłusznie
usiadła. Jej ojciec nigdy nie był wobec niej tak surowy, nie nazywał jej
Nimfadorą. Atmosfera była tak gęsta, że można ją było nożem kroić. Ted był
bardzo spięty, Dora nigdy go takiego nie widziała, Andromeda ze strachem
patrzyła na swojego, zazwyczaj opanowanego, męża, Laura z gracją jadła obiad, a
Tonks łypała na każdego po kolei.
- Laura, jak idzie
szukanie mieszkania? – zapytał jak gdyby nigdy nic Ted.
- Właśnie, Laura,
jak idzie? Znalazłaś coś może? – dołączyła się do pytania Tonks.
- Oh, jeszcze nic
mi się nie spodobało… -powiedziała niepewnie.
- Nie kłam… Niczego
nie szukałaś! Podoba ci się mieszanie naszym domu, zajmowanie mojego miejsca. –
warknęła Tonks, a jej włosy zmieniły barwę na krwistoczerwoną.
- Przestań, Doro. –
jęknęła Dromeda.
- Zawsze to robiła,
najwidoczniej z niektórych rzeczy się nie wyrasta! – stwierdziła jadowitym
tonem Tonks.
- Zawsze byłaś
zazdrosna. Biedna, mała Tonks. – stwierdziła stanowczo Laura.
- Dziewczyny,
przestańcie! – rzekł Ted.
- Byłam zazdrosna
kiedy rodzice oddali ci moją małą miotłę, byłam zazdrosna kiedy pierwsza
pojechałaś do Hogwartu, byłam zazdrosne kiedy wszyscy byli na każde twoje
skinienie, byłam zazdrosna kiedy zostałaś prefektem, ale nie, nie teraz niczego
ci nie zazdroszczę! Jesteś tylko wredną, bezczelną, niszczącą wszystkim życie,
nic niewartą suką! – krzyczała na całe gardło Dora, a Andromeda krzyknęła z
oburzenia. Tonks jednak była zadowolona z tego, że w końcu powiedziała to co
myśli. Laura zastygła z taką miną jakby ktoś ją właśnie uderzył w twarz.
Nimfadora wstała od stołu z zamiarem wyjścia, ale jeszcze się odwrócił i
uśmiechając się ironicznie powiedziała – I wiesz co? Możesz tu sobie mieszkać,
możesz nawet zająć mój pokój, ale ja nie mam zamiaru spędzić tu ani chwili
dłużej!
- Doro! – zawołała Andy, ale Tonks już jej nie
słyszała pobiegła na górę do swojego pokoju. Szybko omiotła pomieszczenie
wzrokiem, wyjęła spod łóżka torbę podróżną i zaczęła wrzucać do niej wszystkie
swoje rzeczy. Kiedy torba była pełna, przerzuciła ją przez ramię i zbiegła po
schodach.
- Ja przepraszam… -
usłyszała stłumiony głos kuzynki. Rozpoznała ten dobrze udawany żal.
- To nie twoja
wina, nie wiem co w nią wstąpiło. – zapewnił bratanice Ted. Tonks zatrzymała
się w progu by jeszcze raz spojrzeć na swoją rodzinę. Laura skuliła się na
krześle i przybrała minę bezbronnego psa, Andromeda trzymała się z dala od
niej, nie wiedząc co robić, a Ted krążył po pokoju, aż w pewnym momencie
zauważył swoją córkę. Chciał coś powiedzieć, ale Tonks go uprzedziła.
- Mam nadzieję, że
będziecie się świetnie bawić, zgrywając idealną rodzinkę. Żegnam. – powiedziała
i wybiegła z domu nie zwracając uwagi na nawoływania matki, która teraz razem z
mężem stała w drzwiach. Szła szybko ulicą, a łzy ciekły jej strumieniami po
policzkach.
***
Andromeda stała pod ścianą, czuła się
do niej przytwierdzona. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Ta kolacja
miała pogodzić jej córkę i Laurę, jednak stało się zupełnie inaczej. Nie
sądziła, że Nimfadora, powie coś takiego. Fakt, była wybuchowa, często kierował
nią impuls, ale nigdy nie mówiła takich rzeczy z premedytacją, nigdy nikogo
bezpodstawnie nie oczerniała. A może ma rację, może Laura tylko zgrywa taką za
jaką zawsze ją miała? Przecież była taka miła, taktowna, czy naprawdę mogłaby
być wredna? Nawet teraz przepraszała za to co przed chwilą się stało. Jej
rozmyślania przerwała córka, która pojawiła się w drzwiach. Jej włosy były
czerwone, zawsze się takie robiły kiedy się wściekała, przez ramię miała
przewieszoną dużą torbę, która zazwyczaj zabierała w podróż. Dora powiedziała
coś o zgrywaniu idealnej rodziny, do Andromedy nie dochodził sens tych słów.
Dopiero słowo ‘żegnam’ ją obudziło,
podziałało na nią jak łyk Ognistej Whisky. Ale nim zdążyła zareagować, Dora
wybiegła z domu. Nie wiele myśląc ruszyła za nią, zatrzymała się w progu.
Nawoływania nic nie dały, jej córka była już na końcu ulicy. Okręciła się wokół
własnej osi i już jej nie było. Zniknęła szybciej niż złoty znicz.
Byle tylko do soboty. Już nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
PS. Zapraszam na nowy rozdział na z-pamietnika-lupina-tom-1.blogspot.com