3.02.2014

27) Rodzinna kolacja

Siedzieli w przytulnym salonie. Między Tonks, a Walterem panowała niezręczna cisza. Dora żałowała, że zareagowała tak radośnie na wieść o zleceniu. Z każdą minutą czekania na Lucasa, w tym przepełnionym smutkiem i niepewnością salonie, świadomość, że ktoś z jego rodziny zaginął coraz bardziej ją przytłaczała. Tylko kto to może być? Siostra? A może kuzynka? Ktokolwiek by to nie był musi być dla Lucasa bardzo ważny…  Z rozmyślań wyrwał ją głos gospodarza mówiący „Proszę” i podający jej kubek z ciepłą herbatą.
- Lucas, wiem, że to musi być dla ciebie trudne, ale musimy o tym porozmawiać. – powiedział spokojnie, z wyczuciem Walter.
- Rozumiem… Nadal nie mogę sobie tego poukładać. Jej rodzice zaraz też tu będą. – stwierdził smętnie Lucas patrząc w podłogę. – Państwo Fields…
- Czekaj! Fields? – zapytała zaskoczona Tonks.
- Tak, rodzice Emily. – powiedział równie zdezorientowany co ona.
- Naszej Emily?
- Tak, nie wiedziałaś? Znaczy… - powiedział zbity z tropu Lucas.
- Jesteście małżeństwem? Nie wiedziałam, że się spotykaliście…
- Tak, ukrywaliśmy to… Nawet nie wiem czemu. – uśmiechnął się smętnie pod nosem.
- Dobrze, ale wracając do sprawy. Lucke, kiedy widziałeś ją ostatnim razem? – sprowadził ich na ziemię Walter.
- Przedwczoraj, szła na popołudniową zmianę. Pracuję u Madame Malkin. Ja akurat tego dnia miałem nocną zmianę, więc nie wiedziałem czy wróciła na noc. Kiedy rano wróciłem nie było jej. – powiedział Gottesman.- Od razu skontaktowałem się z jej rodzicami, bratem, Madame Malkin. Nigdzie jej nie było, do tej pory nie daje znaku życia.
- Może zachowywała się jakoś dziwnie? – zapytała Dora, nie wierząc ciągle w to, że ta mała Emily, która zawsze dawała jej przepisać eseje zaginęła.
- Nie, była taka jak zawsze… Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic. – stwierdził Lucke.
- Może znasz jakieś miejsca gdzie ona mogła by się udać? – zapytał Walt.
- Do wszystkich napisałem… Nie wydaje mi się czy by mogła gdzieś jeszcze być. – zapewnił ich Lucas, a po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. – Zaraz przyjdę.
- Jak myślisz Walt, co to może znaczyć? – zapytała Dora.
- Nie znałem jej za dobrze, ale to chyba niemożliwe by uciekła… - stwierdził. W tym momencie do pokoju weszli rodzice Emily; niska kobieta z siwiejącymi już brązowymi włosami, spiętymi w kok. Miała odpuchnięte oczy, z daleka było widać, że płakała. Obok niej wszedł średniego wzrostu, siwy mężczyzna, który był blady jak kartka papieru.
- Państwo Fields. – powiedziała Tonks i zerwała się z miejsca. – Pewnie mnie, państwo, nie pamiętają…
- Oh droga Tonks. – jęknęła pani Fields i przytuliła Dorę. Zaczęła wypłakiwać się w ramię Tonks. – Nasza Emily, nasza, malutka Emily zniknęła.
- Maggie… Może usiądziesz, a Lucas zrobi ci herbatę? – zapytał troskliwie pan Fields, a jego żona od razu puściła Tonks i usiadła w fotelu.
- Państwo pozwolą, że się przedstawię. Jestem Walter Watson, razem z Tonks prowadzimy sprawę zaginięcia Emily.- powiedział spokojnie i poważnie Walt.
- Czy już coś wiadomo? – zapytał z nadzieją pan Fields.
- Niestety, dopiero zbieramy informacje, ale zapewniam państwa, że uporamy się z tym jak najszybciej. – zapewnił ich Walter. – Chciałbym się dowiedzieć kiedy ostatnio państwo widzieli córkę. – powiedział.
***
Tonks siedziała przy stole w domu rodziców i grzebała widelcem w swojej sałatce z kurczakiem. Za dużo się wydarzyło tego dnia. W jej głowie huczało od natłoku myśli, czuła, że zaraz wybuchnie jak splątka tylnowybuchowa. Nie wiedziała co myśleć. Emily, nikomu nienarażająca się Emily najprawdopodobniej została porwana. Tylko czemu? Dla okupu? Może to gwałt? Dlaczego akurat ona? Rozmawiali już z Lucasem, jej rodzicami, Madame Malkin i ani śladu, ani cienia podejrzeń na to gdzie by mogła być Emily.
- Pyszna kolacja, Andy. – pochwalił żonę, ojciec Tonks. Siedzieli w czwórkę przy zastawionym stole. Andromeda i Ted stwierdzili, że wspólny posiłek będzie wspaniałą okazją by Tonks i Laura spędziły trochę czasu razem.
- Dziękuję, Ted. Dziewczyny, jak wczorajsze spotkanie? – zagadnęła matka Dory.
- Było zbyt tłoczno. – mruknęła Tonks, patrząc spode łba na Laurę.
- Oh, tak uważasz? Dla mnie było wspaniale! Tylu ciekawych ludzi, naprawdę. – zaćwierkała Laura. – Żałuję, że spędziłam z nimi tak mało czasu… No i ta Polly.
- Molly. – poprawiła ją Nimfadora zaciskając ręce na sztućcach.
- No tak. – zaśmiała się perliście. – Wszyscy ci Wilhelmowie są cudowni.
- Weasleyowie! – po raz kolejny poprawiła ją. – Chodziłaś z Billem i Charliem do szkoły! Mogłabyś chociaż znać ich nazwisko!
- Doro, mogłabyś przestać? – zapytał Nimfadorę matka.
-  Czemu miałabym przestać? Przecież ona nie powie wam co naprawdę się działo. Nie powie wam jak wparowała na Grimmauld Place i nawet nie raczyła się przywitać z Dumbledorem i innymi nauczycielami. Za to nie omieszkała pogratulować Billowi, że się rozstaliśmy. – powiedziała wściekle Nimfadora. – Jak to szło? Naprawdę gratuluję ci, że ją zostawiłeś. Byłeś dla niej o wiele za dobry! Naśmiewała się ze mnie. Prawda, Laura? Jak powiedziałaś Walterowi? Słyszałam, że pracujesz z naszą Nimfadorcią. Pewnie musisz po niej wszystko naprawiać. – przedrzeźniła ją Tonks. –  A kiedy Snape oczerniała Remusa za to kim jest, śmiała się. Na pożegnanie rzuciła, że jestem nadpobudliwa i mam koordynację ruchową pięciolatka.
- Doro, proszę… - mruknął Ted.                                                            
-Nie, tato! Kiedy w końcu przejrzycie na oczy? – krzyknęła Dora. – Jest wredną, parszywą…
- Nimfadoro! – zawołał groźnie jej ojciec.
- Od zawsze taka była! Mam na to świadków. – krzyknęła Tonks.
- Nie życzę sobie żeby w tym domu obrażano kogokolwiek. Teraz usiądziesz i wszyscy razem spędzimy miło czas. – zagrzmiał Ted tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dora posłusznie usiadła. Jej ojciec nigdy nie był wobec niej tak surowy, nie nazywał jej Nimfadorą. Atmosfera była tak gęsta, że można ją było nożem kroić. Ted był bardzo spięty, Dora nigdy go takiego nie widziała, Andromeda ze strachem patrzyła na swojego, zazwyczaj opanowanego, męża, Laura z gracją jadła obiad, a Tonks łypała na każdego po kolei.
- Laura, jak idzie szukanie mieszkania? – zapytał jak gdyby nigdy nic Ted.
- Właśnie, Laura, jak idzie? Znalazłaś coś może? – dołączyła się do pytania Tonks.
- Oh, jeszcze nic mi się nie spodobało… -powiedziała niepewnie.
- Nie kłam… Niczego nie szukałaś! Podoba ci się mieszanie naszym domu, zajmowanie mojego miejsca. – warknęła Tonks, a jej włosy zmieniły barwę na krwistoczerwoną.
- Przestań, Doro. – jęknęła Dromeda.
- Zawsze to robiła, najwidoczniej z niektórych rzeczy się nie wyrasta! – stwierdziła jadowitym tonem Tonks.
- Zawsze byłaś zazdrosna. Biedna, mała Tonks. – stwierdziła stanowczo Laura.
- Dziewczyny, przestańcie! – rzekł Ted.
- Byłam zazdrosna kiedy rodzice oddali ci moją małą miotłę, byłam zazdrosna kiedy pierwsza pojechałaś do Hogwartu, byłam zazdrosne kiedy wszyscy byli na każde twoje skinienie, byłam zazdrosna kiedy zostałaś prefektem, ale nie, nie teraz niczego ci nie zazdroszczę! Jesteś tylko wredną, bezczelną, niszczącą wszystkim życie, nic niewartą suką! – krzyczała na całe gardło Dora, a Andromeda krzyknęła z oburzenia. Tonks jednak była zadowolona z tego, że w końcu powiedziała to co myśli. Laura zastygła z taką miną jakby ktoś ją właśnie uderzył w twarz. Nimfadora wstała od stołu z zamiarem wyjścia, ale jeszcze się odwrócił i uśmiechając się ironicznie powiedziała – I wiesz co? Możesz tu sobie mieszkać, możesz nawet zająć mój pokój, ale ja nie mam zamiaru spędzić tu ani chwili dłużej!
 - Doro! – zawołała Andy, ale Tonks już jej nie słyszała pobiegła na górę do swojego pokoju. Szybko omiotła pomieszczenie wzrokiem, wyjęła spod łóżka torbę podróżną i zaczęła wrzucać do niej wszystkie swoje rzeczy. Kiedy torba była pełna, przerzuciła ją przez ramię i zbiegła po schodach.
- Ja przepraszam… - usłyszała stłumiony głos kuzynki. Rozpoznała ten dobrze udawany żal.
- To nie twoja wina, nie wiem co w nią wstąpiło. – zapewnił bratanice Ted. Tonks zatrzymała się w progu by jeszcze raz spojrzeć na swoją rodzinę. Laura skuliła się na krześle i przybrała minę bezbronnego psa, Andromeda trzymała się z dala od niej, nie wiedząc co robić, a Ted krążył po pokoju, aż w pewnym momencie zauważył swoją córkę. Chciał coś powiedzieć, ale Tonks go uprzedziła.
- Mam nadzieję, że będziecie się świetnie bawić, zgrywając idealną rodzinkę. Żegnam. – powiedziała i wybiegła z domu nie zwracając uwagi na nawoływania matki, która teraz razem z mężem stała w drzwiach. Szła szybko ulicą, a łzy ciekły jej strumieniami po policzkach.
***
Andromeda stała pod ścianą, czuła się do niej przytwierdzona. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Ta kolacja miała pogodzić jej córkę i Laurę, jednak stało się zupełnie inaczej. Nie sądziła, że Nimfadora, powie coś takiego. Fakt, była wybuchowa, często kierował nią impuls, ale nigdy nie mówiła takich rzeczy z premedytacją, nigdy nikogo bezpodstawnie nie oczerniała. A może ma rację, może Laura tylko zgrywa taką za jaką zawsze ją miała? Przecież była taka miła, taktowna, czy naprawdę mogłaby być wredna? Nawet teraz przepraszała za to co przed chwilą się stało. Jej rozmyślania przerwała córka, która pojawiła się w drzwiach. Jej włosy były czerwone, zawsze się takie robiły kiedy się wściekała, przez ramię miała przewieszoną dużą torbę, która zazwyczaj zabierała w podróż. Dora powiedziała coś o zgrywaniu idealnej rodziny, do Andromedy nie dochodził sens tych słów. Dopiero słowo ‘żegnam’ ją obudziło, podziałało na nią jak łyk Ognistej Whisky. Ale nim zdążyła zareagować, Dora wybiegła z domu. Nie wiele myśląc ruszyła za nią, zatrzymała się w progu. Nawoływania nic nie dały, jej córka była już na końcu ulicy. Okręciła się wokół własnej osi i już jej nie było. Zniknęła szybciej niż złoty znicz.

1 komentarz:

  1. Byle tylko do soboty. Już nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
    Pozdrawiam
    PS. Zapraszam na nowy rozdział na z-pamietnika-lupina-tom-1.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń