Albus
Dumbledore siedział w swoim gabinecie za biurkiem i czytał, któryś raz z rzędu
ten sam list. Naprzeciw niego siedział młody, wyskoki mężczyzna. Swoim
orzechowym spojrzeniem uważnie obserwował dyrektora Hogwartu. Nie wiedział
czego może się spodziewać, nie oczekiwał, że to zadanie powierzą właśnie jemu.
Nie był przedstawicielem Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, a jednak to
on przyjechał do Anglii, to on siedział tu z Dumbledorem.
-
Podoba się panu Anglia? – zapytał ni stąd ni zowąd staruszek.
- Tak…
Wbrew wszystkim stereotypom to bardzo pogodne miejsce. – odpowiedział nieco
spięty.
-
Przyjechał pan sam?
- Nie…
Razem ze mną przyjechali siostra i przyjaciel.- przyznał nie wiedząc po co
dyrektorowi takie informację.
-
Pański szef napisał w liście, który mi pan przekazał, że chciałby się
dowiedzieć więcej o ostatnich wydarzeniach zaistniałych w Anglii. – stwierdził
Dumbledore.
- Tak,
przed moim wyjazdem rozmawiał ze mną na ten temat. A właściwie nie do końca…
Mówił o panu same dobre rzeczy. Stwierdził, że źle się dzieje i musi pana
wspierać, ale niestety nie może opuścić Włoch.
- Ach
tak… Aleksander od zawsze bardzo mnie wspierał. Miło z jego strony, ale
wracając do listu… Napisano tu, że jest pan zaufaną osobą, którą może
zainteresować współpraca ze mną i mam pana wykorzystać do swoich celów… -
powiedział staruszek, spoglądając na list, a jego gość przełknął głośno ślinę.
– Proszę się nie obawiać. Jestem winny panu wyjaśnienia. Otóż w czerwcu miało
miejsce niespodziewane zdarzenie, tak niespodziewane, że mimo dowodów nasze
ministerstwo nie chce w nie uwierzyć. Całe szczęście udało mi się odnaleźć
garstkę osób, która wieży w prawdę i ma zamiar ją rozpowszechniać. Niestety nie
jest to takie łatwe mając przeciw sobie samego ministra i wszystkie
podporządkowane mu instytucje.
- Mam
rozumieć, że pan i… pańscy przyjaciele działają wbrew prawu? – zapytał
zdziwiony.
- To
trafne stwierdzenie. Działamy wbrew prawu, ale dla dobra ogółu. – powiedział i
wbił w niego swoje niebieskie oczy, czekając na jego reakcję.
- Skoro
tak, to… chyba dobrze. A mógłbym wiedzieć jakie to niespodziewane wydarzenie
miało miejsce?
- Ależ
oczywiście. Zapewne zna pan historię Harry’ego Pottera. We wrześniu będzie to
już jego piąty rok w Hogwarcie. Od kiedy ten chłopiec przybył do Hogwartu
miałem przeczucie co może się wydarzyć. Podczas zeszłorocznego Turnieju
Trójmagicznego Harry był jednym z reprezentantów tej szkoły, został do tego
zmuszony przez zdrajcę, który wkradł się w nasze szeregi. Razem ze swoim kolegą
ze szkoły, podczas ostatniego zadania zostali przeniesieni na pewien cmentarz.
Niestety Cedric nie przeżył tego, zamordował go kolejny zdrajca. Harry był
świadkiem narodzin kogoś, kto uchodził za zmarłego lub nieszkodliwego, po raz
kolejny stawił czoło czarnoksiężnikowi, który każe się nazywać Lordem Voldemortem.
– zakończył, a jego gość wzdrygnął się na dźwięk zakazanego nazwiska.
- Czy…
pan próbuje mi powiedzieć, że o-on, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać
powrócił? – zapytał przerażony.
- Tak…
To właśnie powiedziałem. Rozumiem, że musi pan to przemyśleć, ale chciałbym
panu złożyć jeszcze propozycje. Wspominałem już o grupie osób próbujących
powstrzymać Voldemorta i jego zwolenników. Ta organizacja nazywa się Zakon
Feniksa i działała również podczas pierwszej wojny. Zbieramy wszystkich
ochotników, którzy mają chęci i siły walczyć. Jeżeli pan, a także pana siostra
i przyjaciel chcieliby się do nas przyłączyć, proszę przyjść jutro na ulicę
Grimmauld Place i wymówić w myślach to co jest zapisane na tej kartce. –
oznajmił Dumbledore i podał siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie pergamin.
-
Dobrze… Zastanowimy się. – powiedział nieobecnie przyglądając się kartce.
- No
cóż nie będę pana dłużej zatrzymywał. Długa droga za panem. Zamieszkali państwo
w Trzech Miotłach, jak mniemam? W takim razie proszę zamówić u madame Rosmerty
napoje, na mój koszt. – powiedział dziarsko dyrektor.
- To
naprawdę miło z pana strony. – powiedział, wstając i podchodząc do drzwi.
- Życzę
miłej nocy, panie Lucetteli.
-
Wzajemnie, dyrektorze. – pożegnał się Włoch.
***
Tonks właśnie wracała z przerwy
obiadowej do ministerstwa. Nigdy nie sądziła, że coś takiego powie, ale praca
Aurora zaczynała ją nudzić. Dzień w dzień ona i Walter robili to samo, czyli
nic. Marzyła tylko o tym by wydarzyło się coś co by było choć trochę
interesujące. Cichy pisk. Dora rozejrzała się dookoła i zwróciła się do swojego
zegarka.
- Co tam, tatuśku? – zapytała widząc twarz Moody’ego, który
mimowolnie uśmiechnął się. Była bardzo zadowolona, bo od rozmowy w dzień
imprezy ich stosunki bardzo się poprawiły.
- Tonks, dzisiaj o dwudziestej drugiej jest zebranie. Albus
prosi by wszyscy byli obecni, mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć?
- Zawsze i wszędzie. – odpowiedziała. Resztę drogi do
ministerstw zastanawiała się co mogło spowodować fakt, że stary Dumbl chce
wszystkich widzieć. Ledwo weszła do boksu i usiadła naprzeciw Waltera, a do
pomieszczenia wszedł Scrimgeour.
- Watson, Tonks macie zadanie! – oznajmił, a młodzi aurorzy
spojrzeli na niego zdziwieni.- Co się tak gapicie? Znowu mamy doniesienie o
zamieszkach. Jak najszybciej macie się znaleźć na Śmiertelnym Nokturnie. –
powiedział i wyszedł.
- Na co czekasz Walt! Mamy zadanie! – wykrzyknęła szczęśliwa
Dora i wybiegła razem z przyjacielem z boksu.
***
W kuchni Kwatery Głównej jak zawsze
było pełno życia; Molly sprzątała właśnie po kolacji, Artur gawędził sobie
wesoło z Remusem i Syriuszem, Fleur i Bill szeptali sobie słodko w kącie, Fred
i George grali w gargulki i ku uciesze Ginny, która im się przyglądała, co
chwile opluwani byli śmierdzącą mazią, a Ron, Hermiona i Harry wymieniali się
kartami z czekoladowych żab. Ich niczym niezmącony spokój zakłóciła czerwono
włosa osóbka, która wpadła do kuchni.
- Mam już dość! – zawołała od progu, a wszystkie spojrzenia były
teraz skierowane na nią.
- Co się stało, kochanieńka? – zapytała troskliwie Molly.
- Byłam sobie w pracy… I przyszedł Scrimgeour. Oznajmił nam, że
mamy misję, na Śmiertelnym Nokturnie. Ucieszyłam się. W końcu coś bym mogła
zrobić, ale kiedy zjawiliśmy się na miejscu okazało się, że chodzi o nielegalny
handel nasionami jadowitej teklantuli. – powiedziała, a bliźniacy spojrzeli po
sobie. Dora miała wrażenie, że wiedzą kto stał za tym drobnym przestępstwem. –
I zgadnijcie kto je sprzedawał!
- Dung! – zawołali zgodnym chórem.
- Tak, Dung… I co my mieliśmy zrobić? Jakbyśmy go złapali to
trafiłby do Azkabanu na dwa miesiące, a może i więcej biorąc pod uwagę jego
kartotekę. Po za tym jest członkiem Zakonu. Kazaliśmy mu zwijać interes…
Deportował się, a my musieliśmy się tłumaczyć, znowu. – usiadła zrezygnowana
przy stole.- Po co ja tam w ogóle pracuję? To nie ma najmniejszego sensu!
- Nie mów tak, Tonks. – powiedziała Ginny, próbując ją
pocieszyć.
- Łatwo powiedzieć… - mruknęła Dora.
- Ginny ma rację. Jeżeli będziesz się zamartwiać nic to nie da.
Gdzie twój optymizm?- zapytał, Remus.
- Trudno być optymistką, kiedy wszystko się wali…
- Powiedziała wiecznie wesoła i roztrzepana Tonks. – stwierdził
Syriusz i uśmiechnął się do niej iście huncwocko, na co ona pokazała mu język.
Była dwudziesta i już zaczynali się schodzić członkowie Zakonu. Jako pierwsi
pojawili się Kingsley, Walter i Hestia, którzy zajęli się własnymi tematami.
Następnie pojawiły się Amelia z Sarą, która od razu zaczęła opowiadać Tonks
jakiego chłopaka dla niej znalazła. Po chwili pojawił się Moody i osoby, które raczej
nie uczestniczyły w zebraniach, profesor McGonagall, jak zawsze poważna i
elegancka, tuż za nią podskakiwał maleńki profesor Flitwick, a zaraz za nim
wkroczyła uśmiechnięta profesor Sprout w swojej połatanej tiarze.
- Dzień dobry! – powiedzieli natychmiast aktualni uczniowie
Hogwartu, a nauczyciele spojrzeli na nich potulnie i uśmiechnęli się. Widok
nauczycieli w wakacje nie był chyba zbyt miły dla dzieciaków, więc cała gromada
szybko opuściła kuchnię.
- Widzę moje wychowanki! – zawołała od razu profesor Sprout. –
Saro, Amelio, Nimf… znaczy Tonks, miło was widzieć! Nawet nie wiecie jak się
cieszę gdy widzę moje Puchonki takie dorosłe, nie to co kiedyś!
- Pamono, każdy z nas znajdzie tu swoich dawnych uczniów, mam
rację Minerwo? – zaskrzeczał Flitwick, który podreptał do Waltera oraz Hestii i
zaczął z nim rozmawiać o starych, dobrych czasach.
- Tak, Filliusie. – przyznała i spojrzała po swoich starych
wychowankach. Wpierw jej spojrzenie padło na poważnego Kingsleya, potem na
Billa, który uśmiechał się do Fleur, następnie na jego rodziców, którzy także
byli w Gryffindorze kiedy ona była początkującą nauczycielką, potem na Remusa,
który był widocznie zamyślony, a na samym końcu na Syriusza, który uśmiechał
się do niej po huncwocku.
- Za mną to chyba pani najbardziej tęskni. – powiedział Black
szczerząc się bardziej.
- Tak, Black, bardzo mi brakuje karania ciebie. – powiedziała i
uśmiechnęła się, po czym podeszła do Artura i zaczęła z nim rozmawiać.
- No opowiadajcie dziewczynki, jak wam się życie układa?- zapytała
dziarsko Sprout.
- Aktualnie pracuję w biurze Sieci Fiuu. – pochwaliła się
Amelia.
- Wspaniale, to bardzo dobra posada.
- A ja pracuję w Departamencie Kontroli nad Magicznymi
Stworzeniami. – powiedziała dumnie Sara.
- Od zawsze kochałaś zwierzęta, gorzej z roślinami. – zaśmiała
się opiekunka Puchonów. – A ty Tonks?
- Ja jestem aurorem.
- Doprawdy? Myślałam, że będziesz grać w quiddicha. Ale to
jeszcze lepiej! Od zawsze wiedziałam, że jesteś zdolna, niezdarna, ale zdolna!
– ucieszyła się Sprout. – Nadal kibicujesz Harpiom? Nie wiesz ile bym dała,
żeby znowu cie mieć w drużynie, od twojego odejścia Puchoni nie zdobyli
Pucharu.
- Jeszcze zdobędą, zobaczy pani.- zapewniła ją Amelia.
Rozmawiały tak w czwórkę, wspominając czasy szkolne, a w szczególności wypadki
i szlabany Tonks. Chwilę później pojawili się Sturgis Podmore, Emmelina Vance,
Dedalus Diggle i Elfias Doge. W kuchni zaczęło się robić tłoczno, a Molly
zaczęła roznosić herbatę, kawę i piwo kremowe. Jakieś pół godziny przed
dwudziestą drugą w drzwiach pojawił się Albus Dumbledore uśmiechnięty jak
zwykle, a tuż za nim mroczny Severus Snape.
- Witam wszystkich! – przywitał się dyrektor. – Pamono, jak tam
twoje kłaposkrzeczki?
- Doskonale Albusie!
- Cieszę się, że was wszystkich widzę. Musimy jednak poczekać
jeszcze chwilę. Och Molly mógłbym prosić o filiżankę mocnej herbaty? – zapytał
łagodnie Dumbledore.
Chwilę po tym jak Dumbledore i Snape
przybyli, drzwi ku kuchni otworzyły się ponownie. Stanęła w nich wysoka
brunetka, o piwnych oczach.
- A oto… - zaczął Dumbledore, ale Tonks mu przerwała.
- LAURA! – wrzasnęła Dora, a na widok jej kuzynki włosy
niebezpiecznie jej się naelektryzowały. – Co ty tu robisz?
- Och… Głupiutka, głupiutka Nimfadora. Profesor Dumbledore
poprosił mnie osobiście, abym tu przyszła. – zapiszczała swoim udawanym,
uroczym głosikiem Laura. – Widzę, że nazbierałaś tu swoich znajomych. Sara…
Amelia… O i nawet Bill! Naprawdę gratuluję ci, że ją zostawiłeś. Byłeś dla niej
o wiele za dobry!
- Nie powinno cię to interesować. – powiedział obojętnie Bill.
- Możliwe, ale twoja aktualna panienka jest chociaż ładna… Nie
to co Tonks. – powiedziała oschle, a Bill, Amelia, Sara i Tonks wlepili w nią
wściekłe spojrzenia.
- Nie rozumiem po co ją pan tu zaprosił, profesorze. Z nią będą
same kłopoty. – powiedziała przez zaciśnięte zęby Dora.
- Ze mną? To nie ja niszczę wszystko co wpadnie mi w ręce. –
odgryzła się Laura, siląc się na słodki ton, po czym rozejrzała się po
pomieszczeniu. Kompletnie ignorując obecność profesorów zwróciła się do
Waltera. – Och, Walt! Nie widziałam cię od siódmej klasy. Słyszałam, że
pracujesz z naszą Nimfadorcią. Pewnie musisz po niej wszystko naprawiać. –
zachichotała.
- Daruj sobie, Laura. Co najmniej pięć osób tutaj wie jaka
jesteś naprawdę, wiec możesz przestać udawać słodką i uroczą. – warknął Watson.
- Zabawny jesteś. – rzuciła i usiadła z gracją przy stole.
- Widzę, że część z was zna Laurę, ale pozwolę sobie ją
przedstawić. Laura Tonks, kuzynka Nimfadory, zgodziła się do nas dołączyć na
moją prośbę. Mam nadzieję, że ciepło ją przyjmiecie. – oznajmił Dumbledore
patrząc na piątkę wściekłych osób.
Tonks przez myśl nie mogło przejść,
że Laura ma przynależeć do Zakonu, przecież ona tu zupełnie nie pasuje. Ale nie
mogła się sprzeciwić decyzji Dumbledora, pozostało jej się tylko cieszyć z
tego, że jej przyjaciele mają takie samo zdanie o tej wiedźmie co ona. Kilka
chwil przed ustaloną godziną ktoś niepewnie otworzył drzwi.
- Oho! Doczekaliśmy się! Proszę wchodzić.- dyrektor zaprosił
nieznajomych do środka. Trzy nowe, nikomu nieznane osoby weszły do kuchni;
wysoki mężczyzna o brązowych włosach i orzechowych oczach, średniego wzrostu
kobieta o długich brązowych włosach, związanych w warkocz, orzechowych oczach i
łagodnych rysach twarzy podobnych do wysokiego mężczyzny oraz równie wysoki co
jego kolega mężczyzna o czarnych, krótkich włosach i ciemno niebieskich oczach.
Wszyscy mieli o wiele ciemniejszą karnacje niż pozostali zebrani. – Poznajcie
moi drodzy Franczesca Lucetteli’ego. – oznajmił dyrektor wskazując pierwszego
mężczyznę. – A to zapewne siostra…
- Estera. Estera Lucetteli. – przedstawiła się nieśmiało
dziewczyna.
- Niezmiernie mi miło. – powiedział i delikatnie pocałował
Esterę w dłoń. – I nasz ostatni gość pan…
- Giuseppe Rossi.
- Tak, nasi goście pochodzą z Włoch. Tamtejszy minister magii,
mój stary znajomy, przysłał naszych nowych znajomych mając nadzieję, że
przyłączą się do naszej organizacji. Jestem rad, że zdecydowali państwo przyjść
tutaj.
- Nie było innej opcji. Kiedy brat przekazał nam to, co pan mu
powiedział, musieliśmy się zgodzić. – powiedziała nieśmiało Estera.
- Miło mi. W takim razie może przystąpimy do zaprzysiężenia…
-Dumbledore machnął różdżką i na stole pojawiła się księga do, której kiedyś
Tonks wpisała swoje nazwisko i stała się pełnoprawnym członkiem Zakonu Feniksa.
Następnie każdy z nowo przybyłych złożył przysięgę, tak jak każdy inny członek
Zakonu, a na końcu wybrał przedmiot dzięki, któremu będzie mógł kontaktować się
z innymi. Dora nie mogła znieść widoku Laury, która z zupełną ignorancją traktowała
tą sprawę. – No dobrze! Skoro to mamy już za sobą, przejdźmy do rzeczy. Zapewne
zastanawiacie się dlaczego zaprosiłem tutaj was wszystkich. Otóż to zapewne
ostatnie spotkanie przed nowym rokiem szkolnym, w którym będę mógł
uczestniczyć. Wszyscy dobrze wiemy, że Voldemort się ukrywa, a sytuacja jaką
wywołał Korneliusz bardzo mu sprzyja. Nie zapowiada się jak na razie by miał
zamiar się ujawnić. Będzie działał cicho, z ukrycia. Bardzo ważne jest byśmy
mieli jak najwięcej sprzymierzeńców. Dlatego jak wiecie Hagrid i madame Maxime
wyruszyli pertraktować z olbrzymami. Miejmy nadzieję, że uda im się ich
przekonać. Arturze, Hestio, Kingsleyu, Walterze, Saro, Amelio, Tonks bardzo
ważne jest byście byli ostrożni będąc w ministerstwie. Korneliusz może próbować
was złamać tak jak to robił uprzednio Rufus Scrimgeour. Bill, Fleur chciałbym,
żebyście dowiedzieli się dokładnie po czyjej stronie są gobliny, chociaż sądzę,
że wolą mieć pełne kieszenie, niż działać. – powiedział, a Bill kiwnął głową na
znak, że zrozumiał.- Musimy nadal pełnić warty przy Departamencie Tajemnic. To
jest miejsce, w które może chcieć uderzyć Voldemort. To bardzo ważne. –
powiedział i spojrzał po wszystkich, a potem kontynuował.- Zaprosiłem tutaj też
grono pedagogiczne. Mam pewien problem ze znalezieniem nauczyciela Obrony Przed
Czarną Magią. Obawiam się, że Korneliusz może chcieć to wykorzystać. Musze jak
najszybciej znaleźć chętnego, a w tym roku nie spotkałem żadnego. Rozmawiałem
już z Alastorem, który niestety nie przyjął mojej propozycji. W tym momencie
przy świadkach chciałbym poprosić ciebie, Remusie, abyś przyjął dawną posadę.-
poprosił wpatrując się w Remusa, który z uwagą go słuchał.
- Ja? Profesorze… Sądzę, że to nie jest dobry pomysł.-
powiedział zszokowany Remus.
- Chociaż raz się zgadzamy… - stwierdził oschle Snape, który
siedział z dala od wszystkich.
- Severusie, proszę. – rzekł spokojnie Dumbledore. – Remusie,
sądzę, że to doskonały pomysł.
- Ja też tak uważam, uczniowie cię uwielbiali. – zaskrzeczał
zadowolony Flitwick.
- Uwielbiali, dopóki nie dowiedzieli się czym jestem… -
stwierdził ponuro zwieszając głowę.
- KIM, Remusie… Nie czym, tylko kim! Sądzę, że dla większości z
nich nie miałoby to znaczenia. – stwierdziła stanowczo Sprout.
- Dla nich może i nie, ale dla ich rodziców z pewnością tak. –
upierał się dalej Lupin.
- Mówiłeś mi, że lubiłeś tą pracę. A mnie, uważam, że także
innym, wspaniale się z tobą współpracowało. – oznajmiła McGonagall.
- Mi również. I naprawdę uwielbiałem tą pracę, ale... – wyznał
Remus.
- Nie ma żadnego, ale. Jesteś doskonałym kandydatem.- stwierdził
Artur.
- Nie zdajesz sobie sprawy ile listów moje dzieci wysłały na
twój temat. Zachwycały się twoimi lekcjami. – powiedziała Molly.
- To naprawdę bardzo miłe i wzruszające… - stwierdził
sarkastycznie Snape. – Ale zapomnieliśmy o pewnym problemie, którym są
comiesięczne przemiany.
- Z tego co mi wiadomo, ważyłeś Remusowi eliksir tojadowy,
dzięki czemu nie był groźny. – zauważyła
Tonks.
- Od kiedy to jesteśmy na ty, Nimfadoro? Zostaw te sprawy osobą
dorosłym i choć trochę odpowiedzialnym.- warknął, a Laura zachichotała pod
nosem.- Sądzę, że marnowanie składników nie byłoby mądre i wolałbym temu
zapobiec. – powiedział oschle.
- A ja sądzę, że wykorzystanie twoich drogocennych składników,
by oszczędzić komuś bólu będzie bardzo mądre, Snape.- warknęła Dora.
- Mało mnie interesuje co myślą takie osoby jak ty.
- Nie odzywaj się tak do niej. – warknął Syriusz.
- Ty też się nie odzywaj, Black. I tak nie jesteś w stanie nic
zrobić. Tylko siedzisz i popijasz herbatkę. – powiedział Snape z zawziętością
wypisaną na twarzy.
- Żałuję, że Remus nie rozszarpał cię wtedy na strzępy. – rzucił
wściekły Syriusz.
- Byłoby to dla ciebie i dla Pottera bardzo zabawne, zgadłem?
- Nie wspominaj o Jamesie! – krzyknął Syriusz.
- Masz rację, nie warto… Ale dobrze, że wspomniałeś o tamtym
incydencie. Jest on wspaniałym przykładem, dla którego Lupin nie powinien
wracać do Hogwartu. Krwiożercza bestia nie powinna mieć nic wspólnego z
młodzieżą. Mógłby ich ugryźć lub też rozszarpać. Nie jest odpowiednią osobą na
to stanowisko. Jest niebezpieczny od zawsze, o czy przypomina fakt, że mnie
zaatakował. – stwierdził Snape.
- Nie jego wina, że pchałeś się do tego tunelu. – warknął
Syriusz, który już ledwo nad sobą panował.
- Przypomnieć ci kto mnie do tego namówił? Lupin jest
niebezpieczny dla siebie samego i swojego otoczenia. Nie bez powodu rodzice nie
życzą sobie by ich dzieci nauczał wilkołak. Bestia, która w nim drzemie jest
nieokiełznana. To potwór.
- ZAMKNIJ SIĘ! – wykrzyknęli równocześnie Syriusz i Tonks,
podnosząc się z miejsc.
- Jeszcze jedno słowo, a tego pożałujesz, Wcierusie!- krzyknął
Syriusz, sięgając za pazuchę.
- DOŚĆ! Przestańcie zachowywać się jak dzieci! – nakazał
spokojny jak zawsze Dumbledore i cała trójka zamilkła natychmiast. – Severusie
nie życzę sobie abyś- Nie zdajesz sobie sprawy ile listów moje dzieci wysłały
na twój temat. Zachwycały się twoimi lekcjami. – powiedziała Molly.
- To naprawdę bardzo miłe i wzruszające… - stwierdził
sarkastycznie Snape. – Ale zapomnieliśmy o pewnym problemie, którym są
comiesięczne przemiany.
- Z tego co mi wiadomo, ważyłeś Remusowi eliksir tojadowy,
dzięki czemu nie był groźny. – zauważyła
Tonks.
- Od kiedy to jesteśmy na ty, Nimfadoro? Zostaw te sprawy osobą
dorosłym i choć trochę odpowiedzialnym.- warknął, a Laura zachichotała pod
nosem.- Sądzę, że marnowanie składników nie byłoby mądre i wolałbym temu
zapobiec. – powiedział oschle.
- A ja sądzę, że wykorzystanie twoich drogocennych składników,
by oszczędzić komuś bólu będzie bardzo mądre, Snape.- warknęła Dora.
- Mało mnie interesuje co myślą takie osoby jak ty.
- Nie odzywaj się tak do niej. – warknął Syriusz.
- Ty też się nie odzywaj, Black. I tak nie jesteś w stanie nic
zrobić. Tylko siedzisz i popijasz herbatkę. – powiedział Snape z zawziętością
wypisaną na twarzy.
- Żałuję, że Remus nie rozszarpał cię wtedy na strzępy. – rzucił
wściekły Syriusz.
- Byłoby to dla ciebie i dla Pottera bardzo zabawne, zgadłem?
- Nie wspominaj o Jamesie! – krzyknął Syriusz.
- Masz rację, nie warto… Ale dobrze, że wspomniałeś o tamtym
incydencie. Jest on wspaniałym przykładem, dla którego Lupin nie powinien
wracać do Hogwartu. Krwiożercza bestia nie powinna mieć nic wspólnego z
młodzieżą. Mógłby ich ugryźć lub też rozszarpać. Nie jest odpowiednią osobą na
to stanowisko. Jest niebezpieczny od zawsze, o czy przypomina fakt, że mnie
zaatakował. – stwierdził Snape.
- Nie jego wina, że pchałeś się do tego tunelu. – warknął
Syriusz, który już ledwo nad sobą panował.
- Przypomnieć ci kto mnie do tego namówił? Lupin jest
niebezpieczny dla siebie samego i swojego otoczenia. Nie bez powodu rodzice nie
życzą sobie by ich dzieci nauczał wilkołak. Bestia, która w nim drzemie jest
nieokiełznana. To potwór.
- ZAMKNIJ SIĘ! – wykrzyknęli równocześnie Syriusz i Tonks,
podnosząc się z miejsc.
- Jeszcze jedno słowo, a tego pożałujesz, Wcierusie!- krzyknął
Syriusz, sięgając za pazuchę.
- DOŚĆ! Przestańcie zachowywać się jak dzieci! – nakazał
spokojny jak zawsze Dumbledore i cała trójka zamilkła natychmiast. – Severusie
nie życzę sobie abyś podważał kwalifikację, któregokolwiek z nas. Jestem
przekonany, że bez problemu przygotowałbyś eliksir dla Remusa. I nie chcę
słyszeć nic na temat jego przypadłości. Remus to wspaniały człowiek i tak jak
my wszyscy ma prawo…
- Nie, profesorze. Severus ma rację. Nie nadaję się do życia
wśród ludzi, a tym bardziej pracy w szkole. Jestem zmuszony odmówić. –
powiedział stanowczo Remus.
- To jest twoje ostatnie słowo? – spytał Dumbledore, mając
nadzieję, że jest inaczej.
- Tak, przykro mi.
- Nie wierzę, jaki ty jesteś uparty! – wykrzyknęła wciąż zła
Tonks. – Jeżeli wziąłeś do siebie słowa tego… kogoś – powiedział Dora,
wskazując na Snape – to potraktuję cię taką klątwą, że pożałujesz!
- Uważam, że nie ma takiej potrzeby, Nimfadoro. – oznajmił
spokojnie dyrektor, patrząc jej w oczy tak, że od razu usiadła. – To chyba
wszystko. Muszę już iść, życzę wszystkim przyjemnych ostatnich dni wakacji. Mam
nadzieję, że znajdą państwo wśród nas przyjaciół.- pożegnał się, kierując
ostatnie słowa do obcokrajowców, którzy siedzieli cicho z kubkami herbaty,
przysłuchując się burzliwej wymianie zdań i wyszedł, a tuż za nim Snape,
odprowadzony prawie dwudziestoma wściekłymi spojrzeniami.
- Nie znoszę go! – krzyknęła Nimfadora, gdy drzwi się tylko
zamknęły.
- Nie tyko ty, Tonks. – powiedział Syriusz, zaciskając pięści i
zgrzytając zębami.
- Zawsze byłaś nadpobudliwym dzieckiem. Jak widać z niektórych
rzeczy się nie wyrasta… Prawdę mówiąc dziwie się, że przyjęli tutaj kogoś z
koordynacją ruchową pięciolatka. Ja już sobie pójdę. – powiedziała wyniośle
Laura i wyszła.
- Jej też nienawidzę! – znowu uniosła się Tonks.
Po chwili wszyscy zaczęli opuszczać
Kwaterę Główną. Jako pierwsi opuścili ją profesorowie razem z Dedalusem i
Elfiasem. Potem Walter razem z Hestią, Sturgis z Emmeliną i Kingsleyem.
- Może chcecie jeszcze
trochę herbaty? – zapytała Włochów, Molly.
- Z miłą chęcią, proszę pani. – odpowiedział uprzejmie
Franczesco.
-Oh… Mówcie mi Molly.
- Pójdę się przejść… - mruknął Remus i wstał od stołu.
- Idę z tobą. – oznajmiła od razu Tonks.
- Nie, chciałbym…
- …zostać sam. – dokończyła za niego Dora, chwyciła go pod ramię
i wyszli przed dom. – Ostatnio ty nas deportowałeś, teraz moja kolej. Trzymaj
się! – powiedziała i zanim Lupin zdążył zaprotestować zniknęli sprzed Kwatery.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
OdpowiedzUsuńJuż trzeci dzień z rzędu dodajesz rozdziały. Wielkie dzięki.
Jutro też dodasz? Proszę, bardzo proszę.
Pozdrawiam