Przed snem Tonks
postanowiła wypić jeszcze jedną butelkę kremowego piwa, co nie było niczym
dziwnym po dzisiejszych przeżyciach. Zeszła do kuchni, było w niej ciemno,
nikłe światło dawała tylko jedna świeca, przy której siedział Moody. Był
smutny, trzymał w ręce jakąś fotografie.
– Szalonooki, ty
jeszcze tutaj?
- Tak…- mruknął
nieswoim głosem. Tonks wyczuła, że jest coś nie tak. Podeszła do swojego
mentora i usiadła obok niego. Spojrzała na zdjęcie, które trzymał.
Przedstawiało piękną, bladą kobietę około trzydziestki o ciemnych włosach
związanych w luźny kok i czarnych oczach, takich jak miała Dora, która stroiła
głupie miny na zdjęciu. – To jest Anet. Anet Clark.
- Jest piękna.
–przyznała Nimfadora, nie wiedząc co innego powiedzieć.
- Tonks, czy wiesz
dlaczego zostałem aurorem? – spytał ni stąd, ni zowąd Moody, a Tonks pokręciła
głową.- Bo tylko to mi w miarę wychodziło. Z początku nie byłem dobry…
Brakowało mi motywacji. Chciałem zrezygnować.
- Ale nie
zrezygnowałeś. – zauważyła mało inteligentnie Dora.
- Nie. Bo poznałem
Anet. Dopiero co zdała studia aurorskie i przydzielono mi ją jako praktykantkę.
Pracowaliśmy razem przez dwa lata i przez te dwa lata bardzo mnie irytowała
swoją osobą. Następnie zmieniono nam partnerów, nie widywałem Anet tak często.
Pewnego dnia ja i mój partner dostaliśmy informację, że dwoje naszych aurorów
wpadło w poważne tarapaty. Okazało się, że to była Anet i jej koleżanka. Gdyby
nie my pewnie by zginęły. – wyznał Moody, a Tonks nie bardzo wiedziała do czego
zmierza ta historia. – Uratowałem jej życie, a w zamian za to ona zaprosiła
mnie na kawę i ciasto. Byłem sceptycznie do tego nastawiony, ale nie wypadało
odmówić. Siedzieliśmy w kawiarni, piliśmy cappuccino, jedliśmy moją ulubioną
szarlotkę i po raz pierwszy rozmawialiśmy normalnie. Ta dziewczyna, która tak
bardzo mnie irytowała okazała się fantastyczną osobą. Wiesz, że jesteś do niej
bardzo podobna?- zapytał nagle, a Dora uśmiechnęła się pod nosem. – Wiedziałem,
że tak jest już pierwszego dnia gdy cię zobaczyłem. Anet była tak samo
roztargniona, zabawna, otwarta na ludzi, tak samo żywiołowa, nieodpowiedzialna.
Zawsze dawała całe serce w to, co robiła. Nie było dnia, żebym nie widział jej
uśmiechniętej. Dobra, to za mało powiedziane, nigdy nikogo specjalnie nie
skrzywdziła, a gdy już musiała, zawsze tego żałowała. Każdy bandyta miał u niej
taryfę ulgową. Miała piękne czarne oczy, podobne do twoich. Była, tak jak ty,
denerwująca i nieposłuszna, a mimo to zakochałem się w niej.- powiedział z
uśmiechem, a Nimfadora wytrzeszczyła na niego oczy. Nie wiedziała dlaczego tak
zareagowała. Czy to z powodu faktu, że Moody się uśmiechnął, czy może dlatego,
że przyznał się do jakiegokolwiek ludzkiego uczucia.
- Ty?- wydarło się
z jej ust, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Tak ja.
Zaczęliśmy się spotykać. Nie wiedziałem, że jestem taki nieśmiały… Anet z tą
swoją żywiołowością po prostu mnie onieśmielała. Byliśmy parą przez sześć lat,
a Anet zaczęła chcieć czegoś więcej, chcieć czegoś na co ja nie byłem gotowy…
Postanowiła zmienić nazwisko.- wyznał, a Tonks zaczęła mu współczuć. Oczywiste
było dla niej, że owa Anet znalazła sobie innego.- Jeszcze przed ślubem
wyrzekła się panieńskiego nazwiska i kazała się nazywać nazwiskiem swojego
przyszłego męża. Anet Moody.- Tonks szczęką opadła. Moody oświadczył się komuś,
to było dla niej nierealne. – Wymarzyła sobie ślub w lipcu, na molo, w
otoczeniu fal. Była taka szczęśliwa. Tylko raz widziałem ją szczęśliwszą… Gdy
pół roku później oznajmiła, że będziemy mieli córkę. Wybraliśmy dla niej nawet
imię, Susie.- powiedział. Stop, stop. To
dla mnie za dużo! Zakochany Moody, miał być ojcem? – pomyślała. – Byliśmy
szczęśliwi. Mimo, że ona chciała wykrzyczeć całemu światu o nas, ja poprosiłem
ją aby zachowała to w tajemnic do ślubu. Była wtedy wojna, a ja nie chciałem,
żeby śmierciożercy wykorzystali naszą miłość przeciwko nam. Trzy miesiące
później zostałem wysłany z zadaniem dla Zakonu. W tamtych czasach prawie
codziennie walczyliśmy, tego dnia też. Zaatakowało mnie trzech śmierciożerców.
Walczyłem z nimi zacięcie, aż w pewnym momencie obok mnie pojawiła się Anet.
Nie wiem skąd dowiedziała się gdzie jestem. Wszystko działo się tak szybko…
Usłyszałem jedynie jak jeden z nich wypowiada ‘Avada Kedavra’, a zielony
promień trafia Anet prosto w brzuch. Upadła na ziemię martwa. – w tym momencie
głos mu się załamał, a Dora spostrzegła łzę spływającą mu po policzku. –
Mordercy deportowali się zanim zdążyłem zareagować, a ja przytulałem do piersi
ciało Anet, odgarniałem z twarzy kosmyki włosów. Najbardziej mnie bolało gdy
patrzyłem w jej przerażoną twarz, w wyblakłe czarne oczy, które dziś zobaczyłem
znów, gdy bogin przybrał twoją postać Poprzysiągłem sobie, że zemszczę się na
mordercach. Znienawidziłem, każdego kto wypowiadał mordercze zaklęcie. Zacząłem
wyłapywać śmierciożerców, jednego po drugim, ale nie mogłem ich zabić, przez
usta nie mogła mi przejść formułka, która pozbawiła mnie bliskich osób. Dlatego
właśnie oddawałem ich do Azkabanu, z nadzieją, że dementorzy zrobią im to co
oni zrobili mi, odbiorą szczęście.- powiedział, zaciskając ręce w pięści.-
Przeklinam ten dzień, bo tego dnia straciłem dwie najważniejsze dla mnie osoby.
Narzeczoną i córkę.. Wiesz, że Susie byłaby teraz niewiele starsza od ciebie?
Kiedy zamykam oczy… - powiedział i zacisnął mocno powieki - … widzę je. Moją
piękną narzeczoną uśmiechającą się figlarnie i córeczkę… Wyobrażam ją sobie
jako bardzo podobną do matki. Czarne oczy, piękny, szczery uśmiech i żywiołowy
temperament. Tylko włosy miałaby po mnie… ciemny blond. Byłaby tak samo
denerwująca jak Anet, a ja krzyczałbym na nią i kłócił się z nią tylko po to by
móc ją później przytulić, śmiać się z tego, że poróżniły nas jakieś błahostki.
Żałowałem, że nigdy jej nie zobaczę.- wyznał z żalem w głosie i spojrzał na
Tonks. Włożył rękę do kieszeni, wyjął z niej chusteczkę i podał Dorze. Dopiero
teraz zdała sobie sprawę z tego, że płacze.- Pewnego dnia, dwadzieścia jeden
lat po ich śmierci, zobaczyłem moją małą Susie… A przynajmniej przez chwile
miałem taką nadzieję…- powiedział wciąż patrząc na Tonks.
- Ale… to
niemożliwe… - zauważyła, wycierając łzę, która spływała jej po policzku.
- Oczy często się
mylą, a jak wiesz ja mam tylko jedno. Serce zabiło mi szybciej kiedy na salę
wpadła spóźniona dziewczyna, uśmiechnięta od ucha do ucha, o czarnych oczach i
ciemnych blond włosach związanych w kucyk. Wbiegła do sali z takim impetem, że
przewrócił popiersie stojące koło drzwi. Tą dziewczyną, którą pomyliłem z moją
córką, byłaś ty Tonks. – powiedział
patrząc jej w oczy, a Tonks oniemiała.- Od tego momentu byłaś dla mnie jak
córka. Nawet nie wiesz jak bardzo mi je obie przypominasz. – stwierdził, a
Tonks wpatrywała się w niego. Czy naprawdę była tak podobna do Anet, albo do
nienarodzonej Susie?
- Nie wiem co
powiedzieć… - wyznała szczerze. Moody, który zawsze był dla niej wzorem odwagi
i wytrzymałości właśnie przy niej płakał. Bezuczuciowy Szalonooki wyznał jej,
że kochał, że był szczęśliwy, że ktoś go mógł zawstydzić, że miał być ojcem.
Alastor, który zawsze był wobec niej surowy stwierdził, że jest dla niego jak
córka. Jej mentor okazał się być człowiekiem, takim samym jak inni, potrafiącym
odczuwać ból, smutek, miłość, tęsknotę, nadzieję. Czuła do niego niezwykły
podziw, powiedział jej to wszystko, co skrywał przez dwadzieścia pięć długich
lat.
- Nie musisz nic
mówić. – zachrypiał Moody.
- No wiesz, nie
spodziewałam się, że kiedykolwiek okażesz jakieś ludzkie uczucia.- powiedziała
zgodnie z prawdą, a Szalonooki zrobił coś czego się nie spodziewała, zaczął się
śmiać, a wraz z nim Dora. Rozmawiali jeszcze długo na różne tematy, nie mając
dość swojego towarzystwa. Rozmawiali jak ojciec z córką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz