Czas dłużył się Nimfadorze nieubłaganie, każdy dzień wlókł się w
nieskończoność i młoda aurorka nie wierzyła w to, że wytrzyma do końca
tygodnia. Nie potrafiła skupić się na pracy, coraz częściej niszczyła różne
przedmioty i na okrągło opowiadała w domu o tym co ma wydarzyć się już
niedługo. Jej rodzice spoglądali na nią jedynie z politowaniem i uśmiechali
się, gdy ta dzieliła się z nimi swoim entuzjazmem.
W końcu nastała długo wyczekiwana
niedziela. Od samego rana Tonks była niezwykle podekscytowana. Zerwała się z
łóżka, skoro świt, co w jej przypadku było nienaturalne i cały dzień żywiła się
myślą, że wreszcie pozna słynnego Harry’ego Pottera. Syriusz i Remus tyle jej o
nim opowiadali, że czuła się tak, jakby już go znała. Jednak myśl, że weźmie
udział w swojej pierwszej poważnej misji, sprawiała, że ręce trzęsły się i
pociły, a wszystko wypadało jej z rąk. Jej podwyższony poziom niezdarności
spotkał się z ogromnym niezadowoleniem Andromedy.
– Nimfadoro, już
drugi raz zbiłaś ten talerz! – krzyknęła pani Tonks, karcąc córkę spojrzeniem. –
Uspokój się, zanim wysadzisz dom w powietrze!
Spacerowała w kółko po domu, wydeptując w podłodze dziurę i czekała,
aż wybije siedemnasta i będzie mogła już wyjść. Co chwilę stawała przed lustrem
i zmieniała kolor włosów, by później przejść się po salonie i ponownie spojrzeć
na swoje odbicie. Krótkie, najeżone włosy Nimfadory przybierały różne barwy,
zielony, czerwony, niebieski. Była tak zaaferowana swoimi metamorfozami, że gdy
spojrzała na zegarek, była już za pięć piąta. – Zaraz się spóźnię! – zawołała i
w ostatniej chwili podjęła decyzję, że tego dnia jej włosy będą fioletowe.
Wybiegła szybko z domu, zabierając ze sobą swoją wierną miotłę, Kometę Dwa
Sześćdziesiąt i już po kilku minutach znalazła się przed domem Syriusza.
Wbiegła do budynku i szybko przemierzyła korytarz prowadzący do
kuchni. O dziwo nie potknęła się o nic. W środku znalazła prawie całą straż
przednią, w której skład wchodzili Remus, Moody, Emmelina Vance, Sturgis
Podmore, Dedalus Diggle, Elfiad Doge i Hestia Jones. Brakowało jedynie
Kingsleya. Tonks przywitała się ze wszystkimi i zajęła wolne miejsce. Czekali
jeszcze kilka, może kilkanaście minut, podczas których Moody kręcił się po
kuchni i narzekał na opóźnienie. Po chwili do kuchni wpadł w końcu Shacklebolt.
– Wybaczcie,
Scrimgeour zatrzymał mnie w ministerstwie. Nie miałem, jak was poinformować – tłumaczył
się Kingsley, łapiąc z trudem oddech.
– Siadaj – polecił
mu natychmiast Moody. Najwidoczniej powód spóźnienia nie był dla niego tak
istotny. – Słuchajcie, zanim wyruszymy, musimy ustalić pewne sprawy. My
jesteśmy strażą przednią, mamy bezpośredni kontakt z Potterem. W razie
niepowodzenia jest straż tylna, która będzie lecieć za nami i nas osłaniać. Gdy
dostaniemy się już do domu wujostwa Harry’ego, ty, Remusie, dasz sygnał – tłumaczył
z powagą, a Lupin kiwnął głową na znak, że zrozumiał. – Będziemy mieli trochę
czasu, aż reszta sprawdzi, czy teren jest czysty i wszystko idzie zgodnie z
planem. Pierwszy sygnał przygotowujemy się, na drugi lecimy.
– Sądzisz, że
możemy być śledzeni? – spytała Hestia.
– Jest taka
możliwość – stwierdził Szalonooki, zerkając na każdego swoim magicznym okiem. –
Nigdy nic nie wiadomo. Pamiętajcie jedno… STAŁA CZUJNOŚĆ! Kiedy już będziemy
lecieć, nie możemy zerwać szyku. Nawet jeśli ktoś zginie – oznajmił
beznamiętnie. – Przygotujcie się!
Jednak wbrew oczekiwaniom
Moody’ego na chwilę całkowitego skupienia w oczekiwaniu na akcję, w kuchni
zapanował gwar. Wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać, wymieniać się
spostrzeżeniami i przypuszczeniami co do każdego aspektu misji.
– Jaki jest
Harry? – spytał w końcu Kingsley, a to pytanie dręczyło wszystkie osoby, które
nie miały jeszcze okazji poznać Pottera osobiście. Głos zabrał Remus.
– Jest taki sam
jak James… Tylko oczy ma po Lily. Jest odważny, lojalny i przyjacielski, zawsze
mówi prawdę. Ważniejsze jest dla niego dobro przyjaciół niż jego własne – powiedział
Remus, a Tonks oczami wyobraźni ujrzała wysokiego chłopaka o ciemnej,
rozczochranej czuprynie i okularach, do złudzenia przypominał mężczyznę z
fotografii w jej domu. Różnili się jedynie oczami. Chłopak z wyobraźni Dory
miał zielone oczy w odcieniu wiosennej trawy, oczy swojej matki. Dalszą rozmowę
o Harrym przerwał Moody.
– Zbieramy się!
Każdy ma miotłę? Doskonale! Wychodzimy – zarządził Szalonooki i wyszedł z
kuchni, trzymając swoją miotłę w ręce. Wszyscy już w pełnym skupieniu ruszyli
za nim. Cały orszak zamykała Tonks, której nie opuścił dobry humor, wręcz
przeciwnie, czuła, że energia rozpiera ją jeszcze bardziej niż wcześnie.
Uśmiechnięta maszerowała, wymachując swoim środkiem lokomocji.
ŁUBUDU!
– Tonks, uważaj
trochę! – ryknął Szalonooki, nawet się nie odwracając, gdy Nimfadora upadła na
ziemię wraz ze stojącą nieopodal nogą trolla. Tonks przeklęła siarczyście, ale
na całe szczęście zagłuszyła ją pani Black.
– Mendy, jak
śmiecie?! Jak wam nie wstyd?! Kreatury! – krzyczała rozbudzona, a wszyscy
jęknęli ze zmęczeniem. Z góry natychmiast zbiegła Molly i od razu rzuciła się
do pomocy Remusowi, który próbował zaciągnąć zasłony. – Nie dotykaj mnie
potworze! Wilkołaku! Zdrajco krwi… – zamilkła.
– Przepraszam – szepnęła
Nimfadora. Za każdym razem to właśnie ona musiała obudzić tą jędzę. Nawet Fred
i George zachowywali się ciszej w pobliżu jej portretu, a ona? Było jej tak
strasznie głupio, że wywołała kolejny wybuch gniewu matki Syriusza akurat w tym
momencie.
– Daruj sobie.
Pośpieszmy się – zalecił Moody. Wszyscy wyszli na ulicę i natychmiast
deportowali się za pomocą teleportacji łącznej.
Tonks poczuła nieprzyjemne
szarpnięcie w okolicy żołądka. Zdecydowanie wolała teleportować się
samodzielnie. Wówczas można było lepiej wyważyć środek ciężkości,
przemieszczenie się było bardziej precyzyjne, a odczuwalne skutki mniej
dokuczliwe. Po chwili wszyscy wylądowali w jakimś ciemnym pomieszczeniu, tylko
Nimfadora, rzecz jasna, musiała pochwalić się swoją niezdarnością i wylądować
na szafce, przy okazji zbijając kilka talerzy.
– Tonks, na
litość boską ciszej! – Moody po raz kolejny zwrócił jej uwagę. Dora się
wściekła. Na Grimmauld Place faktycznie to była jej wina, ale teraz nie z jej
winy wylądowała w tym miejscu.
– To nie moja
wina, że ci mugole to tu położyli! To chyba oczywiste, że talerzy nie trzyma
się na wierzchu – stwierdziła dosadnie Nimfadora. Pochyliła się nad odłamkami
porcelany i jednym zaklęciem przywróciła je do pierwotnego stanu.
– Bądźcie wszyscy
cicho… – nakazał Szalonooki, rozglądając się dookoła. Kiedy prawdopodobnie
stwierdził brak obecności kogoś niepożądanego, spojrzał na Lupina. – Remusie,
daj sygnał. – Mężczyzna po omacku dotarł do okna i otworzył je szeroko. Mruknął
coś pod nosem, a z jego różdżki wystrzeliły czerwone iskry.
– Cicho tu… – zauważyła
Tonks. Spodziewała się, że kiedy tu się pojawią, zastaną Pottera w salonie albo
kuchni, a przynajmniej, że w którymś pokoju będą zapalone światła. – Może
wzięli Harry’ego ze sobą?
– To niemożliwe,
oni nigdzie go nie zabierają… – stwierdził Lupin, zamykając okno z powrotem.
– Profesor Lupin?
Czy to pan? – dobiegł ich głos dochodzący z klatki schodowej. Ktoś skierował w
stronę zebranych różdżkę, z końca której wyłaniało się blade światło.
– Opuść różdżkę,
chłopcze, zanim pozbawisz kogoś oka – odezwał się Alastor, a postać zrobiła
krok w ich stronę.
– Profesor Moody?
– spytał ponownie chłopak.
– Tak, tak… mi
też miło cię widzieć! – mruknął Szalonooki. – Zejdź tu do nas…
– Spokojnie, Harry, przyszliśmy cię stąd zabrać –
uspokoił go Lupin, a chłopak najwyraźniej poczuł się o wiele pewniej. Zszedł
kilka stopni niżej i opuścił różdżkę. Wszyscy stali w milczeniu, nic prawie nie
widząc.
– Nie wiem jak wy, ale ja lubię widzieć twarz
swojego rozmówcy. Lumos! – powiedziała
Tonks i światło z końca jej różdżki zalało całe pomieszczenie. W tej chwili go
zobaczyła. Był dokładnie taki sam, jak go sobie wyobrażała. No może prawie…
Harry był bardziej chuderlawy i mniej pewny siebie niż jego ojciec, ale gdyby
nie to i zielone oczy Lily, można by uznać go za kopię Jamesa. Potter zamrugał
kilka razy, przyzwyczajając wzrok do światła i rozejrzał się po wszystkich. – Cześć,
Harry!
– Eee… cześć – odpowiedział nieco zakłopotany,
przyglądając się uważnie Nimfadorze. Wszyscy zaczęli zachwycać się chłopakiem i
porównywać go do jego rodziców. Najwięcej udzielały się osoby, które faktycznie
znały Potterów i miały jakiekolwiek pojęcie na ich temat. Tonks mając możliwość
przyrównania go jedynie do fotografii, poprzestała jedynie na uważnym
lustrowaniu chłopaka wzrokiem. Tylko Moody patrzył podejrzliwie na Harry’ego.
– Jesteś pewien, że to on, Remusie?
– Tak, jestem – oznajmił pewnie wilkołak.
– Ja bym jednak wolał to sprawdzić. Nie chcę brać
ze sobą śmierciożercy – stwierdził Szalonooki, zezując na młodego Pottera swoim
magicznym okiem.
– Harry, kogo zobaczyłeś na Mapie Huncwotów w
noc, kiedy ci ją zarekwirowałem? – spytał Remus.
– Glizdogona… Petera Pettigrew – odpowiedział
Potter, a Remus uśmiechnął się szeroko.
– No, Harry, słyszałem, że nasze lekcje nie
poszły na marne.
– Taak… dobrze, że miałem przy sobie różdżkę…
Chociaż i tak wyrzucili mnie z Hogwartu – mruknął smutno chłopak. Tonks
zastanowiła się chwilę, o co chodzi z tymi lekcjami… To pewnie Remus nauczył go
zaklęcia Patronusa, a tym samym poniekąd uratował mu życie.
– To nie jest jeszcze rozstrzygnięte. Poczekaj do
przesłuchania – powiedział Kingsley, a jego głos poniósł się delikatnym echem
po wysprzątanym mieszkaniu. Harry zszedł niżej i już miał schować różdżkę do
tylnej kieszeni spodni, ale powstrzymał go Szalonooki.
– Ni wkładaj tam różdżki, chłopcze! A jak się
zapali? Lepsi czarodzieje tracili w ten sposób tyłki, możesz mi wierzyć! – Ta
wypowiedz bardzo zaciekawił Tonks. Jeszcze nigdy nie słyszała o tak tragicznym
przypadku. Przyjrzała się uważnie Szalonookiemu i zastanowiła się czy
przypadkiem nie okłamuje wszystkich podając powód, z którego kuleje.
– A kto dokładniej stracił tyłek?
– Nie twoja sprawa. Nie powinno się wkładać
różdżki do tylnej kieszeni. To podstawowy środek ostrożności, a w tych czasach
nikt jakoś o tym nie pamięta! – powiedział surowym tonem i poszedł w stronę
kuchni, a Tonks przewróciła teatralnie oczami. – Widziałem to! – wrzasnął, a
Nimfadora zaczęła się śmiać, mrugnęła porozumiewawczo do Harry’ego i razem z
innymi poszła w ślad za Alastorem.
– Wszystko w porządku? – zapytał troskliwie
Lupin, podchodząc do chłopaka i obejmując go ramieniem w iście ojcowskim
geście. Tonks uśmiechnęła się na ten widok.
– T-tak… Jakoś wytrzymałem ten miesiąc – odpowiedział
chłopak. Kiedy wszyscy znaleźli się i rozsiedli wygodnie w kuchni, Tonks
wskoczyła na blat i zaczęła się rozglądać dookoła. Ten dom wcale jej się nie
podobał… – Całe szczęście jestem sam… Dursleyowie…
– Pędzą teraz na drugi koniec
miasta, odebrać nagrodę za wygranie Ogólnokrajowego Konkursu na Najlepiej
Utrzymany Trawnik Podmiejski… a przynajmniej tak im się wydaje – powiedziała
roześmiana Nimfadora, a widząc pytające spojrzenie chłopaka dodała: – Wysłałam
im mugolską pocztą taką informację… Biedni… Chciałabym zobaczyć ich miny, gdy
tam dojadą i zorientują się, że żadnego konkursu nie ma… – powiedziała z nieukrywaną
satysfakcją Dora i zaczęła się śmiać, a Harry i kilkoro innych osób wraz z nią.
– Naprawdę mnie stąd
zabierzecie? Zaraz? Jeszcze dziś? – spytał Harry z nadzieją.
– Za chwilkę, musimy jeszcze
poczekać, aż dadzą nam sygnał – wyjaśnił Lupin.
– Do Nory? – Chłopak zadał
kolejne pytanie.
– Nie, to zbyt ryzykowne…
Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie – oznajmił cierpliwie Remus i zaczął
każdego przedstawiać chłopcu. Harry znał już Moody’ego i Dedalusa, reszty w
ogóle nie kojarzył. – A to jest Nimfadora…
– Nie nazywaj mnie Nimfadorą,
Remusie! Już tyle razy cię o to prosiłam – przerwała mu nagle Tonks i
wzdrygnęła się na dźwięk własnego imienia.
– … Nimfadora Tonks, która
woli, by się do niej zwracać po nazwisku – zreflektował się natychmiast
wilkołak.
– Nie lubisz swojego imienia?
– spytał zaciekawiony Harry.
– Też byś go nie lubił, gdyby
twoja matka nazwała cię Nimfadorą – mruknęła Dora. Czy to tak trudno zrozumieć?, dodała w myślach. Po chwili Moody
zaczął tłumaczyć młodemu Potterowi, jak wygląda sytuacja. Tonks znała tą tyradę
na pamięć. Szalonooki wyjaśnił, że wszyscy zebrani są jego strażą, że zabiorą
go w bezpieczne miejsce i spędzi tam resztę wakacji. Chłopak wydawał się trochę
ogłupiony, ale najwidoczniej nie miał nic przeciwko.
– Za jakiś kwadrans lecimy –
oznajmił głośno Remus.
Harry okazał się całkiem ciekawy i niedoinformowany,
jeżeli chodzi o kwestię powrotu Voldemorta, bo cały czas usilnie starał się
czegoś dowiedzieć. Jednak jego starania poszły na marne, bo nikt nie chciał mu
niczego wyjaśnić, przynajmniej nie w miejscu, gdzie akurat byli.
– Nie zadawaj tylu pytań,
chłopcze, tylko podaj mi szklankę wody – zażądał Moody, a Harry zrobił to, o co
go poproszono. Kiedy podał Szalonookiemu szklankę, ten zrobił coś ohydnego. Wyjął
swoje magiczne oko z oczodołu, a towarzyszył temu obrzydliwy chlupot, od
którego Dorze ciarki przeszły po plecach.
– Bleee! Moody! To jest
odrażające! – zawołała zniesmaczona i odwróciła wzrok, kiedy Alastor wrzucił
oko do szklanki i szturchnął je palcem, a ono zawirowało.
– Nie bądź taka delikatna,
Tonks. Muszę mieć pełną widoczność w drodze powrotnej, a od kiedy ten łajdak go
używał, co chwile szwankuje – wyjaśnił Moody, nie robiąc sobie nic z tego, że
zniesmaczył wszystkich zebranych.
– A jak się tam dostaniemy? –
spytał Harry.
– Jesteś za młody na
aportację, Sieć Fiuu jest pod kontrolą ministerstwa, a na świstoklik nie mamy
co liczyć… – powiedział Remus.
– Więc polecimy na miotłach!
– zawołała zadowolona Tonks, podskakując z nogi na nogę. – Podobno dobrze
latasz.
– T-tak trochę… – przyznał
nieśmiało Harry. Widać, że czuł się nieswojo, będąc w centrum zainteresowania.
– Jaki skromny – zauważyła
Emmelina.
– Harry to mistrz! Jeden z
najlepszych szukających Gryfonów! – pochwalił chłopaka Remus.
– Jesteś spakowany, chłopcze?
– spytał Kingsley, a Potter pokiwał przecząco głową. Właściwie to nic dziwnego,
bo niby skąd miał wiedzieć, że tego dnia wyjedzie.
– No to na co czekasz?
Biegnij na górę po swój kufer. Zaraz lecimy! – powiedziała uśmiechnięta Hestia.
– Oh… Pomogę ci! –
zaoferowała swoją pomoc Tonks i razem z chłopakiem udała się schodami na górę,
mogąc przy okazji lepiej obejrzeć dom. – Ale czyści ci mugole… Porządek jest
nienaturalny! Przynajmniej dla mnie… – mówiła Dora, rozglądając się dookoła i
mogłaby przysiąść, że Harry uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej komentarz.
Kiedy weszli do pokoju chłopaka, Tonks poczuła się o niebo lepiej. Nie było tu
zbyt schludnie, a wręcz przeciwnie. Harry, najwidoczniej tak samo jak ona, nie
dbał szczególnie o porządek. W całym pokoju wszędzie walały się ciuchy,
książki, papiery, a klatka sowy już od dawna domagała się mycia. – Od razu
lepiej! Tu nie jest tak… sterylnie. To chyba najnormalniejszy pokój w tym domu,
co nie? – zauważyła Nimfadora, a chłopak zaśmiał się cicho pod nosem. Tonks
obeszła całe pomieszczenie dookoła, a Harry zaczął wrzucać wszystko do kufra.
Nimfadora zatrzymała się przed lustrem, wiszącym na wewnętrznej stronie drzwi
szafy. Nie spodobało jej się to, co w nim zobaczyła. – Też uważasz, że ten kolor
jest fatalny?
– Yyy…
– Jest koszmarny! Co ja sobie
myślałam? Wyglądam potwornie! – mówiła, patrząc na swoje odbicie. Natychmiast
zamknęła oczy, a jej włosy zmieniły kolor na różowy. – Od razu lepiej!
– J-jak pani to zrobiła? –
zapytał Harry, otwierając szeroko oczy.
– Jaka pani? Jestem Tonks! I
jestem metamorfomagiem… potrafię zmieniać swój wygląd – wytłumaczyła Dora i
pomogła Harry’emu w pakowaniu, zadając mu przy tym mnóstwo pytań. Próbowała
nawet wyczyścić klatkę jego sowy, ale nie wyszło jej to najlepiej. W między
czasie opowiedziała mu trochę o metamorfomagach i o zawodzie aurora, a chłopak
słuchał jej z zainteresowaniem. Kiedy kufer był już zamknięty, a pokój
opustoszał, zapytała: – Wszystko spakowane? Różdżka nadal w dżinsach? Tyłek na
miejscu? To idziemy! Locomotor kufer! –
zawołała, a bagaże wzbiły się w powietrze. Tonks chwyciła klatkę z sową
Harry’ego – Hedwigą i kierując różdżką, zeszła na dół, a chłopak za nią.
– Dłużej się nie dało? –
zapytał z pretensją w głosie Moody, kiedy zeszli już na dół.
– Nie, nie dało. Był już
sygnał? – zapytała różowowłosa.
– Jeszcze nie… – odpowiedział
Kingsley.
– Wyjdźmy lepiej do ogródka.
Harry, zostawiam list do twojego wujka i ciotki, żeby się nie niepokoili…
– Nie będą – zapewnił go
Harry.
– … żeby wiedzieli, że jesteś
bezpieczny…
– To ich tylko zasmuci.
– … i że wrócisz do nich na
wakacje w przyszłym roku.
– A muszę? – zapytał ze
smutkiem Harry, na co Remus tylko się uśmiechnął, a Tonks parsknęła głośnym
śmiechem. Ten chłopak mi się podoba! Będą
jeszcze z niego ludzie, pomyślała Tonks. Wszyscy wyszli do ogródka i
stanęli na równo skoszonym trawniku.
– Wiesz co, Harry? – zapytała
Dora, a Potter spojrzał na nią pytająco. – Twój wujek rzeczywiście mógłby
wygrać ten konkurs! – powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, a Harry zaczął się
śmiać.
– Nie pora na żarty! Rzucę na
ciebie, chłopcze, zaklęcie Kameleona, żeby nikt cię nie zobaczył – powiedział i
uderzył dość niedelikatnie Harry’ego różdżką w głowę, a on zaczął powoli
znikać.
– Brawo, Szalonooki! –
pochwaliła go Tonks, wpatrując się w chłopaka, albo raczej w jego widoczne
resztki.
– Słuchaj, Potter, lecimy
wszyscy razem. Tonks przed tobą, siedź jej cały czas na ogonie. Lupin pod tobą,
ja z tyłu, a reszta naokoło nas, rozumiesz? – zapytał Moody, a Harry tylko
przytaknął. – Pod żadnym pozorem nie wolno łamać szeregu. Gdyby ktoś został
zabity, reszta leci dalej! Gdyby załatwili nas wszystkich, przejmuje cię straż
tylna. Masz lecieć prosto na wschód.
– Nie bądź taki beztroski,
Szalonooki, bo Harry pomyśli, że sobie żartujemy – powiedziała Tonks i zaczęła
przymocowywać bagaż chłopaka do swojej miotły.
– Właśnie, Moody. Nikt nie
zamierza umierać – poparł ją Kingsley.
– Mówię tylko, jaki mamy plan
– oburzył się Alastor.
– Wsiadamy na miotły, jest
pierwszy sygnał! – zawołał Lupin, a Nimfadora spojrzała w niebo, które było
rozświetlone przez czerwone iskry. Tonks, tak sam jak wszyscy inni, przerzuciła
prawą nogę przez swoją miotłę i ścisnęła mocno jej rączkę. – Drugi sygnał,
lecimy! – I rzeczywiście, granatowe niebo przeciął snop zielonych iskier.
Wszyscy
odepchnęli się od ziemi. Tonks poczuła jak delikatny wietrzyk przyjemnie pieści
jej twarz, uwielbiała uczucie towarzyszące lataniu. Pochyliła się do przodu,
powodując, że jej Kometa przyśpieszyła, narzucając tym samym tempo pozostałym.
Leciała na wschód tak, jak kazał Moody. Obróciła się do tył i zobaczyła za sobą
Harry’ego. Był uśmiechnięty, na jego twarzy widać było prawdziwą radość, leciał
tak, jakby właśnie po to się urodził.
– Ostro w lewo… - dobiegł ją
ochrypły głos Szalonookiego. Skręciła tak, jak jej kazano i leciała dalej w
wyznaczonym kierunku, prowadząc całą straż przednią. - Wyżej! O ćwierć mili! –
zarządził Alastor.
Wznosili się coraz wyżej i wyżej. Patrząc w dół można
było dostrzec jedynie błyszczące się cętki – były to latarnie i reflektory
samochodów. Nimfadora bawiła się świetnie. Postanowiła skorzystać z
nadarzającej się okazji i odrobinę zaszaleć. Puściła rączkę swojej miotły i podskoczyła.
Po chwili stała na swojej miotle, tak jakby surfowała na desce po falach.
Śmiała się tak głośno, że mógłby ją usłyszeć cały Londyn. Spojrzała za siebie i
zauważyła, że Harry’ego także to bawi. Zerknęła w dół, pod nią leciał Remus,
który przyglądał jej się z uznaniem.
- Tonks, to nie zabawa! Siadaj tyłkiem na miotłę, a jak
nie, to nie zabiorę cię już na żadną misję! – warknął gdzieś za nią Moody.
Nimfadora posłusznie usiadła i odwróciła się do Pottera, obdarzając go
promiennym uśmiechem. – Ukryjemy się w tamtej chmurze!
- Ja nie lecę przez żadne
chmury! Nie mam zamiaru zmoknąć! – zawołała ze złością Dora. Moody
najwidoczniej posłuchał jej, bo nie wlecieli w żadną chmurę i polecieli inną
trasą, co chwila zmieniając kurs. Dookoła Pottera krążyli pozostali członkowie
straży, wymieniając między sobą uśmiechy i krótkie komentarze.
- Musimy zatoczyć koło, ktoś
mógł nas śledzić! – krzyknął Szalonooki.
- CZYŚ TY ZWARIOWAŁ, MOODY?
JAK TAK DALEJ PÓJDZIE, NIEDOŚĆ, ŻE ZAMARZNIEMY TO JESZCZE DOLECIMY TAM W
PRZYSZŁYM TYGODNIU! – wrzasnęła Tonks, trzymając się wyznaczonego kursu. On chyba do reszty postradał zmysły, pomyślała.
- Jesteśmy już blisko!
Podchodzimy do lądowania! Harry, leć za Tonka! – krzyknął Remus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz