Kolejne dni były wyjątkowo spokojne, biorąc pod uwagę, że Tonks została
zaatakowana przez wilkołaka, który okazał się być jej znajomym. Jej trzydniowa
wilkołacza śpiączka całe szczęście przydarzyła się weekend i opuściła jedynie
jeden dzień w pracy, a zwarzywszy na to, że miała jeszcze nie wykorzystany
urlop, nie poniosła za to żadnych konsekwencji. Wszystko było tak, jakby nic
się nie wydarzyło. Nimfadora chodziła do pracy, gdzie pochłaniał ją stos
papierkowej roboty, spotykała się ze znajomymi, chociaż… właściwie widywała się
tylko z Carlem, bo cały swój wolny czas spędzała w Kwaterze Głównej, gdzie
zajmowała się budowaniem trwałych, przyjacielskich relacji z Blackiem i
Lupinem. Wszystko powracało do normy, nie licząc rany na ramieniu Nimfadory. Co
prawda nie krwawiła już i można było zaryzykować stwierdzenie, że powoli
zaczyna się goić, ale ilekroć Tonks próbowała ją ukryć za pomocą swoich mocy,
nie udawało jej się to.
Było
późne, piątkowe popołudnie. Rodzice Tonks wyszli na uroczystą kolację do
restauracji z okazji swojej dwudziestej drugiej rocznicy ślubu, zostawiając tym
samym Dorę w domu, który miała cały dla siebie. Korzystając z możliwości odpoczęcia,
Tonks ubrana w swoją ulubioną, dużo za dużą koszulkę z logo jej ulubionego
zespołu, włączyła telewizor, licząc na to, że ta rozrywka dla mugoli sprawi, że
czas minie jej o wiele szybciej. Siedziała tak rozłożona na kanapie, patrząc w
elektryczne pudło i nudząc się niemiłosiernie. Zastanawiała się czym właściwie
jej ojciec się zachwyca, telewizja nie była przecież niczym ciekawym.
Tu ktoś umiera, tu choruję albo się zakochuję. Jakieś morderstwo, zdrada,
kradzież, oszustwa… - wymieniała w myślach, przełączając
kolejne kanały. – Przecież żeby to
zobaczyć wystarczy wyjść na ulicę.
Po
chwili, gdy jakiś facet po raz tysięczny błagał kobietę o wybaczenie zdrady,
Dora wyłączyła telewizor. Siedziała na kanapie i wpatrując się przed siebie,
pogrążyła się we własnych myślach.
Ostatni
sporo się wydarzyło w jej życiu, a ona po raz pierwszy od dołączenia do Zakonu
Feniksa, postanowiła sobie to wszystko poukładać. Nigdy nie sądziła, że doczeka
czasów, kiedy wojna powróci. Co prawda zawsze istniały plotki, że Ten, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać tak naprawdę nie zniknął na zawsze, ale kto by
pomyślał, że Potter ma rację… Ona tak myślała, a sam ten fakt zmienił jej życie
całkowicie. Dzięki Moody’emu i temu, że zaciągnął ją do Zakonu, spotkała się z
Billem. Mogła z nim znowu być, kochać go i cieszyć się nim każdego dnia. Upewniła
się w przekonaniu, że Syriusz jest niewinny i odzyskała go, chociaż i tak
musiał się ukrywać. A to wszystko dlatego, że Ministerstwo było pod władzą
półgłówka w cytrynowym meloniku. Dowiedziała się, że Remus jest wilkołakiem i
nie przeszkadzało jej to zupełnie. W sumie dziwiła się sama sobie, że w obliczu
nadchodzącego niebezpieczeństwa, dostrzegała więcej pozytywów niż negatywów.
Syriusz
dawał radę, nie czuł się aż tak samotnie, bo co chwilę widywał się z kimś z
Zakonu i mieszkał z Remusem, a także całą rodzinką rudzielców. Ona i Remus
byli… nie mogła powiedzieć, że byli przyjaciółmi, bo to by było wyolbrzymienie,
ale nie dało się ukryć, że ich wspólna relacja brnie ku temu. Jedynym minusem,
który nie dawał jej do końca spokoju był Bill. Przeklęty Weasley! – przeszło jej przez głowę. Usilnie starała się
wyrzucić go ze swojej głowy, ale nie potrafiła. Za każdym razem gdy go
widziała, miała ochotę się na niego rzucić, przytulić, pocałować. Bo on tak dobrze całuje… - rozmarzyła
się, ale od razu potrząsnęła głową, ganiąc się. – Opanuj się dziewczyno! Nie jesteś już z nim. No właśnie Bill
spotykał się z Fleur, a ona poniekąd udzieliła im swojego błogosławieństwa.
Bolało ją to, że ona i Weasley nie są już razem i choć starała się pokazywać,
że jest zupełnie inaczej, to nie mogła przestać o nim myśleć. Jednak cichy
głosik w głowie podpowiadał jej, że dobrze zrobili. Kiedy pewnego razu gdy
Francuzka odwiedziła Billa w Kwaterze Głównej, Tonks przyjrzała się im
dokładniej i z delikatnym ukłuciem w sercu, stwierdziła, że oni do siebie
pasują. Przecież mogła być szczęśliwa bez Billa. Uśmiechnęła się pod nosem.
Przecież szczęście to stan, który nie opuszczał jej nawet na krok, nie to co
innych…
Nimfadora
dziwiła się ludziom, którzy spędzali swoje życie na marudzeniu, zamartwianiu
się i popadaniu w coraz głębszą depresję. Na przykład taki Moody, znała go
ładnych parę lat i nigdy nie widziała, żeby się szczerze uśmiechnął albo jej
matka. Andromeda starała się i próbowała nie zadręczać się zmartwieniami, ale
na marne, bo co chwilę i tak się o coś czepiała, a czepiając się nie można być
szczęśliwym. Remus również nie należał do osób, które nazwałaby szczęśliwymi.
Co prawda śmiał się, ale jego uśmiechy były wymuszone. Miał ciężkie życie, ale
to nie oznaczało, że ma smęcić cały czas, bo żadna… Dora nie dokończyła swoich
rozmyślań, bo w jej salonie pojawiły się z nikąd dwie osoby.
- Oczywiście, bo lepiej siedzieć i
wgapiać się w to mugolskie coś, zamiast zaprosić nas i się z nami spotkać! –
prychnęła jedna z nich, przywołując na twarz niezadowoloną minę.
- Daj już spokój, Saro! – zganiła ją
druga. W wejściu do salonu Tonksów stały Sara i Amelia, która w przeciwieństwie
do Lucky uśmiechała się wesoło. Sara miała na sobie krótkie, dresowe spodnie i
koronkową bluzeczkę na ramiączkach, a na stopach puchate, różowe kapcie. Młoda
panna Robinns ubrana była w długie, zielone spodnie w małpki i fioletową
bluzkę. Tonks spojrzała na nie oniemiała, pytając się w duchu co one u niej
robią.
- A co panie tak odświętnie ubrane? –
zapytała, wpatrując się w swoje przyjaciółki. Musiały się aportować tuż przy
drzwiach, bo Dora nie wyobrażała sobie, żeby przeszły przez miasto w samych
piżamach. Dziewczyny spojrzały po sobie i uśmiechnęły się szerzej.
- Wiesz to doskonała stylizacja, jeżeli
chodzi o piżamową imprezę! – wykrzyknęła uradowana Sara, robiąc przy tym
piruet. Tonks uśmiechnęła się, nie robiły takiej zabawy od kiedy skończyła
dwadzieścia lat, a to było cały rok temu.
- Tonks, nie miej nam za złe, że się
tak wpraszamy, ale jak szłam do Sary to spotkałam twoich rodziców i oni
powiedzieli, że jesteś sama w domu, więc pomyślałyśmy sobie, że… - zaczęła je
tłumaczyć Amelia.
- Więc pomyślałyśmy sobie, że za długo
nas olewałaś! Co chwile miałaś jakąś inną wymówkę. To spotkanie z Billem, to
praca, to Syriusz, to Zakon, To Moody, to, to, to tamto… Dość! Czas się
rozerwać dziewczyno! – wykrzyknęła poważna Sara, ale po chwili na jej twarzy
wykwitł szeroki uśmiech. Tonks wyszczerzyła zęby i przyznała im rację.
- Ostatnio sporo się działo.
Przepraszam, że się z wami nie spotykałam, ale musiałam przemyśleć kilka rzeczy
po zerwaniu z Billem i tym całym incydencie podczas pełni…
- Zaraz, zaraz… Stop, bo nie nadążam!
Bill z tobą zerwał? Jaki incydent? Podczas jakiej pełni? Czy ty już o niczym
nam nie powiesz? – Nimfadorze zrobiło się strasznie głupio. Przez cały ten
zamęt, nie powiedziała przyjaciółkom o wszystkim. Jęknęła żałośnie i odezwała
się:
- Jaka ja głupia, nie powiedziałam wam…
Po prostu…
- Nie tłumacz się. Winy zostały ci
odpuszczone, a teraz opowiadaj wszystko po kolei. – nakazała jej Amelia i
usiadła obok Tonks, a Sara zajęła miejsce po drugiej stronie. Dora wzięła
głęboki oddech i opowiedziała im o wszystkim. O tym jak za radą Sary poprawiła
swoje kształty i próbowała uratować swój związek. Lucky oburzyła się
oczywiście, bo nie mówiła wtedy na poważnie i nie mogła uwierzyć, że Tonks
posunęła się do czegoś takiego. Tonks zignorowała ją i przybliżyła im przebieg
jej misji ratunkowej, która ostatecznie skończyła się tym, że Bill nazwał ją
imieniem Francuzki. Spotkało się to oczywiście z oburzeniem jej przyjaciółek i
licznymi przekleństwami skierowanymi w stronę rudzielca. Nimfadora nie starała
się im przerywać i cierpliwie wysłuchała tej niezbyt przyjemnej litanii, by w
końcu oznajmić, że ona i Bill zgodnie stwierdzili, że się rozstają i pozostają
w przyjaznych stosunkach.
- A nie mówiłam! – zawołała z
satysfakcją Sara. – Znalazł sobie inną, mówiłam tobie! Miałam rację, a Tonks
nie! – zaśpiewała zadowolona z siebie. Amelia skarciła ją srogim spojrzeniem, a
Lucky natychmiast dodała z powagą: - Ta Fleur od razu mi się nie podobała.
- Wiesz, Fleur jest całkiem miła, a
skoro się kochają, to nie będę im bronić. – stwierdziła Tonks i zaśmiała się
krótko.
- Nie jest ci żal ani troszeczkę? –
spytała, troskliwie Amelia, a Dora westchnęła ciężko.
Czy
było jej żal? Oczywiście, że było i to strasznie. Bill był jej bardzo bliski i
nadal jest. Przecież znali się tak długo, byli ze sobą od siedmiu lat, chociaż
te ostatnie pięć… Czy ten okres można było nazwać związkiem? Chyba nie. I czego
ona się w sumie spodziewała po tak długiej rozłące, przecież to było oczywiste,
że ich relacja nie będzie taka jak dawniej.
- Z pewnością minie trochę czasu zanim
zacznę się znowu umawiać. – przyznała ciężko, nie chcąc mówić wprost jak bardzo
jej ciężko, ale po chwili dodała surowo: - Więc Saro, nie próbuj mnie z nikim
swatać!
- Ja wcale nie miałam takiego zamiaru.
– oburzyła się jej przyjaciółka. Wszyscy wiedzieli, że Lucky ma tendencje do
wtrącania się w życie swoich przyjaciół, dlatego też ani Dora, ani Amelia nie
uwierzyły jej. Więc Sara przyznała się pod wymownym spojrzeniem swoich
przyjaciółek. – No dobra, miałam…
Wyznanie
Sary doprowadziło dziewczyny do śmiechu. Tak to już było, nie musiały
powiedzieć nic śmiesznego, ale sama ich obecność sprawiała, że wprawiała je w
wyśmienity nastrój. Po tym jak się uspokoiły, Amelia odezwała się. Chciała
wszystko wiedzieć.
- Tonks, wspominałaś coś o jakimś
incydencie…
- No tak, podczas pełni. – przytaknęła
Nimfadora.
- Czekaj, pełni? Chyba nie zaatakował
cię żaden wilkołak? – zapytała przestraszona Lucky.
- Tak, zaatakował mnie. – odpowiedziała
spokojnie Tonks, a jej przyjaciółki wlepiły w nią zdumione spojrzenia. – Co tak
patrzycie? Nic złego mi nie zrobił.
- Wiesz, pracuję w Departamencie
Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami i chociaż nie zajmuje się wilkołakami, to
z doświadczenia znajomych wiem, że one zawsze robią coś złego. Co ja gadam? One
są złe! – zawołała wzburzona Lucky i przyjrzała się Dorze z niedowierzaniem.
- Nie mów tak o nim! – wrzasnęła nagle
Nimfadora, zadziwiając samą siebie. Nie wiedziała skąd u niej ta nagła chęć
obronienia swojego oprawcy. – Remus tego nie chciał.
- Racja, przecież Remus Lupin to
wilkołak… - mruknęła Amelia. Oczywiście, że o tym wiedziały. Tonks domyślała
się, że wszyscy o tym wiedzieli, tylko ona musiała się dowiedzieć jako
ostatnia. – To on cię zaatakował? Myślałam, że uważa i no wiesz…
- Przecież wam mówiłam, on tego nie
chciał. – powtórzyła Nimfadora. – To był wypadek, on nie spodziewał się
przemiany tak wcześnie… To ja go zagadałam, to przeze mnie. Gdyby nie ja to by
zdążył. – broniła Remusa nieustannie Dora.
- No, ale jak to się stało?
- Po zebraniu, tego samego dnia co
zerwałam z Billem, po prostu zapytał mnie jak się trzymam. Ja, jak to ja,
zaczęłam nawijać jak najęta o swoich problemach i uczuciach, a wtedy… Wtedy
zaczął się przemieniać. Ja kompletnie nie wiedziałam o tym, że on jest
wilkołakiem. Chciałam mu pomóc. W pewnym momencie wbiegł Syriusz, ale Remus
zdążył się zamachnąć i… Chwilę potem straciłam przytomność i spałam całe trzy
dni, całą pełnie.
- Co masz na myśli mówiąc, ale Remus zdążył się zamachnąć? –
zapytała Sara, starając się opanować. Nimfadora spojrzała na swoje ramię. Nie
nosiła już na nim bandaża, który z pewnością dziewczyny zauważyłyby od razu.
Teraz była na nim tylko blizna, której Dora nie mogła się w żaden sposób
pozbyć.
- No zamachnął się… - powtórzyła Tonks,
wzruszając ramionami i pokazując bliznę.
- Na Merlina, Tonks! Czy on… Czy ty? –
wydukała przerażona Amelia. Ona i Sara wpatrywały się bez mrugania w
pozostałości po trzech pazurach.
- Czy ja co?
- No czy ty będziesz wilkołakiem?
- Nie, nie będę. On mnie tylko
zadrapał… Nie ugryzł. Pozostanie po tym tylko blizna, ale nie potrafię jej
ukryć. Po tym jak to się stało, zemdlałam, ale chyba nic poważniejszego mi nie
dolega. – powiedziała spokojnym tonem. Tonks czuła jak ciężki kamień spada jej
z serca. Dawno nie spęczała czasu z przyjaciółkami w tak przyjemny spokój,
siedząc razem w ciepłym domu, a nie przy szybkim obiedzie w Dziurawym Kotle.
Potrzebowała im się zwierzyć, było jej lżej, gdy już nie trzymała tego
wszystkiego w sobie.
Po
wyjaśnieniu sobie wszystkiego, atmosfera była o niebo lepsza. Dziewczyny przyniosły
ze sobą pełno jedzenia, od którego można było z łatwością przytyć. Siedziały w
salonie, obżerając się łakociami i żartując wesoło. Tonks odpakowała jedną z
czekoladowych żab i kiedy przeżyła już słodkiego płaza, wyjęła kartę i
wykrzyknęła:
- Duke. Kirley Duke! Nareszcie go
znalazłam!
- Ha, a ja mam Mertona Gravesa! –
wykrzyknęła za nią Sara.
- Kirley to najlepszy gitarzysta na
świecie! I do tego jest taki przystojny. – rozmarzyła się zachwycona Nimfadora.
- FATALNE JĘDZE RZĄDZĄ! – wykrzyknęła
rozbawiona Amelia, podając każdej po szklance Ognistej Whisky.
- Marzę o tym, żeby pójść na ich
koncert jeszcze raz! – westchnęła Dora, wypijając zawartość szklanki.
- Widziałam ich pięć lat temu.
Przydałoby się pójść na ich występ jeszcze raz. – powiedziała uśmiechnięta
Sara. W tym momencie Tonks wskoczyła na ławę, stojącą przed kanapą i zaczęła
śpiewać na całe gardło, nie przyjmując się tym czy fałszuje, czy nie.
- Move your
body like a hairy troll
Learning to
rock and roll!
- Spin around like a crazy’ elf
A ‘Dancin’ by himself! – włączyła się do występu Sara, wymachując swoimi długimi włosami.
- I boogie down like a unicorn
No stoppin’till the break of dawn! – zaśpiewała melodyjnym głosem Amelia, podskakując wesoło na kanapie.
- Put Tours hands up In the air
Like a ogre, or just don’t care!
Can you dance like a hippogriff?
Ma ma ma, ma ma ma, ma ma ma
Flyin’ off from a cliff
Ma ma ma, ma ma ma, ma ma ma
Swoopin’ down, to the ground
Ma ma ma, ma ma ma, ma ma ma
Wheel around and around and around and around
Ma ma ma, ma ma ma, ma ma ma
Groove around like a scary ghost
Spooking himself the most
Shake your booty like a boggart in pain
Again and again and again
Get in on like an angry specter
Who’s definitely out to get ya’
Tap your feet like a leprechaun
Gettin’ in on, gettin’ it on* - wydzierały się w trójkę na całe gardło.
Tonks udawała, że gra na gitarze, Amelia wymachiwała energicznie rękoma,
imitując grę na perkusji, a Sara udawała, że śpiewa do mikrofonu. Gdy z ust
Nimfadory wypłynęło ostatnie Yeah!, zasapane
zaczęły się śmiać. Gdyby ktokolwiek się ich spytał, kiedy ostatnio tak dobrze
się bawiły, żadna nie potrafiłaby powiedzieć. To było chyba w Hogwarcie, pod
koniec siódmej klasy na balu, kiedy dały się ponieść emocją, cieszyły się
życiem. Czuły się w tym momencie jak te dzieci, którym w głowach była jedynie
zabawa. W sumie nie tylko tak się czuły, ale też się tak zachowywały, bo która
odpowiedzialna dwudziestojednoletnia kobieta skacze po meblach w za dużej
koszulce i nie wystających spod niej spodenkach. Chyba żadna. Jednak ich chwile
błogiej zabawy przerwał zegarek Nimfadory, który zaczął cicho piszczeć i
wibrować.
- Czekajcie! Cisza! – wrzasnęła, a jej
przyjaciółki zamilkły z dziwnymi minami zastygniętymi na twarzy. Tonks zaśmiała
się cicho pod nosem i odwróciła swój wzrok w stronę zegarka: - Co jest
Szalonooki?
- Widzę, że są z tobą Amelia i Sara. –
mruknął męski głos, wydobywający się z przedmiotu.
- Tak są. Coś się stało?
- Macie jak najszybciej znaleźć się w
Kwaterze Głównej. – zażądał i zanim Tonks zdążyła coś odpowiedzieć, jego twarz
zniknęła z tarczy zegara. Nie wiedziała czy to grobowa mina i powaga Moody’ego,
czy może krótka i niejasna informacja, jaką podał, sprawiła, że ona i jej
przyjaciółki były przerażone. Co mogło spowodować takie nagłe wezwanie?
Spojrzała na Sarę i Amelię, którym także zrzedły miny. Wszystkie wybiegły z
domu i za pomocą teleportacji łącznej deportowały się.
Z
głośnym trzaskiem pojawiły się na pustej ulicy. Nie przejmowały się tym czy
ktoś je widział, czy nie. Były zbytnio przerażone. Dziewczyny bez zastanowienia
się wbiegły do kuchni w domu przy Grimmauld Place. Była tam już większa część
Zakonu, a to rzadko się zdarzało. Każdy milczał, nic nie mówił, a na ich
twarzach malowały się skrajne uczucia. Jedni byli przerażeni, drudzy zamyśleni,
a i znalazło się kilku znudzonych. Jedyny Remus doskonale maskował swoje
uczucia i nie można było stwierdzić, co się z nim dzieje.
- Co się stało? – spytała zdyszana
Tonks, łapiąc się stołu i wciągając łapczywie powietrze. Jej przyjaciółki również
próbowały złapać oddech.
- Nimfadoro, mogłaś się chociaż ubrać.
– warknął Moody, ignorując jej pytanie i posłał nieprzychylne spojrzenie Sarze
i Amelii. Cała trójka spojrzała po sobie i zauważyły, że są ubrane
nieodpowiednio, w przeciwieństwie do innych zebranych. Nada miały na sobie
swoje piżamy i nie uszło to uwadze nikogo z obecnych. Wszystkie hurtem spłonęły
rumieńcem.
- Kazałeś być jak najszybciej… -
wydukała, speszona Amelia, pochylając głowę. Tonks było strasznie głupio. Jej
przyjaciółki miały na sobie chociaż spodnie. Czuła jak cała jej twarz przybiera
bordowy kolor i ze zwieszoną głową podeszła do stołu. Nie mogła odpędzić od
siebie wrażenia, że męska część obecnych członków Zakonu nie spuszczała wzroku
z jej wyeksponowanego ciała. Usiadła obok Remusa, który jako jedyny starał się
ignorować jej strój. Sara i Amelia też zajęły swoje miejsca. Nagle Remus zdjął
z siebie szary, rozciągnięty sweter z kilkoma łatami i podał go Tonks.
- Proszę, pewnie jest ci zimno… -
szepnął cicho, a Dora uśmiechnęła się. Założyła jego sweter i od razu poczuła
przyjemne ciepło na skórze. To było wyjątkowo miłe z jego strony, przecież nie
musiał…
- Co się stało? – spytała, ale nim
Lupin zdążył chociażby otworzyć usta, głos zabrał Moody.
- Stało się to czego najbardziej się
baliśmy. Potter… został zaatakowany przez dementorów. – mruknął, spoglądając na wszystkich swoim
magicznym okiem. Molly zawyła żałośnie i zalała się rzewnymi łzami, łkając w
ramię męża. – Całe szczęście nic mu się nie stało, gorzej z jego kuzynem. Harry
wyczarował patronusa, ale jako, że jest nieletni jego namiar od razu dał o tym
znać w Ministerstwie. Potter został wyrzucony z Hogwartu.
- Ale on się bronił. – oburzyła się
Tonks. Nie znała Harry’ego osobiście, a właściwie tylko z gazet i opowieści
innych. Za każdym razem gdy był wolny termin warty w Little Whinging, ona miała
albo nocną zmianę, albo już pełniła służbę pod Departamentem Tajemnic. Jednak
wiedziała doskonale, że ten chłopak nie użyłby magii poza szkołą, gdyby nie
było to konieczne.
- Wiem, Tonks, ale zasady… - przyznał
jej racją Alastor.
- Jakie zasady? – wtrącił Remus.
Dopiero gdy się odezwał, dał po sobie poznać jak bardzo jest zły. – Prawo
dokładnie mówi, że nieletni czarodziej może użyć magii w momencie gdy coś
zagraża jego życiu. Harry z tego prawa skorzystał!
- Znam to prawo, Remusie. Nie musisz mi
o nim przypominać. – poirytował się Moody.
- Gdybyś mi pozwolił pilnować
Harry’ego, to by nie miało miejsca! – warknął Syriusz, zaciskając mocno
szczękę. Widać było, że starał się z całych sił, by nie wybiec w tym momencie z
domu albo nie rzucił się na Moody’ego.
- Właśnie, kto miał go pilnować? –
zapytała Amelia, zwracając uwagę wszystkich na dość istotny fakt. W Zakonie
były odpowiedzialne osoby, a przynajmniej takie, które poświęcały się tej
sprawie. Tonks nie wyobrażała sobie, by którekolwiek z nich mogło pozwolić na
coś takiego.
- Z pewnością jakiś kretyn… - mruknęła
Sara.
- CISZA! – zagrzmiał Moody, a wszyscy
zamilkli natychmiast. – Wiem, że Potter się bronił. Wiem, że prawo to uwzględnia,
ale zasady poszły w odstawkę! Knot nie popuści tego płazem, jak zrobił to dwa
lata temu… Wyrzucił Harry’ego, ale Dumbledore już jest w Ministerstwie. Stara
się to załatwić, ale nie będzie to łatwe… Wiem też, że Syriusz nie dopuściłby
do tego, ale nie mógł bronić Pottera. Na nasze nieszczęście Mundungus opuścił
stanowisko…
- Mundungus?! – zawołała Molly, a jej
zdziwienie widocznie maskowała wściekłość. – Pozwoliłeś by ten stęchły pijak
pilnował Harry’ego? Przecież on w ogóle nie powinien być dopuszczony do
jakiejkolwiek misji! On najchętniej sprzedałby Harry’ego za jednego galeona!
- Spokojnie Molly. Nie możemy poradzić
nic na to, co już się stało. – spróbował uspokoić swoją żonę Artur. Wszyscy
doskonale wiedzieli, że Molly nie potrafi znieść widoku Mundungusa Fletchera. –
Alastorze, skąd te potwory wzięły się w Little Whinging? Myślisz, że chodzi o…
- Tego nie wiemy… Można jednak
podejrzewać, że dementorzy nie są już wierni Ministerstwu.
- Ale skoro nie słuchają poleceń
Ministerstwa to…
- Sądzisz, że służą Sam-Wiesz-Komu? –
spytał Kingsley, a cała reszta pojrzała na Moody’ego ze strachem w oczach.
Szalonooki odchrząknął znacząco i wbił spojrzenie w ścianę, jakby to tam miał
odnaleźć odpowiedź.
- Wszystko jest możliwe, nie wykluczam
nawet tego. Już wcześniej te bestie opowiedziały się po jego stronie, teraz
może być podobnie. – Tu zrobił pauzę i wywrócił magicznym okiem. – Jednego
jestem pewien. Knot jest przerażonym kretynem, ale nie jest na tyle głupi, by
wykorzystać dementorów i przez nich zaatakować Pottera.
- Co się teraz dzieje z Harrym? –
zapytała Tonks, przypominając sobie o chłopcu. Była przerażona, a co dopiero
on! Co prawda Tonks w wieku piętnastu lat zdołała opanować zaklęcie patronusa,
ale była przekonana, że nie dałaby sobie rady z de mentorami, a Potterowi to
się udało!
- Jest bezpieczny w domu wujostwa. Pani
Figg, stara charłaczka, mieszka w sąsiedztwie Pottera, pomogła mu i jego
kuzynowi wrócić do domu. – odpowiedział jej Moody.
- On nie może tam dłużej zostać. Nie
zgadzam się! – Black uderzył pięścią w stół, wyprowadzony z równowagi. Dora po
raz pierwszy zobaczyła swojego kuzyna w takim stanie. Przez głowę nawet jej nie
przeszło jak on musi przezywać zaistniałą sytuację. Gołym okiem było widać jak
bardzo zależy mu na Harrym.
- Uspokój się, Black. Zgadzam się z
tobą, tak samo jak Albus, ale nie możemy działać pochopnie. W najbliższych
dniach musimy go zabrać z Privet Drive, ale trzeba zastanowić się jak. Pomyślcie
nad tym, a zaraz wybierzemy najlepszy pomysł. Molly mogę liczyć na szklankę wody?
– zapytał. W tym samym momencie Syriusz podniósł się z miejsca, mówiąc coś o
tym, że nie ma zamiaru siedzieć bezczynnie i idzie nakarmić Hardodzioba.
Wszyscy, oprócz Remusa i Tonks, zignorowali Blacka i zaczęli gorączkowo
rozmyślać nad sposobem wyciągnięcia Harry’ego z domu wujostwa.
- Syriuszowi bardzo zależy na Harrym,
prawda? – spytała Tonks, odrywając wzrok od miejsca, w którym zniknął Black i
spoglądając na Lupina. Machinalnie poprawiła sweter Remusa, który spadł jej z
ramion.
- Tak, czuje się za niego
odpowiedzialny i wydaje mi się, że przy nim ma wrażenie jakby był bliżej
Jamesa… Harry jest dla niego najważniejszy. – odpowiedział Remus, marszcząc czoło.
- Całe szczęście Dumbledore wziął tą
sprawę w swoje ręce. To musi się skończyć dobrze.
- To nie takie proste, Tonks.
Dumbledore nie ma już takich wpływów w Ministerstwie jak kiedyś. Knot się go
boi. Nie wiadomo co zrobi, a my musimy szybko przetransportować Harry’ego w
bezpieczne miejsce. – westchnął ponuro Lupin. – A to nie takie łatwe. Teleportacja
odpada, od razu nas namierzą. Tak samo jak proszek Fiuu.
- Masz rację, to nie będzie takie
łatwe… - powtórzyła słowa Remusa i westchnęła. – Musimy być szybcy i
niewidoczni. Ja osobiście to poleciałabym, no wiesz na miotle… - powiedziała,
uśmiechając się przy tym.
- Tonks, jesteś genialna! – pochwalił ją
Remus, a Nimfadora spojrzała na niego zdziwiona, zastanawiając się co takiego
powiedziała. Lupin pokręcił głową z uśmiechem i zaczął jej tłumaczyć. – Miotły
to najlepsze wyjście! Są szybkie, nienamierzane, można polecieć wszędzie i
pozostać niewidocznym dla Ministerstwa i śmierciożerców. To doskonały pomysł. –
Tonks uśmiechnęła się promiennie na dźwięk tych słów, ale gdy tylko zobaczyła w
drzwiach Syriusza, mina jej zrzedła. Usiadł bez słowa na miejscu, które
zajmował wcześniej. Black nie odezwał się.
- Syriuszu, Harry jest bezpieczny.
Kryzys został zażegnany. – spróbowała go pocieszyć Tonks. Ten jednak prychnął i
pokręcił głową.
- Wiem, że jest już bezpieczny, ale to
ja jestem jego chrzestnym! Lily i James liczyli, że będę zawsze blisko niego i
będę mu pomagać. Mógł zginąć, a ja nic nie zrobiłem!
- Łapo, to nie twoja wina… - stwierdził
Remus, ale Syriusz wbił spojrzenie w przestrzeń.
- Nie widziałem go tak długo… Oddałbym
wszystko, żeby go zobaczyć.
- To zrozumiałe, że tęsknisz. – Lupin
poklepał go po ramieniu w przyjacielskim geście. Tonks też chciała coś dodać,
ale Moody wstał od stołu i spytał:
- Ktoś wymyślił coś sensownego?
- Ja i Remus wpadliśmy na świetny
pomysł! – zawołała ochoczo Tonks, która omówiła z Lupinem już cały plan. –
Mianowicie, żeby polecieć na miotłach.
- Na miotłach mówisz… - powtórzył
Alastor i zastanowił się chwilę.
- To dobry plan. Nie namierzą nas,
możemy szybko pokonać duże odległości, a do tego… - zaczął wymieniać Remus, a
Syriusz przerwał mu.
- Harry lata świetnie na miotle. Tak
samo jak James, a nawet lepiej!
- Doskonale! Tak więc miotły. Musimy
zadać sobie pytanie gdzie go przeniesiemy… - Moody poruszył kolejny kłopotliwy
temat.
- Może do Nory? – zaproponowała Molly.
- Wydaje mi się, że mam lepszy pomysł.
– stwierdziła Tonks i spojrzała ukradkiem na kuzyna. – Pomyślcie, gdzie
Harry’emu będzie najlepiej? U rodziny! A przecież jego jedyną rodziną jest
Syriusz. W domu swojego chrzestnego będzie mu dobrze, a do tego to właśnie tu znajduje
się Kwatera Główna. Nie ma dla niego bezpieczniejszego miejsca niż Grimmauld
Place.
- Tonks, ty to masz łeb! – pochwalił ją
Bill. Nimfadora obdarzyła go promiennym uśmiechem, a on odwzajemnił gest. – Nikt
poza członkami Zakonu tutaj się nie dostanie, a Harry będzie pod stałym
nadzorem do końca wakacji.
- Tak więc lecimy na miotłach i
zabieramy Pottera na Grimmauld Place. Trzeba teraz zadecydować kto weźmie
udział w akcji. Od razu mówię, że nie możesz, Syriuszu. – Po chwili uzgodniono
skład straży przedniej, w której skład wchodzili Emelina, Hestia, Kingsley,
Dedalus, Elfias, Sturgis oraz Tonks z Remusem. Później wybrano straż tylną i
uzgodniono, że przetransportują Pottera w niedzielę wieczorem.
- Nie sądzisz, Szalonooki, że trzeba by
pozbyć się Dursleyów z domu na ten czas? – spytał Artur, kiedy wszyscy zaczęli
się już rozpraszać.
- Słuszna uwaga… Tonks, zajmiesz się
tym! – zarządził Moody.
- Aj, aj kapitanie! – Zasalutowała mu
Dora, a niektórzy zaczęli się śmiać. Moody podał jej karteczkę z podstawowymi
informacjami na temat rodziny Dursleyów. Po chwili wszyscy zaczęli się
rozchodzić do własnych spraw. Tonks wstała od stołu, zdejmując z siebie sweter
Remusa.
- Dziękuję. – powiedziała, oddając
ubranie właścicielowi.
- Nie dziękuj, nie ma za co. – Machnął
ręką lekceważącą i przyjął odzienie. – Wiesz już jak pozbyć się wujostwa
Harry’ego?
- Jeszcze nie, ale Moody wszystko mi
tutaj napisał. Może znajdę tu jakąś wskazówkę…
- Z pewnością coś wymyślisz. – zapewnił
ja Remus. – A teraz już idź. Sara i Amelia czekają. – powiedział i
rzeczywiście, dziewczyny czekały na nią przy drzwiach kuchni. Tonks pożegnała
się z Remusem i razem z przyjaciółkami wyszła z Kwatery Głównej. Każda z nich
zastanawiała się nad tym, co teraz się wydarzy i jak potoczą się sprawy. Żadna
z nich nie spodziewała się, że to dopiero początek ich przygód.
Fajny rozdział, ale mam małe pytanko....dlaczego kopiujesz rozdziały ze starego bloga? ....wiem, nie chce się Ci wymyślać nowych no ale....myślisz że ktoś, kto wcześniej czytał twojego bloga na onet.pl przeczyta również identyczne rozdziały tutaj?Ale inaczej fajne :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Lena
Odpowiem ci na to pytanie chyba drugi raz.Stary blog przenoszę tutaj, a stopniowo dodaję, żeby nowi czytelnicy, jeśli tacy są, mogli na spokojnie oswoić się z opowiadaniem. Są identyczne, bo to te same rozdziały, a w międzyczasie pisze już dalsze rozdziały.
UsuńOk....rozumiem
UsuńMnie bardzo się podoba to, że powtarzasz rozdziału, ale, PROSZĘ, dodawaj je częściej. Już nie mogę się doczekać czegoś, czego jeszcze nie czytałam. Żeby chociaż dwa rozdziały na tydzień. Czy to tak dużo?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
PS. Dodasz tutaj Izbę Pamięci? Jakiś Spis treści też by się przydał (nie żebym narzekała)