Kiepski
nastrój nie opuścił ją mimo długich godzin snu. Nimfadora wstała, czując się
beznadziejnie. Spała niespokojnie, całą noc śnił jej się Bill i ta Fleur. Widziała
ich w sytuacjach, w których nie chciałaby nigdy zobaczyć kogokolwiek poza nią i
Weasleyem. Ten koszmar całe szczęście zakończył się w odpowiednim momencie i
Dora obudziła się, otwierając szeroko oczy. Chwile się uspokajała,
uświadamiając sobie, że to był tylko sen. Złość z wczorajszego dnia nie
uleciała w powietrzu, ciągle się gdzieś gnieździła. Tonks najchętniej zostałby
cały dzień w łóżku, wyżywając się na poduszce i dając upust złości, ale była na
tyle odpowiedzialna by z niechęcią zwlec się z łóżka. Nikt za mnie do pracy nie pójdzie… - pomyślała niezadowolona,
zastanawiając się przez chwile czy może nie opłacałoby się rzucić pracy. Kiedy
odbębniła już wszystkie poranne czynności, nadal w marnym nastroju zeszła na
śniadanie. Weszła do kuchni bez słowa i zaczęła robić sobie śniadanie, nie
zwracając żadnej uwagi na siedzących przy stole rodziców, którzy spoglądali na
nią zdziwieni.
- Doro, coś się stało? – spytał po
chwili ojciec. Ted zawsze martwił się o swoją córkę, była jego oczkiem w głowie
i nie pozwoliłby żeby coś jej się stało. Nie znosił patrzeć gdy Nimfadorę coś
trapiło, ale w przeciwieństwie do żony, jego troska była bardzo zamaskowana.
- Niby co się miało stać? – warknęła,
chwytając za nóż i zaczynając kroić pomidora, nie odwracając się nawet na
sekundę w stronę rodziców.
- Wydaje mi się, że coś poważnego, bo
nie zbiłaś dziś wazonu. – zażartował Ted, myśląc, że to jakoś podziała na
córkę, ale się mylił. Powiedział więc spokojnie: - Powiedz o co chodzi.
- O nic nie chodzi! – zawołała, a potem
krzyknęła, gdy ostrze noża zamiast przeciąć pomidora, przeciął jej palec.
Odrzuciła nóż do zlewu, zaciskając dłoń i klnąc pod nosem. Andromeda podbiegła
do córki, w chwili gdy zauważyła krew sączącą się z ręki córki i ręcznikiem
próbowała zatamować krwawienie.
- Ty niezdaro… - mruknęła, zaczesując
kosmyk czarnych jak smoła włosów za ucho Dory. Można było zauważyć wyraźną
zmianę w podejściu do córki od czasu kłótni w Kwaterze Głównej. Andromeda
starała się nie być już taka surowa, przymykała oko na widok tego co jej córka
wyprawia. Jedyne czego nie miała zamiaru zmieniać, to fakt, że nadal będzie
zwracać się do niej po imieniu. Obmyła palec Dory i poleciła. – Przyklej
plaster, a ja zrobię ci śniadanie. – Tonks posłuchała matki. Machnęła różdżką,
przywołując plaster, który przykleiła tak by zakrywał całą ranę i usiadła
naprzeciw ojca przy stole. Jej matka, spojrzała na nią przez ramię i spytała: -
Pokłóciłaś się z Billem?
- Nie, skąd ten pomysł? – zaprzeczyła
Dora, co było zgodne z prawdą, bo nawet nie zdążyli się ze sobą pokłócić.
- Tak sobie pomyślałam, bo po twoim
powrocie przyszedł i chciał się z tobą widzieć. Powiedziałam mu, że nie czujesz
się najlepiej i prosiłaś, żeby nikogo nie wpuszczać. Prosił, żebyś jak
najszybciej się do niego odezwała. – wyjaśniła, obserwując reakcję córki.
Nimfadora siedziała niewzruszona, chociaż w jej głowie pojawiło się mnóstwo
myśli i różne scenariusze tego co mogło się wydarzyć, gdyby Bill jednak do niej
przyszedł. Dobrze zrobiła, że nie
wpuściła go do środka. – pomyślała Dora. – Nie wiadomo co chciał zrobić, a ja mogłam dziwnie zareagować. Andromeda
dała córce chwilę na zastanowienie się, zanim znowu się odezwała. – Zaraz po
nim pojawiły się Sara i Amelia. Pytały jak się czujesz, ale powiedziałam im to
samo co Billowi. Powiedziały, że o trzynastej będą dzisiaj w Dziurawym Kotle i
mogłabyś się z nimi spotkać.
- Dobrze, spotkam się z nimi. –
stwierdziła obojętnie Tonks, chociaż nie chciała się z nimi spotykać. Już
słyszała głos Sary, mówiący: A nie
mówiłam? Zostawił cię! Ostatnie czego chciała to przyznać jej rację i dać
tą niezrozumiałą satysfakcję. Przecież Bill jeszcze jej nie zostawił i tak
naprawdę nie wiadomo czy to w ogóle zrobi. Podziękowała, gdy Dromeda podała jej
śniadanie i zaczęła pochłaniać je łapczywie, spoglądając na zegarek.
- To co ci w końcu dolega? – zapytał
Ted.
- Stres przedmiesiączkowy, tatusiu. Ja
lecę, bo się spóźnię. – stwierdziła i pozostawiając rodziców z wieloma
pytaniami, weszła do kominka i chwytając garść zielonego proszku, krzyknęła Ministerstwo Magii, by zniknąć wśród
płomieni.
Chwilę
później wylądowała w kominku, wykonanym z czarnego marmury. Wyszła z niego,
otrzepując się z kurzu, który osiadł na jej szacie aurora. Nie znosiła swojego
pracowniczego mundurku. Zmuszana była do noszenia białej koszuli z długim
rękawem, która każdego dnia musiała być nienagannie wyprasowana, bordowej
kamizelki, czarnych spodni i czarnej szaty. Niby już przywykła do noszenia tych
ubrań, ale gdyby tylko była taka możliwość to z chęcią by je zmieniła. Tupnęła
by pył opadł z jej czarnych glanów i ruszyła pędem przez zatłoczone atrium w
kierunku wind. W ostatniej chwili wpadła do przetłoczonej windy, ściskając się
między jakąś czarownicą, a grubym, spoconym facetem. Całe szczęście nie musiała
jechać daleko, bo po chwili usłyszała oschły, kobiecy głos, który oznajmił:
Poziom II: Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów z Urzędem
Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami
Administracyjnymi Wizengamotu
Wyszła
z przetłoczonej windy i udała się korytarzem prosto w stronę swojego boksu.
Mijając inne pomieszczenia innych aurorów, witając się z pojedynczymi osobami.
- Cześć, Carl! – zawołała w swoim
zwyczaju, gdy już dotarła do celi.
- Hej, Tonks! – odpowiedział jej Tomson
i spojrzał na nią uważnie. – Wszystko gra? Wiesz, wczoraj…
- Jeżeli chcesz przeżyć do przerwy
obiadowej, nie pytaj mnie o to! – ostrzegła go, siadając za swoim biurkiem, na
którym panował okropny bałagan i zabrała się za papierkową robotę, którą
ostatnio zostawiła. Charles wziął do serca słowa Tonks i słowem nie pisnął, aż
do momentu gdy Dora zaczęła układać papiery i próbując ogarnąć pobojowisko w
jej części boksu.
- Wychodzisz? – spytał, odrywając się
od swojej pracy.
- Tak, do Dziurawego Kotła. Mam spotkać
się z Sarą i Amelią. – oznajmiła, wychodząc. Była przekonana, że po jej
wczorajszym występie, wszyscy w Zakonie plotkują o niej. Ale to nie moja wina, że ta zołza mnie tak wkurza! – myślała idąc
chodnikiem. Zmierzała szybkim krokiem w stronę małego baru, który nie wyglądał
zbyt zachęcająco. Dziurawy Kocioł to było bardzo popularne miejsce, ale było w
nim strasznie ciemno i brudno. Tonks przekraczając wejściowy próg, usłyszała
natychmiast wołanie:
- Tonks, tutaj! – Sara stała, machając
do niej rękoma i pokazując, że ma do nich podejść. Obok niej siedziała Amelia,
uśmiechając się do Dory i nie okazując emocji tak jak jej towarzyszka.
Nimfadora przywołała uśmiech na twarz, postanowiła udawać, że wydarzenia z
wczoraj nigdy nie miały miejsca.
- Cześć! Czemu chciałyście się spotkać?
– spytała jak gdyby nigdy nic, siadając na wolnym krześle.
- Ty się jeszcze pytasz czemu? –
zawołała oburzona Sara, spoglądając na przyjaciółkę groźnie. – Ja ci mówiłam!
Ostrzegałam cię! A ty nic, bo po co mnie w ogóle słuchać?
- Saro, przynieś nam piwo kremowe.
Twoje wrzaski na nic się nie zdadzą… - stwierdziła opanowanym tonem Amelia, a
Lucky wstała i lawirując między stolikami, podeszła do lady. – Jak się czujesz?
Wczoraj wyglądałaś jakoś niemrawo…
- Tak, źle się wczoraj czułam, ale nie
martw się. Dzisiaj jest już lepiej. – zapewniła ją Dora i jakby na potwierdzenie
swoich słów, uśmiechnęła się szeroko. – Nie potrzebnie do mnie przyszłyście. To
było miłe, ale niekonieczne… Powiedz mi, o co chodzi Sarze?
- Wiesz, Sara uważa, że to wszystko
przez Billa. – przyznała panna Robinns.
- Tak właśnie uważam. – stwierdziła Sara,
która pojawiła się nagle nad nimi, trzymając trzy kufle wypełnione piwem. – I
wiem, że mam rację. Przecież nie zachowywałabyś się tak gdyby nie to jego
pojawienie i tej cud miód blondyny. – powiedziała, a Tonks wściekła się na samą
wzmiankę o Fleur. Wzięła kilka szybkich oddechów, żeby się uspokoić.
- Jakie nagłe? Bill i ja spotykamy się
już od prawie miesiąca. – powiedziała spokojnie, zaskakując samą siebie i upiła
łyk piwa. – A ta, jak ty ją nazwałaś cud
miód blondyna to tylko praktykantka z Gringotta. Bill był dla niej miły i
tyle. Opiekuje się nią, bo jest nowa i zza granicy.
- Jesteś pewna, Tonks? – zapytała
troskliwie Amelia. Dora chętnie by zaprzeczyła, ale uśmiechnęła się szerzej i
odpowiedziała stanowczo:
- Tak, jestem.
- Ja ci nie wierzę. – stwierdziła Sara,
a Tonks w tym momencie z chęcią by ją udusiła. – Nigdy nie potrafiłaś ukryć
emocji. Widziałam twoje włosy, kiedy ta Delacour przymilała się do Billa. Kogo
jak kogo, ale ciebie to musiało wkurzyć. Przyznaj się, Tonks. Jesteś ZAZDROSNA
i naprawdę nie potrafisz tego ukryć!
- Dajcie spokój! – warknęła wściekła
Dora. Nie mogła już wytrzymać, a jej maska spokojnej, opanowanej i mającej
wszystko pod kontrolą zniknęła.
- A nie mówiła?! Miałam rację, nasza
Tonks jest zazdrosna! – zawołała Sara.- Mówiłam ci odpuść go sobie, a ty niee…
on mnie kocha. Wiedziałam, że to tak będzie.
- Zamknij się, Lucky, bo twoja buźka
nie będzie już taka ładna! – krzyknęła Nimfadora. – Nawet nie wiesz jak było
naprawdę.
- Masz rację, nie wiem… Bo jakoś
przestałaś nas o czymkolwiek informować. – oznajmiła zła Sara.
- Gdybyś po prostu spytała, to już
dawno wiedziałabyś wszystko. Proszę, nie zwalaj całej winy na mnie! –
powiedziała Nimfadora, krzyżując ręce na piersi. Sara już miała coś powiedzieć,
ale Amelia uprzedziła ją:
- Nie kłóćcie się w miejscu publicznym.
Wszyscy się na nas gapią… - Sara i Tonks spojrzały na siebie i zacisnęły mocno
usta. – Tonks, może powiesz nam jak było naprawdę?
- Skoro prosisz. – odezwała się Dora,
spoglądając znacząco na Lucky, która prychnęła pod nosem. – Pamiętasz Saro,
kiedy jadłyśmy tutaj obiad, a ja śpieszyłam się do Moody’ego? – Sara kiwnęła
głową, a Tonks zastanowiła się jak ma teraz dobrać słowa. – Zaproponował mi
spotkanie, miałam pójść tam… i właśnie wtedy spotkałam Billa. Wrócił wcześniej
z Egiptu na prośbę dyrektora… Teraz pracuje na Pokątnej i mieli mu przysłać
jakiegoś praktykanta. Miała być to osoba godna zaufania i Bill miał ją
przyprowadzić tam… Ale ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, że to ona, nie
wiedzieliśmy też, że będzie się do niego przystawiać. – wyjaśniła Tonks i
spojrzała na swoje glany. – Nie odstępowała go na krok. Miała taki tupet, że
nie przestała nawet wtedy, kiedy dowiedziała się, że jesteśmy razem. Szczerzyła
się do niego co chwilę, przypadkowo ocierała się o niego i ten uroczy akcencik,
od którego robi się niedobrze. Nawet Moody się do niej uśmiechnął… Rozumiecie?
Moody się uśmiechnął, a do kogo? Do panny Fleur, bo przecież nie do zwykłej,
głupiej Tonks! Przez tą Fleur wszyscy z Billem na czele zapomnieli o moim
istnieniu…
- Nie zapomniał, na pewno. – zapewniła
ją Amelia. – Daj mu trochę czasu. Może ta Fleur jakoś na niego podziałała, ale
na pewno woli ciebie.
- Jak może wybrać mnie? Taka
bezkształtną, zwyczajną i bezradną Tonks, skoro może mieć niezwykłą, kobiecą,
długonogą Fleur? Przecież nie mam z nią szans… - jęknęła smutno Dora.
- Jeżeli tak bardzo cię to boli, to
spraw sobie takie kształty i długie nogi. – stwierdziła beznamiętnie Sara. –
Przecież potrafisz.
- Bill powinien kochać Tonks taką, jaką
jest! – stwierdziła stanowczo Amelia, ale Tonks w głębi duszy wiedziała co
zrobi. Dziewczyny wypiły po jeszcze jednym piwie kremowym, a potem każda
wróciła do swoich obowiązków.
***
Kolejny dzień przyniósł ze sobą lepszy humor dla Tonks. Złe sny z jej
partnerem i inną nie nawiedzały jej w
nocy, dzięki czemu chociaż trochę odpoczęła i była w stanie trwale zamaskować
ranę po wczorajszym śniadaniu. W takich sytuacjach dziękowała za zdolności
metamorfomagiczne. Nie było tajemnicą, że Nimfadora była niezdarna. Stało się
to jej wizytówką. Gdyby nie jej specyficzne uzdolnienia całe ciało byłoby jedną
wielką blizną.
Nimfadora od samego rana siedziała w swoim boksie i rozmyślała o tym co
się będzie działo podczas jej warty pod Departamentem Tajemnic. Wiedziała, że
będzie czekała ją jeszcze papierkowa robota, żeby następnego dnia oddać raport.
Nie mogła się skupić na niczym innym. Całe szczęście ostatnio ona i Charles
oddali sprawozdanie z ich ostatniej sprawy i nie mieli teraz dużo roboty.
Dlatego też Tonks siedziała jak na szpilkach, aż w końcu wybiła godzina
czternasta i do ich boksu wparowała Hestia Jones, trzymając jakieś zawiniątko w
ręku.
- Cześć, jeszcze jesteś. To dobrze… -
zwróciła się do Tonks, oddychając ciężko jakby dopiero co biegła.
- Właśnie miałam wychodzić. Coś się
stało? – spytała Dora, udając zdziwioną. Tak naprawdę nigdzie nie wychodziła,
tylko czekała niecierpliwie na Jones. Musiały jednak odegrać tą przekonującą
scenkę, żeby nikt z Ministerstwa nie zaczął wkoło nich węszyć.
- Dostałam paczę dla ciebie. Ktoś ją
źle zaadresował. Proszę. – wyjaśniła podając Tonks zawiniątko, w którym była
peleryna niewidka Moody’ego. – To ja lecę, bo spóźnię się na swoją zmianę.
Chociaż i tak dzisiaj jest wyjątkowo spokojnie.
– powiedziała Hestia, wyraźnie akcentując ostatnie słowo i tym samym dając
Tonks do zrozumienia, że na jej warcie nic niezwykłego się nie działo. Tonks
trzymając zawiniątko, ruszyła w stronę wind, które o tej porze były puste.
Delikatnie rozpakowała paczuszkę i narzuciła na siebie pelerynę. W opustoszałej
windzie była sama, niewidzialna dla nikogo, przepełnione cudownym uczuciem
adrenaliny już na samą myśl o czekającym ją zadaniu.
Poziom IX: Departament Tajemnic
Na
dźwięk nieznośnego, damskiego głosu Tonks opuściła windę. Skulona pod peleryną,
bojąc się, że ktoś mógłby zauważyć skraj jej szaty albo buty, ruszyła wzdłuż
opustoszałego korytarza. STAŁA CZUJNOŚĆ!
– jak mawiał Moody. Z różdżką w ręku wybrała odpowiednie miejsce na obserwację.
Miała spędzić tutaj kolejne trzy godziny. Przez pierwszą połowę swojej warty
nic się nie działo i Nimfadora zaczynała się już powili nudzić. Co prawda w
ciągu prawie dwóch godzin przewinęło się kilku Niewymownych, ale nie wzbudzali
większego zainteresowania niż na co dzień. Zachowywali się jak przystało na
ludzi w ich zawodzie – poważni, milczący, czujni. Wymieniali między sobą tylko
porozumiewawcze spojrzenia, jakby rozumieli się bez słów. Jednak około godziny
siedemnastej pojawił się Broderyk Bode, jeden z Niewymownych. Bode podszedł do
drzwi Departamentu, ale w tym samym momencie pojawił się Croaker, który
zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem. Spłoszony Bode natychmiast opuścił
przedsionek Departamentu, a Croaker sprawdził czy wszystko jest w porządku.
Tonks spojrzała na swój zegarek, który wskazywał za dziesięć piątą – koniec jej
warty. Mruknęła cicho w stronę lusterka Sturgis
Podmore, korzystając z okazji, że nie ma nikogo na korytarzu. Na tarczy jej
zegarka pojawiła się kwadratowa twarz jednego z członków Zakonu, który szepnął
tylko Wejście dla interesantów. Tonks
doskonale zrozumiała o co chodzi. Żwawo ruszyła w stronę wind, a następnie na
powierzchnię ziemi. Kiedy wyszła już z czerwonej budki telefonicznej,
przewróciła się o krawężnik i upadła. Nawet
w czasie misji moja niezdarność mi przeszkadza… - przeklęła się w myślach.
- Nic się pani nie stało? – To był
Sturgis. Podbiegł do mnie i szepnął: - Jak?
- Nie, nic mi nie jest… Jestem straszną
niezdarą. – zapewniła go uśmiechając się i dodała cicho: - Uważaj na Boda.
- Pozwoli pani, że pomogę pani wstać. –
powiedział grzecznie i podał jej dłoń. Tonks dziękując mu, chwyciła go za rękę,
wciskając mu do ręki pelerynę. – To ja już pójdę. – powiedział i zniknął w
budce. Tonks uśmiechnęła się na myśl, że właśnie po raz pierwszy zrobiła coś
dla Zakonu Feniksa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz