Ciepło ognia buchało prosto w jego twarz, a on z grobową miną spoglądał, jak płomienie kawałek po kawałku pochłaniają Proroka Codziennego. Kłamstwem byłoby, gdyby powiedział, że się tego nie spodziewał. Ostatni tydzień był spokojny, zbyt spokojny... Kolejne litery ginęły, zmieniając się w popiół.
Rejestr mugolaków. Ministerstwo Magii rozpoczyna przegląd tak zwanych mugolaków, aby lepiej zrozumieć, w jaki sposób poznali tajemnice magii. Ostatnie badania przeprowadzone w Departamencie Tajemnic dowodzą, że zdolności czarodziejskie mogą być przekazywane tylko dzieciom urodzonym z małżeństw czarodziejów. Tam, gdzie nie ma dowodów na pochodzenie z rodzin czarodziejskich można śmiało przypuszczać, że tak zwani mugolacy są uzurpatorami, którzy zdobyli czarodziejskie zdolności, posługując się podstępem lub siłą. Ministerstwo jest zdecydowane położyć kres temu szkodliwemu procederowi i wzywa każdego tak zwanego mugolaka na przesłuchanie przed nowo powołaną Komisją Rejestracji Mugolaków.
Jeden artykuł, jedna decyzja Ministerstwa, a jego życie mogło runąć... Wszystko to, co budował przez tyle lat, jego dom, rodzina, córka, która spodziewała się dziecka, mogło mu zostać odebrane. Andromeda miała nieskazitelny rodowód, a on? Tonksowie byli na wskroś normalni, całkowicie mugolscy i gdyby nie fakt, że jakimś cudem on odkrył w sobie zdolności magiczne, a jego brat spotkał na swojej drodze czarownice, pewnie by tak pozostało. Nie było szans by wynalazł nagle jakiegoś magicznego przodka, a to oznaczało, że jeśli stawi się w Ministerstwie, zostanie oskarżony o zdobycie zdolności czarodziejskich za pomocą podstępu i siły... To było dla niego pewne, nie stanie przed żadną Komisją Rejestracji... Musiał teraz tylko wymyślić, co zrobić, żeby konsekwencje tej decyzji nie dopadły jego żony, córki i nienarodzonego wnuka.
Tego bardzo brakowało Dorze. Możliwości cieszenia się z ciąży, bo przecież cieszyła się bardzo. Było to spełnienie jej największego marzenia, lek na ranę, która sączyła się przeszło rok, po poronieniu. Gdy pozbyła się zmartwień i miała świadomość, że wszystko jest już w porządku, radość wypełniła każdą komórkę jej ciała, a to szczęście zdawało udzielać się również innym. Nawet w obliczu tego, że zaledwie tydzień temu śmierciożercy przejęli Ministerstwo, a Harry wyruszył na niebezpieczną misję, o której oni nie wiedzieli nic. Jednak jej ciąża nie była jedyną rewelacją w ich życiu. Zgodnie z poleceniem Kingsleya, który przejął pieczę nad całym Zakonem, nie wychylali się w tym momencie, badali teren, zastanawiając się, które grupy społeczne są już całkowicie inwigilowane przez śmierciożerców, szukali bezpiecznych miejsc spotkań i zastanawiali się, gdzie uderzyć, by osłabić przeciwnika. Oprócz tego Syriusz zdecydował, że czas najwyższy się przeprowadzić i właściwie już następnego dnia po powrocie Remusa, przeniósł się do domu Szalonookiego. Pierwsze kilka dni Tonks cieszyła się obecnością męża, ale potem stwierdziła, że czas najwyższy zabrać się za porządki w domu jej mentora. Z tą myślą wzięła garść proszku Fiuu i przeniosła się do Syriusza, korzystając z tego, że udało im się połączyć ich kominki w sposób niewykrywalny dla Ministerstwa.
— Widzę, że dobrze ci się mieszka — odezwała się, otrzepując popiół z ubrań i spojrzała na Blacka, który beztrosko leżał na niewielkiej kanapie. — Nie wpadłeś jeszcze w żadną czarną dziurę?
— Jeszcze nie, ale na każdym kroku znajduję fałszyskopy — powiedział, siadając wygodnie i posyłając w jej stronę rozbawiony uśmiech, a potem wyciągnął z pomiędzy poduch siedzenia niewielką kulę. — Boję się gdziekolwiek usiąść, bo zaraz jakiś wbije mi się w tyłek.
— Powinieneś docenić tą drogocenną kolekcję — stwierdziła rozbawiona i zdjęła sweter, rzucając go na krzesło. — Jesteś gotowy zabrać się za piętro?
— Sypialnie już ogarnąłem — mruknął Black, a Tonks zagwizdała z uznaniem.
— No proszę, na Grimmauld Place niechętnie robiłeś porządki — zauważyła, stając naprzeciw niego. Miała tego dnia tyle energii, że mogłaby wysprzątać cały ten dom. — To za co mam się zabrać?
— Za co chcesz, to twój dom — stwierdził Syriusz, a Tonks wywróciła oczami, łapiąc się pod boki.
— Ale chcę, żebyś czuł się jak u siebie.
— Jest mi tu naprawdę dobrze — zapewnił ją, pochylając się w jej stronę i popukał palcem w jej brzuch — prawie tak samo jak temu tutaj.
— Nie drażnij mojego dziecka — fuknęła na niego rozbawiona, odwracając się od niego i gładząc swój brzuch, który wciąż był irytująco płaski. Zaobserwowała, że od kiedy całe zamieszanie z jej ciążą się wyjaśniło, nie mogła się doczekać momentu aż jej ciążowy brzuszek zacznie być widoczny, albo aż poczuje pierwsze kopnięcie dziecka. Na myśl o tym wszystkim natychmiast się uśmiechała.
— A jego mamuśkę mogę? — zaczepił ją Black, a ona zaśmiała się głośno.
— Nie radzę — odpowiedziała, ciesząc się, że teraz może bez żadnych oporów gładzić się po brzuchu i skupiać na nim całą swoją uwagę. Wyszła z salonu na korytarz, z zamiarem udania się na piętro, żeby zobaczyć co jest do zrobienia. — Znajdziesz coś do jedzenia? Mam ochotę na coś słodkiego!
— Już się zaczęły ciążowe zachcianki? — zażartował Syriusz, trafiając w punkt, bo od kiedy ostatnie dni nie mijały pod znakiem ciągłych mdłości, to zaczęła normalnie jeść i to całkiem sporo, a co chwilę miała ochotę na coś innego. Już chciała mu odszczeknąć, żeby siedział cicho, ale w tym samym czasie spostrzegła na wieszaku obok wejścia coś, co nie pasowało zupełnie do reszty wystroju. Między innymi ubraniami wisiała jasna, beżowa kurtka, która z pewnością nie należała do Syriusza, a już tym bardziej do Moody'ego. Przez chwilę pomyślała, że to może jakaś pamiątka po Anet, ale przecież Szalonooki nie trzymałby jej na wierzchu. Chwyciła okrycie do ręki, a zaraz po tym poczuła charakterystyczną woń mazideł, która roznosiła się zawsze za jedną osobą. Black najwidoczniej zdziwiony faktem, że mu nie odpowiedziała wyszedł za nią na korytarz. — Tonks?
— Czyje to? — spytała, trzymając w garści kurtkę, chociaż domyślała się, do kogo ona należy.
— Mówiłem, że czuję się tu jak u siebie? — zapytał, uśmiechając się niczym niewiniątko i oparł się o futrynę.
— Farewell tu była? — zadała kolejne pytanie Tonks, ale tym razem w jej głosie doskonale można było usłyszeć złość.
— Właściwie to...
— Jest tutaj? — Tonks była gotowa skonfrontować się z tą kobietą w każdej chwili. Miała jej serdecznie dość, tym bardziej po tym, jak nachodziła Syriusza w jej własnym domu, jak gdyby nigdy nic. Odrzuciła kurtkę na podłogę, krzywiąc się od ziołowego zapachu. Nie lubiła jej, nie podobało jej się to, że to ona zajmowała się Blackiem, kiedy był w śpiączce. Fakt, może udało jej się go wybudzić, ale za jaką cenę? Nigdy nie wybaczy Farewell tego, co zrobiła.
— Aktualnie nie — odpowiedział już nieco mniej nonszalancko i spojrzał na Tonks niepewnie. — Zaproponowałem, żeby zamieszkała ze mną — przyznał, a cała dobra energia, która miała w sobie, nagle wyparowała. Warknęła wściekle i wyminęła go, chcąc w tej samej chwili wrócić do domu, żeby nie musieć znosić tematu tej kobiet. Syriusz odbił się od ściany i podążył za nią. — Nie sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko.
— Nie chcę jej tutaj, Syriuszu — powiedziała stanowczo, odwracając się w jego stronę, będąc w połowie drogi do kominka. — Nie życzę sobie...
— Dlaczego jej tak nie lubisz? — spytał Black, unosząc głos. Widząc zawziętość w jego oczach, Tonks poczuła delikatne ukłucie w okolicy serca, że jej przyjaciel, jej krewny, wolał stanąć w obronie Farewell. — Co ona takiego zrobiła?
— Odebrała mi kogoś bliskiego! — wrzasnęła, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
— Co ty pieprzysz, Tonks? — zapytał nerwowo Syriusz, jakby nie potrafił zrozumieć, że jego nowa kochanka czy kim ona tam była, mogła dopuścić się czegoś złego. Dora zacisnęła pięści i wycedziła chłodno:
— Przez nią straciłam Laurę...
— Laura zginęła w ataku na dom Dedalusa! — Tym razem to on uniósł głos, a słysząc to wyjaśnienie, które musiała wpychać wszystkim, zaśmiała się gorzko:
— Wszyscy tak myślą, wszystkich musiałam okłamać.
— Tonks? — szepnął, spoglądając, jak jedna łza spływa po jej policzku. — Powiedz prawdę. Co zrobiła Altheda?
Nimfadora skrzyżowała ręce na piersi, czując, że bez tego w jakiś sposób by się rozpadła. Spojrzała na Blacka, który zdawał się być równie niepewny, co ona. Jego błagalne spojrzenie wwiercało się w nią, jakby jej kolejne słowa miały zaważyć o tym, czy jego świat jest prawdziwy, czy może jest jedynie nietrwałą iluzją. Dora nie zamierzała go okłamywać, sam nie miał przecież skąd wiedzieć, z kim przyszło mu się zejść. Uniosła smutne spojrzenie na niego i wyznała:
— Spiskowała ze śmierciożercą.
— Wszystko w porządku, kochanie? — spytał donośnie, wstając od stołu, a w odpowiedzi usłyszał kolejne przekleństwo.
— Zgadnij, kto mieszka z Syriuszem? — krzyknęła Dora, potykając się o dywan i klnąc po raz trzeci. A Remus westchnął i powiedział pierwszą myśl, która przyszła mu do głowy:
— Altheda?
— Wiedziałeś o tym? — spytała z wyrzutem, natychmiast zjawiając się w kuchni i piorunując ją wzrokiem, jakby był czemuś winny.
— Widać, że mają się ku sobie — odparł jedynie, co wcale nie uspokoiło Dory. Remus nie wiedział, jak zareagować, tym bardziej, że dopiero teraz zdał sobie sprawę na jakim etapie musi być Syriusz i Altheda. Znał Blacka od zawsze, mieszkali razem przez całą swoją edukację i nieraz przyszło mu natknąć się na jakąś dziewczynę w objęciach jego przyjaciela. Za czasów Hogwartu był to widok tak częsty, że powinien był się do tego przyzwyczaić. Właściwie to co tydzień Syriusz spotykał się z inną dziewczyną, która dość szybko lądowała w ich dormitorium. Było to jednak tak dawno, a sam Black po ukończeniu szkoły zapomniał o panienkach i zaangażował się w działalność Zakonu. Potem, gdy spotkali się ponownie po tylu latach, Remus myślał, że obaj będą kawalerami do końca życia. Tak się jednak nie stało, bo zakochał się w Tonks. Skoro on mógł znaleźć drugą połówkę, to czemu Black nie miałby tego zrobić? Faktycznie jego nagłe zbliżenie było nieco szokujące, a Remus nie miał okazji się nad nim zastanowić, bo... cóż miał swoje zmartwienia na głowie i widok Syriusza i Althedy w namiętnym uścisku na jego kanapie nie zrobił na nim takiego wrażenia, jak powinien. Bo przecież Black wybudził się niedawno, a przed zapadnięciem w śpiączkę nie znał Farewell, byli więc dla siebie zupełnie obcy. A może... Syriusz przecież twierdził, że wszystko słyszał, że przez cały czas, gdy spał, miał świadomość tego, co dzieje się dookoła niego. Może ten okres, kiedy Altheda go pielęgnowała, stał się jakąś podwaliną dla ich bliskości? To mogło być możliwe, niemniej jednak, żeby zamieszkać ze sobą tak szybko? Zobowiązania w relacjach damsko-męskich nie były w stylu Syriusza, a i Altheda zdawał się być raczej osobą o zdrowym rozsądku... — Powinien był spytać cię o zdanie.
— Nigdy bym się na to nie zgodziła — fuknęła wściekle Tonks.
— Doro...
— Nie! — przerwała mu natychmiast, a jej włosy nastroszyły się niebezpiecznie. — To przez nią Laura...
— To przez nią Laura nie zrobiła tego, co planowała w najbardziej bezmyślny sposób — dokończył za nią Remus, próbując przemówić żonie do rozumu. On również nie był zadowolony z tego, jak to wszystko się potoczyło, ale nadal nie wiedział, jak inaczej mogliby rozwiązać ten problem.
— Nie próbuj jej bronić! — syknęła wściekle, miażdżąc go spojrzeniem.
— Musisz w końcu zrozumieć, że to była decyzja Laury — powiedział stanowczo i złapał ją za ramiona, nim zdążyła się obrócić i wyjść z kuchni. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział dosadnie: — To ona zdecydowała, a my pomogliśmy jej wcielić plan w życie w jak najbezpieczniejszy sposób.
— Gdyby nie spiskowała z McCorrym...
— To ten nadal miałby na przedramieniu Mroczny Znak i Voldemort od razu by ich znalazł i zabił — powiedział, a Dora aż zadrżała, słysząc te słowa. — Gdyby świat był idealny, każde z nas postąpiłoby inaczej, ale taki nie jest. Podjęliśmy takie, a nie inne decyzje, bo w tamtym momencie wydawały nam się najlepszym rozwiązaniem — stwierdził już łagodniej i objął ją mocno, chcąc chociaż odrobinę tego ciężaru wziąć na siebie. — Nie zmienimy tego, co już się stało, Doro.
— Chciałabym mieć pewność — wyszeptała cicho, pozwalając się powoli uspokoić.
— Na razie pozostaje nam wiara — odparł Remus, kładąc dłoń na brzuchu swojej żony. Pogładził go delikatnie, a Dora wtuliła się w jego ramiona jeszcze mocniej. To prawda, pozostawała im tylko wiara. W to, że Laura podjęła słuszną decyzję i jest bezpieczna, że ich dziecko urodzi się zdrowe i będzie mogło dorastać w bezpiecznym świecie, że wszystko to, co się teraz działo, nie dosięgnie ich rodziny. Westchnął ciężko, wiedząc, że nie utrzyma zbyt długo w tajemnicy informacji ogłoszonych przez Ministerstwo. Chociaż chciał uchronić Dorę przed strachem, nie mógł tego zataić. — Muszę ci coś pokazać.
Dora spojrzała na niego nieprzeniknionym wzrokiem, a potem zerknęła w stronę gazety, na której Remus trzymał dłoń. Wzięła do ręki Proroka i przeczytała nagłówek:
— Nie wiadomo... — przyznał, ale po chwili natychmiast dodał: — Gdyby coś się stało, już byśmy wiedzieli.
— Skąd? — spytała drżącym od emocji głosem i zmiażdżyła gazetę w dłoniach. — Prorok to szmata, którą Voldemort wyciera sobie gębę!
— Gdyby wydarzyła się jakaś tragedia, ktoś z grona pedagogicznego by nas poinformował — zapewnił ją, chcąc także w to wierzyć. To byli również i jego nauczyciele, a nawet współpracownicy i znał ich doskonale. — Póki są bezpieczni, nie wychylają się. Znasz ich, zrobią wszystko dla dobra uczniów — powiedział, stając za jej plecami i spoglądając na zmiętą gazetę w jej dłoni. — Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć — mruknął, wyjmując Proroka z jej rąk i rozprostował go. — Spójrz na drugą stronę.
Pierwszym, co rzucało się w oczy, było duże zdjęcie pięciu osób. Pośrodku stała Dolores Umbridge, uśmiechając się szeroko i sztucznie. Po jej obu stronach stało po dwóch mężczyzn. Większość Remus rozpoznał, trudno pomylić szemrane gęby Yaxleya i Traversa z kimkolwiek innym, a widok Dawlisha z pewnością był tym, co spowodowało drżenie u Dory. Ten sam człowiek, który szpiegował jej działania w Hogsmeade miał być teraz członkiem komisji, która mogła uderzyć w ich rodzinę. Nie pospieszał jej, pozwolił ogarnąć wzrokiem zdjęcie, przeklnąć cicho pod nosem i dopiero wtedy skupić się na artykule.
— Tata... — szepnęła, odwracając się do niego i spojrzała mu prosto w oczy. Widział to przerażenie, czuł jak w strachu serce przyspiesza, a wraz nim i oddech. Dora rozejrzała się w panice i nerwowo oblizała wargi. — Co to dla niego oznacza?
— Nic dobrego... — przyznał cicho, obejmując ją mocno. Drżała w jego ramionach, próbując się nie rozpłakać, a on nie potrafił zapewnić jej, że wszystko będzie dobrze. Przyszłość Teda Tonksa i wszystkich mugolaków była teraz bardzo niepewna. Komisja Rejestracji Mugolaków była w rzeczywistości idealnym narzędziem do dyskryminacji czarodziejów, którzy nie mieli czystej krwi. Nie każdy mógł przecież udowodnić, że miał wśród przodków kogoś z mocą. A Remus i tak wątpił, żeby chodziło o samą rejestrację. Komisja bez względu na wszystko będzie próbowała udowodnić swoją bzdurną teorię, że mugolaki wykradły w jakiś sposób magię, będą łamać im różdżki, zwalniać z pracy i posuną się do najgorszego świństwa by zepchnąć ich na margines społeczny. Można powiedzieć, że doprowadzą do tego, że mugolacy będą na równi z wilkołakami.
— Jeśli się nie zarejestruje, będzie w ogromnym niebezpieczeństwie — zauważyła z przejęciem Dora, spoglądając na niego z przestrachem, jakby miał ją zapewnić, że jest rozwiązanie.
— Rejestrując się wcale nie będzie bezpieczniejszy, śmierciożercy wprowadzają politykę antymugolską i będą się z tym wiązać liczne represje — przyznał dość niechętnie, wiedząc, że nie tego oczekiwała jego żona. — Trzeba liczyć jedynie na to, że będą łaskawi dla tych, którzy jawnie się nie sprzeciwiają władzy.
Nie znosił tego, z jaką łatwością za każdym razem przychodziło mu się zachłysnąć szczęściem, a raczej jego ułudą. Dawał się nabrać tak jakby wcale nie był mistrzem psotników... I za każdym razem gorzki smak prawdy dręczył go wręcz boleśnie. Po co cokolwiek zmieniał w swoim życiu, skoro i tak kończyło się to zawsze tak samo? Zbuntował się przeciwko rodzinie, cieszył się niezależnością, a przez to nie udało mu się nawrócić Regulusa. Zmienił plan i przekazał rolę Strażnika Tajemnicy Glizdogonowi, uważał, że przechytrzył wszystkich, a potem musiał opłakiwać przyjaciół. Uciekł z Azkabanu i spotkał się z Harrym, myślał, że jest wolny, a i tak musiał się ukrywać. I teraz... Wybudził się ze śpiączki, wydawało mu się, że dostał nową szansę, bez oskarżeń, jako wolny człowiek, mogący wszystko, wydawało mu się, że po tylu latach, gdy już zdawało się to niemożliwe, w końcu spotkał kobietę, do której chyba poczuł coś więcej, która była lekarstwem na wszystkie jego ułomności, a tymczasem ona zrobiła coś, czego nie potrafił wybaczyć...
Nawet nie drgnął, gdy usłyszał dźwięk zamka. Wiedział, kto jest po drugiej stronie. W tym domu mogły zjawić się tylko trzy osoby. Tonks, która już raczej nie wróci tutaj w najbliższym czasie. Remus, chociaż ten pewnie właśnie uspokaja żonę i to by było zbyt szybko by wyruszył na akcje mediacyjną. Chociaż ta dwójka i tak skorzystałaby z kominka, którego szyb był połączony jedynie z tym w domu Lupinów. No i ona... Altheda... Jego Ally, która zniknęła rano po nieprzespanej nocy, by zabrać ze swojej kawalerki, a właściwie to już nie jej, ostatnie rzeczy i przenieść się do jego domu na stałe. To miał być ich dom. Ta myśl była niezwykle gorzka i boleśnie zaległa na dnie jego serca, budząc w nim wściekłość.
— Wybacz, że to tyle zajęło — powiedziała, stając w progu, a w nim wzmogła się chęć by krzyczeć. Jej głos, ten sam, który koił wszystkie jego nerwy, teraz zdawał się być czymś, co rozrywało jego jaźń na drobne kawałki. Podeszła do niego, obserwując bacznie jego ściągnięte brwi i usiadła na przeciwko, pytając: — Co się stało?
— Zamierzałaś mi powiedzieć? — spytał, a jego głos był tak pusty i pozbawiony jakichkolwiek emocji, że sam poczuł ciarki na plecach.
— O czym? — Zdawała się być całkowicie zdezorientowana, byłby skłonny jej uwierzyć w każde słowo, gdyby nie dostrzegł tego cienia, który pojawił się w głębi jej oczu. To właśnie ją zdradziło.
— Nie mieliśmy czasu pogadać o sobie, o tym, co dla nas ważne — stwierdził beztrosko, diametralnie zmieniając swój ton i odrzucił włosy do tyłu. Uśmiechnął się przy tym potulnie, nie kryjąc sztuczności, która chyba najbardziej przerażała Althedę, bo ta zamarła w bezruchu, a jedynie jej oczy lustrowały jego twarz, szukając jakiegokolwiek pocieszenia. — Pozwól, że zacznę. Uwielbiam łamać zasady i konwenanse — przyznał dumnie, z gracją przykładając dłoń do własnej piersi w geście, który wskazywał uznanie dla samego siebie. — Każdy punkt regulaminu szkolnego łamałem wielokrotnie i złamałem wszystkie zasady obyczajowe, zostając Gryfonem i przyjaźniąc się ze zdrajcami krwi i mugolakami. Ale jest w błędzie ten, kto myśli, że sam nie mam zasad, które byłyby dla mnie świętością — objaśnił z najwyższą powagą, jakby prezentował swoje dokonania dziejowe. Altheda nie odezwała się nawet słowem, właściwie to zdawało się, że przestała nawet oddychać. Syriusz nie robił sobie z tego nic. Dalej grał w swoją grę. — Wbrew pozorom jestem osobą bardzo zasadną. Jest wiele cech, które cenię, Ally, ale wystarczy jedna wada bym skreślił daną osobę — powiedział dosadnie, mocno akcentując zdrobnienie jej imienia, którym posługiwał się niezmiennie od momentu, gdy postanowili, że połączy ich coś więcej niż platoniczna opieka zdrowotna. I to był ten moment, w którym Altheda nie wytrzymała, a na jej twarzy pojawił się autentyczny strach. To tylko spotęgowało w Blacku złość, bo już nie silił się na łagodny, przesadnie przyjazny ton. — Brzydzę się złem i kłamstwem, ale przede wszystkim zdradą. — Zerwał się na równe nogi, nie mogąc już usiedzieć na miejscu. Gdy spoglądał na nią z góry, wydawała się być przerażona i kto wie, może ten widok obudziłby w nim jakąś litość, ale nie w tej kwestii. — Najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała to fakt, że nazwano mnie zdrajcą, że ktoś mógł pomyśleć, że zdradziłbym Zakon i moich najbliższych przyjaciół. Brzydziłem się moim własnym bratem, który został śmierciożercą. Nie wyobrażam sobie podać ręki komuś, kto ma coś wspólnego ze śmierciożercami, a co dopiero dzielić z kimś takim życie — powiedział bez zająknięcia, a jego głos był tak lodowaty, że słowa bolały znacznie bardziej, niż gdyby zostały wykrzyczane. Dostrzegł łzy w jej oczach. Jeszcze wczoraj uznałby to za najbardziej przejmujący widok, ale nie dziś... — Więc odpowiedz mi, Althedo, tylko szczerze, czy spiskowałaś ze śmierciożercą za plecami Zakonu?
— To nie tak... — wyszeptała, wpatrując się w niego, a on zaśmiał się głośno.
— Oczywiście, że nie — odparł ironicznie, odwracając wzrok. — Nie zostanę tutaj nawet chwili dłużej — postanowił, nie wiedząc, jak mógłby nadal przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Powinien ją wyrzucić, kazać wracać skąd przyszła, ale wiedział doskonale, że nie ma dokąd wracać. Podszedł natychmiast do kominka i nim zdążył zgarnąć garść proszku i zniknąć, odwrócił się, mówiąc: — Zdradziłaś nas, a ja brzydzę się zdradą.
Jeden artykuł, jedna decyzja Ministerstwa, a jego życie mogło runąć... Wszystko to, co budował przez tyle lat, jego dom, rodzina, córka, która spodziewała się dziecka, mogło mu zostać odebrane. Andromeda miała nieskazitelny rodowód, a on? Tonksowie byli na wskroś normalni, całkowicie mugolscy i gdyby nie fakt, że jakimś cudem on odkrył w sobie zdolności magiczne, a jego brat spotkał na swojej drodze czarownice, pewnie by tak pozostało. Nie było szans by wynalazł nagle jakiegoś magicznego przodka, a to oznaczało, że jeśli stawi się w Ministerstwie, zostanie oskarżony o zdobycie zdolności czarodziejskich za pomocą podstępu i siły... To było dla niego pewne, nie stanie przed żadną Komisją Rejestracji... Musiał teraz tylko wymyślić, co zrobić, żeby konsekwencje tej decyzji nie dopadły jego żony, córki i nienarodzonego wnuka.
***
Wszystko dobre, co się dobrze kończy, jak mawiają i Tonks musiała się zgodzić z tym powiedzeniem. Bo chociaż wyobrażała sobie wszystko inaczej, to wyszło raczej pomyślnie. Remus się dowiedział i pomijając już wszystkie niedogodności, okazało się, że pragnie tego dziecka równie mocno, co ona. To zupełnie ją uspokoiło, okazało się, że jej obawy były całkowicie zbędne, a jej mąż po prostu musiał przetrawić szokującą nowinę. Drugą pozytywną sprawą było to, że jej rodzice również się dowiedzieli. Znając siebie, krążyłaby wokół tematu, zastanawiając się całymi dniami, jak przekazać te wieści. Cała sytuacja potoczyła się jednak tak, że nie miała czasu myśleć o tym, w jaki sposób i kiedy im powiedzieć. Może okoliczności nie były idealne, ale wiedzieli. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej rodzice potrzebują jeszcze sporo czasu, żeby pogodzić się z faktem, że ich zięć jest wilkołakiem, a informacja o wnuku, który być może odziedziczy tę chorobę, nie sprzyjała oswajaniu się z tą myślą, ale na to mieli jeszcze dużo czasu. Zgodnie z tym, co powiedział Remus, nawet jeśli ich dziecko będzie wilkołakiem, to nie przemieni się do czasu swojej pełnoletności. Mieli więc jeszcze przeszło siedemnaście lat by się tym martwić, teraz mogli odłożyć to na bok i cieszyć się z tego, że ich rodzina się powiększy.Tego bardzo brakowało Dorze. Możliwości cieszenia się z ciąży, bo przecież cieszyła się bardzo. Było to spełnienie jej największego marzenia, lek na ranę, która sączyła się przeszło rok, po poronieniu. Gdy pozbyła się zmartwień i miała świadomość, że wszystko jest już w porządku, radość wypełniła każdą komórkę jej ciała, a to szczęście zdawało udzielać się również innym. Nawet w obliczu tego, że zaledwie tydzień temu śmierciożercy przejęli Ministerstwo, a Harry wyruszył na niebezpieczną misję, o której oni nie wiedzieli nic. Jednak jej ciąża nie była jedyną rewelacją w ich życiu. Zgodnie z poleceniem Kingsleya, który przejął pieczę nad całym Zakonem, nie wychylali się w tym momencie, badali teren, zastanawiając się, które grupy społeczne są już całkowicie inwigilowane przez śmierciożerców, szukali bezpiecznych miejsc spotkań i zastanawiali się, gdzie uderzyć, by osłabić przeciwnika. Oprócz tego Syriusz zdecydował, że czas najwyższy się przeprowadzić i właściwie już następnego dnia po powrocie Remusa, przeniósł się do domu Szalonookiego. Pierwsze kilka dni Tonks cieszyła się obecnością męża, ale potem stwierdziła, że czas najwyższy zabrać się za porządki w domu jej mentora. Z tą myślą wzięła garść proszku Fiuu i przeniosła się do Syriusza, korzystając z tego, że udało im się połączyć ich kominki w sposób niewykrywalny dla Ministerstwa.
— Widzę, że dobrze ci się mieszka — odezwała się, otrzepując popiół z ubrań i spojrzała na Blacka, który beztrosko leżał na niewielkiej kanapie. — Nie wpadłeś jeszcze w żadną czarną dziurę?
— Jeszcze nie, ale na każdym kroku znajduję fałszyskopy — powiedział, siadając wygodnie i posyłając w jej stronę rozbawiony uśmiech, a potem wyciągnął z pomiędzy poduch siedzenia niewielką kulę. — Boję się gdziekolwiek usiąść, bo zaraz jakiś wbije mi się w tyłek.
— Powinieneś docenić tą drogocenną kolekcję — stwierdziła rozbawiona i zdjęła sweter, rzucając go na krzesło. — Jesteś gotowy zabrać się za piętro?
— Sypialnie już ogarnąłem — mruknął Black, a Tonks zagwizdała z uznaniem.
— No proszę, na Grimmauld Place niechętnie robiłeś porządki — zauważyła, stając naprzeciw niego. Miała tego dnia tyle energii, że mogłaby wysprzątać cały ten dom. — To za co mam się zabrać?
— Za co chcesz, to twój dom — stwierdził Syriusz, a Tonks wywróciła oczami, łapiąc się pod boki.
— Ale chcę, żebyś czuł się jak u siebie.
— Jest mi tu naprawdę dobrze — zapewnił ją, pochylając się w jej stronę i popukał palcem w jej brzuch — prawie tak samo jak temu tutaj.
— Nie drażnij mojego dziecka — fuknęła na niego rozbawiona, odwracając się od niego i gładząc swój brzuch, który wciąż był irytująco płaski. Zaobserwowała, że od kiedy całe zamieszanie z jej ciążą się wyjaśniło, nie mogła się doczekać momentu aż jej ciążowy brzuszek zacznie być widoczny, albo aż poczuje pierwsze kopnięcie dziecka. Na myśl o tym wszystkim natychmiast się uśmiechała.
— A jego mamuśkę mogę? — zaczepił ją Black, a ona zaśmiała się głośno.
— Nie radzę — odpowiedziała, ciesząc się, że teraz może bez żadnych oporów gładzić się po brzuchu i skupiać na nim całą swoją uwagę. Wyszła z salonu na korytarz, z zamiarem udania się na piętro, żeby zobaczyć co jest do zrobienia. — Znajdziesz coś do jedzenia? Mam ochotę na coś słodkiego!
— Już się zaczęły ciążowe zachcianki? — zażartował Syriusz, trafiając w punkt, bo od kiedy ostatnie dni nie mijały pod znakiem ciągłych mdłości, to zaczęła normalnie jeść i to całkiem sporo, a co chwilę miała ochotę na coś innego. Już chciała mu odszczeknąć, żeby siedział cicho, ale w tym samym czasie spostrzegła na wieszaku obok wejścia coś, co nie pasowało zupełnie do reszty wystroju. Między innymi ubraniami wisiała jasna, beżowa kurtka, która z pewnością nie należała do Syriusza, a już tym bardziej do Moody'ego. Przez chwilę pomyślała, że to może jakaś pamiątka po Anet, ale przecież Szalonooki nie trzymałby jej na wierzchu. Chwyciła okrycie do ręki, a zaraz po tym poczuła charakterystyczną woń mazideł, która roznosiła się zawsze za jedną osobą. Black najwidoczniej zdziwiony faktem, że mu nie odpowiedziała wyszedł za nią na korytarz. — Tonks?
— Czyje to? — spytała, trzymając w garści kurtkę, chociaż domyślała się, do kogo ona należy.
— Mówiłem, że czuję się tu jak u siebie? — zapytał, uśmiechając się niczym niewiniątko i oparł się o futrynę.
— Farewell tu była? — zadała kolejne pytanie Tonks, ale tym razem w jej głosie doskonale można było usłyszeć złość.
— Właściwie to...
— Jest tutaj? — Tonks była gotowa skonfrontować się z tą kobietą w każdej chwili. Miała jej serdecznie dość, tym bardziej po tym, jak nachodziła Syriusza w jej własnym domu, jak gdyby nigdy nic. Odrzuciła kurtkę na podłogę, krzywiąc się od ziołowego zapachu. Nie lubiła jej, nie podobało jej się to, że to ona zajmowała się Blackiem, kiedy był w śpiączce. Fakt, może udało jej się go wybudzić, ale za jaką cenę? Nigdy nie wybaczy Farewell tego, co zrobiła.
— Aktualnie nie — odpowiedział już nieco mniej nonszalancko i spojrzał na Tonks niepewnie. — Zaproponowałem, żeby zamieszkała ze mną — przyznał, a cała dobra energia, która miała w sobie, nagle wyparowała. Warknęła wściekle i wyminęła go, chcąc w tej samej chwili wrócić do domu, żeby nie musieć znosić tematu tej kobiet. Syriusz odbił się od ściany i podążył za nią. — Nie sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko.
— Nie chcę jej tutaj, Syriuszu — powiedziała stanowczo, odwracając się w jego stronę, będąc w połowie drogi do kominka. — Nie życzę sobie...
— Dlaczego jej tak nie lubisz? — spytał Black, unosząc głos. Widząc zawziętość w jego oczach, Tonks poczuła delikatne ukłucie w okolicy serca, że jej przyjaciel, jej krewny, wolał stanąć w obronie Farewell. — Co ona takiego zrobiła?
— Odebrała mi kogoś bliskiego! — wrzasnęła, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
— Co ty pieprzysz, Tonks? — zapytał nerwowo Syriusz, jakby nie potrafił zrozumieć, że jego nowa kochanka czy kim ona tam była, mogła dopuścić się czegoś złego. Dora zacisnęła pięści i wycedziła chłodno:
— Przez nią straciłam Laurę...
— Laura zginęła w ataku na dom Dedalusa! — Tym razem to on uniósł głos, a słysząc to wyjaśnienie, które musiała wpychać wszystkim, zaśmiała się gorzko:
— Wszyscy tak myślą, wszystkich musiałam okłamać.
— Tonks? — szepnął, spoglądając, jak jedna łza spływa po jej policzku. — Powiedz prawdę. Co zrobiła Altheda?
Nimfadora skrzyżowała ręce na piersi, czując, że bez tego w jakiś sposób by się rozpadła. Spojrzała na Blacka, który zdawał się być równie niepewny, co ona. Jego błagalne spojrzenie wwiercało się w nią, jakby jej kolejne słowa miały zaważyć o tym, czy jego świat jest prawdziwy, czy może jest jedynie nietrwałą iluzją. Dora nie zamierzała go okłamywać, sam nie miał przecież skąd wiedzieć, z kim przyszło mu się zejść. Uniosła smutne spojrzenie na niego i wyznała:
— Spiskowała ze śmierciożercą.
***
Spoglądał ze strapioną miną w okno, czekając aż jego żona wróci. Wolał nie ingerować w jej plany sprzątania domu Szalonookiego. Wszystko, co tam było, należało do Dory i to ona powinna decydować, co zostawić, a co wyrzucić. Z resztą ona i Syriusz to taka mieszanka wybuchowa, że w takich chwilach lepiej trzymać się z daleka. Jeżeli miał być szczery, to musiał przyznać, że porządku z tego nie będzie, a jedynie jeszcze większy bałagan. Cieszyło go jednak to, że Dora wyszła z domu rano, zanim zdążył przynieść gazetę, która nie informowała o niczym dobrym. Nie chciał nawet wiedzieć, jak zareaguje jego żona na te wieści, ale stres był ostatnim czego potrzebowali. Właściwie powinien ograniczać Tonks wszelkich zmartwień, bo wiedział, jak bardzo emocjonalną osobą była. Istniały jednak sprawy, których nie mógł zataić, chociaż z pewnością ją zranią. A artykuł, który przed nim leżał, z pewnością był jedną z tych rzeczy. Westchnął ciężko, zastanawiając się w jaki sposób powie Tonks, kiedy usłyszał głośny brzdęk pogrzebacza i równie donośne przekleństwo, które wyrwało się z ust jego żony. Zmarszczył brwi, było o wiele za wcześnie, żeby wróciła. Chyba że dobrze przewidział szansę na współpracę między nią i Syriuszem w kwestii sprzątania.— Wszystko w porządku, kochanie? — spytał donośnie, wstając od stołu, a w odpowiedzi usłyszał kolejne przekleństwo.
— Zgadnij, kto mieszka z Syriuszem? — krzyknęła Dora, potykając się o dywan i klnąc po raz trzeci. A Remus westchnął i powiedział pierwszą myśl, która przyszła mu do głowy:
— Altheda?
— Wiedziałeś o tym? — spytała z wyrzutem, natychmiast zjawiając się w kuchni i piorunując ją wzrokiem, jakby był czemuś winny.
— Widać, że mają się ku sobie — odparł jedynie, co wcale nie uspokoiło Dory. Remus nie wiedział, jak zareagować, tym bardziej, że dopiero teraz zdał sobie sprawę na jakim etapie musi być Syriusz i Altheda. Znał Blacka od zawsze, mieszkali razem przez całą swoją edukację i nieraz przyszło mu natknąć się na jakąś dziewczynę w objęciach jego przyjaciela. Za czasów Hogwartu był to widok tak częsty, że powinien był się do tego przyzwyczaić. Właściwie to co tydzień Syriusz spotykał się z inną dziewczyną, która dość szybko lądowała w ich dormitorium. Było to jednak tak dawno, a sam Black po ukończeniu szkoły zapomniał o panienkach i zaangażował się w działalność Zakonu. Potem, gdy spotkali się ponownie po tylu latach, Remus myślał, że obaj będą kawalerami do końca życia. Tak się jednak nie stało, bo zakochał się w Tonks. Skoro on mógł znaleźć drugą połówkę, to czemu Black nie miałby tego zrobić? Faktycznie jego nagłe zbliżenie było nieco szokujące, a Remus nie miał okazji się nad nim zastanowić, bo... cóż miał swoje zmartwienia na głowie i widok Syriusza i Althedy w namiętnym uścisku na jego kanapie nie zrobił na nim takiego wrażenia, jak powinien. Bo przecież Black wybudził się niedawno, a przed zapadnięciem w śpiączkę nie znał Farewell, byli więc dla siebie zupełnie obcy. A może... Syriusz przecież twierdził, że wszystko słyszał, że przez cały czas, gdy spał, miał świadomość tego, co dzieje się dookoła niego. Może ten okres, kiedy Altheda go pielęgnowała, stał się jakąś podwaliną dla ich bliskości? To mogło być możliwe, niemniej jednak, żeby zamieszkać ze sobą tak szybko? Zobowiązania w relacjach damsko-męskich nie były w stylu Syriusza, a i Altheda zdawał się być raczej osobą o zdrowym rozsądku... — Powinien był spytać cię o zdanie.
— Nigdy bym się na to nie zgodziła — fuknęła wściekle Tonks.
— Doro...
— Nie! — przerwała mu natychmiast, a jej włosy nastroszyły się niebezpiecznie. — To przez nią Laura...
— To przez nią Laura nie zrobiła tego, co planowała w najbardziej bezmyślny sposób — dokończył za nią Remus, próbując przemówić żonie do rozumu. On również nie był zadowolony z tego, jak to wszystko się potoczyło, ale nadal nie wiedział, jak inaczej mogliby rozwiązać ten problem.
— Nie próbuj jej bronić! — syknęła wściekle, miażdżąc go spojrzeniem.
— Musisz w końcu zrozumieć, że to była decyzja Laury — powiedział stanowczo i złapał ją za ramiona, nim zdążyła się obrócić i wyjść z kuchni. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział dosadnie: — To ona zdecydowała, a my pomogliśmy jej wcielić plan w życie w jak najbezpieczniejszy sposób.
— Gdyby nie spiskowała z McCorrym...
— To ten nadal miałby na przedramieniu Mroczny Znak i Voldemort od razu by ich znalazł i zabił — powiedział, a Dora aż zadrżała, słysząc te słowa. — Gdyby świat był idealny, każde z nas postąpiłoby inaczej, ale taki nie jest. Podjęliśmy takie, a nie inne decyzje, bo w tamtym momencie wydawały nam się najlepszym rozwiązaniem — stwierdził już łagodniej i objął ją mocno, chcąc chociaż odrobinę tego ciężaru wziąć na siebie. — Nie zmienimy tego, co już się stało, Doro.
— Chciałabym mieć pewność — wyszeptała cicho, pozwalając się powoli uspokoić.
— Na razie pozostaje nam wiara — odparł Remus, kładąc dłoń na brzuchu swojej żony. Pogładził go delikatnie, a Dora wtuliła się w jego ramiona jeszcze mocniej. To prawda, pozostawała im tylko wiara. W to, że Laura podjęła słuszną decyzję i jest bezpieczna, że ich dziecko urodzi się zdrowe i będzie mogło dorastać w bezpiecznym świecie, że wszystko to, co się teraz działo, nie dosięgnie ich rodziny. Westchnął ciężko, wiedząc, że nie utrzyma zbyt długo w tajemnicy informacji ogłoszonych przez Ministerstwo. Chociaż chciał uchronić Dorę przed strachem, nie mógł tego zataić. — Muszę ci coś pokazać.
Dora spojrzała na niego nieprzeniknionym wzrokiem, a potem zerknęła w stronę gazety, na której Remus trzymał dłoń. Wzięła do ręki Proroka i przeczytała nagłówek:
SEVERUS SNAPE NOWY DYREKTOREM HOGWARTU
— Oczywiście... — mruknęła ze złością, a potem dodała z ironią: — Snape to idealny kandydat. — Remusowi nie do końca chodziło właśnie o ten artykuł, ale musiał przyznać, że było to równie niepokojące. Wybór Snape'a na dyrektora faktycznie był dość oczywisty, w końcu jako jedyny z całej rzeszy śmierciożerców, miał doświadczenie w edukacji. Lupin aż się trząsł ze wściekłości, gdy myślał o tym, że ten zdrajca, który śmiał podnieść różdżkę na Dumbledore'a, teraz będzie zajmował jego miejsce. To Minerwa powinna zastąpić Albusa, tylko ona była godną następczynią dyrektora. A Snape nie dość, że będzie się teraz szczycić stanowiskiem, to dopuścił do tego, żeby mugoloznawstwa i OPCMu nauczało rodzeństwo Carrow, dwóch zwyrodnialców miało mieć dostęp do niewinnych dzieci. Tym bardziej, że wprowadzili obowiązek szkolny. Wcześniej, chociaż była pozostawiona w tej kwestii dowolność, większość rodziców i tak posyłała dzieci do Hogwartu, teraz nie mieli innego wyjścia. Pytanie co z tymi, którzy pochodzili z mugolskich rodzin. Już dorośli nie mieli łatwo i musieli drżeć o własne życie, a co dopiero nieletni uczniowie? Bał się nawet myśleć, jakie nowe metody nauczania wprowadzi Snape. — A co z pozostałymi nauczycielami? Z McGonagall i Sprout?— Nie wiadomo... — przyznał, ale po chwili natychmiast dodał: — Gdyby coś się stało, już byśmy wiedzieli.
— Skąd? — spytała drżącym od emocji głosem i zmiażdżyła gazetę w dłoniach. — Prorok to szmata, którą Voldemort wyciera sobie gębę!
— Gdyby wydarzyła się jakaś tragedia, ktoś z grona pedagogicznego by nas poinformował — zapewnił ją, chcąc także w to wierzyć. To byli również i jego nauczyciele, a nawet współpracownicy i znał ich doskonale. — Póki są bezpieczni, nie wychylają się. Znasz ich, zrobią wszystko dla dobra uczniów — powiedział, stając za jej plecami i spoglądając na zmiętą gazetę w jej dłoni. — Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć — mruknął, wyjmując Proroka z jej rąk i rozprostował go. — Spójrz na drugą stronę.
Pierwszym, co rzucało się w oczy, było duże zdjęcie pięciu osób. Pośrodku stała Dolores Umbridge, uśmiechając się szeroko i sztucznie. Po jej obu stronach stało po dwóch mężczyzn. Większość Remus rozpoznał, trudno pomylić szemrane gęby Yaxleya i Traversa z kimkolwiek innym, a widok Dawlisha z pewnością był tym, co spowodowało drżenie u Dory. Ten sam człowiek, który szpiegował jej działania w Hogsmeade miał być teraz członkiem komisji, która mogła uderzyć w ich rodzinę. Nie pospieszał jej, pozwolił ogarnąć wzrokiem zdjęcie, przeklnąć cicho pod nosem i dopiero wtedy skupić się na artykule.
— Tata... — szepnęła, odwracając się do niego i spojrzała mu prosto w oczy. Widział to przerażenie, czuł jak w strachu serce przyspiesza, a wraz nim i oddech. Dora rozejrzała się w panice i nerwowo oblizała wargi. — Co to dla niego oznacza?
— Nic dobrego... — przyznał cicho, obejmując ją mocno. Drżała w jego ramionach, próbując się nie rozpłakać, a on nie potrafił zapewnić jej, że wszystko będzie dobrze. Przyszłość Teda Tonksa i wszystkich mugolaków była teraz bardzo niepewna. Komisja Rejestracji Mugolaków była w rzeczywistości idealnym narzędziem do dyskryminacji czarodziejów, którzy nie mieli czystej krwi. Nie każdy mógł przecież udowodnić, że miał wśród przodków kogoś z mocą. A Remus i tak wątpił, żeby chodziło o samą rejestrację. Komisja bez względu na wszystko będzie próbowała udowodnić swoją bzdurną teorię, że mugolaki wykradły w jakiś sposób magię, będą łamać im różdżki, zwalniać z pracy i posuną się do najgorszego świństwa by zepchnąć ich na margines społeczny. Można powiedzieć, że doprowadzą do tego, że mugolacy będą na równi z wilkołakami.
— Jeśli się nie zarejestruje, będzie w ogromnym niebezpieczeństwie — zauważyła z przejęciem Dora, spoglądając na niego z przestrachem, jakby miał ją zapewnić, że jest rozwiązanie.
— Rejestrując się wcale nie będzie bezpieczniejszy, śmierciożercy wprowadzają politykę antymugolską i będą się z tym wiązać liczne represje — przyznał dość niechętnie, wiedząc, że nie tego oczekiwała jego żona. — Trzeba liczyć jedynie na to, że będą łaskawi dla tych, którzy jawnie się nie sprzeciwiają władzy.
***
Cisza zawsze wydawała mu się złowroga. Było w niej coś przytłaczającego, coś przerażającego i paraliżującego. Nie bez powodu mówi się przecież, że cisza trwa tuż przed burzą. On sam zawsze robił wokół siebie sporo hałasu, co prawda zwalał to na buntowniczą naturę i huncwocki dryg, ale w rzeczywistości bał się ciszy. Bo cisza zawsze przynosiła wraz z sobą coś złego...Nie znosił tego, z jaką łatwością za każdym razem przychodziło mu się zachłysnąć szczęściem, a raczej jego ułudą. Dawał się nabrać tak jakby wcale nie był mistrzem psotników... I za każdym razem gorzki smak prawdy dręczył go wręcz boleśnie. Po co cokolwiek zmieniał w swoim życiu, skoro i tak kończyło się to zawsze tak samo? Zbuntował się przeciwko rodzinie, cieszył się niezależnością, a przez to nie udało mu się nawrócić Regulusa. Zmienił plan i przekazał rolę Strażnika Tajemnicy Glizdogonowi, uważał, że przechytrzył wszystkich, a potem musiał opłakiwać przyjaciół. Uciekł z Azkabanu i spotkał się z Harrym, myślał, że jest wolny, a i tak musiał się ukrywać. I teraz... Wybudził się ze śpiączki, wydawało mu się, że dostał nową szansę, bez oskarżeń, jako wolny człowiek, mogący wszystko, wydawało mu się, że po tylu latach, gdy już zdawało się to niemożliwe, w końcu spotkał kobietę, do której chyba poczuł coś więcej, która była lekarstwem na wszystkie jego ułomności, a tymczasem ona zrobiła coś, czego nie potrafił wybaczyć...
Nawet nie drgnął, gdy usłyszał dźwięk zamka. Wiedział, kto jest po drugiej stronie. W tym domu mogły zjawić się tylko trzy osoby. Tonks, która już raczej nie wróci tutaj w najbliższym czasie. Remus, chociaż ten pewnie właśnie uspokaja żonę i to by było zbyt szybko by wyruszył na akcje mediacyjną. Chociaż ta dwójka i tak skorzystałaby z kominka, którego szyb był połączony jedynie z tym w domu Lupinów. No i ona... Altheda... Jego Ally, która zniknęła rano po nieprzespanej nocy, by zabrać ze swojej kawalerki, a właściwie to już nie jej, ostatnie rzeczy i przenieść się do jego domu na stałe. To miał być ich dom. Ta myśl była niezwykle gorzka i boleśnie zaległa na dnie jego serca, budząc w nim wściekłość.
— Wybacz, że to tyle zajęło — powiedziała, stając w progu, a w nim wzmogła się chęć by krzyczeć. Jej głos, ten sam, który koił wszystkie jego nerwy, teraz zdawał się być czymś, co rozrywało jego jaźń na drobne kawałki. Podeszła do niego, obserwując bacznie jego ściągnięte brwi i usiadła na przeciwko, pytając: — Co się stało?
— Zamierzałaś mi powiedzieć? — spytał, a jego głos był tak pusty i pozbawiony jakichkolwiek emocji, że sam poczuł ciarki na plecach.
— O czym? — Zdawała się być całkowicie zdezorientowana, byłby skłonny jej uwierzyć w każde słowo, gdyby nie dostrzegł tego cienia, który pojawił się w głębi jej oczu. To właśnie ją zdradziło.
— Nie mieliśmy czasu pogadać o sobie, o tym, co dla nas ważne — stwierdził beztrosko, diametralnie zmieniając swój ton i odrzucił włosy do tyłu. Uśmiechnął się przy tym potulnie, nie kryjąc sztuczności, która chyba najbardziej przerażała Althedę, bo ta zamarła w bezruchu, a jedynie jej oczy lustrowały jego twarz, szukając jakiegokolwiek pocieszenia. — Pozwól, że zacznę. Uwielbiam łamać zasady i konwenanse — przyznał dumnie, z gracją przykładając dłoń do własnej piersi w geście, który wskazywał uznanie dla samego siebie. — Każdy punkt regulaminu szkolnego łamałem wielokrotnie i złamałem wszystkie zasady obyczajowe, zostając Gryfonem i przyjaźniąc się ze zdrajcami krwi i mugolakami. Ale jest w błędzie ten, kto myśli, że sam nie mam zasad, które byłyby dla mnie świętością — objaśnił z najwyższą powagą, jakby prezentował swoje dokonania dziejowe. Altheda nie odezwała się nawet słowem, właściwie to zdawało się, że przestała nawet oddychać. Syriusz nie robił sobie z tego nic. Dalej grał w swoją grę. — Wbrew pozorom jestem osobą bardzo zasadną. Jest wiele cech, które cenię, Ally, ale wystarczy jedna wada bym skreślił daną osobę — powiedział dosadnie, mocno akcentując zdrobnienie jej imienia, którym posługiwał się niezmiennie od momentu, gdy postanowili, że połączy ich coś więcej niż platoniczna opieka zdrowotna. I to był ten moment, w którym Altheda nie wytrzymała, a na jej twarzy pojawił się autentyczny strach. To tylko spotęgowało w Blacku złość, bo już nie silił się na łagodny, przesadnie przyjazny ton. — Brzydzę się złem i kłamstwem, ale przede wszystkim zdradą. — Zerwał się na równe nogi, nie mogąc już usiedzieć na miejscu. Gdy spoglądał na nią z góry, wydawała się być przerażona i kto wie, może ten widok obudziłby w nim jakąś litość, ale nie w tej kwestii. — Najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała to fakt, że nazwano mnie zdrajcą, że ktoś mógł pomyśleć, że zdradziłbym Zakon i moich najbliższych przyjaciół. Brzydziłem się moim własnym bratem, który został śmierciożercą. Nie wyobrażam sobie podać ręki komuś, kto ma coś wspólnego ze śmierciożercami, a co dopiero dzielić z kimś takim życie — powiedział bez zająknięcia, a jego głos był tak lodowaty, że słowa bolały znacznie bardziej, niż gdyby zostały wykrzyczane. Dostrzegł łzy w jej oczach. Jeszcze wczoraj uznałby to za najbardziej przejmujący widok, ale nie dziś... — Więc odpowiedz mi, Althedo, tylko szczerze, czy spiskowałaś ze śmierciożercą za plecami Zakonu?
— To nie tak... — wyszeptała, wpatrując się w niego, a on zaśmiał się głośno.
— Oczywiście, że nie — odparł ironicznie, odwracając wzrok. — Nie zostanę tutaj nawet chwili dłużej — postanowił, nie wiedząc, jak mógłby nadal przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Powinien ją wyrzucić, kazać wracać skąd przyszła, ale wiedział doskonale, że nie ma dokąd wracać. Podszedł natychmiast do kominka i nim zdążył zgarnąć garść proszku i zniknąć, odwrócił się, mówiąc: — Zdradziłaś nas, a ja brzydzę się zdradą.
Nareszcie jest! Już nie mogłam się doczekac. Przeczytałam jakiś czas temu całość z zapartym tchem i codziennie sprawdzam czy nie ma kolejnego!
OdpowiedzUsuńDodatkowo muszę Ci zgłosić, że nie widać polskich znaków (może zmieniłaś czcionkę?)
Cieszę się, że poświęciłaś kawał swojego czasu na przeczytanie tego opowiadania! Dziękuję za to!
UsuńDziękuję również za informację. Nie zmieniłam czcionki, u mnie na komputerze wszystkie znaki polskie są, ale na telefonie już nie... Nie wiem, skąd wynika ten błąd, bo czcionka jest jedną z podstawowych i nie powinno być problemu. Spróbuję jednak jakoś na to zaradzić. Może nowym szablonem?
Wychodzi na to, że Blogger przestał uznawać Cambrie jako podstawową czcionkę i kiedy skopiowałam tekst z dokumentu uznał znaki polskie za obce. Nowe rozdziały będą pojawiać się z inną czcionką, a poprzednie będę powoli zmieniać.
Usuń