Dom rodzinny Tonksów widział niejedną kłótnię i trzeba przyznać, że zawsze były one głośne. Nie można się było temu dziwić, skoro mieszkała tam przez wiele lat bardzo buntownicza osóbka, a i jej rodzice mieli dość silne charaktery. Wielu mogło zazdrościć Tedowi cierpliwości, bo przez ćwierć wieku ze spokojem wysłuchiwał krzyków swojej żony i córki, które nie mogły dojść do porozumienia na wielu płaszczyznach, często bardzo błahych i codziennych - a to porządek, a to lenistwo, a to przewrażliwienie, czepialstwo czy niezdarność. Niekiedy rykoszetem obrywał również i on, kiedy poparł młodzieńcze zapędy córki i Andromeda robiła mu później karczemną awanturę za brak współpracy rodzicielskiej, albo gdy jednak ojcowska troska nakazywała mu postawić granice i wtedy to Dora trzaskała drzwiami, krzycząc. Dlatego też kolejna kłótnia nie powinna nikogo dziwić, a jednak różniła się nieco od innych. Zazwyczaj przybierali stałe rolę, gdzie Nimfadora i Andromeda były stronami konfliktu, a Ted cichym mediatorem i obserwatorem wydarzeń. Tym razem, a właściwie to w ostatnim czasie, to ojciec spierał się z córką, a matka bezradnie załamywała nad nimi ręce.
Od nadmiaru emocji aż trzeszczało w powietrzu. Czy to było spowodowane sprawą, z którą Lupinowie przyszli do Tonksów? Trudno powiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że już w progu było widać, że Dora i Remus są nabuzowani i ciężko im się uspokoić. Nic dziwnego, bo to był wyjątkowo ciężki dzień. Na początek Tonks wybrała się do Syriusza, gdzie ten zrzucił na nią bombę w postaci informacji, że mieszka on z Althedą, co skończyło się kłótnią, a Dora zdradziła Blackowi, że Farewell zawarła układ ze śmierciożercą. Gdy wróciła wściekła, Remus czekał na nią z fatalnymi informacjami. Snape został dyrektorem Hogwartu, a ministerstwo utworzyło Komisję Rejestracji Mugolaków. O ile pierwsza sprawa była beznadziejna, to druga była odrażająca i nieludzka, a co gorsza bezpośrednio dotyczyła rodziny Dory, a dokładniej mówiąc jej taty. W tych wszystkich emocjach również pokłóciła się z Remusem o sprawę Laury, McCorry’ego i Althedy. A gdy podjęli decyzję, że nie ma na co czekać i trzeba sprawdzić, jaki stosunek do rejestracji mają jej rodzice, w ich kominku pojawił się Black, który bez żadnych wyjaśnień, oznajmił im, że wprowadza się z powrotem chociażby na kilka dni, bo nie może mieszkać u Moody’ego. Okazało się, że i on pokłócił się z Farewell i nie ma zamiaru z nią przebywać. Z tego z kolei wywiązał się kolejny konflikt, bo Dora nie chciała pozwolić Althedzie mieszkać w domu Szalonookiego, który był przecież jej własnością, a Syriusz okazał się posiadać resztki kultury i nie miał zamiaru wyrzucić kobiety na ulicę. Spór zakończył Remus, mówiąc, że nie mają teraz na to czasu i razem z żoną przeniósł się do teściów, nim którekolwiek z nich zdążyło ochłonąć. Oczywistym więc było, że ich wizyta również musi zakończyć się kłótnią. To było po prostu nieuniknione. I chociaż z początku Tonks zdawała się myśleć trzeźwo i opanować całą sytuację, to nerwowość wzięła nad nią górę, gdy na pytanie, kiedy Ted planuje jechać do ministerstwa, żeby zdążyli to jakoś wszystko zaplanować i ubezpieczyć go, on odpowiedział, że wcale się tam nie wybiera.
— Ale jak to nie masz zamiaru się zarejestrować? — krzyknęła Tonks, chociaż był to bardziej wyraz szoku niż złości, która miała dopiero nadejść. Przyszła do rodziców z nadzieją, że zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby w obliczu tej popapranej polityki antymugolskiej jej tata był bezpieczny. Zgadzała się całkowicie z Remusem, który twierdził, że ci, którzy nie będą się sprzeciwiać, mają największe szanse. Chciała zaplanować odprowadzenie ojca przed Komisję z jakąś obstawą, żeby nic mu się tam nie stało, żeby w razie czego ktoś mógł zareagować, a on oświadczył, że nie ma zamiaru tam pójść.
— Po prostu — odpowiedział spokojnie, rozsiadając się na fotelu. Tonks zbladła i spojrzała na Andromedę, szukając u niej wsparcia.
— Mamo!
— Też próbowałam go namówić, skarbie — odparła smutno Andromeda, a po jej minie można było śmiało wywnioskować, że podobna dyskusja miała już miejsce i nie poszła po jej myśli.
— Nie rozumiesz, że odmawiając, wpisujesz się na listę egzekucyjną? — krzyknęła ze złością, mierząc ojca wściekłym wzrokiem. Przecież mogli być pewni, że jeżeli jakiś mugolak nie przyjdzie do ministerstwa sam, to oni przyjdą po niego i nie będą wówczas łagodni.
— Nie dramatyzuj… — mruknął Ted.
— O nie! Nie będziesz tak do mnie mówić — huknęła wściekle, a złość była tak widoczna, że aż włosy jej się zjeżyły — nie ty… Musisz się zarejestrować. Koniec i kropka.
— To wy zrozumcie, że to nic nie da w naszym przypadku — powiedział, a jego spokojny ton przybrał nieco inną, bardziej nerwową barwę, którą tak usilnie starał się ukryć.
— A czym nasza rodzina różni się od innych? — spytała rozeźlona Andromeda i trzeba było przyznać, że ona i jej córka w takich momentach były do siebie niezwykle podobne. Nic dziwnego, że przez tyle lat Ted nie wtrącał się zbyt chętnie w ich kłótnie.
— Tym, kochanie, że moja szwagierka jest śmierciożercą, i to wysoko postawionym — stwierdził, wracając do swojego beztroskiego tonu, który zupełnie nie pasował do tej sytuacji. — Jej mąż już raz tu się zjawił, żeby cię torturować. Nie muszę chyba wspominać, że Bellatrix ma obsesję na punkcie Dory i co krok próbuje ją zabić. Do tego ten cały Zakon… — wyliczał, a nikt z obecnych nie mógł się z nim nie zgodzić. Rzeczywiście byli w nieciekawej sytuacji. Ted nie był byle jakim mugolakiem, a między jego rodziną a śmierciożercami było zbyt wiele powiązań, żeby mogli dać mu spokój. — Czy się zarejestruję, czy też nie, za moje nazwisko i tak postawią na mnie krzyżyk.
— Co więc zamierzasz? — zapytał Remus, odzywając się po raz pierwszy, od kiedy się zjawili. Jego teść rzucił mu krótkie, niezbyt przychylne spojrzenie, jakby chciał stwierdzić, że to nie jego sprawa, ale najwidoczniej się powstrzymał, bo wzruszył jedynie ramionami i stwierdził:
— To się zobaczy…
— Jak możesz tak mówić? — krzyknęła Dora, robiąc kilka nerwowych kroków.
— Nie chcę kolejny dzień obserwować śmierciożerców pod moim domem — fuknęła Andromeda, na co jej córka zamarła w miejscu i spojrzała zszokowana na matkę.
— Słucham?
— Wczoraj cały dzień pod oknami stało dwóch ludzi z ministerstwa, a nie śmierciożerców — wyjaśnił jej tata, a jego spokój w tej sytuacji był bardzo irytujący.
— Teraz to niewielka różnica — mruknął Remus podchodząc do okna i wyglądając ukradkiem czy nikt się nie czai pod domem. Najwidoczniej nikogo nie było, bo oparł się o ścianę, pozostając jednak w dogodnym do obserwacji miejscu.
— Remus ma rację — zgodziła się z mężem Nimfadora. — Podpisujesz na siebie wyrok.
— To co mam zrobić? — spytał Ted, pozwalając w końcu wybrzmieć swojej złości.
— Na początek, ukryć się — zaproponował Remus z całkowitą powagą, co chwila zerkając na ulicę skryty za firanką. Ojciec Dory prychnął kpiąco:
— Świetny plan…
— Jesteś obserwowany i masz rację, czego byś nie zrobił, rezultat może być ten sam — stwierdził Lupin, ignorując zachowanie swojego teścia. Nie ważne teraz były ich relacje czy jakieś zatargi. — Nie możesz tu zostać.
— To mój dom! — sprzeciwił się Ted, na co od razu odpowiedziała jego córka:
— Nie jesteście tutaj bezpieczni!
— Tonks ma rację. — Remus pokiwał głową, marszcząc czoło i zastanawiając się nad czymś.
— Więc gdzie mamy się udać? — spytała Andromeda, załamując ręce. Widać było, że ta sytuacja zbyt wiele ją kosztuje i Remus nie dziwił się, że w takich czasach nie chciała opuszczać swojego domu, który kojarzył jej się z bezpieczeństwem. Niestety rzeczywistość była inna i Tonksowie doświadczyli już, że nie mogą być spokojni.
— Do jedynego domu, do którego nie wdarli się śmierciożercy — stwierdził, nie zastanawiając się już dłużej, bo nic lepszego by nie wymyślił. Wyjście z tej sytuacji było jedno. — Zamieszkacie z nami.
— Nie, mamy swój dom i go nie opuścimy! — sprzeciwiła się natychmiast Andromeda, a Remus wolał nie roztrząsać tego, czy było to spowodowane potrzebą pozostania w domu czy niechęcią do mieszkania z zięciem, który… no cóż, nie spełnia oczekiwań. Widział jednak, z jaką wdzięcznością spojrzała na niego Dora i to mu wystarczyło.
— To tylko tymczasowe, mamo — odezwała się, próbując przekonać matkę. — U nas będziecie bezpieczni.
— Już wolałabym, żebyście sprowadzili się do nas — stwierdziła Andromeda, skacząc wzrokiem po wszystkich zebranych. — Mamy więcej miejsca…
— I śmierciożerców pod domem — skwitowała Tonks, krzyżując ręce na piersi.
— Jesteście małżeństwem z krótkim stażem, ostatnim czego wam potrzeba to rodzice na głowie — rzuciła, zerkając na Remusa, jakby miał właśnie w tym momencie stanąć w obronie ich prywatności i przyznać jej rację, co jednak się nie miało miejsca.
— Co się miało stać, już się stało — zauważyła Dora, wskazując na swój brzuch. — Nie szukaj wymówek, mamo.
— Może Syriusz znalazłby dla nas miejsce w domu Moody’ego? — Andromeda była głucha na kolejne argumenty. Wymyślała wszystko, żeby tylko odseparować siebie i męża od córki i zięcia. Być może obawiała się, że niechęć Teda do Remusa wpłynie nazbyt negatywnie na ich relacje, a może po prostu wolała dać im trochę przestrzeni. Wiadomo było jednak to, że u Moody’ego nikt nie zamieszka w tej chwili, nawet Syriusz, ale o tym, że nie tylko oni będą lokatorami Lupinów, woleli na razie nie wspominać.
— U Szalonookiego trzeba jeszcze sprawdzić każdy kąt, bo można natknąć się na niemiłą niespodziankę… — stwierdziła Dora, krzywiąc się nieznacznie, a mówiąc o niespodziance, miała na myśli Althedę. — Zamieszkacie u nas i tyle!
— Starych drzew się nie przesadza, Doro…
— Nie mam zamiaru tego słuchać! — postanowiła Tonks i nie mówiąc nic więcej, sięgnęła po różdżkę, przywołała jakąś torbę i podchodząc do komody, otworzyła wszystkie szuflady. Z zaangażowaniem zaczęła wpychać wszystko do torby.
— Co ty robisz? — zdziwiła się Andromeda.
— Pakuję was — oznajmiła, jakby to było oczywiste, a gdy wzięła do ręki jakąś szpetną szkatułkę, rzuciła ją w kąt, mówiąc: — To można wyrzucić… O i ostrzegam, że nie zabieramy tego paskudnego wazonu z przedpokoju — zauważyła, uśmiechając się szeroko. — Właściwie to mam zamiar go stłuc, by tradycji stała się zadość.
— Opanuj się, dziecko! Nigdzie nie idziemy… — zareagowała Andromeda, podbiegając do córki i wyrywając jej z rąk jakiś materiał. — Oh, nie tak, to z jedwabiu…
— To wy zacznijcie myśleć! — krzyknęła, odrzucając torbę na bok. — Mamy wojnę i chcę mieć was blisko siebie. Chcę wiedzieć, że nic wam nie grozi, a nie czekać na dzień, gdy zobaczę Mroczny Znak nad domem. Poza tym… — dodała już spokojniej i spoglądając wymownie na matkę, położyła dłoń na brzuchu. — Liczyłam, że mi pomożesz. Teraz, mamo, będę potrzebować was jak nigdy wcześniej.
Ten argument był nie do zbicia i właściwie mogli od tego zacząć, bo gdy Andromeda spojrzała na swoją córkę, nie potrafiła jej odmówić. Co więcej w jej oczach można było dostrzec prawdziwe wzruszenie, które mówiło, że nic nie odciągnie jej od Dory, która jako przyszła mama potrzebowała obecności własnej matki.
— Teddy? — spytała Andromeda i spojrzała na męża, tuląc jednocześnie Dorę. — Co ty na to?
— Nie raz już mówiłem, że odkąd Dora nie mieszka z nami, jest zbyt cicho — stwierdził Ted, wzruszając ramionami, czym zszokował wszystkich. Zarówno Remus, jak i Dora, a nawet Andromeda twierdzili, że to raczej on będzie się najbardziej sprzeciwiał. Tymczasem wydawał się być całkiem zadowolony obrotem spraw.
— Zgadzasz się? — zdziwiła się Dora, spoglądając niepewnie na ojca.
— Nie mam innego wyjścia, prawda? — westchnął, a jego córka rzuciła mu się na szyję, dziękując tak, jakby podarował jej najwspanialszy prezent na świecie. Tylko Remus spoglądał niepewnie przez okno, bojąc się tego, co może wyniknąć z ich wspólnego mieszkania. Jednak dla niego najważniejsze było to, żeby jego rodzina była bezpieczna, a czy Ted tego chciał czy nie, byli teraz rodziną.
***
Dziwnie było przebywać w tym miejscu, które choć należało do niej, zdawało się być niezwykle odległe. Spoglądała na ściany, na liczne plakaty, puchaty dywan, idealnie zasłane łóżko z niebotyczną ilością poduszek w różnych kształtach i strukturach, a także na zbitą ramkę ze zdjęciem jej przyjaciół, która stała na szafce. Uśmiechnęła się wspominając, ile przeżyła w tym pokoju, ile razy był jej schronieniem i miejscem, w którym czuła się bezpiecznie. Każdy element jej dzieciństwa i wczesnej młodości krył się gdzieś w zakamarkach tych czterech ścian. Nic więc dziwnego, że chciała w nim spędzić trochę czasu, podczas gdy jej rodzice pakowali swoje rzeczy przed przeprowadzką do jej aktualnego domu.
— Nie musisz żegnać się z tym miejscem, kochanie — stwierdził Remus, stając za nią i zamykając za sobą drzwi. On również nie chciał przeszkadzać w zamieszaniu, które miało teraz miejsce w pozostałych pokojach domu.
— W pewnym sensie chyba powinnam — mruknęła, obejmując się ramionami i wzdychając ciężko. Właściwie powinna zrobić to już dawno. To, że na przestrzeni ostatnich kilku lat nieustannie stąd uciekała i później wracała, było niezdrowe. Kiedy wybiegła z domu i wprowadziła się do mieszkania Sary po kłótni z Laurą, mogła jeszcze wrócić, ale potem więcej przebywała na Grimmauld Place niż we własnym pokoju. Znowu zawitała do siebie po rozstaniu z Remusem, a i wtedy nie trwało to długo, bo planowała przecież kupno czegoś własnego. To również nie doszło do skutku, bo dostała propozycję od Dumbledore’a i zamieszkała w Hogsmeade, a potem… Potem już nigdy nie wróciła, bo miała nowy dom wraz z mężem. Nigdy nie wyprowadziła się całkowicie, nigdy nie pożegnała tego miejsca i nie postawiła grubej kreski między przeszłością, która miała stać się sentymentalnym wspomnieniem, zaledwie miejscem odwiedzić, a teraźniejszością, w której pragnęła budować przyszłość. — Nie jestem już dziewczyną, która tu mieszkała.
— Czy słyszę w twoim głosie nutkę żalu? — spytał Remus, kładąc dłonie na jej ramionach.
— Skończ… — jęknęła, wywracając oczami i podeszła do jednego z wielu plakatów, które na trwałe przymocowała do ściany. Na większości z nich można było dostrzec Kirleya Duke’a, jej dawną miłość, idola i kochanka, o którym śniła jako nastolatka. Teraz również mógł się pojawić w jej snach, ale wtedy te stałyby się koszmarem. — Ugh, Nie wierzę jak mogłam kochać się w tym gnojku przez tyle lat…
— Nie wierzę, że nie dałem mu w pysk… — mruknął Remus, a Dora obróciła się w jego stronę, uśmiechając się tajemniczo i zadziornie. — Co?
— Lubię, gdy wychodzi z ciebie huncwot — powiedziała, przygryzając wargę, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To prawda, Remus, który uderzyłby Duke’a był piękną wizją, która właściwie o mały włos, a by się sprawdziła. Może gdyby Fatalne Jędze przybywały w ich Kwaterze Głównej, tak by się stało… Sama roześmiała się na tą myśl i podeszła do łóżka, z którego zgarnęła puchatą poduszkę w kształcie gwiazdy. Przygładziła ją delikatnie i stwierdziła: — Gdybyśmy mieli córeczkę, to zostawiłabym to wszystko dla niej…
— A jeśli to będzie chłopiec?
— To będzie miał problem — oznajmiła, uśmiechając się szeroko. Właściwie jeszcze nie zastanawiała się nad tym, jakiej płci będzie jej dziecko. Było jeszcze za wcześnie, żeby jakiekolwiek badania wykazały czy będzie miała córkę, czy może syna. Przytuliła do siebie poduszkę, zastanawiając się nad tym, kiedy doszła do wniosku, że to właściwie nieistotne, bo już kocha to maleństwo nad życie i najważniejsze dla niej było jego bezpieczeństwo i zdrowie. — Musiałabym iść do uzdrowiciela, prawda?
— Prawda — zgodził się Remus, podchodząc do niej. Odrzucił poduszkę na łóżko i objął żonę od tyłu, kładąc ręce na jej brzuchu. Sam nie mógł się doczekać, aż dzięki swojej wilczej naturze będzie mógł wyczuć bicie jego serca. Oczekiwał tego momentu z niecierpliwością. Dora oparła głowę o jego obojczyk, rozkoszując się to chwilą. Tak bardzo intymną i niesamowitą, której doświadczyć mogą jedynie przyszli rodzice. Uwielbiała czuć dotyk Remusa na swoim ciele, uwielbiała, gdy był blisko, ale nic nie mogło zastąpić uczucia, którego doświadczyła, gdy jego ramiona otulały ją i jej niewielki, ciążowy brzuszek, chroniąc całą ich rodzinę przed najmniejszym niebezpieczeństwem. — Poproszę kogoś, żeby sprawdził, jak mają się sprawy w Mungu. Nie puszczę cię tam, jeśli nad szpitalem kontrolę przejęli śmierciożercy.
— Byłbyś przecież ze mną… — mruknęła, odwracając się do niego przodem i zarzucając mu ręce na szyję, po czym uśmiechnęła się zadziornie. — Skopalibyśmy im tyłki dla rozrywki.
— Raczej nikt nie przyjmie dobrze wieści, że ojcem twojego dziecka jest wilkołak — stwierdził poważnie, a Dora jęknęła:
— Remusie…
— Nie zaczynam znowu… — uprzedził jej słowa, uśmiechając się delikatnie i całując ją w czoło. — Mówię, jak jest. Dobrze wiedziałaś, że niektóre aspekty naszego życia będą nieco skomplikowane. I to będzie jeden z nich. Myślę, że najlepiej by było, gdybyś wybrała się tam ze swoją mamą, albo z Sarą… — zaproponował, a widząc jej niezadowoloną minę, dodał od razu: — A potem szybko wróciła, żeby opowiedzieć mi o wszystkim. Wasze bezpieczeństwo jest najważniejsze, a zaprowadzając cię do uzdrowiciela mógłbym was narazić… — mruknął, obejmując ją jeszcze mocniej na potwierdzenie swoich słów. Dora westchnęła ciężko, pewnie gotowa do tego, żeby się z nim spierać, ale nie pozwolił jej na to, zmieniając całkowicie temat: — Pamiętam, jak pierwszy raz cię tutaj odwiedziłem…
— Naprawdę — spytała, nie przypominając sobie, żeby Remus kiedykolwiek odwiedził jej rodzinny dom — kiedy to było?
— Po tym jak Harry został uniewinniony przed Wizengamotem — stwierdził Lupin, całując jej skroń.
— Cóż, ja mało pamiętam z tamtego wieczoru… — mruknęła nieco rozbawiona. — Czy to wtedy Syriusz mnie upił?
— Upił ciebie, mnie i siebie samego również… — podsumował Remus, na co Tonks zaśmiała się cicho, skrywając twarz w jego ramionach. Mąż nachylił się i szepnął jej na ucho: — Wiem, że tego raczej nie pamiętasz, ale to wtedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy…
— Coś mi świta… — mruknęła zadziornie, mając ochotę podroczyć się nieco z mężem. — Czy przypadkiem nie wykorzystałeś tego, że byłam nieświadoma i potykałam się co krok?
— Nawet widowiskowo się wywróciłaś pośrodku ulicy… — zauważył Remus, uśmiechając się nieznacznie. — Jednak pamiętasz.
— Po dłuższym zastanowieniu, nic nie kojarzę… — westchnęła, marszcząc nos i pokręciła głową. — Musisz mi przypomnieć. — Remus nie powiedział już nic, tylko pochylił się i złożył na jej ustach czuły pocałunek, który chociaż trwał tylko kilka sekund, pełen był uczucia, od którego Tonks aż zrobiło się gorąco. — Poczekaj… — szepnęła, gdy Remus przerwał pocałunek i tym razem to ona złączyła ich wargi. — Faktycznie, coś takiego mogło mieć miejsce… Co się potem wydarzyło?
— Odprowadziłem cię grzecznie do domu — powiedział gładko, jakby na tym miało się wszystko zakończyć.
— I… — mruknęła Dora, przygryzając wargę. Od dawna nie myślała o tamtym momencie, który zdawał się wydarzyć wieki temu, jakby w zupełnie innym życiu.
— Twoja mama nie była zadowolona naszym widokiem — stwierdził, a potem dodał, ściszając głos: — Chyba jej już tak zostało…
— Remus… — jęknęła, wywracając oczami, na co on zaśmiał się cicho.
— Kazała mi zanieść cię do twojego pokoju… — przypomniał sobie. — Byłaś bardzo rozbawiona, kiedy ledwo dawałem radę wejść po schodach z tobą na rękach.
— Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że jestem gruba? — zapytała z udawanym wyrzutem, spoglądając na niego srogo.
— Ani trochę — stwierdził poważnie i w ciągu sekundy złapał ją i uniósł na rękach, całując przy tym przelotnie jej usta. Tonks pisnęła i zachichotała, łapiąc się męża za jego szyję, jakby się bała, że zaraz ją upuści. — To ja byłem wtedy zbyt słaby, żeby udźwignąć tak piękną istotę — mruknął zalotnie, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. — Weszliśmy do twojego pokoju i położyłem cię na łóżku.
— Wie pan co, panie Lupin? Takie rzeczy… — mruknęła z naganą w głosie, gdy Remus zgodnie ze swoimi słowami ułożył ją delikatnie na jej łóżku, nachylając się nad nią, tak że ich ciała były niezwykle blisko siebie.
— Na swoją obronę powiem, że była przy nas twoja mama i potwierdzi, że chciałem, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, od razu wyjść… — wyjaśnił natychmiast, nie odsuwając się od niej nawet na milimetr.
— Ale… — mruknął Dora, a zalotny uśmiech nie chciał jej zejść z twarzy.
— Ale nie chciałaś mnie puścić.
— Pewne rzeczy się nie zmieniły — mruknęła, przyciągając Remusa jeszcze bliżej siebie. — Nadal nie mam ochoty cię puszczać…
Inscenizacja tamtej nocy wyszła poza autentyczny scenariusz, bo wówczas żadne z nich nie pomyślałoby, że ich dwójka mogłaby znaleźć się w takiej sytuacji. Tyle czasu zajęło im, by znów znaleźli się w tym pokoju, w tym łóżku, nie wypierając uczucia, które ich łączyło, a co więcej celebrując każde zbliżenie.
— Twoi rodzice… — szepnął Remus między pocałunkami, chociaż Tonks doskonale wyczuwała, że mimo głosu rozsądku wcale nie chce przerywać tej chwili.
— Będą z nami mieszkać, powinni się przyzwyczaić do naszego pożycia małżeńskiego… — szepnęła, spijając z jego warg jeszcze jeden całus. — Poza tym, przegapiliśmy etap tajemnych schadzek w moim pokoju, a ty nie miałeś okazji uciekać przed moim tatą przez okno.
— Myślę, że przed jego gniewem nie zdążyłbym uciec… — zauważył i wbrew swoim słowom, ułożył się obok Dory, przyciągając ją do siebie tak mocno, że między ich ciałami nie znaleziono by żadnej szczeliny.
— Jesteś prawdziwym Gryfonem, skoro się go nie boisz — zauważyła zadziornie Tonks, przeczesując jego włosy dłonią, a Remus na chwilę przestał błądzić ustami po jej szyi i spojrzał głęboko w oczy.
— Doszedłem do wniosku, że dla chociażby kilku chwil z tobą, jestem w stanie oddać życie.
— Więc korzystaj z tych chwil, bo u nas teraz będzie bardzo tłoczno…
Oj będzie tłoczno.
OdpowiedzUsuńJestem absolutnie zachwycona ostatnią sceną. Czytałam ją już chyba z pięć razy. Uwielbiam takie ciepłe, "przytulne" chwile w ich życiu.
Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów i tych spięć, do których przecież na pewno dojdzie, między Remusem a teściami.
Wybacz, że tak krótko, ostatnio dobija mnie magisterka.
Ściskam mocno,
Morri
PS. Jak Tonks powiedziała "co się miało stać, już się stało", przypomniała mi się bohaterka mojej przyjaciółki, która przed nocą poślubną wypaliła mężowi, żeby odpuścił, bo bardziej w ciąży już nie będzie.
PS 2. Nowy rozdział Różyczki czeka już u Atrii na korektę. A następny już się pisze ;)
Uwierz, że wspaniale było pisać tę ostatnią scenę. I sama czytałam ją kilka razy. Mam nadzieję, że uda mi się wcisnąć kilka takich ciepłych scen, ale też trochę namieszam jeszcze.
UsuńTrzymam kciuki za Twoją magisterkę i nie mogę się już doczekać na kolejny rozdział Różyczki
Też liczę na takie scenki. Uwielbiam je czytać.
UsuńA jeżeli chodzi o namieszanie, to czekam wciąż na rozmowę o Meg i tym, co działo się w lesie. Co z eliksirem?
A rozdział Różyczki właśnie dzisiaj wskoczył :)