10.10.2021

134) Wesele

Spoglądała przez okno, nieświadomie wstrzymując oddech, a dziwny dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa. Objęła się mocniej ramionami, nie zwracając uwagi na to, że gniecie swoją sukienkę. Westchnęła ciężko, a jej oddech sprawił, że jeden z niesfornych kosmyków w odcieniu złocistego blondu zakołysał jej się przed oczami. Nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca. Bo chociaż jej samopoczucie znacznie się poprawiło, jakby świadomość, co je powodowało, natychmiast złagodziła objawy, to czuła się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. 

Nie chciała początkowo w to uwierzyć. Nawet biorąc eliksir z apteczki Molly, próbowała zagłuszyć przypuszczenia podsuwane jej przez podświadomość. Jednak mimo tych usilnych starań, fiolka ciążyła jej w kieszeni i wiedziała, że dla własnego spokoju musi się upewnić.

Zamknęła się w łazience, kiedy Remus i Syriusz zagłębili się w rozmowie bardzo odległej od spraw, które akurat ją zajmowały i długo spoglądała na bezbarwny płyn. Nie mogąc uspokoić drżenia rąk, zastanawiała się, jakie są szanse na to, że wynik będzie pozytywny. Nie mogła się dłużej oszukiwać, że to niemożliwe. Ona i Remus nie pilnowali zbytnio kwestii bezpiecznego współżycia. Może i było to głupie z ich strony, że pomijali tak istotną kwestię, ale ważniejsza dla nich była bliskość, której niezmiernie potrzebowali. Oczywiście zabezpieczali się, ale skłamałaby mówiąc, że robili to zawsze. Właściwie nie zliczyłaby momentów, kiedy ponosiły ich emocje i… Do tego wszystkie objawy, ciągłe mdłości, zmęczenie, bóle głowy i rozdrażnienie, a także brak okresu, którego w całym zamieszaniu nawet nie odnotowała. Z drugiej strony, to wcale nie musiało być to. Wszystkie te objawy, chociaż wymowne, mogły być wynikiem stresu, którego w ostatnim czasie miała aż nadto. Nie powinno to przecież nikogo dziwić, minione wydarzenia, śmierć Moody’ego, ucieczka Laury i brak jakichkolwiek wieści od niej, oszukiwanie rodziców, przenosiny Harry’ego i w ogóle musiały się jakoś odcisnąć na jej zdrowiu. Prawda? Pomyślała, że to mogło być prawdopodobne, ale… Rok wcześniej też myślała, że jej stan jest skutkiem rozstania z Remusem i straty Syriusza, a także powikłaniami po klątwie Bellatriks, wtedy również nie dopuściła do siebie innej możliwości i skończyło się to tragicznie. Cichy szloch wyrwał się z jej gardła, gdy pozwoliła wspomnieniom wrócić, kiedy przypomniała sobie uzdrowiciela, który poinformował ją, że straciła dziecko, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Od dłuższego czasu nie wracała do tamtego okresu w swoim życiu, a były to najgorsze chwile, jakie przyszło jej przetrwać. Nie znała słów, które mogłyby opisać ból po stracie dziecka, maleństwa, które w ciągu sekundy pokochała miłością największą i od razu musiała zmierzyć z jego brakiem. Tamten pobyt w szpitalu był chwilą, w której straciła jakąkolwiek nadzieję. Nie miała już po co ani dla kogo żyć. Teraz było zupełnie inaczej. Chyba jeszcze nigdy nie miała więcej chęci do życia niż w tej chwili. Obecność Remusa zmieniła tak wiele, świadomość, że była kochana, że mimo tych wszystkich przeciwności mogą się sobą cieszyć… Dlaczego więc myśl o dziecku tak bardzo ją przerażała? Gdy zamykała oczy, widziała salę szpitalną oraz twarz Remusa, a w jej głowie niczym nieznośne echo odbijały się jego słowa. To dziecko byłoby potworem tak jak ja. Dreszcz sprawił, że całe jej ciało pokryło się gęsią skórką. To nie wyniku testu się bała, a reakcji męża. O ile przegadali kwestię swoich uczuć i nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że Remus ją kocha, to nigdy nie poruszyli tej bolesnej kwestii ich dziecka. Co jeśli w tym temacie nie zmienił zdania? Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Nie mogła udawać, że nic się nie dzieje, bojąc się prawdy. Ostatnim razem skończyło się to tragicznie… Pospiesznie wykonała test i ustawiła flakonik na umywalce. Nawet nie mrugała, patrząc na bezbarwny płyn, który mienił się delikatnym blaskiem. Serce waliło jej jak oszalałe, a łzy naszły do oczu. Nagle eliksir zaczął mętnieć, jakby ktoś wrzucił do niego kilka drobinek jakiegoś barwnika. Tonks zamknęła na chwile oczy, a gdy ponownie je otworzyła, spoglądała na fiolkę, w której znajdował się już nie bezbarwny, a złoty płyn. Nie potrafiła się poruszyć w pierwszej chwili, a jedynym gestem, na który się zdobyła, było położenie dłoni na płaskim brzuchu i pogładzenie go delikatnie. Teraz musiała jakoś o tym powiedzieć Remusowi… 

Nie zdobyła się na rozmowę, co więcej nawet unikała męża, a było to dość łatwe, bo zanim Remus skończył rozmawiać z Syriuszem, ona skryła się pod kołdrą i udawała, że śpi. Prawda jednak była taka, że nie zmrużyła nawet oka, a ramię Remusa, które ją przez całą noc obejmowało, bardzo jej ciążyło. Następnego dnia również nie było okazji na rozmowę, bo szykowali się do wyjścia na ślub Billa i Fleur. Godzina ich wyjścia już prawię się zbliżała, kiedy spoglądała na krajobraz za oknem. Czekała aż Remus się ubierze, a Black w tym czasie nucił pod nosem jakąś melodię, której zupełnie nie kojarzyła. Zrobiła kilka kroków w miejscu i wygładziła swoją kwiecistą sukienkę, tę samą, którą miała na sobie w dniu swojego ślubu, upewniając się, że nie jest za bardzo opięta na brzuchu. Miała wrażenie, że chociaż jej figura wcale się nie zmieniła, to teraz każdy od razu zauważy jej stan. 

— Jesteś pewny, Syriuszu? — Dora drgnęła słysząc głos męża, szybko poprawiła sukienkę i fryzurę i przeszła z kuchni do salonu. Black leżał na kanapie, a Remus stał nieopodal, zawiązując muchę. Jego wyjściowa szata prezentowała się całkiem dobrze, chociaż nie była najnowsza i należałoby ją nieco dopasować. Widok Lupina mocującego się z elegancką muchą był rozczulający, ale Tonks nie potrafiła się uśmiechnąć, mając wciąż z tyłu głowy myśl, że on jeszcze nie wie. — W każdej chwili możemy iść do domu Moody’ego i… 

— Naprawdę wolę zostać w domu — stwierdził Syriusz, wywracając oczami — nawet myślałem o tym, żeby zacząć się przenosić, ale trochę obawiam się wszystkich skrytek i zabezpieczeń, które ten wariat tam założył. 

— Możemy zostać z tobą i się tym zająć — zaoferowała Tonks, biorąc torebkę z komody i podchodząc do nich.

— Chyba żartujesz? Chcesz przegapić ślub swojego byłego? — zawołał z wyrzutem Syriusz, a Dora cisnęła w niego torebką, którą ten złapał, zanosząc się głośnym śmiechem. 

— W razie czego wystarczy patronus i… — powiedział spokojnie Remus, ale Black natychmiast mu przerwał:

— Nie jestem dzieckiem, Remusie! 

— Czasami mam inne wrażenie… — skwitował Lupin, a Syriusz powtórzył dokładnie ten sam gest, który przed chwilą zrobiła Dora i rzucił w Lunatyka jej torebką. Remus złapał ją bez problemu i podał swojej żonie. 

— Idźcie już… — jęknął znudzonym tonem Syriusz, a kiedy Lupinowie wymienili między sobą spojrzenie i ruszyli w stronę drzwi wyjściowych, dodał jeszcze: — Bawcie się dobrze!

— Na pewno czujesz się dobrze? — spytał Remus, spoglądając na nią, kiedy przeszli przez ganek w miejsce, skąd mogli się przenieść do Weasleyów. Dora nie spojrzała nawet na niego i od razu odpowiedziała krótkim:

— Tak.

— Od wczoraj niewiele rozmawialiśmy… — stwierdził zatroskanym tonem, łapiąc ją mocno za rękę, przez co musiała się zatrzymać i spojrzeć mu w twarz. To fakt, nie rozmawiali, bo nie wiedziała, jak mogłaby rozmawiać na inny temat niż ten, który zaprzątał jej głowę.

— Za dużo się ostatnio dzieje — bąknęła niemrawo, nie mijając się za bardzo z prawdą. Nie spojrzała mu jednak w oczy, a on uniósł dłoń do jej twarzy i gładząc jej policzek, sprawił, że nie mogła uciec wzrokiem. 

— Wiesz, że zawsze… — próbował ją zapewnić, a ona uśmiechnęła się i wspięła na palce, żeby złożyć na jego ustach czuły pocałunek. Z jednej strony ten gest był zapewnieniem, że wie. Bo przecież wiedziała, że może na nim polegać, że ją kocha i będzie przy niej, że może z nim śmiało porozmawiać. Miała na to mnóstwo dowodów i nie powinna mieć żadnych wątpliwości, ale jednak miała… Bo choć znała Remusa doskonale i była pewna, że jest mężczyzną, z którym chce spędzić całe życie, to nie wiedziała, jak zareaguje na wieść o jej ciąży. Co gorsza, wiedziała, jak już raz zareagował i najbardziej na świecie bała się tego, że to się powtórzy. Bo chociaż wiele się od tamtego czasu zmieniło, a co najważniejsze ich sytuacja była zupełnie inna, to nie mogła mieć pewności, że w tej kwestii poglądy Remusa też się zmieniły. Nie rozmawiali przecież o dzieciach, było to zbyt bolesne właśnie ze względu na zeszłoroczny wypadek. 

Remus chyba chwilowo zadowolił się tym zapewnieniem i nie drążył dalej tematu. Sam cmoknął ją w skroń i przygarnął do siebie, zanim okręcił ich i przeniósł na tereny nieopodal Nory. Zebrało się już całkiem sporo osób, które zmierzały w stronę weselnego namiotu, tworząc barwny wężyk ciągnący się przez zielony teren. Tonks z ulgą przyjęła, że nie zemdliło jej podczas lądowania, bo Remus na nowo nabrałby jakiś podejrzeń. W jednej chwili stwierdziła, że nie musi mówić mu teraz, że poczeka z tymi rewelacjami i może nieco go przygotuje na ten szok. 

— Remusie, Tonks! — zawołał Artur, ubrany w elegancką szatę wyjściową, trzymając w dłoniach tiarę, którą planował pewnie założyć dopiero później. Gdy tylko ich spostrzegł zamachał wesoło ręką i podszedł do nich. — Dobrze was widzieć, wczoraj niestety się minęliśmy.

— Lepiej dla nas, żebyśmy trzymali się z dala od Scrimgeoura — przyznał Remus, ściskając dłoń Weasleya. 

— Ponoć chce przeprowadzić nową ustawę w sprawie wilkołaków… — przyznał dość niechętnie Artur, spoglądając na reakcję Lupina. 

— Sfora Greybacka nie przestaje mordować, nie można się dziwić, że chce jakoś temu zapobiec — odparł spokojnie Remus, chociaż uciekł wzrokiem od swojego rozmówcy, co nie uciekło uwadze Tonks. — Zapomina tylko o tym, że Greyback jest poza literą prawa. 

— I o tym, że nie każdy wilkołak jest potworem — dopowiedział Artur, uśmiechając się krzywo, ale szczerze. 

— Nie martw się, Bill nie jest wilkołakiem. Jego te obostrzenia nie będą dotyczyć — pospieszył z zapewnieniem Remus, ale Artur uśmiechnął się szerzej, kręcąc głową. 

— Nie mówiłem o nim, Remusie. 

— Właściwie po co Rufus z tobą przyszedł? — spytała Dora, zmieniając nieco temat, który zdał jej się nieco niebezpieczny. W jej głowie temat likantropii Remusa, był niebezpiecznie blisko jej stanu, a postanowiła przecież pomówić o tym później… 

— Przekazał testament Dumbledore’a — powiedział Weasley, ściszając głos, a Tonks poczuła dreszcz przypominając sobie, że kilka dni temu w podobnej sprawie przyszedł i do niej. — Zapisał kilka swoich rzeczy Harry’emu, Ronowi i Hermionie. 

— Co dokładnie? — zainteresował się Remus, marszcząc brwi.

— Ciężko mi stwierdzić czy to coś konkretnego. Dla mnie te rzeczy mają bardziej wydźwięk sentymentalny… — przyznał niepewnie, a potem wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przetarł nią czoło. — No nic, muszę gdzieś znaleźć Muriel. Powinna już tu być. 

— Wolałabym jej nie spotkać… — mruknęła Dora, a Weasley zaśmiał się głośno.

— Ja też, Tonks, uwierz mi, że ja też — przyznał, rozglądając się dookoła, jakby cioteczka Muriel miała się zjawić zaraz obok i zbesztać go za te słowa. — Idźcie już zająć miejsca. W wejściu do namiotów czekają bliźniacy, Ron i… nasz kuzyn Barny, poznacie go od razu, jako jedyny ma kręcone włosy.

— Też chcieliśmy przyprowadzić naszego kuzyna, ale odpuścił… — powiedziała Tonks, domyślając się, że Barny to nie kto inny jak Harry i najwyraźniej nie tylko oni rozważali posłużenie się eliksirem wielosokowym. Może powinni bardziej namawiać Syriusza? 

— Szkoda — przyznał Artur — ale nic na siłę… 

Poklepał ich jeszcze po ramionach, uśmiechając się szeroko i wyruszył na poszukiwanie ciotki Muriel, a oni ruszyli wraz z pozostałymi gośćmi do namiotu. Im bliżej podchodzili tym, coraz więcej osób spotykali. Pod drzewem nieopodal stali muzycy ubrani w złote surduty i kelnerzy, którzy paląc fajki, czekali aż ceremonia zaślubin się skończy i zacznie się wesele. Stanęli w kolejce, Fred zasalutował do nich, wprowadzając do namiotu kilka rozchichotanych blondynek, które zapewne były kuzynkami Fleur i również miały w sobie coś z wili. Kiedy przyszła ich kolej, na zewnątrz wyszedł niewysoki chłopak o rudych, kręconych włosach, ubrany w nieco za małą jak na swoją posturę szatę wyjściową. 

— Cześć! — zawołała do niego Tonks, rozpoznając w nim Harry’ego, czy tam kuzyna Barny’ego. — Artur powiedział nam, że tylko ty masz kręcone włosy. Wybacz, że zniknęliśmy wczoraj wieczorem — dodała ściszając głos, bo chciała wytłumaczyć ich zachowanie. — Ostatnio ministerstwo jest bardzo uczulone na punkcie wilkołaków, no i ja też nie mam najlepszych relacji z byłym szefem… Pomyśleliśmy, że nasza obecność mogłaby ci zaszkodzić. 

— W porządku, rozumiem — odparł Harry, uśmiechając się delikatnie i wprowadził ich do namiotu. Wszystko było przygotowane przepięknie, a cały wystrój aż zapierał dech w piersiach. Rzędy delikatnych, złotych krzeseł ustawiono po obu stronach długiego, purpurowego dywanu, który prowadził od wejścia aż do miejsca, gdzie para młoda przyrzeknie sobie wieczną miłość, nad którym unosiła się kiść złotych balonów, a słupki podtrzymujące całą konstrukcję oplatały białe i złote kwiaty. Kiedy byli gdzieś w połowie wysokości krzeseł, Harry wskazał Lupinom ich miejsca i spytał szeptem: — Wąchacz z wami przyszedł?

— Został w domu, dla niego też lepiej będzie, żeby nie wystawiał się na widok… — wyjaśnił Remus, przepuszczając Dorę i sam zajął miejsce tuż przy przejściu. Kiedy zobaczył na twarzy Harry’ego zawód dodał szybko: — Spotkacie się wkrótce. Może wpadniesz do nas, tam będzie mniej świadków?

— Może… — przyznał dość niepewnie Harry, ale nie dowiedzieli się już czy to dlatego, że nie chce im się narzucać czy może z powodu jego tajemniczych planów, o których nie powiedział nawet swojemu chrzestnemu, bo za nim pojawiła się znajoma para prowadzona przez Rona.

— Przesuń się, Lupin! — huknęła Sara, stając nad nimi, a tuż ponad jej ramieniem pojawił się Franczesco. Prezentowali się wspaniale. Lucky ubrała długą, błękitną sukienkę z dość pokaźnym dekoltem i pięknymi, rozkloszowanymi rękawami, a swoje ciemne włosy upięła wysoko, pozwalając kilku niesfornym kosmykom wydrzeć z misternie ułożonej fryzury. Natomiast Fran wyglądał obłędnie w idealnie skrojonym garniturze, zapewne włoskim. Cóż chyba tylko Anglicy mieli tak staromodne podejście do ubioru czarodziejów, że na każdą okazję ubierali szaty. Lucky obdarzyła Harry’ego promiennym uśmiechem, który chyba nieco się speszył, bo zniknął od razu i zaczęła się przepychać na swoje miejsce. Gdy stanęła nad Remusem, cmoknęła go w policzek, a potem zamknęła Dorę w żelaznym uścisku. W tym czasie Fran przeszedł za nią i zajął krzesło obok, robiąc przy tym o wiele mniej zamieszania. — Czy tylko ja jestem tak podekscytowana? 

— Od rana zachowuje się, jakby to był jej własny ślub — wtrącił Franczesco, wychylając się zza swojej partnerki i uśmiechnął się z politowaniem, szukając przy tym zrozumienia u Remusa.

— Nie chcę nic mówić, ale nadal na tej ręce nie widzę żadnego pierścionka… — wypomniała niezadowolona Sara, wyciągając przed siebie dłoń i podtykając ją swojemu partnerowi pod twarz. I chociaż ten zarzut mógł zabrzmieć, jakby miała do niego żal, to cień uśmiechu błąkał się na jej ustach. 

— Mamy razem dziecko, to chyba wystarczająca deklaracja uczuć? — stwierdził beztrosko Luccatteli, a Dora drgnęła słysząc ten argument. Pomyślała od razu o małej Amelii, która naprawdę była owocem miłości swoich rodziców, chociaż wcale nie planowali zakładać rodziny tak szybko. Czy w przypadku Dory i Remusa też tak miało być? Chociaż to maleństwo, którego istnienie ledwo się zaczęło, nie było w planach, to sprawi, że ich małżeństwo stanie się jeszcze silniejsze? A może wręcz odwrotnie? 

— Mówię ci Tonks, trzeba było sobie wziąć jakiegoś Francuza, a nie Włocha, tamci to są chociaż odrobinę romantyczni — powiedziała zadziornie Sara, szturchając ją w ramię i nie zwracając uwagi na swojego ukochanego, podniosła się na krześle i zaczęła rozglądać dookoła. — Czy Fleur nie zaprosiła jakiegoś kuzyna? 

— Widziałam mnóstwo chichoczących ślicznotek… — przyznała Dora, próbując ukryć, że temat dziecka ogromnie ją porusza i stawia w niekomfortowej sytuacji. 

— Miałaś na myśli idiotek? — spytała żartobliwie, puszczając do niej oczko, a potem westchnęła rozmarzona. — Naprawdę już nie mogłam się doczekać… Kiedy ma się małe dziecko, każde wyjście bez niego jest świętem! Z resztą sami zobaczcie, jak zostaniecie rodzicami… — powiedziała beztrosko, a Tonks cała się spięła i cudem zmusiła się, żeby spojrzeć na Remusa, chcąc odczytać z jego twarzy czy wizja rodzicielstwa w ogóle mu odpowiada? Jej mąż jednak odwrócił w tamtym momencie wzrok, a jego mina wskazywała raczej chłodną obojętność niż potencjalny zachwyt na myśl o dziecko. W tym momencie Dora poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch i zaczęła się zastanawiać, co zrobi, jeżeli jej mąż zareaguje dokładnie tak samo jak rok temu… 

 — Ona tylko tak mówi, za godzinę będzie już usychać z tęsknoty za Amy — wtrącił Fran, łapiąc dłoń Sary i muskając jej wierzch swoimi ustami.

— To wtedy się upiję, co nie, Tonks? — Dora odpowiedziała na ten komentarz szerokim, ale wymuszonym uśmiechem i nie zdążyła odpowiedzieć, bo akurat rozbrzmiała muzyka. Najpierw po purpurowym dywanie przeszli państwo Weasley, uśmiechając się i machając do krewnych. Artur trzymał żonę pod ramię, co chwila gładząc jej dłoń uspokajająco. Molly natomiast była pełna emocji i prezentowała się wspaniale w nowej szacie barwy ametystu i dopasowanym do niej kapeluszu.

Gdy tylko rodzice pana młodego zajęli swoje miejsca w pierwszym rzędzie, u wejścia do namiotu stanęli Bill i Charlie, obaj w odświętnych szatach, z białymi różami w butonierkach. Wtedy jeden z bliźniaków gwizdnął głośno z uznaniem, a kuzynki wile zareagowały głośnym chichotem. 

— No nie wiem, co mają w sobie Molly i Artur, że im takie atrakcyjne dzieci wyszły… — mruknęła szeptem Sara, uśmiechając się szeroko na widok braci Weasley. Dora nie mogła się z nią nie zgodzić, bo wszystkie dzieci Weasleyów miały coś w sobie, dlatego przyznała cicho:

— Dobre geny… 

Muzyka zabrzmiała jeszcze głośniej, a na widok pana Delacour i Fleur, kroczących powoli kobiercem, przez namiot przebiegło głośne westchnienie, które wyrwało się także z ust Lucky. Panna młoda sunęła dostojnie, a jej ojciec podrygiwał żwawo, tryskając radością. Tonks uśmiechnęła się szeroko na ten widok, żałując, że jej tata nie był taki szczęśliwy, kiedy ona wyszła za mąż. Fleur miała na sobie prostą, białą suknię, która choć wydawała się skromna, promieniowała srebrnym blaskiem. To zapewne zasługa uroku wili, który przyszła pani Weasley wokół siebie rozsiewała. Tuż za nią szły w złotych, mieniących się sukniach Ginny i siostra Fleur, Gabrielle. 

— Złoty to nie jest kolor dla Ginny… — skomentowała Sara, a chociaż Tonks nie do końca się z tym zgadzał, bo najmłodszej z Weasleyów było naprawdę pięknie w tej kreacji, to skomentowała:

— Ale siostra Fleur wygląda obłędnie… 

— Panie i panowie — rozbrzmiał śpiewny głos, kiedy mistrz ceremonii stanął między parą młodą. — Zebraliśmy się tutaj by świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz… 

— Tak, mój diadem godnie uświęca całą uroczystość — powiedziała donośnym szeptem Muriel, najwidoczniej troszcząc się o to, żeby każdy ją usłyszał. — Ale muszę wyznać, że suknia Ginewry jest zbyt wydekoltowana. 

— Stara kwoka… — syknęła Dora pod nosem, mając nadzieję, że w tłumie gości nie natknie się na Muriel w trakcie wesela.

— Znasz ją? — spytała z zaciekawieniem Sara, a Tonks skinęła głową.

— Ciotka Billa, Muriel, ostatnio u niej… — zaczęła tłumaczyć, ale zamilkła, przypominając sobie moment, w którym po udanej ucieczce przed Bellatriks widowiskowo zwymiotowała do donicy Muriel. Dopiero teraz zrozumiała jak wymowny to był objaw i że już wtedy powinna nabrać podejrzeń co do swojego stanu. Nie chciała tego mówić na głos, położyła dłoń na brzuchu i mruknęła: — Nieważne. 

— Wiliamie Arturze, czy chcesz poślubić Fleur Isabelle… — Ten moment wzruszył większość zebranych gości. Molly i pani Delacour łkały cicho w pierwszym rzędzie, a Hagrid zagłuszał wszystkich wydmuchując swój nos z tyłu. Każdy spoglądał na siedzącą obok niego osobę ze łzami w oczach. Sara położyła głowę na ramieniu Franczesca, a on ucałował jej skroń. Remus również zdobył się na czuły gest, splatając ze sobą ich dłonie, jednak Tonks nie odwzajemniła uścisku. Co więcej zamarła zupełnie, bojąc się nawet na niego spojrzeć, bo zapewne w tamtym momencie wybuchła by płaczem i nie byłaby to wcale oznaka szczęścia i wzruszenia. — A więc ogłaszam, że jesteście ze sobą złączeni na całe życie.

Mistrz ceremonii uniósł nad głowami Billa i Fleur różdżkę, z której wytrysnął deszcz srebrnych gwiazdek, omiatając ich świetlistymi spiralami. Wybuchły oklaski i radosne okrzyki, z czego Tonks skorzystała, wyplątując swoją dłoń z uścisku męża i dołączyła się do wiwatów. Złote balony, które unosiły się nad parą młodą, nagle pękły, uwalniając rój rozśpiewanych rajskich ptaków i maleńkich złotych dzwoneczków. 

— Panie i panowie! Proszę wszystkich o powstanie! — Kiedy wszyscy wstali, mistrz ceremonii machnął różdżką, a wszystkie krzesła uniosły się łagodnie w powietrze, grupując się wokół przykrytych białymi obrusami stolików po bokach namiotu. Jego ściany nagle zniknęły, sprawiając, że stali teraz pod baldachimem, mając widok na zachodzące za zielonym wzgórzem słońce. Wszystko co się działo, można było nazwać pięknymi czarami, które choć były kwestią organizacyjną, sprawiały, że goście uśmiechali się na widok kolejnych zmian. Zwłaszcza gdy na środku namiotu pojawiła się sadzawka płynnego złota, które po chwili zastygło, tworząc lśniący parkiet. Muzycy, którzy jeszcze niedawno palili fajki pod drzewem, zajęli swoje miejsca i zaczęło się wesele. 

Pierwszą parą na parkiecie byli Bill i Fleur, którzy zatracili się w melodii, rozkoszując się faktem, że od teraz już na zawsze będą razem. Potem dołączyli do nich Artur, który z dumną miną prowadził panią Delacour oraz pani Weasley z ojcem Fleur. Tuż za nimi ruszyły kolejne pary. Charlie i Ginny, Ron z Hermioną, bliźniacy w towarzystwie kuzynek Fleur, Sara i Fran. Remus chrząknął, a gdy na niego spojrzała, stał z wyciągniętą w jej stronę dłonią. Ujęła ją, uśmiechając się delikatnie, a jej mąż poprowadził ją na parkiet. Drgnęła, gdy położył swoją dłoń na jej talii, wyobrażając sobie, że znajdowała się teraz niezwykle blisko jej brzucha. Zalała ją fala sprzecznych emocji, gdy wyobraziła sobie, że Remus mógłby pogładzić jej płaski brzuch ze świadomością, że nosi jego dziecko. Kołysali się delikatnie, będąc niezwykle blisko siebie. 

— Wyglądasz na smutną… — szepnął Remus, zbliżając swoją twarz do jej twarzy. Nie odpowiedziała. Nie mogła zaprzeczyć, była smutna, bo nie miała w sobie odwagi, żeby powiedzieć mu prawdę, a z drugiej strony chciała się cieszyć, bo miała ku temu powód. — Żałujesz, że nasz ślub tak nie wyglądał? 

— Jestem zachwycona tym, że nie było na nim ciotki Muriel — mruknęła, spoglądając w stronę, gdzie ta stara baba znęcała się właśnie nad jakimś biednym kelnerem, którego jedyną winą był fakt, że znalazł się w zasięgu jej wzroku. Remus jednak nie dał się nabrać na ten dowcipny komentarz i spoglądał na nią nieustannie. Uśmiechnęła się więc i powiedziała łagodnie: — Nasz ślub był idealny. 

— Ale nie było wesela. 

— Bo go nie potrzebowaliśmy — zapewniła go. Wiedziała, że Remus chciał, żeby ich ślub był idealny, bo w jego mniemaniu na taki właśnie zasługiwała. Chociaż niekoniecznie tego chciała. Z resztą to przecież ona zaproponowała, żeby pobrali się zaraz po zaręczynach, bez zbędnego planowania i męczących przygotowań. Niczego by nie zmieniła, bo wtedy miała pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. Żałowała jedynie, że teraz też nie miała w sobie tej pewności. — Dzień naszego ślubu, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. 

— Odbijany? — Usłyszała za sobą głos Charliego dokładnie w tym momencie, kiedy jej usta miały się zetknąć z wargami Remusa. Jej mąż nie wyglądał jednak na złego, uśmiechnął się do niej i kiwnął głową, a ona odwróciła się do przyjaciela, mówiąc:

— Świadkowi pana młodego nie odmówię. 

— Naprawdę byłem przekonany, że będziesz moją bratową — szepnął Charlie, kiedy okręcił ją, prowadząc w głąb parkietu. 

— Przed tym, czy po tym jak się przyznałeś, że podkochiwałeś się we mnie od trzeciej klasy? — zapytała, śmiejąc się i dając mu kuksańca podczas kolejnego obrotu. 

— Hej, miałbym w rodzinie moją pierwszą miłość! — zauważył Charlie, uśmiechając się szelmowsko. — I tak byłbym na wygranej pozycji! 

— Straszny dureń z ciebie… — szepnęła, kręcąc głową i położyła mu ręce na ramiona, pozwalając się prowadzić. — Przyjechałeś na długo?

— Kilka dni — przyznał, uśmiechając się szeroko. — Nie mogę długo zostać… 

— Twoje smoki są aż takie niecierpliwe?

— One są jak małe dzieci, tylko gigantyczne, mają szpony i zioną ogniem — odpowiedział rozbawiony, wywracając oczami, a Dora uśmiechnęła się niezręcznie. Kolejna osoba wspomniała przy niej o dzieciach tego wieczoru. Temat, którego unikała, zdawał się ją dręczyć. 

— Trochę się zmęczyłam, może odpoczniemy? 

Charlie poprowadził ją w stronę jednego z pustych stolików, gdzie usiedli, a Weasley od razu podał jej kieliszek szampana. Dora spojrzała niepewnie na alkohol i dyskretnie odstawiła na bok. Nie minęła chwila, a obok nich pojawiła się Sara, która zawołała wesoło, obejmując Charliego:

— Jeden Weasley odhaczony, teraz czas na ciebie, Charlie! 

— Do tego raczej nie dojdzie… — zauważył Weasley, chociaż chyba nie był tym stwierdzeniem szczególnie zmartwiony.

— Nie odmówisz chyba Molly organizacji kolejnej takiej imprezy… — zauważyła Tonks, spoglądając na to wszystko, czym żyła jego mama przez ostatnie miesiące. Molly byłaby zachwycona, gdyby każde z jej pociech mogło pochwalić się takim weselem.

— Twoja mamuśka na bank liczy na sporą gromadkę wnuków — dodała Sara, szczerząc się szeroko, a Tonks przymknęła oczy, słysząc kolejny komentarz odnośnie dzieci. Zauważyła nawet, że prawie za każdym razem, gdy tak się dzieje, ona kładzie dłonie na brzuchu, jakby chciała ochronić swoje dziecko. 

— Sporą to mało powiedziane — zaśmiał się wesoło Charlie, unosząc kieliszek do ust — ale to moje rodzeństwo będzie musiało spełnić te oczekiwania. 

— Jeszcze sobie kogoś znajdziesz, przystojny facet z ciebie — zapewniła go Dora, targając jego włosy, a ten jakby wstrzymał na chwilę oddech, a potem uśmiechnął się dość tajemniczo i wyznał:

— Sęk w tym, że już kogoś znalazłem. 

— Słucham? — krzyknęła Sara, nieomal krztusząc się szampanem. — Tonks trzymaj mnie, bo zaraz go uduszę! 

— Dlaczego nic nie mówiłeś? — spytała, będąc w równie dużym szoku. — I dlaczego przyjechałeś sam?

— No właśnie, wesele to idealny moment, żeby przedstawić rodzinie swoją drugą połówkę — zauważyła Lucky i nie mogąc powstrzymać swojej frustracji, uderzyła go pięścią w ramię. 

— Moja mama raczej nie zniosłaby tego najlepiej — przyznał Weasley, krzywiąc się, ale raczej nie z powodu ciosu Sary, a faktu, że Molly mogłaby nie zaakceptować jego wyboru. — Moja druga połówka odbiega trochę od jej wyobrażeń. 

— Twoja mama kocha wszystkich — stwierdziła pewnie Dora, a potem machnęła ręką i ponagliła przyjaciela: — Dobra, opowiadaj o tej swojej miłości! 

— Cóż, moja miłość jest czuła, zabawna, rozumie mnie jak nikt inny — wymieniał, a z każdą kolejną wypowiedzianą cechą uśmiech na jego twarzy powiększał się —  i ma na imię Cosmin. 

— Cosmin? — powtórzyła niepewnie Sara, spoglądając wpierw na Charliego, a zaraz potem na Tonks, która otworzyła usta, nie potrafiąc na początku zareagować. Czy jej wieloletni przyjaciel właśnie przyznał im się do tego, że nie interesują go kobiety? 

— Nigdy nie mówiłeś, że wolisz facetów… — szepnęła, zastanawiając się czy coś ją ominęło. Jedyną ulgą był fakt, że Lucky była równie zszokowana. Dora zdołała sobie uzmysłowić, że właściwie to Charlie nigdy nie chodził na randki i nie szukał szczególnie miłostek w Hogwarcie. 

— Raczej się tym nie chwaliłem — przyznał, a jego niepewność zaczęła być coraz bardziej widoczna, bo wbił spojrzenie w kieliszek, który trzymał w dłoniach. — Ludzie różnie reagują… 

— Ale przecież podkochiwałeś się w Tonks! — zdziwiła się Sara, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Charlie zaśmiał się nerwowo, spoglądając kątem oka na Dorę. 

— Tak, Tonks była pierwszą i ostatnią kobietą, w której się kochałem — przyznał, jakby nie chcąc powiedzieć wprost, że pewnie jakiś czas później zrozumiał, że co prawda może się zakochać, ale w mężczyźnie. 

— Czemu nie powiedziałeś? — spytała spokojnie, kładąc rękę na jego ramieniu. Chciała mu pokazać, że może im powiedzieć o wszystkim, że są przyjaciółmi i nie powinni mieć przed sobą sekretów. 

— Chyba się bałem… — Wzruszył ramionami, a tym razem Dora nie wytrzymała, bo jęknęła głośno, uderzając czołem o jego bark. 

— Czego się bałeś, głupku?

— Że się ode mnie odwrócicie, bo jestem inny — przyznał zupełnie szczerze, unikając ich wzroku.

— Naprawdę, aż tak słabo nas znasz? — spytała z wyrzutem Sara, a po jej minie Tonks domyśliła się, że miała ochotę naprawdę porządnie walnąć Weasleya. Kto jak kto, ale one nigdy by się od niego nie odwróciły, a już na pewno nie z powodu tego z kim się spotyka. Z resztą same nie były lepsze. Sara pognała za obcokrajowcem z którym ma nieślubne dziecko, a Dora wyszła z wilkołaka i była z nim w ciąży. Patrząc na to, że Charlie był homoseksualistą, całkowicie wpasowywał się w ich pojęcie normalności. — Ktoś kiedyś powiedział, że blondynki są głupie, ale chyba chodziło mu o rudych… 

— Charlie, uwielbiamy cię takiego, jakim jesteś — powiedziała dosadnie Dora, ciągnąc przyjaciela za kołnierz, żeby w końcu spojrzał jej w oczy. — Jeżeli Cosmin sprawia, że jesteś szczęśliwy, to wystarczy, żebyśmy i jego polubiły. 

— Naprawdę nawaliłeś, nie zabierając go ze sobą — wytknęła mu Lucky. — Chcę go poznać!

— Kocham was — westchnął z ulgą Charlie i objął je ramionami, przyciskając do siebie. Obie wtuliły się w jego pierś, rozkoszując się tym niezwykle rzadkim momentem, kiedy mogli być razem. Tonks nie mogła się pogodzić z tym, że życie tak ich rozrzuciło po tym świecie. Bo chociaż każde z nich było szczęśliwe i miało swoje życie, to chciałaby mieć zawsze obok swoich przyjaciół. Wiedziała, że Charlie za kilka dni wróci do Rumunii, do Cosmina i teraz nawet lepiej rozumiała to, że nie odwiedzał domu tak często. Mogła jedynie liczyć na to, że Sara nie wyjedzie tak prędko z powrotem do Włoch. 

— Naprawdę nikt nie wiedział? — spytała Dora, zastanawiając się nad tym, jak faktycznie zareagowałaby na tę nowinę Molly.

— Bill wie od jakiegoś czasu, no i teraz wy… — przyznał, uśmiechając się łagodnie. — Z resztą trochę poczekam. 

— Nie mogę uwierzyć, że nie mówiłaś nam o czymś tak ważnym tylko dlatego, że bałeś się naszej reakcji… — powiedziała z wyrzutem Dora, a w trakcie, gdy wypowiadała te słowa, dotarło do niej coś bardzo ważnego. Przecież była w takiej samej sytuacji co Charlie. No może nie do końca, ale również trzymała w sobie coś, nowinę niezwykle ważną, tylko dlatego, że bała się reakcji swojego męża. Nie mogła pomstować na Weasleyu za to, że bał się im powiedzieć, bo teraz rozumiała go doskonale. On również powinien mieć pewność, że jego przyjaciółki zaakceptują jego orientację, tak samo jak ona powinna wierzyć w to, że Remus nie skreśli ich związki i istnienia ich dziecka. — No pięknie, jaka ja jestem głupia!

— Chcesz nam o czymś powiedzieć? — spytała Sara, spoglądając na nią z ciekawością, tak samo jak Charlie. 

— Nie — odpowiedziała pospiesznie, ale potem pomyślała, że przecież chce im powiedzieć. Pokręciła głową, zrywając się z miejsca i spojrzała na nich, uśmiechając się szeroko. — Znaczy tak, ale najpierw muszę znaleźć Remusa. 

Zostawiła przyjaciół,  nie tłumacząc już nic więcej i zaczęła szukać swojego męża. Nie było to wcale łatwe, bo pod baldachimem był straszny tłok. Co rusz wpadała na jakiegoś wstawionego wujka czy chłopaka, który chciał ją porwać do tańca. Mijała mniej i bardziej znajome twarze, szukając wciąż tej jednej. Nie przestawała jednak. Po rozmowie z Charliem i uświadomieniu sobie, że jej obawy mogą być jedynie nic nieznaczącym lękiem, poczuła w sobie niezrozumiałą siłę. W końcu dostrzegła go po przeciwległej stronie baldachimu. Rozmawiał z Molly i Arturem, którzy mieli na twarzach rumieńce od nieustannego tańca. Nie zwracała już uwagi na to, że wpada na weselników ani że przerwie im rozmowę, puściła się biegiem i kiedy dopadła do swojego męża, szepnęła głosem przepełnionym wszystkimi możliwymi emocjami:

— Remus. 

— Coś się stało? — spytał zaniepokojony, łapiąc ją za ramiona, jakby w obawie, że zaraz się przewróci. Molly zadała to samo pytanie, ale Tonks całkowicie ją zignorował. 

— Tak, ale to nie jest… — mówiła nieskładnie, nie wiedząc jak zacząć. Remus ciągle trzymając ją kurczowo, podprowadził kilka kroków dalej, chcąc zapewnić im odrobinę prywatności. — Powinnam była od razu powiedzieć. 

— Doro? — mruknął niepewnie, nie mogąc nadążyć za jej myślami. 

— Miałeś rację, znaczy nic mi nie dolega, ale to jak się czułam i w ogóle… — mówiła, co rusz przykładając dłoń do jego policzka, albo poprawiając kołnierz jego szaty, chcąc tym zamaskować to jak bardzo trzęsą jej się ręce. 

— Błagam, po prostu powiedz… — poprosił, łapiąc ją za nadgarstki. Tonks wstrzymała oddech i spojrzała mu w oczy. Dostrzegała w nich tylko miłość i troskę, która rosła z każdą sekundą niepewności. W tej chwili chciała zwyzywać samą siebie za wszelkie wątpliwości i całą tą zwłokę. Nie próbowała już się opanować, pozwoliła emocjom przejąć kontrolę i mając w oczach łzy wzruszenia, powiedziała:

— Jestem w ciąży. 

Nie zdążyła nawet dostrzec reakcji Remusa, bo nagle przez baldachim spadło coś dużego i srebrnego. Pośród tańczących, na samym środku parkietu z wdziękiem wylądował lśniący ryś. Wszyscy zwrócili się w jego kierunku, zamierając w pół kroku. Tonks od razu rozpoznała patronusa Kinga. Zwierzę otworzyło usta i przemówiło donośnym, głębokim głosem Kingsleya:

Ministerstwo upadło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą.

***

Przez długi czas próbował sobie wmówić, że dobrze się stało i podjął dobrą decyzję. To nie tak, że chciał się izolować, ale tak było po prostu lepiej… Nie chciał sam przed sobą przyznać, że powrót do normalnego życia nieco go przerażał. Podczas jego śpiączki wydarzyło się zbyt wiele, żeby mógł przejść nad tym wszystkim od tak do porządku dziennego. Ostatecznie pewnie całe to wesele by go przerosło i upiłby się, psując tym samym imprezę. Tak, pewnie by się tak stało, tym bardziej, że nawet Harry nie chciałby z nim rozmawiać. Nie po tym jak w dniu jego siedemnastych urodzin nazwał go lekkomyślnym dzieckiem. Ominęło go tak wiele, nawet to, że jego chrześniak już dorósł… Jak źle to o nim świadczyło? Wolał nie znać odpowiedzi… 

Kiedy tylko Lupinowie wyszli, swoją drogą było to dla niego nadal dziwne, bo zatrzymał się na etapie ich nieumiejętnych flirtów, a musiał przeskoczyć od razu do pełnoprawnego małżeństwa, wyszukał w jednej z szafek ledwie napoczętą butelkę Ognistej Whisky i siedział przy kuchennym stole, polewając sobie raz po raz. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że czegoś mu brakuje… Z resztą zawsze odczuwał brak - brak rodziny, brak akceptacji, potem brak przyjaciół, brak Harry’ego i wolności. Przywykł do tego. Tak zupełnie szczerze. Pustka stała się elementem jego egzystencji. Było mu o tyle łatwiej, że potrafił ją nazwać, wiedział, czego mu brakuje i na swój pokrętny sposób sobie z tym radził. Teraz nie rozumiał skąd wzięła się ta wielka dziura w sercu… 

Nagle z jego rozmyślań wyrwało go głośne pukanie, które próbował zignorować. Nie był u siebie i nie czuł się zobowiązany do przyjmowania gości. Jednak, gdy pukanie się powtórzyło, dziwne przeczucie nakazało mu wstać z miejsca i otworzyć drzwi. Zerknął przez wizjer i zamarł. Tej osoby się tu nie spodziewał. 

— Wybacz, że przeszkadzam — usłyszał, gdy uchylił delikatnie drzwi. Przed nim stała kobieta, którą już widział i ten widok po raz kolejny zrobił na nim ogromne wrażenie. Mogła mieć trzydzieści lat, może odrobinę więcej, a jej wygląd był niezwykle przyjemny dla oka. Długie, brązowe włosy zaplotła w luźny warkocz, z którego wydzierały się pojedyncze pasma, a po wypowiedzeniu tych słów, spuściła wzrok i zaczesała właśnie jedno z nich za ucho. 

— Nie przeszkadzasz — odpowiedział natychmiast Syriusz. Kobieta spojrzała na niego, odsłaniając swoją ładną twarz. Nie miała zbyt wielu zmarszczek, jedynie kilka wokół oczu, ale co to znaczyło, gdy spoglądało się w te piękne, ciepłe, brązowe oczy, patrzące na niego z nie do końca zrozumiałą ufnością i fascynacją. Poczuł dreszcz na całym ciele, a kiedy dostrzegł na jej ustach uśmiech, tak dobrotliwy i łagodny, serce mu drgnęło. 

— Jestem… — mruknęła niepewnie i nerwowo oblizała usta. Syriusz drgnął, chociaż było to sprzeczne z tym, że wewnątrz poczuł nagły spokój, tak jakby ta kobieta wypowiadając jedno słowo, mogła odgonić wszelkie jego zmartwienia. Może to dlatego, że mówiła cicho głosem spokojnym i miękkim, działającym jak balsam, a może dlatego, że po prostu znał ten głos i kojarzył mu się dobrze, chociaż nie potrafił powiedzieć dlaczego. — Nazywam się Altheda Farewell i… 

— To dzięki tobie się wybudziłem — dokończył za nią, nie rozumiejąc dlaczego przerwał jej wpół słowa, skoro mógłby słuchać jej głosu godzinami, nieważne co by mówiła. Zdenerwował się tym faktem i żeby to ukryć, odsunął się nieco, otwierając szerzej drzwi. — Proszę, wejdź… 

— Nie chcę się narzucać — powiedziała, a po krótkiej chwili zastanowienia weszła ostrożnie do środka, jakby nie była pewna swojej decyzji. Gdy tylko minęła próg zatrzymała się i spojrzała na niego. W tej chwili byli bardzo blisko siebie i co najdziwniejsze, ta bliskość speszyła Blacka. Ją najwidoczniej też, bo od razu ruszyła w głąb domu. — Ale od momentu, kiedy się obudziłeś minęło już trochę czasu, a przez to, co się działo nie miałam nawet kiedy sprawdzić czy wszystko w porządku. 

— Czuję się dobrze — stwierdził, idąc za nią do salonu.

— Tak też wyglądasz — przyznała, lustrując go wzrokiem, a jego aż przeszedł dreszcz. — Ale wolałabym się upewnić. 

— Może napijesz się czegoś? — spytał, wskazując jej ręką na kanapę. Altheda skinęła głową i usiadła we wskazanym miejscu. Syriusz wręcz machinalnie i w niezrozumiałym pośpiechu wszedł do kuchni, zgarnął z szafki dwie szklanki i niedopitą Whisky. Wrócił do salonu, siadając na drugim końcu kanapy i rozlał alkohol do szklanek. Dopiero kiedy to zrobił, pojął, jakie to było głupie. — Mogłem zaproponować herbatę… 

Altheda nie odpowiedziała, w żaden sposób nie skomentowała tego jawnego faux pas. Wręcz przeciwnie, sięgnęła po jedną ze szklanek i jednym haustem wypiła całą jej zawartość. Może mu się tylko wydawało, ale ten gest dodał jej nieco animuszu. Z resztą zaimponowała mu tym, że cierpki smak alkoholu nie sprawił, żeby się skrzywiła. Poszedł w jej ślady i również opróżnił szkło, ale stłamsił w sobie odruch, by od razu dolać sobie whisky. Siedzieli na dwóch skrajnych końcach kanapy w milczeniu, jak dwoje nastolatków, nie wiedzących, co powiedzieć. Brakowało jeszcze, żeby zaczęli się rumienić. 

— Masz jakieś dolegliwości? — spytała nagle, rzucając mu długie, przenikliwe spojrzenie. — Bóle głowy, mięśni, nadmierna senność…

— Spałem przez ponad rok, cudem jest fakt, że w ogóle chodzę — zauważył i w tym momencie, choć zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, dotarło do niego, że to właśnie dzięki tej kobiecie jest w tym miejscu, że gdyby nie jej praca, jej wszystkie starania i cała troska, ciągle byłby nieprzytomny. Wszystko, co miał w tej chwili, zawdzięczał właśnie jej i jedynym, co mógł teraz powiedzieć, było skromne i w jego mniemaniu niewystarczające: — Dziękuję.

— To moja praca — mruknęła, uśmiechając się w taki sposób, że Syriusz aż musiał zamrugać kilka razy. Ten drobny gest, który miał zatuszować jego zakłopotanie, sprawił, że Altheda przysiadła się bliżej i ze strapioną miną spytała: — Drażni cię światło? — Przyłożyła dłonie do jego twarzy i delikatnie rozchyliła powieki. — Powinieneś więcej czasu spędzać na słońcu. Wybacz… — szepnęła, odsuwając swoje dłonie, gdy spostrzegła, że zamarł nagle pod wpływem jej dotyku. — Do tej pory robiłam to bez twojej zgody. Przepraszam. 

— Nic się nie stało — szepnął i pchnięty niezrozumiałą myślą, złapał jej dłonie i z powrotem przyłożył do swojej twarzy. Jej chłodny dotyk łagodził jego skołatane nerwy, był tak łagodny i czuły, jakby mógł wyczuć najmniejsze drgnienie jego mięśni i od razu je uspokajał. Przez sekundę pomyślał, że właśnie tego mu brakowało, że za tym tęsknił. Przypomniał sobie sen, który wielokrotnie nawiedzał go podczas śpiączki, wspomniał ten cień o niemożliwej do odczytania twarzy i najpiękniejszy na świecie głos. I nagle uzmysłowił sobie, że to jej twarz miała ta postać, że to jej głos słyszał przez te miesiące, że to była ona. Spoglądał w te oczy, które zdawały się dostrzegać w nim to, co on dostrzegał w niej. W tej właśnie chwili był pewny jednego. — Twój głos i dotyk pozwoliły mi przetrwać… 

***

Brzdęk pękającej struny był preludium do przejmującej ciszy, która zdawała się trwać nieskończoność. Tonks na moment zapomniała, co przed chwilą powiedziała Remusowi. Słowa wypowiedziane przez Kinga z opóźnieniem docierały do gości. Ministerstwo upadło. Instytucja, która jako ostatnia jawnie odgradzała zwykłych mieszkańców od reżimu Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać została złamana. Scrimgeour nie żyje. Człowiek, który choć nie współdziałał z nimi, był przeciwnikiem czarnej magii i próbował z nią walczyć, który był symbolem władzy wybranej przez ludzi i dla ludzi. Nadchodzą.

Przerażający sens ostatniego słowa zaczął docierać do wszystkich. Remus wyszarpnął różdżkę na chwilę przed tym, jak ktoś krzyknął. Ludzie zaczęli wybiegać z tłumu weselników, przepychając się i wpadając na siebie. Huki towarzyszące teleportacji nasiliły się, a wszystkie bariery chroniące Norę osłabły. Już nie wiadomo było kto i kiedy zniknął, bo w miejsce tych osób zaczęły zjawiać się zamaskowane postacie w czarnych pelerynach. Dora sięgnęła po różdżkę i w tym samym czasie co Remus, krzyknęła: Protego! Akurat w tej chwili dostrzegli Harry’ego, Rona i Hermionę, którzy trzymając się za ręce, zniknęli niespodziewanie w całym tym zgiełku. Nagle grot jakiegoś zaklęcia pomknął w ich stronę. Remus w jednej chwili złapał ją w pasie i odsunął z pola rażenia, a Dora skryta w jego ramionach widziała Franczesca, który przygarnął do siebie Sarę, chociaż ta jeszcze chwilę wcześniej rzucała zaklęcie w stronę jednego ze śmierciożerców, i okręcając się w miejscu, deportował się z tego piekła. Krzyki przerażenia mieszały się z hukami zaklęć, które trafiały w krzesła i słupy, roztrzaskiwały stoły i szkło. Tłum w szybkim tempie zaczął się przerzedzać, baldachim trzymał się w powietrzu jakby resztkami sił. Tonks była gotowa rzucić się w wir walki i upewnić, że wszyscy są bezpieczni, ale nim zdążyła to zrobić, Remus krzyknął do niej:

— Musimy uciekać! 

— Nie możemy ich tak zostawić… — jęknęła, rozglądając się dookoła. Widziała Billa, który skrywał za swoimi plecami Fleur, Artura, który pocałował Molly i wepchnął w ramiona Charliego, a ten zniknął od razu razem z matką, bliźniaków rzucających zaklęcia i próbujących się dostać do Ginny, która rozdarła swoją złotą sukienkę, żeby nie przeszkadzała jej podczas walki. Nie potrafiła ich tu zostawić, kiedy śmierciożercy wdarli się do ich domu. Nie widziała jednak rannych ani tym bardziej żadnych zwłok.

— Musimy! — krzyknął, zaciskając palce na jej ramionach i gromiąc ją spojrzeniem. To było do niego niepodobne, Remus nigdy nie uciekłby z pola bitwy. Czy mogło chodzić o nią? O to co powiedziała? — Większość już uciekła, pozostali też zaraz się ukryją — zapewnił ją. Dora rozejrzała się z przerażeniem, szukając potwierdzenia jego słów, a kiedy spostrzegła, że para młoda również rozpłynęła się w powietrzu, skinęła głową. Remus złapał ją mocniej, przyciskając do swojej piersi i nagle wszystko ucichło, a ciemność ogarnęła ją z każdej strony, wyciskając powietrze z płuc. Chciało jej się krzyczeć, wbiła paznokcie w ramiona Remusa, bojąc się, że siła nagłej teleportacji ich rozdzieli, a potem niespodziewanie ich stopy uderzyły o ziemię. Tonks zachwiała się, jakby jej kości nie udźwignęły własnego ciężaru, a żołądek podskoczył do gardła. Gdyby nie Remus, upadłaby na ziemię. — W porządku?

Skinęła niepewnie głową, chociaż wszystko w jej ciele krzyczało, że nie jest w porządku, a wręcz przeciwnie. W głowie jej dzwoniło, łzy napłynęły do oczu, a żołądek wywrócił się na drugą stronę. Bała się otworzyć usta, w strachu, że zaraz zwymiotuje. Zamknęła na chwilę oczy, żeby się opanować, a kiedy to nie pomogło, ruszyła w stronę domu. Remus szedł za nią, gotów złapać w każdym momencie, ale nie powiedział nawet słowa. Dora wsparła się na klamce, bojąc się, że nie zrobi nawet jednego kroku dalej, a drzwi otworzyły się szeroko, skrzypiąc głośno. Tego widoku, który zastali, nie mieli prawa się spodziewać. Stanęli jak wryci, spoglądając na kanapę, a właściwie na parę, która się tam znajdowała. Syriusz z rozpiętą koszulą i potarganymi włosami pochylał się nad kobietą, która spoglądała na niego rozmarzonymi oczami. Chwilę zajęło Tonks rozpoznanie w niej Farewell, tej samej, która wepchnęła jej kuzynkę w ramiona śmierciożercy. A kiedy już sobie uświadomiła, że to właśnie ona znajduje się w objęciach Blacka, otworzyła usta, chcąc krzyknąć, ale wydarł się z nich jedynie cichy jęk, który przywołał parę do porządku. Altheda i Syriusz nie zdążyli zareagować, bo Tonks zasłoniła dłonią usta i wybiegła z salonu, nie mogąc dłużej opanować mdłości.

— Nie musisz tak tego okazywać! — krzyknął za nią Black w momencie, gdy Altheda próbowała doprowadzić się do porządku. Syriusz osłonił ją nieco swoim ciałem, spoglądając na Remusa z wyrzutem, jakby miał go zaraz zbesztać za to, że za wcześnie wrócili z wesela, ale wtedy dostrzegł jego minę i zrozumiał, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. — Co się stało? Remusie?

— Ministerstwo padło, zamordowali Scrimgeoura i napadli na weselników… — powiedział Lupin głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.

— Wszyscy uciekli? — zapytał Black, zrywając się z miejsca, gotów chociażby w tej chwili wybiec z domu w poszukiwania jednej osoby, która najbardziej go interesowała. Remus doskonale zdawał sobie sprawę, że chodziło mu o Harry’ego, że to przede wszystkim jego bezpieczeństwo miał na uwadze. Skinął więc głową, zapewniając, że młodemu Potterowi udało się uciec, bo przecież sam widział, jak teleportował się razem z Ronem i Hermiona nim całą walka zaczęła się na dobre. Ten gest uspokoił pozornie Blacka, który dopiero teraz bez ironii wypisanej na twarzy spojrzał w miejsce, gdzie zniknęła Nimfadora i spytał: — A Tonks?

— Tonks… — mruknął Remus, odwracając wzrok — jest w ciąży… 

Przekleństwo Blacka wybrzmiało w domu Lupinów. Przeczesał włosy dłonią, spoglądając to na Remusa, to na schody, po których jeszcze chwilę temu wbiegła Tonks. W jego głowie pojawiały się same złe rzeczy, bo niczym slajdy w jego głowie pojawiały się sceny z tych długich monologów, które prowadziła Dora, gdy siedziała przy nim, a ten z powodu śpiączki nie mógł jej odpowiedzieć. Pamiętał te najgorsze, te, które później zamieniały się w jego koszmary. 

— Gdzie ty się wybierasz? — zapytał z wyrzutem, gdy spostrzegł, że Remus wycofuje się do drzwi. Czy ten idiota nie nauczył się na swoich błędach, czy nie pojął, że w takich momentach powinien być przy swojej żonie? 

— Muszę się upewnić, że dom jest zabezpieczony — powiedział cicho, nie patrząc przyjacielowi w oczy, a różdżka pojawiła się w jego dłoni. Black nie miał siły się kłócić, zwłaszcza z kolejnym argumentem wypowiedzianym przez Lupina: — Śmierciożercy teraz naprawdę mogą być wszędzie. 

Huk zatrzaskiwanych drzwi nie mógł zwiastować niczego dobrego, tym bardziej, że sprowadził na parter Tonks, która zdążyła doprowadzić się do porządku po napadzie mdłości. Nie zwróciła już uwagi na Blacka ani Farewell, która w ciszy siedziała na kanapie, tylko od razu spytała, schodząc po schodach i przytrzymując się kurczowo poręczy:

— Gdzie jest Remus?

Black nie odpowiedział, tylko jego spojrzenie powędrowało w stronę drzwi, a Tonks zrozumiała, że jej mąż wyszedł. Pragnęła wierzyć, że to tylko tyle, że tylko wyszedł z domu, a nie odszedł, że wcale w tej chwili nie spełniają się jej największe obawy. Ale gdy spoglądała na zamknięte drzwi, nie mogła pozbyć się uczucia, że jest wręcz przeciwnie. Puściła się poręczy, biegnąc przed siebie z zamiarem odnalezienia Remusa i sprowadzenia go z powrotem za wszelką cenę, ale Syriusz zastąpił jej nagle drogę, łapiąc ją. 

— Nie, nigdzie nie idziesz! 

— Puść mnie! — wrzasnęła, a zaraz potem zaszlochała głośno. Próbowała się wyrwać z jego uścisku, ale ramiona Blacka skutecznie jej to uniemożliwiały. — Muszę za nim iść!

— Musisz być bezpieczna! Tutaj — powiedział stanowczo, lustrując ją spojrzeniem, które zatrzymało się na jej brzuchu, a jego głos złagodniał: — Wy musicie… 

7 komentarzy:

  1. Nie mo Remus drugi raz tak nie zrobi! Może i dalej ma problemy z samoakceptacją, a w sumie w takim spłeczeństwie, to się nie dziwię, ale na pewno weźmie odpowiedzialność i wróci. Może jeszcze z jakimś kwiatkiem. I tak szacuneczek dla niego, że tak szybko to przyjął do wiadomości, patrząc na to, że od razu walczył ze śmierciożeracami. Biedna Dora, ma prawo się bać,bo Remmy jest trochę nieobliczalny,ale ja mu tam ufam, że serio zabezpiecza dom. Jeżeli tak zrobił, to punkt dla niego, za myślenie w silnych emocjach.
    Atheldzie pewnie głupio, że wbiła na taką tragiczną scenkę i to do Tonks, która jej nienawidzi. Mam ochotę na to, żeby to ona jakoś uspokoiła Tonks, chociaż chyba za dużo wymagam 😂
    Jej, mały Teddy pcha się na świat! Mam nadzieję,że to jednak nie łączy się ze śmiercią jego dziadka 😥
    Co do tej niespodziewanej w tym rozsziale parki - jeżeli Athelda faktycznie jest taka, jaką opisuje ją Syriusz, to niech im się to rozwinie. Może i Tonks kiedyś zrozumie, że to w pożądku babka.
    Teraz coś weselszego - rozczuliłaś mnie udziałem Hagrida w scence z ceremonii zaślubin ❤ Dziękuję! I dziękuję za pięknie prezentujące się państwo Weasley. Nie do końca mi spasował ten tekst Artura o wilkołakach, bo myślę, że akurat Weasleyowie z Lupinem zawsze żyli dobrze i raczej nikt z nich nie miałby potrzeby nagle rozwlekać tematu likantropii Remusa. Rozumiem, że Ci to było potrzebne, żeby pokazać mętlik w głowie Tonks, ale tak ciutkę mi się to tu gryzło.
    No Lucky i Weasley w końcu przybyli do Anglii. Szkoda, że spotkali się dopiero na weselu i pewnie teraz znowu nie będą się długo widzieć. Nie pojmuję, jak Charlie mógł najpierw zakochać się w Tonks, a później w Cosminie. Przecież Tonks kocha się na zawsze, no weź chłopie! Myślałam, że to będzie przyjaciel Dory o wiecznie złamanym sercu, cierpiącym jednak po ciuchu, a tu się pojawia ten Cosmin. No ślubu to z tego faktycznie nie będzie, ale przynajmiej wiadomo, czemu Charlie tak siedzi z tym smokami - ludzie bywają bardziej raniący niż smoki. Co do reakcji Molly - jeżeli powie jej w momencie, gdy Percy wróci do domu, to Molly przyjmie to bez większej histerii, chociaż myślę, że będzie próbowała go jeszcze z jakąś dziewczyną spiknąć. Ogólnie Molly ogromnie zależy na rodzinie, więc tak czy siak z domu go nie wygna,
    a może nawet się przełamie i zaprosi Cosmina na jakiś obiad?
    Kochana ja tutaj szybciutko zakończę, bo właśnie mi koleżanka oznajmiła, że zaraz do mnie przyjdzie, a ja nawet nie mam co postawić na stole 😂😂
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz, że Remus nie popełni tego samego błędu drugi raz? Ciekawe, ciekawe... Wrócić musi, ale czy z kwiatkiem?
      Dorze nie ma się co dziwić, bo właśnie spełniają się jej największe obawy, a tak jak wspomniałaś - Remus jest nieobliczalny.
      Oj chyba faktycznie trochę za dużo wymagasz, licząc, że to Altheda uspokoi Tonks, powiem, że raczej wyjdzie po angielsku z tego całego zamieszania. Jednak warto pamiętać, że Tonks ma jej wiele za złe i będzie się to odbijać (nie tylko na ich relacji).
      Oj nawet mi nie wspominaj o śmierci Teda, a właściwie to kogokolwiek, bo w ostatnim czasie przeżywam rozterki związane z uśmiercaniem bohaterów. Najchętniej to zostawiłabym ich wszystkich przy życiu i do tego wskrzesiła tych, których zabiłam...
      Byłam bardzo ciekawa reakcji na tą niespodziewaną parkę! Ale nie martw się, ze mną nie będą mieli zbyt kolorowo, ale będzie za to ciekawie. Taką mam nadzieję.
      A wiesz, że Hagrid był tam od samego początku? To Rowling go tam wsadziła, nie żebym się z nią nie zgadzała. Była nawet scena, gdzie nasz olbrzym zamiast usiąść na specjalnie przygotowanym dla siebie miejscu, usiadł na pięciu krzesłach, które od razu połamał i przepraszał wszystkich dookoła. Cudowna scena!
      Ten tekst Artura to chyba źle odebrałaś. Miała to być normalna rozmowa, wynikająca z tego, że Lupinowie uciekli zanim Artur pojawił się w Norze ze Scrimgeourem. Wspomnienie o ustawie dot. wilkołaków było wyrazem troski i obaw o życie Remusa, co miała podkreślić późniejsza wymiana zdań, w której Lupin zapewnia, że Bill nie będzie miał żadnych kłopotów, a Artur mówi, że nie o niego mu chodziło - co znaczy, że troszczy się o Lupina równie mocno, jak o własną rodzinę. Ale może niedokładnie to napisałam i można było odnieść inne wrażenie, bo faktycznie Tonks szybko zareagowała.
      Właściwie to Lucky już od pewnego czasu przebywa w Angli, ale siedzi w mieszkaniu razem z Esterą i opiekują się dziećmi. Co nie zmienia faktu, że w końcu mogli spotkać się w trójkę. Oj tak, Tonks kocha się na zawsze! I Charlie oczywiście ja kocha, chociaż nie romantycznie - tą część zostawia dla Cosmina. Zabawna ciekawostka jest taka, że wymyśliłam to, że Charlie będzie homoseksualistą i że poinformuje o tym swoje przyjaciółki na weselu brata na samym początku tworzenia opowiadania. Było to wtedy takie nietypowe i szokujące, żeby jakikolwiek bohater był innej orientacji, a teraz, gdy to publikuję, jest to praktycznie norma. Co do Molly, to mam wrażenie, że w przypadku wszystkich jej dzieci sytuacja się będzie powtarzać. Molly będzie podsuwać swoim zdaniem lepszego kandydata, utrudniać życie, aż w końcu przyjdzie taki moment, że pokocha tę osobę całym sercem i będzie traktować nie jak partnera/partnerkę swojego dziecka, a właściwie jak własne dziecko! Biedacy, każdy będzie musiał przejść przez to co Fleur. Oczywiście wyjątkiem jest Harry, on ma taryfę ulgową...
      Ściskam równie mocno, Kochana! ❤

      Usuń
  2. Hihi czekam na jakieś wielkie emocje związane z powrotem Remusa w każdym razie. W ostateczności (albo tak po prostu) niech Syriusz spuści mu łomot za takie zachowanie!
    HAGRID ❤ No zapomniałam, że to było w książce, czytałam ją ostatnio pewnie z 4 lata temu 🙀
    Aa zapomniałam, że faktycznie z Arturem się nasza para nie spotkała, teraz to ma sens i faktycznie super brzmi ❤
    Wiesz co, może to jest normą teraz, ale ja nie czytam zbyt wiele ff czy ogólnie nowszych książek, to nie wiem. Napisałam to tak lekko, bo szanuję takich ludzi, zwłaszcza, że Charlie jest przyjacielem Dory i wiem, że po prostu jest spoko człowiekiem. Muszę się przyznać, że troszkę już przypuszczałam, że tak będzie, bo Charlie coś zbyt długo nie wracał do takiego fajnego (mimo że szalonego, hihi) domu i do oddanych przyjaciół.
    MOLLY to słota kobieta po prostu, chciałabym ją poznać osobiście! Na szczęście znam kilka jej odpowiedników w realu ❤😇
    Już mi się dłuży czas do kolejnego rozdziału, jednak i tak się cieszę, że będzie mimo wszystko w sumie szybko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem i jestem! Dawno nic nie komentowałam, wiem, przepraszam, ale czytam na bieżąco. Ostatnie tygodnie były u mnie kompletnie szalone.
    Mam po tym rozdziale tyle emocji, że aż nie wiem, od czego zacząć.
    Z jednej strony rozumiem, czemu Syriusz został w domu, jego obecność w końcu mogłaby wzbudzić zbyt duże zainteresowanie. Ale że dobrowolnie zrezygnował ze spotkania z Harrym? Coś mi się tu nie podoba. Gdzie ten Syriusz, który był gotów rzucić wszystko, włącznie z własnym bezpieczeństwem, żeby tylko porozmawiać z młodym?
    Zostając w temacie Syriusza, ma chłopak tempo z Althedą. Mam tylko nadzieję, że tak gwałtowny ogień nie skończy się zbyt kruchym związkiem.
    No i nasze złote trio - Tonks, Charlie i Sara. Sary jest ostatnio stanowczo za mało. Rozumiem, że dziecko, że rodzina, że wojna, ale mam wrażenie, że Fran przesadza, trzymając ją tak kurczowo. Taka nadmierna kontrola ni jest dobra i nie może skończyć się dobrze.
    Och, Charlie... To było takie kochane. Domagam się przedstawienia nam Cosmina! Na pewno jest wspaniały. Mimo zapewnień dziewczyn, jednak boję się trochę reakcji Molly. Już przy Fleur (przy Tonks w sumie też) pokazała swoje nieco konserwatywne, zaściankowe myślenie. Obawiam się, że może niezbyt dobrze zareagować na wieść, że zamiast synowej i wnuków będzie miała zięcia. W końcu na pewno się przekona i będzie kochana jak dla wszystkich, ale pierwsze wrażenie... cóż... mam nadzieję, że to nam pokażesz.
    No i creme de la creme - baby Lupin. Absolutnie się nie dziwię Tonks, że miała wątpliwości przed powiedzeniem Remusowi o ciąży. Po tym, co działo się rok temu... W sumie mając tamto w pamięci, powinna od razu polecieć do uzdrowiciela, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku.
    Pamiętam, jak kiedyś pisałaś, że sprawę feralnej ucieczki Remusa zamierzasz inaczej poprowadzić, niż to było pokazane w książce. Czekam, czekam, czekam!
    Jak tego nie rozwiążesz, mam wrażenie, że wujek Syriusz będzie miał używanie i całkiem sporo do powiedzenia odnośnie opieki nad Tonks.
    Ściskam mocno,
    Morri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Jak Ci idą plany rekonstrukcji Izby Pamięci? ;)

      Usuń
    2. Jak dobrze Cię widzieć, Morri! Ten niespodziewany komentarz naprawdę poprawił mi nastrój!
      Jeżeli chodzi o Syriusza, to trochę spuścił z tony chłopak, coś tam mu się poprzestawiało i wgl. Wiadomo, że najchętniej rzuciłby się za Harrym i wszystko, ale... O tym w następnym rozdziale! Jeżeli chodzi o niego i Althedę, to będzie trzeba poczekać nie do następnego, a jeszcze kolejne rozdziału. Zobaczymy czy to tempo będzie miało wpływ na ich relację...
      Hihi... Dorobiłam się własnego złotego trio! Sary jest za mało i nawet sama nie wiem dlaczego, tak dobrze mi się ją pisze... Muszę ją gdzieś tam wcisnąć, nawet to by jakoś zagrało, skoro jest tą bardziej doświadczoną macierzyńsko!
      Czy Charlie przedstawi nam Cosmina? No nie wiem, nie wiem, widzisz, że chłopak ma opory... Ale zgadzam się, że Molly na bank dałaby biedakowi do wiwatu na dzień dobry.
      Tak, feralna ucieczka Remusa nie będzie wyglądała tak, jak to było pokazane w książce. Bardzo by mi to nie grało, a z resztą już tyle razy uciekał, że wyczerpał limit.
      Powiem tylko, że wujek Syriusz będzie nieco zajęty innymi sprawami rodzinnymi, ale zaangażuje się w oczekiwania na przyjście kolejnego pokolenia Huncwotów na świat!

      Również ściskam mocno i czekam na jakieś nowości u Ciebie. Bo chociaż nie komentowałam, to byłam w miarę na bieżąco i czekam na dalsze losy Remusa i Valerie, no i oczywiście na Tonks, a najbardziej to chyba na Andromedę i Rey'a!
      PS. Kompletnie nie idą ;)

      Usuń
    3. Oj ten Rey... Wisi mi ciągle nad głową i spokoju nie daje. Co jakiś czas siadam i piszę kilka zdań, żeby dał mi spokój ;). Teraz się u mnie uspokoiło to może uda się coś wysmarować.
      PS. Jakby co, to nasza konwersacja ciągle działa. Obie z Atrią zaglądamy i czekamy na Ciebie :)

      Usuń