Remus nie miał racji. Pełnia wcale nie minęła szybko, a Tonks bardzo dobitnie to odczuła. Przebywanie w rodzinnym domu było dla niej czymś niezwykle trudnym. Czuła jakby ktoś próbował zatrzymać czas, zamykając ją, Syriusza i jej rodziców i odgradzając w pewnym sensie od reszty świata. Andromeda i Ted stawali na głowie, żeby zarówno ich córka, jak i niespodziewany gość, mimo wszystkiego co przeszli, czuli się dobrze. Dora niezwykle to doceniała i przy nich starała się nie okazywać swoich emocji, ale jednak często zamykała się w swoim pokoju, żeby pobyć przez chwilę sama.
Syriusz zdawał się śnić na jawie, bywał nieprzytomny, pochłonięty przez własne myśli i Merlin jeden wiedział, co kłębiło się w jego głowie. Tonks niejednokrotnie nawet na głos zastanawiała się, co dzieje się z Łapą.
— Nikt nie zrozumie, co on czuje, bo nikt nie przeżył tego co on, córeczko — mówiła wtedy Andromeda, a Tonks nie śmiała nawet nie przyznać jej racji.
Od ponad roku pragnęła, by Syriusz w końcu wybudził się ze śpiączki. Było to dla niej niezwykle ważne. Z tym, że w jej wyobrażeniach Black po przebudzeniu był tym samym Blackiem, którego pamiętała z Grimmauld Place. W swojej naiwności zakładała, że skoro po tylu latach w Azkabanie Syriusz potrafił się na nowo odnaleźć, to przedłużająca się drzemka nie będzie w stanie go złamać. Myliła się jednak. Łapa doskonale grał, podczas rozmów rzucał zabawnymi komentarzami i starał się być pogodny, jednak gdy tylko temat się kończył, popadał w nagły marazm, który potrafił go trzymać godzinami. Tonks nie podejmowała prób, by jakoś wyrwać go z tego nastroju, dając mu czas na przepracowanie wszystkiego, co go dręczyło. Z resztą sama też musiała wiele kwestii przemyśleć.
Sprawa Laury wciąż nie dawała jej spokoju. Bill potwierdził słowa Althedy, po Kwaterze Głównej zostały zaledwie zgliszcza, a pośrodku popiołów znaleziono trzy ciała, ale nikt nie był w stanie ich rozpoznać. Farewell poprowadziła wszystko tak, że uznano dwa z nich za zwłoki Laury i McCorry’ego, więc oficjalnie jej kuzynka zginęła w tragicznych okolicznościach. Tylko Tonks, Remus i Altheda znali prawdę. Najgorsze było jednak to, że Dora wciąż nie miała pewności, polegała jedynie na domysłach, że plan się udał, a Laura uciekła z tym, którego kochała. Nie wiadomo, ile czasu będzie musiało minąć, nim otrzyma jakikolwiek dowód swojej nadziei. Tymczasem musiała spróbować zaakceptować nową rzeczywistość, a nie było to łatwe, gdy spoglądała na strapionych rodziców, a tym bardziej na ojca, który w ostatni dzień pełni oznajmił, że musi odwiedzić swojego brata w związku z tą tragedią. Tonks targały nieznośne wyrzuty sumienia. Okłamywała rodziców, pozwalała żyć im i swojemu wujostwu w przekonaniu, że stracili bliską osobę. To było nieludzkie, ale w pewnym sensie konieczne. Zostało jej jedynie modlić się o szybki koniec wojny, bo i tak nigdy nie byłaby w stanie o tym zapomnieć.
Wolała, żeby to były wszystkie zmartwienia. Pełnia, Syriusz, Laura… Przecież to było aż nadto dla niej! A jednak równolegle z tym wszystkim musiała przeżyć żałobę po Szalonookim. Nie była na to gotowa. Dlatego też, gdy przeżyła pierwszą rozpacz, a później również szok związany ze spadkiem, który niespodziewanie dostała, mimowolnie próbowała wyprzeć fakt, że Moody’ego już nie ma. Chwilami pozwalała swoim myślą biec w przyszłość, wyobrażała sobie zbliżający się ślub Billa, kolejne spotkania Zakonu, być może bitwy i zawsze widziała wśród nich Szalonookiego, jakby wcale nie zginął tamtej feralnej nocy. Było to o tyle beznadziejne, że z każdym razem musiała sobie na nowo uświadamiać, że Moody nie żyje i że już nigdy go nie spotka, nie porozmawia z nim, nie wywróci oczami, słuchając jego marudzenia. Nic nie mogło tego zmienić i to ją przerażało. Szalonooki był dla niej jedna z najważniejszych osób w życiu, był jej mentorem, człowiekiem, który niejako ukierunkował ją. Ich relacja nie zawsze była idealna, właściwie to jedynie nieliczne momenty stawały się fundamentami ich zażyłości. Żałowała, że tych chwil było tak mało, przecież mieli tyle czasu, który mogli wykorzystać inaczej, częściej mogli rozmawiać ze sobą otwarcie, powinna była mu powiedzieć, jak ważny dla niej był i ile mu zawdzięcza. A tymczasem nie będzie miała już ku temu okazji…
Tego było za wiele, Tonks chciała uciec od wszystkiego i chociaż przez chwilę mieć możliwość udawania, że można żyć normalnie. A tymczasem musiała się zmagać z tym, jak jej ciało reagowało na stres, rozpacz i żałobę. Była ciągle zmęczona, rozdrażniona, nieustannie ją mdliło i nic nie przynosiło ukojenia. Myśl o końcu pełni przyjęła z ulgą, oznaczała dla niej na nowo obecność Remusa, a tego potrzebowała niczym powietrza. Nie mogła się doczekać momentu, kiedy wrócą do swojego domu. Dlatego, gdy księżyca zaczęło ubywać, a jej mąż przysłał patronusa z informacją, że przemiana się skończyła, od razu przeniosła się tam z Syriuszem.
Myliła się jednak, twierdząc, że w domu zazna chociażby odrobiny spokoju. Musiała zmierzyć się z nienajlepszym samopoczuciem męża, który wyjątkowo źle zniósł powrót do piwnicy, zamiast swobodne bieganie po lesie podczas przemiany. Remus nie tyle był ranny fizycznie, co te regres odbił się na jego psychice. I chociaż próbował to ukrywać, to Tonks doskonale dostrzegała z jakim trudem to przyjął. Kolejną przeszkodą było zorganizowanie ich życia na nowo, we trójkę. Syriusz został ulokowany w dawnym pokoju Remusa na piętrze. Do wyboru miał jeszcze kanapę, ale wszyscy uznali, że swobodniej będzie mógł się czuć, mając własny kąt. Przygotowanie sypialni dla niego, wiązało się z wyniesieniem większości rzeczy z pokoju, a w głównej mierze były to pamiątki i rzeczy z czasów Hogwartu i wczesnej młodości Lupina. Zadanie, które powinni wykonać w kilka chwil, zajęło im znacznie więcej czasu, bo zarówno Remus jak i Syriusz dali się ogarnąć melancholijnemu nastrojowi. Nie poprawiło to ani ich samopoczucia, ani też stanu Tonks, która zarówno tej nocy, ale i dwóch następnych szukała ukojenia w ramionach męża. Nieskutecznie.
Byli młodym małżeństwem i potrzebowali swojej bliskości, a w obliczu ostatnich wydarzeń Tonks odczuwała tę potrzebę jeszcze bardziej. Chciała poczuć się kochana, potrzebna i zaopiekowana. Remus nie chciał jej tego zapewnić, mówił, że nie teraz, że przecież Syriusz jest w pokoju obok, że to zły moment. Miała dość tych wymówek, chociaż gdyby zechciała, to mogłaby je zrozumieć. Nikt jednak nie wykazał się na tyle, by pojąć, że ona też przeżywa ciężkie chwilę. A Syriusz… Black, mimo upływu czasu, nie potrafił podźwignąć się nawet odrobinę. Ciągle był niepewny, zdenerwowany, nieobecny. Dora nie mogła się mu dziwić, od lat był więźniem - na początku w Azkabanie, potem we własnym domu, później uwięziony w śnie, a teraz we własnych myślach. Dlatego, gdy kolejnego dnia ani ona nie potrafiła odnaleźć się we własnym domu, ani on nie uzyskał u Lupinów ukojenia, postanowiła dać mu wolność.
Siedzieli wspólnie w kuchni i jedli śniadanie. Chociaż Tonks nie mogła się pochwalić orderem wybitnej gospodyni, bo ich poranne posiłki składały się głównie z olbrzymiej ilości kawy. Gdyby Molly to zobaczyła, od razu zeszłaby na zawał. Dora siedziała na kuchennych szafkach, dopijając drugi tego dnia kubek kawy i przyglądała się dwóm Huncwotom. Remus przeglądał Proroka Codziennego, marszcząc brwi, a podłużna bruzda, która pojawiła się na jego czole, nie zwiastowała z pewnością dobrych wieści. Z resztą Nimfadora nie przypuszczała, że dane im będzie usłyszeć o jakichś pozytywnych informacjach z tego szmatławca. Syriusz natomiast wpatrywał się tępo w swój kubek, obracając go bezmyślnie w dłoniach.
— Długo nad tym myślałam — odezwała się wyrywając mężczyzn z ich własnych myśli. Z bólem serca spoglądała, jak Syriusz przywołuje uśmiech na twarz. Był to gest strasznie sztuczny, wymuszony, jakby Black próbował sprostać jakimś oczekiwaniom i nie zostać uznanym za nienormalnego czy niewdzięcznego. Nadal nie była pewna, z jednej strony miała w ręku garść argumentów na poparcie jej pomysłu, z drugiej zaś czuła, że postępuje po prostu egoistycznie. Miała na uwadze dobro Syriusza i wierzyła, że jej propozycja będzie dla niego korzystna, ale bardziej ciążyło jej to, że nie czuła się swobodnie we własnym domu, może gdyby mieszkała tu dłużej, a jej małżeński staż nie trwałby ledwie miesiąca, byłoby inaczej. Teraz jednak miała przeczucie, że jej życie czeka ogrom zmian i potrzebowała przestrzeni. Była rozdarta i chociaż w każdym rozwiązaniu potrafiła dostrzec jakieś plusy, to o wiele bardziej bała się minusów. — Kocham cię, Łapo…
— A myślałem, że kochasz Remusa — wtrącił jej się w słowo, szczerząc się głupio. Dora wywróciła oczami, załamując się nad jego beznadziejną głupotą, chociaż doskonale wiedziała, że jego dobry humor był jedynie umiejętną grą. Remus przyjrzał się im, nie wiedząc dokąd ma prowadzić ta rozmowa. — Wybacz, stary.
— Zawsze będziesz tutaj mile widziany — powiedziała, sprowadzając go na ziemię — z resztą nigdy nie odwdzięczymy się tobie za to, że pozwoliłeś nam mieszkać w swoim domu, ale… — westchnęła, widząc w jego oczach tę samą niepewność, którą sama odczuwała. Zaczęła jednak już mówić, musiała więc dokończyć. — Ostatnio wydarzyło się za dużo, a każde z nas potrzebuje przestrzeni, której chyba zaczyna nam brakować. Jesteś już dużym chłopcem, Syriuszu i czas wylecieć z gniazda.
— Wyrzucasz mnie z domu? — spytał niepewnie, spoglądając to na nią, to na Remusa, który był równie zaskoczony. Tonks pokręciła natychmiast głową, bo nie to miała na myśli. No nie do końca…
— Chciałabym ci coś zaproponować. Moody zapisał mi wszystko, a ja… — zaczęła pewnym głosem, ale kiedy wymówiła nazwisko Szalonookiego, złamał się jej głos. Dostrzegła zmieszanie na ich twarzach, dlatego szybko pokręciła głową, odganiając nieprzyjemne myśli i przywołała uśmiech na twarz. — To jeszcze za wcześnie, żebym mogła się tym zająć. Nie chcę, żeby jego dom poszedł na zmarnowanie. Nam dwa domy są niepotrzebne, a ty tymczasowo nie masz własnego kąta…
— Chcesz żebym…
— Chciałabym, żebyś zamieszkał w domu Szalonookiego i zadbał o niego — powiedziała szczerze, obserwując reakcję Syriusza, a widząc wahanie, szybko dodała: — Oczywiście jeśli chcesz.
— Właściwie to w pewnym sensie trochę już tam mieszkałem… — przyznał, a cień uśmiechu, który przebiegł po jego twarzy, Tonks odebrała jako dobry znak. Może wcale się nie myliła i Syriusz tego potrzebował? A może… — Jesteś pewna, Tonks? Miałem własne mieszkanie, ale Ministerstwo je zarekwirowało, gdy mnie skazali. Odziedziczyłem cały dom, a teraz… — wymieniał ponuro, a żal aż ścisnął serce Dory. Kto by pomyślał, że Syriuszowi Blackowi kiedyś zabraknie pewności siebie. — Nie wiem czy jestem właściwym kandydatem na najemcę.
— Grimmauld Place nadal jest twoje — zauważył Remus. — Gdybyśmy zadbali o porządne zaklęcia, mógłbyś…
— Nie chcę tam wracać, Remusie. Z resztą… — przerwał mu od razu Black, aż wzdrygając się na myśl o powrocie do rodzinnego domu. Spojrzał na Dorę, jakby szukał w jej twarzy odpowiedzi. — Kiedy Dumbledore reaktywował Zakon, zrobiłem dokładnie to samo co Moody i zapisałem wszystko Harry’emu — przyznał Black, a Tonks zaszkliły się oczy. Wiedziała, jak bardzo Syriusz kochał tego chłopaka i ile był w stanie dla niego poświęcić. Jeżeli można by porównać ich relację, do tej która łączyła ją z Szalonookim, oznaczało to, że była dla niego właściwie najbliższą i najważniejszą osobą. Ta myśl choć w sumie niezwykle pogodna, bolała ją za każdym razem i raniła serce. I chyba to właśnie chciał dostrzec w jej oczach Syriusz, chciał mieć pewność, że taki gest mówi wystarczająco. — Gdybym rok temu zginął, Grimmauld Place byłoby jego i właściwie to teraz też chciałbym, żeby było jego. Niech zrobi z tym domem, co zechce. Dla mnie on nie ma żadnej wartości, a tak Harry będzie miał przynajmniej coś swojego. On przecież też został bez domu…
— Harry z pewnością to doceni, Syriuszu — zapewniła go, uśmiechając się szeroko, a on odpowiedział jej tym samym i było to całkowicie szczere i niewymuszone.
— Szalonooki powiedział mi pewnego razu, że był na Grimmauld Place i założył kilka zaklęć ochronnych na wypadek, gdyby ten śmieć, Snape, chciał się tam dostać — powiedział nieco zmieszany, bo z trudem przychodziło mu mówienie o okresie, w którym był w śpiączce. — Podejrzewam, że żadna z moich porąbanych kuzynek się tam nie wybierze… Wolałbym jednak, żeby nasze drogi tam nie zawędrowały — przyznał bez żadnych skrupułów, krzywiąc się na myśl o Bellatrix i Narcyzie, a Tonks zawtórowała mu w tym przypadku. — Jeżeli naprawdę tego chcesz, Tonks, to chętnie przyjmę twoją propozycję.
— To cudownie! — zawołała, zeskakując z szafki i natychmiast objęła Blacka, a kuchnię wypełnił jego szczekający śmiech. — Połączymy bezpośrednio nasze kominki, żebyś mógł tu wpadać w każdej chwili
— Może nie w każdej — mruknął Remus, upijając łyk kawy i patrząc znacząco na Dorę, która wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się szeroko. Chyba jej mąż w końcu zrozumiał, że potrzebuje go na wyłączność.
— Będę się zapowiadać — powiedział natychmiast Black, krzywiąc się. — Merlinie, broń! Już raz widziałem was bez ubrań, nie chcę bardziej pogłębiać swojej traumy…
— To ty zabrałeś nam wtedy ubrania, Syriuszu — przypomniała mu, podchodząc do Remusa. Objęła swojego męża i gładząc go po policzku, skierowała jego twarz w swoją stronę, żeby zaraz potem namiętnie go pocałować.
— Moje oczy… — jęknął Black, zasłaniając twarz ku rozbawieniu Lupinów, a Remus, żeby zrobić mu na złość, pogłębił pocałunek jeszcze bardziej. Gdy mieli już dość dręczenia Syriusza, a zwłaszcza jego okrzyków obrzydzenia, którymi nie powstydziłby się kilkuletni chłopiec, Remus przygarnął żonę do siebie, wdychając jej zapach i dość niechętnie przyznał:
— Lepiej się zbierajmy, nie powinniśmy kazać Harry’emu czekać w jego urodziny.
Dora westchnęła ciężko. Tego dnia wypadał akurat trzydziesty pierwszy lipca, czyli urodziny Harry’ego i to nie byle jakie, bo siedemnaste. Od teraz młody Potter nie musiał przejmować się namiarem obejmującym niepełnoletnich czarodziejów. Gdyby wcielili w życie pierwotny plan, dopiero dzisiaj przenieśliby go z domu wujostwa. Dora już nawet nie chciała myśleć, czy to by coś zmieniło. Musiała pogodzić się z tym, że pewne rzeczy już się wydarzyły. Tymczasem Molly zaprosiła ich wszystkich na imprezę urodzinową Harry’ego i Remus miał świętą rację, mówiąc, że jeśli zaraz nie wyjdą, to będą spóźnieni. Tonks właściwie dziwiła się pani Weasley, że w obliczu wesela, które miało mieć miejsce następnego dnia, zdecydowała się na organizację jeszcze jednego spotkania. Z drugiej strony bardzo to pasowało do Molly i jej gołębiego serca. Z pewnością chciała, żeby Harry nie poczuł się pominięty. Tonks jednak wolałaby tego dnia zostać w domu i nigdzie się nie ruszać… Czuła się nieswojo, ale mimo wszystko nie chciała opuścić tej okazji. Z resztą wiedziała, że ani Remus, ani już tym bardziej Syriusz nie wybaczyliby sobie, gdyby ich tam nie było.
— Nic dla niego nie mam — przyznał nagle Black, przestając krzywić się na pokaz — co ze mnie za ojciec chrzestny…
— Ty tak poważnie? — zapytała z wyrzutem Dora, gromiąc markotnego Syriusza spojrzeniem. Tylko on mógł być na tyle głupi, żeby przejmować się jakimś tam prezentem w obliczu ostatnich wydarzeń.
— Harry może dzisiaj dostać najdroższe i największe prezenty świata — zauważył Remus, mówiąc pewnym i łagodnym tonem, tym którego zawsze używał, gdy chciał komuś przemówić do rozumu. — Ale i tak najważniejsze dla niego będzie to, że to właśnie ty będziesz obok, Łapo.
***
Chłodna woda ukoiła nieco jej nerwy. Czuła każdą kroplę spływającą po jej twarzy, przeszedł ją dreszcz, gdy jedna z nich wleciała jej za koszulkę. Tak niewiele brakowało, żeby postanowiła zostać w domu. Spojrzała w odbicie lustra i skrzywiła się nieznacznie. Zbyt wiele stresu spotkało ją w ostatnim czasie. Jej organizm zaczął się buntować i najwidoczniej nie zamierzał przestać aż do momenty, gdy Tonks łaskawie zaczerpnie tyle odpoczynku, ile potrzebowała. Była już zmęczona ciągłymi mdłościami, wymiotowaniem, jadłowstrętem i brakiem sił. Nie dziwiła się sobie, bo przecież mało który człowiek udźwignąłby tyle co ona w ostatnio bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Przyglądała się bladej twarzy i workom pod oczami, która tak bardzo różniła się od jej oblicza jeszcze chwilę temu. A przecież nie używała swoich mocy… Te huśtawki samopoczucia były tak nagłe, że nie potrafiła za nimi nadążyć. Wytarła twarz w miękki ręcznik, wzdychając ciężko. Musiała wziąć się w garść, Remus i Syriusz na pewno już na nią czekali.
Poprawiła włosy, wsunęła koszulkę w spodnie i zacisnęła pasek, który okazał się wyjątkowo ciasny, narzuciła na ramiona skórzaną kurtkę i uśmiechnęła się blado. Mało imprezowe wydanie, pomyślała, modląc się w duchu, żeby następnego dnia czuła się znacznie lepiej, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby całe wesele Billa rzygała gdzieś w krzakach.
— Kochanie? — usłyszała głos Remusa, który szukał jej na piętrze. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, kiedy odnalazł ją w łazience. Uchylił delikatnie drzwi i jego zatroskane spojrzenie natychmiast ją zlustrowało. — Doro, wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.
— Każda kobieta chce usłyszeć coś takiego od swojego męża — sarknęła, posyłając mu zadziorny uśmieszek i oparła się plecami o umywalkę. Remus nie dał się nabrać, podszedł od razu do niej i złapał za ramiona, jakby się bał, że za chwilę zemdleje.
— Jesteś blada, może wolisz zostać w domu?
— Skąd, wszystko w porządku — powiedziała pospiesznie, zastanawiając się dlaczego tak powiedziała, skoro jeszcze chwilę wcześniej rozważała opcję zostania w domu. Uśmiechnęła się jednak szeroko i cmoknęła męża w policzek, a potem pogładziła dłonią miejsce, które przed chwilą dotknęły jej usta. — Chodźmy, nie każmy na siebie czekać…
Złapała męża za rękę i sprowadziła na dół, gdzie czekał na nich Black, który tupał nerwowo nogą. Syriusz rzucił kilka kąśliwych uwag na temat nieustannie spóźniających się kobiet, które Tonks puściła mimo uszu. Wyszli przed dom, skąd deportowali się wspólnie w okolice Nory. Przywitali ich tam bliźniacy i Hagrid, który na tą okazję włożył okropny, włochaty garnitur, który wyglądał jak jakieś biednie nieżywe zwierzę. Na ten widok nagle zrobiło się Tonks niedobrze, dlatego z ulgą przyjęła fakt, że olbrzym od razu wziął w objęcia Blacka i miażdżąc go w żelaznym uścisku, zachwycał się tym, że mogą się jeszcze spotkać i pogadać. W tym samym czasie Lupinowie przywitali się z Fredem i Georgem. To było pierwsze spotkanie, od kiedy George został ranny. Molly dobrze się nim zajęła, bo rana na głowie była już zabliźniona, jedyne co szpeciło, to ciemna dziura w miejscu, gdzie wcześniej znajdowało się jego ucho. Całe szczęście młody Weasley nie przywiązywał do tego szczególnej wagi, co więcej on i jego brat bliźniak nieustannie żartowali sobie z tego. Ich dobry humor był niezwykłym kontrastem dla nerwowego Syriusza, słabo ukrywającej swoje samopoczucie, markotnej Tonks i strapionego Remusa, który nie spuszczał wzroku z żony.
— Jest straszny tłok — oznajmił George, prowadząc ich w stronę domu. — Przyjechali rodzice Fleur, jest Hermiona, no i Harry, a do tego Charlie już przyleciał.
— Dawno nie miałam z nim kontaktu — westchnęła Dora, uśmiechając się szeroko. Żałowała jedynie, że spotkanie z przyjacielem będzie miało miejsce, gdy ona akurat czuje się tak paskudnie. Liczyła jedynie na to, że następnego dnia będzie czuła się lepiej i będą mogli wspólnie się bawić na weselu Billa, a może Charlie zostanie dłużej i spotkają się dawnym składem ona, Weasley i Sara, żeby powspominać i pobyć trochę razem.
— Do tego co chwilę ktoś z Zakonu tutaj wpada — dodał Fred, obracając się w ich stronę. — Kingsley był wczoraj i uzgodnił z rodzicami, że teraz Nora będzie Kwaterą Główną.
— Cholibka, trochę ciasno by tu było — stwierdził Hagrid, spoglądając na rodzinny dom Weasleyów, który faktycznie wyglądał jakby miał się zaraz zawalić od nadmiaru dobudowanych pomieszczeń. — Może by tak wrócić na Grimmauld Place, co Syriuszu?
— Wolałbym nie — mruknął Black, spoglądając w stronę Remusa, który kiwnął głową.
— Tata też tak uważa, podobno po śmierci Dumbledore’a byłoby to szaleństwem — stwierdził Fred.
— A to niby czemu? — zdziwił się Hagrid. — Syriusz już się obudził.
— Nie o to chodzi, Hagridzie. Faktycznie po wybudzeniu Syriusza, na nowo ma niezaprzeczalne prawo do Grimmauld Place — przyznał Remus, tłumacząc sprawę. — Dumbledore był Strażnikiem Tajemnicy, po jego śmierci każdy komu przekazał położenie Kwatery Głównej po części przejął jego rolę.
— Chyba nie myślisz, że ktoś z nas zdradzi… — fuknął Hagrid, a Lupin natychmiast pokręcił głową.
— Ufam nam wszystkim, ale nie ma co się czarować, moc Fideliusa znacznie osłabła i łatwiej śmierciożercom będzie kogoś złamać — przyznał szczerze. — I nie możemy zapomnieć o tym, że Snape zdradził nas już dawno, a wiedział doskonale, gdzie się spotykaliśmy.
— Szalonooki podobno rzucił tam kilka ciekawych zaklęć, które powinny skutecznie przegonić Smarkerusa — wtrącił Syriusz, marszcząc brwi. — Tak przynajmniej wspominał.
— Skoro tak mówił, to tak właśnie zrobił — powiedziała stanowczo Dora, gdy już byli praktycznie pod Norą. — Nie chciałabym być na miejscu Snape’a.
Stanęli przy furtce prowadzącej do ogrodu i spojrzeli na kilka stołów ustawionych przed domem. Wszystko było udekorowane wielkimi, fioletowymi lampionami, a gdzieniegdzie na drzewach i krzakach przywieszono złote serpentyny. Wszystko wyglądało wspaniale, zwłaszcza gdy dostrzegło się na jednym ze stołów ogromny tort w kształcie znicza, który naprawdę wyglądał imponująco. W tle, za domem Weasleyów majaczył ogromny biały namiot, zapewne przygotowany już na kolejny dzień. Faktycznie bliźniacy mieli sporo racji, bo na ogrodzie było sporo osób. Molly biegała między stołami i kuchnią, co rusz donosząc kolejne przysmaki, Ginny rozmawiała z Hermioną, chociaż Tonks była przekonana, że jej wzrok nieustannie uciekał w stronę Harry’ego, który z kolei rozmawiał z obcym mężczyzną, zapewne ojcem Fleur. Przyszła panna młoda natomiast stała siedziała przy stole z matką i siostrą, a przynajmniej tak przypuszczała Dora, bo wszystkie trzy były do siebie wyjątkowo podobne. Ron kręcił się między Potterem, a Hermioną. Gdy tylko weszli na ogród, Harry natychmiast przerwał rozmowę z panem Delacour i podbiegł do nich. Właściwie to najprawdopodobniej zależało mu na Syriuszu, ale nim wpadł w ramiona swojego ojca chrzestnego, uścisnął mocno dłoń Remusowi i dał się objąć Tonks.
— Wszystkiego najlepszego, Harry — szepnęła, klepiąc go po plecach, a on odpowiedział jej szczerym i szerokim uśmiechem.
— Siedemnastka na karku, co? — zagrzmiał Hagrid, kiedy przyjął od Freda szklanicę wina wielkości kubełka. — Sześć lat od dnia, jak żeśmy się spotkali, Harry, pamiętasz?
— Słabo — odpowiedział Harry, uśmiechając się do niego, chociaż jego spojrzenie powędrowało w stronę Blacka, który cierpliwie czekał na swoją kolej. — Czy to nie wtedy rozwaliłeś frontowe drzwi, dorobiłeś Dudleyowi świński ogonek i powiedziałeś mi, że jestem czarodziejem?
— Szczegóły wyleciały mi z głowy — zarechotał Hagrid, a Dora uśmiechnęła się słysząc tą historię. Zaraz potem Hagrid podszedł bliżej stołów, a Harry i Syriusz uścisnęli się serdecznie. — Ron, Hermiono, wszystko gra?
— My też powinniśmy dać im porozmawiać — mruknął Remus, obejmując Dorę ramieniem i oboje podeszli kilka kroków dalej.
— Wyglądasz na zmartwionego — szepnęła Tonks, spoglądając na niego kątem oka. Remus obrzucił ją tak przenikliwym spojrzeniem, że od razu pojęła, że martwi go jej samopoczucie. Nie chciała jednak o tym rozmawiać, dlatego szybko zmieniła temat. — Myślisz, że Harry powie Syriuszowi, co planują.
— Jeśli komuś ma o tym powiedzieć, to właśnie Syriuszowi — odpowiedział, obejmując ją mocniej, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że doskonale wie, co oznacza jej unik. — Chociaż wątpię, że powie komukolwiek.
— On wie, że może wam zaufać — zapewniła go, uśmiechając się delikatnie i nim jej mąż zdążył jej odpowiedzieć, spojrzał ponad jej ramię i skinął głową. Nie zdążyła nawet się obejrzeć, kiedy znalazła się w żelaznym uścisku. Umięśnione ramiona otoczyły ją, tak samo jak mocny, piżmowy zapach kojarzący jej się ze spokojem i bezpieczeństwem. I chociaż jeszcze się nie odezwał, to doskonale wiedziała, kto ją tak przywitał.
— Powinienem cię udusić, ale chyba za bardzo cię lubię — szepnął jej na ucho w momencie, kiedy odwzajemniła uścisk.
— Jesteś nieco przewrażliwiony, Charlie — mruknęła i oboje stłumili śmiech. Odsunęła się od niego i przyjrzała jego twarzy, tak znajomej i pogodnej, jakby wcale nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata od zakończenia szkoły. — Tęskniłam.
— Gdybyś tęskniła, to zaprosiłabyś mnie na swój ślub — mruknął, przekomarzając się z nią.
— Kiepski argument — stwierdziła — Nikogo nie zaprosiłam.
— Touché — westchnął, kręcąc głową, a potem podał rękę Remusowi. — Gratuluję i powodzenia.
— Tego drugiego powinieneś życzyć Dorze — odparł Lupin, odwzajemniając gest.
— Raczej wam obojgu — zaśmiał się Charlie. — Mam wrażenie, że trafił swój na swego.
— Nudzić się nie będziemy, to pewne — zgodziła się, obdarzając obu mężczyzn szerokim uśmiechem, a potem rozejrzała się po ogrodzie. — Harry z pewnością jest zachwycony.
— Raczej nieco przytłoczony — zauważył Weasley, patrząc w stronę Pottera. Dora i Remus również spojrzeli w tamtą stronę. Harry stał z Syriuszem w niewielkim oddaleniu, rozmawiając o czymś zawzięcie i Tonks była przekonana, że tematem tej dyskusji są plany chłopaka, których nikomu nie chciał zdradzić. Widziała jak Black marszczy brwi, a na jego zmęczonej śpiączką twarzy, każda zmarszczka była o wiele bardziej widoczna. — Chyba nie chciał żadnej imprezy, tym bardziej, że mama robi wokół wszystkiego jeszcze więcej zamieszania niż zazwyczaj.
— Harry z pewnością to docenia — przyznał Remus, wyjmując te słowa z ust swojej żony, która jednak milczała, bo nagle zrobiło jej się słabo. Wzięła kilka głębszych wdechów, nie chcąc dać po sobie poznać, że czuje się gorzej.
— W to nie wątpię, ale wydaje mi się, że wokół niego od zawsze jest zbyt dużo szumu i nie czuje się z tym komfortowo — przyznał Charlie, wzruszając barczystymi ramionami. — Mama chciała, żeby był dzisiaj najważniejszy, a on chyba ma tego dość.
— Właściwie to, gdzie jest Molly? — spytała Tonks, rozglądając się za gospodynią.
— Pewnie w kuchni, zaczyna się trochę denerwować, bo tata jeszcze nie wrócił — stwierdził Charlie i dokładnie w tym momencie zawołał go Hagrid.
— Pójdę pomóc Molly — powiedziała Dora i uśmiechnęła się uspokajająco do Remusa, który skinął jedynie głową i razem z Weasleyem podszedł do gajowego, a ona na miękkich kolanach ruszyła w stronę Nory.
Weszła do kuchni i odetchnęła ciężko. Trzeba było zostać w domu, przeszło jej przez myśl i skrzywiła się nieznacznie. I tak nic nie miała z tego wyjścia, mogła oszukiwać siebie i innych, ale czuła się paskudnie. Co więcej jej złe samopoczucie coraz bardziej się nasilało, a zrobiłaby wszystko, żeby było lepiej. Liczyła, że chwila spokoju, z dala od urodzinowego gwaru przyniesie jej ukojenie. Zaraz przecież zaczną jeść, wszyscy będą się cisnąć przy stołach i będzie musiała to wytrzymać z uśmiechem na ustach. Wolała sekundę odsapnąć, może uspokoi to trochę Remusa, który nie spuszczał z niej wzroku.
— Wszystko w porządku, kochanie? — spytała Molly, która nagle pojawiła się w kuchni, zbierając z blatu stos talerzy. Jednak kiedy spojrzała na Tonks swoim przenikliwym spojrzeniem matki, którego nie można było oszukać, zatrzymała się wpół kroku. — Jesteś strasznie blada.
— Chyba coś mnie bierze, Molly — odpowiedziała od razu Tonks, uśmiechając się słabo do gospodyni. — Masz może eliksir wzmacniający?
— Oczywiście, jest w górnej szafce w kuchni. — Molly skinęła głową w stronę szafek, uśmiechając się dobrotliwie. — Weź, a ja zaraz zaparzę ci ziółek.
— Dziękuję, Molly.
Tonks podeszła do wskazanego miejsca i otworzyła szafkę. Od razu uderzył ją mocny zapach mieszanki ziół, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Tak, łyknięcie czegoś na wzmocnienie było dobrym pomysłem. Odsunęła na bok słoiczki z suszonymi ziołami i spojrzała na kilka starannie opisanych fiolek z eliksirami. Molly miała całkiem sporą apteczkę. Eliksir uspokajający, eliksir Słodkiego Snu, Szkiele-Wzro, wywar ze szczuroszczeta… Odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła w końcu eliksir wzmacniający i sięgnęła po fiolkę, żeby od razu zażyć lekarstwa. Jednak w momencie, gdy wyjęła naczynie, odsłoniła kolejny eliksir…
— Nie… — szepnęła, zanim pozwoliła wybrzmieć pewnej myśli w swojej głowie. Ale mimo wszystko, nie mogła odwrócić wzroku od naczynia, w którym lekką poświatą połyskiwał przeźroczysty płyn. Płyn, który znała każda czarownica, chociaż Tonks nie miała jeszcze okazji, by z niego skorzystać. — Niemożliwe…
Ale przecież to było możliwe, to było nawet bardzo prawdopodobne. Spojrzała na trzymany w ręku eliksir, to z powrotem w głąb szafki i mimowolnie obejrzała się za siebie, zerkając w miejsce, które do końca życia będzie wywoływać u niej dreszcz przerażenia. Schody w domu Weasleyów wydawały jej się czymś strasznym, bo właśnie z takim wydarzeniem w jej życiu były związane. Gdy z nich spadała, nie myślała o tym, w jakim jest stanie. Wtedy również wydawało jej się, że to niemożliwe. Z resztą kiedyś sama powiedziała Remusowi, że w ich przypadku wszystko jest możliwe, a skoro już raz to się zdarzyło… Szybko odłożyła eliksir wzmacniający na swoje miejsce, tak jakby parzył ją w rękę, a zamiast niego wzięła ten drugi i natychmiast schowała do kieszeni. Wiedziała, że Molly nie miałaby nic przeciwko, ale wolała nie pytać jej wprost o pozwolenie, bo… Lepiej będzie, jak najpierw sama się upewni.
Niepewnym krokiem wróciła na ogród, nie czując się ani trochę lepiej, a będąc nawet jeszcze bardziej zmieszana niż wcześniej. Obiegła spojrzeniem wszystkich. Przez tą chwilę, kiedy jej nie było, zdawało się, że nic się nie zmieniło, choć ona miała zgoła inne wrażenie. Jedynie Syriusz i Harry dołączyli do pozostałych gości, chociaż ich miny nie wskazywały na nic złego, to zerkali na siebie nerwowo co jakiś czas. Dora przywołała uśmiech na twarz i podeszła do Remusa i Charliego, którzy rozmawiali z Hagridem.
— A po czym to poznajecie? — dopytywał Hagrid, a rozmowa chyba dotyczyła smoków.
— Samice są o wiele bardziej złośliwe — sarknął Charlie, szturchając ramieniem Dorę, która akurat stanęła obok niego. Ta zmusiła się do złośliwego uśmiechu i wywróciła oczami, na co Weasley zaśmiał się serdecznie.
— Chyba jednak zaczniemy bez Artura! — zawołała Molly, zapraszając wszystkich do stołu. — Musiało go coś zatrzymać… och!
Wszyscy zobaczyli to jednocześnie: świetlistą smugę, która przeleciała przez podwórze i spoczęła na stole, gdzie zmieniła się w srebrzystą łasicę stojącą na tylnych łapach i mówiącą głosem Artura:
— Przybędzie ze mną minister magii.
Po tych słowach patronus rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając każdego w niemym zdziwieniu. Dora była zbyt rozkojarzona, żeby od razu zrozumieć, co zaraz się wydarzy. Właściwie to Remus jako jedyny zachował trzeźwy umysł.
— Nie powinien nas tu zobaczyć — powiedział natychmiast, łapiąc ją za rękę i pociągnął w stronę Pottera i Blacka. — Harry… wybacz… wyjaśnimy ci to później… — mruknął nieskładnie, kładąc wolną dłoń na ramieniu chłopaka i ściskając go. Zaraz po tym spojrzał na Łapę, który przez kilka chwil pozostawał nieugięty, ale w końcu warknął wściekle, objął Harry’ego, mówiąc mu, że lada dzień się spotkają i niechętnie podążył za Lupinami, którzy zdążyli już przejść przez furtkę. Dora niewiele myślała nad tym, co właśnie się dzieje. Jedną ręką kurczowo trzymała dłoń Remusa, a drugą pilnowała by fiolka z eliksirem nie wysunęła jej się z kieszeni. Kiedy tylko Black do nich dołączył natychmiast zniknęli.
Wylądowali dość niezgrabnie w pobliżu domu, a Tonks z trudem złapała oddech. Jako jedyna z całej tej trójki nie była wściekła. Remus i Syriusz wręcz wariowali ze złości, która dziwnym trafem ją omijała. Chociaż zdawała sobie sprawę, że powinna również podzielać ich nastrój. Scrimgeour ostatnio dał jej do zrozumienia, jaki ma stosunek do niej i jej męża, a także, że bez większych oporów utrudniłby im życie. Zbyt wiele satysfakcji dała mu tamta rozmowa, w trakcie przekazania informacji o spadku Moody’ego, żeby nie powtórzył tego jeszcze raz przy najbliższym spotkaniu. Co więcej jego groźby wcale nie były bez pokrycia, bo jako minister miał ogrom władzy i mogło wystarczyć jedno jego słowo, żeby odpowiednie papiery znalazły się na jego biurku. Z resztą wiadomym było, że irytowało go istnienie Zakonu, a raczej to, że nie podlegał on jego władzy i chętnie utrudniał im działanie. Już nie raz próbował przekabacić na swoją stronę Harry’ego, całe szczęście nieskutecznie. Merlin jeden raczy wiedzieć, co by zrobił gdyby zobaczył u boku Pottera Blacka, który jakiś czas temu zniknął bez śladu ze św. Munga. Rozumiała doskonale, dlaczego więc się denerwowali, ale nie potrafiła o tym myśleć. A właściwie, gdyby zaczęła myśleć również i o tym, pewnie by zemdlała z nadmiaru emocji. Podążyła, za Syriuszem i swoim mężem do domu, zastanawiając się nad tym, kiedy uda jej się zostać na chwilę samej i sprawdzić swoje domysły. Syriusz wpadł wściekły do salonu, jakby był gotowy roznieść cały dom w drobny mak.
— A niech to szlag! — wrzasnął na całe gardło, zaciskając pięści. — Mogłem zostać i rozerwać tego dupka na strzępy!
— Morderstwo ministra — mruknął Remus, krzyżując ręce na pięści, a jego złość nie była wcale mniejsza od tej, którą czuł Black. — Idealna droga powrotna do Azkabanu.
— Sam byś to zrobił — zarzucił mu Łapa. — Pamiętasz, co mówił u Andy?
— Uspokójcie się! — wrzasnęła nagle Dora, opierając się plecami o ścianę. Miała wrażenie, że zajmują się kompletnymi bzdurami, że sama ma teraz na głowie większe zmartwienia niż to czy musieliby się zmierzyć z Scrimgeourem czy nie. Co gorsza miała w sobie głębokie przeczucie, że dopóki nie będzie miała pewności nie może zwierzyć się ze swoich zmartwień nikomu. — Mam dość… Czasami trzeba odpuścić.
— Co masz na myśli? — zapytał z wyrzutem Black, opadając ciężko na kanapę.
— Lepiej zejść gnojowi z drogi i się nie wychylać — odpowiedziała natychmiast, a Syriusz spojrzał na nią tak nieprzeniknionym wzrokiem, że aż poczuła gęsią skórkę i spytał pustym głosem
— Ukrywać się?
— Jeśli zajdzie taka potrzeba to tak — odparła po prostu, nie zwracając uwagi na jego zachowanie.
— Świetnie! — warknął, zrywając się na równe nogi. — Trzaśnijcie mnie czymś w łeb i obudźcie wtedy, kiedy będę mógł wyjść z domu!
— Powiedziałam, że masz się uspokoić! — warknęła na niego, a potem zamilkła od razu, uświadamiając sobie, że w momencie, gdy Black wyładowywał na niej swoją złość, ona nieświadomie położyła dłonie na swoim brzuchu.
— Jak mam to zrobić, skoro nie mogę świętować urodzin mojego chrześniaka, bo… — kontynuował Syriusz, obrzucając ich wściekłym spojrzeniem. — Właściwie bo co? Przecież jeszcze Knot oczyścił mnie z wszelkich zarzutów.
— Jesteś naszą mocną kartą — mruknął Remus, który podczas tej krótkiej chwili zdążył się opanować.
— To znaczy?
— To znaczy, że nikt nie wie gdzie jesteś i co się z tobą dzieje — wyjaśnił Lupin, siadając w fotelu i spoglądając na Blacka. — Nie chcę karmić twojego ego, ale od zawsze byłeś jednym z naszych najlepszych ludzi.
— Nie pierdol, Remusie!
— To nie ja tak uważałem, tylko Szalonooki — rzucił od razu Remus, jakby świadomy tego, że autorytet Moody’ego w ostatnim czasie był wręcz porażający w tym domu i wszystko, co było z nim związane, traktowano niemal jak świętość. — Nie pamiętasz, że to ciebie wziął jako pierwszego na misję? Nie mnie, nawet nie Jamesa, tylko ciebie!
— Czyli, że mam czekać aż w końcu… — jęknął nieco łagodniej Syriusz, ale Remus od razu wtrącił mu się w zdanie:
— Nie masz się wystawiać na świecznik i dać trafić.
— Oddałabym wszystko, żeby zobaczyć minę cioci Belli na twój widok — zauważyła Dora, ciągle stojąc pod ścianą, nie zmieniając pozycji nawet o cal.
— Dobra, to kusząca perspektywa… — mruknął Black, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, który jednak szybko zszedł mu z twarzy. — Czyli co, jutro nigdzie nie idę?
— Moody miał spory zapas eliksiru wielosokowego… — odparł Remus po chwili zastanowienia, a Tonks w duchu przyznała, że może to nie byłby najgłupszy pomysł, co innego pomyślał jednak Syriusz.
— Mam się wstydzić własnej twarzy?
— Tej którą znają wszyscy czarodzieje i mugole? — zapytał retorycznie Remus, któremu humor Blacka widocznie zaczynał działać na nerwy, ale wziął głębszy oddech i powiedział: — Wstydzić może nie, ale… Zrozum, Syriuszu, że sam chciałbym wyjść bez lęku na ulicę i nie martwić się niczym. O to właśnie walczymy, żeby było normalnie. Jeśli chcesz, to jeszcze dzisiaj pójdziemy do domu Moody’ego i znajdziemy w jego rzeczach…
— Spasuję… — mruknął Łapa, a kiedy zrozumiał, że jego odpowiedź mogła być nieco zbyt oschła, dodał: — Może innym razem wykorzystamy ten pomysł, ale odpuszczę sobie to wesele…
— Syriuszu… — westchnęła Dora, gotowa namawiać go z całych sił, byleby tylko na nowo nie stał się apatyczny i obojętny na wszystko.
— Prawdę mówiąc, nie mam zbyt weselnego nastroju… — przyznał szczerze, wzruszając ramionami. — Serio... Nawet nie wiem czy Harry nie ma mi za złe tego, że…
— Tobie też nic nie powiedział? — domyślił się Remus, a Tonks przypomniała sobie dość burzliwą rozmowę między Blackiem a jego chrześniakiem. Łatwo było się domyślić, o czym rozmawiali.
— To misja, którą powierzył mu Dumbledore i tylko on może ją wykonać, a Ron i Hermiona chcą mu w tym pomóc — powiedział beznamiętnie, jakby cytując słowa Harry’ego, ale gołym okiem można było zauważyć, że to tłumaczenie wcale go nie przekonało. — Nie rozumiem tylko dlaczego…
— Nie weźmie cię ze sobą? — dopowiedział Remus, a Syriusz skinął krótko głową. — Już raz prawie cię stracił i pewnie nie chcę cię narażać…
— Dlatego będzie narażać siebie? — prychnął Black, bardziej zatroskany niż zły.
— Sam chciałbym wiedzieć, co siedzi mu w głowie.
Tonks też chciałaby wiedzieć. Chciałaby rozumieć, co teraz dzieje się na świecie, co oni powinni robić i jak dalej potoczą się losy tej wojny. Może wtedy byłoby łatwiej przyjąć myśl, że być może wkrótce wydarzy się w jej życiu coś, co na zawsze zmieni wszystko…
Hejo, kochana!
OdpowiedzUsuńPiszę ten komentarz już ze studiów, więc wybacz mi opóźnienie na obydwu blogach.
Teddy pcha się na świat :D Ciekawa jestem czy kiedyś ktoś z Weasleyów zostanie niesłusznie posądzony o zabranie pewnego flakonika 😂 Czeka nas radosna wiadomość, która mam nadzieję nie zamieni się w tragedię podczas Bitwy o Hogwart.
Dobrze, że Łapa ma swój własny kąt, ale czy to nie ryzykowne powierzać mu dom, do którego włamali się kiedyś śmierciożercy? Może atak się powtórzy, w najmniej oczekiwanym momencie. Biedny Syriusz, faktycznie, ciągle więziony, nic dziwnego, że już nie jest taki jak za czasów, gdy robili dowcipy w Hogwarcie z Jamesem. Szkoda, że Harry go nie zabierze, ale patrząc z drugiej strony, przykładowo noszenie medalionu by go zniszczyło. Nie pamiętam, czy mówiłaś już coś o uśmierceniu lub pozostawieniu przy życiu Lupinów. Gdyby tak się stało, młody Teddy miały w Syriuszu namiastkę ojca, chociaż wiadomo, Black to nie najlepszy autorytet, ale serce ma dobre ❤
Kochana, przesyłam dużo uścisków i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział, w którym będzie pewnie przecież wesele Billa i przede wszystkim wynik przypuszczeń naszej Tonks 😇
Cześć, cześć!
UsuńNo czas najwyższy na tego Teda. Oj to dość mroczna wizja, zapewne oskarżenia padłyby na biedną Ginny, która nie miałaby pojęcia, o co chodzi ;)
A do którego domu nie włamali się śmierciożercy... Jedynym chyba będzie dom Lupinów, ale dam Ci mały spojler, że Syriusz będzie w najbliższym czasie prowadził koczowniczy tryb życia ;) Black faktycznie byłby kiepskim kompanem. Mogłoby się to źle skończyć, gdyby dwóch takich narwańców, jak Syriusz i Harry, pojawiło się na misji, gdzie jeden chciałby chronić drugiego za wszelką cenę.
Nigdy nie wypowiadałam się na temat uśmiercenia Lupinów, chociaż od samego początku wiem, jak skończy się opowiadanie. Ale cóż... wujek Syriusz bez względu na wszystko będzie miał okazję się wykazać ;)
Ściskam Cię mocno i powodzenia na studiach! ❤
Nie będziesz musiała długo czekać, bo nowy rozdział wstawię już w poniedziałek, a w nim faktycznie będzie wesele Billa! :D