24.07.2021

132) Zgodnie z życzeniem

 Ile czasu spędzili jeszcze w Norze? Tego nie potrafiła określić. Czas dla niej w pewnym sensie się zatrzymał. Tonks nie potrafiła rozpaczać, gdy spoglądała na przytomnego Syriusza, a jednocześnie nie mogła się cieszyć, wiedząc, że straciła tej nocy dwie bliskie osoby. Mogła jedynie siedzieć z boku i przyglądać się z cieniem uśmiechu na ustach, jak Black pochłania kolejną porcję jedzenia, którym faszerowała go Molly. Wszyscy chcieli dowiedzieć się, jakim cudem się wybudził, on również, bo jego opowieść była niepełna. I nie można było się temu dziwić, bo bez Althedy, która przygotowała antidotum, nie mogli poznać całej historii. 

Syriusz opowiedział im jednak, że obudził się nagle, krztusząc się każdym oddechem i miał wrażenie, że nie żyje. Pokój, w którym się znajdował był pusty, a w głowie mieszały się wspomnienia z życia, które nagle zostało wstrzymane. Pamiętał salę śmierci w gmachu ministerstwa, bitwę i błysk zaklęcia. Długo siedział bez ruchu w milczeniu, a dopiero później zaczął sobie przypominać wszystko, co słyszał, choć nie potrafił odróżnić tego, co było prawdą, a co jedynie snem. Gdy jednak wszystko układało mu się w głowie, pojął, że ostatnią rzeczą, która została mu przekazana, było znaczenie misji. Harry miał zostać przeniesiony do Nory. Nie mógł czekać bezczynnie, musiał jak najszybciej zobaczyć swojego chrześniaka. Zerwał się z miejsca, mając wrażenie, że ciało nie należy do niego. Obcy dom, w którym się znajdował, nie pozwolił zrozumieć, gdzie dokładnie jest. Zebrał w sobie wszystkie siły, które miał, a było ich niewiele i deportował się do Nory, ryzykując wszystko. W okolicach domu Weasleyów nigdy nie był, a i osłabienie, które tak dotkliwie odczuwał, zwiastowało, że najpewniej nie trafi do celu w całości. Jednak gdyby nawet miał się rozszczepić, musiał się tam znaleźć. Gdy wylądował w jednym kawałku, był tak wykończony, że w pierwszej chwili nie mógł się ruszyć. Zrobił więc to, co zawsze pozwalało mu przetrwać. Zmienił się w psa, zmniejszając wszystkie odczucia, które miał jako człowiek. Dopiero gdy zobaczył ich wszystkich, gdy zrozumiał, że żyją, są bezpieczni, że Harry jest cały, wstąpiła w niego siła, która do teraz pozwalała mu utrzymać się na nogach. Nie wiedział jednak, jakim cudem się obudził, ale nie było to dla niego ważne, bo przecież żył. A przynajmniej tak było do momentu, gdy w Norze zjawiła się obca mu kobieta, która tak go poruszyła, że wciąż o nią pytał. I dopiero wtedy dowiedział się, że to właśnie Altheda Farewell była odpowiedzialna za opiekę nad nim przez ostatnie miesiące i udało jej się w końcu go wybudzić. Nikt nie wiedział w jaki sposób. No prawie nikt, bo chociaż Remus i Tonks nie znali dokładnego sposobu, jakim posłużyła się Farewell, żeby przerwać działanie klątwy, to wiedzieli, że poznała go dzięki McCorry’emu. 

Tonks nie potrafiła określić tego, co zrobili i co się wydarzyło. Nie mogła powiedzieć czy to było dobre, czy może złe… Oddanie Laury w ramiona śmierciożercy, wydawało jej się czymś strasznym, nawet jeżeli jej kuzynka sama tego chciała. Skazanie jej na ryzykowną ucieczkę ze zdrajcą, było nieludzkie. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak ciężko będzie Laurze i kalekiemu mężczyźnie ukrywać się bezpiecznie. Wierzyła jednak w słowa Althedy, że zdążyli uciec, a śmierciożercy pojawili się w Kwaterze Głównej po śmierci Szalonookiego, gdy tej nie chroniły już najsilniejsze zaklęcia i zginęli w płomieniach. Wiedziała, że będą musieli udawać, że Laura umarła, że minie szmat czasu, nim będzie mogła wrócić i wszystko wyjaśnić. W odczuciach Tonks było to nadal złe i nie potrafiła się pogodzić z tą myślą… Chyba nigdy nie zdoła całkowicie się tego wyzbyć. Została niejako zdradzona i porzucona, znaczyła mniej niż obcy mężczyzna. Ciągle myślała o tym, co mogła zrobić, by tak się nie stało. Czy cokolwiek takiego istniało, czy gdyby próbowała udaremnić tą ucieczkę, to Moody nadal by żył, a Syriusz pozostawał nieprzytomny? Gdyby zaalarmowała Szalonookiego, może zainterweniowałby i przesunął misję, a tym samym nie zginął? Może wówczas zmusiliby McCorry’ego do ponownego wypicia veritaseum i wyciągnęli z niego antidotum, żeby wybudzić Syriusza? Jednak Remus miał rację. Za zdradę odsunięto by Laurę i pozbawiono pamięci. Zapomniałaby o wszystkim, co tyczyło się Zakonu, a tym samym również o ich relacji, która właśnie w tajnej organizacji zrodziła się na nowo. Tak czy siak musiałaby kogoś stracić. I najgorsze było to, że niezależnie na kogo by padło, ona po części umierała w środku. Nie potrafiła przeżyć żałoby, rozstania i radości z pojednania jednocześnie. Było to dla niej za dużo. Kręciło jej się w głowie i mdliło od nadmiaru emocji. Miała wrażenie, że ten dzień się nie kończył, chociaż nim opuścili Norę, nastał już kolejny. Nie doczekali się powrotu Artura i Billa, jednak gdy Syriusz uzmysłowił sobie, że od wydarzeń w ministerstwie minął ponad rok, nie był już skory do rozmów. Ta informacja przygniotła go, sprawiając, że pogrążył się we własnych myślach. Wówczas Remus zadecydował, że Black zamieszka z nimi, jako że Grimmauld Place było miejscem wyjątkowo niepewnym. Nie wiedzieli czy jego dotychczasowy stan umożliwił Bellatrix czy Narcyzie dostanie się do rodzinnego domu i nikt nie chciał ryzykować, by to sprawdzić. 

Dlatego, gdy słońce pojawiło się już na niebie, wyruszyli w trójkę w drogę. Nie przedostali się jednak do domu Lupinów, a Tonksów. Remus, który jako jedyny zdołał zachować trzeźwość umysłu, wciąż pamiętał, że za kilkanaście godzin zacznie się pełnia, a Dora obiecała mu, że spędzi ten czas u rodziców. Tonks i Syriusz podążali za nim w ciemno, a każde pochłonięte było dręczącymi ich myślami. Dopiero, gdy Remus zapukał do drzwi i odpowiedział na pytanie jej matki, pojęła gdzie są. Nim jednak zdążyła połączyć fakt, że nie dała rodzicom znać i że oni przecież tej nocy również narażali życie, już znalazła się w ciepłych ramionach matki i poczuła ojcowski całus na czole. Odetchnęła z nieukrywaną ulgą, pozwalając otoczyć się rodzicielską miłością. Potrzebowała bliskości ludzi, których kochała. Chciała zamknąć się w domu razem z nimi i nie wypuszczać ich, by nikogo więcej nie stracić. 

— Harry miał ci przekazać, żebyś się do nas natychmiast odezwała — rzuciła z wyrzutem Andromeda, oglądając córkę dokładnie i sprawdzając czy z jej głowy nie spadł chociażby jeden włos. — Wyobrażasz sobie, że ten chłopak pomylił mnie z Bellą? 

— Dawniej nie było to takie trudne. — Słowa padły z ust Syriusza, który do tej pory skrywał się za Remusem, a że na swojego zięcia Tonksowie nie zwrócili większej uwagi, jego obecności nikt również nie dostrzegł. Matka Dory jęknęła, a Ted zaklął pod nosem na widok Blacka. — Jak się masz, Andy? 

— Na Merlina, to naprawdę ty? — szepnęła Dromeda, łapiąc się za serce. 

— W całej okazałości — przyznał Black, a jego zmęczoną twarz rozjaśnił charakterystyczny uśmiech. Tylko tyle wystarczyło, by i on wpadł w ramiona Andromedy, która ze łzami w oczach nie mogła się nadziwić, że dane jej jest go zobaczyć. 

— Jakim cudem? — spytał Ted, przyglądając się Blackowi, jednak od razu pokręcił głową i zrobił kilka kroków w miejscu. — Zresztą to nieważne, wchodźcie i siadajcie. Zaraz opowiecie nam o tym, co działo się w nocy. Gdy Hagrid i Harry rozbili się w ogródku… Mówię wam, takie emocje… 

— Tato, mamo… — odezwała się Tonks, a gdy głos jej się załamał, rodzice spojrzeli na nią z przerażeniem. Dora wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. — Wszystko wam opowiemy, ale nie teraz… Ledwo trzymamy się na nogach. 

— Powiedzcie chociaż czy wszystko się udało? — dopytywał wciąż Ted, szukając odpowiedzi na ich twarzach. Tonks nie była w stanie powiedzieć już nic. 

— Pojawiło się sporo komplikacji — odpowiedział za nią Remus. — Chyba naprawdę powinniśmy usiąść, to była bardzo długa noc. 

Ted chyba chciał jeszcze zadać jakieś pytanie, ale Andromeda zignorowała go i kiwając ze zrozumieniem głową, poprowadziła ich do salonu. Dora usiadła na kanapie, wtapiając się w jej miękkie obicie i pozwalając by całe zmęczenie uderzyło w nią z maksymalną siłą, obok niej usiadł Remus, łapiąc ją natychmiast za dłoń, której wierzch zaczął gładzić uspokajająco. Syriusz przycupnął po jej lewej stronie na oparciu, ale nie wytrzymał długo, bo zaraz wstał i próbował resztkami sił wydeptać dziurę w podłodze. Ted i Andromeda zasiedli natomiast naprzeciw nich w dwóch fotelach zaraz po tym, jak przynieśli z kuchni dzbanek parującej herbaty. Zapadło między nimi długie milczenie, przepełnione z jednej strony zniecierpliwieniem i ciekawością, z drugiej zaś niewyobrażalnym zmęczeniem. 

— Czy… — zająknęła się niepewnie Andromeda, a Tonks drgnęła, dopowiadając sobie w głowie dalszą część pytania. Czy wszyscy przeżyli? Jak miała poinformować o rzeczywistej śmierci Moody’ego i domniemanej, choć równie bolesnej, a dla jej rodziców może nawet i bardziej, śmierci Laury. Spojrzała na ich twarze, na których malował się niepokój i zapragnęła wtajemniczyć ich we wszystko, w ucieczkę Laury, w konszachty Althedy ze śmierciożercą, w prawdę o wydobyciu informacji i wybudzeniu Syriusza. Za bardzo jej to wszystko ciążyło. Zerknęła w stronę Remusa, który wpatrywał się w ich złączone dłonie, a w głowie prawie usłyszała jego głos, który mówił, że nie może powiedzieć prawdy. Jeśli Laura miała kiedykolwiek wrócić, fakt o jej ucieczce powinien jak najdłużej pozostać tajemnicą, a tym samym wszyscy musieli uwierzyć, że zginęła w płomieniach pod gruzami Kwatery Głównej. I chociaż Dora całkowicie ufała rodzicom i wiedziała, że nie zdradziliby prawdy, to ich żałoba po bratanicy powinna być jak najbardziej wiarygodna… Drgnęła niespokojnie, a Remus zacisnął palce na jej dłoni i wziął głęboki oddech. Tej nocy po raz kolejny to on miał wykazać się trzeźwym myśleniem i wziąć na barki wyjaśnienie wszystkiego. 

— Harry jest bezpieczny w Norze, ale chociaż udało nam się osiągnąć cel, nie obyło się bez poważnych kłopotów i niespodzianek — zaczął zmęczonym tonem, a wolną ręką potarł zmarszczone czoło. — Nawet nie wiem, od czego zacząć… 

A jednak zaczął mówić, na samym początku ponownie streścił cały plan, z jednej strony, żeby później w kolejnych etapach opowieści odnieść się do niego, a z drugiej jakby ciągle doszukując się elementu, który mógłby być lepiej opracowany. Powiedział o przygotowaniach na Privet Drive, o buncie Harry’ego i ostatecznie o rozdzieleniu się tuż po starcie. Wtedy wspomniał o pojawieniu się śmierciożerców i pokrótce opowiedział z czym każdy z duetów musiał się zmierzyć. Sporo uwagi poświęcił swojej potyczce ze Snapem, w której to George stracił ucho, a także dość drobiazgowo opisał pościg Bellatrix za Dorą, próbując jednocześnie nie dostarczać Andromedzie zmartwień. Ostatecznie wspomniał o spóźnionych świstoklikach i spotkaniu w Norze, kończąc swoją wypowiedź równie smutno, co Bill, który pojawił się z Fleur jako ostatni w rodzinnym domu:

— Szalonooki nie żyje. 

— To… to niemożliwe… Doro, tak mi przykro — wydukała Andromeda, podnosząc się z miejsca, ale Tonks zacisnęła mocno oczy i potrząsnęła głową, dając matce do zrozumienia, że to nie koniec. — Jak to się stało?

— Voldemort — przyznał Remus, a Tonksowie mimowolnie się skrzywili. — Szalonooki dobrze przewidział, że będą szukali Harry’ego przy najlepszych. Zaczął od niego, została po nim tylko różdżka, potem ścigał Kingsleya, a na końcu rozpoznał Harry’ego i Hagrida.

— Czyli Szalonooki nie żyje, a młody Weasley jest kaleką… — podsumował gorzko Ted, kryjąc twarz w dłoniach. Chyba nie spodziewał się takich wieści. Ojciec Dory wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał po wszystkich, zatrzymując ostatecznie swój wzrok na Blacku. — A ty skąd się wziąłeś w tym wszystkim, Syriuszu?

— A żebym to sam wiedział — syknął Black, siadając zrezygnowany na oparciu kanapy tuż obok Tonks. 

— Śmierć Szalonookiego miała wiele konsekwencji… To nie są wszystkie złe wieści, które mamy wam do przekazania — przyznał Remus, ściskając dłoń Dory jeszcze mocniej, a ona resztkami sił odwzajemniła gest, będąc wdzięczną za to, że to nie ona musi to wszystko opowiadać. — Moody wziął na siebie wiele, chciał wszystkiego sam dopilnować, ale kiedy zginął, wszystkie bariery, które nałożył na pewne miejsca zostały złamane. I tak, chociaż wiemy jedynie tyle, że Altheda pracowała nad wybudzeniem Syriusza, udało jej się, a on wydostał się z łatwością z domu Szalonookiego. To chyba jedyna dobra wiadomość, bo… 

— Chodzi o kogoś jeszcze, prawda? — szepnęła Andromeda i złapała Teda za ramię. — Ktoś jeszcze zginął. 

— Śmierciożercy musieli nas obserwować, bo pomijając cały ten pościg, to… — próbował kontynuować Remus, ale im bliżej był przekazania informacji o Laurze, tym trudniej mu to przychodziło. — Wraz ze śmiercią Moody’ego, Kwatera Główna straciła swojego Strażnika i jej bariery osłabły. Doszczętnie ją spalili. 

— Ktoś tam był, prawda? — dopytywał Ted, a Tonks wręcz czuła drżący oddech Remusa.

— Przetrzymywaliśmy jednego ze śmierciożerców. Marny był z niego informator, bo złożył wieczystą przysięgę, ale nie mogliśmy go wypuścić… — próbował wyjaśnić Lupin.

— Kto go pilnował? — zapytał ojciec Dory, a gdy nie otrzymał od razu odpowiedzi powtórzy znacznie ostrzej: — Kto tam był?

— Laura — wyszeptała Tonks, skupiając na sobie niezrozumiałe spojrzenia rodziców. Wciągnęła ze świstem powietrze, czując jak samotna łza spływa po jej policzku. — To była Laura, tato.

— Nie, to nieprawda — odezwał się natychmiast Ted, zrywając się z miejsca. — To nie może być prawda, trzeba tam natychmiast lecieć, ratować…

— Nie ma kogo ratować, tato… — zaszlochała Tonks, a na swoim ramieniu poczuła czyjąś dłoń. I nie należała ona do Remusa, a do Syriusza, który choć zdobył się na współczujący gest, to wpatrywał się w nią nieprzytomnym wzrokiem. — Laury już z nami nie ma… 

***

Herbata w imbryku już dawno zdążyła wystygnąć, a słońce wznosiło się wysoko na niebie, a mimo to nikt w  domu Tonksów nie zmrużył oka. Wydawało się, że wszyscy zamarli w bezruchu, jakby czas zatrzymał się na chwilę. Jednak w tym wszystkim każdy przeżywał swoją tragedię, próbowali zaprzeczać, walczyć, tłumaczyć. Z trudem dopuszczali do siebie fakty minionej nocy. Wylewali z oczu łzy, krzyczeli, by zaraz później zamilknąć. Nie było w nich zgody na to wszystko, ale mimo to z minuty na minutę, gdy uświadamiali sobie, że nie mogą już zrobić nic, chociaż bardzo by chcieli, zaczynali się uspokajać. I w tym spokoju i zmęczeniu zastygli na swoich miejscach, nie będąc pewni, co powinni i czy w ogóle wypada coś zrobić. 

— I co teraz? — szepnęła niespodziewanie Andromeda, a chociaż mówiła niezwykle cicho, jej głos rozdzierał przestrzeń między nimi. — Zostaniecie? 

— Dora i Syriusz zostaną, ja muszę wracać do domu — stwierdził Remus, a gdy zarówno Tonks jak i Black spojrzeli na niego pytająco, wyjaśnił: — Dzisiaj jest pełnia. 

— Nie wyglądasz, jakbyś miał przechodzić przemianę za kilka godzin — powiedział dość sceptycznie Syriusz, obrzucając Lupina spojrzeniem. Remus uniósł kącik ust do góry, w niezrozumiałym grymasie i wzruszył ramionami.

— Sporo się zmieniło, kiedy spałeś. Wszystko ci wytłumaczę, ale później.

— Ale nic się nie zmieniło w kwestii tego, że będę ci podczas pełni towarzyszyć — mruknął butnie Black, a Tonks przypomniała sobie rozmowę z mężem, w której obiecał, że postara się kolejną pełnię przeżyć na wolności. Być może z Syriuszem byłoby to znacznie prostsze, tak jak za ich czasów w Hogwarcie? Wtedy mogłaby czekać na nich w domu, a nie koczować u rodziców, co przyobiecała Remusowi. 

— Z pewnością nie tym razem, Syriuszu — odparł Remus.

— Niby dlaczego?

— Bo przez ponad rok byłeś nieprzytomny, a teraz ledwo trzymasz się na nogach — zauważył Lupin. — Powinieneś odpocząć. 

— Zbyt długo odpoczywałem! 

— Uspokójcie się — szepnęła błagalnie Tonks, łapiąc ich obu za ręce. Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Feralna noc dawała jej się coraz bardziej we znaki. Głowa zaczęła ją boleć, jakby ktoś założył jej żelazną obręcz, od tego czuła nieznośne mdłości, a powtórki swojego popisu z domu Muriel wolała uniknąć. — To chyba mój najmniej ulubiony scenariusz, ale tę pełnię Remus spędzi sam, bo mu to obiecałam. My zostaniemy, ale zaraz po tym wracamy do domu. Syriuszu, zamieszkasz z nami, to oczywiste. A teraz… Chyba dość wrażeń, każdy z nas potrzebuje odpoczynku i spokoju. 

I chociaż to, co powiedziała było świętą prawdą, to niektórzy za nic mają świętości. I gdy tylko Tonks zamknęła usta, wtapiając się w miękkie oparcie kanapy, rozbrzmiało głośne pukanie do drzwi. Bezwiednie wszyscy złapali za różdżki, zrywając się z miejsc. Ted ruchem ręki kazał im pozostać na swoich miejscach, a sam powoli podszedł do okna i ostrożnie wyjrzał na ganek, by sprawdzić, kto stoi pod drzwiami. 

— To minister — szepnął, posyłając im zdziwione spojrzenie. — Czego może chcieć? 

Krótkie nie wiem, które cisnęło się jej na usta, przerodziło się w prawdziwą gonitwę myśli. Czego mógł chcieć minister od Tonksów? Minister, którym teraz był przecież Scrimgeour, a on i Tonks nie mieli najlepszych relacji… I ten już mógł mieć do niej wiele spraw, chociażby z tego tytułu, by jej dopiec. Począwszy od najbardziej oczywistej kwestii, która tyczyła się tego, że sprzątnęli młodego Pottera spod nosa całemu Ministerstwu, a skończywszy na tym, że od czasu, gdy po śmierci Dumbledore’a rozwiązano jej oddział w Hogsmeade, ona nie pojawiła się już więcej w pracy, pomijając sprawę jakiegokolwiek wypowiedzenia. Pomyślała jednak o czymś zupełnie innym. O tym, że niedawno wyszła za mąż w sposób całkowicie mugolski, nie informując o tym żadnych urzędników, a jej oblubieńcem był człowiek, do którego mogliby mieć wiele zastrzeżeń. Czy to możliwe, że Scrimgeour się dowiedział, że będzie robił im jakieś problemy? Ale w tym przypadku pojawiłby się raczej w towarzystwie kontrolnych z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Być może chodziło o coś innego, ale najlepiej by było, gdyby nie zastał w jej rodzinnym domu Remusa. Tonks spojrzała szybko na swojego męża, a jej wzrok od razu padł na stojącego za jego plecami Syriusza. Tego samego Syriusza Blacka, który po latach został uniewinniony, Zakon wyprowadził go ze św. Munga i przez kolejne miesiące ukrywał w tajnym pokoju w domu Szalonookiego, a o którego wybudzeniu wiedziały tylko najbardziej zaufane osoby. I najlepiej, żeby tak zostało. Patrzyła przez kolejne sekundy na mężczyzn bliskich jej sercu, którzy powinni trzymać się z dala od całego ministerialnego towarzystwa. 

— Ukryjcie się! — syknęła na nich z przestrachem. 

— Nie ma mowy… — zbuntował się Black, a Remus spojrzał na nią w taki sposób, że od razu wiedziała, iż nie ma zamiaru jej zostawić, ale nie zwracała zupełnie na to uwagi. 

— Uparte chłopy! — warknęła tym razem ze złością i z całej siły popchnęła ich w stronę schodów. — No już! Na górę i ani słowa! — mówiła, ciągle ich pchając, nie zwracając uwagi na protesty. Gdy pukanie powtórzyło się, spojrzała na nich błagalnie. — Proszę… 

Kiedy ci z ociąganiem ruszyli na piętro, Tonks spojrzała na ojca, który już stał pod drzwiami. Skinęła mu głową na znak, że jest gotowa, a potem sama wróciła do salonu i z powrotem usiadła na kanapie. Znowu zrobiło jej się niedobrze. Poratowała się kilkoma głębokimi oddechami, gotowa na konfrontację. 

— Doro, ktoś do ciebie… — powiedział ojciec, wprowadzając do salonu Scrimgeoura, a tuż za nimi weszły dwie kolejne osoby, których Tonks jeszcze bardziej nie chciała widzieć - przeklęty Dawlish i nieznośny Percy Weasley. Postanowiła zignorować tę dwójkę, bo na batalię z całym orszakiem Rufusa z pewnością zabrakłoby jej sił. Z kamienną twarzą spojrzała na Scrimgeoura i głosem wypranym z emocji powiedziała

— Pan Minister.

— Miło cię widzieć — odezwał się Scrimgeour, kłaniając się w jej stronę.

— Oboje wiemy, że to zbędna uprzejmość — stwierdziła bez żadnych skrupułów, nie chcąc wdawać się w dłuższą dyskusję z tym człowiekiem. — Co pana do mnie sprowadza? 

— Auror Shacklebolt o wszystkim mnie poinformował — odpowiedział od razu, porzucając uprzejmy ton i pozwalając sobie na naturalną dla niego surowość. Słysząc nazwisko Kinga, kamień spadł jej z serca, ale jednocześnie nieznośna gula pojawiła się w jej gardle. Więc chodziło o Moody’ego. Mogła się domyślić, że Kingsley będzie miał na tyle przyzwoitości i poinformuje Ministerstwo o śmierci Szalonookiego. Może to nawet lepiej, może powinni wiedzieć. Pojawiła się w jej sercu nadzieja, że chociaż tylko symbolicznie, to może udałoby się zorganizować pogrzeb Szalonookiego ze wszystkimi honorami, na jakie zasłużył. 

— Podejrzewam w takim razie, że nic więcej ode mnie się pan nie dowie — odpowiedziała szorstko. — Wiem tyle, co Kingsley. 

— Trochę szacunku… — syknął Dawlish, robiąc krok do przodu, ale nim jej własny ojciec zdążył zareagować, minister uniósł dłoń, powstrzymując podwładnego, a i Percy złapał aurora za ramię, robiąc więcej, niż Tonks by podejrzewała. Dora mimo wszystko spięła się, mierząc przybyszy spojrzeniem. Najchętniej wygoniłaby ich z domu, bo zgasła w niej nikła nadzieja, że komukolwiek oprócz niej chodziło o szacunek dla zmarłego. 

— Jesteśmy tu w sprawach służbowych, Tonks — stwierdził Scrimgeour, próbując przywołać wszystkich do porządku. 

— Domyślam się, więc pozwoli pan, że nie zaproponuję herbaty — skwitowała jedynie Dora. Minister pokręcił głową, wyprostował się i przemówił jeszcze bardziej bezbarwnym głosem: 

— Co wiedziałaś o planach Moody’ego?

— A jakie plany ma pan na myśli? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, ale gdy nie otrzymała żadnej reakcji na swoje dość bezczelne zachowanie, westchnęła. Pozwoliła sobie na chwilę zadumy. Czy mogła wiedzieć coś o planach Szalonookiego? W pierwszej chwili chciała powiedzieć, że nie, ale przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę. Obiecali sobie, że spotkają się dzisiaj, gdy Harry będzie już bezpieczny. Poczuła się przez to jeszcze gorzej. — Byłam z Moodym w stałym kontakcie, planowaliśmy się dzisiaj spotkać, chciał mi coś powiedzieć, ale już nie zdążył… 

— Więc nie wiesz… — mruknął na wpół zdziwiony, wpół zadowolony, a w jego oczach coś błysnęło. Tonks poczuła, że w tym momencie Scrimgeour ma nad nią jakąś przewagę. — Ten wariat lubił trzymać na wszystkim rękę do samego końca — powiedział jakby do siebie, kręcąc głową, a potem chrząknął i przyglądając się jej uważnie, powiedział: — Nimfadoro Tonks… chociaż… podobno zmieniłaś nazwisko i stan cywilny. 

— To jest moja prywatna sprawa, ale skoro już pan musi wiedzieć, to tak — odpowiedziała spokojnie, próbując opanować emocje, które w niej się zrodziły. Więc Ministerstwo już wiedziało, ale pytanie teraz jak zareaguje. — Od niedawna jestem mężatką, a moje nazwisko to Lupin. Ale nadal wszyscy zwracają się do mnie Tonks. 

— Lupin… — powtórzył, przeciągając każdą sylabę jej nazwiska, jakby analizował je w głowie. — Tak, w ministerstwie to nazwisko jest dość znane, zwłaszcza wśród Rejestru — przyznał z nieskrywaną satysfakcją. — Widzisz Tonks, informacje, nawet tak skrywane, szybko się roznoszą. Wystarczy tylko jedno moje słowo, a ślub może być unieważniony do momentu uzyskania zgody ministerstwa na zawarcie związku małżeńskiego z tym… 

— Radzę uważać na słowa, Panie Ministrze — przerwała mu ostro, mrożąc go spojrzeniem. Nie pozwoli by ktokolwiek przy niej obrażał Remusa. — Przejdźmy do rzeczy… 

— Dobrze — przystał na to Scrimgeour, nie spuszczając z niej wzroku. Wyciągnął dłoń w stronę Percy’ego, a ten niczym posłuszny piesek podał mu od razu teczkę. — Zatem, Nimfadoro Lupin, w związku z tragiczną śmiercią Alastora Moody’ego postanowiłem osobiście zająć się wypełnieniem jego ostatniej woli. Choć uwierz mi, że sen z powiek spędza mi zupełnie inny testament. 

— Ostatniej woli? 

— Zgodnie z życzeniem Alastora Moody’ego, wszystkie przedmioty należące do nieboszczyka, a także dom i cała zawartość wraz ze skrytką w Banku Gringotta z dniem jego śmierci przechodzą w ręce Nimfadory Vulpeculi Lupin z domu Tonks — powiedział oficjalnym tonem, wręczając jej do rąk teczkę, w której odnalazła potwierdzenie słów Scrimgeoura. Spoglądała na testament, uwzględniający ostatnie życzenie Szalonookiego i opatrzone jego podpisem.

— Zapisał mi wszystko — szepnęła, krążąc wzrokiem po dokumencie. I wtedy zrozumiała, po co Moody chciał się z nią spotkać. Planował jej to powiedzieć, uprzedzić ją zawczasu, że w razie czego, gdyby coś się wydarzyło… Oh, jakże to było beznadziejne, gdy spoglądała na to w tej chwili. Z pewnością Szalonooki nie szykował się na śmierć, wola walki była w nim zbyt silna, by brał to w ogóle pod uwagę, ale… Przecież nie raz jej już powtarzał, że się o nią martwi, że boi się tego, że kiedyś zostanie sama i w swojej trosce posunął się do tego, że zabezpieczył ją właściwie na całe życie. Poczuła łzy na policzkach, gdy wyobraziła sobie, jak on jej to wszystko mówi, swoim naturalnie zrzędliwym tonem, hardo unikając jej wzroku, a na koniec, żeby nie było zbyt ckliwie, zbeształby ją za jakąś głupotę. Wiele by dała, żeby ta rozmowa miała miejsce, żeby mogła jeszcze spędzić z nim choć chwilę i powiedzieć, ile dla niej znaczył, jak wiele mu zawdzięcza, że przez całe życie był dla niej najwspanialszym mentorem, kimś kto mógłby aspirować do rangi ojca. 

— To wszystko, co chciałem tobie przekazać — powiedział Scrimgeour, przerywając jej chwilę zadumy. Rozejrzał się dookoła, jakby chciał już wyjść, ale coś go jeszcze tutaj trzymało. Przygładził grzywę siwych włosów i spojrzał na nią w sposób niezrozumiały, jakby ze współczuciem i zrozumieniem, ale także dość podejrzliwie. —  W ostatnim czasie Szalonooki nie był moim sprzymierzeńcem, chociaż nie ukrywam, że wiadomość o jego śmierci mnie zasmuciła. Podejrzewam, że jako jego spadkobierczyni pójdziesz w ślady swojego mentora.

— Co ma pan na myśli?

— Rozumiem, że składasz wypowiedzenie — bardziej stwierdził niż zapytał, a Tonks zamarła na kilka sekund. To był właśnie ten moment, który miał nigdy nie nadejść. A tak przynajmniej twierdziła, gdy dostała się na kurs aurorski. Uważała, że będzie pracować do końca życia, że ta praca nigdy jej się nie znudzi, że nic jej nie powstrzyma. Wtedy przez myśl by jej nie przeszło, że dobrowolnie zrezygnuje z pracy, a teraz nadszedł czas by złożyć wypowiedzenie. 

— Tak, dobrze pan rozumie, nie wrócę do Ministerstwa w najbliższym czasie — odpowiedziała, spoglądając na niego przenikliwie. Nie doczekała się jednak żadnej reakcji na jego twarzy, a jej jakby zrobiło się lżej na sercu. Wiedziała, że tak powinna postąpić, praca w Ministerstwie, a już zwłaszcza w Biurze Aurorów w czasie wojny była czymś niedorzecznym, biorąc pod uwagę fakt, że każdy kto trzymał tam tyłek na wysokim stołku, utrudniał prawdziwe działanie. Kto wie, może po wojnie tam wróci, gdy już wszystko będzie normalne? — To nie ma sensu. 

— Byłaś bardzo dobrym aurorem — przyznał, kłaniając się w jej stronę, a następnie odwrócił się na pięcie i wyszedł wraz ze swoją obstawą, zostawiając ją samą. Spojrzała jeszcze raz na testament, a jedna łza skapnęła dokładnie w miejscu podpisu Moody’ego, rozmazując nieco jego nazwisko. 

— Miałam najlepszego nauczyciela. 

*** 

Niechętnie wspięli się po stopniach, jednak nie poszli już dalej. Obaj zgodnie odwrócili się i usiedli na szczycie schodów, niczym dwóch obrażonych pięciolatków, którym kazano iść do swojego pokoju w połowie imprezy. Może, gdyby sprzyjały temu okoliczności, roześmialiby się wesoło na to porównanie. Jednak oni milczeli, nasłuchując tego, co dzieje się na dole. Słyszeli, jak Ted wita Scrimgeoura, jak mówi, że Dora jest w salonie, a potem wspólnie przeszli do pokoju obok, a głosy prawie zamilkły. 

— Ale to irytujące — syknął Black, zaciskając pięści. — Nienawidzę, gdy ktoś odsuwa mnie od wszystkich informacji. Powinniśmy byli zostać. Pamiętasz, że ten bydlak przystawiał się do Tonks?

— Przez ostatnie miesiące byłeś najlepiej informowaną osobą, każdy miał pewność, że nikomu nic nie wygadasz… — mruknął Remus, skupiając całą swoją uwagę na strzępkach rozmowy, którą starał się wychwycić. Z resztą nie chciał wspominać epizodu, w którym Scrimgeour składał Tonks nieprzyzwoite propozycje, a gdy ta odmówiła, odsunął ją natychmiast od sprawy masowej ucieczki z Azkabanu. Syriusz prychnął i podparł głowę na dłoniach.

— Widzę, że w tym lesie żart ci się wyostrzył. 

— Naprawdę wiele się zmieniło — mruknął Remus, tracąc wątek w podsłuchiwanej rozmowie i spojrzał na Blacka. Po raz pierwszy w życiu wyglądali podobnie, równie zmęczeni i poturbowani przez życie. Brakowało mu go śmiertelnie, wiedział, że nikt nie będzie dla Huncwota takim przyjacielem jak drugi Huncwot. — Dobrze, że wróciłeś. 

— Mam wrażenie, jakbym ciągle był nieprzytomny. Wszystko dzieje się obok mnie — stwierdził gorzko Syriusz, garbiąc się przy tym, przez co wydawał się być jeszcze starszy i bardziej zmartwiony. — Czasami myślę, że moje życie skończyło się w osiemdziesiątym pierwszym, a potem było już tylko albo uciekanie, albo czekanie… Na dobry moment by zwiać z pierdla, na chwilę, w której porozmawiam z Harrym, aż Dumbledore pozwoli mi wyjść z własnego domu, aż w końcu się obudzę… 

— Tamtej nocy, gdy Lily i James zginęli, w nas również coś umarło, ale nadal tu jesteśmy — powiedział Remus, zerkając kątem oka na przyjaciela. — O ironio, ale jestem przykładem na to, że jeszcze te strzępy życia można sobie jakoś poukładać… — Chciał dodać coś jeszcze, rzucić banalnie brzmiącym stwierdzeniem, że po coś Black trzyma się tak uparcie przy życiu i w tym wszystkim jest jakiś sens, ale w tym samym momencie dosłyszał podniesiony głos Dory, która ostro ucięła niezbyt pochlebną wypowiedź na jego temat, grożąc unieważnieniem ich ślubu. — Co za skurczybyk… 

— Ja? — zdziwił się Black nagłą zmianą tonu.

— Scrimgeour — mruknął, kręcąc głową i wsłuchał się jeszcze bardziej w rozmowę. — Grozi Dorze, że anuluje nasz ślub jednym słowem.

— Ty ich słyszysz? 

— Nie tylko żart mi się wyostrzył — przyznał Remus, krzywiąc się i wzdychając ciężko. Obawiał się, że Ministerstwo może mieć zastrzeżenia, ale nigdy nie sądził, że sam minister będzie próbował zainterweniować. Prędzej spodziewał się nalotu kontrolnych z Rejestru.

— O czym rozmawiają?

— Na początku wymieniali uprzejmości… — mruknął, próbując nadążyć z podsłuchiwaniem rozmowy.

— Ta dwójka i uprzejmości? — zauważył z kpiną w głosie Black.

— Dość nieudolnie im to szło — zgodził się Remus, unosząc kącik ust. Wsłuchiwał się w głos Dory, która hardo odpowiadała na zaczepki Scrimgeoura, a kiedy Syriusz szturchnął go ramieniem, kontynuował relacjonowanie rozmowy: — Chodzi o Moody’ego. Kingsley powiadomił Ministra, a on przyszedł żeby… 

— Co jest? — spytał Black, kiedy Remus urwał w pół słowa. Lupin spojrzał na niego ogromnymi oczami, jakby nie wierzył w to, co widzi, a może raczej słyszy. — No zdaj się na coś! W Hogwarcie nie miałem jak wykorzystać twojego nadnaturalnego słuchu… 

— Szalonooki zapisał Tonks wszystko, co posiadał — powiedział powoli, nie rozumiejąc z początku słów, które wyszły z jego ust. Syriusz zamrugał kilka razy i skwitował to wszystko krótkim:

— Cholera… Stary miał gest. — Remus skinął głową, bo nie mógł się nie zgodzić z tym stwierdzeniem. Był  jednak w szoku, że testament Szalonookiego został wykonany w kilka godzin po jego śmierci. Aż nie chciało mu się wierzyć, że Scrimgeour uwierzył Kingowi na słowo. Nie było przecież ani ciała, ani też jawnych dowodów na zgon Moody’ego, nie licząc słowa członków Zakonu, a to chyba niewiele znaczyło dla Ministra Magii. Kwestia tego, że wszystko Szalonooki oddał Dorze, nie była aż tak szokująca po chwili zastanowienia. Moody nie miał przecież rodziny, większość życia był właściwie sam. Nikt nie rozważał tego, co mogłoby się wydarzyć z jego dobytkiem, gdy Alastor zakończyłby kiedyś swój żywot. Można by powiedzieć, że przekazałby go na rzecz Zakonu Feniksa na dalszą walkę ze śmierciożercami. Byłoby to nawet dość sensowne dopełnienie jego życia, które poświęcił wojnie z Voldemortem, ale stało się inaczej. I ostatnia wola Szalonookiego była chyba największym dowodem na to, jak bardzo zależało mu na Tonks. Każdy z resztą wiedział, że Dora od zawsze była dla niego osobą niezwykle bliską, ale Moody znany był raczej z tego, że krył swoje uczucia i sympatie. Remus jednak wiedział doskonale, że gdyby miał wskazać kogoś, za kogo Szalonooki oddałby życie, i chodziło tutaj o konkretną osobę, a nie sprawę czy jakąś ideę, to z pewnością postawiłby na swoją żonę. Pamiętał przecież doskonale tę krótką rozmowę po kolacji, na której obwieścili, że wzięli ślub. Moody na swój sposób pokazał mu, że jest w stanie zrobić wszystko dla Tonks. I było to coś jednocześnie pięknego, ale zarazem i smutnego, bo dopiero teraz Remus dostrzegł, że Dora była jedyną bliską osobą dla swojego mentora. Rozumiał również, że ten gest, cały ten testament był dowodem na troskę względem Dory, ale również sygnałem dla Lupina, że nawet gdyby poległ w roli męża, o co z pewnością Szalonooki go podejrzewał, to Tonks nie zostanie z niczym. Dla Remusa było to zrozumiałe, ale mimo wszystko smutne, że człowiek, którego cenił, w ostateczności miał go za nic… Smętne myśli zaczęły zaprzątać jego głowę, a większość z nich chyba podzielał z siedzącym obok Blackiem. — Wiesz, ja słyszałem wszystko. Przez ten cały czas słyszałem wszystko, chociaż momentami nie miałem pewności czy ktoś naprawdę do mnie mówi, czy tylko sobie to wyobrażam — mruknął Syriusz, wpatrując się przed siebie i pocierając nerwowo dłonie. — Kiedy jeszcze byłem w Mungu, było was więcej, chyba mnie pilnowaliście, bo praktycznie każdego dnia kto inny opowiadał mi, co się dzieje. Tonks wtedy przychodziła codziennie. Mówiła o wszystkim… Mogła pominąć pewne szczegóły, ale powiedziała o każdym aspekcie waszej relacji, a później… — zamilkł nagle, przełykając z trudem ślinę i spoglądając na Lupina: — Przyznała, że straciliście wasze… 

— Proszę, przestań — przerwał mu Remus, zamykając oczy, jakby mogło go to odgrodzić od przeszłości, od jego własnych błędów, których nie umiał sobie wybaczyć. — Nie cofnę tego, co się stało, ale gdybym mógł… 

— To znając ciebie, zrobiłbyś dokładnie tak samo — wtrącił mu się Syriusz, zaciskając ze złością szczękę. — No może w odpowiednim momencie odgryzłbyś sobie język, żeby nie powiedzieć niektórych słów, ale i tak byś uciekł do tego lasu. To cię przerosło — stwierdził. Remus odwrócił wzrok, bo chociaż chciał zaprzeczyć, to nie mógł. Faktycznie wszystko go wtedy przerosło i nie miał obok siebie tak naprawdę nikogo, kto mógłby mu przemówić do rozumu. I Syriusz, którego wtedy nie było, postanowił chyba w tym momencie nadrobić zaległości, bo złapał go za ramię, boleśnie je ściskając i zmuszając do tego, żeby spojrzał mu w twarz, a malowała się na niej złość, żal i niezrozumienie. — Od samego początku swojego zasranego życia, dopuszczałeś do siebie tylko nieliczne osoby i to dopiero wtedy, gdy one wdzierały się do twojej codzienności siłą. Z każdym dzielił cię jakiś dystans, który uwielbiałeś zwiększać, dokładając do tego jakąś wzniosłą ideologię, o tym, że nie chcesz nikogo skrzywdzić, że nie zasługujesz na bliskość… I w końcu cię dopadło. Do tego stopnia, że nie potrafiłeś sobie z tym poradzić w żaden sprawdzony sposób i uciekłeś. 

— Masz rację… 

— Wiem, że mam — mruknął Black, a jego uścisk złagodniał nieco, choć determinacja na jego twarzy była niezmienna. — Wielokrotnie, powiedzmy, że obgadałem to z Szalonookim. I doceń to, że oszczędzę ci cytatów z jego wielogodzinnych wywodów na twój temat. Nie wiem, który z nas bardziej chciał skopać ci tyłek. 

— Ciągle możesz to zrobić — westchnął Remus, a w jego głosie zabrzmiała błagalna nuta. Sam jeden wiedział, jak bardzo chciał zadośćuczynić i odpowiedzieć za to, że przez niego Tonks cierpiała. Sam nie potrafił wymierzyć sobie tej sprawiedliwości, bo brał odpowiedzialność za siebie i przede wszystkim za swoją żonę. Z resztą z ogromną ulgą przyjął ciosy, które sprezentował mu Black, gdy zjawił się w Norze. Tak bardzo na to zasłużył. Wszyscy powinni postąpić tak jak Syriusz, a jednak większość znajomych zachowywała się tak, jakby miniony rok nie miał miejsca i zasypywali go jedynie gratulacjami. Jedynie Ted, Syriusz i Moody potrafili mu pokazać, co myślą o nim. — Za siebie i za niego. Zasłużyłem… 

— Źle się stało… — szepnął Syriusz, a cała złość jakby z niego wyparowała, pozostawiając miejsce smutkowi. Puścił Remusa i zwiesił głowę, kręcąc nią z niezrozumieniem. — Jeśli to miał być jakiś chory układ, jeśli stawką było życie za życie, to lepiej by było, gdybym nadal gnił w tym przeklętym łóżku, a Szalonooki… 

— To żaden układ, nie jesteś niczemu winny — powiedział stanowczo Remus, nie chcąc by Syriusz obwiniał się o coś, na co nie mógł mieć żadnego wpływu. — Pamiętasz go, kiedy wstępowaliśmy do Zakonu?

— Wtedy miał jeszcze obie nogi i nieco mniej szkaradną gębę — przyznał beznamiętnie, a potem jego oczy zaszła mgła, jakby myślami oddalił się w odległą podróż między wspomnieniami. Uśmiechnął się nawet nieznacznie. — Był niezwyciężony. Ja i James stawialiśmy sobie poprzeczkę, że przegonimy go i wpakujemy jeszcze więcej śmierciożerców za kratki. 

— A pamiętasz jak posłał Rosiera na tamten świat? — dopytywał Lupin.

— To wtedy stracił nos, wyglądał paskudnie… 

— Nikt nie chciał uwierzyć, że chłystek w naszym wieku tak go pokiereszował — przyznał Remus, a Black kiwnął głową na znak, że pamięta. — Był niezwyciężony, ale nie był niezniszczalny. Jego walka w końcu musiała się skończyć. 

— Nie dawał za wygraną do samego końca, co nie? — westchnął Syriusz, szukając w tych słowach jakiegoś pocieszenia. — Może gdyby był bardziej czujny…

— Nie można być bardziej czujnym niż Szalonooki — zauważył Remus z przekąsem, a Syriusz prychnął i bezgłośnie wypowiedział dwa słowa: stała czujność. Lupin spojrzał na niego i dostrzegł w nim to samo zagubienie, które zawsze było dla niego samego niczym fatum i dopiero w ostatnim czasie uczył się sobie z nim radzić. — Jesteśmy tu nie bez powodu, Syriuszu, musimy chronić tych, których kochamy, musimy pomóc Harry’emu, chociaż Merlin jeden wie, jaką misję zlecił mu Dumbledore, ale oprócz tego powinniśmy chociaż trochę cieszyć się tym, że jeszcze żyjemy. 

— Zanim zacznę się tym cieszyć, wolałbym to najpierw zrozumieć — przyznał Black i potarł nerwowo kark. Wydawało się przez chwilę, że ciężar, który na sobie nosi, nie jest ani trochę lżejszy, mimo tego że się wybudził. Syriusz wciągnął ze świstem powietrze i spiął wszystkie mięśnie. — Ta kobieta… Ta, która pojawiła się w Norze.

— Altheda?

— Altheda… — powtórzył za nim Syriusz, wypowiadając imię Farewell w sposób, jakby doskonale je znał, a jednak trudno było mu sobie przypomnieć jego brzmienie. — To ona mnie wybudziła? 

— Od kiedy dołączyła do Zakonu, opiekowała się tobą i jej zadaniem było złamanie klątwy, którą rzuciła na ciebie Bellatrix. Ostatecznie jej się udało — wyjaśnił Remus, a Syriusz natychmiast zadał najistotniejsze pytanie:

— Jak?

— Tego tak do końca nikt nie wie… — przyznał Lupin. Nie skłamał, chociaż nie powiedział również prawdy. Syriusz zasługiwał na to, żeby dowiedzieć się o całym przekręcie z Laurą i McCorrym, bo niewątpliwie to od śmierciożercy Altheda dowiedziała się, jak go wybudzić. A jednak Remus nie mógł mu powiedzieć, na pewno nie w tym momencie i nie bez konsultacji z Dorą. Z resztą zbyt wiele wydarzyło się tego dnia, a i on sam nie znał wszystkich szczegółów. — Z pewnością wkrótce wytłumaczy nam wszystkim, jak to się stało. Najważniejsze jest to, że jesteś, Łapo. 

Black uśmiechnął się pod nosem i szturchnął Remusa w ramię.

— Wisisz mi weselicho, Luniu. 

***

Wydarzyło się zbyt wiele, by mogli myśleć o spokoju. Tym bardziej, że pełnia była coraz bliżej. Po wizycie Scrimgeoura Tonks nie potrafiła się uspokoić. Nie miała już na nic sił, czuła się coraz gorzej, a jednak była zmęczona do tego stopnia, że nie mogła nawet zasnąć. To samo tyczyło się Syriusza, który wciąż zarzekał się, że spał zdecydowanie za długo i minie sporo czasu, zanim znów zamknie oczy. I tak we dwoje snuli się po domu z kąta w kąt, nie zwracając uwagi na prośby Andromedy, Teda czy Remusa. Tonks nie potrafiła poskładać myśli, śmierć Szalonookiego i wieść o tym, że wyznaczył ją na swoją spadkobierczynię zbytnio nią wstrząsnęły, by mogła sobie poradzić z tym wszystkim w domu pełnym ludzi. Potrzebowała spokoju, a tylko jedna osoba była w stanie jej to zapewnić. I jak na złość ta właśnie osoba zamierzała teraz wyjść. Gdy słońca zaczęło ubywać, Tonks odprowadziła Remusa do drzwi, trzymając kurczowo jego dłoń. Spojrzał na nią, uśmiechając się łagodnie i uniósł dłoń do jej twarzy, by z czułością pogładzić jej policzek. Spodziewała się, że zaraz się z nią pożegna i wyjdzie. Tak bardzo chciała odłożyć ten moment w czasie, mieć go przy sobie chociaż chwilę dłużej. Złapała go mocno za kołnierz koszuli i wspięła się na palce, żeby go pocałować. 

— Chyba zaraz zwrócę… — mruknął Syriusz, który akurat schodził po schodach. Tonks odsunęła się od męża, a Remus chrząknął, rzucając Blackowi rozbawione spojrzenie.

— Zmiataj, śpiąca królewno! — syknęła Tonks, pokazując Syriuszowi język, a ten zrobił głupią minę i zniknął w kuchni. Remus rozbawiony tą sceną zaśmiał się pod nosem i złożył krótki pocałunek na jej czole. Dora westchnęła wtulając się w pierś męża. — Zostań, albo zabierz mnie ze sobą… 

— Inaczej się umawialiśmy, kochanie — przypomniał jej Remus, gładząc dłonią jej ramię.

— Zmieniłam zdanie — mruknęła obrażonym tonem i schowała twarz w jego objęciach, żeby zgłuszonym tonem dodać: — Chciałabym wykraść chociażby kilka godzin dla nas.

— Te kilka godzin powinnaś poświęcić na sen — zauważył Remus, a Dora pokręciła jedynie głową i jeszcze mocniej go objęła. — Pełnia minie w mgnieniu oka i znów będziemy razem.

— Sam w to nie wierzysz… — Spojrzała na niego smutno, a widząc jego niepewną minę, dodała: —  Cieszę się, że przemiany są dla ciebie teraz łatwiejsze, ale kiedy pomyślę o tym, że chcesz zamknąć się w piwnicy i że będziesz tam sam… 

— Kochanie, rozmawialiśmy już o tym — westchnął Remus, zerkając w czarne oczy Tonks. Zrozumiał, że nie o to chodziło, że chociaż Dora naprawdę nie chciała, by właśnie tak wyglądała pełnia, to po głowie kołatały jej się zgoła inne myśli. — O co tak naprawdę chodzi?

— Potrzebuję cię, twojej bliskości, potrzebuję czuć cię przy sobie, bo mam wrażenie, że zaraz coś się wydarzy, a po tym wszystkim… — wyszeptała gorączkowo, wyrzucając z siebie swoje obawy. Całe jej ciało wypełniało przekonanie, że to nie koniec wszystkich rewelacji, że wkrótce coś jeszcze się wydarzy i na myśl o tym robiło jej się niedobrze. Bała się, że kolejna rzecz mogłaby ją załamać, dlatego potrzebowała Remusa obok siebie, bo tylko on potrafił ukoić jej skołatane nerwy. — Po tym wszystkim marzę, żeby chociaż przez sekundę być z tobą sam na sam, tak jak wtedy w Glasgow. 

— Nie możemy ciągle uciekać od tego wszystkiego — westchnął Remus, całując ją w czubek głowy. Dora wyczuła, że w Lupinie zrodziły się wątpliwości, że już nie tak łatwo będzie mu wyjść z domu Tonksów. Remus złapał jej twarz w swoje dłonie i spojrzał prosto w oczy. — Pamiętaj, że jestem przy tobie. Znikam tylko na chwilę, chociaż i tak cały czas będę myślał tylko o tobie. To tylko krótki moment i znów będziemy razem. 

— Ale nie sam na sam… — zauważyła Dora, uświadamiając sobie, że ich dom, który był do tej pory azylem, będzie teraz o wiele bardziej tłocznym miejscem. Remus uśmiechnął się dobrodusznie i pocałował ją czule.

— Jakoś zawalczymy o naszą prywatność.

4 komentarze:

  1. Kochany Zrzęda! W sumie to było do przewidzenia, że Alastor przepisze Dorze wszystko, ale i tak to pięknie z jego strony. Nawet jeśli to zraniło dumę Remusa, to prawda jest taka, że Moody miał konkretne powody, by mu nie ufać i w przyszłości, gdy pojawi się mały Teddy, to będzie go za co wychować (alternatywa z kanonu nie chce mi przejść przez klawiaturę).
    Zastanawia mnie kilka rzeczy związanych z wizytę Scrimgeura. Po pierwsze, mam wrażenie, że Moody chciał Tonks powiedzieć więcej, niż o testamencie. Wnioskuję tak, gdyż Scrimgeur ostrożnie sondował, ile Tonks wie. Może to moje widzi mi się, ale mam wrażenie, że Alastor nie zdążył Dorze czegoś przekazać. Frapujące jest też, o jakim innym testamencie, który bardziej interesuje Scrimgeura mowa. Być może dopiero teraz realizuje testament Dumbledore'a, ale czy to nie zbyt duży zbieg okoliczności? Jak dla mnie jakiś puzzel nie pasuje to układanki. Tak jak moc sprawcza Kinga. Porównując czas poświęcony na gruntowne zbadanie przez ministerstwo rzeczy po Dumbledorze, to faktyczne po Moody'm dzieje się to bardzo szybko. To zaskakujące, że Shacklebolt dał radę powstrzymać samego ministra od skontrolowania rzeczy aurora, do tego będącego jednym z głównych pionów Zakonu. Wiadomo, było to ogromnie ważne i King uratował pewnie sporo zbiorów Zakonu przed odkryciem (Wyprowadź mnie z błędu, jeśli go teraz popełniam,ale od śpiączki Syriusza nie ma jednej kwatery głównej, część spotykała się u Dedalusa, ale i w domach innych członków Zakonu, więc pewnie nie było też jedynego archiwum). No, w każdym razie, King, tiary z głów, za taką działalność!
    Pamiętam, że odpisałaś mi w komentarzu, że u Dory będzie się tyle działo, że nie będzie miała kiedy rozpamiętywać śmierci Alastora. Wyrażę tu swój nikły, aczkolwiek rodzący się żal po Laurze, spowodowany tym, że była ona Dorze bliska. Nie uwielbiałam jej, ale szkoda mi Tonks. Rozumiem, że ta dwójka pójdzie na bok, bo będzie się działo coś innego. Łapa zostanie wujkiem! Hihi, może i pięknie by brzmiało, że Remus zostanie ojcem, ale nie mogłam nie wspomnieć o Syriuszu! Nawiasem mówiąc miał rację, analizując, dlaczego Lupin wtedy zawalił. Mam nadzieję, że dobrze trafiłam i Dora będzie teraz zajęta pozytywnymi stronami swojej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to teraz pora na Blacka, który nareszcie tutaj zamieszał i jak na razie, napytał sobie biedy swoim powrotem do świata żywych. Ogromnie mnie ucieszyło kilka aspektów tego odrodzenia z popiołów. Piękny feniks z niego na razie nie jest, ale może kiedyś... Czyżbym prosząc kiedyś o "piękną panią dla Łapci" wyprosiła u ciebie Atheldę? Wydaje się dobrym człowiekiem, może ją polubię, mimo negatywnego nastawienia Dory do niej. Syriusz nie reaguje na nią normalnie. Czyżby w jakiś sposób, przebywając ze sobą dzień w dzień, zrodziło się obopólne uczucie? A może to dlatego, że ona mu się z tego zwierzała i stąd Syriusz jest tak zaaferowany jej osobą. Raczej to drugie, a jeśli pierwsze, to Łapa nie jest tego świadomy. Na razie jest bardzo zagubiony ale cieszę się, że tak go przedstawiłaś, bo mimo tego, że wszystko się toczy, jak sam to ujął "obok niego", to tli się w nim huncwocka dusza. Myślę, że dobrze będzie widzieć jego wychodzenie z tego złego psychicznie stanu. Znowu dwaj huncwoci mają siebie i jest z nimi po raz kolejny Tonks. Mam nadzieję, że po dłuższym przebywaniu u małżonków Łapa nie będzie się czuł samotny. Gdyby nie misja pozostawiona Harry'emu przez Dumbledora, to pewnie w końcu mogliby zamieszkać razem. Myślę, że tęsknoty za Jamesem nigdy nie wypełni żadna kobieta. Remus ma rację, w obydwóch huncwotach coś umarło wraz ze śmiercią Rogacza. Pozostaje mi życzyć Ci powodzenia w pisaniu dalszych losów ostatniego żyjącego Blacka, którymi jestem żywo zainteresowana!
      Wspomnę jeszcze na chwilę o sytuacji zakonu, która w obecnej chwili jest opłakana. Przydaliby się nowi a doświadczeni członkowie do walki z Voldemortem. Tęskno także za wspólnymi spotkaniami. Może powrót Syriusza zwiastuje nowe, mimo wszystko lepsze czasy dla Zakonu? Musiałby się pojawić ktoś, kto byłby w stanie tym pokierować tak jak Albus czy Alastor.
      Kochana, kończę mój dzisiejszy komentarz, z nadzieją, że niedługo będziemy mogli przeczytać kolejny, może też troszkę dłuższy rozdział. Wysyłam mnóstwo weny! Nie mogę się doczekać :D Trzymaj się Mora!
      Magda

      Usuń
    2. Kochana, jak dobrze czytać Twoje komentarze! ❤
      Powiem Ci szczerze, że tak bardzo bolał mnie fakt, że muszę uśmiercić Szalonookiego, że musiał mieć jeszcze coś do powiedzenia po śmierci. Czy ubodło to Remusa, cóż Lupin ma świadomość sytuacji, wie, że nie ma jak utrzymać siebie i Dory, też nie miał za złe Moody'emu, że mu nie ufał, bo dobrze rozumie, co zrobił. I faktycznie Alastor obawiał się, że Tonks zostanie sama, że być może znowu się załamie i będzie zbyt dumna, żeby wrócić do rodzinnego domu i poprosić kogoś o pomoc, a poza tym tak na chłopski rozum był samotnym facetem wchodzącym już w starość i nie miał komu tego zostawić...
      Kurczę, jak czytam teraz Twoje rozmyślania, to jest mi wstyd, bo ten rozdział jest wynikiem drobnych luk fabularnych, które mi się pojawiły w międzyczasie. W związku z tym niektóre rzeczy mogą być nie do końca logiczne. Ale odpowiem i rozwieje Twoje wątpliwości w całkowitej szczerości.
      Testament Moody'ego nie ma drugiego dnia. Gdyby nie zginął, pewnie kryłby swoje emocje za rozsądkiem, ostrożnością i swoim trudnym charakterem. Być może nie powiedziałby dokładnie tego, co chciał. Nie ma nic więcej, bo nie więcej nie trzeba. Zapisując jej cały swój dobytek, powiedział: kocham cię jak córkę, Tonks i bardzo mi na tobie zależy. A to chyba dobre ostatnie słowo i nawet w przypadku Alastora nie powinny mieć tła czy drugiego dna.
      Scrimgeour dopytywał, ile Tonks wie, z tego względu, że Szalonooki w ostatnim czasie działał przeciwko niemu. Robił wszystko na złość Ministerstwu i to nie bez powodu, a doskonale przecież wiemy, że Rufus próbował i będzie próbował przeciągnąć Harry'ego na swoją stronę. Przenosiny Harry'ego były zagraniem na nosie Ministerstwu, na którego czele stoi przecież Scrimgeour. To, że plany Moody'ego nie spełniły się całkowicie, było dla Rufusa połechtaniem jego ego. Z resztą po śmierci Dumbledore'a, Szalonooki był ostatnią osobą, która jawnie mogłaby się mu sprzeciwiać i czuł ogromną satysfakcję mając jakąś przewagę chociażby nad Dorą.
      Ten inny testament to właśnie testament Dumbledore'a, który zostanie zrealizowany przecież już wkrótce. I faktycznie wygląda to na zbieg okoliczności, jakby trochę było na siłę i nie pasowało. No kurczę, umknął mi ten fakt skrupulatnego badania testamentu Albusa i uzmysłowiłam sobie to dopiero pisząc ten rozdział. Testament Moody'ego powinien być potraktowany dokładnie tak samo, bo masz rację, Szalonooki miał wgląd w większość zbiorów Zakonu, które nie powinny sobie fruwać po Ministerstwie. Tak mnie mój błąd przystopował, że nie potrafiłam dokończyć rozdziału, aż w końcu doszłam do wniosku, że pozwolę sobie na taki błąd fabularny.
      King nie miał więc żadnej mocy sprawczej. Niewątpliwie był osobą wzbudzającą szacunek, nie bez powodu zostanie teraz przywódcą Zakonu, a po wojnie będzie Ministrem Magii. Z resztą to idealnie oddaje moje wyobrażenie Kinga - z jednej strony rebeliant oddany sprawie, a z drugiej wciąż wierzy w Ministerstwo i jego misję, którą będzie kontynuować po wojnie. Dlatego czuł się zobowiązany żeby poinformować Ministra o śmierci najbardziej zasłużonego aurora, bo uważał, że ta strata będzie ponad podziałami.
      To prawda, Dora nie będzie miała czasu by rozpamiętywać śmierć Alastora i stratę Laury, bo będzie się co nieco działo. A tak technicznie nie chciałam powtarzać kwestii żałoby dokładnie tak samo jak np. w przypadku Amelii.
      Z resztą poświęćmy trochę czasu wujkowi Syriuszowi i tatusiowi Remusowi, co nie?
      Czy Black napytał sobie biedy swoim powrotem? A czy mgło być inaczej w moim opowiadaniu? Przecież nie mógł się obudzić, powiedzieć dzień dobry i żyć jak gdyby nigdy nic. Cudownie rozgryzłaś sprawę Althedy, chapeau bas!
      Zakon teraz będzie inny. Pytanie czy lepszy? Tego nie wiem. Inny to dobre określenie. Raczej skupimy się nieco na bardziej prywatnych kwestiach naszych bohaterów.
      Dziękuję za to, że jesteś i ściskam mocno! ❤

      Usuń
  2. Istota Kinga zawsze mi umyka. Bardzo ładnie go tutaj opisałaś. Dzięki Ci za to! Popieram ustanowienie go przywódcą zakonu i nie mogę się doczekać, by przeczytać o jego działaniach na tym polu!

    OdpowiedzUsuń