24.04.2021

131) Przebudzenie

Siedziała skulona na krześle w kuchni Weasleyów i przyglądała się zegarowi, którego każda wskazówka odpowiadała jednemu z członków rodziny i w tej chwili wszystkie wskazywały na śmiertelne niebezpieczeństwo. Coś w nim ewidentnie nie pasowało i od momentu, gdy tylko usiadła, bo jej nogi z nerwów odmówiły jej posłuszeństwa, starała się zrozumieć, co to takiego. Trzymała w dłoniach kubek z chłodną już herbatą, który jakiś czas temu podał jej Ron, ten sam którego od dziś planowała nazywać niesłusznie niedocenianym Weasleyem. Czekała… Sama nie wiedziała na co, chociaż podskórnie czuła, że czeka na niego. I w ciągu długich minut tych oczekiwań zrozumiała, co było nie tak z zegarem. Nie tykał. I właśnie to jej milczące oczekiwanie, niezakłócone chociażby tykaniem zegara, było nie do zniesienia. 

Tonks nienawidziła ciszy, zwłaszcza tej towarzyszącej bezczynności. Gdy cisza rozpychała się w całej możliwej przestrzeni, robiła zbyt dużo miejsca na myśli, a w tym momencie nawiedzały Tonks tylko złe przeczucia. Czuła się winna. Miała wrażenie, że to właśnie na jej barkach spoczywa odpowiedzialność za wszystko, co wydarzyło się tej nocy. I chociaż zdawała sobie sprawę, że nie tylko ona boryka się z podobnymi uczuciami, nie mogła przestać myśleć o tym co poszło  nie tak. 

Ich plan był wręcz doskonale dopracowany. Zakładali, że uda im się dzisiejszą datę zachować w tajemnicy, a nawet gdyby śmierciożercy ich przejrzeli, co zresztą się stało, wierzyli w to, że ich zmylą. Szalonooki wszystko przewidział, zaplanował tę noc w najmniejszym szczególe, więc nie było mowy by wydarzyło się właśnie to. Tonks cały czas zapewniała samą siebie, że to część planu, o której im nic nie powiedział. Dokładnie tak, jak nie powiedział Harry’emu o eliksirze wielosokowym. Tak musiało być, powtarzała w myślach. Przecież byli umówieni na następny dzień. Mieli zastać pustą, zdewastowaną piwnicę Kwatery Głównej, w której nie będzie już McCorry’ego, a wtedy ona zapewne wyznała mu całą prawdę. Byli umówieni… Musiał dotrzymać słowa. Przecież miał z nią porozmawiać, chciał jej coś powiedzieć, zapewniał, że to było bardzo ważne. Niemożliwe więc, że Moody… 

— Nie żyje… — wychrypiała ledwie słyszalnie, a jej głos zatrząsł się, zwiastując kolejną falę płaczu. Słyszała rozmowy w salonie i brzdęk szkła. Nie była w stanie do nich dołączyć. Musiała przecież czekać, aż ten stary dureń wejdzie przez te drzwi i zgromi ich wszystkich za najmniejsze błahostki. Bo przecież taki był Szalonooki. Stary, zrzędliwy, marudny, nieznośny, wredny, odważny, troskliwy, kochający, wspaniały… — A niech cię diabli, Szalonooki! Kto komu powinien złoić skórę? — mruknęła wściekle, odstawiając kubek na stół. Pozwalała łzom ściekać po policzkach, nie miała zamiaru tego w sobie dusić. Nie miała zamiaru ukrywać, jak bardzo to boli. Spojrzała tęsknie na drzwi, przez które nikt nie wszedł i nikt pewnie nie wejdzie… I zrozumiała boleśnie, że Szalonookiego już nie ma. Załkała głośno, ledwie utrzymując się w pozycji pionowej. Ich rozmowa na Privet Drive była ostatnią, jaką dane im było przeprowadzić. Gdyby wiedziała, gdyby tylko przez chwilę miała przeczucie… 

Ale przecież właśnie je miała. Wiedziała, że tej nocy coś się stanie, że nie wszystko pójdzie po ich myśli. Do głowy jej nie przyszło, że dotyczyć to może Moody’ego! Szalonooki był przecież niezniszczalny, niepokonany! Był jej mentorem! Był jedną z najbliższych jej osób! Był dla niej jak ojciec… Szloch wyrwał się z jej gardła, a ona nieudolnie próbowała zagłuszyć go dłonią, by nikt nie nakrył jej na rozpaczy. Tak bardzo żałowała, że nie powiedziała mu nigdy, że go kocha. Bo przecież kochała, a w jej sercu było ogromne miejsce przeznaczone dla niego, które teraz zionęło pustką. Przecież Moody był przy niej zawsze, od pierwszego dnia jej szkolenia aurorskiego nigdy jej nie opuścił, zawsze jej pomagał i stał tuż obok, żeby mogła się na nim wesprzeć. Zawsze, aż do tego dnia, gdy po raz kolejny ta wojna odebrała jej kogoś kogo kochała. Wzięła kilka głębokich i drżących oddechów, otarła twarz i z trudem dźwignęła się na równe nogi. Gdyby Moody zastał ją w takim stanie, od razu zbeształ by ją tak, że nie pozostałaby na niej ani jedna sucha nitka. — Pomszczę cię, stary zgredzie, choćbym miała przy tym zginąć. Zrobię to tak jak ty, pociągnę za sobą tylu śmierciożerców, ilu zdołam… I nigdy nie zapomnę o twojej drugiej twarzy, Moody — powiedziała, patrząc przez okno na ogród Weasleyów, a mocny podmuch letniego wiatru wprawił wszystko w ruch, jakby było to aprobatą jej postanowienia. 

Ruszyła chwiejnym krokiem w stronę salonu, gdzie wszyscy nadal rozmawiali, o tym co się stało. Bill właśnie racjonalnie tłumaczył, że Mundungus nie mógł ich zdradzić, że spanikował. I chociaż Tonks doskonale zdawała sobie z tego sprawę i tak obwiniała go o śmierć Szalonookiego. Powinien był zostać, nie psuć planu, walczyć ramię w ramię z Moodym. Był przecież członkiem Zakonu Feniksa, był jednym z nich i do cholery powinien był być gotów do poświęcenia życia! Każdy z nich powinien! A Moody właśnie to zrobił, poświęcił wszystko dla ich dobra, dla ochrony swoich i bezbronnych. Zrobił wszystko, żeby Harry był bezpieczny… Zrobił wszystko, żeby ona była bezpieczna i szczęśliwa. Oddał życie dla nich… Oddał je dla niej… 

— Myślę, że Mundungus po prostu spanikował. W ogóle nie chciał lecieć, Szalonooki go zmusił, a Sami-Wiecie-Kto od razu ruszył prosto na nich, to wystarczy, by wpaść w panikę — powiedział Bill, kręcąc głową. 

— Sami-Wiecie-Kto działał dokładnie tak, jak przewidział Szalonooki — odezwała się, wchodząc do pokoju. Część spojrzeń spoczęła na niej, reszta taktownie odwróciła wzrok. Tonks stanęła obok Remusa, ale nie chciała na niego patrzeć, miała wrażenie, że rozkleiłaby się na nowo. Poczuła jednak jego ciepłą dłoń na swojej i chociaż kochała jego dotyk, to w tej chwili jej serce rozdzierał żal, że nie była to sękata i nieprzyjemna dłoń Moody’ego. — Szalonooki spodziewał się, że tak pomyśli: że Harry będzie z najwytrawniejszy aurorami. Najpierw zaatakował Szalonookiego, a potem, kiedy Mundungus uciekł, ruszył za Kingsleyem… 

— Ui, to wszystko zgoda — warknęła Fleur, na jej policzkach Tonks wciąż dostrzegała łzy. Dora poczuła żal na myśl, że to ona i Bill byli obok Moody’ego na chwilę przed końcem. Miała wrażenie, że nie tak powinno być, że to było jej zadanie by towarzyszyć mu aż do ostatniej chwili. Była jednak wdzięczna, że odchodząc, Szalonooki miał szansę spojrzeć na przyjazną twarz. — Ali nie pojaśnia, dlaczego oni wiedzieli, że my przeniosą ‘Arry tej nocy, ui? Ktoś musiał być nieostrożni. Ktoś musiał wypalaci datę. To jedyne pojaśnia, że oni znali datę, a nie znali planu.

Tonks usiadła obok Remusa. Nie potrafiła nie zgodzić się z Fleur. Wszystkim nasuwała się jedna i ta sama myśl. Ktoś zdradził. I ta osoba musiała być jednym z nich… Tak myślał Remus, sprawdzając Harry’ego. Tak myślał Kingsley sprawdzając Remusa. Każdy z nich tak właśnie myślał… 

— Nie — powiedział nagle Harry, przerywając ciszę i skupiając na sobie wszystkie spojrzenia. Po jego twarzy można było zrozumieć, że jemu też ta myśl pojawiła się w głowie. — Jeśli ktoś popełnił błąd… Jeśli komuś coś się wymksnęło, to na pewno nie naumyślnie. Nie możemy nikogo oskarżać. Nikogo — powtórzył głośno, jakby chciał upewnić się, że wszyscy go dobrze usłyszeli. — Musimy sobie nawzajem ufać. Ja ufam wam wszystkim i nie wierzę, by ktokolwiek w tym pokoju mógł sprzedać mnie Voldemortowi.

Znowu zaległa cisza. Tonks spojrzała na Harry’ego. Z jednej strony podziwiała go za to, co właśnie powiedział. Ona sama ufała bezgranicznie każdemu z nich i każdemu powierzyłaby własne życie. Ale… Harry był jeszcze młody, ona sama postrzegała w jego wieku świat w czarno-białych barwach, a potem przyszło dorosłe życie i ta wojna, która pokazała, że nie można ufać każdemu, że niektórzy ludzie potrafią pokazać to co w nich najgorsze… I cały czas słyszała w głowie głos Moody’ego, który mówił, że powinni być stale czujni, bo wróg może czaić się wszędzie, nawet tuż obok… 

— Harry, dobrze się tego słucha — odezwał się nagle Fred.

— Nawet bez ucha — mruknął George, zerkając ukosem na brata, któremu drgnął delikatnie kącik ust. Fred nie dokończył już swojej myśli, ale Remus westchnął i spojrzał na Pottera. 

— Myślisz, że jestem głupi i naiwny? — zapytał hardo Harry.

— Nie, myślę, że jesteś taki jak James, który zawsze uważał, że splamiłby honor, gdyby nie ufał swoim przyjaciołom — powiedział Remus, a jego słowa zamknęły usta Harry’emu. Dora rozumiała, co przez to chciał powiedzieć. James Potter i jego żona stracili życie, bo zaufali swojemu przyjacielowi. Wydawało jej się, że te ostre słowa nie pozostaną bez komentarza, ale zanim ktoś zdążył się odezwać, Remus odstawił szklankę, którą trzymał w dłoni i zwrócił się do Billa, który chyba wiedział, o co chodzi: — Mamy coś do zrobienia. Mogę zapytać Kingsleya, czy…

— Nie — przerwał mu Bill, również odstawiając szkło. — Ja to zrobię. Idziemy.

— Co wy chcecie zrobić? — zapytała jednocześnie razem z Fleur. Spojrzała ukradkiem na dziewczynę, ale od razu skierowała wzrok na Remusa. Nie chciała by gdziekolwiek szedł, chciała mieć go blisko. Tylko wtedy czuła, że są bezpieczni, że jego również nie straci. Stanęła na równe nogi, łapiąc męża za rękę i próbując go powstrzymać. 

— Chodzi o ciało Szalonookiego — powiedział Remus, spoglądając na nią. — Musimy je sprowadzić. 

W pierwszym szoku nie zareagowała. Pozwoliła by Remus wyślizgnął się z jej uścisku. Razem z Billem rzucili szybkie pożegnanie i wyszli z salonu, kierując się w stronę wyjścia. Dopiero wtedy odzyskała zdolność ruchu i pobiegła za nimi. 

— Remus — szepnęła, zatrzymując go w pół kroku. Odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią smutno. — Czy to musi być teraz?

— To nie może czekać, bo inaczej uprzedzą nas śmierciożercy — odpowiedział za niego Bill, ale Dora doskonale wiedziała, że to samo wyjaśnienie usłyszałaby z ust Remusa. Ten podszedł do niej i pogładził ją po twarzy, jakby ścierając łzy, które tak niedawno wylała z siebie po stracie Szalonookiego. 

— Doro, wiem, ile on dla ciebie znaczy — mruknął cicho, a ona zagryzła wargę, powstrzymując kolejną falę smutku. Remus złapał ją za podbródek i uniósł tak, żeby mogła na niego spojrzeć. — Sprowadzę go i pochowamy, go obok moich rodziców.

— Dziękuję — szepnęła, wiedząc, że więcej z siebie nie wydusi, bo ogarnęło ją nagłe wzruszenie. Myśl, że będzie mogła pożegnać swojego mentora była niewielkim pocieszeniem, ale jednak odbierała ją jako coś wielkiego. Remus ucałował ją w czoło i razem z Billem opuścili Norę. 

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, Tonks na nowo poczuła się beznadziejnie. Znowu musiała czekać i nienawidziła się za to. Wróciła do salonu, gdzie właśnie zakończyła się jakaś kłótnia. Harry szybkim tempem przeszedł obok niej i wyszedł z domu, Ron i Hermiona natychmiast zerwali się ze swoich miejsc i ruszyli za nim, zostawiając pozostałe towarzystwo w nerwowej atmosferze. Tonks usiadła obok George’a i przez chwilę się nie odzywała, ale im dłużej milczała, tym bardziej wzrastała w niej potrzeba by coś powiedzieć. Ta sama, którą odczuwała za młodu, gdy była postrzegana jako ktoś, kto zawsze powie coś zabawnego i rozluźni atmosferę. Spojrzała na bliźniaków, a zwłaszcza na George’a i przyjrzała się plamie, która pojawiła się na bandażu.

— Myślałeś o tym, żeby przyczepić sobie jedno z uszu dalekiego zasięgu? — palnęła głupio, a George zachichotał, gdy zrozumiał, że chodzi jej o ich wynalazek, którego używali do podsłuchiwania zebrań Zakonu na Grimmauld Place. 

— To jest myśl! — klasnął w dłonie, szczerząc zęby. — Drugie dałbym tobie i zawsze bylibyśmy w kontakcie!

— Trzeba by to opatentować — dołączył się do dyskusji Fred z miną wizjonera. — Taka alternatywa dla tego mugolskiego ustrojstwa! 

— Telefonu? — spytała Dora, a bliźniacy ochoczo pokiwali głowami. Jej żartobliwy komentarz pozwolił chłopakom tworzyć wymysły na temat tego, jak przymocować ich wynalazek do głowy George’a, ale pozostali nie pozwolili się tak łatwo oderwać od zmartwień. Molly westchnęła ciężko i wyszła z salonu, a Tonks natychmiast podążyła za nią. 

Zastała ją w kuchni, gdzie Molly krzątała się przy kuchence, nieporadnie starając się przygotować chyba jakiś poczęstunek, co dla Tonks wydawało się zupełnie bez sensu, bo nikt w środku nocy nie będzie chciał jeść. Widziała trzęsące się ręce Molly i jej niezgrabne, zupełnie do niej niepodobne ruchy. Gołym okiem było widać, że chciała coś po prostu zrobić, zająć czymś ręce i głowę. 

— Wszystko w porządku, Molly? — spytała, podchodząc nieco bliżej. Molly drgnęła nerwowo, a następnie westchnęła głęboko.

— Oczywiście, kochanieńka — odpowiedziała szybko, a Tonks nawet przez sekundę nie uwierzyła w te słowa. — To była długa i ciężka noc, jestem po prostu zmęczona… 

— Molly… — mruknęła Dora, podchodząc jeszcze bliżej. Ona sama była na skraju wytrzymałości, ale tej nocy nie mogła nazwać tego tylko zmęczeniem. Gdyby Remus nie wyszedł z Billem, gdyby od razu wrócili do domu, rozpadłaby się na tysiące kawałków i chyba nic nie byłoby w stanie pomóc jej się pozbierać. Jedynie ciągłe przebywanie w Norze, trzymało ja w ryzach. Ale przecież ona i Molly znały się tak dobrze, że nie było sensu ukrywać, jak bardzo im źle. 

— Zrobię coś do jedzenia, z pewnością wszyscy są głodni, a coś ciepłego od razu postawi nas na nogi… — mówiła szybko, nie chcąc spojrzeć na Tonks.

— Molly, nikt nie przełknie nawet kęsa.

— George powinien teraz dobrze jeść. Co prawda nie przywróci mu to ucha, ale zdrowy, porządny posiłek pomoże mu dojść do siebie… — mówiła, nie zwracając uwagi na jej słowa. 

— Molly, przestań… — spróbowała znów wyrwać kobietę z amoku.

— I Harry… Oh, trzeba mu zaraz wybić ten durny pomysł odejścia z głowy! 

— Molly — szepnęła już całkowicie bezradnie i złapała ją za ramię. Dopiero wtedy pani Weasley zdobyła się na odwagę i spojrzała Tonks prosto w oczy, a to spojrzenie było tak smutne, jakby odbijało jej własną rozpacz. 

— Nie mogę znieść myśli, że już się z nim nie pokłócę — wyznała nagle, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Tonks uśmiechnęła się, przymykając oczy. To prawda, kłótnie Molly i Szalonookiego były nieodłącznym elementem Zakonu Feniksa. Nimfadora nie wyobrażała sobie, by mogli zwołać jakiekolwiek zebranie bez Moody’ego. Bo chociaż przez większość czasu przewodniczył nimi Dumbledore, to przecież Szalonooki był na każdym zebraniu i czuwał nad nimi, kiedy dyrektor był w Hogwarcie. Tonks objęła Molly ramieniem i przycisnęła mocno do siebie.

— Ja też będę za nim tęsknić — szepnęła, łamiącym się głosem. Molly odwzajemniła uścisk. Dwie kobiety stały teraz pośrodku kuchni wtulone w siebie i szlochały cicho w swoje ramiona. Nie opłakiwały poległego wojownika ani wybitnego aurora, ale przyjaciela, który choć był trudny w obejściu to jednak jego oddania nikt nie mógł zastąpić.

Tonks nie wiedziała, jak długo trwały w swoich objęciach. Nikt jednak nie przyszedł do nich, a przynajmniej nikogo nie zauważyły. Wypłakały z siebie cały smutek, który się nagromadził, a później, gdy zabrakło im już łez, nadal nie ruszyły się z miejsca, będąc dla siebie wsparciem, którego teraz potrzebowały. Nagle drzwi się otworzyły i zarówno Tonks, jak i Molly spojrzały natychmiast w tamtą stronę. Remus i Bill weszli ze strapionymi minami do środka. Dora z trudem oderwała się od Molly, dopiero teraz poczuła, jak jej ciało ścierpło. 

 — Czy… — wychrypiała słabo, ale mężczyźni jednocześnie pokręcili głowami, uprzedzając jej pytanie. Zrobiło jej się słabo. Molly w ostatniej chwili złapała ją i usadziła przy stole. Remus natychmiast znalazł się obok i klękając, złapał jej drżącą dłoń. Tonks doskonale zrozumiała, co oznaczał skutek ich poszukiwań. Śmierciożercy musieli ich uprzedzić. Zadrżała na myśl o tym, co mogli zrobić z jego ciałem, a łzy znów napłynęły jej do oczu.

— Udało nam się znaleźć tylko to — szepnął Remus i wyciągnął zza pazuchy coś, co natychmiast wsunął w jej dłoń. Spojrzała na koślawą, krótką różdżkę, która w dłoni swojego właściciela zawsze zdawała się ginąć. Pogładziła kciukiem rączkę różdżki. Zdawała się być ciepła, jakby jeszcze chwilę temu Moody trzymał ją mocno i rzucał kolejne zaklęcie. 

— Dziękuję — szepnęła, przyciskając różdżkę Moody’ego do serca. Została jej po nim ostatnia pamiątka, którą zamierzała zachować. Słyszała, jak Remus dziękuje Molly za gościnę i mówi, że powinni już wracać, ale w momencie, gdy gospodyni próbowała namówić ich na nocleg w Norze, wszyscy usłyszeli nagły pisk wypełniający cały dom. Tonks wyrwana z sentymentalnego marazmu spojrzała na Remusa, a potem na Billa. W wejściu do kuchni pojawił się Artur i Fred.

— Ktoś złamał naszą tarczę — oznajmił pan Weasley, chociaż wcale nie musiał tego robić, bo każdy doskonale zdawał sobie sprawę, co ten dźwięk oznacza. Remus drgnął niespokojnie, a Tonks patrząc na jego twarz, wiedziała, że jego wyczulone instynkty działają na najwyższych obrotach. Wciągnął ze świstem powietrze, jakby próbował coś poczuć. Dora złapała go za dłoń, wstając z krzesła. W ciągu kilku sekund wszyscy znaleźli się na zewnątrz, trzymając przed sobą różdżki. Dołączyli do nich Fleur, George, Ginny i Hagrid, który z trudem przecisnął się przez drzwi. Ze strony szopy nadbiegli Harry, Ron i Hermiona. 

— Tarcza — sapnął Ron, a Bill pokiwał potwierdzająco głową. 

— Widzieliście kogoś? — spytał najstarszy z Wesleyów, a cała trójka natychmiast zaprzeczyła, choć po ich minach można było sądzić, że coś się stało. Wszyscy w milczeniu obserwowali podwórko. Jedynie mętne światło księżyca, który już następnej nocy miał być w pełni i światła lamp wypadające przez okna pozwalały im cokolwiek dostrzec. Jeden Remus zdawał się widzieć coś w mrokach nocy i jako jedyny nie spoglądał ślepo przed siebie. Zrobił dwa kroki do przodu, przechodząc granicę światła i cała jego postać zlała się z ciemnością. W ślad za nim ruszył Bill, wyciągając przed siebie różdżkę. 

Dora miała wrażenie, że już kiedyś przeżyła tę sytuację. A przynajmniej bardzo podobną. Kiedy Remus wrócił z lasu i aportując się w okolicach Nory, przełamał utworzoną wokół niej barierę. Jednak to była inna sytuacja, Remus był praktycznie nieprzytomny, a naruszenie tarczy antyteleportacyjnej było wynikiem jego stanu. W tej chwili stał obok niej cały i zdrowy, a w Zakonie nie było nikogo, kto mógłby omyłkowo wedrzeć się na ten teren. To musiał być ktoś obcy, ktoś kto chciał niepostrzeżenie zjawić się w domu Weasleyów, ale nie wiedział o powiększeniu chronionego terenu. Mocny podmuch wiatru sprawił, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, która zdawała być się zapowiedzią czegoś niepokojącego. Remus również spiął się cały, jakby nagle cała krew w jego żyłach przestała krążyć.

— Niemożliwe… — szepnął, a jego głos zdawał się nieść echem po całym podwórku. W pierwszej chwili nikt nie wiedział, co było niemożliwe. Każdy z nich spodziewał się raczej, że zza każdego rogu mogą wyskoczyć śmierciożercy. Oni jednak albo grali na zwłokę, albo wcale ich tam nie było. Dopiero po kilku minutach, które trwały dla nich całą wieczność, w ciemności dało się dostrzec parę świecących ślepi zwróconych w ich stronę. Kolejny dreszcz przeszedł po plecach Tonks. Ten jednak nie wiązał się ze strachem, a kolejnym przeczuciem, które mówiło jej, że w tym spojrzeniu jest coś znajomego. Wstrzymała oddech, gdy zwierzę zbliżyło się do nich, a światło księżyca oświetliło jego czarne futro, które przeplatało kilka jasnych pasm. Żadna myśl nie zdążyła jej przejść przez głowę, nim potężny pies przemienił się w człowieka, którego nie powinno tam być. 

— Syriusz — powiedziała, podchodząc natychmiast do Remusa, który nawet nie drgnął. 

Za jej plecami dało się słyszeć zduszone okrzyki zdziwienie. I nikt nie mógł się im dziwić. Przed nimi stał Syriusz Black, wychudzony, ledwo trzymający się na nogach, ubrany w luźne ubrania wiszące na nim niechlujnie, a jego ramiona wciąż były owinięte bandażami, w które tak dokładnie owijała go Farewell. Jego włosy nie były już kruczoczarne, jak niegdyś, ale już wcześniej Tonks dostrzegała w nich siwe pasma podczas wizyt w domu Szalonookiego. W jego spojrzeniu dało się dostrzec zagubienie, zmęczenie, ale nade wszystko determinację. Im dłużej przyglądała się mu w milczeniu, tym bardziej rosła pewność, że przed nią stoi ten jedyny, najprawdziwszy Syriusz Black. I gdy pierwszy szok minął, zapragnęła paść w ramiona człowieka, który był olbrzymią częścią jej życia i na nowo do niego wrócił, chociaż traciła już nadzieję. Jednak Bill zareagował natychmiast i złapał ją jedną ręką, drugą nadal celując w stronę Blacka. Tonks spojrzała na niego zszokowana, a kątem oka dostrzegła, że Ron i Hermiona powstrzymują Harry’ego dokładnie przed tym samym, co chciała zrobić. 

— To zbyt niewiarygodne, żeby było prawdziwe — powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu Weasley. Nie spuszczał wzroku z Blacka, czekając na najmniejszy ruch, który mógłby świadczyć o jego nieczystych zamiarach. — Trzeba go sprawdzić — nakazał Bill. Tonks kiwnęła głową i wróciła wzrokiem do Syriusza, odpychając od siebie dłoń przyjaciela. Spojrzała głęboko w szare oczy, których nie mogła z nikim innym pomylić, a w jej głowie pojawiło się tysiące myśli, jedną z nich był fakt, że nikt nie byłby w stanie podrobić animagicznej postaci Syriusza, jednak zniknęła ona wśród wszystkich pytań, na które odpowiedź mógłby znać tylko prawdziwy Black. 

— Kiedyś… — szepnęła, robiąc krok w jego stronę, jakby niezależnie od odpowiedzi miała pewność, że to on. — Kiedyś na Grimmauld Place znalazłeś coś u mnie i spaliłeś to… Co to było? — O tym, że Tonks trzymała w swojej szafce smocze pazury, wiedzieli nieliczni. A świadkiem tego była jedynie Molly. I Syriusz… Stojący przed nią mężczyzna po raz pierwszy, od kiedy się pojawił, okazał jakiekolwiek emocje. Drgnął nagle i uniósł na nią swoje spojrzenie, a na jego zmęczonej twarzy pojawił się tak dobrze jej znany kpiący uśmieszek. 

— Tylko mi nie mów, że znowu bawisz się w smocze pazury, Tonks… — wychrypiał Black, a Dora sapnęła głośno, jakby urażona tą uwagą, a wraz z tą reakcją pojęła, że Syriusz odpowiedział poprawnie na jej pytanie. Złapała się za serce, czując jak wyrywa się z jej piersi. 

— To naprawdę ty — powiedział Remus, który od momentu pojawienia się Blacka, nawet nie drgnął. Spojrzenie Syriusza przeniosło się na Lupina, a Tonks poczuła żal, że nie dane jej było w tej chwili jeszcze trochę mu się przyjrzeć. Dostrzegła jedynie w jego oczach dziwny błysk, który nadał całej jego postaci dziwnej mocy. 

— Skoro przy tym jesteśmy… — mruknął Black nonszalanckim tonem, a potem wykorzystując zaskoczenie, w jakie wprawił swoją obecnością wszystkich, w mgnieniu oka znalazł się przy Remusie, złapał go mocno za koszulę i wymierzył cios pięścią prosto w twarz. — To za to, co zrobiłeś Tonks!

— Syriuszu, przestań! — zawołała Tonks, doskakując do nich od razu z zamiarem rozdzielenia ich, ale Remus stanowczo ją odepchnął. I chociaż zarówno jeden jak i drugi ledwo trzymali się na nogach - Syriusz zważywszy na jego osłabienie, a Lupin od ciosów Blacka, to wytrwale trzymali się pionu. Remus cierpliwie znosił cios za ciosem, jakby tylko czekał na to, aż ktoś go zaatakuje, a Syriusz wyładowywał cały gniew, który nagle się w nim pojawił. Krew tryskała z nosa Lupina, tworząc na jego twarzy krwawy obraz, a Black mimo nawoływań Tonks nie przestawał. — Syriuszu! Nie bij mojego męża! 

— Męża? — zdziwił się Black, zatrzymując pięść w powietrzu. Spojrzał zszokowany na Tonks, a następnie na Remusa, który wzruszył jedynie ramionami, jakby fakt, że ożenił się z Nimfadorą nie powinien nikogo dziwić. Dora myślała, że to już koniec, jednak Syriusz zamachnął się jeszcze raz i przyłożył Lupinowi tak, że ten w końcu opadł na ziemię. — A to za to, że nie byłem świadkiem na twoim weselu! 

Remus wytarł kapiącą mu z nosa krew w rękaw i splunął na ziemię. Dopiero wtedy podniósł wzrok na Syriusza, który oddychał ciężko. Spojrzenie, które wymienili, nie było długie, można by nawet powiedzieć, że przelotne, ale zdawało się, że mówiło wystarczająco dużo i jedynie Huncwoci mogli to zrozumieć. Jednocześnie wybuchli śmiechem tak szczerym, że aż nieprzyzwoitym w zaistniałej sytuacji. A gdy Dora usłyszała dźwięk wydobywający się z gardła Blacka, złudnie przypominający szczekanie psa, rozczulające ciepło rozlało się na jej sercu, a zdawało się to być równie nie na miejscu, co radość dwóch Huncwotów. Black ciągle zanosząc się śmiechem, wyciągnął dłoń do Remusa i pomógł mu wstać, a potem dwaj przyjaciele wpadli sobie w ramiona, klepiąc się po plecach, jakby wcale przed chwilą nie doszło do bójki między nimi.

— Idioci! — sapnęła wściekle Dora, podchodząc do nich. Złapała Remusa za brodę i obróciła w swoją stronę gwałtownie. Jej mąż syknął z bólu, co nieszczególnie ją teraz interesowało po tym, jak pokazał popis swojej dojrzałości. Krew nadal leciała mu z nosa, miał również rozcięty łuk brwiowy i dolną wargę, ale mimo wszystko dostrzegała w jego oczach prawdziwą radość. Pokręciła głową i trzepnęła go w ramię, co wywołało kolejną salwę śmiechu Blacka. Odwróciła się natychmiast w jego stronę i zaczęła okładać pięściami jego tors, a Syriusz nic sobie z tego nie robił. 

— Już? — spytał w pewnym momencie, łapiąc ją za nadgarstki i powstrzymując jej ruchy.

— Skończony kretyn! — warknęła, wyrywając się z jego uścisku i natychmiast rzuciła mu się na szyję, zamykając w szczelnym uścisku. Wciągnęła jego zapach, spodziewając się, że poczuje zapach wody kolońskiej, tak charakterystyczny dla Blacka, ale w zamian za to otoczył ją jedynie smród mazideł Farewell. — Tak bardzo mi ciebie brakowało! 

— Ja za to miałem dość twojego ciągłego narzekania — mruknął, odwzajemniając uścisk. 

— Słyszałeś? — spytała, spoglądając na niego niepewnie. Tyle godzin spędziła przy jego łóżku. Na początku w Mungu, potem w domu Moody’ego. Opowiadała mu o wszystkim, o najmniejszym szczególe z jej życia, a wtedy… Cóż, nie wiodło się jej najlepiej. Był jej milczącym powiernikiem. I chociaż zarówno uzdrowiciele, jak i Farewell twierdzili, że Syriusz wszystko słyszy, to sama niekiedy zaczynała w to wątpić. A jednak słyszał i najwidoczniej sporo zapamiętał z tych jednostronnych rozmów. 

— Wszystko — powiedział, rzucając jej długie spojrzenie, a potem omiótł ją wzrokiem, jakby sprawdzał czy jest cała. 

— Syriuszu… — cichy, jakby niedowierzający głos Harry’ego sprowadził ich na ziemię. Chłopak stał, wpatrując się w swojego ojca chrzestnego, jakby ciągle nie wierzył w to, że stoi przed nim prawdziwy Black. Tonks taktownie odsunęła się od Syriusza i pozwoliła mu podejść do Pottera. Black złapał chłopaka za ramiona i zrobił dokładnie to samo, co przed chwilą w przypadku Dory, upewniając się, że jego chrześniak jest zdrów, a potem i oni objęli się tęsknie. 

Syriusz wpadał z rąk do rąk, witając się z każdym po kolei. Bo gdy pierwszy szok zniknął i wszyscy zrozumieli, że Norę nawiedził nie kto inny, a sam Syriusz Black we własnej osobie, każdy chciał go przywitać i zrozumieć, jakim cudem się znalazł, chociaż jeszcze chwilę temu trawiła go klątwa. Black z uśmiechem na ustach pozwalał wszystkim zebranym zadawać mu pytania, na które nikt nie doczekał się odpowiedzi, bo sam zainteresowany nie miał czasu by odpowiedzieć. 

— Wiesz, co to znaczy? — spytał szeptem Remus, stając tuż za Tonks. Dora kiwnęła głową, rozumiejąc, co jej mąż miał na myśli, a wtedy do jej świadomości zaczęło docierać wszystko to, co tej nocy się stało lub miało się stać. Misja, która zakończyła się kalectwem George’a i śmiercią Szalonookiego, ucieczka Laury i McCorry’ego, który najwidoczniej nie oszukał ich i podał Farewell poprawne antidotum na klątwę swojego autorstwa, ta musiała je z kolei sporządzić i podać Syriuszowi, który się wybudził. Tylko dlaczego przybył sam? Skoro Altheda podała mu antidotum, to powinna przy nim czuwać, aż się obudzi. I skąd wiedział, że powinien się zjawić właśnie w Norze? I gdzie na Merlina jest Farewell? Tonks poczuła, że jest jej słabo. Osunęłaby się na ziemię, gdyby nie Remus, który stał tuż za nią i podtrzymał ją przed upadkiem.

— Laura… Musimy sprawdzić… — szepnęła przerażonym głosem. Remus pogładził ją uspokajająco po ramieniu, ale widziała po jego minie, że też o tym myślał. Przez to wszystko, co się wydarzyło, Tonks wręcz zapomniała o planie ucieczki Laury. Umówili się z nimi przecież, że gdy oni będą już na miejscu bezpieczni, Laura i McCorry uciekną, podkładając płomień w Kwaterze Głównej, który oni mieli od razu ugasić. Nikt jednak nie przewidział, że cała misja się przedłuży, a Moody zginie… Co więc się stało z Laurą? Co z Kwaterą? 

— Cholibka, Syriuszu! Nawet ni wiesz, jak mi przykro, ale rozbiłem twój motocykl… — mruknął Hagrid, klepiąc Blacka w plecy, a ten spojrzał na nich wzrokiem, jakby dopiero do niego docierało to, co w rzeczywistości się działo. 

— Właściwie to, chyba zbyt długo spałem i nie do końca wiem… — mruknął dość niepewnie, spoglądając na wszystkich. W tej chwili, gdy euforia z ponownego spotkania powoli zaczynała blaknąć, Black wydawał się być zagubiony i niepewny niczym dziecko, bo chociaż otaczały go znajome twarze, to jednak wszystko było na swój sposób obce. Dora spojrzała na niego przez łzy, bo sama czuła się niezwykle zagubiona i kiedy chciała powiedzieć, że powinni usiąść i na spokojnie wszystko mu opowiedzieć, usłyszeli, jak ktoś biegnie w ich stronę. Nim zdążyli złapać za różdżki, na podwórko wbiegła Altheda z rozwianymi włosami i rumianymi policzkami, z trudem łapiąc oddech.

— Kwatera… — wyrzuciła z siebie, zatrzymując się przed nimi. Spojrzała po wszystkich zebranych, szukając wzrokiem Lupinów, którzy jako jedyni byli wraz z nią wtajemniczeni w plan ucieczki Laury. Jednak nim spojrzała na nich, jej wzrok padł na Syriusza i to sprawiło, że kobieta zamilkła, otwierając szerzej oczy, w których nagle zalśniły łzy. Na jej twarzy można było dostrzec ulgę i radość, które przez chwilę sprawiły, że zapomniała po co przybyła. 

— Co się stało, Althedo? — spytał Artur, wyrywając ją z marazmu. Farewell zamrugała kilka razy i odwróciła wzrok. 

— Kwatera Główna spłonęła — rzuciła na jednym oddechu. Wszyscy wstrzymali oddech. To było wręcz niemożliwe, że tego dnia mogło się wydarzyć coś jeszcze. 

— Przeci tam byli ten… — westchnęła Fleur, łapiąc się za serce.

— Kto go pilnował? — zapytał natychmiast Artur.

— Laura? — szepnęła Tonks, a całe jej ciało zadrżało. Remus natychmiast objął ja ramieniem, jak gdyby chciał uchronić ją przed upadkiem. Dora nie odrywała spojrzenia od Althedy, która ledwie dostrzegalnie pokręciła głową, tak że nikt nie odczytał ukrytego przekazu, który w tym geście był zawarty. To że nie było na miejscu Laury, mogło być zarówno dobrą jak i zła wiadomością. 

— Nikogo tam nie widziałam — powiedziała Farewell, a jej wzrok uciekł w stronę Syriusza. — Zawiadomiłam już Charlsa i Lucasa, przeszukują to, co pozostało.

— Pozostało? — dopytywał się Bill, a Tonks poczuła, że Remus drgnął niespokojnie. 

— Większość barier padło, cały dom jest w ruinie… — wyjaśniła Farewell. — Zaklęcie Fideliusa przestało działać i zbiegli się mugole. Nie rozumiem, jak to możliwe…

— Moody był Strażnikiem Tajemnicy — mruknęła Dora, czując jak wielki ciężar spadł w tym momencie na jej serce. — Zaklęcie osłabło… 

— Jak to był? — szepnął Black, spoglądając wnikliwie na Tonks, która również przeniosła na niego smutne spojrzenie. — Gdzie ten stary wariat? 

— Szalonooki zginął tej nocy — odpowiedział za nią Remus, a Syriusz zrobił niepewny krok w tył, jakby siła informacji, którą usłyszał, miała go właśnie zwalić z nóg. 

— To niemożliwe… — mruknęła Altheda, wydając się równie zdruzgotana tą wiadomością. Spojrzała po wszystkich doszukując się w ich twarzach zaprzeczenia, a potem zacisnęła wargi, że aż zupełnie jej zbielały. — A jednak dokładnie pasuje do układanki… 

— Co masz na myśli? — zapytał Bill, spoglądając uważnie na Farewell. Ta rzuciła spojrzenie Lupinom i wzięła głębszy oddech.

— Udało mi się znaleźć antidotum na klątwę, którą raniony był Syriusz — zaczęła powoli, przeinaczając nieco fakty, jednak nie to było teraz najważniejsze. — Przyrządzałam je w domu Szalonookiego, żeby natychmiast je podać. Dom był pusty, bo trwała misja. Kiedy podałam Syriuszowi eliksir, przez długi czas się nic nie działo. Potem nagle dom zatrząsł się, jakby miał zaraz runąć, ale po chwili to umilkło… To zapewne wtedy on… — przerwała, nie chcąc kończyć tego zdania. — Wszystkie bariery chroniące jego dom, które były ściśle związane z nim przestały działać. 

— Bill, chodź ze mną — powiedział Artur, poprawiając marynarkę i ściskając dłoń żony. 

— My również idziemy — powiedział natychmiast Remus, ale zarówno Artur, jak i Bill pokręcili głowami. 

— Powinniście odpocząć — stwierdził Bill, zerkając niepewnie na Tonks, która nadal trwała objęta przez Remusa, a na jej twarzy malował się szok. — Od razu was poinformuję, jak czegoś się dowiemy. 

— Dobrze — zgodził się Remus, a w tym czasie Dora odrzuciła od siebie jego ramię i podeszła do Althedy, która wpatrywała się nieobecnie przed siebie. 

— Czy im się udało? — zrozpaczony szept Tonks, wyrwał Farewell z letargu. Spojrzała na nią załzawionymi oczami i przełknęła ślinę. 

— Wydaje mi się, że wszystko poszło zgodnie z planem — odparła cicho, a Tonks odetchnęła z ulgą. — Ale jest coś jeszcze, Tonks. W ruinach znalazłam trzy ciała, a przy nich maski śmierciożerców.

— Jesteś pewna, że to byli śmierciożercy?

— Mieli maski i czarne płaszcze — mruknęła Altheda, zerkając na twarz Dory. Oblizała nerwowo wargi. — Dwie maski zniszczyłam, wszyscy pomyślą, że to byli oni… Że tam zginęli… 

Tonks zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Śmierć Laury, nawet jeżeli miała być sfingowana, bolała, jakby ktoś wbił jej rozgrzany sztylet w to, co zostało po tej nocy z jej serca. Zaszlochała głośno, a Altheda walczyła ze sobą. Chciała objąć Nimfadorę i dodać jej otuchy, ale zważywszy na jej relacje, mogła osiągnąć zgoła inny efekt. 

— Althedo, chodź z nami. Ktoś może potrzebować pomocy — powiedział Artur, a Farewell kiwnęła głową i zostawiła zrozpaczoną Tonks, rzucając pozostałym jeszcze jedno długie spojrzenie, a potem ona i dwóch Weasleyów pobiegło w stronę granicy antyteleportacyjnej. Ci, którzy zostali, nie wiedzieli, co powinni teraz zrobić. Myśl, że tej nocy stracili nie jednego, a dwóch przyjaciół rozdzierała ich od środka. I nawet fakt, że Syriusz się obudził, nie był w stanie sprawić, że zdobędą się w tej chwili na pozytywne emocje. Sam Black czuł się niewyobrażalnie obco w świecie, do którego powrócił i którego nie rozumiał. A do tego spoglądał wciąż w miejsce, gdzie stała ta kobieta i nie mógł pozbyć się uczucia, które dominowało teraz w nim. 

— Znam ten głos… 


1 komentarz:

  1. I tak go zostawili? Tak po prostu? Wszyscy się rozeszli, a Syriusz tak po prostu został? A gdzie Harry? Tak mi go brakowało w tej scenie.
    Planujesz dać nam jeszcze jakieś informacje o Laurze, czy jej się udało? Czy im się udało?
    Ściskam mocno,
    Morri

    OdpowiedzUsuń