W rozdziale pojawiają się fragmenty i dialogi z Harry'ego Pottera i Insygniów Śmierci, które zaadaptowałam i również nieco zmieniłam na korzyść dla tego rozdziału. Miłego czytania!
Krzyk, który wypełnił Kwaterę Główną, był przerażający, jednak chwila ciszy, która nastąpiła zaraz po nim, prawdziwie mroziła krew w żyłach. Trwała co najwyżej kilka sekund, jakby była przerwą między dwoma oddechami, chwilowym wstrzymaniem bicia serca, zawieszeniem wszystkiego w czasie. Jak gdyby cały wszechświat na moment całkowicie zamilkł… Jakby ogarnęła go niemożność wydania jakiegokolwiek dźwięku… A przecież cisza ta tak boleśnie dzwoniła w uszach…
To wydarzyło się zbyt szybko, nikt się tego nie spodziewał. Gdy Tonks biegła do Kwatery, żeby powstrzymać swoją kuzynkę, nie brała pod uwagę takiego scenariusza. Nie wiedziała nawet, czego oczekiwała, co zamierzała zastać po przeczytaniu listu Laury. Informacje, które zostały na nią nagle zrzucone, wytrąciły jej wszystko z rąk, czuła, że straciła jakąkolwiek kontrolę nad rzeczywistością, że wszystko, w co wierzyła zachwiało się w posadach. Laura chciała uciec, odejść od wszystkich razem z tym śmierciożercą… Przecież ona nie wiedziała, co robi. Tonks musiała ją powstrzymać. Od razu rzuciła się w pogoń za nią, natychmiast przeniosła się w okolice domu Dedalusa, bała się, że przybędzie za późno, że już jej tam nie będzie, ale gdy się zjawiła spostrzegła sytuację, której chyba nawet w takich okolicznościach się nie spodziewała. A powinna spodziewać się wszystkiego. Gdy wpadła do piwnicy, jedynie chwiejna barierka utrzymała ją od upadku ze schodów. Nie zdążyła zrozumieć, co się właśnie działo. Krzyk jedynie wyrwał się z jej gardła, czego żałowała, bo chyba właśnie to było czynnikiem zapalnym kolejnych zdarzeń. Bo to właśnie ona sprawiła, że wszyscy na chwilę stali się nieuważni i to właśnie wtedy McCorry, który przecież powinien być skrępowany, rzucił się w stronę szafek, na których rozłożone były różnego rodzaju narzędzia, złapał największe ostrze, jakie mógł znaleźć i zamachnął się z całej siły. Tonks chciała złapać za różdżkę, spetryfikować go, bo w głowie pojawiła jej się myśl, że ten śmierciożerca zaraz zabiję jej kuzynkę, ale zrobił coś zupełnie innego. Ostrze błysnęło, a potem zanurzyło się w jego ramieniu, sprawiając, że krew trysnęła dookoła. Krzyk bólu wypełnił całą piwnicę, chwilę potem dołączył do niego krzyk Laury, która z przerażeniem spoglądała na mężczyznę. Tonks nie potrafiła nawet drgnąć. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w krwawą scenę do momentu, gdy nie zjawił się Remus, który zagarnął ją do siebie, a jego ramiona odgrodziły ją od tego wszystkiego…
Dalszy przebieg wydarzeń mógł być jeszcze bardziej dramatyczny, gdyby nie zimna krew, którą udało się zachować Althedzie. Farewell zareagował natychmiast, odepchnęła na bok sparaliżowaną Laurę i od razu zajęła się okaleczonym mężczyzną.
— Zmuszasz mnie do ostateczności — powiedziała Farewell, próbując zatamować krwawienie, a jej głosy był zaskakująco spokojny. McCorry krzywił się z bólu, a jego usta rozdzierał niemy krzyk. — Będę musiała amputować całe przedramię.
— Uratujesz go? — wychrypiała Laura, nie mogąc ruszyć się z miejsca.
— Lauro… — szepnęła Tonks, próbując wyrwać się z objęć Remusa, choć szczerze nie chciała tego robić. Jego nagła obecność, sam fakt, że ruszył za nią, gdy ona w biegu deportowała się i był przy niej w momencie, w którym nie wiedziała, co robić, był chyba jedyną rzeczą, która pozwoliła jej nie panikować.
— Nie teraz, Tonka — fuknęła w stronę kuzynki, a łzy ciekły po jej policzkach. Odwróciła się natychmiast w stronę Althedy. — Uratujesz go, prawda?
— Tak, ale jeżeli mam go uwolnić od znaku, straci rękę — powiedziała uzdrowicielka ze stoickim spokojem, spoglądając na ostrze, które utknęło w kości przedramienia Aidana. Tonks przyglądała się temu wszystkiemu, nie rozumiejąc tak naprawdę, co się dzieje. Kiedy ostatnio rozmawiała z kuzynką? Dlaczego umknął jej fakt, że Laura poczuła coś, albo została do tego zmuszona przez śmierciożercę? Co właściwie robiła tutaj Altheda? Poczuła, jak Remus ściska mocniej jej ramię, zapewne w drugiej ręce trzymał różdżkę, gotów by zareagować w razie potrzeby.
— Zrób to — poleciła Laura, podchodząc natychmiast do McCorry’ego. Złapała jego twarz w dłonie i szepnęła: — Zaraz będzie po wszystkim. — Sięgnęła po różdżkę i w momencie, w którym go pocałowała, spetryfikowała go, by nie czuł bólu. — Rób, co musisz, Althedo.
— Co tu właściwie się dzieje? O co chodzi z uwolnieniem od znaku?— spytał Remus, nie puszczając jej dłoni nawet na chwilę. Tonks odważyła się rozejrzeć dookoła. Spostrzegła, że jej mąż również spogląda na wszystko uważnie, tak jak ona doszukując się poszlak, które mogłyby wyjaśnić całą tą sytuację. Krople krwi były wszędzie, a tuż pod nogami McCorry’ego utworzyła się z nich spora kałuża, w której teraz klęczała Altheda. Zarówno na jej ubraniach i twarzy, jak i również u Laury dało się widzieć czerwone plamy. Kuzynka Nimfadory stała tuż za plecami śmierciożercy, obserwując ze łzami w oczach poczynania uzdrowicielki i przyciskając sparaliżowane ciało mężczyzny do swojej piersi. Pytanie Remusa wydawało się być rzucone w przestrzeń, jakby nie miało doczekać się odpowiedzi, a jednak mimo całego zaangażowania, które Farewell włożyła w ratowanie tego człowieka, to ona odważyła się zabrać głos.
— Obiecałam mu, że spróbuję pozbyć się Mrocznego Znaku z jego skóry — mówiła typowym dla siebie spokojnym i cichym głosem, który i tak był doskonale słyszalny dla każdego. Krew tryskała ciągle z otwartej rany na przedramieniu, a jej kolor był znacznie ciemniejszy niż by można się było tego spodziewać. Tatuaż śmierciożercy był bardzo wyraźny, wręczy wypukły. Altheda rzuciła jakieś zaklęcie na ostrze utkwione w ciele, a potem chwyciła mocno za rękojeść.
— Czy to w ogóle byłoby możliwe bez amputacji? — dopytywał się Remus, który pewnym ruchem przyciągnął do siebie Dorę, najwidoczniej spodziewając się, co zaraz nastąpi. Ona posłusznie pozwoliła się objąć, nie mogąc oderwać wzroku od zapłakanej twarzy kuzynki.
— Wątpię, żeby ktokolwiek tego wcześniej próbował czy w ogóle chciał zbadać klątwę tego znaku. On wierzył, że pozbywając się znaku, uwolni się od tortur, które notorycznie sprawiał mu Sam-Wiesz-Kto. Chciałam wyciąć jedynie fragment naznaczonej skóry, ale szczerze wątpiłam, żeby to przyniosło oczekiwany skutek. Moim zdaniem klątwa siedzi głębiej, zaraz przekonamy się jak głęboko — wyjaśniła i nagle, bez żadnego ostrzeżenia jednym sprawnym ruchem odcięła rękę śmierciożercy. Krzyk Laury zamienił się w szloch, krew po raz kolejny trysnęła, a amputowana kończyna opadła bezwładnie na ubrudzoną podłogę. Remus zrobił krok do przodu, obejmując Tonks jeszcze mocniej. Chciał ją uchronić od tego widoku, od całej tej sytuacji. Najchętniej zabrałby ją z tej przeklętej piwnicy i nie pozwolił by musiała patrzeć na własną kuzynkę, która… Która pokochała śmierciożercę. Spojrzał z grobową miną na rękę, z której toczyła się ciecz nie przypominająca krwi, czarna i gęsta jak smoła, skażona klątwą najokrutniejszego czarnoksiężnika ich czasów. W tym czasie Altheda za pomocą zaklęć i eliksirów próbowała zatamować obfite krwawienie, obserwując uważnie ranę.
— Lauro… — szepnęła ponownie Tonks, a jej kuzynka drgnęła. Po raz pierwszy od jej przybycia spojrzała na Dorę oczami pełnymi bólu i strachu.
— Nie powinno was tu być, nie powinniście wiedzieć — wychrypiała słabym głosem, gładząc policzek spetryfikowanego mężczyzny. Ten gest wydał się Dorze tak niedorzeczny, nienormalny, że w podświadomi chyba próbowała go nie dostrzegać. Nie udało się to jednak. W jej głowie wciąż przewijały się kolejne słowa z listu Laury zaadresowanego do jej wujostwa. Że odchodzi, ucieka z mężczyzną którego kocha i który jest śmierciożercą, że nikt nie powinien jej szukać, że znika z ich życia na dobre…
— Nie mogłam pozwolić, żebyś to zrobiła! To przecież niemożliwe… — powiedziała już znacznie głośniej, odrywając się w końcu od piersi Remusa. Podeszła bliżej, lecz między nią a jej kuzynką na przeszkodzie stał McCorry. I przeraźliwa wściekłość ją ogarnęła na myśl o tym, że ten mężczyzna próbował odebrać jej kogoś bliskiego nie raz, nie dwa, a trzy razy… Nienawidziła go całym swoim sercem.
— Kocham go, Tonks! — krzyknęła z całych sił Laura, a jej głos odbił się od ścian piwnicy, uderzając w Nimfadorę z jeszcze większą siłą.
— Nie wiem, co on ci zrobił, ale z pewnością cię wykorzystał — stwierdziła pewnym tonem Tonks, nie mając zamiaru ustąpić.
— Aidan mnie kocha! — krzyknęła ponownie, a Dora nie mogąc się opanować, prychnęła z pogardą.
— To śmierciożerca!
— Tonks, on naprawdę ją kocha — powiedziała Altheda, spoglądając w jej stronę znad okaleczonego mężczyzny.
— I niby tobie mam zaufać? — spytała pogardliwie, spoglądając z obrzydzeniem na krwawy kikut. Nigdy nie dogadywała się z Farewell, a każde ich kolejne spotkanie wcale nie zbliżało ich do siebie. Jej obecność w tej piwnicy, w której znajdował się śmierciożerca, cała ta jej pomoc, to wszystko było aż nazbyt wymowne… — Spiskowałaś z nim!
— To nie był spisek — odpowiedziała natychmiast Altheda, choć nie wyzbyła się swojego spokoju nawet wobec takich oskarżeń. — Jestem tego pewna, bo podałam mu veritaserum.
— Dlaczego? — Tym razem pytanie padło z ust Remusa, który przyglądał się całej sytuacji, próbując pojąć motywy wszystkich obecnych tu kobiet, a przede wszystkim zastanawiając się nad tym, co powiedziałby McCorry, gdyby był teraz przytomny. Wiedział doskonale, że gdyby Altheda spiskowała z tym śmierciożercą, to nie podałaby mu eliksiru prawdy, bo wówczas mogłaby jedynie przyspieszyć jego śmierć. O czym nie wiedzieli?
— Wydawało mi się, że to jedyny sposób, żeby dowiedzieć się, jak wybudzić Syriusza — przyznała, spoglądając wpierw na niego, a później na Tonks, która zadrżała nagle, słysząc imię Blacka. Remus poczuł ukłucie w sercu, na myśl o przyjacielu. Musiał przyznać rację, że szukanie informacji o zaklęciu, które uśpiło Syriusza, u kogoś z szeregów Voldemorta miało więcej sensu niż dalsze błąkanie po omacku bez żadnych rezultatów. — To on stworzył tę klątwę… — Ta informacja oszołomiła go do tego stopnia, że nie zdążył powstrzymać żony, która doskoczyła do śmierciożercy, celując różdżką prosto w jego serce.
— Przestań, Tonks! — zawołała natychmiast Laura, gotowa osłonić Aidana własną piersią. Tonks ani drgnęła, spojrzała kuzynce prosto w oczy, nie mogąc powstrzymać gniewu i obrzydzenia, które w niej rosło, gdy była w pobliżu tego człowieka.
— Wiedziałaś o tym?
— Tak — odpowiedziała bez zająknięcia, a serce Dory stało się nagle nieznośnie ciężkie, jakby każde jego uderzenie ciągnęło ją w dół ku całkowitej otchłani. — Tak samo, jak o tym, że stworzył również klątwę, którą ugodził mnie na Śmiertelnym Nokturnie.
— Nie mówisz poważnie… — szepnęła, a te słowa wywarły na niej taki szok, że nie miała sił utrzymać dłużej różdżki. Ręce opadły wręcz bezwładnie wzdłuż jej ciała. Zaczęła kręcić głową, próbując zaprzeczyć temu wszystkiemu, ale było to na nic.
— Nie znasz go, Tonks! To dobry człowiek!
— Dobry człowiek nie zostaje śmierciożercą — zauważyła jadowitym tonem Tonks.
— Kocham go! — zawołała po raz kolejny, jak gdyby to wszystko zmieniało. Jakby wcale ten mężczyzna nie był poplecznikiem Voldemorta, jakby wcale nie tworzył okrutnych klątw, które tak dotkliwie odczuwali, jakby nie próbował zabić Nimfadory, nie zranił Laury, nie chciał zabić Franczesca w Dartford…
— Laura! — Dora po raz kolejny próbowała przywołać kuzynkę do normalności. Bez skutku.
— Ty możesz kochać wilkołaka, a ja nie mogę śmierciożercy? — spytała Laura, a pytanie to było niemal jak policzek dla Dory. Nie wierzyła w to, że Laura w ogóle pomyślała o tym, by porównać jej Remusa z tym człowiekiem! Przecież to było niedorzeczne! — Nie patrz tak na mnie… Nie mam nic przeciwko waszemu małżeństwu, cieszę się, naprawdę! To właśnie wasz ślub przekonał mnie do tego, że muszę zaufać swojemu sercu…
— To nie to samo… — próbowała zaprotestować Tonks, ale nie było jej to dane, bo Laura uciszyła ją spojrzeniem.
— To dokładnie to samo — stwierdziła dobitnie. — Remus to dobry człowiek, ale wbrew pozorom brakuje tak niewiele by stał się potworem i to nie ze swojej winy… — powiedziała już znacznie łagodniej, spoglądając na Lupina, żeby sprawdzić czy jej słowa go nie uraziły. Remus trwał jednak przy boku Nimfadory z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. A przynajmniej tak zdawało się Laurze, która nie znała go tak dobrze, jak Tonks, bo ona z kolei dostrzegłaby na twarzy męża tę zmarszczkę na czole, która zawsze pogłębiała się, gdy on zastanawiał się nad czymś intensywnie, a w jego pięknych, ciepłych oczach błyszczało zrozumienie. — Zwykły człowiek nigdy by mu nie zaufał, wiedząc, że jest wilkołakiem, a ty mimo wszystko kochasz go i to jest piękne… Piękniejsze jest dla mnie tylko to, że ja kocham Aidana mimo jego przeszłości. Remus i Aidan będą nosić swoje piętno do końca życia, ale nie oznacza to, że muszą być przez to sami.
— Nikt tego nie zaakceptuje… — mruknęła przez zaciśnięte zęby Tonks, nie mogąc jawnie zaprzeczyć słowom Laury.
— Dlatego chcemy uciec — stwierdziła jej kuzynka, kiwając ze zrozumieniem głową.
— Zdradzisz Zakon? — To pytanie zawisło w powietrzu. I chociaż jego treść była doskonale zrozumiała, to zarówno Tonks, jak i Laura wiedziała, że chodzi o zdradę między nimi, o coś do czego nigdy nie miały, ani nie chciały dopuścić.
— Jeśli mam wybierać między człowiekiem którego kocham a zakonem, to wybiorę jego… — powiedziała natychmiast i chyba to najbardziej zabolało Tonks, że nawet nie zawahała się przy odpowiedzi, nie zająknęła się mówiąc te słowa… Nimfadora spojrzała zrozpaczona na Laurę i choć otworzyła usta, to nie wypłynął z nich żaden dźwięk. Nieme błaganie pozostało jej ostatnią szansą. W tym momencie, gdy obie zamilkły, odezwał się Remus, zadając pytanie Althedzie, o której zebrani chyba zapomnieli, a ona w tym czasie z powodzeniem zabandażowała nieszczęsny kikut:
— Althedo, jesteś w stanie poręczyć, że veritaserum było dobrze uwarzone?
— Jeszcze nigdy nie przyrządziłam silniejszego… — odezwała się kobieta, wstając z kolan i rąbkiem szaty wycierając krew McCorry’ego, która zasychała powoli na jej dłoniach. Spojrzała po wszystkich, zdołała każdemu choć na sekundę popatrzeć prosto w oczy, nim odezwała się ponownie: — On gotów jest dla niej umrzeć… — Tonks nie rozumiała, dlaczego biorą pod uwagę opinię Farewell… Dlaczego w ogóle rozważają coś takiego!
— Remusie chyba nie myślisz o tym… — szepnęła Dora, gdy wszystko zaczęło składać się w całość. Odskoczyła od męża niczym oparzona. — Nie, nie zgadzam się! Nie mogłabym żyć z myślą, że pozwoliłam mojej kuzynce odejść ze śmierciożercą….
— Podejrzewam, że twój ojciec też nie może znieść myśli, że mnie poślubiłaś i do końca życia będzie sobie wypominał to, że nie zapobiegł temu, ale wykazuje się zaufaniem do ciebie i do mnie — powiedział spokojnie, próbując załagodzić reakcję Tonks, która w tym momencie kręciła z przerażeniem głową.
— Przestań, proszę… — szepnęła bezradnie. — Nie stracę kuzynki
— Doro, mi też to się nie podoba, najłatwiej by było zawiadomić Moody’ego — stwierdził Remus. Jego zgarbiona postawa obrazowała to, jak ogromne brzemię teraz na niego spadło. Chyba wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że od ich decyzji, od tego co teraz postanowią, będą zależeć dalsze losy sporej części Zakonu, a skutki będą nieodwracalne. Lupin przejechał otwartą dłonią po twarzy, a następnie wskazał nią na McCorry’ego. — On by z pewnością nie przeżył nocy, a Laura… Pewnie wyczyściłby jej pamięć, tak by nawet nie wiedziała, że kiedyś dołączyła do Zakonu. Tak czy inaczej stracisz ją w pewien sposób, nie ma tu wyjścia idealnego… — Złapał ją za rękę, nie wiedział nawet po co. Czy chciał okazać żonie wsparcie, a może sytuacja zaczęła go przerastać i sam potrzebował jej bliskości? Łudził się, licząc, że Dora w tym momencie odwzajemni czuły gest, że pogładzi wierzch jego dłoni albo chociaż odwzajemni uścisk. Teraz Tonks aż kipiała ze złości i smutku. Wpatrywała się morderczym spojrzeniem w śmierciożercę… Chociaż czy nadal powinni go tak nazywać? Czy człowiek, który gotów był się okaleczyć, byleby tylko zedrzeć z siebie znamię Voldemorta, nadal był śmierciożercą? Skąd mogli mieć pewność, taką stuprocentową, że McCorry nie wróci na kolanach do swojego pana, że nie wyda ich? Remus wiedział jedno. Nigdy nie będą mieli pewności. I dopiero czas pokaże czy wyjdą na głupców.
— Niech złoży przysięgę — wycedziła przez zęby Nimfadora, a Remus pokręcił głową.
— Co ty mówisz? — spytała zszokowana Laura.
— Niech złożył wieczystą przysięgę, że nigdy cię nie skrzywdzi… — zażądała Tonks, a Laurę aż przeszedł dreszcz. Kolejna przysięga… Spojrzała na Lupina szukając ratunku. Remus zrozumiał jej niemą prośbę, sam nie popierał pomysłu żony. Złapał Dorę za ramiona i zmusił, żeby spojrzała na niego.
— Gdybym ja złożył kiedyś taką przysięgę, to już dawno byłbym martwy — powiedział bez ogródek, a Tonks ponownie zacisnęła zęby, tym razem dlatego, że to była prawda. — Ale jestem tutaj, przy tobie i kocham cię. Spójrz na nią… — szepnął, gładząc żonę po zaróżowionym ze złości policzku, a ona niechętnie zwróciła wzrok na swoją kuzynkę, a co za tym idzie również i na McCorry’ego.
— To jedyny sposób bym mogła być z mężczyzną, którego kocham — powiedziała po prostu, jakby to był jedyny i najważniejszy argument w całej tej sytuacji.
— Czy naprawdę mogłabyś być szczęśliwa z kimś, kto sprzyjał Voldemortowi? Z kimś kto prawie zabił ciebie i naszych przyjaciół? Lauro, ty nigdy go nie poznasz tak naprawdę! Wieczysta Przysięga skutecznie wam to uniemożliwi… — Tonks próbowała po raz ostatni przemówić jej do rozumu. Przecież życie Laury zmieni się diametralnie. Jak mogła mówić o miłości, skoro tak naprawdę nie znała tego mężczyzny. Nigdy nie dowie się o sporej części jego przeszłości, Merlinie, nawet nie wiedzieli, od kiedy on był zależny od Voldemorta. Ona, w przeciwieństwie do Laury, wiedziała o Remusie niemal wszystko - zarówno te dobre rzeczy, jak i te złe. Wiedziała, na co się pisze. Była tego świadoma i z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że kocha swojego męża. — Przemyśl to proszę…
— Przemyślałam to dokładnie już tysiąc razy, Tonks — zapewniła ją Laura, uśmiechając się słabo. — Tylko przy nim jestem naprawdę szczęśliwa.
— Wybaczcie, ale ja nie mogę dłużej czekać… — odezwała się nagle Altheda, która znów przez ten cały czas zdawała się być nieobecna. Teraz jednak trzymała w jednej dłoni sporej wielkości fiolkę wypełnioną do połowy fioletowym płynem, a w drugiej różdżkę wycelowaną w stronę Aidana. W mgnieniu oka wybudziła McCorry’ego, a ten zaczął jęczeć z bólu. Laura natychmiast przykucnęła obok, łapiąc jego twarz w dłonie.
— Aidan…
— Wypij to… — poleciła Altheda, wpychając mu w dłoń fiolkę. — Wypij, złagodzi ból.
— Kocham Laurę… — wychrypiał nienaturalnym głosem. Zacisnął palce dłoni, jedynej, która mu teraz została, na szkle, ale nie wypił eliksiru, jakby skazywanie się na dalszy ból miało potwierdzić jego słowa. — Nic tego nie zmieni, ale tak jak wy, wolałbym, żeby została z wami…
— Nie ma mowy — przerwała mu natychmiast Laura, a on pokiwał zmęczony głową.
— Zrujnujesz sobie życie.
— Stworzę nowe z tobą — upierała się przy swoim.
— Lauro…
— Aidan! — zawołała, kończąc tym samym dyskusję. Długie spojrzenie, które wymieniła z Aidanem, było cichym porozumieniem, zgodą na wszystko, co wkrótce nastąpi, bez względu na konsekwencje. — Zaraz stąd znikniemy…
— Nie, nie dziś… — odezwał się Remus, wywołując zdziwienie u wszystkich. Tonks spojrzała na jego twarz i w jednej chwili zrozumiała, że nie ma już ratunku… Widziała po jego oczach, że od momentu gdy i on przeczytał list pożegnalny, jego głowa działała na najwyższych obrotach, starając się obmyślić plan, który w jakiś sposób będzie dla nich wszystkich najlepszy. — Uciekniecie za dwa dni.
— Dlaczego?
— Tak, to będzie najodpowiedniejszy moment — zgodziła się z nim Altheda, ignorując pytanie McCorry’ego. Wszyscy poza byłym śmierciożercą doskonale wiedzieli, co wydarzy się za dwa dni, że właśnie wtedy cały Zakon Feniksa będzie w gotowości by bezpiecznie przetransportować Harry’ego. Nikt oprócz osoby pełniącej warte w ich kwaterze, a tą osobą była Laura, nie będzie interesował się obezwładnionym śmierciożercą. Dora choć niechętnie musiała przyznać im rację. To było najlepsze wyjście. Biorąc pod uwagę cały plan związany z przenosinami, nikt nie krążyłby w tej okolicy i nie przyglądał się poczynaniom Laury. A gdy wszyscy będą zaangażowani w nadchodząca misję, oni będa mogli uciec… Ale wtedy znikną z ich życia na zawsze.
— Więc pozwolicie nam odejść? — spytała z nadzieją Laura, a na jej zatroskanej twarzy pojawił się wyraz ulgi.
— Niby gdzie chcecie odejść? — szepnęła z żalem Tonks. — Wszędzie na wyspach, a nawet w całej Europie, on was znajdzie… Nawet bez znaku, dla czystej zemsty.
— Wyjedźcie do Stanów, mam tam mieszkanie, właściwie to marna kawalerka, ale starczy wam na miesiąc lub dwa… — powiedziała Altheda, unikając spojrzenia Dory.
— Nie zostawajcie zbyt długo w jednym miejscu, przemieszczajcie się, nakładajcie zaklęcie Fideliusa jeśli to będzie konieczne — polecił im Remus, a Tonks pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie myśl, że właśnie uczestniczy w zdradzie Laury, że zaraz straci ją na zawsze. — Do końca wojny nie będziecie bezpieczni, kto wie czy po niej również… Lauro, wykorzystaj czas, który wam został i pożegnaj się z rodzicami. Być może już nigdy ich nie zobaczysz, a ostatnia wiadomość od ciebie nie powinna tak wyglądać — powiedział, wyciągając z kieszeni jej pognieciony list. Laura pokiwała głową i uśmiechnęła się w jego stronę, a potem spojrzała na Aidana, który wyglądał, jakby nadal nie wierzył w to, co się dzieje.
— Tonks… — szepnęła Laura, zwracając się do kuzynki. — Nasze pożegnanie też nie powinno tak wyglądać.
— Naszego pożegnania w ogóle nie powinno być…
***
Duszne letnie powietrze wypełniło jej płuca, gdy tylko aportowała się z Remusem w okolicy Privet Drive. Trzymała swojego męża kurczowo za rękę, jak gdyby nadal mieli się gdzieś deportować. I chociaż od dwóch dni prawie się do niego nie odezwała, nie mogąc wybaczyć mu, że zaangażował się w ucieczkę Laury, to potrzebowała jego bliskości. Tylko on mógł działać na nią kojąco w takiej sytuacji. Tym bardziej, że nie potrafiła przyznać tego na głos, ale już nie obwiniała go za sytuację z Laurą i tym mężczyzną, co więcej była mu wdzięczna, że zaplanował sprawy tak, by jej kuzynka mogła popełnić największy błąd w swoim życiu w możliwie jak najbezpieczniejszy sposób. Tylko ciągle nie rozumiała tego, że nie protestował.
Przełknęła ślinę, próbując się uspokoić, ale nie było to możliwe. Miała złe przeczucia… Powierzona im misja powinna być jej priorytetem, powinna myśleć tylko o tym, by plan się powiódł, zachować zimną krew i nie zaprzątać sobie głowy niczym innym. Jednak było to nierealne. Myślami ciągle krążyła wokół Kwatery Głównej, zastanawiając się czy Laura zgodnie z planem jeszcze tam jest, czy może już zniknęła? Zbyt wiele zrzucili na jedną noc… A Tonks nie mogła być w dwóch miejscach na raz i nie mogła się z tym pogodzić.
Plan był dość prosty w wykonaniu, choć towarzyszące mu emocje z pewnością go utrudniały. Laura już wcześniej wpisała się na kolejne dni pilnowania zamkniętego w piwnicy śmierciożercy, dzięki czemu pozostali mogli w spokoju skupić się na przenosinach Harry’ego. Było to zajęcie tak angażujące, że nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby wpaść do Kwatery Głównej i sprawdzić, co słychać u kłopotliwego lokatora. Dzięki temu nikt również nie zauważył, że McCorry dwa dni temu został jednorękim byłym śmierciożercą. Jedynie Altheda miała zeszłego wieczoru złożyć uciekinierom wizytę, sprawdzić, jak goi się rana McCorry’ego i zaopatrzyć ich w niezbędne eliksiry, które miały im ułatwić przetrwanie w najbliższym czasie. Wszystko ponoć wskazywało na to, że wraz z utratą ręki McCorry pozbył się również więzi łączącej go z Voldemortem. To był dobry znak - jedyny wśród wszystkich tych niepokojących. Ich ucieczka była ściśle związana z przenosinami Harry’ego. W momencie, w którym Hestia i Dedalus opuścili Privet Drive wraz z Dursleyami, wysłali wszystkim wiadomość, która oznaczała początek całej akcji. Ten sam sygnał Remus przekazał Laurze, która z pewnością była już w gotowości, żeby wyruszyć. Miała jednak poczekać do momentu, w którym Harry będzie w Norze, żeby uniknąć możliwych ataków śmierciożerców, gdyby ci jednak rozpracowali ich zmyłkę. W momencie, gdy oni skończą całą misję, Laura i McCorry powinni wyruszyć. Dalsza część planu związana była ze zminimalizowaniem niewygodnych pytań. Bo przecież wszyscy zauważyliby zniknięcie kuzynki Tonks i ich zakładnika… Kwatera Główna miała wyglądać tak, jakby wpadli tam znienacka śmierciożercy i uprowadzili jednego ze swoich i pilnującą go Laurę. Remus zalecił nawet wzniecenie niewielkiego płomienia, bo on najłatwiej zatuszowałby ślady, a Zakon po udanej misji szybko by sobie z nim poradził. Później trzeba było tylko zagrać, że zniknięcie kuzynki jest dla Tonks zaskoczeniem. Nie byłoby to trudne, bo serce Dory było i tak rozdarte na myśl o tym, że straci kontakt z kuzynką. Jak długo przyjdzie im tak udawać? Kilka miesięcy? Rok? Całe lata? Ile potrwa ta wojna? Kiedy Laura będzie mogła wrócić, by nikt nie pociągnął jej do odpowiedzialności za zdradę? Czy w ogóle wróci? Zatrzymała się nagle, spoglądając przed siebie. W oddali majaczył dom Dursleyów.
— Nie musisz udawać, że wszystko jest w porządku — mruknął Remus, stając naprzeciw niej.
— Muszę — szepnęła, nie odwracając wzroku od oświetlonej przez światło latarni ulicy. Gdy ostatnim razem tu była, wszystko było inne, bardziej beztroskie, mniej przerażające. Cząstka Tonks tęskniła do tego. Wiedziała również, że wspomnienie normalności daje im równie wiele sił, co myśli o przyszłości. Dlatego musiała udawać, że wierzy w powodzenie każdego ich kroku, chociaż wydarzenia z ostatnich dni bardzo tę wiarę zachwiały… — Dla dobra Laury… i Harry’ego.
— Doro… — mruknął, splatając ich dłonie ze sobą. Tonks spojrzała mu prosto w oczy, czekając na to, co powie. Nie chciała by ją uspokajał, zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Czuła w każdej ze swych kości, że byłby to okrutne kłamstwo. Naprawdę chciała uniknąć tego, dlatego pokiwała głową na znak, że rozumie, że tak właśnie ma być. Remus uśmiechnął się smutno. Widziała, że on też ma złe przeczucie. Im bliżej pełni, tym bardziej jego nieomylna intuicja dawała o sobie znać. — Bardzo mi przykro, że tak wyszło… Wiem, ile Laura dla ciebie znaczy i wierz mi, że zrobiłem to wszystko tylko po to, żeby była bezpieczna w tym całym szaleństwie.
— Wiem — westchnęła, choć tak naprawdę chciała powiedzieć coś innego. Coś do czego kiedyś, bardzo dawno temu, już mu się przyznała. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. — Boję się…
— Tonks…
— Tylko mi nie mów, że wszystko będzie dobrze, Remusie — ucięła od razu, nie otwierając oczu. — Ja wiem, że coś się dzisiaj wydarzy. I ty również to czujesz, prawda?
— Tak, mam wrażenie, że tej nocy się wiele zmieni… — przyznał od razu, a jego ciepły oddech przyjemnie owiał jej twarz.
Stali naprzeciw siebie, a ich ciała zdawały się przybliżać do siebie cal po calu z każdym kolejnym oddechem. W tej bliskości wydawało się być coś nieprzyzwoitego, zważywszy na to, ile mogło się wydarzyć tej nocy. Tonks nie wytrzymała dłużej, wspięła się na palce i wpiła się w usta Remusa, zatapiając dłoń w jego włosach. Całowała go zachłannie, jakby od tego zależało jej dalsze życie, jakby nie potrafiła już samodzielnie oddychać i każdy haust powietrza musiała dzielić ze swoim mężem. Remus złapał ją za biodra i przycisnął do siebie równie zachłannie. Zatracali się w sobie coraz bardziej, każdy kolejny pocałunek był jeszcze bardziej intensywny, tak jakby nic poza nimi nie miało znaczenia. Oderwali się od siebie równie nagle, co chwilę temu się ze sobą złączyli. Nie powiedzieli już nic. Remus jedynie pogładził wierzchem dłoni jej policzek, ścierając niewidzialną łzę wywołaną zmartwieniami, a Tonks przywołała uśmiech na twarz.
Tuż przed domem Dursleyów, nie pierwszy raz z resztą, zjawiła się przedziwna kompania, która dla mugoli zamieszkujących tę okolicę, była z pewnością czymś zadziwiającym. Nie było w tym nic dziwnego, bo taka dawka indywidualności w jednym miejscu mogła przyprawić o zawrót głowy. Począwszy od Hagrida w kasku i goglach na głowie, górującego nad wszystkimi, który przecierał brudną szmatką reflektor motoru, a skończywszy na skręcającym się z wściekłości Szalonookim, który usiłował usadzić obok siebie Mundungusa Fletchera. Dodając do tego sporą część Weasleyów dzierżących w dłoniach miotły, dwa trestale i różowowłosą Tonks i już mugole mogli doszukiwać się u siebie oznak zawału… Jednak pod osłoną nocy nikt ich nie zobaczył, a i cała ta kompania nie miała czasu by wystawiać się na widok sąsiadom Dursleyów. Gdy tylko Tonks i Remus dołączyli do zebranych, Moody dał sygnał, że czas uświadomić Harry’ego, co go dzisiaj czeka. A Potter najwidoczniej przeczuwając, że coś się dzieje, sam wyłonił się z domu, stając w otwartych drzwiach. Hermiona nie czekając na nic, rzuciła się mu na szyję, a tuż za nią podążył Ron, który klepnął Harry’ego przyjacielsko po plecach. Gdy Dora tak im się przyglądała, przypomniała sobie swoją niedawną rozmowę z Remusem. Harry, Ron i Hermiona, cała ta niezwykła trójca coś szykowała. Gołym okiem było widać, że chociaż wszyscy razem walczą w tej samej wojnie, po tej samej stronie to oni tworzyli osobny batalion - jednostkę do zadań specjalnych.
— W porząsiu, Harry? — zagadnął beztrosko Hagrid, a Tonks uśmiechnęła się słysząc w jego głosie nieskrywaną radość. On zawsze potrafił w sytuacji odnaleźć trochę beztroski. Dora postanowiła iść za jego przykładem i błysnęła w kierunku Pottera szerokim uśmiechem. — Gotów do odlotu?
— No jasne — odpowiedział Harry, uśmiechając się delikatnie. Widać było, że mimo szoku, w którym niewątpliwie właśnie się znajdował, był naprawdę szczęśliwy na widok ich wszystkich. — Ale nie spodziewałem się, że będzie was tylu!
— Zmiana planu — mruknął Szalonooki i przerzucił sobie na plecy dwa ogromne worki. Jego oko wykonało kilka szybkich obrotów, jakby przyjrzał się całej okolicy w poszukiwaniu śmierciożerców i mruknął: — Schowajmy się gdzieś, zanim to wszystko szczegółowo omówimy.
Harry poprowadził ich do środka. Byli w kuchni, gdzie dwa lata temu Tonks stłukła praktycznie połowę zastawy ciotki Petunii. Teraz dobytek Dursleyów nie ucierpiał z jej winy, chociaż i tak niewiele po nich tam zostało. Gdy tylko pojawił się Harry, wszystkim zaczął dopisywać dobry humor. Wszyscy śmiali się wesoło, zagadując młodego Pottera. Tonks zastanawiała się, na ile było to naturalne, a na ile wymuszone, tak jak w jej przypadku. Usadowili się na krzesłach, Dora wskoczyła na kuchenny blat tuż obok Freda, który nachylił się w jej stronę i szepnął:
— Myślisz, że mam szansę przekupić Szalonookiego i polecieć z tobą?
— Jak się dowiesz w jakiej walucie Moody przyjmuje łapówki, to od razu daj mi znać — zaśmiał się Dora, sprzedając bliźniakowi sójkę w bok, a stojący po drugiej stronie Artur chrząknął znacząco, potęgując tym samym rozbawienie Tonks. Spojrzała po wszystkich, kiedy Harry rozmawiał z Kingsleyem. Ron zdawał się znowu urosnąć, był już tak wysoki jak Bill, który mimo blizn na twarzy, stojąc obok nieziemsko pięknej Fleur, zdawał się nadal dorównywać jej urodą. Hermiona również wydoroślała i Tonks pokusiła się o stwierdzenie, że wyrosła nieco ze swoich książek, za którymi się kiedyś chowała. Bliźniacy, którzy chyba nigdy się nie zmienią, i dobrze! Artur, który z pewnością przed wyjściem usłyszał nie jedną tyradę od żony i złożył jej tysiące obietnic, że wróci razem z ich dziećmi. Kingsley pozwalający sobie tylko w takich sytuacjach zdjąć maskę powagi. Harry, ich Wybraniec, dzieciak, który dla całego świata był zbawieniem, a dla nich po prostu, a właściwie to przede wszystkim, przyjacielem. Zerknęła na Szalonookiego, który jako jedyny w swej nieustannej czujności nie uległ wszechobecnym rozkojarzeniu i przygotowywał wszystko, by jak najszybciej wcielić ich plan w życie. Uśmiechnęła się na widok całej tej zgrai. Przez głowę przebiegła jej myśl, że gdyby nie wojna, to pewnie nigdy nie byłaby z nimi tak blisko… Przyjemne ciepło rozgrzewało jej serce, ale wraz z nim pojawiła się gula w gardle, której towarzyszył niepokój, że komuś mogłoby się coś stać. Remus najwidoczniej zauważył, że coś się dzieje, bo natychmiast podszedł do niej i położył dłoń na jej kolanie. Tonks uśmiechnęła się i już miała złączyć ich palce razem, kiedy spojrzała na błyszczącą na jej ręce obrączkę. Zerknęła na Remusa i przygryzła nieco wargę.
— Hej, Harry, zgadnij! — zawołała głośno, a Potter zerknął w ich stronę dokładnie w tym momencie, w którym Tonks wręcz ostentacyjnie wyciągnęła przed siebie rękę, ukazując zdobiącą ją biżuterię. Nad uchem usłyszała westchnienie Remusa, któremu natychmiast pokazała język.
— Pobraliście się?! — krzyknął Harry, spoglądając z niedowierzaniem na jej męża.
— Szkoda, że nie mogło cię być na ceremonii, Harry. Ale właściwie nikogo nie było, to raczej spontaniczna decyzja — wyjaśnił Remus, przybliżając się do Dory, żeby Harry nie miał wątpliwości, że to prawda.
— To wspaniała nowina, gratulu…
— No dobra, dobra, później będzie czas na pogaduszki! — zawołał Moody, a Tonks wywróciła oczami. Poprzysięgła sobie w duchu, że gdy uda jej się złapać na osobności Szalonookiego, to raz a dobrze wytłumaczy mu, że nie ma prawa negować małżeństwa jej i Remusa. Ale wtedy uświadomiła sobie, że ten moment miał się nadarzyć niedługo. W końcu Moody sam zaproponował jej, żeby pomogła mu przetransportować gdzieś McCorry’ego. Tylko nie wie, że nie ma już kogo przenosić, a ja się do tego przyczyniłam, pomyślała z bijącym szaleńczo sercem. — Jak ci już pewnie powiedział Dedalus, musieliśmy…. — No i jest jeszcze jeden problem: jesteś niepełnoletni, a to oznacza, że nadal ciąży na tobie Namiar.
— Ja nie…
— Namiar, Harry, Namiar! — powtórzył niecierpliwie Szalonooki, a Tonks słysząc jego surowy ton, oczami wyobraźni widziała, jak ten odkrywa zdradę Laury, a co za tym idzie również jej, Remusa i Althedy. Wręczy czuła jak jej własne serce pęka na tą myśl. Oparła bezradnie głowę na ramieniu Remusa, pozwalając by na chwilę uśmiech zniknął z jej twarzy, a złe przeczucia na nowo ją ogarnęły. Nikt tego nie zauważył, bo wszyscy w skupieniu przysłuchiwali się temu, jak Moody tłumaczy plan Harry’emu. — Zaklęcie, za pomocą którego wykrywa się użycie czarów przez nieletnich czarodziejów! Gdybyś ty albo ktokolwiek w pobliżu ciebie rzucił zaklęcie, Thicknesse natychmiast by się o tym dowiedział. A to oznacza, że wiedzieliby o tym śmierciożercy. Nie możemy czekać, aż Namiar przestanie działać, bo w chwili, gdy skończysz siedemnaście lat, przestanie działać również ochrona zapewniona ci przez matkę. Krótko mówiąc, Pius Thicknesse uważa, że ma cię w saku.
— To co zrobimy?
— Skorzystamy z tych środków transportu, których namiar nie może wykryć, bo nie wymagają wypowiadania zaklęć, z mioteł, trestali i motocykla Hagrida.
— Już raz zdało to doskonale egzamin — wtrącił Bill, ale Harry nie wyglądał na przekonanego.
— Zaklęcie twojej matki przestanie działać albo w chwili, gdy osiągniesz pełnoletność, albo kiedy przestaniesz uważać to miejsce za swój dom. Twoja ciotka i twój wuj już stąd wyjechali, tak? Rozstaliście się w pełni świadomi, że już nigdy nie będziecie razem mieszkać, tak?— dopytywał Moody, a gdy Harry skwapliwie pokiwał głową, Tonks pomyślała o tym, jak rozstała się z Laurą i dotarło do niej z jeszcze większą mocą, że być może nigdy już jej nie spotka. — Więc tym razem, kiedy stąd odejdziesz, odejdziesz raz na zawsze, nigdy już tu nie wrócisz, a to oznacza, że zaklęcie ochronne przestanie działać w chwili, gdy opuścisz ten dom. Wybraliśmy ten wariant, bo inaczej pozostawałoby nam tylko czekać, aż Sam-Wiesz-Kto porwie cię stąd w chwili gdy skończysz siedemnaście lat. Mamy jeden punkt przewagi: Sam-Wiesz-Kto nie wie, że zabieramy cię stąd dziś w nocy. Ministerstwu podrzuciliśmy fałszywy trop, myślą, że do dnia swoich urodzin nie ruszysz się z tego domu. Na ale my mamy do czynienia z Sam-Wiesz-Kim, więc trzeba założyć, że do końca w to nie uwierzy i wyśle paru śmierciożerców, żeby patrolowali niebo w tej okolicy. Dlatego wybraliśmy tuzin różnych domów i każdemu z nich zapewniliśmy szczelną magiczną ochronę. Każdy wygląda na taki, w którym moglibyśmy cię ukryć, każdy ma pewien związek z Zakonem: mój dom, dom Kingsleya, dom ciotki Muriel… no, chyba już wiesz na czym polega ten wariant.
— Jasne… — mruknął z powątpiewaniem Harry, tak jakby Moody produkował się od dłuższego czasu na marne, bo ten nic nie zrozumiał z tego planu. Ale Szalonooki nie robił sobie z tego powodu problemu, tylko mówił dalej:
— Zabieramy cię do domu rodziców Tonks. Kiedy już się znajdziesz w zasięgu zaklęć ochronnych, które na ten dom rzuciliśmy, będziesz mógł użyć świstoklika i przenieść się do Nory. Masz jakieś pytania?
— Ee… tak. Może nie będą wiedzieli, do którego z tych domów najpierw się udam, ale czy nie stanie się to oczywiste jeśli… zaraz — szybko policzył zebranych, marszcząc czoło — jeśli czternaście osób poleci ze mną do domu rodziców Tonks?
— Ach zapomniałem ci powiedzieć o kluczowej sprawie. Do domu rodziców Tonks nie polecimy wszyscy. Tej nocy wyleci stąd siedmiu Potterów, każdy z towarzyszem. I każda para skieruje się do innego domu — stwierdził Moody i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza małą buteleczkę płynu, który do złudzenia przypominał błoto.
— Nie! — zawołał Potter, odsuwając się od nich jak najdalej. Rzucił każdemu przerażone spojrzenie, najwidoczniej pojmując sens całego planu. — Nie ma mowy!
— Zaczyna się… — mruknął śpiewnym głosem George, a Fred wywrócił teatralnie oczami.
— A nie mówiłam? — odezwała się Hermiona, a na jej twarz wpłynął wyraz samozadowolenia. To prawda, od początku przewidziała, jak zareaguje Harry. Tonks musiała jednak przyznać, że w tym momencie jego reakcja była najmniej istotnym elementem planu.
— Jeśli myślicie, że pozwolę, by sześcioro ludzi ryzykowało życie…
— … bo nikt z nas jeszcze tego nie robił — wtrącił Ron, przerywając Harry’emu natychmiast, a jego bracia zachichotali za jego plecami.
— Ale udawanie mnie to zupełnie co innego… — upierał się Harry, nie mogąc nadal wyjść z szoku.
— No wiesz, stary, nam też to się wcale nie uśmiecha — powiedział z pełną powagą Fred, a Tonks od razu się uśmiechnęła, patrząc na niego przez ramię. Oczywiście bliźniacy musieli dodać coś od siebie.— Jak by coś poszło nie tak, to już na zawsze zostaniemy piegowatymi chudzielcami.
— Nie możecie tego zrobić bez mojej zgody, no i musielibyście mieć kilka moich włosów — upierał się przy swoim bez cienia uśmiechu. Remus pokręcił nieznacznie głową, przysłuchując się całej tej dyskusji.
— No i w tym miejscu nasz plan się wali, to fakt — powiedział George, nie kryjąc załamania. Westchnął aż nazbyt teatralnie i spojrzał się po wszystkich. — Bo przecież nie zdobędziemy paru twoich włosów bez twojej zgody.
— No jasne, jest nas tylko trzynaścioro na jednego faceta, któremu nie wolno użyć czarów, nie mamy szans — dodał Fred, ale tym razem spojrzał na Pottera z wyższością.
— Bardzo śmieszne — burknął Harry, ale dla pewności zrobił jeszcze kilka kroków w tył, jakby miał zamiar uciec. — Chyba skonam ze śmiechu
— Jeśli będzie trzeba użyć siły, to jej użyjemy — warknął Moody, a jego magiczne oko drgnęło niespokojnie. — Prócz ciebie, Potter, każdy tutaj jest pełnoletni i wszyscy przygotowani na ryzyko.
Harry spojrzał niepewnie na wszystkich, jakby szukał wśród nich kogoś, kto zaprzeczy słowom Szalonookiego, ale prócz Mundungusa, który wzruszył ramionami i skrzywił się. Najwyraźniej reakcja Fletchera nie była w żaden sposób przekonująca dla Harry’ego. Tonks w sumie się nie dziwiła, bo doskonale pamiętała, jak zareagował Potter, kiedy Dung sprzedawał skradzione fanty z Grimmauld Place. Chłopak już chciał coś powiedzieć, ale Moody nie dopuścił go do słowa.
— Koniec dyskusji — zawyrokował Szalonooki. — Czas upływa. Daj mi kilka swoich włosów, chłopcze
— Ale to czyste wariactwo, nie ma potrzeby…
— Nie ma potrzeby? Sam-Wiesz-Kto czyha na ciebie, mając po swojej stronie połowę ministerstwa, a ty mówisz, że nie ma potrzeby? Posłuchaj, Potter, jeśli szczęście nam dopisze, połknie fałszywą przynętę i będzie chciał cię dorwać w twoje urodziny, ale byłby głupcem, gdyby nie wysłał tu paru śmierciożerców. Ja w każdym razie właśnie tak bym postąpił. Może nie są w stanie nic zrobić, dopóki działa zaklęcie twojej matki, ale wkrótce przestanie działać, a adres znają. Użycie twoich sobowtórów to nasza jedyna szansa. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie potrafi rozszczepić się na siedem części. — Harry spojrzał niepewnie na Rona i Hermionę. — No więc, Potter… daj mi zaraz kilka swoich włosów. No już!
Wszyscy wpatrywali się teraz w Harry’ego w milczeniu, a on najwyraźniej toczył wewnętrzną wojnę, którą przegrał. Sięgnął dłonią do głowy i złapał kępkę włosów. Z nietęgą miną, szarpnął mocno.
— Dobrze — mruknął Moody, po czym pokuśtykał do niego, wyjmując korek z butelki z eliksirem. — Wrzuć tutaj, z łaski swojej.
Tonks obserwowała, jak kilka ciemnych włosów tonie w mętnym płynie, żeby chwilę później ten spienił się, zadymił i nagle zrobił się przeźroczysty o złotawym zabarwieniu.
— Och, Harry, wyglądasz o wiele bardziej smakowicie niż Crabbe i Goyle — powiedziała nagle Hermiona, a Tonks zaskoczona tym komentarzem spojrzała w stronę dziewczyny. Ta spłonęła rumieńcem, ale nie od spojrzenia Dory, a Rona, który uniósł brwi, a ona od razu dodała: — Chyba wiesz, co mam na myśli… eliksir z włosem Goyle’a wyglądał jak smarki.
— Ciekawe jak smakował Szalonooki? — szepnął George do Freda.
— Dieta według Croucha — mruknął drugi bliźniak z miną znawcy. — Codzienna porcja spleśniałego zgreda!
— A teraz poproszę, żeby fałszywi Potterowie ustawili się tutaj w kolejce — zarządził Moody, gromiąc spojrzeniem dwóch rudzielców, którzy błysnęli jeszcze uśmiechem w stronę Lupinów i ustawili się między Ronem i Hermioną, a Fleur. Tonks spojrzała rozbawiona na Remusa, ale ten zmarszczył jedynie brwi.
— Jednego brakuje — zauważył.
— Zaraz będzie — burknął Hagrid, sięgnął swoją wielką ręką i złapał za kołnierz Mundungusa, który chował się w kącie i siłą zmusił, żeby ten stanął obok Fleur. Tonks aż parsknęła śmiechem, gdy ta zniesmaczona wcisnęła się szybko między bliźniaków, byleby nie stać obok Fletchera.
— Byłbym o wiele lepszy w ochronie… — jęknął Mundungus.
— Przymknij się — warknął groźnie Moody. Chociaż Tonks nie rozumiała z jakiej racji taki podły typ jak Dung miał uczestniczyć w tej misji, skoro działał na Szalonookiego, jak płachta na byka, to nic nie powiedziała. Zgarbiła się nieco i z dziwnym sentymentem przysłuchiwała się, jak Moody zrzędliwym tonem mówił: — Powiedziałem ci już, pozbawiona kręgosłupa glisto, że każdy śmierciożerca, który się pojawi, będzie chciał Pottera porwać, a nie zabić. Dumbledore zawsze powtarzał, że Sam-Wiesz-Kto pragnie go osobiście wykończyć. To ochrona będzie miała się czym martwić, bo ich śmierciożercy nie będą oszczędzać.
Ta informacja nie uspokoiła chyba nikogo, chociaż jedynie Mundungus dalej okazywał swoje zdenerwowanie. Moody miał rację, cokolwiek by się działo, to Pottera będą brać żywcem. Dlatego właśnie na fałszywki wybrano osoby, które chociaż były pełne zapału i woli walki, to odstawały od swoich gwardzistów doświadczeniem. Z resztą Tonks była pewna, że gdyby to było możliwe, Remus sam wcisnął by ją między swoich dawnych uczniów i kazał wypić eliksir. Chociaż Harry był w największym niebezpieczeństwie to tej nocy najbezpieczniejsi będą ci, którzy skryją się w jego skórze…
Moody przeszedł wzdłuż utworzonej kolejki, rozdając każdemu z nich niewielką szklaneczkę, które wyciągnął przed chwilą zza pazuchy i nalał do nich eliksir.
— A teraz razem…
Ron, Hermiona, Fred, Fleur, George i Mundungus wypili całą zawartość, jakby wznosili toast za pomyślność całej misji. Wszyscy jakby na jedną komendę skrzywili się i natychmiast zaczęli się zmieniać. Przemiana była gwałtowna, Hermiona i Dung nagle urośli, trójka rudzielców miała teraz czarne czupryny, a długie włosy Fleur i Hermiony, jakby zapadły się w czaszki. Tonks aż się wzdrygnęła. Dziękowała Merlinowi za swoje zdolności, dzięki czemu nie musiała przechodzić takich okropieństw. Po chwili, którą Tonks spędziła na przyglądaniu się im z kwaśną miną, pośrodku kuchni stało sześciu dodatkowych Potterów i jedynie po ubraniach można było stwierdzić, kto jest kim. Gołym okiem było widać, że każde z nich czuje się nieswojo. Fred i George spojrzeli na siebie i zawołali, zbijając sobie piątkę:
— Super… jesteśmy identyczni!
— Chociaż… bo ja wiem… — mruknął Fred i doskoczył do obok Tonks, sięgając po stojący na szafce metalowy czajnik, żeby móc się w nim przejrzeć: — ja chyba nadal wyglądam trochę lepiej. Co myślisz, Tonks? — Dora miała mu już coś powiedzieć, ale wśród szmerów oboje usłyszeli nagle głos Fleur:
— Ojei! Bill nie patrz na mnie… wyglądam okhopnie… — jęknęła Fleur, próbując zakryć rękoma swoją nową postać, na co Tonks i Fred z trudem stłumili śmiech.
Kiedy cała zgraja Potterów przebierała się w identyczne stroje i każdy nakładał na nos okulary, Bill podszedł do Lupinów, dając swojej narzeczonej nieco przestrzeni. Z resztą jego mina mówiła sama za siebie.
— Wiesz, Bill, Molly zawsze chciała mieć Harry’ego w rodzinie — stwierdziła Dora, zaczepiając Weasleya. — Myślałeś, co to będzie, jak eliksir nie przestanie działać do ślubu i poślubisz nie tego Pottera co trzeba?
— Nawet mnie nie strasz — jęknął przerażony, zerkając przez ramię na gromadę identycznych już w każdym calu Potterów. — Nie wiem, która by mnie prędzej zabiła. Fleur czy Ginny?
— Sam Harry też mógłby mieć obiekcje — dodał półgębkiem Remus.
— Znakomicie! — zawołał Moody, przyglądając się każdemu z Potterów, jakby dokonywał kontroli jakości wszystkich podróbek. Najwidoczniej wszyscy spełnili jego oczekiwania, bo oparł się o ścianę i zaczął mówić z większym spokojem: — A oto pary: Mundungus ze mną, na miotle…
— Dlaczego z tobą?— jęknął jeden z Potterów.
— Bo ciebie trzeba pilnować — warknął Moody, a jego magiczne oko od tego momentu nie spuszczało wzroku właśnie z tego Harry’ego, którym był Fletcher. — Artur i Fred…
— Jestem George… — jęknął kolejny Potter, na którego tym razem wskazał Moody. — Czy musisz nas mylić nawet wtedy, kiedy jesteśmy Harrym?
— Wybacz, George…
— Ja tylko cię sprawdzałem, naprawdę jestem Fredem… — zaśmiał się, podchodząc do ojca. — Wybacz, Tonks!
— Jakoś to przeżyję… — westchnęła Dora, wzruszając ramionami.
— Dość tych bzdur! — ryknął Moody, po raz kolejny tracąc cierpliwość. — Ten drugi… George czy Fred… z Remusem. Panna Delacour…
— Biorę Fleur na trestala — wtrącił Bill, nie pozostawiając Moody’emu wyboru, dokładnie w tym samym czasie, w którym George zawołał głośno Liczyłem na innego Lupina. Fleur natomiast szybko stanęła obok Billa i obdarzyła go ckliwym spojrzeniem, która absolutnie nie pasowało do twarzy Pottera. — Nie lubi mioteł.
— Panna Granger z Kingsleyem, też na trestalu… — zarządził Moody, ku nieskrywanej radości Hermiony. Nimfadora rozejrzała się dookoła, powtarzając w głowie wszystkie dobrane duety i spojrzała z uśmiechem na ostatniego z fałszywych Potterów.
— A więc, Ron, ja z tobą!
— Głupi to ma jednak szczęście, co nie, Fred? — zawołał George, a jego brat pokiwał głową, załamując ręce nad niesprawiedliwością.
— A ty. Harry, ze mną. W porząsiu? — zapytał Hagrid, kładąc chłopakowi rękę na ramieniu. Potter wręcz ugiął się pod tym ciężarem i z miną zdradzającą niezadowolenie, mruknął:
— Wspaniale…
— Śmierciożercy na pewno myślą, że będziesz leciał na miotle — powiedział Moody, gdy Potter nie zareagował euforią na wieść, że poleci z Hagridem na motorze. — Snape miał mnóstwo czasu, żeby im o tobie opowiedzieć, więc jeśli ich napotkamy, można się śmiało założyć, że wybiorą tego Pottera, który czuje się dobrze na miotle. No dobra — dodał, zawiązując worek z ubraniami fałszywych Potterów i wskazał ręką w stronę wyjścia — za trzy minuty odlatujemy. Drzwi nie ma co za sobą zamykać, śmierciożerców zamki i tak nie zatrzymają… Idziemy…
Wszyscy ruszyli w kierunku drzwi, nie oddalając się już od swoich towarzyszy. Tonks sama podeszła do Rona i poklepała chłopaka w plecy, a przy wyjściu wręczyła mu swoją miotłę. Uśmiechnął się niemrawo, jakby stresowała go jej obecność. Cóż spoglądając na wszystkich Weasleyów, to właśnie z nim Tonks miała najsłabsze relacje i podejrzewała, że gdyby zostali sami, nie znaleźliby zbyt wielu wspólnych tematów. Ale lubiła Rona, był zabawnym chłopakiem, błyskotliwym, takim jak cała jego rodzinka. W gruncie rzeczy cieszyła się, że to właśnie z nim poleci.
— Tonks! — zawołał Moody, a Dora zatrzymała się wpół kroku. Pozostali zaczęli już zajmować swoje pozycie. Podeszła do Szalonookiego i spojrzała na niego pytająco. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, kiedy jego magiczne oko zlustrowało ją od góry do dołu. Stojąc z nim twarzą w twarz poczucie winy, uciszane niezmiennie od dwóch dni, na nowo wybiło się na wierzch jej świadomości. — Leć prosto do celu, rozumiesz?
— Serio? A chciałam jeszcze załatwić kilka spraw po drodze — mruknęła, wywracając oczami. — Wiem, co mam robić, Moody.
— Leć wysoko i szybko, jeśli wszystko dobrze pójdzie, powinniście dotrzeć jako pierwsi — mówił, ignorując jej wcześniejszy komentarz. Uśmiech wkradł się na jej twarz. — I na litość boską, wykaż się minimalną odpowiedzialnością i nie popisuj się na tej przeklętej miotle. To nie czas na beztroskie zabawy.
— Psujesz mi plany… — żachnęła się Tonks, a w innych okolicznościach naskoczyłaby na niego, że taką tyradę sprezentował tylko jej, a nie pozostałym.
— Jeżeli ktoś będzie za wami lecieć, natychmiast zmień kierunek, próbuj go zgubić…
— Po prostu to powiedz, Moody — przerwała mu, a on uniósł wzrok na jej twarz. Wyraźnie zbiła go z tropu, a to zdarzało się niezwykle rzadko. Uśmiechnęła się łagodnie i pokręciła z rozbawieniem głową. — Po prostu powiedz, że jeżeli coś mi się stanie to złoisz mi skórę.
— Tonks… — mruknął, a potem odchrząknął znacząco, żeby coś dodać, ale chyba nie znalazł odpowiednich słów, bo westchnął ciężko i położył swoją ciężką dłoń na jej ramieniu.
— Wiem, Moody, ja też mam złe przeczucia — szepnęła, a jej uśmiech stał się nieco smutny. Pokręciła głową i również westchnęła. — Ale będziemy stale czujni i wszystko pójdzie po naszej myśli, prawda? Najważniejsze, żeby Harry był bezpieczny.
— Poniekąd… — zgodził się Szalonooki, zaciskając dłoń na jej ramieniu. — Dla mnie najważniejsze jest, żebyś to ty była bezpieczna.
— Moody… — jęknęła rozczulona, a w jej oczach pojawiły się łzy. Miała ochotę rzucić mu się na szyję, wypłakać wszystkie smutki i obawy, które zbierały się w niej, wyznać prawdę o Laurze i w ogóle porozmawiać z nim choć jeszcze chwilę dłużej. Ale nie było na to czasu, zabrakło im go na to, co było przecież najważniejsze. Powinna była mu wówczas powiedzieć, że był jej ulubionym, najważniejszym w życiu starym gburem, bez którego nic by nie osiągnęła i że jest dla niej jak rodzina, ale te słowa nie przeszły jej przez gardło. Nie mogła tego powiedzieć, bo brzmiałoby to jak pożegnanie. Szalonooki chyba również to wyczuł, bo puścił ją nagle i chrząknął dwa razy.
— Jutro jest pełnia, niestety podejrzewam, że ta cała miłość odebrała ci rozum i będziesz chciała spędzić ją z Lupinem, na co się nie zgadzam — warknął stanowczo, na co Tonks rozdziawiła usta w niemym szoku. — Dlatego spotkamy się wtedy, żeby przenieść tego gnojka z piwnicy Dedalusa, a potem będziemy musieli porozmawiać…
— Brzmi groźnie — mruknęła, uciekając wzrokiem od spojrzenia Moody’ego, gdy tylko ten wspomniał o McCorrym.
— To dla mnie bardzo ważne, Tonks — powiedział dobitnie, a Dora jedynie pokiwała głową. — Widzimy się na miejscu!
Nimfadora spojrzała jeszcze, jak Moody stanął na czele kolumny, która formowała się z pozostałych duetów i posadził na swojej miotle jednego z Potterów, który był w rzeczywistości Mundungusem, a potem sama ruszyła do swojego prywatnego Harry’ego. Gdy tak przedzierała się w kierunku Rona, Remus złapał ją za rękę i spojrzał badawczo.
— Wszystko w porządku? — spytał, marszcząc brwi. Siedział już na miotle, gotów do startu, a tuż za nim uśmiechał się George w skórze Harry’ego. Tonks pokiwała niepewnie głową, a potem nachyliła się w stronę męża i pocałowała krótko w usta.
— Ja też dostanę buziaka na szczęście? — zapytał George, szczerząc się tuż obok nich. Dora pokazała mu język i podeszła natychmiast do Rona, który trzymał w dłoniach jej miotłę. Nim dosiadła ich środka transportu, wyciągnęła zza pazuchy różdżkę i wsunęła w rękaw, żeby w razie czego w każdej chwili mogła z niej skorzystać. Osobiście wolałaby jeszcze chwilę posiedzieć na Privet Drive i nacieszyć tym radosnym nastrojem, który zdawał się ogarniać większość osób. Być może trochę również udzieliłoby się i jej…
— A teraz złap mnie mocno, Ron — poleciła Tonks, usadawiając się wygodnie na miotle. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy Weasley spojrzał niepewnie w stronę Remusa, zanim objął ją w talii. Sama również zerknęła w stronę męża, a potem spojrzała na Szalonookiego. Ten stał na czele całego korowodu, Mundungus siedzący tuż za jego plecami na miotle, rozglądał się z przestrachem po wszystkich.
— Powodzenia! — krzyknął Moody, dokładnie w tym samym momencie, w którym Hagrid odpalił silnik. Tonks przymknęła oczy, prosząc w myślach o to, by tym razem wszystko poszło zgodnie z ich planem. — Za godzinę zobaczymy się wszyscy w Norze. Liczę do trzech. Raz… dwa… TRZY!
Wzbili się w powietrze. Krzyknęła przez ramię do Rona, żeby lepiej trzymał się jeszcze mocniej, na co ten zareagował nerwowym śmiechem, ale posłusznie zastosował się do polecenia. Pierwsze zniknęły trestale, zaraz potem z głośnym warkotem wystartował Hagrid, a gdy tylko ruszył zostawiając za sobą tumany kurzu, Tonks pochyliła się i wystrzeliła wzdłuż ulicy, żeby tuż przed skrzyżowaniem skierować miotłę wręcz pionowo w górę. W oddali zamigotał jej jeszcze blask reflektora, a zaraz potem byli już tak wysoko, że ogarniała ich jedynie ciemność nieba. Na chwilę zrobiło się cicho, jedynie pęd powietrza dzwonił im nieprzyjemnie w uszach. Nie widziała, ile zdążyli się już oddalić, kiedy poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach, jakby zwiastun czegoś strasznego. Ron najwidoczniej miał takie same przeczucie, bo poczuła, jak wyciąga z rękawa różdżkę. Dora pochyliła się maksymalnie, a Weasley przylgnął do jej pleców, sprawiając, że przyspieszyli.
Nagle gdzieś pod nimi rozbłysło zielone światło, ciszę przerwały nawoływania, które niczym echo powtarzały się w ciemności nocy, a potem znienacka otoczyły ich ciemne postacie. Było ich może pięć lub nawet sześć. Krążyły dookoła, próbując uniemożliwić im drogę ucieczki. Tonks sapnęła wściekle i wzdrygnęła się, słysząc kolejny krzyk.
— Spróbuję ich zgubić! — zawołała do Rona, garbiąc się jeszcze bardziej. Nagle zwróciła miotłę w dół, wbijając się w jedną z chmur i pikując zdecydowanie niżej, żeby zaraz potem wykonać kilka zakrętów. Bez skutku. Cztery zakapturzone postacie wciąż siedziały im na ogonie. Tonks zaklęła głośno, lecz przy tej prędkości jej głos był ledwie słyszalny. — Najchętniej pozrzucałabym ich z tych przeklętych mioteł!
Nagle, jakby na jej życzenie, Ron puścił się jedną ręką i odwracając się nieznacznie, rzucił zaklęcie oszałamiające. Chybił. Śmierciożercy rozpierzchli się, by zaraz potem znów zbić szyki. Moody miał rację. Żaden nie rzucił jeszcze jakiegokolwiek zaklęcia. Chcieli dorwać Harry’ego żywcem. Podejrzewała, że będą chcieli ją zmęczyć, a gdy już będzie na skraju wyczerpania, zepchnąć z miotły i przejąć Rona. Musiała ich jakoś zmylić. Gdy Weasley rzucił kolejne dwa zaklęcia, ona ponownie zanurkowała w dół.
Ryzykowała wiele. Powinni trzymać się jak najwyżej, z dala od ciekawskich spojrzeń i świateł miast. Jednak wówczas nie mieli możliwości się ukryć, zmylić przeciwnika. Na otwartej przestrzeni pozostawał im jedynie wyścig na śmierć i życie, który w żadnym wypadku nie był dobrą opcją. Gdy z każdą sekundą zmniejszali dystans, dzielący ich z ziemią, Ron przyciskając się do niej by nie spaść, wypuszczał z różdżki kolejne zaklęcia.
— Expulso! — ryknął tuż nad jej uchem, a tym razem niebieski grot trafił najbliższego śmierciożercę prosto w głowę. Przeraźliwy krzyk zdawał się wypełniać całe podniebne przestworza, a ciało tego zbira spadało w dół w zawrotnym tempie.
— Brawo! — zawołała, a Ron krzyknął pośpiesznie jakieś podziękowania. Niestety pozostała trójka nie pozostawała już bierna w tym pościgu. Groty zaklęć zaczęły przemykać niebezpiecznie blisko nich. Manewrowała na oślep, jedynie przypuszczając skąd nadleci kolejne zaklęcie. Pod nimi zamajaczyły już rzędu domów i bloków. — Teraz lepiej się trzymaj!
Wleciała w pierwszą lepszą uliczkę, skręciła natychmiast w prawo, dwie przecznice dalej w lewo. Kluczyła między kolejnymi budynkami, przymykając wręcz niepostrzeżenie dla oczu mugoli, ocierając się co chwila o tynki i unikając pojawiających się znienacka balkonów.
— Udało się! — krzyknął jej nad uchem Ron. I faktycznie, od kiedy wlecieli między zabudowania, śmierciożercy przestali za nimi lecieć. Może to ich uratowało, a może dało jedynie trochę czasu, bo Tonks wiedziała, że w którymś momencie miasto się skończy i nie będą mieli gdzie się schować. Kto wie, może śmierciożercy przerwali pościg, żeby okrążyć miasto i zagrodzić im drogę?
— Obawiam się, że to nie koniec! — zawołała, przelatując nad jednym z mniejszych budynków. — Trzymaj różdżkę w pogotowiu. Czuję, że będzie gorąco!
Nie zwlekając ani chwili dłużej, poderwała miotłę do góry i niczym rakieta wystrzelili wprost w górę w linii pionowej. Ron złapał ją mocniej w talii, żeby nie zsunąć się z miotły. Przedarli się przez pierwszą warstwę chmur i Tonks szybko skierowała kurs we właściwym kierunku.
— Jeśli się pojawią, wal czym popadnie! — krzyknęła, a Ron pokiwał ze zrozumieniem głową, zaciskając palce na różdżce.
Znowu znaleźli się pośród głuchej nocy, nie mając nic dookoła. Byli zmarznięci, przemoczeni i Tonks miała wrażenie, że najmniejszy ruch przyprawia ją o ból. Od tej prędkości, aż wywracało jej żołądek i miała mdłości. Poprawiła dłonie na rączce miotły, bojąc się, że się zaraz ześlizgną. Wzięła głębszy oddech, żeby się opanować i właśnie wtedy usłyszała dźwięk, który był dla niej niczym najgorszy omen. Przerażający, wywołujący dreszcz strachu śmiech zdawał się otaczać ich zewsząd.
— Tylko nie ona… — szepnęła w tym samym momencie, w którym cztery postacie zmaterializowały się tuż za nimi. Jednak tym razem pościg nie był taki jak poprzednio. Trzech z nich wciąż było zamaskowanych, ale czwarta postać, która dopiero do nich dołączyła nie bawiła się w zasłanianie twarzy.
Bellatrix Lestrange z szaleńczym śmiechem na ustach dosiadała swojej miotły, mając jedną rękę wyciągniętą przed siebie, jakby zachowanie równowagi nie sprawiało jej najmniejszego problemu, a w niej dzierżyła różdżkę wycelowaną wprost w Nimfadorę. Ta rzuciła wiązankę przekleństw pod nosem. Złapała dłoń Rona i zacisnęła ją mocniej na swojej talii, żeby w następnej sekundzie zanurkować w dół dokładnie w tym samym momencie, w którym zielony grot śmiercionośnego zaklęcia przeszył niebo. Pościg stał się niebezpieczniejszy, bardziej zacięty i znacznie trudniejszy dla nich. Najwidoczniej pojawienie się Belli, która odnalazła w przestworzach swoją siostrzenicę, tchnęło w śmierciożerców nową siłę. Wtedy skończyła się zabawa w kotka i myszkę. Tonks zrozumiała, że jej ciotka doskonale wie, że Ron nie jest Harrym, że to nie z nią leci prawdziwy Potter i w takim razie można zgładzić całą dwójkę. Nie mieli zamiaru brać jeńców.
Kluczyli między kolejnymi grotami zaklęć, Tonks na oślep manewrowała w powietrzu, unikając ciosów. Za każdym razem, gdy cudem udawało im się uniknąć trafienia, Bellatrix wybuchała szaleńczym śmiechem. Bawiło ją to, że jej siostrzenica daje z siebie wszystko, by umknąć przed śmiercią. Plan Tonks, który zakładał jak najszybsze dostanie się do pola chroniącego dom ciotki Muriel, stawał się coraz bardziej nierealny. Tonks pochyliła się najbardziej, jak to możliwe i wysunęła z rękawa różdżkę. Drżącą ręką puściła trzon miotły i zerkając za siebie, skierowała różdżkę w stronę śmierciożerców. Chciała rzucić klątwę w stronę Bellatrix, ale Ron zasłaniał jej ją. Wycelowała więc w najbardziej oddalonego od nich śmierciożercę. Trafiła go prosto w głowę, ale ten zdołał utrzymać się na miotle. Jednak zarówno kaptur jak i maska śmierciożercy opadły, ukazując twarz Rudolfa Lestrange’a. Ron ośmielony poczynaniami Tonks, sam zaczął rzucać zaklęcia w stronę goniących ich śmierciożerców. Większość chybiła, chociaż nie było to nic dziwnego patrząc na prędkość, z którą się poruszali. Tonks rzucała co chwila klątwę za siebie, by zaraz potem zmieniać tor lotu i unikać pędzących w ich stronę grotów. Rudolf był już nieźle pokiereszowany, ledwo trzymał się na miotle, a kolejny cios w jego stronę coraz bardziej rozwścieczał Bellatrix i to z pewnością nie było spowodowane troską o męża.
— Jeszcze kawałek — szepnęła do siebie Tonks, próbując jeszcze bardziej przyspieszyć, co było chyba niemożliwe. Skupiła się na locie, pozostawiając Ronowi walkę. Ten z zaciętą miną rzucał kolejne zaklęcia. Nagle Weasley krzyknął głośno, a nim Tonks zdążyła się odwrócić w jego stronę, zrozumiała, co było tego powodem. Bellatrix zrównała się nagle z nimi i leciała teraz obok nich, przybliżając się coraz bardziej. Jej rozwiane, czarne loki tworzyły wokół trupio-bladej twarzy mroczną aureolę, sprawiając, że wyglądała wręcz upiornie. Gdy wyciągnęła w stronę Nimfadory, wyglądała jak śmierć, która przybyła zebrać swoje żniwo.
— W końcu cię dopadłam! — zarechotała, a jej dłoń była na tyle blisko, że gdyby wychyliła się jeszcze kilka cali, to z łatwością złapałaby ich miotłę i zrzuciła. Tonks spojrzała w czarne oczy ciotki. Po plecach przeszedł jej dreszcz, a żołądek podskoczył do gardła. W tym momencie miała pewność, że gdy kiedyś spojrzy w oblicze śmierci, będzie ono wyglądało dokładnie tak jak jej ciotka. Gdy Bella ze zwycięskim uśmiechem próbowała ją dopaść, nagle jakaś nieznana siła odrzuciła ją i innych śmierciożerców do tył.
— Jesteśmy! — zawołał słabym głosem Ron, a Tonks spojrzała za siebie w miejsce, gdzie Bellatrix pozostała. Udało się. Dora schodziła coraz niżej i niżej, a tuż pod nimi zamajaczył dom ciotki Muriel, a także sama staruszka. Z każdą sekundą jej pomarszczona, zgarbiona postać stawała się coraz wyraźniejsza. Stała na ganku prowadzącym do domu z zegarkiem w dłoni. Gdy tylko ich stopy dotknęły ziemi, zaskrzeczała głośno:
— Pięć sekund!
Tonks złapała Rona za rękę i nie zważając na nic, przepchnęła się obok ciotki Weasleyów i wpadła do domu. Pośrodku pokoju leżała stara, zardzewiała bańka po oleju. Tonks biegła do niej, ciągnąć za sobą Rona, ale gdy już była o krok od świstoklika, ten zatrząsł się nagle, zabłysnął jasnym światłem i zniknął.
— A niech to szlag! — krzyknęła wściekle Tonks, upadając na ziemię w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był ich transport. Z wściekłością uderzyła pięścią w stary, zakurzony dywan.
— Spóźniliście się — oznajmiła Muriel, wchodząc za nimi do środka. Tonks prychnęła ze złością, unosząc się na łokciach. — Powinniście tu być przeszło kwadrans wcześniej.
— Natknęliśmy się na pewne komplikacje, ciociu — oznajmił Ron, który jeszcze znajdował się w ciele Harry’ego. Muriel zmierzyła go badawczym spojrzeniem, a potem potarła swój zakrzywiony nos i zaskrzeczała:
— Nie przypominam sobie, żebyśmy byli rodziną!
— Ciociu, to ja, Ron — mruknął niechętnie, rozkładając ręce. — Najmłodszy syn Molly.
Tonks usłyszała jeszcze, jak Muriel zapewnia, że wszystkie dzieciaki są rude i mniej rozczochrane, ale dopadły ją nagłe mdłości, że jedyne co zdążyła zrobić to dopaść do ogromnej donicy ze starym fikusem i zwymiotować do środka. Muriel zaskrzeczała oburzona, ale Dora nie wiedziała czy to z niesmaku nad jej poczynaniami, czy dlatego że właśnie wtedy Ron zaczął wracać do swojej postaci.
— Bezczelność! Na coś takiego się nie zgadzałam! Mieliście tu być znacznie wcześniej i natychmiast zniknąć! — trajkotała, jak najęta Muriel. Tonks w ogóle jej nie słuchała. Usiadła na podłodze i przetarła dłońmi twarz. Nagle pojawił się obok niej Ron, który podał jej szklankę wody, a ona z wdzięcznością ją przyjęła. Wypiła ją powoli, nie chcąc narażać swojego żołądka na kolejne rewelacje i zajmując głowę czymś innym, niż mimowolne słuchanie Muriel, która krytykowała całą ich misję.
— Ron, powiadom Ginny, że spóźniliśmy się na świstoklik, ale nic nam nie jest — poleciła mu Dora, odstawiając pustą szklankę obok siebie na podłogę. — A pani, niech się w końcu zamknie!
— Jak śmiesz? Niewychowana dziewucha! — zawyła ciotka Weasleyów, otwierając szeroko oczy z oburzenia.
— Przed chwilą prawie zginęliśmy, bo moja psychopatyczna ciotka wymyśliła sobie, że mnie zabije dla rozrywki, więc naprawdę mam na dziś dość! — odpowiedziała bardzo nieuprzejmie, dźwigając się na równe nogi. — Nie mam zamiaru zostawać u pani ani chwili dłużej! Ron, deportujemy się w pobliżu Nory, a resztę polecimy na miotle!
***
Widok Nory tuż pod nimi był niczym kojący okład na serce. Oboje byli już wymęczeni. Na początku pościgiem, potem Muriel, a na dodatek musieli przebyć kolejną odległość na miotle, żeby jak najszybciej znaleźć się wśród swoich. Ostatni etap podróży był tym gorszy, że adrenalina przestała działać, a ich głowy wypełniły się wszelkimi troskami. Tonks pędziła najszybciej jak potrafiła, chcąc czym prędzej upewnić się, że wszyscy są cali i zdrowi. Modliła się o to, żeby Remus nie natrafił na takie przeszkody, jak oni. Z tyłu głowy wciąż miała również myśli dotyczące Laury. Pragnęła zaraz po tym, jak będzie miała pewność, że jej mąż wrócił w jednym kawałku, popędzić do Kwatery Głównej i sprawdzić czy ich plan się powiódł. Gdy tylko dostrzegła Norę, zapikowała w dół, nie zawracając sobie głowy zwalnianiem. Światła w domu się świeciły, a na ogrodzie dostrzegła Hagrida i kilka innych postaci. To dobrze, pomyślała, skoro Hagrid jest na miejscu, to Harry również, a cały plan się sprawdził. To znaczyło, że jej rodzicom również nic nie groziło. Im bliżej byli, tym więcej osób dawało się rozpoznać. Kingsley, prawdziwy Potter, Hermiona, Ginny i… Gdy tylko Tonks dostrzegła Remusa, jej serce aż podskoczyło z radości. Wylądowali długim ślizgiem na ziemi, starając się wyhamować. Nimfadora natychmiast zeskoczyła z miotły i wykrzykując imię męża, rzuciła się w jego ramiona.
— Odchodziłem od zmysłów — szepnął Remus, zamykając ją w mocnym uścisku i gładząc jej włosy. Potem odsunął ją od siebie, chcąc sprawdzić czy nic jej nie jest, ale ona wykorzystała ten moment i pocałowała go.
— Nic mi nie jest — usłyszała głos Rona, który klepał po plecach przytulającą go Hermionę. — Wszystko okej.
— Ron był wspaniały — powiedziała Dora, odrywając się od męża i patrząc na swojego towarzysza. — Cudowny. Oszołomił jednego, trafił go prosto w łeb, a wiecie, kiedy celuje się do ruchomego celu z lecącej miotły…
— Zrobiłeś to? — zapytała zdumiona Hermiona i jeszcze mocniej objęła chłopaka.
— Zawsze ten ton zaskoczenia — bąknął zawstydzony. — Jesteśmy ostatni?
— Nie — odpowiedziała Ginny, zerkając na zegarek. — Wciąż czekamy na Billa i Fleur, Szalonego i Mundungusa. Lecę powiedzieć rodzicom, że nic ci nie jest.
— Co was zatrzymało? Co się stało? — dopytywał Remus, łapiąc Tonks za rękę, gdy Ginny zniknęła w środku. Dora ścisnęła jego dłoń, jakby chcąc zapewnić, że wszystko w porządku, ale na jej twarzy pojawił się grymas.
— Bellatrix — mruknęła ze złością, kręcąc głową. — Bardzo chciała mnie dorwać, chyba tak samo jak Harry’ego. Dorwać i ukatrupić — wyjaśniła, a po jej plecach przeszedł dreszcz, gdy przypomniała sobie mroczne oblicze ciotki. — Żałuje, że nie zdołałam jej trafić, mam u niej spory dług. Ale raniliśmy ciężko Rudolfa, a potem dotarliśmy do domu ciotki Rona, ale spóźniliśmy się na świstoklik, a ona narobiła okropnego zamieszania wokół nas… i… — przerwała, widząc, że Remusowi drgnęła szczęka. Pogładziła go uspokajająco po wierzchu dłoni i zwróciła się do Kingsleya, Harry’ego i Hermiony: — A co było z wami?
Wysłuchała ich historii, próbując ukryć przerażenie. Voldemort całkowicie ich przejrzał i co gorsza odkrył, który z Harrych był tym prawdziwym. Chciała natychmiast skontaktować się z rodzicami, ale wiedziała, że powinni zaczekać na pozostałych.
— Muszę wracać na Downing Street — powiedział Kingsley, spoglądając w niebo, jakby to właśnie w tej chwili ostatni z nich mieli się pojawić. — Powinienem tam być już godzinę temu. Dajcie mi znać, jak wrócą.
Remus kiwnął głową, a Kingsley pomachał im jeszcze i ruszył poza obszar tarczy antyteleportacyjnej. W tej samej chwili państwo Weasley i Ginny wyszli z domu. Uściskali Rona, a zaraz potem Tonks wpadła w objęcia Molly.
— Dziękuję wam — szeptała pełna emocji, przyciskając Nimfadorę do piersi. — Dziękuję za naszych synów.
— Nie bądź głupia, Molly— bąknęła Tonks, klepiąc ją delikatnie po plecach.
— Co z George’em? — spytał nagle Remus i dopiero teraz Tonks uświadomiła sobie, że on jako jedyny nie streścił jej przebiegu misji, a żadnego z bliźniaków przy nich nie było. To znaczyło, że coś się stało.
— A co mu się stało? — spytał słabym głosem Ron, również dostrzegając lukę w relacji. Molly jęknęła cicho i pokręciła głową.
— Stracił ucho… — szepnęła, a Ron nie czekając na nikogo pobiegł w stronę domu. Tonks spojrzała to na Molly, to na Remusa i ruszyła za nim.
W salonie na tej samej kanapie, na której niedawno Tonks opatrywała Remusa, leżał George z obandażowaną głową, a obok niego siedział Fred poważny jak nigdy. Ron dopadł do brata i z przerażeniem spojrzał na zakrwawiony bandaż w miejscu, gdzie powinno być ucho. Dora podeszła do nich na miękkich nogach i spojrzenie jej i ledwie przytomnego bliźniaka spotkało się.
— Błagam, tylko nie próbuj żartować — jęknęła.
— Jestem śmiertelnie poważny — bąknął George, ale ta powaga nie potrwała długo, bo od razu błysnął słabym uśmiechem. — To wszystko przez to, że nie dałaś mi buziaka na szczęście!
— Nie słuchaj go, Tonks — powiedział Fred, gdy ta kręciła głową nad tym kiepskim żartem. — Coś mu się stało z mózgiem. Twierdzi, że jest oduchowiony. Ja uważam, że raczej odmóżdżony!
— Wy chyba nigdy nie zmądrzejecie. I dobrze — zauważyła, uśmiechając się do chłopców, a wtedy usłyszała podniesione głosy na zewnątrz. Rzuciła bliźniakom i Ronowi jeszcze jedno spojrzenie i wybiegła na zewnątrz dokładnie w tym momencie, w którym Bill i Fleur ześlizgnęli się z grzbietu trestala. Kamień spadł jej z serca, gdy spostrzegła, że są cali i zdrowi. Jeszcze tylko Moody i będą w komplecie.
— Bill! Och, dzięki Bogu, dzięki Bogu… — wołała Molly, biegnąc w stronę najstarszego syna. Ten jednak uścisnął ją krótko i spojrzał na wszystkich. Dopiero teraz Dora zauważyła, że Fleur ma podkrążone oczy, a na twarzy Weasleya nie ma nawet cienia uśmiechu czy chociażby ulgi z powrotu do domu. Jej serce zabiło szybciej, a gdy spojrzenie Billa spoczęło na niej, jakby zupełnie zamarła. Wpatrywała się w niego wyczekująco, choć wiedziała, że nie są to dobre wieści. Próbowała zapewnić samą siebie, że po tym co przeżyła w ostatnich dniach, a zwłaszcza tej nocy, przeżyje wszystko. Nie spodziewała się jednak, że słowa Billa będą takie, że będą niosły ze sobą łamiącą serce treść. I w momencie, gdy jego smutne spojrzenie stawało się wręcz nie do zniesienia, powiedział:
— Szalonooki nie żyje.
***
Spojrzała na zegarek, a potem na ciemne niebo, które miało być jedynym świadkiem jej ucieczki… Ich ucieczki. Z trudem przełknęła łzy, czując jak w jej gardle pojawia się ogromna gula. W ciągu całego swojego życia niejednokrotnie zarzekała się, że zaczyna wszystko od nowa. Jak bardzo była naiwna, uświadomiła sobie dopiero teraz, gdy nowy początek okazywał się celem niezwykle odległym, choć mimo wszystko łatwym do osiągnięcia. Poczuła na ramieniu ciepłą dłoń, która pogładziła ją delikatnie i pozwoliła sobie przylgnąć plecami do torsu ukochanego, by utrwalić w świadomości fakt, że od teraz muszą się wzajemnie wspierać, bo nie mają już nikogo oprócz siebie. Mimowolnie spojrzała na zabandażowany kikut i z trudem opanowała wzdrygnięcie. Musiała się w końcu przyzwyczaić, ale nie mogła nic poradzić na to, że gdy zamykała oczy, widziała nóż wbijający się w rękę Aidana. Przynajmniej nie poszło to wszystko na marne. Od dwóch dni jej ukochany nie cierpiał przez tortury Voldemorta. Byli wolni, albo chociaż na dobrej drodze do wolności.
— Możesz jeszcze zrezygnować — szepnął jej do ucha. Zadrżała, ale już sama nie widziała czy to z powodu jego bliskości, czy może na myśl o tym, że mogłaby go zostawić. Odwróciła się przodem do niego i pogładziła po zarośniętym policzku. Wyglądał nieco inaczej niż wcześniej. Pokaźna broda zlewała się z włosami, które teraz sięgały mu do ramion. Gdyby chciał, mógłby je wiązać tak jak Bill Weasley, jednak rozpuszczone sprawiały, że jego twarz zdawała się być zupełnie obca. Ona sama zastosowała na sobie kilka zaklęć, pożegnała się na jakiś czas z naturalnym kolorem włosów, zmieniając je na platynowy blond i skracając znacząco. Kto wie, jak długo będą musieli się ukrywać, ile razy zastosują na sobie zaklęcia z transmutacji albo będą zmuszeni wypić Eliksir Wielosokowy? Ale Laura zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Może nie mogła powiedzieć, że była na to wszystko gotowa, ale wiedziała jedno - pragnęła być z Aidanem do końca życia i zrobi wszystko, żeby tak właśnie się stało.
— Jeszcze jedno słowo i faktycznie wymuszę na tobie Wieczystą Przysięgę, żebyś w końcu się zamknął — mruknęła i skradła mu pośpiesznie całusa. — Podjęłam decyzję.
— Ale to wszystko wydarzyło się za szybko, prawda? — spytał, przyciągając ją bliżej siebie. Laura nieznacznie potaknęła głową. Miał rację, chociaż gdy jeszcze dwa dni temu była gotowa bez żadnego przygotowania uciec razem z nim, nie wydawało jej się to za szybko. Wręcz przeciwnie, wyczekiwała tamtego momentu. Nie spodziewała się jednak, że natrafi na tyle przeciwności… I chociaż faktycznie porywała się wówczas z motyką na słońce, to zdrowy rozsądek i spokój, którym wykazała się Altheda i Remus, sprawiły, że chociaż jej zamiary zostały wstrzymane, to wszystko rzeczywiście działo się za szybko. A to wszystko dlatego, że miała czas… Te dwa ostatnie dni były prawdziwą męką. Wizyta u rodziców, zabezpieczenie ich domu, z pozoru błahe pożegnanie, które było zapewne ich ostatnim spotkaniem. Ciągłe myśli o tym czy ich plan się sprawdzi, czy przypadkiem Moody ich nie przejrzy, nie dawały jej spokoju. Paradoksalnie miała wrażenie, że brakuje jej czasu, nagle musiała załatwić jeszcze tyle rzeczy, a tu sekunda mijała po sekundzie, odliczając do chwili ich ucieczki. Poczuła, jak do oczu znów napływają jej łzy. Zamrugała kilkakrotnie i spojrzała na ukochanego z uśmiechem.
— Już czas… — szepnęła i oboje spojrzeli w niebo, jakby to ono było wyznacznikiem wszystkich rzeczy, które miały się wydarzyć. Laura modliła się w duchu, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Bo tylko ta wiara jej pozostała. Już nie dowie się czy wszyscy przeżyli tę misję. Aidan kiwnął głową i ucałował ją w czoło. Wziął w dłoń miotłę i wyszedł przed dom, a Laura niespiesznie ruszyła za nim, czując, jak z każdym krokiem jest jej coraz trudniej. W ciągu ostatnich miesięcy spędziła w tym miejscu tyle czasu, to tu się zakochała, tu starała się ratować miłość swojego życia i podejmowała decyzje, które zmieniły wszystko. Stanęła w progu, oglądając się za siebie. Z bólem serca zacisnęła palce na różdżce. — Czy to konieczne?
— Kazali nam to zrobić, Lauro. Inaczej będzie zbyt wiele pytań — odpowiedział Aidan, od razu rozumiejąc sens pytania. Kiwnęła głową, choć nie mogła tego zrobić z czystym sumieniem. Zniknąć to jedno, a pozostawić po sobie gruz i popiół to drugie. Jednak musieli działać zgodnie z planem, tak jak polecił im Remus. Wyruszyli w momencie, gdy Potter powinien być już bezpieczny w Norze, wywołają pożar, by zatrzeć za sobą ślad, a wówczas zaalarmowani członkowie Zakonu zjawią się by uratować Kwaterę Główną. Pod warunkiem, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, pomyślała. Podeszła do Aidana i usadowiła się tuż za nim na miotle. Wierzyła, że nawet z jedną ręką uda mu się dolecieć na wyspę Man, skąd nielegalnym świstoklikiem przetransportują się do Stanów. Aidan obejrzał się jeszcze przez ramię i szepnął: — Kocham cię, Lauro.
— Ja ciebie też kocham — odpowiedziała, przytulając się do jego pleców i nie patrząc w stronę Kwatery Głównej, rzuciła zaklęcie, a wraz z nim dookoła pojawił się blask płomieni i huk. Ostatnią rzeczą, o której pomyślała Laura, była świadomość, że obejmuje ukochanego i nikt ich już nie rozdzieli.
Kurczę nie wiem co powiedzieć... Świetnie oddane myśli, emocje i zachowania jak zawsze... Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Miłego weekendu ☺
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i miłe słowo!
UsuńŚmierć Moody'ego niestety zawsze bardzo boli, nie ważne ile razy już o niej czytałam �� Według mnie ten ich plan był bardzo ułomny, jak można było wysyłać po dwie osoby? Jaką to stanowi linię obrony? Według mnie każda dwójka stanowiła zbyt łatwy cel. Do tego ten Dung, po co go brać... No cóż, Jo chciała uśmiercić Szalonookiego, więc to zrobiła.
OdpowiedzUsuńBiedna Dora, znowu będzie dla niej bardzo ciężki czas. Tym razem ma chociaż blisko Remusa, ale to jej nie odda straty. No i już tradycyjnie, muszę w takim momencie odwołać się do Syriusza. Może jego wybudzenie jakoś podźwignie Tonks? A może to następi dopiero, gdy Dora się jako tako ze wszystkim upora.
Co do Laury i Aidana, czarno to widzę. On bez ręki, są zdani tylko na siebie. Nie zdziwiłabym się, jeśli prędzej czy później zginą.
Dzięki za dające dodatkową przyjemność z czytania śmieszne momenty, które działy się na Privet Drive! Zwłaszcza bliźniacy są pocieszni ❤
Kochana, oczywiście nie chcę naciskać, ale czy jest szansa, że niedługo dowiemy się, co słychać u Crystal?
Dzięki za nowy rozdział i ściskam mocno!
Zgadzam się, że ten plan nie był szczególnie przemyślany, aczkolwiek Jo nie dała nam zbyt wielu członków Zakonu Feniksa i może tutaj mamy powód takiego rozwiązania. Z resztą każdy piszący opowiadania dostrzega to i sam dodaje do Zakonu sporo członków.
UsuńTonks nie będzie miała trochę czasu na rozpacz po Szalonookim, bo sporo się będzie działo.
Crystal się wkrótce pojawi. W planach mam puszczenie dwóc rozdziałów tutaj, a potem przechodzę do Chris :)
Mora, kochana Ty moja, jak dobrze widzieć, że coś wrzucasz. Twój rozdział okazał się światełkiem w ostatnim mroku moich dni. Mam nadzieję, że powoli wszystko się u Ciebie układa.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Magdą, też mam wrażenie, że Laura i Aidnan dobrze nie skończą. Zbyt wielu jest przeciw nim. Zresztą dwie kuzynku przeżywające "zakazaną miłość" i obie mające szczęśliwe zakończenie? Wydaje mi się to zbyt piękne, by było prawdziwe. Ale może to tylko moje ostatnie ponure rozważania. Wybacz.
Rany, Moody... To jego pożegnanie... Brak mi słów. Miałam łzy w oczach. To takie niesprawiedliwe, że po tym wszystkim musiał zginąć. Wiem, wojny, ofiary, ale tak nie powinno być. Wyobrażasz go sobie jako np Szefa Biura Aurorów po wojnie? King posiwiałby od współpracy z nim.
Swoją drogą do wyliczanki Magdy o tym, dlaczego ta misja była źle zrobiona, dodałabym jeszcze jeden punkt, chociaż obecny u Ciebie, a nie w kanonie. Kto zabiera na taką akcję wilkołaka na dzień przed pełnią? Nie jestem pewna, czy czułby się dostatecznie dobrze, by w razie czego się bronić.
Aż boję się tego, co będzie w następnym rozdziale. Bo to już czas, by Tonks orientowała się, że jest w ciąży, prawda?
Widziałam, że jakiś czas temu wrzuciłaś na watta zapytanie o pomysły na dalszy ciąg (nie odpowiedziałam wtedy, bo jestem technologiczną ofiarą losu i nie umiałam tego zrobić. Nie pytaj, jak mogłam się tam zakręcić). Nieśmiało przypomnę więc o wiszącej sprawie eliksiru i wciąż nieprzegadanej między Lupinami sprawy Meg. Naprawdę bardzo liczę na tę rozmowę, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie będę czytać ją na kilka podejść z nadmiaru emocji.
Ściskam mocno,
Morri
Cieszę się, że coś ode mnie może poprawić komuś nastrój, to naprawdę podnosi na duchu!
UsuńMoody musiał się jakoś pożegnać, musiałam mu to umożliwić, bo w książce zginął dla mnie od tak! A potem od razu przeszli do porządku dziennego... Bardzo to było słabe i chciałam to trochę naprawić.
To prawda, jednak Remus po powrocie z lasu czerpał więcej siły z pełni niż słabości. Przeszła w nim taka zmiana, która gdyby nie sytuacja, mogłaby sprawić, że likantropia nie byłaby dla niego aż takim ciężarem.
Tak, Tonks wkrótce zorientuje się, że coś tam rośnie jej pod serduszkiem, ale to nie w następnym rozdziale.
Pozdrawiam z całego serducha
Większość dnia spędziłam dzisiaj na nadrabianiu i przypominaniu sobie na czym w tej hisstorii stoimy. W końcu jestem i tutaj; na koncu, w oczekiwaniu na kolejne wydarzenia. Nawet nie wiem, kiedy mi ten dzień zleciał!
OdpowiedzUsuńKurczę, ten rozdział i sytuacja z Laurą idealnie pokazuje, że miłość jest niezbadana i nie można jej do końca ogarnąć umysłem, zrozumieć, rozłożyć na czynniki pierwsze. Jest nieprzewidywalna. Choć dziwi mnie, że Tonks jednak nie dostrzegła analogii sytuacji - w końcu w przypadku jej i Remusa było podobnie. Też była to jednak zakazana miłość, która, na dobrą sprawę nie powinna mieć miejsca, a jednak się pokochali... Trochę mnie zdziwił i zasmucił ten hipokryzm Dory. Jakby rozumiem, że troszczy się o Laurę i chce jej dobra, ale nie dostrzega podobieństwa sytuacji, co mnie w sumie i smuci i bawi jednocześnie.
Ciężko mi ubrać myśli w słowa, gdy myślę o sytuacji w piwnicy. Wiem tyle, że bardzo współczuję tym razem też Aidanowi... widać, że to chłop, który zgubił się w swoim życiu, zabłądził, a na jego drodze niestety stanął Voldemort. Teraz jednak znalazł Laurę, sens i nadzieję, które mu dawała. Nie widziała w nim zabójcy, a człowieka godnego miłości i odkupienia. To jest naprawdę piękne... Jestem pod wrażeniem jaką Laura przeszła przemianę od początku swojego istnienia w tym opowiadaniu. Naprawdę, świetna robota...
Po raz kolejny wchodzimy za kulisy kanonu, co znów absolutnie kocham. Swoją drogą, słowa młodego "Ach zapomniałem ci powiedzieć o kluczowej sprawie" w sumie podsumowują całą sagę Harrego Pottera, nie uważasz? XD Scena w domu Harrego byla jakas świeża, żywa, inna niż to, co otaczał nas w pozostałych scenach. Myślę, że to wszystko dzięki kilku zarcikom bliźniaków, których swoją drogą piszesz świetnie! Muszę tu też zwrócić uwagę na wszystkie gesty Remusa, wszelkie gładzenie po kolanie, łapanie za rękę, czy kladzenie głowy na ramieniu. Rozpływam się nad tym za każdym razem!
Scena pościgu była moim zdaniem świetnie napisana; z serca, z emocjami, ale też z gwałtownością, która tego wymagała. Nie było nudno i świetnie mi się to czytało, a obrazy same formowaly się w mojej wyobraźni. Właśnie za to kocham Twoją opowieść, że wszystko tak idealnie się rysuje pod powiekami! ❤❤
Nie mogliśmy uniknąć śmierci Szalonokiego... czekałam od dawna na to wszystko, na reakcje, na to co nastąpi potem... Nie dowiedzieliśmy się tego w tej części, ale wierzę, że wstrząśniesz nami przy kolejnym rozdziale. Pocieszające jest to, że tym razem Dora ma Remusa i on ma ją. Współczuję jej na samą myśl tego, co ją teraz czeka. Tak dużo już straciła... A propos straty... Czy to aby nie moment bliski śmierci Teda? Wydaje mi się, że Tonks zmarł grubo przed urodzinami Teddiego. Jestem ciekawa jak to rozegrasz. Czy pójdziesz zgodnie z kanonem, czy jednak oszczędzisz Dorze kolejnej żałoby? 🤔
Już nie moge doczekać się kolejnej części. Mam nadzieję, że tym razem nowy rozdział pojawi się szybciej niż za parę miesięcy... Poza tym, mam nadzieję również , że Ty osobiście masz się już lepiej. Cokolwiek działo, czy dzieje się u Ciebie prywatnie, wiedz, że masz wsparcie w swoich czytelnikach. Przynajmniej tymi kilkoma marnymi komentarzami możemy Cię jakkolwiek wesprzeć! ❤
Trzymaj się cieplutko. Pozdrawiam jak zwykle z całego serducha! 🥰
Olga / Amanda
Każda zakazana miłość jest inna. Analogia jest oczywista, ale najważniejsze jest chyba, że wszystko ma miejsce w czasie wojny, gdzie kategoryzowanie ludzi na dobrych i złych, jest niezwykle łatwe i po tym chyba wrzuca się ich do dwóch dalekich sobie worków.
UsuńAidan jest postacią tragiczną również z tego powodu, że nigdy jego historii nie poznamy, bo związana jest ona z przysięgą, którą złożył. Co ciekawe jest tu motyw miłości ponad wszystko do osoby, której się nie zna, bo Laura nigdy nie pozna jego motywów ani niczego.
Oj tak, czasami się boję, że jakbym znowu usiadła do książek i przeczytała je od deski do deski, to moja miłość do sagi by zniknęła i całkowicie by mnie to zniechęciło...
Och gesty Remusa sama uwielbiam, widać tu jego miłość do Dory. I pytanie retoryczne, czy mąż, który się tak zachowuje, byłby w stanie za niecały miesiąc próbować uciec od niej na wieść o ciąży? Hm...
Oj ta scena pościgu wiele mnie kosztowała i długo się nad nią męczyłam. Więc tym bardziej się cieszę, że odbierasz ją w taki sposób.
Nie oszczędzę Dory, niestety... Ted zginie, ale do tego czasu jeszcze się pojawi. Ucieknie we wrześniu i jeszcze jakiś czas uda mu się ukrywać.
Rozdział pojawi się wkrótce i pisząc to jestem pewna, że nie dalej niż za tydzień, bo mam właściwie całość już gotową.
Ściskam mocno!