Jak długo miał trwać ten urlop od chaosu? Zdecydowanie za krótko, Lupinowie nie mieli nawet cienia szansy na swój miesiąc miodowy. Nie w tych czasach… I chociaż ich weselną kolację koniec końców można było uznać za całkiem udaną, to kolejne dni niosły ze sobą coraz więcej przygnębiających wieści, a kolejne tragedie, przy których rewolucje rodzinne wypadały dość blado, miały dopiero nastąpić.
Prorok codzienny wypchany po brzegi był nekrologami i informacjami o Mrocznych Znakach nad kolejnymi domami mugolaków. Natłok tego typu wiadomości sprawiał wrażenie, że śmierciożercy urządzili sobie najwidoczniej igrzyska, a wygrać miał ten, który zamorduje więcej osób mugolskiego pochodzenia. Ministerstwo wciąż pozostawało bezradne, a może nawet zupełnie bierne.
Tonks co prawda była przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy, bo obserwowała poczynania Scrimgeoura, a raczej ich brak przez cały miniony rok, tymczasem Remus, który przebywał wtedy w lesie, nie mógł przestać pomstować na całej tej biurokracji. Każdego ranka sięgał po gazetę i przeklinał wszystko i wszystkich. Tonks wiedziała jednak, że wkrótce pogodzi się z faktem, że zmiana władzy wcale nie oznacza zmiany działania, a Zakon Feniksa nadal pozostaje sam na linii frontu. Ona z kolei nie czytała już żadnych artykułów, nie miała sił na to, żeby czytać to, co redaktorzy kryli między wierszami. Przedłużała swój urlop, wykorzystując wszystkie dni wolne, których nie wykorzystała podczas pobytu w Hogsmeade i było jej z tym niezwykle dobrze. Zastanawiała się niekiedy czy jeszcze wróci do Biura Aurorów, usiądzie przy swoim biurku i spojrzy znudzonym wzrokiem znad raportów na Tomsona… Praca aurora była jej marzeniem, które udało się spełnić. Pytanie tylko czy takie marzenia muszą trwać? I czy w ogóle nadal o tym marzyła? Czasami podczas przeglądania nekrologów pojawiała się w jej głowie myśl, że nie może zrezygnować, bo gdy wojna się skończy, ludzie będą potrzebni, żeby ogarnąć całe to pogorzelisko. Dlatego mówiła sobie wciąż, że będzie walczyć i wytrzyma, a gdy wszystko wróci do normy to wtedy zrezygnuje… Lupinowie starali się cieszyć swoim małżeństwem, jak tylko mogli. Jedynie bliskość ratowała ich niekiedy przed stanami załamania i przytłaczającym uczuciem bezradności. Tylko w ramionach Remusa Tonks była spokojna, a że spokoju potrzebowała teraz jak najwięcej, to rzadko kiedy wypuszczała męża z objęć. Co do tego, jak wyglądała sytuacja między Tonksami, a Lupinami to cóż… Remus i Dora długo rozmawiali po pamiętnej kolacji o tym, co się wydarzyło. Jej mąż nie miał żalu, czuł się nawet pewniej po to swojej krótkiej pogawędce z jej matką. Ich stosunki rodzinne może wciąż nie należały do poprawnych, ale nie były negatywne. Wszyscy potrzebowali czasu… Jednak ten był wypełniony sprawami wojny i Zakonu.Niespełna cztery dni po kolacji wydarzyło się coś, na co chyba wszyscy czekali… Z niecierpliwością, lękiem, potrzebą, ale każdy czekał na pierwsze prawdziwe spotkanie Zakonu od śmierci Dumbledore’a. Zebrali się w miejscu, które miało służyć im od teraz za nową Kwaterę Główną - w domu Dedalusa, pustym i dziwnie przerażającym odkąd jego właściciel zmienił lokum. Dora nie mogła się nadziwić temu, jak przejmujący jest widok pustych ścian, na których przecież do niedawna można było dostrzec dziesiątki kolekcjonerskich zegarów Diggle’a. Teraz pozostawała jedynie wypłowiała, wzorzysta tapeta. Dedalus chyba również nie przywykł do tego widoku, bo z momentem gdy przekroczył próg dawnego domu, stał się posępnie milczący. Miejsca było wiele, każdy znalazł swój kąt. Część z nich siedziała na krzesłach, inni usadowili się na podłodze lub najzwyczajniej w świecie stali, podpierając ścianę. Było ich o wiele więcej niż w momencie, gdy Zakon został reaktywowany. Tonks ogarnęła ich wszystkich wzrokiem, gdy weszła do salonu, trzymając męża za rękę i zrobiło jej się jakoś lżej na sercu. Może to była nadzieja na zwycięstwo, a może tęsknota za czasami Grimmauld Place… Jednak widok tych ludzi sprawiał, że było jej po prostu lepiej. Poczuła, że Remus mocniej ściska jej dłoń, zerknęła na niego z uśmiechem, a on przyglądał jej się uważnie. To długie spojrzenie było jak rozmowa, a takie właśnie zdarzały im się od ślubu coraz częściej. Byli ze sobą na tyle blisko, przeżyli wspólnie tak wiele, że niekiedy nie potrzebowali już słów. I w tym wypadku Dora zdawała sobie doskonale sprawę, że chciał ją podnieść na duchu, zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że uda im się nawet jeżeli będzie ciężko. Wiedziała o tym, ale dobrze było widzieć tę troskę w jego oczach. Tę intymną i ważną chwilę przerwał nagle czyjś śmiech, a Tonks poczuła, jak dłoń Remusa wyślizguje się z jej ręki, gdy ona sama zostaje nagle uniesiona do góry. Pisnęła radośnie, gdy przed oczami zamajaczyła jej ruda grzywa i objęła intruza mocno. Bill okręcił się razem z nią kilka razy wokół własnej osi, zanim odstawił ją tuż obok męża.
— Moje gratulację! — zawołał, cmokając Dorę w oba policzki, a potem podał Remusowi rękę, którą ten natychmiast uścisnął. — Nawet nie wiecie, jak się cieszę!
— Oui, my oboje są bardzo szczęśliwi — powiedziała Fleur, zaczesując pasmo srebrzystych włosów i obejmując narzeczonego. Obdarzyła Lupinów jednym ze swoich zniewalających uśmiechów. — Miłość jest piękna, prawda?
— Chociaż mogliście ustawić się w kolejce i trochę poczekać, a nie, że my od roku wszystko planujemy, a tu nagle bum i kradniecie całą uwagę… — żąchnął się Bill, ale nie potrafił długo utrzymać obrażonej miny, bo zaraz od razu jego twarz rozpromieniła uśmiech. Nimfadora nie mogła przestać mu się przyglądać. Widziała go po raz pierwszy od pogrzebu Dumbledore, na którym nie wyglądał jeszcze najlepiej, chociaż trzymał się dzielnie. Teraz, gdy wszystkie rany się zagoiły, nadal jego widok rozdzierał jej serce. Chciała by ta sprzeczność, którą w tej chwili odczuwała, zniknęła, żeby patrząc na niego, nie miała przed oczami tamtej sceny w Hogwarcie, gdy leżał w kałuży własnej krwi, nie przypominając samego siebie. Pragnęła się tylko cieszyć z obecności swojego przyjaciela… Jednak blizny były bardzo widoczne i z tego, co się dowiedziała od Molly, zostaną już na zawsze… Tak samo jak te, które miał ona i Remus. Przebiegła wzrokiem po najgłębszej z nich, która zaczynała się u nasady nosa Weasleya, a dalej przebiegała przez policzek, żuchwę i dalej po szyi, niebezpiecznie blisko tętnicy, żeby zniknąć pod koszulą mężczyzny. Jak niewiele brakowało, żeby go stracili… Przywołała na twarz zawadiacki uśmiech, całkiem sprzeczny z jej myślami.
— Przecież to niemożliwe, Molly stanie na rzęsach, żeby ślub jej pierworodnego syneczka był wydarzeniem na miarę stulecia… — powiedziała rozbawiona, puszczając oko w stronę Fleur, która westchnęła jedynie, ku jeszcze większemu rozbawieniu narzeczonego.
— Ostatnio powiedziałem, że dla mnie mogłaby ugotować wszystko nieco bardziej krwiście — powiedział, posyłając porozumiewawczy uśmiech w stronę Remusa, który pokręcił głową nad wilkołaczym poczuciem humoru Weasleya. — Myślałem, że rozniesie całą Norę…
— I tu masz rację… — George pojawił się nagle po lewej stronie Tonks i natychmiast objął ją ramieniem.
— Teraz lepiej trzymać się jak najdalej od Nory… — dodał Fred, stając po prawej stronie Tonks i robiąc dokładnie to samo co bliźniak. Rozejrzał się dookoła i szepnął konspiracyjnie: — Mama zupełnie zbzikowała…
— Waszej mamie po prostu zależy, chłopcy — powiedziała, dając jednocześnie obu po sójce w bok. Bliźniacy niewiele sobie z tego zrobili, bo uśmiechnęli się tylko z politowaniem i pokręcili głowami.
— Ależ absolutnie… — mruknął Fred.
— Zależy jej na tym, żeby nas wykończyć… — przyznał George z przerażeniem wypisanym na twarzy.
— Wiesz, ile zadań już nam wymyśliła na to wesele? — jęknął żałośnie jego bliźniak, opierając głowę na ramieniu Tonks.
— A propos wesel… — mruknął George z uśmiechem i ukłonił się z gracją w stronę Tonks. — Nasze gratulacje, pani Lupin!
— Kto by pomyślał, że nasz eliksir zdziała takie cuda… Auć! — jęknął Fred, gdy Bill zdzielił go otwartą dłonią w potylicę. Tonks parsknęła śmiechem, a Remus uciekł wzrokiem od rozmówców na wspomnienie testu, który bliźniacy wykonali niegdyś na Tonks. Jak bardzo się mylili, myśląc, że to tamten epizod połączył ze sobą Lupinów. Musieli przejść jeszcze długą drogę… — Wybacz, Remusie, ale sam musisz przyznać, że się przydał…
— My nie potrzebujemy żadnych eliksirów… — stwierdziła z kokieteryjnym uśmiechem Tonks, przytulając się do torsu Remusa. On rzucił jej jedynie spojrzenie, które mówiło, że wolałby nie poruszać takich tematów publicznie, chociaż sama sytuacja całkowicie go bawiła. Fred zagwizdał z uznaniem.
— No, no… panie profesorze!
— O takich czarach nie wspominał, profesor, na lekcjach… — dodał George, kiedy Fleur odciągała już na bok Billa, żeby nie padł trupem ze śmiechu.
— Za to mówiłem o kilku bardzo ciekawych i niezwykle bolesnych klątwach — zauważył, rzucając bliźniakom groźne spojrzenie. Oni jak na zawołanie unieśli ręce w poddańczym geście i zniknęli w tłumie pozostałych członków Zakonu. Remus westchnął przeciągle, kręcąc głową.
— Chyba nie przeszkadzają tobie takie żarty? — spytała Dora, stając na palcach i opierając brodę na jego ramieniu. Remus rozejrzał się dookoła i przekręcił nieznacznie głowę w jej stronę, żeby szybko cmoknąć ją w czubek nosa.
— Bardziej przeszkadza mi to, że wszyscy o nas mówią…
— Niech mówią. — Wzruszyła ramionami i skradła mu krótki pocałunek, nie zważając naprawdę na to czy ktoś ich obserwuje i co myśli na temat ich małżeństwa.
— Już rozumiem, co czułaś, kiedy patrzyłaś na mnie i Frana… — jęknęła Sara, stając naprzeciwko nowożeńców z rękami skrzyżowanymi na piersi. Tonks spojrzała na nią z ukosa i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, jeszcze raz pocałowała Remusa.
— Masz za swoje, Lucky.
— Do twarzy ci z żoną, Remusie — stwierdziła Lucky, pokazując wcześniej język przyjaciółce.
— Podejrzewam, że jedynie Dora ratuje mój wizerunek… — powiedział Lupin, obserwując droczące się przyjaciółki. Lucky zmierzyła go spojrzeniem od góry do dołu i uśmiechnęła się z satysfakcją.
— Wiedziałam, że tak naprawdę masz poczucie humoru…
— Owszem oraz tak między nami wolałbym, żebyś nie wsadzała mi różdżki w zadek — mruknął, nachylając się nieco w jej stronę. Sara spojrzała gniewnie na Dorę, mając jej najwidoczniej za złe, że ta zdradziła Remusowy jej niecny plan zemsty.
— Widzisz, nie zaprosiłeś mnie na swój ślub, więc nadal jesteś na celowniku… — odpowiedziała szeptem, również zbliżając się do Lupina i puściła do niego oko. — Tonks powiedz mi, co się dzieje z Laurą? Nigdy nie uważałam jej za w pełni normalną, ale ostatnio…
— Remus też zauważył, że zachowywała się dziwnie na kolacji… — mruknęła Nimfadora, szukając wzrokiem swojej kuzynki. Spostrzegła ją przy wejściu do kuchni, stała zgarbiona, obejmując się ramionami i nie zwracając zupełnie uwagi na to, co właśnie mówił do niej Sturgis Podmore. Jej ciemne loki opadały jej niedbale na twarz, która była bledsza niż kiedykolwiek. Wydawała się być zupełnie nieobecna, jakby myślami była zupełnie gdzieś indziej.
— Na tej kolacji każdy nic nie było normalne… — stwierdziła Sara, uśmiechając się szeroko i wywracając oczami na wspomnienie weselnego spotkania. Spoważniała jednak i również spojrzała w stronę jedynej już teraz panny Tonks. — Nie żebym szczególnie się o nią martwiła, ale wiem, że wy jesteście teraz dość blisko i… Wystraszona Laura mnie przeraża…
— Muszę z nią porozmawiać… — postanowiła Dora. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do domu wszedł Moody, trzymając mocno nikogo innego jak Mundungusa Fletchera za podarte szaty. Gdy tylko Tonks go zobaczyła, krew w niej się zagotowała. Przypomniała sobie, jak ten złodziej sprzedawał w Hogsmeade rzeczy wyniesione z Grimmauld Place.
— Spokojnie — szepnął jej nad uchem Remus, chwytając mocno jej dłoń. Wzięła trzy głębsze oddechy i odpuściła. Z zaciśniętymi zębami patrzyła, jak Szalonooki popycha tego obdartusa tak mocno, że ten omal się nie przewrócił.
— Jeśli spróbujesz zwiać, nogi z dupy ci powyrywam — warknął Alastor, a potem rozejrzał się dookoła. Był nabuzowany, aż w nim się gotowało, a kiedy Szalonooki Moody zachowywał się w ten sposób, wiadomym było, że spotkanie nie przebiegnie spokojnie. — Siadajcie, gdzie możecie i zaczynamy… — polecił natychmiast, a zebrani bez słowa sprzeciwu podporządkowali się. Tonks pociągnęła Remusa za rękę w stronę parapetu, na który wskoczyła, a on stanął obok tak, że mogła oprzeć głowę na jego ramieniu. Chwilowy rozgardiasz szybko się uciszył, a Moody zrobił jeszcze kilka kroków, stukając głośno swoją drewnianą protezą w podłogę. — Dość zabawy i tak zmarnowaliśmy wystarczająco dużo czasu… Są rzeczy, które nie mogą czekać — przemówił, przebiegając wzrokiem po wszystkich twarzach. — Kingsley, weź ze sobą Lupina i Tomsona i zaraz po zebraniu jedźcie na Downing Street, premier i cały mugolski rząd ma zostać zaopatrzony w najlepsze zaklęcia chroniące, w obrębie dwóch kilometrów nałóżcie tarcze antyteleportacyjną. Mamy za mało ludzi, żeby ich niańczyć, ale nie możemy pozwolić, żeby wśród mugoli wybuchła panika. Śmierć zwykłych ludzi łatwo zatuszować, z tęgimi głowami na twardych stołkach jest już trudniej… Nie patrz tak na mnie, Molly — powiedział beznamiętnie, gdy Molly rozdziawiła usta i spojrzała na niego zszokowana. Może i to, co powiedział było nieprzyzwoite, ale Tonks musiała mu przyznać rację. Gdyby nagle w niewyjaśnionych okolicznościach zaczęły ginąć ważne osobistości, zapanowałby chaos. A przecież w chaosie najłatwiej działać śmierciożercom. — Każdy z was, jak tu siedzi z dniem dzisiejszym zabezpiecza swój dom, zalecam zaklęcie Fidelliusa i rozsądne dobranie Strażnika Tajemnicy. Jak najmniej osób ma mieć dostęp do waszego miejsca pobytu, najbliżsi i najbardziej zaufanie… Lepiej nie ryzykować. To jest też dobry czas, żeby zadbać o ludzi z zewnątrz… Jeżeli macie kogoś, o kogo się troszczycie, zabezpieczcie go teraz, być może nie będzie wam dane spotkać się z nimi do końca wojny. Jutro skoro świt chcę widzieć w Norze tyle osób ile się da, musimy ją odpowiednio przygotować i zabezpieczyć…
— W sensie? — zapytał Charles, a Tonks spojrzała po wszystkich rudych głowach. Dopiero teraz zauważyła, że wśród zebranych jest również Ron i Hermiona, którzy usiedli w kącie, nie rzucając się nikomu w oczy. Jednak wszyscy Weasleyowie wyglądali tak, jakby wszystko było z nimi już ustalone.
— To tam przeniesiemy Pottera…
— Nie sądzisz, że Potter powinien pojawić się tutaj, w Kwaterze Głównej? — zdziwił się Sturgis.
— Dopóki mamy tutaj nadprogramowego lokatora, to nie… — stwierdził Moody, a jego magiczne oko zawirowało i spojrzało na podłogę. — Młody ma zbyt gorącą krew i tendencję do samowolki, nie pozwolę mu przebywać w jednym budynku ze śmierciożercą. Poza tym nie mam siły sprzeczać się z Molly… Lepiej od razu przygotować Norę.
— Harry nie może być teraz z dala od przyjaciół — powiedziała natychmiast Molly, nie kryjąc satysfakcji z tego, że w końcu udało jej się wygrać jakąś sprzeczkę z Szalonookim. — Tak będzie najlepiej.
— W jaki sposób go przetransportujemy? Harry jest nieletni, ciągle ma na sobie namiar — zauważyła Hestia, która siedziała na ziemi.
— To prawda, Potter ma namiar, a magiczna ochrona będzie działać tak długo dopóki będzie przebywał w domu swojej ciotki. Wszyscy to wiedzą… My, Ministerstwo, śmierciożercy… — mówił Szalonooki, a jego magiczne oko skakało między poszczególnymi osobami, jakby robił wyliczankę. — Jeśli Potter użyje magii przed siedemnastymi urodzinami, Ministerstwo może chcieć go aresztować, ale śmierciożercy nie będą czekać na pretekst. Zarówno jednych, jak i drugich trzeba zmylić.
— Jak? — spytał Tomson.
— Wspominałeś ostatnio, że Dawlish zachowuje się dziwniej niż zwykle.
— O ile to możliwe… — zgodził się Carl. — Węszy wszędzie jeszcze bardziej…
— Scrimgeour chce sprawiać pozory, że Ministerstwo sprzyja Harry’emu. Odzywał się do mnie kilkakrotnie w sprawie wysłania obstawy aurorów dla Pottera. Myślę jednak, że Dawlish ma kontakty z Yaxley’em… — zauważył Moody, mrucząc coś jeszcze pod nosem.
— Nigdy gnoja nie lubiłam… — warknęła Tonks ze swojego miejsca. — Nie zdziwiłabym się gdyby był śmierciożercą.
— Raczej nie jest, co nie zmienia faktu, że z pewnością nam nie sprzyja i warto by wykorzystać go, żeby zagrać na nosie Ministerstwu i zmylić Voldemorta — powiedział Szalonooki, kiwając głową. — Tomson, podejdź go chytrze i rzuć na niego zaklęcie Confundusa, a potem… — jego spojrzenie skierowało się w stronę Mundungusa, który skulił się w kącie. — Potem powiedz mu, że przeniesiemy Pottera, że ja go przeniosę trzydziestego lipca, w noc przed jego urodzinami…
— Co oczywiście nie będzie prawda… — stwierdził Charles, spoglądając na Szalonookiego, który skinął jedynie głową.
— Więc kiedy przeniesiemy go tak naprawdą? — spytał Remus, poruszając się niespokojnie.
— Trzy dni wcześniej… — powiedział Moody. — Plan jest taki… Arturze, słuchaj uważnie, bo razem z Kingsley’em przekażecie go tym mugolom, z którymi mieszczka Potter. Muszą się przygotować…
— Do czego? — dopytywała Lucky.
— Są w śmiertelnym niebezpieczeństwie, muszą zniknąć ze swojego domu. Obrałem już odpowiednią kryjówkę. Dedalusie, Hestio, waszym zadaniem będzie przetransportowanie ich z dala od domu i teleportowanie się razem z nimi w miejsce, które wam podam — polecił, a Hestia spojrzała na Diggle’a i kiwnęła głową. — Wasza teleportacja musi się zgrać z drugą częścią planu, czyli przeniesieniem Pottera. Wyruszycie wcześniej.
— A potem ty ruszysz po Pottera? Z obstawą oczywiście, tak? — spytał Kingsley, robiąc kilka kroków z zamyśloną miną.
— Pojawię się sam. A przynajmniej tak powiecie Potterowi i Dursley’om. Kto wie, ilu szpiegów krąży pod ich domem — powiedział ostrożnie. — Podejrzewam, że nie tylko Dawlish jest dość blisko śmierciożerców. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, Pius Thicknesse przegłosował dziś w Wizengamocie, że podłączenie kominka Dursley’ów do sieci Fiuu, teleportacja w tamtej okolicy albo użycie świstokilika jest równoznaczne ze złamaniem prawa.
— Przecież to całkowicie bez sensu — powiedział George, a Fred pokiwał głową. — Gdyby coś się działo, to Harry nie miałby jak zwiać!
— Powiedziałem już, że Scrimgeour chce być sojusznikiem Pottera, działania Thichnesse’a wpisują się w jego politykę. Skoro nikt nie może wyjść, to również nikt nie może wejść… To ma być ochrona przed Voldemortem, a tak naprawdę sposób, żebyśmy nie wyciągnęli go w bezpieczne miejsce. Dlatego Hestia i Dedalus nie będą mogli teleportować się z mugolami od razu, a my musimy wybrać termin najmniej przewidywalny… Jednak wszyscy dookoła muszą myśleć, że plan jest zupełnie inny, łącznie z Potterem.
— Harry nie będzie zadowolony, że go nie informujemy… — zauważył Ron, a Hermiona wtrąciła się od razu:
— Nie możemy tego zrobić, Harry musi znać plan, jest przecież jego najważniejszą częścią.
— Osobiście wszystko mu wyjaśnię — skwitował Moody, ucinając dyskusję.
— Dobrze, ale wróćmy do tego, w jaki sposób przetransportujemy Harry’ego — zwrócił uwagę Remus, przywracając rozmowę na właściwe tory. — Skoro nie sieć Fiuu, nie świstoklik i nie teleportacja to…
— Zrobimy to w starym, dobrym stylu, który już raz się sprawdził… — stwierdził Moody i spojrzał znacząco na Tonks. Dora pomyślała chwilę i wykrzyknęła:
— Miotły!
— Dokładnie — przyznał Szalonooki, a Tonks uśmiechnęła się szeroko.
— Naprawdę myślisz, że uda nam się powtórzyć to samo, co trzy lata temu? — zdziwił się King. — Wtedy Voldemort się ukrywał, a teraz…
— Jeżeli skończycie mi przerywać, to wszystko wyjaśnię — warknął Moody, tupiąc nogą. Nikt nie odezwał się ponownie. Szalonooki wziął dwa oddechy i powiedział. — Kontakty ze śmierciożercami mogą być bardzo inspirujące… Mówię z własnego doświadczenia. Tej nocy z Privet Drive nie zniknie jeden Potter, a siedmiu…
— Eliksir Wielosokowy — wyrwało się z ust Hermiony. Moody zgromił ją spojrzeniem, ale ta nic sobie z tego nie zrobiła. — Harry w życiu się na to nie zgodzi…
— Nie ma wyjścia — stwierdził Moody, kręcąc głową. — To jest wojna, a ryzyko jest w nią wpisane. Wiedzieliście o tym wszyscy, gdy dołączyliście do Zakonu. Gotowość do poświęceń jest konieczna… Potter odgrywa kluczową rolę w tej wojnie od dnia swoich narodzin. Musimy mu ułatwić sprawę i jeżeli mam zginąć, robiąc właśnie to, dobrze… Nikogo nie zmuszę, wiem, ale będę was potrzebował, żeby to się udało — mówił łagodnie, zwracając uwagę wszystkich na siebie. Dora przyglądała mu się z uwagą i troską, modląc się o to, żeby ten stary gbur faktycznie był zawsze stale czujny… Potem odchrząknął znacząco i kontynuował swoim zwyczajnym, surowym tonem :— Siedmiu Potterów, pięć fałszywek i jeden prawdziwy, do tego po jednej osobie do obstawy każdego z nich. Podejrzewam, że będą ścigać mnie, prawdziwy Harry poleci z Hagridem, którego dziś nie ma, na jego motorze. Potrzebuję więc jeszcze jedenastu ochotników, chociaż nie… Dziesięciu, zapomniałem, że Mundungus zdecydował dzisiaj, że przestanie być oślizgłą glistą bez kręgosłupa moralnego — skwitował, rzucając obrzydzone spojrzenie w stronę Fletchera, który wzruszył jedynie ramionami. Tonks spojrzała na Remusa, który od samego początku rozmowy o Harrym był niezwykle skupiony. Wiedziała, że ten chłopak wiele dla niego znaczył, że czuł się również za niego odpowiedzialny. W końcu był ostatnim przyjacielem jego rodziców… Nie licząc Syriusza w śpiączce. Dora wiedziała, że to jej mąż zgłosi się jako pierwszy i nie musiała na to długo czekać, bo kiedy tylko Moody skończył mówić, sam się odezwał:
— Ja polecę.
— My polecimy — poprawiła go natychmiast, zeskakując z parapetu i łapiąc męża za rękę. Remus spojrzał na nią z uśmiechem, chociaż troska w jego oczach była wręcz dobijająca. Najwidoczniej do końca swoich dni oboje będą umierać ze strachu o ukochanego, ale musieli działać. Tonks nie mogła pozwolić, żeby poleciał sam.
— My również polecimy, prawda, Ron? — powiedziała hardo Hermiona, a Ron przytaknął.
— Nie mógłbym przegapić kolejnej tyrady o tym, że nie możemy za niego ryzykować…
— Dzieci… — odezwała się Molly, najwidoczniej chcąc nie dopuścić do tego, żeby jej syn brał w tym udział. Nie udało się, bo przerwał jej George:
— Nie jesteśmy już dziećmi, mamo…
— Jesteśmy w Zakonie, lecimy — skwitował Fred, a po chwili spojrzał na bliźniaka i powiedział: — Nie wiem, jak ty George, ale ja zawsze chciałem sprawdzić, jak to jest wyglądać dokładnie tak samo jak druga osoba.
— Całe życie marzyłem o tym samym — odpowiedział mu brat, a po salonie rozniosło się kilka szybko stłumionych śmiechów.
— Skoro moje dzieci biorą w tym udział, to ja również lecę — powiedział Artur, łapiąc za dłoń Molly, żeby ją uspokoić. — Weasleyowie są najlepsi, gdy działają razem.
— Przetransportujemy Harry’ego bezpiecznie do naszego domu — dodał Bill znad ramienia ojca, a Fleur skwitowała to jedynie krótkim ,,Oui”.
— Na mnie również możecie liczyć — odezwał się tubalnym głosem Kingsley.
— Czyli mamy komplet — stwierdził z satysfakcją Moody i posłał każdemu z ochotników krótkie spojrzenie. — Ron, Hermiona, bliźniacy, Fleur i Mundungus, zażyjecie eliksir, waszym zadaniem będzie nie spaść z mioteł i nie dać się trafić, kiedy my będziemy was ochraniać.
— To znaczy, że każdy z nas będzie lecieć z jedną osobą tak? — dopytywał Fred, a gdy Moody skinął głową, rudzielec wykrzyknął: — Zaklepuję Tonks!
— To ja chciałem zaklepać Tonks! — zawołał oburzony George, na co Remus odchrząknął głośno i spojrzał spod zmarszczonych brwi na bliźniaków.
— Przykro mi chłopcy, ale Tonks już jest zaklepana…
— O tym kto z kim poleci zadecyduję ja — przerwał im Szalonooki, kiedy rozbawiona Tonks spojrzała ze zdziwieniem na swojego męża, który nie zmieniając groźnego, choć na pierwszy rzut oka wiadome było, że udawanego, wyrazu twarzy, objął ją ramieniem. Remus potrafił ją ciągle zaskoczyć.
— No dobrze, ale chyba nie polecicie z Little Whinging do Nory… To za daleko, nie pozostaniecie niezauważeni — zwróciła uwagę Hestia, spoglądając na Moody’ego, który mruknął na zgodę.
— Nie polecimy wszyscy do Nory, w ogóle nikt nie poleci do Nory — zauważył Szalonooki, powodując zdziwienie wśród wszystkich. — Plan jest nieco bardziej skomplikowany. Każda para uda się do miejsca, gdzie będzie czekać na nich świstoklik, który zabierze ich wprost do Weasleyów. Potrzebujemy z tuzina lokacji, które zaopatrzymy w szczególną ochronę magiczną. Muszą wyglądać na takie, w których faktycznie bylibyśmy w stanie ukryć Pottera.
— Dlaczego?
— Do końca śmierciożercy nie mogą podejrzewać, który Potter jest prawdziwy, nie możemy się niczym zdradzić… Cóż, to będzie pierwsze miejsce, mój dom drugie… — Debatowali długo o tym, które domy oraz inne nieruchomości będą się nadawały na potencjalne miejsce ukrycia Harry’ego. Ostatecznie wybrali jedenaście miejsc, wśród których znalazł się dom Salonookiego, dom Kingsleya, działka Sturgisa, dom Elfiasa Doge’a, Fran zaoferował dwa mieszkania, w których zatrzymali się jego włoscy przyjaciele, Wesleyowie zobowiązali się namówić swoją ciotkę Muriel na udostępnienie swojego domu i letniej chatki w Kornwalii. Remus i Tonks również zaoferowali swój dom. Brakowało jednak ciągle jednego miejsca, a Moody ciągle nie był usatysfakcjonowany, spoglądając na listę. — Brakuje miejsca, które będzie na tyle blisko, żeby szybko Potter dotarł i akcja zakończyła się bez komplikacji…
— Najbliżej z Little Whinging będzie dom moich rodziców… — zauważyła Tonks, spoglądając na Remusa, który skinął głową, zgadzając się z nią.
— Myślisz, że się zgodzą?
— Porozmawiam z nimi. Wiedzą, o co walczymy… — mruknęła. I tak planowała tam zajrzeć zaraz po zebraniu, kiedy Remus, King i Carl będą wzmacniać zabezpieczenia Downing Street. Musiała zadbać o bezpieczeństwo rodziców.
— To byłoby najlepsze wyjście… — zauważył Moody.
Kolejne ustalenia zabierały coraz więcej czasu. Wspólnie zdecydowali o odłączeniu wszystkich kominków od sieci Fiuu, porzuceniu sowiej poczty i posługiwaniu się jedynie za pomocą patronusów, które były niewykrywalne. Ci, którzy znali się na eliksirach wystarczająco dobrze, mieli za zadanie tworzyć zapas tych, które mogły im się przydać, a głównie chodziło o te lecznicze i dyptam, tak by każdy mógł mieć chociażby niewielki zapas przy sobie. Podzielili się również na grupy, które miały zająć zbudowaniem barier ochronnych we wszystkich wcześniej wybranych lokacjach. Z każdą minutą poczucie, że sytuacja jest coraz bardziej poważna, potęgowało się.
— Co zrobimy ze śmierciożercą w piwnicy? — spytał Dedalus, rzucając spojrzenie w stronę zejścia do piwnicy.
— Zabiorę go stąd, ale nie wszystko na raz… Najpierw zajmiemy się Potterem — zapewnił go Moody, nikt nie zauważył, że te słowa podziałały niczym grom na dwie osoby. Laura i Altheda też nie zwróciły na siebie uwagi, zajmując się swoimi myślami. — Nie marnujmy więcej czasu…
— Spotkamy się w domu — powiedział jej Remus, całując ją w czoło, kiedy wszyscy rozchodzili się powoli do swoich zadań. Tonks uśmiechnęła się blado, rozumiejąc, że jednak lepiej będzie jeśli pojawi się u rodziców samo. W końcu jej tata potrzebował jeszcze trochę czasu.
— Nie martw się Tonks, zajmiemy się twoim mężem — zapewnił ją Carl, puszczając do niej oko.
— Odpowiednio się nim zajmiemy… — stwierdził Kingsley poważnym tonem. — Po zabezpieczeniu Downing Street pomożecie mi odbezpieczyć mój barek.
— Nie rozpijaj mi męża, King! — rzuciła z urazą w głosie, ale odpowiedział jej jedynie tubalny śmiech aurora.
Spoglądała, jak Remus znika za drzwiami. Rozejrzała się jeszcze, mając nadzieję, że złapie Laure i uda jej się z nią porozmawiać. Jednak zamiast niej w oczy rzuciła jej się burza blond loków. Do tej pory nie zauważyła Lucille. Dziewczyna nie odezwała się nawet słowem, schowała się najwidoczniej gdzieś wśród nieznanych twarzy Włochów. Dora nie widziała jej od dnia, w którym miała miejsce bitwa… Dziewczyna zmieniła się, była cicha, przygaszona, wręcz nie do poznania, bez promiennego uśmiechu i tryskającej z niej energii. Tonks miała nawet wrażenie, że Smith unikała jej spojrzenia.
— Lucy, wszystko w porządku? — spytała, doskakując do byłej podwładnej i łapiąc ją za rękę. Lucy drgnęła niespokojnie, a potem spojrzała na Tonks, jakby była zupełnie obca.
— Słyszałam wieści… — mruknęła, zatrzymując spojrzenie na obrączce zdobiącej dłoń Nimfadory. — To jest ten facet, który zdegradował Pana Idealnego?
— Tak, Remus… — szepnęła, spoglądając w stronę drzwi. Nie uśmiechnęła się, czując w głosie Lucille gniewną nutę. Z resztą nie mogła pozbyć się wrażenia, że ta ma jej coś za złe. — Powiedz, co się dzieje?
— W Ministerstwie? Dużo, Prorok nie pisze o wszystkim i tak sieje już wystarczająco dużo paniki… — mruknęła nieprzyjemnie, próbując wyminąć Tonks, ale ta zagrodziła jej drogę.
— Lucy… — powiedziała ostrym tonem, chcąc ją przywołać do porządku. Smith uniosła ku niej swoje spojrzenie pełne żalu.
— Eliza nie żyje…
— Jak to się stało? — szepnęła, puszczając dziewczynę. Elizabeth była w jej oddziale, nie połączyły ich żadne bliższe relacje, ale zawsze pracowało im się dobrze. Mimo że wojna trwała już tak długo, myśl, że ktoś znajomy mógł zginąć, ciągle budziła w niej poczucie niesprawiedliwości.
— Wilkołaki… — warknęła z pogardą Smith i odwróciła się, żeby bez zbędnych słów opuścić kwaterę. Tonks stała jak wryta, nie potrafiąc pojąć, co właśnie się stało. Żal po śmierci podwładnej, niezrozumiałe zachowanie Lucy i przemożne wrażenie, że obwinia ją o to wszystko, wypełniały całą jej głowę. Nie wiedziała, jak długo zajęło jej dojście do wniosku, że Smith chciała wyładować na niej cały żal z powodu Remusa… Jego likantropia nie była tajemnicą w Zakonie. Czy Lucy upatrzyła sobie w nim winnego śmierci Elizy, a w niej zdrajczynię? Drgnęła niespokojnie, gotowa ruszyć biegiem za Lucille i wyjaśnić wszystko, ale wtedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
— Poczekaj, Tonks… — powiedział Moody, a ona odwróciła się twarzą do niego. Zostali sami w salonie, a spojrzenie Szalonookiego mówiło jej, że specjalnie na to czekał.
— To chyba nieodpowiedni moment, Moody, muszę porozmawiać z Lucy…
— Ona nie będzie chciała z tobą teraz rozmawiać — stwierdził szorstko.
— Chodzi o Remusa? — spytała, a jego milczenie tylko potwierdziło jej domysły. Pokręciła głową, nie chcąc tego do siebie dopuścić. — Przecież on nie ma z tym nic wspólnego.
— Jest wilkołakiem — przypomniał jej.
— To bez znaczenia! — krzyknęła, czując, że ogarnia ją bezradność.
— Dla ciebie — zauważył Moody i usiadł na jednym z niewielu krzeseł. Tonks opadła na drugie, chowając twarz w dłoniach. — Musisz się z tym liczyć, jako żona kogoś, kto przez większość społeczeństwa nie jest uważany za człowieka.
— Liczę się — zauważyła, spoglądając na niego spode łba. — Nie sądziłam jednak, że bliskie mi osoby będą… To Greyback, prawda?
— Od kiedy ruszył na Londyn coraz więcej wiosek jest pustoszonych i plądrowanych, nie tylko podczas pełni… Voldemort dał mu wolną rękę.
— Remus będzie chciał się na nim zemścić… — szepnęła, myślami wracając do bitwy, podczas której jej mąż i ten potwór pojedynkowali się tak zaciekle, że tylko cudem Remus uszedł z życiem.
— Remus będzie chciał pomścić tamtą kobietę — zauważył Moody. Tonks drgnęła, nie myślała o Meg Owen, nie rozmawiała o niej z Remusem… Sprawa była zakończona, a przynajmniej tak jej się wydawało.
— Nie popierasz naszego małżeństwa, prawda?
— Nie chcę… — zaczął, urywając nagle i mlasnął ustami, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. — Nie chcę, żebyś przez niego cierpiała…
— Nie uda ci się mnie ochronić przed całym złem tego świata, Moody — szepnęła, kładąc dłoń na jego sękatej ręce. Uśmiechnęła się do niego. — Wiem, że czasami będzie nie do zniesienia, wiem też, że Remus może niekiedy zrobić coś co mnie skrzywdzi, ale najważniejsze jest to, że mnie kocha i nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać. Jestem pewna, że uda nam się przezwyciężyć wszystkie problemy, nawet jeżeli to my nimi będziemy… Nie ma małżeństwa idealnego.
— A co jeśli znowu cię zostawi?
— Nie zostawi —zapewniła go, ściskając jego ramię. — Ja również go nie zostawię.
— Mimo wszystko, chciałbym cię prosić o rozmowę… Może pomożesz mi przenieść tego gnojka z piwnicy po przetransportowaniu Pottera? — zaproponował Szalonooki, a Tonks uśmiechnęła się chytrze.
— Nie obiecuję, że McCorry wyjdzie z tego w jednym kawałku…
***
Wieczór był wyjątkowo nieprzyjemny, w niczym nie przypominał tych poprzednich, cudownych i letnich, kiedy chociaż pogoda napawa ich radością. Tonks wyjrzała przez okno w kuchni, patrząc, jak korony drzew uginają się pod siłą wiatru. Przymknęła zmęczone oczy, dzisiejsza aura zdawała się wysysać z niej wszelką energię. Myślała o tym, co muszą jeszcze zrobić przed przeniesieniem Harry’ego. Ostatnie dni przeminęły im na umacnianiu wszelkich zabezpieczeń, nie tylko w ich domu, ale również we wszystkich innych. Zaraz po rozmowie z Szalonookim na zebraniu, przeniosła się do rodziców. Rozmawiali długo, zanim Tonksowie zgodzili się na zadanie, które przeznaczyła im córka. Chociaż nie byli w Zakonie, chcieli pomóc, z resztą nigdy nie odmówiliby schronienia komuś, kto tego potrzebował. Wspólnie, całą trójką, wyczarowali najsilniejsze bariery, jakie byli w stanie. Atmosfera między nimi była napięta, nie przez pamiętną kolację, to już nie było istotne, a jej ojciec wykazał się na tyle, że spytał czy Remus ma mu za złe tamto spotkanie. Napięcie wynikało z tego, że wojna wdarła się do ich domu na dobre i wszyscy mieli świadomość, że muszą z tym żyć. Nie mogli przecież uciec, jedynym rozwiązaniem było zostać i postępować tak, by mogli spojrzeć sobie w oczy po tym, gdy to wszystko się skończy. Do domu wróciła późnym wieczorem, zastała Remusa śpiącego na kanapie. Podejrzewała, że faktycznie odbezpieczyli barek Kingsleya. I dobrze, cieszyła się, że zarówno on, jak i ich przyjaciele chcieli świętować ich wspólne szczęście. Potrzebowała wiedzieć, że ich związek jest akceptowany, zwłaszcza po rozmowie z Lucille. Jej słowa ani zachowanie nie zmieniłyby uczuć Tonks, ale chciała wiedzieć, że świat jest mimo wszystko pełen ludzi dobrych, którzy nie oceniają i nie skreślają drugiej osoby za to, kim jest. Następnego dnia, wypominając wcześniej mężowi jego pijacki eksces, wyruszyli do Nory, żeby pomóc w nałożeniu osłon również i tam. Było to szczególnie konieczne, biorąc pod uwagę nie tylko pobyt Harry’ego, ale również wesele Billa i Fleur, które miało się odbyć równo za tydzień. Nie planując tego zupełnie, spędzili w domu Weasleyów cały dzień. Ginny nie miała zamiaru wypuścić Tonks, dopóki ta nie opowie jej wszystkiego, co dotyczyło ślubu, nie pomijając żadnego szczegółu. Tamten dzień mogli uznać za ostatni ze spokojnych. Kolejne naznaczone były nerwowym oczekiwaniem, coraz częstszym milczeniem oraz nieznośnym napięciem i usilnymi próbami jego rozładowania, które najczęściej kończyły się w sypialni. Żadne z nich nie powiedziało, że ma złe przeczucia.
Tego dnia nie rozmawiali zbyt dużo, kalendarz wręcz boleśnie pokazywał im, że do przenosin Harry’ego zostały dwa dni, a z każdym upływającym dniem, coraz trudniej było im przekonać się do tego, że plan jest dopięty na ostatni guzik i nie ma żadnej luki. Wręcz przeciwnie, dostrzegali coraz więcej ryzykownych aspektów tej misji. A najgorsze było to, że nie mieli żadnego wpływu na jedyny aspekt, który mógł zaważyć o powodzeniu tej misji. I każdy w Zakonie zadawał sobie to samo pytanie. Czy śmierciożercy dowiedzą się, że akurat tego dnia zabierają Harry’ego Pottera z Privet Drive?
Dora odwróciła nieprzytomne spojrzenie od okna i w milczeniu przeszła do salonu. Remus siedział na kanapie, a na stoliku przed sobą rozłożył niewielkie fiolki, które przyniosła niedawno Altheda. Tonks spojrzała na swojego męża. Wydawał się być nieco rozdrażniony, bardziej wrażliwy na każdy impuls, a przy okazji odrobinę nieobecny, a wszystko to przez pełnię, która miała nadejść za cztery dni. Pierwsza pełnia od początku ich małżeństwa. Podeszła do niego i usiadła za nim, przytulając się do jego pleców.
— O czym myślisz?
— Właściwie to chyba o niczym… — odpowiedział, kładąc dłoń na jej kolanie i gładząc je spokojnym ruchem. — Ostatnio chyba za dużo myślę.
— Jest tutaj Wywar Tojadowy? — spytała, zaglądając mu przez ramię na kilka fiolek, a Remus pokręcił głową.
— Nie, Altheda miała co innego do roboty, poza tym… — powiedział, ale nagle urwał marszcząc brwi.
— Poza tym co?
— Chyba nie chcę brać wywaru, jeżeli to nie jest konieczne — powiedział powoli, odwracając się twarzą do niej i obserwując jej reakcję. Nie mógł wyczytać jednak z niej niczego, oprócz pytającego spojrzenia. Dora z resztą sama nie wiedziała, jak zareagować. Od kiedy się poznali, Remus korzystał z Wywaru Tojadowego tak często, jak mógł. Snape jeszcze przed zdradą przyrządzał go dla niego na prośbę Dumbledore’a. Przeszedł ją dreszcz przerażenia na myśl o tym, ile razy ten zdrajca mógł otruć Remusa… Jednak do tej pory wywar wydawał się być dla niej czymś oczywistym i niezbędnym. — Czy to w porządku dla ciebie?
— Myślałam, że chcesz korzystać z wywaru skoro to możliwe… — powiedziała, gładząc jego policzek.
— Tak było, aż do mojego wyjazdu do lasu — wyjaśnił, a Dora mrugnęła kilka razy o wiele za szybko, by to uszło za coś normalnego. Mogła mówić wszystkim, że tak nie jest, ale temat pobytu Remusa w lesie ciągle ją przerażał. Zwłaszcza, że nie znała wielu szczegółów, które uznali za nieistotne w ich relacji. Remus westchnął i złapał dłoń żony, przytrzymując ją dłużej przy swojej twarzy. — Tam nie miałem żadnych eliksirów i wiele nauczyłem się o naturze wilkołaków. Przez ten cały czas, który tam spędziłem, zmieniłem się, sama to zauważyłaś. Przeszkadza to tobie?
— Oczywiście, że nie! — zawołała natychmiast, przybliżając się jeszcze bardziej do niego. Pamiętała doskonale tę dziwną dzikość, która towarzyszyła Remusowi od powrotu. I chociaż w tym momencie nie była ona aż tak dostrzegalna, to nadal widziała tę zmianę, która zaszła w nim. Był zdecydowanie pewniejszy siebie, wydawało jej się, że fizycznie odmłodniał kilka lat, był silniejszy, swobodniejszy w każdym ruchu, mniej zamknięty w sobie. — Wiem, że się zmieniłeś, że jesteś inny i zupełnie to akceptuję, bo widzę, że jest ci łatwiej. Kiedy się poznaliśmy, to na kilka dni przed pełnią byłeś zaledwie cieniem człowieka, a teraz… Cieszę się z tej zmiany i wiem, że ty sam najlepiej będziesz wiedział, co dla ciebie jest najlepsze. Wiem również, że nigdy mnie nie skrzywdzisz pod postacią wilkołaka, udowodniłeś to wtedy w tamtej wiosce pod lasem. Jeśli dla ciebie wywar jest zbędny, to dla mnie również.
— Zmiana nie nastąpiła tylko w mojej ludzkiej postaci, chociaż wszystkie moje zmysły są bardziej wyostrzone, działam raczej na zasadzie intuicji i impulsu, mój instynkt stał się czymś dominującym. Wiem, że muszę to niekiedy stopować i nie wolno mi zapomnieć o racjonalnym myśleniu. Ale jako wilk… — powiedział i uśmiechnął się delikatnie, jakby właśnie przypomniało mu się coś wspaniałego. Tonks poczuła wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony czuła radość z tego, że może obserwować takie emocje w nim, z drugiej zaś nie wiedziała, co je wywołuje i miała wrażenie, że nigdy nie przyjdzie jej zrozumieć. — Przemiany nie są już tak bolesne, a ja pamiętam większość tego, co się dzieje… Nie tracę nad sobą kontroli.
— To cudowne…
— I być może chwilowe — mruknął, marszcząc ponownie brwi, a na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka. — Ta zmiana to był długi proces, który był możliwy dzięki temu, że mieszkałem z dala od cywilizacji. Wilkołak powinien mieć stały kontakt z naturą, inaczej traci kontrolę nad swoją wilczą częścią. Jesteśmy istotami, które powinny żyć na wolności…
— Chodzi o przemiany w piwnicy? — spytała, na co on pokiwał głową.
— Boję się tam wrócić, a wiem, że to będzie konieczne… — wyjaśnił ze strapioną miną. — Ostatnią pełnie spędziłem w lesie nieopodal, bo myśl o powrocie do piwnicy była wręcz paraliżująca. To było skrajnie nieodpowiedzialne… Tym bardziej, że Greyback połączył swoje siły z Voldemortem i pozostałe wilkołaki są niebezpiecznie blisko. Spędzając pełnię w lesie, mógłbym ich sprowadzić tutaj. Najrozsądniej byłoby zamknąć się w piwnicy, ale nie wiem, jak zareaguje na to pod postacią wilka…
— Może moglibyśmy otoczyć część lasu zaklęciami? — zaproponowała Dora. Jeśli był sposób by Remus nie cierpiał, była w stanie zrobić wszystko. Od zawsze przerażała ją myśl, że podczas przemian Remus zamykał się niczym zwierzę w klatce. Jeśli odkrył korzyści z życia na wolności, to musieli zorganizować wszystko tak, żeby nie zatracił tego wszystkiego.
— Być może to by było jakieś wyjście, ale na pewno nie na tą pełnię… Tym razem zejdę do piwnicy, bez wywaru, żeby się nie otumaniać i zobaczymy, jaka będzie moja reakcja, a może być najróżniejsza… — postanowił, a po tym, jak spoglądał jej długo w oczy, ucałował delikatnie jej czoło. — Dlatego chciałbym, żebyś tą pełnię spędziła u rodziców.
— Nie chcę cię zostawiać! — zaprotestowała natychmiast, odsuwając się od niego. — Mówiłam ci już, że się nie boję!
— Wiem, Doro, ale to jest sytuacja wyjątkowa. Za dużo rzeczy będzie się dziać na raz, a świadomość, że ty będziesz w domu, może mnie tylko rozjuszyć… Tym razem to będzie tylko na próbę, zgoda? — spytał, a w Tonks aż się zagotowało. Nie było w niej zgody na rozłąkę. Przysięgali sobie, że będą razem w zdrowiu i w chorobie, na dobre i złe i żadna pełnia nie była w stanie ich rozdzielić. Dostrzegała jednak rację w jego słowach. Ona sama czuła się niepewna swoich reakcji od kilku dni, a wszystko to miało się jeszcze bardziej pogłębić. Przenosiny Harry’ego, pełnia, transport McCorry’ego, ślub Billa i kto wie, co jeszcze… Przyszłość szykowała im same wyzwania, a skoro Remus jako wilkołak kierował się instynktem, to naprawdę przy takim natężeniu emocji, mógł nie mieć w sobie wystarczająco dużo siły by się powstrzymać. I nie miała tu na myśli ataku na nią, a na siebie… Znała go przecież nie od dziś i wiedziała, że gdy targały nim zbyt silne emocje podczas pełni, ranił sam siebie.
— Ale przed następną pełnią zrobimy wszystko, żebyś nie musiał się zamykać, prawda? — spytała z trudem, zgadzając się tym samym na jego prośbę. Remus nie odpowiedział, przyciągnął ją do siebie i złożył na jej ustach namiętny pocałunek przepełniony ulgą.
— Dziękuję, następna pełnia będzie już inna, a teraz najważniejszy jest Harry…
— Martwisz się o niego — stwierdziła, przytulając twarz do jego piersi i rozkoszując się biciem jego serca. Remus pogładził jej włosy, które z każdym jego ruchem stawały się coraz dłuższe, dając mu możliwość bawienia się nimi.
— Zastanawiam się, co on planuje… Za kilka dni zniknie z niego namiar i już nic go nie będzie powstrzymywać… Nie wiem tylko przed czym — przyznał, nawijając kilka jej kosmyków na palce.
— Molly mówiła, że on, Hermiona, Ron i Ginny wracają do Hogwartu — zauważyła Dora, przypominając sobie rozmowę z Molly, chociaż skłamałaby, mówiąc, że nie zauważył min dzieciaków, które przysłuchiwały się ich rozmowie.
— Molly chce w to wierzyć, ale… — zaczął, chcąc zapewne podzielić się z nią swoimi przemyśleniami na temat tego, co Harry zrobi po ukończeniu pełnoletności, jednak przerwał w pół słowa, gdy usłyszeli donośne pukanie do drzwi. Natychmiast zerwali się na równe nogi, łapiąc za różdżki. Spojrzeli po sobie, wiedząc, że od kiedy nałożyli na dom zaklęcie Fideliusa, a Remus został ich Strażnikiem Tajemnic, to do ich domu dostęp miało stosunkowo niewiele osób. Jedynie rodzice, Laura, Moody, Sara i Molly z Arturem. Reszta miała komunikować się z nimi za pomocą patronusów i dopiero w razie potrzeby mieli przekazać im dostęp. Tonks uspokoiła ta myśl i chociaż ciągle zaciskała dłoń na różdżce, podeszła wolnym krokiem do drzwi.
— Kto tam?
— Kiedy leżałam w Mungu pokazałam ci nasze zdjęcie z dzieciństwa — usłyszała nerwowy głos zza drzwi i wiedząc doskonale, że tylko jedna osoba wiedziała o tym zdarzeniu, natychmiast otworzyła drzwi.
— Laura, wejdź — powiedziała ustępując miejsca kuzynce. Laura była zdenerwowana, jej wzrok niespokojnie przebiegł po całym otoczeniu, a blada skóra niezdrowo kontrastowała z ciemnymi włosami. Wyglądała gorzej niż podczas zebrania. jej zdenerwowanie natychmiast udzieliło się Tonks.
— Nie chcę przeszkadzać — szepnęła niepewnie, a jej głos zadrżał od nadmiaru emocji. Dora miała wrażenie, że jej kuzynka lada chwila się rozpłacze w progu jej domu. To było do niej całkowicie niepodobne. Sara miała rację, wystraszona Laura budziła przerażenie.
— Nawet sobie żartuj, nie przeszkadzasz, już od dawna chciałam z tobą porozmawiać — zapewniła ją Nimfadora, robiąc miejsce, by Laura mogła swobodnie przejść do środka. Ta jednak nie zrobiła nawet kroku, jedynie całe jej ciało drgnęło niespokojnie. Tonks zaczynała odczuwać wewnętrzną panikę. Tysiąc myśli pojawiło się w jej głowie, a każda kolejna była jeszcze gorsza od poprzedniej. — Co się stało?
— Właściwie chciałam cię tylko prosić, żebyś przekazała to moim rodzicom i… — mówiła, szybko i niewyraźnie, gniotąc coś w dłoniach, a kiedy zdobyła się na to, żeby spojrzeć Tonks w oczy, nie wytrzymała. Przygarnęła Dorę do siebie, zamykając ją w żelaznym uścisku i wciskając do ręki jakiś papier. Nimfadora ledwie zdążyła odwzajemnić niezrozumiały gest, kiedy Laura wyrwała się gwałtownie z jej objęć i ze łzami w oczach wychrypiała: — Przepraszam, Tonks.
— Laura, poczekaj! — krzyknęła za nią Dora, wybiegając kilka kroków, ale tamta zdążyła już przekroczyć barierę antyteleportacyjną i zniknęła. Tonks spojrzała na swoją dłoń, w której trzymała zgniecioną kopertę, zapewne ją miała przekazać swojemu wujostwu.
— Co się stało? — zapytał Remus, pojawiając się obok, gdy tylko usłyszał uniesiony głos żony. Dora nie odpowiedziała, zajęta była rozrywaniem koperty, w której znalazła list. I nie obchodziło jej to, że nie był zaadresowany do niej, potrzebowała wyjaśnień jakiejś wskazówki, która pozwoliłaby jej odnaleźć Laurę i zrozumieć, co właśnie się stało. Czytała pospiesznie, a każde słowo przerażało ją jeszcze bardziej. Nie mogła uwierzyć w to, co czytała…
— Na Merlina…
— Doro, co się stało? — zapytał ponownie Remus, tym razem ostrzejszym tonem. Tonks spojrzała na niego przerażonym wzrokiem i pokręciła głową, jakby chciała zaprzeczyć wszystkiemu, czego się właśnie dowiedziała.
— Muszę ją powstrzymać…
***
Pogoda starała się chyba odwieść ją od jej planów. Miała wrażenie, że toczy walkę z wiatrem by zrobić krok w kierunku swojego celu. Owinęła się szczelniej płaszczem i otarła łzy z policzków. Tak niewiele brakowało, a byłaby w stanie powiedzieć wszystko Tonks… Ale nie mogła, kuzynka nie pozwoliłaby jej zrobić tego, co zamierza, a nie mogła przecież zniknąć bez słowa wyjaśnienia. Być może wszyscy potraktują to jako zdradę, ale dla niej nie było innego wyjścia. Nie było już odwrotu. Musiała się spieszyć, musiała to zrobić teraz, tym bardziej, że Szalonooki zamierzał przenieść Aidena nie wiadomo gdzie...Zmierzała właśnie na swoją wartę przy Aidenie, oby ostatnią…
— Lauro, dobrze cię widzieć… — pogodny głos Dedalusa, wyrwał ją z rozmyślań. Drgnęła niespokojnie, czując, że coś jest nie tak. Od dłuższego czasu była już na terenie objętym przez zaklęcia ochronne, wątpliwym było, żeby spotkała teraz kogoś niechcianego. Dedalus jednak powinien być jeszcze w swoim starym domu, powinien czekać, aż przyjdzie go zmienić, kończąc tym samym jego dyżur i zaczynając swój. Dlaczego więc stał przed nią pośrodku chodnika, uśmiechając się pogodnie i machając do niej swoim zielonkawym melonikiem.
— Dedalusie, dlaczego wyszedłeś wcześniej? — zapytała, siląc się na spokojny ton, a Diggle podszedł do niej bliżej i ledwie dostrzegalnie wychylając różdżkę z rękawa szaty, rzucił zaklęcie wyciszające by nikt nie usłyszał ich rozmowy.
— Muszę się przygotować do transportu tych mugoli i przenieść świstoklik w miejsce przeniesienia, dlatego skorzystałem z tego, że Altheda przyszła sprawdzić stan tego typa i wyszedłem trochę wcześniej — wyjaśnił radosnym tonem, a w jego głosie dało się wyczuć ekscytację na myśl o zbliżającej się misji. Misji, której ona sama mogła już nie doczekać. Zadrżała słysząc słowa mężczyzny, a ich sens dotarł do niej z opóźnieniem.
— Altheda jest u… niego? — spytała słabym głosem, pilnując się by nie wypowiedzieć imienia Aidena. Dedalus zdawał się nie zauważać jej zachowania i chwała za to Merlinowi. Dobrze, żeby był tak zaaferowany przenosinami Dursleyów.
— Tak, przyszła go podtrzymać przy życiu jeszcze chwilę…
— W takim razie dołączę do niej… — postanowiła. Altheda nie miała prawa być u Aidena, nie była u niego chyba ani razu od czasu jego zatrzymania. Dlaczego więc była tam teraz? Czy Moody zmienił plany i chce go przenieść już teraz? Czy może uznał go za element zbędny i polecił Althedzie w sposób jak najbardziej humanitarny zakończyć jego żywot przez podanie jakiegoś eliksiru, lub Morgana raczy wiedzieć czego! Nie mogła marnować czasu, musiała jak najszybciej powstrzymać tę kobietę i zabrać Aidena z dala od Zakonu…
— Dobrze, od początku nie podobało mi się to, że pełnimy pojedyncze zmiany przy śmierciożercy… — zgodził się Dedalus i ukłonił się jej w odpowiedzi na słaby uśmiech, który mu posłała. Wytrzymała jeszcze tyle, by przejść spokojnym krokiem kilkanaście kolejnych metrów, ale gdy tylko Laura i Dedalus oddalili się od siebie wystarczająco, puściła się biegiem przed siebie. Modliła się, żeby nie było za późno, żeby nie wydarzyło się coś, czego nie będzie można już odwrócić. Nieistotne było to, że z trudem łapała oddech albo serce chciało wyrwać się z jej piersi. Biegła, choćby na końcu tej trasy miała paść trupem. Zatrzymała się dopiero tuż przed samym domem. Był taki cichy, jakby zupełnie opuszczony i nie sprawiał wrażenia by miał stać się miejscem jakiejś strasznej tragedii. Kolana się pod nią ugięły i z trudnością trzymając pion, przekroczyła próg Kwatery Głównej. Cisza, która wypełniała ten dom była przerażająca i cały czas dawała jej do zrozumienia, że przybyła za późno. Czując, jak nieznośna gula w gardle się powiększa, wyciągnęła różdżkę, gotowa zrobić wszystko, żeby Aiden wyszedł z tego cało i na miękkich nogach skierowała się w stronę piwnicy, bojąc się, co może tam zastać.
— Nie mogę dać ci gwarancji, że to się uda — usłyszała głos Althedy i zamarła, nie mogąc zrobić kolejnego kroku. Jej myśli krążyły po głowie niebezpiecznie szybko, a żadna z nich nie była na tyle sensowna, by wyjaśnić zaistniałą sytuację. — Jeszcze nigdy nie robiłam czegoś takiego.
— Warto spróbować, z resztą sama mówiłaś, że należy się spieszyć. — Głos Aidena na chwile ją uspokoił, oznaczało to, że jest cały. Jednak spokój trwał niezwykle krótko, bo uzmysłowiła sobie, że coś zostało przed nią zatajone.
— Za kilka dni zostaniesz przeniesiony — przemówiła Farewell, a Laura drgnęła. — Nie wiadomo gdzie, taka możliwość może się już więcej nie zdarzyć.
— Mogłem się tego spodziewać… — mruknął, a w tle coś trzasnęło, jakby dwa kawałki metalu uderzyły o siebie. Laura nie potrafiła już dłużej nad sobą zapanować. Wyciągając różdżkę przed siebie i zeskoczyła z kilku stopni, stając naprzeciw Althedy i Aidena.
— Co tu się dzieje? — wychrypiała słabo, rozglądając się dookoła. Jej wzrok w pierwszej kolejności powędrował w stronę McCorry’ego. Siedział na krześle, do którego zawsze z bólem serca go przywiązywała, gdy kończyli swoje potajemne, zakazane schadzki. Teraz również był związany, na widok Laury zacisnął nerwowo pięści, a po jego czole spływała strużka potu. Mogła się jedynie domyślać, że niedawno Voldemort znowu się nad nim znęcał. W jego oczach dostrzegła zdziwienie. Potem spojrzała na Althedę, która stała przy szafkach, na których rozkładała zawartość swojej torby. Kilka probówek z miksturami, bandaże i… równo ułożone, metalowe narzędzia, które były tak ostre, że od samego patrzenia można było się zranić. Spojrzała na Farewell z przerażeniem, a tamta choć zamarła w bezruchu to wydawała się być całkowicie opanowana. — Co ty masz zamiar mu zrobić?
— Lauro, spokojnie… — powiedział łagodnym głosem i szarpnął ręką, jakby chciał ją złapać, ale wiążące go liny nie pozwoliły mu na to. Był przyzwyczajony do tego, że gdy Laura była obok, nic go nie więziło. — Wszystko jest w porządku.
— Mamy umowę — dopowiedziała Altheda i powróciła do wykładania kolejnych przedmiotów ze swojej torby.
— Umowę?
— Ona wie o nas i o tym, co nas łączy — spróbował wyjaśnić Aiden, ale Laura nie dała się uspokoić. To wszystko było coraz bardziej niepokojące i podejrzane, a grunt zaczynał sypać jej się spod stóp.
— I nikomu nie powiedziała? — warknęła z kpiną w głosie, sprawiając, że Farewell przestała robić, to co robiła. Nie była w stanie uwierzyć, że ktokolwiek z Zakonu ze spokojem zaakceptowałby uczucie, które połączyło ją i Aidena. To było nierealne i właśnie dlatego musieli uciec, zanim wszystko się wyda, a gdy prawda ujrzy światło dzienne, będą już daleko stąd.
— Właśnie dlatego, że mamy umowę… — próbował wyjaśnić, ale Altheda odstawiła jedną z probówek z hukiem na blat i odwróciła się nagle w jej stronę. Jej wieczne opanowanie i spokój zdawały się na chwilę wyparować.
— Chcesz usłyszeć, że popieram związek ze śmierciożercą? — zapytała ze złością w głosie, pozwalając emocją na chwilę sobą zawładnąć. Jednak natychmiast wzięła głębszy oddech i cała jej postać złagodniała. — Nie powiem tego, ale wiem, że cię kocha. Zapewnił mnie o tym pod wpływem veritaserum.
— Podałaś mu veritaserum? — zawołała z przerażeniem, upadając natychmiast tuż przed nim na kolana i sprawdzając uważnie, czy nic mu nie jest. Złapała jego twarz w dłonie, nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez. Mogła go stracić, wystarczyło, żeby powiedział jedno słowo za dużo i mógł być już martwy. Jego jasne oczy, w których utonęła już dawno, były jednak spokojne. Laura jednym ruchem uwolniła go z więzów, na wypadek gdyby musieli nagle zniknąć, a potem odwróciła się w do Althedy. — Mogłaś go zabić!
— Nie zabiła — powiedział Aiden, kiedy Altheda nawet nie zareagowała na jej oskarżenie. W tym momencie Laura całkowicie rozumiała, co denerwowało Tonks w tej kobiecie. Jej opanowanie, spokój, który wybrzmiewał w każdym ruchu, głosie, zawsze cichym, a jednak doskonale słyszalnym. Do tej pory nie miała wrażenia, ale teraz dostrzegała w tym aż bijącą po oczach nienaturalność. Aiden musnął palcem jej ramię, zwracając na siebie uwagę. Najwidoczniej nie chciał się zdradzić z tym, że nie jest już skrępowany przez liny. — Lauro, to naprawdę może mi pomóc. Pomóc nam…
— Niczego nie gwarantuję, ale spróbuję pozbyć się mrocznego znaku — wyjaśniła Altheda, a Laura opadła całkowicie na ziemię. Gdyby to było prawdą, Voldemort nie dręczyłby więcej Aidena, a po ich ucieczce mogliby być całkowicie wolni…
— Jak? Myślałam, że to niemożliwe…
— Bo chyba nikt tego nie próbował do tej pory — stwierdziła Farewell, zaczesując kosmyk włosów za ucho i spoglądając najpierw na wszystkie swoje narzędzia, a później na parę kochanków. — Spróbuję wyciąć kawałek skróty z tatuażem, a potem… Potem zobaczymy, jak głęboko sięga klątwa. Być może będę musiała wyciąć fragment tkanki mięśniowej, albo i…
— Chcesz go oskalpować? — przeraziła się Laura, zrywając się na równe nogi i osłaniając ukochanego własnym ciałem. Aiden nagle sapnął za nią nerwowo. — Nie zgadzam się!
— To może być jedyne wyjście — stwierdziła spokojnie Altheda, a Laura zrobiła krok w jej stronę, gotowa nawet się rzucić na uzdrowicielkę, byleby tylko ją powstrzymać. Aiden jęknął boleśnie, a gdy obie kobiety spojrzały na niego, ten wręcz trząsł się z bólu.
— Nie ma mowy!
Laura stała między nimi rozdarta, nie wiedząc czy powinna odciągnąć Farewell najdalej jak mogła i wymazać jej pamięć, czy trwać przy ukochanym podczas kolejnych tortur. W piwnicy zabrakło już powietrza, by mogli swobodnie oddychać, a napięcie było tak wysokie, że równie dobrze mogłoby wszystko nagle wybuchnąć. I gdy w głowie Laury pojawiła się myśl, że większa tragedia nie mogła się wydarzyć, okrutny los postanowił z niej zakpić.
— Lauro, stój! — Krzyk Tonks poniósł się echem po piwnicy, a ona sama wpadła na schody, zatrzymując się na barierce, która uchroniła ją przed upadkiem. Wlepiła przerażone spojrzenie w obecnych, odwracając uwagę kłócących się kobiet i wtedy właśnie zdarzyło się, coś czego nikt się nie spodziewał. Ostrze błysnęło w dłoni McCorry’ego i nim ktokolwiek zdążył zareagować, cały dom wypełnił przerażający krzyk, a krople ciepłej krwi naznaczyły to miejsce.
Kurcze nie mam pojęcia co mogę powiedzieć... Wszystkie trzy ostatnie rozdziały są fantastyczne, serio.
OdpowiedzUsuńAle przyznam, że chociaż się nie znamy to i tak trochę się o Ciebie martwiłam... Nie mam pojęcia co powiedzieć, ale jakbyś chciała pogadać to pisz śmiało... Życzę Ci dużo siły, zdrowia, wszystkiego dobrego i trochę przedwcześnie Wesołych i w miarę rodzinnych świąt Bożego Narodzenia ❤
Dziękuję za dobre słowo i cieszę się, że Ci się podobało!
UsuńMora, dobrze,że znowu jesteś!
OdpowiedzUsuńNareszcie mamy państwo Lupin razem, tyle się zadziało w tych rozdziałach! Najbardziej podobała mi się rozmowa Remusa z Andromedą - nie oszczędzasz naszych bohaterów i chwała Ci za to!
Widzę też światełko w tunelu, co do wybudzenia Łapy. Niech chociaż on da porządnie Remusowi w twarz, proszę :D
Wybrałaś sobie na ten wysyp rozdziałów czas, gdy mam dość napięty grafik, także zostawiam tu tylko mały ślad mojej obecności. Na na "Wilczy Kryształ" postaram się wejść w drugiej części tygodnia.
Ściskam mocno :*
Magda
Nigdy tych biedaków nie oszczędzałam i zawsze mieli ze mną ciężko.. To się chyba nie zmieni. Dziękuję za ten mały ślad! wiele dla mnie znaczy.
UsuńŚciskam jeszcze mocniej!
W tym rozdziale, tak jak w przypadku innych podobnych sytuacji, urzekło mnie to, że mogę wejść za kulisy tego, co znamy z książek, czy filmów. Wzbogacasz wiedzę kanoniczną w swoje wersje wydarzeń, co jest mega fajnym doświadczeniem dla czytelnika. Czytam to opowiadanie już tak długo, nie pamiętam od kiedy i w sumie to mam od dawna takie wrażenie, że to co tu czytam, automatycznie jest już kanonem hahaha. Scena że spotkaniem była tak prawdziwa, realna, a jednak przy tym wszystkim na swój sposób beztroska i z humorem. Świetnie wyszło!
OdpowiedzUsuńCieszę sie, że Remus i Tonks umieją już poważnie i szczerze porozmawiać, bez strachu, bez ucieczek. To takie rozczulajace, że po tym wszystkim, co przeszli w końcu wszystko jest na dobrej drodze. Mam jedynie nadzieję, że w przyszłości poruszą też temat lasu, Moona i przede wszystkim Meg. Kurczę, tęsknię za nią mimo wszystko... Była bardzo ważna dla Lupina dala mu wsparcie i ciepło. To na pewno nie było dla niego bez znaczenia i myślę, że Dora zasługuje, by to wszystko usłyszeć. By przede wszystkim to zrozumieć. Wciąż też czekam na Pana idealnego, by jakoś wyszedł na horyzont. Czekam na zazdrosnego Lupina! Pamiętaj, że mówiłaś, że Moore jeszcze ma namieszać! 😀😁
No i na koniec... Dałaś nam popalić, nie ma co. Altheda i demontaż mrocznego znaku? Tego się nie spodziewałam. Mam nadzieję, że wyjawił jej w końcu sposób na obudzenie Łapy. Końcówka mocno mną wstrząsnęła. Tyle emocji, strachu i bólu! Strasznie współczuję Laurze, że znalazła się w tak ciężkiej sytuacji. Nie powinno tak być... żadna z tych rzeczy nie powinna mieć miejsca. 😥
Koniec końców, bardzo się cieszę, że dopiero teraz przeczytałam ten rozdział, bo chyba nie wytrzymalabym 4 miejscy czekania na kolejny i zastanawiania się kto oberwał i dlaczego? Mimo to, jestem jakaś spokojna. Mam wrażenie, że to nie Laura ani nie Tonks oberwała, a już na pewno nie Altheda. Mam wrażenie, że to sam Aiden dźgnął się nożem, chcąc wykroić sobie znak, bo już nie mógł znieść tego bólu.
Co do samej Tonks, jest koniec sierpnia czy to nie przypadkiem ten czas, kiedy zaszła w ciążę?🤔😁 Mega się jaram wszystkim, co tu czytam. Jak zwykle z resztą! Lecę czytać najnowszy rozdział!
Olga / Amanda
W tym chyba tkwi siła opowiadań potterowskich, a także innych fanfików. A przynajmniej ja, osoba która czyta zazwyczaj opowiadania o bohaterach drugoplanowych, doceniam to, że można stworzyć historię, której z kanonicznych książek poznać nie możemy.
UsuńOczywiście rozmowa o lesie się pojawi, bo ten temat będzie się za Lupinami ciągnąć. Nate również się pojawi na chwilę, obiecuję.
Już teraz chyba mogę zdradzić, że Altheda osiągnęła swój cel. A jeżeli chodzi o ciążę Tonks, to jeszcze chwilka, bo mamy koniec lipca, a nie sierpnia.