12.12.2020

127) Urlop od chaosu

Tym razem słowo ode mnie pojawi się na samym początku, bo zasługujecie na to. Opowiadania wracają, ale ja nie... Nie do końca... Jeszcze nie... Sama nie wiem. Nie będę tłumaczyć szczegółowo, co działo się podczas mojego milczenia. Cóż trzy kwarantanny, z czego ostatnia zakończyła się prawie miesięczną izolacją, dwa niespodziewane pogrzeby bliskich osób, a także wiele innych spraw przytłoczyło mnie tak, że się odcięłam od wszystkiego i wszystkich, żeby jakoś sobie ze wszystkim poradzić i nie zawalić uczelni, którą dopiero zaczęłam. Podczas mojej nieobecności dużo pisałam, dlatego wrzucam hurtem kilka rozdziałów (trzy Tonks i trzy Crystal) i dwie Karty Postaci Crystal, a być może w niedługim czasie puszczę jeszcze jedną historię, którą zaczęłam pisać na krótko przed moją pierwszą kwarantanną. Sama zastanawiam się dlaczego? Pisanie nie było dla mnie ucieczką, którą było kiedyś. Nie było również terapeutycznie pomocne. Pisałam, żeby nie myśleć za dużo, w tym opowiadania mi z pewnością pomogły. Z pewnością wpłynęło to na jakość rozdziałów, także wybaczcie. Publikuje to, bo obiecałam, bo wiem, że czekacie, bo szkoda, żeby te historie nie poszyły dalej... Pewnie za jakiś czas wrzucę kolejną paczkę rozdziałów i Kart Postaci, ale przebywanie w przestrzeni internetowej jest dla mnie trudne, powiedziałabym nawet, że zbędne i bolesne w ostatnim czasie. W ogóle dziwnie jest zajrzeć tutaj po takim czasie, znowu... Wiem, że byłam poszukiwana listami gończymi, a raczej mailami. Dziękuję za troskę i zapewniam, że jeszcze żyję. Pozwólcie jednak, że milczenie moje potrwa jeszcze trochę. Jak długo? Nie wiem. Jeżeli ktoś wie, ile trwa układanie sobie życia, to chętnie również się dowiem. Cóż to chyba tyle... Nie wiem czy coś pojawi się przed Świętami, prędzej może coś koło Nowego Roku, żeby Was tak nie zostawiać z niczym. Ściskam mocno, życzę zdrówka i sił zarówno Wam, ale też sobie i no... Przepraszam!  

Miała dziwny sen… nadzwyczajny… nieprawdopodobny… Gdyby pomyśleć racjonalnie, to wszystko nie mogło się wydarzyć… Ale Tonks nigdy nie zaprzątała sobie specjalnie głowy racjonalnym myśleniem. Bała się jedynie, że ten sen wkrótce się skończy… 

To musiał być sen, inaczej nie potrafiła tego wyjaśnić. Niewiele pamiętała z ceremonii pogrzebowej Dumbledore’a, którą w głębi serca postrzegała jako całkowity absurd. Puste słowa, fałszywy żal, ministerialne dupki, które na chwile zsunęły się ze swoich zatwardziałych stołków i nieudolnie odgrywały swoje role, wiele znanych i nieznanych twarzy, a wśród tego wszystkiego Tonks, która wbrew wszystkiemu, a już zwłaszcza wbrew wszelkim ceremoniałom, które z pewnością nakazywały zachowanie powagi i pogłębianie się w żalu po stracie zmarłego, doszukiwała się ziarenek nadziei. A znalazła jej całkiem sporo i gdyby nadzieję na lepsze jutro faktycznie można było zamknąć w ziarenku piasku, to uzbierałaby ich cały wór… Dostrzegała ją w promieniach letniego słońca, które odbijały się od tafli jeziora, w szumie drzew Zakazanego Lasu, w nieśmiałym i niepewnym uśmiechu Harry’ego Pottera, w zmarszczce na czole McGonagall i ziemistym zapachu, który roztaczała wokół siebie Sprout. Czuła ją, dostrzegając w tłumie obcych ludzi ciepły uśmiech ex gitarzysty Fatalnych Jędz - Bary’ego, słysząc gaworzenie małej Amelii i spokojny głos Lucky, w którym brzmiała teraz matczyna nuta. Nadzieja odbijała się w nieadekwatnym i kiepsko tłumionym śmiechu bliźniaków, w mocnym uścisku dłoni Billa, który wspierał się na ramieniu rozpromienionej Fleur, w łzie spływającej po policzku Molly, w pierścionku, który zdobił dłoń Hestii, a przede wszystkim czuła nadzieję, słysząc rytm serca Remusa, który nie puścił jej ani nie odstąpił od niej na krok. 

Czy to, że nagle Tonks i Remus pojawili się wśród tłumu ludzi, trzymając się za ręce, kogoś zdziwiło? Prawdopodobnie tak, ale Dora nie myślała wówczas o innych. Gdy ceremonia się skończyła, Remus i Tonks stanęli tuż za murami Hogwartu, spojrzeli na siebie, nie wiedząc, co dalej powinni zrobić. Żadne z nich nie chciało puścić dłoni drugiego. Mogła się obawiać tego, że gdyby go puściła, to przepadłby znowu na bardzo długo, ale nie martwiła się o to… Uzbierała wystarczająco dużo tych ziarenek nadziei, żeby móc w niego uwierzyć. Uwierzyć w nich. Dlatego nie miała nic przeciwko temu, gdy zbliżył się do niej tak, że jego usta dotykały jej czoła i powiedział: Przyjdź do mnie jutro, będę czekał, a potem ucałował ją i zniknął. Niewiele pamiętała z reszty dnia, zupełnie ominęła ją rozmowa z rodzicami, w której przecież uczestniczyła, bo ktoś musiał im w końcu wyjaśnić, że ich córka zakochała się w wilkołaku. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziała dokładnie, jak była ich reakcja… Ale to nie miało znaczenia! Najważniejsze, że wszyscy wiedzieli, że rodzice poznali prawdę, że ludzie, którzy znali ją wcześniej, nie muszą już milczeć, a ona i Remus mają szansę. 

Przyszła do niego następnego dnia i czekał na nią. Przyszła również kolejnego i ciągle tam był. Przychodziła codziennie, a on czekał na nią w progu, by wręczyć na dzień dobry kubek kawy i powiedzieć, że zdążył za nią zatęsknić. Z początku spędzała u niego kilka godzin, ale zawsze byli nienasyceni tym czasem i sobą. Jej wizyty wypełniały długie rozmowy, milczenie, spojrzenia, praca. Żyli we własnym świecie, dopuszczając do siebie z trudem wiadomości z zewnątrz, które i tak nie były w stanie zachwiać ich szczęścia. Nie umknęły im straszne informacje o morderstwach, porwaniach, podsłuchach, co więcej, spędzali godziny na rozmowach o dalszych krokach Zakonu, który po śmierci Dumbledore’a, przez chwilę błądził we mgle, nie wiedząc, czym powinien się teraz zająć. Z czasem wyzbyli się tych hamulców, które ich powstrzymywały, nauczyli się przebywać ze sobą, nie byli sobie już obcy. Każda wizyta Tonks, niosła ze sobą kolejne rzeczy, które zostawiała u Remusa przez przypadek, z roztargnienia albo zapominalstwa. Nimfadora wypełniła sobą całą przestrzeń Lupina, przeniosła do niego swoje życie i po kilku wizytach już nie tylko jej rzeczy zostały u niego, ale również i ona zapomniała, że musi wrócić do domu. Bo przecież była w miejscu, które mogła nazwać domem. A jednak ciągle myślała, że to sen i za każdym razem, gdy się przebudzała, bała się otworzyć oczy…

Obudziło ją skrzypienie drzwi, ale coś podpowiadało jej, że jest o wiele za wcześnie, żeby wstać. Przewróciła się na bok, gładząc ręką miejsce obok. Puste miejsce, które powinien zajmować Remus. Zacisnęła dłoń na pościeli, kuląc się pod kołdrą i zamykając jeszcze mocniej oczy. Bała się, bała się tego, że gdy je otworzy, to znowu będzie sama…

— Doro, co ty właściwie robisz? — Usłyszała rozbawiony głos Remusa, który sprawił, że się rozluźniła. Nie spojrzała jednak na niego.

— Boję się, że jak tylko otworzę oczy, to znikniesz — wyszeptała cicho, a poduszka stłumiła jej głos. — Że ten czas to był tylko sen, że… 

— Że znowu ucieknę? — Nuta rozbawienia zniknęła, chociaż w głosie Remusa nie usłyszała zdenerwowania. Przez ten cały czas, przez prawie miesiąc ich wspólnego życia nie powiedziała tego na głos. Czy właśnie popełniła błąd? Taka myśl pojawiła się w jej głowie, ale zniknęła gdy poczuła, jak dłoń Remusa zaciska się na jej dłoni. — Jestem tutaj. Jeżeli mam gdzieś uciekać to tylko z tobą — mówił, zbliżając się do jej twarzy coraz bardziej, by wraz z ostatnim słowem złożyć na jej ustach krótki pocałunek, który skutecznie ją przekonał. Spojrzała na jego twarz, uśmiechając się szeroko. Wierzyła mu… Wierzyła w nich… A kiedy dostrzegała ten błysk w oczach Lupina, nic nie mogło pozbawić ją pewności, że są dla siebie najważniejsi. Remus pogładził jej policzek i całując w czoło, powiedział: — Zaparzę kawę.

Wyszedł z pokoju zostawiając Tonks pośród pierzyny. Nimfadora przeciągnęła się, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Podniosła się z łóżka i podeszła do komody, na której stało rozbite lustro. Cóż, prawdę powiedziawszy sama je zbiła dwa dni po pogrzebie Dumbledore’a, jak to powiedział Remus na szczęście. Przyjrzała się swojemu odbiciu, które obdarzyło ją radosnym uśmiechem. 

— Tu jesteś, Tonks — szepnęła sama do siebie, a róż jej włosów stał się jeszcze bardziej soczysty. Wszelkie oznaki rozpaczy, która towarzyszyła jej przez tyle miesięcy, zniknęły. Nie było już sińców pod oczami, odznaczających się na niezdrowo bladej skórze ani mysich kosmyków okalających wychudzoną twarz.  Nie dość, że Tonks na nowo panowała nad swoimi mocami, co pozwoliło jej chociażby ukryć blizny pozostałe po bitwie w Dartford, to odzyskała radość z życia. Westchnęła, myśląc o Remusie, który najpewniej stał teraz w kuchni z kubkiem kawy w jednej ręce i Prorokiem w drugiej. Zapewne czytał właśnie o kolejnym porwaniu, nieudolności Ministerstwa, strachu… Ile by dała, by chociaż jeden dzień ich wspólne życie nie było naznaczone wojną. Chciałaby tak po prostu złapać Remusa za rękę i… Spojrzała ze zdziwieniem w swoje odbicie, podskoczyła kilka razy z ekscytacji i nie zważając na wszelkie przeszkody wybiegła z sypialni, wpadając na wszystkie meble, które stały jej na drodze. Stanęła w wejściu do kuchni, gdzie wzrok utkwiła w Lupinie, który, zgodnie z jej podejrzeniami, stał oparty o kuchenne szafki, sącząc z kubka kawę i czytając artykuł z pierwszej strony gazety. Na jej widok uśmiechnął się delikatnie, zapewne rozbawiony jej zmianą, która nastąpiła w ciągu kilku minut. Nie dała mu szansy, by mógł skomentować jej nagły przypływ energii, bo gdy tylko złapała się framugi, zawołała głośno: — Ucieknijmy!

— Słucham? — spytał, zamierając w miejscu i spoglądając na nią niepewnie. Tonks uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tak mocno, że aż zabolały ją od tego policzki. 

— Tak jak powiedziałeś — szepnęła podekscytowana i doskoczyła do niego, zabierając mu z rąk kubek. Z jednej strony, by się z niego napić, z drugiej, żeby zszokowany Remus nie upuścił go z trzaskiem na podłogę. Jej zadaniem było tłuczenie naczyń w tym domu. — Ucieknijmy razem, gdziekolwiek! Chociaż na jeden dzień  chcę być z dala od tego wszystkiego, od wojny, porwań, nekrologów… Jeden dzień beztroski, tylko ty i ja! 

Remus zamrugał kilka razy, a był to jedyny ruch, na jaki sobie pozwolił. Nimfadora przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę i z impetem odstawiła kubek na blat, rozlewając przy tym odrobinę kawy. Pomyślała, że zaraz usłyszy, jak przez usta Remusa przemawia głos zdrowego rozsądku, który tak skutecznie uciszała w swojej głowie. Wiedziała doskonale, że jest wojna, że są w Zakonie, że muszą działać, ale chodziło jej o jeden dzień… Lupin chrząknął, marszcząc brwi i odłożył gazetę. Mruknął cicho i złapał Tonks za rękę. 

— Więc gdzie chcesz się wybrać? 

Tonks zarzuciła Remusowi ręce na szyję i pocałowała mocno, z satysfakcją zauważając, że ten przyciągnął ją do siebie bliżej. Już czuła całą sobą tę chwilę niczym nie zmąconej radości, którą będą tego dnia celebrować. Oderwała się od ust ukochanego i rozejrzała dookoła, jakby szukała w kuchni miejsca na ich ucieczkę. Wzrok padł na kilka książek ustawionych na półce nad stołem, które do tej pory mylnie brała za książki kucharskie. Najwidoczniej w domu Lupina w każdym pokoju znalazło się miejsce na książki. Szybko przeczytała tytuły, zatrzymując się na ostatnim i coś jej podpowiadało, że to właśnie miasto, którego historię opisywał ten tom, było im na ten dzień przeznaczone. Delikatnie przygryzła wargę, czując w sobie to osobliwe podniecenie, które towarzyszyło niesamowitym przygodom i powiedziała pewnym głosem:

— Glasgow. 

— Glasgow? — powtórzył powoli, przyglądając jej się z zaciekawieniem. 

— Dokładnie, Glasgow! — powiedziała z jeszcze większym zaangażowaniem i cmoknęła go w usta. — Co ty na to?

— Brzmi doskonale…

***

Dawno nie miała okazji ani chęci, żeby się wystroić. Z resztą nigdy nie przykładała przecież takiej uwagi do wyglądu, ale wiedziała, że ten dzień musi być idealny, musi być niezapomniany, żeby przez następne dni mogli się rozkoszować jego wspomnieniem. Kto wie, kiedy następnym razem uda im się wyrwać z codzienności? Musieli mieć coś, co dawałoby im nadzieję na normalność i Nimfadora wierzyła, że ten dzień właśnie będzie czymś takim. Poprawiła ramiączko sukienki, którą musiała kiedyś omyłkowo porwać z szafy swojej mamy, bo przecież sama nigdy nie kupiłaby czegoś takiego. Materiał opinał się na jej piesi, idealnie wręcz podkreślał talię, by dalej delikatnie rozkloszowany dół swobodnie okalał jej biodra. Kwiatowy wzór odznaczał się na błękitnym kolorze. Aż zadziwiające, jak bardzo było jej w czymś takim do twarzy. Dobrze było w końcu odpocząć od dziurawych spodni, rozciągniętych koszulek czy skórzanej kurtki… Zaczesała brązowe włosy za ucho, żeby móc założyć kolczyki, kiedy Remus stanął tuż za nią i położył jej ręce na biodrach.

— Dlaczego je zmieniłaś? — spytał, zanurzając twarz w jej włosach i wzdychając cicho. Tonks upewniła się, że dobrze zapięła złoty kolczyk i odwróciła się twarzą do Remusa. Kokieteryjny uśmiech zagościł na jej twarzy. To wszystko naprawdę było zbyt piękne. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział jej, że w połowie lipca ona i Remus będą się zachowywać tak, jakby byli ze sobą od zawsze, nigdy by nie uwierzyła… 

— Chyba powinniśmy być choć odrobinę incognito, a różowe włosy raczej aż nadto przyciągają uwagę, nie sądzisz?

— Moją z pewnością… — mruknął, biorąc między palce kosmyk jej włosów i uśmiechając się, gdy ten zrobił się nagle różowy. — Tak lepiej.

— To się nazywa kompromis — mruknęła, całując go przelotnie i ponownie odwróciła się w stronę lustra, żeby poprawić sukienkę jeszcze raz. — Nie wiem, jak ty, ale ja jestem gotowa na nasz urlop od chaosu. 

*** 

Zwyczajność i spokój, które aż tętniły z centrum Glasgow, zachwyciły Tonks, a coś, co określiła mianem szkockiej nuty, niezwykle pasowało jej do Remusa. Spacerując po uliczkach Glasgow, trzymając ukochanego mężczyznę za rękę, czuła, że wszystko jest na swoim miejscu. Właśnie tak, jak powinno być. Słońce świeciło tego dnia wyjątkowo mocno, a pogoda wręcz nieprzyzwoicie zaprzeczała temu, co mówiło się o deszczowych wyspach. Rozkoszowała się każdym podmuchem wiatru, zapachem ciast i kawy z mijanych cukierni, każdym kamykiem, który kopnęła podczas spaceru, wszystkim, co czuła w tej chwili, bo dzięki temu była spokojna. A właśnie spokoju potrzebowała najbardziej. Miała wrażenie, że przeszli całe miasto wzdłuż i wszerz, zanim zatrzymali się w kawiarni i rozsiedli wygodnie przy stoliku na zewnątrz. Zdążyli wypić już po dwie filiżanki kawy, a nic nie zapowiadało, że szybko opuszczą lokal. Z uśmiechem przyglądała się Remusowi, który czytał z uwagą książkę, na Merlina nie wiedziała, gdzie i kiedy on ją znalazł, trzymając jednocześnie jej dłoń na stoliku. On był wszystkim, czego potrzebowała. Spojrzała przed siebie na ogromną katedrę, jak jej wyjaśnił Remus, była ona pod wezwaniem św. Munga. Kto wie, może od tego dnia ten patron przestanie jej się źle kojarzyć. Może od tego dnia wszystko będzie lepsze. Przymknęła oczy, chłonąc ciepło promieni, które padały na jej twarz. Już w tym momencie wiedziała, że plan się udał, że będą mieli wspomnienie, do którego będą mogli tęsknić, które da im siłę, które będzie ich normalnością, do której będą pragnęli powrócić…

— Doro. — Głos Remusa był taki ciepły i kojący, mogłaby go słuchać godzinami, a sposób w jaki wymawiał jej imię… Nikt inny tak tego nie robił, uwielbiała to. Dlatego też nie zareagowała, jedynym znakiem zdradzającym to, że doskonale go słyszy był uśmiech, który miał go sprowokować jeszcze bardziej do ponownego zwrócenia jej uwagi. — Doro, to co powiedziałaś rano, że boisz się, że ucieknę… 

— Zapomnij o tym, dobrze? — powiedziała pospiesznie, otwierając przy tym natychmiast oczy i spoglądając na niego z przestrachem. Czuła, że źle zrobiła, mówiąc rano o swoich obawach. Wszystko przecież szło tak pomyślnie, nie miała przecież podstaw, żeby się bać, ale ten irracjonalny strach ciągle w niej tkwił. Musiała się z nim uporać, ale nie chciała by Remus myślał, że mu nie ufa, bo przecież prawda była zupełnie inna. — Byłam niewyspana i plotłam bzdury…

— Nie zapomnę — przerwał jej nagle, ściskając mocniej dłoń Tonks, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że naprawdę nie powinna się bać. — Nie chcę, żeby twoją pierwszą myślą po przebudzeniu było pytanie, czy mnie jeszcze zobaczysz. Wiem, że to ja ponoszę winę. Daj mi dokończyć… — powiedział, kiedy Tonks chciała zaprzeczyć jego słowom. Spojrzała mu prosto w oczy. Do czego miała prowadzić ta rozmowa? — Nie zmienię przeszłości, ale… Chcę, żebyś wiedziała, miała pewność… Chciałbym dać ci dowód, że już nigdy nie odejdę. A jeśli gdziekolwiek pójdę, to chcę żebyś była obok mnie i trzymała mnie za rękę. Chcę, budzić się obok ciebie i patrzeć na twoją piękną twarz. Chcę, żebyś zawsze tłukła mój kubek zamiast swojego. Chcę do końca życia robić każdego ranka dwie kawy… Chcę…

— Czy ty właśnie próbujesz mi się oświadczyć? — szepnęła konspiracyjnym tonem, nachylając się w jego stronę. Mimo swojego strachu, rozbawiły ją, a przede wszystkim rozczuliły słowa Remusa. Rugała się w myślach za to, że dała mu powód, by myślał, że mu nie ufa, ale dobrze było usłyszeć to wszystko. Chociaż tłuczenie kubka mógł sobie darować… Nie potrzebowała zapewnień, obietnic, przysiąg, nie teraz. Ich dłonie ściskały się tak mocno, jakby próbowały zespolić się w jedno. Remus uśmiechnął się i również nachylił się w jej stronę, żeby powiedzieć:

— Nie — szepnął ledwie słyszalnie — ja właśnie to zrobiłem, Tonks. 

Tonks wyprostowała się jak struna i wciągnęła powietrze. Remus wydawał się być całkowicie poważny i spokojny. Tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że najzwyczajniej w świecie się przesłyszała. Bo przecież ona i Remus… Fakt, od zawsze wyobrażała sobie swoją przyszłość wypełnioną rodziną, skrycie marzyła o zaręczynach, ślubie, mężu, wspólnym domu z ogródkiem i dzieciach. I chociaż było to marzenie na wskroś banalne, że czasami wstydziła się do niego przyznać, to przez lata nie wyblakło ani trochę, a potem… Potem przyszła wojna, która jedynie wzmocniła to pragnienie i kiedy spotkała na swojej drodze mężczyznę, z którym chciała je dzielić, rzeczywistość wszystko sprostowała. Nie chciała zaręczyć się i wyjść za jakiegoś tam mężczyznę, z którym później miałaby dom i dzieci. Remus Lupin stał się niezbędnym elementem tej układanki, a bez niego marzenie przestawało być marzeniem. Ich historia nauczyła ją jednak, że trzeba się cieszyć tym, co mogą mieć i sobie dają w danej chwili, a nie gonić za tym, co być może jest nieosiągalne. Tak więc przepełniała ją radość z tego, że w końcu są razem. Naprawdę nie potrzebowała by sobie coś przysięgali… Ludzie łamali obietnice z taką łatwością, nie chciała by któreś z nich również to zrobiło. Tym bardziej, że układało się w ich dość zawiłym związku idealnie. Pytanie tylko jak długo by im to wystarczało… O tym nie myślała. Nie myślała o ślubie, o dzieciach, to były tematy w tych czasach zbyt trudne. Cieszyła się tym, co ma. Wspólne mieszkanie, bycie razem, ich miłość… To aż nadto! 

— Przepraszam, co powiedziałeś? — mruknęła, patrząc na Remusa ze zdziwieniem. Serce przyspieszyło, a oddech łapała z trudem. Czy on żartował, tak jak to zrobiła sama?

— Tonks, ja właśnie w dość pokrętny i niezbyt jasny sposób chciałem zadać ci ważne pytanie — wyjaśnił, kładąc rękę na ich złączonych dłoniach. Kącik jego ust uniósł się nieznacznie, a ciepłe spojrzenie napotkało jej oczy. — Wiem, że nie jest tak, jak powinno być. Jak na to zasłużyłaś… Nie mam żadnego pierścionka, ale… Z resztą od dłuższego czasu o tym właśnie myślałem. Że w naszej relacji zbyt wiele rzeczy nie było tak, jak powinno i czas to naprawić… Dlatego chciałem cię spytać, czy zostaniesz moją żoną? 

— Pytasz poważnie?

— Poważniej się już nie da… — odparł spokojnie, a ich ręce nadal były ze sobą złączone. — I oczekuję też poważnej odpowiedzi, Doro. 

— Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, nie znasz mojej odpowiedzi? — wydusiła z siebie, wciąż nie mogąc swobodnie oddychać. Jej myśli nie nadążały za tym, co się właśnie działo.

— Biorąc pod uwagę to wszystko, co razem przeżyliśmy, twojej odpowiedzi obawiam się najbardziej… — przyznał z tą samą powagą, co wcześniej, a gdy sens tych słów dotarł do Tonks, ta zaśmiała się głośno. 

— Na Merlina, Remusie, czy ty siebie słyszysz? Jeżeli kiedykolwiek miałabym za kogoś wyjść, to tylko za ciebie, rozumiesz? — zawołała, zrywając się z miejsca i patrząc na niego wielkimi oczami. —  Kocham cię i… Tak! 

— Tak? — spytał, również wstając, a jego spokój, którym do tej pory emanował, zdawał się wyparować i zrobić miejsce uczuciu, którym mogło być zarówno szczęście, jak i strach. 

— Tak! — wykrzyknęła, zarzucając mu ręce na szyję i zamykając usta w namiętnym pocałunku. Ich serca biły niesłychanie szybko, jakby miały wyskoczyć z ich piersi, by stały się naocznym dowodem ich miłości. — Po stokroć tak! 

— Kocham cię — wyszeptał między pocałunkami, przyciągając ją bliżej siebie, by w żaden sposób nie wymknęła mu się z rąk. — Zrobię wszystko, żeby to był twój wymarzony ślub. 

— Jeśli będziesz obok, to będzie spełnienie moich marzeń — powiedziała, odrywając się od jego ust, żeby spojrzeć mu w oczy. Pogładziła dłonią jego zarośnięty policzek, nie mogąc uwierzyć, że ten dzień był aż tak idealny, a mógł być jeszcze bardziej idealny… Remus uśmiechnął się, widząc błysk w jej czarnych oczach, nie wiedząc, co to jeszcze oznaczało. Tonks przygryzła delikatnie wargę i cmoknęła go w usta. — Nie czekajmy, zróbmy to teraz.

— Słucham? — spytał ze śmiechem na ustach, nie mogąc się nadziwić tej radości, która wypełniała każdą komórkę jego ciała. 

— Weźmy ślub teraz, tutaj — wyjaśniła Tonks, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. — Nie potrzebujemy przecież niczego! 

— A obrączki? Świadkowie? — szepnął z przestrachem, chociaż uśmiech nie schodził mu z twarzy. To, co działo się w tym momencie, było nieprawdopodobne. Nie sądził, że kiedykolwiek w jego życiu, coś takiego będzie miało miejsce. Tonks rozejrzała się dookoła.

— Świadków weźmiemy z ulicy, a obrączki… — powiedziała i nagle jej oczy zabłyszczały. Niezgrabnie, nie chcąc odsunąć się od Remusa chociażby na pół kroku, Tonks zdjęła swoje kolczyki i położyła na otwartej dłoni dwa złote krążki. — Chyba się nadadzą… 

— Są w sam raz —  stwierdził Remus, rozglądając się dookoła i trzymając schowaną różdżkę, sprawił, że cienkie obręcze stały się grubsze i bardziej dopasowane, nie różniły się niczym od obrączek, które można było znaleźć u jubilera. Tonks ucałowała go mocno, zaciskając dłoń na ich obrączkach. Teraz wiedziała, że to wszystko nie jest snem, a spełnieniem jej marzeń i całe jej dotychczasowe życie prowadziło ją właśnie do tego momentu. Remus sięgnął po bukiecik stokrotek stojący na kawiarnianym stoliku i wręczył go Dorze. — Zanim to zrobimy, muszę powiedzieć ci to wszystko jeszcze raz, zapewne też ostatni, ale muszę być pewien, że jesteś tego świadoma.

— Czego?

— Tego z czym się wiąże życie ze mną.

— Remusie… — jęknęła zniecierpliwiona, ale spojrzenie jej narzeczonego mówiło, że w tej kwestii nie ulegnie. Przełknęła ślinę i zachowała swoje zdanie dla siebie. — Dobrze, mów.

— Ludzie nie będą patrzeć na nas przychylnie, chociażby z uwagi na różnicę wieku. Ja już nigdy nie będę dwudziestolatkiem, Tonks. Może być nam naprawdę ciężko. W żadnej pracy nie zagoszczę na dłużej, możliwe, że miesiącami będę bezrobotny, tak jak teraz, a moje oszczędności szybko się skończą. I wiem dobrze, że ty również zarabiasz, że masz swoją skrytkę, ale to może się zmienić… Gdy Ministerstwo dowie się, że wyszłaś za wilkołaka, mogą cię zwolnić, albo oddelegować do papierkowej roboty i poczekać aż sama odejdziesz. Dawni znajomi się od ciebie odwrócą, nie wiem nawet, jak zareagują twoi rodzice… Musisz się liczyć z moimi przemianami, z tym, że będę znikał na kilka dni, że będę cię prosić, abyś wtedy wyjeżdżała dla swojego bezpieczeństwa, że będę słaby, często nawet ranny. Departament Kontroli może w każdej chwili zaostrzyć politykę wobec wilkołaków. Mogą pojawić się areszty, przesłuchania, kontrole, tak jak to było w latach siedemdziesiątych. Życie ze mną nie będzie łatwe, chcę żebyś o tym wiedziała… 

— Mam to gdzieś! Liczysz się tylko ty, biorę cię z całym pakietem, rozumiesz? — powiedziała Tonks, patrząc ukochanemu głęboko w oczy. Zdawała sobie sprawę z wszystkiego, co mówił. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale czy w ich relacji cokolwiek było proste? Wiedziała doskonale na co się pisze od dnia, kiedy uzmysłowiła sobie, co czuje do Lupina, a na przestrzeni czasu nie zmieniła zdania. Pocałowała go jeszcze raz. — Lepiej powiedz mi coś, co naprawdę ma znaczenie. 

— Dobrze, ale słuchaj uważnie, bo powiem to teraz i już nigdy nie cofnę… — powiedział z pełną powagą. — Doro, kocham cię od zawsze i na zawsze…

 

6 komentarzy:

  1. Witaj, Mora ❤

    W okresie, gdy Cię nie było, przeczytałam chyba każde opowiadanie o Tonks i Remusie, jakie spotkałam. Ba, zaczęłam czytać wiele innych opowiadań z uniwersum Pottera i nie tylko. Kilka z nich nawet podbiło moje serce, ale zawsze wiedziałam, że Twoja twórczość jest szczególna. Nie mówię tego, by Ci posłodzić, czy z sentymentu, mówię to, bo tak czuję. Wiele opowiadań ma w sobie coś pięknego, jednak tylko czytając to opowiadanie, po prostu się zawsze rozpływam; nad akcją, dreszczykiem, emocjami, które czasem zalewają nas tu falami. Czytając tę historię, zawsze mam uśmiech na ustach i powiem szczerze - motylki w brzuchu.

    Może to głupie, czy śmieszne, ale kierujesz tak piękne sceny, wątki, tak idealnie je potem malujesz, że łapię się na marzeniu o... podobnych doświadczeniach. Serio, w tym rozdziale właśnie złapałam się na takiej myśli, że sama chciałabym mieć kogoś takiego przy boku hak Remus. To, jak opisujesz ich relacje jest tak naturalne, tak piękne i trafione w punkt, realistyczne, jakby to byli prawdziwi ludzie. Właśnie dlatego zawsze się tak rozpływam, czytając Twoje dzieło. Dziękuję, że sprawiasz, że to wszystko mogę poczuć. ❤

    Teraz stricte odnośnie rozdziału.
    Bardzo miło czytało mi się o ich codzienności, o tej kawie, o stłuczonych kubkach, o normalności po tym wszystkim, co przeżyli. To takie oczyszczające...
    Gdy Dora wspomniała o ucieczce, byłam pewna tej Szkocji i tego ślubu. Nie ukryłaś tego haha! Pięknie to wszystko wymyśliłaś i opisałaś. Chociaż, ja zawsze wyobrażałam sobie, że uciekli na szkocką wieś, gdzieś na koniec kraju, do pięknych wzgórz i wysokich klifów, do wzburzonych fal... Pobrali się w jakimś małym drewnianym kościółku i potem tańczyli całą noc w jakiejś tawernie przy szkockiej muzyce. Haha 😁😁

    Troszkę brakowało mi tu innych postaci. Co z Laurą i Aidanem? To mnie najbardziej ciekawi.😁 Ale rozumiem, że naszych zakochanych było do tej pory tak mało, a w końcu są szczęśliwi i super, że to pokazałaś w całym rozdziale. Zasłużyli na to i my trochę też haha. 💕

    Na koniec, kilka słów bardziej prywatnych. Bardzo mi przykro z powodu tego, co ostatnio Cię spotkało. Ten rok jest naprawdę koszmarny i chyba większość z nas coś lub kogoś ostatnio straciła z różnych przyczyn. 😥 Też nie jestem wyjątkiem i jest zwyczajnie ciężko. Jednak, tak jak napisałaś w którymś z rozdziałów - trzeba pamiętać o tym, co mamy, a to, co bolesne i przeszłe, traktować jak lekcję, która uczyni nas silniejszymi. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Tego Ci życzę z całego serca. ❤

    Ściskam i lecę czytać dalej 😊

    Olga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej. A masz może coś ciekawego do polecenia?
      I czy byłaś u mnie? ;)
      Ściskam,
      Morri

      Usuń
    2. Hejka! Nie, akurat Ciebie mam w kolejce od dawna, ale jakoś nie ogarnęłam się z tym 😅. Ogólnie to bardziej poszłam w Severusowe opka bo też uwielbiam i mega polecam "Piękna i Bestia" na wattpadzie, poza tym jeszcze mogę polecić "Bez Cukru" (czytałam dniem i nocą, zawalając wszystko xd), a z paringu Tonks i Lupina, to nie mam nic godnego polecenia, wszystko przy Morze się chowa 😁 Choć znalazłam na watt dość ciekawy zbiór one shotow o nich, tyle, że po angielsku, tytuł to "you're the light in my dark (remandora)". 🙂😊

      Olga

      Usuń
    3. Dziękuję za te miłe słowa i dziękuję za to, że tu ciągle jesteś.
      Ten rozdział miał być oczyszczający, miał być sielankowy. Obiecałam kiedyś Morri, że dam im chwilę wytchnienia, zanim wpakuję ich w kolejne kłopoty. Z obietnicy się wywiązałam na tyle, na ile potrafiłam.
      Ta Szkocja i całe to Glasgow chyba w sumie jest kanoniczne... Albo powszechne, bo sama tego nie wymyśliłam. Ale jak napisałaś o tej wsi, wzgórzach i klifach, to aż żałuję, że tego tak nie opisałam...
      Fakt rozdział jest w sumie jednowątkowy, ale z zamierzenia taki właśnie miał być, bo to ich dzień, ich chwila.

      Ściskam równie mocno!

      Usuń
  2. Rany Romana... Mora, kochanie Ty moje, wysyłam Ci miliony wirtualnych przytulasów. Jak ja Cię dobrze rozumiem :(. Pamiętaj, jakbyś czegoś potrzebowała wiesz, gdzie mnie znaleźć.
    Bardzo Ci też dziękuję, Twoje rozdziały poprawiły mi humor w wyjątkowo paskudnym dniu.
    A co do samego rozdziału... oj, kochana, to jest takie idealne. I powinnam się przyczepić, że nie pokażesz nam ich ślubu, ale chyba nie mam do tego prawa. Sama zebrałam ochrzan za to, że u mnie Remus i Ami pobrali się "poza czasem antenowym". Sam pomysł jest świetny, tak dobrze do nich pasuje. A odkąd Tonks powiedziała o Glasgow, cały czas grało mi w głowie Souper Trouper Abby.
    Ściskam Cię mocno,
    Morri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję z całego serducha, naprawdę. Ale mam wrażenie, że tym czego najbardziej potrzebuję jest czas i spokój, o który i tak trzeba walczyć każdego dnia.
      Cieszę się niezmiernie, że rozdziały poprawiły ci humor. Tym bardziej cieszę się, że wstawiłam ich kilka.
      No nie pokazałam tego ślubu, nie było wzruszającej przysięgi, a musisz mi wierzyć, że to pisałam... Ale wszystko usunęłam. Jakoś tak mi to nie szło, kompletnie do nich nie pasowało i psuło efekt. Także no musisz wybaczyć...
      Ściskam jeszcze mocniej i dziękuję!

      Usuń