10.08.2020

126) Pogrzeb

Remus rzadko przyjmował gości, nie lubił być gospodarzem. Sam wiódł zawsze raczej skromne życie, wykorzystując to, co mu się napatoczyło w ręce, toteż uważał, że nie ma nic do zaoferowania. Zawsze, gdy ktoś go odwiedzał, czuł się nieswojo we własnym domu, a atmosfera wydawała mu się nadzwyczaj niezręczna. Uczucie to potęgowało się za każdym razem, gdy przyszło mu otworzyć drzwi człowiekowi, którego darzył ogromnym szacunkiem i wdzięcznością. Może to dlatego, że nie miał do zaoferowania nic poza kiepską herbatą, a może dlatego, że w obecności Albusa Dumbledore’a czuł się zawsze onieśmielony, tak jakby znowu miał naście lat i wylądował na dywaniku u dyrektora, a ten zamiast go zrugać za złe zachowanie, spokojnym tonem gawędził z nim, przemycając między słowami życiową lekcję. Doceniał każde takie spotkanie i starał się rozgryźć wszystkie łamigłówki, które podsuwał mu Dumbledore, chcąc, żeby wyciągnął z nich jak najwięcej. Przez ten krótki czas, kiedy mógł się poszczycić tytułem profesora w Hogwarcie, starał się naśladować Albusa, chciał, żeby jego relacje z uczniami były równie pozytywne, żeby każda rozmowa była bogata w życiową mądrość, którą chciał przekazać. Wierzył, że może kiedyś dzięki takiemu podejściu do uczniów, spotka swojego absolwenta gdzieś na Pokątnej, a ten ukłoni mu się z szacunkiem i życzy dobrego dnia. Cóż… Teraz wiedział, że ta umiejętność jest najwidoczniej zarezerwowana tylko dla Dumbledore’a. Dziwnym było to, że ten czarodziej potrafił wszystkich onieśmielić. Remus powinien był się go spodziewać po tym, co się wydarzyło. 

Przyglądał się uważnie starszemu czarodziejowi, który wkroczył do jego domu i zdawał się czuć w nim tak swobodnie, jakby był to jego własny gabinet. Na myśl o tym porównaniu, uczucie, że wrócił do czasów szkolnych pogłębiło się jeszcze bardziej. Lupin zupełnie by się nie zdziwił, gdyby zaraz Albus zaproponował mu filiżankę herbaty i wyciągnął z którejś szafki pudełko herbatników, o których istnieniu sam pewnie by nie wiedział. 
— Przepraszam, profesorze, ale nie spodziewałem się gości — mruknął i odchrząknął, żeby odwrócić uwagę od tego, jak chyłkiem odrzucił w kąt wygniecioną koszulę, która leżała przed chwilą na kanapie. Nie zdążył już zgarnąć koca, bo dyrektor, jak gdyby nigdy nic, rozsiadł się wygodnie, a skinieniem różdżki ułożył rozwalone poduszki i inne tekstylia, które przeniosły się zgrabnie na przeznaczone dla nich miejsce. Remus wypuścił ze świstem powietrze. 
Od miesiąca znowu był w swoim domu i nie mógł się z tym pogodzić. Czuł się obco w swoich czterech ścianach. Ten dom był zdecydowanie za duży dla niego, przywykł do spania w szałasie czy niewielkiej izdebce w drewnianej chacie. Wszystko go drażniło, każdy najmniejszy szelest doprowadzał do furii. Nie planował powrotu, może gdyby było inaczej, to udałoby mu się lepiej przygotować, przestawić się z leśnego życia z powrotem na miejskie. Pamiętał doskonale, ile go kosztowała jego świąteczna wizyta, a trwała przecież niespełna dwa dni. Teraz tkwił w domu już miesiąc i musiał przyznać, że najwidoczniej przywykł na stałe do leśnego klimatu, bo kolejne dni nie przynosiły ulgi wrażliwym zmysłom. Co prawda jego dom stał raczej w odosobnieniu, na samym końcu ulicy i olbrzymim atutem tej lokalizacji był pobliski las, który chyba jako jedyny pozwalał Remusowi nie zwariować. Wiedział jednak, że nie może się w nim zaszyć. Nie był to odludny bór, zwłaszcza latem można się było tam natknąć na spacerujących po nim mugoli. Co by zrobili na widok śpiącego w krzakach mężczyzny? Nie, Remus wiedział, że, chociaż nie będzie to łatwe, musi na nowo przywyknąć do normalnego życia. Szło mu to jednak kiepsko… Zmysły nadal miał nieludzko wyczulone, a impulsów było zdecydowanie za dużo dookoła. Wszystko wydawało mu się być irytujące. Samochody były za głośne, lampy świeciły za mocno, powietrze było zbyt brudne, nawet jego łóżko było za miękkie i przestał zupełnie w nim spać. Wolał ułożyć kilka poduszek na podłodze i zadowolić się starymi, twardymi deskami, które przypominały mu choć trochę chatę Andrew. 
Przez te wszystkie dni otulał się swoim żalem i smutkiem, pielęgnując przy tym rosnącą w nim wściekłość. Nocami nie mógł spać, ale gdy zmęczenie wygrywało z nim, miał koszmary. Wspomnienia jego ostatniego dnia w lesie, skowyt wilkołaków, dłonie Moona zaciskające się na jego ramieniu i ostatni oddech Maggie. Nie potrafił tak, nie mógł się z tym wszystkim pogodzić. Dlaczego zawsze to on musiał przetrwać, a inni ginęli? Dlaczego nie mógł być jedyną ofiarą tego wilczego piekła? Czuł, że powinien zniknąć, chociaż na jakiś czas, żeby udało mu się pozbierać i przywołać do porządku. Musiał na nowo nauczyć się normalnego funkcjonowania w Londynie, w Zakonie, w swoim domu, w ogóle… Tylko jak miał to zrobić, kiedy rozsadzało go, z bólu, żalu i wściekłości? 
— Remusie, muszę wiedzieć czy masz mi za złe, że wysłałem cię do lasu — przemówił spokojnym głosem Dumbledore, nie spuszczając z niego wzroku, a Remus spiął się cały i wbił paznokcie w oparcie fotela. — Byłeś tam bardzo długo, życie tam z pewnością nie było łatwe…
Czy miał za złe? Wyjazd do lasu zmienił całe jego życie, wywrócił je do góry nogami! Gdyby nie wyjechał, nie dowiedziałby się o przeklętym eliksirze Moona, nie uwarzył by go, a Greyback nie miałby po co organizować obławy na niego! Gdyby nie wyjechał, nie byłby torturowany za pomocą srebra! Gdyby nie wyjechał, zapewne Maggie, Moon i inne wilkołaki by przeżyły! Gdyby nie wyjechał nie poznałby ich wcale! Remus wziął trzy głębokie wdechy, czując, że materiał pod jego palcami zaczyna się drzeć. Został tydzień do pełni, a on tracił nad sobą kontrolę. Zauważył, że pełnia w mieście jest teraz o wiele trudniejsza, jego wilcza natura, która zakosztowała wolności, nie chciała teraz po raz kolejny dać się wepchnąć do murowanej piwnicy zamkniętej na cztery spusty. Potrzebował przestrzeni, a im więcej księżyca było na nocnym niebie, tym bardziej czuł, że jest ona mu odbierana. Był jak zwierzę zamknięte w klatce i szczute. Podświadomie czuł, że wkrótce znowu będzie musiał się przemienić i nie będzie mu dane zakosztować wolności - być może już nigdy tak się nie wydarzy… Przez to coraz trudniej było mu trzymać nerwy na wodzy. Zauważył, że częściej jego wilcza natura przejmuje nad nim kontrolę, a on z trudem musiał się hamować. Gdzie podział się jego spokój, który zdobył w lesie? Czy umarł wraz z nimi?
— To prawda — odezwał się zachrypniętym głosem, usiadł na fotelu i zacisnął mocno pięści, próbując się uspokoić — ale powrót był jeszcze trudniejszy… Nie mam żalu, dyrektorze. To było konieczne…
— Ale czy było złe? — dopytywał Dumbledore, a Remus pod wpływem jego spojrzenia uniósł wzrok. Co miał odpowiedzieć? Że jest wściekły? Że jego życie po raz kolejny straciło sens? Że już nie ma siły i zaraz oszaleje? Potrząsnął głową, odganiając od siebie złe myśli. Gdzie ta harmonia, której nauczał go Andrew, skoro nawet dyrektor podnosił mu ciśnienie.
— Nie — odpowiedział, wpatrując się w oczy dyrektora. Do czego miała prowadzić ta rozmowa? Nie wiedział, ale czuł pod skórą, że Dumbledore nie przyszedł spytać go o samopoczucie. To nie było w jego stylu… A może było, z tym, że zawsze chodziło o coś więcej… — Niełatwe, a czasami niezwykle trudne, ale nie złe… Chociaż podejrzewam, że nie wykonałem swojej misji należycie.
— Dlaczego tak uważasz, Remusie?
— Nie powstrzymałem go, nie przeszkodziłem Greybackowi… — szepnął, a wypowiadając to przeklęte nazwisko, zacisnął pięści tak mocno, że poczuł, jak paznokciami rozcina skórę wewnątrz dłoni. — Część wilkołaków i tak poszła za nim, atakują bezbronnych mugoli, a lada moment połączą się z Voldemortem. Wkrótce będzie pełnia, a Greyback zbierze swoje żniwo. Zawiodłem, dyrektorze… 
— Mylisz się, Remusie — stwierdził spokojnym, ale za to stanowczym głosem. Remusa aż przeszedł dreszcz. Skulił się pod łagodnym spojrzeniem Dumbledore’a. Wolał, żeby ktoś w końcu obarczył go zasłużoną winą, żeby już nikt nie spoglądał na niego z żalem i współczuciem. Niech w końcu powiedzą na głos, że zawiódł, że skrzywdził niewinnych ludzi, że robi to niezależnie od miejsca, w którym przebywa. — Dostarczyłeś nam mnóstwo informacji. To dzięki tobie wiemy, ile wilkołaków jest w lesie, ile popiera Fenrira i że nie jest to żadna armia. Bez ciebie musielibyśmy wszystkiego się domyślać. Teraz wiemy, że musimy obawiać się jedynie Fenrira i kilku innych, a nie całych szeregów wilkołaków. — Dumbledore pochylił się w jego stronę i wbił w niego przenikliwe spojrzenie. — Pomogłeś nam i sobie chyba również. Widzę w tobie tę zmianę. — Zapewne trudno było jej nie zauważyć… Remus od swojego powrotu miał wrażenie, że wszyscy mu się przyglądają. Czy pomyśleli o tym, że zdziczał, że stał się taki, jak inne wilkołaki? Czy może wręcz przeciwnie, tak jak Dumbledore, uważali jego nowe zachowanie za coś dobrego, a nawet pożądanego? Jeśli tak, to dlaczego miał wrażenie, że nie pasuje tutaj jeszcze bardziej niż kiedyś… — Chciałbyś tam wrócić? 
Czy by chciał? Oczywiście, że tak! Ucieczka do lasu była jedną z najbardziej kuszących myśli, jakie chodziły mu po głowie. Las bez Greybacka, społeczność wilkołaków, brak wojny… Ale gdy przypomniał sobie, co się wydarzyło tam podczas jego ucieczki...
— Nie mam do czego wracać… — wyznał, zwieszając głowę. — Nikt mnie tam nie zechce po tym, co zrobił Greyback, ścigając mnie… Zabijał każdego na swojej drodze, żeby tylko mnie dopaść, a ja… — Przerwał, czując, jak ogromny ciężar przygniata go. To wszystko była jego wina, a on nie potrafił tego naprawić ani zadośćuczynić. Do końca swojego marnego życia będzie sobie wypominał, że mógł postąpić inaczej, że mógł uratować ich wszystkich. — Uciekłem, zamiast walczyć. Profesorze, to przeze mnie zginęli. To ja jestem winien ich śmierci. Ja i Greyback! Tam nie ma już dla mnie miejsca, a przecież mogłem się odnaleźć w lesie…
— Sami tworzymy sobie swoje miejsce, Remusie — powiedział dyrektor, kładąc na jego ramieniu dłoń i zmuszając go do spojrzenia na siebie. Lupin prawie jęknął, czując dotyk Dumbledore’a. Miał wrażenie, że chciał tym gestem odciążyć go z balastu, który musiało dźwigać jego sumienie i chociaż już nie raz taka rozmowa przynosiła mu ulgę, to tym razem było inaczej. Remus nie chciał rozgrzeszenia, nie chciał pozbyć się świadomości, że to wszystko jego sprawka. Wolał, żeby powoli go to zżerało, boleśnie, tak jak na to zasłużył, a on przekułby ten ból w siłę i zemścił się na Greybacku. Przy odrobinie szczęścia, wykończyliby się wzajemnie. Ale profesor tego nie rozumiał, a może rozumiał, tylko nie chciał na to Remusowi pozwolić, bo wpatrywał się w niego swoimi błękitnymi oczami, które za okularami wydawały się być nieco przymglone. Lupin czuł, że Dumbledore chce mu pomóc, że widzi dla niego nadzieję. Zawsze to robił, a Remus chociaż często korzystał z wsparcia dyrektora, tym razem nie potrafił ulec mądrości swojego mentora. Słuchał go uważnie, ale nie chciał zrozumieć. — To nie jest tak, że jesteśmy gdzieś przypisani. Człowiek sam decyduje o tym, gdzie i z kim chce żyć. Las wydaje ci się odpowiednim miejscem dla ciebie, bo dostrzegłeś tam szansę na otrzymanie tego, czego zawsze szukałeś. Nie rozumiem tylko dlaczego wciąż nie widzisz tego, że tutaj również masz tę możliwość.
— Jak miałbym tu żyć ze świadomością, że zginęli przeze mnie niewinni ludzie?! — zawołał wściekle, zrzucając z ramienia dłoń Dumbledore’a. Dyrektor pozostawał niewzruszony. Zachowanie Remusa nie robiło na nim większego wrażenia. Lupin spojrzał ze złością na swoje dłonie. Na ich wewnętrznej stronie, można było dostrzec nieznaczne krwawe ślady, które sobie przed chwilą zrobił, ale dla niego było to morze niewinnej krwi, która została przelana z jego powodu. — Profesorze, to niemożliwe…
— Zawsze tworzyłeś sobie nieistniejące bariery, Remusie — westchnął dyrektor, a w jego głosie zabrzmiała specyficzna nuta, która być może była rozbawieniem. Dumbledore z pewnością miał dziwne poczucie humoru i chyba tylko on potrafił w ciągu sekundy porzucić swoją wesołość i przekształcić ją w powagę, nie tracąc przy tym pogody ducha, która raczej nigdy go nie opuszczała. Dyrektor przywołał na twarz uśmiech i spojrzał prosto w oczy Remusa. — Boleję nad twoją stratą, wiem, że część z tych ludzi była ci bliska. Nie zrekompensuje ci utraty ważnych dla ciebie osób, ale mogę cię zapewnić, że życie składa się z etapów, jest jak książka podzielona na rozdziały. Niektóre są złe, ale zaraz po nich następują te dobre. Daj sobie szansę, Remusie, wykorzystaj to, co przeżyłeś w lesie, niech to cię umocni i nadal będzie częścią ciebie. — Po raz pierwszy od początku tej wizyty Remus poczuł się spokojny. Bo chociaż okoliczności były zupełnie inne, a przed nim siedział Dumbledore w eleganckiej szacie, która zlewała się z połyskującą srebrem brodą, a nie przykryty starym, kraciastym pledem Andrew, patrzący na niego swoim chłodnym spojrzeniem spod krzaczastych brwi, to Lupin poczuł, że rozmawia z tym starym wilkołakiem. Żal wypełnił jego serce, ale przez tą chwilę nie pchał go w stronę szaleńczej rozpaczy, ale chęci działania, zrobienia czegoś, co może zmienić jutro. Spojrzał na swojego starego mentora, w głowie wciąż słysząc głos tego nowego i coś w nim drgnęło. Nagle poczuł przekonanie, że przecież jego serce nie musi zostać rozdarte, że nie powinien odgradzać dwóch swoich rzeczywistości, bo przecież miał dwóch mentorów… Nie zapomniał o Dumbledorze, kiedy poznał Moona i nie zamierzał zapomnieć o Andrew teraz, kiedy już go nie było… Tych dwóch starców było dla niego niczym drogowskazy, kompletnie różne, czasem wskazujące inne drogi, ale zawsze ten sam cel. Tak samo przecież nigdy nie zapomni o Maggie, chociaż… Może właśnie tak powinno być, może jego serca powinno zostać w jednym kawałku, ale za to bić dwa razy mocniej? Dla dwóch światów, które on łączył swoją osobą? —  Zaakceptuj to, zaakceptuj siebie! Andrew Moon z pewnością też ci to mówił.
Remus zaniemówił z wrażenia. Jeszcze sekundę temu porównywał Dumbledore’a do Andrew, a teraz on sam o nim wspomina. Przecież Moon powiedział mu niegdyś, że nie zna dyrektora Hogwartu, ale czy kłamał? Może znali się, a jego pobyt w lesie wcale nie był takim zaskoczeniem dla wilkołaka?
— Znał go pan? — wyszeptał Remus, spoglądając na dyrektora z pewnego rodzaju bezradnością i nadzieją. Szukał w nim teraz wsparcia, pocieszenia po stracie bliskich. Nikt nie znał Maggie, nie mieli prawa jej nawet kojarzyć, więc również nikt nie mógł dzielić z nim tego bólu, ale Andrew… Ten stary, uparty wilkołak, który kpił z niego na każdym kroku, żył na tym świecie od lat, można by rzec, że od stuleci… Wiedział o świecie magii więcej, niż można by przypuszczać, biorąc pod uwagę jego samotny styl życia. Może znali się jednak z Albusem Dumbledorem? Świadomość, że profesor znał Andrew, mogłaby choć trochę złagodzić jego żal… 
— Mogę się pochwalić wieloma ciekawymi znajomościami, ale niestety nie tym razem — odparł Dumbledore, ale gdy dostrzegł rozczarowanie na twarzy byłego ucznia, dodał od razu: — Za to słyszałem wiele o nim. Chyba nie myślisz, że wysłałbym cię do lasu, nie wiedząc czy masz tam chociażby jednego sprzymierzeńca. Ponoć był bardzo osobliwym człowiekiem.
Osobliwym?, pomyślał Remus, a na jego twarzy po raz pierwszy tego dnia pojawił się szczery uśmiech. Tak, z pewnością można było go tak nazwać… Nie wiedział dlaczego zapałał taką sympatią do tego zdurniałego starca, dlaczego tak bardzo się do niego przywiązał. Przecież ich rozmowy, które Moon szumnie nazywał lekcjami, skończyły się fiaskiem. Co z tego, że faktycznie wyczuliły mu się zmysły, że nauczył się z nich korzystać, skoro wariował przez nie, będąc w mieście? Co z tego, że przemiany na wolności wśród innych wilkołaków były łagodniejsze, skoro na nowo miał się zamykać w piwnicy co miesiąc? Co z tego, że poznał historię wilkołaków, skoro i tak każdy będzie traktował je jak potwory? Ale czy on sam uważał ich za potwory? Czy mógłby tak nazwać Maggie, Andrew, Grega, Melody, Benjamina czy nieszczęsnego Willy’ego? Nie zawsze zgadzał się z nimi, nigdy nie potrafił zrozumieć tego z jaką łatwością przyjęli oni swój los, ale nigdy nie nazwałby ich tak… Dlaczego więc nie miał oporów, żeby mówić tak o sobie? Dlaczego był wobec siebie tak surowy? Dlaczego zapałał szczerą sympatią do większości tych ludzi i chciał chociażby część z nich nazwać swoimi przyjaciółmi? Ten osobliwy starzec prosił go, żeby nigdy nie zapomniał żadnej lekcji, mówił, że jeszcze sporo czasu minie zanim się w pełni się zaakceptuje… Remus nie zapomniał i nie chciał zapomnieć.
— Zawsze nazywał mnie idiotą… — szepnął nieco bezmyślnie, nadal się uśmiechając, a dyrektor pokiwał głową.
— Cóż ja mam nieco więcej taktu… — mruknął, patrząc na niego znacząco, a Remus zastanawiał się czy przez to Dumbledore chciał mu powiedzieć, że zgadza się w tej kwestii z Moonem, ale nie powie nigdy tego na głos, czy że w ogóle cechuje się większą kulturą osobistą. Lupin chętnie by to usłyszał również z jego ust. Lubił to słyszeć, chociaż wcześniej nie zdawał sobie z tego sprawy i zgrzytał zębami za każdym razem, gdy Andrew znowu go obrażał, ale chyba tego potrzebował… Chciał, żeby wszyscy przestali go głaskać po główce i nazwali idiotą czy kretynem. Może wtedy sprawiłoby to, że zebrałby się w sobie i zaczął działać… Dumbledore najwidoczniej nie był taki jak Moon, bo nie obraził go, spojrzał znowu swoimi mądrymi oczami i powiedział: — Widzisz, Remusie, weź to, co dobre i ciesz się tym, a to co złe niech stanie się twoim fundamentem i umocni cię. Nie daj się żałobie. Tracimy coś po to, żeby zyskać coś innego… Nie odtrącaj tych, którzy cię kochają.
— Więc o tym chciał pan rozmawiać… — mruknął, a włos zjeżył mu się na całym ciele. Unikał tego tematu jak ognia, nie chciał nawet o tym myśleć, nie potrafił… 
— O tym? — Dumbledore spojrzał na niego znacząco. Remus zdawał sobie sprawę, że dyrektor doskonale wie, co miał na myśli, ale nie da za wygraną i zmusi go do tej rozmowy. Zerknął na profesora gniewnym spojrzeniem, co chyba jeszcze bardziej go rozbawiło, a Lupin poczuł, jak krew buzuje w jego żyłach. 
— O mnie i... Tonks — wychrypiał przez zaciśnięte zęby. To był trudny temat, który wzbudzał w nim skrajne emocje… On i Nimfadora nie byli razem, od dłuższego czasu nie rozmawiali ze sobą, nawet nie widzieli się na oczy. Przez ten cały czas, kiedy był w lesie, nie wiedział nawet, co się z nią dzieje. Jedynie podczas świąt dowiedział się mimochodem od Harry’ego i Molly kilku informacji o niej. Zdarzało się również, do czego nie przyznawał się nawet sam przed sobą, że będąc w lesie myślał o niej. Tęsknił za tym, co było i za tym, co mogło być. Wiedział, że nie ma dla nich żadnej przyszłości, że zapewne go nienawidzi za to, co jej zrobił, a on… On miał Maggie i czuł się przy niej naprawdę dobrze, dlatego myśli o Nimfadorze były czymś niepożądanym, a jednak czasami nieuniknionym. Gdy wrócił, a właściwie, gdy odzyskał przytomność w Norze, nie spodziewał się jej zobaczyć, był w szoku. Powiedziała mu wtedy, że była przy nim z tego samego powodu, dla którego on zawsze przy niej czuwał, ale to było niemożliwe… Chciała porozmawiać, tylko porozmawiać, a on nie potrafił jej tego dać. Z początku nie mógł się pozbierać, nie chciał przebywać blisko niej, bo czuł, że to złe. Odnosił wrażenie, że zdradza Maggie, że minęło za mało czasu, a ona nie zasłużyła na to, by o niej zapomnieć. Z resztą tak samo jak nie zamierzał zapomnieć o Moonie, tak również nie zamierzał zapomnieć o niej. Ale w tym przypadku sprawa była znacznie trudniejsza. Andrew stał się jego mentorem, a z Owen dzielił życie przez prawie rok. Na dobre zagościła w jego sercu, a jej strata trawiła je bolesnym żarem. Na myśl, że spotkałby się z Tonks, czuł, że wszystko by się w nim rozpadło, że nie powinien tego robić, że wówczas śmierć Maggie, to, że go odnalazła, że oddała ostatni oddech w jego ramionach, to wszystko okazałoby się bez znaczenia… Nie mógł na to pozwolić. Trzymał się na uboczu, porzucił nawet myśl wysłania do Nimfadory listu z wiadomością, że nie może się spotkać. Naiwnie sądził, że jego milczenie sprawi, iż ona zapomni. Nie zapomniała, widział to doskonale w każdym jej ruchu, a dostrzegł nawet najmniejsze drgnienie jej ciała, gdy podczas zebrania w domu Szalonookiego wpatrywał się w jej postać. Wcale tego nie chciał, nie uważał, że robi słusznie, ale w tym jednym pomieszczeniu było zbyt wiele osób, zbyt wiele głosów, dźwięków, wszystkich impulsów, tracił kontrolę… Potrafił się skupić jedynie wtedy, gdy wpatrywał się w nią. I czuł się z tym źle… Nie dość, że na swój sposób zdradzał Maggie, to Tonks mogła źle odebrać jego zachowanie, a to jeszcze bardziej komplikowało sytuację… Z trudem wytrzymywał z nią w jednym pomieszczeniu, wręcz jak na złość wysłano go na misję z nią i do tego musieli na siebie wpaść w tym przeklętym korytarzu. Tamto spotkanie… Była zbyt blisko niego, całym sobą czuł jej słodki zapach, ciepło jej ciała, dostawał wręcz dreszczy na myśl o miękkości jej włosów - nieważne czy były różowe, czy szarobure, słyszał bicie jej serca, tak nierówne i silne, że miał wrażenie, jakby obijało się boleśnie o jego żebra, a nie jej… Jej bliskość oszołamiała go, była niczym narkotyk, pobudzała każdą komórkę jego ciała i jednocześnie uspokajała. Gdyby zrobiła chociażby gest w jego stronę, gdyby wpatrywała się w niego sekundę dłużej, wybuchłby, straciłby kontrolę i… I właśnie bał się tego, co mógłby zrobić. 
— Oh, zapewniam cię, że to tylko jeden z wielu tematów, które chętnie z tobą poruszę, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie interesuje mnie to, co wydarzyło się między tobą i Nimfadorą — skwitował Dumbledore, wzruszając beztrosko ramionami, tak jakby wcale nie poruszali tematu niezwykle drażliwego, a rozprawiali o ostatnim szkolnym meczu quidditcha. Remus po raz kolejny posłał dyrektorowi zbolałe spojrzenie, chyba pierwszy raz w życiu pozwolił sobie na tyle nieprzychylnych gestów w jego obecności, ale chyba również pierwszy raz czuł, że ten go nie rozumie. Zazwyczaj Remus niczego nie tłumaczył podczas rozmów z Dumbledorem, ten zwykł odgadywać każdą jego myśl, ale teraz… 
— Skrzywdziłem ją, wykorzystałem, wepchnąłem w kłopoty, przeze mnie straciła dziecko, zniszczyłem jej życie… — Z każdym kolejnym zarzutem, jego głos stawał się coraz niższy, a jego ton lodowaty. Nienawidził siebie za to, co jej zrobił. Nie potrafił sobie wybaczyć i nie chciał by ktokolwiek inny mu wybaczał. Uciekł, potrafił tylko uciekać, a nie mógł stawić czoła konsekwencjom. Przecież widział, że Nimfadora się zmieniła, złamał ją… Nie była już radosna i gadatliwa, nie przewracała siebie i wszystkiego dookoła, nie wprowadzała wspaniałego chaosu… Schudła znacznie, przestała używać swoich mocy, wyblakła… A to wszystko przez niego.
— Nie, Remusie, mylisz się i niestety muszę ci to powiedzieć — przemówił stanowczo Dumbledore, a z jego twarzy zniknął uśmiech. Chyba i on stracił cierpliwość. Wyprostował się i rzucił Remusowi takie spojrzenie, że ten skurczył się natychmiast w sobie. Dyrektor odchrząknął znacząco i dalej zaczął mówić spokojnym, ale dobitnym tonem, powoli z precyzją artykułując każdą zgłoskę, by wyraźnie wybrzmiała, najwidoczniej z nadzieją, że jego rozmówca coś zrozumie: — Nie skrzywdziłeś jej, ale nadal krzywdzisz zarówno ją, jak i siebie. Nie wykorzystałeś jej, ale oddaliście się sobie tak, jak to robią młodzi ludzie, gdy połączy ich silne uczucie. Nie wepchnąłeś jej w kłopoty, ale również jej nie wspierałeś, gdy się w nich znalazła. To nie ona straciła dziecko, wy je straciliście.
Remus spojrzał przed siebie z furią w oczach i już chciał rzucić się na Dumbledore i siłą zmusić go do tego, żeby w końcu obarczył go winą za cokolwiek. On był winowajcą, a Tonks ofiarą. Nikt nie mógł tego podważać! Nikt nie mógł stawiać na równi cierpienia Nimfadory z jego! Nikt, nawet Albus Dumbledore! Lupin wziął po raz kolejny kilka głębszych wdechów, a słowa dyrektora boleśnie drążyły dziurę w jego głowie. Nie wykorzystałeś jej, ale oddaliście się sobie tak, jak to robią młodzi ludzie, gdy połączy ich silne uczucie… Oddali się sobie, to fakt, ale on wykorzystał jej oddanie, wykorzystał to, że potrzebowała czyjejś bliskości, ale wybrała jego… Nie Billa, nie Charliego, nie innego młodego chłopaka, który by zrobił dla niej wszystko, a właśnie jego. Nie wepchnąłeś jej w kłopoty, ale również jej nie wspierałeś, gdy się w nich znalazła… Wepchnął ją w kłopoty, to on wszystko zapoczątkował, to on uciekł, zamiast być przy niej, kiedy przeżywała chyba największą tragedię w swoim życiu. Jego obecność była problemem, ale czy jego wyjazd mógłby okazać się jeszcze większym błędem? To nie ona straciła dziecko, wy je straciliście… Stracili je, zanim się o nim dowiedzieli, zanim nawet pomyśleli o tym, że mogło się pojawić na świecie. Nie był w stanie nawet sobie wyobrazić, co czuła Dora, a on na dodatek nazwał to niewinne dziecko potworem. Co do jednego zgadzał się z Dumbledorem całkowicie. Nadal ranił Tonks, a przy tym i siebie. Ale on całkowicie na to zasłużył, a ona...
— Tonks zasługuje na kogoś lepszego — powiedział jedynie, nie mając sił, by wypowiedzieć swoje myśli na głos.
— A ty zasługujesz na to, żeby przy niej stać się kimś lepszym.
Remus pokręcił głową, jakby miało go to uchronić, przed słowami wypowiedzianymi przez Dumbledore’a. On nie zasłużył na to, żeby być z Tonks, ona nie zawiniła niczemu, by skazywać ją na życie z nim, a poza tym...
— Nie mógłbym, byłem z inną, z Meg… — szepnął, zwieszając głowę. Związał się z Maggie, próbowali tworzyć dom, ich relacja mogła nadal się rozwijać, gdyby nie… Przeszedł go dreszcz, coś, co mógł nazwać niemym szlochem. Nie miał już sił płakać ani krzyczeć. Wiedział jedno, gdyby nie wrócił do lasu, to Owen nadal by żyła. — Zginęła przeze mnie, jej również zniszczyłem życie, chociaż mogliśmy być razem… Ona była taka dobra, radosna, była…
— Wilkołakiem, tak jak ty — wtrącił mu się w słowo Dumbledore, patrząc na niego wymownie. — To znacznie ułatwiało budowanie relacji, prawda?
— Byliśmy tacy sami — przyznał Remus, chociaż chciał powiedzieć, że w tym wszystkim nie o to chodziło, że to wcale nie tak. —  Kochała mnie.
— A czy ty ją kochałeś? — spytał dyrektor, spoglądając na niego z wyrozumiałością, a Remus usłyszał w głowie głos Moona, który mówił, że to nie było złe, on i Meg… Potrzebowali siebie nawzajem i odnaleźli się w odpowiednim momencie życia, ale nie miało to trwać. Przecież Andrew wiedział o tym doskonale, mówił mu, że ma zaopiekować się Maggie, zapewnić jej nowy start, że mają być szczęśliwi, ale nie będą tego szczęścia dzielić, a tymczasem… On był nieszczęśliwy, a ona martwa. Nie mógł się z tym pogodzić. Czy tak właśnie miało skończyć się jej życie? Syriusz zapewne powiedziałby, że to piękna śmierć. Sam pewnie chciałby zginąć w taki sposób, skopać tyłki kilku wilkołakom podczas walki, poświęcić się dla przyjaciela i odejść z uśmiechem na ustach… Oh, gdyby tylko Huncwoci znali Maggie! Z pewnością stałaby się ich przyjaciółką, towarzyszką… Remus zrozumiał nagle, doszło do niego to, dlaczego Owen nie chciała by na koniec wyznał jej miłość. Nie tylko Andrew wiedział, ona również zdawała sobie z tego sprawę… Nigdy nie powiedział, że ją kocha, nie potrafił, bo byłoby to nieprawdą. Była dla niego niezwykle ważna, bardzo bliska, potrafiła wywołać uśmiech na jego twarzy i zależało mu na jej szczęściu, ale... —  Nie chciałeś jej okłamywać. Wciąż kochałeś i nadal kochasz Nimfadorę. 
— Ale jestem dla niej za stary, nie mogę jej zapewnić godnego życia, bo sam ledwo wiążę koniec z końcem i do tego jestem przeklętym wilkołakiem! Wszyscy by się od niej odwrócili, straciłaby pracę, przyjaciół… wymieniał niczym mantrę, bo gdyby tego nie zrobił, gdyby nie uzmysłowił sobie ponownie, dlaczego nie powinien być z Tonks, musiałby przyznać przed sobą, że Dumbledore ma rację, że nigdy tak naprawdę nie przestał kochać Dory. Ta myśl nie była jednak szczęśliwa, raczej tragiczna, gdy brało się pod uwagę to, ile ta dziewczyna wycierpiała przez niego. Ta historia nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia...
— Kiedy wy młodzi zrozumiecie, że głowa nigdy nie nadąża za sercem? Przestań to sobie tłumaczyć. Szczęście i miłość nie są wymierne. Trzeba je czuć, nie rozumieć — powiedział dyrektor, a Remus spojrzał na niego zbolałym wzrokiem. Czuł to wszystko, od swojego powrotu czuł jeszcze bardziej i jeszcze mocniej, do tego stopnia, że zabrakło w nim miejsca na zrozumienie czegokolwiek. Błądził niczym dziecko we mgle, nie wiedząc, co powinien zrobić, a nadmiar uczuć rozsadzał go od środka. Było tyle spraw, których nie był w stanie ogarnąć rozumem, ale wiedział, że są ważne, że powinien coś z nimi zrobić. — Co cię jeszcze trapi?
— Nie powiedziałem nikomu, dlaczego musiałem uciekać, tak naprawdę… — wyznał, a jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nie powiedział nikomu, co dokładnie wydarzyło się tamtego dnia, co jeszcze, oprócz gromadzenia informacji, robił w lesie.
— Chcesz mi o tym powiedzieć? 
— Chyba powinienem… — westchnął Lupin. Wziął trzy głębsze oddechy, żeby znowu się uspokoić, a potem zaczął opowiadać. Mówił długo. Zaczął od relacji z Moonem, zarówno jego, jak i Greybacka, o tym, że wilkołak szukał kogoś komu mógłby przekazać swoją tajemnicę. Napomknął o historii wilkołaków, o nieznanym z imienia czarodzieju, który stworzył recepturę, mogącą przemienić kogoś w wilkołaka i o nieścisłościach związanych z tym wszystkim. Objaśnił, co jest niezbędne do poprawnego działania wywaru, o jego składnikach i elementach, a przede wszystkim o jego działaniu. Przyznał się do tego, że sprawdzał prawdziwość tego eliksiru, że chciał uczynić z niego podstawę do prób stworzenia lekarstwa. Mówią to, skulił się w sobie, czując, że gdyby nie jego maniakalna chęć odmienienia swojego życia, wszystko mogłoby wyglądać teraz inaczej. Opowiedział dokładnie o swojej ostatniej rozmowie z Andrew, powtórzył jego prośbę, a na koniec przyznał, że zmieszał eliksir z krwią i powstała działająca mikstura. Zabrakło mu odwagi, by przyznać, że podarował go Maggie, że dlatego go znalazła, ale to już chyba nie miało znaczenia dla nikogo, oprócz niego…  
— I masz ten eliksir? — spytał Dumbledore, splatając ze sobą długie palce i wpatrując się uważnie w Remusa, jakby chciał wyczytać z jego postawy i zachowania jeszcze więcej niż z samej opowieści.
— Tak, i wszystkie składniki — odpowiedział natychmiast Lupin, pochylając się nad stołem. Czuł, że zrzucił ze swoich barków olbrzymi ciężar, którego sam nie byłby w stanie unieść. — Andrew prosił mnie, żebym wykorzystał go do pomocy wilkołakom, ale nie wiem, co mam robić…
— Wojna to chyba nienajlepszy moment, ale zgadzam się, że po niej wilkołaki będą potrzebowały wsparcia, żeby prowadzić lepsze i normalne życie. Ten eliksir faktycznie może się przydać — przemówił po chwili ciszy profesor, również nachylając się w stronę Remusa. Ten pokiwał głową, a w jego głowie pojawiła się myśl, że to będzie prawda… Greyback i inne wilkołaki, które za nim poszły, zostawiały po sobie krwawe ślady. Mówiło się o tym, że wilkołaki mordują bez opamiętania, ale nikt nie wspominał o tym, że to są nieliczne wilkołaki popierające działania Voldemorta. Ich zła sława z dnia na dzień stawała się jeszcze gorsza. Remus pomyślał o dzieciach, o małej Vii i jej rówieśnikach z lasu. To oni mieli być pokoleniem lepszym, silniejszym, mniej krwawym, to im Andrew chciał najbardziej pomóc, a tymczasem Greyback zapewniał im złą renomę. — Tymczasem schowaj go, by nie wpadł w niepowołane ręce. Opowiedz o nim kilku zaufanym osobom, które pomogą ci później go dobrze wykorzystać. Jeszcze przyjdzie czas, żeby odmienić to, co ludzie myślą o wilkołakach. Podejrzewam, że po tej wojnie będzie to wyjątkowo konieczne.
— Myślę, że lepiej by było gdyby pan… — zaczął Remus, prostując się, ale dyrektor uniósł dłoń, sprawiając, że od razu zamilkł.
— Obawiam się, że to nie jest zadanie dla mnie — powiedział łagodnie i wzruszył ramionami.
— Ludzie pana posłuchają, jest pan autorytetem! — sprzeciwił się natychmiast Lupin. Na nowo zaczęła ogarniać go wściekłość. Wbił paznokcie w kolana i spróbował uspokoić oddech. Jak miał spełnić ostatnią prośbę przyjaciela, kiedy jedyny człowiek, który mógł mu rzeczywiście pomóc, właśnie mu odmówił. Co miał zrobić? Jak zareagować, kiedy morderca jego bliski i jego oprawca, biegał na wolności i bezkarnie siał śmierć i zniszczenie?
— Czas już chyba zrobić trochę miejsca dla was młodych — stwierdził Dumbledore, ignorując jego zachowanie i wstał z kanapy, prostując kości. Rozejrzał się dookoła, jakby był w tym domu po raz pierwszy i wcale nie spędził w nim tego popołudnia i przemówił dziarskim tonem: — A teraz, jeśli oczywiście pozwolisz, w ramach podzięki za gościnę, pozwolę sobie rzucić na twój dom kilka zaklęć ochronnych. Obawiam się, że nie tylko ja chciałem złożyć ci wizytę, ale Fenrir również może wkrótce zapukać do tych drzwi.
— Z chęcią go wpuszczę i ugoszczę, jak należy… — warknął Remus, pozwalając by jego złość wzięła górę. Naprawdę tego pragnął… Chciał znów stanąć z Greybackiem twarzą w twarz i odpłacić mu za wszystkie krzywdy. W tej chwili tylko obecność Dumbledore’a powstrzymywała go od wybiegnięcia z domu i rzuceniu się w wir poszukiwań tego potwora.
— Nie pozwól, żeby ogarnęła cię chęć zemsty, mój drogi. To nigdy nie kończy się dobrze. — Słowa Dumbledore’a wyrwały go zamyślenia. Dyrektor złapał go za ramiona i zmusił, żeby spojrzał mu głęboko w oczy. Okulary połówki zsunęły mu się nieznacznie z nosa, a Remus zrozumiał, że to czas na kolejną lekcję. Poczuł się jeszcze bardziej bezradny w swej wściekłości. Nie powinni teraz rozmawiać, kiedy był w takim stanie, gotów rzucić się na każdego, kto próbowałby go powstrzymać. Szarpnął się nerwowo, jak gdyby dotyk profesora go parzył. Dumbledore cierpliwie czekał, aż jego uczeń się opanuje, a wraz z tym jak emocje opadały, Remus czuł się coraz gorzej ze sobą, swoimi myślami i wszystkim, co było z nim powiązane. — I nie myśl o sobie źle, gdy czujesz złość… Ludzie są dobrzy i źli, odważni i tchórzliwi, szlachetni i godni pogardy… I najdziwniejsze, a może najwspanialsze, jest to, że te wszystkie cechy goszczą na raz w jednym człowieku i dopiero wówczas jest on całością. Całością silną i słabą, godną szacunku i godną współczucia. Tacy właśnie jesteśmy, taki jest człowiek… Wielki i mały jednocześnie. No cóż, chodźmy i łapmy za nasze różdżki, obawiam się, że zostało mi niewiele czasu, a szkoda…
***
Słońce było już wysoko na niebie, ale jego promieniom nie udało się przedrzeć przez ciężkie zasłony, odgradzające wnętrze domu Lupina od reszty świata. Ile by teraz dał, żeby odciąć się taką zasłoną od Tonks. Nie było to jednak możliwe. Nimfadora stała nieopodal kominka, przesypując między palcami odrobinę proszku Fiuu, który nabrała w dłonie, kiedy ponad godzinę temu planowała wyjść. Nie zrobiła tego. Ani wtedy, ani też wcześniej, chociaż tej nocy kilka razy to planowała, ani nie zapowiadało się także, że zrobi to w najbliższym czasie. Stała nieco przygarbiona, a jej mysie włosy opadały na bladą twarz, skutecznie utrudniając mu odczytanie jej wyrazu i zamiarów. Odwrócił od niej wzrok, nie mogąc dłużej się w nią wpatrywać. Rozejrzał się po salonie, w którym panował straszny bałagan… Merlin jeden wie, skąd wzięli siły, żeby zrobić z domu Remusa pogorzelisko. Uzmysłowił sobie, że kilka dni temu, w tym właśnie miejscu, odbyła się jego ostatnia rozmowa z Dumbledorem i że więcej już ich nie będzie. Pozwolił w końcu by zmęczenie i ból po całonocnej bitwie dały o sobie znać, a on poczuł się jeszcze starszy i słabszy niż był w rzeczywistości. W kościach czuł, że pełnia będzie za dwa dni, ale wydarzenia tej nocy odebrały mu siły, by reagować na nią w jakikolwiek sposób. Tej nocy wyrzucił z siebie wszystko… 
Co ona sobie myślała? Co oni wszyscy sobie myśleli? I co najważniejsze, co on sobie myślał? Te pytania zadawała sobie w głowie Tonks, przesypując proszek. Powinna była iść, ale nie wiedziała nawet dokąd. Do Hogsmeade? Do Nory? Do Sary? Do domu? Stała tak garbiąc się i czując na sobie jego wzrok. Ta scena była denerwująco podobna do tej, kiedy się rozstali. Wtedy zeszła do kuchni ubrana tylko w jego sweter, a on wpatrywał się w nią długo, by potem powiedzieć jej, że nic do niej nie czuje. Czy tak miało być również i tym razem? Naciągnęła koszulę mężczyzny, żeby zasłoniła więcej ciała. Po tej nocy wszystkie jej ubrania nadawały się do wyrzucenia, podarte, całe od pyłu i przesiąknięte krwią, tylko czekały aż je z siebie zrzuci. Kto by pomyślał, że nie zrobi tego ona, a Remus… Zerknęła w jego stronę, siedział na kanapie, pośród całego bałaganu, który zrobili. Wydawał się przybity i, co było jej zdaniem gorsze, winny.
Nie potrafiła pojąć tego, dlaczego się tak zachowywali, dlaczego nie potrafili ze sobą normalnie porozmawiać, dlaczego tak na siebie działali. Chciała wyjaśnić tę sprawę, a ostatecznie była ona chyba jeszcze bardziej zagmatwana niż wcześniej… Może, gdyby nie zachowała się jak idiotka i nie wykrzyczała przy wszystkich, że go kocha, wszystko wyglądałoby inaczej? Może, gdyby on nie zachował się jak buc i nie zaczął na nią zrzucać winy, do niczego by nie doszło? Może, gdyby zostali na dłoniach i spróbowali się uspokoić, to udałoby się im porozmawiać? A może właśnie tak miało być… 
Chciała mu tyle powiedzieć, wykrzyczeć, wyrzucić. Wydawało jej się, że wszystkie swoje kwestie ma wyryte w pamięci i jest gotowa zbić każdy argument Lupina. Nie uwzględniła tylko tego, że gdy w końcu staną twarzą w twarz, pod jego wpływem zmiękną jej kolana. Była na niego wściekła, a jednocześnie tak za nim tęskniła, skrajne uczucia co rusz kumulowały się w niej i eksplodowały, zapewniając widowiskową huśtawkę nastroju. Jednak gdy sobie pomyśli, że Remus mógł tej nocy zginąć, że oboje mogli być już martwi, przestawała wyrzucać sobie swoją lekkomyślność i głupotę. Byłaby w stanie założyć się o swoją różdżkę, mówiąc, że to właśnie Remus zrobił pierwszy krok, że to od pozbył się wszelkich barier, gdy aportowali się pod jego domem, że niejako on i jego zachowanie skłoniło ich do… no właśnie, do czego? 
Tonks próbowała ogarnąć w myślach wszystko to, co wydarzyło się po bitwie, ale chyba nie była w stanie. Oboje dali się ponieść emocjom, a było ich zbyt dużo między nimi, żeby zamieść je pod dywan i udawać, że mogą rozmawiać normalnie. I z pewnością tego, co się wydarzyło nie można było nazwać czymś normalnym… Byli dla siebie jak narkotyk, mieli świadomość, że to, co robią, nie jest najwłaściwsze, że nie tak powinno to wyglądać, ale za bardzo łaknęli swojej bliskości, byli zbyt słabi, żeby przerwać. Nie umiała zliczyć, ile razy między pocałunkami krzyczeli na siebie ze wściekłości, ile razy okładała go pięściami, a on brutalnie przyciągał do siebie i odpychał na zmianę. Ilekroć tylko się od siebie odrywali, myśląc, że to już koniec, że wyrzucili z siebie wszystkie emocje i któreś z nich próbowało powiedzieć chociażby słowo, to drugie natychmiast zamykało mu usta pocałunkiem. Nie była to noc romantyczna, delikatna, taka niewinna… Wszystko to, co się wydarzyło, odzwierciedlało cały ten czas, który spędzili osobno. Może musieli przeżyć jeszcze raz to wszystko przed czym uciekli? Może gromadzili w sobie emocje, by przy spotkaniu wspólnie wypełnić tę próżnię, która się między nimi zrodziła? W ciągu kilku godzin przeżyli tysiące kłótni, tysiące uniesień, wyrzucili z siebie tyle samo łez i westchnień. Raz on chciał wyrzucić ją z domu, ale ona uparcie zostawała, a potem to ona biegła przez cały dom do kominka, żeby on w ostatniej chwili złapał ją i powstrzymał. Musieli wyrzucić z siebie wszystko, zbyt długo gromadzili to w sobie, zbyt wiele przyszło im przeżyć oddzielnie. A kiedy w końcu pozbyli się całego bagażu, który przyszło im dźwigać, a pierze, książki i wazony przestały latać po salonie, znaleźli się po dwóch przeciwległych stronach pokoju. Zmęczeni, dopiero teraz odczuli konsekwencje bitwy i tego, co się działo potem, ale byli w stanie przebywać w jednym pomieszczeniu i nie skoczyć sobie wzajemnie do gardeł. Dopiero teraz, gdy nie trzymali w sobie tego wszystkiego, mogli spróbować porozmawiać. 
— Nie mogę uwierzyć w to, że nadal twierdzisz, że to się uda… — mruknął Remus, garbiąc się jeszcze bardziej i wyginając nerwowo palce. Tonks podniosła na niego wzrok i wrzuciła pył z powrotem do garnuszka, rozsypując nieco dookoła. Czy naprawdę nadal tak twierdziła? Po tym co się wydarzyło, po tym, jak zginął Dumbledore, miała wrażenie, że im już nic nie może się udać… Ale potem, gdy zjawili się w tym domu, zabłysła w niej iskierka nadziei, podsycana dziwną satysfakcją, którą Dora poczuła. Może to myśl, że faktycznie nie jest mu obojętna, może emocje, którym w końcu pozwoliła przemówić, może po prostu już dostawała na głowę… Obok zmęczenia, bólu kręgosłupa, ta satysfakcja wybijała się w niej niezwykle mocno, napawając ją dziwną siłą i rozbawieniem. Nie mogła uwierzyć, że właśnie teraz, po tak długim czasie, doszli do tego momentu… Wydawało jej się to komiczne, zwłaszcza, że postawa Remusa nie wskazywała na to, że zmienił zdanie.
— Udało się tej nocy kilka razy… — sarknęła, odpychając się od ściany i krzywiąc się z bólu, podeszła do fotela. Nie była w stanie teraz usiąść w nim wygodnie, kości jej zesztywniały. Przycupnęła na oparciu i spojrzała na niego uważnie. To był ten moment, teraz musieli porozmawiać. — Więc powiesz mi?
— Co mam ci powiedzieć? — spytał i drgnął nerwowo. Nie było już w nim tej dzikości, która emanowała zeszłego wieczora i przez całą noc. Teraz była przygaszona, chociaż ciągle Tonks dostrzegała te iskry w jego oczach. 
— Prawdę, Remusie.
— Mówiłaś, że ją znasz —  mruknął, wspominając ich rozmowę tuż po powrocie. Tonks skinęła głową. To fakt, domyślała się, że ją okłamał, że wykorzystał to, żeby ją zostawić, a ona durna dała się zwieść. Była jednak szansa, że jej przypuszczenia nie są prawdziwe, a to oznaczało, że po raz kolejny się wygłupiła… 
— Mówiłam, że chcę ją usłyszeć od ciebie — sprostowała, patrząc na niego znacząco. Chciała, żeby to padło z jego ust, żeby ściągnął z niej ciężar niepewności. Tylko tyle, a jednocześnie aż tyle. Musiała to usłyszeć. — Powiedz, kłamałeś wtedy? Kim ja dla ciebie jestem?
To pytanie sprawiło, że w salonie zapanowała cisza. Tonks wstrzymała oddech. Tak długo na to czekała, tyle czasu zastanawiała się, jak to będzie. Teraz siedzieli naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy bez żalu i złości, nie mając już siły na kolejne kłótnie. Przerobili tej nocy na nowo całą swoją relację, ale milczeli. I tak jak wcześniej zabrakło między nimi miejsca na słowa, tak w tej chwili nie było go na kłamstwo. Zostali tylko oni i prawda, która w końcu musiała wybrzmieć. Remus wciągnął ze świstem powietrze i wyprostował się. Był pod ścianą, nie miał dokąd uciec, ale nie miał również na to sił. Chyba nadszedł czas by przerwać tę bezsensowną gonitwę i zmierzyć się z demonami, które go ścigały. Odchrząknął, żeby dać sobie jeszcze kilka sekund.
— To prawda, że Syriusz powiedział mi przed bitwą, że powinienem dać nam szansę i faktycznie jego śpiączka popchnęła mnie w twoją stronę, ale… — powiedział spokojnym tonem, nie patrząc jej w oczy. Tonks pasowało to do Blacka, od samego początku lubił wkoło nich skakać i pchać w swoją stronę na różne sposoby. Może to było dla zwykłej frajdy, której brakowało mu w zamknięciu, a może faktycznie w nich wierzył. Remus zawahał się, może też rozważał udział przyjaciela w tym wszystkim. Bała się, że znowu go wykorzysta, żeby zrobić kolejny unik. Nie zrobił tego. Warknął pod nosem jakieś przekleństwo i spojrzał jej w oczy. Czarne i bezkresne, patrzące na niego z wyczekiwaniem i nadzieją tak ogromną, że mógłby się w nich utopić. — Skłamałem, mówiąc, że nic do ciebie nie czuję — wyznał na jednym oddechu, a Tonks musiała przytrzymać się siedzenia, żeby nie upaść. —  Ale co to zmienia, Tonks?
— Dla mnie wszystko — stwierdziła, a jej głos był wyjątkowo silny. Dla niej naprawdę te słowa zmieniały wszystko. Nadawały znaczenie temu, co się między nimi wydarzyło. Przez te wszystkie miesiące tęskniła i płakała za mężczyzną, któremu nie była obojętna. Mimo wszystkich zawirowań, nie była tylko zabawką, pociechą po stracie przyjaciela. Oboje stali się ofiarami popapranego rozumowania Remusa, który porzucił ją dla jej dobra. Ależ on był głupi, jaki ślepy i bezmyślny w tym wszystkim… Unieszczęśliwił ich oboje, bo to, co czuł, było zbyt mocne. To nadawało sensu, wszystkiemu, co się wydarzyło i z czym musiała sobie poradzić. Satysfakcja, która jej towarzyszyła, stała się jeszcze większa. W końcu wiedziała na czym stoi i mogła poczuć się pewnie. 
— To bez sensu… — skwitował Remus, kręcąc głową, jakby to zdanie miało podsumować całą ich relację. 
— Masz rację, to wszystko było bez sensu — przyznała Tonks. Z tym, że ona inaczej pojmowała bezsensowność całej sytuacji. W przeciwieństwie do Remusa, który najwidoczniej dostrzegał same przeszkody, których nawet nie warto było spróbować pokonać, ona za zbędne uważała całe te podchody, rozstania i ucieczki. Jakież to było bezsensowne! Wystarczyło tylko nie dać się rozpaczy i pociągnąć tę sprawę do końca. Lupin najwidoczniej również dostrzegł, że choć doszli do tego samego wniosku, to zrobili to na dwa różne sposoby. Spojrzał na nią, jakby trochę karcąco, a Tonks westchnęła. Miała ochotę wywrócić oczami i załamać ręce nad tym facetem, ale cóż… To by było chyba nieodpowiednie. — Dobrze, porozmawiajmy na spokojnie. Dlaczego uważasz, że to co jest między nami, nie ma sensu? I radzę ci użyć poważnych argumentów.
— Jestem od ciebie o wiele starszy, bliżej mi wiekiem do twoich rodziców niż do ciebie — powiedział głośno tonem, który nie uznawał sprzeciwu. Tonks nie powstrzymała się tym razem i wywróciła aż nazbyt teatralnie oczami. Remus na nowo próbował posługiwać się swoimi kiepskimi argumentami. Gdy usłyszała je po raz pierwszy, również je zbagatelizowała, ale wtedy była w szoku, a teraz… Nie bała się starych demonów, z nimi mogła walczyć. 
— Najwidoczniej wolę starszych mężczyzn — skwitowała ze wzruszeniem ramion, pokazując Remusowi, że to zupełnie do niej nie przemawia. Co więcej, ich wspólne zachowanie zeszłej nocy, olbrzymia satysfakcja, która teraz przeradzała się w pewność siebie, pozwalała jej prowadzić tę rozmowę na swoją korzyść. Gdzie to miało ją doprowadzić? Tego nie wiedziała, ale miała ogromną ochotę zagrać na nosie Lupinowi i wyciągnąć z niego tyle, ile się da. Od tak, dla delikatnej zemsty za zbyt długie pogrywanie z nią. — Jest w was coś, co przyciąga kobiety...
— Jestem bezrobotny, nie mam żadnych pieniędzy i perspektyw na życie… — mruknął, maskując swój wstyd gniewnym tonem. Udawał, że wcale nie słyszał jej poprzednich słów. Tonks chciała mu pokazać, że jest równie uparta co on, że i ona potrafi iść w zaparte. 
— To faktycznie może być problem, ale tylko gdy weźmiemy pod uwagę twoją męską dumę — mruknęła z udawaną powagą —  ale gdyby tak połączyć nasze skrytki u Gringotta...
— Jestem wilkołakiem! — zawołał, zrywając się z miejsca i patrząc na nią wściekle. Tonks uśmiechnęła się i pokręciła głową.
— To chyba mój ulubiony argument, jest najbardziej absurdalny! — skwitowała, również wstając i krzyżując ręce na piersi. Spojrzała na niego uważnie, przyjrzała się każdej bliźnie na jego twarzy, każdemu siwemu pasmu w jego włosach, spojrzała w jego oczy i po raz kolejny pokręciła głową z niedowierzaniem, że on potrafi ciągle wmawiać sobie tylko te trzy rzeczy. — Gdyby likantropia była problemem, to nigdy byśmy się do siebie nie zbliżyli. I nie mam tu na myśli… — zamilkła, gdy poczuła na sobie jego wzrok, ale uśmiechnęła się i mówiła dalej: — W ogóle byśmy się nie zaprzyjaźnili. Czy kiedykolwiek dałam ci odczuć, że faza księżyca wpływa na moje uczucia do ciebie?
— Jestem niebezpieczny, mogę cię skrzywdzić… — szepnął łagodnie, a Tonks aż syknęła ze złości. Tylko on potrafił ją rozzłościć, spuszczając jednocześnie z tonu. Dora doskoczyła do niego i złapała mocno za koszulę.
— Remusie, przestań! Przestań gadać te głupoty, przestań zasłaniać się likantropią — zawołała, potrząsając nim najmocniej, jak potrafiła. Ile razy ma jeszcze usłyszeć, że on nie zasługuje na nic, ile razy będzie musiała mu udowadniać, że jego wilkołactwo jest przeszkodą tylko dla niego? Znowu spojrzała mu w oczy i przypomniała sobie tę dzikość, która nie opuszczała go nawet na krok, od chwili gdy wrócił, ile to dawało mu siły, pewności siebie… Nie widziała w nim człowieka bezsilnego, czekającego na kolejną przemianę, jak na ścięcie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak ją to cieszyło, złość na niego nie pozwalała jej spojrzeć na jego zmianę. A przecież widziała, że jego czujność przewyższała ich wszystkich, że chodził zeszłej nocy po zamku, jakby wiedział, co się dzieje w każdym korytarzu. Dawało mu to pewnej swobody i gracji na każdym kroku… — Widzę, że się zmieniłeś, że wilkołactwo przestało być twoją słabością. Teraz tylko ty musisz przestać je tak traktować, a wtedy…  
— Tonks, ja byłem z inną — wyznał, a Nimfadora poczuła, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody. Powoli puściła jego koszulę i odsunęła się na krok. Tego bała się najbardziej, a jednak przez chwilę łudziła się, że ten temat zniknie, że nigdy go nie było… Z poprzednimi argumentami potrafiła walczyć, nie bała się ich, była na nie przygotowana, ale to… Przypomniała sobie tę kobietę, która pojawiła się nieopodal Nory, pamiętała, jak Remus biegł do niej, jak trzymał ją w ramionach, nie mogła zapomnieć wzroku tej kobiety, który był przez chwilę utkwiony w niej. W tej chwili było ona dla Nimfadory największym koszmarem...
— Kochałeś ją? — szepnęła drżącym głosem. Bała się odpowiedzi, ale musiała znać prawdę. — Kochałeś tę kobietę, Meg?
— Byłem z nią przez prawie rok — wyznał Remus, uciekając wzrokiem, a Tonks zwiesiła głowę. Chciała się pocieszyć tym, że usłyszała w jego głosie nutkę żalu. Wolała już nawet nie rozmyślać nad tym czy był to żal spowodowany stratą, czy może z powodu tego, że był z kimś innym niż ona. 
— Nie o to pytałam… To nie to samo — stwierdziła i sama spojrzała w dal. Czy gdyby nie przeżyła czegoś podobnego, również by tak powiedziała? Gdyby nie jej relacja z Moorem, to mogłaby stwierdzić, że być z kimś, a kochać kogoś to dwie różne sprawy? Poczuła żal do siebie, a jednocześnie ogrom zrozumienia dla Remusa. Tylko czy on sam mógł siebie zrozumieć? Dora westchnęła ciężko i zbierając się w sobie, spojrzała na Lupina. — Ja też byłam z innym. Nic do niego nie czułam, nie wiem po co się w to w ogóle wplątałam. Nie chciałam go dłużej okłamywać. Wiedziałam, że nigdy nie pokocham kogoś innego niż ty — wyznała szczerze, a przez twarz Remusa przebiegł cień. Czy to była złość, zazdrość, żal? Tego nie wiedziała, bo nie skomentował tego nawet słowem. Zdawało się, że ciągle tkwi w odmętach swoich racji, w których zawsze tonął i tym razem najwidoczniej również chciał, żeby jego przekonania go pochłonęły. Tonks nie mogła na to pozwolić. Złapała go za dłoń, a jej dotyk sprawił, że drgnął nerwowo i natychmiast spojrzał na nią. — Dobrze… byłeś z nią, ze mną też byłeś...
— To również nie to samo — mruknął, a Dora wykorzystując wszystkie pokłady silnej woli, powstrzymała uśmiech, chociaż jej serce podskoczyło radośnie w piersi. Rzadko jej się to zdarzało, ale wbrew powszechnemu przekonaniu, wiedziała, co wypada, a co nie. I chociaż Remus tym jednym zdaniem utwierdził ją w przekonaniu, że ich relacja była czymś innym od tego, co łączyło go tamtą kobietą, to nie powinna okazywać radości. W końcu Lupin stracił kogoś, na kim mu ogromnie zależało. Może jej nie kochał, ale była mu bliska. Czy ona również nie rozpaczała, kiedy tej nocy trzymała w ramionach zakrwawione ciało Billa? Czy nie chciałaby zatracić się w rozpaczy, gdyby ten zginął?
— Wiem — odpowiedziała mimo wszystko. Może było to niewielkie kłamstwo, przecież nie miała prawa wiedzieć, co było między nim a tą Meg, ale łudziła się ciągle, że jej własne uczucia nie są jednostronne, że tak naprawdę miłość, którą sobie niegdyś wyznali, nigdy nie przeminęła. A teraz, kiedy przyznał, że jego słowa były jedynie kłamstwem, że naprawdę coś do niej czuł, przekonanie, że powinni być razem mimo wszelkich przeciwności, rosło z każdą sekundą. 
— Więc wiesz również, że my… że to wszystko... — mruknął, siadając z powrotem na kanapę. Nie potrafił wypowiedzieć swoich myśli, ułożyć je w zdanie, ale Tonks była pewna, że po raz kolejny będzie próbował ją od siebie odsunąć, dlatego pokręciła głową, zaprzeczając temu, czego nie zdążył powiedzieć.
— Że wszystko jest możliwe.
— Zawsze byłaś niepoprawną optymistką... — stwierdził, a Tonks uśmiechnęła się, widząc, że kącik jego ust drgnął.
— A ty upartym gburem — zrewanżowała się natychmiast ze szczerym uśmiechem. Jednak po kilku sekundach rozkoszowania się tą chwilową beztroską, która zagościła znienacka w ich rozmowie, spoważniała. To prawda, zawsze starała się być optymistką, nawet wtedy, gdy nic nie dawało nadziei, ale, na Merlina, Remus akurat powinien doskonale wiedzieć, że nie zawsze tak było. Przecież to on ją pocieszał, to on dawał jej siłę i mówił, że póki jest cień szansy, to powinni walczyć. O ile łatwiej było jej w życiu, w całej tej wojnie, kiedy on był obok! Gdy zniknął, wszystko się zmieniło, a jej niepoprawny optymizm uleciał w nieznane. — Ale mylisz się, to nie jest optymistyczna myśl… — wyznała i również opadła na kanapę obok niego. Ich kolana prawie się stykały, a Tonks pomyślała, że cudownie byłoby cofnąć się kilka godzin wstecz, gdy taka odległość między nimi była nie do pomyślenia, a ich ciała były ze sobą wręcz zespolone. Teraz odczuwała każdy dzielący ich milimetr. — W ostatnim czasie zrozumiałam, że naprawdę wszystko jest możliwe… Wiem, że ludzie potrafią być ślepi na cierpienie drugiej osoby, że stawiają swoje dobro nad dobro innego człowieka, są egoistyczni, próżni i bez serca… Wiem, że wojna nie jest wcale partią szachów, to krew, ból i śmierć… Wiem, że są na świecie ludzie, którzy mogą zmienić świat, są silni, charyzmatyczni, mają odpowiednie stanowiska, ale póki wygodnie im na swoich stołkach i sami czują się bezpieczni, nic ich nie obchodzi… Wiem, że ludzie tacy jak my, zwykłe szaraki, są w stanie poświęcić wszystko, zdrowie, rodziny, majątek i nawet życie, żeby złapać chociażby strzępy szczęści i pozory bezpieczeństwa… Kiedyś myślałam, że naprawdę wiele może się w życiu zdarzyć, że na świecie codziennie może wydarzyć się jakiś cud. Wiem, że byłam głupia i naiwna… Świat czasami bywa piękny, ale zazwyczaj jest przerażający. Człowiek rozumie to dopiero, gdy zostaje sam. Bo gdy nie ma obok, kogoś kogo kochamy, świat jest okropnym miejscem, w którym faktycznie wszystko jest możliwe. I to mnie najbardziej przeraża...
Jej oddech wydawał jej się nieprzyzwoicie głośny, przerywał ciszę jak niechciane echo w lesie. Co powinna teraz zrobić? Wyjść i zostawić go samego, żeby w swojej głowie po raz kolejny utrwalił sobie, że na zawsze powinien zostać sam? Złapać go za rękę i nie puszczać, chociażby się wyrywał? A może czekać do końca swoich dni, aż w końcu on przejmie inicjatywę? Żadna z tych opcji jej nie zadowalała… Doszli oboje do momentu, w którym powiedziane zostało już chyba wszystko, a może właśnie za mało… Nie powinni mieć już żadnych wątpliwości, a jednak dystans między nimi wciąż był. Tonks przełknęła z trudem ślinę i z zamykając oczy, zacisnęła dłonie na skraju koszuli, którą miała na sobie. Czuła się jakby przebiegła maraton, najtrudniejszy na świecie, a na jego końcu nie było mety i zasłużonej nagrody. Satysfakcja zaczęła się ulatniać, a łzy pojawiły się w oczach. Co jeszcze mogła zrobić? 
Drgnęła, gdy dotarł do niej jego głos. Nie wiedziała, jak długo trwali w milczeniu, ale jego słowa docierały do niej jakby zza mgły, z oddali:
— Nie chcę zniszczyć ci życia...
— Zniszczysz je, jeśli nie będziesz jego częścią — powiedziała, nie otwierając oczu. Bała się, że ta rozmowa jest tylko snem, chociaż nawet w snach nigdy nie powiedzieli sobie aż tyle. Po raz kolejny zapanowało między nimi milczenie, tym razem jednak już nie myślała o niczym. Miała dosyć. Tej nocy walczyła zbyt długo, nikt nie podołałby dwóm bitwom, jedna po drugiej, a ona musiała sprostać temu wyzwaniu. Co ma być, to będzie… 
Z zawieszenia wyrwało ją przyjemne muśnięcie, delikatny dotyk, jakby ktoś przez przypadek przejechał palcem po wierzchu jej dłoni. Jej serce zabiło mocniej, by z każdym uderzeniem rozprysnąć radosnym ciepłem, które ogarnęło jej ciało i duszę. 
— Masz może ochotę na herbatę, Doro?
***
Stała przed lustrem w swoim pokoju, uśmiechając się błogo do swojego odbicia. Dziwnie było po raz kolejny się tu wprowadzić. Przywykła do zaniedbanego pokoiku u Aberfortha, ciągłego paplania Lucy i coraz częstszych wizyt Savage’a czy Williamsona. Jednak ich warta w Hogsmeade skończyła się. Uczniowie dzisiaj opuszczą zamek, a oni wrócą do Biura Aurorów. Przynajmniej na wakacje… Kto wie, co zadecyduje nowy dyrektor Hogwartu? Dla Tonks brzmiało to wciąż aż nazbyt abstrakcyjnie. Ale w końcu wszystkie elementy złączyły się w całą historię. Ile przemknęło im szczegółów? Ilu nieszczęściom mogli zapobiec? Gdyby doszukali się w dziwnym zachowaniu Rosmerty czegoś więcej, wiedzieliby, że jest pod działaniem imperiusa. I może nie doszukali by się tego, że to właśnie młody Malfoy rzucił na nią klątwę, ale pokrzyżowaliby mu plany. Nie doszłoby w ten sposób do wypadku Katie Bell, do otrucia Rona czy w końcu do bitwy, która zakończyła żywot Dumbledore’a. Tonks westchnęła ciężko i przygładziła delikatnie czarną sukienkę. Jej mysie włosy komponowały się idealnie z żałobnym odzieniem. Nie spostrzegła nawet, kiedy jej matka weszła do pokoju i stanęła obok. 
— Znowu gdzieś nam uciekasz, córeczko — mruknęła, przeczesując jej włosy dłonią. Sama była ubrana w czarną szatę, a Dora podejrzewała, że razem z ojcem już na nią czekają. Nie potrafiła się w sobie zebrać. Pójście na pogrzeb, oznaczało zaakceptowanie tego, że już go nie ma. Uśmiechnęła się smętnie do matki. — Tym razem myślami…
— Nie masz się czym martwić, mamo — odpowiedziała od razu, a Andromeda pokręciła głową.
— Może martwiłabym się mniej, gdybyś coś nam powiedziała — zauważyła, a Tonks przyznała jej w duchu rację. Tylko nie wiedziała, co powinna jej powiedzieć. 
Sama przez te kilka dni często zastanawiała się nad tym, co będzie teraz z jej życiem, ale nie tylko… Rozmyślała nad losami całego świata, który bez Albusa Dumbledore’a wydawał się niezwykle kruchy, niczym gmach katedry pozbawiony filaru. Nie wiedziała, co teraz będzie… Miała wrażenie, że jest zbyt mała, żeby to wiedzieć. Lubiła za to czytać przemyślenia Remusa, które zamieszczał w swoich listach. Uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o tych skrawkach pergaminu, które chowała w szufladzie, a które wymieniała z nim od kilku dni nieustannie. 
Gdy tylko Remus zaproponował jej herbatę, zgodziła się od razu. Usiedli wspólnie przy kuchennym stole i spoglądając na siebie ukradkiem, rumieniąc się, jak nastolatkowie na pierwszej randce,  długo sączyli napar, który już dawno zdążył wystygnąć. Potem odprowadził Tonks do drzwi i pożegnali się nieporadnie. Bez żadnych obietnic czy planów na później. Nie wiedziała, co to znaczy dla nich, ale nie czuła już tego niepokoju, że nie zobaczy go następnym razem. Wróciła do Hogsmeade, skąd zabrała swoje rzeczy i zjawiła się w rodzinnym domu. Długo opowiadała rodzicom o tym, co wydarzyło się w zamku, o całej bitwie, o wypadku Billa, o śmierci Dumbledore’a. Żałowała, że ich pierwsze spotkanie po tak długim czasie, było naznaczone tragedią. Gdy wszystko, no prawie wszystko, opowiedziała, schowała się w swoim pokoju, a tam na parapecie dostrzegła sowę. 
Nie spodziewała się listu od Remusa, widzieli się przecież raptem kilka godzin temu i można by pomyśleć, że powiedzieli sobie wszystko. A jednak, rozczuliła ją jego wiadomość. Niepozorna, poprawna i zdystansowana… Wydawało jej się, że usiadł przy biurku i przelał na papier swoje myśli, te związane z bitwą, wojną, problemami, które dotyczą teraz każdego. Rozważał nad tym, co doprowadziło do tej sytuacji, dlaczego byli na to nieprzygotowani, ile przewidział Dumbledore, czy w ogóle spodziewał się, że tej nocy zginie. Cały list był napisany bez podtekstu, nie wspomniał słowem o nich, o ich relacji. Pisał za to dużo o śmierciożercach, o Snape'ie, o Billu i konsekwencjach jego wypadku, o odwadze Harry’ego i młodych Gryfonach. Wspominał o przyszłości Zakonu, ale o nich nie… Była to wiadomość na wskroś platoniczna. Nie poczuła się tym dotknięta. Sama wygrzebała z odmętów biurka pergamin i pióro, żeby natychmiast mu odpowiedzieć. Ton jej listu nie był tak spokojny i wyważony jak jego, wyrzuciła z siebie ogrom żalu, że wszystko się tak potoczyło, że nikt nie powinien zginąć, że ta bitwa nie powinna mieć miejsca. Jakie było jej zdziwienie, gdy odesłał jej skrawek papieru z jednym tylko zdaniem:
Tonks! Nie potrafię krytykować tej bitwy, bo to nasza bitwa!
Nie wiedziała, jak powinna zrozumieć te kilka słów, ale napawały ją niezrozumiałym szczęściem. I od tej chwili pisali do siebie cały czas, bezustannie. Tonks nie odchodziła od swojego okna, wyczekując kolejnej sowy. Miała wrażenie, że nie prowadzą wspólnej korespondencji, że następny list wcale nie jest odpowiedzią na poprzedni. To było raczej coś, jak maniakalne i nieumiejętne szukanie kontaktu ze sobą… A z każdą kolejną wiadomością Remus porzucał formalny ton, przestawał pisać o wojnie i Zakonie, a coraz więcej o nich. Tak było łatwiej, rozmowa była nazbyt wymagająca, a będąc sam na sam z kartką papieru i swoimi myślami, mogli uporządkować to, co chcieli przekazać. 
Nie przypuszczałem, że będę pisał z taką tęsknotą do dziewczyny, którą przypadkowo spotkałem w pewnej pochmurnej kamienicy… 
Tonks czytała z zapartym tchem jego listy, a zdania w nich zawarte były jak poezja, której przecież nigdy nie rozumiała, a teraz chłonęła ją całą sobą, rozpływając się w każdym słowie. Remus zaskakiwał ją każdym kolejnym pociągnięciem pióra… 
teraz, kiedy siedzę nocą przy biurku i przypominam sobie Ciebie takiego biednego, przy pożegnaniu naszym przed Twoim domem, to myślę, że może powinnam była jeszcze raz powiedzieć ci te wszystkie rzeczy: że jesteś delikatny, dobry i mądry, że zasługujesz na miłość przyjaźń i zaufanie, że wcale nie jesteś taki, jak Ci całymi latami opowiadają, i że na pewno będzie Ci jeszcze czasem bardzo fajnie, cokolwiek zdecydujesz...
Pisała z serca, nie myśląc nad słowami, bo nie potrzebowała do tego rozumu. Każdy list wychodził spod jej ręki w sposób naturalny, a częstotliwość wiadomości najwidoczniej miała zrekompensować to, że ich relacja potoczyła się niezbyt książkowo. Bo w ich przypadku nie było pierwszych spotkań, miłosnych liścików, rumieńców i kwiatów zerwanych na łące. Nie było to im pisane, a przecież i oni w swojej tragicznej historii zasłużyli na odrobinę romantyzmu… 
… chociaż rozmawialiśmy przy herbacie trochę tak jak obcy państwo, to tylko dlatego, że nie wiemy, co z sobą robić, kiedy już jesteśmy razem. Ale i do tego się przyzwyczaimy. Nie, nie widzę przed nami za dużo spokoju… 
Zgadzała się z każdym jego słowem, momentami zastanawiała się nad tym, czy sowa się nie pomyliła i jego list nie jest jej listem, zwróconym pospiesznie. Bo przecież myślała dokładnie tak samo… Zbyt długo byli osobno, żeby od tak umieli ze sobą rozmawiać, spędzać czas, po prostu być... 
Mam wrażenie, że los pilnuje nas wszystkich, żeby nam nie było za dobrze, ale przecież myśmy nie mieli takiego nadzwyczajnego życia i należy nam się cały zapas szczęścia, więc może moglibyśmy dostać to wszystko hurtem, akurat teraz…
W żadnej z wiadomości nie padło słowo kocham, nie zostało wspomniane nawet w kontekście. Było dla nich teraz zbyt odważne i padło by zdecydowanie nie w porę. Mogłoby zupełnie zrujnować ich chwiejne fundamenty, które już raz zostały rozkopane i musieli je rozważnie umocnić na nowo. Dlatego między kolejnymi zdaniami napisała mu:
W każdym razie mamy do siebie jakąś słabość, to jest ważne. 
Był to ostatni list, który mu przesłała poprzedniego wieczoru. Uśmiechnęła się wspominając jego odpowiedź, ignorując obecność matki która przyglądała jej się z zainteresowaniem. Dawno nie widziała swojej córki tak rozanielonej, ale gdyby wiedziała, jakie słowa miała w myślach, to nie dziwiłaby jej się zupełnie.
I tak narobiłem Ci nieporządku w życiu i jeżeli pod jakimś względem mogę angażować się tę naszą “słabość” bardziej niż ty - jestem gotów.
Ostatnia Moja Szanso, którą całuję cały czas każdą literą tego listu

— Później… — westchnęła i odwróciła się do matki, złapała ją za dłoń uśmiechając się szczerze. Nie pamiętała, kiedy czuła się tak szczęśliwa, aż źle jej było, gdy pomyślała, że zaraz będzie wraz z całym światem żegnać największego czarodzieja tych czasów. Nie potrafiła jednak wyzbyć się tej radości. Ich korespondencyjny romans dawał jej siłę, żeby przetrzymać każdy kolejny dzień. Miała wrażenie, że kawałek po kawałku wszystko wraca na swoje miejsce. Chociażby na tyle, na ile się da… — Chodźmy na ten pogrzeb, potem wszystko wam opowiem.
— Pogrzeb Dumbledore’a — szepnęła Dromeda, zwieszając głowę. — Nie sądziłam, że tego dożyję… 
Nikt się tego nie spodziewał, nikomu przez myśl nie przeszło, że któregoś dnia zabraknie go wśród nich. Dumbledore był wieczny, a jego śmierć niemożliwa. Nimfadora łudziła się, że gdy tylko wszyscy się zbiorą, dyrektor pojawi się w tłumie i uśmiechnie się dobrotliwie, patrząc z nich znacząco i dając do zrozumienia, że to wszystko przecież było zaplanowane. Dlatego też, gdy aportowała się z rodzicami tuż przed bramą szkoły, zastanawiała się czy słusznie robią, przychodząc tutaj, skoro to wszystko miało być żartem. Jednak, gdy widziała tłumy zmierzające nad jezioro, poczuła, że największym dowcipem, jaki Dumbledore mógłby im wywinąć, to faktycznie zniknąć bez słowa… Puszczając dłonie rodziców, osłoniła oczy przed promieniami słońca. Pogoda była niewspółmierna do tragedii, która się wydarzyła.
Od razu wpadła w ramiona Molly, która nieopodal stała wraz z Arturem, Kingsleyem i Moodym. Szalonooki przyglądał się jej uważnie, jakby domyślał się wszystkiego, co miało miejsce przez te kilka dni. I może dobrze, Tonks teraz chciała, żeby wszyscy się domyślili. Nie wiedziała tylko, czy Remus również tego chciał. Nie uczestniczyła w rozmowie, która się między nimi wywiązała. Słuchała, co prawda, tego, jak Molly opowiadała o stanie Billa, który wraz z Fleur zajął już miejsce wśród rzędów krzeseł. Tonks potakiwała i uśmiechała się do wszystkich, widziała wielu znajomych, urzędników z Ministerstwa, ale wciąż brakowało wśród nich tej jednej osoby.
Poczuła dreszcz na kolejny dźwięk aportacji. Nie wiedziała dlaczego, przecież usłyszała ich tego dnia już wiele, ale tym razem miała pewność, że zjawił się on. I nie pomyliła się. Gdy tylko odwróciła wzrok w stronę drzew, ujrzała Remusa. Tym razem ubrany był w skromną, ale za to niezwykle elegancką szatę czarodzieja. Tonks dziękowała w duchu Merlinowi, że nie założył jeszcze tiary. Zdecydowanie wolała jego swetry i tweedowe marynarki. Kiedy tak mu się przyglądała, obiecała sobie, że jeżeli zdarzy się taka sposobność, to niby przypadkiem podpali to nieszczęsne ubranie. Nie słyszała już, co mówił Kingsley, nie zwróciła uwagi na odpowiedź jej ojca ani troskliwy komentarz Molly. Spojrzała na niego bez strachu i burzy emocji, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. W jej oczach można było dostrzec spokój i ulgę. 
— Tonks — mruknął Moody, który najwidoczniej dostrzegł, na kogo dziewczyna tak patrzy. 
— Wszystko w porządku — powiedziała i posłała w jego stronę delikatny uśmiech. Zerknęła po wszystkich, chciała dać im do zrozumienia, że naprawdę było dobrze, a przynajmniej wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie. — Przepraszam was na chwilę.
Starała się, żeby jej krok był spokojny i opanowany, całą siłą woli zmusiła się, żeby nie pokonać dzielących ich ostatnich kilku kroków biegiem. Ale właściwie po co? Co planowała zrobić, gdy się spotkali? Rzucić mu się na szyję, podać rękę, wcisnąć do kieszeni kolejny list? Stanęła przed nim i wypuściła powietrze, które najwyraźniej musiała wstrzymywać, od kiedy się pojawił. Remus spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, który upewnił ją w tym, że faktycznie wszystko jest lepiej niż mogłaby się spodziewać. Popchnięta tym przekonaniem zmniejszyła między nimi dystans jeszcze bardziej i złapała go za rękę, złączając ich palce.
— To raczej kiepski sposób, żeby powiedzieć o wszystkim twoim rodzicom — powiedział jej do ucha, ale wbrew własnym słowom, zacisnął jeszcze bardziej uścisk i pogładził kciukiem wierzch jej dłoni. Tonks uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Wydaje mi się, że każdy sposób będzie kiepski, ale to nieważne — mruknęła, bojąc się spojrzeć w stronę rodziców. Wolała skupić się na Remusie, który rozejrzał się uważnie po błoniach i utkwił wzrok w jednym punkcie. Tonks domyśliła się, że wpatruje się w Wieżę Astronomiczną. Położyła dłoń na jego ramieniu, a on zwrócił na nią swoje spojrzenie. — Jak się czujesz?
— Mam wrażenie, że Moody właśnie morduje mnie wzrokiem… — mruknął, uśmiechając się delikatnie, a Tonks prychnęła mimo woli. Nie sądziła, że Remus będzie w stanie żartować w takim momencie. 
— Bardzo prawdopodobne — przytaknęła, rzucając okiem w stronę Szalonookiego, który faktycznie posyłał w jego stronę niezbyt przychylne spojrzenie — pocieszę cię tym, że Molly chyba nie chce ci już zrobić czegoś potwornego, a Sara… co do niej nie mam pewności, możliwe, że nadal ma ochotę wsadzić ci różdżkę w zadek...
— W zadek? — zdziwił się rozbawiony, a Tonks pokiwała z powagą głową. Cieszyła się, że ich spotkanie wygląda w ten sposób, nawet biorąc pod uwagę niesprzyjające okoliczności. Przecież patrząc na ich historię, można było spodziewać się wszystkiego, ale nie czegoś takiego… 
— Remusie, co teraz będzie? — spytała całkowicie poważnie, a Remus puścił nagle jej dłoń, żeby od razu objąć ją w pasie i przyciągnąć bliżej siebie. Tonks pozwoliła by jego zapach ogarnął ją w tej chwili i zatraciła się w nim. 
— Nie wiem, chyba już nic nie będzie takie samo — szepnął. Dora pomyślała w duchu, że chyba nawet nie chce, żeby cokolwiek było takie samo… 
I wtedy właśnie, wydarzyło się coś na pozór nieistotnego, na co nikt zapewne nie zwróciłby uwagi. Remus nachylił się i złożył delikatny pocałunek na czubku głowy Nimfadory. Gest ten był tak niepozorny, że tylko ta dwójka mogła wyczuć, ile w nim jest emocji. A gdy wargi Remusa dotknęły jej włosów, poczuła, jak ostatnia niewidzialna pętla, która zaciskała się na jej sercu, puściła, a ona w końcu była prawdziwie wolna i szczęśliwa. Kiedy uniosła wzrok i spojrzała na ukochanego, dostrzegła na jego twarzy najszczerszy i największy uśmiech. Nie domyśliła się, że taką reakcję spowodowały jej włosy, które kosmyk po kosmyku na nowo zrobiły się różowe...
Czy Wy to widzicie? Czy Wy jesteście w stanie w to uwierzyć?
Kochani! Właśnie dobrnęliśmy do końca Księcia Półkrwi... Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że uda mi się zabrnąć tak daleko. Matko... Jakie emocje! Ale spokojnie, spokojnie... Pójdziemy z tym dalej. Będę pisać, może to opowiadanie nawet doczeka się epilogu! Ale żeby był epilog, to muszą być kolejne rozdziały, a żeby były kolejne rozdziały, muszą być plany... Spytacie: Jakie masz plany, Mora? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Poszalałam i zaplanowałam kilka następnych rozdziałów, co prawda pobieżnie i niezbyt dokładnie. Dlatego w najbliższym czasie usiądę z książką i zaplanuję tak, żeby to wszystko nie kłóciło się ze sobą. Jak tak sobie myślę, to zakończymy całość między rozdziałem 175 a 200. To wszystko zależy od tego, jak potoczą się niektóre wątki, bo powiem szczerze, że no... Po moim powrocie pozapominałam o niektórych pomysłach i teraz trzeba sobie przypomnieć, albo wymyślić na nowo. Z dobrych wiadomości: mam sporo materiałów na następne dziesięć rozdziałów! Z gorszych wiadomości: wyjeżdżam w piątek na dwa tygodnie i no nie napiszę chyba za wiele w tym czasie. Zabijcie mnie, ale rozdział najpewniej pojawi się na początku września. Także no...
Jeju! Chciałam Wam tyle napisać, o tym, że planuję remont Izby Pamięci, że chyba już nie umiem pisać sielanki Remusa i Tonks, że z jednej strony ten rozdział jest taki straszny, a przy okazji tak się z niego cieszę... Kurczę, jakoś nie mogę się w sobie zebrać, żeby napisać te kilka słów po rozdziale. Może po prostu pytajcie, co? Odpowiem, obiecuję!
Ah, zapomniałabym... króciutkie fragmenty listów, które przypisałam Remusowi i Tonks, pochodzą z "Listów na wyczerpanym papierze"
Ściskam Was mocno i z całego serduszka!


13 komentarzy:

  1. Nie wiem, co mi się dzieje po przeczytaniu tego rozdziału, ale dostaję jakichś dziwnych palpitacji serca i ataków gorąca jednocześnie! Chyba jeszcze w żadnym z rozdziałów (A już na pewno nie w tych po powrocie) nie czułem takiego czegoś właśnie. 😍 W sensie no serio, aż miałam motyle w brzuchu, a tak mam tylko przy genialnych romansach!

    Na poczatku mówię sobie, ok, Mora chyba poleciała cały rozdział kursywą przez przypadek xD ale nie, wszystko elegancko pomyślane. Powiem szczerze, że na początku byłam aż zła, że w taki sposób rozładowałaś napięcie z końcówki poprzedniego rozdziału. Szykowałam się na wyjaśnienia, a tu sielankowa rozmowa z Dumblem, ktira triche mnie nurzyła z początku, ale powiem Ci, że potem już wiedziałam. To było dobre posunięcie, takie dodatkowe pożegnanie z Albusem i mnóstwo przemyśleń Remusa na każdy ważny temat. Potrzebowaliśmy takiego uzupełnienia. Cieszę się, że miał możliwość porozmawiać na osobności po raz ostatni ze swoim mentorem i to w dodatku na wszystkie najważniejsze tematy. Chociaż, jak zwykle coś się we mnie zagotowało, gdy znów Albusowi tłumaczył dlaczego to nie jest dobry dla Tonks. Nie chce wchodzić tu w polityczne klimaty, ale w pewnym momencie, Remus mógłby powiedzieć "mój ból jest większy, niż twój ból" albo w tym przypadku "jej ból" xD serio, wypisz wymaluj i aż ze złością czytałam te jego farmazony, koleś zaciął się, jak gramofonowa płyta. 🤣

    No i potem cudowności napisane w najlepszy możliwy sposób. Ta niepewność, połączona z pewnością siebie, niby niemożliwe, A jednak, niby sytuacja bez wyjścia, a jednak! Brawo za takie malowanie słowem, Mora! Cudownie się to czytało, lekko, szybko i no te motyle w brzuchu, dawno nie miałam tego uczucia czytając cokolwiek! Dzięki. ❤

    Te listy... to było coś pięknego. Muszę koniecznie sprawdzić ich źródło, bo zapowiadają się cudownie. Niby takie romantyczne bzdety i moglibyśmy polemizować, czy takie klimaty pasują do naszych bohaterów, ale moim zdaniem każdemu potrzeba odrobiny romantyzmu i mało tego, uważam, że gdyby Remus nie był taki złamany przez życie i swoją przypadłość, gdyby nauczył się w pełni z tym żyć i nie użalałby się nad sobą, to byłby właśnie romantykiem, jestem tego pewna.

    Pogrzeb sam w sobie był poruszony tu tyle, o ile, liczyłam w sumie na jakiś lepszy opis całej ceremonii (w sumie nie pamiętam, czy był taki w książce), ale rozumiem też, że trzeba było się skupić na czymś innym i też wyszło pięknie. Ciekawi mnie, jakie komentarze będzie później sadził Moody lub Molly, bo nie daruje Ci, jeśli nie opiszesz tego w jakiś sposób! 🤣

    A propos pomysłów! Pozwolę sobie dodać, że mam nadzieję, że nie zapomniałaś o tym, co padło już dużo wczesniej, a mianowicie, że Moore jeszcze się pojawi i nie będzie to (z tego co pamietam) miłe spotkanie. Poza tym, powiedziałaś, że Tonks wezmie jakis udzial w sprawie z lekarstwem. No i wciąż liczę na wątek z naszym śmierciojadem w piwnicy i z Laurą, nie wiem, ale jakoś mnie kręci ten wątek. 🤷‍♀️ Poza tym oczywista oczywistość – Syriusz. Pliska, nie daj nam już czekać dłużej! Chociaż biedak może dostać zawału, jak zobaczy, gdzie znalazł się świat w tym czasie, gdy go nie było! 😣

    Poza tym, przez większą część rozdziału, a na końcówce, to już w ogóle, czułam jakieś takie Twoje pożegnanie z tym opkiem, że równie dobrze mógłby to być epilog i narka. 😥 Na koniec, na szczescie dałaś znać, że nie i jestem Ci wdzięczna z całego serca, że masz chęć to kontynuować! Jestem pełna podziwu dla Ciebie, Twojego talentu i zapału, na prawdę gratuluję, że dotarłaś tak daleko i mam nadzieję, że dasz radę jeszcze dalej i już bez znikania na 3 lata (hehe).

    Nie pozostaje mi nic, jak tylko trzymać kciuki za kolejne rozdziały, czekać na nie z utęsknieniem oraz życzyć Ci dobrego urlopu przez te 2 tygodnie i odpoczynku, bo od pisania też czasem trzeba zrobić sobie chwilę wytchnienia i naładować baterie na kolejne perełki! 💪

    Pozdrawiam cieplutko! 😘
    Olga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Cię! I to tak serio, serio!
      Człowiek wstawia te rozdziały o nieprzyzwoitych godzinach, a i tak rano, gdy wstanie może się uśmiechnąć, bo już czeka komentarz! Cudowna jesteś!
      Naprawdę aż takie emocje wywołał ten rozdział? No nie spodziewałam się, ale to dobrze... Dobrze, że czytelnicy współodczuwają razem z bohaterami. Genialny romans... Chyba nie czytałam w życiu żadnego romansu, więc się nawet nie porównuję!
      Oj tak, wspomnienie rozmowy Remusa i Dumbledore'a miało być krótkie, ale no... Wyszło jak wyszło, że prawie połowa rozdziału jest kursywą XD
      No musieli pogadać, musieli, bo inaczej Remus nadal szedłby w zaparte i nic by się nie wydarzyło. No i faktycznie coś jest na rzeczy z tym bólem XD

      Aj, aj, jak mi dobrze, jak cieplutko na sercu. Bałam się pisać tę scenę, bałam się, że nie wypali, że nie będzie tak, jak powinno. Bo przecież tyle emocji między nimi, tyle nadziei, w którą tak ciężko uwierzyć. Zmienili się, nie potrafią być tacy jak kiedyś, a jednak mają do siebie jakąś dziwną słabość, która cały czas zbliża ich do siebie.

      Polecam "Listy..." z całego serca. Kocham całą sobą. Bo jak mam nie kochać, skoro uwielbiam Agnieszkę Osiecką i Jeremiego Przyborę osobno, a co dopiero razem! To też piękny romans starszego mężczyzny i młodej dziewczyny. Pasowało wręcz idealnie, no prawie... Bo Remus i Tonks mało mają w sobie z poetów...
      Morri też mówiła, że liczyła na więcej z pogrzebu. Z początku chciałam wlepić tutaj całość, bo w książce to raczej pobieżna perspektywa Harry'ego, ale doszłam do wniosku, że nie ceremonia jest tutaj ważna.

      Dobrze mieć czytelników, którzy łapią za słówka i pamiętają, kiedy ty zapominasz!
      Nate wróci, nie wiem jeszcze, gdzie go wsadzę, ale pojawi się.
      Cóż Tonks przyłoży rękę do tego, co się stanie z eliksirem, ale to po ślubie...
      To zdradzę, że wątek Laury będzie się przewijał przez najbliższe pięć rozdziałów.
      Black ma już nastawiony budzik, o to się nie martw!

      Pożegnanie z opowiadaniem? Nie... Jeszcze nie! Pożegnanie z pewną częścią? Oczywiście! Chyba skończę to opowiadanie, dobrniemy do końca i wysmaruję epilog. Nie wiem czy to będzie jeszcze 25, 50 czy 75 rozdziałów, ale chyba dam radę... A jak nie dam, to wiem, że mnie znajdziecie i skopiecie tyłek XD

      Ściskam mocno z całego serduszka!

      Usuń
  2. Pierwsza sprawa, techniczna - czy tylko u mnie są takie duże przerwy między akapitami, czy to po prostu tak jest?
    Jeszcze przynajmniej 50 rozdziałów, miód na moje serce, kochana!
    A teraz do rzeczy. Dumbledore... Kurcze, doceniam dziada. Foch mi trochę już zszedł, a ta rozmowa tutaj jest absolutnie cudowna. I zgadzam się z Olgą, Kazik i jego ból zdecydowanie pasują tu jako podsumowanie tekstów Remusa. Poza tym jestem w stanie wyobrazić sobie Dumbeldore'a i Moona siedzącego w jakimś neutralnym miejscu (przysłowiowej "ziemi niczyjej"), popijających herbatkę i planujących kolejne wydarzenia. Naprawdę zdziwiłaś mnie tym, że oni się nie znali. Mogliby być z nich świetny kumple. Dwa master mindy!
    Pogodzenie Tonks i Remusa, na tyle, na ile możemy o nim mówić, jest piękne. Spokojne, nie rzucają się na siebie i od tej pory happily ever after. Jest naturalnie. Wiele między nimi się wydarzyło, oboje wiele przeżyli przez ostatni rok, padło wiele gorzkich słów, muszą to na spokojnie przetrawić. Listy do tego są idealne. To, że nie wyznają sobie od razu miłości - wspaniale wyważone. Naprawdę nie wyobrażam sobie, żeby Tonks po tym wszystkim stwierdziła "ok, wszystko to nieważne, zedrzyj ze mnie ciuchy i sprawmy, że króliki będą zawstydzone". Albo żeby Remus nagle odciął się od tego, co łączyło go z Meg. Żeby oboje nagle zapomnieli o tym, że niecały rok wcześniej stracili dziecko.
    Ściskam mocno,
    Morri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko u Ciebie... Co dziwne w edycji, nie ma żadnych przerw czy czegoś, a HTMLu bawić się nie będę, bo mogłoby to się źle skończyć...
      Przynajmniej 50... oby! Wiesz, że to wyjdzie w praniu, prawda? Moje założenia często były błędne xD
      Andrew i Albus - dwóch demiurgów przy herbatce. To brzmi ciekawie. No nie, świat byłby zbyt mały, gdyby się znali. I tak już okazał się malutki, skoro oboje byli ważni dla tego samego człowieka!
      Króliki XD No wiesz, poniekąd je zawstydzili, ale cóż... Zgadzam się z każdym słowem. Kiedyś wyobrażałam sobie, że oboje pogodzą się tuż za drzwiami Skrzydła Szpitalnego, a na pogrzebie na palcu Tonks będzie pierścionek z wielkim brylantem, no i wiadomo miłość aż po grób. Jakie to by było nierealne, niewłaściwe, sztuczne... Chociaż u mnie nasza para też odrobinę się sobą zachłyśnie...
      Ściskam równie mocno!

      Usuń
    2. A u mnie to niby się nie zachłysną? ;) Plany są wielkie, zobaczymy, co z nich wyjdzie.
      Mora, słonko, zawsze wychodzi w praniu. Ja tu tylko się cieszę, że masz duże plany.

      Usuń
    3. Morrigan, zaczynasz jakieś nowe opko Tonks x Remus, czy to coś co już tworzysz od dawna? Kurczę muszę wsie w końcu wziąć i za Twoje rzeczy!

      Olga

      Usuń
    4. To, które tworzę, także do pojawienia się Tonks jeszcze trochę. Chociaż czy od dawna, to bym nie powiedziała, zaledwie od marca :). Serdecznie zapraszam!
      Morrigan

      Usuń
  3. Nie mam słów po prostu na to jak wspaniale wyszedł Ci ten rozdział... Serio, nawet nie wiem co powiedzieć(napisać)...

    Chyba wspomnę, że mogę czekać nawet do września jeśli trzeba 🤍

    Udanego wyjazdu i miłego odpoczynku! 🖤

    Dobrej nocy i pozdrawiam ciepło 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej bardzo mi miło, dziękuję!
      Również pozdrawiam i ściskam mocno!

      Usuń
  4. Mora już zabieram się za pisanie, bo ostatnio bardzo Cię (i dziewczyny też) krzywdzę swoim małym udzielaniem się.
    Rozdziału na takim poziomie mega dawno nie czytałam. Tzn dzisiaj coś wskoczyło idealnie, perfecto, czego mi brakowało od dawna. Miałam jakiś totalny dołek, nic mnie nie cieszyło tak na 100% a tu TAKI rozdział! Nareszcie czytałam całą sobą!
    Tyle idealnie skomponowanych emocji tutaj zawarłaś! Kocham Dumbledore'a za tę ostatnią rozmowę z Remusem. Jego humor był perfekcyjny, reakcje obydwóch czarodziei tak przemyślane przez Ciebie - była w tym taka harmonia w burzliwych poruszeniach. Ogromny szacun za to! Dotyczy to też ogromnie leczenia tych chorych relacji między Tonks a Lupinem. Wszystko jest wspaniałe: opisy uczuć, myśli bohaterów, listy...
    Ile tutaj padło genialnych zdań! Nie tylko pięknie brzmiących ale i życiowych! Powiem Ci, że się z nimi identyfikuję i jeżeli teksty Dumbledore'a są (jak mniemam)Twoimi autorskimi perełkami, pozwól, że je przepiszę i dodam do swojej prywatnej kolekcji <3
    Oby ten rozdział stał się początkiem czasów, gdy Remus znajdzie równowagę i zaakceptuje obydwie swoje rzeczywistości, że uzna i pokocha siebie w pełni!
    Z końcówki wynika, że jest to też powrót radosnej, kolorowej Tonks - na pewno nie tej samej, ale dobrze ją widzieć!
    Dobrze też przeczytać informacje o ślubie no i o powrocie pewnego huncwota!!! Ciekawa jestem tego, oj bardzo :D
    Optymizmem napawa też niezbyt szybki koniec opowiadania. Muszę się przyznać, że pod koniec zastanawiałam się mocno, co ty wyczyniasz. To serio brzmiało jak dobry epilog!
    Widzę, że wena jest, więc trzymaj się jej mocno!
    Dobranoc!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Madzia, tak bardzo mi Ciebie tutaj brakowało! Już się bałam, że wraz z maturą przepadłaś na dobre...
      Ale żyjesz! I tak się ciepło na serduchu robi, jak czyta się Twój komentarz (i to taki miły!).
      To naprawdę nie jest epilog, zapewniam Was. Epilog będzie wyglądał zupełnie inaczej! :D
      Ściskam mocno!

      Usuń
  5. Swoją drogą, na epilogu to chyba będę płakać, jak bóbr xD

    Olga

    OdpowiedzUsuń