Niewielki salon Moody’ego okazał się być jak z gumy, a Tonks, która przysiadła na parapecie, zastanawiała się czy pomieszczenia również można potraktować zaklęciem powiększającym. Bo podczas ich normalnych spotkań ledwo mieścili się w niecałe dziesięć osób, a teraz z trudem mogła doliczyć się obecnych. Nie pamiętała, kiedy widziała tych wszystkich ludzi na raz. Uśmiechnęła się delikatnie na widok ich twarzy, ale nie potrafiła tak jak oni całkowicie oddać się tej beztrosce, która niespodziewanie ogarnęła dom. Miała dziwne wrażenie, że kiedyś już tak było… Za czasów Grimmauld Place. Wtedy również Kwatera Główna tętniła życiem. Obserwowała z boku jak Hestia dyskutuje z Fleur o ślubnych dekoracjach, a Bill i Carl kręcą jedynie z politowaniem głowami, słysząc o wszystkich kwiatach, falbanach i girlandach. Obok nich Dedalus prezentował Sturgisowi swój najnowszy zegarek, nie zwracając uwagi na to, że jego rozmówca głośno krytykuje ślubne przygotowania w trakcie wojny. Przy stole siedziała cała reszta. Kingsley zagadywał Artura i Lucasa, podczas gdy Emily próbowała wciągnąć do rozmowy Laurę, która w ostatnim czasie dość niechętnie rozmawiała z kimkolwiek. Dalej półgębkiem rozmawiali po włosku Franczesco i Giuseppe. Tonks szczerze żałowała, że Sara nie wyrwała się z domu, ale Fran na pytanie, gdzie jest jego ukochana, odpowiedział tylko, że Amelia ząbkuje. Molly swoim zwyczajem, zagadywała wszystkich o samopoczucie i krążyła między nimi, by w pogotowiu każdemu zaoferować herbatę lub ciasto, którego ogromne ilości przytargała ze sobą. Tuż za nią podążali bliźniacy i przedrzeźniając matkę, podsuwali ludziom pod nos swoje wynalazki. Tonks z ulgą przyjęła, że nikt się na nie nie skusił, bo doskonale wiedziała, że mogło się to źle skończyć… Swoimi komentarzami rozbawiali całe towarzystwo i nawet gospodarz, który stał w wejściu do pokoju, nie próbował uciszyć tej całej paplaniny, a jedynie spoglądał z posępną miną w kąt pokoju. Tonks również ukradkiem tam zerkała, mimowolnie jej wzrok szukał Remusa, który skrył się w cieniu i unikał kontaktu z obecnymi osobami. Rozmawiał jedynie z Althedą, co było Dorze bardzo nie na rękę. Wolałaby, żeby Lupin nie odzywał się do nikogo, ignorował wszystkich, tak jak ją, on jednak mimo całej swojej postawy, która wskazywała na chęć pogrążenia się w rozpaczy, rozmawiał z Farewell uprzejmie, chociaż bez większego zaangażowania. Tonks pocieszała się tym, że Remus sprawiał wrażenie, że wcale nie chce tam być…
Mogła próbować sobie wmówić, że w tym wszystkim chociaż ona może czuć się w miarę swobodnie. Było to jednak bezcelowe… Na jego widok wzbierała się w niej tak skrajna mieszanka uczuć, że z trudem potrafiła je rozpoznać. Minął miesiąc od dnia, w którym wrócił prawie martwy. Minął miesiąc od momentu, w którym Meg Owen, kobieta z lasu, przybyła za Remusem i wyzionęła ducha w jego ramionach. Minął miesiąc od ich rozmowy, w której prosiła go o to, żeby powiedział jej prawdę. Nie oczekiwała, że porozmawia z nią od razu, nie wymagała tego. Był w żałobie… Nie wiedziała, kim dla Remusa była ta kobieta, nie chciała nawet snuć na ten temat domysłów, ale wiedziała, że była dla niego kimś ważnym, a on ją stracił. Z pewnością potrzebował czasu, rozumiała to doskonale. Mogła poczekać, ale on... Nie odezwał się słowem, nie przekazał jej żadnej wiadomości przez cały miesiąc. Zadowoliłby ją skrawek pergaminu z informacją, że pamięta o tej rozmowie, że nie ignoruje jej, ale jeszcze nie czas. Nie doczekała się nawet tego. Z każdym dniem ubywało nadziei, że w końcu uda jej się wyjść na prostą, że rozmowa z Remusem zakończy miesiące cierpienia i będzie wiedziała na czym stoi. Podświadomie jednak czuła, że chociaż nie ma z nim kontaktu, to jest blisko, a to sprawiało, że było jej jeszcze trudniej. I kiedy zobaczyła go w salonie Szalonookiego, myślała, że eksploduje z wściekłości i żalu. Miała tego wszystkiego po dziurki w nosie i w jednej chwili doszła do wniosku, że to on powinien prosić ją o rozmowę. Najchętniej wyszłaby z tego całego spotkania, nie miała ochoty na towarzyskie pogaduszki. Z resztą, to wszystko, co miało miejsce w tamtej chwili u Moody’ego, było dla niej marną parodią tego, co pamiętała z Grimmauld Place. Bez Syriusza nie miało to swojego uroku, radość wydawała jej się udawana, a każda rozmowa podszyta strachem i niepewnością. Nie było to dla niej autentyczne. Dlatego wycofała się, usiadła z dala od wszystkich, a jej wzrok krążył między Alastorem, Remusem, a regałem, za którym leżał wciąż nieprzytomny Black.
W milczeniu oczekiwała, aż głos zabierze ten, który ich wszystkich tutaj zgromadził, a był to nie byle jaki gość, a sam Albus Dumbledore. Dyrektor Hogwartu raczej nie bywał na zebraniach. Tonks miała wrażenie, że prowadzi on swoją prywatną wojnę, postępuje zgodnie ze swoją tajną taktyką, o której nikomu nie pisnął nawet słowa. Dlatego też jego obecność wzbudzała wiele emocji, a fakt, że od kiedy zjawił się w domu Szalonookiego, nie powiedział nic konkretnego, potęgował tylko zniecierpliwienie. Zegar na ścianie tykał nerwowo, a Tonks wraz z nim wystukiwała paznokciami kolejne minuty.
— Wybaczcie, że was tu zgromadziłem i nie wytłumaczyłem się nawet słowem — odezwał się niespodziewanie Dumbledore, a wszystkie rozmowy natychmiast umilkły. Każdy z obecnych zwrócił swój wzrok w stronę dyrektora, który siedział na szczycie stołu. Ubrany w lśniącą granatową szatę, popijał herbatę ze zdobionej filiżanki i rzucał pokrzepiające spojrzenie w kierunki każdego z zebranych. Jego ruchy były powolne, ale przy tym pełne gracji. Najwidoczniej nie spieszyło mu się, a sprawa, z którą przyszedł, wcale nie należała do tych niecierpiących zwłoki. — Uspokoję was i może nawet zaskoczę, ale nie wydarzyło się nic niepokojącego. Aż wstyd się przyznać, ale to była po prostu sentymentalna potrzeba starczego serca. Dobrze widzieć was wszystkich razem…
— Albusie, uważam jednak, że powinniśmy poruszyć kilka kwestii niecierpiących zwłoki — mruknął Szalonooki, a Dumbledore uniósł w jego kierunku filiżankę, jakby chciał wznieść za niego toast.
— Na wszystko przyjdzie czas, Alastorze. Pozwól nam się nacieszyć wspólnymi chwilami — odparł spokojnie staruszek i obiegł pomieszczenie spojrzeniem. Chociaż Tonks miała wrażenie, że w ciągu tej krótkiej chwili udało mu się wejrzeć każdemu z nich w głąb duszy. Sama uciekła wzrokiem, bojąc się tego, co może zauważyć w błękitnych tęczówkach profesora. — Nawet nie wiecie, jak się cieszę, widząc, że mimo całej wojennej zawieruchy, potraficie nadal cieszyć się życiem. To ważne, że nie zatraciliście tego.
— O to akurat dyrektor nie musi się martwić! — zawołał Fred, opierając się o oparcie krzesła tuż nad głową Dedalusa, któremu przez przypadek zrzucił cylinder na ziemię.
— Mamy tej radości tyle, że aż musimy ją sprzedawać! — zawtórował mu bliźniak ku rozbawieniu wszystkich. Jedynie Molly trzepnęła jednego i drugiego szmatką, upominając ich, żeby się zachowywali jak na dorosłych przystało.
— Uwierzcie mi, chłopcy, ale o to martwiłem się najbardziej — odparł poważnie Dumbledore. — Gdy ludzie poświęcają się walce, często zapominają, o co walczą. Wszyscy jesteście oddani naszej sprawie, większość z was zaangażowała się w tę wojnę na moją prośbę, chociaż nigdy nie powinienem był o coś takiego prosić…
— Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, na co się zgadzamy — zauważył od razu Kingsley, pochylając się bardziej nad stołem, żeby zerknąć wprost na Dumbledore’a. — Z resztą zna pan nas wszystkich od podszewki, nie pytał pan losowych osób. Prędzej czy później każdy z nas próbowałby działać na własną rękę, a dzięki panu mamy siebie i szanse na wygranie tej wojny.
— Kingsley ma rację — odezwał się Carl, łapiąc Hestię za rękę. — Nie tylko zjednoczył pan nasze siły, ale nakierował nas. Wiem, że wydarzyło się tyle złego, że trwa wojna, ale chyba wszyscy widzą, że Zakon pod pańskim kierownictwem połączył ludzi, którzy zapewne bez tego by się nie spotkali.
— Gdyby nie Zakon, gdyby nie wy — westchnęła Hestia i spojrzała z uwielbieniem na Tomsona — walczyłabym jedynie z obowiązku, a teraz wiem, że mam dla kogo walczyć…
— My wszyscy mamy dla kogo żyć — stwierdziła dobitnie Molly, ocierając łzę wzruszenia, a bliźniacy, których jeszcze przed chwilą okładała ścierką, objęli matkę z obu stron. — Niech żadne z was nie myśli o umieraniu, bo zapewniam, że wtedy będziecie mieli ze mną do czynienia.
Tonks przełknęła ślinę, próbując się pozbyć guli, która utworzyła się w jej gardle. Do oczu napłynęły jej łzy, a ona odwróciła głowę w kierunku okna, żeby nikt tego nie zauważył. Zgadzała się z nimi. Zgadzała się z każdym słowem, które padło podczas tego spotkania. Musiała przyznać, że chociaż przez te ostatnie dwa lata jej życie nie było najłatwiejsze i musiała się zmierzyć z wieloma przeciwnościami, to nigdy nie czuła się bardziej akceptowana i potrzebna. Wielokrotnie utwierdzała się w przekonaniu, że Zakon to jej miejsce, a bez niego, bez osób, które do niego należą, nie udałoby jej się przetrwać. Może i znęcała się nad sobą, ale nikt nie mógłby jej nakłonić do tego, żeby zmieniła swoje życie. Nawet jeśli do końca swych dni miałaby patrzeć na Remusa, który nie zamierzał z nią rozmawiać.
— To wzruszające, ale chyba przeceniacie mój wkład w to wszystko — westchnął Dumbledore, odstawiając filiżankę na fikuśny spodeczek. — To dzięki temu, że jesteście, to wszystko ma sens.
— Jesteśmy i będziemy, dyrektorze, ale co dalej? — palnęła Dora, wciąż wpatrując się w okno, a wszyscy zwrócili się w jej stronę.
— Tonks ma rację, Albusie. Jesteśmy tutaj by działać, robimy wszystko, co w naszej mocy, ale zderzyliśmy się z murem — mruknął Szalonooki, Nimfadora zastanawiała się czy zabrał głos po to, żeby odwrócić od niej uwagę, czy może sam już miał dość bezczynnego siedzenia. — Przypominam, że Ministerstwo nadal nie zrobiło nic, żeby się wykazać, a my mamy na karku śmierciożercę w piwnicy Dedalusa…
— O to, to! — podchwycił natychmiast temat Diggle, a Tonks zauważyła, że Laura spięła się nerwowo. — Nie chcę się skarżyć, ale życie pod jednym dachem z tym człowiekiem nie jest w pełni komfortowe… Dlatego dobrze byłoby wiedzieć, jakie będą nasze następne kroki.
— Mowa o panu McCorrym? — spytał uprzejmie Dumbledore, a Dedalus pokiwał gwałtownie głową. — Jestem ci wdzięczny, że zgodziłeś się go gościć, Dedalusie. Chociaż wiem, że wiązały się z tym pewne niedogodności. Oczywiście z naszej strony nie grozi mu krzywda. Postaram się znaleźć mu odpowiednie lokum, a tymczasem warto spytać Laury, co udało jej się dowiedzieć.
— No więc… — Laura chrząknęła nerwowo i spojrzała z lękiem na wszystkich. Tonks przyjrzała się dokładniej kuzynce. Nie rozmawiała z nią ostatnio, a i Krukonka nie szukała specjalnie kontaktu. Nie wiedziała czy Laura nadal ma jej za złe to, co powiedziała o Dereku. Wyglądała na zdenerwowaną, myślami musiała błądzić gdzieś indziej, bo za każdym razem, gdy ktoś się do niej zwracał, zachowywała się tak, jakby wyrwano ją z głębokich rozmyślań. Nimfadora błądziła wzrokiem po twarzy kuzynki, dochodząc do wniosku, że musiała schudnąć trochę w ostatnim czasie i z pewnością zarywała noce, siedząc nad misją, której się podjęła, a której Dora zupełnie nie popierała. Była zła o to, że Laura dała się wciągnąć w zadanie ściśle związane z McCorrym, który przecież był jej oprawcą! To z pewnością wykańczało ją psychicznie. Dziewczyna oblizała nerwowo wargi i odchrząknęła znowu. — To bardzo delikatna sprawa… Z początku myślałam, że pójdzie łatwiej, ale Przysięga Wieczysta… On niewiele może powiedzieć, jeśli chcemy utrzymać go przy życiu.
— Jest jednak nadal naszym zakładnikiem, a obawiam się, że w ostatnim czasie zapewniłaś mu sporo wygód — zauważył z przekąsem Diggle, a Laura ze świstem wciągnęła powietrze. Wszyscy zebrani spoglądali to na Dedalusa, to na nią, ciekawi dalszej wymiany zdań.
— Odwiązałam go od tego przeklętego krzesła, na którym i tak ledwo już się trzymał — wyjaśniła natychmiast Laura, szukając zrozumienia u innych. — Bez obaw, nie wyjdzie z twojej piwnicy, Dedalusie, a już z pewnością nie o własnych siłach. Voldemorta najwidoczniej bawią tortury na odległość…
— Nie dziwi mnie to niestety… — westchnął Dumbledore, zwieszając głowę. — Dobrze zrobiłaś, Lauro. Althedo, gdybym mógł cię prosić, żebyś zajrzała do tego człowieka i sprawdziła, jak się czuje. Obawiam się, że nie jesteśmy w stanie mu pomóc, ale przynajmniej nie zaszkodzimy. — Farewell skinęła głową, a Tonks powstrzymała się z trudem od prychnięcia. Jednego była pewna, Altheda nie potrafiła nikomu pomóc, a już na pewno nie Syriuszowi… — A co do dalszych kroków, o których wspomniał Dedalus, to jak najbardziej macie rację… Nie przybyłem tutaj tylko na herbatkę, ale chciałbym prosić kilku z was o pomoc w jednej sprawie…
— Ja wykonam to zadanie. — Głos Remusa przerwał spokojną wypowiedź dyrektora. Lupin stał teraz oparty o regał, za którym kryła się samotnia Syriusza i spoglądał wprost na profesora. Tonks poczuła, jak każdy mięsień jej ciała spina się boleśnie i przypomniała sobie inne spotkanie Zakonu, na którym również obecny był Dumbledore. To wtedy wysłał go do lasu, wtedy również ona zareagowała bardzo impulsywnie, nie chciała dopuścić do jego wyjazdu, misja była niebezpieczna, a on był jej przyjacielem… A teraz kim był dla niej? Czy miała prawo protestować?
— Ja również chętnie się przyłączę — powiedział Bill, a Fleur ścisnęła jego ramię tak mocno, że Weasley aż skrzywił się z bólu, ale natychmiast przywołał uśmiech na twarz.
— Doskonale, cieszy mnie wasz zapał! Wierzę, że to tylko drobna przysługa… — powiedział Dumbledore z pogodnym uśmiechem. — Właściwie to chciałbym, żebyście wsparli w Hogwarcie nauczycieli i Nimfadorę.
— Mnie? — spytała zszokowana, omal nie spadając z parapetu, na którym siedziała. Z przerażeniem spojrzała na Lupina, który tępo wpatrywał się w dyrektora. Chyba żadne z nich nie spodziewało się, że los tak okrutnie z nich zakpi. Nie potrafili się do siebie odezwać chociażby słowem, a teraz mieli wspólnie wykonać zadanie dla Dumbledore’a. Tonks odchrząknęła i zsunęła się z parapetu, by stanąć stabilnie na nogach. — Nie wspomniał pan o tym wcześniej. Co to za zadanie?
— Muszę za kilka dni wyjechać — wyjaśnił dyrektor, świdrując ją swoim błękitnym spojrzeniem. — Na krótko, co prawda, ale wolałbym, żeby ktoś strzegł zamku podczas mojej nieobecności.
— Do tej pory robili to aurorzy — zauważyła, krzyżując ręce na piersi. — I robili to bez zarzutu, dyrektorze. Ręcze za nich i zapewniam, że i tym razem…
— Nie wątpię w umiejętności twoich podwładnych, Nimfadoro — przerwał jej Dumbledore z uśmiechem, a Tonks drgnęła niespokojnie, ale pozwoliła mówić dyrektorowi dalej. — Chciałbym jednak, żeby tym razem w zamku byli moi zaufani ludzie. Poprosiłem całe grono pedagogiczne, żeby tego dnia wszyscy patrolowali korytarze, ale chciałbym również, żebyś ty, Remus i William wspomogli ich wewnątrz. Mam złe przeczucie, a to ma jedynie uspokoić moje starcze nerwy, Nimfadoro.
— Jeżeli ma pan złe przeczucie, to tym bardziej nalegam, żeby aurorzy nas wspomogli — upierała się Dora, czując, jak kipi ze złości. Zapewne gdyby nie jej problemy, przez nadmiar emocji zmieniłaby kolor włosów na wściekle czerwony. Nie była jednak w stanie tego zrobić, nie wiedziała nawet czy jej złość bierze się z tego, że Dumbledore odrzucił jej propozycję, czy może z faktu, że ona i Remus, który oczywiście nie raczył odezwać się w tej chwili, będą na siebie skazani. Nie próbowała nawet sobie wmówić, że byłaby to idealna okazja do rozmowy. Wiedziała przecież, że Lupin skrył by się, w którymś z tajemnych przejść, zaszył się w ślepym zaułku, zrobiłby wszystko, żeby jej unikać, a ona by go szukała, bo Tonks nie uczyła się na błędach…
— Wasze wsparcie jest już dla mnie ogromną pociechą!
— I tak postawię cały oddział pod zamkiem — mruknęła pod nosem i niezgrabnie wskoczyła z powrotem na parapet. Nie zauważyła nawet tego, że Remus przygląda jej się uważnie, zaciskając nerwowo szczękę.
— No dobrze, ale co dalej? — mruknął Szalonooki i podszedł do stołu, stukając o podłogę swoją protezą. — Albusie, nie mamy planu...
— Ta wojna jest inna od poprzedniej, jej charakter zmieniał się już, a my za każdym razem musieliśmy się dostosować. Jestem przekonany, że wkrótce znowu będziemy do tego zmuszeni — zauważył dyrektor, spoglądając po wszystkich, a następnie westchnął. — Trudno jest przewidzieć, jak to wszystko się dokładnie potoczy. Na Ministerstwo nie możemy liczyć, Scrimgeour, z resztą tak samo jak Korneliusz, nie potrafi stawić czoła sytuacji, w której się znaleźliśmy. Wkrótce wszyscy to dostrzegą, a my będziemy dla ludzi jedynym wsparciem w tej walce. Musimy być silni, pokazać, że nie można rządzić ludźmi poprzez strach i terror.
— Ale jak pokonać Voldemorta? — odezwał się Kingsley. — Dumbledore, tylko ty jesteś w stanie to zrobić, tylko ty jesteś wystarczająco potężny. My możemy co najwyżej przerzedzać szeregi śmierciożerców i pokrzyżować ich plany, ale gdy dojdzie do ostatecznego starcia, a wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę, że wydarzy się to prędzej czy później, to żadne z nas nie będzie w stanie go powstrzymać.
— Nie ja pokonam Voldemorta — odpowiedział jedynie Dumbledore i spojrzał łagodnie po wszystkich, jakby tym spojrzeniem chciał im wyjawić wszystkie tajemnice, które skrywał.
— Jeśli nie pan, to kto? — zapytał Charles, ale nie odpowiedział mu Dumbledore, a zniecierpliwiony Szalonooki.
— Rusz tym pustym łbem, Tomson! Kogo pilnowaliśmy przez ten cały czas? Kto jest połączony z Voldemortem? Kogo dotyczyła przepowiednia?
— Harry… — szepnął Remus, a jego głos, chociaż cichy, rozdarł panującą w pomieszczeniu ciszę. Tonks wstrzymała oddech, tak jak chyba każdy z obecnych. Szybko przeanalizowała wszystko to, co było związane z młodym Potterem. Jego imię przewijało się na każdym kroku, zresztą nie ma się co czarować, każdy powinien się domyślić, że to on jest kluczem do rozwiązania całej tej zagadki od dnia, w którym po raz pierwszy pokonał Voldemorta.
— Ten to zawsze musi grać pierwsze skrzypce… — mruknął George i szturchnął brata łokciem.
— Nie da się innym pobawić… — westchnął Fred. — Myślisz, że Voldemort ciągle pamięta nasze śnieżki?
— Te którymi rzucaliśmy w Quirella? — George zaśmiał się, a matka zdzieliła go ścierką w głowę.
— Przestańcie natychmiast! Dumbledore, Harry jest jeszcze dzieckiem… Nie zgadzam się! Nie pozwalam! — zawołała Molly, czerwieniąc się na twarzy ze złości.
— Harry jest naszą największą nadzieją. Zaufajcie mu — przemówił spokojnym, ale donośnym głosem Dumbledore. Był to ton łagodny, ale również nieznoszący sprzeciwu. Wiedział, co mówi. Dumbledore się nigdy nie mylił.
Tonks i wszyscy obecni zrozumieli, że to nie oni mają wygrać tę wojnę. Mają jedynie ułatwić Potterowi zadanie. Jakie? Tego Dumbledore nie zdradził przed tym, jak wyszedł, żegnając się z każdym z osobna, a zaraz po nim dom Szalonookiego opuszczały kolejne osoby. Nimfadora skryła się natychmiast w samotni Syriusza. Wolała unikać niezręcznych rozmów, a już tym bardziej spotkania z Remusem przy świadkach. Miała nieznośne wrażenie, że przez ten cały miesiąc, od kiedy Molly poznała tożsamość jej ukochanego, wszyscy patrzą na nią inaczej. Nie posądzała pani Weasley czy Moody’ego o to, że zdradzili jej sekret, trzymali go w tajemnicy przecież już tak długo, ale czuła, że wkrótce wyjdzie on na jaw i wszyscy poznają prawdę. Wolałaby tego uniknąć, nie chciała tłumaczyć siebie czy Remusa, było to w jej opinii zbędne, a wiedziała, że ludzie będą pytać. Odsunięcie tej chwili w czasie było niezwykle kuszące.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła siedząc przy Blacku, na przemian poprawiając mu poduszkę i odgarniając włosy z czoła. Za każdym razem, gdy wzdychała ciężko i zamykała oczy, łudziła się, że gdy tylko je otworzy, czas się cofnie i znów będą razem na Grimmauld Place, a życie nie będzie takie trudne… Ale nie miało to jednak miejsca. Z każdą upływającą sekundą negatywne emocje się ulatniały, a jej nerwowe prychanie ustąpiło miejsca, cichym westchnieniom i w końcu również ciszy… Od czasu kiedy Altheda przejęła pieczę nad Syriuszem, Tonks nie potrafiła już do niego mówić, oduczyła się tych jednostronnych rozmów. Właściwie nie wiedziała, co mogłaby mu jeszcze opowiedzieć. Podejrzewała, że gdyby się obudził, to pierwszą rzeczą, jaką by zrobił, to porządna awantura, w której wypomniałby jej, że dręczyła go w kółko tym samym tematem…
— Ile bym dała, żeby się z tobą pokłócić… — westchnęła, gładząc jego dłoń. Nie mogła uwierzyć, że los był dla niego taki okrutny. Syriusz musiał tyle przeżyć, żeby chociaż zdobyć nikłą nadzieję na to, że po tej wojnie będzie lepiej, a wylądował przybity do łóżka, zdany na innych i praktycznie martwy. Do tego tak, jak czas się go nie imał wcześniej, teraz dopadł również jego i znęcał się nad nim, żłobiąc w jego twarzy kolejne zmarszczki i farbując pojedyncze włosy na srebrny kolor. Gdy tak mu się przyglądała, doszła do wniosku, że biorąc pod uwagę wygląd, zrównał się wiekiem z Remusem, który zawsze wyglądał nieco starzej od przyjaciela. Dora modliła się w duchu, żeby chociaż w jego oczach zachowała się ta resztka huncwockiej, nieco młodzieńczej radości, która uchroniła się przed zgubnym wpływem Azkabanu. Uśmiechnęła się blado, wspominając czarnego kundla, który nieraz wpadał do jej pokoju i rozrzucał poduszki albo przeszkadzał za każdym razem, gdy chociaż przez chwilę była sama z Lupinem. Chciała mu powiedzieć, że jego przyjaciel wrócił, że jest w mieście i pewnie już zostanie, ale spłoszył ją głos dobiegający z korytarza. Rozejrzała się z przestrachem, tak jakby zaraz ktoś miał ją przyłapać na czymś niedozwolonym. Liczyła, że przeczeka u Syriusza i wyjdzie, gdy już nikogo nie będzie. Ścisnęła jeszcze dłoń Blacka, był to gest bardziej machinalny niż czułe pożegnanie z kuzynem.
— Jest silnym mężczyzną, jego stan jest stabilny. — Głos Farewell odbijał się od ścian niewielkiego korytarzyka. Musiała kogoś ze sobą prowadzić, bo Tonks przywykła raczej do tego, że kobieta w samotności zwykła nucić jakieś piosenki niż mówić sama do siebie. Nimfadorę ogarnął lęk, rozejrzała się jeszcze dookoła i sama ruszyła w stronę korytarza, żeby jak najszybciej opuścić ten pokój. — Jego ciało zregenerowało się po klątwie, ale ciągle coś trzyma go w śpiączce… Gdybyśmy znali przeciwzaklęcie, już dawno by się obudził.
Nimfadora przeklęła pod nosem, kiedy w wejściu zderzyła się z Althedą. Od czasu bitwy, po której Tonks odrzuciła pomoc uzdrowicielki i zarzuciła jej brak jakiegokolwiek działania w sprawie Syriusza, obie taktownie się ignorowały. Wychodziło im to całkiem sprawnie, żadna nie komentowała słów tej drugiej podczas spotkań Zakonu, gdy mijały się w trakcie wizyt u Blacka, udawały, że się nie widzą. Było to zdecydowanie łatwiejsze niż rozmowa, w której Tonks musiałaby się przyznać, że przesadziła i troska o kuzyna przysłoniła jej zdrowy rozsądek, a Farewell zapewne przyznałaby się do tego, że poczuła się niezwykle urażona jej zarzutami i sama przestała myśleć o Nimfadorze w przychylny sposób.
— Tonks, nie wiedziałam, że tu jesteś — powiedziała zdziwiona uzdrowicielka, patrząc na nią swoimi brązowymi oczami, a potem zerknęła przez ramię na swojego towarzysza. Tonks jednak spuściła wzrok i przysunęła się jeszcze bliżej przejścia. — Nie chciałam ci przeszkadzać, ale…
— I tak już wychodziłam — przerwała jej Dora, przeciskając się obok niej i w tej samej chwili niespodziewanie przylgnęła plecami do ściany, by nie wpaść na osobę, którą przyprowadziła Farewell. Na początku ogarnął ją jego zapach, który sprawił, że kolana jej zadrżały. Znała go doskonale, chociaż teraz wydawał jej się bardziej surowy, ale nie mogła go pomylić z niczym innym. Pamiętała tę woń z jego pokoju na Grimmauld Place, otulała się nią, gdy bez jego wiedzy wykradała mu swetry z szafy, czuła ją zewsząd, budząc się w jego domu… Serce załopotało w jej piersi, a wzrok bezwiednie poszedł do góry, gdzie spojrzenia jej i Remusa spotkały się. Wstrzymała oddech na widok jego miodowych oczu, które uparcie wpatrywały się w jej twarz z podobnym zdziwieniem i zatraceniem, z którym ona wpatrzona była w niego. Serce zaczęło wybijać swój rytm, szybki, stęskniony, zachłanny, jakby każdym uderzeniem próbowało przybliżyć ją do niego, a te kilka cali, które ich teraz dzieliły, były przepaścią, nad którą przyjdzie im wznieść most, by w końcu te dwa serca, jej i jego, połączyły się na nowo. Nie pamiętała, kiedy przyszło im być tak blisko siebie. Jeszcze chwila i z pewnością nikt nie powstrzymałby jej przed rzuceniem się na jego szyję. Miała wrażenie, że i on ze sobą walczy, że ta bliskość też wzbudza w nim skrajne emocje. Widziała to w jego oczach, które zaszły mgłą. Ile sekund dzieliło ich od złamania wszelkich barier? Czym skończyłoby się to spotkanie? Tego nie wiedziała, bo uzmysłowiła sobie, że są w domu Szalonookiego, tuż obok nich stoi niczego nieświadoma Altheda, za nią leży nieprzytomny Syriusz, a mężczyzna, w którego oczy teraz się wpatrywała, nie miał na tyle odwagi by z nią porozmawiać. Szybko odwróciła wzrok, burząc całe to napięcie, które zaczynało między nimi się budować i nie zważając na nic wyszła z korytarza. Będąc już w salonie, niemal nie osunęła się na ziemię i to tylko dzięki temu, że w ostatniej chwili złapała się półki z książkami, nie upadła. Zamknęła oczy, próbując uspokoić oddech. Serce nadal biło zbyt szybko i zbyt mocno, a kolana drżały od nadmiaru emocji. Los był okrutny, nie dość, że przypisano im wspólną misję w zamku, to jeszcze musieli się ze sobą zderzyć w tej chwili, gdy najmniej się tego spodziewała…
— Nadal uważasz, że nie zasłużył na porządnego kopniaka? — Szalonooki siedział przy stole, popijając ze szklanki napój, który na oko Tonks był Ognistą Whisky. Spoglądał na nią podejrzliwie, a ona zdawała sobie doskonale sprawę, że jego magiczne oko pozwoliło mu być świadkiem całej sceny w sekretnym korytarzu. Uśmiechnęła się pobłażliwie, prostując się i stając pewniej na nogach.
— Zasłużył — szepnęła, podchodząc do niego. Sięgnęła po jego szklankę i jednym haustem wypiła to, co w niej było. Skrzywiła się nieco, a po jej plecach przeszedł dreszcz. — Nigdy nie mówiłam, że jest inaczej, ale jeśli ktoś ma mu go dać, to będę to ja!
— Pewnie się tego nie doczekam… — warknął, wyrywając jej z dłoni szklankę, a w tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Tonks i Moody spięli się momentalnie, gdy usłyszeli, jak ktoś nachalnie dobija się do domu. Dora wyszarpnęła różdżkę z kieszeni i razem ze swoim mentorem zbliżyła się do wejścia. — Kto tam?
— Lucy! Wiem, że Tonks jest u ciebie! — Głos Smith był zdyszany i z łatwością można było usłyszeć w nim zdenerwowanie. Nimfadora drgnęła, ale wiedziała, że Moody nie wpuści jej do środka, nie będąc pewnym, że to ona. — Jak nie wierzysz to powiedz jej, że wiem sporo apetycznych faktów odnośnie Pana Idealnego…
— Zabiję ją — jęknęła Tonks, opuszczając różdżkę i skinęła głową Szalonookiemu, który nie spuszczając z niej wzroku, otworzył drzwi. Do środka wpadła Lucille, łapiąc z trudem oddech i wzrokiem szybko odszukała swoją przełożoną. — Co się stało, Lucy?
— Hogsmeade nie ma obstawy… — wysapała z trudem, trzymając się framugi. Tonks już chciała dopytywać, jak to możliwe, skoro zostawiła w wiosce pięciu wyspecjalizowanych aurorów, w tym właśnie Smith i Williamsona, którym ufała wręcz bezgranicznie, ale dziewczyna uniosła dłoń na znak, że jak tylko złapie oddech to dopowie resztę. — Dawlish wszystkich zgarnął do Ministerstwa, podobno na polecenie Scrimgeoura.
— Ale co się stało? — zgromił ją spojrzeniem Moody, a ona przełknęła głośno ślinę. Stanęła prosto i każdego z nich obdarzyła przerażonym spojrzeniem.
— Ministerstwo coraz częściej wykorzystuje Brygadę Uderzeniową i wysyła wszędzie patrole, chyba nie spodziewali się tego, co znaleźli…
— Lucy, na Merlina, gadaj, co się stało! — krzyknęła zniecierpliwiona Tonks, doskakując do podwładnej i łapiąc ją za ramiona. Lucy syknęła, gdy ta wbiła jej paznokcie w skórę i pokręciła głową.
— Znaleźli dwa miasteczka nieopodal granicy z Walią doszczętnie zniszczone — szepnęła, spuszczając wzrok.
— Śmierciożercy? — dopytywał Moody, ale blondynka pokręciła głową.
— Gorzej… — szepnęła i zadrżała z przerażenia. — Wszędzie było pełno krwi i zabezpieczyli ślady pazurów… A pod Oksfordem podobno widziano Fenrira Greybacka…
— Teraz wszystko się zacznie…
— Idzie na Londyn — zauważyła z przestrachem i bez zastanowienia spojrzała za siebie, gdzie za tajnym przejściem był człowiek, który zapewne piastował pierwsze miejsce na liście Greybacka i z pewnością ten potwór zamierzał po niego przyjść.
***
Słońce chyliło się ku zachodowi, a Tonks zrobiłaby wszystko, żeby tego dnia księżyc nie pojawił się na niebie. Delikatny, czerwcowy wiatr rozwiał jej włosy, bawiąc się opadającymi smutnie kosmykami. Wydawało jej się, że wszystko z nich drwi… Łącznie z Dumbledore'em. Nimfadora podziwiała tego człowieka, był wzorem dla każdego czarodzieja i każdej czarownicy, nikt nie byłby w stanie odwdzięczyć się mu za to wszystko, co zrobił dla ich społeczności, ale w ostatnim czasie… Skłamałaby, gdyby powiedziała, że kiedykolwiek nadążała za tym człowiekiem, zawsze był dla niej zagadką, ale przyjmowała to z ciekawością, można nawet powiedzieć, że z ekscytacją. Za czasów Hogwartu to właśnie jego ekscentryczne podejście do życia, utwierdziło ją w przekonaniu, że bycie nieco dziwnym jest pożądane w ich społeczeństwie. Zawsze, gdy ktoś jej mówił, że jest szurnięta, powtarzała, że uczy się od Dumbledore’a. Ale teraz, gdy Hogwart skończyła już lata temu, spoglądała na zachowanie dyrektora nieco inaczej, z większym dystansem i doświadczeniem, które nabrała przez te lata dorosłości. Nie straciła do niego zaufania, nie przestała go podziwiać czy szanować, zaczęła jednak zadawać więcej pytań, na które nikt nie chciał jej udzielić odpowiedzi. Nie rozumiała, dlaczego Dumbledore nie chciał wsparcia aurorów, nie wiedziała, gdzie ciągle znika i dlaczego akurat tym razem poprosił o pomoc, nie miała pojęcia, co siedziało w jego głowie… Dlaczego pojawił się wtedy na zebraniu Zakonu? Za każdym razem, gdy się zjawiał wywracał wszystko do góry nogami, a jednocześnie potrafił tchnąć w nich nową siłę i wolę walki. Nimfadora naprawdę chciała czasami wejść mu do głowy i zrozumieć jego tok rozumowania. Z resztą nie tylko jemu… Wydawało jej się jednak, że po tym, jak wilkołaki pod wodzą Greybacka spustoszyły dwie wioski, dyrektor zechce wzmocnić straż zamku podczas swojej nieobecności. Nie zrobił tego… Z jakiegoś, tylko sobie znanego powodu, zignorował fakt, że najgroźniejszy wilkołak, jakiego znała Wielka Brytania, wraz ze swoją świtą zmierza by ukłonić się swojemu panu, zostawiając za sobą krwawe ślady niewinnych mugoli, ale też swoich pobratymców, takich samych jak Meg Owen... Pragnęła wierzyć w to, że wcale ta sytuacja nie jest mu obojętna, przecież Molly mówiła jej, że podobno Dumbledore rozmawiał osobiście z Remusem i wspomógł go w stworzeniu bariery wokół domu Lupina, na wypadek gdyby Greyback zechciał się zemścić. A z pewnością zamierzał to zrobić przy pierwszej okazji… Zastanawiała się tylko dlaczego nie odwołał swojego wyjazdu, będąc świadomym tego, że za trzy dni miała być pełnia, a Fenrir Greyback, w przeciwieństwie do Remusa, wraz z powiększającym się księżycem przybierał na sile. Mógł chociażby odwołać Lupina i przydzielić to zadanie komuś innemu. I nie uważała tak dlatego, że sama bała się kolejnego, pełnego napięcia i ostatecznie bezowocnego spotkania z nim…
— Ty zawsze musisz postawić na swoim, prawda? — Nieopodal miejsca, gdzie stała, zmaterializował się nagle Bill. Mężczyzna podszedł do niej i razem obserwowali, jak aurorzy rozchodzą się po wiosce na swoje patrole.
— Fakt, że Dumbledore ma złe przeczucia, skłania mnie do wezwania całego Zakonu, a nie naszej trójki… — mruknęła z niezadowoloną miną i odrzuciła nieznośne pasmo włosów z czoła. Brakowało jej tego, że kiedyś mogła od tak zmienić ich długość, kolor, wszystko. Tak, tęskniła za tym, że mogła zmienić wszystko... — Nie skorzystałeś z kominka McGonagall?
— Innym razem naniosę jej popiołu na dywan — stwierdził i sprzedał jej sójkę w bok, a ona prychnęła i z rozbawieniem pokręciła głową. Zastanawiała się, co daje Billowi siłę? Co sprawia, że ten facet zawsze jest taki pogodny? Czy ona też odzyska radość życia? Weasley spojrzał na nią kątem oka i posłał jej zawadiacki uśmiech, na który musiała odpowiedzieć, szczerząc zęby. Nie przypuszczała, że po ich rozstaniu naprawdę zostaną przyjaciółmi. Dziękowała Merlinowi, za to, że mogła go mieć przy sobie w razie potrzeby. Jego obecność sprawiała, że było jej lżej na sercu, czuła się pewniej i bezpieczniej… Mimowolnie uniosła dłoń do jego przystojnego policzka i pogładziła go tam, gdzie jeszcze niedawno, podczas ostatniej bitwy widziała krew sączącą się z rozerwanego ucha, które teraz na nowo było przebite. Chwyciła jego kolczyk ze smoczego pazura między palce i zaśmiała się pod nosem.
— Już słyszę jej tyradę, gdy się z nim pokazałeś — westchnęła z rozczuleniem, widząc oczami wyobraźni twarz Molly. Bill skrzywił się nieznacznie, potwierdzając jej przypuszczenia i wzniósł oczy do nieba.
— Kazała mi mieć na ciebie oko. Powiedziała, że jeśli coś nam się stanie to…
— Nie kończ! Nie ma takich słów, które opisałyby te tortury — przerwała mu z pełną powagą, ale na widok jego rozbawionej miny, pozwoliła by uśmiech wkradł się na jej twarz. — Cieszę się, że moja matka nie wie o wszystkich bitwach i misjach, bo jej paplaniny bym nie przeżyła…
— Jak to nie wie? Moja matka mówi jej o wszystkim! — stwierdził, patrząc na nią z politowaniem, jakby była małym, niczego nieświadomym dzieckiem. Tonks poczuła, jak wzdłuż kręgosłupa przebiega jej nieprzyjemny dreszcz. Przyjaźń jej matki i Molly, była dla niej czymś równie zaskakującym i pozytywnym, co dziwnym. Wiedziała jednak, że mówienie Andromedzie o wszystkim nie było możliwe i zawierało pewną cenzurę, bo inaczej Tonks już dawno byłaby martwa.
— Też masz przeczucie, że dzisiaj coś się wydarz? — spytała nagle, spoglądając za siebie w stronę zamku. Bill podążyła za jej wzrokiem i skinął głową.
— Hogwart bez Dumbledore’a to jedna z najbardziej przerażających rzeczy, jakie mogę sobie wyobrazić… Czuję w kościach, że nie bez powodu nas tu wezwał — westchnął Weasley i odgarnął swoje rude włosy na plecy — i jeśli mam być szczery, to podzielam twoje obawy.
Cisza, która między nimi zapanowała po tych wyznaniach, towarzyszyła im aż do samego zamku. Słońce tonęło już za horyzontem, a jego ostatnie promienie tańczyły na tafli jeziora. Idąc przez błonia obserwowali kłęby dymu, unoszące się z komina chaty Hagrida. Szkoła wydawała się być pogrążona we śnie. W niektórych oknach można było dostrzec słabe światło pochodni i długie cienie.
— Za naszych czasów wieczorami pod koniec czerwca szkoła tętniła życiem — zauważył Bill, otwierając wrota prowadzące do zamku, a następnie, jak na dżentelmena przystało, przepuścił Tonks w drzwiach.
— Za naszych czasów nie było wojny — sprostowała, przekraczając próg zamku. Bill miał jednak rację, oboje ją mieli… Kiedy oni chodzili do Hogwartu, często zdarzało się tak, że uczniowie tłumnie łamali regulamin szkoły, zwłaszcza po egzaminach i wszędzie było ich pełno, a nauczyciele już nawet nie próbowali zagnać ich do dormitoriów. Jednak w tym roku końcówka czerwca była wyjątkowo cicha, jakby zamek został zaklęty albo oczekiwał na coś, co miało nadejść.
W sali wejściowej zauważyli profesor McGonagall, która rozdawała dyspozycje pozostałym nauczycielom. Już z daleka dało się wyczuć napięcie, które panowało wśród zebranych. Najwidoczniej oni także nie byli przekonani, co do ich dzisiejszego zadania… Zanim zdążyli dojść do nauczycielki transmutacji, część grona pedagogicznego pognała w głąb korytarzy. Jedynie profesor Sprout w biegu zdążyła złapać Tonks za ramiona i ucałować w oba policzki, mówiąc, że rano, jak już wszystko się skończy, zaprasza ją na herbatę i ciastka.
— Jesteście już… — zauważyła McGonagall, podchodząc do nich i chowając różdżkę do rękawa. — Rozdzieliłam patrole między nauczycieli, będą w stałych punktach, a my będziemy między nimi krążyć.
— Aurorzy są w Hogsmeade, w razie potrzeby od razu zawiadomię Lucy — powiedziała Tonks, a nauczycielka skinęła z uznaniem głową.
— Nie ma się pani czym martwić — dopowiedział Bill, uśmiechając się szeroko, a starsza czarownica pokręciła jedynie głową. Nagle ktoś chrząknął, próbując zwrócić na siebie ich uwagę. Spojrzeli w kierunku schodów, po których schodził Remus.
— Ah, Remusie, już się bałam, że nie przyjdziesz… — powiedziała Minerwa, robiąc kilka kroków w jego stronę. Tonks również podzielała jej obawy, chociaż nie mogła tego tak nazwać. Zastanawiała się czy Lupin zjawi się w zamku. W końcu za kilka dni miała być pełnia, a on zawsze był bardzo osłabiony w tym czasie. Jego nieobecność byłaby dla niej sporym ułatwieniem.
— Bez obaw, Minerwo, powiedziałem, że przyjdę i jestem — powiedział spokojnym głosem, nie zwracając uwagi na przyglądającą mu się Nimfadorę. Tonks wydawał się jakiś dziwny, miał w sobie coś, czego nie mogła rozpoznać. Ubrany był w ciemne spodnie i jasną koszulę w kratę, a na nią nałożył bordowy sweter, jeden z tych, które Tonks tak lubiła. Włosy miał zaczesane do tyłu, nie zdążył ich ściąć po powrocie, tak samo broda pozostała niezmieniona. Jego twarz mimo sińców pod oczami, wydawała się mniej zapadnięta. Stąpał po schodach wyprostowany, a jego postawa nadawała mu pewności siebie. Był niezwykle skupiony, wydawało jej się, że wyłapuje najmniejszy szczegół, który pojawia się w otaczającej go przestrzeni. Kiedy tak zbliżał się do nich, dotarło do niej, czym była ta dziwność. Za niespełna trzy dni miała być pełnia, a Remus wydawał się na to nie reagować, a przynajmniej nie tak jak dawniej. Kiedyś wraz z tym, jak księżyca przybywało, Lupin stawał się słabszy, wyglądał na chorego i zmęczonego, nie miał sił, wolał wycofać się i wyciszyć przed przemianą. Szukał spokoju, z dala od ludzi i towarzyszącego im gwaru, nikt nie prosił go, żeby wykonywał wtedy jakiekolwiek zadania. Przypominał wówczas chodzącą śmierć, a teraz… Po bliższym przyjrzeniu się, faktycznie można było dostrzec jakieś oznaki zmęczenia, ale były one niczym w porównaniu do tego, jak wyglądał kiedyś. Biła od niego pewna siła, której Tonks nie potrafiła nazwać, a kiedy ich spojrzenia na sekundę się spotkały, dostrzegła w jego oczach niespotykaną u niego dzikość, na widok której zadrżała.
— Powiedz, Remusie, czy jest jakieś tajne przejście, o którym nie wiemy? — spytała McGonagall, a Remus uśmiechnął się, patrząc na nią znacząco. — Pytam cię jako nauczyciela, a nie huncwota.
— Przejdę się po wszystkich przejściach i zablokuje je tak, by nikt z zewnątrz nie mógł wejść — zapewnił ją Remus.
— W takim razie — westchnęła McGonagall, patrząc na swoich absolwentów — czas zacząć obchód.
Każde z nich poszło w swoją stronę. Tonks kilka razy spotkała nauczycieli, spacerujących wolnym krokiem po korytarzach, z każdym zamieniła kilka słów i zaraz szła dalej, czując na sobie czujny wzrok obrazów. Czas dłużył jej się nieubłaganie, zanuciła już chyba cały repertuar Fatalnych Jędz, ze zdziwieniem zauważając, że pamięta go doskonale. Zaglądała do każdego schowka na miotły, ślepego zaułka czy wnęki na zbroję z nadzieją, że może napotka jakąś zbłąkaną parę i przynajmniej taką będzie miała rozrywkę. Niestety, zapowiadało się, że, wbrew jej obawom, ta noc w zamku będzie niezwykle spokojna. Znudzona ciągłym chodzeniem, przysiadła na jednym z parapetów i wyjrzała przez witraż na jezioro. Nocny krajobraz był niesamowicie piękny, jego widok pozwolił jej choć na chwilę pozbyć się złych przeczuć. W głowie odhaczyła kolejno wszystkie miejsca, które sprawdziła, dochodząc do wniosku, że chyba tej nocy przejdzie cały zamek wzdłuż i wszerz. Ruszyła z miejsca, licząc na to, że zaraz spotka jakiegoś rozgadanego profesora i chociaż przez jakiś czas pozwoli sobie z nim porozmawiać. Gdy tylko skręciła w boczny korytarz, wpadła na kogoś.
— Przepraszam — wymamrotała, łapiąc się wystającej ze ściany krawędzi i uniosła wzrok na poszkodowaną przez nią osobę. Z przerażeniem zobaczyła, że był to Remus. W tej chwili dzieliła ich odległość nie większa, niż wtedy w korytarzu w domu Szalonookiego. Tym razem również uderzył ją jego zapach, a ich spojrzenia się spotkały. Powinna się odezwać, powiedzieć, że muszą dalej iść patrolować zamek, albo zmusić go teraz do rozmowy, skoro nie miał zamiaru sam jej przeprowadzić, ale jedyne, co mogła w tamtej chwili zrobić, to wpatrywanie się w jego piękne, miodowe oczy, które wydawały jej się teraz bardziej żywe i pełne blasku niż kiedykolwiek. Miała wrażenie, że zaraz w nich utonie, kiedy nagle Remus odwrócił wzrok i zaczął wpatrywać się w dal, jakby czegoś nasłuchiwał. — Remusie…
Nie zdążyła dokończyć pytania, bo po chwili sama usłyszała czyjeś kroki. Kilka osób biegło w ich stronę. Odskoczyła natychmiast od Remusa i ustawiła się obok niego, wyciągając przy tym różdżkę. Była gotowa, żeby rzucić zaklęcie, gdy tylko intruzi pojawią się w zasięgu jej wzroku, ale gdy w końcu to się stało, warknęła wściekle, widząc przed sobą trójkę uczniów.
— Na Morganę! Co wy tu robicie? — zapytała natychmiast, podchodząc do Nevilla, Rona i Ginny, którą od razu objęła ramieniem.
— Pomagamy Harry’emu — odezwał się młody Longbottom, ale rudowłosa natychmiast pokręciła głową i ignorując zadyszkę, zaczęła mówić z przejęciem:
— Pilnowaliśmy na jego prośbę Pokoju Życzeń. Harry podejrzewał, że Malfoy coś kombinuje i miał rację… Kiedy nas zobaczył, rozrzucił Proszek Ciemności ze sklepu bliźniaków, nagle zrobiło się tak ciemno, że nie widzieliśmy nawet siebie… Malfoy miał takie ohydztwo…
— Rękę Glorii — odezwał się Ron, łapiąc się pod boki. — Daje światło temu, który ją trzyma.
— Nie mogliśmy sobie poradzić z tą mgłą — kontynuowała Ginny. — Żadne zaklęcie nie działało, musieliśmy uciekać z tamtego korytarza…
— Ale po co młody Malfoy był w Pokoju Życzeń? — spytał Remus, chociaż nasłuchiwał czegoś w oddali.
— On jest śmierciożercą! — wrzasnęła zdenerwowana Ginny. — Wprowadził tu innych!
— Pobiegli w kierunku Wieży Astronomicznej! — krzyknął Ron za Remusem, który chyba i bez tego wiedział, w którą stronę powinien biec. Tonks nie czekając na młodych Gryfonów, ruszyła za nim, zaciskając dłoń na różdżce. Biegnąc ile sił w nogach, pomyślała o Syriuszu, o dniu, w którym ukradł jej rzeczy z sypialni Lupina i uciekał przed nią po całym Grimmauld Place, zanosząc się śmiechem i kpiąc z niej, gdy nabrała się na paskudny specyfik bliźniaków.
— Expecto Patronum! — zawołała, a z jej różdżki wydobył się srebrzysty obłok, który uformował się w ogromnego wilkołaka. — Śmierciożercy są w zamku, biegną na Wieżę Astronomiczną! — powiedziała głośno, a patronus slalomem ruszył przez korytarz, niosąc wiadomość do McGonagall. Remus stanął jak wryty, gdy olbrzymie zwierzę minęło go i spojrzał na nią zszokowany. Zignorowała to, biegła dalej, a po chwili zorientowała się, że i Remus odłożył na bok swoje zdziwienie.
Im bliżej wieży byli, tym więcej w powietrzu było pyłu, który powoli zaczynał opadać. Najwidoczniej skończył się im zapas tego proszku, o którym wspominała Ginny. W oddali dostrzegła biegnących śmierciożerców. Rzuciła w kierunku nich kilka oszałamiaczy, a tuż nad jej głową przeleciały kolejne, które wyczarował Remus. Wśród zdezorientowanych śmierciożerców zauważyła platynowe włosy Dracona. Dzieciak również był zdziwiony, nie mógł się spodziewać, że będą patrolować Hogwart. Tonks nie mogła uwierzyć, że Harry miał rację, że Lucjusz poświęcił swojego syna i wepchnął go w szeregi śmierciożerców… Słudzy Czarnego Pana nie zaprzestali biec, musieli mieć cel, a była nim zapewne Wieża Astronomiczna. Jeżeli by się do niej dostali, mogliby z łatwością się w niej zabarykadować, a dostanie się do nich graniczyłoby z cudem. Tonks nieprzerwanie rzucała w ich stronę zaklęcia, próbując udaremnić ich zamiary. Śmierciożercy próbowali ich ogłuszyć, ale zaklęcia trafiały zawsze gdzieś obok. Z jednego z bocznych korytarzy wyskoczył Bill, powalając swoim urokiem jednego z nich, a tuż za nim pojawiła się McGonagall i Flitwick. Natychmiast próbowali obezwładnić grupę śmierciożerców.
— Ginny, co ty tu robisz?! — wrzasnął Bill, wyczarowując tarczę, która osłoniła go i jego rodzeństwo. — Natychmiast ją stąd zabierz, Ron!
— Ani myślę stąd iść! Nie jesteś moją matką, nie masz prawa mi rozkazywać! — zawołała rudowłosa i wykorzystując chwilę, którą zyskali dzięki tarczy najstarszego Weasleya, posłała w kierunku największego ze śmierciożerców upiorogacka.
— Masz szczęście, bo gdyby mama tu była, to już dawno by cię udusiła! — zawołał i klepnął swojego brata w plecy, nakazując mu biec za sobą. Tonks minęła rodzeństwo Weasleyów i dogoniła profesor McGonagall, która z ogromną gracją i zawzięciem pojedynkowała się już z śmierciożercą.
Ich przeciwnicy byli coraz bliżej swojego celu, a im brakowało kogoś, kto odciąłby im drogę. Tonks widziała już na końcu korytarza spiralne schody, prowadzące na wieżę, a tuż pod nimi jednego z nich. Rozpoznała w nim Gibbona. Wspinał się już na pierwsze stopnie, kiedy nagle obok niej pojawił się Remus, a jego zaklęcie pomknęło w kierunku mężczyzny i chybiło zaledwie o kilka cali. Gibbon zachwiał się na nogach, ale zniknął zaraz skrywając się na wieży. Nimfadora zaklęła siarczyście.
Pościg zamienił się w bitwę. Skromne siły Zakonu wymieszały się ze śmierciożercami. Zaklęcia latały między nimi, ale żadne do tej pory nie trafiło do celu. Będąc wręcz zamkniętymi na tak małej powierzchni, jaką był korytarz, z łatwością mogli rozpoznać swoich przeciwników. Nie było ich wielu, Tonks oprócz Draco, dostrzegła rodzeństwo Carrowów, Thorfina Rowle’a, tego ogromnego mężczyznę, którego nie znała z nazwiska i… Fenrira Greybacka. Z przerażeniem zauważyła, że wilkołak szczerzy swoje nieludzko ostre zęby, wpatrując się w jeden punkt. Odszukała wzrokiem Remusa, to on był celem tego potwora. Jej obawy się sprawdziły. Bała się tego od chwili, w której Lucille przekazała im informację o atakach watahy Greybacka. Przyszedł się zemścić… Za oknem, które znajdowało się za Lupinem, dostrzegła coś, co sprawiło, że zdębiała — na niebie pojawił się Mroczny Znak. Czy to znaczyło, że ktoś zginął? Czy śmierciożerców jest więcej, a w innej części zamku też toczy się bitwa?
— Filiusie, biegnij do lochów po Severusa! — Usłyszała, jak McGonagall krzyczy, nie przerywając pojedynku z Alecto Carrow, a Flitwick schylił się i pod osłoną tarczy opuścił pole bitwy. Dora odskoczyła przed zaklęciem i dostrzegła, jak trafia ono Neville’a prosto w plecy, a chłopak upada bezwładnie na posadzkę. Ginny dopadła do niego, a Nimfadora w dwóch krokach znalazła się przy nich i wyczarowała nad nimi tarczę.
— Odciągnij go stąd! Natychmiast! — zawołała do Weasleyówny, a ona kiwnęła głową i chwytając chłopaka za ramiona, przesunęła go z dala od walczących czarodziejów. Nimfadora natychmiast rzuciła się w wir walki. Ron pojedynkował się z Amycusem, a Bill wziął na siebie wielkiego czarodzieja, który rzucał zaklęcia w każdą stronę, jakby nie panował nad swoją różdżką, McGonagall oszołomiła Alecto i teraz mierzyła w stronę Rowle’a. Tuż obok Dory pojawiła się Ginny, jej włosy były rozwiane, a na polikach pojawiły się wypieki, spojrzała na starszą czarownicę i ruszyła pomóc Billowi, który z trudem uskakiwał przed zaklęciami wielkoluda. Tonks interesowała tylko jedna para. Dwóch wilkołaków krążyło naprzeciwko siebie, a każdy z nich miał żądzę mordu w oczach. Chciała dostać się do nich, wspomóc Remusa, ale na jej drodze stanęła Alecto.
Kiedy Tonks pojedynkowała się z jedną z rodzeństwa Carrow, Remus z trudem próbował nad sobą zapanować. Widok Greybacka sprawił, że wszystkie emocje związane z ucieczką z lasu wzięły nad nim górę. Obwiniał go za śmierć tych wszystkich niewinnych wilkołaków, a przede wszystkim Andrew i Maggie. Sam pragnął zemsty za stratę bliskich mu ludzi. Wiedział, że Fenrir będzie próbował wyciągnąć z niego prawdę o eliksirze, widział jego działanie i z pewnością pragnął go przejąć, a potem zabiłby go w brutalny sposób. Zanim Greyback rzucił pierwsze zaklęcie i rozpoczął między nimi walkę, powiedział jedynie:
— Pozdrów ode mnie naszą Maggie!
Tonks nie potrafiła skupić się na walce. Ciągle szukała wzrokiem Remusa, bała się o niego bardziej niż o własne życie. Chciała zawiadomić Lucy, ale w ferworze walki nie była w stanie tego zrobić. Świadomość, że aurorzy czekają na jej wezwanie w Hogsmeade, sprawiała, że ogarniała ją bezradność. Rzuciła zaklęcie w stronę śmierciożerczyni, dając sobie chwilę, by spojrzeć na Lupina. Walczył z Greybackiem, a Dora miała wrażenie, że oboje chcą doprowadzić do tego, że tylko jeden wyjdzie z tego wszystkiego cało. Wydawało jej się, że Greyback ma dość zaklęć, a różdżka zaczyna mu przeszkadzać. Wilkołak warknął wściekle i ruszył przed siebie, wprost na Remusa, który wydawał się tylko na to czekać. W tej samej chwili między walczących mężczyzn wpadł Bill, którego trafiło zaklęcie olbrzymiego śmierciożercy. Zderzył się z Greybackiem, który z szałem w oczach, spojrzał triumfalnie na Remusa i wbił swoje nieludzkie szpony w ciało Weasleya, a następnie rechocząc, wgryzł się w jego szyję, rozszarpując przy tym twarz. Z gardła Tonks wyrwał się przeraźliwy krzyk, który sprawił, że Greyback przerwał swoją ucztę i spojrzał w jej stronę. W jego oczach coś błysnęło, a szyderczy uśmiech pojawił się na twarzy, ukazując zakrwawione zęby. Tonks wiedziała, co to oznacza… Rozpoznał ją, zapamiętał ją z tej przeklętej misji w wiosce. Teraz zapewne chciał dokończyć to, w czym przerwał mu wtedy Remus. Czuła się rozdarta. Ten człowiek ją przerażał, bała się tego, co może zrobić, ale chciała odwrócić jego uwagę od Remusa, a z drugiej strony nie mogła zostawić Billa, musiała go ratować. Wilkołak z wściekłością odrzucił bezwładne ciało Weasleya i już był gotowy do kolejnego ataku, ale nie zauważył, że Lupin wykorzystał chwilę nieuwagi i skierował w jego stronę zaklęcie, a siła uderzenia sprawiła, że ten potwór uderzył z impetem w ścianę. Tonks próbowała dostać się do Billa, ale groty zaklęć uniemożliwiały jej to. Upadła na kolana uchylając się przed jednym z nich i spostrzegła, że klęczy w kałuży krwi. Poczuła, jak żołądek podskakuje jej do gardła. Jęknęła bezradnie, rozglądając się dookoła. Nikt nie mógł jej teraz pomóc. Ignorując wszystko, doczołgała się do Billa i delikatnie złapała go za ramiona.
Nie potrafiła powstrzymać łez na jego widok. Cały lepił się od własnej krwi, która sączyła się ze wszystkich ran. Tonks była wdzięczna za to, że był nieprzytomny, gdyby nie to, z pewnością strasznie by cierpiał. Zbliżyła drżącą dłoń do jego poranionej twarzy. Ile by dała w tej chwili za chociażby najmniejszą buteleczkę dyptamu. Zaczęła panikować, nie wiedziała, jak pomóc Billowi, jak go uratować. Nie mogła go zostawić samego, wykrwawiłby się. Po raz kolejny rozejrzała się dookoła, szukając pomocy. Spostrzegła, że Gibbon pojawił się na schodach i przeskakując po dwa stopnie, rzucił w ich stronę zaklęcie. Szybko wyczarowała tarczę, zbyt słabą by ochroniła ich na długo, ale gdy przez tę chwilę przyglądała się bitewnej scenerii, dostrzegła Remusa pojedynkującego się z Thorfinem Rowlem. Nie szło mu najlepiej. Na Merlina, oni wszyscy przegrywali! A Lupin był chyba jeszcze bardziej rozkojarzony niż ona, a z drugiej strony wydała się być silniejszy i potężniejszy niż zwykle. Do dziś miała w głowie obraz Remusa z bitwy w Departamencie Tajemnic, kiedy po raz pierwszy zobaczyła, jak zrzuca z siebie pelerynę niepewności i staje do tańca na śmierć i życie. Tym razem było jednak inaczej, co prawda jego odwaga nadal była wręcz namacalna, ale Tonks miała wrażenie, że nie walczy on w sposób przemyślany... Prędzej przypominał jej Syriusza, który wbiegał na pole bitwy, chcąc zgarnąć na siebie jak najwięcej przeciwników i wykazać się olbrzymią brawurą. Remus też szukał na każdym kroku możliwości rzucenia zaklęcia w kolejną osobę, a już z pewnością w Greybacka, który po zderzeniu ze ścianą, odczołgał się dalej w stronę spiralnych schodów, zbierając siły. To właśnie w jego stronę spojrzał, kiedy tylko udało mu się odparować kolejny atak Rowle'a i nie zauważył, że jego przeciwnik, zamierza wykorzystać okazję.
Tonks miała wrażenie, że serce przestaje jej bić i lada chwila roztrzaska się na milion kawałków. Głos zamarł jej w gardle, nie potrafiła krzyczeć. Słyszała, jak śmierciożerca wypowiada formułę najgorszego z zaklęć niewybaczalnych... Wypuściła Billa z ramion i zrywając się z kolan, rzuciła się przed siebie. Miała w ręku różdżkę, ale nagle zapomniała wszystkich zaklęć. Widząc jak uśmiercający grot mknie w stronę jej ukochanego, nie myślała o niczym innym, jak o tym, że cały jej świat zaraz może zniknąć. Wpadła z impetem na Remusa, który chyba w ostatniej chwili zorientował się, co się dzieje i oboje padli na ziemię, a zaklęcie, które było przeznaczone dla Lupina, odbiło się od jednej ze zbroi i rykoszetem trafiło w Gibbona. Ten z szałem w oczach zamarł w pół kroku, na sekundę przed rzuceniem kolejnego zaklęcia i runął martwy na ziemię.
Remus wpatrywał się w niego zszokowany, dopiero do niego docierało, że prawie zginął, a Tonks uniosła się na łokciach i uważnie przyglądała się jego twarzy, sprawdzając czy każda zmarszczka, blizna czy włos są na swoim miejscu. Serce, które przed chwilą jeszcze wydawało się martwe, biło teraz jak oszalałe. Jego bliskość przestała ją paraliżować, teraz sprawiała, że z radości mogła rzucić mu się na szyję. Nie zwracała uwagi na to, że właśnie ktoś zginął, że nad nimi co rusz przelatują zaklęcia. Najważniejsze, że był obok i żył.
W tej właśnie chwili wielkolud wpadł w szał i zaczął rzucać zaklęcia jeszcze bardziej chaotycznie, a ich groty trafiały na oślep w mury zamku, obrazy, sklepienie, rujnując wszystkich dookoła. Śmierciożercy, wykorzystując zamieszanie, rzucili się do schodów. Rodzeństwo Carrow, Thorfin i Greyback wbiegli na wieżę. Nikt nawet nie zauważył, że w całym tym ferworze zniknął Malfoy. Gruz sypał im się na głowy. Musieli teraz uważać nie tylko na zaklęcia, ale na spadające kawałki kamieni. Jeden ogromny śmierciożerca utrudniał im wszystkich skuteczną obronę i próbę dostania się do Wieży Astronomicznej. Nagle z nikąd pojawił się Neville, który w przypływie odwagi, rzucił się w pościg za śmierciożercami, ale gdy tylko dopadł do pierwszego stopnia schodów, jakaś siła odrzuciła go w powietrze.
Tonks miała wrażenie, że serce przestaje jej bić i lada chwila roztrzaska się na milion kawałków. Głos zamarł jej w gardle, nie potrafiła krzyczeć. Słyszała, jak śmierciożerca wypowiada formułę najgorszego z zaklęć niewybaczalnych... Wypuściła Billa z ramion i zrywając się z kolan, rzuciła się przed siebie. Miała w ręku różdżkę, ale nagle zapomniała wszystkich zaklęć. Widząc jak uśmiercający grot mknie w stronę jej ukochanego, nie myślała o niczym innym, jak o tym, że cały jej świat zaraz może zniknąć. Wpadła z impetem na Remusa, który chyba w ostatniej chwili zorientował się, co się dzieje i oboje padli na ziemię, a zaklęcie, które było przeznaczone dla Lupina, odbiło się od jednej ze zbroi i rykoszetem trafiło w Gibbona. Ten z szałem w oczach zamarł w pół kroku, na sekundę przed rzuceniem kolejnego zaklęcia i runął martwy na ziemię.
Remus wpatrywał się w niego zszokowany, dopiero do niego docierało, że prawie zginął, a Tonks uniosła się na łokciach i uważnie przyglądała się jego twarzy, sprawdzając czy każda zmarszczka, blizna czy włos są na swoim miejscu. Serce, które przed chwilą jeszcze wydawało się martwe, biło teraz jak oszalałe. Jego bliskość przestała ją paraliżować, teraz sprawiała, że z radości mogła rzucić mu się na szyję. Nie zwracała uwagi na to, że właśnie ktoś zginął, że nad nimi co rusz przelatują zaklęcia. Najważniejsze, że był obok i żył.
W tej właśnie chwili wielkolud wpadł w szał i zaczął rzucać zaklęcia jeszcze bardziej chaotycznie, a ich groty trafiały na oślep w mury zamku, obrazy, sklepienie, rujnując wszystkich dookoła. Śmierciożercy, wykorzystując zamieszanie, rzucili się do schodów. Rodzeństwo Carrow, Thorfin i Greyback wbiegli na wieżę. Nikt nawet nie zauważył, że w całym tym ferworze zniknął Malfoy. Gruz sypał im się na głowy. Musieli teraz uważać nie tylko na zaklęcia, ale na spadające kawałki kamieni. Jeden ogromny śmierciożerca utrudniał im wszystkich skuteczną obronę i próbę dostania się do Wieży Astronomicznej. Nagle z nikąd pojawił się Neville, który w przypływie odwagi, rzucił się w pościg za śmierciożercami, ale gdy tylko dopadł do pierwszego stopnia schodów, jakaś siła odrzuciła go w powietrze.
— Zablokowali schody! Reducto! — zawołał Ron, który podążał tuż za Longbottomem. — REDUCTO!
Tonks wiedziała, że musi coś zrobić, chociaż nie chciała oddalać się od Remusa chociażby na krok. Bała się, że gdy tylko się oddali, straci go. Wzięła trzy głębokie wdechy i była gotowa, żeby na nowo rzucić się w wir walki. Chciała odciągnąć ciało Billa, żeby przypadkiem jakiś głaz nie zmiażdżył go. Już miała zerwać się z miejsca, kiedy nagle coś huknęło, a Remus złapał ją w pasie i przerzucił ją nad sobą z taką łatwością, jakby była szmacianą lalką. Tonks uderzyła z impetem plecami o posadzkę i poczuła jak ból, który zaparł jej dech w piersi, rozchodzi się po całym kręgosłupie, paraliżując ją na chwilę, a potem Remus nachylił się nad nią, osłaniając ją swoim ciałem. Ogromny fragment łuku ze sklepienia runął w miejscu, gdzie przed chwilą była Tonks. O mały włos, a by ją zmiażdżył. Leżąc pod Remusem, ogarnął ją jego zapach, przez chwilę oddychali tym samym powietrzem, a ich spojrzenia się spotkały. Tonks tak bardzo chciała się niego wtulić, chłonąć ten zapach, poczuć się znowu bezpiecznie i zapomnieć o tym, że trwa bitwa. Ale ta chwila nie trwała długo.
Dobiegł ich krzyk Ginny, oboje spojrzeli w jej stronę. Dziewczyna uskoczyła przed zaklęciem, potykając się o ciało Billa. W tej samej chwili na korytarzu pojawił się Snape. Tonks nigdy nie przyjęła z taką ulgą jego obecności. Szedł szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na leżące ciała czy latające zaklecia, a czarna szata powiewała za nim. To Flitwick musiał go w końcu zawiadomić. Zarówno Remus, jak i Tonks, podążali wzrokiem za Severusem, widzieli, jak przenika przez barierę, która jeszcze przed chwilą odrzuciła Neville'a. Najwidoczniej musiała przestać działać. Tonks i Remus niemal w tym samym momencie zerwali się z miejsca, przerywając swoją bliskość. Lupin wyprzedził ją i pierwszy dopadł do schodów, ale ku jej zaskoczeniu odrzuciło go z niewyobrażalną siłą, tak że przeleciał przez sam środek pola bitwy i upadł tuż obok McGonagall. Nauczycielka przyklęknęła obok niego i spróbowała go ocucić.
Tonks natychmiast dopadła do schodów i rzucała wszystkie zaklęcia, które mogłyby przerwać barierę. Nic nie działało. Przez chwilę pomyślała o tym, że Snape jest na wieży sam, że jedyną jego przewagą nad czwórką śmierciożerców jest to, że nadal uważają go za podwójnego szpiega. Ale jak długo? Przecież będzie w końcu zmuszony do tego, żeby z nimi walczyć...
Nagle coś łupnęło, a Tonks w ostatniej chwili uskoczyła, zanim sklepienie tuż nad schodami runęło na ziemie, sprawiając, że wszystko się zatrzęsło. Nimfadora upadła na plecy, a ból w kręgosłupie po raz kolejny dał o sobie znać. Leżała w gruzie, patrząc, jak Remus, McGonagall, Ginny i Ron walczą przeciwko szalonemu śmierciożercy, ochraniając ciała leżące na podłodze. Z żalem musiała przynać, że nie dawali rady.
Wtedy spośród kłębów dymu wyłonił się Snape. Prowadził Dracona, trzymając rękę na jego karku. Chłopak był roztrzęsiony, ledwo trzymał się na nogach i zapewne, gdyby nie pewny chwyt Severusa, upadłby na ziemię. Tonks przeklnęła tego dzieciaka w myślach. Nie miał za knuta rozumu, skoro wplątał się w sprawy śmierciożerców. Teraz jego opiekun musiał go ratować, a Zakon zapewne będzie musiał go ukrywać przed poplecznikami Voldemorta. I pomyśleć, że byli rodziną... Widziała, jak Severus przechodzi z młodym Malfoyem, pozwolili im przejść. Niech szlak trafi tego gówniarza, ale nikt z nich nie pozwoliłby mu zginąć! Tonks dźwignęła się na równe nogi, a chwilę później stała już naprzeciwko wielkiego śmierciożercy, próbując go rozbroić. Już łudziła się, że to się uda, kiedy ze schodów zaczęli zbiegać pozostali śmierciożercy.
Na nowo rozpętała się nierówna walka, Tonks nawet nie spostrzegła, kiedy została sama przy wielkoludzie. Z trudem łapała oddech uchylając się przed jego klątwami i próbując odparować kolejne ciosy. Usłyszała krzyk Snape'a, ale nie zrozumiała jego słów. Rozejrzała się dookoła, starając się dostrzec to, czego mógł dotyczyć jego krzyk. Wtedy dostrzegła Harry'ego. Nie wiedziała skąd się wziął i co zamierzał zrobić.
Tonks wiedziała, że musi coś zrobić, chociaż nie chciała oddalać się od Remusa chociażby na krok. Bała się, że gdy tylko się oddali, straci go. Wzięła trzy głębokie wdechy i była gotowa, żeby na nowo rzucić się w wir walki. Chciała odciągnąć ciało Billa, żeby przypadkiem jakiś głaz nie zmiażdżył go. Już miała zerwać się z miejsca, kiedy nagle coś huknęło, a Remus złapał ją w pasie i przerzucił ją nad sobą z taką łatwością, jakby była szmacianą lalką. Tonks uderzyła z impetem plecami o posadzkę i poczuła jak ból, który zaparł jej dech w piersi, rozchodzi się po całym kręgosłupie, paraliżując ją na chwilę, a potem Remus nachylił się nad nią, osłaniając ją swoim ciałem. Ogromny fragment łuku ze sklepienia runął w miejscu, gdzie przed chwilą była Tonks. O mały włos, a by ją zmiażdżył. Leżąc pod Remusem, ogarnął ją jego zapach, przez chwilę oddychali tym samym powietrzem, a ich spojrzenia się spotkały. Tonks tak bardzo chciała się niego wtulić, chłonąć ten zapach, poczuć się znowu bezpiecznie i zapomnieć o tym, że trwa bitwa. Ale ta chwila nie trwała długo.
Dobiegł ich krzyk Ginny, oboje spojrzeli w jej stronę. Dziewczyna uskoczyła przed zaklęciem, potykając się o ciało Billa. W tej samej chwili na korytarzu pojawił się Snape. Tonks nigdy nie przyjęła z taką ulgą jego obecności. Szedł szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na leżące ciała czy latające zaklecia, a czarna szata powiewała za nim. To Flitwick musiał go w końcu zawiadomić. Zarówno Remus, jak i Tonks, podążali wzrokiem za Severusem, widzieli, jak przenika przez barierę, która jeszcze przed chwilą odrzuciła Neville'a. Najwidoczniej musiała przestać działać. Tonks i Remus niemal w tym samym momencie zerwali się z miejsca, przerywając swoją bliskość. Lupin wyprzedził ją i pierwszy dopadł do schodów, ale ku jej zaskoczeniu odrzuciło go z niewyobrażalną siłą, tak że przeleciał przez sam środek pola bitwy i upadł tuż obok McGonagall. Nauczycielka przyklęknęła obok niego i spróbowała go ocucić.
Tonks natychmiast dopadła do schodów i rzucała wszystkie zaklęcia, które mogłyby przerwać barierę. Nic nie działało. Przez chwilę pomyślała o tym, że Snape jest na wieży sam, że jedyną jego przewagą nad czwórką śmierciożerców jest to, że nadal uważają go za podwójnego szpiega. Ale jak długo? Przecież będzie w końcu zmuszony do tego, żeby z nimi walczyć...
Nagle coś łupnęło, a Tonks w ostatniej chwili uskoczyła, zanim sklepienie tuż nad schodami runęło na ziemie, sprawiając, że wszystko się zatrzęsło. Nimfadora upadła na plecy, a ból w kręgosłupie po raz kolejny dał o sobie znać. Leżała w gruzie, patrząc, jak Remus, McGonagall, Ginny i Ron walczą przeciwko szalonemu śmierciożercy, ochraniając ciała leżące na podłodze. Z żalem musiała przynać, że nie dawali rady.
Wtedy spośród kłębów dymu wyłonił się Snape. Prowadził Dracona, trzymając rękę na jego karku. Chłopak był roztrzęsiony, ledwo trzymał się na nogach i zapewne, gdyby nie pewny chwyt Severusa, upadłby na ziemię. Tonks przeklnęła tego dzieciaka w myślach. Nie miał za knuta rozumu, skoro wplątał się w sprawy śmierciożerców. Teraz jego opiekun musiał go ratować, a Zakon zapewne będzie musiał go ukrywać przed poplecznikami Voldemorta. I pomyśleć, że byli rodziną... Widziała, jak Severus przechodzi z młodym Malfoyem, pozwolili im przejść. Niech szlak trafi tego gówniarza, ale nikt z nich nie pozwoliłby mu zginąć! Tonks dźwignęła się na równe nogi, a chwilę później stała już naprzeciwko wielkiego śmierciożercy, próbując go rozbroić. Już łudziła się, że to się uda, kiedy ze schodów zaczęli zbiegać pozostali śmierciożercy.
Na nowo rozpętała się nierówna walka, Tonks nawet nie spostrzegła, kiedy została sama przy wielkoludzie. Z trudem łapała oddech uchylając się przed jego klątwami i próbując odparować kolejne ciosy. Usłyszała krzyk Snape'a, ale nie zrozumiała jego słów. Rozejrzała się dookoła, starając się dostrzec to, czego mógł dotyczyć jego krzyk. Wtedy dostrzegła Harry'ego. Nie wiedziała skąd się wziął i co zamierzał zrobić.
— A MASZ! — Przed nia zamajaczyła McGonagall, która rzuciła zaklęcie w stronę Alecto. Śmierciożerczyni podążała za swoim bratem i innymi, a Harry trafił olbrzyma, który zatoczył się w miejscu i zobaczywszy, że jest sam na placu boju, ruszył za swoimi pobratymcami. Tonks opadła na kolana, mając wrażenie, że dłużej nie utrzyma się na własnych nogach. Próbowała unormować oddech.
— Bill! Co mu się stało? — zawołała Ginny, dopadając do swojego brata i potrząsając jego ciałem. Tonks podniosła wzrok, nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Co oznaczał dla Weasleya atak wilkołaka na trzy dni przed pełnią? — Żyje, dzięki Bogu! Ty rudy durniu!
— Remusie, trzeba go natychmiast przetransportować do Skrzydła Szpitalnego. Wszyscy, którzy brali udział w bitwie mają się tam znaleźć! — poleciła McGonagall, poprawiając swoją szatę i fryzurę, która już wcale nie przypominała ciasnego koka. — Ja sprawdzę czy wszyscy uczniowie są bezpieczni i zawiadomię Molly.
— Pójdę z pania, pani profesor — odezwała się Ginny, odrywając wzrok od zakrwawionego ciała brata. — Muszę znaleźć Harry'ego.
— Ron, przenieś Neville'a — polecił Remus, kiedy Minerwa w pośpiechu się oddaliła wraz z Ginny, a sam usztywnił najstarszego z rodzeństwa Weasleyów i wzniósł go w powietrze. Tonks podniosła się z ziemi i szła za nimi, asekurując ich, na wypadek gdyby, któremuś zabrakło nagle sił. Chociaż sama nie wiedziała czy zdołałaby przelewitować w tej chwili piórko. Ból w kręgosłupie był coraz bardziej odczuwalny, a każdy krok przypominał jej o sile, z jaką Remus przerzucił ją nad sobą, żeby uratować jej życie. Podczas tej bitwy oboje poświęcili siebie, żeby ochronić to drugie, ale nie wiedziała, jak powinna to rozumieć. Czy w ogóle wypadało zastanawiać się nad czymś takim, kiedy twój przyjaciel mógł lada chwila umrzeć, albo co gorsza, zarazić się likantropią? Nie rozumiała tego, co wydarzyło się tej nocy... Jakim cudem Draco sprowadził śmierciożerców do zamku? W ogóle po co to zrobił? Skąd nagle na wieży wziął się Harry? I gdzie do diaska jest Dumbledore?
Gdy dotarli już do Skrzydła Szpitalnego, Poppy na nich czekała w pełni gotowa na przyjęcie rannych, a także rozemocjonowana Hermiona i Luna, którą Tonks kojarzyła z bitwy w Departamencie Tajemnic. Jednak chyba nawet tak wyspecjalizowana w magii uzdrawiającej czarownica nie była gotowa na to, co spotkało Billa. Natychmiast ułożyła go na łóżku, a Nevilla kazała położyć na kolejnym. Podała chłopcu eliksir Spokojnego Snu, mówiąc, że nic mu nie będzie oprócz kilku zadrapań i natychmiast zajęła się Weasleyem. Tonks podeszła do niej w milczeniu, a po wymianie krótkiego spojrzenia, zaczęła wykonywać wszystkie polecenia pielęgniarki. Przytrzymywała waciki, obmywała jego twarz, a wraz z każdym ruchem robiła się coraz bardziej blada. Twarz Billa w niczym nie przypominała w tej chwili jego przystojnego oblicza. Była tak poszarpana, że gdyby nie burza rudych włosów, nie dałoby się go rozpoznać. Kiedy udało im się oczyścić go całego z krwi, Poppy złapała ją za drżące ręce, powstrzymując od kolejnych ruchów.
— Usiądź, zaraz się wami zajmę — powiedziała, a Dora pokiwała jedynie głową, zanim opadła na krzesło obok. Wpatrywała się w swoje dłonie brudne od świeżej i zaschniętej krwi. Zastanawiając się nad tym, po jakie licho, Poppy chce się nimi zając, skoro powinna skupić się na Billu. Zapomniała zupełnie o bólu kręgosłupa. Nie myślała o niczym, patrzyła tylko na swoje dłonie i ubranie brudne od krwi i kurzu. Jedyne pytanie, które potrafiła sobie zadać, brzmiało: dlaczego?
Nagle drzwi się otworzyły, a wszyscy zebrani spojrzeli w tamtą stronę. Hermiona zerwała się z miejsca i rzuciła Harry'emu, którego przyprowadziła Ginny, na szyję. W ślad za nią poszedł Lupin, złapał chłopaka za ramiona i przyjrzał mu się uważnie.
— Nic ci nie jest, Harry?
— Ze mną wszystko w porządku... ale co z Billem? — spytał chłopak, patrząc na najstarszego Weasleya, którym zajmowała się Poppy. Potter przełknął z trudem ślinę. — Nie można użyć różdżki?
— Na to nie podziała, żadne zaklęcie — odpowiedziała pielęgniarka, kręcąc głową. — Próbowałam wszystkiego, ale na ukąszenia wilkołaka nie ma sposobu.
— Ale on nie został ukąszony podczas pełni księżyca — zauważył Ron, który wpatrywał się w twarz brata, jakby mógł wyleczyć jego rany samym spojrzeniem. Tonks spojrzała na Remusa, wszyscy to zrobili, a on zwiesił głowę. — Greyback się nie przemienił, więc Bill nie stanie się... prawdziwym...
— Nie, nie sądzę, by Bill stał się prawdziwym wilkołakiem — powiedział po chwili namysłu — ale o nie znaczy, że nie doszło d jakiegoś skażenia. Będzie trzeba go obserwować. To są przeklęte rany. Nigdy się ich do końca nie wyleczy i... i Bill może mieć odtąd pewne wilcze cechy.
— Ale Dumbledore może znać na to jakiś sposób — powiedział Ron. — Gdzie on w ogóle jest? Bill walczył z tymi maniakami na jego rozkaz, Dumbledore jest mu coś winien, nie może go zostawić w takim stanie...
— Ron... Dumbledore nie żyje. — Głos Ginny był niezwykle cichy, ale jednak każde z nich doskonale zrozumiało każde słowo. Dumbledore nie żyje... Nie żyje... Ale to przecież było niemożliwe!
— Nie! — Remus zerwał się z miejsca i spojrzał dzikim wzrokiem najpierw na Ginny, potem na Harry'ego, jakby miał nadzieję, że Potter zaprzeczy, ale ten milczał. Lupin osunął się na krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała Tonks i zakrył twarz dłońmi. Dora widziała, że jest na granicy wytrzymałości, że dzieli go krok od tego by stracił panowanie nad sobą. Dumbledore nie żyje... Jego mentor, nadzieja na lepsze życie...
— Jak umarł? — spytała szeptem, nie dopuszczając wciąż do siebie tej myśli. — Jak do tego doszło?
— Zabił go Snape — powiedział Harry, a Tonks zadrżała. Słowa Pottera były dla niej wręcz policzkiem. Severus Snape zabił Dumbledore'a. Zrobił to wtedy, gdy wydawało im się, że przyszedł im z odsieczą. Mogli go zatrzymać, mogli do tego nie dopuścić... Słuchała, jak Harry opowiada o tym, co się stało. Kręciła głową wraz z każdym jego słowem, jakby to miało odmienić rzeczywistość. Nikt nie chciał uwierzyć, nikt nie potrafił dopuścić tego do siebie... — ... pojawili się śmierciożercy... a potem Snape... i Snape to zrobił. Avada kedavra.
Harry'emu głos się złamał, nie mógł dalej mówić. Poppy wybuchnęła płaczem, ale nikt już nie zwrócił na nią uwagi, bo Ginny szepnęła:
— Cicho... Słuchajcie...
Gdzieś w ciemności rozległ się prawdziwy śpiew feniksa — lament pełen bólu i jakiegoś tragicznego piękna. Tonks poczuła łzy w oczach, ten śpiew zdawał się odzwierciedlać wszystko to, co czuła. Jakby topił lodowiec, który trzymał w niej emocje i pozwolił im wypłynąć, a ona nie mogła, nie chciała już dłużej trzymać ich w sobie. Nie wiedziała, jak długo tak stali, wsłuchując się w ten lament, dopiero pojawienie się McGonagall przywróciło ich do rzeczywistości.
— Molly i Artur zaraz tu będą — powiedziała, przerywając czar, który towarzyszył smutnej pieśni, a wszyscy nagle się otrząsnęli. — Harry, co się stało? Hagrid mówi, że byłeś z profesorem Dumbledore'em, kiedy... kiedy to się stało. Mówi, że profesor Snape...
— Snape zabił Dumbledore'a — przerwał jej Harry, nie mogąc znieść, że nadal nazywała go profesorem. Przez chwilę Minerwa wpatrywała się w swojego ucznia rozszerzonymi oczami, a potem zachwiała się niebezpiecznie, jakby ciężar prawdy całkowicie ją przerósł. Poppy, która przestała już szlochać, podsunęła jej krzesło.
— Snape — powtórzyła cicho McGonagall, opadając na siedzenie. — Wszyscy się zastanawialiśmy... ale on tak mu ufał... zawsze... Snape... nie mogę w to uwierzyć...
Oni również nie mogli uwierzyć. Nikt nie potrafił w to uwierzyć, chociaż powinni byli się domyślić. Każde z nich zastanawiało się, dlaczego Dumbledore tak mu ufał, dlaczego wziął za gwarancję, żal Snape'a? Obwiniali się. Wszyscy czuli w środku, że mogli coś zrobić, przedstawić Albusowi dowód, wybić z głowy tę absurdalną myśl, że Snape jest po ich stronie, że to dla nich szpieguje... Harry nie mógł wytrzymać, zaczął wypytywać wszystkich o to, co wydarzyło się w zamku, sam jednak nie zdradził, co robił z Dumbledore'em. Opowiadali mu... Wszystko... Mimo całego żalu, szoku i lęku, a cała historia minionej nocy zaczynała układać się w całość. Tonks zrozumiała, że Gwardia Dumbledore'a, że Harry i jego przyjaciele byli lepiej przygotowani od nich. Dlaczego nie przyszli do Zakonu ze swoimi podejrzeniami? Znała niestety odpowiedź... Oni poszliby z tym do Dumbledore'a, a on zapewniłby ich o lojalności Snape'a... Woleli działać na własną rękę. Chwała Merlinowi za to, że połączyli ostatecznie siły, a oni wszyscy przeżyli.
Drzwi otworzyły się gwałtownie po raz kolejny, a Tonks aż podskoczyła. Do Skrzydła Szpitalnego wpadli państwo Weasleyowie, a za nimi biegła Fleur.
— Molly... Arturze... — odezwała się McGonagall, wstając z miejsca i wychodząc im naprzeciw. — Tak mi przykro...
— Bill... — wyszeptała Molly, omijając Minerwę i dobiegając do szpitalnego łóżka. — Och, BILL!
Tonks i Remus podnieśli się szybko ze swoich miejsc i odsunęli się. Molly natychmiast pochyliła się nad synem i przycisnęła wargi do jego zakrwawionego czoła.
— Mówisz, że zaatakował go Greyback? — odezwał się nieswoim głosem Artur, wpatrując się nieustannie w syna. — Ale nie był przemieniony? Więc co to oznacza? Co będzie z Billem?
— Jeszcze nie wiemy — odpowiedziała mu McGonagall, a jej spojrzenie padło na Remusa.
— Prawdopodobnie dojdzie do jakiegoś skażenia, Arturze — powtórzył to, co powiedział chwilę wcześniej, zanim Weasleyowie przybyli. — To rzadki przypadek, może jedyny w swoim rodzaju... Nie wiemy, jak się zachowa ani kiedy się obudzi...
Tonks patrzyła ze łzami w oczach, jak Molly bierze śmierdzącą maść od Poppy, tę samą, którą niegdyś pielęgniarka ją opatrywała, i sama zaczęła delikatnie smarować rany syna. Kobieta zaczęła szlochać, a jej łzy mieszały się teraz z maścią na pokiereszowanej twarzy Billa. Dora nawet nie chciała wyobrażać sobie, co ona czuje... Sama była rozbita. Jeszcze kilka godzin temu ten rudy wariat żartował z nią w Hogsmeade, a teraz ledwo żył...
— Oczywiście wygląd nie ma znaczenia... to naprawdę nieważne... ale był takim ładnym chłopaczkiem... zawsze był bardzo przystojny i... miał się ożenić!
— A co przez to rozumi? — zawołała nagle Fleur, przypominając wszystkim o swojej obecności. Tonks spojrzała na kipiącą ze wściekłości blondynkę i pomyślała, że ta chyba po raz pierwszy postawiła się swojej przyszłej teściowej. — Co znaczy miał się ożenici?
Molly podniosła swoją zalaną łzami twarz i spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— No... tylko to, że...
— Myśli, że Bill nie będzie już mnie chcial? — zapytała Fleur. — Że już mnie nie pokocha, bo te ugryzienia?
— Nie, wcale tak nie... — wyszeptała Molly, nie odrywając wzroku od Francuzki. Chyba sama nie potrafiła zaprzeczyć. Tonks wiedziała, że właśnie tak pomyślała. Może nie tyle, że to Bill nie będzie chciał Fleur, ale że ona go już nie zechce...
— Bo on mnie pokocha! — powiedziała Fleur, prostując się i odrzucając do tyłu swoją blond grzywę. — Musi być więcej od wilkołak, żeby Bill mnie nie kocha!
— Tak, tego jestem pewna — powiedziała Molly — ja tylko pomyślałam, że może teraz... biorąc pod uwagę jego... jego...
— Myśli, że ja by go nie chciala za męża? A może to taka nadzieja? — zapytała wściekle, a Tonks nigdy nie zapałała do niej większą sympatią niż w tym momencie. — A co mi tam, jak on wygląda! Ja wygląda tak dobrze, że starczy na oboje! Te wszystkie rany to dlatego, że mój mąż taki dzielny! I ja to zrobi! — dodała, odpychając panią Weasley na bok i wyrywając jej z ręki pudełko z maścią.
Tonks już nie zwracała uwagi na nic... Ani na to, że Molly nagle zapałała ogromną miłością do przyszłej synowej, tak samo jak niegdyś do niej, ani że wszyscy zaaferowani byli ich nagłym uściskiem, przestało mieć dla niej nawet znaczenie, że Bill walczy teraz o swoje zdrowie, a Dumbledore nie żył. Lawina uczuć, uwolniona przez śpiew feniksa, była nie do zatrzymania. Nie mogła tego znieść... Zbyt wiele razy w ostatnim czasie była wystawiona na bliskość Remusa, za bardzo rozpalił jej zmysły, wzmógł tęsknotę, a tej nocy, gdy prawie został rażony zaklęciem uśmiercającym, gdy prawie go straciła na zawsze, nie mogła już się opamiętać. Do tego Fleur, kobieta, którą uważała za tak różną od siebie, okazała się być jej bliższa niż ktokolwiek inny... Tylko ona potrafiła ją zrozumieć, tylko ona podzielała jej uczucia, z tym, że ona nie trafiła na Remusa Lupina. Dora czuła, że powinna się opamiętać, ale nie potrafiła...
— Widzisz? — zawołała głosem pełnym napięcia i spojrzała groźnie na Remusa. Nie zdążyła ugryźć się w język. — Ona nadal chce za niego wyjść, chociaż został ukąszony! Jej to nie obchodzi!
— Jest różnica — odpowiedział, prawie nie poruszając ustami. Jego ciało było spięte, on w przeciwieństwie do niej, próbował się powstrzymać. — Bill nie będzie prawdziwym wilkołakiem. Oba przypadki są zupełnie...
— A mnie to wcale nie obchodzi, rozumiesz?! — zawołała, doskakując do niego i chwytając za sweter, żeby nim potrząsnąć. Jakby łudziła się, że to sprawi, że poukłada mu się w głowie. — Mówiłam ci milion razy...
— A ja milion razy mówiłem TOBIE — powiedział Remus, uciekając przed nią wzrokiem — że jestem dla ciebie za stary, za biedny... zbyt niebezpieczny...
Tonks jęknęła, robiąc krok w tył. Powtarzała tę formułkę w głowie setki razy, wyśmiewając ją i złorzecząc na Remusa za jego głupotę i upór, ale w jego ustach brzmiało to jak najgorszy wyrok. Gdy usłyszała te słowa wypowiedziane jego głosem, przypomniała sobie dzień, gdy po raz pierwszy to powiedział. Łzy stanęły w jej oczach. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego się odezwała? Powinna milczeć, poczekać na tę cholerną rozmowę, która mogła nigdy nie nadejść. Wszystko tej nocy miało się rozpaść... Tonks nie mogła dłużej zostać w tym miejscu, nie tam gdzie był on... Odwróciła się na pięcie i wybiegła z sali, zostawiając za sobą zszokowanych przyjaciół. Remus warknął wściekle, kopiąc stojące obok krzesło.
— Zawsze ci mówiłam, że bardzo śmiesznie podchodzisz do uczuć, Remusie — odezwała się Molly, nadal trzymając Fleur w objęciach.
— Ja nie widzę w tym nic śmiesznego — mruknął przez zaciśnięte zęby, nie patrząc nawet na nią. — Tonks zasługuje na kogoś młodego i zdrowego.
— Ale pragnie ciebie — stwierdziła Molly, uśmiechając się pobłażliwie, a potem spojrzała na swojego syna. — A bywa i tak, Remusie, że młodzi i zdrowi mężczyźni przestają tacy być.
— To nie jest odpowiednia chwila, żeby o tym dyskutować — powiedział Lupin, unikając wszystkich spojrzeń i rozejrzał się po sali. — Dumbledore nie żyje...
Wtedy stanęła przy nim McGonagall, posłała mu spojrzenie, które posyłała swoim uczniom, pełne zawodu, rozczarowania i surowej, nauczycielskiej reprymendy, a potem powiedziała:
— Dumbledore byłby bardzo szczęśliwy, widząc, że na świecie przybyło trochę miłości.
— Bill! Co mu się stało? — zawołała Ginny, dopadając do swojego brata i potrząsając jego ciałem. Tonks podniosła wzrok, nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Co oznaczał dla Weasleya atak wilkołaka na trzy dni przed pełnią? — Żyje, dzięki Bogu! Ty rudy durniu!
— Remusie, trzeba go natychmiast przetransportować do Skrzydła Szpitalnego. Wszyscy, którzy brali udział w bitwie mają się tam znaleźć! — poleciła McGonagall, poprawiając swoją szatę i fryzurę, która już wcale nie przypominała ciasnego koka. — Ja sprawdzę czy wszyscy uczniowie są bezpieczni i zawiadomię Molly.
— Pójdę z pania, pani profesor — odezwała się Ginny, odrywając wzrok od zakrwawionego ciała brata. — Muszę znaleźć Harry'ego.
— Ron, przenieś Neville'a — polecił Remus, kiedy Minerwa w pośpiechu się oddaliła wraz z Ginny, a sam usztywnił najstarszego z rodzeństwa Weasleyów i wzniósł go w powietrze. Tonks podniosła się z ziemi i szła za nimi, asekurując ich, na wypadek gdyby, któremuś zabrakło nagle sił. Chociaż sama nie wiedziała czy zdołałaby przelewitować w tej chwili piórko. Ból w kręgosłupie był coraz bardziej odczuwalny, a każdy krok przypominał jej o sile, z jaką Remus przerzucił ją nad sobą, żeby uratować jej życie. Podczas tej bitwy oboje poświęcili siebie, żeby ochronić to drugie, ale nie wiedziała, jak powinna to rozumieć. Czy w ogóle wypadało zastanawiać się nad czymś takim, kiedy twój przyjaciel mógł lada chwila umrzeć, albo co gorsza, zarazić się likantropią? Nie rozumiała tego, co wydarzyło się tej nocy... Jakim cudem Draco sprowadził śmierciożerców do zamku? W ogóle po co to zrobił? Skąd nagle na wieży wziął się Harry? I gdzie do diaska jest Dumbledore?
Gdy dotarli już do Skrzydła Szpitalnego, Poppy na nich czekała w pełni gotowa na przyjęcie rannych, a także rozemocjonowana Hermiona i Luna, którą Tonks kojarzyła z bitwy w Departamencie Tajemnic. Jednak chyba nawet tak wyspecjalizowana w magii uzdrawiającej czarownica nie była gotowa na to, co spotkało Billa. Natychmiast ułożyła go na łóżku, a Nevilla kazała położyć na kolejnym. Podała chłopcu eliksir Spokojnego Snu, mówiąc, że nic mu nie będzie oprócz kilku zadrapań i natychmiast zajęła się Weasleyem. Tonks podeszła do niej w milczeniu, a po wymianie krótkiego spojrzenia, zaczęła wykonywać wszystkie polecenia pielęgniarki. Przytrzymywała waciki, obmywała jego twarz, a wraz z każdym ruchem robiła się coraz bardziej blada. Twarz Billa w niczym nie przypominała w tej chwili jego przystojnego oblicza. Była tak poszarpana, że gdyby nie burza rudych włosów, nie dałoby się go rozpoznać. Kiedy udało im się oczyścić go całego z krwi, Poppy złapała ją za drżące ręce, powstrzymując od kolejnych ruchów.
— Usiądź, zaraz się wami zajmę — powiedziała, a Dora pokiwała jedynie głową, zanim opadła na krzesło obok. Wpatrywała się w swoje dłonie brudne od świeżej i zaschniętej krwi. Zastanawiając się nad tym, po jakie licho, Poppy chce się nimi zając, skoro powinna skupić się na Billu. Zapomniała zupełnie o bólu kręgosłupa. Nie myślała o niczym, patrzyła tylko na swoje dłonie i ubranie brudne od krwi i kurzu. Jedyne pytanie, które potrafiła sobie zadać, brzmiało: dlaczego?
Nagle drzwi się otworzyły, a wszyscy zebrani spojrzeli w tamtą stronę. Hermiona zerwała się z miejsca i rzuciła Harry'emu, którego przyprowadziła Ginny, na szyję. W ślad za nią poszedł Lupin, złapał chłopaka za ramiona i przyjrzał mu się uważnie.
— Nic ci nie jest, Harry?
— Ze mną wszystko w porządku... ale co z Billem? — spytał chłopak, patrząc na najstarszego Weasleya, którym zajmowała się Poppy. Potter przełknął z trudem ślinę. — Nie można użyć różdżki?
— Na to nie podziała, żadne zaklęcie — odpowiedziała pielęgniarka, kręcąc głową. — Próbowałam wszystkiego, ale na ukąszenia wilkołaka nie ma sposobu.
— Ale on nie został ukąszony podczas pełni księżyca — zauważył Ron, który wpatrywał się w twarz brata, jakby mógł wyleczyć jego rany samym spojrzeniem. Tonks spojrzała na Remusa, wszyscy to zrobili, a on zwiesił głowę. — Greyback się nie przemienił, więc Bill nie stanie się... prawdziwym...
— Nie, nie sądzę, by Bill stał się prawdziwym wilkołakiem — powiedział po chwili namysłu — ale o nie znaczy, że nie doszło d jakiegoś skażenia. Będzie trzeba go obserwować. To są przeklęte rany. Nigdy się ich do końca nie wyleczy i... i Bill może mieć odtąd pewne wilcze cechy.
— Ale Dumbledore może znać na to jakiś sposób — powiedział Ron. — Gdzie on w ogóle jest? Bill walczył z tymi maniakami na jego rozkaz, Dumbledore jest mu coś winien, nie może go zostawić w takim stanie...
— Ron... Dumbledore nie żyje. — Głos Ginny był niezwykle cichy, ale jednak każde z nich doskonale zrozumiało każde słowo. Dumbledore nie żyje... Nie żyje... Ale to przecież było niemożliwe!
— Nie! — Remus zerwał się z miejsca i spojrzał dzikim wzrokiem najpierw na Ginny, potem na Harry'ego, jakby miał nadzieję, że Potter zaprzeczy, ale ten milczał. Lupin osunął się na krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała Tonks i zakrył twarz dłońmi. Dora widziała, że jest na granicy wytrzymałości, że dzieli go krok od tego by stracił panowanie nad sobą. Dumbledore nie żyje... Jego mentor, nadzieja na lepsze życie...
— Jak umarł? — spytała szeptem, nie dopuszczając wciąż do siebie tej myśli. — Jak do tego doszło?
— Zabił go Snape — powiedział Harry, a Tonks zadrżała. Słowa Pottera były dla niej wręcz policzkiem. Severus Snape zabił Dumbledore'a. Zrobił to wtedy, gdy wydawało im się, że przyszedł im z odsieczą. Mogli go zatrzymać, mogli do tego nie dopuścić... Słuchała, jak Harry opowiada o tym, co się stało. Kręciła głową wraz z każdym jego słowem, jakby to miało odmienić rzeczywistość. Nikt nie chciał uwierzyć, nikt nie potrafił dopuścić tego do siebie... — ... pojawili się śmierciożercy... a potem Snape... i Snape to zrobił. Avada kedavra.
Harry'emu głos się złamał, nie mógł dalej mówić. Poppy wybuchnęła płaczem, ale nikt już nie zwrócił na nią uwagi, bo Ginny szepnęła:
— Cicho... Słuchajcie...
Gdzieś w ciemności rozległ się prawdziwy śpiew feniksa — lament pełen bólu i jakiegoś tragicznego piękna. Tonks poczuła łzy w oczach, ten śpiew zdawał się odzwierciedlać wszystko to, co czuła. Jakby topił lodowiec, który trzymał w niej emocje i pozwolił im wypłynąć, a ona nie mogła, nie chciała już dłużej trzymać ich w sobie. Nie wiedziała, jak długo tak stali, wsłuchując się w ten lament, dopiero pojawienie się McGonagall przywróciło ich do rzeczywistości.
— Molly i Artur zaraz tu będą — powiedziała, przerywając czar, który towarzyszył smutnej pieśni, a wszyscy nagle się otrząsnęli. — Harry, co się stało? Hagrid mówi, że byłeś z profesorem Dumbledore'em, kiedy... kiedy to się stało. Mówi, że profesor Snape...
— Snape zabił Dumbledore'a — przerwał jej Harry, nie mogąc znieść, że nadal nazywała go profesorem. Przez chwilę Minerwa wpatrywała się w swojego ucznia rozszerzonymi oczami, a potem zachwiała się niebezpiecznie, jakby ciężar prawdy całkowicie ją przerósł. Poppy, która przestała już szlochać, podsunęła jej krzesło.
— Snape — powtórzyła cicho McGonagall, opadając na siedzenie. — Wszyscy się zastanawialiśmy... ale on tak mu ufał... zawsze... Snape... nie mogę w to uwierzyć...
Oni również nie mogli uwierzyć. Nikt nie potrafił w to uwierzyć, chociaż powinni byli się domyślić. Każde z nich zastanawiało się, dlaczego Dumbledore tak mu ufał, dlaczego wziął za gwarancję, żal Snape'a? Obwiniali się. Wszyscy czuli w środku, że mogli coś zrobić, przedstawić Albusowi dowód, wybić z głowy tę absurdalną myśl, że Snape jest po ich stronie, że to dla nich szpieguje... Harry nie mógł wytrzymać, zaczął wypytywać wszystkich o to, co wydarzyło się w zamku, sam jednak nie zdradził, co robił z Dumbledore'em. Opowiadali mu... Wszystko... Mimo całego żalu, szoku i lęku, a cała historia minionej nocy zaczynała układać się w całość. Tonks zrozumiała, że Gwardia Dumbledore'a, że Harry i jego przyjaciele byli lepiej przygotowani od nich. Dlaczego nie przyszli do Zakonu ze swoimi podejrzeniami? Znała niestety odpowiedź... Oni poszliby z tym do Dumbledore'a, a on zapewniłby ich o lojalności Snape'a... Woleli działać na własną rękę. Chwała Merlinowi za to, że połączyli ostatecznie siły, a oni wszyscy przeżyli.
Drzwi otworzyły się gwałtownie po raz kolejny, a Tonks aż podskoczyła. Do Skrzydła Szpitalnego wpadli państwo Weasleyowie, a za nimi biegła Fleur.
— Molly... Arturze... — odezwała się McGonagall, wstając z miejsca i wychodząc im naprzeciw. — Tak mi przykro...
— Bill... — wyszeptała Molly, omijając Minerwę i dobiegając do szpitalnego łóżka. — Och, BILL!
Tonks i Remus podnieśli się szybko ze swoich miejsc i odsunęli się. Molly natychmiast pochyliła się nad synem i przycisnęła wargi do jego zakrwawionego czoła.
— Mówisz, że zaatakował go Greyback? — odezwał się nieswoim głosem Artur, wpatrując się nieustannie w syna. — Ale nie był przemieniony? Więc co to oznacza? Co będzie z Billem?
— Jeszcze nie wiemy — odpowiedziała mu McGonagall, a jej spojrzenie padło na Remusa.
— Prawdopodobnie dojdzie do jakiegoś skażenia, Arturze — powtórzył to, co powiedział chwilę wcześniej, zanim Weasleyowie przybyli. — To rzadki przypadek, może jedyny w swoim rodzaju... Nie wiemy, jak się zachowa ani kiedy się obudzi...
Tonks patrzyła ze łzami w oczach, jak Molly bierze śmierdzącą maść od Poppy, tę samą, którą niegdyś pielęgniarka ją opatrywała, i sama zaczęła delikatnie smarować rany syna. Kobieta zaczęła szlochać, a jej łzy mieszały się teraz z maścią na pokiereszowanej twarzy Billa. Dora nawet nie chciała wyobrażać sobie, co ona czuje... Sama była rozbita. Jeszcze kilka godzin temu ten rudy wariat żartował z nią w Hogsmeade, a teraz ledwo żył...
— Oczywiście wygląd nie ma znaczenia... to naprawdę nieważne... ale był takim ładnym chłopaczkiem... zawsze był bardzo przystojny i... miał się ożenić!
— A co przez to rozumi? — zawołała nagle Fleur, przypominając wszystkim o swojej obecności. Tonks spojrzała na kipiącą ze wściekłości blondynkę i pomyślała, że ta chyba po raz pierwszy postawiła się swojej przyszłej teściowej. — Co znaczy miał się ożenici?
Molly podniosła swoją zalaną łzami twarz i spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— No... tylko to, że...
— Myśli, że Bill nie będzie już mnie chcial? — zapytała Fleur. — Że już mnie nie pokocha, bo te ugryzienia?
— Nie, wcale tak nie... — wyszeptała Molly, nie odrywając wzroku od Francuzki. Chyba sama nie potrafiła zaprzeczyć. Tonks wiedziała, że właśnie tak pomyślała. Może nie tyle, że to Bill nie będzie chciał Fleur, ale że ona go już nie zechce...
— Bo on mnie pokocha! — powiedziała Fleur, prostując się i odrzucając do tyłu swoją blond grzywę. — Musi być więcej od wilkołak, żeby Bill mnie nie kocha!
— Tak, tego jestem pewna — powiedziała Molly — ja tylko pomyślałam, że może teraz... biorąc pod uwagę jego... jego...
— Myśli, że ja by go nie chciala za męża? A może to taka nadzieja? — zapytała wściekle, a Tonks nigdy nie zapałała do niej większą sympatią niż w tym momencie. — A co mi tam, jak on wygląda! Ja wygląda tak dobrze, że starczy na oboje! Te wszystkie rany to dlatego, że mój mąż taki dzielny! I ja to zrobi! — dodała, odpychając panią Weasley na bok i wyrywając jej z ręki pudełko z maścią.
Tonks już nie zwracała uwagi na nic... Ani na to, że Molly nagle zapałała ogromną miłością do przyszłej synowej, tak samo jak niegdyś do niej, ani że wszyscy zaaferowani byli ich nagłym uściskiem, przestało mieć dla niej nawet znaczenie, że Bill walczy teraz o swoje zdrowie, a Dumbledore nie żył. Lawina uczuć, uwolniona przez śpiew feniksa, była nie do zatrzymania. Nie mogła tego znieść... Zbyt wiele razy w ostatnim czasie była wystawiona na bliskość Remusa, za bardzo rozpalił jej zmysły, wzmógł tęsknotę, a tej nocy, gdy prawie został rażony zaklęciem uśmiercającym, gdy prawie go straciła na zawsze, nie mogła już się opamiętać. Do tego Fleur, kobieta, którą uważała za tak różną od siebie, okazała się być jej bliższa niż ktokolwiek inny... Tylko ona potrafiła ją zrozumieć, tylko ona podzielała jej uczucia, z tym, że ona nie trafiła na Remusa Lupina. Dora czuła, że powinna się opamiętać, ale nie potrafiła...
— Widzisz? — zawołała głosem pełnym napięcia i spojrzała groźnie na Remusa. Nie zdążyła ugryźć się w język. — Ona nadal chce za niego wyjść, chociaż został ukąszony! Jej to nie obchodzi!
— Jest różnica — odpowiedział, prawie nie poruszając ustami. Jego ciało było spięte, on w przeciwieństwie do niej, próbował się powstrzymać. — Bill nie będzie prawdziwym wilkołakiem. Oba przypadki są zupełnie...
— A mnie to wcale nie obchodzi, rozumiesz?! — zawołała, doskakując do niego i chwytając za sweter, żeby nim potrząsnąć. Jakby łudziła się, że to sprawi, że poukłada mu się w głowie. — Mówiłam ci milion razy...
— A ja milion razy mówiłem TOBIE — powiedział Remus, uciekając przed nią wzrokiem — że jestem dla ciebie za stary, za biedny... zbyt niebezpieczny...
Tonks jęknęła, robiąc krok w tył. Powtarzała tę formułkę w głowie setki razy, wyśmiewając ją i złorzecząc na Remusa za jego głupotę i upór, ale w jego ustach brzmiało to jak najgorszy wyrok. Gdy usłyszała te słowa wypowiedziane jego głosem, przypomniała sobie dzień, gdy po raz pierwszy to powiedział. Łzy stanęły w jej oczach. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego się odezwała? Powinna milczeć, poczekać na tę cholerną rozmowę, która mogła nigdy nie nadejść. Wszystko tej nocy miało się rozpaść... Tonks nie mogła dłużej zostać w tym miejscu, nie tam gdzie był on... Odwróciła się na pięcie i wybiegła z sali, zostawiając za sobą zszokowanych przyjaciół. Remus warknął wściekle, kopiąc stojące obok krzesło.
— Zawsze ci mówiłam, że bardzo śmiesznie podchodzisz do uczuć, Remusie — odezwała się Molly, nadal trzymając Fleur w objęciach.
— Ja nie widzę w tym nic śmiesznego — mruknął przez zaciśnięte zęby, nie patrząc nawet na nią. — Tonks zasługuje na kogoś młodego i zdrowego.
— Ale pragnie ciebie — stwierdziła Molly, uśmiechając się pobłażliwie, a potem spojrzała na swojego syna. — A bywa i tak, Remusie, że młodzi i zdrowi mężczyźni przestają tacy być.
— To nie jest odpowiednia chwila, żeby o tym dyskutować — powiedział Lupin, unikając wszystkich spojrzeń i rozejrzał się po sali. — Dumbledore nie żyje...
Wtedy stanęła przy nim McGonagall, posłała mu spojrzenie, które posyłała swoim uczniom, pełne zawodu, rozczarowania i surowej, nauczycielskiej reprymendy, a potem powiedziała:
— Dumbledore byłby bardzo szczęśliwy, widząc, że na świecie przybyło trochę miłości.
***
Mijała kolejne sale i pokonywała stopnie, nie kontrolując zupełnie tego, dokąd idzie, a odgłosy jej kroków odbijały się echem od zamkowych murów. Chciała zniknąć, uciec od tego miejsca, od Remusa, wojny, śmierci, a przede wszystkim od własnej głupoty. Idiotka! Skończona kretynka mająca wydmuszkę zamiast głowy, wyrzucała sobie w duchu, a z każdą kolejna, zasłużoną obelgą, kurczyła się w sobie. Objęła się ramionami i zacisnęła pięści. Była wściekła i zrozpaczona, a do tego zupełnie zdezorientowana. Ignorowała ból, który coraz bardziej dawał o sobie znać. To co się działo w jej głowie o wiele bardziej jej doskwierało. Z całej plątaniny myśli, która w tej chwili rozsadzała jej czaszkę, wybijało się jedno pytanie — dlaczego? Dlaczego to wszystko miało miejsce? Dlaczego musieli się dzisiaj tutaj zjawić? Dlaczego mimo swoich przeczuć Dumbledore nie został w zamku? Dlaczego pojawili się śmierciożercy? Dlaczego tak lekkomyślnie postąpiła? Dlaczego Snape ich zdradził? Dlaczego akurat Bill musiał zostać ranny? Dlaczego Remus znowu jej to zrobił? I dlaczego ona była na tyle głupia, żeby się tak zachować?
Z wściekłością pchnęła drzwi wejściowe i wyszła na zewnątrz. Spojrzała na błonia, które teraz spowiła całkowita ciemność. Jej wzrok przykuły kłęby dymu, które nie buchały już wesoło z komina chaty Hagrida, a z pogorzeliska które zostawili po sobie śmierciożercy. Całe jej ciało przeszedł dreszcz, a ona bezradnie opadła na kamienne schody. Nie potrafiła zrobić kolejnego kroku, nie mogła po prostu odejść. Tej nocy wydarzyło się zbyt wiele… Chociaż wszystko wydawało jej się snem, koszmarem, z którego się obudzi, gdzieś z tyłu głowy wciąż kołatała jej myśl, że to nieprawda, że właśnie wszystko się rozpadło, a filar, który trzymał ich wszystkich razem runął… Zaczęła doceniać to, że w przeszłości zawsze po bitwach była nieprzytomna. Budziła się już po tym, jak opadł bitewny kurz, a świat nie trząsł się w posadach. Tym razem była świadkiem wszystkich tragedii i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Przed oczami cały czas miała tą przerażającą ciemność, zakrwawioną twarz Billa i… Jej ciałem wstrząsnął szloch, gdy pomyślała o tym, że Remus mógł zginąć. Tak niewiele brakowało, gdyby nie zareagowała, to zaklęcie trafiłoby w niego. Jęknęła żałośnie, gdy na wspomnienie tej krótkiej chwili, kiedy skrył ją w swoich ramionach, serce zabiło mocniej. Było jej duszno, czerwcowe powietrze było wyjątkowo okrutne, a unoszący się w nim dym, utrudniał jej oddychanie. Miała wrażenie, że jeszcze chwila i zemdleje.
W głowie ciągle powtarzała wyzwiska skierowane w swoją stronę. Nie mogła sobie wybaczyć tej głupoty… Dlaczego tak zareagowała? Dlaczego odegrała taką scenę przy wszystkich? Obiecała sobie przecież, że da mu czas. Stracił kogoś bliskiego, być może kochał tę całą Meg. Z żalem przyznawała, że miał do tego prawo… Naprawdę chciała z nim tylko porozmawiać. Nie chciała się dłużej łudzić, tkwić w tym bezsensownym stanie, czekać na niego, wiedząc, że być może nigdy już do niej nie wróci. Potrzebowała szczerej rozmowy, którą przeprowadziliby na spokojnie bez osób trzecich. Ich rozstanie w Mungu nie powinno wyglądać tak, jak wyglądało. Oboje działali pod wpływem emocji i chociaż to nie tłumaczy żadnej ze stron, to nie chciała by tak właśnie zakończyła się ich historia. Miała wrażenie, że oboje potrzebują oczyszczenia… Problem w tym, że nazywała się Tonks i nie potrafiła niczego zrobić na spokojnie. Mówiła, że da mu czas, którego potrzebuje, a gdy było tego czasu więcej niż oczekiwała, zaczęła się na niego wściekać. Powiedziała sobie później, że to on powinien prosić ją o rozmowę, ale uciekała przed nim zarówno w domu Moody’ego jak i tutaj w Hogwarcie, nie dając mu na to szansy. Twierdziła, że w ich przypadku to kwestia wyjaśnienia sytuacji, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że go kocha, ale kiedy był blisko z trudem powstrzymywała się przed rzuceniem się w jego ramiona. To było straszne… Nie wiedziała, kiedy ich relacja zrobiła się taka toksyczna… Miała dosyć tej wojny podjazdowej, tego uciekania przed sobą, ignorowania, tej tęsknoty. Nie mogła nic poradzić na to, że jego bliskość odbierała jej rozum i otumaniała wszystkie zmysły. Ciągle czuła to napięcie, które zrodziło się między nimi w ciasnym korytarzu prowadzącym do pokoju Syriusza. Przybierało na sile za każdym razem, gdy na siebie spojrzeli, gdy podczas dzisiejszej walki ich ciała były blisko… Prędzej czy później któreś by pękło! I oczywiście musiało paść na nią, na przewrażliwioną i nadpobudliwą siksę, a nie zawsze cichego, spokojnego i zrównoważonego faceta, w którym się zakochała. Mogła przewidzieć, że nie wytrzyma. Kto by dał radę kryć się za całą gamą pozorów, kiedy na jego oczach rozgrywa się scena taka, jak ta w Skrzydle Szpitalnym? Wokół związku Billa i Fleur pojawiało się więcej krytyki niż w przypadku jej i Remusa, chociaż o nich mało kto wiedział i trudno było ich porównywać. Twierdzili, że Francuzka jest z Billem tylko ze względu na jego urodę, że wielka miłość pryśnie wtedy, gdy pojawi się pierwszy poważniejszy problem. Ale dziewczyna pokazała wszystkim, że nie mieli racji, że liczyło się dla niej to, jakim Weasley jest człowiekiem, a nie to czy jest przystojny, bogaty, a nawet to, że mógł zostać zakażony likantropią. Morgano, przecież ta sytuacja była praktycznie kalką jej relacji z Lupinem! Tylko on nie potrafił zrozumieć, że gdy się kogoś kocha, to ani wiek, ani pieniądze, ani też żadna choroba nie mają znaczenia. Nie bez powodu ludzie przysięgają sobie podczas ślubów, że będą przy sobie trwać w radości i smutku, zdrowiu i chorobie, bogactwie i biedzie na dobre i złe dopóki śmierć ich nie rozłączy. Ale Remus Lupin był zbyt uparty i zatracony w swoim smutku, żeby to zrozumieć. Jej ciało zaczęło drżeć. Nie wiedziała czy to od chłodnego wiatru, który nagle się zerwał, zmęczenia czy bólu w kręgosłupie. Czuła, że nie da rady wstać o własnych siłach, że powinna była zostać w Skrzydle i pozwolić Poppy się zbadać.
Niespodziewanie drzwi za nią się otworzyły, a z zamku wyszedł nie kto inny, jak Remus. Dopiero w tym momencie znalazła chwilę, by mu się przyjrzeć po bitwie. Całe ubranie miał brudne o pyłu, prawy rękaw swetra był rozdarty na szwie, a kołnierzyk koszuli zwisał smętnie z jednej strony. Włosy miał praktycznie białe, a wśród kosmyków zagubiły się niewielkie odłamki gruzu, których nie zdążył najwidoczniej strzepnąć. Rana na czole, której się nabawił, była już wyleczona, a krew pośpiesznie wytarta, a raczej rozmazana. Nadawało to jego twarzy bitewnego charakteru, jakby przywdział barwy wojenne specjalnie na dzisiejszą noc. Mimo tego, co się wydarzyły, nie stracił tej dziwnej, zaskakującej siły, która od niego biła, mimo zbliżającej się pełni. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Tonks pobladła z przerażenia. Oczy Remusa wydawały się być puste. Oddałaby wszystko by dostrzec w nich jakiekolwiek emocje. Lupin zatrzymał się nagle, wpatrując się długo w Nimfadorę, ale nie odezwał się nawet słowem. Jego milczenie, powaga i beznamiętność sprawiała, że ogarniał ją strach. Nagle przez jego twarz przebiegł jakiś cień, a Remus odwrócił spojrzenie i zszedł po kamiennych stopniach.
— Przepraszam — szepnęła, a on stanął nagle w miejscu. Tonks wciągnęła zachłannie powietrze, czując, że nadszedł czas na konfrontację. Tej nocy najwidoczniej wydarzyło się jeszcze za mało… — Nie powinnam była się tak zachować…
— Masz rację, nie powinnaś była — przerwał jej, a jego głos, mimo że drżał, był wyjątkowo chłodny. — Teraz już wszyscy wiedzą.
— Prędzej czy później i tak by się dowiedzieli — stwierdziła zbolałym tonem, przypominając sobie, reakcję wszystkich, kiedy wykrzyczała, że kocha Remusa. Oprócz Molly, nikt z obecnych o tym nie wiedział, nic dziwnego, że byli zszokowani.
— Może by nie wiedzieli, gdyby nie ty — warknął, odwracając się w końcu w jej stronę. Dostała to, czego chciała. W oczach Remusa dostrzegała wściekłość. Po stokroć wolała negatywne emocje niż ich całkowity brak, ale mimo tego zadrżała pod jego spojrzeniem. Nie miał prawa zrzucać na nią całej winy. Zerwała się z miejsca, a ból w kręgosłupie sprawił, że zachwiała się na nogach. Nie powstrzymało jej to jednak przed tym, żeby zrobić kilka szybkich kroków i stanąć tuż przed Lupinem.
— Może gdybyś odezwał się wcześniej, to wszystko nie miałoby miejsca! — zawołała, mierząc w niego palcem i wbijając wściekłe spojrzenie w jego twarz. Jej reakcja sprawiła, że spiął się nagle i wciągnął ze świstem powietrze. W jego oczach pojawiło się nagle coś obcego, jakaś nieznana Tonks dzikość. — Mielibyśmy to już za sobą i może nauczylibyśmy się przebywać razem w jednym pomieszczeniu jak normalni ludzie!
— Jakim cudem mamy się zachowywać normalnie, kiedy ty odstawiasz przy ludziach taki cyrk? — wrzasnął wściekle i wskazał ręką na zamek, chociaż jego spojrzenie ciągle pozostawało utkwione w jej oczach.
— Cyrk? — zawołała z niedowierzaniem. Tonks poczerwieniała ze złości, a od jego spojrzenie zrobiło jej się gorąco. Mogłaby przysiąc, że jeszcze nigdy nie patrzył na nią z taką zawziętością. Nie chciała jednak być uległą w tej kłótni. Czym innym było przyznanie się do błędu, a przyjęcie całej winy na siebie. — Cyrkiem można nazwać to, co ty robisz nieprzerwanie od naszego poznania! Te podchody, ucieczki, uniki… Jesteś tchórzem! Boisz się tego, że możesz być szczęśliwy, bo nie mógłbyś dłużej się nad sobą użalać! Wolisz unieszczęśliwiać siebie i mnie, żeby dalej móc odgrywać pokrzywdzonego przez los! Uważasz, że najgorsze w tobie jest to, że jesteś wilkołakiem bez knuta przy sobie, ale się mylisz. Twoją największą wadą jest głupota! — Jej krzyk poniósł się echem po błoniach. Nie spodziewała się, że Remus zareaguje. Ledwo zauważyła, kiedy ten niezwykle szybko doskoczył do niej i sapiąc ciężko, mierzył wzrokiem z zaciśniętymi zębami. Dora zadrżała, po raz kolejny był zdecydowanie zbyt blisko niej, a jego zachowanie sprawiało, że krew szybciej krążyła w jej żyłach. Lupin walczył ze sobą, próbował się uspokoić, ale nie wychodziło mu to najlepiej.
— Nie powinnaś mnie prowokować — sapnął, nie oddalając się od niej nawet o cal, a Nimfadora poczuła jego ciepły oddech na swojej twarzy. — Zbliża się pełnia, coraz trudniej mi nad sobą panować.
— Dawniej tak nie reagowałeś… — szepnęła, bojąc się ruszyć. Od kiedy tylko go zobaczyła w Norze, wiedziała, że coś w nim się zmieniło. Dostrzegała różnicę nie tylko w wyglądzie, który sprawiał wrażenie, że jest on bardziej pewny siebie i nie kumuluje w sobie tego lęku, ciężaru towarzyszącego mu przez całe życie. Gdyby go nie znała, z łatwością stwierdziłaby, że Remus pogodził się sam ze sobą. Najwidoczniej życie w lesie znacząco na niego wpłynęło, aż do tego stopnia, że na kilka dni przed pełnią nie był już zasępionym, schorowanym, cierpiącym mężczyzną. Coś błysnęło w jego oczach, a Lupin ustąpił pół kroku w tył, przerywając długą chwilę bliskości.
— Nieważne… To nie jest ani miejsce, ani czas…
— O nie! — przerwała mu natychmiast, nie mogła pozwolić przecież na to, że znowu rozejdą się i nie poruszą tematu ich relacji. Po raz kolejny tej nocy chciała mu zwymyślać, ale spostrzegła, że jego wzrok nie był już skierowany w jej stronę. Teraz Remus patrzył w kierunku Wieży Astronomicznej. Najwyższa z hogwarckich wież wydawała jej się w tej chwili miejscem niezwykle mrocznym. Na myśl, że jeszcze niedawno wyczarowano nad nią Mroczny Znak, czuł dreszcze przerażenia. To zaklęcie okazało się wróżbą i to niestety prawdziwą… Poczuła, że wszystkie emocje z niej ulatują, że staje się nagle pusta, krucha do tego stopnia, że najmniejszy podmuch wiatru mógłby ją potrzaskać. Dumbledore nie żyje… Żadna z jej myśli nie brzmiała nigdy tak absurdalnie. Dumbledore był przecież niezwyciężony, wieczny, był legendą, która miała trwać, a tymczasem… Został zamordowany przez człowieka, któremu ufał. Tonks należała do osób, które uważały, że dyrektor Hogwartu nigdy się nie mylił, co prawda czasami podważała jego zachowanie, tak jak chociażby dzisiaj, ale wiedziała w głębi duszy, że na swój pokręcony sposób miał on zawsze rację. Pomylił się tylko raz i tyle wystarczyło. Nimfadora nie potrafiła zrozumieć, że już go nie ma, że tym razem zniknął na dobre. Ciągle chciała wierzyć w to, że zjawi się w najmniej oczekiwanym momencie i obdarzy wszystkich swoim wnikliwym spojrzeniem, potem przygładzi srebrzystą brodę i zaproponuje każdemu kieliszek brandy… Bezbronność, jaka ją ogarnęła, była nadto przytłaczająca, by zastanawiać się w tej chwili nad tym, co miało przynieść jutro. Z resztą wydawało jej się, że świt nigdy nie nadejdzie, a ta noc będzie trwać wiecznie. Stracili swojego opiekuna, człowieka, który wyprowadził ich wszystkich i każdego z osobna z największych opresji. Był przewodnikiem, nauczycielem, autorytetem… Nie potrafiła dłużej patrzeć na miejsce, w którym zginął, bo cała nadzieja i siła, którą miała w sobie momentalnie znikała. Odwróciła wzrok i z powrotem spojrzała na Remusa. Na jego twarzy malował się teraz strach i ból. Tonks zdawała sobie doskonale sprawę z tego, ile Dumbledore znaczył dla Lupina, ile ten zawdzięczał starcowi. Można powiedzieć, że wszystkie te chwile, w których Remus czuł się bezpieczny i akceptowany, zawdzięczał właśnie dyrektorowi. Utrata swojego mentora, człowieka, któremu się tyle zawdzięczało, wszystko to, co ostatnio wydarzyło się w życiu Lupina, to wszystko mogłoby złamać człowieka. Tonks nie mogła na to pozwolić, nie mogła dopuścić, żeby Remus się wycofał i zamknął w sobie. Nie miał rodziny, jego najlepszy przyjaciel pozostawał nieprzytomny od miesięcy, kobieta, z którą spędził ostatni rok zmarła w jego ramionach, ją samą odtrącał, a teraz zabrakło jeszcze człowieka, który jedyny potrafił powiedzieć mu, że jego życie ma sens… — Masz rację, to nienajlepsze miejsce, ale… Remusie, czas najwyższy, żebyśmy w końcu porozmawiali.
Lupin drgnął niespokojnie, a jego spojrzenie na nowo stało się dzikie i nieprzeniknione. Skinął jednak nieznacznie głową i odwrócił się na pięcie, żeby ruszyć w stronę murów okalających błonia. Tonks stłumiła w sobie jęk, była gotowa na wszystko, ale nie na jego zgodę. Szybko poszła w jego ślady, bojąc się, że gdy oddali się od niej, to rozmyśli się i ucieknie. Niczym jego cień przemierzała błonia, spoglądając na jego postać i czując, jak ją do siebie przyciąga. Teraz, gdy ich rozmowa stała się dla niej nagle czymś realnym, zaczęła wątpić w to, że zadowoli się jedynie prawdą, a potem każde rozejdzie się w swoją stronę.
Gdy tylko Remus przekroczył granicę błoni, odwrócił się gwałtownie i wyciągnął przed siebie rękę. Tonks pod wpływem jego spojrzenia zrobiła niepewny krok i złapała mocno go mocno. Poczuła, jak jej miękną kolana, gdy zacisnął swoje palce na jej przedramieniu, przyciągając jeszcze bliżej, by siła teleportacji ich nie rozłączyła. Nie potrafiła, a może po prostu nie chciała, oderwać wzroku od jego oczu. Było w nich coś, co ją przyciągało, uzależniało od niego, mogła by w nich utonąć. Przez chwilę pomyślała, że powinna nacieszyć się ich widokiem, bo gdy tylko aportują się na miejscu i dojdzie do ich rozmowy, skończy się wszystko… Ogarnęła ją ogromna wściekłość i poczucie niesprawiedliwości. Nie tak powinno to wyglądać, wszystko było nie tak! Po tym, co przyszło jej przeżyć, po tych wszystkich miesiącach rozpaczy, po tym jak straciła dziecko, zakończyć miała to rozmowa? Rozmowa, która z pewnością nie będzie dla niej satysfakcjonująca, bo od dawna ona i Remus nie potrafili ze sobą rozmawiać. Ona za pewne będzie krzyczeć i płakać, błagając by jej nie zostawiał, a on pozostanie lakoniczny i smętny, jakby bez życia, po raz kolejny nie będą potrafili znaleźć wspólnego języka. Rozsadzało ją ze złości, gdy pomyślała, że za długo z tym zwlekali, że ta rozmowa powinna odbyć się tuż po ich rozstaniu. Zacisnęła nerwowo swoją dłoń, a Remus najwidoczniej odebrał to jako znak, że jest gotowa, bo od razu potem poczuła, jak ze wszystkich stron ogarnia ją ciemność, a powietrze z płuc ucieka. Przylgnęła do Lupina jeszcze bliżej, a potem oboje z impetem uderzyli stopami o bruk.
Wylądowali na ganku prowadzącym do domu Lupinów. Duszne powietrze było gęste i z trudem przyszło im złapać oddech. Oboje sapali ciężko, stojąc naprzeciwko siebie, a słabe światło latarni rzucało na ich twarze delikatną poświatę. Ani on, ani ona nie wypowiedzieli nawet jednego słowa, nie ruszyli się nawet o krok. Wpatrywali się w siebie wściekłym spojrzeniem, a od boku ktoś mógłby pomyśleć, że zaraz rzucą się na siebie z różdżkami. Zbyt wiele było między nimi niedomówień, zbyt wiele żalu, napięcia i niepewności. Tonks naiwnie łudziła się, że uda im się spokojnie usiąść i porozmawiać przy kawie. To było niemożliwe w ich przypadku. Mierzyli się wzrokiem, a żadne z nich nie chciało być tym, które przerwałoby tę bitwę. Nimfadora nie zdawała sobie sprawy, ile czasu minęło. Mogła go odliczać za pomocą ich nierównych oddechów, mrugnięć czy złości, która szukała ujścia. Nagle drzewa w pobliskim lesie zakołysały się delikatnie, a chwilę później również ich ogarnął delikatny podmuch wiatru, który zamiast ostudzić ich emocje, sprawił, że wszelkie opory, jakie mieli zniknęły. Blokada bezpieczeństwa opadła. Oboje chcieli zacząć krzyczeć, płakać, upaść na ziemię i wyć w niebo, zdzierając sobie gardło. Mogli rzucić się na siebie z pięściami, odpychać się po raz tysięczny. Za dużo było tego wszystkiego, za dużo emocji, za dużo łez, za dużo czasu… Popchnięci nieznaną sobie siłą, nie wiedząc, kto zrobił pierwszy krok, wpadli sobie w ramiona i złączyli swoje usta w pocałunku. Przylgnęli do siebie tak, że zabrakło między nimi miejsca na słowa. Ich ruchy były chaotyczne, niedbałe, stęsknione ręce próbowały na nowo poznać każdy cal drugiego ciała. Odrywali się od siebie na krótko, by zaczerpnąć pośpiesznie oddech, który teraz był zdecydowanie mniej istotny niż dotyk ich ust. Remus pociągnął ją za sobą, a ona uderzyła plecami o drzwi domu. Jęknęła cicho z bólu, przerywając namiętny pocałunek, a na ten dźwięk z ust Remusa wydobyło się coś, co brzmiało jakby warczał, a Tonks rozpłynęła się w jego ramionach, poddając się kolejnej fali pocałunków. Lupin na oślep szukał klamki od drzwi, które ustąpiły z cichym skrzypieniem, oni niemal nie runęli na podłogę. Potykali się o wszystko, co stało na ich drodze, nie próbując nawet na chwilę się od siebie odsunąć. Oboje mieli wrażenie, że gdyby to zrobili, przestaliby istnieć. Byli w tym wszystkim tak zachłanni, stęsknieni, wręcz brutalni. Dotyk był jedynym sposobem by mogli się w tej chwili porozumieć. Nie potrzebowali rozmowy, słowa były zbędne, bo wszystko, co czuli, zawarte było w tym namiętnym tańcu — pożądanie i żal, miłość i nienawiść, tęsknota, smutek, wściekłość, szczęście, niepewność i potrzeba bliskości. Mówili do siebie pocałunkami, krzyk zastąpili silnym, zachłannym dotykiem, nie nadążali za falą uczuć, która się z nich wylewała, nie powstrzymywali nawet łez. Tego wszystkiego było za dużo…
Wiecie, co można nazwać serią niefortunnych wypadków? Kiedy w czwartek wracasz z pracy wcześniej, mając przed sobą wizję trzech dni wolnego i poświęcasz całe popołudnie na kończenie rozdziału, żeby się wyrobić z deadlinem (tak po prawdzie kliknęłam Opublikuj o pierwszej w nocy, więc i tak byłam spóźniona), a tu nagle wysiada ci cały internet... I myślisz sobie: okej, pewnie jakaś chwilowa awaria, trudno, wstawię rozdział rano. Ale rano też nie ma internetu, a transfer w telefonie wysiadł ci kilka dni wcześniej. I przyjeżdżają sobie panowe z firmy (a muszę zaznaczyć, że mam durny światłowód, który wcale nie jest taki super, jak powszechnie się uważa) i rozwalają całą kostkę na chodniku, bo faktycznie coś tam nie styka, po niedawnych remontach i pracach. Mówię: no dobra... damy radę bez internetu przez te pare godzin! Ale życie nie jest takie kolorowe! Panowie o godzinie szesnastej powiedzieli papa! Wrócimy w poniedziałek! I szlak człowieka trafia, bo jedyna styczność z internetem przez cały weekend to działający z opóźnieniem messenger i wściekasz się, bo rozdział miał być, a go nie ma, i w ogóle wszystko jest nie tak! Byłam pewna, że zanim pójdę dzisiaj do pracy, to wstawię rozdział, ale panom się nie spieszyło i wyrobili się dopiero teraz... Tak to jest, gdy ci na czymś zależy... Dlatego przepraszam z całego serducha za opóźnienie i milczenie, ale no trafiłam do świata bez internetu i się w nim zgubiłam. Możecie śmiało wieszać na mnie psy!
Co do rozdziału, to wierzę, że chociaż długość trochę zrekompensuje jego jakość. Odczuwam spadek formy... I to boleśnie... Nie dość, że chyba dwa poprzednie rozdziały, były zbyt dobre (ah ta skromność!), to chyba osiągnęłam indywidualne dno, jeżeli chodzi o opis bitwy. Co się ze mną dzieje?!
Planowałam, żeby 125 zakończył wydarzenia związane z Księciem Półkrwi, ale jednak tak nie będzie... W następnym rozdziale, który będzie znacznie krótszy, bo ten tasiemiec ma chyba prawie 30 stron, będziemy mieli dwie dość poważne rozmowy i pogrzeb Dumbledore'a. Powinno mi pójść raz-dwa, bo jedną z tych rozmów mam od dawna ułożoną w głowie i pozostało mi ją tylko przepisać, a i scena z pogrzebu nie będzie stricte książkowa, a skupimy się bardziej na chwili przed całą ceremonią.
Skoro pozwoliłam sobie dzisiaj na taką prywatę tutaj, to wykorzystam Waszą uwagę i wspomnę jeszcze o tym, że 31 lipca pojawi się nowy rozdział na Wilczym Krysztale! Zapraszam do czytania i cieszę się niezmiernie, że cały pomysł przypadł Wam generalnie do gustu! :D
Całuję mocno i ściskam!
AT
Okej, może jednak zacznę od wieszania na Tobie psów, ale nie za opóźnienia, nie za opisy, ale za to, że uważasz, że ten rozdział jest słaby. Przepraszam bardzo, ale chyba Cię pogięło, Mora! Ten rozdział był cudowny! Genialny, staram się ograniczyć rzucanie mugolskich klątw, ale był po prostu zajebisty! Już dawno żaden tak mi się nie spodobał! I mówię to całkowicie szczerze! Aż brak mi słów... Długość, treść, akcja, emocje, opisy – wszystko wyszło idealnie! ❤❤❤
OdpowiedzUsuńCzytałam to cudo ponad półtorej godziny i wszystko mnie ciekawiło, każdy skrawek. Piękna ta scena na początku, właśnie myślałam, że Albus wypowie tam te pamiętne słowa o Harrym, świetnie to zobrazowałaś, wszystko ma sens! To napięcie od samego początku tak genialnie budowałaś nie tylko między naszymi lovelasami, ale ogólnie, czytałam to i sama drżałam podczas lektury, jejku, no genialne to było. Opisy bitwy były świetne, wbrew temu, co sądzisz, wciąż coś się działo i w końcu mogłam przeczytać wizję tego, co rozgrywało się jakby za kulisami wydarzeń z książki, bo tam wszystko jest przedstawione z perspektywy Harrego, a tutaj widzimy backstage. Genialnie!
Ja nie wiem, czy to już jakaś niezdrowa fascynacja Twoją twórczością, czy co, ale czytając ten rozdział pomyślałam, że Rowlnig byłaby dumna, gdyby przeczytała całą Twoja historię, że właśnie tak miało to wyglądać, i że pewnie sama by żałowała, że nie wpadła na takie niesamowite pomysły i nie opisała niektórych wydarzeń w książce! Serio!!!!
No i dalej to napięcie między Lupinem i Tonks, złoto! Ich spotkania w dziwnych miejscach, spojrzenia, te emocje uchwycilas idealnie, nic dodać nic ująć, budowało to niesamowitą atmosferę tego rozdziału! Ich rozmowa pod koniec, A raczej kłótnia, wszystko pasuje, wszystko ma swój sens i jestem dumna, że jednak za nią poszedł, że się zebrał w sobie i mam nadzieję, że zmądrzał. Końcówka to bajka, nie sądziłam, że tak to pokażesz, ale przekroczyło to moje najśmielsze oczekiwania. Właśnie o to chodziło, że między nimi zgromadziło się tyle wszystkiego, emocji, napięcia, wściekłości i miłości, żalu... ma to sens, że słowa były zbędne, A lepiej ich emocje oddały czyny.
Dumbledore... Wiadomo, że było to nieuniknione, ale szczerze mówiąc przez chwilę myślałam, że może zrobisz podobny zabieg, jak z Syriuszem, że jednak gdzieś bokiem to przemycisz, że coś się zadzieje, ale jednak poszłaś kanonem i myślę, że to była najlepsza decyzja. Genialnie połączyła wszystko z książką, z tym co dobrze znamy, dodałaś swoje elementy, swoją wersję wydarzeń i szczegóły, co jest cudowne i tak bardzo wzbogaca ten świat. Serio, Rowling byłaby dumna! ❤
Chyba powoli brakuje mi już pozytywnych epitetów xD
O, mam jednak kolejny. Ten rozdzial to MAJSTWRSZTYK!
Przez to, że ten rozdział był tak cudowny, to już nie mogę się doczekać kolejnego, mam nadzieję, że jednak masz dość siły, by poprowadzić tę historię jeszcze dalej, nie tylko do końca 6. Części, jak wspominałaś już wcześniej. Od 23.07 codziennie po kilka razy wchodziłam na bloga i z nadzieją wyczekiwałam rozdziału, serio, to już jakaś obsesja chyba XD
Cieszę się, że to tylko problemy techniczne, a nie coś poważnego, bo w pewnym momencie już się bałam, czy aby na pewno u Ciebie wszystko w porządku. Wiadomo, opowiadanie to jedno, a życie to drugie, różne sprawy się dzieją itd, sama jestem najlepszym przykładem, bo już chodzę po ścianach z nerwów o zdrowie mojego taty, który aktualnie znów miał udar i jest w szpitalu, ale chce Ci podziękować za to, że jesteś i tworzysz, za to, że konstruujesz dla nas tak piękny świat i tak niesamowite opowieści. ❤ One pozwalają, na pewno nie tylko mi na moment wejść w jakiś inny wymiar, zapomnieć o trudnym, szarym życiu i przez chwilę być gdzieś indziej. Właśnie dlatego też ja sama piszę od wielu lat, by wejść na moment do innego świata i to samo sprezętować innym. Także po prostu i szczerze – dziękuję, że jesteś, Mora!
Bez zbędnych słów, ściskam Cię z całego serca i trzymam kciuki za to, co będziesz tworzyć w kolejnym rozdziale. Na pewno będzie pięknie!
Olga
Dużo, dużo zdrowia dla Twojego Taty. Mam nadzieję, że wszystko potoczy się dobrze. Potrzebujesz jakiejś pomocy? Jestem z Warszawy, w razie czego mogę gdzieś podjechać, coś przywieźć, spotkać się, jeżeli potrzebujesz pogadać.
UsuńŚciskam mocno,
Morri
Ojej, dziękuję bardzo za takie wsparcie chociażby słowne! Ja mieszkałam w Wawie przez ostatni rok, ale ze względu na tatę musiałam wrócić do rodzinnego miasta, więc nie ma mnie już w stolicy. Jakoś sobię radzę, muszę, bo mam tylko tatę i brata na tym świecie, ale jakoś staram się wiązać koniec z końcem, dlatego takie oderwanie się w fikcję chociaż na chwilę jest jak złoto. Także z serca dziękuję, to takie miłe i nie wiem, co powiedzieć!
UsuńOlga
Zauważyłam, że długość Twoich komentarzy jest wprost proporcjonalna do długości rozdziałów! xd Ale to dobrze, bardzo dobrze, bo nie ma lepszych smakołyków dla zgłodniałych autorów niż dłuuugi komentarz!
UsuńTo chyba już taka przywara niektórych autorów, że zawsze czują, że to za mało, że mogło być lepiej, ciekawiej, inaczej, że w głowie to było po prostu lepsze... Ja do nich należę i narzekam, zawsze xd
Bardzo zależało mi na tym, żeby napięcie między naszymi "lovelasami" było taką klamrą obejmującą cały rozdział. No i chyba mi się udało! xd
Z tą Rowling to już przesadziłaś, Kochana! xd
Powiem ci, że końcówka to chyba moja ulubiona scena między Remusem i Tonks. I nie chcę zepsuć tego, że oboje będą musieli na nowo nauczyć się ze sobą porozumiewać, aż chce się człowiekowi pisać od razu kolejne sceny!
Dumbledore... Nie można wszystkich uratować, trzeba się trochę wbić na nowo w kanon!
Ja również życzę dużo zdrowia dla Twojego Taty i wierzę, że wszystko będzie dobrze! W razie czego śmiało pisz! Pamiętaj, że człowiek nigdy nie jest sam!
Ściskam mocno z całego serduszka!
Nie masz czym się przejmować z tym opóźnieniem, bo wiadomo, że w życiu bywa różnie i nie jesteśmy w stanie niczego przewidzieć, także spokojnie ❤
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to nie wydaje mi się, żeby był jakkolwiek zły. Moim zdaniem wyszedł Ci świetnie.
Przyznam, że podobnie jak kilka wcześniejszych wzbudził we mnie wiele emocji, z czego nawet moja siostra widząc to zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno ze mną wszystko dobrze, bo raczej nigdy nie widziała żebym była tak poważna i rozpłakana praktycznie cały czas jak czytałam (a musiałam na to poświęcić prawie godzinę, bo łzy zasłaniały mi widok) hah
Nie mam pojęcia jak mogę to ocenić, bo brakuje mi właściwie pojęć, żeby oddać to jak świetnie Ci to wyszło ❤
Podobnie jak wyżej wspomniała Olga uważam, że rozdział jest idealny ta samo jak cały blog ❤
Czekam na kolejny rozdział (bardziej to właściwie sporadycznie zerkam, czy jest, bo nie mam za dużo czasu), życzę Ci dużo weny i pozdrawiam ciepło ❤
Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu i wywołał tyle emocji - o to w końcu chodzi, co nie? Dziękuję za wszystkie miłe słowa i również pozdrawiam cieplutko!
UsuńRany Romana, tyle rzeczy na raz... a przeczytałam to drugi raz, specjalnie, żeby niczego nie zgubić.
OdpowiedzUsuńPierwsze primo, jak jeszcze raz będziesz mi marudzić, że rozdział jest nieudany, to wsiądę w pociąg, przyjadę do Ciebie i chyba Ci coś zrobię... Ten rozdział jest genialny. Bitwa - fantastyczna.
Drugie primo, bardzo podoba mi się nowy, "zwilczony" Remus w oczach Tonks, chociaż perspektywy jego samego odrobinę mi brakuje.
Trzecie primo, Bill... jaki on jest tu świetny. I chyba po raz pierwszy zobaczyłam gdzieś opis ataku na niego.
Czwarte primo, ja w ogóle zapomniałam, że Greyback jest czarodziejem i czaruje. Na śmierć o tym zapomniałam. Ale czy ktoś tak niewykształcony byłby w stanie magicznie postawić się komuś o takiej wiedzy, jak Remus?
O Dumbledorze nie piszę, wiesz, że aktualnie mam na niego focha.
No i ta końcówka... Ta kłótnia, taka prawdziwa, taka realistyczna. Fakt, Tonks zrobiła cyrk. Wcale jej się nie dziwię, nie po tym, co właśnie przeżyli, ale fakt jest faktem. A potem ten pocałunek, żar, tęsknota, złość i wszystko na raz. Piękne.
W innym przypadku potraktowałabym to jako rozpoczęcie tego spokojnego etapu w ich życiu, ale nie u Ciebie. Wiem, że nie dasz im teraz szczęśliwego zakończenia. Przecież jeszcze czeka ich rozmowa o Meg... Nie mogę się już jej doczekać.
Mam nadzieję, że czas wolny i internet będą dla Ciebie łaskawe i nie każesz czekać długo na nowy rozdział.
Ściskam bardzo mocno,
Morri
A! I zapomniałam o jeszcze jednym. Czy naprawdę przez miesiąc Remus nie znalazł nawet chwili, żeby się ostrzyc i uczesać? Czemu wszyscy faceci muszą się robić na żubra?
UsuńPrzeczytać to dwa razy? Podziwiam! Ja sama czytałam to partiami, bo za długie i gubiłam koncentrację po drodze! xd
UsuńWiesz, że będę narzekać... Ja już tak mam, ale jeżeli chodzi o ten pociąg to zapraszam!
Brakowało mu trochę takiego "zwilkczenia", prawda? Dlatego uwielbiam Twojego Remusa, który zdecydowanie częściej wpuszcza do swojej świadomości wilka. Kusiło mnie, żeby wstawić też perspektywę Lupina, ale byłoby już tego za dużo...
Wiesz, czasami mam tak, że wstawiam gdzieś Billa i zakochuję się w nim na nowo. Aż korci, żeby napisać coś specjalnie o nim, albo o Molly...
Czasami też się łapię na tym, że Greyback jest dla mnie tylko wilkołakiem. Czy byłby w stanie pokonać Remusa za pomocą różdżki? Nie sądzę... Dlatego z niej zrezygnował.
Ah! Właśnie tego potrzebowałam, żeby to ich połączenie było prawdziwe, realistyczne, takie słodko-gorzkie!
No i tak, Remus zapomniał o fryzjerze przez ten miesiąc xd
Mora, jeszcze trochę i obie z Morri przyjedziemy skopać Ci tyłek. Może za dużo piszesz o Remusie i przejmujesz jego widzenie świata, ale kurczaczki, rozdział wcale nie jest zły, rozdział jest bardzo dobry, a awarie się zdarzają! Głowa do góry i jedziemy dalej, bo jest super.
OdpowiedzUsuńAch. Herbatka u Moody'ego, pożegnalna, chociaż tylko Dumbledore o tym wiedział. I minie sporo czasu, zanim wszyscy się zorientują, że to było pożegnanie, kilka ostatnich słów i tak miało być, że taki był plan, zobaczyć ich wszystkich jeszcze raz. Z perspektywy kogoś, kto zna tę historię, to bardzo tragiczne. Słodko-gorzkie, jak cała ta wojna. Złączyła ludzi, zabrała im życie... Ach. Smutna rzecz.
Ciekawe, kiedy Syriusz się obudzi, bo chyba już na niego czas? Czy może dopiero, gdy Harry zniknie, żeby nie zamącić w kanonie aż tak? Wciąż czekam na jego wątek z Althedą czy inną wyśnioną kobietą, naprawdę czekam! Ale też na jego rozmowę z Remusem, już widzę to oczyma wyobraźni... *nie powiem co widzę, żeby na ciebie nie wpływać, ale nawet nie waż się denerwować, że nie sprostasz czyimś oczekiwaniom*.
No i co, wielkie bum. Bitwa na Wieży Astronomicznej. Nieco chaotyczna, ale takie są walki, czuć było tę atmosferę, pył w ustach, zaklęcia wykrzykiwane ostatkiem sił, nadzieję i beznadzieję. Stało się to, co się stać musiało. Nawet trudno mi po prostu powiedzieć, bo przecież tak miało być, było no i jest.
No i końcówka... Tak bardzo w stylu Remusa i Dory. Nie, nie potrafią rozmawiać i chyba nigdy się nie nauczą. Szkoda, że nie będą mieli czasu - czy może jednak postanowisz darować im życie? Trudno mi znaleźć słowa, żeby skomentować tę ostatnią część, bo nie wiem, jak się dalej potoczy. Czy obudzą się rano i od razu zacznie się obiecana Morrigan sielanka, czy znowu coś się między nimi wydarzy? Tyle pytań... A odpowiedzi nawet niedługo nadejdą.
Kochana, weny. Zdrowia, szczęścia i radości! Cóż można więcej?
Atria Adara
A, no i z wrażenia zapomniałam. Już od dawna nie bawię się w komentarzową betę, ale szlak możemy znaleźć w górach albo lesie, a kogoś może jedynie szlag trafić :')
UsuńAA
Chyba faktycznie za dużo piszę o Remusie, chociaż teraz to już go znieść nie mogę... Eh... Siebie też czasami nie mogę znieść, także chyba masz rację!
UsuńTragiczne, słodko-gorzkie, tak jak całe życie... Ciche pożegnanie Dumbledore'a... Bo to jest facet, który zapewne chciał, żeby zapamiętano go z filiżanką herbatki, którą trzyma dystyngowanie z odgiętym paluszkiem i uśmiecha się pogodnie, a nie szmacianą lalkę, zdradzoną i wyrzuconą przez okno... Z resztą, chyba każdy by tak wolał.
Już Wam kiedyś zdradzałam, kiedy mniej więcej obudzi się Syriusz, ale dajmy mu jeszcze chwileczkę... Też bym już nastawiła mu budzik, ale pomysł na niego się skończył w mojej głowie i teraz zbieram, szukam, kompletuję mu przyszłość, bo no ma straszną lukę w przyszłej biografii...
Remus i Dora mają swój styl, to fakt. Gdybyś mnie spytała kilka lat temu, jak będzie wyglądać ich zejście, to nigdy bym nie powiedziała, że tak... Raczej postawiłabym na wielki pierścionek zaręczynowy po mamusi Lupina i bardzo niekanoniczne, huczne wesele... A tu proszę, jednak skoczyli sobie do gardeł xd
A co do komentarzowej bety, to... Upsi, niech mnie trafi ten szlag xd