1.07.2020

124) Wzgórze

Drewniana łyżka wykonała kilka zgrabnych piruetów w garnku, mieszając zupę, która wesoło bulgotała na niewielkim ogniu. Kuszący zapach roznosił się po całej kuchni, a aromat przypraw sprawił, że nawet Tonks z rozkoszą zjadłaby miskę przysmaku pani Weasley. I to z dokładką! Uśmiechnęła się pod nosem, rozsiadając się wygodniej przy kuchennym stole i przesunęła palcem po blacie. Promienie słońca wpadały przez okno i odbijając się od całej weasleyowej kolekcji garnków i chochli, puszczały zajączki, które zatrzymywały się na słojach desek, żeby Nimfadora mogła pobawić się nimi nieco, gładząc opuszkami palców ich rozmyte krawędzie. Nie zwracała uwagi na Molly, która przyglądała jej się z delikatnym uśmiechem, ale i olbrzymią troską w oczach. Taką samą, a może nawet jeszcze większą, co ta, która pojawiła się w momencie, gdy młoda aurorka stanęła w progu domu Weasleyów. Nora była otwarta dla wszystkich, zwłaszcza dla bliskich przyjaciół rodziny, a Tonks niewątpliwie się do nich zaliczała, jednak wytłumaczenie, że po prostu czuła, że musi tutaj przyjść, nie przemawiało w pełni ani do Molly, ani również do niej samej. Jednak taka była prawda.
Cieszyła się szczerze z tego, że mogła ufać swoim podwładnym, że nie miała żadnych obaw, zostawiając wioskę pod opieką Williamsona, Savage’a i Lucy. Wiedziała, że każdemu z nich może śmiało powierzyć dowództwo. W wiosce było spokojnie, na błoniach Hogwartu również, a od kiedy dogadała się z Dumbledorem, że aurorzy będą także przechadzać się po zamku, to już w ogóle nie martwiła się, że cokolwiek im umknie. A jednak gdy tego ranka się obudziła, wiedziała, że coś się wydarzy. Skrupulatnie przeczytała Proroka, każdy najmniejszy artykuł, szukając jakiś nowości, które pokrywały się z jej niepokojącym przeczuciem, przemierzyła całą wioskę, upewniając się, że aurorzy ją patrolują zgodnie z planem, a potem udała się nawet do zamku, żeby wdać się w niezbyt przyjemną pogawędkę z Filchem. Wracając ze szkoły, zahaczyła o chatę Hagrida, który ugościł ją herbatą i opowiedział jej wszystko, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Ale ani podczas tej wizyty, ani w relacji olbrzyma nie zaobserwowała niczego niepokojącego. Wiedziała, że przyczyna jej przeczucia musi leżeć gdzieś indziej. Wysłała więc list do rodziców, skontaktowała się z Moodym, który oczywiście zalecił jej, by była stale czujna, rozmawiała przez chwilę z Laurą, lecz ta jednak niekoniecznie miała do tego nastrój, a Sara po stokroć zapewniła ją, że jej i Amelii nic nie jest, a Fran wraca wkrótce do domu. Wtedy to właśnie postanowiła skontaktować się również z Molly. W końcu rodzina rudzielców miała równie silną tendencję do wpadania w kłopoty, co ona do przewracania się. Wystarczyło wspomnieć o ataku na Artura albo nieszczęśliwym incydencie z zatrutym miodem, który wypił Ron… Wtedy również Tonks przypomniała sobie, że obiecała pojawić się wkrótce w Norze, a wraz z tą myślą poczuła całą sobą, że to właśnie tam powinna tego dnia być. 
Spoglądała przez okno na zachodzące słońce i robiła wszystko, by nie spojrzeć w stronę schodów, na których widok ogarniała ją niewyobrażalna rozpacz. Nie chciała przywoływać wspomnień związanych z tragicznym upadkiem, nie chciała, żeby Nora kojarzyła jej się z utratą dziecka. Pragnęła czuć to domowe ciepło, które ogarniało każdego, kto wchodził do tego domu.
— Myślisz, że przez wakacje Dumbledore również zostawi aurorów w wiosce? — Głos Molly był cichy i spokojny. Tonks kątem oka zauważyła, że kobieta przestała przecierać talerze szmatką i zawiesiła na niej swoje troskliwe spojrzenie. Wzruszyła ramionami, ale czując, że to nie jest wystarczająco dobra odpowiedź, powiedziała:
— Ostatnio Dumbledore jest jakiś dziwny… Nie żeby kiedykolwiek był normalny, ale ostatnio… — zawahała się chwilę, jakby szukała odpowiednich słów. — Ciągle znika, jest jakby jeszcze bardziej tajemniczy i… stary, jakby chorowity… W dodatku ta jego ręka. — Wzdrygnęła się na wspomnienie dłoni dyrektora. Co prawda mówił jej, że to nic takiego, niezbyt szkodliwa klątwa, której skutki udało mu się powstrzymać, ale Tonks widziała, że coś jest nie tak, że Albus nie mówi o czymś Zakonowi. — Będę musiała z nim o tym porozmawiać, bo jeśli nie, to chyba odejdę z pracy… 
— Kochanieńka, tyle razy już to rozważałaś… — szepnęła Molly, kładąc jej dłoń na ramieniu.
— Że w końcu trzeba podjąć tę decyzję — zawyrokowała Tonks, ale od razu posłała kobiecie uspokajający uśmiech. — Gdyby nie Zakon to już dawno bym to zrobiła, ale póki potrzebujemy kogoś w ministerstwie, będę w tym trwać. 
— A co byś robiła po odejściu?
— Nie wiem, Molly. Może Bill wkręciłby mnie do Gringotta. Chyba sprawdziłabym się jako łamacz uroków — mruknęła, a pani Weasley na wspomnienie o swoim synu pokręciła głową. — Co się stało?
— Nie potrafię mu przemówić do rozumu. Uparł się na ten ślub i na tę Francuzkę… 
— Fleur… — poprawiła ją z rozbawieniem i zaśmiała się cicho. — Z pewnością się do niej przekonasz, tak jak do mnie… Ciągle pamiętam, jak nie mogłaś znieść mojego widoku!
— Byłam głupia! Teraz oddałabym wszystko, żebyś to ty była narzeczoną Billa — powiedziała zdenerwowana Molly, ale po chwili zrozumiała sens swoich słów. — Przepraszam, Tonks, ja nie chciałam…
— Nic nie szkodzi, to naprawdę mi schlebia, Molly — powiedziała z uśmiechem, łapiąc kobietę za rękę — ale sama doskonale wiesz, że życie pisze swój scenariusz i jest on bardzo odległy od naszych wyobrażeń. Fleur jest piękna i dobra, może zadziera nosa i strasznie kaleczy angielski, ale ona naprawdę kocha twojego syna. 
— Skończmy już ten temat… nie widzę tego w ten sposób, to wesele będzie tragedią! — Molly nie dawała za wygraną. Złapała twarz Dory w dłonie i pogładziła policzek dziewczyny. — Bylibyście taką piękną parą.
— Nie jesteśmy parą już od prawie dwóch lat… Powinnaś się pogodzić z tym, że Bill ma Fleur, a ja…
— Jesteś zakochana — dopowiedziała Molly, kiwając głową ze zrozumieniem. Tonks nie odpowiedziała. Rozejrzała się po domu, wracając myślami do jej niepokoju, który przyprowadził ją aż tutaj. Zastanawiała się, co miało się wydarzyć czy może już zaczęła wariować? Wróciła spojrzeniem do swojej rozmówczyni i uśmiechnęła się, widząc jak złota poświata tańczy na rudych włosach kobiety, nadając im miedzianego blasku. 
— Tak się potoczyło — westchnęła, uśmiechając się pokrzepiająco. — Ginny pewnie dużo się uczy, prawda? W końcu w tym roku pisze SUMy. 
— Myślę, że Percy był ostatnim, który wykazywał zapał do nauki — zauważyła Molly, a jej głos zadrżał, gdy wypowiadała imię syna. — Bliźniacy, Ron, Ginny też… Cała czwórka jest taka bystra, ale niechętnie siadają do książek. 
— Z tego, co pamiętam, Charlie też nie przepadał za wizytami w bibliotece — zaśmiała się Tonks, a na twarz Molly wkradł się pobłażliwy uśmiech. Już chciała coś powiedzieć, kiedy cały dom wypełnił stłumiony pisk. Serce Dory podskoczyło jej do gardła, a Molly pobladła z przerażenia. 
— Tarcza antyteleportacyjna… — szepnęła ledwo słyszalnie, a Tonks kiwnęła głową. Każdy myślący czarodziej założył taką barierę wokół swojego domu. To był minimalny środek ostrożności. Wszyscy członkowie Zakonu Feniksa wiedzieli, gdzie kończy się tarcza okalająca Norę, nie było mowy o pomyłce. Nimfadora zacisnęła mocno palce na różdżce, żałując, że jej przeczucia okazały się słuszne. Gestem ręki nakazała Molly się opanować, a następnie podeszła do drzwi, które prowadziły do wyjścia. Wyjrzała przez niewielką szparę, ale nikogo nie widziała. Na podwórku było niezwykle spokojnie, złota łuna nadawała tej przestrzeni wręcz bajkowy wygląd, a długie cienie pokładały się po ziemi, kołysząc się w ostatnich promieniach słońca. Tonks wstrzymała powietrze, nie dostrzegła nikogo, kto mógłby złamać barierę. 
— Molly, osłaniaj mnie — szepnęła, spoglądając przez ramię na kobietę i nie czekając na żadną reakcję, wyszła z domu, przymykając za sobą delikatnie drzwi, tak żeby pani Weasley miała wystarczająco dobry widok na podwórko. 
Starała się sprawiać wrażenie, że nie spodziewa się jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, chociaż wszystkie jej zmysły pracowały na najwyższych obrotach, a serce niebezpiecznie przyspieszyło. Zrobiła kilka kroków, ale nic się nie wydarzyło. Spojrzała w stronę domu, gdzie dostrzegła Molly, gotową w każdym momencie ruszyć jej na ratunek, a potem skierowała swój wzrok w stronę wzgórza, za którym powoli chowało się słońce. To właśnie w połowie drogi ze wzniesienia kończyła się bariera, a każdy, kto odwiedzał Weasleyów, aportował się na szczycie pagórka, żeby resztę drogi pokonać pieszo. Zachodzące słońce oślepiło ją na chwilę, ale sekundę później spostrzega postać, która chwiejnym krokiem zmierzała w jej stronę. W ciągu ułamka sekundy wycelowała w tamtym kierunku różdżkę i równie szybko ją opuściła. Chociaż ten ktoś był daleko, a przez zachód słońca cała jego postać zdawała się być cieniem równie rozmytym co świetliste zajączki, które bawiły ją w kuchni Weasleyów, to coś mówiło jej, że chociaż był to gość nieproszony to z pewnością znajomy. Aż poczuła ucisk na sercu, gdy robił kolejne, niepewne kroki. Wydawało jej się, że każdy ruch sprawia mu ból, że powinna pomóc temu człowiekowi, chociaż myśląc racjonalnie, to mogło się źle skończyć.
Wstrzymała powietrze, niepokój przerodził się w oczekiwanie podobne do tego, które towarzyszy człowiekowi, gdy spodziewa się przybycia kogoś, na kim bardzo mu zależy. Ona również czekała - z różdżką w ręku i duszą na ramieniu. 
Słońce schodziło niżej i niżej, a postać kazała na siebie czekać coraz dłużej. Każda kolejna sekunda potęgowała wrażenie, że gość prędzej skona niż dotrze do Nory. Ale Tonks nie potrafiła ruszyć się z miejsca, toczyła wewnętrzną walkę, próbując okiełznać swoją wrodzoną lekkomyślność. Cała sytuacja przypominała jej kadr z jakiegoś filmu, gdzie wielki bohater wracał do swoich po wygranej bitwie. To porównanie przywiodło jej na myśl jednego człowieka, a gdy postać upadła na ziemię z głośnym jękiem, będąc jeszcze zbyt daleko by ktoś mógł ją rozpoznać, Tonks nabrała pewności, że jej porównanie było aż nadto trafione. Ledwo utrzymała w dłoni różdżkę, a kolana się pod nią ugięły.
— Wrócił. — To słowo wyrwało się z jej ust niepostrzeżenie, a serce wręcz boleśnie je potwierdziło, obijając się o żebra. Nie zważając na nawoływania Molly, która wybiegła z domu, puściła się biegiem w jego stronę. Nie była to spora odległość, ale każdy krok zamiast przybliżyć ją do celu, zdawał się wydłużać dystans. Jej przekonanie, że to właśnie on, było jedynie przeczuciem, jednak powoli, pokonując kolejne metry, dostrzegała coraz więcej szczegółów. Było to niczym próba przywołania najszczęśliwszych wspomnień, które miały pomóc wyczarować patronusa. Z początku niewyraźne, rozmyte, bardzo ogólne, ale po chwili stawały się szczegółowe, dokładne i rzeczywiste do tego stopnia, że aż nierealne. I tak na samym początku zobaczyła jego włosy, jasne, o nieco mysim odcieniu, przyprószone gdzieniegdzie siwizną, ale nadal gęste i lśniące, potem z lękiem spojrzała na jego twarz, była nieco zapadnięta i wychudła, a jego delikatny zarost, który tak lubiła, przemienił się pokaźną brodę, bardzo kontrastującą z jego bladą cerą, później zwróciła uwagę na jego strój — koszula i marynarka były poszarpane do tego stopnia, że więcej ciała odsłaniały niż zakrywały. Dopiero wtedy spostrzegła to, co przyćmiło radość, która wbrew woli rodziła się w jej sercu. Upadła na kolana, widząc krew wypływającą z długich, głębokich ran. Jego oddech był płytki, a na twarzy malował się grymas bólu. Łzy napłynęły jej do oczu, drżącymi rękami zaczęła uciskać rozerwane ciało. 
— Merlinie, to przecież Remus! — zawołała przerażona Molly, klękając obok Nimfadory z różdżką w ręku. Jednak młodsza kobieta nie zareagowała. Jej ciałem wstrząsnął szloch, którego nie potrafiła opanować. Miała tego dosyć, miała po dziurki w nosie tego, że reagowała tak emocjonalnie na widok Lupina. Kiedy ostatnim razem pozwoliła na to, żeby mężczyzna zagarnął wszystkie jej myśli, bała się, że to on był wilkołakiem zamordowanym przez Greybacka. Była o krok od załamania. Potrafiła egzystować bez niego, może było to łatwiejsze, bo wyjechał, ale wiedziała, że Remus ciągle żył i to tylko ta pewność pozwalała jej normalnie funkcjonować. Gdyby zginął, wszystko w niej również by umarło. A teraz kiedy tak niespodziewanie zjawił się znowu, kiedy pozwoliła, żeby jej serce wypełniło się radością i nadzieją, był o krok od śmierci. Łzy spływały po jej policzkach i skapywały na zakrwawiony tors mężczyzny. — Tonks, on się rozszczepił, musimy natychmiast przenieść go do domu…
— Wyjdziesz z tego, słyszysz? — załkała żałośnie, pochylając się nad nim. Nie zwracała uwagi na Molly, nie liczyło się nic oprócz niego. — Nie pozwolę ci umrzeć, nie pozwolę… Nie teraz, kiedy wróciłeś. — Drżącą ręką pogładziła jego policzek, brudząc go jego własną krwią, a potem złożyła na jego ustach krótki i niepewny pocałunek. Remus jęknął cicho, napinając wszystkie mięśnie. — Bez obaw, jeszcze zdążymy się o to pokłócić, ale będziesz żył… Prędzej sama zginę, niż pozwolę na to tobie… 
***
Salon Weasleyów był z zasady miejscem radosnym, mimo niewielkich rozmiarów był w stanie w swoich czterech kątach pomieścić pokaźną liczbę ludzi, którzy wypełniali go wesołymi rozmowami, śmiechem i poczuciem, że znaleźli się w domu. Aż nie do pomyślenia, jak bardzo zmieniła się ta przestrzeń w tej chwili. Blade światło księżyca kłóciło się o dominację z płomieniami ognia, które rozpaliła w kominku gospodyni, tworząc w pomieszczeniu niepokojący półmrok. Ściany, a raczej cienie, które nadmiar przedmiotów w salonie rzucały na nie, zdawały się przygniatać obecnych w nim ludzi, sprawiając wrażenie, że nie ma w nim wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić tę osobliwą parę. Wysłużona kanapa jakby uginała się pod ciężarem ciała, które na nim spoczęło i usłużnie pozwoliła by krew wsiąknęła w jej obicie. Twarz młodej kobiety, która wytrwale trwała przy nieprzytomnym mężczyźnie, była skryta w cieniu. Nikt postronny nie mógł dzięki temu zauważyć śladu łez, które do niedawna obficie spływały po jej policzkach. Z ciężkim westchnieniem po raz kolejny tej nocy zmoczyła chustę w wodzie i przyłożyła delikatnie do torsu mężczyzny. 
— Zazwyczaj to wyglądało inaczej — mruknęła cicho do niego, chociaż nadal był nieprzytomny. — Zawsze to ty czekałeś, aż ja się obudzę… Zawsze to twoją twarz widziałam jako pierwszą. Moglibyśmy wrócić do tego? Wolę być o krok od śmierci, niż patrzeć na twoją krew… 
Wieść, że Remus Lupin wrócił z lasu, szybko została dostarczona do pozostałych członków Zakonu Feniksa. Molly zadbała o to, by dowiedzieli się, że późnym wieczorem złamał on barierę antyteleportacyjną, paskudnie się przy tym rozszczepiając i omal się nie wykrwawił, gdy padł na ich podwórku nieprzytomny. W Norze natychmiast zaczęli zjawiać się kolejni Weasleyowie, począwszy od Artura, który zwolnił się wcześniej z pracy, przez Billa, który zabrał ze sobą niezadowoloną Fleur i skończywszy na ubrudzonych od sadzy bliźniakach — ponoć byli w trakcie końcowych testów swojego nowego produktu. Oprócz klanu Weasleyów do ich domostwa zawitał również Moody, który z niezadowoloną miną przyjął wieść o tym, że Molly odstąpiła rolę uzdrowicielki właśnie Nimfadorze, a także to, że Lupin od swojego przybycia pozostawał nieprzytomny i nie powiedział nawet słowa. 
— Może powinniśmy wezwać Farewell? — odezwał się George, siedząc przy kuchennym stole i obserwując zebranych. Wymienił ze swoim bratem porozumiewawcze spojrzenie. 
— Albo ty się nim zajmij, mamo — przytaknął mu Fred. — Tonks raczej jest lepsza w nabijaniu siniaków, niż w ich leczeniu… 
— Tonks doskonale zajęła się Remusem — fuknęła kobieta, kładąc imbryk z impetem na stole i zgromiła synów spojrzeniem. — Teraz potrzebny mu czas i spokój… 
— Zapewniam cię, Molly, że nie dam mu zbyt wiele czasu, a spokoju jeszcze mniej… — warknął Szalonooki, tupiąc nerwowo nogą. Zarówno jego spojrzenie, jak i gospodyni skrzyżowały się, a przez tą krótką chwilę oboje zrozumieli, że wiedzą, co łączy Remusa i Tonks, ale ich podejście do tej relacji jest skrajnie różne. 
— Nikt nie wątpi w intencje i umiejętności Tonks — odezwał się zmęczonym głosem Artur, który objął żonę, by nieco ją uspokoić — jednak zgadzam się, że stan Remusa jest wyjątkowo niepokojący, a my nie wiemy, co i dlaczego się stało. 
Molly nie odpowiedziała, pokręciła jedynie głową i machnęła ręką, jakby chciała im dać do zrozumienia, że żaden z nich nic i tak nie zrozumie. Chwyciła w  dłonie misę z czystą wodą i przewiesiła sobie przez ramię kilka czystych chust, które mogły posłużyć za bandaże, a następnie przeszła z kuchni do salonu. Westchnęła ciężko na widok tej osobliwej pary. Kto by pomyślał, że ich losy się tak potoczą?
— Jako matka powinnam powiedzieć, że nie znajdziesz lepszej partii niż mój syn, ale między nami — szepnęła, kładąc miskę obok Nimfadory i odsuwając drugą, w której woda zabarwiła się już na czerwono od krwi mężczyzny — Remus jest jednym z najlepszych ludzi, jakich przyszło mi spotkać w życiu. 
— Do tego strasznie upartym i nieugiętym… — mruknęła Tonks, siląc się na rozbawiony ton i rzuciła kolejną chustę w kąt.
— Trafił swój na swego — zauważyła Molly, podnosząc wcześniej rzuconą przez Dorę ścierkę. Od razu potem podniosła kolejną i kolejną, kręcąc przy każdej głową. Nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, że Remusa i Tonks połączy miłość. Na pierwszy rzut oka byli od siebie tak różni. Dora była niegdyś niezwykle radosna, otwarta, czasami aż nadto wybuchowa. Nigdy nie potrafiła usiedzieć na miejscu, wszystkie emocje było od razu po niej widać. Jej niezdarność wszystkich bawiła, a lekkomyślność wywoływała troskę. Natomiast Remus… On od zawsze był spokojny, melancholijny, jakby zatracił się w dawnych wspomnieniach i nie potrafił wrócić do rzeczywistości. Starał się być pół kroku za wszystkimi, nie wychylać się przed szereg, nawet wtedy, gdy go o to proszono. Każdy jego ruch wydawał się być przemyślany, jakby nie robił nic innego, tylko zastanawiał się nad tym czy kolejny krok będzie dobrze odebrany przez innych. Rzadko pozwalał sobie na chwile szaleństwa, podczas których widać było, że cieszy się życiem. Był przecież Huncwotem, dotkniętym okrutnie przez los, ale Molly widziała w nim czasami takiego samego beztroskiego chłopca, co w Syriuszu. Chociaż Lupin ukrywał go zdecydowanie skuteczniej pod grubą warstwą powagi i smutku dorosłości. Gdyby jednak ktoś poprosił panią Weasley o to, żeby przywołała te nieliczne chwile, kiedy Remus zatracał w się strzępach szczęścia, to musiałaby przyznać, że zdarzało się to zazwyczaj przy Syriuszu, Harrym, a za czasów Grimmauld Place zawsze przy Tonks. Ich przyjaźń była przypisywana Blackowi, mówiono, że to on jest spoiwem tej dwójki. Był przecież wiernym przyjacielem Lupina i nieodrodnym krewnym Nimfadory. I może z początku tak było… Molly zawsze widywała tę trójkę razem, ale przecież w pewnym momencie Dora i Remus… Nie potrafiła powiedzieć, kiedy to się stało, ostatnie dwa lata wprowadziły do jej życia tyle nowych osób, a zarówno młoda aurorka, jak i wilkołak zostali jego nieodzowną częścią. Czasami widywała ich częściej niż własne dzieci, widok tej dwójki stał się dla niej tak naturalny, że nawet przez myśl by jej nie przeszło, żeby doszukiwać się w ich przyjaźni czegoś więcej. Może i matczyny instynkt dominował u niej ponad wszystko, ale mogła to porównać do obserwowania swoich pociech. Nigdy nie widziała podczas wakacji, jak chłopcy i Ginny rosną, gdy miała ich blisko, czas się zatrzymywał i dopiero, gdy wracali na kolejne lato czy święta dostrzegała, jak szybko rosną. W przypadku tej dwójki również zauważyła coś dopiero, gdy zobaczyła ich razem po długiej przerwie. Dopiero teraz też potrafiła dostrzec ich podobieństwo, które mogło pokonać wszelkie różnice i połączyć tę dwójkę. Dobro, odwaga, gotowość do poświęceń była u nich wręcz namacalna, oboje byli uparci, zawsze dążyli by osiągnąć cel, a dobro drugiego człowieka przedkładali ponad swoje własne. Jednak co najważniejsze byli oni swoim dopełnieniem. Tonks była radością dla Remusa, a on był stabilnością, której ona tak mocno potrzebowała. Molly nie zmieniła zdania, Nimfadora i jej najstarszy syn byliby piękną parą, ale ona i Lupin byli parą wręcz idealną. Merlinie, przecież oni byli na siebie skazani od samego początku, od tej pełni, gdy Remus przemienił się przy Tonks! — Nie wierzę, że zorientowałam się dopiero teraz… 
— I tak wyprzedziłaś większość — zauważyła Dora, a sekundę później przeklęła siarczyście i zaszlochała. — Ciągle krwawi… 
— Ta rana nie wygląda na rozszczepienie, musiało wydarzyć się coś jeszcze — mruknęła pani Weasley, pochylając się nad parą. Gdy udało im się przenieść Lupina do salonu, wyswobodziły go ze strzępów ubrań, które miał na sobie i natychmiast obmyły jego ciało esencją z dyptamu. Obraz zapłakanej Tonks, która drżącymi rękoma stara się uratować na wpół żywego Remusa, z pewnością zostanie w jej pamięci na zawsze. Całe szczęście rany, które wywołało rozszczepienie, udało im się dość szybko zabliźnić, chociaż nie bez trudu. Molly podejrzewała, że Tonks nie zauważyła tego w tym momencie, z resztą nie mogła jej się dziwić, ale blizny, które pozostały po rozszczepieniach były bardzo specyficzne. Zazwyczaj przypominały one coś na wzór zawiłego ściegu przy haftowaniu i układały się prostopadle w jednym kierunku, a u Remusa wyglądało to znacznie gorzej. Pomijając inne jego blizny, których Molly nigdy w pełnej okazałości nie widziała, a teraz na ich widok żal ściskał jej serce, to nowe nabytki przeplatały się ze sobą, tworząc mozaikę bladych linii. Pani Weasley nie znała się na tym zbyt dobrze i z pewnością Altheda miała większą wiedzę na ten temat, ale przypuszczała, że Lupin rozszczepił się nie raz, a kilka razy i to w bardzo krótkim czasie. Nic więc dziwnego, że był osłabiony, stracił przytomność i do tej pory jej nie odzyskał. Tonks natomiast niepokoiła inna kwestia. Przez pierś Remusa przebiegała kolejna rana, której nie udało im się zaleczyć dyptamem. Co prawda spłyciła się nieco, ale skóra dookoła przecięcia przybrała ciemny brudno-czerwony kolor, jakby wdało się zakażenie, a krew bez przerwy sączyła się z niej obficie. Była ona zapewne również powodem gorączki, która ogarnęła ciało Lupina. — Wyjdzie z tego, Tonks. Zobaczysz, jeszcze wszyscy będziemy się bawić na waszym weselu… 
— Tego akurat nie byłabym taka pewna — mruknęła Nimfadora, przykładając kolejny opatrunek do rany. Spojrzała na twarz Remusa i mimowolnie się uśmiechnęła. Minęło tyle czasu… Przez tyle miesięcy musiała się zadowolić swoimi wspomnieniami, teraz jednak miała go przed sobą. Delikatnie odgarnęła przydługi kosmyk włosów, który opadł Remusowi na czoło i opuszkiem palca powędrowała wzdłuż najbardziej widocznej blizny na jego twarzy, która teraz ginęła w brodzie mężczyzny. Podobał jej się taki, był bardziej naturalny, jego wygląd podpowiadał jej, że w końcu wyzbył się tego niepokoju, który podskórnie zawsze odczuwał. Przez chwilę pomyślała, że musi mu powiedzieć, żeby się nie golił, ale od razu odgoniła nieznośną myśl. Nie wiedziała przecież, co się wydarzy, być może Remus nie będzie chciał z nią rozmawiać. Sara przywróciła jej nadzieję na to, że Lupin również ją kocha, a przynajmniej kochał, nie zmieniało to jednak faktu, że podjął on również decyzję, a drugiej tak upartej osoby jak on można było ze świecą szukać. — Wystarczy mi, żeby żył.
— Kochanie, kiedy opowiadałaś mi o mężczyźnie, którego kochasz, a on cię zostawił, wzięłam go za skończonego drania — wyznała Molly, łapiąc ją za dłoń, która przed chwilą błądziła po twarzy Lupina. — Ale teraz, kiedy wiem, że chodziło o Remusa, to mogę go uznać co najwyżej za skończonego durnia. Tonks, on… Kiedy opowiadałaś mi o tym wszystkim w wakacje i przez ten cały czas nie pomyślałam nawet przez chwilę, że to mogło chodzić o niego, a powinnam była się domyślić. Już nie chodzi mi o to, że wiele wskazywało na to, że znamy tego mężczyznę doskonale, ale o to że… Z grubsza, tak bardzo ogólnie, to wszystko nawet pasuje do Remusa — powiedziała dość nieskładnie, zastanawiając się chwilę czy jej słowa miały jakikolwiek sens. Po chwili zmarszczyła brwi i przywołała na twarz grymas niezadowolenia. — Chociaż muszę przyznać, że przeszedł samego siebie, bo przecież… Jak on mógł? Zostawić ciebie po… po tym wszystkim! Wiem, że w jego pokręconej głowie ubzdurał sobie, że to dla twojego dobra, ale chyba widział, że osiągnął odwrotny efekt, prawda? Wtedy w szpitalu widział, w jakim jesteś stanie… 
— Mówił, że jest dla mnie o wiele za stary, że nie zapewni mi godnego życia, że to by było niebezpieczne, a nasze dziecko… — zawahała się, wbijając wzrok w twarz Lupina, który była teraz tak spokojna i łagodna — byłoby takim samym potworem tak samo jak on… 
— Niech no tylko wydobrzeje, a już ja zrobię mu coś potwornego! — fuknęła rozzłoszczona, łapiąc się przy tym pod boki. 
— Nie zmienię tego, co on myśli, ale chcę wiedzieć czy mnie okłamał, czy kiedykolwiek mnie kochał — westchnęła Dora, wycierając ręce. — Chcę, żeby powiedział mi to szczerze, a potem niech wszystko się potoczy swoim torem. Najważniejsze żeby żył.
***
Ból nasilał się z każdą sekundą, wyrywając go z bezkresu, w którym trwał tak długo. Było to wyjątkowo brutalne. Wolał nic nie czuć, pozostać w zawieszeniu. Jednak nie było mu to dane. Na początku odczuwał jedynie mrowienie, rozchodzące się po całym ciele - było to dość niepokojące, przywodziło na myśl dreszcz, który przechodzi człowiekowi wzdłuż kręgosłupa na chwilę przed tym, jak zdarzy się coś złego lub niekomfortowego. Kiedy tylko w jego głowie zaświtało, że lada moment coś się stanie, coś zakuło go boleśnie w pierś, sprawiając, że drgnął nerwowo, zachłannie łapiąc powietrze. Płytki oddech przerodził się w duszący kaszel, a panika ogarnęła wszystkie jego zmysły, które zaczęły wariować. Czuł, że tonie, że pozostała mu ostatnia chwila życia i zaraz ciemność go pochłonie lub rozerwie na kawałki. I nagle wszystko to, przez co prawie postradał rozum, złagodniało. Chłodny, delikatny dotyk na jego piersi zdawał się koić jego ból, jakby drobne dłonie, które złapały go teraz za ramiona, przejmowały to cierpienie, niosąc mu upragnioną ulgę. Poczuł się lepiej, uległ niemej prośbie i podporządkował się dłoniom, które delikatnie, ale również stanowczo nakazały mu położyć się z powrotem. Nie spodziewał się, kto jest ich właścicielem. Była to ostatnia osoba, którą mógł wziąć pod uwagę. 
— Leż spokojnie, jesteś jeszcze zbyt słaby… — To zdanie było wypowiedziane szeptem, tak cicho, że prawie ich nie usłyszał. Jej głos był zachrypnięty, jakby nie mówiła nic od kilku godzin i drżał, chociaż Remus nie potrafił powiedzieć czy to z powodu zdenerwowania, radości, zmęczenia… Jednak te kilka słów wystarczyło, by przed oczami dostrzegł jej twarz, czarne oczy, w których kryły się rozbawione ogniki, podejrzewał, że w tym momencie przekrzywia głowę na bok i przygryza delikatnie usta, a kilka niesfornych, różowych kosmyków spada jej na czoło. To właśnie jej dłonie gładziły go teraz po policzku. Ale przecież to było niemożliwe! Nie widział jej tak długo, był w lesie, z dala od niej… To nie mogła być ona! To musiał być sen albo jakiś urok. Innego wyjaśnienia nie było, bo przecież cokolwiek by się nie wydarzyło, oni nie mieli prawa być w tym samym miejscu. Chyba, że… To wszystko było snem, cały ten czas, wszystko co zrobił, co powiedział, wszystko to było nocną marą. Tak naprawdę nigdy nie wrócił do lasu, nigdy nie wyszedł ze swojego domu, a ona ciągle trwała u jego boku i nadal przeżywali najwspanialszy tydzień w jego życiu, a ona… Tonks… Nimfadora…
— Dora… — To jedno słowo sprawiło, że znieruchomiała, dając mu tym samym pewność, że to właśnie ona. Z resztą, nie mógł jej pomylić z kimkolwiek innym. W tej samej chwili wszystko wróciło, cały ból, zwłaszcza w piersi, która paliła go okropnie, jakby ktoś przykładał do jego ciała rozżarzony pręt, zmysły wyostrzyły się nagle, a nadmiar impulsów ogarnął jego osłabione ciało. Słyszał rozmowy w pokoju obok, nieznośne tykanie zegara, dźwięk odstawianego kubka, jej oddech i przyspieszone bicie serca, czuł aromat ziół i przypraw, kurz i polne kwiaty, a wszystko to nikło wraz z odurzającym zapachem krwi i jej skóry. Otworzył natychmiast oczy, ale od razu tego pożałował, bo chociaż w pomieszczeniu panował półmrok, to blask ognia w kominku skutecznie go oślepił. Zacisnął z powrotem powieki, ale mimo wszystko spróbował wstać. Po raz kolejny napotkał na przeszkodę, bo nie dość, że kobieta skutecznie go powstrzymała, to również mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Opadł bezwładnie na swoje miejsce i jęknął przeciągle. — Co się stało?
— Rozszczepiłeś się i to wyjątkowo paskudnie, łatałam cię całą noc… Nie uczyli cię zasady ce-wu-en? Bo kompletnie nie trafiłeś do celu… — powiedziała, siląc się na zabawny ton. Jednak Remus nie dał się zwieść, całą siłą woli, ignorując ból, zmusił się do otworzenia oczu. Chwilę mu zajęło, zanim przyzwyczaił się do warunków, panujących w pomieszczeniu. Natychmiast rozpoznał, że leży na wysłużonej kanapie w Norze. Wtedy zrozumiał, że nic z tego, co się wydarzyło, nie było snem, a brutalną rzeczywistością. Zasadzka Greybacka, poświęcenie Moona, Jasper zranił go srebrem, stąd ten ból, Meg… Uniósł się do pozycji siedzącej, nie zwracając uwagi na ból i protesty Tonks. Oddychał szybko, w jego głowie niczym zwolniony film przewijały się wspomnienia z lasu, jego ostatnia rozmowa z Maggie, eliksir, on uciekł… Uciekł jak tchórz, zostawiając ich na pastwę tego potwora! Powinien zostać i pomóc im, albo zmusić Meg, żeby poszła z nim. Nie miał prawa jej tam zostawiać, ona niczemu nie zawiniła, nie powinna ponosić konsekwencji za niego czy Andrew! Rozszczepił się… Mimowolnie dotknął ręką boku i wyczuł pod nią szereg świeżych blizn. Kiedy dotarł do Nory? Ile czasu minęło, od kiedy tu przybył? A co ważniejsze, kiedy opuścił las? Próbował się skupić i policzyć w głowie, ile razy się deportował. Próbował zostawiać za sobą ślad, który Meg mogłaby wyczuć, ale nie byłby zbyt oczywistym tropem dla innych. Po trzecim razie rozszczepił się po raz pierwszy, potem stracił rachubę… Ile mogło być tych deportacji? Pięć? Może sześć? Im bardziej oddalał się od lasu, tym gorzej się czuł. Nie wiedział, jakim cudem dotarł do Nory w jednym kawałku, nie zostawiając po sobie jakiejś oderwanej kończyny. Nie trafił do celu… Złamał barierę otaczającą posiadłość Weasleyów. Zrozumiał to, gdy usłyszał ten potworny pisk, a potem upadł i… Tonks go znalazła! Cholera! Co ona robiła w Norze, dlaczego musiał trafić akurat na nią. Spojrzał na nią i natychmiast zamarł. Ona również uciekła wzrokiem, wbijając spojrzenie w podłogę. Nie spodziewał się takiego widoku. W jego wyobrażeniach zawsze była radosna, uśmiech nie schodził z jej twarzy, oczy świeciły się wesoło, a różowe włosy dopełniały ten obrazek. W jego wyobrażeniach zawsze była szczęśliwa, mimo tego, a może dzięki temu, że była daleko od niego, że nie mącił dłużej w jej życiu. Tymczasem teraz spoglądał na jej wychudłą twarz, na której nie potrafił doszukać się cienia uśmiechu czy rumieńców podniecenia, jej policzki były zapadnięte, sińce pod oczami sprawiały wrażenie, że nie powstały w wyniku jednej nieprzespanej nocy, oczy straciły swój blask, a charakterystyczne, różowe włosy zastąpiła niedbała fryzura w odcieniu mysiego brązu. Na chwilę zapomniał o wszystkim, co zaprzątało jego myśli i skupił się na niej, na kobiecie, która miała być bez niego szczęśliwa… Jednak nie widział w niej tego szczęścia. Skłamałby mówiąc, że wygląda gorzej niż ostatnim razem, gdy się widzieli, a było to przecież… Pobladł na to wspomnienie. Gdy widzieli się ostatni raz, Tonks była w Mungu i oznajmiła mu, że poroniła. Tonks chrząknęła nieznacznie, nie potrafiąc na niego spojrzeć. Wstała pospiesznie i nerwowo wytarła dłonie w swoje jeansy. — Nie zwracaj na mnie uwagi, zaraz zawołam Molly… 
— Dlaczego? — wychrypiał, nie spuszczając z niej wzroku.
— Co dlaczego? — spytała niepewnie, zatrzymując się wpół kroku, ale nadal nie spojrzała na niego. Chciał się zaśmiać nad jej nieporadnością, która zawsze sprawiała, że było mu jakoś lżej na sercu, ale nie potrafił tego zrobić. Tak samo jak nie potrafił zrozumieć jej zachowania. Próbując zrozumieć, dlaczego Tonks jest w tak opłakanym stanie, doszedł do wniosku, że to przez jego obecność. Zjawił się nagle, niespodziewanie, rozdrapał stare rany, był ucieleśnieniem tego, co w jej życiu najgorsze. Wykorzystał ją, porzucił, przez jego lekkomyślność skazał tę młodą dziewczynę na traumę związaną z utratą dziecka, potem zniknął… Teraz wrócił, a wraz z nim wszystko, co złe. Tonks słusznie go nienawidziła, nie dziwił jej się. W ciągu sekundy poprzysiągł sobie, że zniknie z jej życia, by nie przypominać jej więcej o tragedii. Ale jedno nie dawało mu spokoju, dlatego zadał pytanie. Skoro go nienawidziła, to dlaczego się nim zajęła?
— Dlaczego byłaś tu całą noc? — sprecyzował, wpatrując się w nią. Nimfadora drgnęła, przez chwilę zamarła, nie zastanawiała się, znała odpowiedź od razu. Podejrzewał jednak, że nie wie, w jakie słowa ją ubrać. Odwróciła się do niego i spojrzała mu głęboko w oczy. Remus poczuł, jak jego ciało przeszywa dreszcz. 
— A dlaczego ty zawsze przy mnie czuwałeś? — odpowiedziała pytaniem. Lupin nie odpowiedział, chociaż to było dla niego nazbyt oczywiste. Mógł to od siebie odsuwać, mógł próbować zapomnieć, ale pamiętał doskonale każdą chwilę, gdy godzinami czekał przy łóżku Nimfadory, nieważne czy na Grimmauld Place, czy w Mungu, czy gdziekolwiek indziej. Nie potrafił wtedy funkcjonować, wiedząc, że ona walczy o życie. Wiedział, dlaczego zawsze był, ale ona nie mogła mieć tego samego powodu… Tonks ciągle patrzyła mu w oczy, ale nie powiedziała nic więcej na ten temat. Remus chciał zaprzeczyć, powiedzieć, że nie rozumie, że przecież nie powinna, ale głos ugrzązł mu w gardle. — Nic nie mów, przyniosę ci coś do picia i jakiś eliksir na wzmocnienie.
— Tonks… — szepnął, ale ona pokręciła głową, uciekając znowu wzrokiem. Wydawało mu się, że dostrzegł w jej oczach łzy.
— Nic nie mów… Cieszę się, że już ci lepiej — powiedziała i wyszła z salonu, zostawiając go samego z okropnym bólem głowy i niepokojącymi myślami. 
Nogi się pod nią uginały i z ogromnym trudem przeszła tych kilka kroków do kuchni, gdzie zastała jedynie Molly, Szalonookiego i przysypiającego przy stole Artura. Podejrzewała, że pozostali Weasleyowie byli tak znużeni oczekiwaniem, że skryli się w swoich dawnych sypialniach. Z lękiem spojrzała na wytrwałą dwójkę. Teraz oboje znali prawdę, może już wszyscy ją poznali… Molly i Moody siedzieli naprzeciwko siebie, a ten widok sprawiał wrażenie, że przez ten cały czas debatowali zawzięcie między sobą, rzucając co rusz kolejne zarzuty i argumenty na stół niczym karty. Nimfadora przełknęła głośno ślinę i oparła się o ścianę, w tym właśnie momencie oba spojrzenia padły na nią.
 — Obudził się — mruknęła z ulgą.
— Dzięki Bogu! — zawołała pani Weasley, łapiąc się za głowę. Moody nic nie powiedział, wstał bez słowa od stołu i ruszył w stronę salonu. — A ty dokąd?
— Wyciągnąć z niego informację — warknął dość nieprzyjemnie, a Molly ze świstem wciągnęła powietrze. 
— To nie jest śmierciożerca, tylko nasz przyjaciel! Nie będziesz go przesłuchiwał! 
— Nie nazwę Lupina swoim przyjacielem, Molly — skwitował Szalonooki, a jego słowa skutecznie ucięły rozmowę z gospodynią. Moody już chciał wejść do salonu, ale Tonks zagrodziła mu drogę. 
— Nie teraz, jest zmęczony, stracił dużo krwi… On naprawdę potrzebuje spokoju… — szepnęła, kładąc ręce na ramionach Alastora. Ten zmierzył ją spojrzeniem, a następnie skierował swoje magiczne oko tuż za nią. — Dopiero co odzyskał przytomność, daj mu nabrać trochę sił…
— Jakiś czas temu powiedziałem ci, że gdy tylko wróci i zda raport, to pożałuje wszystkiego, co zrobił. A musisz wiedzieć, że ja słowa dotrzymuję — powiedział beznamiętnie, nie patrząc w jej kierunku. Tonks uśmiechnął się na wspomnienie tamtej rozmowy. Moody nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wtedy podniósł ją na duchu, ale w rzeczywistości nie chciała, żeby Szalonooki mścił się na Remusie, żeby Molly zrobiła mu coś potwornego ani żeby Sara wsadzała mu różdżkę w zadek. Liczyło się dla niej ich wsparcie, ale gdyby próbowali dać Lupinowi nauczkę, sama stanęłaby w jego obronie. Spojrzała na Alastora, który próbował nie okazywać żadnych emocji, ale wiedziała doskonale, że gdyby nie zdrowy rozsądek, to rozszarpał by Remusa. A zrobiłby to ze względu na nią. Mimo uśmiechu w jej oczach pojawiły się łzy. Podeszła bliżej Szalonookiego i z rezygnacją oparła się czołem o jego ramię. Nie spodziewała się, że Moody na ten gest przygarnie ją bliżej do siebie i zamknie w uścisku, który może nie należał do delikatnych, ale był za to szczery i przepełniony troską. 
Nikt nie spodziewał się, że nie biorący udziału w tej scenie rodzajowej Remus, przeżywa teraz jedne z najtrudniejszych chwil w ostatnim czasie, siedząc w bezruchu na przesiąkniętej jego krwią kanapie i wbijając paznokcie w kolana. Czuł, że zwariuję, że jego psychika przestaje prawidłowo funkcjonować. Miał wrażenie, że cierpi na rozdwojenie jaźni. Jedna połowa świadomości myślami ciągle była w lesie. Przeklinał się za to, że uciekł, że ratował własny tyłek i ten przeklęty eliksir, przed oczami ciągle miał widok jaskini, błysk srebra, a w uszach dudnił mu brzdęk kociołka. Czy chociażby kropla eliksiru w nim została? Czy którykolwiek z tych brutali pomyślał o tym, żeby się co do tego upewnić? Czy najmniejsza ilość wywaru mogła wpaść w ręce Greybacka? Czy Moon jeszcze żyje, a może Fenrir rozszarpał go zaraz po tym, gdy Remus zniknął? A Meg? Czy Maggie wróciła do chaty, tak jak się zarzekała? Czy jej się udało? Czy użyła eliksiru i zgodnie z obietnicą próbowała odnaleźć jego ślad? Czy ktokolwiek przeżył tę noc w lesie? Te wszystkie pytania nie dawały mu spokoju, przyprawiały o ból głowy i ścisk żołądka. Po raz kolejny dotkliwie odczuwał powrót do normalnych warunków… Jego zmysły przyzwyczajone do lasu i życia w odosobnieniu, nie były w stanie funkcjonować normalnie. Na przemian były nad wyraz wyostrzone, to  znów kompletnie otępiałe, a wyrzuty sumienia tylko dokładały mu zmartwień. 
Natomiast jego druga część wpadała w panikę. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw… Wiedział, że będzie musiał wrócić, podejrzewał, że przyjdzie mu spotkać wszystkich, ale tak długo żył z dala od Zakonu, że prawie wszystko, co było związane z jego dawnym życiem, udało mu się zepchnąć na skraj swojej świadomość. Powrót wydawał się tak odległy, że przeszłość skutecznie zatarła się, czekając na moment, w którym Remus zacznie się z nią oswajać. Nie miał na to czasu. Z leśnej rzeczywistości wpadł wprost w sam środek tego wszystkiego, co za sobą zostawił. Wybrał Norę za cel swojej podróży nie tylko dlatego, że była najbliżej, ale też ze względu na Weasleyów. Nie znał bardziej poczciwych i wyrozumiałych osób niż oni. Co prawda Molly odznaczała się ciekawym charakterem, ale miała też ogromne serce i gdyby tylko jej powiedział, że lada dzień w ich domu może się zjawić kobieta, która uciekła za nim z lasu, jest wilkołakiem i trzeba jej pomóc ukryć się przed Greybackiem, to z pewnością nie odmówiłaby jej gościny i w razie potrzeby ochroniła własną piersią. Nie chciał po prawdzie zrzucać na nich takiej odpowiedzialności, ale jeżeli jego irracjonalny plan się powiódł, to Maggie zażyła eliksir, przemieniła się i podczas tej przemiany wytropi go w okolicach Nory. Wtedy planował zabrać ją do siebie, a potem… Nie wiedział co dalej, ale chciał zapewnić jej bezpieczeństwo, tak jak ona jemu. W głowie ciągle dudniły mu słowa Andrew, który nieprzerwanie powtarzał mu, że relacja jego i Meg nie jest niczym złym, ale nie przetrwa, bo Remus kocha inną i nic tego nie zmieni. Te słowa były dla niego niczym proroctwo… Bo przecież w miejscu, w którym planował zaczekać na Maggie, na kobietę, z którą żył przez cały ten czas, spotkał Tonks i to ona uratowała go od niechybnej zguby. Wiedział doskonale, co do niej czuł. Wszystko wróciło, gdy niespodziewanie ich drogi znowu się zeszły… Wszystko to, od czego chciał uciec, na nowo zagościło w jego sercu i głowie. Nie potrafił przestać myśleć o Tonks, o tym, co się z nią działo, że zapewne nienawidziła go całą sobą, że to on jest powodem wszystkich jej zmartwień. Tuż za tą myślą pojawiały się kolejne, szczególnie dręczyły go te, które dotyczyły Syriusza. Nie wiedział czy jego przyjaciel nadal żyje, czy udało im się go wybudzić, czy może nadal trwa w śpiączce. Od niego również uciekł, bo bał się go stracić… W tej chwili czuł się najgorszym człowiekiem na świecie, który na każdym kroku niszczy życie tych, na którym mu zależy, którzy okazali mu choć odrobinę ciepła. Dla niego nie było nadziei, ale ostatnia myśl, która pozwalała mu nie popaść w obłęd, mówiła mu, że powinien odnaleźć Meg, a tym samym znowu zniknąć z życia Tonks. Nerwowo rozejrzał się po salonie. Na fotelu oprócz koca i kilku chust zauważył koszulę, która prawdopodobnie należała do Artura. Mógł jedynie się domyślić, że była przygotowana dla niego, więc zbierając w sobie wszystkie siły, sięgnął po nią i narzuciła na siebie, ignorując fakt, że lepi się ona do jego spoconego ciała i niezbyt umiejętnie zabandażowanej rany. W momencie, gdy rozważał w jaki sposób najlepiej opuścić Norę, poczuł znajomy zapach. Tak jak ona obiecała, że zapamięta, tak i on pamiętał…
— Meg… 
Nie mógł się mylić, to musiała być ona. Ból nagle zniknął, chociaż ciało nie było w pełni posłuszne. Zrobił kilka kroków i stanął w przejściu między salonem, a kuchnią. Jego obecność od razu zwróciła uwagę obecnych tam osób. 
— Remusie, nie powinieneś jeszcze wstawać! — zawołała Molly, która zamarła w pół kroku tuż nad mężem, który z westchnieniem przecierał okulary. Remus nie zareagował ani na to polecenie, chociaż Tonks odsunęła się od Moody’ego i zrobiła krok w jego stronę. Spojrzała na niego z przestrachem. Wyglądał jakby myślami był gdzieś daleko i nie dostrzegał ani ich obecności. Zmarszczył czoło tak, jak  to miał w zwyczaju, gdy się denerwował i szukał najlepszego wyjścia z sytuacji. Chociaż było w nim coś jeszcze, coś czego Tonks nie znała, jakaś dziwna dzikość… Przyglądała mu się jeszcze chwilę, a kiedy chciała już jakoś zareagować, Remus drgnął nerwowo i nie zważając na nikogo, wybiegł z domu, jakby wyczuł jakieś zagrożenie. Dopiero po chwili reszta zrozumiała, że coś się dzieje. Mimo że słońce wstało już na niebie, wszyscy usłyszeli donośne wycie wilka, albo…
— Wilkołak? — zdziwiła się Nimfadora, patrząc na wszystkich z przerażeniem. Szalonooki złapał ją za ramię, uniemożliwiając jej ruszenie za Lupinem. Dora spiorunowała go spojrzeniem. — Co jeśli to Greyback? 
Ale to nie był Fenrir Greyback, chociaż wiedział o tym jedynie Remus. Dostrzegł ją od razu, gdy wybiegł z Nory. Powiódł spojrzeniem na wzgórze, to samo na którym znalazła go Tonks. Na jego szczycie pojawiła się ona, chociaż była w wilczej postaci. To oznaczało, że eliksir zadziałał, że mu się udało, a co ważniejsze jej również się udało! Przeżyła i odnalazła go. Remusowi zaparło dech w piersi, nie posiadał się z radości! Jednak i ta radość nie trwała długo, ponieważ wraz z podmuchem wiatru dobiegł do niego zapach krwi. Maggie zawyła raz jeszcze, a chwilę potem dosłyszał dźwięk skomlenia, a jej postać zniknęła. Nie wiedział, skąd wziął na to siły, jakim cudem jego nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa, ale biegł przed siebie bez wytchnienia, nie czując bólu ani zmęczenia. Liczyło się tylko jedno, by jak najszybciej znaleźć się przy niej. Cały świat zniknął, widział przed sobą jedynie to wzgórze i miejsce, w którym przed chwilą ją widział. Nie wiedział, ile czasu minęło, ile zajęło mu dotarcie na wzniesienie. Gdy w końcu się tam znalazł, poczuł, że wszystkie siły opuściły jego ciało. Opadł na kolana przy Maggie, która zdążyła przemienić się z powrotem. Jej nagie ciało pokrywała krew, w większości była zaschnięta, chociaż w wielu miejscach widział jej świeże ślady. Natychmiast zrzucił z siebie koszulę, odrywając od niej kilka guzików i delikatnie otulił kobietę. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał na nią. Była blada, brudna od krwi i ziemi, z kącika ust spływała jej strużka krwi. Przygładził jej brązowe włosy i jęknął żałośnie. 
— Remus… — wyszeptała Owen i z trudem otworzyła oczy. Jej spojrzenie było nieprzytomne. 
— Jestem tutaj, Maggie, jestem… — szepnął, biorąc ją w ramiona najdelikatniej, jak potrafił. Nie wiedział, co powinien zrobić, jak jej pomóc. — Jestem przy tobie. Odnalazłaś mnie… 
— Przecież obiecałam — powiedziała, a uśmiech rozjaśnił jej twarz. Remus pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że nawet w takiej sytuacji, próbowała być zabawna. Kiwnął kilka razy na znak, że pamięta o jej obietnicy. Nie potrafił nic powiedzieć, kołysał ją delikatnie w ramionach. Uśmiech zastąpił grymas bólu, a Meg przyłożyła dłoń do jego policzka. — Musiałam cię jeszcze raz zobaczyć… 
— Zobaczysz mnie jeszcze nie raz — zapewnił ją Remus, ale ona pokręciła z trudem głową, a im bardziej zaprzeczała, tym bardziej próbował ją przekonać. — Zabiorę cię do swojego domu, pokaże ci całą okolicę, wezmę ze sobą do Hogsmeade na piwo kremowe. Mogę się założyć, że nigdy nie piłaś czegoś tak dobrego… 
— Remusie, proszę… 
— Remusie! — Nie zwracał uwagi na nawoływania, chociaż zdawał sobie sprawę, że za nim pobiegli. Byli jeszcze daleko.
— Co tam się stało, Maggie?
— Fenrir zażądał, żeby wszyscy mu się podporządkowali… Wielu się sprzeciwiło, mordował każdego, kto mu jawnie odmówił… Zaatakował Andrew, przyszli do naszego domu… Kiedy usłyszałam go, wzięłam tę miksturę… Miałeś rację, nie czułam bólu, wszystko pamiętam… — mówiła z trudem, nie mogąc wyrównać oddechu. Lupin spojrzał na nią z przestrachem.
— A Andrew? — Łzy, które pojawiły się w jej oczach, były wystarczającą odpowiedzią. Poświęcił się dla nich całkowicie. Remus zaszlochał, a z jego ust wydarł się jęk żalu. Maggie zacisnęła powieki, a po jej policzkach spłynęły łzy. 
— Przemienił się… Gdybyś go tylko mógł zobaczyć — szepnęła, uśmiechając się. — Był wspaniały… 
— Zawsze taki był — mruknął Lupin, pozwalając sobie by jego ciałem po raz kolejny wstrząsnął szloch. — Na swój pokręcony sposób… 
— Uratował mnie, zabił większość z nich… Trzech było przemienionych, ale jak tylko zginęli, ten eliksir przestał działać… — powiedziała, łapiąc go za rękę i zaciskając swoją dłoń. — To Greyback, to on go zabił… Wtedy uciekłam… 
— Ścigał cię? — spytał, czując, jak wściekłość w nim wzrasta. Nienawiść do tego potwora ogarnęła go całego, gdyby teraz przyszło by im się spotkać, to z pewnością Remus nie pozwoliłby mu ujść z życiem. Maggie pokręciła głową. 
— Nie mieli twojego eliksiru… Zdążyłam im uciec… — wyszeptała słabo. — Dopiero kiedy ich zgubiłam, zaczęłam szukać twojego śladu… 
— I znalazłaś — westchnął Remus, całując ją w czoło. — Teraz już wszystko będzie dobrze, Maggie… 
W tej właśnie chwili na szczyt wzgórza dotarli wszyscy, którzy byli obecni w Norze. Moody, Molly, Artur, Bill, Fleur, Fred i George, a na samym przedzie Tonks. Każde z nich miało różdżkę w dłoni, było gotowe do walki, ale żadne nie spodziewało się zastać takiego widoku. Nimfadora stanęła, czując, że nie powinno jej teraz tutaj być, że spośród nich wszystkich to właśnie ona jest nieodpowiednim elementem całej układanki. Przyglądała się, jak Remus trzyma w ramionach ranną, zakrwawioną kobietę i szepcze jej do ucha uspokajające słówka. Pobladła na widok krwi. Przez krótki moment spojrzenia jej i tej kobiety się spotkały. Dora poczuła, że w normalnych warunkach nie potrafiłaby spojrzeć przychylnie na kobietę, która trwała w ramionach jej ukochanego, że ogarnęłaby ją zazdrość i wściekłość, ale w tej chwili, gdy spojrzała w te piwne oczy, nie potrafiła jej znienawidzić… Odnalazła w tym spojrzeniu zrozumienie, którego tak bardzo potrzebowała. 
— To ona? — wyszeptała Maggie, a Remus kątem oka spojrzał na Tonks. Nie odpowiedział jej, nie musiał. Nimfadora zmieszała się nieco i zrobiła krok do tyłu. Owen uśmiechnęła się szczerze i łapiąc Lupina za brodę, sprawiła, że spojrzeli sobie w oczy. Było to spojrzenie długie i głębokie, pełne emocji, których żadne nie potrafiło wyrazić. — Teraz powinieneś powiedzieć, że jestem od niej ładniejsza… 
— Naprawdę muszę ci to mówić? — zaśmiał się szczerze, ciesząc się, że może jeszcze raz dostrzec w jej oczach ten radosny błysk. Ona również mu zawtórowała, chociaż jej śmiech zamienił się wkrótce w kaszel, a z ust po raz kolejny popłynęła strużka krwi. 
— Chciałam ci coś jeszcze powiedzieć… — Każde wypowiedziane słowo sprawiało, że ubywało jej sił. W jego ramionach stawała się coraz bardziej krucha. — Nasze pożegnanie… 
— Zapomnijmy o nim, zgoda? Zaraz wezwiemy uzdrowicieli… Oni postawią cię na nogi… Nie musimy się żegnać… — zapewniał ja Remus, chociaż czuł, jak uchodzi z niej życie. Bał się, że każdy kolejny oddech może być tym ostatnim. Czuł się okropnie, nie potrafiąc jej pomóc. Był winny temu wszystkiemu. — Przepraszam cię, Maggie… gdyby nie ja, to by się nie wydarzyło…
— I ty naprawdę myślisz, że to by było lepsze? — spytała z kpiną w głosie, który był coraz słabszy i cichszy. Usłyszał za sobą jęk Molly, czuł ich spojrzenia, ale nie umiał się odwrócić i poprosić o pomoc. Strach, że gdy tylko odwróci wzrok od Meg, to ona zginie, był większy. — Ty nic nie wiesz, Remusie Lupinie… — Huncwocki uśmieszek zagościł na jej ustach, a jej spojrzenie utkwiło na jego twarzy. Lustrowała go tak, jakby chciała zapamiętać każdy detal, a wraz z kolejnymi sekundami jej uśmiech się powiększał. Remus odpowiedział jej tym samym gestem. Maggie westchnęła ciężko i resztkami sił powiedziała: — Dziękuję, że pozwoliłeś mi się kochać… 
— Meg, ja… 
— Nie mów tego...  Nie teraz… — szepnęła, wiedząc, co chciał powiedzieć. Remus chciał ją zapewnić, że również ją kocha, ale Maggie znała prawdę. Chociaż długo jej do siebie nie dopuszczała. Ale nic nie było w stanie zmienić jej uczuć. Kochała Remusa całym sercem i była wdzięczna za każdą chwilę, którą mogła z nim przeżyć. — Po prostu, dziękuję… Mój czarodzieju… 
Remus zaszlochał, gdy bezwładne ciało Maggie opadło w jego ramionach. Potrząsnął nią delikatnie, jakby próbował ją obudzić, ale nic już nie był w stanie zrobić. Drżącą dłonią przeczesał jej włosy, a potem zamknął jej oczy, a tym samym pozwolił by wszystko to, czym żył przez ostatnie miesiące, zalało jego serce. 
— Remusie, przenieśmy ją do domu… — odezwała się Molly, ale ten pokręcił głową. Nie mógł na to pozwolić.
— Czy coś nam grozi? — Tym razem odezwał się Bill, ale spotkał się z tą samą reakcją. Przecież zgodnie ze słowami Meg, Greyback się poddał, zapewne wrócił z podkulonym ogonem do Voldemorta i w tym momencie im nie zagrażał. 
Nikt więcej nie odważył się odezwać. Tonks patrzyła na niego w niemej rozpaczy. Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego czuła ten potworny ból. Wiedziała tylko, że pragnie by był jeszcze większy, chciała przejąć całe cierpienie, które on odczuwał, by ulżyć mu w tym momencie. Oddała by za to wszystko. Chciała, żeby wiedział, że wie, co Remus czuje, że doskonale rozumie, jak to jest, gdy ktoś bliski umiera w twoich ramionach. Nie wiedziała tylko, jak mu to przekazać, bo gdy tylko mężczyzna zapanował nad płaczem, zniknął wraz z tą kobietą, zostawiając na trawie kałużę krwi.
***
Szła tą drogą raz w życiu. Wątpiła w to, że pamięta tę ścieżkę, a jednak, odnalazła ją bez problemu. Nie sądziła, że przyjdzie jej jeszcze raz pojawić się w tym miejscu, po tym wszystkim, co się wydarzyło. Las był wyjątkowo cichy i spokojny, jakby rozumiał doskonale to, co wydarzyło się tego dnia. Nimfadora rozejrzała się dookoła, wspomnienia nawiedzały ją jeszcze bardziej i sprawiały, że  z coraz większym trudem przychodziło jej postawić kolejny krok. Miała wątpliwości, nie wiedziała czy postępuje słusznie, ale musiała się zjawić. Zdziwiło ją to, z jaką łatwością odnalazła niewielką polanę między drzewami. Starała się pozostać niezauważona, z ukrycia obserwowała mężczyznę, który klęczał skulony pośród traw naprzeciw kamienia, a właściwie jednego z trzech. Gdy była tu ostatnim razem, były tylko dwa… Dwa nagrobki. 
Oparła się o pobliskie drzewo, nie przemyślała tego, co zrobi, gdy już tu dotrze. Wyrwała się Moody’emu i Molly, nie słuchając ich protestów, ich słowa nie mogły jej zatrzymać. Może nie była w stanie mu realnie pomóc, ale pozostawała jej świadomość, że nie zostawiła go samego. 
— Dlaczego tu przyszłaś? — zadał to pytanie, nawet się nie odwracając, a na dźwięk jego głosu Tonks przeszedł dreszcz. Był zachrypnięty od długiego płaczu. Ale jego łzy nie czyniły go słabym w jej oczach, były dowodem na to, że zbyt długo próbował być silnym. Dora wiedziała, że nigdy nie kończy się to dobrze. Zapragnęła go teraz przytulić, ochronić przed całym złem tego świata, ale nie mogła… 
— Nie chciałam, żebyś był teraz sam — odpowiedziała Nimfadora, wychodząc spomiędzy drzew. Remus nadal się nie odwrócił, ale nie przeszkadzało jej to. Wierzyła, że jej obecność doda mu przekonania, że jego cierpienie nie jest jej obojętne. — Nikt nie powinien być sam w takiej chwili. 
— Zawsze jestem sam… — szepnął. Tonks chciała zaprzeczyć, ale nawet nie próbowała tego robić. Znała go, wiedziała, że szedł by w zaparte, a ona nie chciała wszczynać kłótni. Podeszła jeszcze bliżej i zerknęła na nagrobek. Kamień był jeszcze gładki, nie zdążył wyżłobić na nim nazwiska.
— Jak miała na imię? — spytała Tonks, przywołując obraz kobiety, która skonała w jego ramionach. Bała się odpowiedzi, obawiała się, że stanie się ona dla niej fatum, ale tak jak wyznała Molly, chciała znać prawdę. Remus drgnął, zwlekał z odpowiedzią. 
— Meg Owen… — wychrypiał ledwo słyszalnie i dotknął dłonią kamienia. — Maggie…
— Musiała być niezwykłą kobietą — wyznała Nimfadora. Zacisnęła palce na swojej różdżce. Jej własne słowa zabolały ją, ale wiedziała, że były prawdziwe. Przełknęła głośno ślinę i jednym gestem wyczarowała wieniec czerwonych róż, który spoczął tuż pod nagrobkiem. 
— Dziękuję… — Remus pokiwał głową, ale nadal nie podniósł na nią wzroku. — Ale powinnaś już iść.
— Wiesz, że nie lubię, gdy mi się mówi, co powinnam robić — zauważyła Tonks, chociaż sama planowała już iść. 
— Chcesz coś jeszcze powiedzieć? — zapytał, a Nimfadora zrozumiała, że to ostatnia szansa, by powiedzieć mu, to nad czym tak długo zastanawiała się w Norze, kiedy leżał nieprzytomny. 
— To nie jest odpowiednie miejsce ani czas, ale… Chcę poznać prawdę, chcę ją usłyszeć z twoich ust. Nie dzisiaj, zapewne nie jutro, ale potrzebuję tego… — powiedziała, czując jak ostatnia pętla na jej sercu zaciska się jeszcze bardziej. — Wiem, że to, co było między nami, nie było kłamstwem. Nie mogę cię zmusić do miłości, ale ty, Remusie, nie możesz mi jej zakazać… 

Stało się to, czego wszyscy się domyślali... Stało się to, co zaplanowałam od samego początku leśnego wątku... Stało się to, czego tak bardzo się bałam... Uwierzycie, jak powiem, że nienawidzę uśmiercać bohaterów? A już zwłaszcza tych, którzy uwili sobie gniazdko w moim serduszku... A Maggie była jedną z nich. Nie potrafię jej uśmiercić, nie dając jej szansy na lepsze życie, na trochę szczęścia... Wiedziałam to już lata temu, zanim zniknęłam, ale nawet teraz, po powrocie, utrzymuję to. Więc cóż... Nie pozostało mi nic innego, jak zaprosić Was na nowego bloga - Wilczy Kryształ. Już teraz zobaczycie tam prolog, a jutro opublikuję pierwszy rozdział. Ufam, że Wam się spodoba ta historia.
Ściskam Was mocno!

15 komentarzy:

  1. Kurczę.... Nie mam słów. Ten rozdział byk po prostu piękny. Był też świetnie napisany, zaopatrzony w akcje, emocje, wszystko to, co dobry rozdział powinien mieć, ale ponad wszystko był właśnie piękny.

    Zaczynając od początku, tyle Remusa i Tonks nie mieliśmy chyba od czasów Grimmuald Place. Znów można było poczuć ten klimat ich relacji, to coś, tę atmosferę, którą zbudowałaś na samym początku, a za którą udało się już nam zatesknic. Remus na wzgórzu, pośród zachodzącego słońca, niczym wojownik po bitwie... cudo. Tonks próbująca ocalić jego życie mimo wszystkiego, przez co przeszli... cudo. Scenka, z Moli i Moodym przy stole, jak rzucają argumenty niczym karty... cudo! 🤣 Ponad to, zauważyłam, że w tym rozdziale było kilka bardzo pięknych opisów, czy to scenerii, czy myśli bohaterów.

    No i Meg...
    Tak jak kiedyś już wiele razy pisałam, nie lubiłam jej, bo stawała na drodze szczęścia Tonks. Nie lubiłam jej, bo wydawała mi się nachalna i jakaś taka dziwna. No, po prostu jakoś nie pasowała mi ta postać k chciałam, by zniknęła jak najszybciej. Ale... Minęło tyle (W sumie) lat, tyle rozdziałów, tyle wątków i akcji, że polubiłam ja, by była częścią tego cudownego świata, który wymyśliłaś i wszystko miało sens. Polubiłam ją, bo Lupin trochę przy niej o odżył. Polubiłam ją za cały proces, który przeszła jako postać, za to jak ewoluowała i zmieniała się z rozdziału na rozdział. Lubiłam ją i teraz mi smutno, że tak się zakończył jej los. No ale cóż, by jedni mogli być szczęśliwi, inni muszą zostać poświęceni. Boję się teraz tylko o Remusa, czy wydobrzeje po takim obrocie spraw, czy znów się nie zamknie i czy przyjmie pomóc Tonks, która na pewno będzie chciała mu pomóc. Poza tym, ostatnia scenka sprawia, że.chce więcej i więcej! Mam nadzieję, że nie każesz nam czekać aż miesiąc! 😊

    A tak w ogóle, co u Ciebie? Mówiłaś, że dużo się u Ciebie dzieje. Wiem coś o tym, bo ostatnio u mnie też jakaś czarna seria. Miałam problemy z sesją, zmarły dwie bliskie mi osoby, a trzeba poważnie zachorowała, więc miałam emocjonalny rollerolcoster, więc miło jest się oderwać od rzeczywistości, by zanurzyć się w Twój świat na moment. Jak wodac, wszystkich nas spotulaja jakies wzloty i upadki. Mam nadzieję, że wszystko już u Ciebie w porządku. 🙂 A jesli potrzebujesz wsparcia jako aitorka, to zapewniam, ze piszesz coraz lepiej, z rozdziału na rozdział to widać! Naturalnie, zajrzę na nowego bloga, choć mam nadzieję, że to nie znaczy, iż opuszczasz tego tutaj!

    Życzę dużo pomysłów, weny, wolnego czasu na pisanie i oczywiście mało stresu i różnego rodzaju komplikacji oraz świetnych wakacji, które się rozpoczynają 😊

    Buziaki!
    Olga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nawet nie sądziłam, że tak trudne będzie pisanie scen z Remusem i Tonks po tak długim czasie. Podejrzewam, że jest to dla mnie równie niezręczne, co dla nich! ;)
      Opisy wyszły całkiem nieźle, prawda? Nawet takich nie planowałam! :D
      Dobrze to ujęłaś... Żeby jedni mogli być szczęśliwi, inni muszą zostać poświęceni... To cholernie trudne...
      Oh, nie... Kolejny rozdział pojawi się szybciej... Kiedy? Tego nie wiem... Może pod koniec przyszłego tygodnia? Rozchodzi się o to, że w kolejnym rozdziale pojawią się fragmenty z książki, a wtedy zawsze pisanie idzie mi wolniej... XD
      Bardzo współczuję, jeżeli chciałabyś pogadać, to jestem do Twojej dyspozycji! To prawda, czasami jest lepiej, czasami gorzej, ale ze wszystkim można sobie poradzić, tylko trzeba dać sobie trochę czasu. Cieszę się, że moje opowiadanie pozwala się oderwać od smutnych myśli.
      U mnie generalnie w porządku, chociaż było bardzo intensywnie. Musiałam skończyć kilka projektów, stwierdziłam, że wyślę teczkę na studia, a że nie miałam żadnej sensownej pracy, to musiałam wszystko od zera zrobić, dodatkowo praca i mnóstwo innych pobocznych spraw. Bardzo odczułam to, że doba ma tylko 24 godziny... Musiałam odciąć się od wszystkich rozpraszaczy i załączyłam motorek w tyłku, żeby wszystko ogarnąć.
      Naprawdę idzie mi coraz lepiej? Czuję, że dwa ostatnie rozdziały postawiły mi wysoko poprzeczkę i teraz boję się tendencji spadkowej... :D
      Oczywiście nie opuszczam tego bloga! Tonks to mój priorytet!
      Ściskam mocno!

      Usuń
    2. Czyżbyś jednak szykowała się na ASP? :)

      Olga

      Usuń
    3. Stwierdziłam, że raz się żyje... W sobotę się dowiem czy w ogóle wzięli mnie do drugiego etapu XD

      Usuń
  2. Kurcze ten rozdział jest wspaniały, a jednocześnie co najmniej smutny...

    Wątek z Remusem i Tonks i ich rozmową świetnie Ci wyszedł. przyznam, że popłakałam się kiedy zmarła Meg, bo wbrew pozorom bardzo polubiłam jej postać.

    ogólnie to ostatnio starałam się poświęcić szkole i nauce, ale chyba nie dałam rady... Uznałam, że wolę zmienić szkołe, niż dalej trwać w dość toksycznym towarzystwie, mimo, że zdążyłam się tam trochę zaklimatyzować, więc będę miała pewnie więcej czasu na czytanie bloga, bo w nowej szkole będę miała mniej zajęć...

    Ale mniejsza o to, mam nadzieję, że teraz będzie mi łatwiej od września, a tymczasem postaram się nie myśleć o tym i zajmę się odpoczynkiem, wyjadę do znajomej i zacznę się więcej relaksować, a dla własnego spokoju zacznę może biegać...

    Dziękuję za wcześniejsze miłe słowa, może i dla Ciebie to było nic, ale dla mnie znaczyło wiele... Dziękuję
    Wszystkiego dobrego i pozdrawiam ciepło <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Chyba nie ma lepszej nagrody dla autora, niż fakt, że to, co tworzy, wywołuje emocje w drugim człowieku!

      Zmiana szkoły wydaje mi się poważną decyzją i ufam, że wyjdzie Ci to na dobre. A tym czasem - HEJ! Mamy wakacje! Teraz będziesz miała sporo czasu na wszystko, co sobie wymarzysz! A tak w ogóle to, jeżeli chcesz pogadać, to śmiał pisz śmiało! Możesz napisać do mnie maila (alohomoratej@gmail.com), a potem możemy zgadać się na innym komunikatorze ;)
      Ściskam mocno!

      Usuń
    2. To ja dziękuję. Jestem pewna, że zmiana szkoły to będzie jedna z lepszych decyzji jakie do tej pory podejmowałam.
      Niby są wakacje, ale ja i tak dalej wszystkim się przejmuję.
      Dziękuję za wszystko, nie wiem, czy skorzystam z wygadania się kiedykolwiek, ale i tak dziękuję <3

      Usuń
    3. Wszyscy mamy nadzieję, że wyjdzie Ci to na lepsze, LumosNox. Nikt nie zamierza się Tobie narzucać, oczywiście, zrobisz, co uznasz za najlepsze dla siebie. Chciałybyśmy jednak (bo mamy z Alohomorą i Morrgian też nieco bardziej prywatny kontakt), abyś pamiętała, że nikt nigdy nie jest sam. Szczęście i szacunek to coś, co należy się każdemu człowiekowi! Tak samo jak wsparcie i zrozumienie. Dlatego, nawet jeśli teraz uważasz, że nie jest to najlepsze wyjście, pamiętaj, że zawsze możesz się do nas zwrócić. Staramy się być dobrymi duszyczkami internetu i pomagać tam, gdzie ktoś potrzebuje pomocy, więc jeśli kiedykolwiek Ty lub inny Czytający ten komentarz poczuje, że potrzebuje wsparcia drugiego człowieka, jesteśmy! I nie bójcie się, że zostaniecie zlekceważeni lub zignorowani. Są jeszcze całe rzesze profesjonalistów od pomagania, jeśli nie chcesz zawierzać obcym laskom z internetu.
      Trudno mi, nie znając sytuacji, zakończyć czymś innym, niż oklepanym banałem, ale: naprawdę będzie dobrze. Trzeba tylko znaleźć w swoim życiu odpowiednich ludzi.
      Trzymajcie się wszyscy cieplutko!
      Atria Adara
      PS Niedługo wrócę do internetowego życia, jeszcze tylko chwilka :')
      PS2 monis232ch@gmail.com

      Usuń
    4. Jasne, rozumiem. Nie myślę o żadnej z Was jako o "obcych laskach z internetu" a bardziej chyba jako o kimś bardziej wyjątkowym... Już samo to, że nie znając mnie potraficie okazać mi pewnego rodzaju wsparcie to dla mnie wiele, ja po prostu boję się o sobie dużo rozmawiać, zdecydowanie wolę pomagać bliskim niż o tę pomoc innych prosić.

      Ogólnie to moje szczęście polega bardziej na ty,, że dla mnie go nie ma, bo całe oddaję młodszemu bratu, a czasem mamie. Chociaż w moim przypadku to, że będzie dobrze raczej nie zadziała... Za dużo zła tak naprawdę mnie spotkało w ciągu ostatnich 6-ciu lat.

      Może kiedyś skorzystam z Waszej pomocy, ale nie mam pojęcia czy i kiedy to nastąpi... Póki co muszę sama poukładać sobie wszystko. Ale Dziękuję bardzo, na pewno będę pamiętać <3

      Usuń
  3. Dobra, chyba najwyższy czas coś Ci napisać, chociaż nadal nie wiem, co. Większość rzeczy już Ci powiedziałam. Jak mówiłam, że chcę wspólną scenę Meg i Tonks to nie taką miałam na myśli! Wciąż liczę na jakąś miniaturkę.
    Chyba po raz pierwszy mam przeczucie, że może jednak Remus i Tonks nie powinni być razem. Jednak to dla mnie za szybko po śmierci Meg.
    Ściskam mocno,
    Morri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak bardzo musiałam się powstrzymywać, żeby nie powiedzieć, że one się spotkają na koniec. Dość odważne stwierdzenie, że Remus i Tonks nie powinni być razem. Chociaż mnie to zupełnie nie dziwi po tym, co w ostatnim czasie Wam zafundowałam!

      Usuń
    2. Twarda jesteś, ja bym nie dała chyba rady. Ale miniaturka i tak będzie? ;)

      Usuń
  4. Przeczytałam Twoje opowiadanie. Jestem pod wrażeniem, że tak długo prowadzisz tego bloga. Poza tym Twój sposób pisania bardzo się zmienił. Na początku rozdziały były bardzo krótkie, trzymałaś się bardzo kanonu, a jak skończyłaś opisywać wydarzenia z "Zakonu Feniksa" zaczęłaś pisać o wiele dłużej i ciekawiej. Poza tym skupiłaś się też na innych postaciach, nie tylko na Tonks, co jest na plus. Najbardziej podobała mi się chyba kwestia Remusa i jego misji wśród wilkołaków.Tylko szkoda Meg.
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    hppietnoprzeszlosci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nadal sama nie mogę wyjść z podziwu, że to ciągle trwa... To jest niemożliwe! I gdyby serduszko nie biło mocniej przy czytaniu starych wypocin, to powiedziałabym, że pierwsze rozdziały pisał ktoś inny. No i może to prawda...
      Cieszę się, że widzę tutaj kogoś nowego, że blogger jeszcze żyje i nie wieje tu pustką! Zapraszam częściej, a i ja zajrzę do Ciebie!
      Ściska mocno!

      Usuń
  5. Ja wcale nie mam obsuwy, no wcale!
    No dobra.
    Wow. Ale trochę mniejsze wow niż w poprzednim rozdziale. Ten też jest dobry, oczywiście, jest super, ale tamten to były wyżyny wyżyn, a tu jest po prostu bardzo dobrze. Co kto lubi, prawda.
    Dobra, przynajmniej czuję, że dam radę się merytorycznie wypowiedzieć.
    Nora to takie cudowne miejsce na świecie! Szkoda, że Tonks przygnało tam złe przeczucie... Ale przynajmniej na początku dostaliśmy solidną dawkę Nory, jest druga w nocy, a mnie podczas czytania pierwszego akapitu kręcił się w nosie zapach babcinego obiadu, chociaż mam katar. Kurczaczki, teraz mam ochotę na ziemniaczki z koperkiem.
    No i oczywiście coś musiało się stać! Tym razem przynajmniej dobrze, że się stało. Remus... Łał. No... Tonks, która go znalazła — ten opis był tak cudowny, chociaż trochę mi się dłużył, bo już chciałam mięsa! Chciałam tego, co najlepsze! No i dostałam. Rozszczepiony, zmęczony, potargany przez życie Remus w całej okazałości.
    Moody vs. Molly, wybieram Molly. Kurczaczki, tacy, jak Moody, są świetni, kiedy jesteśmy w najgorszej rozpaczy, ale zwykle trzymają urazę dłużej niż my sami i to może być niebezpieczne. Czuję, że szybko zostanie spacyfikowany, na szczęście. Może i coś się Remusowi oberwie, ale przeżyje to starcie.
    No i jeszcze więcej Molly, jaka ona jest kochana. No cud, miód, orzeszki. Jej otrzeźwienie, powiedzmy, zauważenie tego, jak idealnie do siebie pasują... cudownie. No ale czym byłby rozdział bez jakiejś bomby, prawda?
    A bomba wyszła cudownie. Boru, idealna. To samo miejsce, podobny stan, prawie taka sama sytuacja, co na początku rozdziału. No znalazła go. Nie da się ukryć... To było... Uch. No... Wbrew ostrzeżeniom Morri, nie uderzyło mnie to emocjonalnie tak mocno — to znaczy rozumiem, czemu innych uderzyło i wiem, czemu nie uderzyło mnie, po prostu to nie jest czas, w którym tego typu emocje "ostateczne" trafiają do mnie w całej okazałości. Natomiast jeśli ocenić to pisarsko, no, kurczaczki, no piękne to było! No piękne! AAAAAA! Super.
    I końcówkaaaaa... Nie no, końcówka skradła wszystko. Tonks wyrywa wszystko tym całym wszystkim, co się stało, jak ją to zmieniło i w ogóle. No... Dobra, już więcej nic merytorycznego nie wykrztuszę, zachwyty biorą górę.
    Aaaaa! No super! A. AAAA, koniec, już, dość.
    No to tego... Dobrze, że nowy rozdział niedługo 3:)
    Kochana, weny, zdrówka, siły do życia!
    Pozdrawiam cieplutko!
    Atria Adara, tym razem już z komputera ;p

    OdpowiedzUsuń