Kilka słów ode mnie tym razem przed rozdziałem. To jeden z tych, gdzie coś się kończy, a mnie jest strasznie ciężko... Szukałam sposobu, żeby jakoś sobie uporządkować to, co wydarzy się w tym rozdziale i chyba znalazłam doskonały... Stary zwiastun na zakończenie pewnej historii. Zostawiam Was z rozdziałem 123 - ufam, że jego długość, treść i całokształt spełnią Wasze oczekiwania (moje chyba spełniły). Tym razem nie będzie spojlerów, mam nadzieję, że wybaczycie. Tymczasem przeżyjmy to jeszcze raz!
To już nie był ten sam las i Andrew doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wkrótce przyjdzie mieszkającym w nim wilkołakom zamknąć pewien rozdział. Żałował, że tak właśnie musi być, że dojdzie w końcu do rozłamu i nikt nie może tego zatrzymać. Czuł podskórnie, że nadszedł czas. Czas decyzji, których nikt nie chciał podejmować, ale ktoś będzie w końcu musiał to zrobić… Meg, Remus, Fenrir, każde z nich musiało się teraz określić, a on chciał ich odpowiednio nakierować, zanim wszystko się skończy. Westchnął ciężko i zakaszlał, ten poranek był wyjątkowo paskudny, jeśli chodzi o jego samopoczucie i ogólną aurę, jaką wyczuwał. Śmierć wisi w powietrzu, pomyślał niechętnie, prostując plecy, a jego kości strzeliły boleśnie. Jedno musi umrzeć, żeby zrobić miejsce drugiemu. Czuł na sobie jego spojrzenie, doskonale wiedział, że przygląda mu się już od dłuższej chwili, ale czekał, aż Remus zrobi pierwszy krok. Wymagał tego, ta rozmowa, być może nawet ostatnia, musiała wypłynąć od Lupina. W końcu tak niewiele czasu im pozostało i Moon odczuwał z tego powodu ogromny żal. Przez całe życie próbował uciszyć tego sentymentalnego głupca w swojej głowie, ale ten zawsze odzywał się w najmniej odpowiednim momencie.
— Powiesz mi dlaczego? — Szept był ledwie dosłyszalny, chociaż Moon usłyszał całą melodie uczuć, która w nich była zawarta. Żal, ciekawość, smutek… Remus nie ruszył się, trzymał dystans, który próbował wprowadzić również do ich rozmowy, ale między nimi nie było teraz na to miejsca.
— Konkretniej, Remusie — mruknął pod nosem. — I usiądź w końcu, bo to zapewne będzie długa rozmowa. W końcu musimy wykorzystać to, że Maggie dała mi trochę od siebie odetchnąć…
— Ona się o ciebie troszczy — wytknął mu Lupin, a Moon pokiwał głową. Wiedział o tym doskonale, doceniał i odwdzięczał się Meg, jak tylko potrafił. Jednak od tej nieszczęsnej pełni, odór strachu wypełniał las aż po same korony drzew, a Owen wprowadzała go również do jego chaty. Śmierć tego nieszczęśnika Willego odcisnęła na nich piętno. Ludzie się bali, chowali po swoich domach, a Meg traktowała go tak, jakby już kompletnie zniedołężniał. Było mu to nie na rękę i widział, że Lupin również tak uważał, bo od kilku dni próbował z nim porozmawiać. Kręcił się i robił te swoje podchody, ale ze względu na obecność Maggie, zawsze rezygnował, aż w końcu cała złość z niego uszła, zostawiając jeszcze więcej miejsca na pytania. — Dlaczego powiedziałeś mi o eliksirze?
— Wiem, co mówisz, ale ja słyszę w twoich słowach inne pytanie — westchnął, splatając ze sobą dłonie i zerkając na krzesło obok jego fotela. Remus chciał być stanowczy, nie ulec jego sugestywnemu spojrzeniu, uzyskać chociażby jedną odpowiedź na swoich warunkach, ale chyba zdawał sobie sprawę z tego, że w ich relacji był uczniem i powinien słuchać. Usiadł niechętnie na krześle i wlepił spojrzenie w swoje buty. — Chciałeś zapytać, czy Fenrir wie o istnieniu eliksiru… Chociaż doskonale znasz odpowiedź na to pytanie, ale dobrze… Tak, powiedziałem kiedyś Fenrirowi o eliksirze.
— Zna jego recepturę? Próbował go kiedyś sporządzić?
— Nigdy nie podałem mu przepisu. Jedyną jego kopie masz ty — powiedział, wpatrując się uparcie w Lupina. — Ale czy próbował… Był mi bliski, chciałem mu powiedzieć wszystko i wiem, że to byłby błąd, ale nie zmienię tego, co już się stało.
— Co masz na myśli? — zapytał Remus, spoglądając w końcu na starca.
— To przeze mnie Fenrir stał się taki, jaki jest — wyznał Moon, a Remus miał wrażenie, jakby mężczyzna skurczył się w sobie. — Przekazałem mu prawie całą swoją wiedzę, długo nie widziałem tego, jak się zmienia, powiedziałem o eliksirze, ale wtedy on zaczął zadręczać mnie pytaniami… Szukał sposobu, żeby upodobnić się do prawdziwego wilkołaka i widział szansę na to w tej właśnie miksturze. Nie podałem mu przepisu, bo martwiłem się o niego… Odebrał to, jako atak, zaczął sam eksperymentować… Boję się pomyśleć, ile trucizny w siebie wlał, ile tortur sobie zadał, żeby uodpornić się na to, co może być bronią przeciwko wilkołakom. Zatracił w tym wszystkim siebie, utracił człowieczeństwo, a to wszystko przeze mnie…
— Nie pomyślałeś, że ze mną też tak się stanie? — Pytanie było dla Andrew wręcz absurdalne, nie chciał na nie odpowiadać, bo było to nazbyt oczywiste, ale musiał pamiętać, że rozmawia teraz z człowiekiem, który nie potrafił nigdy w siebie uwierzyć.
— Poznałem cię wystarczająco dobrze, Remusie — odrzekł, a Lupin prychnął, jakby chciał mu od razu zaprzeczyć. — Chcesz tego czy nie, taka jest prawda. Przyznaj, udało ci się. Uwarzyłeś ten eliksir i dlatego przyszedłeś do mnie… Powiedz mi tylko czy spróbowałeś eliksiru, czy to efekt, a raczej jego brak, tak cię zdenerwował?
— Brak? — zdziwił się Lupin, otwierając szerzej oczy. Czy mogło być prawdą, że cały ten eliksir to mit, kolejna zabawa Moona, którą próbował nazwać lekcją?
— No właśnie… Udało ci się zrobić wszystko zgodnie z przepisem, skończyłeś wywar. Mogłeś spróbować, przemienić się, ale tego nie zrobiłeś! Nie jesteś zachłanny, nie szukasz ślepo siły… Tym różnisz się od Fenrira — zauważył starzec, pochylając się w jego stronę. — Zamiast wykorzystać wywar jako potężną broń czy cokolwiek innego, ty nawet nie pomyślałeś, by zrobić z nim coś, zanim nie porozmawiasz ze mną. Pamiętasz, co mówiłem ci o twórcy tego przepisu?
— Nie bawmy się w żadne lekcje, Andrew — warknął Remus, spinając wszystkie mięśnie. Chciał odpowiedzi, czuł się wykorzystany, jakby był narzędziem w rękach Moona. Rozluźnił się jednak po chwili, zdając sobie sprawę, że inaczej wilkołak z nikim nie rozmawia, narzuca swój sposób konwersacji. Kiedy ktoś zadawał pytanie, on zarzucał go innym, zmuszając tym samym rozmówcę do tego, żeby sam udzielił sobie odpowiedzi. Bardzo belferskie, pomyślał ze złością. — Eliksir na niego nie działał, bo nie miał genu odpowiadającego za wilkołactwo. Eliksir działa tylko na wilkołaki…
— Dobrze… — mruknął Moon, jakby poddawał jego odpowiedź ocenie. — Ten kretyn nie pomyślał, że eliksir potrzebuje aktywatora… Czegoś, co spotęguje jego działanie, a nie sprawi, że wilkołak się jedynie pobudzi… Potrzebował fragmentu prawdziwego wilkołaka.
— Fragmentu? — zdziwił się Remus, a Moon odsunął pled, który przykrywał jego nogi.
— Podnieś tę wyszczerbioną deskę — polecił mu Andrew, a Lupin uklęknął na podłodze i posłusznie wykonał zadanie, chociaż czuł, że pod tym kawałkiem drewna, które zawsze skrywał Moon, jest tajemnica, której nie chciał odkryć. Uniósł deskę, a potem wyciągnął z dziury w podłodze drewnianą skrzynkę. Już położył dłoń na jej wieku, żeby ją otworzyć, ale Andrew powstrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu. Remus spojrzał w jego mądre oczy i pomyślał, że przecież ten człowiek nie mógł sprzyjać Greybackowi, że był dobry mimo swojego szaleństwa. — Miałem powód, dla którego nie zachowałem sprawy eliksiru dla siebie, Remusie. Wiedziałem, że kiedyś umrę, że jestem ostatni i wraz z moją śmiercią przyjdzie koniec ery czystokrwistych wilkołaków… Kiedyś pokochałem Fenrira jak syna, ale to ty jesteś moim spadkobiercą…
— Andrew, ja… — mruknął Remus, chcąc zaprzeczyć, powiedzieć, że nie może, ale gdy otworzył skrzynkę, zaniemówił. W środku szkatułka była wypełniona po brzegi niewielkimi fiolkami, a w niech była… — Krew… To ma być ten fragment? Po co?
— Wiem, że to może być szokujące, ale nikt nie ucierpiał przy kompletowaniu tej kolekcji, Remusie — uspokoił go Moon, kręcąc głową. — Nie bądź takim idiotom, poskładaj układankę w całość… Krew prawdziwego wilkołaka jest ostatnim składnikiem, aktywatorem. Im więcej jej dodasz, tym dłuższy będzie efekt eliksiru, chociaż wystarczy jedna kropla… Zacząłem ją sobie upuszczać w chwili, gdy wspomniałem Fenrirowi o wywarze i nie przestałem nawet wtedy, gdy zacząłem tracić nadzieję, że spotkam na swojej drodze odpowiedniego czarodzieja, który mógłby doprowadzić moje plany do końca.
— Jakie plany? Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy od razu? — warknął Remus, zatrzaskując szkatułę.
— Musiałem się upewnić, że jesteś dobrym człowiekiem, który nie wykorzysta tego do własnych celów… — stwierdził Moon.
— Więc się pomyliłeś — Remus zaśmiał się gorzko, czując, że wie teraz jeszcze mniej niż przed tą rozmową. — Chciałem uwarzyć ten eliksir, bo wierzyłem, że na jego podstawie będzie można stworzyć lekarstwo. Marzyłem o tym, żeby je zażyć i przestać być wilkołakiem! Taki ma być spadkobierca ostatniego prawdziwego wilkołaka? Taki człowiek ma wypełniać twój chory plan?
— Myślisz, że nie brałem tego pod uwagę? — zakpił Moon, nie zwracając uwagi na wściekłość Remusa. — Nauczyłeś się jakoś żyć w lesie, korzystać ze swoich zmysłów, z tego, co daje ci wilkołactwo, ale ono odcisnęło w tobie zbyt głębokie piętno! Przed tobą jeszcze długa droga, ale w końcu zaakceptujesz to, kim jesteś… Ale ja już nie będę ci w niej towarzyszył.
— Przestań! — krzyknął Remus, zrywając się z miejsca. — Od kiedy się znamy, mówisz, że to twój czas, a ty ciągle żyjesz i mieszasz…
— Usiądź na tyłku i słuchaj, co mam do powiedzenia, bo to nasza ostatnia rozmowa! — Moon przemówił głosem tak silnym i dosadnym, że Lupin posłuchał. Nigdy nie widział starca w takim stanie. — Mój gatunek wyginął, jestem ostatni i chcę, żeby nasi potomkowie mieli szczęśliwe życie, a z głupotą waszego pokolenia nie zapowiada się na to…
— Pokolenia? — Remus czuł, jak głowa zaczyna go boleć, tego było zdecydowanie za dużo.
— To dość umowne pojęcie… — mruknął niecierpliwie Andrew, wykonując jakiś bliżej nieokreślony ruch dłonią. — Miałem na myśli te wilkołaki, które albo są mieszańcami, albo zostały ukąszone… Natura sprawiła, że jesteście jakby okresem przejściowym. Tworem niedoskonałym. Nie panujecie nad sobą, przemiany są dla was bolesne… Z tym można żyć, można się kontrolować, ale zawsze instynkt weźmie górę nad zdrowym rozsądkiem… A do tego postrzegają was jako potwory, krwiożercze bestie! Ta opinia jest już tak powszechna, że sami potraficie w to uwierzyć… — mówił w pełnym skupieniu, jakby wpadł w jakiś trans, a Remus nie potrafił oderwać od niego wzroku. Starał się przełożyć jego słowa na wszystko, co kiedykolwiek mu powiedział, ale informacji było zbyt dużo. — Nie jesteś potworem, Remusie, jesteś nadzieją, że przyszłe pokolenia wilkołaków będą mogły żyć normalnie…
— Andrew, masz dookoła siebie tyle wilkołaków, które akceptują swoją naturę, czemu im nie powierzysz tego zadania… Z resztą o jakich przyszłych pokoleniach mówimy? Ich dzieci się nie przemieniają!
— Kogo masz na myśli? Riversa? On nie jest czarodziejem… Willy nie żyje… Każdy wilkołak w tym lesie, który jest również czarodziejem, wybrał. Jakby musieli decydować, że są albo jednym, albo drugim! Kretyni… Mówiłem, że to wasze pokolenie jest durne! — warknął Moon, zacierając ręce. — Tylko ty, Remusie, nie porzuciłeś świata czarodziejów, mimo że oni robią wszystko, by uprzykrzyć życie takim jak ty! Łatwiej przyjdzie tobie pogodzić się z wilkołactwem, niż tym tutaj wybaczyć czarodziejom. A te dzieciaki… Mówiłem ci już, że są częścią watahy! Przemienią się, gdy przyjdzie czas, gdy będą pełnoletnie!
— Słucham? — Remus opadł na krzesło bez siły. — Te dzieci… Córka Grega, syn Benjamina, cała reszta, one są wilkołakami?
— Zawsze nimi były, Remusie — powiedział tym razem spokojnie Andrew. — Kiedy wilkołaki zmieszały się z ludźmi zrobiły coś wbrew naturze, zaburzyły równowagę… Ale natura jest potężniejsza niż jakiekolwiek stworzenie na ziemi, to ona daje nam siłę… Nie ważne czy jesteś wilkołakiem, czarodziejem, zwykłym człowiekiem czy kimś zupełnie innym! To natura powołuje do życia, to ona utrzymuje wszystko w ładzie. Sporo jej zajęło posprzątanie naszego bałaganu, ale udało się… W tym miejscu dorasta nowe pokolenie wilkołaków, te dzieci będą bardziej świadome, będą potrafiły się kontrolować i będą jeszcze bardziej związane z przyrodą niż my.
— To… — westchnął Remus, spoglądając przez okno. — To chyba dobrze…
— To wspaniale! Jednak zawsze tam gdzie jest sukces, musi pojawić się również problem… — zauważył Moon, opierając się wygodnie w fotelu. — Nie mówię, że było to bezpodstawne, bo tak jak różni są ludzie, tak różne bywają i wilkołaki, ale czarodzieje zaszufladkowali nas. Remusie, ty jesteś nadzieją na to, że te szczeniaki będą mogły żyć w świecie czarodziejów.
— Jak?
— Ten eliksir, on pomoże pokazać, że wilkołaki potrafią nad sobą panować, że nie są groźne — powiedział stanowczo Andrew. — Że mogą żyć z innymi ludźmi bez żadnego strachu. Eliksir księżycowy jest szansą na lepszą przyszłość dla nich.
— Czego więc ode mnie oczekujesz? — spytał Remus, spoglądając w oczy Moona. Miał okropne wrażenie, że ta rozmowa się kończy.
— Weź ten eliksir, weź moją krew i przekonaj ludzi, że to nie my jesteśmy bestiami — polecił mu Andrew, kładąc swoje dłonie na jego. — Daj szansę wilkołakom, daj szansę sobie, Remusie.
— A co z tobą? Co z Maggie? — jęknął, czując, że ciężar złożony na jego barkach ciąży mu już za bardzo. — Mam was tutaj zostawić? Przecież Greyback się zemści… Chciał mnie wykorzystać, a jeśli zniknę…
— Remusie, o mnie nie myśl… — powiedział szorstko Moon, zmuszając mężczyznę do spojrzenia na siebie. — Przeżyłem już swoje i jedyne co mogę zrobić, to zapewnić ci tyle czasu ile dam radę. A Meg… — Tu pokręcił głową, klnąc swój sentyment do tych dzieciaków. — Idź po eliksir, zabierz go i czekaj na nią przy granicy lasu…
— Ona cię nie zostawi, nie każ jej wybierać między mną a tobą! — warknął, łapiąc starca za koszulę.
— To nie wybór między nami, a między życiem i śmiercią! — poprawił go i mlasnął głośno. — Dam wam czas, weź ją gdziekolwiek… Niech nauczy się na nowo życia, ale proszę cię, niech nie traci nas w tym samym czasie.
— Nie zostawię was… — zapewnił go Remus, ciągle trzymając go kurczowo. Ten mężczyzna, ten popaprany starzec chciał się dla nich poświęcić, a wszystko w nim krzyczało, że nie może na to pozwolić. — Nie zostawię jej…
— Przestań się oszukiwać, głupcze! — krzyknął Andrew, zaciskając stare palce na jego ramionach. — Nie oszukuj się już, ale pamiętaj… To nie było złe! Ty i Meg… — Położył dłonie na policzkach Lupina, nie pozwalając mu odwrócić wzroku. — Musisz o tym pamiętać, to nie było nic złego, potrzebowaliście siebie nawzajem, ale nikt nie może kochać dwóch osób na raz, a twoje serce… Remusie, ono od dawna jest już zajęte! Pragnę dla was szczęścia, ale nie będzie ono wspólne…
— Przecież mogłoby — jęknął Remus, a jego niespokojny oddech przypominał szloch. — Jesteśmy tacy sami.
— Ale ty jej nie kochasz — zauważył Moon. W jego głosie nie było słychać wyrzutu ani złości. — Bądź szczęśliwy i daj szczęście innym, rozumiesz? Proszę cię tylko o to, żebyś zabrał ją stąd i dał szansę na życie gdzieś indziej, z dala od Fenrira.
— Będzie nas śledził… Będzie chciał naszej śmierci!
— On też poniesie swoją ofiarę, uwierz mi… Zbyt wiele zła wyrządził, żeby mógł żyć spokojnie! Natura, Remusie, zawsze dąży do równowagi, do sprawiedliwości… — mruknął Moon, a potem zamilkł na chwilę, wsłuchując się w otaczający go świat. — Musisz już iść, Remusie.
— Maggie jeszcze nie wróciła…
— Weź rzeczy i idź! — polecił mu starzec, wypuszczając go w końcu z uścisku. — Twoje obawy były słuszne… Fenrir się domyślił, wie, co zrobiłeś i teraz cię szuka. Czuje go… Bierz rzeczy, eliksir i czekaj na Meg przy granicy! — Odepchnął Remusa z całej siły, a ten zgarnął jedynie szkatułkę i wpadł do izby, którą dzielił z Meg, zabrał swoją torbę, cały swój dobytek i wsunął do niej drewnianą skrzynkę. Spojrzał na Moona, człowieka, który zawsze nazywał go idiotą, a mimo tego wierzył, że może mu ufać, chciał się poświęcić i oddał mu pod opiekę najważniejsze sekrety.
— Andrew… — Nie wiedział, co powinien powiedzieć. To było pożegnanie, ostatnie pożegnanie, na które Remus nie był gotowy. Świadomość, że człowiek, z którym mieszkał pod jednym dachem, najprawdopodobniej zginie, łamała mu serce. Chciał teraz zaprotestować, powiedzieć, że będzie walczył, że nie zostawi go, ale głos ugrzązł mu w gardle.
— Nie roztkliwiaj się! — Moon machnął ręką, pospieszając go. — Tylko proszę, nie zapomnij żadnej z naszych lekcji, niczego, co tu przeżyłeś, żadnego wilkołaka, którego poznałeś. Nie zapomnij! I na litość boską, przestań być takim idiotą i dowiedz się w końcu, kim jest Remus Lupin, ty cholerny mieszczuchu!
***
Jak na Krukonkę była okropnie głupia i wściekała się na siebie, że nie potrafi uczyć się na błędach, że kłamstwo i podwójne życie przychodzi jej z taką łatwością. Doświadczenie z dzieciństwa i czasów Hogwartu pozwalało jej umiejętnie oszukiwać wszystkich, nawet samą siebie, ale w końcu przyszedł czas, żeby stanąć w prawdzie. I tak czekała na to zbyt długo...
Zatrzymała się na schodach i spojrzała na Dereka, który z zaangażowaniem oglądał mecz. Siedział zgarbiony na kanapie, zaciskając mocno pięści i tupiąc nerwowo nogą, a kiedy jego drużynie udało się trafić do bramki, to zrywał się z miejsca i wydawał z siebie triumfalny okrzyk. Pamiętała doskonale, kiedy na samym początku ich związku towarzyszyła mu podczas oglądania ligi mistrzów i chociaż piłka nożna zupełnie jej nie interesowała, kibicowała razem z nim i krzyczała w stronę telewizora wtedy, kiedy on to robił, a gdy piłka trafiała do bramki, on brał ją w ramiona i zapominali nagle o meczu.
— Derek — powiedziała, stając tuż za nim, a on mruknął na znak, że słyszy. — Musimy porozmawiać…
— Po meczu, skarbie, dobrze? — odpowiedział, nie spoglądając nawet w jej stronę. Poczuła, że zbiera jej się na płacz.
— Wolałabym teraz…
— Ale to eliminację — zauważył Derek, nadal wpatrując się w ekran. — Już druga połowa, to nie potrwa długo.
Zacisnęła dłonie w pięści, próbując opanować swój gniew, którego przecież nie powinna odczuwać. Wstyd, smutek, żal, powinna z pokorą przyjąć jego złość, a tymczasem wściekłość wypełniała ją aż po brzegi. Tylko nie widziała czy powodem tego gniewu był on, czy może ona sama. Albo ktoś inny…
Z satysfakcją spoglądała mu w oczy, wiedziała, że ma rację, potwierdził wszystko, wspominając o wydarzeniach na Śmiertelnym Nokturnie. Miała teraz nad nim przewagę. Mogła po prostu wyjść i od razu udać się z tą informacją do Alastora, ale chciała trochę napawać się tym momentem. Wybaczyła mu tamto zaklęcie. Zrobiła to, bo to ona była ofiarą, gdyby uderzył w Tonks, nienawidziłaby go i uczyniła z jego życia piekło. Ale to ona wtedy została ranna, to ona trafiła do Munga, przeżyła komplikacje po nieznanej klątwie i to ona po tym wszystkim dostała drugą szansę od losu na naprawienie wszystkich błędów. Wybaczyła i nawet była odrobinę wdzięczna, że za jego sprawą mogła oddzielić dawne życie grubą kreską. Jednak nie mogła się powstrzymać… W tym momencie, kiedy jego życie zależało od nich, kiedy mogła zasiać w nim chociaż odrobinę strachu, który był gorszy niż oczekiwanie na uderzenie klątwy, nie mogła się powstrzymać. To nie była zemsta, a wyrównanie rachunków. Byli kwita… Nagle na jego twarzy przeszedł cień, była wystarczająco blisko, żeby zobaczyć, jak jego usta wykrzywiają się w grymasie bólu tak przeraźliwego i przepełnionego cierpieniem, że aż zaniemówiła. Z przerażeniem obserwował, jak każdy mięsień na jego twarzy i szyi napina się, a krople potu pojawiają się na czole. Jego krzyk wydawał się dobiegać z daleka, chociaż był tuż przy niej. McCorry zaczął się trząść i szarpać, a liny, które go więziły, zaciskały się jeszcze bardziej.
— Co jest? — szepnęła, ogarniając go spojrzeniem, a jej panika z sekundy na sekundę stawała się coraz większa.
— On… — wychrypiał nienaturalnym głosem, jakby wypowiedzenie tego słowa kosztowało go wszystkie siły, jakie miał. — Znowu mnie wzywa…
Przełknęła głośno ślinę i z przerażeniem spojrzała na ramię mężczyzny. Na jego bladej skórze odznaczał się Mroczny Znak, który był teraz czarny jak smoła i Laura miała wrażenie, że stał się nagle wypukły. Wąż który był na nim wił się na jego przedramieniu, sunął po widocznych żyłach, sprawiając mu niewyobrażalny ból.
— Zabij mnie! Proszę… Skończ to i mnie zabij! — Rozpaczliwy krzyk mężczyzny wypełnił całą piwnicę. Jak mantrę powtarzał swoje prośby, a Laura nie potrafiła odwrócić wzroku od tatuażu. — Nie chcę tak żyć! Chcę umrzeć! Proszę…
— Przestań! Nie mów tak! — zawołała, wyrywając się z letargu. Przyklęknęła obok niego, łapiąc go mocno za kolana, ale momentalnie poluzowała uścisk, bojąc się, że mogła tylko spotęgować jego ból. — To zaraz się skończy, prawda?
— To nigdy się nie kończy… — Dopiero teraz zobaczyła, że on płacze. Jego jasne, szare oczy były jakby przymglone, przepełnione bólem i strachem. — Dopóki nie odpowiem… Muszę umrzeć.
Kolejny raz jego ciało wygięło się w łuk, a oplatające go liny natychmiast przycisnęły go do fotela, zduszając przeraźliwy krzyk. Laura nigdy nie widziała by ktoś tak cierpiał. Wiedziała, że Voldemort jest okrutny dla swoich wrogów, ale nie wiedziała, że jest również taki sam względem swoich wyznawców. Kiedy tak patrzyła na McCorry’ego nie widziała w nim śmierciożercy, był jedynie cierpiącym człowiekiem, któremu chciała pomóc, ale nie widziała jak.
— Nie mów tak — szepnęła, kładąc mu delikatnie dłonie na twarzy i patrząc w jego oczy. Była niebezpiecznie blisko, ale nie przeszkadzało jej to, chciała mu pomóc, ulżyć w tym cierpieniu, bo żaden człowiek nie zasługiwał na takie tortury. — Słyszysz? Nie masz prawa tak mówić! To się zaraz skończy… Wytrzymaj, proszę! Spróbuj o tym nie myśleć… Wiem, że to głupie, ale nie pozwól, żeby miał nad tobą kontrolę, proszę… — mówiła, a w jej oczach również pojawiły się łzy. Głaskała jego policzki, nieco zarośnięte od czasu, kiedy go tu zamknęli, ale jej dotyk wcale nie łagodził jego cierpienia. Nie wiedziała, skąd miała tę pewność, że jego cierpienie zaraz się skończy, że wszystko ustąpi. Gdyby myślała w tej chwili trzeźwo, zaśmiałaby się z absurdu tej sytuacji. Przecież był ich wrogiem, zakładnikiem, więzili go tu, debatując przy tym, jak wyciągnąć z niego informacje zanim umrze, a ona teraz drżała o jego życie, jakby było czymś najcenniejszym. Jeszcze raz spojrzała w jego oczy, dostrzegła ten ból i chciała, żeby choć marna część przeszła na nią. Pogładziła go po rozpalonym czole, a potem… Zbliżyła swoją twarz do jego, czując jak jej oddech próbuje dorównać tempa biciu serca. Dostrzegła w jego oczach błysk zdziwienia, sama była zszokowana swoim zachowaniem. Dzieliły ich jedynie milimetry. — Proszę, nie poddawaj się… — Gdy to powiedziała, jej usta delikatnie, jak gdyby przez przypadek, zahaczyły o jego wargi. Ten prawie nieistniejący dotyk sprawił, że coś w niej pękło, runął jakiś mur, który długo budowała. Wpiła się w jego spierzchnięte usta, a jego zarost drażnił jej policzki. Za każdym razem, gdy wyczuwała, jak napina mięśnie, jak z jego ust wydobywa się stłumiony jęk bólu, jak nadchodzi kolejna fala tortur, pogłębiała pocałunek jeszcze bardziej. Nie zauważyła nawet, kiedy McCorry zaczął jej odpowiadać tym samym, a tortury ustały… Oprzytomniała nagle i odsunęła się od niego. Oboje oddychali szybko, a Laura z przestrachem spoglądała na niego, wyglądał, jakby dopiero co przeszedł przez piekło, a jego oczy były jeszcze bardziej zamglone i nieprzytomne niż podczas tych katuszy… Laura zerwała się na równe nogi i ruszyła bez słowa w kierunku schodów, pozwalając łzom spływać po policzkach.
— Powiem ci wszystko, co będę mógł…
Pokręciła głową, próbując odsunąć od siebie wspomnienie. Nie poznawała siebie, nie wiedziała, co nią kierowało i dlaczego to zrobiła. Tym pocałunkiem zdradziła Dereka, ale najgorsze było to, że nie potrafiła żałować. Przecież zdradzała go każdym kłamstwem, które wypowiadała… Kiedy mówiła, że jedzie do rodziców albo do pracy, a w tym czasie siedziała na zebraniach Zakonu, brała udział w bitwach albo pilnowała jego. Każde słowo było podszyte zdradą. Czy jej serce na nowo stało się obojętne na ludzkie uczucia?
— Kochanie, stało się coś? — spytał Derek, widząc, że po jej policzkach płyną łzy.
— Dopiero zauważyłeś? — sarknęła ze złością. Nie wiedziała, na jak długo dała się pochłonąć wspomnieniom, ale mecz już dawno się skończył. — Mówiłam, że musimy porozmawiać, ale wolałeś oglądać mecz.
— Wybacz, nie sądziłem, że to coś ważnego — mruknął i pociągnął ją za rękę, żeby usiadła. Kiedy opadła na kanapę, z kieszeni jej spodni wysunęła się różdżka. Nie uszło to uwadze Dereka, który momentalnie zmienił swoje zachowanie. — Czemu ją masz? Mówiłaś, że nie będziesz jej używać, jeśli nie musisz!
— Właśnie o tym chciałam porozmawiać — powiedziała tak stanowczo, jak tylko potrafiła, chociaż teraz zaczęła się trząść z nerwów. Derek spojrzał na nią surowo, ale skinął głową. — Musisz to wiedzieć, okłamałam cię…
— Kiedy? — spytał, zaciskając szczękę. — Wtedy, kiedy była tu Tonks? Ona cię w to wciągnęła, prawda?
— Nie, ona nie jest niczemu winna, Derek — odezwała się natychmiast, piorunując go spojrzeniem. Zapomniała już, jak oboje reagowali, gdy między nimi pojawiał się temat magii. Nie poruszała go od miesięcy, a Derek był wtedy przykładnym narzeczonym.
— A kto? Może ja? — warknął wściekle, ale od razu pokręcił głową, wypuścił ze świstem powietrze i spróbował się uspokoić. — Kiedy mnie okłamałaś i w jakiej sprawie?
— Problem w tym, że nie potrafiłam przestać kłamać… — wyznała, a głos jej się złamał. Nie próbowała już opanować emocji, a jej ciałem wstrząsnął szloch. — Kiedy przyznałam się tobie, że jestem czarownicą, a ty kazałeś mi wybierać, naprawdę się starałam, ale nie potrafiłam… Nie mogłam odwrócić się od swojego świata, od ludzi, którzy są tacy jak ja… Nie wymagam, że zrozumiesz, czym jest ta wojna i jak ważne jest to, żebyśmy ją wygrali. Jestem w stanie poświęcić swoje życie, żeby tak się stało i nie mogłam zerwać przysięgi, jaką złożyłam. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła! I nic nie mogło tego zmienić, nawet moja miłość do ciebie…
— Przecież ci mówiłem, że nie interesuje mnie to czy jesteś czarownicą, czy nie! — mówiąc to, uderzył mocno w stół i zerwał się z miejsca. Laura również wstała, a on przyparł ją do ściany. — Brzydzę się kłamstwem!
— W takim razie przestań sam siebie okłamywać — szepnęła. Nie chciała mu pozwolić na takie zachowanie, nie w tym momencie. — Nienawidzisz tego, że jestem czarownicą. To jest jedyna przeszkoda do naszego szczęścia, prawda? Gdyby chodziło o moje kłamstwo, nie spojrzałbyś już więcej na mnie, a ty… Odwracasz wzrok dopiero wtedy, gdy mam różdżkę w ręce!
— To wszystko, ta cała twoja magia wszystko niszczy! — krzyknął, uderzając pięścią w ścianę tuż obok jej głowy. — Nie widzisz tego, Laura? Tracę cię i nie wiem, jak temu zapobiec…
— Problem w tym, Derek, że straciłeś mnie w momencie, w którym kazałeś mi wybierać… — westchnęła, a kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. To była prawda, której nie chciała zaakceptować. W momencie, gdy powiedział jej, że musi dokonać wyboru, pokazał, że nie akceptuje jej takiej, jaka jest, a to oznaczało, że ich miłość nie mogła być prawdziwa. — A ja straciłam ciebie, decydując się na kolejne kłamstwo… Wszystko to, co było później, to jedynie iluzja. Piękna, ale nieprawdziwa…
— Laura, ale ja cię naprawdę kocham — szepnął, łapiąc ją za głowę i zbliżając swoją twarz do niej. — Jakoś to będzie, damy radę…
— Nie, Derek, to nie ma przyszłości… — załkała żałośnie, czując na sobie jego oddech. Gdyby tylko mogła, pocałowałaby go teraz, rzuciła ręce na szyję i kazała zapomnieć, ale w tym wszystkim byłoby więcej kłamstwa niż w ich wspólnej przeszłości. — Chciałabym, żeby było inaczej, ale to koniec… Musisz zapomnieć o mnie, o tym wszystkim.
— Jak mógłbym o tobie zapomnieć! Laura, kocham cię, przez ten czas byłaś całym moim światem! — zawołał, nie chcąc pozwolić jej odejść.
— Dla ciebie będzie to prostsze, zapomnisz i będziesz żył dalej — szepnęła i w przypływie kolejnej fali płaczu, wtuliła się w niego. Czuła, jak jego silne ramiona otaczają jej ciało, jak jego ciepło ogrzewa ją. — Ja będę pamiętać…
— Laura…
— Obliviate...
***
Wpadł do jaskini, z trudem łapiąc oddech. Rzucił zaklęcie i kilka niedopalonych świec oświetliło mroczną grotę. Ogarnął uważnym spojrzeniem otaczającą go przestrzeń. Wszystko było na swoim miejscu, najwidoczniej zdążył przed Fenrirem i jego sforą. Kiedy biegł przez las, słyszał w oddali niepokojące krzyki i wyczuwał, że dzieje się coś niedobrego, że Andrew miał rację i Greyback najwidoczniej już zbierał siły, żeby go złapać i wyrwać mu z rąk eliksir. Remus nie miał złudzeń, że ktokolwiek, oprócz Moona i Maggie, sprzeciwi się wściekłości Greybacka po tym, jak ten zamordował Willego i stanie w jego obronie. Podszedł do kociołka, w którym wciąż był eliksir i odetchnął z ulgą. Musiał się spieszyć, zabrać wywar i odnaleźć Maggie na granicy, a potem wynieść się z tego lasu jak najszybciej i zapewnić im bezpieczne schronienie. Może u niego w domu, albo gdzieś dalej… Żadne warunki nie mogły być dla nich wyzwaniem, skoro byli dwójką wilkołaków, która do niedawna koczowała w szałasach. Wyciągnął z torby kilka pustych fiolek i ostrożnie zaczął przelewać eliksir, starając się nie uronić ani kropli. Ręce strasznie mu się trzęsły, serce nie zwalniało tempa, czuł się tak, jakby wcale nie przestał biec. Przeklinał cicho pod nosem, próbując wyrzucić z siebie cały stres, ale nic to nie dawało.
W głowie wciąż huczały mu słowa Moona, który zapewniał go, że da jemu i Meg tyle czasu, ile tylko zdoła. Ściskało mu żołądek na myśl, że w tej chwili w chacie Andrew może być już Greyback, że starcowi nie udało się ostrzec Owen, że oboje stali się jego ofiarami, a Lupin nie potrafił zrobić nic, żeby ich uratować. Przez sekundę chciał zostawić eliksir i wrócić, zabrać czym prędzej i Moona, i Maggie, nie zwracając uwagi na przekleństwa wilkołaka, który nazywałby go idiotą. Jednak intuicja mówiła mu, że to nie skończyłoby się dobrze, że zapewne wszyscy zginęliby na miejscu. Zakorkował ostatnią, najmniejszą fiolkę i wyczyścił kociołek zaklęciem. Meg powinna już na niego czekać, a im dłużej pozostawała sama gdzieś w lesie, tym w większym niebezpieczeństwie była. Wziął kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić i zaciskając palce mocno na różdżce, zdjął wszystkie bariery antyteleportacyjne, żeby jak najszybciej zniknąć z tego miejsca. Gdy tylko otworzył oczy, jego spojrzenie padło na pusty kociołek. Warknął wściekle, że nie pomyślał o tym wcześniej, że dopiero teraz przyszło mu to do głowy. Musiał mieć przecież plan awaryjny, a nie uciekać bez celu i przygotowania. W pośpiechu wydobył z torby tę najmniejszą fiolkę, którą przed chwilą schował i wlał z powrotem do kociołka, potem wyszperał szkatułkę Moona i wyciągnął jedno szkiełko z krwią.
— Wystarczy jedna kropla… — szepnął, powtarzając słowa Moona i przechylił naczynie. Nagle przeszedł go dreszcz, a zamiast jednej kropli szkarłatnej substancji do wywaru wpadły trzy. Jaskinię wypełnił znany mu metaliczny zapach, a eliksir zrobił się nieco ciemniejszy. Wciągnął głęboko powietrze i poczuł, że jego zmysły zaczynają wariować. Czyżby ta mikstura była na tyle silna, że sam jej zapach potęgował jego wilkołacze zdolności? Wyczuwał, że ktoś się zbliża, że jest naprawdę blisko. Remus zaczynał panikować, trzęsąc się jeszcze bardziej, przelał zmieszany z krwią eliksir znowu do fiolki. Gdy tylko wsunął ją do kieszeni, usłyszał przy wejściu hałas. Nagle w jaskini pojawiło się pięciu mężczyzn, wśród nich rozpoznał jedynie Byrna, który stał na przedzie i spoglądał na niego z chęcią mordu w oczach.
— Tym razem dokończymy naszą zabawę z poprzedniej pełni — warknął, garbiąc się, a Remus omiótł spojrzeniem swoich przeciwników. Dwóch z nich trzymało w rękach długie pręty zakończone lśniącymi grotami. Srebro, przeszło Lupinowi przez myśl i wzdrygnął się na wspomnienie tortur, jakie zafundował mu Greyback, gdy wrócił do lasu. Remus nie miał wiele czasu.
— Dobrze, skończmy to w końcu — mruknął, a Jasper posłał mu rozbawione spojrzenie. Wilkołak wyrwał z rąk swojego towarzysza pręt i zamachnął w stronę Remusa. W tej samej chwili zaklęcie Lupina uderzyło w ścianę skalną tuż nad wilkołakami, a jej odłamki zraniły kilku z nich. Remus okręcając się na pięcie, schylił się, chcąc w ostatniej chwili złapać kociołek, ale ostrze srebra, które trzymał Jasper przecięło jego pierś, raniąc go boleśnie.
Ostatnią rzeczą, którą Remus pamiętał sprzed deportacji, było szaleńcze spojrzenie Byrna, który próbował wykonać jeszcze jeden atak i brzdęk niewyczyszczonego kociołka, upadającego na ziemię.
***
Było jej słabo, głowa bolała ją potwornie, ale czuła, że zasłużyła na to wszystko. Zraniła Dereka i nie miało to znaczenia, że on sam nie zachowywał się w porządku, to ona była winna, to ona go okłamywała, to ona go zdradziła… Wiedziała, że największą karą dla niej będzie świadomość, pamięć o tym, co zrobiła, chociaż w jej sercu tliła się iskierka nadziei, że dzięki temu Derek ułoży sobie życie z kimś innym, nie dźwigając przy tym ciężaru ich związku. Przejechała dłonią po palcu, na którym jeszcze wczoraj był pierścionek. Czuła się bez niego naga, bezbronna. Gdy wzięła wszystkie swoje rzeczy i zniknęła z domu Dereka, z jego życia, nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić. Nie chciała wracać do rodziców, nie miała serca zadręczać swoją osobą wuja Teda, nie miała odwagi pojawić się w Hogsmeade i przyznać Tonks rację, a Alastor chyba by ją zabił, gdyby pojawiła się w jego domu o tak późnej porze. Nogi same ją prowadziły, bała się tego, że znalazła się pod domem Dedalusa. Co siedziało w jej głowie, że przyszła akurat w to miejsce? W salonie było jasno, a to oznaczało, że gospodarz jeszcze nie poszedł spać. Może to miało jakiś sens, może powinna przestać myśleć o Dereku i zająć się tą nieszczęsną misją, którą powierzył jej Moody? Jednym zaklęciem transmutowała swoją walizkę w niewielką torebkę, nie chcąc wzbudzić podejrzeń Dedalusa i wolnym krokiem podeszła do drzwi.
— Kto tam? — spytał Diggle, kiedy zapukała głośno do drzwi. Laura domyślała się, że mężczyzna stoi tuż po drugiej stronie z różdżką w dłoni i przeklęła cicho, stwierdzając, że jednak to był głupi pomysł.
— To ja, Laura! — odpowiedziała cicho, szykując się na pytanie, które mógł teraz zadać gospodarz. Była tu już kilka razy i wiedziała doskonale, że za każdym razem Dedalus wymyślał coś innego.
— W końcu! Przyniosłaś moje zakupy, prawda? — zawołał po drugiej stronie z udawaną urazą. Laura zaśmiała się cicho, słysząc ten absurdalny sposób sprawdzania tożsamości.
— Nie prosiłeś mnie o żadne zakupy, Dedalusie — odpowiedziała, a zamek w drzwiach szczęknął delikatnie i odsłoniły Diggle’a ubranego w fioletowy szlafrok w zielone paski, a w jego kieszeni zauważyła różdżkę.
— Prawda, ale następnym razem nie przychodź z pustymi rękami — odparł rozbawiony, wpuszczając ją do środka. — Co cię do mnie sprowadza o tej porze?
— Rozmawiałeś z Moodym? — spytała, kierując się prosto do salonu. Zobaczyła, że na ławie nadal znajdują się książki dotyczące Przysięgi Wieczystej. To pewnie nad nimi siedział o tej porze.
— Tak, mówił mi o twoich wnioskach i wydają mi się bardzo sensowne — powiedział, siadając na kanapie i poklepał miejsce obok siebie. — Myślę, że idąc tym tropem, uda nam się czegoś od niego dowiedzieć, ale obawiam się, że to mogą być przedawnione informację.
— Masz na myśli, że sprzed przysięgi? — zapytała Laura, biorąc do ręki pierwszą lepszą książkę.
— I to nie wszystko, bo przysięga mogła obejmować również wydarzenia z przyszłości, ale masz całkowitą rację — mruknął Dedalus, machnął różdżką i z kuchni przyleciała złota, zdobiona taca, a na niej dwie pstrokate filiżanki i imbryk z herbatą. Nalał odrobinę Laurze, a potem sobie i usadowił się wygodnie. — Słowa przysięgi powinny być bardzo dokładne. Jedno nieprecyzyjne słowo, może być tragiczne w skutkach, ale i zbawienne. Słowa mają niezwykłą moc i mogą stanowić rozwiązanie sprawy tego śmierciożercy. Osobiście mam już dosyć jego obecności pod moim dachem.
— Kiedy z nim rozmawiałam, wspomniał o wydarzeniach na Śmiertelnym Nokturnie, wtedy kiedy zostałam ranna… — mruknęła, zastanawiając się nad tym wszystkim. — To mi dało najwięcej do myślenia. Był tam na rozkaz Voldemorta, a mimo tego mówił o tym swobodnie, bez strachu, że kolejne słowo może go zabić…
— Tak, podejrzewam, że przysięga jest dość sprecyzowana, ale to, co mówisz, oznacza, że na naszą korzyść. Bo widzisz, jeżeli Voldemort kazałby mu przysiąc, że nie powie nic, co jest z nim związane, to z pewnością mój niekoniecznie chciany gość już dawno by nie żył — stwierdził Dedalus, upijając łyk herbaty, a Laure przeszły dreszcze. — Więc to możemy z pewnością wykluczyć… Ale jeżeli ten cały śmierciożerca obiecał, że nie wyda żadnych planów Voldemorta, to może swobodnie opowiadać o tym, co działo się przed przysięgą, a nawet po niej, oczywiście pod warunkiem, że nie powie za dużo. Trzeba bardzo uważać…
— Skąd wiesz tyle o tej przysiędze? — zapytała zaciekawiona, przeglądając kolejne książki, a Diggle nachylił się nad stołem i wyciągnął spod pergaminów stary dziennik.
— Pamiętnik mojego dziadka, poczciwy staruszek, ale dość osobliwy… — westchnął, poprawiając swój szlafrok, a Laura spojrzała na niego uważnie. Najwidoczniej to po nim odziedziczył swój styl bycia. — Był dość rozrywkowym człowiekiem i kiedyś omyłkowo zgodził się złożyć taką przysięgę.
— Omyłkowo?
— Był pijany — wyjaśnił z dziwnym uśmiechem Dedalus, a Laura otworzyła szerzej oczy. — Przysięga dotyczyła dość błahej sprawy… Mój dziadek był olbrzymim łasuchem i kolekcjonerem zegarków, to po nim odziedziczyłem wszystkie, które mam. Przysiągł, że nigdy w życiu nie dotknie żadnego zegarka…
— Naprawdę chodziło o zegarek? — spytała niepewnie, nie chcąc urazić gospodarza, a on pokiwał energicznie głową.
— O tak! Mało kto naprawdę docenia niezwykłość zegarków. Chodzi o to, że dziadek był ogromnym pasjonatem, żył swoją kolekcją, zawsze nosił przy sobie co najmniej dwa zegarki, a tu nagle… Wyobrażasz sobie dom wypełniony zegarami, które z czasem się rozstrajają i przestają równo tykać? Można oszaleć! No ale wracając — mruknął, machając ręką w powietrzu — w tym pamiętniku opisywał swoje badania dotyczące tej klątwy…
— Próbował złamać przysięgę? — dopytywała Laura, dziwiąc się, że przodek Dedalusa zadał sobie tyle trudu, żeby móc nastawić swoje zegarki. Ona sama poprosiłaby kogoś, żeby wyrzucił całą kolekcję i nie przejmowała się czymś takim.
— Złamać, obejść, odwołać, cokolwiek… Poświęcił temu całe swoje życie. Opisał tu, z kim zawarł układ, kto był gwarantem i w jakich okolicznościach przysięga została przypieczętowana. Opisuje wszystko szczegółowo… Chociaż nie śmiem porównywać jego sytuacji do tej, w której aktualnie się znajdujemy, ale dużo dała mi lektura tego dziennika… — wyznał, gładząc książeczkę po okładce. — Wiem teraz, że sama treść przysięgi nie wchodzi w jej zakres.
— Chcesz powiedzieć, że McCorry może zdradzić, jakie słowa wypowiedział?
— Dokładnie tak, Lauro — potwierdził Diggle. Laura zerwała się z miejsca, czując przypływ nowych sił.
— W takim razie czas z nim porozmawiać!
— Tylko proszę cię, bądź ostrożna i nigdy więcej nie schodź do niego, gdy dom jest pusty — powiedział poważnie Dedalus. — Nie zejdę z tobą, bo z tego co widać, ten mężczyzna ufa tylko tobie.
— Będę uważać, Dedalusie — zapewniła go Laura, wychodząc z pokoju, ale zatrzymała się i zapytała jeszcze: — Twojemu dziadkowi się udało?
— Skąd! — zaśmiał się. — Wspominałem, że był łasuchem? Kiedyś poczęstował się czekoladką, o zgrozo, w kształcie zegarka. Przysięga Wieczysta bywa bezwzględna…
Laura przytaknęła, nie widziała w tym nic zabawnego, ale nie miała zamiaru dalej dyskutować z Dedalusem. Zeszła po schodach i spojrzała na McCorry’ego. Wyglądał nieco lepiej niż ostatnio, a to pozwoliło jej twierdzić, że Voldemort nie wezwał go do siebie od tamtego dnia. Poczuła ulgę, ale od razu skarciła się w duchu. Jeden ze stopni skrzypnął pod nią, a mężczyzna podniósł głowę do góry. W jego oczach coś błysnęło, a Laura poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.
— Nie sądziłem, że jeszcze przyjdziesz… — mruknął słabym głosem, a potem odchrząknął. Laura nie odpowiedziała od razu. Wzięła krzesło, stojące nieopodal i ustawiła je naprzeciw śmierciożercy. Jednym zaklęciem pozbyła się z niego kurzu i usiadła na nim, zastanawiając się dlaczego nie postawia go nieco dalej.
— Musimy porozmawiać — stwierdziła stanowczym tonem, a on pokiwał głową.
— Zgadzam się… Muszę ci podziękować, gdyby nie ty…
— Nie o tym — przerwała mu, spoglądając na niego wściekle. — O przysiędze, którą złożyłeś. Obiecałeś mi, że powiesz tyle, ile będziesz mógł, pamiętasz…
— Zdania nie zmieniłem — powiedział, pochylając się w jej stronę. — Ale chciałbym, żebyś ty również mi coś obiecała. Ty też będziesz ze mną szczera.
— Nie jesteś w dość korzystnej pozycji, żeby stawiać warunki — odpowiedziała butnie, zakładając nogę na nogę, ale jego uporczywe spojrzenie, nie dawało jej spokoju. — Zgoda, będę szczera… Na tyle, na ile mogę…
— Nie wiem, jak obejść przysięgę — mruknął usatysfakcjonowany. — Nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć…
— Zacznijmy od słów przysięgi, którą złożyłeś — zaproponowała Laura, krzyżując ręce na piersi. — To jak? Co obiecałeś swojemu Panu? Tylko zastanów się dobrze, to musi być dokładna treść, inaczej wiesz, czym to się skończy.
— Jesteś pewna, że to mnie nie zabije czy może po prostu chcesz się mnie pozbyć? — spytał, przyglądając się jej uważnie.
— Co wtedy powiedziałeś? — powtórzyła powoli, przeciągając sylaby, tak żeby dokładnie zrozumiał. Jej ton był chłodny, zdystansowany i wymagający. Czuła się, jak w Hogwarcie, gdzie była zarozumiałą Krukonką, ale w tej chwili wręcz z radością powróciła do tamtej pozy. McCorry przymknął oczy i oblizał nerwowo usta. — No co jest, ostatnio bardzo chciałeś umrzeć.
— Ale wtedy to ty mi zabroniłaś — odpowiedział, a Laura poczuła, jak jej ciało pokrywa gęsia skórka. Miał rację, błagała go, żeby się nie poddawał.
— Mów!
— Przysięgam, że nie zdradzę nikomu planów mojego Pana, że będę chronił tożsamości jego wiernych sług i prędzej zginę niż użyję różdżki przeciwko niemu lub któremukolwiek ze śmierciożerców — powiedział na jednym oddechu, a potem zapanowała cisza. Laura jeszcze kilka razy powtórzyła jego słowa w myślach, żeby zapamiętać je dokładnie. McCorry zerknął na nią ze strachem w oczach, ale wraz z każdą kolejną sekundą, w której dane mu było wziąć nowy oddech, lęk znikał. — Miałaś rację.
— Zawsze mam rację — skwitowała dość nieprzyjemnie, ale sama odczuła ulgę, że mężczyzna nadal żyje. Odetchnęła nerwowo, zastanawiając się, gdzie w słowach przysięgi powinna szukać luki. — Na pewno powiedziałeś różdżki? Że nie użyjesz jej przeciwko niemu i innym śmierciożercom? To ważne!
— Tak, na pewno powiedziałem o różdżce.
— Pomyśl, jeśli użyłeś innego słowa, innego sformułowania, to gdy zaczniesz nam pomagać, zginiesz, bo zrobisz coś przeciwko niemu — zauważyła, wyginając sobie palce, a on spojrzał jej w oczy. Laura odwróciła wzrok, nie chciała mieć z nim takiego kontaktu.
— Już tobie pomagam — zauważył, nie odrywając wzroku. — Chyba już rozumiem… Każde słowo miało znaczenie i precyzuje zakres przysięgi, prawda? Z tego by wynikało, że nie mogę użyć różdżki przeciwko nim, ale w inny sposób mogę się sprzeciwić… Jeśli by tak nie było, to dawno byłbym martwy.
— Lepiej za dużo nie mów — warknęła wściekle, ten mężczyzna był inteligentny, aż dziwiło ją, że dał się im złapać, że wtedy na Nokturnie tak szybko spanikował, a ostatnim razem gdy tu była, to ze łzami w oczach błagał o śmierć. Szybko rozpracował jej zamiary. — Odpowiadaj na pytania! Ale tak… musimy wiedzieć o czym możesz mówić i co robić. Nigdy ich nie zaatakujesz, nigdy nie zrobisz za pomocą różdżki nic, co mogłoby pokrzyżować jego plany… Co tam jeszcze mówiłeś? Przysięgam, że nie zdradzę nikomu planów mojego Pana… Szlag by to! Muszę nad tym dłużej pomyśleć… — mruknęła, wstając z krzesła.
— Teraz moja kolej — szepnął, a Laura spojrzała na niego niepewnie. — Obiecałaś mi szczerość.
— Dobrze, ale pamiętaj, że mnie nie obowiązuje przysięga. Jeśli nie będę chciała odpowiedzieć, to nie odpowiem, McCorry… — powiedziała, krzyżując ręce na piersi i prostując się nieznacznie.
— Aidan — mruknął cicho. — Mam na imię Aidan i proszę nie zwracaj się do mnie po nazwisku. Chciałbym poznać twoje imię.
— Laura Tonks — powiedziała drżącym głosem. Łatwiej jej było, gdy nie znała jego imienia. Był tylko obcym jej mężczyzna, człowiekiem, który powinien być jej wrogiem ze względu na strony, jakie obrali, ale gdy poznała jego imię, przestał być jednym z licznych śmierciożerców. Patrząc na niego nie widziała już tylko faceta, który próbował zranić Tonks, walczył w Dartford i został przez nich złapany jako zakładnik. Teraz słysząc jego imię, wokół niego zrobiło się jakby więcej miejsca na jego historię, myśli, przekonania, słowa…
— Lauro, czy wybaczysz mi kiedyś, że cię skrzywdziłem? — spytał łagodnie, wpatrując się w nią natarczywie.
— Może… — szepnęła prawie niedosłyszalnie, ale to jedno słowo przebiło ciszę, która zapanowała między nimi. Laura odchrząknęła, nie chcąc dać po sobie poznać, że skłamała. Wybaczyła mu, zanim go złapali, nie chowała urazy, było jej go nawet szkoda, bo podejrzewała, że jego niedyskretne zachowanie na Nokturnie skończy się śmiercią, a tymczasem przyszło im się spotkać ponownie, oboje żyli i nic już nie było takie samo, jak tamtego dnia. Laura nie potrafiła wzbudzić w sobie nienawiści, żalu, pretensji.
— Jeszcze jedno pytanie — mruknął, wstrzymując oddech, a Laura spojrzała na niego uważnie. Chciała mu powiedzieć, że już przesadza, że to nie on będzie zadawał pytania, ale głos ugrzązł w jej gardle. — Dlaczego mnie pocałowałaś?
***
Słyszał wszystko doskonale, chociaż jego chata była oddalona od domów innych mieszkańców. Zebrał w sobie całą swoją siłę, całe skupienie i kumulował je, żeby wykorzystać w odpowiednim momencie. Całe jego ciało aż buzowało, a serce pompowało krew niebezpiecznie szybko. Już się zaczęło…
Krzyki przerażonych kobiet, płacz dzieci, nawoływania mężczyzn. Jak długo Fenrir to planował? Czy wybrał właśnie ten dzień, żeby wszystko zakończyć, czy może wyczuł, jak cała sytuacja wymyka mu się spod kontroli? Poczuł krew, charakterystyczny zapach wręcz go odurzył. Gdzieś tam między drzewami psy Greybacka zamordowały pierwszą ofiarę, która miała odwagę stanąć im na drodze. Ale to nie Remus, pomyślał, szukając swoimi zmysłami Lupina. Wyczuł go dopiero po dłuższym czasie, był w jaskini, musiał używać magii, bo jej zapach górował nad wszystkimi innymi. Pospiesz się, warknął gniewnie w myślach, wyczuwając grupę wilkołaków, która zmierzała w kierunku Lupina, a potem skupił się na Meg, która była już praktycznie na miejscu.
— Andrew, gdzie Remus? Fenrir siłą zmusza wszystkich do posłuszeństwa! — zawołała od progu. Jej oddech był przyspieszony, mięśnie boleśnie się napinały, a spojrzenie błądziło po pomieszczeniu w poszukiwaniu Lupina. Była przerażona.
— On ucieka, Meg — mruknął cicho, trzymając swoją siłę w ryzach. Strach o nią wcale mu nie pomagał. Zbyt długo się oszczędzał i tym razem zapłaci za to. — Ty też powinnaś.
— O czym ty mówisz, on by nas nie zostawił! — krzyknęła, spoglądając w końcu na niego. Dopiero teraz zauważyła, że jej towarzysz zachowuje się dziwnie. Co prawda siedział w swoim starym fotelu, przykryty tym samym pledem co zawsze, ale nie przypominał w niczym innym tego schorowanego starca, którym się zajmowała. Był wyprostowany, skupiony, coś w jego postawie sprawiało wrażenie, jakby odmłodniał co najmniej dziesięć lat. I chociaż w pierwszej chwili pomyślała, że jest to zmiana pozytywna, to później wyczuła w tym wszystkim coś złowrogiego. — Andrew, co się stało?
— Fenrir tu idzie, wysłał też ludzi po Remusa, inni terroryzują wioskę. To koniec, Maggie — mruknął, zaciskając mocno szczękę. — Ten, który tu wszystkich sprowadził, chce ich sobie bezwzględnie podporządkować. Nie wiem, ilu za nim pójdzie, a ilu się sprzeciwi i zginie jeszcze dziś. Remus musi stąd zniknąć, a ty razem z nim.
— Zwariowałeś? — zawołała, podchodząc do niego bliżej. Uklęknęła obok niego i złapała go za rękę. Drgnął gwałtownie, ale Maggie zacisnęła tylko swoją dłoń. — Jesteś dla mnie jak ojciec, nigdy bym cię nie porzuciła!
— Maggie, ty musisz przeżyć, rozumiesz? — powiedział spokojnym głosem, ale w jego szarych, zazwyczaj beznamiętnych oczach pojawiły się łzy. Owen po raz pierwszy widziała go w takim stanie, nie wiedziała, jak powinna zareagować. Uważała się za kobietę odważna, ale teraz… Bała się jak jeszcze nigdy w życiu. Bała się o Remusa, o Andrew, o inne wilkołaki… Wydawało jej się, że dopóki Fenrir nie wyciągnie z Moona albo Lupina informacji o tym całym wywarze, to wszyscy będą bezpieczni. Robiła wszystko, by nic nie wiedzieć o tym, by tajemnica pozostała tajemnicą, nawet jeśli oddalało ją to od ukochanego. A teraz… Miała wrażenie, że cały jej świat, który starała się zbudować sobie na nowo, nagle runął. Wszystkie te lata, które spędziła w lesie, nagle przestały mieć znaczenie… To, że kochała to miejsce, tych ludzi, że tu był cały jej świat i nie potrzebowała nic więcej… To, że znalazła ukojenie, że zapomniała o tragedii, którą przyszło jej przeżyć, że zaakceptowała siebie i obcy jej świat… To, że miała tu dla kogo żyć, że właśnie tam odnalazła człowieka, który odpędził wszystkie uprzedzenia i nauczyła się na nowo kochać… To wszystko miało teraz zniknąć, ponieważ Fenrir Greyback pragnął wojny. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Po prostu nie mogła… Chciała zabrać Andrew i Remusa, schować się, przeczekać to piekło, które właśnie miało się wydarzyć, a potem wrócić i spróbować na nowo. Bo z nimi mogłaby zrobić wszystko, byli jej rodziną, jej domem, sensem jej życia.
— Wszyscy przeżyjemy, Andrew! Zaraz znajdziemy Remusa i gdzieś się ukryjemy, przeczekamy to — powiedziała, zrywając się na równe nogi i ciągnąć go pospiesznie za rękę. Moon pokręcił jedynie głową.
— Tak się nie da, kochana. Wiem, że tego nie zrozumiesz, że jesteś zbyt dobra, żeby zaakceptować coś takiego, ale musisz mnie posłuchać — mruknął, zaciskając stare palce na jej dłoni. Uśmiechnął się życzliwie i dobrodusznie, tak jak nigdy, a jedna, samotna łza spłynęła po jego policzku, idąc szlakiem wyznaczonym przez zmarszczki. — Remus będzie na ciebie czekał przy granicy, biegnij do niego. Zabierze cię w bezpieczne miejsce, a potem zaczniesz na nowo życie. Musisz unikać Fenrira, on będzie szukał zemsty.
— Remus może zabrać nas oboje — zaszlochała, nie potrafiła już zapanować nad emocjami. — Bez ciebie nigdzie się nie ruszę, rozumiesz?
— A ja zrobię wszystko, żeby cię chronić! — krzyknął, a jego głos stał się szorstki. Maggie spojrzała na niego ze strachem. To wszystko, co się działo, było przerażające. — Proszę, idź do niego. Biegnij!
— Wrócę po ciebie, Andrew — szepnęła, pochylając się nad starcem i ucałowała go w czoło. Jego ręce mocno zaciskały się na jej dłoni, jakby jakaś jego cząstka chciała zatrzymać ją przy sobie albo przekazać siłę, powiedzieć, że ma być odważna, że w nią wierzy. Serce biło jej jak oszalałe. Wiedziała, że musi znaleźć Remusa, że wrócą razem po Andrew i nie ważne jakich czarów będzie musiał użyć Lupin, ale przeniesie ich w bezpieczne miejsce. — Wrócę niedługo.
— Nawet nie próbuj — mruknął, puszczając w końcu jej rękę, a ona chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi.
Gdy tylko zniknęła mu z oczu, wciągnął powietrze i wsłuchał się ponownie w otaczający go świat. Warknął wściekle, gdy wyczuł, że Remus dopuścił do siebie kilku napastników, ale ulżyło mu, gdy słyszał przyspieszony oddech Maggie i odgłos jej stóp uderzających o ziemię. Dzielna dziewczyna, pomyślał z żalem i przygotował się na to, co miało naciągnąć. Wiedział, że Fenrir nie był sam, że miał wokół siebie kilku swoich ludzi. Śmierdziało od nich krwią na kilometr.
— Więc tak przychodzisz na spotkanie ze starym nauczycielem — zawołał, a w tym samym momencie drzwi chaty otworzyły się z hukiem. Stanął w nich Fenrir, dyszał, a jego bicie jego serca napędzała adrenalina, czuł się pewny, potężny, jego siła potęgowała chęć mordu, którą można było zauważyć w oczach. Uśmiechnął się złowrogo, a potem uniósł zakrwawioną rękę do twarzy i oblizał ją. — Ilu już zabiłeś?
— Po piątym przestałem liczyć — mruknął cicho, a jego uśmiech się poszerzył. — Jesteś sam, oczywiście… Wyczułeś, co się stanie i ostrzegłeś swojego Remusa przede mną. Bez obaw wiem doskonale gdzie i co robił przez ten cały czas. Tak, jak to sobie zaplanowałem. Ale ty to wszystko wiesz...
— Nie wiem wszystkiego, ciągle nie mogę zrozumieć twojego zachowania — mruknął posępnie, patrząc na swojego dawnego ucznia i zastanawiał się, kiedy on stał się potworem. — Sprowadziłeś tu tych wszystkich ludzi, obiecałeś im miejsce, w którym będą mogli żyć bezpiecznie jako wilkołaki, a teraz mordujesz ich… Nie tak działa prawdziwy wilkołak.
— Będą funkcjonować na moich warunkach! Są moją watahą, moim stadem! To ja jestem samcem alfa! — wrzasnął, zbliżając się do niego, a Andrew pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— Gdybyś nim był, gdybyś był prawdziwym przywódcą, to chroniłbyś każdego z nich, pomagał, dbał o ich dobro. Tak powinien działać przywódca watahy, a ty jesteś oprawcą… Omamiłeś kilku głupców, ale nie da ci to żadnej przewagi. Za tobą stoją słabi, ci którzy boją się wykluczenia. Gdy tylko zobaczą, że i ty słabniesz, zostawią cię i poszukają kogoś innego.
— Ja nigdy nie będę słaby — zapewnił go Fenrir, szczerząc swoje zaostrzone zęby. — To ty jesteś słaby, ty bałeś się mnie na tyle, że nie potrafiłeś zdradzić mi swojego sekretu, ale ja zawsze dostaję to, czego chcę. Ty gniłeś tutaj przez lata, opadałeś z sił i otaczałeś się bandą idiotów, a ja działałem. Nie podałeś mi receptury, ale ja i tak ją dostanę, eliksir będzie mój i już nikt nie śmie mi się sprzeciwić, niezależnie od fazy księżyca!
— Głupotą jest twierdzić, że ten, który postępuje inaczej niż my, jest słaby — zauważył Andrew, a słysząc to, co działo się w oddali, odprężył się nieco. Już wcześniej poczuł, że Remus zniknął, że nie był w tym samym miejscu, chociaż niepokoiło go, że teraz do jego chaty zbliżały się trzy przemienione wilkołaki. Fenrir również musiał to dostrzec, nie potrafił ukryć swojej wściekłości. — Chyba nie wszystko poszło zgodnie z twoim planem.
— Banda bezużytecznych kretynów, mieliście mi przynieść ten eliksir! — warknął wściekle, gdy tylko dwa z nich pojawiły się obok niego. Andrew spojrzał na nie z podziwem. Remus się spisał doskonale, eliksir zadziałał dokładnie tak, jak powinien. Ci mężczyźni przemienili się w pełni, widział przed sobą dwa dorosłe wilkołaki, które spoglądały na niego rozumnie, jakby ludzkim spojrzeniem. Fenrir złapał jednego za sierść i rzucił w kąt pokoju. Ten zwinął się w kłębek, skomląc, a drugi uskoczył przed rękoma Greybacka, kuląc się w sobie. Ci ludzie byli mu całkowicie podlegli, nawet w wilczej formie. Andrew zastanawiał się, w jaki sposób Fenrir był w stanie ich sobie zjednać tak bardzo.
— Podejrzewam, że nie mieli czego. Eliksir lada chwila opuści ten las, a wraz z nim jedyna osoba, która zna recepturę — przemówił z satysfakcją Moon, kiedy wyczuł, że zapewnił Remusowi i Meg już wystarczająco dużo czasu.
— Mylisz się, Andrew! Ty znasz recepturę, podasz mi ją albo zginiesz, a jeśli nie ty, to znajdę Lupina, wyduszę z niego prawdę i rozszarpię na strzępy! — zawył Fenrir, roztrzaskując stojące obok niego krzesło. Jego napady agresji nie robiły na starcu żadnego wrażenia.
Andrew zrzucił z siebie pled i dźwignął się na równe nogi, a w jego kościach aż strzeliło. Przekręcił boleśnie głowę, czując, jak kręgi stawiają opór. Cała energia, którą w sobie kumulował, była mu teraz niezwykle potrzebna. Krew pulsowała w jego żyłach, a całe jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło, jakby ktoś delikatnie drażnił jego skórę płomieniem. Powstrzymywał się tak długo, ale nic nie było w stanie zastąpić tego uczucia.
— W takim razie nadszedł czas na twoją ostatnią lekcję, Fenrirze — powiedział spokojnie, zaciskając pięści i posłał słaby uśmiech w stronę swojego dawnego ucznia.
***
Serce uderzało szybciej niż kiedykolwiek, nogi nie nadążały, nie mogły dorównać mu tempa. Potykała się o kamienie i korzenie, łzy spływające jej po policzkach, skutecznie utrudniały widzenie, obraz był coraz bardziej zamglony. Wszystkie jej zmysły zaczynały ją zawodzić. Nie panowała nad emocjami, brały nad nią górę i czuła, że lada moment całkowicie się im podda. To nie był czas na panikę, nie mogła sobie na to pozwolić, ale zbyt wiele wydarzyło się tego dnia, a jeszcze wiele miało się wydarzyć… Złapała się drzewa, które uchroniło ją przed upadkiem.
— To musi być sen… — załkała, zaciskając palce na korze drzewa i zrywając ją. — To musi być tylko koszmar…
Wszystko jej się mieszało, nie potrafiła przerwać gonitwy swoich myśli, które kłębiły się w jej głowie. Co właściwie się stało? Dlaczego akurat teraz? Kiedy to wszystko się zaczęło? Przecież, gdy poznała Andrew, gdy Fenrir ich sobie przedstawił, las był jednym z najspokojniejszych miejsc, jakie znała. Ludzie, którzy w nim mieszkali, szukali spokoju, a Greyback gromadził coraz więcej osób takich jak oni. Czy już wtedy chciał ich wykorzystać? Już w tamtym momencie patrzył na nich jak na swoją przyszłą armię? To niemożliwe… Nie przeszkadzał im, nie prowokował, nie wymagał od nich niczego. Jego zachowanie zmieniło się radykalnie dopiero, gdy do lasu przybył Remus. A może dopiero wtedy zaczęła wszystko zauważać?
Chciała wierzyć, że to sen. Zaraz się obudzi obok Remusa, pocałuje go, weźmie łuk i pójdzie w las, żeby później razem wybrali się na polanę, a potem przejdą się nad strumień i spędzą razem dzień. Nie będą musieli się bać, nie będzie Fenrira, nie będzie żadnej wojny… Tylko dlaczego podświadomość mówiła jej, że sen jest prawdą, a jej marzenia na zawsze nimi pozostaną… Czuła, że w lesie przelała się krew, że Fenrir rozesłał swych ludzi po nich, że Andrew chce się dla nich poświęcić. Musiała odnaleźć Remusa, musiał jej pomóc!
Ruszyła dalej, nie zwracając już uwagi na przeszkody na jej drodze. Jeszcze trochę, jeszcze kawałek i dotrze do krańca lasu, a tam powinien na nią czekać zgodnie ze słowami Andrew. Z każdym krokiem czuła, że jest coraz bliżej, że ogarnia ją jego zapach, a bicie jego serca miesza się z jej własnym. On też wiedział, że się zbliża, biegł w jej stronę, wychodząc jej na spotkanie. Przyspieszyła na jego widok. Ogarnęła go pospiesznie spojrzeniem. Był zdenerwowany, jego włosy rozwiane były w nieładzie, a koszula na piersi rozcięta i brudna od krwi. Przez ramię miał przewieszoną torbę, tą samą, w której chował cały swój dobytek i z którą po raz pierwszy przybył do lasu.
— Maggie — szepnął, biorąc ją w ramiona, a potem odsunął ją delikatnie od siebie i przyjrzał się uważnie. — Nie ci nie jest? Wszystko w porządku?
— Jestem cała, ale ty… — szepnęła. Drżącymi rękoma rozchyliła rozdarcie jego koszuli i ujrzała głębokie rozcięcie, które krwawiło obficie, a cała rana wyglądała, jakby ktoś dodatkowo ją przypalił. Doskonale pamiętała ten widok. Wtedy w jaskini Remus miał takie same rany, kiedy Greyback się nad nim znęcał. — Srebro…
— Nie przejmuj się — mruknął, łapiąc ją delikatnie za brodę i zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się dostatecznie przekonująco, żeby i ona odwzajemniła mu tym samym. Widziała w jego pięknych oczach troskę, która sprawiała, że czuła błogie ciepło na sercu. — Musimy uciekać, Maggie.
— A Andrew? Przecież nie możemy go zostawić! — zawołała, łapiąc go za rozdartą koszulę. Nie mogła odwrócić wzroku od jego oczu, miała wrażenie, że jeśli to zrobi, to cały świat przestanie istnieć.
— On o wszystkim wie, sam to zaplanował — mruknął Remus i pociągnął ją delikatnie za sobą, ale ona nie potrafiła zrobić kroku. — Obiecał, że da nam tyle czasu, żebyśmy mogli zniknąć, ale Fenrir mógł to przewidzieć… Musimy uciekać!
— Remusie, przecież musi być inne wyjście — jęknęła, a on przygarnął ją do siebie. Czuła zapach jego krwi, ale nie przeszkadzało jej to, kiedy była w jego ramionach. Dał jej w tym momencie chwilę bezpieczeństwa, pewności, że zaraz wymyślą sposób by zatrzymać to piekło.
— Niestety nie ma… Nie powstrzymam Greybacka w pojedynkę, ale mogę pokrzyżować mu plany — wyznał, gładząc ją po włosach, a ona drgnęła pod jego dotykiem. Domyślała się, co oznaczają jego słowa.
— Wiem, że niczego mi nie mówiliście, że ty i Andrew macie swoje sekrety, ale proszę nie mów mi, że nie da się nic zrobić!
— Andrew błagał mnie, żebym nie wciągał cię w swoją misję, w moją wojnę i miał rację, Maggie. Chodzi o twoje bezpieczeństwo, rozumiesz? — Mówił szybko, jakby z każdym słowem ubywało im coraz więcej cennego czasu. Spojrzał znowu w jej oczy i pogładził dłonią policzek. — Zabiorę cię stąd w bezpieczne miejsce!
— Oboje jesteście częścią mojego życia, a będąc w nim, sprawiacie, że wszystko, co dotyczy was dotyczy również i mnie! Każdy w lesie wie o wojnie, a ja wiem również, że istnieje jakiś eliksir, którego chce od ciebie Fenrir… Ani ty, ani Andrew nie jesteście w stanie uchronić mnie przed całym złem tego świata — wyznała, a Remus spojrzał na nią zdziwiony.
— Skąd wiesz o eliksirze? — wychrypiał.
— Fenrir chciał mnie wykorzystać, żeby zbliżyć się do ciebie, żeby wiedzieć, co robisz… Ale nie pomogłam mu, musisz mi uwierzyć… — zapłakała, a Lupin ponownie przygarnął ją do siebie.
— Dlatego nie chciałaś wiedzieć, co robię… — szepnął, a ona pokiwała nieznacznie głową. — To nieistotne, Maggie. Teraz najważniejsze jest to, żebyśmy uciekli i żebyś była bezpieczna. Przeniosę nas stąd, może ci się to wydać dziwne, ale to nic strasznego…
— Nie, Remusie… — szepnęła i spojrzała na niego zapłakana. Stał przed nią mężczyzna, którego kochała najmocniej na świecie, człowiek, który dawał jej szczęście. Spoglądała na niego, przypominając sobie ten pierwszy raz, kiedy się spotkali, gdy pytał ją o drogę. Wtedy wydawał się taki zagubiony i to ona mu pomogła, a teraz role się odwróciły. To on był jej drogowskazem, ale nie mogła z nim uciec. — Jesteś tym, co najlepsze w moim życiu!
— Maggie…
— To twoja wojna i twój świat! Musisz uciekać, musisz powiedzieć swoim, co zrobił Fenrir, musisz wywieźć ten eliksir jak najdalej stąd, żeby nigdy go nie dostał… Masz przeżyć to wszystko, Remusie! — Słowa wypadały z jej ust, a on kręcił tylko głową, łapiąc ją coraz mocniej, nie pozwalając jej się wyślizgnąć z jego uścisku. — Ja muszę wrócić po Andrew, nie zostawię go tak…
— Maggie, on wszystko przewidział, wiedział, jak to się skończy… On już prawdopodobnie… — Remus nie potrafił powiedzieć tego na głos, chociaż wiedział, że Moon poświęci się dla nich całkowicie. Być może jego przeczucia były słuszne i już w tej chwili był martwy. Odgonił od siebie tę okropną myśl. Musiał zadbać o Meg.
— Remusie, masz coraz mniej czasu… Jeśli go nie zastanę, ucieknę również, ale póki on jest w lesie to ja też — szepnęła i pogładziła go po zarośniętym policzku. Widziała po jego minie, że myśli nad czymś intensywnie, ale nie potrafiła odgadnąć o czym.
— Czasami zapominam, że jesteś taka uparta — powiedział i wyciągnął coś z kieszeni. Widziała ten błysk w jego oku, który został przyćmiony przez jakąś mgłę. — Nie przekonam cię, prawda?
— Nawet siłą mnie stąd nie zabierzesz — mruknęła, uśmiechając się blado, ale łzy, które spłynęły po jej policzkach nie dodały przekonania jej słowom. Kochała go nad życie, ale nie mogła uciec, wiedząc, że Moon został w lesie. Nigdy by sobie tego nie wybaczyła. — Przepraszam.
— Spójrz na mnie, Maggie — powiedział, łapiąc ją za brodę. Był przerażony, a jego niepewność była aż nadto wyczuwalna. — Zapamiętaj mój zapach, zapamiętaj go i kieruj się nim! Biegnij na południe, będę na ciebie czekał, tylko musisz zapamiętać mój zapach i znaleźć trop. Zostawię dla ciebie ślad…
— Remusie, o czym ty… — jęknęła, ale on wsunął w jej dłoń fiolkę z ciemnozielonym płynem.
— To jest ten eliksir, wypij go! Przemienisz się w wilkołaka niezależnie od fazy księżyca czy pory dnia. Z łatwością złapiesz mój trop i uciekniesz! Nie wiem, jak długo się utrzyma, ale wyprzedzisz ich, zgubisz pościg, a ja będę na ciebie czekać — powiedział szybko, ale stanowczo. Każde słowo było dla niej zrozumiałe, to było dobre wyjście, to był idealny plan, choć mimo wszystko niedoskonały. Widziała, że trzęsą mu się ręce, że walczy sam ze sobą. Zacisnęła palce na fiolce i skinęła głową. Wtuliła się w niego i wciągnęła powietrze, a jego zapach wypełnił jej nozdrza. Nie musiała go zapamiętywać, znała go na pamięć, rozkoszowała się nim każdego wspólnego dnia. Wsłuchała się w bicie jego serca, które uspokoiło ją. Odnalazła sobie odwagę, którą chyba jakiś czas temu utraciła. Wspięła się na palce i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Remus objął ją w pasie i pogłębił go jeszcze bardziej. Na chwilę świat się zatrzymał, nie wiedziała, ile to trwało. Z jednej strony była to cała wieczność, a z drugiej o wiele za mało… Całą siłą woli zmusiła się do przerwania tej gorzkiej rozkoszy. Odskoczyła półkroku od niego i przekrzywiła delikatnie głowę. Remus nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc ten przekorny, iście huncwocki uśmiech, który odbijał się również w jej oczach. Wszystko w nim krzyczało. — Błagam, obiecaj mi, że to nie jest pożegnanie!
— Obiecuję — powiedziała cicho, z takim samym przekonaniem, jak on niegdyś przysięgał jej, że wróci do lasu. Świat mógł się zawalić, ale takich obietnic się dotrzymuję. — A teraz uciekaj, mój czarodzieju…
Ścisnęła mocno jego dłoń, tak jak to wcześniej zrobił z nią Andrew. Wierzyła, że ten uścisk przekaże całą jej miłość, wiarę w niego i prośbę, by nigdy o niej nie zapomniał. Remus wpatrywał się w nią z tak ogromnym żalem i tęsknotę, że ściskało jej serce, a gdy tylko wyswobodziła swoją dłoń z uścisku, on okręcił się wokół siebie i zniknął. W tej samej chwili między drzewami rozniósł się odgłos wycia. Meg spojrzała w tamtą stronę. Był to dźwięk tak niezwykły, jakiego nigdy nie słyszała, ale tym samym wydawał jej się znajomy, bliski sercu.
— Andrew… — szepnęła, czując ciarki na plecach. Spojrzała na fiolkę, którą miała w dłoni. Wiedziała, co musi zrobić. Odkorkowała naczynie i natychmiast wypiła znajdujący się w nim płyn. Jej zmysły natychmiast się wyostrzyły, czuła zapach Remusa i mieszający się z nim zapach magii, a dalej była w stanie rozpoznać Andrew, Fenrira i innych. Przyjemnie ciepło rozlało się po jej ciele, wypełniając każdą komórkę i napełniając ją siłą, jakiej dotąd nigdy nie odczuwała. Wiedziała, że zaraz się przemieni i nie mogła się doczekać, tego uczucia. Teraz miała wystarczająco dużo odwagi, by stawić czoła Greybackowi, by obronić Andrew, by dotrzymać obietnicy. — Odnajdę cię…
Wow. Po prostu WOW. Aż nie wiem, co napisać. Andrew - wow. Laura - wow. Remus - wow. Meg - wow. Chyba nie ma co liczyć na jakiś konstruktywny komentarz.
OdpowiedzUsuńLaura musi być naprawdę niezła w czarach, bo jednak Obliviate to naprawdę silna klątwa. I oczywiście już zaczynają kiełkować myśli o nawróconym śmierciożercy i jego wielkiej miłości z Laurą, ale to by było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Meg... Co mogłam, to Ci już napisałam. Chciałabym, naprawdę chciałabym przeczytać o jej spotkaniu z Tonks. Jestem tylko ciekawa, jak Remus dowie się o tym wszystkim, co stanie się w lesie po jego ucieczce.
No i creme de la creme - eliksir. Czekam, naprawdę czekam na to, co Lupin z nim zrobi i czy uda mu się przerobić go na lekarstwo, chociaż co do tego mam mieszane uczucia. Z jednej strony życzę mu jak najlepiej, ale z drugiej nie potrafię wyobrazić go sobie jako niewilkołaka.
Cóż... Coś udało mi się wysmarować. Jestem na etapie wielkiego WOW. Także tego... wow.
Ściskam serdecznie,
Morri
Cóż mam odpowiedzieć, chyba efekt WOW był moim zamiarem, także tego... SUKCES! xd
UsuńLaura jest wybitną czarownicą o ogromnej wiedzy, ale jako człowiek nie zawsze myśli racjonalnie i nie zawsze wszystko ma poukładane.
Cóż mam Ci powiedzieć, większy wpływ na dalsze losy eliksiru będzie miała Tonks niż Lupin, ale to później...
Ściskam mocno!
Wait, what? Jak to Tonks będzie miała wpływ na eliksir?! Ej, miało być bez spoilerów, teraz nie będę mogła spać 🤣
UsuńOlga
Ale spokojnie, na to jeszcze trochę poczekamy... ;)
UsuńPodpisuję się pod Morri, wowowowowow. Cudowny rozdział, wszystko niesamowite, czytałam całość z zapartym tchem. Te emocje, wręcz bijące spomiędzy wierszy...
UsuńAaaa
Rozmowa o eliksirze niesamowita. Moon w całej okazałości... Aaaaaaa. Aaaaaaa!
Cudo, miód, ta zbierana przez lata krew, dziedzictwo, historia kolejnego pokolenia wilkołaków... Czy naprawdę jest dla nich szansa? Dla całego gatunku? Na odświeżenie, na szczęście... Aaaaaaa.
No i Laura... Ale za to Obliviate należy jej się kop w dupę jakich mało. To jest łamanie praw człowieka, rozumiem, stąd takie zachowanie, ale uważam je za skrajnie obrzydliwe. Decydowanie za kogoś jest zawsze fatalnym rozwiązaniem. Nóż się w kieszeni otwiera.
I Aiden... Aaaaaa. No aaaaaaa! Naprawdę nie wiem, co napisać, to musiało się potoczyć w tym kierunku, ale co będzie dalej? Czy w ogóle mają szansę na jakieś dalej?
Maggie też... No... Była sobą. No przyznam się, że przeczytałam urywki komentarzy spod następnego rozdziału i spodziewam się... No cóż... Chyba więcej napiszę pod kolejnym rozdziałem.
Aaaaaaa
Majstersztyk. Cudo. Wspaniała rzecz, najlepszy rozdział w opowiadaniu. Aaaaaaa!
Pozdrawiam cieplutko
Atria Adara z komórki
Tak długo czekałam na komentarze od Ciebie i się nie zawiodła, jeszcze nigdy się nie zawiodłam czytając Twoje opinię i za każdym razem dawały mi kopniaka (dokładnie takiego, jakiego powinna dostać Laura).
UsuńŚciskam mocno!
KURZA TWARZ!
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie najlepszy rozdział po reaktywacji! Warto było czekać na tę akcję, długość, emocje, jejku aż brak mi słów na to cudo! 🙈🙉🙊
Moon zdecydowanie dorównuje Albusowi w swoich intrygach i mądrości. Idealnie poprowadziłaś te sceny na początku. Rozmowa z Lupinem, staniwczość Andrew, to napiecie było tak wyczuwalne, że niemal siedziałam na granicy fotela. Mimo wszystko nie sądziłam, że Remus mu ulegnie z tym planem ucieczki, bałam się, że będzie kombinować coś na swoją rękę, na szczęście posłuchał Moona i udało mu się uciec. Mam nadzieję, że to srebro nie było czymś zakrapiane i na Lupina nie przeniesie się żadna klątwa. Nie wiem, czemu, ale przyszła mi do głowy zczerniała dłoń Albusa i się przestraszyłem, że to srebro mogło być zatrute.
Laura, Laura. Kurczę, nie wiem o co chodzi, ale zaczęłam ją lubić. Wcześniej jakoś nie mogłam się do niej przekonać. Najpierw nienawidziła Tonks, potem już jej przeszło no i całe oklamywanie Dereka. Jakoś nie pasowała mi wcale ta postać. Ale od jakiegoś czasu zaczęłam się przekonywać do niej. W końcu miała odwagę przeciwstawić się Derekowi, za co zdecydowany plus. Zdziwiło mnie tylko oblivate, ale pozytywnie. No i ten Aidan. 😍 Nie wiem, czy to efekt zamierzony, ale przed oczami od razu miałam aktora Aidana Turnera i wizerunkowo idealnie mi pasuje do tej "roli". Wiem, że to dziwne, ale jest w nich jakaś chemia i ja to shipuje! 🤣 Mam nadzieję, że go jednak nie uśmiercisz tak szybko.
Decyzja Meg. Wow, na tych ostatnich akapitach to ledwo trzymałam się fotela, serio. Już miałam w głowie scenę , że uciekną do chaty Lupina, a tam zjawi się Tonks, bo będzie się martwiła o niego, czy coś (wiem, mało prawdopodobne) i się spotkają z Meg. No, ale szacunek dla niej za tę decyzję, chociaż chyba wszyscy mamy jakaś świadomość, że to był pewnie ostatni występ Meg (lub jeden z ostatnich). Eh, nie wiem, co mi się dziś stało, ale scena ich pożegnania była tak wypchana emocjami, że aż zapragnęłam ich shipować na sam koniec! Nie wiem, czy zbyt długo nie było nic o Tonks i Remim i coś mi się poprzestawiało. 🤔😆
Trochę brak Tonks i wydarzenia z ostatniego rozdziału się nam rozcięły, ale wiem, było zapowiedziane, więc nie narzekam już. Co tu dużo mówić, zaczyna się dziać prawdziwa akcja i nie mogę się doczekać kontynuacji Twojego pisarskiego geniuszu! Trzymam kciuki za proces twórczy i mam nadzieję, że next będzie równie świetny! ❤
Buziaki!
Olga
A dziękuję, dziękuję! Nieskromnie przyznam, że w moim odczuciu ten rozdział jest najlepszy od powrotu. Chyba teraz postawiłam sobie poprzeczkę zbyt wysoko XD
UsuńSrebro samo w sobie jest bardzo niebezpieczne dla wilkołaków i sprawia im ból. Każda legenda chyba tak twierdzi XD W ogóle motyw srebra świetnie wykorzystała Morri w swoim ostatnim rozdziale! Polecam bardzo zajrzeć!
Chyba można powiedzieć, że Laura przeszła największą przemianę. Przyznam się po latach, że nie wiem, czemu wprowadziłam jej postać... Chyba było zbyt dużo osób, które uwielbiały Tonks i trzeba było dać jakąś kontrę, ale całe szczęście pojawił się pomysł na drugą Tonksównę... Co do Aidana, to nie był efekt zamierzony, ale ja sama nawet nie wiedziałam, kto mógłby go "zagrać". Więc już mam jakąś wizję dzięki Tobie!
Widzę, że wszyscy czekają na konfrontację Tonks i Meg. Chyba faktycznie muszę napisać jakąś poboczną miniaturkę... XD
Gdyby nie Tonks, to Remus i Meg byliby idealną parą, a ja shipuję ich od zawsze i od zawsze również wiedziałam, że będę musiała to jakoś zakończyć...
Niby trochę brak, ale za drugiej strony nie widzę w tym rozdziale za bardzo miejsca dla Tonks. Chyba jej postać wyciszyłaby te emocje i to napięcie, które było głównym motorem w tym rozdziale, ale spokojnie w kolejnym już się pojawi!
Buziaki!
Szczerze mówiąc nie wiem jak zacząć... Ostatnio mam pełno lekcji, do tego lekcje online i zadania, przez co dość mocno zaniedbałam czytanie Twojego bloga i cholernie tego żałuję. Ostatnie rozdziały wywołały u mnie pełno emocji, nie jestem nawet w stanie ich opisać...
OdpowiedzUsuńFantastycznie oddajesz emocje bohaterów i wszystkie sytuacje.. Nie wiem nawet co powiedzieć (napisać)... Czekam na kolejny i mam nadzieję, że uda mi się między wolontariatem, szkołą, nauką i problemami rodzinnymi znaleźć za jakiś czas miejsce na przeczytanie kolejnej części.
Przepraszam, że tak krótko, ale nie mam teraz zbyt wiele czasu, bo jakbym go miała rozpisałabym się o wiele bardziej.
Pozdrawiam ciepło i miłego wieczoru <3
Rozumiem Cię doskonale! Słuchaj są rzeczy ważniejsze niż jakieś tam blogi, zajmij się nimi, to ani inne opowiadanie nie ucieknie! Zawsze możesz do nich zajrzeć albo potraktować jak odskocznię od natłoku prac.
UsuńCieszę się, że doceniasz moje opisy uczuć bohaterów. Bo chociaż chciałoby się, żeby wszystko było na takim samym poziomie (opisy emocji, otoczenia, relacji, wyobrażenie postaci etc.), to jednak przeżycia wewnętrzne bohaterów są dla mnie chyba najważniejsze. Tym bardziej dziękuję i cieszę się, że ten aspekt przykuł Twoją uwagę! :)
Kolejny rozdział będzie po krótkiej przerwie, bo sama muszę ogarnąć kilka spraw, więc może akurat się zgramy ;)
Niby są rzeczy ważne i ważniejsze, ale szczerze powiedziawszy nie potrafię tak po prostu odpuścić sobie czytania mimo wszystko, bo jakby nie patrzeć to czytanie do niedawna było dla mnie czymś bardzo przyjemnym co często robiłam, a teraz jeśli znajdę chwilę na czytanie to już jest dobrze, ale nie mam za wiele siły na to. Właśnie przez to mam poczucie, że muszę przepraszać jeśli dłużej nie czytałam... Dziwne, wiem.
UsuńDoceniam całą Twoją pracę włożoną w bloga, ale uznałam, że akurat wtedy najlepiej było poruszyć kwestię emocji, bo teraz sama głównie nimi żyję.
Wszystkiego dobrego <3