8.07.2023

146) Głos w eterze

Dość ironiczne było to, że z niepokojącej sytuacji, o której chciała natychmiast zapomnieć, wyniknęło naprawdę wiele dobrego. Wspomnienie zgliszczy domu w Cholesbury wciąż wywoływało u niej uczucie niepokoju i panikę, ale wtedy od razu próbowała skupić się na wszystkim, co wydarzyło się później. Spotkanie z Barym było dla Nimfadory czymś na wzór koła ratunkowego. Nie była w stanie zliczyć, ile razy próbowała znaleźć sposób by uciec od nękających ją myśli, widma Nete’a Moora, strachu o dobro ojca, niepewności związanej z maleństwem, które rozwijało się pod jej sercem… Tylko, że właśnie zawsze uciekała, a to rzadko kiedy jest dobre rozwiązanie. Ciągła ucieczka stała się dla niej pułapką, tonęła w lęku i poczuciu, że jest beznadziejna, popełnią same błędy i nie zasługuje na nic dobrego. Goniła za momentami, które pomagały jej się od tego oderwać, ale były one krótkie, a Tonks po nich znów skakała na główkę do bezkresu nieszczęścia, które w sobie nosiła.

Dopiero rozmowa z Barym okazała się być dla niej ratunkiem w jakimś stopniu skutecznym. Stary przyjaciel przypomniał jej, kim i jaka jest. Swoimi słowami otworzył furtkę w jej umyśle, gdzie zamknęła się ta pewna siebie, świadoma swoich zalet, optymistyczna Tonks. Dora naprawdę pragnęła zmniejszyć Bary’ego i jego rockową kawalerkę i zabrała ją do swojego domu, żeby w każdej chwili móc z nim porozmawiać i czerpać z tej chwili wytchnienia od zmartwień. 

Było to jednak mało możliwe, biorąc pod uwagę ogólną sytuację, a zwłaszcza to, że Heathcote był łącznikiem Zakonu i powinien skupić się na byciu postacią incognito dla dobra ludzi, którym starali się pomóc. Była to rola pełna wyrzeczeń, a jednak Tonks zazdrościła mu tego zadania. Obiecała sobie, że chociaż Bary prosił ją by nie żałowała, jeśli to będzie ich ostatnie spotkanie, to zobaczą się jeszcze nieraz. Nim jednak miało to nastąpić, ona przez chwilę rozkoszowała się wewnętrznym spokojem i satysfakcją, że nawet jeśli zdarzały się gorsze chwilę, ona umiała teraz znaleźć w sobie siłę by spróbować się z tym zmierzyć. Nie zawsze się to udawało, ale każda podjęta próba stawała się dla niej sukcesem. A przecież sukces zasługuje na nagrodę. 

Taka nadeszła wraz z wiadomością od bliźniaków, która pojawiła się tuż przed końcem listopada. Ich rozgłośnia radiowa była gotowa do pierwszej audycji, po tym jak chłopcy sprawdzili skuteczność zaklęć, w których pomagali im Remus i Syriusz. To była naprawdę dobra wiadomość, której chyba wszyscy wyczekiwali. Wizja tego, że będą mieli przestrzeń bez cenzury i propagandy, a ponadto uda im się dotrzeć do czarodziejów, którzy nie są świadomi aktualnej sytuacji, a być może nawet do Harry’ego, Rona i Hermiony dawała wszystkim nadzieję, którą przecież chcieli się podzielić ze światem. Tak jak mówili Fred i George, nawet mała skala będzie czymś wielki. Tym czego jednak Dora zupełnie się nie spodziewała, było zaproszenie do współprowadzenia pierwszej oficjalnej audycji. Co prawda zgodziła się uczestniczyć w Potterwarcie, ale wydawało jej się, że to będą raczej gościnne wypowiedzi raz na jakiś czas. Tymczasem jednak miała być przy pierwszej audycji.

Myśl o tym, że weźmie w czymś czynny udział, dodała jej skrzydeł. Przez dwa dni była wulkanem energii, który nie miał zamiaru się uspokoić. Matka chyba przestawała jej nawet słuchać, a Remus coraz częściej kręcił głową, gdy jego żona nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Ewidentnie cieszył się jej optymizmem, ale jednak głos rozsądku wciąż się u niego odzywał. Początkowo chciał towarzyszyć Dorze, by zminimalizować ryzyko powtórki z Cholesbury, dodatkowo też twierdził, że nie powinna już sama korzystać z teleportacji ze względu na ciążę, ale obiecał pomóc Kingsley’owi w przeniesieniu kolejnych mugolaków i szukał innego sposobu, by jego żona była bezpieczna. Tonks się z tym nie zgadzała i nawet była gotowa spytać Althedę o opinię w tej kwestii, co świadczyło o jej determinacji, a ponadto podpierała się zdaniem Sary, która uważała, że teleportacja jest bezpieczna do końca drugiego trymestru w przypadku dobrze rozwijającej się ciąży. Remus tego nie negował, ale zdecydował się poprosić bliźniaków, by odebrali Dorę z domu i zabrali w miejsce, gdzie urządzili swoją rozgłośnie, twierdząc, że te środki bezpieczeństwa są niezbędne, bo rozgłośnia nie miała jeszcze strażnika tajemnicy. Tonks nie miała zamiaru protestować, była zbyt rozemocjonowana, żeby się sprzeciwiać, a uśmiechnięta twarz George’a w progu tylko spotęgowała jej entuzjazm. 

Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znaleźli, gdy jej stopy uderzyły o piaszczystą drogę, a słońce oślepiło jej oczy. Musiała kilka razy zamrugać, żeby dostrzec cokolwiek. Polna dróżka, wysokie drzewa przybrane jeszcze złocistymi liśćmi, które po części zdążyły już leniwie opaść na trawę, tworząc jesienny dywan prowadzący w stronę wiejskich zabudowań. Nie zdołała nacieszyć się tym sielskim widokiem, bo w połowie drogi między miejscem, w którym się pojawili, a dużą, pokrytą strzechą stodołą dostrzegła kogoś, kogo nie widziała od dnia jego ślubu. Bill Weasley stał zwrócony w ich stronę, trzymając ręce w kieszeniach swojego długiego, skórzanego płaszcza, a jesienny wiatr rozwiewał jego rude włosy, które w promieniach zachodzącego powoli słońca mieniły się miedzianym blaskiem. Gdy zwrócił swoje spojrzenie w ich stronę, uśmiechnął się z prawdziwą radością.

— A to nasz kolejny współprowadzący — stwierdził z zadowoleniem George, a Dora obdarzyła go pogodnym spojrzeniem. Jeżeli podczas audycji Potterwarty miała spotykać wszystkich swoich bliskich znajomych i przyjaciół, to była gotowa przychodzić w to miejsce codziennie. Jeden z bliźniaków powiedział, że idzie wszystko przygotować i żeby za długo nie plotkowali, nim wejdą na antenę. Tonks pokiwała głową i spoglądała, jak George zmierza w stronę stodoły, klepiąc najstarszego brata w plecy, gdy go mijał. 

— Ty chyba chcesz mnie we wszystkim wyprzedzić, co? — rzucił zaczepnie Bill, wyciągając ręce z kieszeni płaszcza i rozkładając je szeroko. Tonks zaśmiała się i podbiegła do Weasleya, przytulając go mocno, jakby nie widzieli się co najmniej kilka lat. Chciała go zalać gradem pytań, o to, co się z nim działo przez te trzy miesiące, bo nagle wszystkie informacje, które miała o Weasleyach wydały jej się niewystarczające. Nie była w stanie jednak poukładać myśli i zmienić je w chociażby jedno sensowne pytanie, więc całą tą swoją siłę przełożyła na mocny uścisk. Bill zaśmiał się głośno, również ją obejmując w taki sposób, że niemal przewrócili się pośrodku polnej dróżki. Dora wywróciła oczami, łapiąc równowagę z pomocą Weasleya i w końcu odpowiedziała na jego komentarz na temat jej ciąży:

— Jeżeli faktycznie jesteś dzieckiem swoich rodziców, a co do tego nie mam żadnych wątpliwości, to w kwestii potomstwa szybko mnie przegonisz — odgryzła mu się, nie mogąc opanować szerokiego uśmiechu, od którego zaczęły ją już boleć policzki, a Bill zrobił wielkie oczy, zapewne wyobrażając sobie siebie, jako ojca siódemki dzieci i parsknął śmiechem. 

— Wytłumacz to mojej matuli, bo ja już czuję na sobie jej wyczekujące spojrzenie — powiedział bez cienia zażenowania, a Dora z łatwością wyobraziła sobie Molly, która przy porannym śniadaniu wypomina synowi, że jeszcze nie uczynił jej babcią. — Wierz mi lub nie, ale chyba nagabuje mojego ojca, żeby przeprowadził ze mną rozmowę… 

— Na uświadomienie już o wiele za późno — zaśmiała się Tonks, już sama nie wiedziała z czego bardziej, z tego, że Molly chciała uświadamiać prawie trzydziestoletniego syna, czy może z biednego Artura, który zapewne koniec końców uległby namowom żony. — Mam przypomnieć Molly, jak przyłapała nas na obmacywaniu się w Kwaterze Głównej? 

— Merlinie, uchowaj — sapnął na pół rozbawiony i przerażony, zerkając na boki, jakby zaraz miał dostrzec tam Fleur. Tonks widząc jego zachowanie błysnęła uśmiechem i sprzedała mu porządną sójkę w bok, sprowadzając Weasleya na ziemię. Zaśmiał się niezręcznie, kręcąc głową i sięgnął rękami do kieszeni, by już sekundę później powiększyć w dłoni koszyk, przewiązany ogromną, różową wstążką. — Wystarczy, że jej podziękujesz za ciążowy kosz i wspomnisz, że jestem łamaczem klątw a nie listonoszem. 

— Nie musiała… — westchnęła Tonks, przyjmując prezent i przyglądając się wszystkim, szczegółowo skompletowanym przedmiotom, które Molly dla niej przygotowała z pewnością z większą starannością, niż Dora zrobiła to z całą wyprawką dla maleństwa. 

— Dobrze wiesz, że musiała — przyznał, uśmiechając się szeroko, łapiąc ją za dłoń. — Gratuluję, tobie i Remusowi. Naprawdę się cieszymy. Fleur stwierdziła, że wasze maleństwo to prawdziwy cud w tych czasach. 

— Naprawdę? — spytała, nie będąc pewna czy Fleur faktycznie zareagowała takim entuzjazmem na wieść o jej ciąży, ale nie chciała drążyć tematu. Przecież wieki temu zaakceptowała Francuzkę, chociaż obie były z dwóch różnych światów, ale pod skórą czuła, że żona Billa mimo wszystko wciąż widzi w niej rywalkę. Westchnęła więc jedynie z wdzięcznością, obejmując kosz ramionami i spytała: — Czyli co, dzisiaj jesteśmy skazani na siebie? 

— Jeżeli nasza gadanina przyczyni się do tego, że mama przestanie słuchać Celestyny Warbeck w skorumpowanym radiu, to jestem w pełnej gotowości —  przyznał z pełną powagę Bill, po raz kolejny ją rozbawiając. 

— Tak, to zdecydowanie nasz najważniejszy cel — sarknęła i spojrzała na stodołę za nimi. Bliźniacy z pewnością dopinali teraz wszystko na ostatni guzik przed audycją, która miała być… no właśnie o czym miała być? — Wiesz, o czym w ogóle mamy mówić? 

— Młodzi zaraz nam powiedzą — zapewnił ją, wzruszając ramionami i równocześnie ruszyli w stronę stodoły. — Oni na pewno mają cały worek pomysłów. 

— W to nie śmiem wątpić. 

Weszli do stodoły, która jeszcze niedawno musiała spełniać swoje pierwotne zadanie. Każdy zakamarek wypełniały snopy siana, pod jedną ze ścian wciąż leżała sterta zboża, a na środku klepiska pod plandeką stały maszyny rolnicze. Na pierwszy rzut oka nie widać było żadnej rozgłośni radiowej i gdyby nie rozemocjonowane głosy rozbrzmiewające w budynku oraz świadomość, że jest we właściwym miejscu, Tonks stwierdziłaby, że się zgubiła. Bill jednak wyjął z jej rąk koszyk od Molly, położył go tuż przy wejściu i wskazał na drabinę, która prowadziła na strych mieszczący się nad snopami siana. Dora wzruszyła ramionami i rozpoczęła wspinaczkę. Już po kilku szczeblach była w stanie wyjrzeć na piętro, gdzie dostrzegła rzeczywiste centrum wydarzeń. Dwa szerokie stoły niemal uginały się pod ciężarem sprzętu, który udało się chłopakom zgromadzić. Pudła z niezliczoną ilością pokręteł łączyła plątanina kabli, które prowadziły do stojącej na trójnogu ogromnej anteny, przy której grzebał coś George, kierując ją w stronę otworu w ścianie. Fred natomiast podpinał kolejne kable, kiedy dostrzegł głowę Nimfadory wychylającą się tuż nad podłogą. 

— Tonks! — zawołał radośnie Fred, puszczając kable i podbiegając do niej, by podać pomocną dłoń przy ostatnich szczeblach. Kiedy stanęła już pewnie na nogach, a Bill również pojawił się na pięterku, Fred z uśmiechem wskazał w stronę całego sprzętu, mówiąc: — Pozwól, że oficjalnie przedstawię ci trzeciego bliźniaka. 

— Lee Jordan —  usłyszała nagle, a zza ściany wzmacniaczy wychylił się młody, ciemnoskóry chłopak o ciemnych, brązowych oczach i dość szerokim, płaskim nosie. Na głowie miał plątaninę grubych dredów, które dla porządku chyba próbował związać na czubku głowy. Wyglądał, jakby nie spał od kilku dni, ale mimo to błysnął szerokim uśmiechem i wychylając się nad całą aparaturą, wyciągnął w jej stronę dłoń. — Bardzo mi miło. 

— Mnie również — uścisnęła jego dłoń, odpowiadając równie promiennym uśmiechem. Może nie nazwałaby tego chłopaka od razu trzecim bliźniakiem, ale miał w sobie coś, co od razu pozwalało go lubić. Zerknęła za konsolę całego sprzętu, dostrzegając jeszcze trzy stojące mikrofony, przygotowane już do audycji. — To wasze dzieło? 

— Wygląda imponująco — przyznał Bill, zaglądając Tonks przez ramię. 

— Dziękujemy, braciszku — zaświergotał z przesadną wdzięcznością George, a jego bliźniak westchnął teatralnie:

— I pomyśleć tylko, że gdybyśmy słuchali mamy w dzieciństwie i byli grzeczni, to nic takiego by nie powstało…

— Dobrze, że wszystkie jej tyrady wpadały jednym uchem i wypadały drugim —  zgodził się z nim George, a Tonks spojrzała na niego spod przymrużonych rzęs, bo wiedziała, że taka wypowiedź nie obejdzie się bez komentarza Freda, na który nie musiała długo czekać, bo od razu usłyszała:

— Ty to zawsze miałeś czarną dziurę między uszami, teraz to nawet ją widać. 

— Zamknijcie się i weźcie te kable… —  przerwał im Lee, chociaż nie wydawał się zły, a wręcz przeciwnie rozbawiony i przyzwyczajony do tych słownych przepychanek. Rzucił w ich stronę zwinięty przewód, który George sprawnie złapał, gdy jego brat zasalutował. Bliźniacy popędzili wykonać polecenie, a Jordan spojrzał na zegarek i powiedział do Tonks i Billa: — Mamy jeszcze dwadzieścia minut do audycji, ja będę ją prowadził, a wy po prostu odpowiadajcie i mówcie to, co czujecie. — Dora pokiwała głową, na coś takiego mogła śmiało przystać. W końcu rzadko kiedy gryzła się w język, mogła więc mówić to, co ślina przyniesie jej na język. — Wymyśliliście sobie pseudonimy, prawda? 

— Pseudonimy? —  zdziwiła się Tonks, która spojrzała na Weasleyów, którzy wzruszyli jedynie ramionami, ale to Lee wyjaśnił im, o co chodzi:

— No wiecie, żeby pozostać mimo wszystko incognito. Ja będę Potok. 

— Nie mogliście wspomnieć o tym wcześniej? —  zapytał z cieniem irytacji Bill, posyłając braciom znużone spojrzenie, ale oni znów jedynie wzruszyli ramionami, jakby to nie był ich problem. 

— Wymyśl po prostu cokolwiek. 

Tonks sapnęła nerwowo, krzyżując ręce na piersi i tupiąc nogą. Bliźniacy i Lee wrócili do pracy, a ona zaczęła zastanawiać się nad jakimś pseudonimem. Było to dość mądre rozwiązanie, by mimo wszystkich zabezpieczeń z zaklęciami Huncwotów włącznie, dodatkowo się ukryć swoją tożsamość. Bill jednak miał sporo racji, bo teraz mieli niezły orzech do zgryzienia. Spojrzała na Billa, który przygryzał w zamyśleniu dolną wargę. 

— Masz coś?

— Anubis —  przyznał bez większego przekonania. — No wiesz bóg z mitologii egipskiej… Trochę czasu spędziłem w tamtym kręgu kulturowym i każdy, kto mnie zna, powinien skojarzyć, że o mnie chodzi — wyjaśnił, upewniając przy tym również samego siebie, że to dobry wybór. Uśmiechnął się pod nosem i otaksował spojrzeniem Tonks. — A ty, co powiesz na Tęczę? — zaproponował, a potem od razu podał kolejną alternatywę: — Może być też Niezdara. 

— Brzmi dobrze — przyznała po chwili namysłu. Ten pseudonim faktycznie mógł się z nią kojarzyć, biorąc pod uwagę jej umiłowanie do kolorowych włosów, które zmienia wyjątkowo często. Była niemal pewna, że na głowie miała już wszystkie kolory tęczy. Bill uśmiechnął się zadowolony i sprzedał jej bardzo delikatnego kuksańca. 

— Tak czułem, Niezdaro. 

Niewiele czasu minęło, aż Lee zaprosił ich do siebie. Usiedli przed trzema mikrofonami, jeden był dla Jordana, drugi przywłaszczył sobie Fred, a Tonks i Bill ścisnęli się przy trzecim, podczas gdy George zaczął przekręcać wszystkie gałki i wciskać każdy z guzików, by potem unieść rozwartą dłoń i zacząć powoli odliczać od pięciu. Dora przełknęła ślinę, zupełnie gubiąc się we własnych myślach. Stres nagle zaczął ją zjadać, chociaż jeszcze nie zdążyli wejść na antenę. Jednak nim zastanowiła się nad tym, co powiedzieć do mikrofonu, który teraz zdawał się być dziwnie przerażający, wszystkie palce George’a zgięły się w pięść, niewielka lampka zapaliła na czerwono, a Lee zaczął mówić:

— Próba mikrofonu, próba mikrofonu… Raz, dwa, trzy… 

— Snape patrzy… — wtrącił mu się Fred, a było to tak nagłe i niespodziewane, że Tonks z trudem powstrzymała śmiech. Ten stres, który chwilę wcześniej ją ogarnął, w ciągu kilku sekund odpłynął w zapomnienie. 

— Może lepiej nie, ale mamy ogromną nadzieję, że wszyscy, którzy są w posiadaniu hasła umożliwiającego odbiór tej stacji, słyszą nas doskonale — sprawnie odparł Lee, nie dając Weasleyowi wybić się z rytmu. — Nazywam się Potok, a to jest Potterwarta jedyna, nieskorumpowana i głosząca prawdę radiostacja. Będziemy mówić o tym, co się dzieje w społeczeństwie czarodziejów i przekazywać państwu wszystkie najważniejsze informacje… Dzisiaj razem ze mną są… jak w końcu mam cię nazwać? — szepnął mało dyskretnie do Freda, który wydał z siebie głośne eee… 

— Gryzoń — palnął niespodziewanie Fred, a jego bliźniak uderzył się otwartą dłonią w czoło. — Jestem Gryzoń, wścibski i nieznośny dla naszych ulubionych śmierciożerców. Przede mną nic się nie ukryję, tak samo zresztą, jak przed naszymi dzisiejszymi gośćmi. Anubis i Tęcza, ale zanim wdamy się z nimi w dyskusję, musimy poinformować naszych słuchaczy o najświeższych informacjach. Zechcesz czynić honory, Potok?

— Nie chcemy nikomu mydlić tu oczu — oznajmił poważnym tonem Lee — Ministerstwo Magii, Prorok i inne media radzą sobie z tym doskonale. Niestety wiąże się to z tym, że niekiedy będziemy musieli niejednokrotnie przekazywać informacje trudne. W następnych audycjach chcielibyśmy przedstawić pokrótce historię wojny, w której wszyscy bierzemy udział i uświadomić, ile ofiar za sobą zdążyła już pociągnąć. Dzisiaj jednak chcielibyśmy wspomnieć o ostatnich wydarzeniach, które miały miejsce w Cholesbury. — Tonks słysząc nazwę tej miejscowości, zadrżała. Nie sądziła, że poruszą akurat ten temat. — Członkowie Zakonu Feniksa odkryli, że wioska została zaatakowana przez śmierciożerców, którzy zniszczyli łącznie cztery gospodarstwa domowe. W zgliszczach budynków nie odnaleziono nikogo, kto przeżył, wiemy jednak, że tamte wydarzenia zakończyły życie dwunastu osób, w tym czwórki dzieci. Wszyscy byli mugolami. Proszę o chwilę ciszy by uczcić ich pamięć. — Tonks spuściła głowę, a oczy zaszkliły jej się od łez. Pamiętała wyrwę w domu, pamiętała dziecięce zabawki i jej własne przerażenie, które wtedy przerodziło się w panikę. To nie powinno nigdy mieć miejsca. 

— Dziękujemy — odezwał się Fred po krótkiej chwili ciszy, w której każdy mógł na moment zanurzyć się we własnych myślach. — Porozmawiajmy zatem, co powinniśmy robić, żeby do takich sytuacji nie doszło. Anubisie, masz jakieś propozycje? 

— Przede wszystkim nie powinniśmy odwracać wzroku — odparł z miejsca Bill, a jego głos przybrał spokojny, niski ton, który idealnie wpasowywał się do takiej sytuacji, gdzie ktoś miał słuchać ich przez radio. — Łatwo nam myśleć, że pewne sprawy nas nie dotyczą, ale tak nie jest. W naszym społeczeństwie zapanował reżim, który udało się wprowadzić po cichu, nim ktokolwiek zdołał zareagować. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy być bierni wobec zastanej sytuacji — powiedział mądrze z niezwykłą łatwością, jakby całą wypowiedź miał wcześniej przygotowaną. Tonks wpatrywała się w niego z nieskrywanym podziwem. — Nawet najmniejsze działanie może przynieść wielki efekt. 

— Co na to nasza słoneczna Tęcza? — zapytał Fred, wyrywając ją z zasłuchania. Mrugnęła kilka razy, wciągając raptownie powietrze. Liczyła na to, że jednak będzie mogła posłuchać jeszcze trochę Billa, zanim ona sama się wypowie. Oblizała jednak wargi i powiedziała na jednym oddechu:

— Lepiej bym tego nie ujęła. Czasami możemy mieć wrażenie, że coś nas przerasta, ale to nie prawda. Każdy z nas jest w stanie mierzyć się z przeszkodami, które napotykamy. 

— Z tego co wiem, byłaś pierwszą osobą, która pojawiła się w Cholesbury — zauważył Fred, a Tonks skrzywiła się znacząco, rozumiejąc do czego to zmierza. — Możesz opowiedzieć nam o tym coś więcej? 

— To spokojna okolica, która wydawałaby się być ostatnią na liście możliwych miejsc do ataku śmierciożerców — przyznała, tym razem już znacznie wolniej i spokojniej, zastanawiając się nad tym, jak przedstawić to wszystko. — Niestety oznacza to, że nigdzie nie możemy czuć się w pełni bezpieczni. Do tej pory nie wiemy, dlaczego ta miejscowość została zaatakowana, a niewinni ludzie stracili życie — przyznała z trudem, spoglądając na wszystkich. — Tak, jak powiedział Potok, ci ludzie byli mugolami, niezaangażowanymi w wojnę, która toczy się w naszym świecie. To tylko nam obrazuje, że nie ma żadnej różnicy między czarodziejami i mugolami. 

— Co masz na myśli? — dopytał Lee. 

— W naszym świecie zapanowała okropna znieczulica, patrzymy tylko na swoje dobro i bezpieczeństwo — zauważyła Tonks, ale od razu kontynuowała: — Wiem, że jest to całkowicie naturalne w pierwszym odruchu, jednak powinniśmy wyzbyć się egoizmu i pomyśleć o innych, a już zwłaszcza o tych, którzy nie mają szans się bronić. — Spojrzała na Billa, który uśmiechnął się i skinął głową na znak, że Tonks doskonale sobie radzi, a to dodało jej otuchy. — Być może wielu pomyśli sobie: nic nie łączy mnie z tymi mugolami, czemu miałbym się nimi przejmować… Ale wystarczy pomyśleć, że każdy mugol może być członkiem rodziny czarodzieja o mugolskich korzeniach, oni z kolei są tuż obok nas, uczyli się z nami w Hogwarcie, pracują z nami, mijamy ich każdego dnia na ulicy, przyjaźnimy się z nimi i nierzadko tworzymy rodziny. Niczym nie różnią się od czarodziejów czystej i pół krwi — stwierdził z przekonaniem, wyładowując swoją frustrację, która rodziła się w niej na myśl, że można oceniać kogoś na podstawie pochodzenia. — Więc stwierdzenie, że to co im się przytrafia nas nie dotyczy jest całkowicie błędne. 

— Czy możecie stwierdzić, że Zakon Feniksa walczy dla wszystkich? — zapytał Lee, który doskonale odnajdywał się w roli prowadzącego, a Tonks od razu odpowiedziała:

— Oczywiście. 

— Stwierdziłbym nawet, że Zakon bardzo długo walczył nie tylko dla, ale również i za wszystkich — zauważył dość prowokacyjnie Bill, co jego brat od razu wyłapał:

— Śmiałe stwierdzenie, Anubisie. Mógłbyś to nieco rozwinąć? 

— Ministerstwo i Prorok niestety nie są instytucjami, którym możemy ufać i nie mam tu na myśli jedynie ostatnich miesięcy, a lata — odparł niczym niewzruszony Bill, a Tonks, choć wiedziała, że nikt jej nie widzi, pokiwała gorliwie głową. — Wszyscy zapewne pamiętają Turniej Trójmagiczny, który nie tak dawno miał miejsce w Hogwarcie… 

— Trudno zapomnieć tak wyjątkowe wydarzenie, prawda Anubisie? — odezwał się zaczepnie Fred, puszczając bratu oczko, bo zapewne miał na myśli to, że właśnie wtedy Bill pierwszy raz zobaczył Fleur. — Od niego wszystko się zaczęło. 

— Masz rację, Gryzoniu — odparł Bill, zażenowany zachowanie brata. — Wtedy wszystko się zaczęło, a mówiąc wszystko, mam na myśli wojnę. I to właśnie wtedy jeden z reprezentantów Hogwartu, Cedrik Diggory stał się pierwszą ofiarą konfliktu, który eskalował coraz bardziej aż do dzisiejszego dnia. 

— Masz na myśli moment podczas finału, kiedy to Harry Potter poinformował wszystkich o powrocie Sami-Wiecie-Kogo? — zapytał Lee, chociaż jego wypowiedź miała na celu naprowadzić słuchaczy na odpowiedni wątek. 

— Dokładnie o tym mówię — potwierdził Bill. — Nikt nie chciał mu uwierzyć, nikt nie chciał uwierzyć nawet Dumbledore’owi, a Ministerstwo Magii robiło wszystko, żeby tak pozostało. Cały rok pomstowali na nich obu, byleby zdegradować ich w oczach społeczeństwa. Dopiero kiedy śmierciożercy zaatakowali ministerstwo, a Harry wraz z przyjaciółmi i Zakonem Feniksa im to uniemożliwili, Minister Magii uderzył się w pierś — przypomniał Bill, a Tonks wywróciła oczami na wspomnienie wszystkiego, z czym musieli się mierzyć na początku reaktywacji Zakonu. — Nie zmieni to jednak tych wszystkich błędów, które umożliwiły śmierciożercom swobodne działanie. 

— Jako członkowie Zakonu Feniksa, czy raczej jak nas uważano stronniczy sympatycy Dumbledore’a byliśmy spychani na margines — wtrąciła się Dora, podchodząc do tematu nieco bardziej emocjonalnie niż Bill — uniemożliwiono nam normalną pracę i działanie, ale mimo wszelkich przeszkód i wewnętrznej walki z Knotem, który za bardzo bał się, że utraci stołek Ministra, robiliśmy wszystko by stawić opór śmierciożercom. 

— Masz o to żal, Tęczo? — drążył temat Lee, ale Fred od razu mu się wtrącił:

— Kto by nie miał, gdy uświadamiasz sobie, że rządzą nami idioci…

— To nie jest żal — odparła Nimfadora, kręcąc głową — a przynajmniej nie chciałabym tego tak nazwać. Wierzę jednak, że gdyby Zakon i Ministerstwo współpracowali, udałoby się uniknąć wielu tragicznych wydarzeń, a być może wiele osób nie straciłoby życia. Być może gdyby wszyscy byli świadomi niebezpieczeństwa, świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej. 

— Czy już za późno na zmiany?

— Absolutnie nie. Nigdy nie jest za późno i o tym właśnie chcemy powiedzieć — powiedziała z mocą, pamiętając, jaki mają w tym wszystkim cel. — Rozumiem, że nie każdy z nas jest aurorem czy łamaczem klątw… — rzuciła, zerkając na Billa, z którym wymieniła porozumiewawcze spojrzenie. Oni wykonywali takie zawody, byli po szkoleniach i mieli doświadczeni, ale w Zakonie było znacznie więcej osób równie zdolnych i skutecznych, a jednak wykonujących zupełnie inne prace. — Ale nie musimy nimi być. Nawet najprostsze zaklęcia ochronne przynoszą efekty. Wystarczy rzucić je na swój dom — powiedziała, zachęcając wszystkich do tego, co cały Zakon robił każdego dnia — ale nie powinniśmy zapominać o sąsiadach, znajomych z pracy, a nawet zupełnie obcych ludziach. Nawet jeśli są mugolami. 

— Warto też rozważyć mocniejsze zaklęcia, jak na przykład Fideliusa — dopowiedział Bill, zgadzając się z nią. Lee pokiwał głową, zadowolony z przebiegu audycji i zadał kolejne pytanie:

— A co myślicie o porzuceniu wszystkiego i znalezieniu bezpiecznego schronienia gdzie indziej?

— Wiem, że to trudne, ale życie jest najważniejsze — odpowiedział z powagą Bill. — Jeżeli czujecie, że jesteście na celowniku, warto rozważyć taką opcję i podjąć konkretną decyzję. My również staramy się odnajdywać osoby, które są w szczególnym niebezpieczeństwie i pomóc im oraz ich rodzinom. 

— Jak długo będzie to trwało? 

— Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć — skrzywił się Bill, bo zapewne jak oni wszyscy woleliby znać dokładną datę, kiedy to wszystko się zakończy. — Wierzę jednak, że im większy będziemy stawiać opór, im większa będzie skala naszych działań, tym większą szansę mamy na wygraną. 

— A skoro o wygranych mowa… — zaczął Lee, szturchając Freda, który od razu podłapał wątek:

— Chyba masz na myśli wybranych, a dokładniej naszego Wybrańca — rzucił kiepskim sucharem Weasley. — Nie bez powodu nasza audycja nazywa się Potterwartą. 

— Z tego miejsca chcemy zapewnić wszystkich, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości — oznajmił Lee, przybliżając się do mikrofonu. — Harry Potter nie unika walki, wciąż żyje i odwala za nas kawał dobrej roboty. Zgodzisz się ze mną, Tęczo?

— I to jak! — odezwała się z entuzjazmem. — Harry przedstawia sobą wszystko to, o czym mówiliśmy. Nie myśli o sobie, nie myśli tylko o najbliższych, walczy dla i za wszystkich — wyliczała, a gdy skończyła, zdecydowała się powiedzieć coś jeszcze, coś co powinno wszystkich podnieść na duchu: — Nie możemy zbyt dużo zdradzić, ale wiemy, że Harry jest teraz na misji, którą przed śmiercią powierzył mu sam Dumbledore. Wierzymy, żę powodzenie tej misji przechyli szale wygranej na naszą stronę. 

— Warto więc okazać wsparcie naszemu Wybrańcowi? — dopytywał Fred, a Bill i Tonks spojrzała na siebie porozumiewawczo bez przekonania.

— Szczerze wątpię, że Harry czuje się wyróżniony takim tytułem…

— Zgadzam się — przytaknęła przyjacielowi Tonks. — Harry nie chce być na świeczniku, nie szuka atencji. On wolałby być tylko i aż naszym przyjacielem, naszym kumplem… 

— Wpadłem na genialny pomysł — zawołał nagle z ekscytacją, klepiąc Lee w ramię — nazwiemy fragment audycji kącikiem “Kumple Pottera”.

— Nie teraz, Gryzoniu… — odezwał się przez zaciśnięte zęby Lee, a Fred skrzywił się na dźwięk swojego przezwiska.

— Ale to genialny pomysł. 

— Wróćmy na razie do tematu, który poruszyliśmy na samym początku — zdecydował Lee. — Chodzi mi o równość między czarodziejami, mugolakami i mugolami. To z pewnością jest bliskie sercu większości z nas, bo wśród naszych przyjaciół i rodzin jest wiele osób, które wywodzą się z różnych środowisk. Na pewno wielu z naszych słuchaczy zastanawia się, jak zachować się w stosunku Komisji Rejestracji Mugolaków — powiedział Jordan, a Tonks wstrzymała oddech, bo nie umiała nie reagować w taki sposób słysząc o tej przeklętej komisji. — Co byście powiedzieli naszym słuchaczom?

— Że Ministerstwu Magii nie można ufać — odpowiedział bez ogródek Bill. — To nie jest prawdziwy rząd, to marionetki pod rządami Sami-Wiecie-Kogo, każde ich działanie ma na celu wprowadzenie chaosu, podporządkowanie ich regułom i całkowite zdominowanie. Oni opierają się na jednej zasadzie, która pozwala im twierdzić, że jedni ludzie są lepsi od innych, a to nie jest prawda. 

— Nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie, co powinien uczynić Mugolak — odezwała się z ociąganiem Tonks, czując nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa.  Temat faktycznie był ważny, ale dla niej trochę zbyt osobisty dla niej. — Wiemy doskonale, że każdy z nich dostał wezwanie przed komisję, wiemy też doskonale, że wszyscy zostali oskarżeni o coś tak absurdalnego, jak kradzież magii. Takie wezwania kończyły się złamaniem różdżek lub wpędzeniem do Azkabanu. Nie wiem dokładnie, co działo się później — przyznała niechętnie, chociaż mogli się domyślać, jaki los spotykał tych czarodziejów tylko dlatego, że nie urodzili się w rodzinach czystej  krwi. — Wiemy jednak, że stając przed komisją nie ma już ucieczki. Jest więc druga możliwość — przyznała, robiąc krótką przerwę na zwilżenie warg i zebranie myśli — na którą zdecydowało się wiele osób, by uchronić swoje rodziny. Mam na myśli ucieczkę i schronienie się gdzieś z dala od zasięgu Ministerstwa Magii.

— To lepsze rozwiązanie? 

— Lepsze? — mruknęła, spoglądając nieprzytomnie na Jordana. Zbyt wiele kosztowało ją pogodzenie się z odejściem ojca, żeby mogła tak powiedzieć. Biorąc pod uwagę alternatywę, jaką była komisja nie mogła jednak krytykować podjęcia takich kroków. — Nie mogę przyznać tego z czystym sumieniem. To z pewnością jest jakieś rozwiązanie. Z całego serca polecam jednak zaufać Zakonowi — powiedziała w końcu przytomniejąc, bo wiedziała, ile dobrego robili i gdyby udało im się zacząć wcześniej całą tą akcję, to być może jej tata nie musiałby uciekać, a oni znaleźli by mu schronienie — który każdego dnia umożliwia takim osobom znalezienie bezpiecznego azylu. Staramy się nie rozdzielać rodzin, ale z pewnością nikogo nie zostawiamy samego. 

— Wspaniały apel, Tęczo… — odezwał się Lee, a Tonks w tej jednej krótkiej chwili poczuła napływ pewności, więc wtrąciła się Jordanowi, zanim ten skończył zdanie: 

— Chciałabym powiedzieć coś jeszcze — Lee zamrugał, ale skinął głową, dając jej przestrzeń do wypowiedzi — kilka słów dla osób, które jednak zdecydowały się uciec — wzięła głęboki oddech, a Bill przysunął ich mikrofon bezpośrednio przed Tonks, która złapała przedmiot obiema rękami, jakby było to konieczne do powiedzenia tego, co leżało jej na sercu. — Wiem doskonale, jak trudne są pożegnania, że łatwiej jest ich unikać, a nawet twierdzić, że są całkowicie zbędne. — Pomyślała o tym, jaki żal miała o to, że tata się z nią nie pożegnał, a potem o swojej rozmowie z Garym. Przypomniała sobie także to, co powiedzieli bliźniacy, że Ron wziął ze sobą radio i być może on, Harry i Hermiona zdołają ich usłyszeć. A skoro w to wierzyli, to była przecież szanse, że i jej tata natknie się gdzieś na audycję Potterwarty, być może słyszy ją właśnie teraz… — Niedawno usłyszałam od kogoś bliskiego, że warto traktować każde spotkanie, jakby miało być tym ostatnim i przede wszystkim go nie żałować. Dodałabym do tego stwierdzenia coś jeszcze — przełknęła ślinę, czując, że głos mógłby jej zadrżeć. Nie chciała teraz się rozpłakać, ale musiała powiedzieć, jeżeli istniała możliwość, że tata ją słyszy. — Nie musimy się wcale żegnać, powinniśmy jednak mówić sobie, jak bardzo nam na sobie zależy… — Zastanawiała się czy może sobie pozwolić na bezpośrednie skierowanie słów do swojego taty, do Teda Tonksa. Powstrzymała się jednak, bo w takim przypadku wszystkie ich konspiracje, pseudonimy i starania poszłyby na marne. Wierzyła jednak, że każdy kto ją zna, będzie wiedział, że to ona mówi i do kogo. — Gdybym była w takiej sytuacji, a ktoś mi bliski miał okazję usłyszeć tę audycję, chciałabym żeby wiedział, że… — głos w końcu jej się złamał, ale nie przestała mówić, wzięła głębszy oddech i kontynuowała — bardzo go kocham, my wszyscy bardzo go kochamy, a nasze życie bez niego nie jest już takie samo. Każdego dnia myślimy o nim, wspominając ten wspaniały czas, kiedy był jeszcze z nami i dawał nam radość i siłę. Chciałbym, żeby wiedział, że ciągle z nich czerpiemy, że nikt nie zapomniał i czekamy niecierpliwie, wierząc w to, że jest cały i zdrowy. 

— Po takich słowach nie mamy już nic więcej do dodania — odezwał się Fred po dłuższej chwili ciszy, a Bill podał Tonks chusteczkę, dzięki której mogła otrzeć łzę spływającą po jej policzku. Nie były to łzy smutku, raczej radości i nadziei. Nagle wypełniła ją radość i satysfakcja, jakby naprawdę w jakiś sposób porozmawiać z tatą. — Anubisie, Tęczo, dziękujemy wam za wspólną rozmowę — podziękował im Fred, a potem oznajmił wyraźnie: — Kolejne hasło do naszej audycji brzmi Dumbledore. 

— Tymczasem bądźcie bezpieczni, trzymajcie kciuki za Pottera i zapomnijcie o obojętności — powiedział jeszcze Lee, a Fred dał znak George’owi, który zaczął wyłączać wszystkie pokrętła i przyciski aż w końcu mała lampka zgasła, a w stodole zapanowała zupełna cisza. Tonks odetchnęła z ulgą, jak wszyscy zresztą i uśmiechnęła się widząc twarze młodszych chłopaków.

— To było… — odezwali się młodzi Weasleyowie i dokończyli razem z Lee, swoim trzecim bliźniakiem:

— GENIALNE! 

— Potterwarta odniesie sukces! — powiedział z przekonaniem Jordan, a Fred wtrącił mu z przesadną powagą:

— Ale muszę zmienić pseudonim… 

— I tak jesteś gryzoniem — wtrącił George i wybuchnął śmiechem, a Fred i Lee od razu do niego dołączyli. Tonks cieszyła się ich sukcesem i szczęściem, ale nie miała siły by świętować razem z nimi. Całe napięcie, stres i emocje zaczęły z niej spływać, zostawiając jedynie zmęczenie.

— Czy tylko ja czuję się zupełnie wyczerpana? 

— Zupełnie ci się nie dziwię — przytaknął Bill — za dużo w tym wszystkim emocji, żeby nie czuć się zmęczonym.

— Ogarniemy tu trochę i odprowadzę cię do domu, Tonks — zapewnił Fred, ale zanim zdążyła powiedzieć, że nie ma takiej potrzeby, dodał: — I nie sprzeciwiaj się, bo profesorek urwie nam głowy, jeżeli puścimy cię samą. 

— Zgoda, niech wam będzie… — przytaknęła, wywracając oczami, a potem uśmiechnęła się szeroko: — Gratuluję pomysłu, chłopcy. 

— To nasz wspólny sukces — stwierdził George, a Lee dodał od razu:

— I początek fantastycznej przygody. 

Tonks i Bill pozwolili chłopakom pracować, zeszli po drabinie na parter i zgarniając koszyk prezentowy od Molly, wyszli ze stodoły. Dora nie wiedziała, jak długo trwała ich audycja, kompletnie zatraciła poczucie czasu, ale słońce schodziło już coraz niżej, przypominając też, że dni stają się coraz krótsze. Przeszli się kawałek, nie odzywając się do siebie, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. Nigdy nie mieli problemu z ciszą między nimi, zbyt dobrze czuli się w swoim towarzystwie, żeby jej się bać, a teraz dodatkowo była przestrzenią do odpoczynku, cichego celebrowania sukcesu, którego byli częścią. Mogli myśleć o tym, jak zostanie odebrana Potterwarta, jak dalej to wszystko się rozwinie i oddać się własnym myślom, które tego dnia w obu przypadkach wyjątkowo omijały ciemne zakamarki ich głów, które były pełne obaw. Mimo wszystko podczas audycji nie przemilczeli trudnych tematów, teraz też tego nie robili. 

— To prawda, że chcecie się przenieść do Francji? — zapytała, przerywając w końcu to długie pełne komfortu i satysfakcji milczenie. Bała się trochę tej odpowiedzi, bo chociaż nie widywała się z Weasleyem codziennie, to gdyby wyemigrował, czułaby się równie beznadziejnie, jak w chwili, gdy Sara wyjechała do Włoch i tak samo, jak za każdym razem, kiedy Charlie wracał z powrotem do Rumunii po przesadnie krótkich wizytach. To uczucie można było przyrównać do wyrwania kawałka serca. Więc tym bardziej bała się odpowiedzi na swoje własne pytanie.

— Skłamałbym zaprzeczając, bo faktycznie o tym myśleliśmy, ale sytuacja nie jest jeszcze aż tak zła, co nie? — odparł, próbując nie używać nazbyt poważnego tonu, ale Tonks kiwnęła smutno głową, mówiąc jedynie:

— Jeszcze… 

— Na razie nigdzie się nie wybieramy — zapewnił, pozwalając by wiatr rozwiał mu włosy — właściwie to bardziej zależy nam na trzymaniu nas wszystkich razem. 

Kiwnęła głową. Też najbardziej tego pragnęła. A z tego, co wiedziała to Weasleyowie robili, co mogli, żeby się nie rozdzielać. Od momentu, gdy Bill i Fleur zamieszkali we własnym domu, przygarnęli pod swój dach rodziców chłopaka, którzy najwidoczniej mieli dość pobytu u ciotki Muriel, czemu Dora zupełnie się nie dziwiła. Bliźniacy też wspominali, że najchętniej Molly nie wypuszczałaby ich z matczynych rąk. Percy był nie wiadomo gdzie zbyt dumny, żeby przyznać, że jest idiotą. Ron wypełniał tajemniczą misję wraz z Harrym i Hermioną, a Ginny…

— Macie jakieś wieści od Ginny?

— Drażliwy temat… — westchnął Bill, zwieszając głowę. — Aż dziwię się, że bliźniacy nie poruszyli tego na antenie — stwierdził i z niechęcią wyjaśnił: — Carrowowie sieją prawdziwy terror pod okiem Snape’a. Mianowanie ich nauczycielami od Obrony Przed Czarną Magią i Mugoloznawstwa to mało śmieszny żart. 

— Wiadomo coś o dzieciakach z mugolskich rodzin? — zapytała, pamiętając o wprowadzonym obowiązku nauczania, który zmuszał wszystkich uczniów do uczęszczania do Hogwartu. Wiązało się to z tym, że osoby będące na celowniku, czyli właśnie mugolaki, a także tak zwani zdrajcy krwi nadstawiali karku mimo młodego wieku i żadnych przewinień. Było to o tyle okrutne, że Komisja Rejestracji Mugolaków wyłapywała podobnych im ludzi i oskarżała o kradzież magii…

— Nie mają lekko… Ciągłe szlabany, kpiny, okrucieństwo — wyliczał, a brak szczegółów był przerażający, ale w pewnym sensie oszczędzał dodatkowych zmartwień, z którymi na odległość ciężko było im sobie poradzić. — Nie wiemy wiele, ostatni list, który Ginny wysłała bez cenzury jest z początku października, a podejrzewam, że wtedy dopiero się rozkręcali ze swoimi metodami edukacyjnymi. Boję się myśleć, co dzieje się teraz, a Ginny… — zamilkł na chwilę, a prawdziwa troska i strach odbijały się w jego oczach. Tonks nie mogła się temu dziwić. Bill był najstarszym z rodzeństwa, Ginny była najmłodsza, od zawsze była jego ulubienicą, a on oprócz braterskiej miłości otaczał ją również nieco rodzicielską troską. — Rodzice dostali zawiadomienie, że straciła już przeszło dwieście punktów, nie ma tygodnia bez szlabanu i jest skrajnie niesubordynowana… Ponoć w ramach kary miał iść z Hagridem do Zakazanego Lasu w środku nocy…

— To nie brzmi dobrze… —  syknęła Dora, rozumiejąc doskonale, że pod tymi frazesami, kryje się bardziej okrutna i niepokojąca prawda, która pożal się Merlinie dyrektor Snape ukrywał przed świadomością publiczną. Tonks bardzo chciała, żeby Ginny była bezpieczna, ale miała też nadzieję, że dała popalić Smarkerusowi, o czym nie zapomniała wspomnieć Billowi: — Chociaż chyba nikt się nie spodziewał, że Ginny będzie siedziała cicho, przyglądając się wszystkim wydarzeniom. Bliźniacy wspominali, że Molly nie puści jej po przerwie świątecznej z powrotem. 

— Hogwart stał się miejscem, do którego raczej nikt nie chciałby wrócić… — skrzywił się Weasley.

— To wydaje się być niemożliwe — szepnęła, nie mogąc pojąć, jakim cudem wszystko mogło się tak pogmatwać i wypaczyć. Hogwart powinien być najbezpieczniejszym miejscem na świecie i rodzice nie powinni martwić się o dzieci, które tam się znajdowały. Tymczasem wszyscy Weasleyowie doświadczali dokładnie tego samego co ona w spawie swoje taty, nie będąc pewnymi losu własnych dzieci. Można było walczyć, można było działać, udzielać się, prowadzić audycje, ale to nie ułatwiało trudnej codzienności. — Dajecie radę? — spytała łagodnie i troskliwie. — Ty, Fleur, rodzice… 

— Nie jest najgorzej, w Muszelce wszystko wydaje się być inne, jakby bardziej odległe i mniej przerażające… — odparł z delikatnym uśmiechem. — Musisz nas kiedyś odwiedzić. Pójdziemy wtedy na spacer po plaży, nawet nie wyobrażasz sobie, jak piękne tam są zachody słońca. 

— Bardzo chętnie — odparła, ciesząc się, że jej przyjaciel odnalazł swoje miejsce na ziemi — każda możliwość, żeby oderwać się na chwilę od myślenia o tej przeklętej wojnie jest na wagę złota. 

— Pamiętasz, naszą rozmowę w Norze? — zapychał, szturchając ją w ramię, a jego uśmiech wcale nie zniknął z jego twarzy. 

— Tak — przyznała i niemal automatycznie otoczyła swój brzuch dłońmi. Pamiętała doskonale tamtą rozmowę, tak samo, jak całe swoje przymusowe wakacje w Norze, które zakończyły się tragicznie. Westchnęła przypominając sobie noc, którą w całości przegadała z Billem przy kubku gorącego kakao. — Powiedziałeś wtedy, że od zawsze chciałeś żebyśmy byli szczęśliwi. 

— A ty stwierdziłaś, że ja już jestem szczęśliwy, a ty być może kiedyś będziesz… — kontynuował wspólne wspominanie, rzucając jej komiczne spojrzenie, które prowadziło do jednego, ale nim Tonks się złamała, przywołała kolejne jego słowa:

— Stanowczo zapewniłeś mnie, że nie być może, ale na pewno.

— I co? — podpuszczał ją dalej, wywołując na twarzy Dory szeroki uśmiech, która wywróciła oczami i spytała z udawanym znużeniem:

— Uwielbiasz mieć rację, prawda? 

— Nie zaprzeczę… — stwierdził, wypinając przesadnie dumnie pierś. Rozbawił ją tym jeszcze bardziej. — Ale skoro już moje życzenia się spełniają, to wiesz o czym teraz marzę? — Nimfadora spojrzała na niego z uśmiechem, unosząc wysoko brwi. Co też mogło mu się marzyć? — Że któregoś dnia usiądziemy wszyscy razem przed Muszelką, będziemy patrzeć na fale i zachodzące słońce, a dookoła nas będą biegać roześmiane dzieci i dojdziemy do wniosku, że ten nasz świat jest jednak piękny. 

— Byłaby to miła odmiana… — szepnęła, rozpływając się nad taką wizją przyszłości. Być może to marzenie również się spełni, być może wszyscy będą zdrowi, szczęśliwi i przede wszystkim żywi, być może nie doświadczą już żadnych wojen. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Obym musiała po raz kolejny przyznać ci rację, rudzielcu. 

Stali tak jeszcze chwilę, rozkoszując się marzeniami o przyszłości, aż rozległ się krzyk Freda, który powiedział, że już idzie, by odprowadzić Tonks do domu. Wywróciła oczami, ale nie sprzeciwiała się temu objawowi przesadnej troski. Westchnęła tylko i spojrzała na Billa z uśmiechem. 

— Pozdrów ode mnie rodziców, no i oczywiście Fleur. 

— Poczekaj, Tonks — zatrzymał ją, zanim Dora zdążyła się odwrócić. Sięgnął do kieszeni płaszcza. — Byłbym zapomniał, mam coś jeszcze dla ciebie. — podał jej niedbale zgiętą kopertę, która chyba wiele przeszła, nim trafiła do jej dłoni. — Od Charliego, ale nie odpisuj mu dla bezpieczeństwa… 

— Dziękuję, Bill — powiedziała, ściskając papier w rękach. Poczuła ekscytację na myśl o wiadomości od Charliego i najchętniej odczytałaby ją od razu. Zostawiła to jednak na później, bo słońce schodziło już coraz niżej, a ona dla świętego spokoju powinna znaleźć się w domu przed zmrokiem. Spojrzała na Billa i powiedziała: — Do zobaczenia… 

Zaczęła iść w stronę Freda, ale odwróciła się jeszcze, by znów zerknąć na Billa Weasleya i pomyślała o innym przyjacielu, który niedawno powiedział jej coś niezwykle mądrego. Każde spotkanie powinno wyglądać tak, by zasłużyło na miano ostatniego. Uśmiechnęła się patrząc, jak Bill znika z polnej drogi. Tak, to było naprawdę dobre spotkanie… 

***

Radio zatrzeszczało na stole i niemal automatycznie przeskoczyło na fale Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Andromeda westchnęła ciężko, odkładając pióro do kałamarza i wolną ręką wyłączyła urządzenie. Uśmiechnęła się słabo, jej córeczka powiedziała coś naprawdę pięknego, a jej słowa były skierowane bezpośrednio do jej ojca. Dromeda zastanawiała się czy Ted, gdziekolwiek był, usłyszał apel ich córki, a potem spojrzała na leżący przed nią pergamin i znów westchnęła. 

Pisanie przyszło jej z łatwością, w końcu tyle się wydarzyło od dnia, kiedy Teddy postanowił odejść. Opisała mu wszystko, no prawie wszystko… Powstrzymała się od komentowania kłótni Dory i Remusa, a także dość łagodnie wspomniała o wybrykach ich córki, która nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Skupiła się głównie na tym, jak wyglądała ich wspólna codzienność. Pisała o tym, że chociaż ich zięć parzy doskonałą kawę, to nie smakuje ona tak dobrze, jak ta, którą pijali razem codziennie, a popołudniowa herbatka nie miała by już zupełnie sensu, gdyby Dora jej nie towarzyszyła. Rozpływała się nad tym, że ich wnuk rozwija się wręcz podręcznikowo i wszyscy wyczekują, aż zacznie wiercić się w brzuchu Dory. Przesadnie dużo uwagi poświęciła ubrankom, które wydziergała na drutach dla ich wnuka, wspominając, że są równie drobne co te, które kiedyś zrobiła Nimfadorze. Przelała całą radość, jaką udawało jej się pozbierać każdego dnia, by tęsknota nie wybrzmiewała za bardzo. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że gdyby zaczęła prosić i błagać o to, by wrócił, jeszcze bardziej utwierdziłaby go w przekonaniu, że miał rację odchodząc. Liczyła, że czytając o wszystkim, Ted po prostu zatęskni i być może wróci… albo przynajmniej rozważy taką możliwość. Spojrzała na koniec listu, na ostatnie zdania, które napisała… Póki co jesteśmy zdrowi i dbamy o siebie nawzajem. Tylko ciebie tu brakuje, kochany. Twoja na zawsze, Dromeda. 

— Czy to wystarczy? — spytała, zginając pergamin i chowając go do koperty. Gdyby jeszcze chwilę się w niego wpatrywała, zaczęłaby poprawiać każde zdanie i zastanawiać się nad nim przesadnie, a ostatecznie skończyło by się to wybuchem płaczu, na który pozwalała sobie jedynie w samotności. Uniosła wzrok na Syriusza, który do tej pory w milczeniu stał, podpierając się o ścianę i obserwował ją uważnie. Zjawił się krótko po tym, jak Remus i Dora wyszli. Nie wdawał się w szczegóły, był dziwnie zamyślony i jednocześnie podekscytowany. Powiedział jedynie, że Andromeda musi napisać list do swojego męża. Nie określił, co ma dokładnie napisać, a ona nie dopytywała, jakby tylko czekała aż ktoś da jej pretekst do tego by skreślić parę zdań. Pisała dość długo, a Syriusz czekał, twierdząc, że ta wiadomość jest bardzo potrzebna. Milczeli więc w akompaniamencie skrobania pióra i audycji w Potterwarcie. Teraz, gdy atrament już wysechł, w jej głowie zaczęły pojawiać się pytania. 

— Musi — odparł Syriusz, odpychając się niedbale od ściany i robiąc w jej stronę kilka kroków. Stanął nad stołem, przy którym Andy siedziała i obrócił kopertę w swoją stronę, jakby upewniał się, że wszystko dobrze zrobiła. — Przynajmniej na razie. 

— Jak to zrobisz, Syriuszu? — spytała, odchylając się na krześle i złączając ze sobą dłonie. Jej palce bezwiednie odnalazły obrączkę, którą zaczęło obracać na palcu, delikatnie gładząc złotą powierzchnię biżuterii. Nie zdjęła jej nawet na chwilę, od kiedy los rozdzielił ją z mężem. Wiedziała, że Syriusz robi wszystko, żeby spełnić obietnicę, którą jej złożył, ale nie rozumiała, w jaki sposób zamierzał to zrobić. Może nawet nie chciał wiedzieć… Może wystarczyła złudna nadzieja, że mu się uda, a dodatkowe zapewnienia tylko by ją dodatkowo przytłoczyły nowymi pokładami oczekiwań. Jednak pytanie zostało już zadane, a Black sięgnął leniwie do kieszeni swojej kurtki, z której wyciągnął podłużny skrawek, jaskrawo różowego materiału. — Wstążka?

— Kiedy Ted odchodził, Remus kazał mu zostawiać po sobie ślad, żeby mógł go wyczuć za pomocą swoich wilczych zmysłów — przyznał Syriusz, patrząc na wstążkę w swojej dłoni. — Ja zaproponowałem coś prostszego — stwierdził i podał ją Andromedzie, która przyjęła materiał z najwyższą czcią, jakby był relikwią a nie zwykłym splotem kilku nitek. Black uśmiechnął się nieznacznie. — Różowy to bardzo adekwatny kolor. 

— Znalazłeś go? — zapytała z zapartym tchem. Miał rację, różowy to bardzo adekwatny kolor, który jak żaden inny kojarzył się z ich córeczką. Że też kiedykolwiek Andromeda była w stanie pomyśleć, że jest absurdalny…

— Jeszcze nie, ale czuję, że jestem na dobrym tropie — przyznał Syriusz z nutą dystansu, jakby nie chciał dać jej zbyt wiele złudnej nadziei. Pozwolił sobie w końcu wziąć list zaadresowany do Teda i nim schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki, powiedział: — Dzięki temu będę wiedział, co zrobić, gdy już go znajdę. — Zamilkł na chwilę, dając sobie czas na myślenie i pozwalając krewniaczce moment na skupienie się na wstążce, która była znakiem, że Ted Tonks jednak chce nawiązać kontakt z rodziną. — Andy, wiem, że obiecałem was połączyć, ale… — przerwał, zaciskając szczękę. Nie taką informację chciał jej przynieść, nie wiedział kiedy, gdzie i w jakim stanie znajdzie Teda i czy w ogóle to mu się uda, w co momentami wątpił. Teraz jednak chciał wykazać się odrobiną łagodnej szczerości i uważał, że będzie to uczciwe. — Nie mogę cię zapewnić, że przyprowadzę go teraz z powrotem. 

— Nie oczekuję tego, Syriuszu — odpowiedziała mu z zaskakującym spokojem. Uśmiechnęła się nawet delikatnie na potwierdzenie swoich słów. — Ted miał swoje powody, żeby odejść. Musi je mieć także po to, żeby wrócić. — Syriusz był w szoku, że Dromeda podchodzi do tego wszystkiego z takim opanowaniem. Była bardzo spokojna, jedynie fakt, że gorliwie ściskała wstążkę w dłoni, był oznaką emocjonalnego zaangażowania. — Na razie wystarczy mi wiedza, że jest cały i zdrowy. 

— Może ten list będzie jego powodem… — wysnuł pokrzepiające przypuszczenie, kładąc dłoń na materiale kurtki i upewniając się, że wiadomość jest na miejscu. 

— Może — zgodziła się, chociaż bez zbędnego entuzjazmu, który, jak Black miał się szybko przekonać, nie wynikał z obojętności, a z kolejnego zmartwienia, które ciążyło Andromedzie na sercu. — Nie mów o tym na razie Dorze, dobrze?

— Ona chciałaby wiedzieć — zauważył z niezadowoleniem. Nie chciał tego wszystkiego ukrywać przed Tonks. Zasługiwała na to, żeby wiedzieć o poszukiwaniach jej ojca.

— Tylko o czym? — spytała, a jej głos niespodziewanie rozbrzmiał ogromem emocji, które przez większość ich rozmowy trzymała na wodzy. — Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za twoje starania, Syriuszu. Ale sam powiedziałeś, że jeszcze go nie znalazłeś — zauważyła boleśnie trafnie. Rzucił jej niepewne, ale przy okazji dość wymowne spojrzenie. — Ja mogę się karmić nadzieją i niepewnością, ale moja córka potrzebuje teraz stabilności — stwierdziła z taką stanowczością, że trudno było jej zaprzeczyć. — Dopiero co pogodziła się z Remusem, musi się skupić na sobie i dziecku. Jeżeli zacznie teraz myśleć o tym, że być może Ted wróci do domu wcześniej niż później, możemy zapomnieć o spokoju…

— Niech ci będzie — zgodził się bez większego przekonania, spoglądając na Andromedę z ukosa. Chociaż takie zapewnienie najwidoczniej jej wystarczyło. — I tak zamierzam całą winą obarczyć Teda, jak już go znajdę. 

— Układa ci się z Althedą? — spytała niespodziewanie, jakby wcale nie rozmawiali do tej pory o jej zaginionym mężu tylko o pogodzie czy cenie kociołków na Pokątnej. Zmrużył oczy, zaciskając usta.

— Zmieniasz temat.

— Unikasz odpowiedzi — odbiła sprawnie piłeczkę, mierząc go spojrzeniem. Black sapnął, nie pozwalając sobie odwrócić wzroku w tej ewidentnej wojnie na spojrzenia. Wiedział doskonale, że Andromeda jest równie uparta co on i w takim samym stopniu nie znosi przegrywać. On był jednak ostatnio zbyt wykończony, by mierzyć się również z nią… Oblizał nerwowo wargi nim powoli odpowiedział, cedząc każde słowo:

— Bo nie umiem jej sprecyzować. 

— Wyjaśniliście sobie tamtą sprawę, przez którą spałeś na kanapie? — zadała kolejne pytanie, przewijając różową wstążkę między palcami i całkiem trafnie drążąc wyrwę, na którą on sam pozwolił, udzielając odpowiedzi. Zgrzytnął zębami. Czy wyjaśnili sobie, że Altheda zbratała się z nawróconym śmierciożercą, żeby wybudzić Łapę ze śpiączki i zacząć niespodziewanie płomienny romans, który z każdym dniem stawał się czymś poważniejszym, podczas gdy chrześnica męża Andromedy postanowiła z ów śmierciożercą uciec, ale tak naprawdę tylko Syriusz i Ally wiedzą, że istnieje spora szansa na to, że im się to nie udało? Tak, wyjaśnili sobie to w sposób głośny, trudny i niekoniecznie prowadzący do zgody, a zakończony mimo wszystko akceptacją. Jak miał odpowiadać Andromedzie na takie pytania, skoro w sobie miał tak wiele sprzeczności, a tak mało pewności.

— Poniekąd…

— Nie chcesz, nie mów — dała za wygraną, nawijając z czułością wstążkę na palec. Zadumała się chwilę, a potem, wbrew ich wcześniejszej rozmowie, uśmiechnęła się łagodnie, chociaż nie bez cienia smutku. — Cieszę się, że masz kogoś. Zasłużyłeś na to, jak nikt inny i macie prawo do swoich tajemnic.

— Tak, tajemnice to nasza specjalność — przytaknął, pozostawiając przestrzeń do własnych myśli, które wciąż były niezwykle poplątane. Uczucia i rozum wciąż ze sobą walczyły. Chciałby mieć w sobie tyle pewności co Andy, która z ogromną siłą i spokojem odnajdywała się w sytuacji, w której się znalazła. On natomiast wciąż mierzył się z tajemnicami i ich konsekwencjami. Obiecał sobie jednak, że więcej tajemnic już nie będzie, teraz trzeba było zagrać w otwarte karty. Musiał tylko się dowiedzieć, jaką ma talię…

No w końcu pojawił się ten rozdział! Wszystkie znaki na niebie i ziemi chyba chciały mi to uniemożliwić... Wstawiam go bez korekty, zajmę się tym w ciągu najbliższych dni, ale nie chciałam przeciągać daty publikacji o kolejny dzień.
No i co my tutaj mamy? Pojawiła się Potterwarta, jeden z moich ulubionych wątków w Insygniach... Myślę, że stworzenie takiej rozgłośni jest dowodem na prawdziwy geniusz bliźniaków. A tutaj przy okazji mieliśmy możliwość do spotkania się z Billem, pogadania, no i muszę przyznać, że uwielbiam ten duet Tonks i Billa. Jest między nimi tyle zrozumienia i akceptacji, że czasami sama się nad tym zachwycam ♥
Mamy też scenę Syriusz i Andromedy i to kolejny duet, który kradnie moje serce ♥
Cóż zostawiam rozdział Waszej ocenie! Ściskam mocno i liczę, że przypadnie do gustu. Ale to niestety koniec dobrych wiadomości. Oficjalnie informuję, że kolejny rozdział pojawi się dopiero 5 sierpnia. Mam niesprawną rękę i większość czynności nie przychodzi mi zbyt łatwo - kończenie tego rozdziału było prawdziwą męką. Wierzę, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej, ale potrzebuję chwili bez deadline'ów. Obyście mi to wybaczyli! ♥
Buziaki, Mora ♥

2 komentarze:

  1. Kochana, nadrobiłam wszystko! Piszę swój licencjat, więc szersze komentowanie zostawię sobie na czas pobytu za granicą, gdy będę odpoczywać od spraw uczelnianych (czyli na końcówkę lipca). Powiem tylko, że zachwyciły mnie te rozdziały, a zwłaszcza ucieszyłam się ludźmi, którzy je stanowili <3
    Piękne to jest, ile dobra wylało się nagle na Tonks, pod postacią tych spotkań!
    Mam nadzieję, że ręka szybko wyzdrowieje i będziesz mogła wrócić do pisania. Tymczasem odpoczywaj, bo po napisaniu tak świetnego rozdziału i to okupując to dużymi trudami, naprawdę zasługujesz na nagrodę!

    Do zobaczenia w komentarzach już niedługo, bo (przynajmniej mi) życie mija bardzo szybko. Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ah, dziękuję Ci, że mimo swoich spraw ciągle tu zaglądasz i jesteś ♥♥♥

      Usuń