29.04.2023

141) Hogsmeade

Hogsmeade było spokojną wioską, dla której największym zagrożeniem były odwiedziny uczniów, którzy raz na jakiś czas zalewali jego wąskie uliczki, wypełniając je gwarem i śmiechem. Tak przynajmniej było kiedyś… Bo poprzedni rok nie należał do spokojnych, nawet, gdy ulice wioski były patrolowane przez aurorów, a ten najwidoczniej nie zapowiadał się wcale lepiej, chociaż z pozoru nic na to nie wskazywało… Mieszkańcy Hogsmeade mogli wieść dość spokojne życie, jak na te czasy, nawet w obliczu tego, że Ministerstwo Magii zostało przejęte przez śmierciożerców. Tutaj ich rządy zdawały się nie docierać, dla magicznej wioski niewiele się zmieniło, chociaż pod skórą jej mieszkańcy mogli czuć, że taki stan rzeczy wkrótce się skończy. 

Niespełna trzy dni temu rozpoczął się kolejny rok szkolny, który był jednak zupełnie inny od poprzednich. Na miejsce Albusa Dumbledore’a wybrano Severusa Snape’a. Bardzo ironiczne, biorąc pod uwagę, że to właśnie Snape zakończył życie Dumbledore’a. Zmiany kadrowe, które wprowadziły do Hogwartu jeszcze więcej śmierciożerców, nie były jedynymi. Uczniowie otrzymali zakaz odwiedzania wioski, Hogsmeade miało opustoszeć. Ten dzień jednak miał być czymś gorszym dla jego mieszkańców. Nastały czasy, że niczego nie można było się spodziewać, ale słodki Merlinie, tego naprawdę nie mógł nikt przewidzieć… 

Było samo południe, życie toczyło się swoim codziennym tempem, promienie słońca próbowały przedrzeć się przez szare chmury, gdy znikąd pojawiły zamaskowane postacie. Ściana ognia zdawała się otoczyć główną ulicę, dachy niektórych sklepów zajęły się płomieniami, wybuchła panika, gdy pierwsza avada dosięgła czyjegoś serca, a Mroczny Znak rozświetlił pochmurne niebo. Nikt nie wiedział, co na celu miał ten atak, lecz przynosił za sobą jedynie strach i śmierć. Być może ofiar byłoby bez liku, gdyby nagle nie zaczęły pojawiać się kolejne postacie, które z całych sił próbowały uratować tylu, ilu się dało. A wśród nich znalazło się również małżeństwo Lupinów. 

Nimfadora zjawiła się znikąd pośrodku głównej ulicy i z miejsca rozbroiła śmierciożercę, który mierzył różdżką w stronę przerażonej staruszki, chowającej się za straganem. Dookoła dostrzegała coraz więcej znajomych twarzy, a dzięki temu poczuła się pewniej. Wciąż buzowały w niej te wszystkie negatywne emocje, które pojawiły się podczas kłótni z Remusem, a teraz szukały ujścia. Dla Tonks oczywistym było, że skopanie kilku mrocznych tyłków jest idealną okazją ku temu. Wyczarowała tarczę, wycofując się w stronę zabudowań, gdzie widziała kilku cywili. Kingsley kazał ich chronić i to zamierzała zrobić. 

— Uciekajcie! — wykrzyknęła w ich stronę, dostrzegając przerażenie na ich twarzach. — Uciekajcie, do cholery! 

Deportowali się w ciągu kilku sekund, rozglądając się jeszcze w panice po ogarniętej dymem okolicy. Nim Tonks przerwała zaklęcie tarczy, również przebiegła wzrokiem wzdłuż głównej ulicy. Widziała Kingsleya, który walczył z dwójką śmierciożerców, kiedy za jego plecami Emily i Lucas Gottsmanowie odprowadzali mieszkańców na tyły budynku, skąd spokojnie mogli zniknąć. Z drugiej strony dostrzegła Hestię, która wzięła zagubione dziecko na ręce i pomknęła w stronę Trzech Mioteł, w których skryło się już wiele osób i teraz bezmyślnie obserwowały rozwój wydarzeń przez okno. Tonks sapnęła wściekle, dostrzegając kątem oka swojego męża, który przepuszczał grupę kobiet do Miodowego Królestwa. Ona sama miała jeszcze jeden cel. 

Opuściła tarczę i natychmiast uchyliła się przed klątwą, która trafiła w szyld sklepu z piórami. Puściła się biegiem, posyłając przed sobą kilka zaklęć, by oczyścić sobie drogę. Minęła sklep Zonka i schowała się za murem, unikając kolejnych zaklęć. Wychyliła się, rzucając zaklęcie mrożące, przez co jeden ze śmierciożerców runął na ziemię, a kolejni potknęli się o jego ciało. W oddali już zamajaczyła jej obskurna gospoda pod Świńskim Łbem, a przed nią stał Aberforth, który słał zaklęcie za zaklęciem, odpędzając od swojego lokalu zamaskowane postacie. Tonks już chciała się rzucić przez ulicę, żeby mu pomóc, kiedy poczuła czyjeś ramię oplatające ją w pasie i została pociągnięta za budynek. 

— Czyś ty oszalała? — Wrzasnął Remus, potrząsając nią mocno, a Tonks i tak próbowała mu się wyrwać. On jednak jej na to nie pozwolił i wciąż trzymał, powstrzymując od szaleństwa, jakim było rzucenie się w bój. — Masz natychmiast wrócić do domu! 

— Odpieprz się ode mnie, Lupin — syknęła wściekle, szarpiąc się uparcie, ale Remus złapał ją mocniej i odparł stanowczo:

— Prędzej piekło zamarznie, Lupin. 

Tonks sapnęła, gdy przyciągnął ją do siebie, zdecydowanie zbyt zaborczo, żeby mogła mu jakkolwiek ulec. Miała dość tego, że w ostatnim czasie nie miała żadnej okazji, żeby kierować swoim życiem. Czuła, że cała stabilność zupełnie jej uleciała, a ona nie mogła nawet podjąć próby by ją złapać. Nie chciała dać się stłamsić, nie przez kogoś, kto przed chwilą bez mrugnięcia okiem wypominał jej błędy. Nieważne, że tym kimś był jej mąż ani że ona sama też nie pozostawiła na nim suchej nitki. Teraz chciała wpaść w wir walki, poczuć na skórze dreszcz emocji i zrobić coś, co miało znaczenie, co mogło komuś pomóc, nawet jeśli ona sama nie potrafiła sobie pomóc. Zacisnęła zęby i wyrwała się z uścisku męża, rzucając mu wyzywające spojrzenie. W jej oczach odbijały się płomienie, które odgradzały naturalną drogę ucieczki z wioski. Patrząc wciąż na męża, zrobiła krok w stronę głównej ulicy, którą nadal przemierzały groty klątw i Merlin jeden raczy wiedzieć, co by się stało, gdyby znienacka kolejna osoba nie wpadła na nią z impetem, znów wpychając za budynek. 

— Co wy robicie? — wrzasnęła na nich Sara, odrzucając włosy z czoła, a jedno z zaklęć, które mogło przed chwilą ugodzić w Tonks, właśnie uderzyło w szyld sąsiedniego sklepu. Lucky spiorunowała ich zszokowanym wzrokiem, ale wcale nie otrząsnęła ich z amoku. — Może tak po prostu wejdziecie im pod różdżki, skoro nie macie zamiaru myśleć? — sarknęła, wskazując ze złością na główną ulicę, na której rozgrywał się dramat mieszkańców wioski. Sara nie spodziewała się, że jej gest będzie zaproszeniem dla Tonks, która wykorzystała moment, wyminęła ją i pobiegła przed siebie. — Hej, co jest z wami? — spytała zbita z tropu, ale w odpowiedzi Remus przeklął głośno. — Kłopoty w raju? 

— Zabierz ją stąd, Lucky! — nakazał ze złością Lupin, sapiąc ciężko, a jego spojrzenie nie schodziło z jego żony, która dotarła już na drugą stronę ulicy, gdzie pomagała Aberforthowi oczyścić okolice jego knajpy. 

— Nie przyjmuję rozkazów, Remusie — zauważyła dosadnie Lucky, ale westchnęła ciężko i wywróciła oczami. — Zresztą wiesz, że Tonks żyje po to, by walczyć. 

— Nie tylko po to… — wycedził przez zaciśnięte zęby, najwyraźniej ze wszystkich sił powstrzymując się od odepchnięcia Lucky i pognania za żoną. Przyjaciółka Tonks już miała ochotę ponabijać się z niego przez krótką chwilę, a potem wrócić do eskortowania cywilów do Trzech Mioteł, skąd kominkiem uciekali w bezpieczne miejsce. I zapewne by to zrobiła - kilka kąśliwych uwag, promienny uśmiech i tyle, ale wtedy Remus w końcu spojrzał na nią, a ona wyczytała z jego oczu, że coś jest na rzeczy. Nawet nie mogła się spodziewać słów, które Lupin wypowiedział później: — Ona jest w ciąży, Saro. 

— Szlag! — warknęła, gorączkowo rozglądając się za Tonks, którą dostrzegła po drugiej stronie akurat w momencie, w którym ta uskoczyła przed klątwą, wpadając przez to na skrzynie ustawione przy zapleczu jednego ze sklepów. Aberforth właśnie coś do niej zawołał, wyczarowując osłonę, by Tonks mogła się szybko pozbierać. Lucky przyswajała radosną nowinę, przyglądając się tej idiotce, która nie miała zamiaru przestać ryzykować. — Postradała rozum?

— Coś w tym guście… — mruknął Remus, zaciskając usta. Ewidentnie małżeństwo Lupinów o coś się pożarło przed wezwaniem Kingsleya, ale nie miała zamiaru drążyć teraz tego tematu. Pokręciła głową, rozglądając się przy tym dookoła. Sytuacja zdawała się trochę przycichnąć, ale to zapewne tylko dlatego, że z ulic miasteczka zniknęli cywile, którzy robili najwięcej zamieszania. Zakon teraz powinien upewnić się, że pomógł wszystkim, a potem zgodnie z poleceniem wycofać się. Dla Sary było jednak pewne, że jej zadanie jest teraz zupełnie inne. 

— Osłaniaj mnie, Lupin — nakazała, podwijając rękawy płaszcza i wyciągając przed siebie różdżkę. — Zadbam o tę idiotkę. 

I kiedy Remus faktycznie wyczarował solidną barierę, umożliwiając Lucky bezpieczne przedostanie się na drugą stronę, Tonks oparła się o murek, sapiąc ciężko i próbując rozeznać się w aktualnej sytuacji. Posłała zaklęcie w stronę zamaskowanej postaci, która właśnie próbowała się wedrzeć do jednego z domów. Nie była pewna, czy trafiła, bo jej wzrok padł właśnie na budynek sowiej poczty, a potem na osobę, która tak bardzo kojarzyła jej się z tym miejscem. 

Nate Moore stał przy wejściu do budynku, gdzie przez długie miesiące spotykali się na swoich schadzkach, a to wydawało się być przecież w zupełnie innym życiu. Tonks przeskoczyła przez murek, gotowa przybyć byłemu kochankowi z odsieczą, chociaż Nate zdawał się radzić sobie świetnie, nawet zbyt dobrze, biorąc pod uwagę to, że Zakon ani nikt inny nie wdawał się w otwartą walkę, ograniczając się jedynie do unikania klątw i eskortowania bezbronnych. Stał idealnie wyprostowany, wznosząc różdżkę na wysokości głowy. Jego poza doskonale prezentowała jego umięśnioną sylwetkę, jakby nie był czarodziejem trwającym pośrodku atakowanej wioski, a greckim posągiem, mającym jedynie na celu zachwycić swoją idealnością. Jasne włosy jak zwykle były starannie i elegancko ułożone, przystojna twarz spięta, przez co jego mocne rysy były jeszcze bardziej podkreślone. Jego obecność w Hogsmeade nie powinna dziwić, a jednak Tonks zdawała się być w głębokim szoku, widząc go po tylu miesiącach i to właśnie akurat tego dnia, kiedy ona zaczęła o nim myśleć.

Gdyby wiele rzeczy potoczyło się inaczej, Dora mogłaby podejrzewać, że ich spotkanie zostało ustawione przez Lucy, która nieraz organizowała takie przypadkowe schadzki. Teraz jednak Lucille Smith z pewnością nie zrobiłaby nic, co nawet błędnie mogłaby postrzegać za pomoc dla Tonks, a i Nimfadora chyba wolała nie korzystać z okazji by spojrzeć w oczy facetowi, którego porzuciła, a wcześniej wykorzystała. Wspomnienie wcześniejszej kłótni z Lucy, a także późniejszej z Remusem na nowo zaczęło ją dręczyć, a widok Moore’a wcale nie pomagał, nawet jeszcze bardziej wpędzał ją we wściekłość i dziwne poczucie winy. Powinna odwrócić się na pięcie, pobiec do Świńskiego Łba, sprawdzić, jak tam wygląda sprawa i przesłać patronusem informację do Kinga. Powinna, ale nie potrafiła tego zrobić… Nie mogła odwrócić wzroku od Moore’a, chociaż nawet nie wiedziała dlaczego. Nate właśnie rzucał jakieś zaklęcie, gdy za nim zmaterializowały się kolejne zamaskowane postaci. Byli tuż za jego plecami, a Moore zdawał się ich kompletnie nie zauważać.

— Nate! — krzyknęła, próbując go ostrzec przed niebezpieczeństwem. Mężczyzna spojrzał na nią, coś błysnęło w jego stalowo-szarych oczach, a twarz wykrzywiła się w uśmiechu, jakby nie rozumiał, że Dora stara się zwrócić jego uwagę na zagrożenie, a nie macha przyjaźnie. Tonks była gotowa rzucić się w jego stronę, żeby rozbroić śmierciożerców, gdy nagle pojawiła się obok niej Lucky, która objęła ją kurczowo w pasie i odwróciła tyłem do Moore’a. — Saro, co ty robisz? — sapnęła gorączkowo Nimfadora, ale nie potrzebowała już odpowiedzi, bo nagle poczuła, jakby coś zassało jej żołądek, a to niechybnie zwiastowało teleportację. Próbowała się szarpnąć i uniknąć niechcianej zmiany lokacji, ale Sara trzymała ją zaskakująco mocno, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. — Co to ma znaczyć? — wrzasnęła Dora, gdy tylko udało jej się złapać oddech, po tym jak z impetem wylądowała na kolanach na ganku prowadzącym do jej domu. Nad nią stała Lucky, zupełnie niewzruszona jej krzykiem. — Jakim prawem? 

— Jesteś w ciąży? — Sara spytała bez owijania w bawełnę, a w jej spojrzeniu była widoczna nagana, która zmusiła Tonks do nerwowego sapnięcia, gdy podnosiła się z klęczek. Oczywiście, że Remus zagrał tą kartą. 

— Powiedział ci?

— Nie wiem, o co się tak na siebie wściekliście, nawet mnie to nie interesuje, nie mam zamiaru wpieprzać się wam z buciorami do wyrka, ale… — zaczęła stanowczo Lucky, chcąc wygarnąć przyjaciółce. Nimfadora nie miała zamiaru tego słuchać, była zła, że po raz kolejny ktoś pokrzyżował jej działania. Przez kilka krótkich chwil czuła, że znów ma kontrolę i tym razem to Sara odebrała jej to wszystko. Ostatnią rzeczą na jaką miała teraz ochotę była reprymenda od przyjaciółki, która nagle zmieniła front i zaczęła popierać jej męża. Dora pospiesznie otrzepała kolana, myśląc gorączkowo, co teraz powinna zrobić. Było już za późno, żeby wracać do Hogsmeade, tam sytuacja była praktycznie skończona. Pytanie tylko co z Remusem… I co z Natem? Przecież ci śmierciożercy zaszli go od tyłu, jakie Moore mógł mieć szanse? Może jednak powinna się szybko przenieść do wioski i sprawdzić czy wszystko w porządku? Jej wątpliwości musiały być doskonale zauważalne, bo Sara nie wytrzymała i krzyknęła bezradnie: — Cholera, Tonks, już jedno dziecko straciłaś! 

— Nie — sprzeciwiła się natychmiast Tonks, uciszając przyjaciółkę jednym, stanowczym gestem — nie wywołuj we mnie poczucia winy… Nie wspominaj nawet o… — Głos jej się złamał, a ręce natychmiast otoczyły brzuch, próbując ochronić maleństwo, bo sama nie miała jak ominąć lawiny wyrzutów sumienia, która niespodziewanie ją przygniotła. 

— Co się stało, Tonks? — Sara spojrzała na Dorę z olbrzymimi pokładami troski, które wcale nie były pomocne, gdy w niej trwała wewnętrzna walka. Co się stało? Dobre pytanie. Jeszcze godzinę temu byłaby w stanie na jednym oddechu wyrzucić z siebie całą litanię wyjaśnień, ale teraz potrafiła jedynie ze złością zgrzytać zębami. Wyrzuty sumienia ją tłamsiły od momentu, w którym Sara wspomniała o utracie pierwszego dziecka. Skutecznie wbiła szpilę w miejsce, które nieustannie bolało równie mocno. Jednak ta szpila dotarła tak głęboko, że przywróciła jej świadomość. Pragnąc odzyskać kontrolę nad tym, co działo się w jej życiu, sprowokowana przez kłótnie z Lucy, a potem również przez Remusa zapomniała o bezpieczeństwie swojego dziecka. Jak mogła być tak lekkomyślna? Z drugiej strony jakim prawem pozostali twierdzili, że mogą decydować o tym, co jest najlepsze dla niej i dla jej rodziny? W końcu nikt nie miał prawa jej czegokolwiek zakazywać. Była częścią Zakonu Feniksa, do diaska, i nie powinni jej odsuwać od najważniejszych wydarzeń. Nie chciała dopuścić do tego, że coś wydarzy się za jej plecami, zwłaszcza po tym, co stało się z jej tatą. Teraz jednak była przerażona i wściekła, i zaczynała panikować… — Dobrze, nie chcesz, nie mów… Będziesz w takim razie słuchać — postanowiła Lucky, widząc, że nie wyciągnie od przyjaciółki żadnych wyjaśnień. — Znam cię od zawsze i oprócz ciebie znałam tylko jedną równie wspaniałą osobę…

— To nieuczciwe z twojej strony, Lucky — przerwała jej Tonks, tym razem nie mogąc już powstrzymać łez, które niespodziewanie się pojawiły. Sara znała ją zbyt dobrze i doskonale wiedziała, jak do niej trafić. Teraz wykorzystywała wszystkie najmocniejsze ruchy, które były zdecydowanie poniżej pasa. Nie chciała tego słuchać, nim zdążyła dokończyć swoją myśl, ruszyła w stronę domu, otwierając drzwi i wchodząc do środka. — Najpierw moje poronienie, teraz Amelia… 

— Witaj, Saro. — Andromeda pojawiła się w progu, przepuszczając swoją córkę w przejściu, która była zbyt roztrzęsiona, żeby podzielić swoją uwagę również na matkę. A przecież dźwięk jej głosu wciąż powinien zaskakiwać, bo chociaż już bardziej naturalny, wciąż był zachrypnięty od zbyt długiego milczenia. Nie uciekło to jednak Sarze, która od razu zauważyła, że matka Nimfadory jest cieniem samej siebie, nawet jeśli kobieta zdobyła się na blady uśmiech. — Dziękuję, że ją sprowadziłaś. 

— Pani Tonks, pani córka jest naprawdę niereformowalna… — zawyrokowała, wchodząc do domu Lupinów i dając upust swoim emocjom, rzucając płaszczem na podłogę. Tonks najwidoczniej też nie miała zamiaru trzymać ich na wodzy, bo właśnie krzyczała w poduszkę, którą wzięła z kanapy, a potem rzuciła nią przed siebie, najwidoczniej zrzucając przy tym coś. Gdy dało się słyszeć dźwięk szkła rozbijającego się o podłogę, Andromeda westchnęła:

— Wiem to. Ted zniknął prawie miesiąc temu… — wyznała kobieta, próbując zachować opanowaną pozę, jednak jej głos zdradzał, jak trudne to wszystko dla niej było. Lucky zamrugała kilkakrotnie, biorąc głębszy wdech. W tych czasach, gdy ktoś znikał, nie mogło to być nic dobrego. Zniknięcie ukochanego męża i ojca musiało być traumatyczne zarówno dla Dory, jak i Andromedy. Sara nie rozumiała, dlaczego Tonks nic jej nie powiedziała, chociaż domyślała się, jak trudne musiały być dla niej ostatnie tygodnie… Pan Tonks był najpogodniejszą osobą, jaką miała przyjemność poznać. Nie potrafiła zliczyć, ile razy skrycie przyznawała, że chciałaby mieć takiego ojca jak on, podczas gdy jej rodzice nigdy nie pogodzili się z posiadaniem córki-czarodziejki. Ted Tonks zawsze obdarzył każdego uśmiechem, rzucił żartem i poklepał po ramieniu. Faktycznie ostatnio trochę mu odwaliło z powodu związku Tonks i Remusa, ale to nadal był ten sam poczciwy człowiek. Sara nie mogła sobie sobie wyobrazić, jakim cudem doszło do takiej sytuacji. Jej samej serce by pękło, gdyby nagle Franczesco wyparował, a ona nie wiedziałaby, co się z nim dzieję. To poniekąd tłumaczyło szaleńcze zachowanie Nimfadory. Lucky spojrzała bezradnie na Andromedę, a kobieta pokręciła głową, ocierając samotną łzę. — Nie musisz nic mówić. Postanowił to zrobić dla naszego bezpieczeństwa, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało — wyjaśniła, spoglądając na Tonks dokładnie w tym samym momencie, w którym zrobiła to Sara. — To nie jest dobry czas dla naszej rodziny… 

— O to pokłóciłaś się z Remusem? — zapytała głośno Lucky, kierując swoje słowa do Tonks, dla której temat odejścia od kogoś, kogo się kocha, był z pewnością niesamowicie drażliwy, ale to Andromeda jej odpowiedziała, a odpowiedź sprawiła, że Sara wzniosła oczy do nieba w błagalnym geście:

— Pokłócili się o swoje wcześniejsze romanse, ale Dora ma mu za złe, że nie zdołał powstrzymać Teda… 

— Każdy Tonks, którego znam nie pozwoli sobie przemówić do rozumu, gdy coś postanowi — stwierdziła dość niechętnie, chociaż nie bez przekonania, nie chcąc wdawać się w temat pana Tonksa. Podeszła do przyjaciółki, która w tej chwili stała pośrodku salonu i wyglądała, jakby miała się rozlecieć. Może parę lat temu całkowicie popierałaby Nimfadorę i sama zachęciłaby ją do odreagowania całej sytuacji. Teraz jednak inaczej patrzyła na większość spraw i Tonks wkrótce też będzie widzieć wszystko z innej perspektywy. Lucky objęła Nimfadorę od tyłu, opierając brodę o ramię przyjaciółki i położyła ręce na jej dłoniach, które dotykały brzucha. — Zrozum jedno, Tonks, nic teraz nie jest ważniejsze od niego… Dzisiaj naraziłaś nie tylko swoje życie, ale również tego maleństwa. — Tonks sapnęła spazmatycznie, a z jej oczu popłynęły łzy. Minęła kolejna sekunda i już wypłakiwała się w ramionach najlepszej przyjaciółki. Nie robiła tego ze smutku, ale z olbrzymiego żalu, który wcześniej przeradzał się w  bezmyślną wściekłość. — W życiu każdej matki przychodzi moment, żeby odpuścić. I to chyba na samym początku jest najtrudniejsze. Trzeba zapomnieć o sobie… Bo nie ma nic ważniejszego niż ta drobna istota — przyznała Sara, uśmiechając się szeroko, chociaż emocje Tonks, które udzieliły się również jej, ściskały ją za gardło. Starła łzy z twarzy Nimfadory, która być może nie miała siły, żeby dalej krzyczeć, to jednak wszystko w niej się kotłowało, tak że Lucky niemal słyszała jej wyrzuty względem samej siebie. — Nie płacz i nawet nie waż się myśleć, że jesteś złą matką — powiedziała ze stanowczym zrozumieniem, jakby doskonale czytała w myślach Tonks, która faktycznie była gotowa wysunąć takie stwierdzenie. — Nie potrafię zliczyć, ile razy, chciałam rzucić się przez cały kontynent tutaj, gdy tylko słyszałam, że grozi wam jakieś niebezpieczeństwo. Fran zawsze mnie powstrzymywał — wyznała Lucky, spoglądając na Tonks ze zrozumieniem, bo przecież ona jak nikt inny potrafiła to zrobić — chociaż średnio trzy razy w tygodniu wyrzucałam jego rzeczy przez okno i kazałam mu spieprzać. Twoje zasługi dla Zakonu są niezaprzeczalne, ale czas schować różdżkę i poszukać innego sposobu, by walczyć — powiedziała przekonująco, a spojrzenie Dory stało się nieco zamglone, a jednak mniej chaotyczne i zagubione. To był dobry znak. Tonks zaczynała wszystko analizować, potem wyciągnie wnioski i zrozumie, co jest najważniejsze, a zmiany wcale nie oznaczają niczego złego. Na to przynajmniej liczyła Sara, która pozwoliła sobie poruszyć jeszcze jeden temat: — A jeżeli chodzi o Remusa… Wściekłość na niego minie równie szybko, co się pojawiła… — zapewniła całkowicie szczerze, sprzedając przyjaciółce porządną sójkę. — Ten facet cię kocha i tylko to się liczy. 

***

Ulga. Tak cholernie ogromna, że prawie ścięła go z nóg. To właśnie poczuł, gdy Dora i Sara zniknęły z Hogsmeade. Teraz, gdy jego żona i dziecko byli bezpieczni, on sam mógł się skupić na doprowadzeniu tego, co się działo do końca. A trzeba przyznać, że niewiele tego zostało. Akcja w Hogsmeade była szybka, jedynym celem była obrona cywilów i poszło to niezwykle sprawnie. Nie widział już żadnych mieszkańców, śmierciożerców też było już coraz mniej. Co na celu miał ten przeklęty atak? Opanowali Ministerstwo, opanowali Hogwart, byli wszędzie… Hogsmeade też mieli pod nosem ze względu na jego bliskie położenie przy szkole. Nie musieli robić nalotu i tak mieli bezpośredni wpływ na wioskę. Za tym kryło się coś jeszcze… 

Tego jednak Remus nie zdążył rozważyć, bo gdy tylko Lucky zabrała z Hogsmeade Tonks, a on zdołał rozejrzeć się po najbliższej okolicy, jego wzrok pomiędzy kłębami dymu padł na jedyną osobę, która pozostała na głównej ulicy i nie nosiła maski albo czarnej szaty. Młody mężczyzna o jasnych włosach, który patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze była żona Remusa, a tuż za jego plecami zmaterializował się śmierciożerca. Lupin niemal instynktownie wyskoczył do przodu i korzystając z efektu zaskoczenia, powalił zamaskowanego przeciwnika, skutecznie go unieruchamiając. Zrobił to nim zdążył się zastanowić i zrozumieć, że młody mężczyzna wcale nie wydaje się być zaniepokojony obecną sytuacją, a nawet czuł się zdecydowanie zbyt pewnie, zwłaszcza po tym, jak zobaczył Dorę, która chyba zdawała się również go rozpoznać. Wystarczyła więc sekunda, by instynkt zaczął działać i podpowiadać mu, że coś tu jest nie tak. 

— Więc to ty tak zawróciłeś jej w głowie. — Głos mężczyzny był donośny, pewny i ociekający kpiną. Zdawał się nie zwracać uwagi na to, że dookoła jeszcze kilka sekund wcześniej panował absolutny chaos, że miał śmierciożercę za plecami, który mógł go zaatakować, gdyby nie interwencja Remusa. Było w nim coś, co kazało myśleć, że nie ma czystych intencji, a już z pewnością nie jest jednym z mieszkańców wioski, któremu Zakon Feniksa miał pomóc. Lupin czuł to całym ciałem.

— Znamy się? — spytał Remus, mrużąc oczy i śledząc każdy, nawet najmniejszy ruch mężczyzny. Dostrzegł, jak kącik jego ust unosi się w kpiącym uśmieszku. Mężczyzna zrobił dwa spokojne kroki i oparł się nonszalancko o ścianę budynku. Cała jego postać kipiała pewnością siebie… nie, nie pewnością siebie, a najgorszym rodzajem arogancji. Nieznośne wrażenie, że ten typ znał Dorę, pogarszało jedynie całą sytuację. 

— Nate Moore — odparł beztrosko takim tonem, że brakowało jeszcze by skłonił się wpół — kochanek twojej żony. — Na te słowa z ust Remusa wydobyło się warknięcie, ale nie takie zwyczajne, a zupełnie zwierzęce, instynktowne. Natychmiast zrozumiał, z kim ma do czynienia. Stał przed nim mężczyzna, który był z Dorą, kiedy on… Ogarnęła go fala wściekłości, której nawet nie miał zamiaru powstrzymywać. Jeszcze chwilę wcześniej podczas kłótni wypomniał Dorze romans z tym typem. Los miał naprawdę pokręcone poczucie humoru, skoro postawił Remusa naprzeciw tego człowieka, który śmiał mu się prosto w twarz. — Naprawdę sądziłem, że ma zdecydowanie lepszy gust, gdy zaczęła się ze mną spotykać, ale jak widać nie miałem racji. A szkoda… — westchnął Moore w sposób przesadnie teatralny. — Tak przyjemnie było się nią bawić. 

— Uważaj na słowa — warknął Remus, poprawiając palce na różdżce. Ulica stała się niemal pusta, płomienie przygasały, a dym zaczął opadać, Lupin był tak skupiony na tym dupku, który śmiał mówić o jego Dorze, jakby była jedynie zabawką, że nawet nie spostrzegł, kiedy wszystko zupełnie się uspokoiło, a na głównej alei uroczego miasteczka czarodziejów pozostali tylko oni, nie licząc ciał nieprzytomnych lub zamordowanych. Remus stał pośrodku drogi, jakby szykował się do jednego z pojedynków znanych z westernów. Przepełniała go wściekłość, która brała górę nad zmysłami, przejmowała kontrolę, a on resztkami woli powstrzymywał się od tego, by dać się ponieść. Skupiał swoją złość na tym człowieku, ale był wściekły na żonę. Jego cierpliwość i zrozumienie również miało swoje granice. Ścierpiał ten miesiąc, gdy był wyrzutkiem we własnym domu, chociaż zrobił wszystko, co mógł, żeby powstrzymać Teda, a kiedy tego nie był w stanie zrobić, to poprzysiągł zaopiekować się Dorą i Andromedą. Karą za to były ciągłe kłótnie, a potem milczenie, które w jego odczuciu było jeszcze bardziej krzywdzące. Ciągnęło się to aż do tego dnia, kiedy Dora postanowił zniknąć bez żadnej informacji. Merlinie, jak on się o nią bał. Znał doskonale jej porywczość i wiedział, że w aktualnym stanie wzburzenia i połączeniu z lekkomyślnością, Tonks może zrobić wszystko. Potrzebna była tylko iskra, która zapaliłaby jej krótki lont. I ta iskra się pojawiła, bo Dora wróciła do domu roztrzęsiona i wściekła. Co ją tak bardzo rozsierdziło? Tego nie wiedział, tak samo jak nie spodziewał się również, że z miejsca zacznie mu robić wyrzuty, a już z pewnością nie mógł przewidzieć, że ich kłótnia potoczy się w taki sposób. Nie rozumiał skąd nagle pojawił się temat Meg, skąd te wyrzuty i przekonanie, że Remus jest z Dorą tylko dlatego, że Owen zginęła. Zarzut absurdalny, którego Lupin nawet nie mógł odeprzeć, bo dał się wciągnąć w tę bezsensowną wymianę żalów związanych z ich byłymi partnerami. Nigdy nie pozwolił sobie na głośne wyrzucenie irytacji i złości związanej z tym, że ktoś inny dobierał się do jego żony, a on nie mógł tego przerwać. Teraz to w nim pękło, tym bardziej, że Tonks postawiła tego fagasa na równi z Maggie, która z pewnością nie zasługiwała na sprowadzenie jej do roli chwilowej kochanki. Los dodatkowo z niego zakpił, bo postawił przed nim tego typa, o którego chwilę wcześniej kłócił się z Dorą. 

— Nie powiedziała ci prawdy — stwierdził Moore z uśmiechem satysfakcji. 

— Nie musiała — odparł hardo Lupin, nie mając zamiaru wdawać się w dyskusję z tym człowiekiem. Chociaż nie mógł ukrywać, że Moore zasiał w nim ziarno niepewności. Co miało nie być prawdą? Czego Dora mu nie powiedziała? Czy między nią a tym blondasem było coś więcej, chociaż zapewniała go, że to jedynie chwilowa potrzeba czyjejś bliskości? Pragnął uzyskać odpowiedzi na te pytania, jednak nie chciał pozwolić by cokolwiek wyprowadziło go z równowagi. — Nieważne co było między wami. 

— Nie, nie, nie… Nie o to mi chodziło — odparł autentycznie rozbawiony, odpychając się od ściany i przechadzając się w stronę Lupina powolnym krokiem. Remus nie spuszczał z niego wzroku, a mięśnie same napinały się, gotowe na każdą ewentualność. — Nie powiedziała ci prawdy, bo sama jej nie zna. Tonks nie powinna wierzyć w przypadki. One się nie zdarzają — zaśmiał się w sposób, który jeżył włosy na karku. Remus zgrzytnął zębami, słysząc, jak ten śmieć kpi z jego żony. — Przypadkowe spotkanie w gmachu ministerstwa? Dziwny zbieg okoliczności i mieszkanie po sąsiedzku w Hogsmeade? — wymieniał, nie kryjąc rozbawienia i satysfakcji. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że za tym wszystkim może kryć się coś jeszcze… 

— Wykorzystałeś ją — warknął wściekle Lupin, chociaż to nie zrobiło żadnego wrażenia na Moorze. Wręcz przeciwnie, wywołało to jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Nate’a. 

— Hmm… właściwie to nie zdążyłem — stwierdził, nonszalancko wzruszając ramionami. — No chyba, że masz na myśli jej wdzięki. Owszem, pokorzystałem z nich i naprawdę nie mogę narzekać — przyznał z paskudnym uśmiechem, mrużąc oczy z nieskrywaną satysfakcją — ale przecież wiesz, też jej spróbowałeś. 

— Ostrzegam cię… — Remus ledwo nad sobą panował, jego wewnętrzny wilk bardzo chciał przejąć kontrolę i być może, gdyby pełnia była bliżej, już dawno by się to stało. Nie zmieniało to jednak faktu, że Lupin był na granicy i brakowało jedynie małego impulsu, który sprawi, że wszystkie opory znikną. I naprawdę nie musiał na to długo czekać. 

— Szkoda, że kazałeś ją stąd zabrać. Widziała mnie, nawet wołała… — wytknął Moore, wzdychając z udawanym żalem. — Obudziło to pewne ciekawe wspomnienia. Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby zobaczyć wyraz jej twarzy na widok tego, co tak długo przed nią ukrywałem — mówiąc to, zrobił coś, czego Remus naprawdę się nie spodziewał. Moore szarpnął rękaw na lewym ramieniu, ukazując tym samym Mroczny Znak odznaczający się na skórze. Tatuaż śmierciożercy poruszał się na przedramieniu, jakby pod skórą krył się prawdziwy wąż. Lupin wstrzymał oddech, nim dotarło do niego, kim naprawdę był Nate Moore, a ten nie tracąc doskonałego humoru, mówił dalej: — Robi wrażenie, prawda? Ten wąż wije się niemal tak bardzo jak Tonks, kiedy… — Moore nie zdołał dokończyć zdania, bo musiał uskoczyć przed zaklęciem Remusa, które ten ze złością posłał w jego stronę. Szala goryczy się przelała. Lupin nie był w stanie już się opanować. Nie mógł pozwolić by ten śmierciożerca dalej kpił z jego Dory, nie mógł dopuścić, by jakkolwiek się do niej ponownie zbliżył. — Spokojnie, wilczku — warknął Moore, prostując się i wyciągając różdżkę przed siebie. Wyraźnie nie spodobała mu się reakcja Lupina, ale nadal próbował zgrywać pewnego siebie. — Nie udało mi się wyciągnąć z niej informacji, ale… — Kolejne zaklęcie pomknęło w stronę Moore'a i tylko cudem nie trafiło go prosto w twarz. Jego mina zupełnie się zmieniła, nonszalancja wyparowała, teraz był uosobieniem czystej furii, która mogła równać się z tym, co odczuwał Remus. — Chyba skończyliśmy miłą rozmowę. Pozdrowię ją od ciebie, kiedy w końcu dokończę swoją misję, ale ciebie już tu nie będzie…

I chociaż dookoła zapanował już spokój, dwóch mężczyzn wciąż stało na opustoszałej ulicy, trzymając różdżki w ręce i jedno było pewne… Tylko jeden wyjdzie z tego spotkania żywy…

***

Kolejne minuty mijały, a ona wciąż nie potrafiła się opanować. Drżała na całym ciele i jedyne czego udało jej się dokonać to powstrzymać łzy. Siedziała na kanapie, mając doskonały widok na niewielki korytarz prowadzący do wyjścia i zastanawiała się, co zrobi, gdy już Remus wróci do domu. Ale on nie wracał… Dawał jej naprawdę sporo czasu, by mogła wszystko przemyśleć. A Dora i tak nie potrafiła poukładać swoich myśli. Jedno było dla niej jasne i nie podlegało żadnej dyskusji - była skończoną idiotką. 

Nie powiedziała tego jeszcze głośno, bo Sara wielokrotnie odgrażała się, że skopie jej tyłek, jeśli chociażby zająknie się o tym, że jest złą matką. Siedziała więc cicho, a Lucky i jej mama bacznie ją obserwowały. I tak pewnie zrugałyby ją za jej własne myśli, więc całe szczęście te mogła zachować dla siebie, a musiała przyznać, że nie pozostawiła na sobie suchej nitki. 

To nie tak, że od razu odrzuciła wszystko to, co myślała i mówiła w przeciągu ostatniego miesiąca. Z pewnością miała wiele racji, a jeśli nie to, to miała prawo do gwałtownej reakcji. Wszystko inne Sara uprzejmie nazwała hormonami. Oj tak, łatwo by było zrzucić wszystko na ciążę i usprawiedliwić się w ten sposób. Tylko, że rzeczywistość nie była taka prosta… 

Remus zawalił po całości w sprawie jej taty i wciąż nie potrafił tego przyznać. Tonks wierzyła, że było inne wyjście. Mogli pomóc ukryć się tacie, zapewnić mu bezpieczeństwo, a przy tym wiedzieliby, gdzie on jest i czy w ogóle żyje. Tymczasem Remus, Syriusz i jej ojciec zrobili wszystko za ich plecami, nie dopuszczając do siebie myśli, że można postąpić inaczej. Andromeda miała święte prawo zamilknąć i przeżyć to w ciszy, tak samo jak Dora miała prawo do krzyku i złości. Błędem było to, że karmiła się tym wszystkim przez tygodnie. Prawda była taka, że najbardziej wściekła była na tatę, który nie dość, że okłamywał ich przez cały okres wspólnego mieszkania, to nawet nie pozwolił im się pożegnać. Niby kazał przekazać im, że wróci, że wszystko będzie dobrze, ale Dora nie usłyszała tego od niego, a od męża. Tak nie powinno być. Ojciec powinien spojrzeć jej w oczy i wszystko wytłumaczyć, złożyć tę obietnicę w taki sposób, żeby mogła się upewnić, że nie kłamie. Tak się jednak nie stało i to budziło w niej największą wściekłość, którą wyładowała na Remusie. Nawalił, ale nie zasłużył na to całe szambo, które na niego wylała, chociaż Merlin jeden wie, że wszystko, co robił przez ten miesiąc, doprowadzało ją do szału. 

Powinna była odłożyć tą wściekłość na bok i stworzyć wokół siebie przestrzeń, która pozwoliłaby jej wziąć głęboki oddech i zdystansować się od tego wszystkiego chociażby na krótką chwilę. Jednak zamiast to zrobić, gdy była najmniej uważna i jednocześnie najbardziej podatna, pozwoliła Lucille wejść sobie na głowę i zasiać w niej ziarno niepewności, które wykiełkowało w zastraszającym tempie. 

Dlaczego głupia kłótnia tak na nią podziałała? Dlaczego durne wspomnienie o facecie, o którym już zdążyła zapomnieć, sprawiło, że kompletnie ogłupiała? Do tego jeszcze to niespodziewane spotkanie, które wpłynęło na nią w sposób niezwykle intensywny. Wystarczyła krótka chwila, żeby ze zwykłego mętliku w głowie zrodził się prawdziwy chaos. 

Tak niewiele, a wszystko mogło zakończyć się tragicznie. I to właśnie ta świadomość bolała najbardziej. Nie mogła powiedzieć, że to błahe, ale źle ulokowana złość Dory na ojca, trwale rozbudziła w niej lęk i traumę, której nigdy nie przepracowała. Strach o dziecko uderzył w nią z siłą większą niż wszystkie klątwy, które musiała przetrwać w ciągu swojego życia. To było tak druzgocące, że potrafiła jedynie siedzieć w miejscu, przyciskając poduszkę do swojego brzucha, jakby to miało być wystarczającą ochroną dla jej maleństwa i wpatrywała się głupio w drzwi. Nie spostrzegła, kiedy przestała zadręczać samą siebie, a jej myśli skierowały się na kolejną niepokojącą rzecz. Remusa jeszcze nie było… 

Atak na Hogsmeade był niespodziewany i raczej niezbyt dobrze zaplanowany, a przez to jeszcze groźniejszy. Kto wie, co by się wydarzyło, gdyby Zakon Feniksa nie zareagował? Jednak była to szybka akcja, która już w momencie, gdy Sara siłą zabrała Tonks, wyciszała się. Wystarczyły może dwa lub trzy kwadransy, żeby wszystko się skończyło, a minęło już z pewnością znacznie więcej… Sara kontaktowała się przecież z Franczesciem, że wszyscy mieli się wycofać z czarodziejskiej wioski, a to też było już jakiś czas temu. Gdzie podziewał się Remus? 

Zastanawiała się czy może Remus miał już jej dość i postanowił zniknąć. Znowu… Sara twierdziła, że miłość Lupinów jest najważniejsza, ale biorąc pod uwagę ich historię, Tonks zaczynała się zastanawiać czy być może nie czeka ich kolejne rozstanie… Po tym, co mu powiedziała, po tym jak traktowała go przez cały miesiąc, nawet nie powinna mieć mu tego za złe. Gdyby powiedział jej, że potrzebuje przerwy, że po tych słowach, które padły, nie będzie mógł tak po prostu wrócić do ich codzienności, Tonks zrozumiałaby. Chciała jedynie, żeby nie znikał bez słowa, powiedział, gdzie jest, żeby mogła mieć pewność, że jest bezpieczny. Jednak im dłużej go nie było, tym bardziej zaczynała się denerwować i z trudem dawała radę usiedzieć na miejscu. 

Gdy już myślała, że zaraz wyjdzie z siebie, drzwi wejściowe otworzyły się, żeby następnie zatrzasnęły się z hukiem. Kilka ciężkich kroków poniosło się po posadzce, nim mogła spojrzeć na swojego męża. Remus ogarnął salon wściekłym wzrokiem, który mógłby zabić. Nimfadora nie zwróciła jednak na to uwagi… Przeraziła się na jego widok. Jego ubrania były nadpalone, zakurzone i podarte, z okolic prawego obojczyka sączyła się krew, podobnie jak z jego przedramienia. Włosy miał rozwiane, cienie pod oczami, które utrzymywały się od wielu dni, były jeszcze bardziej widoczne. Szczękę miał zaciśniętą ze złości, Dora niemal słyszała, jak zgrzyta zębami. Wszystkie jego mięśnie zdawały się być napięte, w dłoni, z której kapała krew, wciąż trzymał różdżkę, a jego mina… Ta dzika furia, której nie widziała u niego od dawna… Od bitwy na wieży astronomicznej, gdzie stanął twarzą w twarz z Greybackiem. Pamiętała doskonale, że wtedy Remus nie potrafił nad sobą zapanować. Co więc doprowadziło go do takiego stanu teraz? Czy wszystko miało okazać się gorsze niż z pozoru wyglądało? Czy Fenrir Greyback stanął mu na drodze? W jej głowie pojawiły się dziesiątki pytań, ale żadnego nie potrafiła zadać, bo widok Remusa odebrał jej zupełnie mowę. Zresztą nie tylko jej, bo Andromeda zdobyła się jedynie na głośne odstawienie kubka na blat, a Sara przeklęła pod nosem.

Remus odszukał dzikim spojrzeniem Dorę, która zamarła w pół kroku, podnosząc się z kanapy. Śledziła wzrokiem każde drgnienie na jego twarzy, omijając palące spojrzenie jego bursztynowych oczu. Trwała w zawieszeniu, mając pewność, że jedynie Remus jest w stanie to przerwać. W najgorszych snach nie mogła przypuszczać, że zrobi to tymi słowami, bo gdy w końcu się odezwał, jego głos był nienaturalnie niski, chrypliwy i przesycony wstrętem.

— Nate Moore nie żyje… 

Tonks wciągnęła ze świstem powietrze, z powrotem opadając na kanapę. Słowa jej męża zdawały się zupełnie do niej nie trafiać. Jak to było możliwe? Przecież widziała Nate’a na własne oczy, był cały i zdrowy. Nie mogła uwierzyć w to, że… Tonks zrozumiała nagle to, co kryło się za informacją, którą przekazał właśnie Remus. Już nie chodziło tylko o to, że Nate Moore nie żył, a o to w jakich okolicznościach się to stało. Dora natychmiast pojęła, że było to przyznanie się… To nie Grayback stanął na drodze Remusa, a Nate, który zawinił jedynie tym, że coś go łączyło z Tonks. Bo przecież nie było innego powodu, by mąż Dory miał skierować różdżkę w stronę tego mężczyzny. Mężczyzny młodego, pełnego pasji, poszukującego kogoś, kto mógłby wypełnić jego codzienność. Nate chciał, żeby tym kimś była Tonks, ona nie potrafiła się na to zgodzić, nie mogła wykorzystywać tego, że pożądanie dla niego okazało się być czymś więcej. Kochała Remusa i wiedziała, że żaden mężczyzna nie będzie w stanie zająć jego miejsce w jej sercu. Rozumiała to, że Remus mógł być zazdrosny, przecież ona też była cholernie zazdrosna o tą całą Maggie, która przecież już nie żyła. Nie sądziła, że ich dzisiejsza kłótnia, to wypominanie sobie romansów sprawi, że Remus zrówna ich byłych partnerów i odbierze życie Nate’owi. To nie leżało w naturze Lupina, on nie był mordercą, ale gdy teraz na niego patrzyła, dostrzegała tę furię w jego oczach, nie mogła udawać, że nie był w stanie tego zrobić… 

— Zabiłeś go tylko dlatego, że… — zająknęła się Dora, spoglądając z niedowierzaniem na Remusa, który pokręcił głową. W tle dało się słyszeć stłamszone odgłosy przerażenia i szoku. Sara i Andromeda wciąż przypatrywały się Lupinom, słuchając każdego ich słowa, śledząc każdy ich ruch.

— Nienawidziłem go za to, że był z tobą. Że mógł cię dotykać, spać obok ciebie i… — wycedził przez zaciśnięte zęby Remus, a jego spojrzenie niemal paliło. Tonks stanęła na równe nogi, chociaż zupełnie nie wiedziała, jak mogłaby zareagować. Zamartwiała się o męża, była gotowa mu wybaczyć, powiedzieć, że chociaż była wściekła to nie na niego, nie tylko na niego. Analizowała wszystko, co zrobiła źle przez ostatni miesiąc, a on w tym czasie pozbawił życia człowieka, który znalazł się w złym miejscu i złym czasie. I jakby jeszcze to nie starczyło, to teraz przyznawał się do nienawiści, która zrodziła się z zazdrości, z rzeczy tak trywialnej, że nigdy by nie przypuszczała, że popchnie Remusa do czynu tak strasznego jak morderstwo. Złość wróciła, znów zaczęła w niej wzbierać ta wściekłość, poczucie niesprawiedliwości i braku kontroli. I nie zapowiadało się, że tym razem dla odmiany obejdzie się bez kłótni, bo jak inaczej miałaby zareagować na to wszystko. Jak miała się zachować po tym, gdy Remus wyznał jej, że zabił Nate’a Moore’a? — Nienawidziłem go za każdą chwilę, którą razem spędziliście, chociaż sam nie byłem bez winy — wyznał, drżąc od nadmiaru emocji, które nieudolnie w sobie tłamsił. Dora nawet nie spostrzegła, kiedy znalazł się tuż przy niej, a teraz górował nad nią, posyłając jej dzikie spojrzenie. — Ale nie zabiłem go z zazdrości. 

— Remusie, co tam się stało? — Pytanie Andromedy ledwo zdołało przebić się do ich świadomości, a Tonks bała się odpowiedzi… Nie chciała słuchać o tym, jak jej mąż odbierał życie jej byłemu kochankowi. Z pewnością nie teraz, bo prawdopodobnie by tego nie zniosła. Remus jednak nie miał zamiaru jej tego oszczędzić, bo wpatrując się w nią intensywnie, odpowiedział tak, jakby to ona zadała to znamienne pytanie:

— Nate Moore był śmierciożercą, a ty jego zadaniem. 

— Niemożliwe… — szepnęła ledwo słyszalnie i intuicyjnie cofnęła się dwa kroki do tyłu, jednak Remus nie pozwalał jej się odsunąć. Tonks zaczęła potrząsać głową, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Przecież to nie mogła być prawda. To było wręcz absurdalne. Była z Natem kilka miesięcy i… Nie, to po prostu było niemożliwe. Moore był dobrym człowiekiem, który nigdy nie mógłby…

— Wykorzystał cię i próbował wyciągnąć z ciebie informacje, żeby przedrzeć się do Zakonu — rzucił jej prosto w twarz, przygniatając ją tymi słowami jeszcze bardziej. Chciała odszukać we wspomnieniach czegoś, co mogłoby zaprzeczyć jego słowom. Bo przecież musiało być coś takiego, ale nie potrafiła przypomnieć sobie nawet najmniejszego szczegółu, który mógłby jej pomóc. Łzy zapiekły ją pod powiekami, a myśli toczyły ze sobą okrutną bitwę, bo chociaż uważała, że niemożliwym było by Nate okazał się śmierciożercą, to coś jednak dopuszczało taką opcję, zwłaszcza gdy Remus powiedział: — To były jego jedyne intencje, od chwili w której wpadliście na siebie w Ministerstwie Magii. — Tonks skuliła się w sobie, zapominając na chwilę, jak się oddycha. Żelazna obręczy zacisnęła się jej na piersi, zaczęła sobie przypominać każdą chwilę, którą spędziła z Natem, te wszystkie przypadkowe spotkania, które doprowadziły do ich relacji, która miała szansę stać się naprawdę poważną. I wtedy pomyślała o tym, że gdy tego dnia dostrzegła Moore’a, gdy tkwił pośrodku Hogsmeade, jakby niczego się nie obawiał, nawet wtedy kiedy tuż za jego plecami zmaterializowali się śmierciożercy, to nie dlatego, że ich nie dostrzegał, on był jednym z nich… Poczuła się taka słaba, bezbronna i głupia, a Remus, który stał nad nią wcale niczego nie ułatwiał. Zwłaszcza, gdy z wściekłością i żalem wyrzucił z siebie to, co w tej dokładnie chwili powinien przemilczeć: — To już koniec… Więc nigdy nie porównuj tego ścierwa do Maggie. 

Tonks próbowała nie panikować, z trudem łapała każdy oddech, chcąc się opanować. Dopiero do niej docierało, że gdyby te kilka miesięcy temu wyraziła zgodę, gdyby zaangażowała się emocjonalnie w relację z Natem, mogłoby wydarzyć się coś strasznego dla niej samej i jej najbliższych. Moore oszukiwał ją przez ten cały czas, manipulował nią i wykorzystywał, a ona głupia miała takie wyrzuty sumienia, gdy z nim zerwała… Każdy kolejny oddech uświadamiał jej, jak okropnie ją potraktowano. To paskudne uczucie, że nad niczym nie ma kontroli, które czuła w ostatnim czasie, nasiliło się jeszcze bardziej, gdy zrozumiała, że już od dawna nie była w stanie decydować o tym, co dzieje się w jej życiu. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej panika przeradzała się w bunt, a bunt w końcu stał się wściekłością. To dało jej siłę, by zapanować nad drżeniem rąk i stanąć na równe nogi.

— Nie powinieneś był go zabijać — powiedziała ze ściśniętym gardłem, patrząc na Remusa, który z tą samą dzikością w oczach spojrzała na nią z niedowierzaniem. 

— Słucham? 

Tonks zacisnęła usta, słysząc ton jego głosu. Najwidoczniej zabrzmiała tak, jakby żałowała Nate’a, jakby jego śmierć miała odcisnąć na niej głębokie piętno. I może było w tym trochę racji, bo żałowała i jego śmierć miała mieć dla niej znaczenie…

— To była moja vendetta — powiedziała z mocą, której teraz nawet się po sobie nie spodziewała — moje prawo do zemsty. 

— Nie dopuściłbym go do ciebie — rzucił Remus, nie spuszczając z niej wzroku, a zrobił to w tak zaborczy sposób, że jedynie podsycił złość Dory.

— Dlaczego? — warknęła, rzucając mu prowokujące spojrzenie. Naprawdę tak bardzo jej nie cenił, że dążył do całkowitego ograbienia jej z własnej woli i możliwości działania? — Myślisz, że brakuje mi odwagi? 

Coś w spojrzeniu Remusa się zmieniło, gdy zbliżył się do Dory. Wciąż było dzikie i dominujące, ale ta furia, z którą wrócił do domu natychmiastowo zmalała, chociaż wydawało się to niemożliwe. Jakby nagle i zupełnie niespodziewanie cały miesiąc naprzemiennych kłótni i cichych dni, ciągłych wyrzutów, wymownych spojrzeń i wpędzania w poczucie winy stracił znaczenie. A jednak powietrze między nim, a Dorą zdawało się iskrzyć od nadmiaru emocji trudnych do zdefiniowania. 

— Myślę, że jesteś niebezpiecznie odważna, gotowa do poświęceń i przede wszystkim nie masz w sobie za grosz instynktu samozachowawczego… — zarzucił jej Remus, a Tonks poczuła dreszcze na całym ciele, które jedynie wzmocniły poczucie niesprawiedliwości. To nie był dobry moment na wypominanie jej wad, których zresztą za takowe nie uważała. Skoro on ją prowokował, to Dora nie miała zamiaru być mu dłużna. 

— I…?

— I za to cię kocham — wyznał Remus, a ton jego głosu zupełnie zbił ją z pantałyku, bo nie miała pojęcia czy teraz z niej kpił, czy może naprawdę wyznał jej miłość w najbardziej pokręcony sposób. Tonks zamarła, wpatrując się w Lupina, którego spojrzenie aż iskrzyło w doskonale znajomy jej sposób. Poczuła dreszcz podniecenia na całym ciele, który jeszcze bardziej wzmocnił wszystkie intensywne emocje, które czuła ten cały czas, a w tej chwili wszystko przekuło się w nieopanowane pragnienie. Kącik ust Remusa uniósł się delikatnie ku górze, niszcząc fasadę mężczyzny obojętnego i zdystansowanego, a kolejny jego krok zmniejszył dzielącą ich odległość do tego stopnia, że tylko ona mogła usłyszeć jego szept. — Najmocniej na świecie. 

Po raz tysięczny w ich przypadku, tak samo tym razem wszelkie bariery niespodziewanie opadły i już żadne z nich nie wiedziało, które wykonało pierwszy gest. Nieważne było to, że przed chwilą pałali do siebie nieposkromioną złością, nieważne, że Remus wciąż nosił na sobie ślady pojedynku, w którym pozbył się Nate’a Moore’a ani też to, że ostatni miesiąc wcale nie wróżył dobrze ich związkowi. Teraz liczyło się tylko to, że byli przy sobie, że on trzymał ją w ramionach, a ona czuła mocny rytm jego serca. Bo chociaż ich miłość była potwornie pokręcona, ich zachowanie absurdalne, to potrzebowali siebie.

— Słodki Merlinie, aż mnie mdli… — sapnęła Lucky, odwracając się od Lupinów, którym osobiście radziłaby przenieść swoje godzenie się do sypialni z dala od oczu innych ludzi. Jeżeli ciąża Tonks będzie chociaż trochę przypominać tą, którą Sara osobiście przeżyła, to już współczuła samej sobie i innym, bo takie sceny będą na porządku dziennym. Westchnęła, zerkając za siebie i łapiąc kontakt wzrokowy z Andromedą, która również obserwowała córkę i zięcia, ale zdecydowanie bardziej otwarcie. — Niech w końcu przestaną im buzować te hormony…

— Poczekaj jeszcze trochę, a ty też będziesz kiedyś patrzeć na swoją córkę w czyichś ramionach — odparła cicho pani Tonks, a na jej zmęczonej twarzy pojawiło się coś, czego Sara nie potrafiła nazwać. Zadowoliła się jednak tym drobnym drgnieniem ust, które być może było cieniem uśmiechu, a sama wzdrygnęła się na myśl, że jej malutka córeczka, która w tej chwili pewnie przysypia u ojca na kolanach, faktycznie kiedyś dorośnie na tyle, że znajdzie się na takim samym etapie życia co ona sama czy Nimfadora. 

— Jak może pani mówić o tym z takim spokojem… — mruknęła, odrzucając od siebie perspektywę tego, że jej Amy w przyszłości faktycznie zacznie spotykać się z chłopcami, umawiać się na randki, całować i zapewne kiedyś wyjdzie za mąż i zajdzie w ciąże, co sprowadza się do kolejnych czynności, które zaraz po powrocie miała zamiar jej zakazać. 

— Amelia jest jeszcze malutka i nie dopuszczasz do siebie wielu rzeczy, które czekają ją w przyszłości — stwierdziła Andromeda i chociaż mówiła to tonem wyważonym, to Lucky była przekonana, że jej reakcja rozbawiła kobietę, a to było na wagę złota w obliczu ostatnich przeżyć jej rodziny. W oczach Andromedy można było dostrzec zmęczenie, już nie smutek czy żal, a najzwyklejsze i najbardziej przytłaczające zmęczenie. — Ale tak jak mówiłaś, matka w pewnym momencie musi odpuścić, bo liczy się jedynie dobro jej dziecka… — przyznała pani Tonks, wciąż przyglądając się swojej jedynej córce, która wciąż tkwiła w ramionach Lupina. — Remus nie jest idealny, ale jest dla niej dobry. — Te słowa wywołały na twarzy Lucky najszczerszy uśmiech. To prawda, ideałów nie ma, a Tonks i tak nie chciałaby ideału. Najważniejsze by znaleźć w życiu kogoś, kto jest dla nas dobry i to dobro wprowadza do naszej codzienności. To była piękna myśl, która była w stanie osłodzić nawet widok tak nieprzyjemny dla oczu, jak objęcia Lupinów wywołane hormonami i frustracją. Sara nawet przez chwilę zapomniała, że znajduje się w domu wariatów, ale matka Nimfadory odezwała się po raz kolejny, pozbawiając ją wrażenia, że cokolwiek tu mogło być normalne: — Zresztą dzisiaj już zbyt dużo nasłuchałam się o tym, kto kogo pieprzył, by mieć jakiekolwiek złudzenia… 

— A zapowiadała się piękna, moralizatorska pogawędkę — parsknęła rozbawiona i bez żadnych zahamowań objęła Andromedę, kładąc jej równocześnie głowę na ramieniu. — Uwielbiam panią, pani Tonks. 

No i proszę, mówiłam, że Pan Idealny jeszcze wróci. Co prawda tylko na krótką chwilę, ale zawsze... Spodziewaliście się, że Nate okaże się jednak zupełnie nieidealny? 

Wgl co myślicie o zachowaniu Tonks i Remusa? Czasami się zastanawiam czy oni w ogóle potrafią się dogadać xd Wierzę, że jednak tak, ale coś opornie im to idzie... 

Wykorzystam okazję i od razu podziękuję osobie, która w ostatnich dniach sprawia, że liczby statystyk idą w górę! ❤ To jest szalenie motywujące i niezmiernie dziękuję Ci za to! Wierzę, że odezwiesz się pod którymś z rozdziałów ❤

Kolejny rozdział będzie spokojniejszy (w sensie pod względem akcji, a nie emocji xd) i dość mocno przegadany, ale liczę, że przypadnie Wam do gustu. 

Do przeczytania za dwa tygodnie! 

Mora 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz