14.05.2022

139) Chwila prawdy

AKTUALIZACJA 2.04. 2023 r.
Słońce już wzeszło i oświetlało skromny ganek Lupinów, przedzierając się przez korony pobliskich drzew. Poranna rosa lśniła w jego promieniach, a mgła opadała już bardzo nisko. Emocje jednak ciągle buzowały im w głowach, a miało być jeszcze gorzej. 

Minęło już sześć godzin od kiedy Ted Tonks zniknął za horyzontem, zostawiając najważniejsze kobiety w jego życiu pod ich opieką. Jednak Remus i Syriusz nie potrafili ruszyć się z miejsca. Od tych sześciu godzin siedzieli na werandzie, a ich buty i cienkie koszule przemokły już do cna. Poranek był chłodny, chociaż im zdawało się, że ten ziąb pochodzi z ich wnętrza, które zmrożone były wydarzeniami tej nocy. Czekali, mimo tego że wiedzieli, iż nie ma na co. Ted nie wróci. Ta pewność dobijała ich jeszcze bardziej, a jednak siedzieli na zewnątrz, licząc, że może jego postać zamajaczy na końcu dróżki. 

— To nie będzie łatwe…

— odezwał się w końcu Syriusz, a ciałem Lupina wstrząsnął dreszcz. Być może spowodowane to było chłodem, a może sensem słów, które wypowiedział ochrypłym głosem Black. Miał całkowitą rację. To nie będzie łatwe i to pod każdym aspektem. Chociaż nie dogadywał się z Tedem, jego nieobecność nie była mu na rękę. Życzył mu jak najlepiej, chciał by każdy dzień przeżywał w zdrowiu i dostatku, i chociażby ze względu na to, że był jego teściem powinien go chronić tak, jakby to robił względem samej Dory. A on pozwolił mu odejść i to w tajemnicy przed Nimfadorą i Andromedą. To było niewybaczalne z jego strony i będzie musiał za to odpowiedzieć. Nie będzie to łatwe… — Rozumiesz jego zachowanie?

— Zostawił je, chociaż tak bardzo go potrzebują.

— Cóż za ironia losu… — sarknął Black, śmiejąc się gorzko. — Dwójka idiotów, która powinna rozumieć się bez słów… 

— Rozumiem go doskonale — przerwał mu wpół zdania, wiedząc do czego zmierzał od samego początku. Syriusz chciał mu wytknąć hipokryzję, pokazać, jak inni się czuli, gdy on odchodził. Nie widział tego, że sam zrobił to samo Althedzie, która najpewniej wciąż na niego czekała w domu Szalonookiego. Remus dostrzegał podobieństwo między sobą, a Tedem. Zarówno jeden jak i drugi odeszli od kobiet, które kochali, bo wierzyli w to, że tak będzie dla nich lepiej. Czy był to przejaw głupoty? Owszem, ale również troski i miłości. Te u Remusa były silniejsze, bo zawsze wracał. — Oby nasze podobieństwo było jeszcze większe.

— Masz nadzieję, że wróci? — spytał Syriusz, wysoko unosząc brew, a Remus skinął głową.

— Liczę na to. 

— Myślisz, że mu to wybaczą? — Głos Blacka był trochę nieobecny i chociaż jego pytanie odnosiło się do sprawy Tonksa, to miało chyba również ukryty sens, który był dla Remusa oczywisty. 

— Kocha je ponad wszystko — stwierdził Lupin, spoglądając przed siebie, ale w krajobrazie nic się niestety nie zmieniło — a miłość potrafi wiele wybaczyć. 

— Tonks może tobie odpuściła — przyznał Syriusz, nie patrząc w jego stronę — ale chyba nie wiesz, że miłość w wykonaniu Blacków jest bardziej uparta. 

O uporze Blacków można było pisać książki. A Remus nie raz doświadczył go na własnej skórze, nie tylko przez lata przyjaźni z Syriuszem, ale przez całą jego znajomość z Tonks. Gdyby nie ten słynny upór, być może nie miałby teraz żony i dziecka w drodze. Zazwyczaj była to zaleta, a nie wada, jednak w przypadku Łapy sięgało to niekiedy rozmiarów aż niezdrowych. Nawet nie wysłuchał wytłumaczeń Althedy, opierał się jedynie na słowach Dory, które zostały wypowiedziane pod wpływem emocji. Tonks była uparta i porywcza, ale potrafiła przemyśleć wszystko racjonalnie i się zreflektować. Andromeda również była uparta, ale przy tym i duma, najczęściej stawiała na swoim. Jednak to Syriusz był najbardziej uparty, tylko że on zawsze zatracał się w tym i nie pozwalał sobie przemówić do rozumu. Oby tym razem było inaczej… Remus spojrzał na przyjaciela, wiedząc, że jego słowa nic nie zmienią. Sam musiał to sobie przemyśleć. 

— Mówisz to z własnego doświadczenia? 

***

Podjął decyzję szybko, bez większego zastanowienie, gdzieś miedzy wrzaskami Tonks a napadem rozpaczy. Którym z kolei? Tego nie liczył. Nie miał głowy do takich spraw po tym, jak przez całą noc wyklinał wszystkich dookoła ze sobą na czele od najgorszych. Gdyby spytać Remusa o opinię odnośnie jego zachowania, zapewne stwierdziłby, że Syriusz poszedł po rozum do głowy. Dla Blacka jednak to była chwila słabości, a tym samym klęska, którą ciężko było przełknąć. 

Zrobił krok do przodu, otrzepując się z popiołu i resztek proszku Fiuu. Nic nie robił sobie z tego, że ubrudził wykładzinę, mimo to przeklął siarczyście, dając niewielki upust drzemiącej w nim frustracji. Zburzyło to ciszę panującą w domu i zdradziło jego obecność. Może i słusznie…

— Niespodzianka — burknął, rozkładając szeroko ręce i uśmiechnął się nieszczerze na widok Althedy, która stanęła w wejściu do salonu i spoglądała na niego z mieszaniną szoku i strachu. — Po twojej minie wnoszę, że całkiem udana. 

— Wkrótce zniknę — odezwała się, obejmując się ramionami, jakby miała zaraz się rozpaść, a od brzmienia jej głosu wibrowało powietrze. — Obiecuję. 

— Zabawne… Ludzie lubią znikać — mruknął, przechadzając się po salonie i spoglądając przez okno na opustoszałą ulicę. Nie chciał na nią patrzeć i tak miał ją nieustannie przed oczyma. Zbyt długo próbował wyobrazić sobie jej oblicze, żeby teraz tak po prostu zapomnieć. Gdy raz ją ujrzał, utrwalił jej obraz już na zawsze. Nie chciał więc spoglądać na nią teraz i drażnić samego siebie. Podejrzewał, że kilka kosmyków opadło jej na twarz, a spojrzenie ciepłych, brązowych oczu śledziło każdy jego ruch w oczekiwaniu. Usta miała pewnie zaciśnięte, ale przy tym były delikatne, tak jak wtedy, gdy zostawiały na jego skórze pocałunki… Na Merlina, miejsca, gdzie jej usta stykały się z jego ciałem, wciąż paliły go od żaru pożądania. Ile by dał za to, by tylko żądzą do niej pałał. Ale ten ogień w sercu był czymś zupełnie innym i nie mógł tego znieść. — Ostatnio byłem świadkiem rozłąki dwóch kochających się osób. Miłość to doprawdy dziwne zjawisko — prychnął, zaciskając pięść na brzydkich, zielonych zasłonach. W okiennych szybach dostrzegł jej odbicie. Stała za jego plecami, wyglądała dokładnie tak, jak to sobie wyobraził. Wolałby, żeby było inaczej. Żeby serce nie przyspieszało szybciej na jej widok. Naprawdę chciał karmić się swoją wściekłością, ale to uczucie tłumiło mu taką możliwość. On zawsze musiał robić wszystko w stu procentach, inaczej zaczynał się dusić, tak jak wtedy na Grimmauld Place. Teraz też miał wrażenie, że braknie mu tchu, jakby wielki głaz ciążył mu na piersi. To było nieznośnie irytujące… Bo przecież on nie wierzył w takie brednie. — Wydawać by się mogło, że widziałem tyle kochających się par, że powinienem wierzyć w ten abstrakcyjny koncept. Miłości nie ma, a jeśli się zdarza, to niezwykle rzadko i tylko głupiec może twierdzić, że jemu również to się przytrafi. Ciekawe, że zawsze miłość wiąże się z cierpieniem. 

— I poświęceniem — dodała swoim cichym, aksamitnym głosem, który poruszał nawet najbardziej skryte kawałki jego duszy. Tchniony impulsem, odwrócił się w jej stronę. To był błąd, bo skrzyżował z nią spojrzenie. 

— Są jednak rzeczy, których nie powinno się poświęcać i takie, których nie należy zdradzać — zauważył, nie dając się zbić z pantałyku. Tą drobną sugestią próbowała się wybielić. Czy jakiekolwiek tłumaczenia tu miały sens? Syriusz szczerze w to wątpił, dla niego niektóre sprawy były niewybaczalne. — Zgodzisz się ze mną? 

— Do czego zmierzasz, Syriuszu? 

— Miałem wrażenie, że cię znam — przyznał, a gorycz w jego głosie, którą źle zamaskował, zabrzmiała raczej jak złość. Nie patrzył jej w oczy, bo nie zniósłby jej spojrzenia. O ile łatwiej było znać tylko jej głos… Tylko głos i dotyk. Przez te wszystkie miesiące na tej podstawie zbudował wyobrażenie o niej i wydawało mu się, że to wystarczy, że dzięki temu zna ją doskonale. Był skończonym kretynem. A jednak to ona wypadała w tym rankingu gorzej niż on, bo Syriusz mógł chociaż słuchać i zapamiętywać. Pomijając to, że był milczącym rozmówcą, to rozumiał wszystko i miał jakiekolwiek podstawy, żeby wyrobić sobie opinię na jej temat. A ona? Opiekowała się nim, nieobecnym człowiekiem, zupełnie obcym, któremu przy pierwszej okazji oddała wszystko. Żałosne… — Może się myliłem, ale wiem jedno, ty wcale mnie nie znasz. 

— Ale wiem, co do ciebie czuję — odpowiedziała pewnym głosem, co zmusiło go do spojrzenia na nią. Zrobił to ze złością, chcąc od razu zaprzeczyć, ale w jej brązowych oczach było coś, co mu na to nie pozwoliło…

— Jeśli kogoś kochasz szczerze, robisz wszystko dla jego dobra — stwierdził w zamian, nie pozwalając sobie na całkowitą słabość i kapitulację. — Wierzysz, że twoje spiskowanie ze śmierciożercą było mi na rękę? 

— Wierzę, że tak. — Wypowiedziała te słowa bez żadnej skruchy, bez chociażby odrobiny żalu. Nie zrobiła nic, by w jakikolwiek sposób się usprawiedliwić. Odpowiedziała za to w najgorszy z możliwych sposobów, udowadniając, jak mało o nim wie. 

— Marnuję tylko swój czas — syknął między przekleństwami, odwracając się w stronę kominka. Chciał wrócić do Lupinów i powiedzieć Remusowi, że cokolwiek próbował mu wmówić przez te swoje aluzje, nie sprawdziło się, a to chwilowe uczucie między nim i Althedą wyparowało równie szybko, co się pojawiło. Naprawdę wolał znosić wrzaski i płacz Tonks, niż słuchać tych bzdur. 

— Poczekaj… — Zatrzymał się nagle, jakby czekał tylko na to jedno słowo. Kątem oka dostrzegł, że Altheda zniknęła w kuchni, żeby od razu wrócić. Jej ruchy były pewne, chociaż coś ją blokowało. Jakby sama siebie próbowała przekonać do swojej decyzji. Podeszła do niego bliżej, znacznie zmniejszając dystans, który przed chwilą ich dzielił. Wpatrywała się w niego intensywnie, jakby spojrzeniem mogła cokolwiek zmienić. — Od tego się zaczęło. 

— Co ty robisz? — spytał natychmiast, gdy dostrzegł niewielkie naczynie w jej dłoni. Nie zdążył się poruszyć, gdy odkorkowała buteleczkę i pociągnęła spory łyk przezroczystego płynu. — Przestań! 

— Boisz się, że cię okłamuję, ale teraz nie jestem w stanie tego zrobić — przyznała bez jakichkolwiek oporów. To zdanie rozjaśniło mu wszystko. Jeszcze chwilę wcześniej gotów był pomyśleć, że Altheda na jego oczach postanowiła wypić truciznę, ale to nie była prawda. W buteleczce było veritaserum. Nim zaczął zastanawiać się czy zrobiła to po to, żeby udowodnić mu, że mówi prawdę, czy dlatego, żeby nie kłamać już więcej, zapytał:

— Zdradziłaś nas? 

— Tak — odpowiedziała natychmiast, nie mogąc powstrzymać się od wypowiedzenia tych i kolejnych słów — ale tylko jeśli zakładamy, że McCorry’ego ciągle można nazwać śmierciożercą. 

— A kim według ciebie niby był? — spytał z kpiną w głosie. 

— Młodym mężczyzną, który się pogubił… — odparła całkowicie szczerze, a Black prychnął gniewnie. Wiedział, że teraz nie mogła skłamać i chyba to irytowało najbardziej. Ona naprawdę wierzyła w te słowa, uważała, że McCorry naprawdę się pogubił. Chociaż jeszcze bardziej złościć mógł go fakt, że faktycznie kiedyś istniał taki dzieciak, który kompletnie zgłupiał i dołączył do popleczników Voldemorta, a był nim jego własny brat, który według Harry’ego zrehabilitował się na sam koniec. — Popełnił błąd, nie wiem dlaczego. Nie rozumiem, co go pchnęło do takiej decyzji, ale rola jeńca była dla niego zbawieniem. 

— Od tak mu uwierzyłaś? — Pytanie nie miało na celu jedynie dowiedzieć się, co kierowało Althedą, ale też rozwiązać ten mętlik w głowie, który on miał osobiście. Czy on również powinien uwierzyć Regulusowi? Uwierzyć w niego? 

— Podałam mu veritaserum — przyznała bez żadnych oporów. — Mówił prawdę, tak jak teraz ja mówię. 

— Dlaczego? — spytał z goryczą. — Dlaczego to w ogóle zrobiłaś?

— Nie miałam innego wyjścia — odpowiedziała, robiąc niepewnie krok w jego stronę. Jej oczy lśniły od pojawiających się w nich łez, które tak usilnie powstrzymywała. Czyżby wiedziała, że płaczem nic u niego nie wskóra? — Skończyły się już wszystkie alternatywy.  

— Alternatywy? — zaśmiał się okrutnie. Sprzyjanie śmierciożercy nigdy nie jest alternatywą. 

— Nie miałam już żadnego pomysłu — wyznała bezradnie, a buteleczka po eliksirze wypadła z jej dłoni. Żadne z nich nie zareagowało na naczynie, które potoczyło się po wykładzinie. Toczyli jakąś dziwną wojnę na spojrzenia i Syriusz nie miał zamiaru jej przegrać. — Robiłam wszystko, co w mojej mocy, ale nie wiedziałam, jak cię wybudzić z tej cholernej klątwy. 

— Że niby to moja wina, że zbratałaś się z wrogiem? — syknął, ignorując sens jej słów. Lepiej by było, gdyby ciągle gnił nieprzytomny w łóżku, niż żeby jego… żeby ta kobieta spiskowała ze śmierciożercą. 

— Nie, ale zrobiłam to dla ciebie — wyznała i chyba szybko zdała sobie sprawę, że użyła najgorszego z możliwych argumentów. Twarz Blacka przybrała złowrogich rys, które zwiastowały szybki wybuch gniewu, który z pewnością by nastąpił, gdyby od razu nie zaczęła mówić dalej. — Nie mogłam dłużej patrzeć na twoją twarz ze świadomością, że wszystkie moje działania są bezcelowe. Opiekowałam się tobą tyle miesięcy i nic. — Jej głos rozbrzmiewał bezradną nutą. W głowie Syriusza pojawiła się myśl, której nie zdążył stłamsić, że to jej nic było czymś bardzo ważnym, bo dzięki niej zachował sprawność fizyczną, chociaż powinien być roślinką. Już nie wiedział czy jest bardziej wściekły na nią, czy na samego siebie, bo jego podświadomość zaczynała tłumaczyć jej zachowanie. Było to całkowicie nieodpowiednie i zbędne w jego opinii. Powinien się od niej odciąć grubą kreską, tak jak już to zrobił w przypadku zdrady. Czym różniła się Altheda od Petera? Oboje zdradzili. Nienawidził Pettigrew całym sobą, nie zważając na wspólną przeszłość i dawną przyjaźń. Dlaczego więc miał opory, gdy chodziło o kobietę, której praktycznie nie znał? Dlaczego w ogóle słuchał jej wyjaśnień i pozwalał by wszystko zmieniło się w wątpliwości? Po jaką cholerę wpatrywał się w nią, doszukując się wszystkiego, co mogłoby świadczyć o jej niewinności, chociaż przyznała się do wszystkiego? — Wykorzystałam sytuację, że ten chłopak siedział w piwnicy Dedalusa i był zdany tylko na nas. Chciałam wyciągnąć od niego wszystkie informacje, ale kiedy tam poszłam, nie był sam — powiedziała, a Black zorientował się, że po raz pierwszy słyszy o szczegółach i genezie całego tego galimatiasu, którego niechętnie był częścią. — Podsłuchałam jego rozmowę z Laurą. Namawiała go do ucieczki, chciała go uwolnić i razem z nim zniknąć. Czekałam aż wyszła. 

— Wtedy podałaś mu veritaserum? — spytał, a jego głos był łagodniejszy niż zamierzał. 

— Tak, wypytałam go o jego relację z Laurą — potwierdziła jego przypuszczenia, kiwając przy tym głową, a kolejne kosmyki włosów opadły jej na twarz. Ciągle patrzyła przy tym w jego oczy. — Zapewnił, że ją kocha i oddałby za nią życie. 

— Uwierzyłaś mu? — dopytywał, a jedna brew powędrowała wysoko do góry w wyrazie kpiny. 

— Był pod działaniem najsilniejszego eliksiru, jaki mogłam zrobić. Nie miałam powodu by mu nie wierzyć. 

— I co zrobiłaś z tą wiedzą? — odezwał się, nie ciągnąc wątku, według którego i on nie powinien mieć wątpliwości, słysząc jej słowa.

— Nie wiem czy postąpiłam właściwie, ale wtedy wydawało mi się, że tak właśnie jest — powiedziała, po raz pierwszy przyznając, że być może się myliła i wcale nie postąpiła właściwie. Można było to potraktować jako światełko w tunelu, szansę na dojście do wspólnych wniosków. Skrucha wypisana na jej twarzy nawet to potwierdzała. Jednak z jej ust wypłynęły słowa, które to wszystko zaprzepaściły: — Nie żałuję, że zawarłam z nim układ. 

— Na czym dokładnie polegał? — wycedził przez zęby, czując, że przestaje nad sobą panować. Już nie chodziło o tę złość, którą w sobie nosił przez ostatnie dni, o poczucie zranienia i zdrady. Musiał coś zrobić. Nie potrafił być obojętny i cierpliwie słuchać. Powinien być tego świadomy, gdy się tutaj zjawił. Chociaż i tak działał bez żadnego planu, nawet nie wiedział, po co do niej przyszedł. Ale kiedy słuchał jej wyjaśnień, które wcale nie zmierzały do przyznania się do błędu, coś w nim wrzało i nie wiedział, jak długo zdoła się powstrzymać. 

— On miał mi powiedzieć, jak zdjąć z ciebie klątwę, a ja miałam pozbyć się z jego ciała Mrocznego Znaku — przyznała w taki sposób, jakby mówiła o rzeczach oczywistych. Syriusz skrzywił się. Idiotyzmem było twierdzenie, że pozbywając się Mrocznego Znaku, można wyplenić zło z człowieka. Chociaż chyba większą głupotą było ze strony Althedy to, że chciała zaufać śmierciożercy i wejść z nim w ten układ. 

— Zrobiłaś to?

— Nie do końca wywiązałam się z umowy — powiedziała, a ten fakt zainteresował Syriusza. — Chciałam wyciąć zakażony fragment skóry, ale zjawiła się Laura, a po niej Lupinowie i wtedy on odciął sobie rękę. 

— Uroczo… — mruknął, czując ciarki na plecach. Jak zdesperowany musiał być ten gnojek, że bez mrugnięcia okiem okaleczył się na całe życie? Właściwie to wyręczył Althedę w zadaniu i ona nie musiała już nic robić. McCorry miał to czego chciał, może w nieco bardziej krwawej wersji, więc mógł ją śmiało wykiwać. — On dotrzymał danego słowa? 

— Zdradził mi recepturę, dzięki której uwarzyłam eliksir i wybudziłam cię — powiedziała, a każde kolejne słowo wypowiadała ciszej, tak że wyznanie o jego wybudzeniu wręcz wyszeptała. 

— Uczciwy śmierciożerca, ostatni taki okaz… — prychnął ze złością, próbując ukryć, jak działał na niego jej głos z pozoru tak spokojny i stonowany, a jednak w każdej nucie przepełniony emocjami, które i on odczuwał całym sobą. I nienawidził siebie za to. Nawet teraz potrafił dostrzec między nimi podobieństwa, znikome, a jednak zbyt silne… — Po co w ogóle to robiłaś?

— Dla ciebie… — wyszeptała, jakby te wyznania nie mogły być wypowiedziane na głos. A im cichsze były, tym bardziej dobitniej docierały do niego, przedzierając się przez jego barykadę zbudowaną z wściekłości, bólu i strachu. 

— Dlaczego? — wychrypiał, nie mogąc lub nie chcąc zrozumieć, co nią kierowało. To wszystko nie składało się w całość, taką spójną i logiczną, jąka powinno być. Nie miała wobec niego żadnych zobowiązań. Nic poza zadaniem wyznaczonym przez Dumbledore’a. Nic poza powinnością uzdrowiciela. Ale to wszystko miało swoje granice, których nie powinna przekraczać. Nie powinna była zdradzać Zakonu dla jego zdrowia. Jedno życie, jego życie nie było tyle warte… Jednak kiedy patrzył w jej ciemne, brązowe oczy odnosił inne wrażenie. Jakby naprawdę miała powód, by przedłożyć go ponad wszystko co ważne… I wtedy wypowiedziała zdanie, które kompletnie go sparaliżowało:

— Bo cię kocham. 

Wpatrywał się w nią długo, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, chociaż całym sobą chciał wybuchnąć szaleńczym śmiechem. Kochała go? Przecież to kpina! Nie mogła go kochać, to było wręcz niemożliwe. Myliła miłość z pożądaniem, potrzebę bliskości z oddaniem. Wszystko jej się pomieszało. Zwłaszcza jeżeli myślała, że on również mógł ją kochać. Nie był do tego zdolny. Już nie… Nie po tym, co przeżył w rodzinnym domu, nie po śmierci Jamesa i Lily, zdradzie Petera i stracie wszystkich przyjaciół z Zakonu, nie po tym, co wydarzyło się z jego bratem, którego miał za nic nie wartego śmiecia, a ten jednak wykazał się większą odwagą niż on sam kiedykolwiek… Nie, Syriusz Black nie był w stanie kochać i wybaczać…

— Nie znasz mnie wcale — stwierdził beznamiętnie, próbując udowodnić Althedzie, że żyje w kłamstwie, które daleko jej nie zaprowadzi. 

— To nie jest dla mnie przeszkoda. 

— Czy ty siebie słyszysz? — Od nadmiaru emocji zaczęły mu drżeć ręce. Nie było szans by jakkolwiek uchwycił się czegoś, czego mógł być pewien, te wszystkie informacje, wyznania, zapewnienia przelatywały mu przez palce.

— Wiem, jak to brzmi — przyznała Altheda, a jej głos rozbrzmiał zupełną bezradnością, która chwyciła go za serce. Nie mógł odwrócić wzroku od jej brązowych oczu, ciepłych i łagodnych, oczu osoby, która nie mogła zrobić czegoś złego. To było spojrzenie istoty mogącej czynić jedynie dobro. A jednak… — Spędziłam z tobą kilka miesięcy i chociaż tego nie planowałam, chociaż nie zamieniłam z tobą nawet słowa, zakochałam się w tobie. 

— W wyobrażeniu o mnie — sprostował chłodnym tonem, dystansując się od niej na tyle, na ile było to możliwe. Altheda go nie znała, nie wiedziała, co kłębiło się w jego głowie, podczas tych ich jednostronnych rozmów, gdy był nieprzytomny. Nie dopuszczał do siebie myśli, że w głównej mierze to o niej śnił, o jej cichym, łagodnym głosie, o delikatnym dotyku, że potrzebował jej bliskości by nie zatonąć w kompletnej otchłani własnych koszmarów. Starał się o tym zapomnieć, by łatwiej było mu punktować jej błędy, jej naiwność i wszystko to, co mogło się stać pożywką jego złości. 

— Być może — zgodziła się z nim i wbrew jego odpychającemu zachowaniu zbliżyła się do niego — ale po tym jak już się wybudziłeś, to nie zniknęło. To uczucie nadal jest…

— To uczucie jest nieprawdziwe. 

Syriusz walczył ze sobą, walczył ze zmniejszającym się między nimi dystansem i własnymi słabościami. Altheda była jego słabością, jedną z największych, a Black czuł obrzydzenie na myśl, że jest słaby. Dzieliły ich dosłownie dwa kroki. Tak jakby oboje mieli ruszyć do przodu i zniwelować tę odległość do minimum. Jednak żadne z nich się nie ruszyło. Ally uśmiechnęła się, słysząc kolejne zaprzeczenie, kolejną cegłę, którą próbował ustawić na dzielącym ich murze, a ten uśmiech był nieco gorzki - świadomy i prawdziwy. 

— Dla mnie jest — stwierdziła, a Black nawet nie spostrzegł, kiedy ściszyła głos do szeptu. Jego ciche, nieco szeleszczące brzmienie zdawało się łagodzić wszystko, by intymność między nimi mogła bardziej wybrzmieć, tak jak to się dzieje z obietnicami, składanymi przy blasku księżyca. — Potrafię wyjaśnić wiele rzeczy, mogę objaśnić działania eliksirów, procesy lecznicze, zastosowanie różnych ziół. Nie umiem powiedzieć na czym polega miłość — wyszeptała bezradnie, a od brzmienia jej głosu powietrze drżało niespokojnie w oczekiwaniu na wszystko to, co miało się w tej chwili wydarzyć — ale czuję to i wiem dobrze, że kocham cię, Syriuszu. 

Przestał nad sobą panować. Wszelkie blokady opadły tak niespodziewanie, że jego własne warknięcie przyprawiło go o dreszcze. Powinien przecież przewidzieć, że nie zapanuje nad sobą. Był tykającą bombą i było pewne, że wybuchnie, pytanie brzmiało tylko kiedy? Doskoczył do Althedy, pokonując dzielącą ich odległość, tę którą w idealnej sytuacji pokonaliby wspólnie, spotykając się wpół drogi. Pchnął ją na ścianę, odbiła się od niej plecami, co wyrwało z jej ust krótki jęk, który podziałał na Blacka jak magnez. Złapał jej dłonie, unosząc wysoko nad głową, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch i przygniótł ciężarem własnego ciała. Niesforne kosmyki zasłoniły jej twarz, będąc jedyną ochroną od jego ciężkiego oddechu. Wpatrywała się w niego w sposób, który określiłby jako ufny. Jak mogła mu ufać, skoro ona sam sobie nie ufał? Jak jej spojrzenie mogło być tak czyste, tak hipnotyzujące… Tylko tyle było potrzeba by go złamać. Nie szantaż, nie tortury, nie groźby, jedno głębokie spojrzenie. Był słaby… Był zdecydowanie zbyt słaby, żeby się opierać. 

— Nigdy więcej mnie nie zdradzisz… — stwierdził, ściszając głos, by nie zburzyć otaczającego ich napięcia. Nie czekał na odpowiedź, nie oczekiwał zgody, bo teraz to on dyktował żelazne warunki. Zacisnął szczękę, ogarniając spojrzeniem jej twarz, a gdy tylko delikatnie rozchyliła usta, by zaczerpnąć nieśmiało oddech, wpił się w nie brutalnie, kradnąc pocałunek głęboki, zachłanny, niemal świętokradczy. Altheda uległa mu, uległa jego słabości i poddała się całkowicie jego szaleńczym pocałunkom. Pozwoliła błądzić jego dłoniom po jej ciele, pozwalała mu smakować i poznawać, by przekonał się na własnej skórze, że mówiła prawdę. Ten mur między nimi runął z hukiem, ogłuszając ich czujność, a cały świat zatrząsł się w posadach. — Nigdy nie okłamiesz. 

— Więc muszę ci powiedzieć coś jeszcze… — szepnęła, między kolejnymi westchnieniami, rujnując wszystko. Syriusz zamarł z ręką na jej biodrze i ustami przyciśniętymi do cienkiej skóry na obojczyku. Zalała go fala chłodu, jeszcze bardziej odczuwalna w zestawieniu z tym płomieniem, który właśnie wybuchł, trawiąc w ogniu wszystko, co ich dzieliło. Trwał nieruchomo, oczekując, że się przesłyszał, że nie ma czegoś jeszcze, bo są przecież tylko oni. Farewell wzięła głęboki oddech, choć było to niemal niemożliwe, gdy Syriusz stał tak blisko. — Tej nocy, gdy się wybudziłeś, a Kwatera Główna spłonęła… 

— Tej kiedy Laura Tonks uciekła z tym śmierciożercą? — wychrypiał, prostując się sztywno, gotowy na kolejny cios, którego tym razem już nie zdołałby wybaczyć. Nie spojrzał jej w oczy, bo ogarnął go chłód, którego nie powinna widzieć. 

— Dokładnie — przyznała, nawet nie kiwnęła głową, bo byłby to gest zbyt gwałtowny — byłam wtedy pierwsza w ruinach. Znalazłam trzy ciała… 

— Powiedziałaś o tym Tonks?

— Tak, ale… — zająknęła się, pozwalając sobie położyć dłonie na jego klatce piersiowej. Pod palcami czuła jego serce, które wybijało szaleńczy rytm. Jej własne ciało buntowało się przed przerywaniem takiej chwili, ale nie mogła pozwolić by zaszło to dalej. A przynajmniej nie mogła pozwolić na to, póki nie pozbędzie się każdej cegły z muru, który właśnie runął między nimi. — Powiedziałam jej jeszcze, że znalazłam trzy maski śmierciożerców, co jest prawdą. Jednak nie były one w pobliżu ciał. 

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Nie wiem czyje ciała spłonęły w Kwaterze Głównej — szepnęła, a tym razem zabrzmiało to niczym złowroga niepewność. — Nie mam pewności, że Laura i McCorry przeżyli tamtą noc… 

***

Ted z niego zakpił w iście mistrzowski sposób. Wiedział, że łatwiej było odejść, niż zostać i przekazać tę informację żonie i córce. Zostawił to wszystko na jego barkach, bo Black zwinął się wyjątkowo szybko, a na domiar złego tej nocy miała być pełnia. Pierwsza, którą zdecydował się spędzić w pobliskim lesie… 

Dawno nie czuł tak wewnętrznej potrzeby, by modlić się o opóźnienie wschodu księżyca. Teraz jednak był potrzebny w domu pod ludzką postacią, w której mógł jakkolwiek zareagować na panujący chaos. Nie wyobrażał sobie, że w obliczu wydarzeń z tej nocy, miał po prostu zamknąć za sobą drzwi i zniknąć na całą pełnię. Ale właściwie to co innego mu pozostało, skoro żadnym słowem ani czynem nie potrafił powstrzymać huraganu, jakim była jego własna żona? 

Gdy w końcu weszli do domu, opuszczając bezsensowną wartę na werandzie, Andromeda i Dora wciąż spały. Lupin domyślał się, że to za sprawą eliksiru Słodkiego Snu, musiało być go najwyraźniej nieco więcej niż parę kropli, o których mówił Ted. Powinien się tym zdenerwować, bo przecież Tonks nie powinna przyjmować eliksirów w niekontrolowanych warunkach, ale czuł, że akurat ta mikstura nie zaszkodzi jej ani ich dziecku, a on miał jeszcze chwilę by wszystko w spokoju przetrawić. On i Syriusz nie odzywali się już do siebie, nie było słów, które jakkolwiek mogłyby załagodzić nadciągającą burzę. 

Pierwsza obudziła się Dora, zupełnie nieświadoma tego, co się stało, zeszła na parter, z ulgą komentując to, jak dobrze jej się spało i jak bardzo tego potrzebowała. Na jej ustach wciąż błądził senny uśmiech, a Remus nie potrafił uwierzyć, że poprzedniego wieczora oboje leżeli w łóżku zastanawiając się nad imieniem dla ich dziecka. Dora była taka szczęśliwa, a on miał teraz zburzyć tę fasadę… Nie zdążył się odezwać, nie zdążył nawet do niej podejść, gdy na dole zjawiła się Andromeda, trzymając w dłoniach pomiętą koszulę męża. Remus nigdy nie widział jej w równie beznadziejnym stanie, a zdawało mu się, że nie mogło być gorzej niż w dniu, kiedy wyznał jej prawdę o poronieniu. Gdy tylko się pojawiła, Lupin wstał, gotów wyjaśnić wszystko, ale zabrakło mu słów. Jej puste spojrzenie i ślady po łzach były nazbyt wymowne. Andromeda zdawała się wiedzieć już wszystko. 

Tonks zareagowała już zupełnie inaczej i dokładnie tak, jak spodziewał się tego Remus. Na początku zalała ich gradem chaotycznych pytań, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Potem wybiegła z domu na ganek, nawołując w rozpaczy ojca, a kiedy wróciła powiedziała, że natychmiast muszą go odnaleźć i sprowadzić do domu. Gdy Remus odmówił, wybuchła histerycznym płaczem. Na zmianę lamentowała, obrzucała ich winą, wyklinała w niebogłosy, by na nowo szlochać w panice. Nic nie mogło tego powstrzymać, chociaż Lupin próbował. Na Merlina, próbował przez długie godziny, ale żona ciągle go odpychała. 

— Usiądź, proszę — powiedział zbolałym głosem, śledząc wzrokiem Dorę, która roznosiła cały dom, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. — Nie powinnaś w swoim stanie… 

— Czego nie powinnam? — warknęła na niego, zatrzymując się w miejscu. Jej spojrzenie było przerażające, przywodziło na myśl zranione zwierzę, które instynktownie wciąż próbuje walczyć nim padnie z wycieńczenia. — Denerwować się? — sarknęła okrutnie, wykrzywiając usta w pozbawiony emocji, kpiący uśmiech. — Nie pomyślałeś o tym, kiedy pozwoliłeś popełnić mojemu ojcu samobójstwo? 

— Twój ojciec żyje, ma się dobrze — zapewnił ją gorączkowo, zerkając kątem oka na Andromedę. Kobieta zamilkła, wypełniając swoje całe swoje otoczenie przerażającym, głuchym i na wskroś przeszywającym milczeniem, od którego ciarki pojawiały się na plecach. Nie powiedziała nawet słowa i nie wypuściła z rąk koszuli męża. Cały dzień stała w otwartych drzwiach, spoglądając na horyzont i wypatrując Teda, który nie miał zamiaru wrócić w najbliższym czasie. — Wszystko zaplanował. 

— Z pewnością nie jest z nim dobrze, skoro zdecydował się na coś takiego — szepnęła, a jedna łza spływająca po jej policzku zwiastowała kolejny napad płaczu. Schowała twarz w dłoniach, a Remus instynktownie podszedł do niej. Chciał odebrać cały jej ból, cały strach i wściekłość, uwolnić ją od tego brzemienia i pozwolić na chwilę spokoju. — Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła, odskakując od niego niczym oparzona, gdy próbował ją objąć. Nigdy jeszcze nie zareagowała tak na jego bliskość. Jakby jego dotyk był czymś odpychającym, wstrętnym i bluźnierczym. — Po co zapraszałeś go do domu, skoro tydzień później…

— To była jego decyzja, na którą nie miałem wpływu — sprzeciwił się natychmiast. Kochał ją i rozumiał jej ból, ale tym razem to nie on zawinił. Nie wyrzucił Teda, nie zmusił go do odejścia. Robił wszystko, by zmienić jego decyzję, ale ta była nieodwracalna. — Chciałem go powstrzymać, ale on planował to już od upadku Ministerstwa. I tak by to zrobił, Doro. 

— Pomogliście mu w tym. Nigdy wam tego nie wybaczę… — Oskarżenie było obciążające, a obietnica zatrważająco realna. Remus wiedział, że jest współwinien wielu rzeczy, że może jednak istniał jakiś sposób by powstrzymać Teda, a on go nie dostrzegał. Czuł się odpowiedzialny za życie teścia, jednak na pierwszym miejscu stawiał złożoną mu obietnicę. Dobro Dory i Andromedy było najważniejsze i dla niego był w stanie znieść wszystko. — Jeżeli mój tata zginie, będziecie temu winni… 

— Obiecał, że wróci. Kazał wam to przekazać — stwierdził Remus, nie potrafiąc odnaleźć słów, które jakkolwiek mogłyby tę sytuację teraz poprawić. Przez okna zaczęły przedzierać się złote plamy, ostatnie promienie słońca, które przygotowywało się do kolejnego zachodu. Nie mógł zostać dłużej. chociaż nie chciał odchodzić. Nie mógł też pocałować Dory i zapewnić, że będzie dobrze, bo ona i tak by mu na to nie pozwoliła. Musiał odejść na tak długo, aż księżyc pozwoli mu wrócić, ale nie wiedział, co wydarzy się w tym czasie. Spuścił wzrok, wspominając odejście Teda. — Powiedział, że wróci jak najszybciej. Obiecał to. Nie chce ominąć narodzin wnuka… 

Nie uzyskał odpowiedzi, nie zasłużył nawet na spojrzenie, nie miał możliwości by zaczekać na jakikolwiek gest w jego kierunku. Księżyc był niezłomny i Remus czuł, jak krew w żyłach zaczyna wrzeć. Ta pełnia z pewnością nie będzie należeć do łagodnych…

Ktoś tęsknił? Kiedy wczoraj czytałam ten rozdział, uświadomiłam sobie, że ja bardzo tęskniłam i jestem z tego powrotu bardzo dumna. To już prawie roczek, od kiedy miałam przerwę z tym opowiadaniem. Nie próżnowałam, bo w międzyczasie udało mi się skończyć pierwszą część Wilczego Kryształu (bardzo zachęcam do lektury) i ździebko zdystansowałam się do mojej Dory, co chyba wyszło mi na dobre. Ale nadszedł czas, żeby wrócić i skończyć to, co się zaczęło. 
Dlatego jestem, witam się z Wami i cieszę się, że jesteście. Dziękuję, bo nie wiem czy ja sama miałabym tyle cierpliwości, żeby czekać tak długo. Powiedzcie mi więc, co tam u Was? Jak życie mija? No i jak podobał się rozdział? Mam nadzieję, że chociaż troszeczkę... 
Teraz najbliższe rozdziały będą się pojawiały co dwa tygodnie w weekendy, najprawdopodobniej w soboty. Dla mnie to taki powrót do korzeni, bo na samym początku rozdziały publikowałam właśnie w soboty. Jak długo tak zostanie? Na ten moment mogę Was zapewnić, że będzie to odbywać się regularnie do końca czerwca. Potem zobaczymy, co życie przyniesie. 
Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was na mój Tellonym (https://tellonym.me/AlohomoraTej), gdzie jestem dostępna praktycznie codziennie i odpowiadam na Wasze pytania - można zadawać je zupełnie anonimowo i nie potrzeba zakładać konta na platformie. 
Do przeczytania za dwa tygodnie ❤


1 komentarz:

  1. Rozdzialik taki na zachętę :D
    Cieszę się, że jest nawet taki malutki, bo się zastanawiałam, kiedy coś się tu podzieje. Na początku miałam wrażenie, że to takie doklejenie do tego co było w poprzednim rozdziale, ale nie... końcówka jest mega ważna! Łapcia jest ślepy na pewne rzeczy i dobrze, że Remus mu w taki sposób zwrócił uwagę. Sprytnie zmusi Blackowską głowę do przemyśleń.
    Myślałam, że może dowiemy się, jak zareagują Andy i Dora, ale widzę budujesz napięcie :D Czekam więc nadal, ale jeśli możesz, to proszę o odpowiedź, czy planujesz tu coś szybko opublikować, czy na razie skupiasz się na "Wylczym krysztale"?
    Oby do szybkiego przeczytania <3
    Magda

    OdpowiedzUsuń