14.09.2016

112) Jestem przy tobie

Czasami w życiu zdarzają się rzeczy, których kompletnie się nie spodziewamy. Tak było też w przypadku Nimfadory. Chociaż tego dnia wcale nie planowała spotkać ani Kingsleya, ani Estery, to mogła jednak przewidzieć taki bieg zdarzeń. W końcu Shacklebolt odpowiadał za aurorów, którzy stacjonowali w Hogsmeade, a i Rossi była silnie związana z tym miejscem. Jednak do głowy jej nie przyszło, że mogła by wpaść na niego. Nie widziało go tak długo, a ich znajomość była tak krótka, że zdążyła o nim zupełnie zapomnieć. Ale kiedy znowu na niego wpadła, związane z nim wspomnienia nagle powróciły, ciągnąc za sobą automatycznie epizody związane z Syriuszem i Lupinem, które sprawiły, że zrobiło jej się nagle słabo. Całe szczęście, że trzymał ją w ramionach, bo z pewnością wylądowałaby na ziemi.
- Miło cię widzieć - odezwał się niskim, wyjątkowo męskim głosem mężczyzna.
- Ciebie również - odparła Tonks, lustrując jego twarz uważnie.
Nate Moore nie zmienił się ani trochę od ich ostatniego spotkania, które miało miejsce - o zgrozo! - właśnie w Hogsmeade. Nate nadal był idealny. Tonks wykrzesała z siebie odrobinę energii, by odpowiedzieć na radosny uśmiech mężczyzny, który również jej się przyglądał z tym szelmowskim błyskiem w oku.
- Właśnie o tobie myślałem, wiesz? - zagadnął, najwidoczniej rozbawiony całą tą sytuacją. - To chyba przeznaczenie.
- Doprawdy? - zdziwiła się Dora. Jak mógł o niej myśleć, kiedy Tonks zupełnie zapomniała o jego istnieniu. Czy to możliwe, żeby Moore rozpamiętywał ich przelotną znajomość? Nimfadora czując się skrępowana zarówno przez wzrok Nate’a jak i jego ramiona, zarumieniła się i westchnęła cicho. Chciała się tylko przejść, a nie ładować od razu w niezręczne sytuacje, których miała szczerze dość. - Możesz mnie już puścić.
- Wybacz. - Nate uwolnił ją z objęć i odsunął się na krok, by dać dziewczynie możliwość odetchnięcia. - Co cię tu sprowadza?
- Praca - odparła Nimfadora, a widząc, że taka odpowiedź mu nie wystarczy, kontynuowała: - Ministerstwo wysłało oddział aurorów do zwiększenia zabezpieczeń zamku i oto jestem.
- Będziesz tu mieszkać? - spytał zaskoczony, a kiedy ona pokiwała głową w odpowiedzi, na jego twarzy po raz kolejny pojawił się uśmiech. - W takim razie będziemy sąsiadami.
- Słucham?
- No nie do końca - westchnął, przeczesując swoje idealnie ułożone włosy. - Niedawno kupiłem tu mieszkanie. Wiesz warto mieć swoje cztery kąty. To nic wielkiego, ale było tanie, pewnie dlatego, że jest w sąsiedztwie Sowiej Poczty, ale najważniejsze, że jest. Teraz je urządzam i chciałbym się wprowadzić przed zimą.
- To świetnie - mruknęła Tonks. Nie wiedziała jak to odebrać. Niewątpliwie Nate należał do przeszłości, od której chciała się odciąć właśnie tutaj, a tymczasem on będzie mieszkał ulicę dalej. - Cieszę się, że ci się wiedzie.
- Tak, nie jest źle. Dostałem awans, próbuję się jakoś ustatkować, ale nie do końca mi wychodzi - stwierdził, wzruszając ramionami i spojrzał na nią ukradkiem. - A co u ciebie?
- Wszystko w porządku - odpowiedziała zdawkowo. - Powinnam już wracać.
- Odprowadzę cię - zaoferował się natychmiast, a Tonks chcąc lub nie, zgodziła się na jego propozycją. Szli wolno ramię w ramię, jakby byli dwojgiem starych, dobrych znajomych. Mniej więcej w połowie drogi powrotnej do Trzech Mioteł Nate ponownie zabrał głos. - A jak twóje życie?
- Mówiłam - zdziwiła się Nimfadora - wszystko w porządku.
- Miałem na myśli życie uczuciowe - sprecyzował Moore, a Tonks spieła się, czując, że rozmowa zchodzi na niepożądany grunt. Chociaż mogła spodziewać się tego pytania, biorąc pod uwagę w jakich okolicznościach zakończyło się ich ostatnie spotkanie. - Ty i ten mężczyzna, o którym wtedy mówiłaś…
- To już nieaktualne - przerwała mu, a na jego twarzy pojawił się wyraz nadziei. - Nie mówmy o tym.
- Rozumiem.
Dalszą drogę przeszli w milczeniu, jednak uśmiech nie schodził z twarzy Moore’a, który najwidoczniej ucieszył się na wieść, że związek Tonks nie przetrwał. Zatrzymali się pod pubem i oczekiwali w niezręcznej ciszy na to, które z nich zrobi pierwszy krok i jak on będzie wyglądał. W końcu głos zabrał Nate.
- Bardzo się cieszę, że cię spotkałem - powiedział szczerze, spoglądając w oczy Tonks. - Chociaż to spotkanie, nie wyglądało do końca tak, jakbym sobie tego życzył. Pomyślałem, że skoro tu jesteś, a i ja często przyjeżdżam to może… oczywiście jeśli tylko będziesz chciała…
- Nate - odezwała się cicho Tonks, odwracając wzrok - niedawno zakończyłam burzliwy związek i…
- Za wcześnie? - dokończył za nią, a ona jedynie przytaknęła. Moore pokiwał głową ze zrozumieniem. - Ale chyba się nie obrazisz, jeżeli do ciebie napiszę?
- Nie, jeśli chcesz, to możesz pisać - odparła Tonks, czując jak kamień spada jej z serca. Chciała od razu wyjaśnić sprawę z Natem, żeby uniknąć kłopotów w przyszłości. - A teraz muszę już iść…
- Praca, rozumiem. - Nate posłał jej jeden z tych swoich idealnych uśmiechów i skinął delikatnie głową. - W takim razie do napisania, Tonks.
***
Tego dnia zmrok zapadł wyjątkowo szybko, a drzewa rzucały mroczne cienie, nie ułatwiając tym Meg niczego. Owen myślała, że zna ten las na wylot, jednak pomyliła się. Kiedy tylko udało jej się wyciągnąć Remusa z jaskini, która stała się miejscem jego tortur, musiała poświęcić chwilę, by zorientować się, gdzie dokładnie się znajdują. Nie znała tych rejonów lasu, a po zmroku wszystko wydawało się być wrogie i niedostępne. W końcu ruszyła w stronę szałasu Lupina, podtrzymując mężczyznę, który ledwo trzymał się na nogach. Jak najszybciej musieli znaleźć się w jakimś schronieniu, by patrzeć rany wilkołaka i odpocząć chwilę. Najlepiej by było, gdyby od razu zjawili się w chatce Andrew. Tam było i wygodne łóżko, i wszystkie niezbędne zioła oraz opatrunki, które mogą się okazać niezbędne. Jednak Moon mieszkał na drugim końcu lasu, a Maggie obawiała się, że tak długa podróż może być ponad siły Lupina i jej. Szałas Remusa był najbliżej, chociaż kiepsko wyposażony i niewielki, okazał się być w tym momencie najlepszą opcją. Meg poprawiła rękę mężczyzny, którą miała przewieszoną przez ramię i mocniej go objęła, chroniąc go przed upadkiem na ziemię.
Byli coraz bliżej celu. I całe szczęście, bo ciało Lupina bardzo ciążyło Meg, a on z coraz większą trudnością utrzymywał przytomność. Przeszli obok przewróconego drzewa, od którego powinno ich dzielić jedynie jakieś dwieście metrów, zanim dojdą do szałasu Remusa. Maggie jednak nie dostrzegła nic. Z trudem przyśpieszyła tempo, ciągnąc za sobą mężczyznę, by po chwili stanąć  nad resztkami tego, co niegdyś było lokum Lupina. Sterta połamanych gałęzi świadczyła o obecności sługusów Fenrira. Meg jęknęła zrozpaczona, a Remus zsunął się z jej ramienia i z cichym stęknięciem bólu upadł na ziemię. Owen natychmiast pochyliła się na nim, chcąc mu pomóc. Dopiero teraz, gdy przez szczelinę w koronach drzew padała na nich blada poświata księżyca, mogła dostrzec w jakim stanie jest Lupin. Cała jego twarz była zakrwawiona, prawdopodobnie miał rozcięty łuk brwiowy i opuchnięta od pięści tych bydlaków. Prawa ręka była wygięta pod nienaturalnym kątem. Meg nawet nie zdążyła unieruchomić mu złamanej kończyny, kiedy wyprowadzała go z groty. Rozejrzała się dookoła, pochwyciła jedną z gałęzi, które kiedyś tworzyły szałas Lupina i postanowiła usztywnić mu rękę, żeby mężczyzna nie uszkodził jej jeszcze bardziej. Zaczęła rozpinać koszulę Remusa, a właściwie strzępki materiału, które z niej pozostały. Delikatnie odchyliła tkaninę, a jej oczom ukazało się nagie ciało wilkołaka pokryte starymi bliznami. Jednak to nie one najbardziej rzucały się w oczy, a świeże rany, które znaczyły jego skórę. Gdzieniegdzie sączyła się krew z raczej płytkich przecięć, bardziej niepokoiły ją oparzenia od srebra, które wyglądały na o wiele bardziej poważne. To one zadawały Remusowi najwięcej bólu. Maggie oderwała wzrok od krwisto-czerwonych oparzeń i wykorzystując materiał z koszuli Lupina oraz gałąź, usztywniła złamaną ręką przy akompaniamencie jęków bólu mężczyzny.
- Jeszcze chwilę, Remusie - szepnęła, odgarniając włosy z jego czoła. - Musisz wytrzymać.
Maggie wygrzebała spod połamanych gałęzi wilczą skórę, którą podarowała Lupinowi na początku ich znajomości i okryła nią wilkołaka, którego poranione ciało pokryła gęsia skórka. Meg pociągnęła nosem i usiadła zrezygnowana na ziemi. Miejsce, które miało ich w pewnym sensie uratować, było zniszczone. Powinna teraz zaprowadzić Remusa do Moona, ale nie była w stanie tego zrobić. Jedynym wyjściem było udanie się do jej szałasu, w którym powinna również mieć zapasy niezbędnych ziół. Niewielki, bo niewielki, ale zawsze. I co najważniejsze - byliby tam bezpieczni, przynajmniej na jakiś czas. Owen delikatnie podniosła Lupina, co było niezwykle trudne, zważywszy na to, że był prawie nieprzytomny i szepcząc uspakajające słówka, powoli przesuwała się w kierunku swojego domu.
Robili krok za krokiem, zbliżając się do celu, a coraz cichsze jęki Lupina, paradoksalnie wydawały się być jak huki armat. Rozpacz, spowodowana cierpieniem ukochanego, potęgowała się z każdym uderzeniem serca. Na widok swojego dawnego domu, w którym praktycznie nie była, od kiedy zajęła się Andrew, ugięły się pod nią kolana. Średniej wielkości szałas, przed którym stała drewniana ławeczka i palenisko, stało się teraz ich ziemią obiecaną. Z trudem wciągnęła Remusa do środka i ułożyła na legowisku ze zwierzęcych skór. Lupin był nieprzytomny, zamknięte oczy i delikatnie rozchylone usta nadały jego twarzy łagodne rysy. Gdyby nie poranione ciało, można by pomyśleć, że śpi.
- Remusie… - szepnęła, gładząc czule jego policzek. Wilkołak drgnął lekko, gdy usta kobiety musnęły jego wargi.
Meg powinna w tej chwili opatrzyć rany Lupina, przygotować zioła i opatrunki, a potem upolować coś i przyrządzić, żeby mogli zjeść, gdy ten oprzytomnieje. Jednak nie miała na to siły. Cała ta noc, te wszystkie emocje, wykończyły ją. Sam powrót Remusa, był dla niej wydarzeniem nieoczekiwanym, a potem te wszystkie potworności, które ich spotkały. Od dłuższego czasu patrzyła na Greybacka w sposób mniej przychylny, ale teraz wiedziała, że był on potworem. Jego propozycja… Maggie nie wiedziała co ma z tym począć. Zdawała sobie sprawę jedynie z tego, że kocha Remusa całym swoim sercem i już nigdy nie pozwoli by ktokolwiek go zranił, a już z pewnością nie dopuści by został sam.
Maggie złożyła głowę na piersi Remusa i wsłuchując się w bicie jego serca, usnęła, marząc o tym, by biło ono dla niej.
***
Po niespodziewanym spotkaniu z Natem, Tonks wróciła natychmiast do swojego pokoju i została tam do końca dnia, czując, że wszystko będzie jeszcze bardziej skomplikowane niż oczekiwała. Ominęła kolację, zaszyła się w papierach aurorów, zastanawiając się nad tym, co powinna teraz zrobić. Rozmyślała nad tym czy powinna komuś powiedzieć o powierzonej jej funkcji, czy raczej zachować to w tajemnicy aż do przyjazdu Kingsleya. Nie wiedziała z jaką reakcją może się spotkać. Usnęła z myślą, że następnego dnia spróbuje wybadać sytuację w swoim oddziale.
Kolejnego dnia pogoda okazała się być wyjątkowo nieprzychylna. Krople deszczu uderzały w szyby, budząc tym samym Nimfadorę. Ciemne chmury zebrały się nad Hogsmeade, odbierając wszystkim chęci do życia. Tonks zjadła szybkie śniadanie w pokoju, jeszcze raz przeczytała akta swoich podwładnych, które nie przyniosły jej żadnych nowych wniosków i nim się spostrzegła było już po drugiej. O tej porze wszyscy powinni jeść obiad w knajpie, to był idealny moment, żeby z kimś porozmawiać. Zbierając w sobie całą energię i próbując przekierować ją w chęci do działania, wyszła ze swojego pokoju i ruszyła w dół w stronę pubu. W sali byli tylko aurorzy  i Rosmerta, która stała za barem i przyglądała się swoim lokatorom. Pierwszą rzeczą, która od razu rzucała się w oczy, był widoczny rozłam między starszymi a młodszymi aurorami. Pytanie kto od kogo stronił i do kogo Nimfadora powinna podejść w pierwszej kolejności?
- Można? - spytała, spoglądając na jedyne wolne krzesło przy ich stoliku.
- A co nie wolisz siedzieć z młodzikami? - spytał Proudfoot, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Tonks wciągnęła powietrze, powstrzymując się od pochopnych reakcji. Musiała się opanować, bo inaczej nici z jej roboty. Nie mogła powiedzieć, żeby dobrze znała Proudfoota, ale z licznych historii na jego temat wnioskowała, że nie chciała go bliżej poznać.
- Daj spokój Micky, jesteś niewiele starszy od nich - odezwał się Williamson, najstarszy z całego towarzystwa i uśmiechnął się w kierunku Nimfadory. - Proszę z nami usiąść, Nim…
- Tonks, po prostu Tonks - powiedziała  i usiadła na przeciwko niego.
- Masz może ochotę na piwko, Tonks? - spytał Savage, unosząc do góry prawie pusty kufel. Nimfadora znała go od dawna, był tylko dwa lata starszy od niej i można nawet powiedzieć, że się kumplowali. Tonks pokręciła głową.
- Nie, dzięki… Przerwałam wam rozmowę?
- Właśnie ocenialiśmy kwalifikacje naszych młodych aurorów - odpowiedział jej Savage. - A ty co o nich sądzisz?
- Są młodzi i ambitni…
- To ich może zgubić… - odezwał się tonem znawcy Proudfoot. - Najgorzej być narwanym młodzikiem.
- Powiedział narwany młodzik - skwitował Williamson, a Savage parsknął śmiechem. Tonks z satysfakcją spoglądała na obrażoną minę Micky’ego. Czuła, że dogada się z Williamsonem.
- Niekiedy doświadczenie nic nie daje, takie mamy już czasy, że wszyscy idą do Akademii Aurorskiej, bo chcą zbawiać świat… Szkoda, że nie wszyscy się do tego nadają… - stwierdził Savage, przyglądając się uważnie młodszym kolegom.
- No właśnie nie wszyscy a właściwie to mało kto… - dodał Williamson. - Powiem wam, że to wszystko zależy od dowódcy. Dobry dowódca to dobry odział.
- A skoro o tym mowa, to czy wiadomo kto będzie nami dowodził? - wtrącił się Proutfood, któremu najwidoczniej znudziło się obrażanie na kolegów. Tonks przełknęła ślinę. Rozmowa schodziła na niepożądany temat, ale teraz Dora dowie się co oni myślą o tym wszystkich. Może tak będzie najlepiej?
- Pewnie przyślą kogoś z zewnątrz, skoro jeszcze tu nie zawitał - stwierdził Williamson.
- Jeżeli ten cały Shacklebolt myśli, że będę podlegał jakiemuś urzędasowi, to się grubo myli… - warknął Proudfoot, a inni niechętnie kiwnęli głową, na znak, że się z nim zgadzają. Tonks zrozumiała, że to pora by się wycofać.
- Tonks, coś się stało? - spytał Savage, kiedy Nimfadora wstała od stołu.
- Przepraszam, nie czuję się najlepiej…
- To lepiej szybko wyzdrowiej, zanim śmierciożercy nas zaatakują! - zażartował Proudfoot, ale nikt nie zaśmiał się z jego komentarza. Tonks uśmiechnęła się przepraszająco i skierowała się w stronę schodów.

Tonks chciała wiedzieć, jaki stosunek do całej sytuacji mają jej koledzi i dowiedziała się. Chociaż szczerze mówiąc, nie sądziła, że będzie aż tak źle. Krytyczne podejście do wszystkiego nie zwiastowało owocnej współpracy. Zniechęcona rozmową mężczyzn, porzuciła pomysł rozmowy z młodszymi aurorami i skierowała się z powrotem do swojego pokoju. Wspinając się po kolejnych stopniach, usłyszała podniesione głosy. W ciasnym korytarzu stały dwie osoby, w których Tonks rozpoznała młodych aurorów. Jeden z nich - wysoki, szczupły rudowłosy chłopak z kuszącym uśmiechem na przystojnej twarzy - pochylał się nad niską dziewczyną o burzy blond włosów, która stała oparta plecami o ścianę i zerkała na niego od niechcenia.
- Morris, daj spokój! - jęknęła znudzona dziewczyna, krzyżując ręce na piersi.
- Chyba mi nie odmówisz, Smith. Już tak długo staram się o twoje względy. Daj mi szansę… - mruknął chłopak, a ona wywróciła oczami. Tonks przyglądała się im chwilę, zastanawiając się czy powinna zareagować.
- Ile razy mam ci to powtarzać? Nie jestem zainteresowana - warknęła dziewczyna, próbując wyminąć kolegę, ale ten zagrodził jej drogę ręką.
- Wiesz, że zawsze dostaję to czego chcę - stwierdził stanowczo, przyciskając ją bardziej do ściany tak, że dziewczyna jęknęła cicho. W tym momencie Tonks postanowiła interweniować.
- Jakiś problem? - spytała głośno, dając tym samym znak, że jest obecna przy całej sytuacji. Młodzi aurorzy spojrzeli na nią, a chłopak natychmiast odskoczył od dziewczyny.
- Nie, skąd… My właśnie…  - zaczął się tłumaczyć zakłopotany i spojrzał na koleżankę, szukając u niej ratunku.
- Skończyliśmy - dopowiedziała za niego, a chłopak natychmiast zniknął. Młoda aurorka odetchnęła z ulgą.
- Wszystko w porządku? - spytała Tonks, podchodząc bliżej blondynki i przyglądając jej się uważnie. Nie wyglądała na złą ani speszoną.
- Tak, on po prostu nie rozumie, że coś może iść nie po jego myśli - westchnęła i obdarzyła Nimfadorę promiennym uśmiechem.
- Mam z nim pogadać?
- Nie trzeba, to i tak nic by nie dało - stwierdziła, wzruszając ramionami. - Męczę się z nim już od dawna. Na ogół jest bezpieczny dla otoczenia, ale niekiedy ma takie napady…
- Jak chcesz, ale jeżeli będzie ci się naprzykrzał to daj znać, jakoś na to zaradzimy.
- Dzięki… Tak poza tym to jestem Lucille Smith, ale mów mi Lucy - powiedziała, wyciągając w stronę Tonks dłoń, którą ta od razu uściskała. Miała dziwne wrażenie, że ona i Lucy odnajdą wspólny język.
- Miło cię poznać, jestem…
- Tonks, wiem. Nie raz o tobie słyszałam…
***

Zapach wilgotnej ziemi dotarł do jego nozdrzy, cucąc go z długiego snu. Przez chwilę woń lasu sprawiała, że czuł się wyjątkowo spokojny i szczęśliwy. Radość wypełniła całe jego ciało, a potem ustąpiło miejsca bólu. Każdy fragment jego ciała był obolały - kości i skóra wydawały się być trawione przez ogień. Nie czuł nóg i rąk, a głowa pulsowała mu od bólu. Chciał, żeby to ustało… Natychmiast…
Nagle przyszło uczucie ulgi, które działało na niego w sposób wręcz magiczny. Czuł jakby woda delikatnie obmywała zranione ciało, jednocześnie je uzdrawiając. Remus podziękował Merlinowi w duchu za wszelki łaski i za to, że przeżył. Ale co przeżył? Chciał otworzyć oczy i rozejrzeć się po miejscu, w którym był, ale nie miał wystarczająco sił, by podnieść powieki. Wciągnął delikatnie powietrze, czując się jak w domu… Oczami wyobraźni ujrzał swój rodzinny dom, okno z widokiem na las i ten kojący zapach. Chłodne palce przejechały po jego nagim torsie, a on zadrżał z przyjemności. Tonks, pomyślał w pierwszej chwili, zestawiając sobie jej obraz ze wspomnieniem domu. Jednak zdarzenia poprzedniego dnia zaczęły do niego wracać ze zdwojoną siłą. Ta jaskinia, Greyback, srebro, przerażający ból, jego własny krzyk, widok ciemnego lasu i pocałunek wypełniony miłością i tęsknotą. Nagle uświadomił sobie kto naprawdę go dotyka, kto uśmierza jego ból, kto jest przy nim.
- Meg… - wyszeptał tak cicho, że zaczął się zastanawiać czy w ogóle wypowiedział jej imię. - Maggie…
Dłonie, które do tej pory delikatnie opatrywały jego ciało, zamarły. Usłyszał ciche westchnienie, a ktoś pochylił się nad nim.
- Jestem tu, Remusie - cichy głos Owen podziałał łagodnie na jego skołatane nerwy. Lupin doskonale pamiętał jej krzyk i płacz z jaskini i to, że Grayback zabrał ją gdzieś. Maggie dotknęła jego czoła i rozczesała dłonią jego włosy. - Jestem przy tobie.
Mówiąc to położyła dłoń na jego policzku, sprawiając, że przeszedł go kolejny przyjemny dreszcz. Remus pozwolił sobie rozkoszować się chwilę tą przyjemnością, chociaż sam nie wiedział, dlaczego tak reaguje na bliskość Meg.
- Bałem się o ciebie… - wychrypiał ledwo, czując rosnącą gulę w gardle. - Bałem się, że coś ci zrobił…
- Nic mi nie jest, Remusie - uspokoiła go, przykładając swoje wargi do jego policzka. - Już spokojnie, jesteśmy bezpieczni.
Lupin zebrał w sobie wszystkie siły i w końcu otworzył oczy. Na początku nie zobaczył nic, dopiero później plama naprzeciwko niego zaczęła przybierać odpowiedni kształt i w końcu mógł ją zobaczyć. Jej ładną twarz naznaczoną kilkoma zmarszczkami, które dodawały jej jedynie uroku, piękne piwne oczy, w których dostrzegał tyle miłości i troski i ten ujmujący uśmiech, dodający odwagi w tym ciemnym lesie. Widział przed sobą kobietę, która go kochała i zawsze była przy nim, a i on mógł być przy niej. Tak naprawdę…
- Jesteśmy… - westchnął z ulgą. Jego dłoń momentalnie powędrowała do jej twarzy, gładząc ją po policzku, ścierając przy tym samotnie spływającą łez. Zdusił w sobie jęk bólu.
Spoglądali sobie długo w oczy, nim w końcu ich usta spotkały się w czułym pocałunku. Dwójka biednych, starych i niebezpiecznych wilkołaków połączona w namiętnym tańcu uczuć, nie zwracała uwagi na rany i ból, na to, że oboje tej nocy mogli zginąć czy że chowali się w nędznym szałasie. Bo w tej chwili ten szałas i ta noc były ostoją ich szczęścia.

***
Tonks słusznie obawiała się wizyty Kingsleya, która była równoznaczna z wyznaniem prawdy, dotyczącej jej stanowiska. Prawie tydzień żyła wśród nieświadomych niczego podwładnych, rozmawiała z nimi, jadła, piła i cierpliwie słuchała ich domysłów na temat dowódcy. Dlatego cała w nerwach zeszła w piątkowy wieczór do głównej sali pubu i usiadła wśród pozostałych aurorów.
Na czas zebrania zamknięto lokal, co spotkało się z nieprzychylnym odbiorem kilku klientów, jednak nie zakłóciło to spokoju aurorskiego spotkania. Kingsley stanął naprzeciwko wszystkich, a duma i pewność siebie biły od niego na kilometr. Tonks pomyślała, że to tak powinien wyglądać dowódca, a nie to co ona… King przemawiał dłuższą chwilę, mówił o ich zadaniu, o odpowiedzialności, o bezpieczeństwie uczniów i mieszkańców. Było jednak widać, że to nie na te informacje czekają aurorzy.
- No i przyszedł czas na wiadomość o tym, kto przejmie pieczę nad waszym oddziałem - zagrzmiał swoim tubalnym głosem Kingsley.
- No nareszcie… - prychnął Proudfoot, krzyżując ręce na piersi.
- Tonks, mam nadzieję, że poznałaś już swoich podwładnych - powiedziała w jej kierunku King, a wszystkie spojrzenia padły na nią.
- Miałam ku temu kilka okazji - odparła Nimfadora, wstając ze swojego miejsca i stając obok Shacklebolta. Wiedziała, że w tym momencie musi sprawiać wrażenie pewnej siebie i wiedzącej czego oczekuje od podległych jej aurorów.
- To chyba jakieś nieporozumienie! - zawołał Proudfoot, zrywając się z miejsca z takim impetem, że jego krzesło uderzyło głośno o podłogę.
- Ależ skąd - odezwał się natychmiast Kingsley. Tonks spojrzała na wszystkich. Widać było, że wszystkich zdziwiła ta decyzja, a reakcja… No cóż, najwidoczniej zdania były podzielone. Kilku osobom wyraźnie nie podobał się taki obrót spraw, a wśród nich byli zarówno Proudfoot jak i Morris, któremu kilka dni wcześniej Tonks przeszkodziła w napastowaniu Lucy. Natomiast Smith, Savage i ku zdziwieniu Dory, Williamson aprobowali jej dowództwo. Pozostałym było to obojętne. - Tonks będzie wami dowodzić. Jest waszym bezpośrednim zwierzchnikiem i wszystko ma przechodzić przez jej ręce, zrozumiano?
Cichy pomruk rozniósł się po sali, a Tonks przełknęła głośno ślinę. Nie zapowiadało się najlepiej.
- Jutro przekażę wam wasze zadania i objaśnię wszystko szczegółowo - zadecydowała, a po chwili dodała: - Słuchajcie, możemy się lubić albo nie. Nie o to tu chodzi, nie po to tu jesteśmy. W naszych rękach spoczywa bezpieczeństwo setek dzieciaków i to jest naszym priorytetem. Schowajmy prywatne sprawy i zajmijmy się tym co potrafimy robić najlepiej, zgoda?
W tej chwili drzwi lokalu otworzyły się z trzaskiem, a w wejściu stanął wysoki mężczyzna ubrany w długi, jasny prochowiec. Miał krótko przystrzyżone brązowe włosy i szare, blade oczy, które w mgnieniu oka omiotły całe spojrzenie, a wszyscy zebrani zwrócili na niego uwagę. Mężczyzna postawił walizkę na podłodze i wciągnął ze świstem powietrze do płuc.
- Dawlish - odezwał się zdziwiony Kingsley, zerkając ukradkiem na Tonks, która wpatrywała się w przybysza. - Co ty tu robisz?
- Bezpośrednie polecenie ministra - skwitował szorstko Dawlish. - Od dziś mam stacjonować w Hogsmeade.
Tonks pobladła nagle i z lękiem złapała Kinga za szatę. Nie wiedziała dlaczego minister wybrał właśnie jego. Nie wiedziała również po co. Jednak jednego była pewna… Tak gdzie był John Dawish, tam były również kłopoty.


Rozdział już jest! Wiem, wiem... Miał być dawno temu, ale... No przepraszam! Nie wyrobiłam się.
Chciałam Wam ślicznie podziękować za ostatnie komentarze! Chyba częściej będę Wam zadawać pytania na koniec rozdziału, bo Wasze domysły są wspaniałe i w wielu przypadkach trafne. Z resztą sami się niedługo przekonacie :)
Kilka osób skorzystało z możliwości mega spojlerów, a niektórzy wyciągnęli ze mnie więcej, niż powinnam była zdradzić.
Odpowiedziałam na wszystkie pytania w Pokoju Życzeń. No prawie wszystkie... Bo dwa pytania zadane przez anonima pominęłam. Dlaczego? Na jedno odpowiedź była udzielona między innymi w poprzednich pytaniach, a na drugie ("Jaką postać przybiera Twój patronus?") skierowane do Belli nie miałam jak odpowiedzieć, bo jak wiadomo śmierciożercy nie potrafili wyczarować patronusów, a jedynym znanym wyjątkiem był Snape.
W ankiecie oddało głos już 14 osób, za co z całego serducha dziękuję! Nie sądziłam, że tyle dobrych duszyczek się zainteresuje :)
Proszę napiszcie mi co sądzicie o tym rozdziale. Czy ktoś mnie po nim nienawidzi? C:
To chyba na tyle
Pozdrawiam

15 komentarzy:

  1. Ja nie nienawidzę. Zdaje się, że już Ci pisałam, że, gdyby nie Tonks, Meg byłaby wspaniałą dziewczyną dla Remusa. Świetnie się rozumieją. A ten fragment, gdy Lupin się budzi... kochana, więcej takich tekstów, błagam Cię. Akurat czytałam go, gdy w tle leciała mi piosenka Within Temtation "Utopia" - efekt jest wprost magiczny. Polecam.
    Kingsley rzucił naszą Tonks na głęboką wodę, ale myślę, że sobie poradzi. A praca oderwie jej uwagę od dwóch Huncwotów (swoją drogą mam wrażenie, że ostatnio trochę zapomniałaś o Łapie).
    Powiedz mi, jak ja mam doczekać do listopada?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że ty nie... Tak pisałaś mi, że gdyby nie Tonks, Meg mogłaby być z Remusem, ale pojawiały się również głosy, które krytykowały Owen.
      Kingsley faktycznie rzucił Tonks na głęboką wodę i uwierz mi nie będzie jej łatwo.
      Ani trochę nie zapomniałam o Łapie. Wszystko w swoim czasie :)
      Jak masz doczekać do listopada? Cieszyć się aktywnością na pozostałych blogach?
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Łatwo powiedzieć. Mam wrażenie, że blogi ostatnio zamierają. Praktycznie tylko u Ciebie i u Atrii Adary pojawia się coś regularnie. U innych są to nawet kilkumiesięczne przerwy.
      Przeczytałam rozdział jeszcze raz i rzuciło mi się w oczy, że tobie też dało się we znaki nazwisko Kinga.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Nie, nie nienawidzę Cię.
    CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ?
    JAK MOGŁAŚ!?
    ...
    Mogłaś. Nie będę ukrywać, że nie zadawala mnie pocałunek Remusa z Meg. W tym przypadku jestem za kanonem. Cóż, mam nadzieję, że Tonks z Lunatykiem jeszcze kiedyś się zejdą.

    Dawlish.
    Tonks będzie miała śmierciożercę w zespole. Czyżby minister był przekabacony, lub rzucono na niego imperiusa? Tonks będzie miała trudną pracę jako dowódca. Nie chodzi mi o samego Dawlish'a (jak to się pisze? ;/ )Proutfood i Morris będą kłopotliwi. Nie zdziwiłabym się, gdyby wśród żółtodziobów znajdował się potencjalny śmierciożerca. Mam jeszcze lepszą teorię. Którychś z nich jest naprawdę śmierciożercą i pije eliksir wielosokowy.

    Mam nadzieję, że Tonks będzie się pojawiała na spotkaniach Zakonu, żeby się w końcu wybiła spowrotem w do dawnego życia, (choć jednak nie do takiego samego) i zaczęła się widywać ze starymi kumplami.

    Co do Nate'a. Kilka randek by Dorze nie zaszkodziło, ale z drugiej strony wolałabym, żeby się zajęła Charliem. A raczej to on powinien się zająć Dorą. Siedzi tylko w tej swojej Rumunii, a to jest najwyższy czas, żeby wrócił i się zatroszczył załamaną przyjaciółką.

    To by było na tyle.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanim Tonks i Remus się zejdą, minie dużo czasu, bardzo dużo...
      Dawlish nie jest śmierciożercą, chociaż nie da się ukryć, że podziela ich sposób myślenia i zasady.
      Praca będzie kłopotliwa, to fakt.
      Tonks pojawi się na spotkaniu Zakonu, ale będzie to stopniowe... Na początek musi porozmawiać z kilkoma osobami i przeprosić za to i owo.
      Skąd wziął Ci się Charlie C: Weasley nie pojawi się przed ślubem Billa i Fleur.

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Faktycznie, sam Dawlish nie jest śmierciożercą. Poczytałam o nim i się dowiedziałam, że pomagał smierciożercą, ale sam nim rzeczywiście nie został.
      Co do Charliego. Wziął mi się z tego, że drażni mnie akcja, że siedzi w Rumuni i ma za przeproszeniem gdzieś Tonks i Sarę. Wiem, że nie planujesz, żeby przyjechał, po prostu to napisałam, bo to są moje odczucia. Sara we Włoszech, on w Rumunii, Amelia nie żyje. Kto ma się zająć Tonks gdy Remusa i Syriusza nie ma obok? To po prostu moje odczucie.

      Usuń
    3. Niby tak, ale z drugiej strony kiedy Sara chciała pomóc Tonks, ona tą pomoc odrzuciła...

      Usuń
    4. Każdy ma swoją opinię na ten temat 😉 ja jednak zostanie przy mojej. Nie znaczy to jednak, że nie lubię Charliego, bo bardzo go lubię, mimo, że jest postacią epizodyczną. Nie będziemy się chyba o to kłócić 😃

      Usuń
  3. Witaj! Jutro przeczytam nowy rozdział i dam upust swoim emocjom, które najpewniej we mnie wzbudzisz!

    Na razie zostawiam tylko info, że z wielką przyjemnością nominowałam Twoje opowiadanie do Liebster Blog Award! Więcej szczegółów znajdziesz tutaj - KLIKNIJ!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję za nominację! Odpowiem na pytania, jak znajdę chwilę czasu :)

      Usuń
  4. Witaj! Od pierwszego rozdziału zakochałam się w twoim blogu. Zyskałaś właśnie nową, stałą czytelniczkę :)

    Jakoś nie mogę doczekać się tego Syriusza. Bardzo brakuje mi go w tym opowiadaniu i chciałabym zobaczyć Blacka znowu obok Tonks. Jest jednym z moich ulubionych bohaterów.

    I jeszcze Molly z Weasleyami. Ich też chciałaby, w następnych rozdziałach zobaczyć :)

    Jeśli będziesz miała czas, to może zainteresowałoby cię moje opowiadanie, w którym Tonks cofnęła się w czasie?

    Sarah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam takie komentarze! Kiedy pojawia się ktoś zupełnie nowy i mówi, że zostanie tutaj na dłużej. Dziękuję Ci za to!
      Syriusz pojawi się najprawdopodobniej w następnym rozdziale, a jeżeli nie to już na 100% w kolejnym. Jednak nadal będzie nieprzytomny i to nie zmieni się w najbliższym czasie.
      Molly też niedługo zawita i zdradzę, że będzie to scena z początku szóstego tomu.

      Oczywiście, już czytałam prolog. Tylko powiedz mi dlaczego ostatnio, wszyscy wykradają mi pomysły z głowy? :)

      Usuń
  5. Hejka, przeczytałam dziś w nocy i powiem szczerze, że troszkę się zawiodłam. Myślałam, że będzie się coś dziać więcej a tu tak szybciutko się skończyło :/ Rozumiem, że to ma być cisza przed burzą. Nie zdziwiła mnie reakcja współpracowników Tonks, na to, że ona ma być ich przełożoną. Faceci tak niestety mają... Jak wkracza Dawish to wiedz, że coś się dzieje. Ciekawa jestem jak to wszystko poprowadzisz.
    Remus i Meg, nono. Czyżby Luniek coś jednak poczuł do innej? Zobaczymy. Ciekawa jestem jaka będzie reakcja Toniks, gdy ona się kiedyś o ty dowie. No, jestem bardzo zniecierpliwiona, by przeczytać więcej, tymczasem Ty robisz tak długie przerwy... No ale wytrzymam! :)

    Pozdrawiam i czekam na więcej!

    oczy-w-ogniu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej hej :) Przed Tonks spore wyzwanie, tym bardziej ze pozostali aurorzy nie są jej przychylni.. co do Meg i Remusa, domyślam się że część osób czytających to może mnie znienawidzić ale podoba mi się ten wątek miłosny pomiędzy nimi, co do Nate'a, może Tonks po tylu miłosnych porażkach, spróbuje szczęścia z nim...Wiem ze jeśli tak to będzie to raczej nie na długo, bo to Remus jest miłością jej życia, ale towarzystwo Nate'a może będzie dla niej odskocznią od przeszłości, chociaż na chwilę.

    OdpowiedzUsuń