30.03.2024

158) Radosne wieści

 Zachwytom nie było końca. I nie można się temu było dziwić, bo nie można opisać małego Teddy’ego słowem innym niż zachwycający. Maluch wywoływał u swoich najbliższych rozczulenie, a w zamian otrzymywał ogrom czułości. Dora bardzo długo nie potrafiła wypuścić go ze swoich ramion. Wpatrywała się w synka urzeczona przez cały czas od pierwszych chwil jego życia, poprzez pierwsze karmienia, aż do momentu, gdy maluszek w końcu zasnął. Wtedy oddała go w opiekę Remusa, który nieporadnie, a jednak wiedziony jednocześnie intuicją przytulał maleństwo, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że wszystko dookoła jest prawdą. W czasie, gdy mały Lupin przechodził z rąk do rąk, najpierw u swojego taty, później u babci, a także wujka, który był ewidentnie przerażony trzymaniem takiego maleństwa we własnych ramionach, Altheda pomogła Tonks się umyć i doprowadzić do ładu po trudnym porodzie, a jej obecność była nieoceniona, zwłaszcza, że Dorę zaczynało dopadać zmęczenie po minionych godzinach. 

Mały Teddy był wyjątkowo grzeczny. Spał, wzdychając raz po raz cichutko i uśmiechając się nieświadomie przez sen. Nie zagościł jednak jeszcze w swoim łóżeczku. Kiedy Altheda i Andromeda uprzątnęły sypialnie po porodzie, wymieniając pościel i wietrząc cały zaduch, Teddy i Dora znów położyli się na łóżku. Tonks otulała swojego synka, ochraniając go przed wszystkim co możliwe, a Remus klęczał przy łóżku, napawając się widokiem ukochanej kobiety i najwspanialszego malucha na świecie. Bardzo długo nie rozmawiali, po prostu trwając w tym zachwycie, wymieniając wcześniej kilka zdań, w których sprzeczali się o to, do kogo Teddy jest bardziej podobny, a pozostali, albo byli przy nich, albo co chwila wchodzili do sypialni, by jeszcze raz rzucić okiem na ten mały cud i upewnić się czy młodzi rodzice czegoś nie potrzebują. Tak mijały godziny i minęłoby ich pewnie jeszcze dużo więcej, gdyby w pewnym momencie Black nie stwierdził żartobliwie:

— Wiesz co, Remus, na twoim miejscu zacząłbym się martwić — powiedział, rzucając Lupinom znaczące spojrzenie. — Przez te rude włosy, Weasleyowie z łatwością podważą twoje ojcostwo.

Dora parsknęła cicho śmiechem, ledwo trzymając otwarte oczy. Remus pokręcił głową, nie wątpiąc w to, że rodzina Weasleyów nie tylko z tego względu potraktuje małego Teda jak jednego z nich. Nie odpowiedział, nie chciał jednak marnować sił na słowne przepychanki, nawet jeżeli miały charakter przyjacielski. Dora natomiast niespodziewanie zamrugała i otworzyła szerzej oczy, spoglądając na Remusa. 

— Musimy im powiedzieć. — Lupin spojrzał na nią, nie do końca nadążając za jej myślami, a ona doprecyzowała: — Musimy wszystkich poinformować, przecież nikt jeszcze nie wie o Teddym. Muszą wiedzieć.

Remus skinął głową, znów wpatrując się w swojego synka, który zacmokał przez sen. Nie miał najmniejszej ochoty ruszać się z miejsca. Mógłby tam siedzieć w nieskończoność i to by mu wystarczyło, ale zgadzał się z Dorą. Oboje mieli w sobie tyle szczęścia, tyle radości, że grzechem byłoby, gdyby nie podzielili się tym z najbliższymi. 

— Zajmę się tym, kochanie — zapewnił ją, gładząc z czułością po dłoni. — Wy musicie jeszcze odpocząć. 

Dora uśmiechnęła się, znów mrużąc oczy w zmęczeniu i godząc się na taki układ. Lupin dźwignął się z ziemi, pochylił nad łóżkiem, bojąc się, że każdy jego ruch może zbudzić synka. Pocałował najpierw Teda w główkę, a potem złożył na ustach Dory czuły pocałunek, próbując zawrzeć w tym geście całą miłość i wdzięczność, jaką czuł do niej. Rzucił jeszcze jedno tęskne spojrzenie, wyszedł i zatrzymał się dopiero na parterze, gdzie Andromeda i Altheda przygotowywały posiłek dla świeżo upieczonej matki. 

Remus westchnął ciężko, spoglądając na nie w ciągłym amoku. Nie tylko on wciąż czuł się, jakby nie mógł stopami dotknąć ziemi. Pojawienie się Teddy’ego na świecie uskrzydlało także jego babcię. Andromeda po raz pierwszy od wielu dni, od chwili gdy pochowała męża, a nawet jeszcze dłużej, wydawała się być prawdziwie szczęśliwa, jakby od razu ubyło jej kilka lat, a świat, który wydawał się miejscem przerażającym i niezdatnym do życia, znów mógł być piękny. Pani Tonks spojrzała na zięcia ze szczerym uśmiechem i westchnęła:

— Są wspaniali.

Remus zaśmiał się i objął Andromedę mocno, nie mogąc znaleźć słów, którymi mógł podziękować jej za to, że tu jest, wspiera ich i pomaga w tak ważnym momencie. Wiedział, że to dla niej jest równie istotne i nie wybaczyłaby sobie, gdyby to wszystko ją ominęło, a jednak Lupin czuł taką wdzięczność, że nie potrafił jej w tej chwili opisać. To była wdzięczność względem niej, względem Dory i Teddy’ego, a także Blacków. Tak jak on wcześniej zapewniał Althedę i tak jak ona przypomniała mu jeszcze tego dnia, tuż nad ranem - oni wszyscy byli rodziną, byli razem i nie mogło być nic piękniejszego… No chyba, że sam Teddy.

Gdy odsunął się od Andromedy, wymieniając z nią kolejny, pełen zachwytu uśmiech, Syriusz niespodziewanie podszedł do nich, trzymając dwie szklanki wypełnione Ognistą Whisky.

— Masz, przyjacielu, po tym wszystkim musisz się napić —  powiedział, wręczając mu jedną z nich, a Remus nie miał żadnych oporów, by przyjąć naczynie. — Ty też, babciu.

Andromeda szturchnęła go, mrużąc brwi, ale sekundę później jej twarz znów rozjaśnił najszczerszy uśmiech. Bycie babcią musiało być dla niej czymś niesamowitym. Równie niesamowitym, jak bycie ojcem dla Remusa, czy matką dla Tonks. Alhteda odeszła od kuchenki, a Syriusz również jej podał szklankę, napełniając kolejną także i dla siebie. 

Remusowi znów zaczęły drżeć ręce z nadmiaru emocji, uniósł więc szybko szkło do góry, mówiąc:

— Za moją wspaniałą żonę i za cudownego synka!  

Reszta zawtórowała mu, a Syriusz dodał jeszcze:

— Za Teddy’ego Lupina!

Wszyscy jak na komendę wychylili szklanki, opróżniając je do dna w toaście i pijąc za zdrowie śpiącej do góry Tonks i malucha, który rozjaśnił ich świat. 

— Ty też powinieneś odpocząć, Remusie — powiedziała Altheda, zabierając od wszystkich puste szklanki i odkładając je koło zlewu. — Nie chcę nawet wiedzieć, ile godzin jesteś już na nogach.

Remus pokręcił energicznie głową. Nie wyobrażał sobie by mógł w tej chwili chociażby na chwilę przymknąć powieki. 

— Jeszcze nie — odparł. — Obiecałem Dorze, że wszystkich powiadomię. 

— Zaraz usiądziemy i napiszemy listy. Wszyscy na pewno się ucieszą — zapewniła Andromeda, ale Remus po raz kolejny pokręcił głową. Rozpierała go energia, a skreślenie paru zdań z drżącymi dłońmi tak jak jego, byłoby niemożliwe. Czuł, że musi coś zrobić. Że musi dać upust tym wszystkim wspaniałym emocjom, które go wypełniały, bo inaczej sam by wkrótce eksplodował. 

— Nie, zrobię to osobiście. 

— Nie wiem czy to rozsądne — odezwała się Farewell, spoglądając uważnie na Lupina, a w tej chwili z odsieczą przyszedł mu Syriusz, który zaoferował:

— Pójdziemy razem, odwiedzimy tylko kilka najważniejszych osób — zapewnił, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela, który nic nie powiedział, a jedynie energicznie przytaknął, czując, że to jest właściwy plan. 

— Dobrze — przytaknęła Andromeda, nie wnosząc żadnego sprzeciwu. — My z Althedą zostaniemy i zaopiekujemy się Dorą i Teddym. Ubierzcie się tylko ciepło, jest straszna wichura.

Remus kiwnął głową, chociaż tak po prawdzie nie usłyszał do końca jej prośby. Myślami był już w miejscach, które miał zamiar odwiedzić, u osób, które powinny jak najprędzej dowiedzieć się o tym, że Teddy Lupin pojawił się na świecie. Tego dnia to Syriusz okazał się tym rozsądnym. Podał przyjacielowi płaszcz, sam narzucając na grzbiet kurtkę i pocałował na odchodne Althedę zapewniając ją, że wrócą cali i zdrowi, tak szybko jak to tylko możliwe.

Gdy wyszli na zewnątrz, gdzie faktycznie dął silny wiatr, Remus po raz kolejny odetchnął, jakby raz po raz jedynie przypominał sobie o tym, że powinien oddychać. 

— To gdzie idziemy? — zapytał Black, spoglądając wyczekująco na Lupina. Remus zastanowił się chwilę. Nie dlatego, że nie wiedział, kogo chce odwiedzić, ale z powodu ilości osób, z którymi chciał podzielić się tym szczęściem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż i tak uśmiech nie schodził z jego twarzy od chwili, gdy Teddy pojawił się na świecie i wyciągnął dłoń w stronę Blacka. Ten złapał go mocno, wiedząc, co oznacza ten gest.

Przenieśli się z cichym trzaskiem, lądując na miękkiej ziemi. Pierwszy przystanek spontanicznie wybrany przez Lupina, w tej chwili wydawał się Syriuszowi oczywisty, gdy tylko otworzył oczy i rozejrzał dookoła. Chociaż dla osoby postronnej mogło być to nad wyraz ironiczne, że tuż po narodzinach swojego syna, Remus pojawił się na cmentarzu. 

Byli w Dolinie Godryka. Wylądowali kilka grobów dalej niż powinni, ale już z tego miejsca widać było dwa jasne nagrobki z bukietem niewiędnących kwiatów. Syriusz wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu i przeszedł za Remusem te kilka kroków, by stanąć naprzeciw grobu Potterów. 

Milczeli chwilę, każdy pochłonięty własnymi myślami. Syriusz był rozentuzjazmowany i nie wyobrażał sobie, co mógł czuć Remus, skoro on sam tak bardzo przeżywał narodziny Teddy’ego. Nie chciał mu przeszkadzać, chociaż jedyny wiedział, jak wiele wysiłku wymagało od niego zamknięcie ust na kłódkę. Gdyby nie ostatnie resztki empatii i silnej woli, gęba mu by się nie zamykała i trajkotałby jak stara przekupa, by jakkolwiek wyrzucić z siebie te emocje, które były niewyobrażalną sinusoidą…

Jedna doba, a oni przeżyli tak wiele. Wpierw bitwa, z której chyba jedynie cudem udało im się ujść z życiem, strata jednego z nich, a potem cud narodzin. Dwa wydarzenia tak zupełnie sprzeczne, a jednak zdarzyły się jedno po drugim, jakby świat mimo wszystko chciał zachować równowagę, harmonię, w której strata jednej osoby oznaczała zyskanie kolejnej. Gdyby milczeli dłużej, Syriusz być może zacząłby dochodzić do wniosków, jak niesprawiedliwe jest to wszystko. Jak świat może być tak okrutny i cudowny jednocześnie, skoro w nocy życie stracił ojciec, osierocając małego chłopca, pozostawiając w żałobie młodą, kochającą go do granic możliwości żonę, by chwilę później w innej rodzinie sprawić taką radość. Nie miał jednak na to czasu, bo Remus odwrócił wzrok od nagrobków Jamesa i Lily, spoglądając na Blacka. Wyraz jego twarzy był trudny do opisania. Jaśniał niespotykanym u Lupina blaskiem, którego Syriusz nie miał okazji nigdy u niego widzieć. Była to mieszanina radości, niedowierzania, niepewności i wielu innych emocji, które ciężko było mu nazwać. Sam Remus nie był pewnie do tego zdolny. Po tej dłuższej chwili ciszy, po tym wszystkim, co się wydarzyło, potrafił jedynie spojrzeć Blackowi w oczy i powiedzieć:

— Łapo, zostałem ojcem… 

W tej chwili, słysząc to, Syriusz nie potrafił się nie uśmiechnąć, nie mógł także dłużej milczeć. Spojrzał na Remusa i powiedział ironicznie:

— Dobrze, że mówisz, bo nigdy bym się nie domyślił. — Ale ta ironia, nie mogła długo wybrzmiewać w jego głosie, bo natychmiast z prawie tą samą radością, którą odczuwał Remus powiedział: — Gratulacje, Luniek, nawet nie wiesz, jak się cieszę. 

Remus uśmiechnął się i znów zwracając się w stronę nagrobków, jakby tym razem mówił bezpośrednio do Potterów, powtórzył:

— Zostałem ojcem.

— Ta dwójka skacze z radości, a James musi pękać z dumy — zapewnił go Black, wcale nie wątpiąc w swoje słowa, bo miał tą pewność, że Lily i James byliby w tej chwili najszczęśliwszymi osobami tuż po samych Lupinach. I chociaż Syriusz całkowicie popierał fakt, że w pierwszej kolejności pojawili się w Dolinie Godryka, rozejrzał się niepewnie dookoła. 

Nie tak dawno przecież dostali informację, że znaleziono tu zwłoki starej Bathildy Bagshot, która zginęła na skutek czarnomagicznych klątw. Nie powinni byli zostawać w tym miejscu zbyt długo, nie w tej chwili. 

— Co teraz zamierzasz?

— Nie wiem — przyznał Remus i chociaż gołym okiem było widać, że naprawdę nie wiedział, co teraz robić, radość z narodzin syna wygrywała ponad wszystko. — Nie mam pojęcia, ale czuję, że teraz wszystko się ułoży.

Nie do końca tego dotyczyło pytanie Syriusza. Było bardziej przyziemne, aktualne, dotyczące tego, gdzie w tej chwili powinni się teraz znaleźć, a nie tego, jak Remus spoglądał na przyszłość i czego od niej oczekiwał. Mógł za to nieporozumienie obwiniać tylko siebie. Jego pytanie było mało precyzyjne, mogło dotyczyć tak naprawdę wszystkiego, a nie mógł się też dziwić Remusowi, że chodził z głową w chmurach, nie przejmując się najbardziej oczywistymi sprawami. Nie miał jednak zamiaru wyprowadzać Lupina z błędu. Zgodził się więc z nim, mówiąc:

— Nie ma innego wyjścia, przyjacielu.

Remus pokiwał głową i przykucnął, zupełnie tak, jakby jego własne nogi nie były dłużej w stanie unieść nadmiaru szczęścia, który czuł.

— Tak długo żyłem marną imitacją egzystencji — przyznał, opierając się dłonią o nagrobek Potterów. — Od ich śmierci i twojego pojmania myślałem, że przyjdzie mi jedynie czekać na śmierć, ale wtedy we Wrzeszczącej Chacie, gdy Harry poznał całą prawdą… — mówił z przejęciem, a w tym momencie łzy pojawiły się w kącikach jego oczu. — Wtedy oboje zyskaliśmy nową szansę, Syriuszu. Tamtej nocy obudziła się we mnie nadzieja, ale chyba jeszcze nie wierzyłem, że mogę być szczęśliwy, tak naprawdę szczęśliwy. A teraz… — Spojrzał na Blacka mglistym wzrokiem pełnym radości i łez szczęścia. — Nie mógłbym być szczęśliwszy. 

Syriusz całkowicie się z tym zgadzał. Od tej październikowej nocy, gdy Voldemort zamordował Potterów, Huncwoci na długo przestali istnieć. Trzynaście lat to zbyt wiele, by mieć w sobie jeszcze nadzieję, że kiedyś wszystko się ułoży. Sam Syriusz okłamywałby się, gdyby stwierdził, że w dziewięćdziesiątym trzecim wierzył w szczęśliwe zakończenie. Jedyną jego motywacją było dobro Harry’ego, jego bezpieczeństwo. Nie liczył na to, że syn Jamesa i Lily mu wybaczy, że zrozumie i zaakceptuje. Myślał, że było już za późno. Chciał jedynie ochronić go przed tym parszywym szczurem i zdrajcą. Nie sądził też, że drogi jego i Remusa znów spotkają się w tym samym miejscu i podążą jednym torem. 

A jednak los się do nich uśmiechnął. Lupin miał całkowitą rację. Wtedy we Wrzeszczącej Chacie obaj dostali drugą szansę i jak na ironię obaj byli bardzo blisko tego, by ją zaprzepaścić. Remusowi udało się ją odratować, poszedł po rozum do głowy i nie porzucił Tonks, a teraz tworzyli szczęśliwą rodzinę, mieli syna, wszystko zaczynało im się układać i zapowiadało się, że nic nie jest w stanie im tego odebrać. On sam natomiast stracił swoją szansę. Nie można powiedzieć, że żałował, bo prawie oddał życie, chroniąc Harry’ego. Może właśnie dzięki temu zyskał nie drugą, a trzecią szansę i wybudził się z tej przeklętej śpiączki, by zacząć życie od nowa, by znów spotkać spotkać Harry’ego, Remusa, Tonks i Andromedę, a także by poznać Ally i odważyć się na to, żeby mieć nadzieję na przyszłość, która nie byłaby, tak jak to Lupin dobitnie nazwał, imitacją egzystencji. To śmieszne, że dwóch pozostałych Huncwotów mimo upływu lat wciąż jechało na tym samym wózku. Popełniali błędy i naprawiali je, a co najważniejsze robili wszystko, by chronić tych, których kochali. 

Syriusz uśmiechnął się do Remusa i wyciągnął w jego stronę rękę, żeby pomóc mu wstać. 

— Więc chodźmy podzielić się tym szczęściem z innymi. 

Po krótkiej wizycie w Dolinie Godryka wylądowali na dachu jednej z kamienic w Londynie, zeszli po schodach pożarowych do właściwego mieszkania, gdzie po serii pytań sprawdzających ich tożsamość, drzwi otworzył im Carl. Był wyjątkowo zdziwiony ich obecnością, co nie mogło nikogo dziwić. Raczej żaden z członków Zakonu Feniksa nie miał ochoty na spacery i towarzyskie wizyty. To prawda, ale nikt nie brał pod uwagę, że w życiu Lupinów niespodziewanie wszystko się zmieniło. Charles jednak odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł radość na twarzach swoich gości. Wpuścił ich do środka, gdzie przywitała ich Hestia. 

— Coś się stało? — spytała Jones, przyglądając się Blackowi i Lupinowi, którzy bez zastanowienia pokiwali głowami, bo przecież stało się. 

— Dora urodziła! — wyznał bez owijania w bawełnę Remus, zrzucając z siebie tą radosną wiadomość. — Dzisiaj przed południem. Dora urodziła cudownego chłopca! 

— Już? Tak wcześnie? — dopytywała Hestia, podczas gdy Carl stał wryty w ziemię z szeroko otwartymi ustami. Tomson rzucił nerwowe spojrzenie na swoją narzeczoną, jakby obawiał się, że ona sama zaraz zacznie rodzić i Syriusz musiał przyznać, że od chwili, gdy ostatnio widział Jones, kobieta znacząco się zaokrągliła. Trochę go to zszokowało, bo w przypadku Tonks bardzo długo nie było nic widać, a Hestia już wyglądała tak, jak Tonks jeszcze z dwa, może trzy miesiące temu. Pewnie było to spowodowane ciążą bliźniaczą. Zastanawiał się nawet, kiedy Jones miała termin, ale nie miał na to zbyt wiele czasu, bo zarówno Hestia i Carl otrząsnęli się z szoku i rzucili Remusowi na szyję, wykrzykując gratulację, a Black rykoszetem też znalazł się w ich objęciach, jakby to on zasługiwał na wyrazy uznania. 

— Siadajcie i opowiadajcie wszystko — ponagliła Hestia, ciągnąc ich obu w stronę kanapy. 

— Zanim to zrobicie, napijmy się — zdecydował Tomson, wyciągając z szafki butelkę alkoholu. 

— Świetnie, wznoście toasty, a ja będę patrzeć o suchym pysku — żachnęła się Jones, rzucając Carlowi obrażone spojrzenie, ale od razu machnęła ręką i pozwoliła mu polać do szklanek szczodre porcje napitku. 

— Za nowego obywatela świata! — zawołał Charles, po tym jak podał im szkło, a Remus i Syriusz natychmiast wypili jego zawartość. Lupin zrobił to bardzo ochoczo i nie zaprotestował, gdy Carl na nowo im polał.

— Opowiadajcie — ponagliła ich Hestia. — Przecież Tonks miała termin dopiero za jakieś dwa tygodnie. 

— Tak, ale to jednak już — mówił rozgorączkowany Remus, który zrzucił z siebie spokój, którym napoił się nad grobem Potterów. — Nawet nie zdążyłem wrócić do domu, a Syriusz pojawił się z nowiną. Wtedy chwila moment i już było po wszystkim…

— Nie taka chwila, Tonks darła się tak, że… — wtrącił się Black, ale ugryzł się w język, widząc miny gospodarzy, którzy dopiero mieli przez to wszystko przejść. Może by się trochę poznęcał nad Charlesem, ale Hestii nie chciał straszyć. — Wszystko poszło naprawdę gładko…

— Tak, Andromeda i Altheda były przy Dorze cały czas… Ja też… — kontynuował Lupin, nie dostrzegając nic poza własnym szczęściem. — Altheda mówiła, że tak często się dzieje i poród zdarza się wcześniej niż przewidziano. 

— I wszystko w porządku? Tonks i dziecko czują się dobrze? 

— Tak, tak — Remus odpowiedział natychmiast na pytania Jones. — Maluch śpi, a Dora odpoczywa. Nawet nie wiecie, jaka była cudowna i dzielna, a nasz synek, Teddy… Nie uwierzycie… Teddy jest metamorfomagiem! 

— Przecież to… — zdziwił się Tomson, zerkając dla pewności na Syriusza, który kiwnięciem głowy pokiwał głową. — Metamorfomagia jest niesamowicie rzadka. To prawie niemożliwe…

— Dobre geny — rzucił jedynie Black, sącząc powoli kolejną porcję alkoholu, wyjątkowo kiepskiego swoją drogą, podczas gdy Remus znów wypił to na raz. 

— I nazwaliście go Teddy? — dopytywała Hestia, ignorując takie rzeczy, jak prawdopodobieństwo odziedziczenia tak rzadko spotykanej umiejętności, jak zmiana własnej postaci.

— Tak, Ted — przytaknął rozentuzjazmowany Lupin. 

Hestia wciąż zasypywała ich pytaniami, wyjątkowo szczegółowymi, a oni nie zawsze znali odpowiedzi. Gołym okiem było widać, że Jones bardzo zaangażowała się w zdobywanie wiedzy na temat ciąży i porodu. Kiedy jednak wyczerpały jej się pytania, albo uznała, że przy lepszej okazji zada je Tonks i to od niej uzyska wszystkie informację, złapała Charlesa za dłoń i powiedziała:

— My też mamy nowiny. Podczas ostatniego badania dowiedzieliśmy się, jakiej płci będą nasze dzieci. 

— Chłopiec i dziewczynka. Pełen pakiet — przyznał z dumą Carl, w którym trudno było szukać tego ignoranta i panikarza, jakim był w chwili, gdy dowiedział się, że tak jak Remus zostanie wkrótce ojcem. 

— No proszę, spisałeś się, Tomson — rzucił z uznaniem Syriusz, na co natychmiast zareagowała Hestia:

— Nie tylko on się spisał, Black! 

— To prawda, oboje daliście radę — zgodził się, puszczając jej oczko. 

Po jeszcze jednej kolejce, serii gratulacji i snuciu planów przez Hestię, że dzieci jej i Carla będą dla Teddy’ego najlepszymi przyjaciółmi, Remus stwierdził, że muszą iść dalej, bo chce wrócić do Dory i synka tak szybko, jak to możliwe.

— Poczekajcie chwile — zatrzymał ich jeszcze Tomson, gdy byli już przy drzwiach i zniknął w jednym z pokoi, żeby kilka chwil później wrócić do nich z aparatem w ręce. — Trzymaj, Remusie, następnym razem pokażesz nam zdjęcie swojego syna. 

— Dzięki, Carl — powiedział z wdzięcznością Lupin i po raz ostatni przytulił Hestię, obiecując, że przekaże Tonks pozdrowienia i gratulacje, a jednocześnie zaprosił ich na odwiedziny w najbliższym czasie, żeby mogli poznać Teddy’ego.

Pomimo słów Remusa, który zapewniał, że chce jak najszybciej wrócić do Tonks, on i Syriusz nie skierowali się w stronę domu. Kolejnym przystankiem w ich radosnej podróży był dom Shacklebolta, gdzie drzwi otworzył im zmęczony i kompletnie zdołowany King. Przywódca Zakonu Feniksa z trudem odreagowywał wydarzenia z Belfastu i tak jak wcześniej Hestia i Carl zupełnie nie spodziewał się wizyty. U niego zabawili znacznie krócej, ale wieści, które ze sobą przynieśli, ewidentnie poprawiły jego nastrój. Zdążyli jednak wznieść parę toastów i opowiedzieć o wszystkim. Remus, który zdołał już otrząsnąć się z szoku i ogromnej ekscytacji, wyjawił Kingowi, kogo chcą z Dorą poprosić o bycie rodzicami chrzestnymi. 

Kiedy jednak Lupin na głos wypowiedział imię Lucky, mówiąc, że to do niej chciałby się teraz udać, Shacklebolt skrzywił się znacząco. Remus tego chyba nie dostrzegł, zaślepiony swoją radością, ale Syriusz odczytał to, co było ukryte za tą reakcją. Nie chciał nawet myśleć, jaki nastrój panował w mieszkaniu Lucky i Franczesca, które dzielili do wczoraj z rodziną Rossich. Kiedy Lupinowie świętowali i dzielili się ze światem swoją euforią, Włosi i Sara musieli topić się w rozpaczy po tragicznej śmierci Giuseppe. Pomysł, żeby teraz się u nich pojawić, był wyjątkowo nietrafiony, chociaż z pewnością Lucky byłaby zachwycona narodzinami syna swojej najlepszej przyjaciółki. Z ich strony byłoby to jednak okrutne, gdyby zmusili ją do całkowitego rozdarcia między radością, a żałobą. Powinni dać jej czas i poinformować ją w inny sposób, przyjmując na klatę lata wypominania, że nie dowiedziała się jako pierwsza i nie odbyło się to osobiście. 

Wyperswadowanie tego Lunatykowi nie było szczególnie trudne, bo wystarczyło po kolejnym toaście zasugerować mu, że powinni teraz udać się do kogoś z Weasleyów. 

W pierwszej chwili pomyśleli o Molly i Arturze, ale szybko uzmysłowili sobie, że nie mają jak do nich dotrzeć, bez wcześniejszego powiadomienia. Oni i Ginny ukrywali się u swojej ciotki Muriel i chyba nikt poza Kingsleyem nie znał jej adresu. Fred i George też odpadali, bo nikt nie chciał nadużywać wizyt w okolicach rozgłośni radiowej, która ciągle mogła być pod obserwacją śmierciożerców. Pozostawał jedynie Bill, który razem z Fleur już dawno podali adres swojego domu najważniejszym osobom w Zakonie, w tym także Lupinom i Blackowi.

Znaleźli się w Tinworth, które okazało się jeszcze bardziej wietrzne, a to za sprawą pobliskiego morza, które było tego wieczora wyjątkowo wzburzone. Syriusz przeżywał na swój sposób deja vu. Nie tak dawno to on gnał do Muszelki na złamanie karku, a Remus biegł za nim, pilnując, by nie zrobił niczego głupiego. Z tą różnicą, że Black był wściekły, słysząc o tym, że Ron wrócił sam bez Harry’ego i Hermiony, a Lupin tryskał radością, ośmielony jeszcze wszystkimi toastami, które do tej pory wypił. 

Przeszli przez pole antyteleportacyjne i Muszelka natychmiast pojawiła się między wydmami. Mgliste światło padało z okien, wskazując im drogę prawie tak, jak latarnia morska, oświetlając najbliższe otoczenie domku, co uzmysłowiło Syriuszowi, że już dawno zaczęło się ściemniać. Rozejrzał się dookoła, szukając ostatnich oznak mijającego dnia, a w oczy rzucił mu się zupełnie nowy szczegół. Nie odwiedzał Billa i Fleur zbyt często, swoje wizyty w Muszelce mógł policzyć na palcach jednej ręki, ale dałby sobie właśnie tą rękę uciąć, że w pobliżu domu nie było żadnego grobu. Teraz jednak w pewnym oddaleniu od budynku dostrzegł niewielki nagrobek, wyglądający na całkiem nowy. Byli za daleko, żeby mógł dostrzec cokolwiek poza zarysem kamienia. 

Syriusz poczuł pewien niepokój na dnie żołądka. Po raz kolejny tego dnia przypomniał sobie o wczorajszej bitwie i śmierci Giuseppe. Abstrakcyjną myślą było, że Włoch mógłby na wieki spocząć w okolicach Muszelki, ale taka właśnie pojawiła się w jego głowie. Zagryzł jednak zęby i dogonił Remusa, który już był przy drzwiach i uderzał w nie mocno, zagłuszając dzwoneczki, które głośno brzęczały tuż nad progiem. 

— Kto tam? — zawołał Bill po drugiej stronie drzwi.

— To ja, Remus John Lupin! — powiedział donośnie Lupin, przekrzykując wiatr. Nie usłyszał odpowiedzi ani też żadnego pytania. Syriusz przysłuchiwał się temu, stojąc obok i domyślał się, że Weasley, tak jak i inni, których tego dnia odwiedzili, obawiał się, co może przynieść niespodziewana wizyta. Remus nie czekał na żadne sprawdzające pytanie i sam powiedział: — Jestem wilkołakiem, mężem Nimfadory Tonks, a ty, Strażniku Tajemnic Muszelki, podałeś mi ten adres i powiedziałeś, że mogę się tu zjawić w razie nagłego wypadku! 

Drzwi skrzypnęły, otwierając się, a Remus wpadł do środka, potykając się o próg. Syriusz wszedł za nim niczym cień i od razu zamknął drzwi, odcinając się od wichury na zewnątrz. Dopiero wtedy dostrzegł, że nie tylko Bill ich powitał. W wejściu do salonu pojawiła się cała chmara zaciekawionych głów, co było zaskakujące, biorąc pod uwagę, że w Muszelce mieszkał jedynie Weasley z Fleur. Jeszcze większym szokiem było to, do kogo te głowy należały. 

Poza blondwłosą Fleur, Syriusz dostrzegł dobrze znane mu osoby i także kilka tych, które jedynie kojarzył. Była tam Luna Lovegood i stary wytwórca różdżek Ollivander, których Zakon poszukiwał od miesięcy. Wydawali się cali i zdrowi, trochę pokiereszowani i mocno zmęczeni, ale żywi, a co najważniejsze bezpieczni. Poza nim był także Dean Thomas, o którym też słuch zaginął, a przecież chłopak podróżował z Tedem Tonksem. U Blacka pojawiła się ogromna ulga, widząc młodego Gryfona żywego, co było najlepszym dowodem, że nie podzielił losu Tonksa. Nie poświęcał jednak temu większej uwagi, bo jego wzrok skupił się na pozostałych trzech osobach, których chyba jeszcze mniej się tu spodziewał niż pozostałych. Byli to Ron, Hermiona i oczywiście Harry. 

Remus zdawał się nie zauważać wszystkich tych osób, a przynajmniej tego, że raczej nie powinno ich tu być. Albo zauważył, ale uznał, że ich obecność nie jest niczym dziwnym. Wyprostował się, rozejrzał nieprzytomnie po pokoju, przygładzając rozwiane przez wiatr włosy i oznajmił zziajanym głosem:

— To chłopiec! — wykrzyknął radośnie bez żadnego ostrzeżenia. — Daliśmy mu na imię Ted, po ojcu Dory! 

Hermiona wrzasnęła, zakrywając usta, gdy wszyscy inni wytrzeszczyli oczy w zdziwieniu.

— Co…? Tonks… — wyjąkała zszokowana Granger. — Tonks urodziła?! 

— Tak, tak, urodziła ślicznego chłopczyka! — zawołał Lupin, pozwalając się prowadzić Billowi do salonu. Weasley zachęcił Blacka ręką, by poszedł za nimi, podczas gdy inni dali ujście swojemu zdziwieniu. A trzeba przyznać, że nagle zrobiło się w domu wyjątkowo głośno, bo rozległy się okrzyki radości i westchnienia ulgi. Hermiona i Fleur piszczały “Gratulacje!”, a Ron powiedział “Kurczę, dziecko!”, jakby po raz pierwszy w życiu o czymś takim słyszał. 

— Tak… tak… chłopiec — powtarzał Lupin, wyraźnie oszołomiony swoim szczęściem, przyjmując gratulacje. Syriusz natomiast wpatrywał się w Harry’ego, tak samo jak chłopak patrzył na niego. 

Ta wymiana spojrzeń była pełna ulgi i szczęścia, że po tylu miesiącach mogą się w końcu zobaczyć. U Blacka pojawiło się tyle myśli, że jego głowa była w stanie ledwo je pomieścić. Zastanawiał się, co robił Harry przez ten cały czas, gdzie był, skąd się tu wziął i czemu on nic o tym nie wiedział. Myślał o tym nagrobku obok Muszelki, o ostatnich wydarzeniach, o których wiedział i także tych, o których nie miał pojęcia. Jednak ponad wszystko, chciał teraz podejść do swojego chrześniaka i objąć go mocno, by upewnić się, że on naprawdę tu jest. Był już gotowy to zrobić, wykorzystując całe zamieszanie, ale ubiegł go Remus, który podszedł do Harry’ego i uściskał go.

— Zgodzisz się być ojcem chrzestnym? — zapytał Lupin, odsuwając chłopaka na odległość swoich ramion i wpatrując się w niego z szerokim uśmiechem. 

— J-ja? — wyjąkał Harry, zupełnie tak, jakby słowa Remusa do niego nie docierały.

— No ty, oczywiście… Dora się zgodziła… — mówił Lunatyk, promieniejąc radością chyba już nie tylko z faktu, że został ojcem, ale także z powodu tego, że miał sposobność do zadania w końcu tego pytania. — A kto by był lepszy…

— Ja… — zająknął się znów Harry, a spojrzeniem odszukał Blacka tuż ponad ramieniem Remusa. Gołym okiem było widać, że jest zaskoczony i wzruszony, ale też przede wszystkim pełen wątpliwości. Patrzył na Syriusza, szukając wsparcia i podpowiedzi, co powinien zrobić. Łapa uśmiechnął się do niego, puszczając oczko i skinął zachęcająco głową, a wtedy Harry sam rozpromienił się na twarzy i wciąż zakłopotany odpowiedział: — Tak… o kurczę…

— Wspaniale! — wykrzyknął Remus, znów obejmując Pottera, a zaraz potem Fleur zaczęła namawiać go na wzniesienie toastu, kiedy najstarszy z Weasleyów pobiegł po butelkę wina i kielichy, które natychmiast zaczął je napełniać i podawać każdemu. — Dziękuję ci, Bill, dziękuję. Za Teda Remusa Lupina! — wykrzyknął Remus, nie czekając na to, aż ktoś wzniesie toast za jego syna. — Za wielkiego czarodzieja in spe!

Syriusz westchnął wypijając cierpkie wino, z pewnością francuskie. Doskonale wiedział, że Remus już ma zbyt dużo alkoholu w organizmie, skoro zaczął rzucać łacińskimi zwrotami. A na tym nie miało się skończyć, bo kiedy tylko osuszyli puchary, Bill zaczął je na nowo napełniać, a Fleur zapytała:

— Jak on wygląda?

— Ja uważam, że jest podobny do Dory, a Dora, że do mnie — mówił Lupin, pozwalając Weasleyowi nalać sobie wino do kielicha. — Włosów wcale nie ma za dużo. Jak się urodził, były podobne do moich, ale przysięgam, że po niecałej godzinie zrobiły się rude. Jak wrócę, pewnie będą już zupełnie jasne.

— Rude mówisz? — stwierdził Bill w akompaniamencie okrzyków zachwytu i niedowierzania, że syn Remusa i Tonks odziedziczył po matce metamorfomagię. Uśmiechnął się pod nosem i rzucił zaczepnie: — Może on jest Weasleyem? 

— Nie pozwalaj sobie, rudzielcu — wtrącił się Syriusz, wznosząc puchar. — On jest po części Blackiem — stwierdził, a potem dla pewności doprecyzował: — tym dobrym. 

— Andromeda mówi, że Tonks też włosy zaczęły się zmieniać w tym samym dniu, w którym się urodziła. To było niesamowite…

Syriusz nie mógł się napatrzeć na zachwyconego przyjaciela, ale sam był świadkiem tych wszystkich wydarzeń i słuchał tych relacji nie pierwszy raz. Nic nowego już by się nie dowiedział, a bardziej zależało mu na tym, żeby w końcu dotrzeć do Harry’ego. To było teraz dla niego najważniejsze. Chciał po tylu miesiącach w końcu z nim porozmawiać. Tym bardziej, gdy uświadomił sobie, że ostatnim razem widzieli się na Grimmauld Place w sierpniu, czyli całe osiem miesięcy wcześniej.

— Chodź, pogadamy na osobności — szepnął, podchodząc i nachylając się w stronę Harry’ego. Oboje przeszli do kuchni, pozostawiając wszystkich w salonie i pozwalając im dalej świętować i wznosić kolejne toasty za Teddy’ego. Black westchnął ciężko, domyślając się, że to on będzie uznany za winnego tej alkoholowej rozpusty, ale nie miał zamiaru stopować Lupina. Kiedy tylko on i Harry znaleźli się w ustronnym miejscu, stłumił w sobie przemożną chęć ponownego objęcia chrześniaka. Oparł się plecami o blat i spojrzał na chłopaka, który znacząco zmężniał przez te miesiące. — Nie spodziewałem się tu ciebie… Was…

— To tak trochę tajemnica. Bill miał dzisiaj powiadomić Zakon, ale… — przyznał zakłopotany, uciekając wzrokiem. Chyba czuł się winny, że zamiast do Syriusza sprowadził się do Weasleya. A przynajmniej Black miał taką cichą nadzieję, bo mocno zakuło go to, że Bill wiedział doskonale o tym, że Harry jest bezpieczny w jego domu, a on nie wiedział zupełnie nic. — Sam rozumiesz, Belfast…

Nie rozumiał. Nie chciał rozumieć. Żadna bitwa, atak wilkołaków, czyjaś śmierć, a nawet narodziny tego nie zmieniały. Był chrzestnym Harry’ego, jego jedyną rodziną, bo Dursleyów nie brał wcale pod uwagę. Powinien wiedzieć jako pierwszy w chwili, gdy tylko młody Potter zjawił się w Muszelce.

— Ja to nie Zakon — przyznał z wyrzutem, ale gdy tylko dostrzegł strapioną minę Harry’ego, odrzucił od siebie chociażby na chwilę wszystkie złe uczucia. Chciałby twierdzić, że teraz nie pozwoli swojemu chrześniakowi zniknąć z jego pola widzenia, ale podskórnie wiedział, że nie miał na to zbyt wielkiego wpływu. Czuł, że to może być jedyna możliwość na krótką rozmowę, nim znów ta przeklęta wojna ich rozdzieli na nie wiadomo jak długo. Przywołał na twarz uśmiech i odrzucił włosy z czoła. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś w jednym kawałku, młody.

— Domyślam się — mruknął Harry, uśmiechając się w odpowiedzi, jakby chciał zapewnić, że czuje dokładnie to samo. Włożył nieporadnie ręce do kieszeni i bąknął: — Więc zostałeś wujkiem…

— A ty do tego chrzestnym — zauważył Black, puszczając do chłopaka oczko. Doszedł do wniosku, że nigdy nie przestanie zadziwiać go to, jak chłopak, który był skórą zdjęta z ojca, mógł być jednocześnie całkowicie podobny do swojej matki. Ale nawet biorąc pod uwagę to, że charakter Harry’ego bardziej przypominał Lily, to i tak nie miał pojęcia, skąd u niego tak ogromna niepewność i nieśmiałość. 

— Remus kompletnie mnie zaskoczył — stwierdził Potter, potwierdzając jedynie obserwacje Blacka, który uważnie przyglądał się mu, gdy Lupin złożył mu propozycję. — Powinien wybrać ciebie. 

— Ale wybrali z Tonks ciebie — zauważył Syriusz, rzucając Harry’emu znaczące spojrzenie. Słowem nie zająknął się o tym, jak Nimfadora przyznała w jednej z rozmów, że to on był ich pierwszym kandydatem do tej roli. Nie widział takiej potrzeby, bo nawet nie musiał odmawiać Lupinom, którzy z miejsca zdecydowali się na Harry’ego. I bardzo dobrze. — Ja już mam swojego chrześniaka — przypomniał mu, a Potter uśmiechnął się pogodnie. Black miał w sobie przekonanie, że on odnajdzie się w tej nowej roli znacznie lepiej niż on. — Nie popełniaj moich błędów. 

— To będzie trudne — stwierdził Harry, rzucając Blackowi znaczące spojrzenie — bo żadnych nie popełniłeś. — Syriusz pokręcił głową, bo chociaż miał dość mocne i krytyczne zdanie na ten temat, połechtało to jego ego. Potter westchnął ciężko, szukając wzrokiem pomocy u Blacka. — Powinienem mu coś dać, prawda? Jakiś prezent. Ty dałeś mi miotłę…

— To dopiero na roczek, a później na trzecim roku w Hogwarcie — odparł uspokajająco ze śmiechem. Już słyszał lament Andromedy, gdyby mały Teddy prędzej zaczął latać na miotle niż chodzić, rozbijając wszystko w domu. Co do Tonks miał pewność, że nie miała by z tym żadnego problemu. Jednak takie radosne przypuszczenia nie miały monopolu na jego uwagę. Gdy patrzył na Harry’ego wciąż myślał o tym, co on robił przez ostatnie miesiące i ile go to kosztowało. Nie chciał go zadręczać pytaniami, ale jedno cisnęło mu się na usta. — Jakie macie teraz plany?

— Syriuszu… — westchnął Harry, wbijając wzrok w podłogę, jakby jego buty niespodziewanie stały się wyjątkowo interesujące, a z pewnością ciekawsze niż spojrzenie w oczy Blacka. — Nie wyobrażasz sobie, jakbym chciał…

— Pieprzenie — syknął, z trudem hamując swoją irytację i skrzyżował ręce na piersi. — Doceniam twoją lojalność względem Dumbledore’a, ale potrzebujesz pomocy.

— Mam pomoc — stwierdził Harry, ale Black pokręcił głową, nie chcąc tego słuchać.

— Ron już raz was zostawił. Ja nigdy…

— Wiem, Syriuszu — przerwał mu Harry, nim Łapa zdążył go zapewnić, że on nigdy by go nie zostawił, cokolwiek by się działo. Black dziwił się, że Harry ma takie podejście do tego wszystkiego. On sam miał ochotę przynajmniej brutalnie potrząsnąć młodym Weasleyem, gdy ten porzucił Harry’ego i Hermionę. Jego niezrozumienie chyba było widoczne, bo Potter zaczął tłumaczyć swoje podejście: — Też byłem wściekły, ale Ron nie zrobił tego z własnej woli. Nie do końca… — stwierdził koślawo, nie tłumacząc zupełnie niczego. Westchnął ciężko, rozkładając ręce. — Nie powiem ci, co dokładnie robiliśmy i co planujemy. Nie zostaniemy jednak w Muszelce zbyt długo. Szykuje się coś dużego… — powiedział, krzywiąc się na samą myśl, co miało jego zdaniem wkrótce nadejść. — Nie wiem jeszcze kiedy, ale nasza misja dobiega końca, a co się wtedy stanie, nie umiem powiedzieć… — Potargał sobie włosy na głowie i pogłębił grymas na twarzy. — Albo nawet sam nie chcę wiedzieć. 

— Fantastycznie, uspokoiłeś mnie i od teraz będę spać spokojnie — sarknął Black, prychając z irytacją. Jeżeli Harry faktycznie chciał go uspokoić, to kompletnie mu się nie udało. Chociaż każdy podskórnie czuł, że ta wojna nie zakończy się cicho i spokojnie, a wszystko to będzie miało widowiskowy finał, w którym Harry może grać jedną z głównych ról, to mimo wszystko nic nie ułatwiało zaakceptowania takich myśli. Tym bardziej słowa Pottera, który chyba to bagatelizował, a przynajmniej podchodził do wszystkiego zbyt łatwo… — Ty słyszysz, jak to wszystko brzmi?

— Musisz mi zaufać, Syriuszu — westchnął Harry, patrząc na niego błagalnie. — Tylko o to proszę…

— To trochę zbyt dużo… — zauważył z dystansem Black, uważając tą prośbę za przesadę. Ufał Harry’emu i nigdy to się nie zmieni, ale w tej sytuacji to naprawdę była przesada. Trwała wojna, ludzie ginęli w najmniej oczekiwanych momentach, a Potter był na celowniku śmierciożerców i mógł pochwalić się mianem najbardziej poszukiwanego czarodzieja w kraju. Syriusz po prostu się martwił i to jak diabli. Oddałby własne życie, żeby Harry był bezpieczny, a ten prosił go o to, żeby kolejne miesiące czy Merlin raczy wiedzieć ile, trwał w niepewności i strachu. Westchnął jednak ciężko, nie chcąc się kłócić i marnować czasu, jaki mieli. Przywołał na twarz uśmiech i pojednawczo zmienił temat: — Uratowałeś Lunę, Ollivandera i Deana. Zakon ich szukał, chciał nawet zrobić nalot na Azkaban, myśląc, że tam ich przetrzymują. 

— Byli u Malfoyów — stwierdził Harry, jakby to była zupełnie normalna i oczywista sprawa. Tylko, że Syriuszowi nic się nie zgadzało. Gdyby Potter powiedział, że spotkał ich gdzieś w lesie czy innym miejscu, gdzie oni wszyscy mogli się ukrywać, to bez problemu by to zaakceptował. Ale to, że znalazł ich u naczelnych śmierciożerców Voldemorta, wcale go nie uspokajało i też nic nie wyjaśniało. — W ich dworze są lochy i tam ich przetrzymywali… 

— A ty, jak tam się znalazłeś? — dopytał, próbując być opanowanym.

— Złapali nas szmalcownicy… — przyznał Potter i tym razem chyba pojął, że to wszystko brzmi bardzo niepokojąco, bo od razu powiedział. — Nie denerwuj się, wszystko jest w porządku. 

— Naprawdę? — zadrwił Syriusz, spoglądając z niedowierzaniem na Harry’ego. Być może wszystko ostatecznie było w porządku, ale nie zmieniało to faktu, że była to ruletka. Równie dobrze wszystko mogło skończyć się dużo gorzej. Szmalcownicy, Malfoyowie, śmierciożercy to idealny przepis na tragedię. I może ten przepis się spełnił… — Widziałem nagrobek na wydmach… 

— To Zgredek… — przyznał ze smutkiem Potter, zwieszając głowę, żeby ukryć oczy, które momentalnie zaszły łzami, co jednak nie umknęło uwadze Syriusza. — Uratował nas i poświęcił się…

— Przykro mi, Harry — stwierdził ze współczuciem, kładąc chrześniakowi ręce na ramiona — wiem, ile ten skrzat dla ciebie znaczył. 

— To nie wszystko… — powiedział Harry, rzucając mu ukradkowe spojrzenie, jakby obawiał się mu coś powiedzieć. W końcu jednak się przemógł i wyznał: — Chodzi o Glizdogona. 

Syriusz poczuł, jakby dostał w głowę. Odsunął się od Harry’ego na krok, rzucając mu spojrzenie pełne niezrozumienia. Nie słyszał tego przezwiska od dawna, sam starał się nie marnować czasu i własnych myśli na tego człowieka, chociaż trudno go tak nazwać, bo Pettigrew w jego opinii był nieludzko odrażający. W pewnym stopniu wyparł ze świadomości, że ta gnida jeszcze chodzi po ziemi, co jednak uważał teraz za błąd. Był zszokowany faktem, że on mógł się gdziekolwiek znów pojawić, że mógł nadal służyć wiernie swojemu panu i niszczyć życie innym osobom. 

— Co to ścierwo wam zrobiło? — syknął Syriusz, zgrzytając zębami. Nie mógł sobie wybaczyć tego, że Pettigrew miał sposobność, by w jakikolwiek sposób zbliżyć się do Harry’ego. Powinien był się go pozbyć wtedy, gdy miał okazję.

— Nic, on… — zaczął pospiesznie Harry pod wpływem wściekłego spojrzenia Blacka, ale ostatecznie westchnął i wytłumaczył: — Kiedy Zgredek transportował Deana, Lunę i Ollivandera tutaj, on przyszedł sprawdzić, co się dzieje w lochach. Razem z Ronem próbowaliśmy się wydostać, bo Bellatriks torturowała Hermionę — wyjawił, a Syriusza przeszły ciarki przerażenia. Nie miał o tym pojęcia, nie wiedział, że Lastrenge dopadła Granger. Przerażało go to, że ta psychopatka wciąż pojawiała się gdzieś w otoczeniu bliskich mu osób i na swój sposób przybliżała się do spełnienia gróźb, które wypowiedziała na Pokątnej. Black przymknął oczy, zaciskając przy tym pieści. Ogarniała go wściekłość, że nie mógł nic zaradzić na to, co już miało miejsce, żałował z całego serca, że od dawna nie miał sposobności, by raz na zawsze pozbyć się swojej kuzynki i tego parszywego szczura. Gdyby tylko było inaczej, zrobiłby to bez zawahania i cały świat mógłby być mu wdzięczny. — Glizdogon nas zaatakował, chciał nas powstrzymać i wtedy przypomniałem mu, że uratowałem mu życie… Wtedy we Wrzeszczącej Chacie, kiedy ty i Remus chcieliście… — kontynuował Harry, a Syriusz niemal nie prychnął, słysząc, że młody Potter próbował odwołać się do sumienia tej moralnej zgnilizny. — Nie wiem czy pamiętasz, ale Riddle po odrodzeniu wyczarował mu nową rękę, w zamian tej, którą ten poświęcił wówczas na cmentarzu, żeby mu pomóc powrócić do ludzkiej postaci — przypomniał Harry i sam się skrzywił. Black nie wiedział czy to na wspomnienie tamtych wydarzeń podczas finału Turnieju, czy z innego powodu, ale miał się o tym szybko przekonać. — Ona, ta ręka, musiała być przez niego kontrolowana, bo kiedy Glizdogon się zawahał, stracił nad nią panowanie i zaczęła go dusić. Próbowałem to powstrzymać, ale… — tłumaczył się Harry nieco drżącym głosem, jakby próbował między słowami przeprosić Syriusza, chociaż nie miał zupełnie za co. Black jednak zadrżał, bo wiedział, co to wszystko oznacza. — On nie żyje. 

Syriusz zamarł na krótką chwilę. Stało się… Latami wypominał sobie, że pozwolił Peterowi zwiać. Robił to nawet teraz, gdy Glizdogon gryzł ziemię. Od wielu lat myślał, że to on będzie tym, który go wykończy, że poczuje wtedy ulgę, ale było inaczej… To sam Peter, a raczej jego tchórzliwa lojalność względem Voldemorta go zabiła, a Syriusz… Czuł się dziwnie pusty. Ostatecznie pozostało na świecie tylko dwóch Huncwotów…

— Dostał to, na co zasłużył — stwierdził beznamiętnym tonem. — Nie ma go już, więc nie wspominajmy więcej jego imienia. 

— Dobrze — przytaknął niepewnie Harry, zerkając przez ramię w stronę salonu, gdzie dało się słyszeć kolejny toast — może powinniśmy już tam wrócić?

— Obiecaj mi coś, Harry — powiedział, zatrzymując go jeszcze chwilę w miejscu. Nie była to prośba, bardziej polecenie, ale Syriusz musiał to zrobić. Chciał wiedzieć, na czym stoi, czego może oczekiwać w tej sytuacji, która wciąż miała dla niego zbyt wiele niewiadomych. — Gdy już zakończysz tą swoją misję albo jeśli wpadniecie w tarapaty, skontaktujesz się ze mną — stwierdził, patrząc mu prosto w oczy. — Ze mną, rozumiesz? Nie z Zakonem, nie z Weasleyami, ale ze mną — doprecyzował, nie spuszczając z niego wzroku, mając nadzieję, że Harry dobrze go rozumie i tym razem weźmie to do serca. — Bezpośrednio. 

Harry skinął głową, sięgając dłońmi do swoich kieszeni. Z jednej wyciągnął różdżkę, a z drugiej kawałek szkła o nieregularnym kształcie. Potem przyłożył różdżkę do tego, co okazało się być nie szkłem a fragmentem lustra. Wydawał mu się jakoś dziwnie znajomy, ale nie zastanawiał się nad tym, bo był bardziej zdziwiony tym, co robił chłopak. A Harry za pomocą różdżki przepołowił lustro na pół i jedną z tych części wręczył Syriuszowi. Wtedy właśnie zrozumiał, że w ręce trzyma lusterko dwukierunkowe, a Harry zapewnił go:

— Obiecuję. 

Syriusz uśmiechnął się pokrzepiająco, sam nie wiedział czy bardziej do Harry’ego, czy do samego siebie. Położył chrześniakowi rękę na ramieniu i objął go. Razem weszli z powrotem do salonu, gdzie Remus wciąż opowiadał wszystkim o małym Teddym i o tym, jak fantastyczna była Dora. Podczas ich krótkiej, prywatnej rozmowy musiał wypić jeszcze kilka pucharków wina, które w połączeniu z poprzednim alkoholem, wypitym w domu, u Hestii i Carla oraz Kingsley’a, poskutkowały wyjątkowym rozluźnieniem i plączącym się językiem. Black westchnął, wymieniając z Harrym porozumiewawcze spojrzenie. Młody Potter wzruszył ramionami i rzucił jedynie: “Niech świętuje, ma co”. Syriusz się z tym zgadzał, ale to on będzie musiał tego świętującego tatusia odprowadzić do domu. 

— Och, no dobrze, jeszcze tylko jeden — powiedział Remus, nie sprzeciwiając się, gdy Bill napełniał wszystkim kielichy. Może to była wina alkoholu, ale Lupin był pijany szczęściem i aż przyjemnie się na niego patrzyło. A jego radość udzieliła się wszystkim stałym i tymczasowym lokatorom Muszelki. Dobrze było widzieć ich całych i zdrowych, wznoszących kolejne toasty za nowe życie, za nową nadzieję. Black nie miał pojęcia, co planuje Harry, nie miał też dobrych przeczuć odnośnie tego, co wydarzy się później, gdy już skończy swoją misję, ale widok tych ludzi był pokrzepiający. — Nie… nie… naprawdę musimy już wracać — zaprotestował Lupin, gdy Bill znów chciał mu polać. Postawił kołnierz płaszcza, zataczając się przy tym lekko i śląc uśmiech dookoła. — Carl dał mi aparat więc następnym razem przyniosę parę zdjęć… 

— Na nas naprawdę już pora — stwierdził Syriusz, dyskretnie ponaglając Lupina, chociaż Merlin mu świadkiem, że chciałby zostać z Harrym jeszcze dłużej — ktoś musi zmieniać pieluchy. 

Remus pokiwał głową z uśmiechem i zaczął się żegnać, zaczynając od gospodarza, któremu podał rękę i potrząsnął nią energicznie.

— Poinformujesz rodziców? — dopytywał się Billa, uzmysławiając sobie, że Molly i Artur jeszcze nic nie wiedzą. — Na pewno wyślemy list, ale…

— Nie masz się o co martwić — zapewnił go Weasley. — Bliźniakom też dam znać. Możecie z Tonks spodziewać się gratulacji. 

Remus wyściskał wszystkie kobiety, a z mężczyznami wymienił uścisk dłoni, wszystko to robił z szerokim uśmiechem na ustach. Syriusz szedł za nim, również się żegnając.

— Do widzenia, do widzenia… — mówił gorączkowo Lupin, a kiedy dotarł w końcu do Harry’ego westchnął i zamiast podać mu rękę, zamknął chłopaka w silnym uścisku. — Wszyscy się tak ucieszą, jak im powiem, że się z wami widziałem… 

— Trzymaj, się młody i pamiętaj, co mi obiecałeś — powiedział Syriusz, również obejmując Harry’ego, wiedząc, że ten krótki gest musi mu wystarczyć na nie wiadomo jak długo. — W każdej chwili ci pomogę. 

— Wiem i pamiętam — powiedział Potter, oddając uścisk. 

Po ostatnich pożegnaniach w końcu skierowali się ostatecznie w stronę wyjścia, zostawiając za sobą ciepłą, pełną radości Muszelkę z ogniem trzeszczącym w kominku. Na zewnątrz rozpętał się jeszcze większy wiatr. Mogli się obawiać tego, że pourywa im głowy, a to, że ich przewieje było pewne, patrząc na monstrualne fale pochłaniające większość plaży. Black odrzucił swoje włosy z twarzy, próbując powstrzymać je przed wpadnięciem w jego oczy. Spojrzał na Remusa, który stanął wystawiony na wiatr i westchnął ciężko, spoglądając na morze. 

— Wszystko w porządku? — zapytał Black, nie wiedząc czy dopiero teraz z Lupina spadły wszystkie emocje, czy może alkohol za bardzo zaszumiał mu w głowie. Remus wciągnął powietrze, jakby w tej wichurze próbował odnaleźć odrobinę morskiej bryzy i uśmiechnął się znowu, ale tym razem nie euforycznie, a delikatnie z czułością i ulgą, mówiąc cicho, a jego głos został poniesiony przez wiatr w stronę morza:

— Zostałem ojcem, Łapo. Mam syna!

No kochani! Idziemy za ciosem radosnych wieści i Remus rozsyła je w świat. Pamiętam, że jak czytałam po raz pierwszy siódmą część, to normalnie piałam z zachwytu, gdy Lupin pojawił się w Muszelce. Przy drugim razie miałam ogromny niedosyt... No bo on był obecny przez jakieś 1,5 strony... A przecież to taka cudowna historia! To chyba był pierwszy impuls, że w ogóle zaczęłam pisać to opowiadanie. I wiecie co? Nie wierzę, że dotarłam tak daleko... Minęło wiele lat, ale w końcu jestem tu, na miejscu kolejnego kanonicznego kamienia milowego. Niby nastawiałam się od dawna, że zbliżamy się do końca, ale ostatnio ogarnia mnie taki wzrusz z tym związany, że boję się nieuchronnego końca...

Kolejny rozdział miał pojawić się jutro, ale już niestety wiem, że nie ma takiej opcji, żebym się wyrobiła... Spokojnie, nie będziecie musieli na niego długo czekać, bo pojawi się kilka dni później. Ale wykorzystam ten krótki moment antenowy, żeby złożyć Wam najlepsze życzenia Wielkanocne🐣🐰 Niech te święta będą dla Was chwilą oddechu i spokoju, a słoneczko niech pięknie świeci!☀️♥

 

W rozdziale użyłam i dostosowałam do fabuły fragment siódmej części Harry'ego Pottera.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz