5.10.2023

148) Świąteczne zamieszanie

Śnieg opadał leniwie za oknem, okrywając wszystko grubą warstwą białego puchu. Ogień trzaskał w kominku, sprawiając, że w pomieszczeniu nastała przyjemna atmosfera, która nie była tak oczywista, jeżeli mieszkało się w domu Szalonookiego Moody’ego. Syriusz nadal nie potrafił przyznać, że jest u siebie, bo w sumie nie był… Dom formalnie należał przecież do Tonks, a ona chyba nie chciała w nim za wiele zmieniać, przynajmniej nie teraz. Łapa tygodniami wygrzebywał z każdego kąta dziwaczne przedmioty, fałszyskopy i pozostałości po dawnym właścicielu. Wściekał się jak diabli, bo czuł się tu tylko gościem, co choć niezbyt komfortowe, wciąż było lepsze od bycia więźniem w rodzinnym domu. Sam tak naprawdę też nie chciał nic zmieniać, co nie wykluczało tego, że jednym z największych pragnień, jakie miał, było odnalezienie swojego miejsca. 

Coraz częściej wątpił w to, że to możliwe, gdy tkwiło się w tym całkowitym chaosie. Zbyt wiele rzeczy ciągle było niepewnych… Kingsley musiał się ukrywać po wpadce podczas przenosin Włochów, ale dzięki niemu wiedzieli o istnieniu zaklęcia tabu, jednak jego nieobecność mocno naruszyła ich struktury i błądzili jeszcze bardziej po omacku. Zakon potrzebował przywódcy. Dumbledore był zawsze oczywistą opcją, chociaż nigdy nie mówił wprost o swoich planach, Moody natomiast był godnym zastępcą, bardzo pragmatycznym, zawsze mówił wprost, chociaż nieraz zdarzało mu się wyolbrzymiać zagrożenie. Kingsley otrzymał tę rolę w niespodziewanym spadku, miał łeb na karku, miał charyzmę i siłę przebicia, w innych okolicznościach byłby idealnym kandydatem, ale też był człowiekiem i za bardzo go to przytłoczyło. Dawał z siebie wszystko, ale presja, ich sposób działania, tego wszystkiego było za dużo i w końcu nawet King popełnił błąd. I co najgorsze był to błąd nieświadomy, który mógł popełnić każdy z nich. Syriusz nienawidził tego owijania w bawełnę, mówienia o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, a jednak przypadek Kinga pokazywał, że niestety byli zmuszeni do zachowywania tabu i gdyby nie on, śmierciożercy mogliby z łatwością odnaleźć kryjówki każdego z nich. Wystarczyło jedno słowo, jedno imię…

Każdego normalnego człowieka mogłoby to przerazić, każdy mógłby zaszyć się we własnym domu i trząść się ze strachu. I wielu tak zrobiło, chociażby na chwilę, by wziąć to wszystko na przeczekanie. Syriusz natomiast ciągle działał, ciągle gdzieś go gnało, ciągle szukał i rzadko kiedy zostawał w miejscu, a ten dzień był wyjątkiem. Gdy tylko się obudził, wiedział, że ten dzień będzie inny niż pozostałe, nie wiedział dlaczego, ale miał szansę na wzięcie oddechu. Siedział przy kominku, chłonąc jego ciepło, kiedy Altheda kończyła kolejną porcję eliksirów dla Zakonu.

— Jesteś spokojny… — powiedziała, a jej ciepły głos otulił go czule. Skierował twarz w jej stronę, chociaż nie otworzył oczu, uśmiechając się jedynie nieznacznie. Był niemal pewien, że w wyobraźni widzi dokładnie to samo, co zobaczyłby w rzeczywistości. Jej piękną twarz, delikatne usta wykrzywione w łagodnym uśmiechu, te zjawiskowe, brązowe oczy wpatrzone w niego z uwagą. Już teraz miał ochotę zaczesać kosmyk włosów, który z pewnością spadł jej na czoło. Wyciągnął dłoń i położył ją na jej kolanie, a przez jego rękę przebiegł przyjemny prąd, uczucie, które naprawdę uwielbiał. 

— To aż tak dziwne? — spytał z rozbawieniem, unosząc brwi, chociaż faktycznie dawno nie czuł takiego spokoju, było to wręcz irracjonalne w jego przypadku. Ally od miesięcy pomagała mu utrzymać się na powierzchni i nie dać się ponieść otaczającemu go szaleństwu. Być może w końcu jej się udało.

— Ta sytuacje z Ronem, twoja audycja… — szepnęła, a Syriusz westchnął ciężko. — Przepraszam, nie chciałam tego poruszać. 

— To i tak siedzi we mnie… — przyznał, otwierając w końcu oczy i ściskając uspokajająco jej kolano. Uśmiechnął się łagodnie, zauważając, że wyglądała dokładnie tak jak myślał. Jednak jego wzrok szybko uciekł w stronę świątecznego wieńca z ogromną czerwoną kokardą, który Altheda uwiesiła na wejściowych drzwiach. Szaleństwem było celebrowanie Bożego Narodzenia w tych czasach i w normalnych okolicznościach może by to nawet wyśmiał, ale w wykonaniu Ally było to ujmujące, a jemu przypominało, że kiedyś w sumie umiał cieszyć się świętami. — Dwa lata temu spędzałem święta razem z Harrym, pierwszy i ostatni raz od śmierci Lily i Jamesa —  wyznał jej z trudem, a wraz z tymi słowami, po raz kolejny uświadomił sobie, że nadal nie wie, gdzie jest Harry. — Wszechświat nie chce, żebyśmy byli blisko… 

— To przejściowe — zapewniła go z taką wiarą, że gdyby był kimś innym, uwierzyłby jej bez wahania. Byłoby to takie proste i przyjemne. Altheda chyba wyczuła, że jej słowa nie były wystarczające, a przy okazji jeszcze bardziej rozbudziły myśli Syriusza o Harrym. — Będziesz go szukał?

— Chciałbym, ale… — Pokręcił głową z żalem, przypominając sobie ten moment, kiedy Harry prosił go by został. Uszanował to wtedy, ale wciąż nie mógł sobie tego wybaczyć. Gdyby z nim poszedł, oddał by za swojego chrześniaka życia, a już z pewnością nie zostawił go po głupiej kłótni. — On mnie tam nie chciał, Ally. Obiecałem, że zadbam o sytuację tutaj — przyznał i w duchu poprzysiągł dotrzymać danego słowa wszystkim, którym to słowo dał — obiecałem też, że odnajdę Teda.

— Wiesz, że Harry jest bezpieczny, prawda? — spytała Altheda, pochylając się w jego stronę, a on pokiwał głową:

— Przynajmniej był niecały tydzień temu… 

— Zapomnij na chwilę o obietnicach — poprosiła, przykładając dłoń do jego twarzy, by opuszkami palców zmusić go do ponownego zamknięcia oczu i odcięcia się od zmartwień, które go gnębiły — i zastanów się nad tym, gdzie i z kim chciałbyś teraz być… Ale tak z głębi serca, a nie z powinności… 

— Chciałbym… — zaczął, wciągając powietrze pełną piersią. Zapach starego domu wypełnił jego płuca, ale zdominował go fascynujący aromat Ally, który przywodził na myśl pracownię zielarza i zawsze koił skołatane nerwy Blacka. I kiedy tak siedział obok niej, ramię w ramię, uzmysłowienie sobie, czego tak naprawdę chce, było zaskakująco łatwe. — Chciałbym, żeby była tu moja rodzina, moi przyjaciele i chciałbym powiedzieć im coś bardzo ważnego.

— Co takiego?

— To zależy od twojej odpowiedzi — stwierdził bez zawahania, otwierając oczy i zwracając się w jej stronę. Uśmiechnął się, widząc niezrozumienie w jej oczach i chociaż czuł, że to właśnie ona rozumie go jak nikt inny, to jednak uwielbiał ją zaskakiwać. 

— Mojej co…? — dopytała zdziwiona, nerwowo poprawiając się na kanapie. Wyglądała przy tym zachwycająco, choć jednocześnie tak zwyczajnie. I może to było sedno tego wszystkiego? Całe życie Syriusza odbiegało od normy pod każdym względem, usilnie próbował być zawsze jakiś, zawsze lepszy, ciekawszy, tajemniczy i nietuzinkowy. Przez lata mu się to udawało, chociaż skutek nie zawsze był pozytywny, a i tak nie doświadczył uczucia spokoju czy chociażby satysfakcji. 

— Całe życie nie miałem dokąd wracać, zawsze starałem się być dla wszystkich oparciem, ale mnie samemu brakowało kogoś takiego — wyznał, zaczesując włosy Ally za jej ucho. Wyglądała idealnie, każdego wieczora, kiedy siadała obok niego w starym, za dużym swetrze, który wciąż zsuwał się z jej smukłych ramion, a jej aksamitne włosy wyplątywały się z finezyjnego warkocza po całym dniu pracy nad magomedycznymi specyfikami dla całego Zakonu. Przymykała wtedy oczy, poszukując spokoju i brała go za ręce, by tym spokojem podzielić się również z nim. Tym razem to on złapał jej dłoń, splatając razem ich palce. — Walczyłem każdego dnia, z moją pokręconą rodzinką, stereotypami, śmierciożercami, dementorami… — Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni, a ona ścisnęła ją mocniej, dając mu do zrozumienia, że jest przy nim. Zawsze była, od chwili, gdy zaczęła się nim opiekować. I chociaż ich relacja nie była prosta, a raczej kompletnie skomplikowana, to Syriusz nie potrafił się w żaden sposób dłużej oszukiwać. Mógł dalej trwać w przekonaniu, że koncept miłości romantycznej jest zupełnie zbędny w życiu, a już zwłaszcza w jego życiu, ale wtedy okazałby się skończonym idiotą. Zbyt wiele razy w życiu spadał na dno, żeby wierzyć, że jest dla niego szansa, ale jednak zdarzały się cuda, a jego cudem była Altheda. — Kiedy już chciałem się poddać, pojawiłaś się ty, a ja w końcu zrozumiałem, że to ty jesteś moim oparciem, osobą, do której mogę wracać, przy której mogę odpocząć. — Ujął jej twarz w dłonie, stykając się z nią czołami. Czuł jej ciepły oddech, lekko przyspieszony, otulający. Przejechał palcem po jej policzku, sprawiając, że się uśmiechnęła, chociaż nadal nie wiedziała, do czego zmierzał. — Jesteś tajemnicą, ale moją tajemnicą i nie chcę cię nigdy stracić… 

— Nie stracisz — zapewniła, gorączkowym szeptem, kładąc mu dłonie na ramionach, co podziałało na niego niezwykle kojąco, prawie tak bardzo, jak słowa, które wypowiedziała. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez niej, jeśli tak by się stało, to jego świat zostałby pozbawiony sensu. — Nigdzie się nie wybieram. 

— Chciałbym jednak coś ci obiecać… — odezwał się, mówiąc cicho, chociaż był wyjątkowo pewien słów, które miał zamiar wypowiedzieć. Wpatrzył się w oczy Althedy i wiedział, że to ten moment.

— Nie musisz — przerwała mu Ally, która wiedziała, jaki stosunek do obietnic ma Syriusz. Jakie to było ironiczne w obliczu tego, że przez czyjeś obietnice, mogli nie dotrzeć do tego miejsca razem i rozstać się zanim to wszystko by się w ogóle zaczęło. Teraz o dziwo bawiło to Blacka, zwłaszcza, że Altheda zdawała się zupełnie nie rozumieć tego, co kryje się pod jego słowami. — Kocham cię bez żadnych obietnic. 

— A co powiesz na przysięgę? — zapytał, uśmiechając się zawadiacko. Miał ochotę pocałować ją już teraz, gdy jej usta ułożyły się w wyrazie zdziwienia, ale rozkoszował się tą chwilą, ich chwilą. — Przysięgę małżeńską. 

— Syriuszu… — szepnęła zaskoczona, pojmując, co próbował jej powiedzieć przez ten cały czas, ale nie pozwolił jej dojść do głosu. Złapał ją za dłonie, całując wierzch każdej z nich, nim znowu się odezwał.

— Althedo… — zaczął, ale zabrzmiało to nazbyt oficjalnie i przesadnie, a tu nie było miejsca na przesadę, gdy byli tylko oni. Wziął głęboki oddech, który zadrżał nieco, ale był pewien i z cieniem uśmiechu na ustach zapytał w końcu: — Ally, będziesz mnie znosić do końca naszych dni? 

Altheda nie odpowiedziała, a każda sekunda ciszy zdawała się ciągnąć w nieskończoność i ta nieskończoność mogłaby trwać. Widział błysk w jej ciepłych oczach, gdy w końcu zrozumiała, o co dokładnie ją pytał, o co prosił, potem pojawiły się łzy, ale nim spłynęły powoli po jej policzkach, kąciki ust uniosły się ku górze, układając się w najpiękniejszy na świecie uśmiech. Ten widok mógł być jego wiecznością. 

Ally gorączkowo pokiwała głową, a później objęła go i złożyła na jego ustach pocałunek, który przypieczętował jego propozycję. Poczuł dreszcz w całym ciele, poczuł, że żyje i że ma po co żyć. To było najprawdziwsze szczęście, którego smak już zapomniał. Był tego złakniony. Pragnął miłości, ciepła. Przygarnął Ally do siebie, pogłębiając pocałunek. Wsunął dłoń w jej włosy, a drugą rękę owinął wokół jej talii. Ta kobieta budziła w nim wszystko to, co pochował już dawno temu. Ta kobieta była jego drugą połówką, była jego. Porzucił nadzieję o rodzinie, o miłości, o domu, ale Altheda rozbudziła to w nim na nowo. Chciał jej oddać wszystko i mieć ją całą. I z pewnością to by się wydarzyło, gdyby nie nachalne i głośne walenie do drzwi, które wdarło się do ich intymności, którą właśnie się rozkoszowali. 

— Zignoruj to… — wychrypiał między kolejnymi pocałunkami, próbując nie odrywać się od jej ust nawet na sekundę. Pukanie do drzwi jednak nie ustawało, a nawet nasilało się, uporczywie próbując zwrócić na siebie uwagę. Syriusz sapnął z irytacją. — To chyba na tyle, jeśli chodzi o chwilę zapomnienia…

— Spokojnie — odparła wyrozumiale Altheda, całując go po raz ostatni, nie mogąc powstrzymać uśmiechu — mamy na to czas do końca naszych dni…

Syriusz wstał z ociąganiem, nie chcąc wypuszczać Ally z rąk. To było niewiarygodne, właśnie się oświadczył, a kobieta z jego snów się zgodziła. Marzył o wolności, marzył o wygranej, marzył o wielu nieosiągalnych rzeczach, ale nigdy nie mógł przypuszczać, że jego życie wróci na właściwe tory. Zatrzymał się w połowie drogi do drzwi, odwracając się w stronę Althedy, która pospiesznie próbowała przywołać się do porządku, gotowa przyjąć natarczywego gościa, ale rozpalony rumieniec i zamglony wzrok zdradzał ją. 

— To naprawdę się stało? — spytał, wciąż niedowierzając, a Ally uśmiechnęła się szeroko. Ten widok wystarczył mu na potwierdzenie, że właśnie podjęli jedną z najlepszych decyzji w jego życiu. I chociaż miał ochotę znów do niej podejść i pocałować, zmusił się by w końcu otworzyć drzwi i uciszyć irytującego natręta. Jednak gdy to zrobił, stanął oniemiały wpatrując się w faceta na skraju wytrzymania z niepokojem wypisanym na twarzy. — Tomson, co ty tu robisz? 

— Widzieliście Hestię? — zapytał, wchodząc do domu bez słowa wyjaśnienia. Drżały mu ręce, co próbował ukryć nerwowo pocierając dłonie. Syriusz nie mógł udawać, że naruszenie ich wspólnej chwili, było mu na rękę, ale patrząc na Charlesa, wiedział, że musiało wydarzyć się coś złego. Ally również to dostrzegła, bo zaniepokojona wstała z miejsca.

— Coś się stało? 

— Wczoraj byłem na akcji, wróciłem późno i zasnąłem na kanapie, a kiedy się obudziłem jej już nie było w mieszkaniu… — mówił gorączkowo, chodząc w tę i we w tę, a niewiele brakowało, by zaczął rwać sobie włosy z głowy. — Nawet nie wiem, kiedy zniknęła. 

— Gdyby King się nie ukrywał po ostatniej akcji, można by podejrzewać, że przydzielił jej jakieś zadanie — mruknął Syriusz, szukając w miarę rozsądnego wyjścia, bo nie znał Jones na tyle by od razu wpaść na to, gdzie mogła się udać. Widok Carla jednak sprawiał, że i jemu zaczął udzielać się stres. Pomyśleć, że jeszcze pięć minut wcześniej nie mógłby być szczęśliwszy, a już teraz angażował się w akcję poszukiwawczą. 

— Może sama postanowiła coś zrobić? — podpowiedziała Altheda, ale Tomson zaczął gorączkowo kręcić głową.

— Nie, nie zrobiłaby tego — zaprzeczył od razu, a jego nerwy spotęgowały się jeszcze bardziej. — Hestia kiepsko się czuła, a wczoraj się pokłóciliśmy i pomyślałem… — wyznał ze wstydem, niekoniecznie chcąc przyznawać się do osobistych problemów w związku — pomyślałem, że może jest u ciebie, Althedo. 

— Dawno z nią nie rozmawiałam — odpowiedziała Ally, tym samym odbierając ostatnie okruchy nadziei Charlesa. Syriusz widział w jej postawie, że mimo opanowania, już była gotowa do działania, by pomóc zaginionej Hestii. — Coś konkretnego jej dolegało?

Tomson otworzył usta by odpowiedzieć, ale ostatecznie nie wydał żadnego dźwięku, nieporadnie rozkładając ręce. To było dziwne, patrzeć na tego na ogół stanowczego i opanowanego faceta, który na chłodno potrafił podejść do każdej sytuacji, a teraz ledwo trzymał nerwy na wodzy. Strasznie dziwne, ale przecież Syriusz sam się przekonał, jak to jest, gdy tracisz głowę dla kobiety. Westchnął ciężko, rozglądając się dookoła. Cokolwiek zrobią, nie było idealnego wyjścia, a z Tomsona nie było również żadnego pożytku. Będą musieli powiadomić parę osób, wyczulić wszystkich i wyjątkowo ostrożnie zacząć poszukiwania, co było w aktualnej sytuacji bardzo niebezpieczne, zwłaszcza po tym, jak odkryli działanie zaklęcia tabu. Niemniej musieli zacząć działać. Sięgnął po skórzaną kurtkę i podszedł w stronę kominka.

— Chodźmy po Remusa, większą grupą szybciej ją znajdziemy. 

Poczekał, aż Altheda przyniesie swoją torbę z eliksirami, nie chcąc puszczać Tomsona samego. Kiedy już dołączyła do nich, wziął w dłoń garść proszku Fiuu i natychmiast przeniósł się do domu Lupinów. Wychodząc z płomieni, był gotowy bez zbędnych tłumaczeń zgarnąć Lunatyka i znaleźć Jones jak najszybciej, ale gdy tylko zdołał wytrzeć popiół w lupinowy dywan, stanął jak wryty. Spodziewać mógł się wszystkiego, a nie tego, że na kanapie otoczona z obu stron przez Tonks i Dromedę będzie siedziała… 

— Hestia! — wykrzyknął z nieskrywaną ulgą Charles, natychmiast wymijając Blacka, a ten z irytacją sapnął do Althedy, która dopiero co pojawiła się wśród nich:

— Daleko nie szukaliśmy… I to nam przerwało nasz moment?

Ally uśmiechnęła się i złapała go za dłoń, jakby za pomocą tego gestu chciała mu powiedzieć, że wszystko jeszcze przed nimi. Black w tej chwili miał ochotę natychmiast życzyć wszystkim szczęścia, odwrócić się na pięcie i wrócić do aktywności, którą Tomson przerwał mu i Althedzie. I z pewnością tak by właśnie zrobił, gdyby nie nagłe drgnienie dłoni Ally, które zmusiło go do ponownego, tym razem dokładniejszego przyjrzenia tej osobliwej scenie rodzajowej. 

Na pierwszy rzut oka nic nie przykuło jego uwagi, ale teraz dostrzegł, że Hestia, którą uznał za całą i zdrową, siedziała skulona na kanapie z chusteczką w dłoni, ocierając nią łzy, które lały się niemal strumieniami po jej bladych policzkach. Naprawdę wyglądała jak siedem nieszczęść i można było się domyśleć, że to nie są pierwsze łzy, jakie dzisiaj wylała i nic na to nie pomagało, chociaż Andromeda siedziała blisko, pewnym głosem mówiąc, że dziewczyna da sobie radę i może liczyć na ich pomoc. W tym czasie zjawił się również Remus z fiolką, która wyglądała na mocno rozwodniony eliksir uspokajający - co Syriusz ze zdziwieniem zauważył, najwidoczniej mieszkanie z uzdrowicielką miało również skutki uboczne. Lupin wszedł akurat w momencie, gdy jego żona, która do tej pory wspierała Hestię równie gorliwie, a może nawet bardziej, co jej matka, zerwała się z miejsca i zastąpiła drogę Charlesowi. 

— Coś ty jej nagadał, Carl? — warknęła oskarżycielsko Tonks, a jej drobna postura, z widocznym już ciążowym brzuchem, wcale nie łagodziła jej złości, która była wręcz oczywista. Zwłaszcza, gdy patrzyło się na ogniście czerwone włosy. 

— Ja… — zająknął się Tomson, który kompletnie pogubił się w całej sytuacji, a Syriusz, choć nadal chciał zaszyć się z Ally w zaciszu swojego domu, to teraz miał ochotę zostać do końca tego spektaklu — nic? Wczoraj rozmawialiśmy i nagle zaczęła mnie zbywać więc odpuściłem…

— A możemy wiedzieć, o czym rozmawialiście przed kłótnią? — spytała Tonks, a jej głos aż rozbrzmiewał od oskarżycielskiego tonu. Przybrała nawet komiczną pozę, podpierając się pod boki, ale Tomson, postawiony pod ścianą, chyba nie podzielał rozbawienia Blacka. 

— My… — głos mu drżał, jakby naprawdę był czemuś poważnemu winny albo po prostu bał się do czego będzie prowadzić to przesłuchanie — my mówiliśmy o rodzinie…

— Rodzinie? — zdziwił się Black, mierząc Lupinów i Tomsona wzrokiem. Myślał, że już może poszło o coś poważnego, jakąś zdradę na przykład… W końcu on sam zareagował dość ostro, gdy dowiedział się o szczegółach jego cudownego wybudzenia ze śpiączki i o tym, co Ally musiała zrobić w związku z tym. Jednak nawet on, najbardziej uparta i pamiętliwa osoba na tym świecie potrafiła wznieść się na wyżyny własnej wyrozumiałości i dać drugą szansę. Fakt faktem nie chodziło w ich przypadku o zdradę romantyczną, co może było nawet jeszcze gorsze, ale skoro Syriusz Black mógł wybaczyć zdradę to każdy mógł… na pewnych zasadach oczywiście. Jego zdziwienie zostało zignorowane, a Tonks nie przestawała pastwić się nad Tomsonem.

— A nie przypadkiem o zakładaniu rodziny?

— No… — Twarz Charlesa stała się biała jak kreda, a jego oczy niemal wyskoczyły z orbit — tak jakby, ale tylko teoretycznie… 

— Teoretycznie… — parsknęła wściekle Tonks, a kiedy powiedziała kolejne zdanie, Black poskładał wszystko w swojej głowie: — Farewell, to chyba robota dla ciebie.

— Oczywiście… — zreflektowała się natychmiast Ally, puszczając dłoń Syriusza i natychmiast podchodząc do Hestii. — Dajcie mi sekundę.  

— Jaka robota? Hestia jest chora? — zestresował się Charles, próbując ponownie wyminąć Tonks, która nie miała zamiaru zejść mu z drogi. — Chcę z nią porozmawiać. 

— Już powiedziałeś, co myślisz… — syknęła ze złością Tonks, a Tomson aż się wzdrygnął w reakcji na tą nagłą wrogość. Remus podszedł spokojnie do żony, kładąc dłoń na jej ramieniu, chociaż wcale nie miał zamiaru jej odciągnąć.

— Doro, nie tak ostro… 

— Ty też swoje wycierpiałeś, kochanie — rzuciła przez ramię, nie odwracając wściekłego wzroku od dawnego współpracownika, a jej włosy nastroszyły się w złości jeszcze bardziej. Pokręciła głową zrezygnowana. — Jesteś świadomy, co dałeś do zrozumienia, Hestii? 

— Tak? — powiedział, choć brzmiało to bardziej jak pytanie, a biedny Tomson pod ostrzałem Nimfadory zaczynał wątpić w to, co faktycznie robił i mówił dzień wcześniej. Tonks prychnęła, wywracając oczami.

— A wiesz, co ona próbowała ci powiedzieć? 

— Możemy to przyspieszyć — ponaglił ich Syriusz, który oparł się plecami o kominek, nie mając zamiaru stać jak kołek i przysłuchiwać się rozmowie, która prowadzi donikąd — nawet ja już zdążyłem się w tym połapać, a sprawa mnie nie dotyczy. 

— Nie pomyślałeś o tym, że Hestia zaczęła temat zakładania rodziny, bo chciała wybadać teren — zaczęła coraz bardziej bezpośrednio Tonks, a Syriusz obserwował, jak za nią Altheda kończy niezbędne badania, mające potwierdzić śmiałą tezę Dory, którą i Black uważał za dość oczywistą — wyczuć twoją reakcję na nowinę, że… 

— Wszystko w porządku, Hestio — oznajmiła spokojnym, pokrzepiającym tonem Altheda, chociaż nikt poza Syriuszem i samą zainteresowaną jej nie usłyszał. Tomson już z pewnością, bo tak skupił się na zarzutach Tonks, że nie zauważył nawet, kiedy badanie dobiegło końca i oczekiwał, aż ktoś prosto w twarz powie mu, co właśnie się dzieje. 

— Że co?

— Charles, Hestio — powiedziała Ally, skupiając w końcu uwagę Tomsona na sobie i na tym, co naprawdę ważne, bo w końcu spojrzał zagubionym wzrokiem na swoją partnerkę, gdy usłyszał: — zostaniecie rodzicami.

Nagle zapanował cisza, która ciążyła wszystkim na barkach. Syriusz niemal przypomniał sobie, jak ostatnim razem dowiedział się o czyjejś ciąży. O ironio, stało się to dokładnie w tym samym pomieszczeniu i wtedy też cholernie niepokoił się na myśl o reakcji przyszłych rodziców na taką nowinę. Teraz też przeszły go ciarki, gdy tę niezręczną ciszę przerwał szloch. 

— Przepraszam… — zapłakała Hestia, kryjąc twarz w dłoniach. Jej reakcja była tak druzgocąca, że Black miał ochotę złapać Tomsona za szmaty i stanowczo nim potrząsnąć, ewentualnie obić tę jego aurorską buźkę. I patrząc na minę Nimfadory, miała ochotę na dokładnie to samo. 

— Za co? — wychrypiał zszokowany Charles i na miękkich nogach podszedł do płaczącej blondynki. — To… — zająknął się nerwowo — to cudowne…

— Co? — wychrypiała Hestia, spoglądając wielkimi oczami na Carla.

— Niewiarygodne — szepnął oniemiały, a usta mu drgnęły — ale cudowne… Będziemy rodzicami. 

— Ale jeszcze wczoraj mówiłeś, że zachodzenie w ciążę w czasie wojny to największa głupota i nieodpowiedzialność na świecie… — wychrypiała wciąż zapłakana Hestia, najwidoczniej nie rozumiejąc skąd ta nagła zmiana u Charlesa. Nie tylko on był zdziwiony, bo Dora nie omieszkała oburzyć się na tak śmiałe stwierdzenie ze strony przyjaciela:

— Tak powiedziałeś?

— Nie to miałem na myśli… — zaprzeczył natychmiast Carl, chociaż było to zupełnie zbędne. Zresztą Syriusz w pewnym stopniu zgadzał się z Tomsonem. Coś takiego jak ciąża w czasie wojny było zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Nie mógł się jednak dziwić temu, że dla Tonks było to niepojęte. 

— Czyżby?

— Znaczy… — zaczął Charles, ale dość szybko się opamiętał, że nie powinien rozmawiać w tej chwili z Tonks. Odwrócił się w stronę Jones, łapiąc ją za drżące dłonie. — Hestio, kocham cię i jestem najszczęśliwszym facetem na świecie, bo mam ciebie. Zwłaszcza w takich czasach, w jakich przyszło nam żyć — zapewnił ją, a cała wątpliwość i roztrzęsienie zaczęło z niego wyparowywać. — Chciałbym, żeby nasze życie wyglądało inaczej. Gdyby nie wojna już dawno chciałbym zostać twoim mężem i założyć z tobą rodzinę. 

— Ale powiedziałeś… — próbowała mu przerwać Hestia, przełykając łzy, ale on już nie pozwolił jej wypominać jego wcześniejszych słów.

— Powiedziałem, bo jest wojna i każdy z nas musi walczyć o życie — wyjaśnił. Chyba już go nie obchodziło to, że wszyscy doskonale słyszeli ich bardzo prywatną rozmowę. Altheda taktownie odsunęła się na skraj kanapy, dając im chociaż odrobinę przestrzeni. Syriusz nie przesunął się nawet o cal od kominka, obserwując wszystko z odpowiedniego dystansu, tak samo jak Andromeda, która wcześniej ustąpiła miejsca Ally. Remus objął Dorę w pasie, odsuwając ją od centrum wydarzeń i próbując jednocześnie uspokoić. Natomiast Charles i Hestia mieli w końcu okazję wyjaśnić sobie część sporną ich relacji, która trwała od niemal samego początku. — Kiedyś, na samym początku uważałem, że jestem ogromnym szczęściarzem, bo jestem sam, nie mam nikogo, żadnej partnerki, rodziny. Myślałem, że walka dla idei wystarczy, ale dopiero kiedy pojawiłaś się ty, zrozumiałem, że trzeba mieć dla kogo walczyć. — Syriusz uniósł wzrok, a jego spojrzenie skrzyżowało się z Althedą. To co powiedział Tomson, idealnie opisywało sytuację Syriusza. Bardzo długo uważał swoją samotność za przywilej. Lata temu widział, jak James i Lily dusili się ze strachu o to drugie, nim dowiedzieli się o ciąży i przepowiedni. On sam był w stanie oddać życie za swoich przyjaciół, co poniekąd zrobił, ale troska o kogoś, kogo kochasz całym sercem… Bał się tego tak długo, nie dopuszczał do siebie, chociaż cieszył się jak szaleniec, gdy widział miłość rodzącą się między Remusem a Tonks. Teraz jednak on sam miał kogoś, kto był dla niego niczym tlen. Tego dnia obiecał Althedzie spędzić z nią każdy dzień swojego życia i chociaż budziło to w nim nieopisaną radość, to jednak tuż za nią czaił się lęk. Ten sam, który czuł kiedyś James, ten sam, z którym teraz mierzył się Remus, a także Charles… — Walczę dla ciebie, Hestio. I to nie jest łatwa walka… — wyznał Tomson i tym razem w jego oczach pojawiły się łzy. — Każdego dnia umieram z przerażenia, że może coś ci się stać, a wtedy moje życie nie miałoby już sensu. Teraz muszę walczyć o waszą dwójkę i przeraża mnie to… — powiedział, ściskając mocniej jej dłoń i chociaż to wyznanie było przejmujące, to Charles uśmiechnął się szeroko i szczerze. — Ale nie mógłbym być szczęśliwszy niż w tej chwili. 

Hestia zaszlochała ponownie, chociaż tym razem zmieszało się to ze śmiechem i pocałowała swojego ukochanego. Oni mogli teraz się cieszyć, wszyscy w Zakonie mogli uczestniczyć w ich radości, ale Syriusz zbyt długo zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i jego przydupasy w czarnych pelerynach… Chciałby o tym zapomnieć, nie analizować, nie rozliczać tego, że całkiem niedawno stracili prawie połowę sił Zakonu, że już teraz Tonks jest niemal zupełnie wyłączona ze wszelkich działań, a przecież była cholernie dobrą aurorką, do tego Remus coraz częściej zostawał w domu z troski o Dorę. Teraz ten sam los będzie czekał Tomsona i Jones, kolejnych świetnych aurorów, którzy zawsze zawyżali ich szanse w bitwach… Patrzył na ich radość i coś go dręczyło, wiedział, że chociaż kocha Ally ponad życie, że jest ona jego rodziną i jeszcze nie poruszyli tego tematu, to będzie pilnował, by w ich przypadku nie pojawił się strach o rodzicielstwo. Tego Syriusz nie byłby w stanie przeżyć… I tak miał już zbyt wielu bliskich, o których życie drżał nieustannie. 

— To chyba dobry moment — odezwała się nieśmiało Ally, rzucając kolejnej parze przyszłych rodziców znaczące spojrzenie — żeby powiedzieć, że wasze dzieci są w pełni zdrowe.

— Dzieci? — zapytał Charles, nie puszczając Hestii, która z przerażeniem wydukała kolejne pytanie:

— Więcej niż jedno?

— To ciąża bliźniacza — potwierdziła z przekonaniem Altheda, a ta informacja wprawiła wszystkich w niemały szok, do tego stopnia, że Tonks skomentowała to wszystko skrajnie niecenzuralnym przekleństwem. Syriusz prychnął, słysząc tak melodyjny dźwięk płynący z ust przyszłej mamuśki. 

— A myślałem, że to wy planujecie całe stadko… 

***

Zapadł zmrok, granat niby płachta aksamitu okrył niebo, mieniąc się od gwiazd i niemal w pełni okrągłego księżyca. Śnieg na chwilę przestał sypać, dając i tak zasypanemu już krajobrazowi chwilę wytchnienia. Dolina Godryka była zachwycająca, a już zwłaszcza zimą. Mogło się o tym zapomnieć, gdy przechodziło się przez niewielki placyk w samym centrum, gdzie stał pomnik wojenny, który ukazywał swój prawdziwy wygląd, gdy podeszło się bliżej. Nie liczyło się wtedy piękno, urok wiejskich domów przystrojonych w świąteczne ozdoby oraz obecność choinki bożonarodzeniowej. Wspomnienie straty, jaką ponieśli przed laty niczym pięść zaciskało się na gardle. Remus niegdyś przychodził tu często, uznając, że to dławiące uczucie jest konieczne, niezbędne do życia. Teraz już tak nie uważał, ale nie chciał zapomnieć. Dlatego przyszedł tu tego dnia i skierował swoje kroki w stronę cmentarza, naznaczając warstwę śniegu śladem stóp, nie pierwszym.

Minął otwartą furtkę, idąc drogą, którą znał na pamięć. Przechodził obok rzędów ośnieżonych grobów, o których nawet w tym przedświątecznym okresie wielu zapomniało. Jedyne, głębokie ślady stóp prowadziły dokładnie do miejsca, gdzie Lupin zmierzał. Ciemna postać stała przed białym, marmurowym nagrobkiem, a ponad nią unosiła się chmura dymu. Remus westchnął, czując dreszcz chłodu na plecach. Było przeraźliwie zimno, a nie wiedział, ile już on tam stał. 

— Też nie mogłeś wysiedzieć w domu? — odezwał się Black, nie odwracając się, a jego głos był mocno zachrypnięty.  Z  ust wraz ze słowami wypuścił siwą mgiełkę. To nie był mróz, a dym z papierosa, który Syriusz palił spokojnie z nieobecnym wyrazem twarzy. Remus potarł zmarznięte dłonie, stając obok przyjaciela i spoglądając na nagrobek należący do ich przyjaciół. 

— Dla mnie to pewna tradycja, którą zaniedbałem… — przyznał Lupin, śledząc wzrokiem napisy wyryte na kamiennych tablicach. Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony. Nie wiedział, kto wybrał ten cytat, ale pasował idealnie, niestety… Ostatni raz byłem tu… w dziewięćdziesiątym czwartym… — stwierdził ze skruchą. — Przychodziłem tu w każdą wigilię, wtedy chyba czułem się najbardziej samotny. 

— A potem pojawiła się Tonks? — zapytał Black, unosząc wysoko brew, ale nie oderwał wzroku od grobu. Zaciągnął się jedynie po raz kolejny papierosem, a Remus skinął głową bez zastanowienia.

— Potem pojawiła się Tonks… 

— Też dawno mnie tutaj nie było… — przyznał Syriusz, gasząc papierosa na udeptanym śniegu. Remus przyglądał się przyjacielowi z zainteresowaniem. Ich dzisiejsza obecność nie była jedynie sentymentalną podróżą, oboje mieli coś do załatwienia. Po wielkich nowinach, że Hestia i Charles spodziewają się bliźniąt, dotarło do niego i Dory, że wraz z narodzinami ich dziecka i dzieci ich przyjaciół narodzi się nowe pokolenie. Remus zrozumiał, że prawie dwadzieścia lat temu James i Lily byli na tym samym miejscu co on teraz. Wspierał swoją żonę, swoją teściową, a teraz również bliskich znajomych. On sam jednak nie miał kogo spytać o radę, nawet jego teść był teraz nieosiągalny, a Syriusz, pomijając fakt, że miał zerowe doświadczenie w kwestii ojcostwa, zwłaszcza związanego z opieką nad niemowlakiem, ciągle gdzieś znikał i coraz trudniej było go złapać. Remus oddałby wiele by porozmawiać z Potterami, oddałby wiele, by mógł wraz z nimi dzielić się swoim szczęściem. Syriusz musiał mieć również swój powód, żeby tu przyjść. — Dzisiaj poczułem, że muszę odwiedzić rodzinę, chociaż robię to ze spuszczoną głową… Mam wrażenie, że oni wiedzą jak bardzo nawaliłem. Nie zaprzeczaj… — przerwał mu, nim Remus zdołał się odezwać. Mógł się domyślić, że Black zadręcza się sprawą Harry’ego, zwłaszcza po tym, jak młody Weasley pojawił się w Muszelce bez swoich przyjaciół. Lupin nie odezwał się, ale pokręcił głową. Syriusz umiał nawalić, zresztą on sam też nie raz i nie dwa skopał różne sprawy wręcz koncertowo, ale w kwestii Harry’ego, Black nie miał sobie nic do zarzucenia. Był przy chrześniaku zawsze, gotowy oddać za niego życie, a każda ich rozłąka była wypadkową spraw, na które nie mieli wpływu. Tym razem Syriusz uszanował decyzję Harry’ego, chłopaka, który wkraczał w dorosłość i miał prawo działać już na własny rachunek. Remus pogodził się z tym, z nadzieją, że syn jego przyjaciela w razie potrzeby zwróci się do niego z pomocą. Syriusz nie miał tej nadziei, miał za to pełno obaw i ogrom wyrzutów sumienia. — Ja bym go nie zostawił, nawet jakby celował do mnie różdżką. Nie winię Rona jakoś szczególnie, już nie… — sprecyzował natychmiast, chociaż Remus nie dawał do końca wiary tym zapewnieniom, pamiętając jego zachowanie w Muszelce. — Ale gdybym chociaż wiedział, gdzie teraz są. 

— Też chciałbym to wiedzieć, ale obawiam się, że niewiele byśmy byli w stanie zrobić… — westchnął Lupin, który bardzo długo zastanawiał się, co mogli zrobić, by było lepiej. Lepiej dla nich, lepiej dla Harry’ego, lepiej dla wszystkich. — Harry jest już dorosły, a my… — wzruszył ramionami, spoglądając ponownie na nagrobek przyjaciół. Gdyby był znów rok osiemdziesiąty, może bardziej doceniliby te ostatnie, wspólne chwile z Potterami, wiedząc, że przez kolejne trzynaście lat będą rozdzieleni i będą musieli włożyć wiele pracy w odbudowanie więzi między sobą, ale też tej między nimi, a synem ich przyjaciela. — Przegapiliśmy możliwość bycia wujkami, opiekunów też już nie potrzebuje… Powinniśmy być dla niego, kiedy będzie nas potrzebował, ale zaakceptować też to, że być może nie będzie już takiej sytuacji… 

— Wkurwiasz mnie… — syknął Black, wyciągając z kieszeni paczkę i zapalając kolejnego papierosa, a Remus parsknął rozbawiony. Czy mógł spodziewać się innej reakcji? Z pewnością nie. Syriusz wypuścił dym z ust. — Czemu dzisiaj? — spytał w końcu, spoglądając na Remusa. — Dzisiaj nie ma wigilii. 

— W wigilie przypada pełnia… — wyjaśnił Lupin, a Syriusz zerknął w górę. Na ciemnym niebie rzeczywiście świecił niemal pełen księżyc, którego blask odbijał się od śniegu. Faktycznie, za cztery dni przypada pełnia, a teraz on, Remus i poniekąd James byli obok siebie tak jak przed laty, gdy mieli w zwyczaju planować kolejną eskapadę.

— Może spędzić ją z tobą? — zaproponował Syriusz, zerkając na przyjaciela, który jedynie uśmiechnął się. — Jak za starych czasów? 

— Nie wolisz z Althedą? — zapytał z szelmowskim uśmiechem, spoglądając na niego sugestywnie, ale gdy tylko Black wywrócił oczami, spoważniał trochę i odpowiedział na pytanie Blacka: — Teraz jest inaczej… Pobyt w lesie wiele mnie nauczył, o ile przed pełnią czasami wciąż targają mną skrajne emocje, to umiem już zachować prawie pełną świadomość w czasie przemiany… Łatwo to naruszyć, ale od kiedy pogodziliśmy się z Dorą, wszystko jest w porządku — przyznał z nieskrywaną ulgą i spokojem, jakich w tym temacie Syriusz nigdy u niego nie widział. Remus spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością i sentymentem. — Ciągnie mnie tylko dalej, głębiej w las, jakbym chciał wrócić do tego, co było w Zakazanym Lesie.

— Czyli futerkowy problem, nie jest już problemem? — dopytywał Black, na co Remus mu odpowiedział:

— Nie aż tak dużym… 

— A twoje dziecko? 

— Nasze, moje i Dory… — westchnął, najwidoczniej nie był to jego ulubiony temat. — Mówiłem już wam, że ono będzie inne…

Syriusz skinął głową, ale jego myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego. Remus całe życie walczył ze swoimi demonami, a mimo tego udało mu się odnaleźć szczęście u boku kobiety, którą kocha, a do tego spodziewają się dziecka, nie mając stuprocentowej pewności, że nie odziedziczy jego przypadłości. Syriusz też miał swoje demony i chyba właśnie je przezwyciężał…

— Co sobie myślałeś, gdy się jej oświadczyłeś? Kiedy się zgodziła? — spytał Remusa, nie chcąc już wypominać, że jego najbliżsi nie raczyli na niego poczekać przy tak ważnym wydarzeniu, jakim były zaręczyny i ślub. — Kiedy powiedziała, że będziecie rodziną? 

— To zarzut czy pytanie? — Remus zmarszczył brwi, zerkając na Blacka. 

— To drugie… 

— Chyba nie myślałem, a może w końcu nie analizowałem wszystkiego… — stwierdził Remus, a uśmiech błądził na jego ustach. — Kocham ją, bez niej nic nie miałoby sensu, ona wprowadza do mojego życia normalność i jest to strasznie dziwne… — wyznał szczerze z nieskrywanym uczuciem, nawet jeśli określał swoją miłość jako dziwną. — Ale tego pragnąłem przez całe życie. Najpierw wy mi to daliście — powiedział, wskazując dłonią na nagrobek Potterów, mówiąc o czasach ich młodości — a potem musiałem czekać na to tak długo, że zacząłem myśleć, że już nie zasługuję na życie. Nieźle by mi nawtykali za takie biadolenie, co? — spytał, spoglądając na wyryte w kamieniu imiona Lily i Jamesa, a Syriusz prychnął krótko, co było doskonałym komentarzem. On sam nieraz mu nawtykał, ale wiedział, że Rogacz i Lily mieliby znacznie większą siłę przebicia do tego wilczego łba. — Oboje mieli rację, wszyscy zasłużyliśmy na szczęście, tylko że oni nie zdążyli się nim nacieszyć, a my musieliśmy sporo poczekać. 

To było trafne spostrzeżenie i przerażająco prawdziwe. Długo musieli poczekać, ale wcześniej mieli niepowtarzalną okazję zobaczyć, jak wygląda prawdziwa miłość i szczęście. Może właśnie dzięki temu, mimo wszystkich przeciwności Remus nie potrafił odciąć się od Tonks, chociaż próbował. I może dzięki temu, Syriusz też nie potrafił przestać kochać Ally. I z pewnością tego nie chciał, a za każdym razem, gdy tylko o niej myślał, miał poczucie, że jest w stanie dokonać niemożliwego i na swój spokój właśnie to zrobił…

— Oświadczyłem się… — wyrzucił z siebie na jednym oddechu, a Remus zaniemówił. — Althedzie… 

— Co odpowiedziała? — wyszeptał Lupin, wpatrując się w niego intensywnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Syriusz próbował zachować powagę, gdy odpowiadał:

— Zgodziła się… — wyszeptał, a dopiero teraz, gdy wypowiedział to na głos, dotarło do niego, że to się stało i nie mogłoby przydarzyć mu się coś lepszego. — Zgodziła… — Remus z wyrazem szoku na twarzy, złapał Blacka za kurtkę i spoglądał na niego, jakby nie dowierzał jego słowom. Syriusz uśmiechnął się jak głupi i wyznał: — Kocham ją, Lunatyku. Kocham, bardziej niż kogokolwiek innego i chociaż tego wciąż nie rozumiem, to chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy… 

— W końcu — szepnął Remus i zamknął Blacka w mocnym, braterskim uścisku, a oboje wybuchli nagłym śmiechem, który z pewnością nie przystoi w takim miejscu jak cmentarz, ale oboje doskonale wiedzieli, że James i Lily nie mieliby im tego za złe. — Zasługujesz na to szczęście, Łapo — zapewnił go Remus, klepiąc go po plecach. — I nie możesz czuć się z tego powodu winny, przyjacielu. 

To był jeden z krótkich momentów, kiedy mogli w spokoju celebrować strzępy swojej normalności, która i tak odbiegała od ogólnoprzyjętych standardów. Przecież mało kto przychodził świętować swoje zaręczyny, albo oczekiwanie na potomka na cmentarz. Nawet w tak osobliwej sytuacji nie mogli jednak zadowolić się spokojem wystarczająco długo, bo nim ich śmiech ucichł, ciemność nocy rozświetlił srebrzysty wilkołak, patronus, który przemówił głosem Tonks:

— Remusie, pojaw się jak najszybciej w Norze… — poprosiła rozemocjonowanym tonem. — Ginny wróciła… 

— Huncwoci chyba nigdy nie mogą liczyć na chwilę spokoju… — westchnął Remus, ale uśmiech i tak nie schodził z jego twarzy. Los jakoś kieruje ich przeznaczeniem i wierzył, że są w stanie ochronić swoje szczęście. Bo Huncwoci walczą o tych, których kochają… Do samego końca…

***

To było coś, czego powinna była się spodziewać, wszyscy powinni, a jednak, gdy w jej domu zjawili się bliźniacy z nowiną, że Ginny w końcu wróciła do domu na święta. Ekspres Hogwart-Londyn przecież zawsze przyjeżdżał dwudziestego grudnia, najwidoczniej wojna i inne rządy w szkole tego nie zmieniły. Tonks rozumiała to poruszenie, bo mieli znikome informacje z tego, co działo się w szkole i każdy bał się o stan uczniów po pierwszym semestrze. Nie mogła czekać na powrót Remusa, wiedziała, że poszedł na cmentarz, nie chciała mu przerywać, ale musiała mu dać znać i mimo sprzeciwów swojej mamy, pod opieką Freda i Georga przeniosła się do Nory. Zastała tam państwa Weasley, którzy nie potrafili wypuścić z objęć swojej najmłodszej pociechy. Była tam zaledwie chwilę, będąc świadkiem rodzicielskiej troski. Artur i Molly otoczyli miłością Ginny, nie pozwalając jej nawet na moment wstać z fotela. Bliźniacy siedzieli na kanapie, wcześniej informując również Billa i Fleur, Charliego i kilku innych członków Zakonu spoza rodziny. Dora wzięła krzesło z kuchni i usiadła przy schodach, nie chcąc nachalnie mieszać się w tę ważną dla nich chwilę, a jednak z sympatii i miłości do Weasleyów, musiała być tu z nimi, chociaż wiedziała doskonale, że Remus i mama będą jej za to suszyć głowę.

— Mamo, błagam cię… — jęknęła Ginny, próbując odsunąć się od matki, która zalewała ją pocałunkami, gładząc ją po rudej czuprynie z miłością. Gin była tym nieco zirytowana, choć na samym początku sama padła rodzicom w ramiona. — Jestem cała, mam dwie ręce, dwie nogi i głowę na karku. 

— Tak się martwiłam, nie mogłam znieść tych wszystkich listów, tych informacji o… — zaszlochała Molly, ale jej słowa zagłuszyło pukanie. Dora domyślała się, kto to był, więc nie przerywając Weasleyom wstała i przeszła do kuchni, gdzie przy drzwiach zastała nie tylko Remusa, ale też Syriusza. Wpuściła ich, a Remus od razu objął ją mocno, całując w czoło bez słowa. Była gotowa odeprzeć każdy zarzut o jej nieodpowiedzialności i lekkomyślności, ale on uśmiechnął się tylko, przyglądając się jej dokładnie, kiedy z salonu Weasleyów dało się słyszeć dalszą część kłótni Molly i Ginny.

— O szlabanach? — dokończyła za matkę rudowłosa, a Dora niemal była pewna, że właśnie w tej chwili wywróciła oczami i zmarszczyła w irytacji nos. — Jak widać żyję… 

— Cóż za wspaniała rodzinna atmosfera! — powiedział z nonszalancją Black, wchodząc do następnego pomieszczenia, a tuż za nim podążyli Lupinowie. 

— Cześć, Łapo! — ożywiła się Ginny. — Witaj, Remusie! 

— Dobrze cię widzieć, Ginny. — Remus skinął jej przyjaźnie głową, prowadząc Nimfadorę z powrotem do krzesła i stając za nią. 

— Takie przywitanie wystarczy, mamo — oznajmiła Ginny i korzystając z chwili nieuwagi matki i uciekła między bliźniaków, którzy na przekór siostrze zaczęli obsypywać ją przesadnymi uściskami i buziakami. Wystarczyło jednak parę kuksańców ze strony siostry, żeby się uspokoili. 

— Nie dziw się swojej mamie, Gin… — powiedziała łagodnie Dora, posyłając młodszej przyjaciółce porozumiewawczy uśmiech. — Każdy z nas się o ciebie martwił, a znam cię na tyle dobrze, że wiem, że było o co… 

— Mówiłam ci już, że strasznie się cieszę na małe Tonksiątko? — wyszczerzyła się do niej Ginny, puszczając jej komentarz mimo uszu, a jednak mówiąc zupełnie szczerze. 

— Nie odwracaj kota ogonem, kochana… — przejrzała ją Dora, chociaż z zadowoleniem usadowiła się wygodniej tak, że jej widoczny już brzuch był jeszcze bardziej dostrzegalny. — Mam coraz większy brzuch i coraz mniej cierpliwości, a ty jeszcze nic nam nie powiedziałaś. 

— Rozumiem, że kochana Molly upewniła się, że jesteś w jednym kawałku — pociągnął dalej temat Syriusz, usadawiając się na drugim fotelu i zakładając nogę na nogę oraz uśmiechając się szelmowsko — a teraz uchylisz nam rąbka tajemnicy, co ten Wycierus wyrabia w Hogwarcie?

— Posłał moją córkę do Zakazanego Lasu — syknęła wściekle Molly, a kolejne łzy spłynęły po jej pulchnych policzkach, co wywołało głośne westchnięcie ze strony jej córki.

— Nie byłam sama, był tam Hagrid… — próbowała obronić się Ginny, ale sama zrozumiała, że ten argument jest raczej kiepski, bo od razu dodała: — Ale potem odwalił tą akcję z imprezą popierającą Harry’ego i no…

— Ten to ma olbrzymie poczucie taktu… — mruknął pod nosem, a jednak doskonale słyszalnie jeden z bliźniaków, ale nikt nie podłapał tego żartu. Zachowanie Hagrida nikomu nie pomogło, a on sam musiał uciekać z Hogwartu i zaszył się gdzieś, gdzie podobno jest bezpieczny, ale nikt nie wiedział, gdzie to dokładnie było. 

— Serio, Fred? — parsknął George, spoglądając na bliźniaka. — Olbrzymie? 

— A co, gigantyczne? — odpowiedział mu brat, ale tym razem oboje się zagotowali z rozbawienia, co udzieliło się wszystkim poza ich rodzicami. 

— Cicho, chłopcy… — uspokoił synów Artur, siadając w fotelu, który wcześniej zajmowała jego córka. Być może nie okazywał emocji tak bardzo jak Molly, ale było widać po nim, jak mocno przeżywał niepewność, która związana była z nieobecnością jego najmłodszej pociechy. — Nie chcemy cię przesłuchiwać, Ginny, ale sama doskonale wiesz, że kontakt z Hogwartem jest bardzo utrudniony, a wasza brawura…

— Jest konieczna, tato — powiedziała dosadnie Ginny, zanim jej tata mógł powiedzieć coś jeszcze. Tonks skrzywiła się nieznacznie, bo rozumiała doskonale zachowanie Gin. Zresztą nie ona jedna. 

— Dobra, dobra… — mruknął Syriusz, prostując nogi i podparł głowę na złączonych dłoniach, rzucając Ginny pewne spojrzenie. — Przyznaj, młoda, GD nadal działa?

— Reaktywowaliśmy je razem z Nevillem i Luną — przyznała bez cienia wstydu, a nawet z dumą. Mierzyła się z Łapą na spojrzenia, ale pod przeszywającym wzrokiem jego szarych oczu nawet uparta Gryfonka musiała skapitulować… — No dobra, powiem wam. Wiedziałam, że Dumbledore zapisał Harry’emu miecz Gryffindora i że będzie on mu potrzebny w wykonaniu jego misji, dlatego chcieliśmy go dla niego zdobyć. 

— I zagrać Snape’owi na jego krzywym nosie? — zapytał Black, a ton jego głosu doskonale mówił, że podziwia zachowanie dziewczyny i sam na jej miejscu zrobiłby dokładnie to samo. 

— Troszeczkę… — przyznała z chytrym uśmieszkiem rudowłosa, co wywołało uśmiech również na twarzy Dory, która wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z mężem. — Włamaliśmy się do gabinetu dyrektora, który ten nietoperz okupuje i chcieliśmy wykraść miecz, ale Snape… — Tu wzruszyła z żalem ramionami. — No przyłapał nas i tyle.

— I tyle? — upewnił się Remus, bo względem wszystkich informacji, jakie otrzymali, przyłapanie na złapaniu regulaminu nie było traktowane łagodnie.

— Dziecko, jak mogłaś tak ryzykować? — odezwała się Molly, a brzmiało to jak coś pomiędzy szlochem a krzykiem. — Czyś ty upadła na głowę? 

— Musieliśmy spróbować, mamo — syknęła poirytowana Ginny, nie mogąc inaczej zareagować na reakcję matki. — I tak nam się nie udało, a ten szlaban… — westchnęła ciężko, kręcąc głową. Nimfadora przyglądała jej się uważnie i widziała, że dziewczyna biła się z myślami. W końcu powiedziała niby lekceważąco, a jednocześnie z niezrozumieniem i żalem: — Iść z Hagridem do Zakazanego Lasu to żadna kara, a utrata punktów i zakaz wyjść do Hogsmeade… I tak nikt praktycznie tam nie chodzi po tym ataku… 

— Chcesz powiedzieć, że Snape potraktował was łagodnie? — spytał zdziwiony George, a Ginny posłała mu zniesmaczone spojrzenie. 

— Nie przejdzie mi to przez usta, ale… — zacisnęła usta, kręcąc rudą głową — na zajęciach u Carrowów można dostać gorsze kary. 

— O ile gorsze? — spytał Remus, a Ginny nim odpowiedziała, chyba mimowolnie naciągnęła rękawy na nadgarstki.

— O wiele… 

— Pokaż rękę, Ginny — polecił jej Artur, dziwny ruch córki nie umknął jego uwadze. Wychylił się w jej stronę i ku zdziwieniu Dory posłał swojej latorośli bardzo stanowcze spojrzenie, którego nie powstydziłaby się nawet jego żona. 

— To nic, tato — wycedziła przez zęby Ginny, co doskonale świadczyło o tym, że jednak coś ukrywa. Artur był w tej sytuacji nieugięty, wyciągnął w stronę córki dłoń i rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu:

— Pokaż. — Ginny sapnęła wściekle i wyciągnęła rękę, a Artur podciągnął rękaw z jej nadgarstka. Już z miejsca, gdzie siedziała Dora, skóra dziewczyny nie wyglądała dobrze, Remus dostrzegł chyba więcej, bo syknął ze złości, zaciskając dłoń na ramieniu żony. Nie tylko on zareagował w taki sposób. Syriusz warknął wściekle, bliźniacy, którzy siedzieli po obu stronach siostry, wytrzeszczyli oczy w zdziwieniu i otoczyli ją ramionami. Natomiast Molly załkała głośno, chowając twarz w ramieniu męża, gdy ten blady jak kreda przeczytał krwawy napis, wyryty w skórze Ginny: — Zdrajca krwi… 

— Słodka Helgo… — zaszlochała Molly, kręcąc głową. — Jak można być tak okrutnym względem dzieci? 

— Nie jestem dzieckiem — syknęła z irytacją Ginny, wyrywając rękę z uścisku ojca i na powrót chowając blizny pod rękawem — a to i tak było lepsze niż cruciatus… 

— Ginny, nie ryzykuj… — zaczęła Tonks, chociaż aż się w niej gotowało ze złości i gdyby teraz któreś z rodzeństwa Carrowów stanęło na jej drodze, to rozszarpałaby ich własnymi rękami. Nie wyobrażała sobie takiego traktowania uczniów. Sama przetrwała nie jeden szlaban i to niejednokrotnie wyjątkowo parszywy, który wlepił jej sam Snape, nigdy jednak nie stosowano kar cielesnych. Może kiedyś, za czasów jej matki i wcześniej, ale od kiedy Dumbledore został dyrektorem, te praktyki się skończyły. Nigdy by nie pomyślała, że coś takiego wróci do Hogwartu, podejrzewała również, że Ginny nie mówiła im wszystkiego, a przynajmniej zachowywała dla siebie część szczegółów. I może właśnie dlatego, ostro zareagowała na słowa Dory.

— Na moim miejscu zrobiłabyś to samo — zauważyła, marszcząc brwi i rzucając Tonks zbolałe spojrzenie. 

— Nie mówię, że masz nic nie robić… — zaczęła Nimfadora w miarę spokojnie, co spotkało się z natychmiastowym sprzeciwem Molly, która krzyknęła, ocierając łzy:

— Tonks! 

— Ale, że masz nie ryzykować — dokończyła mimo wszystko, posyłając Ginny znaczące spojrzenie. Dora była ostatnią osobą, która mogłaby poprzestać na nic nie robieniu, z tego powodu miała sporo problemów, a nawet naraziła siebie i swoich najbliższych. Minęło trochę czasu, zanim nauczyła się łączyć wszystko tak by nie pozostawać bierną, ale również zadbać o siebie i swoje dziecko. Nauczyła się działać i nie ryzykować. Ginny też powinna tego spróbować, skoro na co dzień żyła w gnieździe węży…

— Tonks ma rację — poparł ją Black, rzucając Gryfonce stanowcze spojrzenie — od jednego zaklęcia niewybaczalnego do drugiego bardzo krótka droga. 

— Najbardziej mi żal dzieciaków z mugolskich rodzin… — przyznała Ginny, na pozór ignorując słowa Tonks i Syriusza, ale gołym okiem było widać, że wzięła to do siebie. Z pewnością nie miała zamiaru zawiesić broni, to by było sprzeczne z jej charakterem, ale być może następnym razem pomyśli dwa razy, zanim jawnie sprzeciwi się któremuś z Carrowów albo Snape’owi. — To głównie pierwszaki, reszta została z rodzicami w domach, ale rodzice tych najmłodszych chyba nie wiedzieli, na co je skazują — przyznała z trudem, sprawiając, że wszyscy obecni spojrzeli na siebie. Oni też nie mieli zbyt wielu szans, by działać w Hogwarcie. Zaufali gronu pedagogicznemu, które obiecało obronić uczniów przed tyranią śmierciożerców. — Czasami czuję się tak beznadziejnie bezradna, bo nie jestem w stanie powstrzymać Głupiego i Głupszej… 

— Robisz tyle, ile możesz — zapewnił ją Remus, próbując brzmieć przekonująco, przynajmniej na tyle, by faktycznie podnieść na duchu Ginny. — Tak jak my wszyscy. Zawsze znajdzie się sposób, żeby jakoś działać… — Remus posłał uśmiech w stronę Ginny i bliźniaków, którzy kiwali głowami trochę bez większego zrozumienia. — Spytaj braci o rozgłośnię radiową. 

— Potterwarta, co nie? — ożywiła się rudowłosa, spoglądając w jedną i drugą stronę na swoich starszych braci, którzy również uśmiechnęli się szeroko, a Fred dodatkowo napuszył się z dumy:

— Wiesz o nas? 

— Nawet słyszałam audycję, w której nieudolnie podrywaliście Angelinę… — przyznała, wywracając oczami. — To było żałosne. 

— Zgadzam się — odezwała się natychmiast Tonks, wspominając audycję, której ona i Angelina Johnson były gośćmi. Wtedy ani Fred, ani George, ani nawet Lee nie byli skupieni na ważniejszych tematach tak bardzo, jak na swojej przyjaciółce ze szkoły, która również była tym faktem zażenowana. Ginny wymieniła z Dorą porozumiewawcze spojrzenie i obie parsknęły śmiechem, co nieco rozluźniło atmosferę panującą w Norze. 

— Zawsze mieliście dobre pomysły — przyznała swoim braciom Ginny, rozkoszując się faktem, że bliźniacy poczuli się zawstydzeni historią z Angeliną. — Zwariowane, ale dobre. W Hogwarcie organizujemy w małych grupach odsłuchy, chociaż już parę razy zgarnęliśmy za to baty… 

— Dziecko… — jęknęła Molly, po raz kolejny zalewając się łzami. Było to bardzo niezręczne, ale Tonks teraz czuła również ogrom współczucia do Molly, jeszcze większy niż kiedykolwiek. Od kiedy tylko się znały, wiedziała, że Molly Weasley ma w sobie niezmierzone pokłady matczynej miłości, którą wylewała nie tylko na swoje dzieci, ale na każdą bliską osobę. Wystarczy wspomnieć o tym, jaką postać przybrał jej bogin na Grimmauld Place. Wiele osób kochała tak mocno, jak swoje dzieci, między innymi również Harry’ego, ale także i Nimfadorę. Tonks podziwiała za to Molly, ale również jej współczuła, bo im bardziej ci na kimś zależy, tym bardziej boisz się o jego bezpieczeństwo. Dora już teraz drżała na myśl o tym, że jej dziecko będzie dorastać w świecie, gdzie ich społeczeństwo trawi wojna. Wychowywanie potomstwa w takich czasach było przerażające, Molly była na tym samym miejscu co Dora w trakcie poprzedniej wojny, od tamtego momentu wychowała większość swoich dzieci na wspaniałych, odważnych ludzi, którzy zaangażowali się w działania grup, które walczyły o dobro słabszych od siebie. Dla Tonks byłby to sukces wychowawczy, ale nie potrafiła jeszcze postawić się na miejscu Molly, która każdego dnia wypłakiwała sobie oczy, bo jej cudowne dzieci działały. Mogła jedynie współczuć i wykazać się odrobiną zrozumienia. — Ja tego nie wytrzymam… Wy wszyscy tyle ryzykujecie, a rodzina jest w rozsypce. O Percym od miesięcy nie mamy żadnych informacji…

— I dobrze… — wtrącili się zgodnie bliźniacy, ale nie przerwali matce, która nadal szlochała, tym razem skupiając się na Ginny:

— Ty zachowujesz się, jakbyś pozamieniała się na mózgi z gnomem ogrodowym, a Ron… och… 

— Co Ron? — spytała Ginny, wykorzystując moment, w którym jej matka zaniosła się płaczem i wpadła w ramiona męża, który próbował ją uspokoić. Tonks i Remus spojrzeli na Syriusza, ale żadne się nie odezwało.

— Nie musicie tak na siebie patrzeć — westchnął Artur, głaszcząc żonę po ramieniu — wiemy, że był u Billa…

— Dlaczego nie przyszedł do nas… — zaszlochała Molly, a Tonks aż przymknęła oczy, czując, jak serce jej się łamie. Domyślała się, że Ron chciał ukryć przed całą rodziną informację o swoim pobycie w Muszelce, pewnie dlatego właśnie zjawił się u Billa, a nie w Norze, ale dla Molly i Artura musiało być to druzgocące przeżycie. Poczuła się winna temu, że sama ich nie poinformowała…

— Już odszedł? — spytał bezpośrednio Syriusz, pomijając cały aspekt wyrzutów sumienia i współczucia, a Artur pokiwał głową.

— Przedwczoraj, wyszedł bez słowa, chociaż dał Billowi do zrozumienia, że w razie potrzeby wie, gdzie szukać pomocy. 

— Ron był u Billa? — zdziwiła się Ginny, niemal podskakując w miejscu, w którym siedziała, spoglądając na wszystkich oskarżycielsko, pewnie mając im za złe, że jest już tyle czasu w domu, a nikt nie raczył jej o tym powiedzieć, a już zwłaszcza o bardziej naglącej jej sprawie. — A Harry? 

— Ja mogę jej powiedzieć? — spytał Syriusz, a zabrzmiało to bardziej jak prośba pięciolatka o to, czy może zdradzić szczegóły jakiejś niespodzianki, a nie wypowiedź dorosłego mężczyzny, który miał świadomość tego, jak skomplikowana jest sytuacja, o której mowa. 

— Przestań się pastwić… — uciszył go Remus, ale Ginny nie dawała za wygraną, bo dopytywała:

— O czym powiedzieć? 

— Nasz głupi brat obraził się jak dziecko i zostawił Harry’ego i Hermionę, a potem nie umiał do nich wrócić — powiedział jej Fred z satysfakcją obserwując, jak w jego siostrze zaczyna wrzeć.

— Co zrobił? — wrzasnęła, zrywając się z miejsca i rzucając wszystkim oburzone spojrzenie. Może nawet lepiej dla Rona, że już zniknął, bo jego siostra nie pozwoliłaby mu gdziekolwiek odejść, bez wcześniejszego oberwania kilkoma klątwami. — I że to niby ja zamieniłam się z gnomem na mózgi? Przecież ghul ze strychu jest mądrzejszy od tego idioty! 

— Nie mów tak… — próbował uspokoić swoje dzieci Artur, ale w przeciwieństwie do niego, Syriusz rozsiadł się wygodnie z uśmiechem.

— Ja chętnie posłucham. 

— Podobno już nie jesteś zły na Rona… — mruknął Remus, posyłając przyjacielowi znużone spojrzenie, które niewiele dało, bo ten wyszczerzył się, stwierdzając:

— Ale przyjemnie się tego słucha. 

— Mamo, tylko nie płacz… — poprosił w końcu George, gdy Molly po raz kolejny zaszlochała w rękaw męża, a Ginny pokiwała gorliwie głową, dodając swoje trzy knuty:

— No właśnie, to nie twoja wina, że tylko część twoich dzieci jest genialna, a pozostali nie używają mózgu. 

Te wyznania wcale nie sprawiły, że Molly przestała płakać, co więcej rozpłakała się jeszcze bardziej, gdy trójka obecnych jej dzieci podeszła do rodziców i objęła ich w rodzinnym uścisku. Był to widok piękny, nawet jeżeli towarzyszył okolicznościom niekoniecznie radosnym. Dora uśmiechnęła się pod nosem, opierając głowę o rękę Remusa, którą ten wciąż trzymał na jej ramieniu. Poczuła, jak jego palce gładzą łagodnie materiał jej swetra, by chwilę później Remus nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. Przyjemne ciepło rozlało się na jej całe ciało. Zresztą nawet Syriusz przyglądał się tej scenie z zagadkowym uśmiechem, którego teraz Dora nie miała zamiaru analizować. Wolała cieszyć się widokiem Weasleyów, którzy mimo wszelkich przeciwności wspierali się i kochali. Tego Tonks pragnęła dla swojej rodziny, chciałaby w przyszłości być otoczona przez miłość i ramiona nie tylko swojego męża, ale również dzieci. I teraz już miała pewność, że im ich będzie więcej, tym lepiej. Zamierzała po powrocie do domu wznowić negocjacje względem ilości ich małego stadka. Liczyła, że po takiej scenie, trafi na podatny grunt. Właściwie czuła, że to najlepszy moment, żeby wycofać się z Nory i dać Weasleyom odrobinę przestrzeni. 

I kiedy już chciała szepnąć do Remusa, że pora wracać do domu, rozległo się pukanie do drzwi. Molly drgnęła, mówiąc, że to z pewnością Bill, a Syriusz stwierdził, że on otworzy. Faktycznie poszedł przodem, ale Remus ruszył od razu za nim, co świadczyło o tym, że coś jest nie tak. Dora widziała to po tym, jak jej mąż nagle się spiął i stał się jeszcze bardziej uważny niż zwykle. Nie mogła się temu dziwić, jego zmysły były bardziej wyczulone niż kiedyś, zwłaszcza że zbliżała się pełnia. Musiał coś wyczuć, coś czego nikt inny nie zauważył. Dora zmarszczyła brwi i chyłkiem poszła za nimi, zostawiając Weasleyów w salonie. Akurat była świadkiem, jak Syriusz otwiera drzwi z niepokojem wypisanym na twarzy, a do kuchni wchodzi ktoś, kto z pewnością nie był Billem…

— Co jest, Carl? — spytał Black, lustrując Tomsona spojrzeniem. Tonks też tego sobie nie oszczędziła. Od kiedy tylko Hestia zjawiła się w jej domu zapłakana, a Charles wszczął alarm w jej poszukiwaniu, dużo myślała o tej dwójce, a także o tym, jak poradzą sobie z nadchodzącym rodzicielstwem. Czuła się uprzywilejowana z powodu tego, że ona już same początki ciąży ma za sobą, ale też bała się, że wszelkie problemy, które jej i Remusowi udało się pokonać, dla jej przyjaciół mogą okazać się nie do przeskoczenia. Dlatego teraz, widząc swojego dawnego partnera zawodowego, z miejsca zestresowała się, że coś znowu się stało…

— Czy młoda Weasley wróciła do domu? — spytał od progu, rzucając spojrzeniem w głąb domu. Był faktycznie zdenerwowany i coś musiało się stać. 

— Ginny? — zdziwiła się Dora, podchodząc do nich bliżej. — Jest w salonie, czemu pytasz? 

— Wszystko jest nie tak, sytuacja jest coraz gorsza… — pokręcił załamany głową, oddychając jednak z ulgą, na wieść, że Ginny nic nie jest. Coś jednak musiało jej grozić, skoro Tomson chciał się upewnić czy jest bezpieczna. Remus zerknął przez ramię i nie czekając na nic, popchnął Syriusza i Charlesa na podwórko przed Norę, a Tonks podał swój płaszcz, wiedząc, że i tak poszłaby za nimi. Dora otuliła się, czując już grudniowy chłód, gdy przechodziła do ogrodu, a w tym samym czasie Syriusz zaczął pytać:

— Co masz na myśli?

— Najpierw te przenosiny Włochów, przeklęte zaklęcie tabu, przez które King musi się ukrywać, a teraz jeszcze to… 

To znaczy co? — dopytywał Syriusz, wkładając papierosa do ust, ale jedno spojrzenie w stronę Dory zmusiło go, do schowania go z powrotem do paczki. Charles westchnął ciężko i pokręcił głową. — Błagam cię, Tomson, ja naprawdę nie mam zamiaru się domyślać, co ci chodzi po głowie. 

— Ta dziewczyna, która była z Potterem w Departamencie Tajemnic — przyznał w końcu Charles, a Dora natychmiast zaczęła się zastanawiać, o kogo mu chodzi. Bo skoro nie musiał martwić się o Ginny, a Hermiona była gdzieś, nie wiadomo gdzie, z Harrym i być może Ronem, to musiało mu chodzić o… — córka Lovegooda…

— Luna? — zdenerwowała się, wiedząc już doskonale, o kogo chodzi. Remus również przełknął nerwowo ślinę, a Syriusz spojrzał przez ramię na Norę, gdzie w objęciach rodziny siedziała Ginny, podczas, gdy jej przyjaciółce najwidoczniej coś musiało się stać. — Co z nią?

— Śmierciożercy ją złapali w drodze powrotnej do domu — wyrzucił w końcu z siebie Charles, a potem od razu dodał, nie dając im nawet oswoić się z tą tragiczną informacją: — To odwet za wszystkie artykuły, które Ksenofilius opublikował w swoim piśmie… 

— Cholera — warknął wściekle Syriusz, robiąc nerwowo kilka kroków. Wiatr zawiał paskudnie, a Dora zadrżała, chociaż nie tyle z zimna, co z lęku o młodą dziewczynę, która mogła już teraz stracić życie, a z pewnością zdrowie z rąk śmierciożerców za to, że ona i jej tata jawnie określali się jako przyjaciele Harry’ego Pottera. 

— Bałem się, że może córka Molly i Artura też, ale… — sapnął Charles, a Remus drgnął nerwowo na kolejne wspomnienie o rudowłosej.

— Ginny nie powinna o tym wiedzieć. 

— Musi — oburzyła się Nimfadora, rzucając swojemu mężowi zszokowane spojrzenie. Naprawdę akurat jego nie posądzała o tak lekkomyślne, ograniczające i niesprawiedliwe podejście. Wierzyła, że on będzie chciał postąpić właściwie, czyli powiedzieć wszystko Ginny i wspomóc ją w tej trudnej sytuacji, a nie zatajać wszystko przed nią. Niestety najwidoczniej ona była w takim podejściu osamotniona. 

— Jest równie narwana co… — odezwał się Black, rzucając jej znaczące spojrzenie — co ty. Jeszcze pogna Lunie na ratunek i sama wpadnie w łapy Vol… — Charles zareagował szybko, niemal bez zastanowienia, uderzając Syriusza w plecy, co było wyjątkowo skuteczne. Łapa zająknął się i pokiwał głową z wdzięcznością, bo niewiele brakowało, a zapomniałby się i wymienił zakazane nazwisko. Poprawił się jednak w sposób charakterystyczny dla siebie: — Tego Dupka Bez Nosa. 

— Niechętnie to mówię, ale zgadzam się z Syriuszem — powiedział posępnie Remus, co poskutkowało sarkastycznym: Wielkie dzięki, przyjacielu, ze strony Łapy, a także oburzonym warknięciem Tonks:

— Nie wierzę… 

Dopiero co byli świadkami fantastycznej relacji Weasleyów, rodzinnej miłości, zaufania i oddania, nie tylko swojej rodzinie, ale również przyjaciołom i wygraniu wojny. Ginny przedstawiała wszystkie cechy Weasleya, Gryfona, członka Zakonu Feniksa i osoby na wskroś moralnej. Może była młoda i narwana, jak to przed chwilą Syriusz raczył określić ją, a także Nimfadorę, ale nie znaczyło to, że jest głupia. Gdyby nie jej upór, wiele spraw nie potoczyłoby się pomyślnie dla nich wszystkich. To okrutne, że chcieli teraz tak jej się odwdzięczyć i zataić przed nią prawdę o jej przyjaciółce, zwłaszcza, że to przecież Luna i Neville, zgodnie ze słowami Ginny byli teraz przywódcami GD i cała ich trójka mogła stać się celem śmierciożerców. Pech chciał, że padło na Lunę, ale trzeba było chociaż ostrzec, uprzedzić Ginny przed takim ryzykiem.

— Doro, Zakon spróbuje namierzyć Lunę i ją uwolnić, ale nie będziemy w to angażować Ginny — odezwał się Remus, próbując ją przekonać. Tonks wiedziała, że nie miał młodej Weasley gdzieś, tak samo jak Luny i każdego ze swoich byłych uczniów czy przyjaciół Harry’ego, ale wciąż się z nim nie zgadzała. Kto wie, ile zajmie czasu samo odnalezienie dziewczyny, a co dopiero odbicie jej z rąk śmierciożerców? Kto wie, czy do tego czasu Luna będzie w ogóle w stanie funkcjonować normalnie po torturach, które z pewnością jej nie ominą, skoro nawet w Hogwarcie to codzienna praktyka? Dora spojrzała zbolałym wzrokiem na męża, który nie dawał za wygraną i sięgnął po ostatni argument, który mógł do niej przemówić. — Pozwólmy im spędzić te święta chociaż w złudnej atmosferze spokoju. 

— Podejrzewam, gdzie mogli ją umieścić… — wtrącił się Charles, mówiąc wyjątkowo cicho, jakby konspiracyjnie, a może po prostu nie chciał wypowiadać swoich podejrzeń na głos, co wcale nie pocieszało nikogo. Syriusz pokiwał ponuro głową, jakby czytał Tomsonowi w myślach.

— Ja też… — mruknął, ledwo otwierając usta, a przez jego twarz przebiegł cień, nim wypowiedział to, o czym zarówno on, jak i Carl pomyśleli: — Azkaban…


No i proszę kolejny rozdział wpadł. Mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni.
Głównie ciekawi mnie Wasza reakcja na pierwszy i drugi fragment (zwłaszcza pierwszy!). Ci, którzy czytali Wilczy Kryształ, mogli się trochę spodziewać, że niedługo Hestia i Carl wyskoczą z wielką nowiną. No i nastał ten moment ♥ W końcu małe Tonksiątko musi mieć kompanów do zabawy!
Przy okazji chciałam dać Wam znać o moich planach względem opowiadania. Ostatnio Wam wspominałam, że mam zaplanowane prawie wszystkie rozdziały - jest to jeszcze temat płynny, bo nie mam poczucia, żeby te wszystkie rozdziały były pełne. Tutaj chciałabym Was poprosić o mały feedback czego brakuje Wam w tym opowiadaniu, jaki wątek może został przeze mnie zapomniany lub pominięty. Starałam się wszystko rozplanować, podomykać co trzeba, ale mogło mi coś umknąć. Dlatego będę wdzięczna za Wasze wiadomości pod rozdziałem albo na Tellu (https://tellonym.me/AlohomoraTej).
Kiedyś myślałam o tym, żeby zakończyć opowiadanie wraz z końcem tego roku, ale wtedy częstotliwość publikowania rozdziałów by mnie wykończyła (pomijając, że już na ten moment jest dla mnie nieosiągalna). Dlatego też podjęłam decyzję, że Epilog tego opowiadania pojawi się 2 maja 2024 roku w rocznicę Drugiej Bitwy o Hogwart. Do tego momentu macie zagwarantowane regularne publikacje rozdziałów mniej więcej co 2 tygodnie
W sumie to na ten moment tyle ode mnie.
Buziaki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz