Potterwarta rozbrzmiała na całych Wyspach Brytyjskich, niosąc wieść, że jest jeszcze nadzieja, a o dobro, wolność i niezależność każdego, nieważne czy to czarodzieja, czy też mugola, walczy cały ogrom ludzi. Fred, George i Lee za każdym razem zapraszali kolejnych członków Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore’a, żeby pokazać jak najwięcej perspektyw, głosów, które mogą powiedzieć, o co i dla kogo walczą. Tonks odwiedziła rozgłośnię już pięć razy, gdzie współprowadziła audycję z kolejnymi osobami. Za pierwszym razem był to Bill, potem Angelina Johnson, co było dość zabawne, bo to właśnie Dora musiała wykazać się zdrowym rozsądkiem i prowadzić całą rozmowę, podczas gdy trójka byłych Gryfonów jawnie zabiegała o uwagę Angeliny. Dziewczyna czuła się tym chyba nieco zażenowana i starała skupić się na konwersacji z Tonks, ale na marne. Kolejne dwie audycje miała z Hestią, co było niezwykle przyjemne i owocne, lata współpracy pozwoliły im poprowadzić niezwykle wartościową dyskusję, jednak najlepszą w jej opinii audycja była ta, którą prowadziła razem z Kingsleyem. Oboje podzielili się ze słuchaczami ogromem przydatnych i sprawdzonych sposobów na radzenie sobie z urokami i groźniejszymi klątwami, które wykorzystywali w pracy aurora.
Tonks odnajdywała się w tym wszystkim, współprowadzenie Potterwarty, nawet jeśli jedynie od czasu do czasu, było jej celem, który dawał motywację i siłę na zwalczanie chwilowych monotonii oraz uciążliwości związanych z ciążą. Nie ukrywała jednak, że znacznie większą przyjemność czerpała z bycia po drugiej stronie radia i wsłuchiwania się w głosy swoich przyjaciół. Najbardziej lubiła słuchać Remusa, ale również Syriusza, Billa i Sary. Kiedy słuchała ich i wpatrywała się w krajobraz za oknem, czuła, że naprawdę wszystko jest możliwe i mają ogromne szanse na wygraną. Miała nadzieję, że ten optymizm się nie zmieni.
A musiała przyznać, że wiele jednak się zmieniało. Czas biegł nieubłaganie, nawet nie spostrzegła, kiedy przeminęła pierwsza połowa grudnia, zauważyła natomiast pierwsze opady śniegu, przymrozki, kolejne zatrważające informacje o losach mugoli, mugolaków i innych czarodziejów, którzy im sprzyjali. Zakon Feniksa wciąż próbował zminimalizować liczbę rodzin, które ucierpiały przez działania Rejestru Mugolaków i szmalcowników, ale wciąż nie byli w stanie uratować wszystkich. Tym bardziej, że wraz z zimą przyszło niespodziewane poruszenie wśród śmierciożerców, którzy pod ochronnym płaszczem zinwigilowanego Ministerstwa Magii robili wszystko, na co mieli ochotę…
W domu Lupinów również wiele rzeczy się zmieniło, chociaż równie dużo pozostawało takich samych. Tonks, Remus i Andromeda czuli się bezpiecznie w czterech ścianach, gdzie mogli odciąć się chociażby na chwilę od wojennego chaosu i skupić się na oczekiwaniu na narodziny maleństwa. Nimfadora niejednokrotnie łapała się na tym, że wciąż mówiła, że do porodu zostało pół roku, podczas gdy kalendarz, jej rosnący ciągle brzuch i bóle w krzyżu jawnie dawały do zrozumienia, że czasu do rozwiązania było coraz mniej. Lubili takie krótkie chwile, gdy zapominali o wszystkim, ich dom odwiedzali bliscy oraz zaufani przyjaciele i przez chwilę mogli żyć normalnie. Nie było to łatwe, bo w takich momentach Tonks od razu przypomniała sobie o tym, że wciąż brakuje wśród nich jej taty, który nie dał żadnego znaku życia, a gdy takie właśnie myśli wypełniały jej głowę od razu dostrzegała inne rzeczy, ciągłą, niespokojną czujność Remusa, wieczny niepokój Andromedy i wyjątkowo dziwne wycofanie Syriusza.
Tak było właśnie tego niepozornego popołudnia, podczas którego odwiedził ich Łapa, przyprowadzając niestety również i Althedę. Miało być to krótkie spotkanie, bo Syriusz tego wieczora miał poprowadzić kolejną audycję Potterwarty, a o dziwo Kingsley nikomu spośród nich nie przydzielił żadnego zadania. Nie mając więc co zrobić z tym nadmiarem bezczynności, usiedli przy kominku i kiedy już Black miał dorwać się do skromnego barku Lupinów, mówiąc głośno, że po pijaku też może wystąpić w radio, znikąd zjawił się patronus w postaci egzotycznego ptaka, który głosem Billa przekazał zaskakującą wiadomość.
Natychmiastowe poruszenie, zburzyło ułudę spokoju, a nim poświata towarzysząca zaklęciu Patronusa zdążyła się rozpłynąć, dało się usłyszeć dwa trzaśnięcia drzwiami, jedno po drugim, a w salonie pozostały same kobiety.
Chłód uderzył w dwóch Huncwotów z zaskakującą siłą, zwłaszcza po tym, gdy wspólnie aportowali się w bezpiecznej okolicy Muszelki, gdzie nadmorski wiatr stawał się niebezpiecznym żywiołem w połączeniu z zimową aurą. Nad ich głowami rozciągało się ciemne, niemal czarne niebo, które skrywało się pod bladymi, gęstymi chmurami. Remus postawił kołnierz płaszcza, który pospiesznie narzucił na grzbiet, podczas gdy Syriusz, nie zważając na zacinający, mroźny deszcz, przedzierał się przez wydmy. Lupin podążył za nim. Zrobił kilka kroków, żeby przekroczyć bezpieczną granicę, do której Bill dopuścił zaufanych sobie ludzi i dostrzegł blade światło padające z okien niewielkiego domu na śnieg pokrywający plażę. Sapnął, próbując uspokoić zarówno oddech jak i emocje, wiedząc doskonale, że to on będzie musiał zachować trzeźwy rozum, bo dla Syriusza było już za późno…
— Kto tam? — Remus usłyszał stłumiony głos Weasleya, gdy dopadł do werandy Muszelki, gdzie zawieszone nad progiem dzwonki wygrywały niepokojącą melodię. Syriusz w nerwach jeszcze raz uderzył pięścią w drzwi, nim warknął wściekle:
— Otwórz te cholerne drzwi, Bill, bo zaraz sam je wyważę.
Lupin syknął i stanowczo wsunął się między drzwi, a Blacka. Doskonale rozumiał emocje, które towarzyszyły Syriuszowi, sam chciał jak najszybciej znaleźć się w środku i wyjaśnić całą sytuację. Gdyby tak nie było, nie zostawił by Dory w domu bez słowa tuż po tym, jak patronus Billa oznajmił im, że w Muszelce zjawił się Ron… Tylko Ron, bez Hermiony i bez Harry’ego… Black warknął, a Remus spiorunował go spojrzeniem i nie odwracając się od niego, powiedział w stronę drzwi:
— Tu Remus i Syriusz, dałeś nam znać przez patronusa, że odwiedził cię twój brat. Tonks i Altheda zostały w moim domu, a my chcieliśmy porozmawiać z tobą i Ronem.
Spokojna odpowiedź Lupina wystarczyła, chociaż po prawdzie wściekłego Syriusza nie dało się z nikim pomylić i z pewnością już po jego wybuchu Bill wiedział, z kim ma do czynienia. Zamek szczęknął, a drzwi otworzyły się, sprawiając, że więcej światła wylało się na ogarnięte nocą wydmy.
— Wejdźcie — odparł od progu Bill, wpuszczając ich do niewielkiego przedsionka, który dla nich trzech mógł być już niemal klaustrofobiczny — ale zanim przejdziemy dalej… — Westchnął ciężko, wcale nie wyglądał na człowieka, który cieszy się z powrotu młodszego brata, a to zupełnie nie uspokoiło Remusa. — Chyba nie rozstali się w zgodzie…
— Łapo, opanuj emocje… — szepnął Lupin, niemal słysząc, jak knykcie Blacka strzykają od zbyt mocnego zaciskania pięści. Nie zdążył złapać przyjaciela, który bez zbędnych ceregieli otworzył kolejne drzwi i od progu zarzucił gradem pytań siedzącego przy stole Rona:
— Ron, gdzie Harry i Hermiona? Są bezpieczni? Wszystko w porządku?
— Ja… — zająknął się Weasley, rzucając zdziwione spojrzenie przybyszom. Najwidoczniej nie spodziewał się nikogo spotkać tak szybko. Remus rozejrzał się po pomieszczeniu, które okazało się niewielką kuchnią i uprzejmie skinął głową Fleur, która właśnie ściągała czajnik z kuchenki. Dziewczyna odpowiedziała mu tym samym, uśmiechając się delikatnie, a Remus ze zdziwieniem zauważył, że Francuzka zaskakująco pasuje do wyjątkowo skromnego i niezbyt luksusowego domu, jakim była Muszelka. Skupił jednak swoją uwagę od razu na Ronie, który siedział niczym zbity pies, mając na sobie ubrania ewidentnie należące do jego starszego brata, bo rękawy były mu nieco przykrótkie. Lupin nie widział Rona od sierpnia, a w tym krótkim, chociaż z pewnością burzliwym okresie, chłopak zdawał się wyjątkowo wydorośleć. Nie w sposób, w jaki dorasta młodzież podczas wakacji przed ostatnim rokiem w Hogwarcie, ale raczej w ten przygnębiający sposób, który dawał do zrozumienia, że okoliczności wbrew wszystkiemu zmusiły go do natychmiastowego dźwignięcia ciężaru, na który być może nie był gotów. Remus dostrzegał w nim zmęczenie, niepewność i ogromne wyrzuty sumienia, a już zwłaszcza wtedy, gdy zdołał wydukać z siebie niezbyt satysfakcjonująca odpowiedź na wszystkie pytania Blacka: — Tak myślę…
— Myślisz? — powtórzył gniewnie Syriusz i uniósł ręce, jakby chciał złapać Weasleya za koszulę i potrząsnąć nim brutalnie. Remus właśnie wtedy zainterweniował, siłą pchając Blacka na najbliższe krzesło.
— Siadaj, Łapo — polecił stanowczo i stanął między Ronem, a Blackiem, żeby uśmiechnąć się łagodnie w stronę Weasleya. — Dobrze cię widzieć, Ron. Powiesz nam, co się stało?
— Długo by gadać… — sapnął Ron, spuszczając wzrok i zajął się drążeniem dziury w stole za pomocą swoich połamanych paznokci. Ta reakcja nieco podniosła ciśnienie również Lupinowi, który nie miał zamiaru zaakceptować takiej odpowiedzi, zwłaszcza, że wszyscy drżeli nad losem trójki Gryfonów, którzy wyruszyli na niebezpieczną misję. Jednak nim dał upust swojej irytacji, to Syriusz skwitował wszystko zjadliwie, krzyżując ręce na piersi:
— Mi się aż tak nie spieszy…
— Ron pojawił się dwie godziny temu cały przemoczony i wykończony… — odezwał się Bill, który też zdawał się tracić cierpliwość, nie mogąc niczego się dowiedzieć.
— Ma blizny po rozszczepieniu… — wtrąciła również Fleur, ale nim zdołała powiedzieć coś jeszcze, Ron syknął z irytacją cały czerwony na twarzy:
— Sam umiem mówić…
— Ale trzeba cię ciągnąć za język — odgryzł mu się natychmiast Bill, piorunując go wzrokiem.
— Zacznijmy od najważniejszego, a później od początku — zaproponował Remus, próbując jak najszybciej uspokoić sytuację, która wcale nie zdawała się prowadzić do jakichś konkretnych wniosków. Wiedział jednak, że mimo wszystkich emocji, które im towarzyszyły, nie mogą stracić nad sobą kontroli. — Ty jesteś w jednym kawałku, a Harry i Hermiona?
— Też — odparł Ron, spoglądając na Remusa, ale od razu dodał — tak przynajmniej było, kiedy ostatni raz ich widziałem.
— Dobrze… — mruknął Lupin, myśląc gorączkowo. Nie dało się ukryć, że Ron oddzielił się od pozostałej dwójki i gołym okiem było widać, że ma z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Nie było więc sensu, żeby w tej dokładnie chwili drążyć ten temat. Remus westchnął więc ciężko i odkładając na bok wszelkie emocje oraz strach o młodego Pottera, zapytał: — Co się wydarzyło po tym, jak widzieliście się z Syriuszem na Grimmauld Place? Mam na myśli całą akcję w ministerstwie i wszystko, co działo się później.
— Nie mogę wam powiedzieć, czego dotyczy misja… — odparł nazbyt wyuczoną formułką, którą parę miesięcy temu wszyscy zaakceptowali, teraz nie byli tak ugodowi.
— Merlinie… — syknął Black. — To nie jest moment na tajemnice!
— Dumbledore… — Ron próbował dalej obstawiać przy swoim, ale Syriusz znów mu przerwał gniewnie, trafiając w sedno ich wszelkich wątpliwości związanych z całą tą misją:
— Dumbledore’a już nie ma. Wysłał na misję waszą trójkę, chociaż miał do tego cały Zakon.
— Miał swoje powody, ufał Harry’emu najbardziej — Ron próbował brzmieć przekonującą, jednak nim skończył zdanie, głos mu się złamał — a Harry ufa nam…
— Uspokójmy się — poprosił Remus, chociaż przy dławiących go emocjach, zabrzmiało to bardziej, jak rozkaz. Przetarł zmęczoną twarz dłonią. Nie było sensu spierać się o ostatnią wolę Dumbledore’a, nie odwrócą tego, że trójka dzieciaków wyruszyła na niebezpieczną misję, chociaż wszyscy pluli sobie w brodę, że na to pozwolili. Gdyby nie Dora i ich maleństwo, Remus byłby pierwszy, tuż za Syriuszem, który zaoferowałby Harry’emu swoją różdżkę i pomoc. Teraz jednak wiedzieli jeszcze mniej niż przed czterema miesiącami i próżno było wdawać się w te same dyskusje. — Przemilcz istotę waszej misji, ale opowiedz, co się z wami działo, dobrze?
— Dobrze… — odparł niezbyt chętnie Ron, pocierając nerwowo kark. Zajęło mu kilka chwil nim zdecydował się znów odezwać, ale tym razem zaczął mówić z sensem: — Więc na Grimmauld Place dowiedzieliśmy się, że przedmiot, którego bardzo potrzebujemy, kiedyś należał do Regulusa Blacka…
— Brata Syriusza? — zdziwił się Remus, niechcący przerywając Weasleyowi i spoglądając na Blacka, który wcale nie podzielał jego szoku, bo machnął niedbale ręką i rzucił lekceważąco:
— Harry powiedział mi, że Reg podobno nawrócił się przed śmiercią.
— Bo tak było — odparł natychmiast Ron, ale nie rozumiał tego, że Syriusz wcale nie poddaje w wątpliwość ich ustalenia, a umiejętnie wznosi wokół siebie obronny mur, który Lupin znał doskonale z czasów szkoły i pierwszej wojny — próbował osłabić Sami-Wiecie-Kogo, ale mu się nie udało. — Remus obserwował Syriusza, a ten przybrał kamienną maskę, kryjącą za sobą z pewnością cały ogrom emocji, które z pewnością trawiły go od środka. Ron nie był w stanie tego jednak dostrzec, bo mówił dalej, co jednak w ich sytuacji było bardzo pozytywne i mogli dowiedzieć się znacznie więcej: — Stworek nam pomógł, sam byłem zdziwiony, że się na coś przydał… Dowiedzieliśmy się, że Mundungus wykradł połowę pamiątek rodowych Blacków, w tym właśnie… ten przedmiot… — zamilkł na sekundę, spoglądając niepewnie na Blacka, który zdawał się ignorować te wszystkie informacje, chociaż z pewnością zapisywał w głowie każde słowo — okazało się, że sprzedawał wszystko na Nokturnie, a to coś sprzedał Umbridge.
— Chcieliście odzyskać ten przedmiot? — zapytał Remus, próbując pociągnąć temat dalej, a Ron natychmiast odpowiedział:
— Tak.
— I dlatego włamaliście się do Ministerstwa Magii? — zadał kolejne pytanie, wykazując się ogromem cierpliwości, która u pozostałych była już na wyczerpaniu, ale spotkał się z kolejną, lakoniczną odpowiedzią Weasleya:
— Tak.
— Ron, możesz wykazać się większą elokwencją i przestać tylko przytakiwać? — warknął ze złością Black, a tym razem nawet Bill mu zawtórował, mówiąc oschle:
— Serio, bracie, zacznij mówić. Wszyscy chcemy wam pomóc, ale nie wiemy, co robić.
— Weszliśmy tam za pomocą eliksiru wielosokowego, po tym jak całymi dniami obserwowaliśmy wejście do ministerstwa — zaczął znów opowiadać, z początku przez zaciśnięte zęby, ale z każdym słowem mówił już swobodniej. Jego twarz była spięta i wciąż czerwona z zażenowania. Remus próbował odciąć się od emocji i faktycznie poskładać wszystkie elementy w całość, żeby zrozumieć, co się stało. — Podszyliśmy się pod pracowników i dotarliśmy do Umbridge, ale po drodze zrobiliśmy trochę bałaganu…
— Nie musisz czuć się winny — odezwał się uspokajająco Remus, widząc, że Rona zżera więcej niż tylko wyrzuty sumienia, chłopak musiał w ostatnim czasie zmierzyć się z wieloma demonami i chociaż nadal nie wiedzieli, czemu odłączył się od Harry’ego i Hermiony, to zasługiwał w opinii Lupin na wsparcie — pomogliście uciec kilku mugolakom sprzed Komisji Rejestracji.
— Wiem, ja… — Ron zająknął się i z trudem przełknął ślinę, najwidoczniej wspomnienie tamtego dnia było wyjątkowo trudne — ja byłem w skórze Cattermole’a, a jego żona…
— Cattermole’owie są bezpieczni — przerwał mu Syriusz, już znacznie mniej oschle niż wcześniej, skrzywił się jednak, bo nie mógł przemilczeć tego, co było bezpośrednio związane z Cattermole’ami, a chodziło o ich krewnych, rodzinę Finchów — ale nie udało nam się pomóc ich krewnym.
— Co się dalej działo, Ron? — zapytał Bill, popychając brata dalej w jego relacji i nie pozwalając mu zastanawiać się nad tym, ile osób podczas ich nieobecności zginęło.
— Trochę się pokomplikowało, rozdzielili nas w ministerstwie — kontynuował Ron, spuszczając wzrok. — Yaxley się do mnie doczepił i kazał zatrzymać deszcz, który z jakiegoś powodu ciągle padał w jego gabinecie… — przyznał, a potem uśmiechnął się nim wypowiedział kolejne zdanie: — Tata mi wtedy pomógł, ale no nie mogłem się zdradzić, że to ja…
— On to zrozumie — zapewnił go Bill, kładąc mu rękę na ramieniu w pokrzepiającym geście. Remus zgadzał się z tym całkowicie, wiedział doskonale, że Artur nie będzie miał za złe synowi, że ten robił to, co słuszne i dla ogólnego dobra nie ujawnił przed nim swoją tożsamości. Ron uśmiechnął się blado i podbudowany słowami brata kontynuował:
— Kiedy ja męczyłem się z tym deszczem, Harry i Hermiona zdobyli me… ten przedmiot… — zająknął się, przygryzając nerwowo wargę, a jego ręka jakby bezwiednie powędrowała w okolice mostka, tak jakby chciał się upewnić, że wszystko jest na miejscu. — Musieliśmy uciekać, chcieliśmy znowu skryć się na Grimmauld Place, ale podczepili się pod nas, kiedy się deportowaliśmy… — skrzywił się i spojrzał na Blacka. — Zrzuciliśmy ich w twoim domu, Syriuszu…
— Później ich stamtąd wykopię, a teraz do brzegu — burknął od niechcenia Łapa, chcąc dać wszystkim do zrozumienia, że jest to teraz dla niego najmniej istotny aspekt tej historii.
— No wtedy się rozszczepiłem i gdyby nie Hermiona, to byłoby ciężko… — Powiedział to tak zbolałym głosem, pełnym wyrzutów sumienia, że Remus naprawdę zaczął martwić się tym, że w Muszelce zjawił się tylko Ron i powoli wątpił w to, że Harry i Hermiona są bezpieczni. Bał się tego, co rozdzieliło trójkę Gryfonów.
— Najważniejsze, że już doszedłeś do siebie — powiedziała przyjaźnie Fleur, podając Ronowi kubek z herbatą, a on przyjął go raczej z kurtuazji, bo nie upił z niego nawet łyka.
— Dzięki, Fleur — odparł speszony, czerwieniąc się na twarzy jeszcze bardziej. Odchrząknął, żeby przywołać się do porządku i mówił dalej: — Potem trochę się przenosiliśmy, ale nie zrobiliśmy żadnych postępów. To i pewne rzeczy bardzo źle na nas oddziaływały… — zamilkł na chwilę nim dodał ponuro: — Mam wrażenie, że na mnie najbardziej…
— I co z tym zrobiliście? — spytał Bill, a Remus chyba już znał odpowiedź, czuł w kościach, że to właśnie był koniec wspólnej podróży Rona i reszty. I kiedy w końcu Weasley wypowiedział kolejne, niezbyt składne zdanie, Lupin poczuł, jak ogromny kamień składający się ze strachu, złości i irytacji opada na samo dno jego żołądka.
— My… no… ostro się z Harrym pokłóciliśmy…
— To zrozumiałe, że mieliście w sobie wiele emocji… — próbowała go pocieszyć Fleur, ale Ron pokręcił głową, wyrzucając z siebie:
— Ale ja odszedłem… — sapnął rozgoryczony, a w jego oczach pojawiły się łzy wstydu — zostawiłem ich…
— Co zrobiłeś? — ryknął na niego Black, podnosząc się z krzesła, ale Remus natychmiast zareagował:
— Syriuszu, opanuj się…
— Wiem, że nawaliłem! — wykrzyknął Ron, nie chcąc najwidoczniej być przez nikogo broniony w tej sytuacji. Lupin wycofał się więc, bo rozumiał, że gdy coś się schrzani w życiu i ma się tego świadomość, to człowiek chce usłyszeć krytykę z ust kogoś innego, niż tylko katować się w myślach. — Próbowałem to naprawić, znaleźć ich… — przyznał już spokojniej, kręcąc głową, najwidoczniej rozczarowany samym sobą. — Przez kilka dni deportowałem się w miejsca, gdzie mogliby być, ale albo ich nie było, albo co bardziej prawdopodobne, zaklęcia Hermiony wyprowadziły mnie w pole…
— I się poddałeś? — spytał ze złością Black, zaciskając nerwowo pięści.
— Nie, znaczy tak… — pogubił się Ron. — Ale to przez szmalcowników…
— Wpadłeś na nich? — zaniepokoił się Bill, ale Ron machnął tylko ręką.
— Złapali mnie, ale byli średnio rozgarnięci i udało mi się uciec… — wyjaśnił pospiesznie, pocierając kark. — Tylko że byłem wykończony i nie wiedziałem, gdzie dalej szukać Harry’ego i Hermiony, nie wiedziałem czy ktoś będzie w Norze, więc przeniosłem się tutaj…
— Dobrze zrobiłeś — przyznał Remus. Nie miał zamiaru przyznać, że postępowanie Rona było w pełni słusznie, ale wierząc jego słowom, podjął dobrą decyzję, zjawiając się w Muszelce.
— Rodzice dostaliby zawału, gdyby cię zobaczyli… — zauważył Bill, próbując brzmieć zabawnie. Remus podsunął sobie krzesło i usiadł dokładnie naprzeciwko młodszego Weasleya, pochylając się w jego stronę.
— Ron, nie pochwalam tego, że się rozdzieliliście, ale słusznie zrobiłeś wracając tu — zapewnił chłopaka, chcąc dać mu, ale też sobie podstawy do wiary, że sprawa nie jest tak beznadziejna, jak mogłoby się wydawać. — Znajdziemy sposób, żeby znaleźć Harry’ego i Hermionę, a dzięki tobie wiemy, że ich zaklęcia ochronne są wystarczająco silne.
— Mnie to jakoś nie uspokaja… — burknął Syriusz, który faktycznie nie wyglądał na kogoś, kogo można było uznać za opanowanego. Remusa wcale to nie dziwiło. Jeżeli istniała na świecie osoba, dla której Black poświęciłby wszystko, to był to właśnie Harry. Być może Altheda zaczynała z nim konkurować, ale przed nią długa droga by dorównać Potterowi. Harry był ucieleśnieniem wszystkiego, czego Syriusz nigdy nie miał, lub co stracił. Był jego przyjacielem, rodziną i synem. Strach o niego, brak jakichkolwiek informacji musiał być przytłaczający, podobnie jak w sytuacji Dory, która nie wiedziała nic o swoim ojcu. Można było spychać ten lęk w zakamarki swojej świadomości, ale nie sprawiało to, że zupełnie znikał. Kiedy dotarła do nich informacja o pojawieniu się Rona, Remus miał nadzieję, że nie jest on sam, a jeśli nawet to dostarczy szczegółowe informacje o tym, gdzie są pozostali. Mogliby wtedy bez problemu dostać się do Harry’ego i pomóc mu na tyle, na ile będą w stanie. W nim ta myśl rozbudziła ogromną nadzieję, a co dopiero musiał czuć Syriusz, który nie tyle nie zobaczył swojego chrześniaka, co jeszcze musiał przyjąć informację, że Ron nic nie wie o jego aktualnym miejscu pobytu i stanie zdrowia. Nie usprawiedliwiało go to jednak do robienia takich scen. W tej sytuacji naprawdę powinni się skupić na pozytywach, nawet jeśli było ich mało. Dlatego Remus uśmiechnął się pokrzepiająco do Rona i mruknął przyjaźnie:
— Zignoruj go.
— A co działo się tutaj? — zapytał niepewnie Ron, spoglądając po wszystkich, pomijając jedynie Syriusza, żeby go więcej nie prowokować. W tej chwili pałeczkę przejęli Bill i Fleur, którzy w sporym pośpiechu, ale również z niezwykłą starannością, zaczęli streszczać Ronowi ostatnie wydarzenia. Głównie skupili się na rodzinie Weasleyów, opisując ich losy w pracy, ze zmianą miejsca pobytu, powrocie do Nory, opowiedzieli o działaniach Zakonu i nastrojach w społeczeństwie. Na informacje o Potterwarcie oczy Rona aż się zaświeciły. Ponadto Bill nie zapomniał wspomnieć o kilku prywatnych sprawach innych członków Zakonu, jak chociażby o tym, że Tonks jest z tygodnia na tydzień coraz grubsza i termin porodu jest tuż za horyzontem. Kiedy Ron miał już gratulować Remusowi, mówiąc, że cała ich trójka była zachwycona na wieść, że on i Dora spodziewają się dziecka, Syriusz nie wytrzymał i wstał z takim impetem, że przewrócił krzesło.
— Mam dość — warknął wściekle — wy możecie sobie siedzieć przy herbatce i prowadzić przyjazne pogawędki. Ja nie mam zamiaru w tym uczestniczyć.
— Łapo… — spróbował go uspokoić Remus, ale Black mu na to nie pozwolił.
— Nie, Remusie… Jest jedna zasada — stwierdził dobitnie Syriusz, patrząc na Rona — przyjaciół się nie zostawia.
Potem wyszedł, trzaskając drzwiami, a Remus spojrzał za nim. Naprawdę nie mógł mu się dziwić, ale Black powinien powściągnąć chociaż odrobinę swoje emocje i wyciągnąć z tej sytuacji wszystko, co może im się przydać, a nie odstawiać dramatyczne sceny. Lupin miał do wyboru, albo pójść za nim i zmarnować mnóstwo energii, próbując go uspokoić, albo zostać jeszcze chwilę w Muszelce i dowiedzieć się tak dużo, jak tylko się da. Westchnął ciężko, mając nadzieję, że Syriusz chociaż w tych nerwach skierował się w stronę rozgłośni i nie zapomniał o swojej audycji w Potterwarcie.
— On… — zaczął Remus, nie wiedząc nawet, co dokładnie miałby powiedzieć, ale Ron pokręcił głową.
— On ma rację, wiem to… — przyznał ze skruchą, spuszczając głowę. — Naprawię swój błąd, tylko jeszcze nie wiem, jak…
— Jeżeli będziesz potrzebował pomocy, daj po prostu znać — zapewnił Remus, spoglądając na pozostałych Weasleyów. Nikt z nich nie skreślał Rona i naprawdę chcieli pomóc. Musiał im tylko na to pozwolić. On jednak nie odpowiedział nic, zacisnął jedynie dłoń na jakimś dziwnym przedmiocie, który musiał być dla niego niezwykle ważny…
***
Nagłe pojawienie się Rona pozostało tajemnicą. Wiedzieli o niej jedynie Lupinowie, Black z Althedą, a także Kingsley. Czy ktoś jeszcze? Tego Tonks nie wiedziała, nie miała nawet pojęcia czy Molly i Artur mają świadomość, że jedno z ich dzieci jest tak blisko nich, całe i zdrowe. Ona sama nie popierała zachowania młodego Weasleya, ale zgadzała się z Remusem, że nie powinni się na niego wściekać. Syriusz jednak był innego zdania, a jego audycja w Potterwarcie w dniu zjawienia się Rona mogła przejść do historii, jako najbardziej chaotyczna, wulgarna i pełna złości. Co prawda nie powiedział nic na temat przyjaciela Pottera, ale w innych aspektach zupełnie się nie miarkował. Później Dora próbowała mu przetłumaczyć, że kolejna wiadomość, jaka do nich dotrze, może być od Harry’ego, on jednak ignorował ją zupełnie.
Na następnego patronusa faktycznie nie musieli długo czekać, bo jeszcze w tym samym tygodniu w ich kuchni pojawiła się srebrzysta papuga, która przemówiła głosem Sary, prosząc Lupinów o pomoc. W końcu miało się stać to, czego mocno się obawiali. Włoski oddział Zakonu Feniksa wracał do domu. Wszyscy wiedzieli, że trwały przygotowania do tych przenosin, ale raczej nikt nie chciał o tym myśleć, bo podcinało to skrzydła każdemu z nich. Włosi byli niemal połową ich sił, a teraz zostawiali ich w samym środku wojny w wyjątkowo niepewnej sytuacji. Nikt nie mógł sprzeciwić się ich woli, a niektórzy w tym Sara, Franczesco, Estera i Gius pomagali przyjaciołom wszystko zorganizować. Prośba Sary dotyczyła właśnie tego, chciała, żeby Dora i Remus zaopiekowali się ich dziećmi, kiedy oni będą odstawiać Włochów w miejsca przenosin. Tonks w pierwszej chwili była zdziwiona, jednak kiedy spojrzała na męża, który odparł, że nie widzi żadnego problemu, od razu odpowiedziała przyjaciółce i nie mogła doczekać się na czas spędzony z chrześnicą.
W mieszkaniu, które Sara i Franczesco dzielili z rodziną Rossi, zjawili się następnego dnia przed południem, gdzie zostali życzliwie przywitani przez wszystkich jego mieszkańców. Gdy tylko półtoraroczna Amelia zobaczyła swoją ciocię, rzuciła jej się na szyję i zaczęła bawić się jej włosami, które Nimfadora ku uciesze dziewczynki zmieniała z sekundy na sekundę. Przez tą krótką chwilę, kiedy trzymała maleńką Amelię w ramionach, witała się z Esterą i przyglądała się, jak Remus wymienia męskie uściski z Franem i Giussepe, czuła prawdziwy spokój. Miała wrażenie, że wcale nie będzie opiekować się dziećmi, kiedy ich rodzice będą wykonywać zadanie dla Zakonu, ale że spotkali się po prostu towarzysko, by spędzić ze sobą czas.
Pozwolili sobie na moment beztroski, podczas której Sara i Estera na zmianę tłumaczyły Lupinom, gdzie co się znajduje. Amelia w tym czasie nie opuszczała Dory nawet na krok i niechętnie reagowała, gdy jej chrzestna chociażby na chwilę ją odkładała. Było o tyle spokojnie, że mały Luca, który był zaledwie pół roku młodszy od swojej kuzynki, korzystał ze swojej popołudniowej drzemki. Franczesco trafnie zauważył, że jego partnerka, siostra i Nimfadora spędzają ze sobą zdecydowanie za mało czasu, bo chociaż miały jedynie objaśnić sobie wszystko to, co najważniejsze, to i tak nie mogły się nagadać, przeplatając informacje o smoczkach i pieluchach, sprawami zupełnie niezwiązanymi z opieką nad dziećmi, a Amy wtórowała im gaworząc wesoło po swojemu i mieszając swój dziecięcy język z poprawnie wymówionymi słowami, czym jedynie rozczulała wszystkich zebranych. W pewnej chwili obudził ich płacz Luci, który w końcu się obudził i dziwnym trafem od razu znalazł się na rękach Remusa, czym chłopiec była bardzo zaaferowany.
— Na pewno dacie sobie radę? — spytała w końcu Sara, wzdychając ciężko, a jej wzrok mimochodem obiegł salon dookoła, jakby upewniała się, że wszystko jest na swoim miejscu i pod ręką.
— Podważasz nasze instynkty rodzicielskie? — zaczepił ją Remus, pozwalając małemu Luce wspiąć się na jego bark, asekurując jego dość nieporadne ruchy.
— Instynkty Remusa są niezawodne… — stwierdziła Dora, uśmiechając się szeroko na widok swojego męża z dzieckiem w ramionach, ale syknęła głośno, kiedy Amelia szarpnęła mocno jej włosy, chcąc skupić uwagę cioci na sobie.
— Naprawdę to nie problem? — dopytywała Estera, trzymając ręce przed sobą w gotowości, gdyby jednak Remus nie zdołał utrzymać jej synka.
— Nie przejmuj się, Es — uspokoiła ją Dora i potargała czuprynkę Luci, który w końcu usadowił się wygodnie na rękach Lupina z nóżkami ponad głową, śmiejąc się i gaworząc głośno. — Zajmiemy się tymi szkrabami, a wy róbcie to, co do was należy.
— Macie szczegółowy plan? — dopytał Remus, który instynktownie zaczął kołysać się z nogi na nogę.
— Będziemy przenosić ich czwórkami, z różnych miejsc w kraju… — odpowiedział Gius, zupełnie rzeczowo i bez zbędnych szczegółów, podając żonie płaszcz. Tonks wykrzywiła delikatnie usta, poprawiając Amelię na swoich rękach. Nadal nie rozumiała, jakim cudem tak poważna i pozbawiona jakiejkolwiek ekspresji osoba, jaką był Rossi, zdobyła serce Estery, która była najukochańszą, najcieplejszą i najwspanialszą istotą na ziemi. Dora chyba tylko podczas ich ślubu widziała w oczach Giusa jakiekolwiek emocje. I w sumie mogła śmiało stwierdzić, że gdyby nie Es, to nie pałałaby do niego szczególną sympatią, chociaż nie mogła też mu niczego szczególnego zarzucić. Zerknęła na Sarę, która była gotowa wymienić z nią porozumiewawcze spojrzenie, najwidoczniej wiedząc, o czym Dora myśli.
— Mamy piętnaście nielegalnych świstoklików, każdy też ma mieć miotłę i w razie czego kierować się na terytorium Francji — doprecyzował Franczesco, zawiązując szalik na szyi, bo dla niego wyjaśnienie przyjaciela też musiało się wydać wyjątkowo skromne — stamtąd będą mogli już zgodnie z prawem przedostać się do Włoch.
— Kilka pierwszych transportów jest najbardziej problematyczne, bo zabieramy ze sobą dwie rodziny mugolaków — wtrąciła Estera, poprawiając kołnierz swojego męża, który wciąż sprawiał wrażenie niewzruszonego.
— Bary wam pomaga? — dopytywała Dora, a Sara odpowiedziała jej, naciągając na głowę wełnianą czapkę:
— To on większość zorganizował. Facet naprawdę ma wszędzie wtyki.
— Pozdrówcie go ode mnie.
— Jasna sprawa, ale musimy już iść… — ponaglił towarzystwo Franczesco, ale ani Sara, ani też Estera nie były tak chętne do szybkiego opuszczenia mieszkania, bo obie zaczęły mówić jedna przez drugą:
— Pieluchy są przy łóżeczku Amelii, mleko w szafce nad zlewem, a w lodówce zupa, wystarczy ją podgrzać… Jeśli nie będą jeść, dajcie im jakieś chrupki…
— Gdyby Luca płakał, po prostu dajcie mu jego misia, od razu się uspokaja…
— Nie martwcie się — uspokoił je Remus, który ku zdziwieniu Dory naprawdę był oazą spokoju — damy sobie radę.
— Papa, mama… — zaświergała Amelia, wyciągając swoją małą rączkę w stronę Sara i machając nią energicznie, czym wywołała parsknięcie śmiechu u swojego ojca.
— Widzisz, Lucky? — odezwała się Tonks i wolną ręką powtórzyła dokładnie ten sam gest co jej chrześnica. — Robimy wam papa…
— Ach… niech wam będzie… — pokręciła głową, podeszła do niej i cmoknęła córeczkę w policzek, na co ta wydała z siebie niezadowolony pisk, a w tym samym czasie Giuseppe przepchnął resztę w stronę drzwi. — Nie noś jej za długo, Tonks.
— Idź już! — ponagliła ją Dora, kręcąc głową, co Amelia natychmiast podłapała. W końcu cała czwórka wyszła z mieszkania, chociaż Sara i Es jeszcze próbowały rzucić przez ramię jakąś istotną informację, bez której i tak dadzą sobie świetnie radę. Gdy drzwi się zamknęły, nagle w mieszkaniu zapanował spokój, który Nimfadora przyjęła z olbrzymią ulgą. Złapała inaczej Amelię, żeby odciążyć ręce, które rzeczywiście już odczuwały ciężar dziewczynki, uniosła ją do góry i zapytała ją, robiąc głupie miny: — No to co, Amy? Będziemy się świetnie bawić z Lucą i wujkiem Remusem?
— Ciocia Ton! — zawołała roześmiana, łapiąc jej twarz w swoje pulchne rączki i wtedy się zaczęło.
Dora wzięła Amelię i Lucę na dywan w salonie, gdzie rozłożyła większość zabawek, które miała pod ręką, ale dzieci szybko straciły nimi zainteresowanie, dlatego Tonks od razu zaczęła je zabawiać swoimi mocami. Dzieci były zachwycone i za każdym razem, gdy Nimfadora zmieniała kolor swoich włosów aż kwiczały z zachwytu, a gdy jej nos zmienił postać na dziób kaczki, ryjek świnki czy pyszczek psa, one naśladowały odgłosy zwierząt. Zabawiała dzieci w ten sposób bardzo długo, aż do chwili gdy Luca zaczął ziewać i niemal zasnął na dywanie. Wtedy Remus odniósł chłopca do jego łóżeczka, a Dora została z Amy, czytając książeczkę. Kiedy dziewczynka przerzucała kolejne strony, po swojemu opowiadając historię opisaną w książce, Tonks uświadomiła sobie, że do tej pory nigdy nie miała okazji by opiekować się tak małymi dziećmi. Nawet Amelią zajmowała się tylko przy Sarze, tym bardziej zaskoczyło ją z jaką łatwością przyszło jej spędzenie czasu z pociechami Lucky i Estery, ale jednocześnie spotęgowało to jej myśli odnośnie własnego dziecka.
Do tej pory obawiała się, że nie sprosta roli matki, chociaż nie mogła się doczekać narodzin swojego maleństwa, ale teraz mimo bolących pleców, ciągłych zmian wyglądu, prób zrozumienia dziecięcego języka Amelii i Luci, czuła, że da sobie radę, zwłaszcza, jeżeli Remus będzie przy niej, bo ku jej zaskoczeniu Lupin zdawał się doskonale wiedzieć, co należy zrobić, a jej żarty na temat instynktu Remusa, okazały się całkowitą prawdą. Jej mąż zdawał się doskonale wyczuwać, kiedy dzieci są zmęczone, znudzone, głodne, czy poirytowane, a kiedy Tonks zaczynała tracić kontrolę, gdy Luca czy Amelia marudzili, on wiedział dokładnie, co należy zrobić. Było to dla Dory niezwykle kojące i potęgowało jedynie marzenia o wspólnym czasie z mężem i ich dzieciątkiem.
Godzina mijała za godziną, a ona zupełnie tego nie zauważała. Ta jednorazowa rola opiekunów wydawał się być dla niej i Remusa czymś naturalnym. Każda kolejna czynność była dla nich oczywistością, a podział obowiązków nastąpił samoistnie. Dlatego też kiedy Remus zmarszczył nos, spoglądając w stronę sypialni Estery i Giuseppe, złapał Amelię, mówiąc że trzeba jej zmienić pieluszkę, a Luca najwidoczniej zaraz się obudzi, Dora sama zabrała się za podgrzewanie obiadu dla maluchów i nawet nie była zaskoczona, gdy faktycznie chwilę później Luca zaczął płakać. Remus powiedział, że da sobie radę i zniknął z dwójką dzieci na rękach w sypialni Lucky, gdzie mieli znaleźć w razie potrzeby pieluchy na zmianę. Tonks wyciągnęła garnek z zupą, a w szafce znalazła dwie plastikowe miseczki z misiami. Mieszała niezbyt zachęcającą zupę z uśmiechem na twarzy, który pojawił się wraz z myślą, że jej życie naprawdę mogłoby tak wyglądać. W tej chwili nie marzyła o niczym innym, jak o właśnie takim ognisku domowym, wypełnionym dziećmi, miłością i poczuciem spełnienia. Rozumiała teraz bardziej niż kiedykolwiek radość Estery i Sary, która wynikała z macierzyństwa, co również spotęgowało jej niecierpliwość, by na własnej skórze doświadczyć tego uczucia, bo chociaż kochała Amelię całym sercem, a Lucę po dzisiejszym dniu wprost uwielbiała, to wiedziała doskonale, że miłość do własnego dziecka będzie nieporównywalnie większa. Z westchnieniem i szerokim uśmiechem wyłączyła gaz pod garnkiem, po raz ostatni wykonując ruch łyżką i uświadomiła sobie, że doświadczyła w tym momencie wyjątkowo długiej chwili wytchnienia od dziecięcego śmiechu i gaworzenia.
— Remus, ogarnąłeś sytuację? — spytała zaniepokojona zbyt długą ciszą, wychylając się znad miseczek, do których nalała zupę, a raczej pozbawioną smaku, zmiksowaną papkę, którą z bólem serca miała zamiar nakarmić maluchy. Kolejna chwila ciszy była na tyle niepokojąca, że z nerwów aż włożyła dłoń do naczynia, próbując wyjrzeć jeszcze bardziej i właśnie wtedy drzwi do sypialni Lucky się otworzyły i zza nich dało się słyszeć głos Remusa:
— Wszystko pod kontrolą… — odparł na pozór spokojnym tonem, który zupełnie nie pasował do sytuacji, bo Lupin trzymając pewnie jedną ręką wiercącego się Lucę, drugą próbował złapać Amelię, która miała zamiar uciec i zapewne znów wspiąć się na parapet, czym przyprawiłaby ich o zawał. — Tak jakby… — sapnął, łapiąc w końcu małą uciekinierkę i podrzucając nieznacznie dwójkę dzieci, które roześmiały się głośno i zaczęły stroić głupie miny w stronę swojego wujka. Tonks nie mogła oderwać od nich wzroku, wycierając dłoń w ścierkę. Uwielbiała przyglądać się Remusowi, zwłaszcza kiedy ten tonął w lekturze, a jego twarz przybierała taki zamyślony wyraz. Myślała, że nie ma lepszego widoku, ale teraz, kiedy patrzyła na swojego męża trzymającego w ramionach dwójkę roześmianych dzieci, wiedziała, że się myliła. — Czemu tak patrzysz?
— Do twarzy ci z dwójką — odparła dość wymijającą, obdarzając go promiennym uśmiechem i posłała mu w powietrzu buziaka, co Amelia natychmiast zaczęła kopiować. Remus zaśmiał się niezręcznie i sprawnie, co wciąż zaskakiwało Tonks, usadowił dwójkę urwisów w krzesełkach i przyjął od Dory jedną miseczkę z zupą, żeby zacząć karmić Lucę.
— Dobre przygotowanie do naszej kruszyny… — powiedział, z dumą obserwując, jak mały Rossi pochłania łyżeczkę zupy, ale dokładnie w tej samej chwili Luca wypluł całą zawartość swojej buzi na wujka Remusa. Dora aż nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła głośnym śmiechem, kiedy jej mąż ocierał dłonią twarz z warzywnej papki. — Widzę, że bardzo cię to bawi…
— Wybacz, kochanie, ale nie ma się co dziwić, ja też bym pluła na odległość, gdyby ktoś kazał mi to jeść — odparła, podchodząc do krzesełka Amelii i sama zaryzykowała opluciem. Amy jednak była już nieco mniej ufna niż jej kuzyn i zacisnęła mocno swoje usta, żeby nawet odrobina zupy nie znalazła się w jej buzi. Dora już na tym etapie się poddała i sięgnęła po paczkę chrupek, które, w przeciwieństwie do warzywnej papki, dzieci przyjęły ze smakiem. — A Luca chyba nie się nie wyspał.
— Znam kogoś równie marudnego tuż po przebudzeniu… — zaczepił ją, jednocześnie próbując usunąć pozostałości po zupie za pomocą różdżki. Całkiem to poskutkowało, ale marchewkowe plamy i tak zostały na jego koszuli.
— Ach tak? — uniosła brew, rozsiadając się wygodnie na krześle i kątem oka zerkając, jak maluchy wymieniają się ze sobą chrupkami. — Zaraz będziesz miał dwa takie ktosie pod jednym dachem.
— I nie mogę się tego doczekać — przyznał ze szczerym uśmiechem Remus i nachylił się w stronę Dory, żeby złożyć na jej ustach krótki pocałunek, a jednocześnie położył dłoń na jej zaokrąglonym brzuchu i pogładził go z czułością. Ten drobny gest nie umknął uwadze dwójki urwisów, która zakwiczała radośnie, a Amelia skomentowała sytuację, mówiąc:
— Uja buzi ciocia Ton!
— Ja podobno mam instynkt macierzyński — stwierdziła Dora, puszczając oczko do chrześnicy, która w zabawny sposób próbowała powtórzyć ten gest, ale za każdym razem i tak mrugała zarówno jednym jak i drugim okiem — a ty gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?
— Kiedy Lily potrzebowała chwili odpoczynku, James zajmował się Harrym, ale jeśli ja i Syriusz pojawialiśmy się w Dolinie Godryka, to Rogacz od razu korzystał z okazji na drzemkę — odparł, wzruszając ramionami i wziął miseczki z praktycznie nietkniętą zupą, żeby odłożyć je na blat w kuchni, bo oboje doskonale wiedzieli, że maluchy nie mają zamiaru zjeść tej breji.
— Niech zgadnę, Łapa był zabawnym wujkiem, a ty tym od zmieniania pieluch? — zaśmiała się, rzucając mu rozbawione spojrzenie, bo była w stanie doskonale sobie wyobrazić Syriusza, który od razu się ulatniał, gdy Harry zaczynał być bardziej wymagający. Teraz nawet zakładała, że to ona przyjęła rolę Blacka, a jej mąż nadal pozostał tym od pieluch. Remus pokręcił głową.
— To aż tak oczywiste?
— Będziesz wspaniałym ojcem — zapewniła go, spoglądając mu z czułością głęboko w oczy, ale ten krótki moment szybko został przerwany, bo Amelia najwidoczniej uporała się już ze swoimi chrupkami i w brutalny sposób postanowiła przypomnieć swojej cioci o sobie, ciągnąć ją za włosy.
— Będę się starał — obiecał cicho Remus, uśmiechając się szeroko, bo Tonks już zajęła się Amelią i Lucą, którzy przekrzykiwali się, naśladując kolejne zwierzęta i tym samym prosząc ciocię, żeby znów zmieniała swój wygląd. Dora robiła to z radością, czerpiąc olbrzymią satysfakcję z tego, że potrafi rozbawić tą dwójkę. Remus przyglądał jej się z czułością, pamiętając, jak dawno temu na Grimmauld Place tak samo rozśmieszała członków Zakonu Feniksa i nie mógł uwierzyć, że już wkrótce w taki sam sposób będzie bawić się z ich dzieckiem. Wyczekiwał takich momentów z wytęsknieniem, nawet w tej chwili pozwolił sobie na rozmarzenie się i wyobrażenie tego, jak będzie wyglądało ich życie, kiedy w końcu na świat przyjdzie ich pociecha, ale wtedy Tonks spytała na pozór niewinnie, jakby pytała o jakąś całkowitą błahostkę:
— Myślisz, że będziemy mieć więcej dzieci?
— A chciałabyś? — spytał zszokowany tym niespodziewanym pytaniem, kiedy Dora w tej samej chwili złapała Lucę, który próbował wydostać się z krzesełka, zupełnie tracąc zainteresowanie nadgryzionymi chrupkami.
— Po dzisiejszym dniu myślę, że tak… — odparła z uśmiechem, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo tym stwierdzeniem, na pozór zupełnie niewinnym, poruszyła jego wyobraźnie i nerwy. Usadziła Lucę na swoich kolanach, co spotkało się z natychmiastowym sprzeciwem Amelii, która również nie chciała dłużej siedzieć w krzesełku, dlatego Dora poprosiła: — Weź, Amy.
— O ilu myślisz? — spytał, automatycznie wyciągając ręce w stronę Amelii, która ochoczo wspięła się po nich wprost w jego ramiona, a Tonks w tym czasie zdążyła wziąć Lucę na ręce i rozsiąść się wygodnie na dywanie, podając mu do rączek pluszaka. Spojrzała na niego pytająco, jakby nie zrozumiała, o co mu chodzi, więc Remus doprecyzował: — O ilu dzieciach?
— Sama nie wiem, może całe stadko? — wzruszyła ramionami, jednocześnie poruszając pluszakiem, zupełnie tak jakby zabawka sama się ruszała, próbując zainteresować nią Luce. — Nie chciałabym dorównać Molly i Arthurowi, ale może trójka?
— Dwójka? — licytował się z nią Remus, robiąc to nawet nieświadomie.
— Im więcej tym lepiej… — stwierdziła Dora, kiedy on uklęknął z Amelią obok nich, a dziewczynka niezbyt pewnym krokiem podeszła do ciociu i również zainteresowała się pluszakiem. — Moglibyśmy nadać im pasujące do siebie imiona… Takie zaczynające się na tą samą literę, albo w kolejności alfabetycznej, albo…
— Wstrzymaj się, kochanie — przerwał jej autentycznie rozbawiony — bo posądzę cię o jakieś absurdalne pomysły na imiona dla dzieci.
— Skoro mamy mieć całe stado… — stwierdziła, pokazując mu język i już ewidentnie żartując sobie z niego, zaczęła wymieniać: — Lassie Lupin, Pluto Lupin… Łajka Lupin… Scooby-Doo Lupin…
— Scooby! — zawołała wesoło Amelia, a Luca zawtórował jej w tym wybuchu radości i szczeknął, jak mały piesek, ku rozbawieniu Nimfadory.
— Jeżeli Amelia będzie wydawać naszemu dziecku komendy, to będzie to twoja wina… — odparł Remus z przesadnie poważną miną i pewnie ten nastrój by mu się utrzymał, gdyby nie nagły niespodziewany, stłumiony dźwięk, który zupełnie zbił ich z tropu.
— Co to było? — spytała, a jej mąż westchnął, kręcąc głową.
— Pielucha… — wskazał na Lucę, który miał wyjątkowo nietęgą minę. — Zajmę się tym.
— Ciocia Ton! — wykrzyknęła Amelia, rzucając się Tonks na szyję, kiedy Remus chwycił niezadowolonego Luce z zamiarem przewinięcia go. Dora objęła chrześnicę i zasypała ją całusami, wywołując kolejną falę śmiechu u dziewczynki. Remus spoglądał to na swoją żonę trzymającą Amelię w ramionach, to na małego Luce, który rozkosznie położył głowę na jego ramieniu i stwierdził z rozczuleniem:
— Dwójka na pewno…
— W tym układzie trójka — uśmiechnęła się szeroko, kładąc dłoń na swoim brzuchu, mając pewność, że daliby sobie radę z taką gromadką. Remus odpowiedział jej również czułym uśmiechem, który był niemal zgodą, a Amelia w tym czasie zaśmiała się głośno, wołając:
— Dzidziuś! — I w tej samej chwili sama zaczęła obdarowywać brzuch swojej cioci buziakami, znacząc jej koszulkę śliną.
— Myślę, że możemy nad tym popracować w przyszłości — zgodził się Remus i w końcu poszedł przebrać Lucę. Wrócili po krótkiej chwili, jeszcze trochę się pobawili, ale wkrótce dzieci zaczęły ziewać, jedno przez drugie. Tonks jednak nie zdecydowała się zanieść ich do łóżeczek, w zamian tego ułożyła na podłodze wszystkie poduszki i koce, wijąc dla nich przytulne gniazdko. Ułożyła Lucę obok jego misia i Amelii, a dzieci po chwili zasnęły. Był to widok tak rozczulający, że Dora nie potrafiła ruszyć się z miejsca i również sama ułożyła się koło chrześnicy, nawijając jej delikatne włoski na własny palec, nucąc przy tym jedyną kołysankę, jaką znała. Remus położył się w końcu obok Luci i nie odwracał wzroku od swojej żony. Nimfadora nie wiedziała, ile tak leżeli, sama chyba nawet przysnęła na chwilę, bo kiedy otworzyła oczy, Remus nagle poruszył się, osłaniając ramieniem Luce w ochronnym geście.
— Co się dzieje? — mruknęła cicho, otwierając szerzej oczy, ale nie ruszyła się zbyt gwałtownie, bo mała Amy wtuliła się w nią mocno. Dora zrozumiała, że Remus osłonił dzieci, by te nie obudziły się, ale widziała, że jest wyjątkowo uważny, a jedynym co powiedział to krótkie:
— Wracają…
Tonks zamrugała kilka razy, żeby zrozumieć, o co chodzi, ale wtedy zamek w drzwiach szczęknął, a ona pojęła, że w końcu rodzice maluchów, którymi się opiekowali, wrócili do domu. Nie minęła nawet minuta, gdy dostrzegła w progu czwórkę zmarnowanych osób.
— Wszystko w porządku? — spytała natychmiast z przejęciem, ale niezbyt głośno, by nie obudzić jednocześnie dzieci. Franczesco szybko zamknął za nimi wszystkimi drzwi, ale mimo pytania Dory nikt nie odpowiedział, a ich miny nie wróżyły nic dobrego. — Lucky, powiedz coś…
— To koniec… — wychrypiała Sara, siadając ciężko na oparciu fotela i zsunęła zrezygnowana czapkę z głowy, podczas gdy pozostali ściągali swoje płaszcze. Byli niepokojąco milczący, a lakoniczna odpowiedź Sary wcale nie napawała Lupinów spokojem.
— A to znaczy, że? — dopytywał Remus, próbując również dowiedzieć się czegoś więcej. Cały spokój, który towarzyszył im podczas zabaw z dziećmi, zupełnie wyparował, a miny przybyłych przypomniały, że opieka nad maluchami nie była zwykła, przyjacielską przysługą…
— Kochanie, weź Lucę do łóżka — powiedział Rossi, będąc jeszcze bardziej markotnym niż zwykle — zaraz przyjdę do Was.
— Dziękuję wam, kochani — mruknęła Estera, pochylając się obok nich i biorąc synka wraz z jego misiem na ręce. Es próbowała się uśmiechać, ale po tym, jak uklękła blisko nich, Dora mogła dostrzec ślady łez na jej twarzy, co wywołało w niej jeszcze większy niepokój. — Mam nadzieję, że nie dał wam za bardzo w kość.
— Był naprawdę grzeczny — odparł Remus, widząc szok w oczach Dory, a nie chcąc dokładać Esterze dodatkowych emocji. Usta Es drgnęły nieznacznie, gdy spojrzała na Lupina.
— Widzę te plamy na twojej koszuli, Remusie. Ale dziękuję…
— Amelia też chyba powinna się położyć — powiedział Fran, spoglądając na swoją córeczkę, która mimo tego, że Tonks podniosła się do pozycji siedzącej, nie obudziła się i nadal obejmowała mocno ciocię.
— I tak już śpi — machnęła ręką Sara, powstrzymując tym samym swojego partnera — daj jej spokój, bo jeszcze ją rozbudzisz.
— Powiecie coś w końcu? — ponagliła ich ponownie Tonks, obejmując mocno Amelię, która beztrosko westchnęła przez sen. Nie mogła wysiedzieć, patrząc jak Fran opada ciężko na fotel obok Sary, a Rossi opiera się ponuro o ścianę.
— Na początku wszystko szło zgodnie z planem… — odezwała się w końcu Lucky, ale nie miała w sobie zbyt wiele motywacji by mówić coś więcej, więc Tonks wciąż dopytywała:
— Tylko na początku?
— Pierwsze cztery transporty poszły bez problemu… — przyznał Franczesco, kładąc dłoń na kolanie Sary, jakby chciał ją podnieść na duchu. To tworzyło spójny obraz, który biorąc również ślady łez na twarzy Estery, mówił, że coś na pewno poszło niezgodnie z planem i dopiero wtedy dotarło do Nimfadory coś, co bardzo ją zaniepokoiło.
— Cztery? A nie miało ich być piętnaście?
— Piętnaście było świstoklików — odezwał się ponurym tonem Giuse — transportów miało być dokładnie dziewięć.
— Kilka mieliśmy w zapasie — wytłumaczył Francesco, ale również bez większego zaangażowania — dość mocno oddalone od głównych punktów przerzutów i opóźnione tak w razie czego, gdyby wszystko się posypało.
— A posypało się? — spytała z niepokojem Tonks, a tym razem to Sara odpowiedziała bez żadnych emocji:
— Posypało…
— Co się stało przy piątym transporcie? — spytał poważnie Remus, wstając w końcu z legowiska, które służyło im za łóżko przez ostatnie godziny.
— Bary go nadzorował — zaczął tłumaczyć Franczesco, a Dora przełknęła z trudem ślinę, bojąc się o swojego przyjaciela, który przecież też brał udział w tej akcji — dał nam znać, że równo ze zniknięciem świstoklika pojawili się śmierciożercy…
— Urzędnicy Departamentu Transportu Magicznego… — poprawiła go machinalnie Sara, chociaż zrobiła to bez większego przekonania.
— Jeden pies… — syknął Rossi, przeklinając również po włosku i rzucił ze złością: — Kryjówka jest spalona, a znajomi Heathcote nie żyją…
— A Bary?
— Jest cały — uspokoiła ją natychmiast Lucky, rzucając niemrawy uśmiech, który wcale nie pomógł, a Tonks objęła Amelię tak mocno, że cudem dziewczynka się nie obudziła — udało mu się wydostać i ostrzec kolejną grupę, ale…
— Kolejna była jednocześnie ostatnią, w której skład wchodzili mugolacy — Fran wyręczył Sarę w wyjaśnieniach, bo widocznie było to dla niej wyjątkowo trudne, ale nie powstrzymało jednak przed dalszym mówieniem:
— Jedna z rodzin, którą mieli wziąć ze sobą — mówiła Lucky, gniotąc w dłoniach swoją wełnianą czapkę. — Młody chłopak, rok albo dwa po Hogwarcie i jego młodsza siostra.
— Kazaliśmy się im ukryć, ale śmierciożercy ich namierzyli, może by się udało, ale… — Franczesco pokręcił głową, a jego brwi nagle się ściągnęły, sprawiając, że wyraz jego twarzy był wyjątkowo ostry. — Ten gówniarz spanikował i aportował się, zdradzając ich pozycję… Sofia w ostatniej chwili aportowała się z tą małą do zapasowego świstoklika, ale Lorenzo nie udało się uciec.
Tonks zaniemówiła, nie mogła znaleźć żadnych słów, które mogłyby coś znaczyć w tej chwili. Nie wiedziała kim była Sofia ani Lorenzo, tak naprawdę nie znała żadnego z Włochów z imienia, chociaż oni już tak długo współdziałali z nimi. Poczuła się okropnie z myślą, że ci ludzie poświęcali się dla ich sprawy, a ona nawet nie wiedziała, jak się nazywają. Było to proste, gdy nic się nie działo, ale teraz… Gdy ten Lorenzo stracił życie, próbując uratować brytyjską rodzinę mugolaków, było jej okropnie wstyd, że po raz pierwszy i to w takich okolicznościach usłyszała jego imię. Ogromnie żałowała, że nie będzie miała już okazji, by podziękować temu mężczyźnie za pomoc osobom takim, jak jej tata, a najgorsze było to, że to nie miało być jedyne imię, które już na zawsze miało wryć się w jej pamięć, chociaż nigdy nie będzie mogła poznać osób, które je nosiły.
— Kolejna czwórka była ostrzeżona w samą porę, ale podczas przenosin Alessia się rozszczepiła… — przyznała Sara, a gdy na chwilę przestała gnieść czapkę, Tonks spostrzegła, jak bardzo trzęsą się ręce jej przyjaciółki. — W ostatniej chwili wezwałam pomoc, co było cholernie ryzykowne… Wiem, że nie przepadasz za Farewell, ale… — przerwała, kręcąc głową, co było wystarczająco wymowne. Sara wezwała na pomoc Althedę, a ta najwidoczniej sprostała wyzwaniu, które zastała na miejscu przenosin, a słowa Lucky jedynie potwierdziły konkluzję, która wywnioskowała Tonks: — Altheda jest cholernie dobrym uzdrowicielem.
— Ostatnia grupa… — odezwał się ochrypłym głosem Fran, nie pozostawiając nawet chwili ciszy. — Byliśmy z Kingsleyem w Folkestone… — głos mu się załamał, a on sam pokręcił głową, jakby nadal nie wierzył w to, co się wydarzyło. — Zaskoczyli nas zupełnie, nie zdążyłem odebrać patronusa od Estery. Najpierw dopadli Paolo, na oczach Rosy, która… — znów się zaciął, wbijając spojrzenie w podłogę. Dora pokręciła głową, a w jej oczach pojawiły się łzy, trzymała w ramionach Amelię, która smacznie spała, zupełnie nieświadoma tego, co właśnie przeżyli jej rodzice, a i oni zdawali się z każdą kolejną chwilą coraz bardziej uzmysłowić sobie, jak wielkiej tragedii byli świadkami. — Ona nie mogła go zostawić, chociaż było już za późno… Dla nich oboje…
— Franczesco praktycznie osłonił Dario i Fernanda własnym ciałem, żeby zdążyli się otrząsnąć i wyciągnąć swoje miotły — wtrącił się w końcu Giuseppe, który wyręczył szwagra w tłumaczeniu kolejnych wydarzeń. — Udało im się dotrzeć na teren Francji, ale my nie mogliśmy już im pomagać, musieliśmy się ewakuować.
— Jesteście ranni? — spytał Remus, a Tonks zlustrowała ich wzrokiem, ale nie dostrzegła żadnych widocznych ran, co potwierdził Fran, mówiąc lekceważąco:
— Drobne zadrapania…
— A i tak czuję się kompletnie… — wydusiła z trudem Lucky — beznadziejnie…
— Folkestone było najgorsze... — przyznał Giuseppe, który był niemal, jak w transie. — Kingsley kazał nam uciekać, a on sam...
— Coś mu się stało? — spytała Tonks, zaciskając nerwowo zęby. Serce jej na chwilę stanęło, jeszcze w zeszłym tygodniu ona i King razem występowali na antenie Potterwarty, a teraz... Tak łatwo przychodziło jej zapomnieć, że każde wyjście z domu niesie ze sobą ogromne ryzyko. Sara pokręciła jednak głową, rzucając przelotne spojrzenie Rossiemu.
— Nic mu nie jest, ale...
— Kiedy się deportowaliśmy, ostatnim, co widziałem, był Kingsley otoczony przez kilku śmierciożerców — wyjaśnił Franczesco, a kiedy Dora już miała zrzucić na niego kolejne pytanie, podniósł dłoń w uspokajającym geście. — Już się z nami kontaktował. Musiał przed nimi uciekać, podczepiali się pod niego przez kolejne trzy deportacje, spalając kolejne kryjówki. Będzie musiał się ulotnić na jakiś czas i poskładać wszystko. Możemy być pewni, że śmierciożercy będą czaić się pod jego domem i w miejscach, gdzie był. Kolejny wykluczony z działań Zakonu.
— Kingsley ma twardą skórę, poradzi sobie — zapewnił Remus, ale Tonks widziała po nim, że to miało ich jedynie pozornie uspokoić, bo on sam był całą tą sprawą bardzo przejęty. — Najważniejsze, że nic mu nie jest.
— Ktoś musiał zdradzić — rzucił wściekle Rossi, a mała Amelia poruszyła się niespokojnie w ramionach Tonks, na co jej ciotka od razu zareagowała łagodnym, kołyszącym ruchem, który miał utrzymać sen dziewczynki, a jednocześnie pozwolić Dorze uspokoić się samej. Nie chciała wierzyć w to stwierdzenie, ale w tą misję było zaangażowane tak wiele osób, że być może Giuse miał rację… Może jedna z wtyk Bary’ego nie była do końca lojalna, a może po prostu mieli paskudnego pecha…
— Wiesz doskonale, że obserwują każdego, kto ich zdaniem jest podejrzany… — próbował uspokoić przyjaciela Fran, który najwidoczniej podzielał zdanie Tonks.
— Nie szukajmy zdrajców w naszych szeregach — powiedział stanowczo Remus, próbując otrząsnąć wszystkich z takich myśli, którzy teraz zatopili się we własnych myślach, szukając w głowie kogoś, kto być może byłby zdolny do czegoś tak potwornego, jak zdrada. — Za każdego z was oddałbym życie i mam pewność, że wszyscy w Zakonie Feniksa są gotowi do takiego poświęcenia — zapewnił ich, a Dora w pierwszej chwili była podbudowana taką wizją, jednak pewna myśl nie pozwoliła jej całkowicie poprzeć swojego męża. — Wierzę w to…
— Ale trzeba jednak dawkować to bezgraniczne zaufanie… — odparła niechętnie, a Giuseppe natychmiast podłapał tą nutę zwątpienia.
— Co masz na myśli?
— Nic, co miałoby cokolwiek wspólnego z dzisiejszą akcją — powiedziała natychmiast, nie chcąc tworzyć przestrzeni na zbędne domysły, bo nie byłaby w stanie z czystym sumieniem wskazać kogoś, kto mógł chcieć zaszkodzić tej misji, była jednak sprawa, w której ktoś z pewnością mógł chcieć zamieszać z powodów osobistych — ale wiem, że jeżeli w Zakonie pojawi się kwestia wilkołaków, to nie będę mogła ufać Lucille Smith. Moody był tego świadomy już dawno, a ja przekonałam się o tym na własnej skórze nieco później… — przyznała, przypominając sobie paskudną rozmowę, którą przeprowadziła z Lucy, tę samą która zasiała w niej ziarno niepewności, tę samą, która popchnęła ją do kłótni z Remusem, a później do lekkomyślnego udziału w bitwie w Hogsmeade, która skończyła się tragicznie dla jej psychiki, gdy uświadomiła sobie, że Nate Moore wykorzystywał ją przez wiele miesięcy. Pamiętała doskonale nienawiść, z jaką Lucy mówiła o wilkołakach, nie tylko tych, które odebrały jej przyjaciół i współpracowników, ale o wszystkich wilkołakach, w tym także o Remusie…
— Nie mówmy o tej idiotce… — sapnęła Lucky zmęczonym tonem, chowając twarz w dłoniach.
— Nikt nas nie zdradził, a może my wszyscy zdradziliśmy — przyznał niespodziewanie Franczesco, wstając z fotela. Wydawało się, że doznał nagłego olśnienia. Zrobił parę nerwowych kroków, gestykulując nieskładnie.
— Co masz na myśli, Fran? — spytał nieprzekonany Giuseppe, rzucając przyjacielowi dziwne spojrzenie. — Jak niby mieliśmy zdradzić? I to wszyscy? Myślisz, że przyczyniłbym się do śmierci Lorenzo? Poświecił Alessię i Paolo?
— Z pewnością nie świadomie — odparł Luccatteli, patrząc na wszystkich i szukając zrozumienia dla własnych, niewypowiedzianych jeszcze myśli. — Pamiętacie, co przekazał Kingsley?
— Że mamy uważać na słowa — powiedziała Sara, nie rozumiejąc, co to ma do rzeczy, ale dla Franczesca to było chyba oczywiste.
— Uważać na słowa i nie wypowiadać jego imienia — dopowiedział Fran, a jego głos rozbrzmiał mieszaniną satysfakcji i przerażenia. — Tego Imienia — dodał z przejęciem, z powrotem siadając na fotelu. — Wszystkie te sytuacje miały punkt wspólny. To zaczyna mieć sens... Heatchcote powiedział, że Sami-Wiecie-Kto może im naskoczyć, bo świstoklik już zniknął i pojawili się śmierciożercy. Kiedy skontaktowaliśmy się z Sofią, żeby ich ostrzec, słyszałem, jak mówiła, że Sami-Wiecie-Kto nas rozgryzł — podawał kolejne przykłady Franczesco, naprowadzając ich na właściwy tok rozumowania. — W Folkestone to właśnie Kingsley powiedział, że nieważne ilu nas będzie, Zakon Feniksa pokona Sami-Wiecie-Kogo...
— I co z tego? — dopytywał Giuseppe. — Ludzie dużo gadają, my też gadamy, a jakoś żaden śmierciożerca nie wleciał jeszcze przez okno.
— Nie chodzi o to, że ludzie gadają — zauważył Remus, który najwidoczniej zrozumiał, o co chodzi Franowi. — Chodzi o to, co gadają i jakich słów dokładnie używają. Przy każdym przerzucie, ktoś mówił o Sami-Wiecie-Kim. To jest punkt wspólny...
— Chyba jestem zbyt zmęczona, żeby to zrozumieć — stwierdziła znużona Lucky, a Tonks również się skrzywiła, przytulając Amelię jeszcze mocniej. Nie chciała się przyznawać, ale sama nie nadążała za Franczesciem i Remusem.
— Zarówno Bary, jak i Sofia, a także Kingsley użyli konkretnego słowa, konkretnego imienia — wyjaśnił Luccatteli, uważnie formułując swoją wypowiedź. — Dobrze to sobie przemyśleli... Tylko Zakon Feniksa nie bał się mówić wprost i nie trząsł portkami na dźwięk tego imienia.
— Musiał rzucić jakieś zaklęcie, coś jak Namiar, którymi są naznaczeni nieletni czarodzieje albo działające na podobnych zasadach — zgodził się z nim Remus. — Wygląda na to, że teraz faktycznie jest on Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
— O cholera... — szepnęła Dora, niemal wypuszczając śpiącej chrześnicy z rąk. Teraz zrozumiała, o co w tym wszystkim chodziło. Wszyscy w Zakonie bez strachu mówili o Voldemorcie, używając jego imienia, kiedy większość społeczeństwa po prostu za bardzo się bała. To było idealne zagranie, żeby bez wysiłku wyłapać wszystkich przeciwników, bo swoją odwagą i bezpośredniością, niemal sami oddawali się w ręce śmierciożerców. Franczesco miał rację, każdy z nich zdradził i zrobił to zupełnie nieświadomie.
— Musimy wszystkich ostrzec — powiedział natychmiast Remus, a Fran skinął mu głową. Wstali natychmiast i razem z Rossim wybiegli z mieszkania, żeby w tej właśnie chwili skontaktować się ze wszystkimi, którzy mogli odważyć się by nazwać Voldemorta po imieniu.
— Jeszcze tego nam brakowało... Nawet we własnym domu nie będę mogła wyklinać tego potwora na głos — mruknęła Sara, zsuwając się bez energii na podłogę i kładąc się obok Tonks. Uśmiechnęła się blado na widok Amelii, która westchnęła przez sen. Nimfadora zrobiła dokładnie to samo, zazdrościła chrześnicy tej beztroski i braku świadomości, w jakim świecie przyszło jej dorastać. Lucky pogłaskała córeczkę po włosach, a potem sama oparła głowę na ramieniu Tonks. — Marzę jedynie o prysznicu i łóżku, i o tym, żeby już wstał nowy dzień…
Nie potrafiła negować jej najpilniejszych potrzeb, chociaż dobrze wiedziała, że to żadne rozwiązanie. Bo nawet jeśli wstanie nowy dzień, to rzeczywistość się nie zmieni. Wciąż będzie wojna, wciąż będą walczyć i wciąż będą ginąć ludzie… I niestety nie dało się tego zmienić od tak, nawet za pomocą magicznej różdżki.
Ale się to wszystko posypało... Miesiąc temu miałam wrzucić rozdział z wyjaśnieniami, ale no wykoleiło się to moje żyćko niestety. Pod ostatnim rozdziałem napisałam Wam, że mam niesprawną rękę i generalnie ciężko mi wszystko ogarnąć. I uwierzcie mi, zamiast lepiej, było tylko gorzej...
Okazało się, że okres gojenia wcale się nie kończył, a na kontroli okazało się, że będzie potrzebna operacja, żeby naprawić źle zrośnięte ścięgna i cała zabawa zaczęła się od początku. Znowu byłam bez jednej ręki, a do tego siadła mi mocno psychika i naprawdę nie miałam motywacji, żeby ogarniać coś ponad minimalne potrzeby. Przepraszam Was za to!
Teraz jestem w trakcie rehabilitacji. Nie jest na razie idealnie, ale powoli coraz lepiej. Co prawda, usłyszałam, że pisanie na klawiaturze wcale nie jest najlepszym ćwiczeniem rehabilitacyjnym, ale nie jestem zbyt posłuszną pacjentką i ostatni tydzień spędziłam z laptopem, żeby dokończyć wszystko to, co miałam pozaczynane. Czy mi się udało? Nie do końca, ale dużo. Mam dla Was gotowe 3 rozdziały, a 2 są jeszcze rozgrzebane, ale naczęte i w wolnych chwilach nad nimi pracuję. Mam też zaplanowane prawie wszystkie rozdziały aż do epilogu. Więc trochę popracowałam mimo mojej nieobecności ♥
Z ogłoszeń parafialnych to prawie wszystko. Chciałabym tylko jeszcze powiedzieć, że rozdział 148 pojawi się w czwartek, a 149 wstawię 14 października i od tego rozdziału wracamy do publikacji co dwa tygodnie. No to już chyba wszystko.
Buziaki ♥
Cześć kochana!
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że u Ciebie dzieją się tak poważne zawirowania z ręką. Tym bardziej wdzięczna jestem, że nadal chcesz dla nas pisać i chwała Ci za to! Pamiętaj jednak, że Twoje zdrowie jest ważniejsze od regularnego wrzucania rozdziałów.
Mnie tutaj niestety długo nie było. Zaczęłam dwa kierunki studiów (licencjat obroniony!) i zajęłam się koordynowaniem ważnej dla mnie, wielkiej akcji charytatywnej. Do Doruni wracam kiedy mogę sobie na to pozwolić w moim życiu pełnym zajęć, kolokwiów i spotkań z ludźmi. Mam bardzo intensywne żyćko, więc świetnie jest czasem zwolnić i poczytać co dzieje się u kochanej Tonks.
A dzieje się, może w tym rozdziale nie jest tak ekstremalnie, ale bardzo dobrze mi się go czytało. Uwielbiał te scenki rodzinne. Czytałam sobie na raty i początek opieki nad Amy i Lucą przypadł na czas mojego obiadu w McDonald's. Bardzo mnie ten fragment dobrze nastawił, dał odpocząć i mogłam iść szczęśliwa na spotkanie ze znajomymi. Scenki rodzinne Lupinów mi służą, byle nie zbyt często, bo się przyzwyczaję <3
Oprócz banana na twarzy miałam też moment zastanowienia nad Lucą. Tutaj widzimy jak Remus się nim opiekuje, przewija itd, a w Wilczym Krysztale Luca chce wymordować wilkołaki. Bardzo przykre. Znam już powody tego zachowania, ale i tak musiałam się odezwać, widząc tutaj taki słodki fragment w wykonaniu Remusa. Jak mam być szczera, to widząc że Włosi wychodzą na misję, myślałam, że będzie miał miejsce ten kluczowy moment, ale jednak nie.
Dzieje się. Dobrze, że Fran odkrył działanie Voldemorta. Można powiedzieć, że to i tak bardzo szybko, biorąc pod uwagę, że po trzeciej akcji już to rozpracowali. Wiadomo, zawsze szkoda ludzi, którzy zmarli, jednak dzięki tej informacji zakon ma przewagę nad Voldemortem.
Dora ma rację, że żałuje nie poznania Włochów. Myślę, że gdyby nie była w ciąży, a zakon nie spotykałby się po domach, sytuacja byłaby inna. Po śmierci Dumbledore'a jest jak jest i niestety to zaważyło.
Całe szczęście, że Bary, King, Sara i "nasi" Włosi nie ucierpieli w tej akcji. Co prawda szkody psychiczne są duże, jednak cieszy mnie, że wszyscy nadal chodzą po świecie.
Jeszcze chwila dla Rona. Black ma rację, że się irytuje i nie widzę tu innej reakcji ze strony porywczego Syriusza. Łapa nie zna jednak szczegółów, które pozwoliłyby mu na osąd nad Ronem. Ciekawa jestem sytuacji, w której to Syriusz pomagałby Jamesowi w noszeniu horkruksa. Nie mógłby być przecież na niego całkowicie odporny, a po przeżyciach, które teraz nosi na swoich barkach, myślę, że nie byłby zdolny pomóc Harry'emu, bo medalion by go zniszczył. Za dużo zła wydarzyło się wokół Blacka.
Jedno jest pewne, Ron już na tym etapie szuka pomocy w zmarłym dyrektorze, bo nie widzę opcji, by przedmiotem, który trzymał w dłoni, nie byłby wygaszacz. Pewnie sam zdaje sobie sprawę, że jego nadzieje są irracjonalne, a jednak widzi, że Dumbledore zostawił im wskazówkę w Baśniach Barda Beedla, więc też liczy na pomoc.
Kochana, mam nadzieję, że uda mi się wszystko przeczytać i skomentować do świąt, a jeśli nie, to zrobię to po świętach.
Trzymam kciuku za Twoją rękę i mocno przytulam!
Magda
Oj działo się i to naprawdę dużo, ale jest już lepiej i mam nadzieję, że tylko w tym kierunku wszystko będzie szło. Nie wyobrażam sobie nie pisać, więc nie masz za co dziękować. To ja dziękuję, że mimo braku terminowości, ktoś wciąż tu bywa ♥
UsuńGratuluję obrony licencjatu, rozpoczęcia dwóch kierunków i angażowania się w inne równie ważne akcje! Jestem pełna podziwu ♥♥♥ Tym bardziej doceniam, że w tym całym zabieganiu i szaleństwie wciąż wracasz. Tonks ciągle tu będzie, a nowości będą pojawiać się do maja. Ufam, że później blogger nie zrobi fikołka i będzie można tutaj zaglądać, żeby przeżyć tą historię jeszcze raz ♥
Taak, fragment, w którym Lupinowie robią za niańki, bardzo dobrze nastraja. Nie mogłam się go sama doczekać, chociaż nie zakończył się już tak kolorowo. Myślę, że w lepszym świecie takie sytuacje zdarzałyby się częściej, a dodatkowo oboje mogli zobaczyć się w akcji z dziećmi i tym, co ich wkrótce przecież czeka! ♥
Sprzeczność w postaci Luci też była dla mnie ważna. Można się zastanowić nad tym, co by było gdyby... Wiemy, jak sprawy potoczyły się w Wilczym Krysztale, ale nie wiadomo, co będzie tutaj... W końcu Luca to tylko bobas, który nie urodził się zły, jest równie niewinny i uroczy co Amelia. Dopiero później z jakiś powodów mógłby wyrosnąć na potworka...
To prawda, reakcja Łapy jest raczej spodziewana, sam sobie chłop może nawrzucać, że pozwolił chrześniakowi ruszyć bez niego, ale tak jak mówisz nie ma wszystkich informacji... Gdyby był z Harrym, wiedziałby, chociaż mimo wieku i doświadczenia, raczej nie wykazałby się większym zrozumieniem niż Potter... W końcu to Black. I fakt, trudno porównywać Rona i Harry'ego do Syriusza i Jamesa, bo są różni, a horkruks z pewnością na każdego działałby inaczej. Black mógłby być jeszcze bardziej wybuchowy i lekkomyślny, a z pewnością też byłby gotów brać takie brzemię na siebie...
Tak, Ron ma w ręce wygaszacz, ale jeszcze nie wie, jak działa. To raczej intuicyjne przeczucie, że ten przedmiot dobrze leży mu w dłoni i że Dumbledore chociaż mocno szurnięty, to wiedział też, co robi i może jakoś wskaże mu drogę (dosłownie!) do przyjaciół nawet zza grobu.
Ah, dziękuję za ten komentarz, ale ja się stęskniłam za tak długimi feedbackami na moje rozdziały! ♥ Nie mogę się doczekać już kolejnych, ale czekam cierpliwie! ♥