2.03.2024

155) Uczucie ukojenia

 Gdy ucichł płacz, na nowo pojawiła się cisza, ale zupełnie inna od poprzedniej. Tym razem choć wciąż pełna smutku i żalu, była znacznie spokojniejsza, jakby swoją obecnością chciała zapewnić, że gdy ona przeminie, przyjdzie wyczekiwane ukojenie. 

Wrócili do domu, a za oknami już zapadł wieczór. Tonks nie miała pojęcia, co teraz ze sobą począć. Co mogłaby zrobić? Wszystko wydawało się bezsensowne. Co prawda, pochowali tatę, ale nie wyobrażała sobie, żeby mogła zrobić coś prozaicznego… Tak od razu przejść do normalnego porządku dnia, jakby nic się nie stało. Poczuła to jeszcze bardziej, gdy stanęła pośrodku milczącego salonu. Wspomnienie ostatnich dni z tatą wciąż było zbyt żywe, zbyt bolesne. 

— Chyba nie chcę tu być…

— powiedziała, zwieszając głowę. Było jej wstyd, że Remus i Syriusz zrobili wszystko, żeby ukoić ból mamy i jej własny. Zadbali o każdy możliwy szczegół, a ona nie potrafiła okazać im wdzięczności, pozwolić odpocząć po tym, co musieli przeżyć. Nie chciała spojrzeć im w oczy, spodziewając się, że zobaczy na nich wypisany wyrzut. 

— Rozumiem, kochanie — powiedział Remus troskliwie, chociaż wcale nie podniosło jej to na duchu. Mąż podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Ciepło rozlało się na jej sercu, że nie wypominał jej tego, że jest takim problemem w chwili, gdy wszyscy odczuwali niewyobrażalne zmęczenie. Na pewno marzyli o tym, by w końcu zasnąć z nadzieją, że obudzą się w innym świecie. Ona tego nie chciała, bo inny świat oznaczał świat bez jej taty… 

— Nie musimy tu być — oznajmił Syriusz, posyłając im wyrozumiały uśmiech. Dora nieporadnie odpowiedziała mu tym samym. Powinna go wyściskać za te piękne słowa, które wypowiedział nad grobem taty. Był najprawdziwszym przyjacielem, był ich rodziną i Tonks nie sądziła, by bez niego to wszystko trzymało się w kupie. Pojawił się w momencie, gdy było beznadziejnie i był z nimi wciąż, chociaż sytuacja wcale się nie poprawiała. Gdyby nie on, nie przeżyłaby śmierci Szalonookiego, gdyby nie on teraz też by nie przeżyła, a pomimo swoich wszystkich zasług i wsparcia, jakie im okazał, miał jeszcze tyle sił, by spełnić kolejną prośbę. Niczym remedium na wszelkie zło, proponował kolejne rozwiązanie. Podszedł do kominka, chwytając w ręce pojemnik z proszkiem Fiuu, który wyciągnął w ich stronę, mówiąc: — Chodźcie. 

Nimfadora ochoczo pokiwała głową. Chciała być gdziekolwiek indziej, tylko nie tu, a wiedziała doskonale, że wszyscy mogą pójść za Blackiem nawet na koniec świata. Obejmując Remusa zrobiła dwa kroki, ale zatrzymała się, odwracając się w stronę mamy. Andromeda, która otrząsnęła się po napadzie płaczu, który ogarnął ją podczas pogrzebu. Znów wydawała się silna, ale pod tą siłą kryło się niewyobrażalne zagubienie, które nie pozwoliło jej ruszyć się z miejsca. Wydawała się chcieć zostać tutaj i zamknąć się na cały świat…

— Mamo? — szepnęła Dora, wyczekując na jej ruch. Nie wyobrażała sobie zostać tu, ale też nie byłaby w stanie zostawić Andromedę samej. Puściła Remusa, podchodząc do mamy. — Nie zostawię cię… — zapewniła cicho, próbując uśmiechnąć się pogodnie, chociaż nie wyszło jej to najlepiej. Dromeda zamrugała kilka razy, odpędzając od siebie łzy. Dora wyciągnęła w jej stronę rękę, prosząc: — I ty nie zostawiaj mnie…

Andy pod wpływem słów Tonks i jej proszącego wzroku podała jej dłoń bez przekonania. Musiały być teraz razem, pomimo wszystko. A już zwłaszcza tego dnia, gdy pożegnały się z nieodłączną częścią jej życia, z Tedem, który zawsze był spoiwem ich rodziny. Potrzebowały siebie, gdziekolwiek by nie były. Dlatego też Dora odetchnęła z ulgą, gdy Andromeda zdecydowała się iść z nimi.

Wszyscy wzięli odrobinę zielonego proszku. Tonks czuła jak kilka drobinek przesypuje jej się przez palce. Trochę tak jak jej życie, nad którym, mimo usilnych starań, nie mogła mieć pełnej kontroli. Patrząc na zaciśniętą pięść, usłyszała, że Syriusz wypowiada adres swojego domu, nim zniknął w płomieniach. Zawahała się. Niekoniecznie chciała znaleźć się teraz w domu po Szalonookim, gdzie z tego co wiedziała, wciąż znajdowała się część pacjentów. Zaufała jednak Syriuszowi i podążyła za nim. 

Wylądowała mocno na dywanie, trzymając się za brzuch, żeby nic przypadkiem nie wydarzyło się z jej synkiem podczas przenosin. Tuż za nią pojawiła się natychmiast Andromeda. Remus najpewniej zamykał ich korowód. 

Dora uniosła wzrok, przygotowana na widok polowego szpitala, który mieścił się w tym miejscu od czasu bitwy na Pokątnej. Nie ruszyła się od razu, żeby nie natknąć się na którekolwiek z łóżek. Jakie było jej zdziwienie, gdy ich nie zobaczyła. Co więcej salon Szalonookiego wyglądał tak samo jak kiedyś. Wszystko wróciło na swoje miejsce, dokładnie tak jak zapamiętała. Nie myliła się jednak odnośnie tego, że będzie wiele osób, ale to nie byli żadni pacjenci…

Na kanapie, fotelach i krzesłach przyniesionych od stołu, które nie tak dawno były przetransmutowane w leżanki dla rannych, siedzieli przyjaciele. Tonks zaniemówiła na widok znajomych twarzy. Widziała Billa i Fleur, a obok nich Artura z Molly, która przecież kilka dni wcześniej wysłała jej obszerny list, na który Dora nie zdążyła odpowiedzieć. Dalej na kanapie siedzieli Estera, Sara i Franczesco, a ten ostatni trzymał na kolanach małą Amelię, która na widok swojej cioci domagała się, żeby natychmiast ojciec ją puścił. Na kolejnym fotelu siedziała Hestia, a za nią stał Carl, trzymając dłoń na jej ramieniu. Altheda podawała właśnie szklankę wody Emily, która wyglądała wyjątkowo słabo, ale jednak tam była. Kingsley stał wyprostowany, czuwając nad całą tą delegacją, w której obecność Tonks nie była w stanie uwierzyć. Mrugnęła, przeczuwając, że tylko jej się przywidziało i jak znów otworzy oczy, zobaczy pusty salon. 

I faktycznie, gdy to zrobiła, nie zobaczyła nikogo, ale tylko dlatego, że widok przysłoniła jej ruda plama, a potem poczuła, jak oplatają ją czyjeś ręce w mocnym uścisku. Intuicyjnie odwzajemniła ten gest, chociaż dopiero po chwili rozpoznała, że osoba, która ją przytula to Ginny. Dziewczyna już niemal przewyższała ją wzrostem, oparła głowę na jej ramieniu, wzdychając ciężko. Nic nie powiedziała, ale ten uścisk mówił więcej niż jakiekolwiek słowa. 

— Gin… — szepnęła Dora, wzruszając się. Zakuło ją jednak coś jeszcze, coś o czym rozmawiała niedawno z Łapą. — Luna… Tak mi przykro, że jeszcze…

— Nie myśl o tym teraz — powiedziała Weasley, odsuwając się nieco od Tonks i posłała jej pokrzepiający uśmiech. — Wiem, że ona da radę, gdziekolwiek jest. Nic jej nie złamie, jest wyjątkowo silna. Tak jak ty… 

Tonks uśmiechnęła się z wdzięcznością, chociaż wiedziała doskonale, że w innych okolicznościach Ginny już zaprzęgła by wszystkich do poszukiwań Lovegood. Teraz jednak była tutaj i… Właśnie, była tutaj, nie tylko ona, chociaż Dora spodziewała się widoku pacjentów, a nie swoich przyjaciół.

— Co wy tu robicie? — zapytała w końcu, ocierając twarz, chociaż po raz pierwszy od wczoraj z jej oczu nie płynęły łzy, nawet jeśli wzruszenie ściskało jej gardło, do tego stopnia, że nie potrafiła nic już powiedzieć, gdy Sara stwierdziła, podchodząc do niej:

— Jesteśmy z wami. 

Tonks zatonęła w objęciach Lucky. Wstrząsnął nimi szloch, tym razem nie należał on do Dory. To Sara płakała w jej ramionach, zapewniając, że wszystko będzie dobrze i przejdą przez to razem. Za Lucky ruszyła cała lawina. Wszyscy podchodzili do Dory i Andromedy, przytulając je i mówiąc dobre słowo. Nawet osłabiona Emily cichym głosem przepraszała za to, jaka była okrutna podczas ich poprzednich spotkań, chociaż wcale nie miała za co przepraszać. Dora cieszyła się z jej obecności i doceniała ją ogromnie. Potłuczone na kawałki serce Nimfadory zdawało się drgnąć, jakby każda z bliskich jej osób brała malutki kawałek i z powrotem wkładała je w odpowiednie miejsce. Zabrakło w jej życiu ukochanej osoby, ale w chwili gdy przeżywała tę stratę, otoczyli ją ludzie których także kochała ponad życie. Jej przyjaciele, jej rodzina… Byli tu z nią, okazując wsparcie i współdzieląc smutek. Nie mogło być nic piękniejszego w tej chwili. 

— Nawet nie wiesz, kochana, jak bardzo jest nam przykro… — szepnęła Molly ze łzami w oczach, przytulając najpierw Dorę, a później Andromedę, tak że nie było pewności, do której dokładnie kieruje swoje słowa. Mama Tonks długo nie wypuszczała pani Weasley z ramion. Bo chociaż wszyscy ci ludzie byli tu dla nich obu, to jednak najbliżsi byli sercu Nimfadory. Molly natomiast niespodziewanie jakiś czas temu stała się bliską przyjaciółką Andromedy i chociaż obie różniły się od siebie bardzo, to mogły liczyć na siebie i wzajemne zrozumienie. Niewątpliwie to jej obecność Andromeda doceniała najbardziej. 

— Ted był fantastycznym facetem — zapewnił Artur, kładąc dłonie na ramionach Dory i Andromedy w geście wsparcia — nigdy o nim nie zapomnimy. 

— To prawda, zawsze taki był… — zgodziła się Andy, kiwając głową, przez co łzy, które pojawiły jej się w oczach, spłynęły jej po twarzy. 

Obie pozwoliły się poprowadzić do kanapy, na której usiadła Tonks obok Sary, ta od razu położyła głowę na ramieniu przyjaciółki, a mała Amy przeczołgała się po kolanach swoich rodziców, żeby dostać się w końcu do swojej matki chrzestnej. Od razu spytała, przekrzywiając główkę: Ciocia smutna? i nie czekając na odpowiedź, objęła szyję Tonks swoimi małymi rączkami i ucałowała ją obficie. Kiedy już to zrobiła, zaczęła obcałowywać dzidziusia. Andromeda usiadła na fotelu, gdy Fleur ustąpiła jej miejsca, siadając na krześle między mężem, a teściową. Remus stanął za Tonks opierając się o oparcie kanapy, wymieniając uśmiechy z Amelią, a Black z jęknięciem godnym starca, umiejscowił się na dywanie przy krześle, na którym usiadła Altheda po tym, jak nalała każdemu w filiżankę herbaty. 

— Kiedy jeszcze gniłem na Grimmauld Place z moją rodzinką, w wakacje czasami wymykałem się z tego stęchłego domu, żeby was odwiedzić — wspominał Syriusz, nie kryjąc pogodnego uśmiechu, który skierował w stronę Andromedy, a ta pociągnęła nosem i pokiwała głową.

— Pamiętam, byłaś wtedy taka malutka Doro. 

— Zawsze, gdy Andromeda szła położyć cię spać, Ted zabierał mnie na taras — powiedział Black, patrząc tym razem na Tonks, która pozwoliła Amelii zajrzeć pod swoją bluzkę, żeby mała mogła sprawdzić, gdzie tak dokładnie schował się ten dzidziuś. Dora uniosła kącik ust, zerkając zaciekawiona na Syriusza, bo tej historii nie znała. — Paliliśmy razem papierosy i piliśmy whisky, chociaż wciąż byłem jeszcze gówniarzem… Chciałbym powiedzieć, że wypiłem z nim pierwszą flaszkę, ale byłoby to oczywiste kłamstwo — stwierdził bez cienia wstydu, jakby Ted rozpijając małoletniego nie zrobił nic złego, bo Syriusz wtedy robił gorsze rzeczy, a na koniec parsknął krótkim śmiechem. — Zawsze był przerażony tym, że Andy nas przyłapie. 

— Myślisz, że nie wiedziałam? — spytała Andromeda, nie kryjąc zdziwienia jego naiwnością. Dora pokręciła głową. Jej mama może i wiedziała o tych ekscesach, ale nie wierzyła w to, że nie zmyła za to głowy tacie. — Miał do ciebie słabość… 

— Raz strasznie się spiliśmy… — westchnął, wspominając z uśmiechem. — To było wtedy, jak przyprowadziłem ciebie i Jamesa z Lily, pamiętasz to, Luniek?

— Kiedy to było… — sapnął Remus, machając ręką, a Dora spojrzała ponad siebie na niego z zaciekawieniem, bo nigdy jej o tym nie opowiadał, a Amy wyciągnęła w jego stronę paluszek mówiąc Oj, oj, wuja. 

— Wtedy poznałeś swoją żonę, chociaż brzmi to źle, biorąc pod uwagę, że miała… — stwierdził Black z rozbawieniem, próbując sobie przypomnieć, a na ratunek przyszła mu Andromeda, której pamięć nie zawodziła:

— Jakieś trzy latka. Kojarzysz to zdjęcie, o które kiedyś pytałaś? — Dora pamiętała doskonale, gdy tuż przed dołączeniem do Zakonu Feniksa, szukała w rodzinnych albumach czegoś o Syriuszu. Znalazła wtedy fotografię, na której jej mała wersja, trochę większa od Amelii, otoczona była przez Łapę, Potterów i właśnie Remusa. 

— Lily i Andy poszły cię wykąpać, bo wylałaś na siebie całą miskę jakiejś papki, a my dobraliśmy się do barku Tonksów — wyjaśnił Syriusz, śmiejąc się wesoło, a ten szczekający dźwięk, wywołał uśmiech na twarzy Tonks. — Gdy już wróciłyście, zrobiłyście nam karczemną awanturę. 

— Ale nie wyrzuciłam was z domu — zaperzyła się Andromeda, znów pociągając nosem ze wzruszenia nad minionymi latami, a Black błysnął w jej kierunku uśmiechem.

— Ty też masz do nas słabość… 

— To był taki pogodny człowiek — stwierdziła z westchnieniem Estera, patrząc na Dorę współczująco, jakby sama doskonale rozumiała jej stratę. 

— A ja śmiertelnie bałem się go poznać — przyznał Bill, trzymając Fleur za dłoń i opierając ich splecione palce na własnym kolanie. Uśmiechnął się zawadiacko w stronę Tonks, która zmarszczyła brwi na to stwierdzenie, ale Amy szybko skupiła jej uwagę na sobie, ciągnąć ją za ucho. — Pamiętasz, jak planowaliśmy zapoznanie naszych rodziców? 

— Wyszło trochę inaczej… — stwierdziła, przypominając sobie ich dawne plany. Ucałowała chrześnicę w małe piąstki, powstrzymując ją od tego, by urwała jej ucho albo nos. Bill miał rację, kiedy jeszcze byli razem, planowali po jego powrocie z Egiptu przedstawić sobie swoich rodziców i pewnie przy nich planować wspólne życie. Patrząc na Fleur, która posyłała mężowi niepokojące spojrzenie i ze świadomością, że Remus jest tuż za nią, nie mogła odmówić sobie racji. Wyszło zupełnie inaczej…

— To prawda, twoi rodzice przyłapali nas w dość niekorzystnej sytuacji — zaśmiał się Weasley, chociaż chyba nie był świadomy, że po powrocie do Muszelki, będzie miał poważną rozmowę z Fleur, która ściskała go znacząco za dłoń, ale on nie rozumiał oczywistych sygnałów. — Twój tata powiedział wtedy, że jako przykładny ojciec musi mnie ostrzec, że gdybym zrobił ci krzywdę, to będę miał z nim do czynienia… 

— Zrobił to zaraz po tym, jak mama zwyzywała cię od rudzielców, rudzielcu — dodała Tonks, pozwalając sobie na krótki śmiech, chociaż wydawało jej się, że nigdy nie usłyszy już tego dźwięku z własnych ust. 

— Zapomnijmy o tym — poprosiła ze skruchą Andromeda, ale Ginny przyznała pogodnie, kręcąc głową:

— Tamtej awantury nie da się zapomnieć, pani Tonks. 

— My z Amelią też państwa kiedyś przyłapaliśmy… — przypomniała Sara, wymieniając z Tonks porozumiewawcze spojrzenie, dzięki któremu obie doskonale wiedziały, o którą sytuację dokładnie chodzi. 

— O tym też zapomnijmy — westchnęła zawstydzona kobieta, a Tonks uśmiechnęła się szeroko. Te parę lat temu sama chciała zapomnieć, ale teraz nie miała takiego zamiaru. Widok jej rodziców, którzy mimo wieloletniego stażu w małżeństwie, wciąż mieli w sobie tę samą gorącą, nastoletnią miłość, wydawał jej się czymś niezwykłym i pięknym. Fakt faktem mogliby się powstrzymywać przy jej przyjaciółkach, ale to nie miało znaczenia… Uwielbiała to, że rodzice patrzyli na siebie zawsze tak, jakby wciąż byli sobą po raz pierwszy zauroczeni. 

— A pamiętacie, co bliźniacy opowiadali? — wtrąciła się do wspominek Hestia, uśmiechając się łagodnie. — O swojej ucieczce z Hogwartu? 

— Tak, przecież polecieli na miotłach prosto do Tonksów — przypomniał sobie Charles, a Tonks parsknęła śmiechem, kręcąc głową, gdy kolejne wspomnienie pojawiło się przed jej oczami. 

— Podobno wleźli do was przez okno, a Ted nakarmił ich i dał im swoje ubrania, bo ich były zupełnie brudne i przemoczone — powiedział Bill, pochylając się do przodu, być może po to, żeby nie widzieć miny swojej matki, a Ginny zaśmiała się głośno. 

— Później chyba przywiózł ich samochodem na Grimmauld Place i czekał pod domem, aż mama nie skończy na nich wrzeszczeć. 

— Zasłużyli na to… — Molly skomentowała krótko słowa swoich dzieci, chociaż posłała uśmiech w stronę Andromedy, jakby chciała powiedzieć, że tak właśnie było i nigdy nie odwdzięczy się Tedowi za tą dobroć. 

— Nie raz zajechał tym gruchotem na Grimmauld Place — przyznał Syriusz, a znając jego, Dora zakładała, że mógłby teraz zacząć opowiadać o mugolskiej motoryzacji i wyższości jednośladów nad samochodami. Powiedział jednak coś innego, przywołując kolejne drobne, ale bardzo pogodne wspomnienie. — Pamiętam, jak przywiózł cały bagażnik puszek z farbą i chciał z tobą remontować dawny pokój Andromedy. 

— Nie znałam go za dobrze, ale Szalonooki zawsze mówił o nim z uznaniem — przyznała szczerze Altheda, a Tonks spojrzała na nią z dziwną wdzięcznością. Mogła jej nie lubić, mogła mieć ku temu swoje powody, albo i nie. Doceniała jednak to, że Farewell miała na względzie dobro jej synka, a co za tym idzie również i jej. Ponadto teraz ten jej irytujący spokój i opanowanie nie raziło Dory w oczy. I chociaż Altheda nie mogła wiele powiedzieć o jej tacie, to wspominając Moody’ego przyniosła Tonks trochę ukojenia. Jej dwóch ojców, ten najprawdziwszy i ten zawodowy spotkają się teraz po drugiej stronie i będą mogli uścisnąć sobie dłonie. 

— Zawsze pomagał i nikomu nie odmawiał — zgodził się z Farewell Charles i pokiwał głową. —  Przecież przyjął pod swój dach Laurę, kiedy była jeszcze nie do zniesienia… — powiedział, kończąc trochę kulawo, bo przecież strata Laury też była dla nich nagła, a niewielu miało podstawy by wierzyć w to, że pogrzeb i żałoba za panną Tonks była nieprawdą. Carl się do tych osób nie zaliczał, dodał więc szybko, żeby nie rozgrzebywać innych ran: — I nie miał żadnych oporów, kiedy Zakon poprosił państwa Tonksów o udostępnienie domu przy przenosinach Harry’ego.

— Ja nigdy nie zapomnę tego, że od kiedy skończyłyśmy pierwszy rok w Hogwarcie, zawsze odbierał cię samochodem z Kings Cross — przyznała Sara, po raz kolejny opierając głowę na ramieniu Tonks, a Amy spróbowała swoimi krótkimi rączkami objąć zarówno mamę, jak i ciocię, co skończyło się bardziej tym, że położyła się na nich rozciągnięta jak rozgwiazda. — Za każdym razem zabierał mój kufer i odwoził mnie do domu, bo moi rodzice nie kwapili się szczególnie, żeby odebrać córkę-czarownicę. Zawsze odprowadzał mnie do drzwi, witał się z moimi rodzicami i mówił, że następnym razem nie mam się martwić o podwózkę — powiedziała, uśmiechając się ze wzruszeniem. Tonks ścisnęła ją za rękę na tyle, na ile pozwalała jej na to aktualna poza Amy. — Kiedy ty stwierdziłaś, że jesteś już za stara na to, żeby rodzice cię odbierali i możesz wracać do domu Błędnym Rycerzem, napisał do mnie list, że jeżeli tylko chce, to może przyjechać tylko po mnie… — Tego Dora akurat nie wiedziała, ale pasowało to do taty, który jako oczywistość brał na siebie odwożenie Lucky do domu, aż do chwili gdy faktycznie razem zaczęły wracać z dworca autobusem. Zawsze był życzliwy względem przyjaciół córki i poświęcał im dużo uwagi, próbując być fajnym tatą. I za każdym razem mu się to udawało, bo rówieśnicy Dory uwielbiali go, nawet jeśli kojarzyli Teda jedynie z widzenia. — To on jako pierwszy powiedział mi, że w byciu mugolakiem nie ma nic złego i jesteśmy pod tym względem bardzo podobni. W tych chwilach czułam się tak, jakby był również moim tatą — przyznała, łamiącym się głosem, chowając twarz w ramieniu Dory, żeby Amy nie widziała, jak jej mama płacze. Tonks też ogarnęło olbrzymie wzruszenie. Sara była dla niej jak siostra i nie miała nic przeciwko temu, żeby ona postrzegała jej tatę jako swojego. Tym bardziej, że jej rodzice nawalali po całej linii…

— To prawda, Sara wiele o nim opowiadała, o państwu — poparł ukochaną Franczescu, kiwając głową taktownie w kierunku Andromedy. — A jak przyjechaliśmy po raz pierwszy z Amy do Londynu, to nie mógł jej wypuścić z rąk. Powiedział wtedy, że może mówić mu wujku, albo nawet dziadku. 

Tonks uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawiły się łzy. Tym razem to nie smutek był ich powodem, a wzruszenie, które ją ogarnęło. Wydawało jej się, że tata po swoim odejściu zostawił tylko pustkę, ale nie była to prawda. Pozostawił po sobie ogrom dobra, miłości i cudownych wspomnień, odmienił na swój sposób życie każdej osoby, którą spotkał na swojej drodze. Nigdy nie zapomną tego, jaki był wspaniały, a ta pamięć była lekiem na żal, który był tak bolesny i przytłaczający, bo miłość jej taty do niej oraz ta, którą ona niezmiennie czuła do niego, była tak ogromna. Teraz miała siłę wierzyć w to, że ból kiedyś przeminie, ale miłość i pamięć pozostaną na zawsze. 

— Był najlepszy — westchnęła wciąż się uśmiechając, a wszyscy się z nią zgodzili, zwłaszcza Amy, która gorączkowo kiwała główką. Remus położył Dorze dłonie na ramionach i zanim ucałował ją w czoło zapewnił:

— Tak jak ty… 

Spędzili tak dużo czasu. Na przemian rozbrzmiewał śmiech i płacz. Każdy miał coś do powiedzenia, jakieś wspomnienie związane z Tedem, którym chciał się podzielić. Dora przyjmowała te opowieści z ogromną wdzięcznością. Obiecała sobie, że zapamięta każdą z nich, by dalej przekazać je swojemu synkowi. Bliskość tych, których kochała, przyniosła jej najprawdziwsze ukojenie. Nie tylko jej, również i Andromedzie, która znalazła kolejne źródło do czerpania swojej niewyobrażalnej siły. 

Ze wszystkich najbardziej starał się Syriusz, który mocno wspierał swoje krewne. Gdy wydawało się, że już nikt nie wymyśli żadnej, nowej historii, on wyskakiwał z kolejnym wspomnienie, które zadziwiało nawet samą Andromedę. Remus był mu za to ogromnie wdzięczny. Bez niego nie udałoby się wszystkiego ogarnąć. To on poczynił niezbędne przygotowania, zadecydował, za zgodą Althedy oczywiście, że czas odesłać wszystkich pacjentów do domu, bo byli już w wystarczająco dobrym stanie. Ally nie miała przed tym oporów, bo i tak chciała na następny dzień zorganizować wyprowadzkę przymusowych lokatorów. Stwierdziła przy tym, że jedna doba w ich przypadku niczego nie zmieni, a oni potrzebowali miejsca, by ugościć Tonks i jej rodzinę. 

Lupin doceniał to, że Black nie zaprosił tych wszystkich osób na samą ceremonię pogrzebową, która była wyjątkowo skromna i nieliczna. Dobrze było przeżyć tamten moment w tak kameralnym gronie, żeby później pojawić się tutaj i móc całkowicie cieszyć się obecnością tych wszystkich ludzi. A był to przecież piękny obrazek. Remus stanął z boku, obserwując go z cieniem uśmiechu na ustach. Za każdym razem, gdy dostrzegał błysk w oczach Dory, czuł, że życie jednak ma szansę znów wrócić do normy. Bo przecież za każdym razem wydaje się, że świat się kończy, ale on nadal trwa, a oni będą trwać razem z nim i spróbują cieszyć się każdym dniem, nawet jeśli przyjdą chwilę wyjątkowo smutne. Sam parsknął śmiechem, gdy w tej chwili słyszał, jak Black ze wszystkimi szczegółami opowiadał historię o tym, jak Andromeda wybrała sobie najbardziej beznadziejny moment, żeby poinformować całą rodzinę o tym, że zamierza wyjść za mugolaka. Komentował przy tym to tak barwnie i trafnie, że wszyscy śmiali się niemal w głos. Wtedy nie tylko Lupin odłączył się od całej grupy.

— Trzymasz się, Remusie? — zapytała Altheda, podając mu do dłoni kubek z parującą kawą, chociaż wszyscy pozostali pili jedynie herbatę. Uśmiechnął się z wdzięcznością, bo to było to, czego właśnie potrzebował.

— Muszę… — przyznał, robiąc spory łyk kawy. — Ale nie jest łatwo. 

— Nie jesteście w tym wszystkim sami — zapewniła go spokojnym tonem, cicho, jakby nie chciała żadnym słowem zburzyć pogodnej atmosfery panującej kilka kroków dalej. Remus pokiwał głową. Nie byli sami… I śmiał wierzyć w to, że nigdy sami nie będą.  

— To jest chyba pocieszenie, którego potrzebowałem — stwierdził, ale od razu dodał z jeszcze większą ulgą: — Którego one potrzebują… 

— Czas łagodzi ból — westchnęła Farewell, spoglądając przed siebie brązowymi oczami. Uśmiechnęła się niemal natychmiast, gdy jej wzrok spoczął na Syriuszu, a Remus uświadomił sobie, że nigdy nawet nie pogratulował jej zaręczyn z Blackiem. Czy to był dobry moment na gratulację? Chyba nie… Tak samo chyba w tej chwili nie poproszą Sary, o bycie matką chrzestną ich synka. To po prostu nie był odpowiedni czas, spotkali się w zupełnie innym celu. Dlatego, nie roztrząsając pobocznych tematów, złapał się jej wypowiedzi, mówiąc:

— Myślałem, że leczy rany…

— To też, ale oboje wiemy, że po każdej ranie pozostaje blizna — stwierdziła melancholijnie, a jej bystry wzrok spoczął na Remusie, jakby próbowała upewnić się, że zrozumiał to, co miała na myśli. On rozumiał… Sam miał niejedną bliznę na ciele i na sercu. — W końcu jednak uczymy się z nimi żyć. Będzie lepiej… 

Remus kiwnął głową, zgadzając się z nią całkowicie. Znów wrócił spojrzeniem do swojej żony, która kołysała teraz w ramionach małą Amelię, pozwalając jej bawić się swoimi włosami, które wydłużyły się znacznie, przybierając tęczowe odcienie na końcówkach. Ten widok go rozczulał. Uwielbiał Tonks. Uwielbiał też córeczkę Sary i Frana, ale nie mógł się doczekać, aż będzie mógł obserwować żonę tulącą w ramionach ich maleństwo. 

— Tonks chyba powinna się zbadać — mruknął cicho. Ostatnim razem, gdy przyszło jej przeżywać niewyobrażalny stres, czuła się paskudnie i Farewell niemal siłą zmusiła ją do badań, wykluczających jakiekolwiek zagrożenia względem ciąży. Teraz, po krótkim czasie, znów przyszło jej przeżywać coś jeszcze gorszego niż bitwa na Pokątnej, a Remus bał się, że maluch może aż nadto współodczuwać ból, który towarzyszy jego matce. 

— Powinna — zgodziła się Farewell, kiwając głową — ale nie wydaje mi się, że jest to konieczne dokładnie teraz. Dajmy jej chwilę, a jutro, może pojutrze sprawdzę czy z waszym chłopcem wszystko w porządku. 

— Dziękuję, Althedo — powiedział ze szczerą wdzięcznością. Nie wiedział, co on i Dora by zrobili, gdyby nie obecność Farewell. Przecież św. Mung był zinwigilowany, mugolskie szpitale mogły się nie sprawdzić w ich sytuacji. Musieliby albo trwać w niewiedzy, drżąc nad życiem swojego dziecka, albo ryzykować własne, szukając uzdrowiciela, który poprowadziłby ciążę Tonks. Altheda spadła im niemal z nieba. Nie pytając o zdanie, objęła pieczę nad Dorą i jej błogosławionym stanem. Robiła to zupełnie za nic, nie dostawała pieniędzy, nie mieli jak jej się odwdzięczyć, a ona mimo trudnych relacji z Dorą, robiła wszystko by zarówno matka jak i jeszcze nienarodzone dziecko czuli się jak najlepiej. Nawet teraz nie potrafiła przyjąć zasłużonych podziękowań.

— To ja dziękuję — stwierdziła, uśmiechając się łagodnie. — Ty i Andromeda jesteście dla mnie bardzo mili, zaakceptowaliście mnie i to, że jestem z Syriuszem. 

Remus wykrzywił twarz w niezręcznym grymasie. Altheda miała tą jedną zaletę, że była szczera, ale w tej swojej szczerości starała się nigdy nie mówić o nikim źle. Teraz też podziękowała Remusowi i jego teściowej, a o Nimfadorze nawet się nie zająknęła. Lupin rozumiał to. Dora nie zawsze zachowywała się względem Farewell właściwie. Miała ku temu swoje powody… A raczej za jej reakcją na każde zachowanie Althedy stały nieprzepracowane emocje, tęsknota i żal, który dla ułatwienia kierowała właśnie w stronę uzdrowicielki. Remus wiedział, że z czasem to wszystko się zmieni, po prostu teraz było tego za dużo… 

— Dora, ona… — zaczął, wzdychając ciężko, ale Farewell pokręciła głową, tak że kosmyki jej włosów wyswobodziły się z luźno splecionego warkocza i przysłoniły jej twarz.

— Nie tłumacz jej. Nie ma takiej potrzeby — zapewniła go bez cienia żalu, który przecież miała prawo czuć. — Może kiedyś same sobie to wszystko wyjaśnimy. Jest dobrą osobą i będzie wspaniałą matką, chociaż z pewnością nie idealną. Nie ma ideałów — stwierdziła, spoglądając na Remus porozumiewawczo. Może i miała rację… Nie było ideałów, ale dla niego Dora i tak była idealna, mimo wszystkich wad i błędów, które nie raz zdarzało jej się popełnić. Nie mógł wymarzyć sobie lepszej żony i matki dla swojego syna. — Zależy mi na niej głównie z powodu Syriusza. On… — westchnęła Altheda, a gdy patrzyła na Blacka, jej brązowe oczy błyszczały wesoło. Lupin widział to doskonale i jeszcze bardziej zadziwiał się nad tym, jaka miłość potrafi być tajemnicza i zaskakująca. Jak to możliwe, że łączy w pary ludzi, którzy nie mieli prawa się spotkać… Tak jak Syriusz i Altheda, albo on i Dora, czy nawet Andromeda i Ted, którzy przecież byli z innych światów. — Nawet nie wiesz, ile on jest gotowy dla was poświęcić, Remusie. 

— Wiem — odpowiedział, zaprzeczając jej słowom. Sam też spojrzał na Blacka, który w tej chwili przejął od Tonks małą Amelię i posadził ją sobie na barana, ku przerażeniu ojca dziewczynki. Krążył dookoła kanapy, a Amy śmiała się głośno. Syriusz był niesamowity… Zawsze taki był i zawsze miał w sobie tę gotowość, by oddać życie za tych, których uważał za bliskich swojemu sercu. Przez lata to się nie zmieniło, co Remus bardzo doceniał. — My jesteśmy w stanie zrobić dla niego to samo. Dla was oboje — dodał, spoglądając znacząco na Althedę, która speszyła się chyba tym stwierdzeniem. Zamrugała kilkakrotnie i spuściła wzrok. — Łapa jest dla mnie jak brat, jest moją rodziną. Jest ich rodziną — stwierdził, wskazując w kierunku Dory i Andromedy — a teraz ty też jesteś jej częścią. 

Altheda przymknęła w milczeniu oczy, przyjmując tą informację z ulgą, jakiej najwidoczniej każdy z nich potrzebował z różnych powodów. Remus nie wiedział zbyt wiele o jej przeszłości i sytuacji rodzinnej. Nie było go w Londynie, gdy Altheda wstąpiła do Zakonu Feniksa. Po prostu zaakceptował jej obecność, doceniał, a z czasem również polubił. Widział doskonale, że ona i Syriusz, chociaż różnili się od siebie jak ogień i woda, są ze sobą szczęśliwi. A przecież o to, chodzi w życiu.

— To daje nadzieję, prawda? — szepnęła, a jej twarz rozpromieniała nagle. Najwidoczniej bycie częścią czyjegoś życia, czyjejś rodziny sprawiło, że Farewell mogła poczuć się naprawdę dobrze.

— Prawda… — zgodził się z nią, uśmiechając się szeroko i szczerze. 

To dawało ogromną nadzieję. Pamiętał doskonale, jak nie tak dawno Carl i Hestia dowiedzieli się, że wkrótce zostaną rodzicami bliźniaków. Słowa Tomsona wciąż wybrzmiewały mu w głowie. Wszyscy mu się dziwili, on natomiast doskonale go rozumiał. Charles był kiedyś sam i to było proste, nie musiał przejmować się tym czy przeżyje podczas kolejnej misji, czy też nie. Nie było ryzyka, że zostawi kogoś ani że sam straci bliską osobę. Potem pojawiła się Hestia, a on po krukońsku próbował trzymać wszystko w ryzach, zminimalizować potencjalne straty. Doprowadził do tego, że jego narzeczona bała mu się powiedzieć o ciąży… Nikt nie mógł się dziwić, że pojawiło się takie nieporozumienie, ale Remus rozumiał Tomsona. 

On również był kiedyś sam, mógł przyjmować najbardziej niebezpieczne misje, ryzykować własne życie, bo tak naprawdę nie miał do kogo wracać. Ten stan rzeczy był wygodny, ale na dłuższą metę człowiek w takiej sytuacji tracił motywację do dalszej walki. Tak po prostu było, gdy nie miało się dla kogo walczyć. Od chwili, gdy pojawiła się Dora wszystko się zmieniło. Każde jego działanie było dla niej, dla nich, a także dla ich dziecka. Troska i strach o tych, których się kocha były paradoksalnie czymś strasznym i niemal niemożliwym do zniesienia. I życie pozbawione tego wydawało się naprawdę łatwiejsze, tyle że jednocześnie traciło cały sens…

Remus nie mógł powiedzieć, że życie jego i Tonks było łatwe, bo to nieprawda. Mierzyli się z niezliczoną liczbą przeciwności, problemów i rozterek. Nie żałował jednak ani jednej chwili, którą wspólnie spędzili, nawet jeśli była trudna, tak jak teraz. Kochał ją, kochał ponad wszystko. I był nieopisanie wdzięczny za to, że była, bo ona i ich synek to wszystko, co miał… 

— Remusie, nie chcę cię odciągać od rodziny, ale… — powiedział ostrożnie Kingsley, podchodząc do niego i Althedy. Lupin spojrzał na niego z uwagą, nie mając pojęcia, o co chodzi Shackleboltowi. — Kilka dni temu zobowiązaliśmy się do wspólnej audycji. Zrozumiem, jeżeli nie chcesz…

— Nie, pójdę — stwierdził natychmiast. Kompletnie zapomniał, że niespełna tydzień temu zdeklarował się do udziału w audycji Potterwarty. Potem bliźniacy i Lee znów musieli się przenosić z całym sprzętem, a później…  Spojrzał w stronę żony, wahając się przez chwilę. — Dora jest w dobrych rękach. 

— Poczekam przy wyjściu — stwierdził taktownie Kingsley, dając Remusowi czas na pożegnanie się. Lupin spojrzał jeszcze raz na żonę otoczoną przez najbliższych, upewniając się, że jego chwilowa nieobecność, nie będzie niczym złym. Wróci zanim Tonks się obejrzy, a i on będzie spokojny, wiedząc, że nic jej nie grozi i nie wypłakuje oczu sama w ich sypialni.

— Althedo… — powiedział cicho, mając zamiar poprosić ją, by miała oko na Dorę, póki on nie wróci i przede wszystkim, żeby jego żona nie została sama tego dnia. Czuł się trochę nieodpowiednio, prosząc o to właśnie ją, zwłaszcza po ich rozmowie, ale Farewell przerwała mu, mówiąc z ogromnym spokojem i wyrozumiałością:

— Nie musisz nic mówić. Zaopiekujemy się Tonks i Andromedą. 

— Dziękuję…

***

Remus pożałował swojej decyzji bardzo szybko. Nie chodziło o to, że bał się o Nimfadorę, wiedział doskonale, że była wśród bliskich sobie osób i żadna z nich nie pozwoliłaby jej pogrążyć się w beznadziejnym żalu. Powodem było coś zgoła innego. 

Kiedy razem z Kingsleyem przeniósł się w okolice Norwich, gdzie w starej szopie bliźniacy umiejscowili tymczasowo rozgłośnie Potterwarty, Remus uzmysłowił sobie, że przecież on nic nie wie… I nie chodziło tu o jakieś umniejszanie sobie samemu. On przez ostatni tydzień był kompletnie wyłączony z działań Zakonu. Całą swoją uwagę skupiał na poszukiwaniach teścia, a gdy już wracał do domu, nie miał sił by przyswoić jakiekolwiek informacje, które nie były związane z tym, że Tonks leży obok w jego ramionach i jest bezpieczna. Ostatnim, co świętował na swój sposób z Syriuszem, był fakt, że Lucas został znaleziony i chociaż będzie kaleką, to przeżyje. Co było później? Wstyd się przyznać, ale nie potrafił odpowiedzieć. 

Przez to poczuł się bardzo niepewnie, gdy witał się z bliźniakami Weasley i Lee Jordanem. Młodzi mężczyźni uścisnęli mu dłoń, przekazując kondolencje i pytając o samopoczucie Tonks oraz jej mamy. Podziękował taktownie, zapewniając, że obie są bezpieczne i zaopiekowane. Fred obiecał nawet, że jeśli sytuacja pozwoli to złożą Nimfadorze wizytę. Potem Lee pokrótce przedstawił plan audycji, rzucając krótkimi zwrotami, które Remus już słyszał nieraz, ale nie były one szczegółowymi instrukcjami czy jakimś scenariuszem ich wypowiedzi. Musiał liczyć na to, że pałeczkę przejmie King, a on będzie jedynie potakującym tłem dla jego rozmowy z Lee i Fredem. Nie zdążył tego ustalić z Shackleboltem, bo Jordan popukał w zegarek na swoim nadgarstku, mówiąc, że już czas. 

Zasiedli za konsoletą, gdzie mieli wyjątkowo mało miejsca. Lupin nie pierwszy raz miał uczestniczyć w audycji, ale za każdym razem robił to w pierwotnej lokalizacji jeszcze przed przenosinami. Nie wiedział, jakie warunki panowały w miejscu, które zagrzali na wyjątkowo krótko poprzednim razem, ale w tej szopie panowały spartańskie warunki. Remus podejrzewał, że trójka byłych Gryfonów nie szuka już wygód, a praktyczne podejście podpowiadało im, że lepiej mieć wszystko ściśnięte, ale pod ręką na wypadek kolejnych przenosin. Nie dziwił im się zupełnie, a nawet pochwalał wszelką ostrożność. 

George zaczął wciskać wszystkie przyciski, kręcić pokrętłami, a jedną ręką odliczał od pięciu, chowając po kolei palce. Gdy w końcu zgiął kciuk, formując całą dłoń w zaciśniętą pięść, Lee odchrząknął, a Fred zaczął mówić w chwili, gdy czerwona żarówka na konsolecie się zaświeciła:

— Witamy naszych słuchaczy i bardzo przepraszamy za czasową nieobecność na antenie, spowodowaną wieloma wizytami złożonymi w naszej okolicy przez czarujących śmierciożerców.

— Sytuacja została jednak opanowana i teraz znaleźliśmy sobie inne, bezpieczne miejsce — dopowiedział od razu Lee, idealnie wchodząc w rytm, w jakim zazwyczaj prowadzili audycję. Wypracowali już sobie swój tryb, nieco chaotyczny, opierający się na improwizacji, ale słuchało się tego przyjemnie, nawet jeśli poruszanych tematów do takich zaliczyć nie można. — Tym bardziej miło mi państwa poinformować, że są dzisiaj z nami dwaj z naszych stałych współpracowników. Dobry wieczór, chłopaki! 

— Sie masz, Potok — przywitał się dość pogodnie swoim niskim głosem Kingsley, a Remus mruknął znacznie ciszej odpowiedź. Nie nazwałby się stałym współpracownikiem jeżeli chodzi o Potterwartę. Rzeczywiście parę razy zdarzyło mu się uczestniczyć w audycjach, ale Tonks i tak biła go pod tym względem na głowę. 

— Ale zanim usłyszymy Króla i Romulusa jesteśmy zmuszeni podać kilka smutnych informacji, o których nie raczono wspomnieć w wiadomościach Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej i w “Proroku Codziennym” — stwierdził Jordan i zapadła chwila ciszy, podczas której spojrzenia wszystkich spoczęły na Remusie. Otworzył oczy ze zdziwienia, łapiąc zestresowany oddech. Lee bezgłośnie zadał krótkie pytanie: chcesz? Lupin nie chciał, ale czuł się zobowiązany. Odchrząknął, pochylając się w stronę mikrofonu. 

— Z wielkim żalem informujemy naszych radiosłuchaczy o zamordowaniu Dirka Cresswella i… — powiedział na tyle spokojnie, na ile potrafił, starając się mówić wolno i zrozumiale. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, który mógł być reakcją na wypowiedzenie nazwiska mężczyzny, którego pochował i myśli, że być może jego rodzina właśnie dowie się o jego śmierci, ale mógł też być spowodowany tym, że musiał wymienić kolejne nazwisko. Wziął głęboki oddech, tłumacząc sobie, że już pożegnał swojego teścia, że zrobił, co było w jego mocy i musi być silny. — Teda Tonksa. Nie ma słów, które wyrażą nasz żal z powodu tej nieodżałowanej straty — przemówił, przymykając oczy. Znów pomyślał, że ta audycja to był kiepski pomysł i nie powinien się na nią zgadzać. Przywołał jednak do siebie obraz Tonks otoczonej przez przyjaciół i wbrew wszystkiemu, uśmiechnął się. — Pozostaje nam tylko wierzyć, że ich dusze odnalazły spokój, a rodziny zmarłych znajdą ukojenie i wsparcie wśród bliskich. 

Gdy tylko skończył, coś przewróciło mu się w żołądku i osunął się ciężko na oparcie krzesła. To były niby tylko dwa zdania, a jednak wymagały od niego większego wysiłku niż można było się spodziewać. Świat się dowiedział… I chociaż dla świata śmierć Teda czy Dirka, czy kogokolwiek innego była tylko kolejną i odległą, najważniejsze, że nie pozostawała anonimowa, przemilczana. 

Kiedy Remus pogrążył się we własnych myślach, Lee od razu przejął pałeczkę, mówiąc, że Dean Thomas również podróżował z Tedem, Dirkiem i dwoma goblinami. Wiedział to zapewne od Syriusza, który podsłuchiwał uciekinierów w ich obozie i miał o nich najwięcej informacji, również tych bezpośrednio od Teda… Ponoć jeden z goblinów o imieniu Gornak również nie żył, ale ten drugi razem z Deanem mieli uciec. Jordan skierował swoje słowa do Thomasa: 

— Jeżeli Dean mnie słucha albo ktoś wie, gdzie on teraz przebywa, przekazuję mu, że jego rodzice i siostry rozpaczliwie oczekują jakiejś wiadomości od niego. 

— Tymczasem… — kontynuował audycję Fred, tym razem przekazując informację o morderstwie pięcioosobowej rodziny w Gaddley, która, według mugolskich źródeł, miała być wynikiem wybuchu gazu. Zdementowali tę plotkę członkowie Zakonu Feniksa, ujawniając, że przyczyną śmierci było Mordercze Zaklęcie. Remus przysłuchiwał się temu z niedowierzaniem. Jeszcze bardziej uświadomił sobie, że w ostatnich dniach stracił kontakt ze światem. Ale także, że nie tylko jego rodzina przeżywała tragedie… — Jest to jeszcze jeden dowód na to, gdyby dla kogoś nie było to już oczywiste, że mordowanie mugoli stało się pod rządami nowego reżimu czymś w rodzaju sportu — zakończył brutalnie Fred, nie mamiąc nikogo łagodnymi słówkami. 

Na przykrych wieściach od Weasleya się nie skończyło, bo od razu Lee poinformował, że w Dolinie Godryka odnaleziono zwłoki Bathildy Bagshot, która mieszkała po sąsiedzku z Potterami. Remus nie mógł w to uwierzyć, bo przed świętami sam był w Dolinie i myślał o staruszce, którą Lily bardzo polubiła, a teraz słuchał relacji Jordana, który twierdził, że kobieta nie żyła już od kilku miesięcy i była ofiarą zaklęć czarnoksięskich… 

— Drodzy słuchacze — przemówił Lee stonowanym głosem, który z pewnością skupił uwagę wszystkich słuchających — pragnę teraz poprosić was, byśmy wspólnie uczcili minutą ciszy Teda Tonksa, Dirka Cresswella, Bathildę Bagshot i tych bezimiennych mugoli, nie mniej godnych pożałowania przez śmierciożerców.

Remus zwiesił głowę, nie tylko w wyrazie szacunku dla zmarłych. W tej chwili uzmysłowił sobie, jak wiele go ominęło, a Zakon w tym czasie działał. Kingsley musiał o tym wszystkim wiedzieć, zapewne koordynował te wszystkie akcje, a potem odbierał informację z kolejnych patroli. Lupin postanowił sobie, że dla dobra Dory i ich dziecka, nie może pozwolić sobie na więcej bierności i skupianie się tylko i wyłącznie na sprawach rodzinnych. Trzeba było stawiać opór, żeby śmierciożercy nie panoszyli się więcej, nie stwarzali zagrożenia. Zakon musiał doprowadzić do końca tej przeklętej wojny, bo inaczej wciąż będą ginąć niewinni ludzie, tacy jak Ted… 

— Dziękuję — powiedział Lee, unosząc głowę. — Z dobrych informacji chcielibyśmy przekazać, że wszyscy ranni w wydarzeniach na Pokątnej wrócili już bezpiecznie do swoich domu, a Zakonowi Feniksa udało się odnaleźć zaginionego po ataku na jego dom Lucasa Gottesmana. Lucas podczas ucieczki i walki stracił prawą rękę, ale jego życiu już nic nie zagraża. Przesyłamy mu najlepsze życzenia i zaproszenie do naszej Potterwarty. A teraz prosimy naszego stałego współpracownika, Króla, o komentarz na temat wpływu nowego prawa czarodziejów na życie mugoli. 

— Dzięki, Potok — odparł Kingsley, który oparł się o stół, na którym stał mikrofon. Zaczął mówić, a robił to z wyjątkową sprawnością. Wykazywał się ogromnym zrozumieniem dla mugoli i ich zwyczajów, był w końcu kiedyś ochroniarzem brytyjskiego premiera. Teraz przedstawiał sprawę klarownie, wyzbywając się tego zmęczenia, które od miesięcy go dręczyło. Mówił o tym, że mugolskie społeczeństwo wciąż nie jest świadome trwającej tuż obok wojny. Pochwalał zachowania czarodziejów i czarownic, którzy narażając własne życie próbowali chronić swoich sąsiadów i przyjaciół, mimo że ci byli mugolami. Zachęcał nawet do takich działań, bo przecież rzucenie zaklęcia ochronnego nic nie kosztowało, a mogło uratować czyjeś życie. Słuchało się go z zaciekawieniem, chociaż tego wszystkiego Remus akurat był świadomy i nie dowiedział się nic nowego. Nie mógł jednak odmówić Shackleboltowi charyzmy, dzięki której z łatwością skupiał na sobie uwagę innych. 

— A co byś, Królu, powiedział tym słuchaczom, którzy mówią, że w tych niebezpiecznych czasach trzeba się trzymać zasady “przede wszystkim czarodzieje”?

— Powiedziałbym, że zasadę “przede wszystkim czarodzieje” dzieli tylko jeden krok od hasła “przede wszystkim czysta krew”, a stąd już blisko do śmierciożerców — odpowiedział Jordanowi z mocą, że Remus aż poczuł na ciele gęsią skórkę. — Wszyscy jesteśmy ludźmi, prawda? Każde ludzkie życie ma taką samą wartość. Każde należy chronić. 

— Znakomicie to ująłeś, Królu, będę na ciebie głosował, jeśli kiedyś wszyscy wyjdziemy z tego bagna i przystąpimy do wyborów nowego Ministra Magii — podziękował Lee, a Remus spojrzał na niego z zainteresowaniem. Siedział właśnie koło Kingsleya i chociaż znał go nie od dziś, był pełen podziwu dla jego opanowania, zdolności przemawiania, a i sam widział, jak sprawnie ten kierował Zakonem Feniksa. Komentarz Jordana może był jedynie luźno rzuconym zdaniem, ale Lupin nie miał wątpliwości co do tego, że King nadawał się jak mało kto na stołek Ministra. — A teraz nasz stały kącik “Kumple Pottera”. Oto nasz dzisiejszy gość, Romulus.

— Dzięki, Potok — odezwał się Remus, chociaż nie wiedział, co poza tym mógłby jeszcze powiedzieć. Lee przyszedł mu z pomocą, bo zadał nakierowujące go pytanie: 

— Romulusie, czy i tym razem zapewnisz nas, jak zawsze, gdy występujesz w naszym programie, że Harry Potter wciąż żyje? 

— Oczywiście — odparł bez najmniejszego zastanowienia. Uśmiechnął się, bo rzeczywiście za każdym razem, gdy był zapraszany do Potterwarty, zapewniał na antenie, że Harry żyje i robi swoje. Sam w to wierzył, więc mówienie tego w eter zupełnie mu nie przeszkadzało. — Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jego śmierć byłaby natychmiast nagłośniona przez śmierciożerców, bo stanowiłaby straszliwy cios dla wszystkich, którzy sprzeciwiają się nowemu reżimowi. Chłopiec, Który Przeżył pozostaje symbolem wszystkiego, o co walczymy - triumfu dobra nad złem, potęgi i niewinności, wytrwania w oporze. 

— A co byś powiedział Harry’emu, Romulusie, gdybyś wiedział, że nas teraz słucha? 

— Powiedziałbym mu, że wszyscy jesteśmy z nim — odpowiedział na kolejne pytanie, mówiąc powoli, by dać sobie chwilę na odrobinę namysłu. Było tyle rzeczy, które chciałby powiedzieć Harry’emu, nie wiedziałby nawet, które miały jakikolwiek sens. Martwił się o tego chłopaka i tęsknił za nim. Był dla niego częścią rodziny, a wkrótce, jeśli tylko się zgodzi, zostanie ojcem chrzestnym jego syna. — I powiedziałbym mu, żeby zawsze ufał swojemu instynktowi, tak jak my mu ufamy, a gdy wróci czekają go naprawdę dobre wieści. Pamiętaj, Harry, zawsze jest dla kogo walczyć, ale przede wszystkim zawsze mamy kogoś, dla kogo warto żyć. 

— A wiecie może coś o tych, którzy ucierpieli z powodu popierania Harry’ego Pottera? — zapytał Lee, kierując swoje pytania do gości audycji. 

— No cóż, jak zapewne nasi stali słuchacze wiedzą, aresztowano i uwięziono wiele osób, które bardziej odważnie wyrażały swoje poparcie dla Harry’ego — powiedział z powagą Kingsley, wyręczając w odpowiedzi Remusa. — Podejrzewamy, że taki los spotkał znanego wszystkim Garricka Ollivandera w czasie zamieszek na Pokątnej. Wczoraj również dotarła do nas informacja, że to samo spotkało Ksenofiliusa Lovegooda, wydawcę Żonglera, który od dłuższego czasu publikował prawdę o poczynaniach Pottera. Obawiamy się, że jego aresztowanie jest powiązane właśnie z takimi artykułami, a także uwięzieniem jego córki, Luny, o której nie mamy żadnych informacji od grudnia. 

— Czyli takie zachowania są powszechne? — dopytywał Jordan, prowadząc audycję tak, by była zrozumiała dla każdego, kto słucha przy radioodbiorniku. — Niektórzy słuchacze mogliby zadać sobie pytanie, czy w takim razie warto stawiać opór?

— Oczywiście, że warto — odpowiedział od razu Remus, nie mając co do tego żadnych wątpliwości. — Jest to konieczne, chociaż oczywiście obarczone ryzykiem. Zachęcamy do tego by robić to z głową.

— Co masz na myśli, Romulusie?

— Przykładów nie musimy szukać daleko — stwierdził, spoglądając na swoich rozmówców. — Wystarczy wspomnieć to, jak parę miesięcy zachował się gajowy Hogwartu Rubeus Hagrid. — Remus pokrótce opowiedział, jak poczciwy Hagrid nierozsądnie wyprawił huczne przyjęcie w swojej chatce, która przecież była na terenie Hogwartu, a ten z kolei był pod władzą Snape’a i śmierciożerców. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że cała impreza była pod hasłem Popieramy Harry’ego Pottera. Gajowy tylko cudem uniknął aresztowania i od tamtego czasu się ukrywał. Lee i Fred rzucili przy tym kilka żartów na temat pomocy brata-olbrzyma przy ucieczce przed śmierciożercami i chociaż były to także trafne komentarze, Remus chciał zwrócić uwagę na coś jeszcze. — Odwaga Hagrida jest godna uznania, ale zwracam się do wszystkich z gorącym apelem, by go nie naśladować. Przyjęcia pod hasłem Popieramy Harry’ego Pottera nie są przejawem zdrowego rozsądku w obecnym klimacie. 

— Masz świętą rację, Romulusie — zgodził się Lee, a potem przekazał pałeczkę Fredowi, który opowiadał o domniemanych poczynaniach Voldemorta, którego ze względu na zaklęcie Tabu nazywano w Potterwarcie Głównym Śmierciożercą. 

Remus przysłuchiwał się z nikłym rozbawieniem, gdy Fred, który wykłócał się przy okazji z Jordanem o swój pseudonim, twierdząc, że nie jest już Gryzoniem, a Gladiusem, opowiadał o wszystkich plotkach, które społeczeństwo rozpowszechniło między sobą. 

Wspomniał o tym, że Voldemort tworzy milutką atmosferę paniki, nie ujawniając się do tej pory i pozostawaniu w cieniu, skąd jak marionetkami kierował całym rządem magicznym i najważniejszymi instytucjami. Ponadto zauważył, że nie warto wierzyć w każde doniesienie, które mówiło o tym, że ktoś gdzieś widział Sami-Wiecie-Kogo, bo to oznaczałoby, że jest więcej niż jeden, a nawet więcej niż dziesięciu Voldemortów. 

Kingsley skomentował to, że taki stan rzeczy i te wszystkie pogłoski działają na korzyść Voldemorta, bo tajemnica jest skutecznym środkiem siania paniki dookoła. W związku z tym Fred zalecił słuchaczom dać na wstrzymanie i uspokoić się, nawet jeśli to trudne. Dla rozładowania napięcia zaczął też dementować plotki, zgodnie z którymi Voldemort mógł zabić samym spojrzeniem, przy okazji, dając wykład pod tytułem Czym różni się bazyliszek od najgroźniejszego czarnoksiężnika naszych czasów. 

Na koniec przeszedł do pogłosek o pobycie Voldemorta za granicą. Zażartował, że nawet ktoś taki, jak on, chciałby trochę odsapnąć po takiej ciężkiej robocie, jaką było sparaliżowanie całego kraju. Mimo tego przestrzegł przed złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Wszystko to mówił z taką lekkością, wtrącając żarty, jak chociażby ten, że Voldemort porusza się szybciej niż Snape, któremu zagrozi się szamponem, że Remus uśmiechał się przez niemal całą jego wypowiedź. Była ona idealnie wyważona, nie odbierająca w pełni powagi sytuacji, jednocześnie bardzo przystępna i zrozumiała, a ponadto nie nudziła się i nie dłużyła, przykuwając uwagę. Zarówno Fred jak i Lee doskonale nadawali się do tej roboty. 

— Nigdy nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale teraz muszę: przede wszystkim bezpieczeństwo! — zakończył swoją wypowiedź Weasley, nie przeciągając jej już dłużej. 

— Dziękujemy ci bardzo za te mądre słowa, Gladiusie — odparł Jordan, a Fred wypiął dumnie pierś i zasłaniając mikrofon rzucił szeptem w stronę George’a, że mama będzie z niego dumna. — Drodzy słuchacze, na tym kończymy naszą kolejną “Potterwartę”. Nie wiemy, kiedy będziemy mogli znów nadawać, ale możecie być pewni, że jeszcze nas usłyszycie. Nasze następne hasło to Szalonooki — przekazał Lee, a Remus uśmiechnął się słysząc to. — Dbajcie o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. Nie traćcie wiary. Dobranoc. 

George znów zaczął wciskać przyciski i przekręcać pokrętłami do czasu aż czerwone światełko nie zgasło, co oznaczało zakończenie audycji i brak sygnału. Lee i Fred osunęli się na krzesłach z uśmiechem samozadowolenia. 

— Dzięki, panowie — odezwał się George, odkładając słuchawki na stół. — Fantastyczna audycja. Po tych ostatnich, to miła odmiana. 

— Dziękujemy, Remusie, że mimo oczywistych spraw, zdecydowałeś się przyjść — powiedział Lee, podając mu dłoń, którą Lupin od razu uścisnął. Sam miał obawy, gdy zaczęli nadawać, ale teraz sam czuł, że ta audycja dała mu naprawdę dużo siły i wiary. — Twoje słowa skierowane do Harry’ego były naprawdę mocne. 

— Oby je usłyszał — mruknął, mając nadzieję, że naprawdę tak było.

— Jeśli nasz głupi brat trafił do niego bezpiecznie to na pewno słyszał — stwierdził zdawkowo Fred, a George od razu wyjaśnił, co bliźniak miał na myśli:

— Kazaliśmy Ronowi słuchać każdej audycji. Może my nie wiemy co się dzieje ze Złotym Chłopcem i jego kompanią, ale oni wiedzą o tym, co u nas… 

— Te słowa o bezpieczeństwie też były dobre, Kingsley — powiedział Jordan i chociaż dopiero skończył jedną audycję, najwidoczniej już myślał o kolejnej, bo zapytał: — Myślisz, że Lucas mógłby wpaść i opowiedzieć o swojej historii? Coś takiego na pewno przemówiłoby niektórym do rozumów…

— Na razie niech nam ją szczegółowo opowie i dojdzie do siebie — stwierdził Shacklebolt przytomnie, bo chociaż Emily była na siłach, by zejść tego dnia do salonu, żeby być przy Tonks, tak Lucas wciąż był w ciężkim stanie i Altheda poiła go eliksirami, żeby zanadto nie drażnił miejsca, z którego wcześniej wyrastała ręka. — Kiedy planujecie znowu nadawać?

— Za jakieś dwa, a może trzy dni — stwierdził Jordan, nie podając konkretnej odpowiedzi. — Franczesco i Hestia mają wpaść. 

— Bardzo nam brakuje Tonks, więc wymieniliśmy ją na inną ciężarną, chociaż mniej zaawansowaną — rzucił Fred, uśmiechając się szeroko do Lupina, który pokręcił z rozbawieniem głową. 

— Przekażę jej, z pewnością to doceni — stwierdził, chociaż mógł się domyślić, że Tonks zamiast słów docenienia, które niewątpliwie by czuła, rzuci niepochlebnym, ale jednocześnie zabawnym komentarzem w stronę bliźniaków. — Ale obawiam się, że już przed porodem do was nie zawita. 

— Ile zostało? — zainteresował się King. — Kiedy ją dzisiaj zobaczyłem, myślałem, że zaraz pęknie… — stwierdził, ale szybko oprzytomniał, dodając: — Tylko jej tego nie mów. 

— Jakieś cztery tygodnie, może pięć — przyznał Remus, nie mogąc samemu sobie uzmysłowić, że to już za chwilę się wydarzy. Wciąż miał wrażenie, że zostało tyle czasu, ale ten biegł nieubłaganie. — Altheda nie ma pewności, ale w połowie kwietnia maluch powinien być już na świecie. 

— Duża zmiana… — stwierdził Lee, kiwając głową z przerażeniem, jakby poród był o wiele gorszy niż uciekanie przed śmierciożercami.

— Ostatnio tylko takie są spotykane… — westchnął Remus, wracając myślami do domu. Uśmiechnął się już zdecydowanie mniej pogodnie, chociaż doceniał olbrzymie zaangażowanie młodych Weasleyów i Jordana. To jak stworzyli całą Potterwartę, że za każdym razem informowali o zmarłych, ofiarach, ale także dobrych sprawach, jeśli takie się zdarzały. Ich audycje niosły nie tylko wiadomości, ale też nadzieję. Taki był ich cel od samego początku, a podkreślali to dodatkowo hasłami, które zawsze nawiązywały do Zakonu Feniksa, a już zwłaszcza do osób, które poległy, oddając im tym samym cześć. Kiedy o tym myślał, wpadł mu do głowy pewien pomysł. — Chłopcy, wiem, że to dziwna prośba, ale może następnym hasłem do audycji mogłoby być imię albo nazwisko mojego teścia? 

— Zrobimy to z największą przyjemnością — odpowiedział George, a Fred i Lee bez zastanowienia przytaknęli mu. — Najpierw Szalonooki, a później Ted. 

Remus uśmiechnął się z wdzięcznością. To może był drobny gest, ale dla niego znaczył wiele. Dla Dory to również będzie ważne. Tak samo, jak ważni byli dla niej ci mężczyźni, którzy już odeszli. Najpierw Szalonooki, a później Ted…

Kochani, to jest już ostatni rozdział, w którym żegnamy Teda. Poprzedni był bardzo emocjonalny, smutny i wypełniony tym wszystkim, co można było ukryć pod słowem pożegnanie. Ten jest już zgoła inny i mam cichą nadzieję, że uśmiechnęliście się pod nosem, czytając o spotkaniu z wszystkimi przyjaciółmi, którzy wspominali Teda. Myślę, że pomimo tego, jak bardzo jestem zadowolona z fragmentu z pogrzebem, to jednak ten rozdział i to, jak wyglądała wspólne wspominanie Tonksa uznaję za najlepszy i najcudowniejszy sposób na pożegnanie się z nim ♥
Dla formalności chciałabym zaznaczyć, że w drugiej połowie rozdziału wykorzystałam i dostosowałam do fabuły fragment z Insygniów Śmierci.
A już w następnym rozdziale... cóż, nie dam odpocząć naszym bohaterom...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz