Nimfadora wzięła sobie do serca słowa matki i od razu zaczęła zastanawiać się nad tym, czego będzie potrzebować ich maleństwo. Jednak myśli o pieluszkach, ubrankach, butelkach i smoczkach, szybko odłożyła na drugi plan, kiedy tylko Remus wrócił do domu. Już od progu było widać, że wydarzyło się coś złego.
Nie można powiedzieć, że aktualnie napotykało się na każdym kroku same dobre wieści, było wręcz przeciwnie, ale za każdym razem, gdy Remus wracał do domu po wypadach z Zakonem Feniksa, można było dostrzec w nim iskrę optymizmu i poczucie spełnionego obowiązku. Może działania Zakonu nie były spektakularne, ale w sytuacji beznadziejnej nawet najmniejszy krok w dobrą stronę potrafił dać mnóstwo nadziei. Tym razem było zupełnie inaczej, a Remus długo nie chciał zdradzić, co poszło nie tak. Zdobył się na to dopiero wieczorem, wcześniej zapewniwszy ją jedynie, że nikomu z Zakonu nic się nie stało, żeby uspokoić jej nerwy. Kiedy leżeli w łóżku, pośród nocnych ciemności, gdy powieki Tonks zaczęły już jej ciążyć, szepnął: Oni nie żyją…
Po tym wyznaniu oboje nie spali całą noc, tkwiąc w swoich objęciach. Dora nie potrafiła wypuścić Remusa z rąk po tym, jak opowiedział jej o tym, że misja jego, Syriusza i Kinga się nie powiodła. Mówił o krótkiej chwili beztroski, która uśpiła ich czujność, o myślach, które pozwoliły im uciec od wojny, a być może wszystko przekreśliły, wręcz przesadnie dzielił się niewieloma szczegółami z działań podjętych przez Kinga i tajemniczym łączniku, który miał im pomagać… Te kilka minut, z pozoru niewinnych, tak potrzebnych, na które sobie pozwolili, a może gdyby zrobili odwrotnie, odmówili sobie tej przyjemności, to zdążyliby. Zastali zgliszcza, a nad nimi Mroczny Znak. Remus nie chciał jej mówić o ciałach, które znaleźli, ale gdy w końcu się otworzył, nie potrafił przestać mówić. Odnaleźli pośród gruzów wszystkich członków rodziny Finchów - rodziców i dwójkę dzieci. Ten widok tak wstrząsnął Remusem, że przez długie godziny nie potrafił się po tym podnieść.Nie była to kwestia godzin. Remus, choć otrząsnął się z tego przerażające letargu, potrzebował chwili wytchnienia. Poprosił więc Kingsleya, by przez kilka dni nie zlecał mu kolejnych zadań i przekazał je innym członkom Zakonu. Shacklebolt się zgodził, pewnie dlatego, że doskonale rozumiał Lupina. Więc gdy następnego dnia Remus poprosił ją, by zajęła czymś jego myśli, od razu przypomniała sobie o kwestii pieluchowej. Nie spodziewała się, że Remus po tym, jak już dotarło do niego, że oboje zawalili na całej linii w sprawie wyprawki dla ich dziecka, wykaże się niesamowitym zaangażowaniem. Od razu wygrzebał z jednej szuflady miarę i zaczął po całym domu szukać idealnego miejsca na kącik dla malucha. Nawet po raz pierwszy, od kiedy wspólnie zamieszkali, wszedł do niewielkiego pokoju na parterze, który zawsze był zamknięty. Dora wiedziała, co kryło się za drzwiami. Była w tamtym pomieszczeniu, gdy po raz pierwszy zabrał ją do swojego rodzinnego domu.
Remus postanowił, że tam właśnie będzie pokój ich dziecka, ale Tonks się nie zgodziła. Z jednej strony było to dość rozsądne rozwiązanie, bo ich dom nie był zbyt duży. Na parterze oprócz salonu połączonego z jadalnią i kuchni, był właśnie ten pokoik. Na piętrze natomiast łazienka, sypialnia Remusa i Dory, a także dawny pokój Lupina, który teraz zajmowała Andromeda. Tonks jednak nie wyobrażała sobie, żeby jej mąż zlikwidował gabinet swojego ojca, który był niemal jak skansen, wieczna pamiątka po obecności starszego Lupina, w którym roiło się od książek, wspomnień i przede wszystkim zdjęć rodzinnych. Ostudziła zapędy męża, twierdząc, że na samym początku przecież ich maleństwo nie będzie potrzebowało osobnego pokoju, a łóżeczko ze spokojem zmieści się w ich sypialni. O tym, co dalej pomyślą później. Remus przystał na to, a Dora cieszyła się, że gabinet Lupina przestał być zakazaną przestrzenią. Od tamtej chwili często zachodziła tam, żeby oglądać fotografie, które zawieszone były na ścianie dookoła drzwi. Przyglądała się małemu chłopcu z blond grzywką i wyobrażała sobie, że dzieciątko, które wkrótce przyjdzie na świat będzie do niego podobne, a za kilka lat pokaże mu, że tak właśnie wyglądał jego tatuś, gdy był w jego wieku.
Zgodnie zdecydowali się, że powinni zacząć od stworzenia listy niezbędnych rzeczy. Mama Dory chętnie zaangażowała się w to wszystko, uzmysławiając im po raz kolejny, ile spraw muszą załatwić. Lista była długa, a oni powoli chcieli wykreślać z niej kolejne pozycje. Nie można było zaprzeczyć, że Andromeda była nieocenioną pomocą w kwestii tworzenia całego planu przygotowania, ale to Lucky była niezastąpiona w jego realizacji.
Kiedy tylko Tonks dała jej znać, że Remus wybrał się na poszukiwanie łóżeczka, w którym miało spać ich dzieciątko, Sara natychmiast zapowiedziała swoją wizytę i obiecała, że nie pojawi się z pustymi rękoma. Jak powiedziała, tak zrobiła. Kilka godzin po tym, jak mąż Dory wrócił do domu z ogromnym kartonem i magicznie pomniejszonym materacem w kieszeni, przyjaciółka Tonks pojawiła się w kominku z naręczem toreb wypchanych po brzegi.
— Może ci jednak pomogę, Lupin — zaoferowała się zgryźliwie Lucky po dłuższej chwili, gdy wszyscy rozsiedli się w salonie, gdzie Dora i Sara przeglądały zawartość przyniesionych przez nią skarbów pełnych ubranek dla niemowlaków, Andromeda siedziała wygodnie w fotelu, dziergając na drutach czapeczkę dla maleństwa, a Remus toczył niezbyt równą walkę ze szczebelkami łóżeczka. Sara spoglądała na jego poczynania z ogromnym rozbawieniem, gdy co kilka sekund spoglądał na instrukcję. — Ze śrubokrętem nie radzisz sobie równie sprawnie co z różdżką.
— Dam sobie radę — bąknął z przekonaniem Remus, który siedział na podłodze, przykładając dwie części do siebie i upewniając się, że to właściwe ułożenie.
— Przestań go dręczyć… — upomniała ją Tonks, chociaż uprzednio prychnęła autentycznie rozbawiona. Bo chociaż faktycznie Remus mógł to złożyć za pomocą jednego zaklęcia, to w jego staraniach i zaangażowaniu było coś niezwykle rozczulającego. I Dora miała pewność, że jego postępowanie nie wynika tylko z zajęcia czymś własnych myśli, ale ogromnej chęci sprawdzenia się jako dobry tata. — Zarzeka się, że złoży wszystko sam i to bez pomocy magii.
— Twój tata też był tak uparty — wtrąciła Andromeda z uśmiechem, przerywając na chwilę swoją robótkę. Nie było to pierwsze dzieło, bo jak się okazało już od tygodnia tworzyła ręcznie robione cuda dla swojego wnuka. Tonks odwdzięczyła jej się jeszcze większym uśmiechem, wstając z kanapy i nalewając do kubków herbatę. Jedynie jej mama piła z eleganckiej zastawy, bo jak twierdziła herbata najlepiej smakuje w filiżance. Było to dla Dory absurdalne, ale ostatnio chętniej spełniała zachcianki swojej matki, niż własne, bo wówczas Andromedzie towarzyszył wyjątkowo dobry humor i była o wiele bardziej skora do dzielenia się historiami z bardzo wczesnego dzieciństwa Nimfadory i okresu, gdy jeszcze nie było jej na świecie. — Nie tylko sam skręcił łóżeczko, ale zrobił od podstaw.
— Tego nie zdołam przebić — stwierdził uczciwie Remus, spoglądając łagodnie na swoją teściową, a Dora podeszła do niego, z czułością zatapiając dłoń w jego włosach.
— Nie musisz i tak jesteś wspaniałym ojcem — zapewniła go z uczuciem, a on nie wstając z podłogi, przyłożył głowę do jej brzucha i zamarł na chwilę, a Dora znając już doskonale jego zachowanie, syknęła z udawaną urazą: — Nie rób tego…
— Czego? — zapytała zdziwiona Lucky, z zainteresowaniem obserwując z pozoru normalne zachowanie Lupina. Dora wywróciła oczami, wyjaśniając od razu:
— Remus słyszy bicie serca naszego szkraba.
— Wilcze zmysły — błysnął uśmiechem jej mąż i cmoknął jej brzuch, jak miał w zwyczaju robić za każdym razem, gdy za pomocą swojego ponadprzeciętnego słuchu badał równe i rytmiczne bicie serca ich dziecka. Dora uśmiechnęła się czule, ale szybko ten gest przybrał obrażone oblicze, gdy dodała, udając urażoną:
— I drażni mnie niemiłosiernie, bo ja musiałabym prosić Althedę o badanie, żeby też to zrobić.
— Czego oczywiście nie zrobisz, bo… — mruknęła Lucky, przeciągając ostatnią sylabę i prowokując odpowiedź Tonks, która była niemal natychmiastowa i pełna irytacji.
— Ta kobieta działa mi na nerwy.
— Pamiętam, jak Fran się tak zachowywał — mruknęła Sara z autentycznym rozmarzeniem, gdy Tonks pocałowała czule Remusa i wróciła na swoje miejsce. Lucky czerpała ogrom radości z ich przygotowań, co chwilę wspominając chwile, gdy sama oczekiwała narodzin małej Amelii. Tonks szczerze żałowała, że Sara nie przyprowadziła ze sobą jej uroczej chrześnicy, ale wierzyła jej, gdy zapewniła ją, że przy Amy nic nie udałoby im się zrobić. Doceniała jednak każdą historię z okresu ciąży, którą opowiadała jej przyjaciółka, stawiając je na równi z opowieściami swojej mamy. Teraz, gdy Dora sama spodziewała się dziecka, żałowała, że nie mogła towarzyszyć Lucky w tym czasie, a potem miała tak mało styczności z Amelią. Obiecywała sobie miliony razy, że będzie lepszą matką chrzestną, a gdy wzruszała się na myśl o maleńkiej Amy, nie potrafiła powstrzymywać swoich hormonalnych łez. Teraz też zaszkliły się jej oczy, ale Sara szybko rozładowała całą atmosferę, wzdychając ciężko i wznosząc oczy do nieba. — My nosimy dzieci, ale to mężczyźni tracą głowę.
— Mam nieodparte wrażenie, że wam przeszkadzam — mruknął Remus, unosząc wysoko brwi, gdy doskonale wyłapał celowy przytyk w jego stronę. Lucky uśmiechnęła się z satysfakcją i pokazała mu język, a następnie rozłożyła przed sobą uroczy, popielaty śpioszek z wyhaftowanym na piersi misiem.
— Gdybyście mi powiedzieli, co to za niespodzianka tam siedzi, mogłabym przynieść znacznie więcej…
— Sami nie znamy płci — odparowała Tonks, słysząc prowokację w głosie Sary, która za każdym razem, gdy rozmawiały, próbowała wyciągnąć od niej tą bezcenną informację. A gdy dostrzegła na twarzy Lucky wyraz ogromnego zdziwienia, który z pewnością mógł się skończyć głośnym sprzeciwem i tyradą, która zmierzałaby do tego, że przecież ona musi wiedzieć, dodała z prowokującym uśmiechem: — Jeszcze…
— Nie chcieliśmy się spieszyć, taka niepewność jest akurat ekscytująca — wyjaśnił natychmiast Remus, wymieniając jako pierwszy powód, który oboje uznali za obowiązującą wersję. Jednak nie mógł się powstrzymać by dodać jeszcze: — A gdybyśmy znali płeć, to musielibyśmy wymyślić imię, a co do tego nie jesteśmy zgodni…
— Niech zgadnę — mruknęła z rozbawieniem Sara, patrząc na Tonks spod przymrużonych oczu — masz za duże wymagania, Tonks?
— Jedno słowo na temat tego, jakie imię ci nadałam, a obiecuję nie ręczę za siebie — zagroziła Andromeda znad swojej robótki, nim Tonks zdążyła głośno wygłosić swoje zdanie na temat tego, jakie powinno być imię dla dziecka. Ona, Remus i Sara wymienili rozbawione spojrzenie, zwłaszcza Lupin wydawał się wesoły, zapewne wspominając ich rozmowę na temat kryteriów odnośnie imienia i propozycji Dory, by nazwać ich maleństwo Moody, bo Alastor brzmi głupio. Andromeda natomiast zadumała się na chwilę i powiedziała sentymentalnie: — Za moich czasów, nie było aż tak zaawansowanych zaklęć diagnozujących. Do ostatniej chwili nie miałam żadnej pewności czy będę miała córkę, czy syna.
— Pamiętam, że Lily nie chciała znać płci do ostatniej chwili… — przyznał melancholijnie Remus, pozwalając wspomnieniom owładnąć swoje myśli. Tonks przywołała na twarz łagodne oblicze, wyobrażając sobie, że gdyby świat był sprawiedliwy, Lily i James Potterowie wciąż by żyli i byliby dla ich dziecka ciocią i wujkiem. Uśmiechnęła się szerzej, uświadamiając sobie, że to poniekąd czyniło Harry’ego takim przyszywanym kuzynem dla jej dziecka, a młody Potter mówiłby do Remusa wujku. To była urocza myśl, bardzo rozczulająca, która w jej młodym, matczynym umyśle rozpaliła kolejne, dotyczące świata idealnego, a w nim mogłaby spytać nie tylko mamę czy Sarę o macierzyństwo, ale również Lily, która przecież powołała na świat fantastycznego chłopaka. Zaraz po tym w jej głowie rozjaśniało przeczucie, że przecież Remus za bardzo nie ma z kim pogadać o ojcostwie, dlatego spytała go, ciągnąc temat, który sam przecież zaczął:
— A James?
— Wykradł jej kartę w Mungu i sam się dowiedział — odparł zupełnie naturalnie, jakby była to rzecz całkowicie naturalna, a uśmiech na jego twarzy się poszerzył. Kiedy Tonks rozkoszowała się tym widokiem i beztroską bijącą z jego oczu, Sara wbiła w niego zszokowane spojrzenie i wyhrypiała z przesadnym przejęciem:
— Na jej miejscu byłabym wściekła.
— Teoretycznie jej nic nie powiedział, ale chodził taki dumny z siebie, że to było aż nazbyt oczywiste, że będzie miał syna — wyjaśnił natychmiast mąż Dory z tym samym uśmiechem błąkającym się na jego ustach. Rzadko zdarzało się, że Remus pozwalał sobie na takie błogie wspomnienia. Zazwyczaj zdarzało mu się to w towarzystwie Syriusza, gdy oboje na krótką chwilę zapominali o tym, ile czasu upłynęło od dnia, w którym stracili najbliższych przyjaciół. Tonks dopiero teraz uświadomiła sobie, jak takie momenty odmładzają Huncwotów i rozpalają w nich ten młodzieńczy urok, który tak bardzo uwielbiała. — Lily dopiero po porodzie powiedziała mu, że beznadziejnie się maskował. Ale wtedy mieli już Harry’ego, więc nie liczyło się nic poza nim…
— Zupełnie tak jak teraz, prawda? — mruknęła Sara, a myśli każdego z nich popędziły chyba w zupełnie innym kierunku, chociaż wszyscy zgodnie przytaknęli skinieniem głowy. Dopiero po kilku sekundach dotarło do nich, że Lucky miała na myśli Pottera i jego misję, która teraz, gdy dowiedzieli się o akcji w ministerstwie, stała się jeszcze bardziej tajemnicza i ciekawa. Cokolwiek Harry i jego przyjaciele robili, miało to na celu zyskanie przewagi nad Voldemortem, a może nawet zupełne zakończenie wojny. Faktycznie, w skali całego świata nie liczyło się nic poza Potterem. — Ktoś wie, co się z nim dzieje?
— Syriusz rozmawiał z nim jako ostatni — odpowiedział jej Remus, a beztroska zniknęła z jego twarzy — ale to było na początku sierpnia…
— Całe wieki temu. Syriusz do tej pory nie może przetrawić tego, że pozwolił im iść bez siebie… — przyznała Dora, która tylko raz rozmawiała z Łapą o tym, co działo się na Grimmauld Place tamtego dnia, gdy szukał wszędzie Remusa. Od tamtej pory Syriusz zdawał się być czymś przygnębiony za każdym razem, gdy go widywała. Nie powiedział jej dlaczego, tym bardziej, że zazwyczaj w jego towarzystwie była Altheda, co utrudniało szczerą rozmowę, ale czuła, że Syriusz się czymś zadręcza. Nie mogła przecież wiedzieć, że powodów było znacznie więcej, a ona naiwnie sądziła, że jest to spowodowane poczynaniami Harry’ego. — Zwłaszcza, że nasze starania nie są zbyt skuteczne.
— Słabo znam Pottera — westchnęła Sara, składając starannie kolejne ubranka, a na jej czole pojawiła się podłużna, niezbyt głęboka bruzda, która zwiastowała strapienie — ale chłopak wie, jak o siebie zadbać i ma przy sobie przyjaciół.
— To prawda, ta trójka jest nie do zdarcia — przyznał Remus, ale bez przekonania, co tłumaczyły kolejne jego słowa — chociaż sam byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział gdzie są. Co nie zmienia faktu, że będziemy gotowi stanąć przy nim, gdy tylko nadejdzie czas i będzie nas potrzebował.
Dora wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą Remus natychmiast uścisnął, porzucając szczebelki na dywanie i posyłając jej wdzięczny, krótki uśmiech. Ofiarowując sobię tę krótką chwilę wsparcia, podczas której Tonks chciała zapewnić męża, że tak właśnie będzie, nie dostrzegli tego, że Sara niespodziewanie sposępniała. I kiedy oni wymieniali długie spojrzenie, Lucky zdobyła się na trudne, niewiele mówiące wyznanie:
— Nie wszyscy… — szepnęła pod nosem, a jednak skutecznie skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych. Nawet Andromeda przestała na chwile dziergać, a blady uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy przygotowywała się na nawet najgorsze wyznanie, które w końcu nadeszło. — Włosi podjęli decyzję.
Cisza zapanowała w ich domu, gdy padło to zupełnie niespodziewane stwierdzenie, na które nie byli przygotowani. Tonks poza rodziną Sary i Estery nie miała praktycznie żadnej styczności z włoską organizacją pomagającą Zakon Feniksa, ale miała świadomość, że ich wsparcie było ogromne. Chociażby podczas bitwy w Dartford, gdzie stanowili znaczną część sił i bez ich pomocy tamte wydarzenia mogłyby wyglądać zupełnie inaczej. Włosi przybyli na Wyspy niecały rok temu, a ich celem z pewnością było działanie powstrzymujące poczynania śmierciożerców. Nimfadora nie rozumiała dlaczego akurat teraz zdecydowali się przerwać swoje działania, bo z pewnością tego właśnie dotyczyła ich decyzja, o której mówiła Sara z takim utrapieniem.
— Odchodzą?
— Myślałam, że są po naszej stronie — odezwała się Dora, nim Lucky zdążyła odpowiedzieć Remusowi. — Że nam pomogą.
— I tak jest — zapewniła gorączkowo Sara, oblizując wargi, żeby zaraz potem dodać: — Tak było. Ich minister magii był przyjacielem Dumbledore’a, po jego śmierci nie czuje się już zobowiązany. Nie chcą już poświęcać życia dla naszej sprawy. — Lucky zwiesiła wzrok, nie mogąc najwidoczniej znieść spojrzeń Lupinów, które wbijały się w nią z niedowierzaniem. Jej postawa wskazywała na to, że kobieta czuje się winna takiemu obrotowi spraw, chociaż Tonks była pewna, że nie przyczyniła się do decyzji Włochów, ale też zapewne jej się nie sprzeciwiała. — To dla nich zbyt dużo.
— Kiedy? — wyszeptała Tonks, ledwo poruszając ustami, bo myśl, że ci wszyscy ludzie ich opuszczą, obudziła w niej wręcz paraliżujący lęk, który zagnieździł się na dnie żołądka, powodując u niej nieprzyjemne i z pewnością niezwiązane z ciążą mdłości.
— Jeszcze nie wiedzą — odpowiedziała Sara, nie unosząc wzroku z ubranek, które teraz miętosiła bezmyślnie w dłoniach — nie będą robić tego z dnia na dzień.
— To prawie połowa sił Zakonu… — mruknął posępnie Remus, a cała werwa, z którą zabrał się do składania łóżeczka, nagle go opuściła. Pokręcił głową, próbując pozbyć się wielu nieprzyjemnych myśli, które pojawiły się po tej nowinie, ale było to niemożliwe. — Bez nich…
— Damy radę — zapewniła natychmiast Lucky, chociaż bez większego przekonania, rzucając im intensywne spojrzenie. Zacisnęła nerwowo wargi, widząc, że to krótkie zapewnienie nie było wystarczająco pokrzepiające. — Nie ma innej możliwości. Uda nam się.
— A wy? — szepnęła Dora, która nie odwracała wzroku od swojej przyjaciółki. Te kilka krótkich chwil pozwoliło jej uzmysłowić sobie, że ten lęk, który niespodziewanie ją ogarnął, wcale nie był związany z powrotem ich włoskich sprzymierzeńców do ojczyzny. Ten strach był o wiele bardziej osobisty, zakorzeniony w obawach, które wyciszyły się w dniu, w którym Franczesco zaprowadził ją do mieszkania, gdzie mieszkał z Sarą, Esterą, Giusem i dzieciakami. Teraz rozbudziły się na nowo, gdy patrzyła na Lucky z okruchami nadziei, które utrzymywały się na powierzchni jej świadomości, gdy zadawała kolejne pytanie. — Wrócicie z nimi?
— Nigdzie się nie wybieram, Tonks. — Głos Sary rozbrzmiewał obietnicą, która powoli uspokajała Nimfadorę. Lucky nigdzie się nie wybierała, nie miała zamiaru znów jej zostawić, wciąż były blisko, mając siebie pod ręką. Tonks uśmiechnęła się łagodnie, z ulgą, a Sara odwdzięczyła się podobnym gestem, tyle że znacznie szerszym, uspokajającym. Pochyliła się w stronę Dory, obejmując ją mocno. — Amelia pozna swoją kuzynkę od razu po jej narodzinach.
— A może kuzyna? — wtrącił Remus, gdy Lucky zamknęła jego żonę w silnym uścisku, najwidoczniej telepatycznie przyjmując taktykę Sary, która odwróciła uwagę Tonks od niepokojących myśli.
— Z facetów nie ma żadnego pożytku — prychnęła żartobliwie Lucky i klepnęła delikatnie brzuch Nimfadory, ledwie muskając go dłonią. Obie kobiety uśmiechnęły się szeroko. — Lepiej żeby to była dziewczynka…
***
Był zupełnie przemoczony. Chlupotanie w butach irytowało go przy każdym kroku, a chłodny wiatr sprawiał, że mokre ubrania stawały się sztywne, jakby zamarzały bezpośrednio na jego grzbiecie. Zaciskał nerwowo wargi, by nie zacząć bezwiednie przeklinać, bo z pewnością te niezbyt kulturalne słowa odbiły by się leśnym echem. Wolał nie myśleć o tym, że zabrakło dwóch metrów podczas aportacji, żeby nie wylądować w lodowatym jeziorze. Wolał nie myśleć o tym, że zupełnie nie wie, gdzie dokładnie jest i czy w ogóle powinien być akurat w tym miejscu. Wolał nie myśleć o tym, że jego rodzina spędza czas zdecydowanie przyjemniej, choć z pewnością bardziej banalnie. Zresztą sam ledwie wczoraj wyśmiał pomysł Remusa, żeby złożyć łóżeczko bez użycia czarów. Wydawało mu się to zupełnie zbędne i niepotrzebne, bo przecież wystarczył do tego jeden ruch różdżką, ale teraz wizja mocowania się z drewnianymi szczebelkami wydawała się wyjątkowo kusząca. Chociaż zdecydowanie bardziej korciła go propozycja Althedy, by spędzić ten dzień razem na odgruzowywaniu magazynu Szalonookiego, w którym stary wariat trzymał wszystkie zepsute fałszyskopy, detektory i inne twory, których nie pomieścił już w pozostałej części domu. Nie żeby sprzątanie było dla niego atrakcją, chociaż piski i trzaski zepsutych przedmiotów wydobywające się ze składziku często go drażniły. Wiedział za to doskonale, że każda próba zabrania się za to pomieszczenie kończyła się znacznie przyjemniej i w sposób zupełnie nie związany z porządkami. Ale on obiecał…
Obiecał i chyba tylko dlatego przedzierał się przez kolejny las, skryty pod działaniem Zaklęcia Kameleona, trzymając na wszelki wypadek wepchniętą w kieszeń kurtki pelerynę niewidkę Moody’ego, która nawet nie umywała się do tej, którą Harry odziedziczył po Jamesie. Szwędał się po gąszczu pachnącym wilgocią i zgnilizną opadłych liści, szukając jakichkolwiek śladów, chociaż równie dobrze mógłby wybrać się na grzybobranie. Może byłoby to bardziej owocne…
Po feralnych wydarzeniach w Coventry, gdzie nie udało im się ochronić rodziny Finchów, Syriusz i Remus poprosili o kilka dni wolnego, a King uszanował ich potrzebę odsapnięcia od tego bagna. Lupin korzystał w pełni, skupiając się na rodzinnej sielance, do czego zapraszał również Blacka, ale on nie mógł sobie na to pozwolić. Nieznośne wrażenie, że na wszystko jest już za późno, nie dawało mu spokoju. Łapa czuł przemożną potrzebę by takiemu tokowi spraw zapobiec. Nie chciał po raz kolejny się spóźnić… Więc kiedy Remus i Tonks przygotowywali się na narodziny swojego malucha, on miał zamiar spełnić obietnicę, którą złożył Andromedzie. Tyle, że nie wiedział, jak dokładnie za to się zabrać.
Próbował się czegoś dowiedzieć, podsłuchał więc parę rozmów w magicznym Londynie, podpytał tu i tam, ale pilnował, żeby nikt nie zauważył w jego zachowaniu czegoś podejrzanego. Zresztą dbał o to, żeby nikt, nawet najbliżsi, nie dowiedzieli się o jego licznych wypadach i kolejnych fiolkach eliksiru wielosokowego, które zabierał z zapasów Zakonu. Wyciągał gazety ze śmietników, a potem od razu z powrotem je wyrzucał, bo Prorok Codzienny nadawał się tylko do tego. Musiał jednak przyznać, że dowiedział się czegoś istotnego, ale zarazem także niepokojącego.
Za każdą jawną organizacją często stała ta, która balansowała na granicy prawa. Tak też było w przypadku Komisji Rejestracji Mugoli, która, choć powołana przez samego Ministra Magii, pacynkowego idiotę, który zapewne był pod działaniem Imperiusa, mogła słać na prawo i lewo zawiadomienia o konieczności stawienia się przed nią w trybie natychmiastowym, to raczej nie posuwała się otwarcie do wyłapywania tych, którzy nie pojawili się na wezwanie. Komisja miała od tego innych ludzi. Chociaż Black nie nazwałby ich ludźmi… Szmalcownicy. To oni wyłapywali tych, którzy próbowali uciec przed Komisją, to oni, nie zważając na jakąkolwiek moralność, upadlali dobrych ludzi, winnych jedynie temu, że nie mieli magicznego rodowodu i w stanie niemal agonalnym przyprowadzali przed oblicze ministerialnych okrutników. To właśnie oni stali się teraz największym zagrożeniem dla nieobecnego Teda Tonksa i jego kompanii, która uciekła przed nowym ładem Ministerstwa Magii.
Syriusz wiedział, że nie musi przed nimi ostrzegać męża kuzynki, bo Ted do głupich nie należał, ale też sam powinien na nich uważać. Stąd wychodził z domu jedynie pod Zaklęciem Kameleona, albo w swojej animagicznej postaci, eliksir wielosokowy zostawiał na podróże między ludzi. Wyjątkowo niefortunnym byłoby, gdyby cały świat tak dowiedział się o jego przebudzeniu. Szczególnym pechem byłoby, gdyby to akurat Syriusz natknął się na kogoś pokroju szmalcowników. Każdy szelest mógł być złym omenem, a jednocześnie Black bardzo chciał, żeby za każdym razem, gdy się odwróci, mógł dostrzec kogoś, kogo znał. Miło by było zobaczyć Teda, w końcu to jego szukał, ale prawda była inna…
Black pojawiał się w miejscach, w których mógł się ktoś ukryć, ale jego wzrok nie szukał Tonksa… Szukał Harry’ego. Chciał zobaczyć swojego chrześniaka, albo chociaż Rona czy Hermionę, żeby to oni mogli mu wskazać drogę do Pottera. Wiedział, że Harry, nie chciał, by mu towarzyszył, wolał zmierzyć się z tą misją sam z pomocą najbliższych przyjaciół, ale od kiedy świat obiegła wieść, że to właśnie ich trójka zrobiła takie zamieszanie w Ministerstwie Magii, że czegoś tam szukali, Syriusz nie mógł przestać o nich myśleć. Chciał wiedzieć, co Dumbledore kazał zrobić Potterowi. Chciał mu jakoś pomóc. I ponad wszystko chciał wiedzieć, czy nic im się nie stało i są cali.
Marzył o tym, by naprawić swój głupi błąd. Najpierw pozwolił odejść Harry’emu, potem to samo zrobił z Tedem. Nie miał prawa ich zatrzymywać, był tego świadomy, ale powinni mieć kontakt. Powinni znaleźć sposób na bezpieczne przekazywanie sobie informacji o tym, gdzie są, by w razie potrzeby ktoś mógł zareagować, pomóc…
Każdy szelest, złamana gałąź, ledwie słyszalny huk… Za każdym razem odwracał się z nadzieją i duszą na ramieniu. By tylko się rozczarować. Wolał jednak to od cichych wędrówek przez odludne lasy. Gdy był zupełnie sam pośród setek drzew, rodziła się w nim znienawidzona bezradność, której w jego życiu było zdecydowanie zbyt wiele. I tym razem po raz kolejny musiał się zmierzyć z taką właśnie sytuacją, która przygniatała go i odbierała siły do stawiania kolejnych kroków. Las, w którym się znalazł, był wyjątkowo gęsty. Wysokie drzewa, tworzyły kopułę nad jego głową, ale on mierzył się z gąszczem o wiele niższych krzewów, które bardzo utrudniały szybki patrol terenu. Nie mógł dostrzec niczego, co byłoby dalej niż dwa metry, a niekiedy musiał przedzierać się przez chaszcze, by dostrzec coś, co było tuż przed nim. Całe przedramiona miał podrapane, matka natura pewnie nie oszczędziła również jego twarzy, ale nie czuł na niej żadnych nacięć. Jeśli teraz go nie znajdę, wracam do domu, powiedział sobie, odsuwając kolejną gałąź. Po prawdzie nie wiedział, czy myśli o Tedzie, czy też o Harrym. Nie miało to w tej chwili znaczenia… Miał dość, a co gorsza, nie miał jak temu zaradzić.
Odgarnął następne gałęzie, które odsłoniły niewielką polanę. Od razu przez jego głowę przebiegła myśl, że jest to idealne miejsce, by się skryć, chociażby na jedną noc. Wtedy właśnie dostrzegł zawalony namiot i pozostałości po ognisku. Serce podskoczyło mu do gardła, tłumiąc radość, która wezbrała się w nim w pierwszym odruchu. Rzeczy w obozie były porozrzucane i zniszczone, porzucone w pośpiechu. Scenariuszy było zbyt wiele, by je teraz analizować. To Syriusz wiedział na pewno. Musiał przeszukać to miejsce, znaleźć trop i odszukać tych, którzy szukali tu schronienia. Natychmiast zapomniał o zmęczeniu, zrezygnowaniu, przemoczonych butach i poranionych rękach. Tchniony nową siłą i wszelkimi obawami, zrobił krok do przodu, zaciskając dłoń na różdżce. Jego noga napotkała opór, co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę mulista glebę, z której wyrastało mnóstwo krzewów, ale niepokojący dreszcz sprawił, że poczuł niezrozumiały lęk. Zganił się za to w duchu i pchnął stopą na tyle mocno, że gałęzie nie powinny stanowić problemu. Opór wciąż powstrzymywał go od zrobienia kroku. Spojrzał w dół i od razu pożałował… Zamarł w miejscu, jego serce przestało na chwilę bić, a gardło zacisnęło się nieznośnie i chyba tylko to powstrzymało go od nagłego pozbycia się całej treści żołądka.
Tuż pod jego stopami znajdowała się plątanina ciał… martwych ciał, porzuconych po bestialskim morderstwie… Nie potrafił nawet rozpoznać, która z ofiar była mężczyzną, a która kobietą ani ile ich dokładnie było. Jedynym, co widział były puste oczy, pozbawione życia, które odebrano w jednej, krótkiej chwili, która zniszczyła wszystko. Odarte z ubrań i godności ciało leżące na wierzchu było nienaturalnie wygięte, jakby narzucone na pozostałe niczym plandeka, mająca ukryć dowody nieludzkiej zbrodni, a może raczej szarfa dumnie prezentująca makabryczne dzieło, w której wypalono jedno zdanie…
Szlamy do szlamu…
***
Tonks naprawdę nie narzekała w ostatnim czasie na brak wrażeń w godzinach porannych. Właściwie to miała już dosyć nagłych pobudek, które wiązały się z natychmiastowymi wizytami w toalecie i bliskimi spotkaniami z łazienkową armaturą, nad którą opróżniała zawartość swojego żołądka. Za każdym razem, gdy już miała nadzieję, że to koniec porannych mdłości i nadszedł czas na kolejne objawy towarzyszące jej ciąży, to wszystko zaczynało się od nowa. W związku z tym Nimfadora była także wciąż niewyspana, zmęczona i rozdrażniona, a taki stan utrzymywał się aż do końca jej przedpołudniowej drzemki. Dni, w których wyspała się porządnie w ostatnim czasie, mogła zapewne policzyć na palcach obu dłoni, a może nawet i tylko jednej. Tym razem wszystko zapowiadało, że będzie dane jej pospać w spokoju bez żadnych przerw. Oh, gdyby mogła przez sen docenić każdą minutę w ciepłej pościeli…
Ale nie mogła, a tego dnia, gdy słońce jeszcze nawet nie wzbiło się nad horyzont, Dora i Remus zostali wybawieni z łóżka dość brutalnym pukaniem, a wręcz waleniem do drzwi frontowych. W pierwszej chwili Tonks bardzo chciała to zignorować, udawać, że to jedynie senna mara, która zaraz się rozmyje, a ona zdoła się wyspać. Jednak jej mąż, który był wyjątkowo czujny, zerwał się do pozycji siedzącej na łóżku, odkrywając również i ją, co poskutkowało natychmiastowym rozbudzeniem. Lupinowie rzucili sobie zdziwione spojrzenie, gdy pukanie rozległo się ponownie. Tonks mrużąc oczy, spojrzała na zegarek ustawiony na stoliku nocnym. Ledwie dochodziła piąta, a za oknem było wciąż ciemno. Remus gestem nakazał jej zostać w łóżku i sam wyszedł z sypialni, ale Dora nie miala zamiaru czekać. Pospiesznie ubrała sweter męża, jako remedium na gęsią skórkę spowodowaną nagłym zerwaniem pościeli i ruszyła za nim na parter. Była już na ostatnich stopniach, kiedy dostrzegła Remusa, który z różdżką w dłoni otwierał drzwi.
— Słodki Merlinie! — warknęła zirytowana, kiedy dostrzegła w progu dwie identyczne, rude postacie, które szczerzyły się od ucha do ucha. — Czy wy nie możecie kiedyś zjawić się o ludzkiej porze?
— Oh daj spokój, Tonks… — bąknął George, machając ręką i uśmiechając się jeszcze szerzej.
— My po prostu wiemy, że twój dzień staje się lepszy, gdy widzisz nas o poranku… — dodał Fred, puszczając w jej stronę oczko, a potem obaj bliźniacy spojrzeli na Remusa i zgodnie zawołali:
— Cześć, profesorku!
— Wy już na nogach? — spytał Lupin, przecierając dłonią zaspaną twarz, na której pojawiła się ulga, gdy okazało się, że intruzami byli właśnie Weasleyowie.
— Jeszcze… — ziewnął Fred, a George powtarzając zachowanie brata, dodał:
— Nie spaliśmy całą noc.
— I uznaliście, że musimy cierpieć razem z wami? — spytała zjadliwie Tonks, obdarzając ich niezbyt przychylnym spojrzeniem. Faktycznie chłopcy byli rozczochrani, a na ich bladych, piegowatych twarzach z łatwością można było dostrzec zmęczenie. Dora bez problemu mogła uwierzyć w to, że bliźniacy zarwali nockę, ale nie rozumiała dlaczego musieli również ich wyrwać z łóżka.
— Kingsley powiedział, żeby w pierwszej kolejności przyjść do was — wyjaśnił pospiesznie George, wzruszając ramionami, jakby to wcale nie była ich wina, że Tonks po raz kolejny się nie wyśpi.
— Uduszę go, jak wpadnie w moje ręce — przyrzekła Nimfadora, zaciskając zęby poirytowana niespodziewaną pobudką, która nie pozwoliła jej pomyśleć nawet o tym, że być może powodem tego wszystkiego było coś ważnego.
— Usiądźcie, przyniosę kawy, bo zaraz wszyscy padniemy… — zadeklarował Remus, wskazując chłopakom na salon, a oni ochoczo pokiwali głowami na myśl o gorącym napoju.
— Ja wypiję ich porcję, oni są nieprzyzwoicie pobudzeni — stwierdziła bezlitośnie Tonks, schodząc w końcu z ostatniego stopnia. Chłopcy błysnęli zadziornymi uśmiechami, niewiele robiąc sobie z przytyków Nimfadory.
— Też się rozbudzicie, jak tylko pozwolicie nam powiedzieć o naszym pomyśle… — stwierdził pewnym głosem Fred, wyjątkowo dumny z siebie.
— Właściwie to Lee na to wpadła… — wtrącił wyjaśniająco George, a Fred odparł nie tracąc animuszu:
— Ale my też będziemy brać w tym udział…
— I chcielibyśmy was zaangażować… — George próbował sprowadzić ich chaotyczną wypowiedź na właściwie tory i w końcu wyjaśnić, z czym przybyli do domu Lupinów. W tym samym czasie Remus w kuchni wstawiał już wodę na kawę, a Fred przeszedł do salonu, gdzie oparł się o dziecięce łóżeczko, które stało tam od dwóch dni, od momentu gdy w końcu uporali się z jego złożeniem.
— Co to jest? — zapytał zdziwiony Fred, który dopiero po chwili zrozumiał, o co się opiera. Posłał Tonks zaskoczone spojrzenie, a ona uśmiechnęła się jedynie.
— Przecież to łóżeczko, kretynie… — rzucił George, zdenerwowany tym, że jego bliźniak po raz kolejny przerywa mu w wyjaśnieniu ich ponoć genialnego pomysłu, ale szybko pojął, że obecność dziecięcego łóżeczka w salonie Lupinów nie jest wcale tak oczywista. — Po co wam łóżeczko?
— Najwidoczniej Kingsley nie puścił pary z gęby… — zawołał Tonks tak głośno, żeby Remus usłyszał ją w kuchni, jednocześnie rozkoszując się zdziwieniem na twarzach bliźniaków.
— To odracza jego wyrok? — zapytał rozbawiony Lupin, wyglądając przez framugę, a Dora prychnęła krótko i ziewnęła.
— Może będę łaskawsza, gdy się wyśpię.
— Halo… — Fred próbował zwrócić uwagę Lupinów, machając rękoma. — Czy chcecie nam o czymś powiedzieć?
— A musimy coś mówić? — zdziwił się Remus, wracając do salonu z tacą wypełnioną czterema kubkami, z których unosiła się para. Tonks w tej chwili uśmiechnęła się szeroko, unosząc wysoko brwi i czerpała olbrzymią satysfakcję z tego, jak twarze bliźniaków się zmieniały. Weasleyowie spojrzeli na siebie, prowadząc jakąś rozmowę bez używania jakichkolwiek słów. Zawsze fascynowało Dorę to, że ich bliźniacza więź była tak silna, że zdawali się czytać we własnych myślach. Nagle dwie rude czupryny pojawiły się tuż przy jej brzuchu, kiedy Fred i George uklęknęli obok niej na podłodze.
— No maluchu, oficjalnie otrzymujesz tytuł stałego klienta Magicznych Dowcipów Weasleyów… — powiedział oficjalnym tonem Fred, a jego brat od razu mu zawtórował:
— Oraz dożywotnią zniżkę na cały asortyment.
— A my będziemy twoimi ulubionymi wujkami.
— Syriusz może mieć coś przeciwko… — zauważył Remus z rozbawieniem, kiedy odkładał tacę na ławę i sam wziął jeden z kubków, żeby upić łyk kawy. Jej rozkoszny zapach był tak kuszący, że Tonks natychmiast zapragnęła wziąć w dłonie swój kubek i również wypić jego zawartość.
— Przestańcie gadać do mojego brzucha i mówcie, jaki kolejny szalony pomysł wpadł wam do tych rudych łbów — ponagliła ich, czochrając jednocześnie ich włosy, żeby przy okazji odsunąć ich od siebie i utorować sobie przejście do kawowego raju.
— Od razu szalony… — mruknął Fred, a po tym, jak po raz kolejny porozumiał się z Georgem spojrzeniem, wykrzyknęli z całą ekscytacją, która im towarzyszyła od momentu, gdy przekroczyli próg ich domu:
— ROZGŁOŚNIA RADIOWA!
— Chyba faktycznie jest jeszcze za wcześnie… — bąknął Remus, który niemal machinalnie chwycił drugi kubek i podał go żonie, która wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Możecie mówić jaśniej?
— I wolniej… — poprosiła Tonks, upijając łyk kawy i siadając na oparciu fotela. Fred wzniósł oczy do nieba, najwidoczniej nie pojmując, jakim cudem nie zrozumieli ich szczątkowych wyjaśnień.
— Zastanawialiśmy się z Lee, jak długo uda nam się to wszystko ciągnąć i ile osiągniemy… — zaczął bardziej szczegółowo tłumaczyć George, a Fred wciął mu się w środek zdania:
— Chodzi o to całe rzucanie zaklęć ochronnych na domy mugoli i mugolaków.
— Nie mówimy, że to nic nie daje, ale kurde… — bąknął dość nieskładnie George, jakby nie wiedział dokładnie, w jakie słowa ubrać swoje myśli i podrapał się w miejscu, gdzie kiedyś miał ucho — jest nas za mało i chociaż wszyscy się staramy, to i tak każdego dnia można usłyszeć o kolejnej rodzinie, której nie udało się uratować…
— No i trzeba przyznać, że momentami każdy z nas potrzebuje odpocząć chociaż dzień od tego gówna.
— Tu się zgodzę z wami — mruknął Remus znad swojego kubka, a Dora skrzywiła się. Pamiętała doskonale tamten dzień, kiedy jej mąż, Syriusz i King zastali zgliszcza domu Finchów. Od tamtego dnia z resztą Remus nie wziął żadnej misji, bo przygniotło go to za bardzo. I chociaż ten stan nie mógł trwać w nieskończoność, to ta przerwa była niezbędna. Inaczej mógłby zwariować od ciężaru psychicznego. Walka z wiatrakami coraz bardziej ich wszystkich wykańczała.
— Właśnie — przytaknął Fred — i doszliśmy do wniosku, że jesteśmy na straconej pozycji.
— Bardzo optymistycznie, chłopcy… — zauważyła Dora, rzucając im spojrzenie pełne niezrozumienia, bo wciąż nie wiedziała do czego zmierzają.
— No właśnie niezbyt… — stwierdził George, najwidoczniej nie wyłapując ironii w jej głosie. Był jednak zbyt zaaferowany, żeby się nad tym zastanawiać, bo od razu zaczął mówić dalej: — Chodzi o to, że to nie jest wojna między śmierciożercami a Zakonem Feniksa. To jest kolejna wojna czarodziejów. Wszystkich czarodziejów.
— Przynajmniej wszystkich na wyspach… — wtrącił Fred, krzywiąc się, a Dora odniosła wrażenie, że miał na myśli włoski oddział Zakonu, który zamierzał się wycofać w najbliższym czasie do ojczyzny. Wieść ta rozniosła się dość szybko i stanowczo obniżyła ich morale.
— Zgadzam się z wami, ale nie zaczniemy wpuszczać do Zakonu każdego z ulicy — odezwał się Remus, marszcząc brwi. Najwidoczniej zaczął zastanawiać się nad tym, jak zwiększyć ich liczebność i nie stracić na skuteczności ich działań. — Musimy mieć przy sobie ludzi zaufanych, musimy też dbać o swoje bezpieczeństwo — powiedział zdecydowanie, a po chwili dodał niezbyt chętnie: — Wiecie przecież, co stało się z Hagridem.
Wiedzieli i to bardzo dobrze. Dora aż wzdrygnęła się na wspomnienie wiadomości, którą dostali zeszłego wieczora. Tonks bardzo ceniła Hagrida. Zresztą trudno było znaleźć kogoś, kto nie lubił gajowego. Trzeba było jednak przyznać, że nie zawsze wykazywał się rozsądkiem w swoich działaniach. W gruncie rzeczy Dora uznawała za cud, że Hagrid tak długo utrzymał się w Hogwarcie po przejęciu posady dyrektora przez Snape’a. Hagrid zawsze głośno popierał Harry’ego, niezależnie od sytuacji, a do tego był zagorzałym zwolennikiem Dumbledore’a i poszedłby za nieżyjącym już dyrektorem w ogień. Wytrzymał niemal trzy miesiące, nie wychylając się zanadto. W końcu gdy w zinwigilowanym przez śmierciożerców Proroku Codziennym pojawił się artykuł oczerniający Harry’ego, który był teraz najbardziej poszukiwanym czarodzieje, Hagrid nie wytrzymał i urządził w swojej chatce imprezę wspierającą Harry’ego Pottera. To była czysta głupota, która skończyła się wypędzeniem gajowego z Hogwartu, o którym poinformowała Zakon McGonagall. Napisała jedynie, że udało mu się uciec, a pozostali nauczyciele bronią uczniów. Całe szczęście skończyło się to tylko w taki sposób. I każdy tak uważał, bo bliźniacy również się skrzywili, a George mruknął dość niemrawo, wzruszając ramionami:
— Hagrid to swój chłop, ale te jego ciasteczka…
— Poza tym nie każdy ma świadomość… — westchnęła ciężko Tonks, nawiązując do wcześniejszego wątku ich rozmowy. Bo chociaż zgadzała się z tym, że ta wojna dotyczyła wszystkich czarodziejów, to niemożliwym było, żeby każdy się zaangażował, a już zwłaszcza jeżeli byli omamieni przez zakłamaną prasę i marionetkowy rząd.
— I o to właśnie nam chodzi! — wykrzyknął Fred, ale to ani trochę nie przybliżyło ich do wyjaśnienia tego całego genialnego planu.
— Ojciec od wczoraj nie pojawił się w pracy, bo dowiedział się, że zostanie za nim wystawiony list gończy, tak jak za Harrym, Ronem i Hermioną — powiedział znacznie poważniej George, a Tonks i Remus spojrzeli na siebie z przejęciem. — Już raz przetrzepali Norę od góry do dołu, dlatego rodzice zaszyli się na trochę u ciotki Muriel.
— Współczuję im z całego serca — odezwała się Dora i to nie tylko dlatego, że miała złe wspomnienia związane z ciotką Muriel. Weasleyowie bardzo odczuli wydarzenia, które przerwały wesele Billa. Tonks sama pamiętała ten strach, który towarzyszył jej, gdy dowiedziała się o tym, że śmierciożercy torturowali jej rodziców, a potem obserwowali jej rodzinny dom. Całe szczęście zacisze jej i Remusa było ukryte znacznie lepiej i nie musieli się martwić o takie naloty, ale Weasleyowie byli na ciągłym świeczniku. W końcu ich syn zniknął razem z Harrym Potterem, a jego odnalezienie zdawało się być priorytetem aktualnej władzy. Niby oficjalnie Ron chorował na smoczą ospę, a jego rolę dość długo skutecznie odgrywał ghul ze strychu ubrany w piżamę, ale jak długo to wszystko miało trwać? Podziwiała Artura, że miał w sobie tyle siły, żeby codziennie rano stawiać się w pracy, gdzie mogło wydarzyć się przecież wszystko. Przed jej oczami niemal pojawił się zaczarowany zegar Molly, którego wskazówki z pewnością wskazywały, że każdy z członków rodziny Weasleyów znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
— Bill i Fleur rozważają wyjazd do Francji, albo przerzucenie rodziców do Rumunii i stamtąd dopiero dotrą do krewnych Fleur — dodał Fred, również poważniej, a po ich ekscytacji prawie nie było już śladu.
— Nie wiem, jakim cudem Kingsley się jeszcze trzyma, ale powiedział nam, że aurorzy są na celowniku i tam też zaczną znikać ludzie.
— Oby znikali w sensie ukrycia się, a nie… — Fred skrzywił się, nie mogąc wypowiedzieć swoich obaw na głos, a po plecach Dory przebiegł dreszcz, któremu towarzyszył strach o dawnych współpracowników. Przecież Hestia, Carl, Lucy, Kingsley, Savage i Williamson wciąż tkwili w ministerstwie.
— Matka nie chce posyłać Ginny z powrotem do szkoły po przerwie świątecznej… — przyznał George, a Fred dopowiedział:
— Najchętniej już teraz ściągnęłaby ją do domu.
— Nasza włoska familia ma dwójkę małych dzieci, wy wkrótce też zaczniecie taplać się w pieluchach…
— A po wydarzeniach z Finchami nawet ty, Remusie, i Syriusz potrzebowaliście kilku dni na odreagowanie.
Tonks pokiwała głową bardziej z zadumy niż ze zrozumienia. Niby była tego wszystkiego świadoma, ale teraz gdy bliźniacy jeden przez drugiego wymieniali każdy budzący niepokój szczegół, przytłoczyło ją to jeszcze bardziej. Była zamknięta w czterech ścianach, które były bezpieczne, a jednocześnie izolowały ją od wszystkiego, co się działo. Nie była już, tak jak kiedyś, w centrum wydarzeń. I chociaż zmartwień jej nie ubyło, to skupiała się mimo wszystko na swoim najbliższym otoczeniu.
— Wszystko się zgadza, ale o co dokładnie wam chodzi? — zgodził się z nimi Remus, próbując w końcu wyciągnąć z nich prawdziwy powód porannej wizyty, która ponoć nie mogła czekać.
— O świadomość społeczeństwa! — powiedział z przejęciem Fred, a George zaczął wyjaśniać:
— Ludzie się boją, wielu rzeczy nie wiedzą. Prorok jest całkowicie przejęty przez śmierciożerców, tak samo jak Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa.
— Jedynie Lovegood publikuje prawdę między artykułami o wymyślonych stworzonkach — przyznał bez przekonania Fred — ale powiedzmy sobie szczerze, że jego gazetka nigdy nie będzie miała takiego zasięgu jak Prorok.
— Tak naprawdę to ludzie nie mają skąd brać rzetelnych informacji — przyznał jego bliźniak, a z jego słowami nie można było się nie zgodzić. — Nie mają pojęcia, co się dzieje.
— Lee twierdzi, że jeśli dałoby się im możliwość, taki impuls to zaczęliby działać.
— I my się z nim zgadzamy.
— To nie będzie wielka skala… — westchnęła Tonks, bo chociaż popierała bliźniaków, to nie wiedziała, w jaki sposób mogliby dotrzeć do większego grona osób, nie narażając się przy okazji.
— Ale nie musi być, Tonks — odparł natychmiast Fred, który znów zaczął się nakręcać, a jego bliźniak pokiwał gorączkowo głową. — Wystarczy, że każdy czarodziej, który usłyszy o tym, co się dzieje, rzuci kilka zaklęć ochronnych na dom sąsiada, zamiast dla własnego dobra donieść na niego. — To stwierdzenie było piorunujące, bo do Tonks właśnie dotarło, że będzie to rewolucją dla Zakonu Feniksa. Należenie do niego było zaszczytem, misją i powinnością. Wśród jego członków aż roiło się od podręcznikowych bohaterów. Być może tak właśnie dobierał ich Dumbledore? Zgromadził ludzi, którzy dla większego dobra, dla dobra ogółu byli w stanie poświęcić wszystko, nawet własne życie. A przecież chłopcy mieli rację, nie potrzebowali kilku, którzy oddadzą wszystko dla sprawy, a wielu, którzy wykażą się okruchem dobra i przyzwoitości. Zgodnie ze słowami Freda, potrzeba było tak niewiele, by osiągnąć wszystko czego potrzebowali. — I nie chcę być nader optymistyczny, chociaż nasz pomysł jest genialny, i twierdzić, że od razu będą nas słuchać setki czy tysiące osób. Ale nawet dwadzieścia czy trzydzieści to już jest coś…
— To tak jakbyś wysłała Remusa na kilkadziesiąt takich pomocowych akcji, ale wszystko wydarzyłoby się jednego dnia — dopowiedział George, próbując jeszcze bardziej przekonać Tonks, ale nie było już takiej potrzeby. Bliźniacy kupili ją swoim pomysłem całkowicie.
— To ma sens, chłopaki — odezwał się Remus, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się im z zastanowieniem. — Ludzie wierzą mediom, więc powinniśmy to wykorzystać. Ale umiecie coś takiego zrobić? — zadał w końcu kluczowe pytanie, przyglądając się ich piegowatym twarzom. — Stworzyć rozgłośnie radiową, nienamierzalną i do tego…
— Zabezpieczoną? — przerwał mu George, kiwając głową. Remus odpowiedział mu tym samym gestem, dając do zrozumienia, że właśnie to miał na myśli.
— Lee kompletuje cały sprzęt, facet zna się na rzeczy, a do tego ma doświadczenie, bo przez lata komentował wszystkie mecze w Hogwarcie — wyjaśnił Fred, tonem jakby zdawał szczegółową relację, sprawozdanie z planu, który należało wykonać. — A my zastanawiamy się nad tym, jak to zrobić…
— Żeby ukryć sygnał przed śmierciożercami i ministerialnymi dupkami, ale jednocześnie umożliwić odbiór każdemu, kto ma łeb na karku — dokończył za brata George, wyjawiając sedno całej sprawy, a kolejne słowa Freda wyjaśniły, dlaczego to do domu Lupinów zapukali w pierwszej kolejności:
— Nie ukrywam, że liczyliśmy na pomoc Huncwotów.
— Coś w stylu zaklęcia, które chroniło waszą mapę, albo czegoś innego…
— Remus wam nie odmówi — stwierdziła Tonks, dostrzegając nadzieję, która teraz malowała się na twarzach rudzielców — zaimponowaliście mu, widzę to w jego oczach. — Nie kłamała. Oczy Remusa stały się nagle jaśniejsze, jakby rozświetlały je ogniki, i to nie byle jakie, tylko te, które tak bardzo uwielbiała, te które nazywała huncwockimi. Trudno było się nie uśmiechnąć na taki widok. Domyślała się, że jej mąż już teraz wertował w głowie każde znane mu zaklęcie, które mogłoby się przydać. Lupin kompletnie przepadł w całym tym koncepcie, była tego pewna. Uśmiechnęła się, unosząc kącik ust ku górze, gdy zerknęła w stronę kominka, który stanowił bezpośrednie przejście do domu Moody’ego. — A i ja będę czuła ogromną satysfakcję, jak zaraz wparujecie do Blacka i wyrzucicie go z łóżka.
— Dla ciebie wszystko, Tonks — zapewnił z szarmanckim uśmiechem George, gdy jego brat w końcu dorwał się do kubka z wystudzoną już kawą, a Dora wiedziała, że w tej kwestii z pewnością zrobią jej tą przyjemność i później wrócą z barwną opowieścią, jak to Syriusz klął kwieciście tuż po brutalnym przebudzeniu. Jedna rzecz jednak nie dawała jej wciąż spokoju.
— Tylko nadal nie rozumiem, dlaczego wpadliście tu skoro świt… — mruknęła, krzywiąc się nieznacznie. Pojmowała ich ekscytację i chęć natychmiastowego działania, to że potrzebowali pomocy Remusa i Syriusza też było dla niej oczywiste, ale czy nie mogli jej oszczędzić w tym porannym maratonie szaleństwa? — Mam wam wymyślić nazwę, kiedy mój mąż będzie się popisywać zdolnościami w dziedzinie zaklęć?
— Właściwie to mamy już nazwę… — odparł George i nim zdążył skończyć, wykrzyknął razem z bratem, nie wiadomo już, który głośniej, jakby oboje nie mogli się doczekać, by wypowiedzieć jedno słowo:
— POTTERWARTA!
— Potterwarta… — powtórzył za nimi Remus, ale już znacznie spokojniej i z pewnym zamyśleniem. Potem uśmiechnął się, kiwając głową. — Brzmi dobrze.
— Bo wiecie, to radio ma nie tylko informować i zachęcać do działania… — zauważył George, chociaż dla Dory to właśnie były główne założenia tego planu.
— Chcemy oczyścić dobre imię Harry’ego, Rona i Hermiony — wyjaśnił Fred, garbiąc się nieznacznie i tłumiąc ziewnięcie, które choć zdradzało jego zmęczenie, zupełnie nie pasowało jego zaangażowaniu i ekscytacji — ale no przede wszystkim Harry’ego, bo to jego najbardziej się czepiają i uświadomić wszystkim tępakom, ile ten chłopak robi dla dobra obcych sobie ludzi, żeby wiedzieli, że jest nadzieja, bo na świcie jest taki sobie Potter, który przecież miał być naszą jedyną nadzieją.
— Cokolwiek to znaczy… — westchnął George, a Tonks kiwnęła głową, bo chociaż Fred świetnie sparafrazował ostatnie słowa Dumbledore’a, które ten wypowiedział do Zakonu Feniksa, to żadne z nich nadal nie wiedziało, jaki sens za sobą niosły. Oczywiście zaufali Harry’emu, nie było ku temu żadnych wątpliwości, nawet w obliczu tajemniczej misji, o której szczegółach nie mieli pojęcia. George zerknął na brata i dopiero teraz Tonks dostrzegła, że pod całą tą ekscytacją i maską, którą oboje przybrali, widoczny był ogrom zmartwienia. Już chciała zapytać, co ich trapi, kiedy George westchnął raz jeszcze i już znacznie mniej gorączkowo dodał mimochodem: — A tak poza tym, Ron zabrał ze swojego pokoju radio…
— Myślicie, że uda wam się do nich dotrzeć. — To było zdecydowanie stwierdzenie i to pełne nadziei, która rozbrzmiała w głosie Remusa. I chociaż nie słychać było pytania, to George wzruszył nieskromnie ramionami i przyznał w odpowiedzi:
— Spróbować nie zaszkodzi, a przy okazji audycji, można im wspomnieć, że w nich wierzymy i dbamy o to, żeby świat się zupełnie nie zawalił, kiedy oni wykonują tą swoją misję.
— Jesteście genialni — powiedziała głośno Dora, a uśmiechy na twarzach bliźniaków rozjaśniły pochmurny poranek, który nastał tego dnia. Tonks nie mogła określić tych dwóch chłopaków inaczej, bo faktycznie pomyśleli o wszystkim, a samo myślenie i słuchanie o ich pomyśle z rozgłośnią radiową odkrywało w niej nowe pokłady sił i optymizmu.
— My wszyscy jesteśmy… — odparł Fred, a jego uśmiech przybrał nieco bardziej zadziorny charakter. Było to o tyle charakterystyczne, że zawsze tak robił, gdy miał plan, do którego on i jego brat próbowali kogoś przekonać. Nie umknęło to uwadze Lupinów, którzy wymienili porozumiewawcze spojrzenie. — Chcieliśmy was poprosić, żebyście prowadzili audycje razem z nami.
— My?
— Lee będzie prowadzącym — oznajmił Fred, a po jego głosie od razu było słychać, że jest równie podekscytowany, co na samym początku ich wizyty — ma do tego smykałkę, ale chcemy zapraszać członków Zakonu, żeby pokazać ludziom, ilu nas jest i żeby każdy mógł podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem.
— No wiecie… — bąknęła Tonks, chcąc od razu się wymigać, bo chociaż chciała im pomóc i z pewnością będzie ich dopingować w ich działaniach, to nie do końca była przekonana, żeby brać w tym czynny udział. Dzielenie się swoim życiowym doświadczeniem nie wydawało jej się kuszącą opcją, jednak wtedy Remus wtrącił jej się w środek zdania, mówiąc łagodnie:
— To nie jest głupie, Doro.
Spojrzenie Remusa było ciepłe, a w jego oczach można było dostrzec to, co Tonks przecież sama odczuwała - optymizm i chęci do działania. Nie była pewna czy to właśnie jego wzrok ją przekonał, czy może ekspresowy rozrachunek, który przeprowadziła w myślach. Zarówno ona jak i Remus musieli dojść do tych samych wniosków, a Tonks zrozumiała, że Potterwarta jest jej szansą na wyrwanie się z duszącej bezczynności, z której się mierzyła. Uśmiechnęła się szeroko, a w jej czarnych oczach coś błysnęło.
— Chyba warto się zaangażować, póki mogę się jeszcze ruszać.
Dzień dobry, dzień dobry moje kochane Alochomorki! ♥Jak dajecie radę w te upalne dni? Mam nadzieję, że pijecie dużo wody i szukacie cienia (a w cieniu można spokojnie czytać nowy rozdział xd).Ach, sama nie wiem, co napisać Wam o tym rozdziale... Z jednej strony mamy dużo ciepełka, takiego trochę rodzinnego, oczekiwania na Teddy'ego, pojawia się temat Potterwarty, który trochę tchnął nadzieję w naszych bohaterów, a z drugiej mamy scenę Syriusza, która chociaż krótka to zupełnie mnie rozwaliła.Jestem strasznie ciekawa, jak Wy odbieracie ten rozdział. Śmiało piszcie swoje opinie, bardzo na nie czekam! ♥Ściskam mocno, Mora
Kochana,
OdpowiedzUsuńczy James naprawdę wykradł kartę Lily z Munga? Haha, nie pamiętam już takich szczegółów a brzmi to super! Jeśli to Twój pomysł, to brawo za niego, a jeśli to robota Jo, to brawo, że to wplotłaś, bo bardzo mi się podoba.
Ach, bliźniaki! Goście są wspaniali i godni zamordowania w jednym! Ta scena napawa dużą dawką radości, tak rodzi się nadzieja dla całej Anglii i przy okazji okazja dla Tonks, by coś ciekawego zrobić.
Wybacz, że tak krótko, ale lecę dalej, bo mam kilka rozdziałów do przeczytania dzisiaj! Cóż to będzie za uczta (jak znam życie pełna trudnych wydarzeń, ale nic to! Takie rzeczy po prostu się chłonie oczyma!)
Ściskam mocno,
Magda
Czy naprawdę James to zrobił? Tak. Czy to moja inwencja? Tak. Czy to umniejsza jej prawdziwości? Chyba nie? xd
UsuńTak mi to bardzo paskowało i czuję, że Remus na rodzicielstwo patrzy głównie przez pryzmat Potterów, bo jego dzieciństwo było trudne i bolesne... Nie mówię, że Harry'ego nie, ale zanim wszystko się spieprzyło, to Lupin mógł obserwować Jamesa i Lily, którzy byli w tym samym momencie, w którym jest on i Dora.
♥♥♥