Lodowata woda zdawała się ranić jej skórę, jak drobinki szkła, zamiast przynieść spodziewane ukojenie. Kolejna porcja porannych mdłości, którą właśnie przeżyła, była niczym w porównaniu do tego, co działo się w jej głowie. Nimfadora pochylała się nad umywalką, biorąc kilka głębszych oddechów, które miały jej jakkolwiek pomóc. Krople wody skapywały z jej rzęs, nosa i brody, niby nic niezwykłego, ale w przypadku Tonks każda kropla zdawała się zdejmować z jej twarzy maskę metamorfomagii. Uniosła głowę, wciąż wspierając się na umywalce i otworzyła oczy. Miała przed sobą swoje naturalne oblicze, jasne, brązowe włosy, nieidealną cerę, cienie pod oczami i każdą bliznę, którą kiedykolwiek ukryła.
Miała ich wiele. Taka była cena wrodzonej niezdarności. Tyle razy lądowała w Skrzydle Szpitalnym albo Świętym Mungu, że nie potrafiła już zliczyć, a po każdej takiej wycieczce miała pamiątkę w postaci bladych znaków na ciele. Właściwie wielu by nie dostrzegła, gdyby nie świadomość, że tam są. Stały się tylko wspomnieniem, które ukrywała za pomocą swoich mocy, chociaż nikt by nie zwrócił na nie uwagi. I tak były znikome w porównaniu do dwóch śladach po pazurach wilkołaków. Pierwsze, te na ramieniu, które były pamiątką po dniu, w którym dowiedziała się o likantropii Remusa, a także czymś co łączyło ich ze sobą i przypominało o sobie, gdy odczuwali silne emocje podczas pełni, były dla niej czymś zupełnie naturalnym. Tak jakby to było znamię, które posiadała od dnia narodzin. Nie wyobrażała sobie swojej skóry bez tych blizn, chociaż na początku w swoim zwyczaju również chciała je zamaskować. Drugi ślad, znajdujący się na jej piersi, ten po spotkaniu z Graybackiem, gdy Remus stanął w jej obronie, a ona i Carl prawie zginęli, była przypomnieniem o trudnym okresie w jej życiu. Tę chętnie by ukryła, ale blizny po pazurach wilkołaków nie podlegały metamorfomagii. Zdążyła do nich przywyknąć. Właściwie nie pamiętała czasów, kiedy ich nie miała. Inne znamiona i blizny skrzętnie ukrywała na co dzień. Teraz jednak, gdy pozwoliła swoim mocom pokazać jej prawdziwe oblicze, jej wzrok przykuło zbiorowisko niewielkich, bladych kresek na ramieniu, które zahaczały również o okolice obojczyka. Ze zmęczeniem próbowała przypomnieć sobie, kiedy tego się dorobiła i ku własnemu niezadowoleniu pamiętała.
To pamiątka po Dartford, to Savage ją opatrywał, kiedy opowiadała jemu, Williamsonowi i Lucille o bitwie. Poczuła kolejną falę mdłości, którą z trudem stłamsiła. Nie udało jej się jednak powstrzymać łez żalu, które spływały po jej wilgotnej twarzy. To było wtedy… Wtedy gdy ją i Nate’a łączyło coś, czego teraz się brzydziła. Brzydziła się nim, brzydziła się ich relacją, brzydziła się samą sobą. I przerażało ją to…
Tyle miesięcy Nate Moore mieszkał niemal naprzeciwko całego oddziału aurorów, ukrywając doskonale przed nimi, że jest śmierciożercą, jednym z tych, przed którymi mieli chronić Hogsmeade. Tonks sapnęła nagle, bo świadomość zdawała się uderzyć ją prosto w brzuch. Ukrywać przed nimi to jedno… Ona z nim spała i niczego się nie domyśliła. Była tak blisko, że bliżej być nie mogła, a nie zwróciła uwagi na zaklęcia maskujące, które musiał przecież notorycznie rzucać, żeby nie dostrzegła Mrocznego Znaku.
Była naiwna, była głupia, była słaba i była jego celem… Nienawidziła się za to. Brzydziła się siebie i swojego ciała. Przerażało ją to. Dobijało i odbierało siły. Próbowała być silna, próbowała skupić się na nienawiści, jaką zapałała do byłego, martwego już kochanka, ale nie dawała rady… Gdy tylko zostawała sama chociażby przez chwilę, to wszystko ją dopadało, jakby była zwierzyną, na którą się poluje. Mówiła, że musi to przemyśleć, pobyć chwilę w samotności, ale wtedy od razu czuła jego dłonie na swoim ciele, które kiedyś przynosiły jej chwilowe spełnienie, przypominała sobie zapach jego drogich perfum, miękkość pościeli… Doskonale pamiętała, że wtedy tak samo jak teraz miała na całym ciele dreszcze, tylko że tym razem wynikały one z odrazy… Tamte wspomnienia paliły ją, niemal realnie czuła, jakby ktoś przypalał jej ciało w miejscach, gdzie Nate ją dotykał.
Nate… Wciąż nie mogła się wyzbyć tego, że nazywała go imieniem, choć zasłużył na całą masę innych, bardziej dosadnych określeń, które opisałyby to, jakim był człowiekiem. Nie człowiekiem, zwyrodnialcem, który zastawił na nią sidła i cierpliwie czekał, aż w końcu w nie wpadnie. I wpadła… A on zmanipulował ją do tego stopnia, że czuła się winna, czuła, że rani porządnego faceta, który chciał przedstawić ją swojej rodzinie i być w prawdziwym związku, razem budując wspólną przyszłość. Jaka była naiwna… Wręcz żałosna. Myślała, że odchodząc od niego, daje mu szansę na to, na co zasłużył, na lepsze życie z kimś innym, na bycie szczęśliwym, a tak naprawdę być może uratowała swoją skórę. Kto wie, gdyby zgodziła się na wspólne święta, być może już by nie żyła…
Była dla niego jedynie zabawką, przedmiotem, kimś kogo można wykorzystać, wziąć to, co się chciało i porzucić albo unicestwić. Przecież była tylko jego zadaniem, miał wyciągnąć z niej informacje o Zakonie, być może wykorzystać tę bliskość, do której doprowadzili i samemu stać się jego członkiem, szpiclem, który wykorzystałby zaufanie dobrych ludzi i dostarczył poufne informacje prosto do Voldemorta. Tonks wzdrygnęła się na myśl, że prawdopodobnie gdy tylko wychodziła z jego mieszkania, Nate gnał na spotkania śmierciożerców i obcował z tymi wszystkimi podłymi typami z jej szalonymi ciotkami na czele.
Pociągnęła żałośnie nosem, patrząc na swoją zapłakaną twarz. Objęła się ramionami, próbując zasłonić ciało, które przecież i tak już zostało skalane przez tego zwyrodnialca. Chciała się okryć, ale zdawało się to niemożliwe, zapragnęła więc pozbyć się wszystkiego, co łączyło ją z Natem. Bezwiednie pozwalała by paznokcie wbijały się w skórę, zostawiając na niej czerwone ślady. Próbowała zedrzeć z siebie każdy cal ciała, którego on dotknął. Chciałaby go zabić, chciałaby spojrzeć w oczy i zemścić się za to poniżenie i krzywdę. Chciała być na miejscu Remusa, gdy ten żałosny uśmiech znikał z twarzy Moore’a i uświadamiał sobie, że to jego koniec. Bała się jednak, że byłaby zbyt słaba… Że nie dałaby rady. Paznokcie podrażniły skórę na jej brzuchu, przecinając ją nieznacznie w jednym miejscu. Zamarła w bezruchu na sekundę, żeby od razu pogładzić się po ciele, kierując swoje myśli w stronę maleństwa. Szukała w tym spokoju, ale od razu uświadomiła sobie coś przerażającego… Jej relacja z Natem była zastraszająco intensywna i z pewnością nieprzemyślana. Co gdyby wtedy… Co gdyby zaszła z nim w ciążę? Gdyby to jego dziecko nosiła pod piersią i dowiedziała się o tym wszystkim? Co wtedy by się stało z nią i Remusem? Kolejny atak paniki zaczął ją ogarniać. Wbiła paznokcie w ramiona, starając się nie rozpaść w tej chwili na kawałki, których nie dałoby się teraz poskładać…
— Tonks… — Usłyszała głos męża, który docierał do niej jakby z oddali, chociaż tak naprawdę niósł się po pustym i cichym korytarzu. Nie odezwała się. Nie była w stanie się ruszyć. Czuła tylko jak paznokcie przerywają jej naskórek. — Doro… — Drzwi od łazienki otworzyły się, a Nimfadora dostrzegła w lustrze twarz Remusa, który uważnym spojrzeniem w ciągu sekundy ogarnął całą sytuację. Nie wymagała zrozumienia, a jednak on zdawał się pojmować to, co właśnie się z nią działo. — Zapomnij o tamtym… — szepnął łagodnie, podchodząc do niej niepewnie, a potem mimo wszelkich oporów objął ją od tyłu, otulając ją silnym uściskiem ramion, pod którego wpływem zadrżała. — Jesteś tu ze mną…
Nie łkała, chociaż łzy spływały po jej policzkach. Trzęsła się, ale nie od szlochu, tylko z przerażenia, którego nie mogła opanować od chwili, kiedy Sara opuściła ich dom, a jej matka zamknęła się w swojej sypialni, pozostawiając cały dom dla niej i Remusa. To była dla niej za duża przestrzeń, gubiła się w niej niemal tak bardzo, jak we własnych myślach, które kompletnie ją przytłaczały. Chciała to wszystko przerwać, wyłączyć wszystkie emocje i myśli - te dotyczące Nate’a, te o tacie, te związane z Remusem, a także strach i troskę o dziecko. Tak bardzo tego chciała, ale nie było to możliwe. A teraz kiedy Remus otoczył ją ramionami, wszystko odchodziło, wyciszało się. Mąż wziął ją na ręce, delikatnie, a jednak stanowczo, nie pozwalając jej nawet pomyśleć, że traktuje ją protekcjonalnie, jakby była jajkiem, wokół którego trzeba skakać. Myślała, że zaprowadzi ją do sypialni, otuli szczelnie kołdrą, oddzielając ją od całego świata, a jednak się myliła. Zniósł ją po schodach. Było zupełnie ciemno, jedynie księżyc rzucał delikatną łunę przez odsłonięte okna. Remus posadził ją na kanapie, układając na poduszce, a następnie przykrywając kocem. Sam usiadł na skraju i machnięciem różdżki rozpalił ogień w kominku. Drewno trzasnęło pod wpływem płomieni, które zaczęły je trawić, a ciepło i światło rozjaśniło ten mały skrawek pomieszczenia. Dzięki temu zapanowała atmosfera bliskości, intymności, takiej poufnej, która nie mogła być zakłócona niczym. Remus nie odezwał się, ale siedział blisko, tak że z pewnością doskonale słyszał jej oddech, a ten z każdą chwilą stawał się coraz spokojniejszy i mniej spazmatyczny.
Dora rozprostowała zdrętwiałe dłonie, nie chcąc nawet patrzeć na niewielką ilość krwi pod paznokciami. Wpatrywała się w profil Remusa, doskonale oświetlony przez blask ognia z kominka. Teraz jego tęczówki zdawały się być jeszcze cieplejsze, troskliwe i czułe niż kiedykolwiek, przywodziły jej na myśl płynny miód, a może nawet złoto. Dostrzegała każdą bliznę na jego twarzy, każdą zmarszczkę, każdy siwy włos.
Nie powinni tak siedzieć, jedno przy drugim naprzeciw kominka. Nie po tym, co się między nimi działo. To była okrutna ironia, że zawsze trafiali do punktu wyjścia. Przez chwilę się układało, byli szczęśliwi, a potem bańka pękała i zaczynali skakać sobie do gardeł. Później próbowali się pogodzić, w sposób co najmniej nieudolny i zataczali koło. Po bitwie na Wieży Astronomicznej uwierzyła, że nauczyli się ze sobą rozmawiać, potem nawet twierdziła, że rozumieją się bez słów. Tak niewiele brakowało, by odczuli braki w ich komunikacji.
Dostrzegła, jak podłużna zmarszczka na jego czole się pogłębia. Też nad czymś się zastanawiał, może nawet nad tym samym co ona. Spoglądała tak na twarz mężczyzny, którego kochała i gorzko uświadomiła sobie, że nie okazywała mu tej miłości od tygodni. Gorycz rozlała się w niej, wypełniając każdy z zakamarków jej świadomości. Półtora miesiąca temu była najszczęśliwszą kobietą na świecie, a gdzie była teraz? Czy czekała ich długa milcząca noc, która jedynie złudnie da im wrażenie oczyszczenia? Czy następnego dnia będą udawać, że wszystko jest dobrze, że rozumieją swoje błędy i obiecają, że już nigdy ich nie popełnią? To było bez sensu… Tak samo, jak ten cały miesiąc, no przynajmniej to, jak ona go traktowała a już z pewnością ostatnia kłótnia. Była wściekła, zmęczona i zrozpaczona, spotkanie z Lucy to wszystko jedynie spotęgowało, a fakt, że zawiodła się na Remusie nie pomógł, tylko ją pogrążył. Niby poszło po raz kolejny o jej tatę, ale w złości wyrzuciła mężowi coś, co bardzo ciążyło jej na sercu…
Bała się tej rozmowy. Remus miał rację, powiedziała, że nie muszą o tym wcale rozmawiać i to nie tak, że jemu było to na rękę, tylko jej, bo mogła polegać jedynie na swoich domysłach, które były mniej niepokojące, gdy im się układało. Musiała jednak się przełamać, może nie był to doby moment, ale lepszego z pewnością mieć nie będzie.
— Opowiedz mi o niej… — szepnęła tak cicho, że zastanawiała się nad tym czy w ogóle powiedziała to na głos. Może Remus też nie usłyszał, albo taktownie udawał, bo wyczuł niepewność w jej prośbie. Sama nie była pewna czy naprawdę musi wiedzieć wszystko o Meg Owen.
— Na pewno tego chcesz? — zapytał, wciąż wpatrując się w płomienie. Miała wrażenie, że uważnie śledził jej reakcje, a jednak nie powstrzymał sentymentalnej nuty, która rozbrzmiała w jego głosie. Dora wyprostowała się, zbliżając się przy tym do Remusa i oblizała nerwowo wargi. Szczerość za szczerość, pomyślała stanowczo.
— Nie powinnam była wypominać ci tego wszystkiego, a już z pewnością nie powinnam porównywać jej do… — urwała nagle, nie potrafiąc wypowiedzieć imienia Nate’a na głos. To było za dużo, a już samo to wyznanie, wypowiedziane na jednym oddechu, kosztowało ją wiele. Remus odwrócił twarz w jej stronę. Cieszyła się, że opuściła go tamta furia, ta dzikość, która choć intrygująca i bardzo podniecająca, była mniej znajoma i bliska od tego ciepłego, melancholijnego oblicza, w którym się zakochała. Nie chciała kłótni, nie chciała krzyku i wypominania. Potrzebowała teraz jego spokoju, umiejętności słuchania, która tyle razy dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Znów oblizała wargi, między dwoma głębokimi oddechami. Zaczęła temat i musiała go skończyć. — Ale popełniliśmy błąd, zasłaniając milczeniem tak ważną sprawę — powiedziała, zaciskając dłonie, które natychmiast rozprostowała, gdy uświadomiła sobie, że znów próbowała odwrócić swoją uwagę, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną stronę. Szczerość za szczerość, powtórzyła w myślach. — Nie domyśliłam się niczego — zaczęła nieporadnie, na nowo czując tą duszącą gorycz i przypominając sobie pierwszy raz, gdy go zobaczyła. — Tamto spotkanie w Ministerstwie naprawdę wyglądało na przypadkowe… — przyznała, a z jej gardła wydarło się pogardliwe prychnięcie. Gardziła sobą za tą naiwność. Remus drgnął nerwowo, jakby odruchowo chciał złapać ją za rękę, ale powstrzymał się. — Chociaż niejedna przyznałaby, że to coś na wzór przeznaczenia, bo wszystko przypominało początek jakiegoś tandetnego, idealnego romansidła. Zaprosił mnie na randkę, a ja zgodziłam się. — Pamiętała ten czarujący uśmiech, onieśmielającą pewność siebie i przekonanie, że Dora na pewno chce się z nim spotkać. A ona miała tyle wątpliwości… Może to była intuicja, którą nieświadomie uciszyła? A może… Westchnęła nieco rozbawiona, przypominając sobie tamten okres. Chwilę, gdy leżała w łóżku, trzymając w dłoni lusterko dwukierunkowe. — Nawet spytałam się ciebie wtedy o zdanie, bo nie byłam pewna czy dobrze robię.
— Pamiętam… — mruknął Remus, chociaż ona nie pamiętała dokładnie, co wtedy jej powiedział. Może gdyby spytała, przypomniałby jej, ale domyślała się, że było to coś, co skłoniło ją do tego spotkania, a znając Remusa on postrzegał to teraz jako popchnięcie jej w ramiona człowieka niebezpiecznego. Ograniczyła się więc do zachowawczego kiwnięcia głową.
— Poszłam i wtedy uświadomiłam sobie, że jestem w tobie zakochana — przyznała, zerkając na męża kątem oka. — Wiele się wydarzyło, nim spotkałam go ponownie. Wiele między nami… — Pominęła opis tamtej randki w najbardziej tandetnej kawiarni, gdzie spotykała się zakochana, hogwarcka młodzież. Pomyślała za to o tym wszystkim, co było pomiędzy. Kiedy ona uświadomiła sobie, że kocha Remusa, on zaczął jej unikać, bo bał się zaangażowania. Potem był Departament Tajemnic. Śpiączka Syriusza, jej pobyt w Mungu i ich pierwszy, wspólny tydzień, brutalnie przerwany przez Remusa. To nie skończyło się zwykłym rozstaniem, skończyło się poronieniem, które zraniło ich do żywego, pogłębiając przepaść między nimi. Wtedy on wyjechał, a ona przyjęła propozycję Dumbledore’a. Wierzchem dłoni starła samotną łzę, którą wywołało wspomnienie utraty dziecka i wróciła do swojej historii. — To było w Hogsmeade, kiedy przejęłam tam oddział i pilnowałam wioski.
— Nie musisz o tym mówić… — przyznał Remus, wykorzystując pauzę, która pozwalała jej pozbierać myśli.
— Muszę, to będzie uczciwe — odpowiedziała natychmiast, posyłając mu blady uśmiech, który nie miał w sobie ani grama pewności. — Powinna mi się zaświecić jakaś lampka, bo to było zbyt dziwne nawet jak na przypadek. To tak jakby mnie śledził, bo kiedy tylko zadomowiłam się w Hogsmeade, nagle pojawił się on. Nalegał na spotkanie, pisał, a ja ignorowałam jego listy, do pewnego momentu, a potem… — Przygryzła wargę, aż do krwi przypominając sobie to przypadkowe spotkanie, podczas którego on już z pewnością czuł satysfakcję, że znów zrobił krok w stronę wykonania swojego zadania. — Nawet nie wiem, jak to się zaczęło — westchnęła, otulając się ramionami, żeby nawet przed samą sobą ukryć drżenie rąk. Przed oczami miała teraz każde spotkanie i każdą rozmowę, robiącą wykusz w murze, który starała się wokół siebie wznieść. Nie wierzyła w pomyślność relacji między nią a kimkolwiek, a już zwłaszcza, gdy pojawiał się przed nią niemal perfekcyjny facet, który był nią wyraźnie zainteresowany. Gdyby wtedy wiedziała, na czym polegało to zainteresowanie i że Nate’owi daleko do jakiejkolwiek perfekcji, wszystko potoczyłoby się inaczej. — Lucille nazywała go Panem Idealnym i ciągle namawiała, żebym zgodziła się z nim spotkać, a ja… — zawahała się nad odpowiedzią, bo nie chciała oszukiwać ani jego, ani siebie — byłam pusta w środku i potrzebowałam tę pustkę jakoś wypełnić. To była relacja zupełnie bezuczuciowa, chociaż on… — prychnęła z żalem, bo nie mogło jej przejść przez usta, że on w przeciwieństwie do niej się zaangażował. Jakie to było żałosne. — Dobrze udawał, wręcz mistrzowsko, wierzyłam w to, że to ja go wykorzystuję, że ja jestem tą złą, kiedy tak naprawdę było na odwrót.
— Dlaczego to przerwałaś? — spytał Remus, a blask ognia tańczył, kładąc finezyjne cienie na jego twarzy. Dora spojrzała na niego wzrokiem nieco zrezygnowanym, zmęczonym i pełnym żalu do samej siebie. Odpowiedziała mu kiedyś na to pytanie i odpowiedź się nie zmieniła, choć z pewnością należało ją powtórzyć. Tylko że w tej chwili Tonks bardzo chciałaby powiedzieć, że przejrzała Nate’a, że chciała się od niego odciąć, bo był toksyczny i niebezpieczny, że ona wcale nie była naiwna i głupia. Chciała zapewnić, że zachowała czujność, że nie dała się wykorzystywać, ale to byłoby kłamstwo. Kłamstwo, które bolałoby ją tym bardziej, że miała świadomość tego, jak bardzo rzeczywistość była odmienna i jak bardzo ona sama była inna, niż sądziła. Lecz to nie był moment na próby głaskania się po głowie i uspokajania własnych wyrzutów. Wzięła głęboki wdech i uniosła spojrzenie, patrząc w jego oczy.
— Bo wiedziałam, że nigdy nie pokocham nikogo poza tobą. Że żadna cielesna przyjemność nie pomoże mi o tobie zapomnieć. Że wolę już do końca życia być przerażająco samotna, niż udawać, że ktokolwiek poza tobą może dać mi szczęście — wyznała na jednym oddechu, chociaż głos zaczynał jej drżeć od wszystkich emocji, których nawet nie potrafiła nazwać. — A potem wróciłeś…
Zapanowała między nimi chwila ciszy, długa i nieznośna, przeciągająca się, przerywana jedynie przez trzask ognia w kominku. Dora zrzuciła z siebie wiele, powiedziała na głos większość tego, co dręczyło jej myśli i teraz czuła się, jakby z jej barków zdjęto niemożliwy do udźwignięcia ciężar, a teraz jej ciało drżało w wyniku niewyobrażalnego przemęczenia. Wciąż jednak nie mogła pozbyć się z głowy myśli o tym, co przekazał jej Remus, wizji kpiącego Nate’a, odsłaniającego swój Mroczny Znak. Wiedziała, że był pozbawionym moralności gnojem. Teraz wiedziała to doskonale i tym bardziej żałowała, że w napadzie złości zrównała go z Meg Owen. Nie znała tej kobiety, nie wiedziała, jaka była, ale z pewnością nie zasłużyła, żeby ktokolwiek stawiał ją obok Nate’a Moore’a. Powinna to powiedzieć, powinna przyznać Remusowi rację i przeprosić, ale odebrało jej w tej chwili mowę. Zwiesiła więc głowę i milczała, aż do chwili, gdy jej mąż zdecydował się zabrać głos.
— Nie wiem, co mam teraz powiedzieć. Z Maggie było inaczej… — chrząknął nieznacznie. Po tonie jego głosu można było wywnioskować, że nie miał oporów by dobrze mówić o Meg, jednak nie chciał dobijać swojej żony, która i tak ciężko znosiła tę rozmowę. Przymknął oczy, bo sam nie wiedział, jak zacząć. — Była pierwszą osobą, którą poznałem w lesie. Kiedyś ci o niej wspomniałem. Jeszcze na Grimmauld Place. Powiedziałaś wtedy, że cieszysz się z tego, że mam w lesie chociaż jedną życzliwą osobę — przypomniał jej, a Dora pokiwała głową, bo pamiętała, że podczas jednego z wielu wieczorów w jego pokoju, które wówczas uważała za platoniczne, faktycznie rozmawiali o tym, jak Remus czuje się w lesie pełnym wilkołaków. Wspomniał wtedy o jednej kobiecie, która bardzo mu pomagała, a Tonks w tamtym momencie nie miała prawa do zazdrości. — To ona przedstawiła mi Andrew Moona, który wiele mnie nauczył o wilczej naturze, później nawet zapewnił nam dach nad głową. I to on uświadomił mi coś jeszcze, coś czego nie rozumiałem, bo miałem w głowie tylko ciebie i długo nie dostrzegałem tego, że Meg beznadziejnie się we mnie zakochała.
— Nawet jej się nie dziwię… — wyrwało jej się, przez co zaczerwieniła się na twarzy jak durna nastolatka. W tej kwestii mogłaby podać sobie rękę z Meg Owen, bo ona również doskonale wiedziała, jak to jest beznadziejnie zakochać się w Remusie Lupinie. On uśmiechnął się blado, chociaż był to raczej smutny gest, jakby chciał powiedzieć, że wcale mu to nie schlebia, bo z takiego zakochania rzadko kiedy wychodzi coś dobrego.
— Naprawdę ją lubiłem, była doskonałą towarzyszką i przyjaciółką — stwierdził, ale tym razem uśmiechnął się naprawdę szczerze, chociaż z ogromną dozą sentymentu i dodał, patrząc na Dorę: — I była o ciebie potwornie zazdrosna.
— Wiedziała? — zdziwiła się Tonks, robiąc wielkie oczy.
— Od samego początku. Może dlatego tak długo nic nie robiła — stwierdził przypuszczająco, zwieszając wzrok. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się jeszcze bardziej niż do tej pory. Dora również się zamyśliła, bo najwidoczniej nie było już nic, co mogłoby w jakimś stopniu rozluźnić atmosferę. Dla Dory nie oznaczało to nic dobrego, a dla Remusa rozdrapanie ran, które wciąż bolały. — Miałem tam tylko ją i Andrew. Byli moimi jedynymi sprzymierzeńcami. Stali się moją rodziną — wyznał z nieskrywanym smutkiem. W jego oczach pojawił się cień, który widziała już nie raz, zawsze gdy mówił o wszystkich tych ludziach, na którym mu zależało, a których stracił. Tym razem to ona miała ochotę wyciągnąć dłoń w jego stronę, ale powstrzymała się. Pozwoliła mu jednak zebrać dalsze myśli. — Kiedy po naszym pierwszym rozstaniu, po tym jak straciliśmy dziecko — doprecyzował ze ściśniętym gardłem, a ich spojrzenia spotkały się i odbiło się w nich to samo zrozumienie i ból — wróciłem do lasu, Greyback mnie torturował, a Meg mnie uratowała. Byłem kompletnie rozsypany, po tym co nam się przytrafiło, a Maggie próbowała mnie poskładać — wyznał, nie zwracając uwagi na łzy, które pojawiły się w jego oczach. — Łatwiej było się temu poddać, niż zmierzyć z własnymi koszmarami. Uciekłem w relację z nią. Wykorzystałem jej uczucia i dobroć by poczuć się lepiej, chociaż doskonale wiedziałem, że nie mogę dać jej tego samego. To było… — zawiesił głos, który zaczął mu drżeć. Dora również drżała, bo słysząc jego słowa, zrozumiała jego uczucia. Chyba w niczym nie byli do tej pory jeszcze bardziej podobni… Doskonale wiedziała, co czuł Remus, bo przecież dokładnie to samo czuła kilka miesięcy temu, gdy zrywała z Natem, tylko, że w jej przypadku wszystko okazało się bezpodstawne i kłamliwe. Myślała, że to było najgorsze, ale jej mąż był jednak w sytuacji jeszcze bardziej beznadziejnej. To co czuła Meg, musiało być prawdziwe. Tonks było okropnie, myśląc, że skrzywdziła Nate’a, a Remus rzeczywiście zrobił to tej kobiecie. Zrobił to z tego samego powodu, z którego Nimfadora wpakowała się w to bagno z Moorem, zrobił to bo to było… — Łatwe. Zadręczałem się myślą, że zrujnowałem ci życie, że związek ze mną by cię wykończył, a Meg była taka jak ja… — wyznał, nie mogąc powstrzymać emocji, które w nim się rozbudziły. Dora chciała natychmiast zaprzeczyć, ale wolała mu nie przerywać. Z jednej strony dlatego, że on również pozwolił jej powiedzieć wszystko, z drugiej bo mówiła mu to wiele razy, a on i tak musiał do tego dojść sam. I wydawało jej się, że tak się stało, chociaż chyba nadal Remus nie wybaczył sobie do końca i czuł się winny. Pokręcił głową załamany swoją przeszłością. — Byliśmy w tym samym wieku, w takiej samej sytuacji… Wydawało mi się, że nie mogę jej pogrążyć, a do tego była tak bardzo podobna do ciebie. — Gdy to powiedział, samotna łza spłynęła po jego twarzy, ginąć w jego zaroście. Ręka Remusa niemal bezwiednie powędrowała do jej twarzy, jakby w sposób zupełnie naturalny chciał ją pogładzić po policzku, ale ostatecznie jej nie dotknął. Jego palce zamarły tak blisko, że niemal czuła je na własnej skórze. Chciałaby móc wtulić się w jego dłoń, poczuć to przyjemne ciepło, ale… jego wzrok był przepełniony takim smutkiem, że nie potrafiła tego zrobić. Twierdził, że Meg Owen była do niej podobna, że odnalazł w niej coś, co mogło zagłuszyć tęsknotę do niej. Nate był zupełnym przeciwieństwem Lupina, próbą zapomnienia. Remus nie chciał zapomnieć o niej, chciał spróbować bez ryzyka popełnienia tych wszystkich krzywd, które bał się jej wyrządzić… Uważał pewnie to za coś egoistycznego, godnego potępienia. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że zasługuje na szczęśliwe życie. A może dopuszczał, ale widział konsekwencje tego, że raz chciał pomyśleć tylko o sobie. Wyrzuty sumienia zżerały go od środka. — Próbowałem żyć. Ale nie mogłem o tobie zapomnieć, wciąż do mnie wracałaś, nieważne jak uparcie starałem się odgrodzić od przeszłości… — wyszeptał gorzko, a Dora zacisnęła powieki, sprawiając, że dłużej nie dała rady powstrzymywać łez. Też chciała niegdyś odgrodzić się od przeszłości, od Remusa, ale to było niemożliwe, bo nie można odciąć się od kogoś, kto jest całym twoim życiem. — Potem rozpętało się piekło.
— Nigdy nie powiedziałeś, co dokładnie wtedy się stało… — szepnęła, bojąc się, że przerwie dziwną atmosferę, która między nimi zapanowała. Remus był tak blisko niej, a jednocześnie dawno nie miała wrażenia, że był bardziej odległy. I chociaż jej głos był ledwie słyszalny, jej mąż drgnął i cofnął swoją dłoń, przytomniejąc od razu. Chrząknął, wziął głębszy oddech i powiedział normalnym tonem:
— Andrew i ja pracowaliśmy nad czymś. Nad pewnym eliksirem…
Nie dokończył, jego spojrzenie od razu powędrowało za jego plecy. Dora myślała, że może Remus nie chce jednak o tym rozmawiać i w tym aspekcie mogła nawet odpuścić, nie dotyczyło to przecież bezpośrednio ich relacji. Mogli to odłożyć, mogli wrócić za jakiś czas. Mieli przecież ważniejsze rzeczy do wyjaśnienia. Remus jednak wstał niespodziewanie i podszedł do fotela, który stał za nimi, a potem odsunął go. Tonks w pierwszej chwili nie rozumiała, co jej mąż robił, ale kiedy spojrzał jej głęboko w oczy, dotarło do niej, że to coś bardzo ważnego. Odrzuciła koc, którym ją przykrył i przesunęła się na drugi koniec kanapy, by znaleźć się bliżej Remusa, kiedy on uklęknął i za pomocą różdżki uniósł jedną deskę, która kryła pod sobą skrytkę. Dora przechyliła się przez oparcie siedzenia z zaciekawieniem. Nie przypuszczała, że coś takiego zostało ukryte w podłodze ich salonu. Remus uklęknął i wyciągnął starą, drewnianą szkatułę. Postawił ją przodem do Dory, spoglądając dość niepewnie na przedmiot i otworzył jej wieko. Tonks nie dostrzegła co dokładnie było w środku, dlatego wstała z kanapy i uklęknęła przed skrzynką, by wyciągnąć z niej małą fiolkę, jedną z wielu identycznych wypełnionych charakterystyczną, ciemno czerwoną cieczą.
— Czy to krew?
— Krew ostatniego czystokrwistego wilkołaka — wyjaśnił Remus, wpatrując się dziwnym wzrokiem w to, co Dora trzymała w swojej dłoni. Tonks miała w głowie teraz setki pytań, bo nie rozumiała dlaczego jej mąż trzyma w ich salonie gigantyczny zapas krwi. I co to miało wspólnego z ich rozmową? — Andrew od lat ją sobie upuszczał.
— Po co?
— Bo to niezbędny składnik do eliksiru, który wywołuje natychmiastową przemianę — przyznał Remus, a Tonks z pewnością upuściłaby fiolkę, gdyby on nie chwycił jej w ostatniej chwili za dłoń i przejął małe naczynie, które odłożył od razu do skrzynki. Nimfadora pokręciła głową, próbując oswoić się z myślą, że można sprowokować przemianę u wilkołaka. Niezrozumienie miała wypisane na twarzy, więc Remus mówił dalej, by zbyt długo nie zostawiać jej samej ze zbyt dużym natłokiem informacji. — To mikstura na bazie Wywaru Tojadowego. Przemiana po niej jest bezbolesna i natychmiastowa. Andrew przekazał mi recepturę i własną krew, bym w przyszłości mógł z tego zrobić pożytek.
— Jaki? — dopytywała Dora. Remus nigdy nie wspominał o tym, że wyniósł coś z lasu pełnego wilkołaków. Mówił wiele o zmianie, jak w nim zaszła, że łatwiej znosi przemiany, że potrzebuje bliskości natury i jego instynkt ma na niego znaczący wpływ. Słowem nie zająknął się o tym, że wilkołaki mogą zmieniać się, kiedy zechcą przy pomocy eliksiru. Nie mówił nic o tym, że jego nieżyjący mentor powierzył mu jakieś zadanie. Nie miała o to żalu. Przykro jej było, że nie ufał jej na tyle, żeby się tym podzielić. Przynajmniej do tej pory…
— Pamiętasz, co powiedziałem ci o naszym dziecku? — spytał ostrożnie Remus, szukając zrozumienia w jej spojrzeniu. — O wilczym genie?
— Mówiłeś, że dopiero gdy osiągnie pełnoletność, dowiemy się czy będzie wilkołakiem — odpowiedziała od razu, bo doskonale pamiętała tamten moment. I to nie tylko dlatego, że bała się wtedy kolejnego porzucenia przez Remusa i jego reakcji na wieść o dziecku. Powiedział wtedy, że nigdy nie wyprze się jej i dziecka. I to było dla niej najważniejsze, wystarczyło, że tylko ją zapewnił. Nie oczekiwała niczego więcej, bo wiedziała, że póki ona i Remus będą przy ich maleństwie nic mu się nie stanie. A jednak Lupin mówił jeszcze więcej, mówił o tym, że ich dziecko nie będzie cierpiało, nawet jeśli odziedziczy po nim likantropię. Naprawdę ją to wtedy uspokoiło, pozwoliła sobie o tym nie myśleć, bo przecież przypadłość Remusa nigdy nie miała dla niej znaczenia, nigdy się tego nie bała i wiedziała, że on zasługuje na miłość, tak samo jak zasługuje na nią ich maleństwo.
— To się tyczy wszystkich dzieci — powiedział Remus, marszcząc czoło — tam w lesie jest ich wiele, a będzie jeszcze więcej. Andrew wierzył, że ten eliksir pomoże przekonać społeczeństwo do tego, że nie jesteśmy potworami. — To co powiedział, było tak zaskakujące, że Dora w pierwszej chwili wstrzymała oddech. I chociaż nie znała Andrew Moona, jego wizja lepszego postrzegania wilkołaków bardzo jej odpowiadała. Chociaż zupełnie nie rozumiała w jaki sposób mają wykorzystać ten eliksir. Remus chyba też nie wiedział, ale ta sprawa musiała mocno w nim siedzieć. — Że być może za siedemnaście lat nasze dziecko nie będzie bało się tego, że może kogoś skrzywdzić. To jest nadzieja dla wilkołaków. Dla naszego dziecka — powiedział pełen ekscytacji, która jednak nie potrafiła zatuszować tego, jak bardzo go to dręczyło. — Nie wiem jeszcze jak ją wykorzystać, ale…
— Ale to zrobimy — weszła mu w słowo, dostrzegając, jak bardzo ta sprawa go martwi. Położyła swoją dłoń na jego, ściskając ją mocno. Nie wiedziała, czemu Remus powiedział jej o tym dopiero teraz, ale dla niej było oczywiste, że będzie walczyć o normalne życie dla niego i wszystkich wilkołaków. Wierzyła w to, że wilkołak nie jest bestią, wiedziała też, że potrafią nad sobą zapanować, jeśli chcą. Dla niej najważniejszym było zadbać o dobro i szczęście jej rodziny z mężem i dzieckiem na czele. Jeżeli ten eliksir miał jej w tym pomóc, to z pewnością go wykorzysta. Remus spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem, a twarz znacząco złagodniała. — Zrehabilitujemy wilkołaki — zapewniła go gorliwie, a on również ścisnął jej dłoń. Dora spojrzała na ich splecione palce, które trzymali na skrzyni i zrozumiała coś jeszcze. — Dlatego odszedłeś, musiałeś wydostać stamtąd eliksir.
— Greyback również chciał dostać ten eliksir w swoje ręce — odpowiedział na jej pytanie w mało bezpośredni sposób. Wyswobodził dłoń z uścisku Dory i schował skrzynkę z powrotem do skrytki, zasłaniając ją deską. Łatwo było się domyślić, że zajął czymś ręce, żeby odwlec mówienie o rzeczach, które go bardzo przytłaczały. — Był gotów zabić każdego na swojej drodze. Andrew obiecał go zatrzymać, żebyśmy z Meg mogli uciec.
— Poświęcił się dla was… — szepnęła głosem pełnym silnych emocji. Remus nie zareagował, myślami był bardzo daleko, a jego oczy zaszły mgłą.
— Prosił, żebym zabrał Meg w bezpieczne miejsce i… — zająknął się, gdy jego głos stał się zbyt łzawy. Uniósł wzrok na Dorę, wywołując u niej kolejną tego dnia falę dreszczy. Remus obwiniał się o to wszystko. — On wiedział. Wszystko wiedział. Kazał mi pamiętać, że to, co było między mną i Maggie nie było złe. Byliśmy dla siebie w momencie, w którym się potrzebowaliśmy, ale… — Nimfadora chciała go teraz objąć, przejąć część tych wyrzutów i smutku, który on odczuwał, pomijając nawet fakt, że sama doświadczała dużo i ledwo dawała radę. Zapomniała na chwilę o tym wszystkim, co czuła przez ostatni miesiąc. Wściekłość stała się zbyt męcząca, a uczucia Remusa były tak prawdziwe, że Dora musiałaby nie mieć serca, gdyby nie czuła współczucia i zrozumienia. Było to dla niej trudne, bo mówiąc o Meg Owen, mówili o osobie niezwykle ważnej w życiu jej męża. I chociaż było to okropne, to fakt, że nie było jej już pośród żywych, ułatwiał Tonks całą tą rozmowę. Nie była pewna, czy dałaby radę zachować taki spokój, gdyby Meg nadal żyła, bo przecież i tak czuła wciąż ogromną zazdrość i żal. Ciągle z tyłu głowy pojawiało się pytanie, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby ona żyła? Czy Remus zrezygnowałby z prostszej, a jednak dobrej relacji? Czy byliby teraz razem, oczekując na narodziny ich dziecka? Te pytania ją dręczyły, miała wrażenie, że wspomnienie Meg Owem już zawsze będzie ją dręczyć tak samo, jak wspomnienie Nate’a. Chociaż już miała pewność, że tych dwóch osób nie należy ze sobą porównywać. Meg jawiła się jako osoba dobra, pragnąca szczęścia Remusa, a jej nagła śmierć czyniła ją w pewien sposób postacią heroiczną. Tonks czuła ukłucie zazdrości, ale wiedziała, że już zawsze każdemu wspomnieniu Owen będzie towarzyszyć tęsknota, która teraz wzbudzała w Remusie przerażające wyrzuty sumienia. — Powiedział, że nie mogę kochać Maggie, bo oddałem serce komuś innemu.
Andrew Moon musiał ich przejrzeć, zanim oni sami uświadomili sobie, co czują. Tonks naprawdę żałowała, że nie miała okazji poznać tego mężczyzny, jednego z mentorów jej męża, człowieka, który był w stanie się dla niego poświęcić. Gdy jednak o nim myślała, od razu jej uwaga kierowała się w stronę Owen. Skoro Moon prosił Remusa, żeby ten zapewnił bezpieczeństwo tej kobiecie, to dlaczego się rozdzielili? Dlaczego Meg zginęła, gdy można było uratować jej życie?
— Dlaczego nie wziąłeś jej ze sobą? — zapytała ostrożnie Dora, martwiąc się, że wymaga zbyt wiele od Remusa, że jest to temat zbyt delikatny. Może bała się też wszystkich odpowiedzi. Raczej niesłusznie, bo do tej pory byli ze sobą całkowicie szczerzy, a odpowiedzi Lupina, choć nie zawsze łatwe do przyjęcia, nie budowały między nimi muru.
— Chciałem — odparł gorzko, z trudem przełykając to wyznanie — uwierz mi, że chciałem, ale… — Odwrócił wzrok, kręcąc głową. Dora przyglądała mu się ze ściśniętym gardłem. Nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby być odpowiedzią na tą historię. Czuła, że nigdy nie będzie w stanie okazać Remusowi wsparcia w tym temacie, bo tak naprawdę nigdy nie będzie wiedziała kim był Andrew Moon i Meg Owen. To Lupin był jedyną osobą, która będzie ich pamiętać, a także to, czego dokonali. — Ale ona nie mogła zostawić Andrew. Dałem jej eliksir, żeby mogła mnie odnaleźć. On wzmacnia wilcze zmysły jeszcze bardziej. Przemieniła się i…
— Odnalazła cię… — dokończyła za niego. Ostatnie dni życia Andrew i Meg okazały się pełne poświęcenia i z pewnością to dzięki nim Remus przeżył. Coś takiego trudno było przyjąć i Tonks nie mogła się dziwić mężowi, który tak przeżywał tamte wydarzenia i nie potrafił o tym rozmawiać bez okazywania tych wszystkich emocji. Ona sama nie umiała być spokojna, gdy przywoływała wspomnienie dnia, w którym ledwo żywy Remus pojawił się niespodziewanie w okolicach Nory. Do dziś na myśl o tamtym dniu trzęsły jej się ręce. Chwila, w której Remus do nich powrócił, była również tą, w której Meg Owen oddała ostatnie tchnienie. — Pamiętam jej spojrzenie — przyznała cicho. Tamto spojrzenie piwnych oczu było na wskroś dziwne. Już nie chodziło o to, że Dora patrzyła na kobietę, która umierała w ramionach jej ukochanego. Spodziewać by się można, że zapała do Meg niechęcią i zazdrością, która w ostatnim czasie niejednokrotnie się w niej odzywała, ale było inaczej… W tamtej krótkiej chwili Tonks i Meg Owen połączyło zrozumienie, które nie potrzebowało słów. A kilka godzin później, gdy Dora zjawiła się nad jej grobem, zupełnie szczerze powiedziała Remusowi, że Meg musiała być niezwykłą kobietą. Czuła się źle z tym, że zabrakło jej empatii i zrozumienia, że nawrzucała tak paskudnie Remusowi, podczas gdy on miał o wiele więcej racji, a jego wina nie zasługiwała na taką reakcję z jej strony. Tym bardziej, że mąż Dory pomścił jej krzywdy, nawet jeśli ona o nich nie wiedziała. Świat był lepszym miejscem bez Nate’a Moore’a i jedyne czego Tonks mogła żałować, to że sama go z niego nie przepędziła. — Przepraszam, nie powinnam była nigdy mówić o niej źle — powiedziała łagodnie, ale też całkowicie szczerze, próbując złapać z Remusem kontakt wzrokowy. Chciałaby, żeby to był koniec tej trudnej rozmowy, jednak musiała jeszcze raz rozdrapać jego rany i dowiedzieć się czegoś, co w innym przypadku z pewnością dręczyłoby ją w snach. — Wtedy na wzgórzu, gdy wyznała ci miłość, mówiliście coś szeptem… Możesz mi powiedzieć?
— Powiedziała, że mnie kocha i że dziękuje za to, że pozwoliłem jej się kochać… — wyznał cicho, odwracając głowę. Tonks chciała mu powiedzieć, że to nic złego, ale Remus dodał pospiesznie, chyba nieświadomie przywołując na twarz najsmutniejszy uśmiech, jaki ona kiedykolwiek widziała. Bardziej przypominało to grymas żalu i smutku, który pojawiał się na myśl o czymś dobrym, co niestety już się straciło. Tym bardziej nie mogła postrzegać tego jako pozytywny gest, gdy Remus wzniósł spojrzenie pełne wyrzutów sumienia i kontynuował swoje wyznanie: — Chciałem powiedzieć jej, że też ją kocham. Nigdy tego nie wyznałem, bo to nie była prawda, ale na Merlina chciałem jej to powiedzieć. Powstrzymała mnie… — szepnął, spuszczając wzrok, jakby bał się, że dostrzeże w oczach Nimfadory niechęć, uczucie zdrady. Tonks jednak nie potrafiła myśleć źle o nim, czy nawet o Meg. Nie po tym co usłyszała… Nie mogła mieć mu za złe, że chciał powiedzieć coś ważnego osobie, która właśnie umierała. Chociaż nie mogła ukrywać, że gdyby takie wyznanie padło, byłoby jej znacznie ciężej, ale z pewnością nie tak ciężko, jak Remusowi, który na swoich barkach dźwigał wyrzuty sumienia. — I dobrze, nie wybaczyłbym sobie, gdyby moje ostatnie słowa wypowiedziane do niej były kłamstwem — przyznał z trudem, zaciskając usta. — Miałaś rację, w noc po weselu Weasleyów byłem na jej grobie, ale to nie dlatego, że była dla mnie ważniejsza od ciebie. Meg pokazała mi, że mam prawo do szczęścia, że zasługuję na miłość — powiedział ze wstydem, który był zupełnie zbędny. Tak samo, jak oskarżenia Tonks, które musiał wcześniej znosić. Teraz to wiedziała, chociaż żałowała, że to nie ona była osobą, dzięki której Remus zrozumiał, że miłość to nic złego. — Potrzebowałem to sobie wtedy przypomnieć.
Dora nachyliła się do niego i objęła jego twarz dłońmi, nie pozwalając mu tym samym po raz kolejny odwrócić wzroku. Klęczeli tak na podłodze w swoim salonie, patrząc sobie głęboko w oczy i oboje mieli wrażenie, że przy blasku ognia w kominku ich spojrzenia mówią więcej niż oni byli w stanie z siebie wydusić. A jednak chociaż wielu swoich uczuć nie nazwali na głos, to jednak czuli się zaopiekowani i zrozumieni, tak jak dawno nie było im to dane. Dora pogładziła jedną z blizn na twarzy Remusa, a on nie odrywając od niej spojrzenia, objął jej dłoń i ucałował jej wnętrze. Że też ich relacja zawsze musiała być tak wybuchowa… Że też zawsze koniec końców docierało do nich to, że nikt nie zrozumie ich tak dobrze, jak oni siebie nawzajem. I chociaż było im potwornie ciężko po tym, ile wyznań przyszło im z siebie tej nocy wyrzucić, to nagle poczuli się lżej i lepiej. Remus jako pierwszy spuścił wzrok, zapewne chcąc zawiesić go na brzuchu Dory, ale jednak spojrzał na podłogę.
— Co z tym zrobimy? — spytał, a Tonks również zaczęła się wpatrywać w skrytkę w podłodze, która teraz, gdy już o niej wiedziała, zdawała się być niezwykle widoczna. Wiedziała doskonale, że będzie myśleć o tym, co zdradził jej właśnie Remus, ale nie miała żadnych wątpliwości odnośnie tego, co powinni zrobić.
— Spełnimy ostatnią wolę twojego przyjaciela — zapewniła Remusa, śląc mu pokrzepiający uśmiech, który chyba faktycznie podniósł go na duchu. — Gdy wojna się skończy, zrobimy co w naszej mocy, by również wszystkie wilkołaki mogły zacząć od nowa. — Tonks złączyła ich dłonie, jakby miało to być przypieczętowaniem ich postanowienia. Pochylili się w swoją stronę niemal równocześnie, stykając się czołami, gdy Dora westchnęła: — Jakim cudem dotarliśmy do tego momentu?
— To zaczęło się, gdy pewnego razu wpadłaś na Grimmauld Place i przewróciłaś stojak na parasole — szepnął Remus, wywołując u Tonks ciche parsknięcie — a wraz z nim całe moje życie.
Rozmawiali całą noc, siedząc na podłodze wtuleni w siebie. Ich ciche dni i wybuchy złości poszły w niepamięć, pozostawiając ogrom miejsca na słowa. Te nie były już doniosłe, wielkie czy oczyszczające. Były zwyczajne, ciepłe, przeplatane momentami przez cichy chichot albo przeciągłe pomruki. Mówili o wszystkim, co ich dotyczyło. Zaczęli od pierwszego spotkania, tego, którego Tonks nawet nie pamiętała, potem wspominali wspólne początki na Grimmauld Place, tę szaloną zabawę, w której wciąż się mijali, ich przyjaźń, która niezbyt równomiernie przeradzała się w miłość, a ta teraz wydawał im się wieczna. Tej nocy wspólnie przebrnęli przez całą ich znajomość jeszcze raz, aż do tego dnia. Było to słodko-gorzkie uświadomienie sobie wszystkiego, co razem przeżyli.
— Za szybko wzięliśmy ślub… — szepnęła cicho Nimfadora, wtulając się w tors męża, który łagodnie gładził jej ramię. — Ale nie potrafię tego żałować. — Cichy pomruk był niezaprzeczalną zgodą, zarówno przy pierwszym stwierdzeniu, a już z pewnością przy drugim, co dobitnie potwierdził, krótki pocałunek w czoło. Dora przekręciła się, wzdychając ciężko, a Remus uniósł wysoko brew, choć ona tego nie dostrzegła. — Przepraszam, byłam paskudną zołzą i do tego naraziłam życie naszego dziecka…
— Kocham cię za to, że jesteś zołzą — mruknął nieco rozbawiony, ale gdy spojrzeli sobie w oczy, spoważniał. Ta chwila powagi była potrzebna, nawet po tak długiej, równie poważnej rozmowie. Remus pocałował ją w usta, krótko, a jednak w sposób pełen uczucia, żeby osłodzić to, co zaraz powie. — Ja również przepraszam, że nie dałem ci tego, czego potrzebowałaś. Wybacz, że nie byłem w stanie powstrzymać twojego ojca.
— Już dobrze, wierzę, że tata wróci… — szepnęła, zanurzając pieszczotliwie dłoń w jego włosach. I chociaż w jej głosie nie było szczerego przekonania, to nie miał powodów by jej nie wierzyć, zwłaszcza gdy dodała: — Najważniejsi mężczyźni w moim życiu zawsze wracają, muszą…
— A my musimy w końcu upewnić się, że naszemu maleństwu nic nie grozi — przyznał, kładąc dłoń na jej brzuchu, a ciepło jego dotyku zapewniło ją, że wszystko będzie w porządku.
***
Tonks nie dała się długo namawiać. Czuła, że wraz z tamtym świtem, nadzieja rozbłysła dla jej rodziny i od tego momentu wszystko miało zacząć się układać. Ona i Remus poprzysięgli sobie, że będą rozmawiać. Sam Lupin zaproponował nawet by w ich relacji nie było już miejsca na postrzeganie dobra tego drugiego jedynie swoimi oczami. Dialog miał być dla nich codziennością, każdą sprawę powinni przedyskutować. Nie chciał dopuścić już nigdy do sytuacji, że zatai coś przed Dorą, że będzie musiał jej przekazać wieści podobne do tego, że jej ojciec odszedł, a on o tym wiedział. Tonks zgodziła się na to bez wahania. Nie chciała tajemnic. Przekonała się, że prawda wcale nie jest tak przerażająca. Tyle miesięcy bała się Maggie Owen i tego, co łączyło ją z Remusem, ale po ich długiej rozmowie, czuła się gotowa by zaakceptować ich wspólną przeszłość. Przynajmniej miała zamiar spróbować.
Kolejne dni Remus w dużej mierze spędził samotnie. Potrzebował tego. Zabił w końcu człowieka i ogromnie to na niego wpłynęło. Dora nie chciała go opuszczać, ale to też na nią oddziaływało, nawet bardziej niż by chciała. Uszanowała więc potrzeby męża, a ten czas wykorzystała na rozmowy z mamą. Rozmowa to może zbyt wiele powiedziane, ale czas matki i córki to było coś czego obie bardzo potrzebowały. Emocje zdążyły opaść i obie chyba były na to gotowe. Głos matki był czymś bardzo kojącym dla Tonks, zwłaszcza po całym miesiącu milczenia. Nie mówiły dużo o ojcu, ale zwierzały się sobie ze swoich uczuć i przemyśleń, które przygniotły je w ostatnim czasie. Tonks zdobyła się nawet na to by odpowiedzieć matce na kilka pytań, tych trudnych, dotyczących najgorszego okresu w jej życiu. O Nate’a Andromeda jednak nie pytała. Powiedziała jedynie, że porozmawiają o nim, gdy Dora będzie gotowa.
Codzienność Lupinów zaczęła się uspokajać, bo z pewnością nie mogła wrócić do normy. Spokój był jednak zupełnie satysfakcjonujący. I bardzo chcieli, żeby trwał, a jeżeli coś miało go przerwać, to miałyby być to rzeczy, które przyniosłyby im radość i nadzieję. Takie wydarzenie miało miejsce cztery dni po ich szczerej rozmowie.
Tego dnia w kominku pojawił się Syriusz w towarzystwie Althedy. Zrobili to na prośbę Remusa, który wykorzystał brak kategorycznego sprzeciwu Tonks, bo ta nie miała już żadnego alternatywnego pomysłu. A trzeba przyznać, że była bardzo kreatywna w wymyślaniu innych opcji niż poproszenie Farewell o pomoc. Ostatecznie jednak nic nie było równie pewne i bezpieczne, a słowa rób, co chcesz były niemal zgodą. Syriusza i Althedę powitała Andromeda, proponując im po filiżance herbaty. Black zażartował, że przyda im się coś mocniejszego, ale i na to pani Tonks miała odpowiedź, bo szybko poczęstowała krewniaka szklanką whisky. W tym czasie Remus kończył namawiać Dorę na badania.
Tonks ułożyła się na kanapie w ich salonie, odsłaniając swój brzuch. Nie była pewna, ale miała wrażenie, że jest już nieco bardziej wypukły niż wcześniej. Remus podłożył jej pod głowę poduszkę i chociaż ten gest był niezwykle troskliwy, to Dora i tak wywróciła oczami. Altheda czuła się z pewnością najbardziej nieswojo. Zwłaszcza, że Nimfadora leżała na kanapie, na której całkiem niedawno przyłapała Farewell i Syriusza w sytuacji dość jednoznacznej. Dziwne było więc to, że teraz Altheda miała przeprowadzić badanie na prośbę Lupinów.
— Będziecie chcieli poznać płeć? — spytała, wykładając na stolik kawowy zawartość jej podręcznej torby, którą ze sobą wzięła. W tym samym czasie, gdy ona się przygotowywała, a Remus klękał przy leżącej Nimfadorze, Andromeda i Syriusz stali przy stole, dolewając sobie co chwilę kolejne porcje alkoholu, który popijali herbatą. Tonks i Remus wymienili długie, nawet w pewnym stopniu zdziwione spojrzenie. Wcześniej nie ustalili tego, czy chcą już wiedzieć, co skrywa się w łonie Dory.
— Wystarczy, że dowiemy się czy jest zdrowe — odparł Remus, szukając aprobaty u żony, na którą nie musiał długo czekać, bo Dora od razu pokiwała głową. — To jest najważniejsze.
— Zrelaksuj się, Tonks — poprosiła Altheda, a jej spokojny i cichy głos nieco zadrżał, gdy Dora prychnęła pod nosem. Jednak pod spojrzeniem męża, Dora wykonywała później każde polecenie uzdrowicielki, oddychała głęboko, piła każdy eliksir i była grzeczna. Nie można było jednak mówić o spokoju i relaksie ani w jej przypadku, ani również gdy chodziło o Remusa. Oboje bardzo się denerwowali i wyczekiwali zapewnień, że z ich maleństwem nie dzieje nic złego. Zarówno ona jak i on wciąż myśleli o dziecku, które stracili i budziło to w nich obawy, że i tym razem coś może pójść nie tak. Odetchnęli z ulgą dopiero po prawie dwudziestu minutach, gdy Altheda oznajmiła ze szczerym uśmiechem: — Wszystko w porządku, wasze dziecko rozwija się wręcz wzorowo. — Słysząc tę diagnozę, Tonks niemal boleśnie ścisnęła dłoń męża, a Remus zaśmiał się nerwowo i radośnie, całując Dorę w czubek głowy, nawet nie krzywiąc się, gdy ta wbiła paznokcie w jego rękę. Farewell również podzielała ich radość i wyzbywając się jakichkolwiek oznak zdenerwowania, westchnęła ze szczerym uśmiechem: — Jeszcze tylko jedno zaklęcie…
— Zaczekaj — mruknął Remus, głosem aż kipiącym od nadmiaru emocji, gdy Altheda już przykładała różdżkę do brzucha Nimfadory. Kobieta zamarła, a Tonks spojrzała na niego niepewnie, gdy obszedł kanapę dookoła, klękając naprzeciwko niej. Lupin przyłożył głowę do ciała Dory, nasłuchując przez dłuższą chwilę do momentu, gdy jego twarz rozjaśnił najszerszy, najprawdziwszy i najbardziej czuły uśmiech, jaki kiedykolwiek Tonks u niego widziała. Gdy to się stało, kiwnął rozentuzjazmowany do Althedy, która pod nosem szepnęła zaklęcie, a z jej różdżki wyłoniła się delikatnie błyszcząca poświata, która opadła łagodnie na brzuch ciężarnej. Dora wyglądała na nieco zdziwioną, do momentu gdy pokój wypełnił dziwny szum. W pierwszej chwili Dora spojrzała na Althedę zdziwiona, ale już sekundę później w tym szumie można było usłyszeć charakterystyczny dźwięk.
— Czy to… — szepnęła z przejęciem, a oczy same napełniły się łzami wzruszenia, gdy uświadomiła sobie, że to co właśnie słyszy, to serce jej dziecka. Natychmiast odnalazła wzrokiem spojrzenie Remusa, w którym dostrzegła to samo szczęście, które sama czuła. Serduszko ich maleństwa biło mocno i szybko w równomiernym rytmie, który zdawał się być najbardziej doskonałym dźwiękiem ze wszystkich, jakie kiedykolwiek słyszeli. Myśl, że wkrótce zostaną rodzicami, nigdy nie była bardziej realna. I nic nie mogło się z tym równać.
— Najpiękniejszy rytm na tym świecie… — powiedział Remus, nie potrafiąc przestać się uśmiechać i położył dłoń na jej brzuchu z nieskrywaną czułością. Dora zaśmiała się radośnie, tak jak już dawno tego nie robiła. Złapała go za koszulę i przyciągnęła do siebie, żeby go pocałować. Wierzyła w to, że teraz już wszystko będzie lepsze i wróci na właściwe tory.
Widok Lupinów naprawdę chwytał za serce. Zresztą Syriusz chyba nigdy nie przypuszczał, że życie jego i Remusa tak dziwnie się potoczy. To James był tym rodzinnym gościem, któremu pisane było wziąć ślub, mieć piękny dom, w którym mógłby wychowywać całą gromadkę dzieci. Siebie i Lunatyka postrzegał raczej jako tych fajnych wujków, którzy wpadają bez zapowiedzi i wchodzą jak do siebie, bo ich życie wcale nie wygląda dobrze. Nigdy nie przypuszczał, że będzie stał obok swojej kuzynki, równie wyklętej co on, i będzie świadkiem tego, jak jego życiowa partnerka, troszczy się o ciążę Nimfadory i Remusa. Gdyby rzucił taką aluzję w Hogwarcie albo nawet trzy lata wcześniej, każdy by go wyśmiał. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak Remus całuje Tonks w policzek, w miejsce, gdzie jeszcze sekundę wcześniej spływały łzy radości i zerknął na Andromedę, którą chciał zaczepić głupim komentarzem na tematy bycia babcią. Powstrzymał się jednak.
— Wzruszyłaś się?
— To niestety nie są łzy wzruszenia… — szepnęła Dromeda, ocierając słone krople, a Black dopiero teraz dostrzegł, że w jej czarnych oczach nie widzi radości i wzruszenia. Zmarszczył brwi, bo to było raczej coś dziwnego. Andromeda cieszyła się na wnuka i nie sądził, że coś to zmieni. Spojrzała na niego, próbując zachować twarz, tak jak ich uczono w dzieciństwie, gdy wmawiano im, że emocje są słabością i powiedziała cicho, by nikt jej nie usłyszał, a już z pewnością by jej słowa nie zniszczyły ważnej dla Tonks chwili: — Ted powinien przy tym być.
— Masz rację… — zgodził się Syriusz, a jego wzrok niemal machinalnie podążył w stronę młodych rodziców. Black wątpił, że Ted byłby aktywnym uczestnikiem tej rodzinnej sielanki, ale powinien być z nimi, trzymając żonę za rękę w takiej chwili. Syriusz zrobił to za niego, mocno ścisnął ramię kuzynki, ale nie posłał jej uśmiechu, który mógłby ją pokrzepić. W zamian za to powiedział, ściszając głos: — Obiecuję ci, że połączę was razem.
Kiedy zaplanowałam sobie, że taki rozdział się pojawi, byłam nim niezwykle podekscytowana. To miał być granat emocjonalny, którego wybuch będzie robił ogromne wrażenie. Ekscytacja nie opuszczała mnie do chwili, w której zaczęłam pisać. Uwierzcie mi, że było to przerażająco trudne. Bardzo chciałam oddać wszystkie emocje, które targają naszymi bohaterami, a tych skumulowało się bardzo wiele. Ale czuję, że nie wykorzystałam zaledwie trochę ponad połowę ładunku emocjonalnego, który chciałam przekazać.Podczas poprawiania tych dwóch fragmentów uznałam, że nie umiem nic dodać. Trochę brakuje mi chyba umiejętności, żeby osiągnąć w pełni satysfakcjonujący mnie cel, ale z drugiej strony chyba wszystko w tym rozdziale jest. Mamy traumatyczne przemyślenia Tonks po odkryciu prawdy o Panu Idealnym, mamy w końcu szczerą rozmowę i wyznanie tajemnic, mamy też obowiązkowy punkt, jakim jest badanie i odpędzenie od siebie niepokoju oraz niepewności, a na koniec mamy Syriusza, który składa obietnicę.I ta myśl, że jest tu wszystko, pozwoliła mi oddać ten rozdział w Wasze ręce. A ciekawość Waszych reakcji aż mnie zżera.Co tu jeszcze dodać? Może sprawozdanie z ogólnych prac na blogu? Szablon zostanie już taki chyba do końca, może dopracuję go w najbliższym czasie, ale to będą sprawy kosmetyczne. Spis treści wygląda nieco inaczej, moim zdaniem lepiej niż litania linków do wszystkich prawie stu pięćdziesięciu rozdziałów. Wkrótce zacznę też prace nad uproszczeniem Izby Pamięci. Celem jest po prostu estetyczny wygląd, bo zapewne nie przysiądę do tak rozbudowanych bonusów, jakimi są Karty Postaci. To chyba na tyle...Ściskam Was wszystkich i mam nadzieję, że u Was w porządku!Mora ❤
Kochana Morciu!
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale jest ogrom emocji! Szacunek za przemyślenie każdego szczególiku, bo tutaj nie ma ani pół zdania, które byłoby nieadekwatne. Cała rozmowa Remusa i Tonks się dopełnia. Chętnie odniosę się do poszczególnych elementów, które mnie poruszyły, ale za parę dni. Czuję potrzebę wygospodarowania jakiegoś wieczoru i posiedzenia jeszcze z naszą dwójką. Chcę Ci zostawić feedback, że jestem, czytam, zachwycam się i mocno kibicuję w pisaniu dalszych rozdziałów. Daję znać już teraz tym krótkim komentarzem, a wrócę za parę dni, gdy będę już po kolokwium i objeździe naukowym, który mnie czeka.
Nawet nie zliczę, ile razy mówiłam już, że to opowiadanie jest genialne! Zazdroszczę tej osobie, która pod koniec kwietnia przeczytała za jednym zamachem chyba wszystkie rozdziały. Dobrze mi czytać z perspektywy, którą mam i dawać sobie czas na refleksję, ale poznawanie po raz pierwszy całego opowiadania na raz, to musi być złoto!
Ściskam mocno! Widzimy się za parę dni ;)
Magda
Madzia! ❤
UsuńCzekałam na Ciebie, wiesz? xd
I poczekam na każdy feedback, jaki zechcesz tu zostawić. Wiem, że każdy ma swoje sprawy i cieszę się, że znajdujesz chwilę, żeby zajrzeć jeszcze tutaj ❤
Ogólnie ostatnio jest spory skok wyświetleń, za który jestem ogromnie wdzięczna! ❤ Też się cieszę, gdy widzę, że ktoś sięga po pierwsze rozdziały, bo przypominam sobie te początki i wiem, ile jeszcze się wydarzy, ale chyba sama nie chciałabym wrócić do pierwszych 50/60 rozdziałów xd Chyba jednak zaliczyłam mały rozwój pisarski od tego czasu...
Ściskam równie mocno i czekam na Ciebie oraz Twoje opinie ❤