tag:blogger.com,1999:blog-37616138352758307912024-03-28T23:45:05.858+01:00Nimfadora TonksAlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.comBlogger168125tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-80506364065779175742024-03-24T22:30:00.016+01:002024-03-24T22:30:00.288+01:00157) Rozliczenie i oczekiwanie<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Coś było w zgliszczach bitewnych, że przyciągały ludzki wzrok. Potrafiły zahipnotyzować swoim milczeniem i widokiem krwi wchłaniającej się w ziemię, naznaczając ją raz na zawsze. Gruz i popiół leniwie pokładały się w każdym zakamarku, z pozoru przykrywając wszystko zapomnieniem. </span></p><span id="docs-internal-guid-eaef379b-7fff-a52c-dee3-2ae6dce181c6"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tym razem Remus też nie potrafił odwrócić wzroku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wpatrywał się z bólem w zniszczone miasteczko, które w promieniach słońca wyglądało jeszcze bardziej przerażająco niż zeszłej nocy. Czuł na całym ciele ciarki. Katował się tym uczuciem od wschodu. Gdy tylko wrócił do ludzkiej postaci i nie wiadomo skąd w jego rękach, a później na nim znalazły się czyste ubrania. Stał w tym jednym miejscu, spoglądając na pogorzelisko.<span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Gdyby nie dym, który unosił się nad ziemią z powalonych budynków, mógłby sądzić, że to miasteczko od lat jest opustoszałe… I może taki los je właśnie czekał. Może w wyniku pełni stało się widmowym miejscem, które już nigdy nie zatętni życiem, nie rozbrzmi w nim nic poza płaczem i krzykiem, które do teraz słyszał w swojej głowie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wydarzyło się tak wiele, a on nie umiał już zadawać sobie pytania </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">dlaczego</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">? Było to całkowicie bezsensowne, bo każda odpowiedź zdawała się równie nieludzka i pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia, by uznać ją jako dobry argument. Mógł jedynie zadawać pytanie, czy dało się tego w jakikolwiek sposób uniknąć?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Jak przez mgłę przez te wszystkie godziny widział migające postaci zabezpieczające to, co przetrwało, wydobywające ze zgliszczy zwłoki zmarłych, układając je z szacunkiem, by wkrótce bliscy albo mugolskie władze pochowały ich. Choć zapewne zinwigilowane Ministerstwo pod dowództwem śmierciożerców zadba o to by nikt nie pamiętał, do czego tak naprawdę doszło tej nocy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dla nich, dla mugoli stanie się to kolejnym, niewyjaśnionym wybuchem gazu albo innym kataklizmem, który skończył się tragicznie… Dla niego była to kolejna pełnia… Pierwsza od dawna, którą miał wspominać z dreszczem przerażenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ciche szepty członków Zakonu, odgłosy teleportacji, długie spojrzenia, które czuł na swoich plecach, niczym palący pręt na skórze… Nic nie potrafiło go ruszyć z miejsca. Przez chwilę miał nawet wrażenie, że został w miasteczku sam, wpatrując się w krwawą plamę na środku głównej ulicy, którą ziemia chłonęła z minuty na minutę coraz bardziej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie wyobrażał sobie, że mógłby wrócić teraz do domu, odwrócić wzrok… Z masochistyczną wręcz tendencją, próbował zapamiętać każdy najmniejszy szczegół, by nigdy nie zapomnieć do czego zdolne są przepełnione złością i żądzą krwi wilkołaki, do czego Greyback potrafi zmusić podległych sobie ludzi, do czego on nigdy w życiu nie zgodzi się przywyknąć. I by pamiętać, że mimo swojej likatropi, on nigdy nie będzie taką bestią. Utrwalał w pamięci ten widok, jako przypomnienie i przestrogę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Spokojne i równe kroki wydały mu się wyjątkowo wyraźne. Nie dobiegały z oddali, kierowały się ku niemu. Przez odór krwi, przedzierały się charakterystyczne zapachy medykamentów, które w jego świadomości przypisane były do jednej osoby. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie był pewien, ale Altheda zjawiła się w miasteczku chyba tuż przed świtem. Nie wiedział czy znowu otworzyła szpital w domu Szalonookiego. Nie wiedział czy znów przyjęła pod dach swój i Syriusza kolejne ofiary wojny. Wiedział jednak, że zjawiła się na miejscu, by nieść pomoc nielicznym, którzy zostali, bo nie udało ich się przenieść. Teraz stanęła również obok niego. Nie rozumiał tutaj po co. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wracajmy do domu — powiedziała cicho, a jej głos i tak rozdzierał pobitewną ciszę jak grom w burzową noc — pomogłam, komu mogłam. — To wyznanie nie było ani pocieszające, ani też przygnębiające. W obliczu wydarzeń z pełni wydawało się zupełnie nijakie. Nic nie było w stanie podnieść Remusa na duchu, żadne wyznanie, żadne zapewnienie… — Nikt z tych, którzy przeżyli, nie został ugryziony, a inni…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ilu? — spytał Lupin, przerywając jej w takim momencie, w którym jej samej zabrakło słów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Remusie… — westchnęła ciężko uzdrowicielka, a za tym kryło się znacznie więcej. Nie chciała o tym mówić, nie chciała podawać szczegółów i dokładnych wyliczeń, chociaż on doskonale wiedział, że Farewell jest na tyle skrupulatna, że doskonale znała statystyki minionej pełni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ilu, Althedo? — zapytał znacznie dosadniej, ignorując dobre chęci kobiety, która wolała nie dokładać mu zmartwień i powodów do wyrzutów sumienia. Nie obwiniał jej, ale też nie był wdzięczny. Nie chodziło o to, że chciał wiedzieć. Po prostu musiał. — Powiedz… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dwadzieścia siedem ciał w tym… — przyznała w końcu, ale przez usta jej nie przeszło jedyne znane im nazwisko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">W tym Giuseppe Rossi,</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> dopowiedział w myślach czując, jak poczucie winy zżera go od środka. Nie mógł sobie tego wybaczyć. Nie potrafił, chociaż w chwili, gdy to się stało, nie miał możliwości by zareagować. W tamtej chwili nie, ale mógł zrobić coś wcześniej, bardziej ogólnie. Przecież zżerało go przeczucie, intuicja podpowiadała mu, że coś się wydarzy. On jako jedyny rozumiał całkowicie to, co może przynieść ze sobą pełnia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Powinien był wybić Kingsleyowi z głowy ten absurdalny pomysł. Nie byli w stanie uratować tego miasta, ono było z góry skazane na zagładę. Zginęło przecież dwadzieścia siedem osób. Zakon Feniksa rzucił się niemal na pewną śmierć i ostatecznie Rossi wpadł w jej otchłań. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Giuseppe był przecież zbyt młody na śmierć… Nie miał nawet trzydziestu lat. I na Boga… tej nocy zostawił w domu żonę i niespełna dwuletniego synka. Jak Remus miał teraz spojrzeć Esterze w oczy? Co mógłby jej powiedzieć, by nie zabrzmiało to żałośnie i obraźliwie? Jak wilkołak mógłby pocieszać wdowę po człowieku, którego inny wilkołak rozszarpał na strzępy? I jak on sam miał teraz wrócić do domu, przytulić się do żony i wsłuchać w bicie serca maleństwa w jej łonie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie trudno było domyślić się, co chodzi po jego głowie. Altheda nie potrzebowała czytać w jego myślach, by odczytać to z wyrazu jego twarzy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie miałeś na to wpływu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale mogę mieć — stwierdził w odpowiedzi na to naiwne spostrzeżenie. Wiedział doskonale, że nie cofnie czasu i nie przywróci nikomu życia. Nie miał takiej mocy, by ożywić Giuseppa, nie zwróci go Esterze i Luce, chociaż zrobiłby wszystko, by mieć taką możliwość. Krzywdy, które się dokonały, zostaną z nimi już na zawsze. On mógł zrobić tylko jedno. To, po co właściwie tam przyszedł i co znów mu się nie udało. Nie wiedział kiedy czy w trakcie nowiu, czy kolejnej pełni, za pomocą różdżki czy własnymi kłami, wiedział natomiast, że prędzej czy później ukręci łeb bestii, która była winna temu wszystkiemu. — Przysięgam, że następnym razem zabiję Greybacka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Jego słowa, obietnica rzucona w przestrzeń rozbrzmiała głośno i dosadnie. Nie widział twarzy Althedy, która stała tuż za nim, nie mógł dostrzec jej zmęczenia i przygnębienia, krwi na jej rękach i ubraniach, której nie zdążyła z siebie jeszcze zmyć. Jednak miał wrażenie, że Farewell zawiesiła smętnie głowę, kręcąc nią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie chciej zabijać, Remusie — powiedziała łagodnie, jakby wcale przed chwilą nie poprzysiągł przy niej, że odbierze komuś życie, co dla każdego człowieka, a już zwłaszcza uzdrowiciela, który trudnił się jego ratowaniem, było pogwałceniem wszelkich praw i moralności. Ona go nie potępiała, ale Remus czuł też, że nie potrafiła go zrozumieć. — To nie leży w twojej naturze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Parsknął obcesowo, bo słowa Althedy zabrzmiały zupełnie nieadekwatnie do rzeczywistości.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Już nie raz zabiłem… — przyznał zdziwiony brakiem skruchy u siebie. Czuł wciąż smak krwi w ustach, miał ją pod paznokciami. Spiął wszystkie mięśnie, bo do teraz pamiętał, jak złapał w swoje szczęki tego wilkołaka, który odebrał życie Rossiemu i przegryzł mu tętnice, a jego ciepła krew trysnęła na wszystko dookoła. — Tej nocy także. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To co innego… — próbowała dalej Altheda, ale tym razem znów nie dał jej dokończyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Śmierć to śmierć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Proste i oczywiste stwierdzenie powinno było zakończyć tą rozmowę, nie pozostawić miejsca na rozwlekanie i dywagowanie na temat tego czyja śmierć i przez kogo zadana mniej brutalna i okrutna. Odbieranie życia było jednocześnie niemożliwie trudne, ale też i proste… A w tej prostocie tym bardziej nieludzkie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mylisz się — obstawała przy swoim Altheda, a jej łagodny głos był niczym powiew wiatru, który w tym momencie wyjątkowo drażnił skołatane nerwy Remusa. — Życie można odebrać na wiele sposobów, a nie każdy można nazwać morderstwem. Nie jesteś mordercą — zapewniła go dobitnie. — Syriusz też nie jest mordercą. Nikt z nas nim nie jest. Nie czerpiemy z tego przyjemności. Ratujemy życie innych, robimy, co musimy. Przybyłeś tutaj nie z chęci mordu… — stwierdziła, a on drgnął, bo jej słowa nie były zgodne z prawdą. Chciał zabić Greybacka. Chciał zakończyć to raz na zawsze. Chciał odebrać komuś życie, ale Altheda nie pozwoliła mu powiedzieć tego na głos. — Przybyłeś, bo czułeś, że jesteś w stanie stawić czoła zagrożeniu, któremu nikt inny by nie podołał. Zrobiłeś to, bo wiedziałeś, że są tu ludzie, którzy potrzebują pomocy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chciałem go w końcu dopaść… — wycedził przez zaciśnięte zęby, wciąż stając w opozycji do łagodnego i wybielającego jego motywację stanowiska Althedy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale nie po to, żeby zabić — sprzeciwiła się, kręcąc głową. — Nie jestem naiwna. Wiem, że tak mogłoby się to skończyć, ale nie chciałeś zabić, tylko go unieszkodliwić. Nie dopuścić, by skrzywdził kogoś jeszcze — stwierdziła, tym razem nie mijając się z prawdą. Jak bezlitosny musiał być świat, w którym unieszkodliwienie i zabójstwo było sobie równe. Kobieta zrobiła kilka kroków, stając naprzeciwko niego i zasłaniając swoim ciałem widok na krwawą ulicę. Nie mógł już uniknąć skrzyżowania spojrzeń. Miał w sobie tyle goryczy i złości, że nie potrafił patrzeć na nią inaczej niż z przerażającym chłodem. Nie ulękła się tego, wciąż spoglądała na niego ufnie, tak jak patrzy się na przyjaciela. — Nie znaliśmy się wtedy, ale Syriusz opowiadał mi, jakie miałeś kiedyś podejście do swojej likantropii. Nie zapominaj, że to się zmieniło… — Remus sapnął, spuszczając wzrok. Zmieniło się. Zmieniło się dzięki Andrew i Maggie, dzięki Dorze. On się zmienił, a jednak w pewnym sensie wszystko to wciąż w nim siedziało, jak drzazga, której nie mógł wyciągnąć ze swojej świadomości. Czuł, że dopóki Greyback będzie chodził po ziemi, tak właśnie pozostania. — Spójrz na mnie — poprosiła, a on uniósł wzrok. Chciał w tej chwili na nią warknąć, odwrócić się i zniknąć, by zatopić się w pożerających go wyrzutach sumienia, ale coś w jej spojrzeniu nie pozwalało mu tego zrobić. — Niedawno powiedziałeś mi, że jestem częścią twojej rodziny. To działa w dwie strony — zapewniła go. — Jesteś dobrym, kochającym człowiekiem z likantropią, a nie potworem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Miała rację. Nazwał ją rodziną, włączył do tego skromnego grona, ale nie oczekiwał w zamian tego samego. Coś w nim drgnęło. Jakaś zardzewiała struna, której dawno nikt nie poruszył. Bo chociaż Altheda była zupełnie inną osobą, to w tym momencie tak bardzo przypominała mu Lily, jego przyjaciółką, która też była dla niego rodziną. Lily z pewnością postąpiłaby dokładnie tak samo jak Farewell. Chociaż zapewne byłaby w tym wszystkim mniej delikatna i skrzyczała go za to, że tak bardzo się nad sobą pastwi. Bo może nie był potworem, już się za takowego nie uważał, ale nie zmieniało to faktu, że mógł robić potworne rzeczy. Był do nich zdolny i samo to, że taka możliwość w nim tkwiła, przytłaczało go aż za bardzo. Nie trudno było w szalonych ślepiach wilkołaków odnaleźć samego siebie. Gdyby nie przeszedł tej drogi, którą mu wskazano, on sam mógłby zatracić się we własnym gniewie. On sam mógłby być przyczyną tragedii niewinnych osób. I kto wie, gdyby nie przyjaciele, których spotkałby na swojej drodze, skończyłby jako jeden ze sługusów w sforze Greybacka. Istniały takie możliwości, ale nie był potworem. Nie był nim i tym bardziej wszystko to, co działo się dookoła, zostawiło na nim swoje piętno. I teraz z większą mocą zrozumiał dlaczego wciąż tam stał. By pamiętać, żeby nigdy kimś takim się nie stać. Nie wiedział czy rozmowa między nimi już się zakończyła, czy Altheda powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia i czy przypadkiem on czegoś nie przemilczał, zatapiając się we własnych myślach. Nawet nie był w stanie powiedzieć, jak długo milczeli, stojąc naprzeciwko siebie otoczeni oparami krwi i śmierci. Miał jednak pewność, że w wiosce nie ma nikogo poza nimi i trupami, które czekały na swój pochówek. Ta świadomość niespodziewanie sprawiła, że przeszedł go dreszcz przerażenia. Nie chciał już wpatrywać się w zgliszcz, nie chciał tam być. Nie musiał już zapamiętywać, bo i tak nigdy nie zapomni. Prośba Althedy, by wrócili do domu, stała się zadziwiająco kusząca. I wtedy właśnie, jakby na w odpowiedzi na jego podświadome życzenie, w pobliżu rozległ się dźwięk aportacji. Altheda nie mogła tego poczuć. Remus jednak doświadczył delikatnego powiewu powietrza, które wywoływała teleportacja, ale nie było to łagodne i przyjemne. Ten kto się pojawił niósł ze sobą ogromny niepokój i pośpiech. Remus odwrócił się dokładnie w tym samym momencie, w którym Altheda wychyliła się zza niego, żeby zobaczyć, kto niespodziewanie się zjawił. Oboje wryło w ziemię, gdy dostrzegli przeraźliwie bladego i przerażonego Syriusza, który potykał się o własne nogi, sapiąc ciężko, gdy biegł w ich stronę. To nie mogło oznaczać nic dobrego. Black nigdy tak nie reagował. Nawet, gdy działo się najgorsze, on nie zrzucał maski nonszalancji i pewności siebie. W obliczu tragedii stawał do walki wyprostowany, kryjąc strach głęboko w środku, a teraz cokolwiek się z nim działo, wszystko było na wierzchu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musicie ze mną iść… — sapnął rozemocjonowanym, drżącym głosem, nie dając im żadnych informacji, na które mogliby zareagować. Wziął w pośpiechu dwa głębsze oddechy, krztusząc się powietrzem, nim w końcu wyrzucił z siebie: — Tonks, ona rodzi… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><span id="docs-internal-guid-06537ff0-7fff-599b-8584-c988d11877f9"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dom Lupinów z pozoru wydawał się być wyjątkowo spokojny. Dzięki zaklęciom ochronnym żaden przechodzień nie mógł dostrzec zamieszania, które w nim się działo. Wszystko zdawało się w nim ożyć w jednej chwili, co nie mogło nikogo dziwić, skoro rodziło się w nim nowe życie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wszystko zaczęło się godzinę po wschodzie słońca, kiedy wieści zaczęły spływać z przedmieść Belfastu. Nie były to informacje podnoszące na duchu. Altheda przeniosła się na pole bitwy w chwili, gdy Syriusz pojawił się w domu Remusa i Tonks. Farewell nakazała mu zostać i obserwować Nimfadorę, bo strach o męża bardzo się na niej odbił. Nawet to, że Remus przeżył pełnię w jednym kawałku nie zdołało jej całkowicie uspokoić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Black pilnował więc swojej krewniaczki, a sam siedział przy tym jak na szpilkach. Dora chodziła w tę i we w tę, sapiąc ciężko. Syriusz mógłby dać sobie głowę uciąć, że nie usiadła przez całą noc, a swoją bezsenność przełożyła także na Andromedę. Obie stresowały się ponad miarę, a on nawet nie chciał snuć przypuszczeń dlaczego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Przez cały czas uważał, że powinna być przy nich Ally i zaserwować im wszystkim porządną dawkę eliksiru na uspokojenie. Ona jednak był potrzebna w innym miejscu, a Syriusz musiał pełnić rolę opiekuna, do czego zupełnie się nie nadawał.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Kiedy Tonks niespodziewanie się zatrzymała, powinien przewidzieć, że </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">coś </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">się dzieje. Potem kobieta zgięła się wpół, łapiąc się za brzuch i krzyknęła głośno. Tylko tyle, a może aż tyle wystarczyło, by Syriusz zerwał się na równe nogi i całkowicie spanikował. Słyszał, jak Nimfadora głosem pełnym strachu szepcze:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— To jeszcze za wcześnie! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Andromeda natychmiast zaczęła ją uspokajać. Zapewniać, że nie dzieje się nic złego i czasami dziecko przychodzi na świat przed terminem. Black kiwał tylko głową, potwierdzając jej słowa, chociaż wcale nie znał się na dzieciach, a już zwłaszcza na porodach. Dora nie słuchała, powtarzając w kółko, że przecież zostały jeszcze dwa tygodnie. Aż dwa tygodnie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Black skakał wokół Tonks, próbując ją jakoś wesprzeć, objąć, był nawet gotów odczepić od niej ten olbrzymi brzuch i przypiąć sobie. Chciał zrobić cokolwiek, żeby przestała tak nerwowo sapać i drżeć, a potem uświadomił sobie, że to jemu drżą ręce… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">On i Tonks niechybnie wpadliby w panikę, gdyby nie trzeźwe rozumowanie Andromedy, która przejęła w tamtej chwili ster. Szybko ustawiła ich dwójkę do pionu, obejmując Dorę i dając wyraźne instrukcje Blackowi. On miał jak najszybciej sprowadzić Remusa i Althedę, a jeśli nie będzie to możliwe zgłosić się do Molly Weasley, a w ostateczności Poppy Pomfrey, tymczasem ona zobligowała się zaprowadzić Tonks do sypialni i wszystko przygotować. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Właśnie tak zrobił. Znalazł Ally i Lupina, przekazując im radosne, choć także przedwczesne nowiny i wrócił razem z nimi. Remus w pierwszej chwili zdawał się być wyjątkowo zdeterminowany, to wrażenie prysło w chwili, gdy przekroczyli próg domu i usłyszeli pierwsze krzyki Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Lunatyk stanął, jak rażony ogłuszaczem, a Black wpadł wprost w jego plecy. Jedyna Altheda nie dała się zdezorientować i w kilku susach wbiegła po schodach, wymachując przy tym różdżką, żeby oczyścić się z krwi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Co teraz? — zapytał Black, gdy Ally zniknęła na piętrze, a Remus zdawał się nie mieć siły się poruszyć. Wpatrywał się przed siebie przerażony i zdezorientowany. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Przez te wszystkie lata przyjaźni Syriusz nigdy nie widział go takiego. I na Merlina, nikt nie miał prawa się temu dziwić. Właśnie cudem wyszedł cało z krwawej pełni, w której zginął jeden z nich, a w tej chwili, kilka godzin po tragedii miał przywitać na świecie swojego syna. Black mógł tylko zastanawiać się nad tym, co było bardziej przerażające… Śmierć dobrego człowieka, czy narodziny pierworodnego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Co teraz? — powtórzył za nim Remus, spoglądając na niego nieprzytomnym wzrokiem. — Co teraz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Chyba powinieneś się uspokoić… — zaproponował koślawo Black, ale najwidoczniej jego prośba nie została nawet wzięta pod uwagę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus zadrżał nerwowo. Zrobił krok do przodu, ale zamiast iść do Tonks, zaczął krążyć po salonie, a Syriusz obawiał się, że zaraz zacznie sobie rwać włosy z głowy. Ani Black, ani Remus nie wiedzieli zbyt wiele o porodach. Ile miało to trwać? Co powinni zrobić? Czy mogli jakkolwiek pomóc, a może… Może najlepiej będzie jeśli po prostu nie będą przeszkadzać? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Kiedy Syriusz się nad tym zastanawiał, Remus przeżywał najgorsze katusze. Wszystko to, co towarzyszyło mu przez ostatnie miesiące, całe oczekiwanie i radość zeszły na drugi plan. W tej chwili był przerażony i to strach był na pierwszym miejscu. Chyba nigdy tak się nie bał. Nawet tej nocy. Nagle w jego głowie pojawiły się wątpliwości. Setki, a nawet tysiące wątpliwości. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak… Już samo to, że Dora zaczęła rodzić prawie dwa tygodnie za wcześnie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Paręnaście godzin wcześniej, gdy dręczyło go to paskudne przeczucie, a Andromeda podejrzewała, że może chodzić o dziecko, on to zignorował, wybierając łatwiejszą opcję. Prostszym było dla niego uwierzyć, że wszystko skupiało się na pełni i Greybacku, niż uwierzyć, że zapewnienia Althedy odnośnie terminu porodu mogą być nietrafione. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Gdyby tylko nie był takim głupim egoistą… Gdyby nie to zaślepienie, zostałby tuż przy domu i był z Dorą cały czas. Od samego początku. Ale jego oczywiście nie było…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Znów zaczął sobie wyrzucać wszystkie swoje błędy. To było silniejsze od niego. Wątpił w to, że będzie dobrym ojcem. Walczyły w nim dwa wilki, które przekonywały się czy uda mu się, czy może też nie sprostać najważniejszej roli swojego życia. Żaden z nich nie wygrywał, a Remus wciąż się zadręczał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Potem w jego głowie pojawiły się inne przerażające myśli. Jeszcze bardziej przerażające niż to, że chwilę wcześniej pod paznokciami miał krew. Uzmysłowił sobie, że nigdy nie trzymał w ramionach tak maleńkiego dziecka. Najmłodszym był Harry, ale nawet jego Lupin zobaczył po raz pierwszy, gdy Potter miał jakiś miesiąc. Teraz przerażało go to, że mógłby trzymać własne dziecko. A to przecież byłby największy cud na świecie. Istniały gorsze rzeczy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Skoro Altheda się myliła, co do terminu, to mimo swoich uzdrowicielskich zdolności, mogła popełnić inne błędy. A nawet nie chodziło o błędy… Wszystko było nieprzewidywalne. Nawet nie chciał wiedzieć, ile powikłań może się pojawić, co jeszcze może pójść nie tak… Gdyby coś potoczyło się niezgodnie z planem, gdyby pomoc Farewell nie była wystarczająca, nie mieliby zbyt wielu możliwości. Trwała wojna, właśnie skończyła się bitwa, wszystkie władze i służba zdrowia były we władaniu śmierciożerców. Żaden magomedyk niezwiązany z Zakonem Feniksa nie przyjmie rodzącej kobiety z ruchu oporu, której mężem jest wilkołak. A mugolskie szpitale na nic się nie zdadzą, gdy magia zawiedzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Cholera jasna… — sapnął przerażony, uzmysławiając sobie, że cała euforia, którą odczuwał z Dorą jedynie przykrywała wszystko, na co nie byli przygotowani. Na co łóżeczko, śpioszki i smoczki, kiedy nie potrafili nawet przewidzieć, kiedy ich dziecko przyjdzie na świat? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Mało powiedziane — mruknął Syriusz, będąc równie zestresowanym. — Zaraz wydepczesz dziurę w podłodze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus nie odpowiedział. Gdyby w tej chwili otworzył usta, wylałby się z nich potok pytań, na które Black nie udzieliłby mu żadnej odpowiedzi. Żaden z nich nie wiedział, jak to jest być ojcem. Jedyny Huncwot, który tego doświadczył od lat był nieosiągalny, a obaj śmieli przypuszczać, że nawet James w tej chwili byłby równie przerażony, co oni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie dam rady dłużej — powiedział w końcu Remus, spoglądając na Blacka bezradnie. Łapa chciałby mu coś doradzić, ale jedyne na co się zdobył to bezradne rozłożenie rąk. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wtedy w całym domu dało się usłyszeć donośny krzyk, który przebił się przez słabe zaklęcie wyciszające. Remus otworzył szerzej oczy i w ciągu jednej sekundy porzucił wszystkie obawy oraz wątpliwości. Pobiegł na górę, ignorując wszystko, co możliwe. Czuł krew. I chociaż nie mogło jej być dużo, przeraził się jeszcze bardziej. Przemierzał korytarz na miękkich nogach. Bał się wejść do własnej sypialni, bał się tego, co tam zastanie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Kolejny krzyk Dory był dla niego jak wezwanie. Silniejsze niż strach. Ciężką ręka nacisnął na klamkę, wpadając w zupełnie inną rzeczywistość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Powietrze było przepełnione zapachem krwi i potu. W pokoju panował niewyobrażalny zaduch. Wszystko zdawało się drżeć od oczekiwania i niepokoju. Pośrodku łóżka leżała Nimfadora, jej nogi okryte były cienkim prześcieradłem. Twarz miała czerwoną od wysiłku, krople potu zdobiły jej czoło, a w kącikach przekrwionych oczu szkliły się łzy. Dłonie zaciskała na pościeli tak mocno, że zbielały jej knykcie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tuż obok jej głowy siedziała Andromeda, poprawiając poduszki i przykładając do twarzy córki chłodny kompres w akompaniamencie uspokajających słów. Altheda z kolei kucała przy szczycie łóżka, zaglądając pod prześcieradło ze skupioną miną. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remusowi zrobiło się słabo, czuł, że krew wolniej płynie w jego żyłach. Może zemdlałby, gdyby nie adrenalina, która trzymała go na nogach. Zignorował Andromedę, która próbowała go wyprosić, przeszedł za Althedą i opadł na kolana po drugiej stronie łóżka. Pogładził dłoń Dory, próbując ją rozluźnić, ale zadziałało to wręcz odwrotnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Już nigdy mnie nie dotkniesz — syknęła Tonks, gdy uzmysłowiła sobie, że ktoś jeszcze pojawił się w sypialni i kimś tym jest właśnie jej mąż. Spojrzała na niego wyczerpanym wzrokiem niemal oskarżycielsko. — Nawet palcem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Lupin nie miał odwagi się sprzeciwiać. Kiwał jedynie głową, godząc się na wszystko, by tylko Dora poczuła się lepiej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Teraz tak mówisz… — stwierdziła Altheda, a jej słowa nie były wcale jedynie uspokajającym komentarzem. Kobieta była zaskakująco spokojna, a w jej głosie brzmiało nawet rozbawienie. Gdyby nie te wszystkie emocje, które towarzyszyły teraz Lupinom, mogliby temu zawierzyć. Teraz jednak trwali w amoku. Ich dziecko przychodziło na świat. Ich pierwsze dziecko i oboje nie wiedzieli, co i jak robić. Remus nigdy w życiu nie porównałby swoich doświadczeń z tym, co przeżywała w tym momencie Dora. Gdyby tylko mógł, przejąłby cały ból na siebie, żeby jego żona mogła przywitać na świecie ich synka w sposób całkowicie bezbolesny, pozbawiony wszelkich nieprzyjemności, tak cudowne, jak to tylko może się wydawać. Altheda uśmiechnęła się ponad zgiętymi w kolanach nogami Nimfadory. — Wszystko idzie zgodnie z planem, zobaczysz jeszcze będziecie mieli całą gromadkę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nigdy — sapnęła Tonks, otwierając szeroko oczy, przerażona wizją przeżywania tego wszystkiego znowu w przyszłości. Jej twarz skrzywiła się nagle w kolejnym skurczu, który zgiął całe jej ciało. Trwał dość długo, wyciskając z Dory siódme poty, a kiedy puścił, sapnęła zrozpaczonym tonem: — Rodzę pierwszy i ostatni raz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Co tylko zechcesz… — szepnął gorączkowo Remus, wyswobadzając pościel z jej uścisku i wsuwając swoją dłoń w jej. Momentalnie palce Dory zacisnęły się na jego ręce tak mocno, że zatrzeszczały mu kości, ale to nie było ważne. Ucałował wierzch jej dłoni kilkukrotnie, ale to też jej nie uspokoiło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Niech inne rodzą… — syknęła podczas kolejnego skurczu, który był jeszcze dłuższy od poprzedniego. Ignorowała polecenia Althedy, która kazała jej oddychać, ale Remus zastosował się do tych zaleceń. — Już rozumiem czemu jestem jedynaczką — sapnęła, opierając głowę na poduszkach. Intensywnie różowe włosy opadły jej na czoło, a Andromeda natychmiast odgarnęła je z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy, który zdawał się mówić, że Nimfadora zmieni jeszcze zdanie. To było zadziwiające, że wszyscy poza przyszłymi rodzicami zdawali się być spokojni, mimo tego co działo się dookoła. — Na Boga, Molly robiła to sześć razy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus znów pokiwał głową, nie wyobrażając sobie, że oni mogliby przeżywać coś takiego jeszcze raz. To było niewyobrażalne. W żaden sposób nie docierało do niego to, że lada moment zostanie ojcem. Nawet nie wiedział od jak dawna Dora rodziła ani też ile to jeszcze potrwa. Dla niego to była wieczność, duszna, wypełniona głośnym tętnem dwóch serc - Nimfadory i ich synka. Przez pełnię jego zmysły wciąż były wyostrzone bardziej niż zwykle. Słyszał każde uderzenie, znacznie przyspieszone z powodu wysiłku, który towarzyszył dwóm najważniejszym osobom w jego życiu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Te dźwięki wypełniały jego głowę, a przerywane były krzykami i jękami Tonks, która co chwilę przeklinała, twierdziła, że nie da rady i prosiła, by to wszystko się skończyło. On też o to prosił, chociaż wierzył, że Dora poradzi sobie z tym wszystkim. Ignorował uspokajające komentarze Andromedy i polecenia Farewell, chociaż chyba podświadomie dostosowywał swój oddech do zaleceń uzdrowicielki, a przecież Dora powinna to robić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Ściskał dłoń żony, nie zwracając uwagi na to, że jej paznokcie wbijały się w jego skórę. A kiedy Altheda powiedziała, że Tonks musi zacząć przeć, wstrzymał oddech i chyba nie wypuścił go aż do końca. Nimfadora przestała przeklinać i zaczęła stosować się do poleceń Althedy. Parła wtedy, kiedy jej kazano, a łzy płynęły po jej twarzy. Parła raz za razem, zachęcana przez uzdrowicielkę, która mówiła, że świetnie jej idzie, że jeszcze kilka razy. Remus drgnął, gdy Altheda powiedziała, że już widać główkę. Potem było już tylko głośno i szybko. Tonks zdarła sobie gardło, gdy Farewell kazała jej przeć po raz ostatni. I wtedy na chwilę zapadła cisza… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Altheda sprawnie owinęła maleńkie ciałko w kocyk i rzuciła na nie zaklęcie diagnozujące, zanim pokój wypełnił się głośnym, dziecięcym płaczem. Ten dźwięk był tak silny, tak niezwykły, że Remus nie dał rady utrzymać się już nawet na kolanach. Opadł na ziemię, sapiąc ciężko, zupełnie tak, jakby to on przed chwilą wydał na świat nowe życie. Nie puścił jednak dłoni Dory, która mimo niewyobrażalnego zmęczenia, wypatrywała swojego synka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Zdrowy chłopak! — oznajmiła radośnie Altheda, poprawiając kocyk, po tym, jak zbadała dokładnie noworodka. Chwyciła go delikatnie, otulając wprawnym ruchem i podniosła się z ziemi. Kołysała się lekko, próbując uspokoić płaczącego chłopca, który chwalił się siłą swoich płuc.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tonks pochyliła się do przodu, z trudem wyswobadzając dłoń z uścisku Remusa. Nie wyciągnęła od razu rąk w stronę zawiniątka, czekała aż to Altheda podejdzie do niej i przekaże maleństwo. Zdawała się wciąż nie dowierzać w to, że dziecko, które nosiła pod sercem przez ostatnie miesiące, jest w końcu na świecie. To przekraczało wszelkie rozumowanie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Powiedz mi tylko… — szepnęła, z trudem utrzymując spokój, bo wzruszenie brało nad nią górę. Niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w maleńkie zawiniątko, które wierciło się w takt głośnego płaczu, a każdy krok Althedy uzmysławiał Tonks, że te ostatnie parę godzin jest prawdą. Usta Nimfadory drżały ze zmęczenia i emocji, ale jej oczy aż błyszczały od szczęścia, którego żadne słowa nie są w stanie opisać. Uniosła się delikatnie, a Andromeda od razu podłożyła jej pod plecy poduszkę, żeby zapewnić jej jak najwięcej komfortu. Wtedy Dora zdobyła się na najszczerszy i najszerszy uśmiech, żeby sekundę później zapytać: — Czy ma ogon? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Słysząc to, Remus zaśmiał się głośno, czując, jak całe to napięcie, które nie opuszczało go od minionego dnia, w końcu z niego spłynęło, a pytanie Dory, które bezpośrednio nawiązywało do jednej z ich rozmów na temat dziecka, całkowicie rozładowało atmosferę wiszącą w dusznej sypialni. Radość wypełniła cały pokój. Nawet Andromeda pozwoliła sobie na cichy chichot, gładząc córkę po włosach, kiedy Altheda z uśmiechem na ustach podała maleństwo Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dora zadrżała niepewnie, a jednocześnie ochoczo wyciągnęła ręce w stronę zawiniątka, otaczając je swoją miłością. Maluch zdawał się pasować idealnie do czułych ramion matki. Gdy tylko jego maleńka główka znalazła się przy jej piersi, gdy tylko znów usłyszał bicie serca Tonks, które towarzyszyło mu od dnia poczęcia, przestał płakać. Zakwilił cicho, poruszając rączkami, których malutkie dłonie zbite były w piąstki. Ten widok zapierał dech w piersi i najprawdopodobniej nie istniały żadne słowa, które mogłyby odpowiednio opisać to, jak czuła się Nimfadora. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Zdawało jej się, że nic piękniejszego w życiu już nie doświadczy. W oka mgnieniu zapomniała o całym trudzie, który niedawno przeszła, o bólu, męczących skurczach i niepewności. Wszystko to nie miało teraz znaczenia, bo w ramionach trzymała cały swój świat. Swojego synka. Maleństwo wierciło się rozkosznie w błękitnym kocyku, a ona z czułością opatuliła go, przyglądając się istotce, którą kochała ponad wszystko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Maluszek był wyjątkowo drobny. Bez trudu mieścił się w jej ramionach z taką ufnością, jakby to dłonie matki wciąż były w stanie ochronić go przed światem. Jego skóra była zaczerwieniona, nie przywykła do warunków panujących poza matczynym łonem. Tonks pogładziła maleństwo palcem po policzku, a niemowlę natychmiast zacmokało rozkosznie, wywołując czuły uśmiech na twarzy swojej matki i westchnienie u pozostałych kobiet. Oczka miał mocno zaciśnięte, przyozdobione wachlarzami ciemnych rzęs. Przechylając się delikatnie, przytulił się do dłoni matki, marszcząc mały, trójkątny nosek. Jego główkę pokrywały niezbyt gęste włoski, cieniutkie i potargane, sterczące w każdym możliwym kierunku, o odcieniu bardzo ciemnego blondu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dora przysięgała, że maluch uśmiechał się do niej, gdy kołysała go w takt bicia swojego serca, które w tej chwili zdawało się opuścić jej ciało i utożsamić z maleństwem, które trzymała w ramionach, bo to ten maluch był właśnie całym jej światem, sercem, duszą i wszystkim, co kochała. Była nawet zdziwiona, bo nie sądziła, że człowiek jest zdolny do takiej miłości. Mogłaby wpatrywać się w niego całymi godzinami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus natomiast nie wiedział na kogo ma patrzeć. Czy to na swojego syna, najprawdziwszy cud na ziemi, który sprawił, że wszystko dookoła nabrało niesamowitych barw, a świat wydał się niesamowitym miejscem, czy to na swoją żonę, która choć przed chwilą omdlewała ze zmęczenia, teraz wyglądała jeszcze piękniej niż kiedykolwiek. Nie mógł wyjść z zachwytu. W swojej opinii nie zasłużył na to by doświadczyć tak wielkiego szczęścia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wstał z kolan, nie odrywając wzroku od dwóch osób, które były sensem jego istnienia i przysiadł ostrożnie na skraju łóżka. To wszystko wciąż zdawało mu się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nadal nie dowierzał w to, że został ojcem. Że ten mały człowiek pojawił się w ich życiu i zagarnął dla siebie wszystko, bo na to zasługiwał. Na wszystko, co najlepsze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Lupin przysunął się bliżej, chcąc pozbyć się dystansu, który dzielił go od żony i syna, nawet jeśli był on niewielki. Nie wyobrażał sobie, że mogłoby go tu nie być. Wpatrywał się w nich z zachwytem, który odbierał mu dech. Dora uniosła na niego spojrzenie, uśmiechając się z zachwytem, który on przecież też czuł. Ramus nachylił się, składając na jej skroni pocałunek, przed którym się nie uchyliła, chociaż jeszcze przed chwilą odgrażała się, że nie będzie mógł jej dotknąć nawet palcem. Byli w tym wszystkim razem. Remus czuł, że wszystko to, co on i Dora razem przeszli, wszystkie ich wzloty i upadki miały sens i prowadziły ich właśnie do tego momentu, w którym bez wątpienia mógł przyznać, że są rodziną i niczego im nie brakuje. Żadne z nich nie miałoby nic przeciwko, żeby reszta ich życia wyglądała dokładnie tak, jak ta chwila. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">I chociaż wydawało się, że nic nie mogło oderwać uwagi Nimfadory od jej synka, kątem oka dostrzegła cień tuż za drzwiami, których Remus najpewniej nie zamknął, gdy wpadł do sypialni podczas porodu. Była tylko jedna osoba, która mogła czekać tuż za progiem wiernie niczym pies, a po wszystkim być tak zestresowaną, że nie potrafiła wejść do środka. To musiał być Syriusz, który panikował równie mocno co ona, gdy odeszły jej wody. Dora poprawiła kocyk tuż przy twarzy dziecka, a potem powiedziała głośno:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dalej wujku, wchodź, nie bój się… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">W progu pojawił się Black, poczochrany i blady jak ściana, jakby to on przed chwilą rodził, a nie Tonks. Jego ruchy były strasznie niepewne, coś go ewidentnie blokowało i nie wyglądał na przekonanego, by przestąpić próg sypialni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— No nie wiem, tak się darłaś, że zaczynałem się już martwić — bąknął i nie do końca panując nad swoimi ruchami, wyciągnął szyję, by dostrzec coś poza kocykiem w jej ramionach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Martwiłeś się o mnie — powtórzyła za nim, unosząc wysoko brwi, a Remus, który nawet nie oderwał wzroku od ich dziecka, parsknął cicho pod nosem, gdy Dora dokończyła: — to urocze…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Black wywrócił oczami teatralnie. Nie opierał się jednak, gdy Altheda podeszła do niego i chwyciła go za dłoń, splatając ich palce, a następnie podprowadziła bliżej łóżka. Jego mina na widok maleństwa była przezabawna. Tonks zastanawiała się czy jej krewniak skomentuje jakoś na swój sposób jej synka. Nie zrobił tego. Wpatrywał się w niego długo, jakby próbował dostrzec podobieństwo między dzieckiem a jego rodzicami, a może nawet między tym maluchem, a samym sobą… W końcu byli przecież rodziną. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">I to było wspaniałe. Tonks nigdy nie wyobrażała sobie tej chwili z każdym szczegółem. Oczywiście miała świadomość, że poród po prostu będzie, że coś takiego musi się wydarzyć, ale w jej myślach było to rzeczą bardzo ogólną, kamieniem milowym, który musiał mieć miejsce, by w końcu mogła tulić do piersi własne dziecko. Nie zastanawiała się do końca nad bólem, tym gdzie będzie rodzić, kto będzie przy niej i jak długo to będzie trwało… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Teraz, szczerze powiedziawszy, też już się tym nie przejmowała. Wspomnienie bólu podczas narodzin małego Lupina było przyćmione radością, którą przyniósł wraz z sobą na świat. Nie mogła jednak sobie wyobrażać, że będzie jeszcze bardziej idealnie. Że po wszystkim tuż obok niej będzie Remus, jej mama, Syriusz i nawet Altheda, która spisała się bezbłędnie podczas całej akcji porodowej. Byli tylko i aż oni. Cała rodzina jej i tego malucha, który niemal w komplecie został przywitany na świecie. Wszyscy otoczyli go miłością tak, jak na to zasłużył i mogliby wpatrywać się w niego do końca świata, zachwycając się nim.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wybraliście już imię? — zagadnął w końcu Black, przerywając brutalnie ciszę, podczas gdy wszyscy inni wsłuchiwali się w cichutkie kwilenie malucha. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dora i Remus spojrzeli na siebie w zakłopotaniu. Tę decyzję odkładali za każdym razem, gdy przyszło im o niej rozmawiać. Wciąż nie doszli do porozumienia odnośnie tego, jak powinno brzmieć imię ich syna, na czym mieli się skupić. Nie powinno to nikogo dziwić, bo Tonks postawiła tyle wymagań odnośnie imienia, że musieliby chyba stworzyć zupełnie nowe, nieistniejące do tej pory, by sprostało wszystkim zastrzeżeniom.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wstyd się przyznać… — westchnął Remus, przyglądając się maluchowi, który w tej właśnie chwili, chyba zupełnie nieświadomie wyciągnął rączkę spod kocyka i położył ją na palcu Dory. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Był idealny. I chociaż Remusa do tej pory bawiły zasady i wymagania Tonks odnośnie wyboru imienia, teraz sam mógł stwierdzić, że imię powinno być równie idealne, co ten maluch. I jak na złość, po raz kolejny żadne nie przychodziło mu do głowy. Zaczynało go to poważnie martwić, bo nie wiedział jak długo ich synek mógł pozostać bezimienny.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Zapomnijmy już o moich wymaganiach — przyznała w końcu Tonks, dostrzegając niepewność na twarzy męża. Wymienili między sobą uśmiech, który mimo współodczuwanej przez nich euforii nie był porozumiewawczy i nie przyniósł żadnego wspólnego pomysłu. Dora też nie miała pojęcia, jakie mogliby nadać imię swojemu synkowi. Nieświadoma tego całkowicie zgadzała się z Remusem, bo teraz, gdy trzymała ten cud w ramionach, każde imię wydawało się niedostatecznie dobre. — Skupmy się na tym, żeby było ważne — zaproponowała, podając jedyną zasadę, która miała być najważniejsza ze wszystkich wymienionych przez nią do tej pory. — Tak jak on. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus westchnął, próbując usiąść jeszcze bliżej żony. Objął Nimfadorę, która oparła się o niego plecami, tak że teraz przez jej ramię mógł swobodnie spoglądać na twarzyczkę swojego syna. Łagodny i pełen zachwytu uśmiech, błąkał się na ustach Remusa, gdy patrzył, jak maleńka dłoń otacza jeden z palców Nimfadory, dokładnie ten, na który niespełna rok temu wsunął jej obrączkę. W myślach powtarzał wciąż tą jedną zasadę, której mieli się ostatecznie trzymać. </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Imię ma być ważne, ważne tak jak on.</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"> </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Powinien tylko to brać pod uwagę, ale jego myśli od razu biegły do wszystkich innych zasad, które wymyśliła Nimfadora. Między innymi do tego, że imię nie może brzmieć głupio, albo że nie powinno być w żaden sposób powiązane z gwiazdozbiorem lub innym ciałem niebieskim, a przede wszystkim, że chciałaby nazwać swoje dziecko po kimś, kto był bardzo istotną częścią ich życia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Kiedyś nawet zaproponowała, by nazwali go Moody - nazwiskiem Szalonookiego, twierdząc, że Alastor brzmi głupio. Uśmiechnął się szerzej na to wspomnienie, chociaż trwało to zaledwie ułamek sekundy, bo od razu uświadomił sobie, że tamtej nocy, gdy Dora tworzyła listę wymagań względem imienia dla dziecka, Ted zdecydował się odejść z ich domu i ukrywać w lesie. Tonks już nie miał okazji poznać swojego wnuka, zginął zbyt szybko, pozostawiając po sobie niewyobrażalną pustkę w ich życiu. Remusowi wydawało się, że nic nie będzie w stanie jej wypełnić aż do tego dnia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Ta myśl pojawiła się niespodziewanie, wypychając z jego świadomości każda inną i wystarczyła krótka chwila, gdy przyglądał się twarzyczce swojego syna, by dojść do wniosku, że nic lepszego nie uda im się wymyślić. Wtedy właśnie powiedział, mącąc ciszę, która wypełniała pokój:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ted. — Gdy tylko usłyszał to imię, które wypowiedział własnymi ustami, tak dobrze znane, a jednak brzmiące zupełnie inaczej, wiedział już, że to jest to, że tak właśnie będzie miał na imię jego syn. — Teddy… </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-c273ae36-7fff-165e-bfe7-2f8b1b79d668"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Andromeda westchnęła głośno, zasłaniając usta dłonią. Wzruszenie momentalnie wycisnęło z jej oczu łzy, gdy patrzyła w tej chwili na swoją córkę, zięcia i nowonarodzonego wnuka. Położyła łagodnie dłoń na ręce Remusa, którą ten obejmował Dorę, w wyrazie wdzięczności za tą propozycję. Trudno stwierdzić, kogo to bardziej wzruszyło. Czy właśnie Andromedę, która niedawno pożegnała swojego ukochanego męża, a teraz całą swoją miłość do niego mogła przelać na jego imiennika, czy Nimfadorę wpatrującą się w męża z wyrazem największej wdzięczności, jaka mogła istnieć. Dora powstrzymała się od przemożnej chęci pocałowania Remusa i spojrzała z powrotem na synka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Teddy Remus Lupin — powiedziała z czułością, mówiąc bardzo powoli, jakby upewniała się czy te imiona pasują do tego malucha. Pasowały. I to wprost idealnie, jakby były mu przeznaczone od pierwszej sekundy jego życia. Chociaż Remus zdawał się nie zgadzać w pełni, bo już otwierał usta, by sprzeciwić się w kwestii drugiego imienia, które Tonks wybrała sama, ale od razu mu przerwała: — Nie kłóć się ze mną. — Remus skinął głową w milczeniu, a na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen dumy i zadowolenia. Dora nie musiała się już w żaden sposób upewniać. — Imiona po dwóch najwspanialszych ojcach dla najwspanialszego chłopca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Mały Teddy najwidoczniej się z tym zgadzał, bo otworzył swoje ciemne, jak dwa, czarne paciorki oczy, spoglądając na swoich rodziców. Lupinowie mogli przysiąc, że maluch uśmiechnął się do nich, ale stało się coś, co zupełnie odwrócić ich uwagę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Czy mnie wzrok nie myli? — szepnęła z niedowierzaniem Altheda, pochylając się w stronę świeżo upieczonych rodziców i ich szkraba.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Zupełnie jak ty… — westchnęła Andromeda, spoglądając to na córkę, to na wnuka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Cholera… — skomentował jedynie Syriusz, tak jak pozostali wpatrując się w malucha, którego włoski niespodziewanie przybrały inny kolor. Nie były już w odcieniu ciemnego blondu, ale raczej wpadały w miedzianą rudość. Zmieniły się na ich oczach. — Kolejny metamorfomag. </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"><br /></span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><blockquote><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Długo wyczekiwany moment. I to nie tylko przez bohaterów, ale wydaje mi się, że przez nas wszystkich ♥</span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Witaj na świecie, Teddy! ♥</span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"><br /></span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wybaczcie drobną obsuwę z rozdziałem i brak znaków życia, ale ostatnio tyle się u mnie dzieje, że nie nadążam ze wszystkim. W tym rozdziale też miałam do dokończenia dosłownie stronę, ale wciąż mnie odciągały pilniejsze sprawy. Ale mimo to mam wrażenie, że Teddy przyszedł na świat w sposób w jaki chciałam. Co o tym myślicie? O tych wszystkich wydarzeniach, które zbiegły się w czasie? O całym rozdziale i w ogóle? Mam nadzieję, że skomentujecie i zostawicie trochę miłości dla naszego malucha ♥♥♥</span></div></blockquote><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"></span></div></span></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-32628221130749093782024-03-10T21:00:00.001+01:002024-03-24T22:30:58.068+01:00156) Nocne tragedie<p><span style="font-family: Cambria;"> <span>Kiedy Szalonooki Moody po raz tysięczny powtarzał kadetom albo członkom Zakonu Feniksa swoje życiowe motto - </span><span>stała czujność</span><span>, wszyscy wywracali oczami, uznając to za objaw jego domniemanej paranoi. Może mówił to zbyt często i ten tekst stał się już zbyt oklepany, a może podejście do tej czujności wynikało z nikłego doświadczenia, jakim mogli się pochwalić w porównaniu z Szalonookim… </span></span></p><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Remus doskonale pamiętał, jak za czasów pierwszej wojny Syriusz i James narzekali na gadaniny Moody’ego. On sam wtórował im w żartobliwych komentarzach, ale jednak wszyscy Huncwoci wpatrywali się w Szalonookiego, który jeszcze wtedy Szalonookim nie był, z nieskrywanym podziwem. James nawet poprzysiągł sobie, że przebije Moody’ego i doprowadzi do Azkabanu więcej śmierciożerców niż on. Jednak, gdy znów słyszeli </span><span>stała czujność</span><span>, coś się w nich gotowało… </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To była młoda krew, która wrzała, mimo całej racjonalności. Wtedy wydawało im się, że mogą zbawić świat tylko swoimi chęciami, że żaden śmierciożerca nie jest w stanie ich pokonać, a śmierć jeszcze długo nie spojrzy im w oczy. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To była naiwność… <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Teraz, po latach, Remus całkowicie doceniał ciągłe powtarzanie przez Szalonookiego, że stała czujność może im uratować skórę. Musieli o tym pamiętać, bo auror sam już nie mógł im tego przypomnieć. Ponadto, mając z tyłu głowy słowa Moody’ego, znacznie bogatsze doświadczenie w walce ale też i to życiowe, Lupin nauczył się słuchać swoich instynktów i intuicji. Szkoda, że nie były one nieco bardziej precyzyjne… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Od pogrzebu Teda minęły trzy tygodnie. Trzy tygodnie, których bardzo potrzebowali. Udało im się wypracować nową codzienność, nie różniącą się znacząco od poprzedniej, a jednak zupełnie inną. Z ich domu zniknęło oczekiwanie, pojawiło się jednak więcej tęsknoty i spokoju. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Altheda zgodnie ze swoimi słowami, pojawiła się dwa dni po pogrzebie. Dora pozwoliła jej się zbadać, bez słowa sprzeciwu. Chyba sama czuła potrzebę upewnienia się, że wszystko jest w porządku. I tak właśnie było, nie obyło się jednak bez jakiegokolwiek </span><span>ale…</span><span> Farewell zapewniła, że ciąża jest na ostatniej prostej i Tonks powinna uważać bardziej niż do tej pory. Podobno występowało podwyższone ryzyko odklejenia się łożyska, co było bardzo niebezpieczne. Altheda zapewniła jednak, że jeżeli Tonks będzie stosować się sumiennie do jej zaleceń, przetrwa ten miesiąc bez żadnych komplikacji aż do porodu. </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Po pierwsze Dora musiała całkowicie przerwać działania na rzecz Zakonu, nie było mowy o jakichkolwiek audycjach w Potterwarcie, wspieraniu rannych czy czymkolwiek chciałaby się zająć. Była to kwestia całkiem oczywista, do której Tonks starała się przygotować już od dłuższego czasu. Trudniejszy był jednak drugi zakaz. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Altheda kategorycznie zakazała przenosin za pomocą teleportacji czy świstoklików. Każda taka wycieczka mogła skończyć się na tym etapie tragicznie. To było dla nich zrozumiała, ale kiedy Farewell do tego dodała, że Nimfadora nie powinna nawet korzystać z kominka, Tonks zaczęła się sprzeciwiać. Remus, Syriusz i przede wszystkim Andromeda próbowali i to całkiem skutecznie przekonać Dorę, że to dobre wyjście i tak być musi. Black rzucił nawet żartem, że pewnie najdalej za tydzień sama będzie tak wielka, że nie będzie miała siły na jakiekolwiek wycieczki. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tonks zgodziła się, chociaż zażądała, żeby nikt nie ograniczał jej spotkań z kimkolwiek. Remus zgodził się, gotowy zrobić wszystko, żeby jego żona nie sprzeciwiała się tym wszystkim zakazom. Obiecał nawet, że sam będzie organizować towarzyskie herbatki i rozsyłać zaproszenia, żeby ten miesiąc jej się tak paskudnie nie dłużył. Co prawda tylko tak powiedział, a na pierwszym miejscu stawiał bezpieczeństwo Nimfadory i ich synka. Był jednak gotów zaprosić raz na jakiś czas jedną lub dwie zaufane osoby, żeby oboje zadowolili się kompromisem. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To jednak nie był koniec zaleceń Althedy. Poza oczywistym brakiem stresu, nadużywania eliksirów, zbilansowaną dietą, dużej dawce snu i odpowiednim nawodnieniu, Farewell zaleciła sprowadzenie chodzenia, zwłaszcza po schodach, do całkowitego minimum. Tutaj Tonks wybuchła, przez co Altheda i Black musieli się ewakuować, licząc na to, że Remus i Andromeda opanują humorki Nimfadory. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Udało im się, Tonks uspokoiła się, zaakceptowała nowe ograniczenia, a Remus, chociaż to Andy wiodła w tym prym, robił wszystko, żeby jej ulżyć. Dora nie uczestniczyła w żadnych zadaniach, chociaż ostatnim, w którym brała udział, tak naprawdę był atak na Pokątnej i pomoc jego ofiarom. Przestała jednak snuć pomysły, że może udałoby jej się poprowadzić jeszcze chociażby jedną audycję z Fredem i Lee. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Potwornie narzekała na zakaz wycieczek, dramatyzowała mówiąc, że się dusi i potwornie nudzi w czterech ścianach. Nie mogła nawet pójść na spacer do lasu. Całe szczęście odwiedzał ją dość często Black, a nawet Emily, która opowiadała jej o postępach w rekonwalescencji Lucasa. Tym Dora musiała się zadowolić, bo Sara niestety nie miała czasu na odwiedziny, ciągle przekładając spotkanie, bo wypadał jej dyżur przy jakimś zadaniu, a Molly zapowiedziała wizytę Weasleyów dopiero na przyszły tydzień. Remus i Syriusz domyślali się, że rodzina rudzielców potrzebowała czasu na okiełznanie Ginny, która podobno nie przyjęła zbyt dobrze zakazu powrotu do Hogwartu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ostatni zakaz wiązał się z kolejną porcją narzekań, chociaż jednocześnie był najmniej uciążliwy. Remus dbał o to, żeby Dora nie wędrowała po schodach w tę i z powrotem. Zgadzał się, żeby schodziła rano i wchodziła po nich dopiero wieczorem. Czasami nawet sam brał ją na ręce i pokonywał schody, trzymając ją w ramionach. Wtedy Dora przestawała narzekać, co Lupin brał za dobrą monetę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">I chociaż Tonks nie szczędziła w słowach, wszyscy z nią na czele dbali o to, żeby ryzyko odklejenia się łożyska było wciąż jak najmniejsze. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus z kolei znów zaangażował się w działania Zakonu pełną parą. Podczas ostatnich trzech tygodni niemal codziennie, a nawet kilka razy dziennie wybierał się z innymi członkami Zakonu na patrole, gdzie niejednokrotnie musieli potwierdzić tragiczne informacje. Voldemort i jego sługusy skupiły swoją uwagę na niewinnych mugolach, a podejrzane wybuchy gazu stały się niemal przykrą codziennością w Wielkiej Brytanii. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Po tych trzech tygodniach, musiał wziąć sobie przynajmniej dwa dni urlopu. Nadeszła pełnia. Czuł to całym sobą, z każdym oddechem. Od kiedy wrócił z lasu, jego reakcja na pełny księżyc się zmieniła. Nie był już słaby i schorowany, nie tracił nad sobą panowania do tego stopnia, że wracał do ludzkiej postaci cały zakrwawiony i poobijany. Było zupełnie inaczej. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Na kilka dni przed pełnią stawał się bardziej skupiony, jego zmysły były wyczulone niemal do granic możliwości, poprawiał mu się refleks, dostrzegał znacznie więcej. Ten stan mógł z czystym sumieniem nazwać swoją</span><span> stałą czujnością.</span><span> Doceniał go, bo dzięki temu później zachowywał całkowitą świadomość podczas przemiany i czuł, że nie jest dla nikogo zagrożeniem. Cieszył się też, że mógł spędzać pełnię w lesie, a nie przerażającej piwnicy, która kojarzyła mu się z najgorszymi momentami jego dzieciństwa. </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tego dnia miała być pełnia. Mógł niemal odliczać czas do momentu przemiany, powinien się skupić i odstresować, ale od rana jego instynkt podpowiadał mu, że coś się wydarzy. Był tego pewien niemal tak bardzo, że ma dwie ręce, a u każdej z nich po pięć palców. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z trudem akceptował fakt, że nie będzie mógł nikomu pomóc w skórze wilkołaka. Rozumiał, że jeśli jakakolwiek misja byłaby konieczna, to każdy w Zakonie Feniksa przyda się bardziej niż on. Czuł jednak wewnętrzną potrzebę, żeby upewnić się, że w jego domu wszystko jest w jak najlepszym porządku. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z tego też powodu poprosił Althedę by przebadała ponownie Dorę. Pozornie nie było takiej konieczności, bo Farewell od trzech tygodni odwiedzała Tonks co najmniej raz na pięć dni, żeby przeprowadzić diagnostykę, a ostatnim razem robiła to zaledwie dwa dni wcześniej. Spełniła jednak prośbę Remus i pojawiła się w domu Lupinów wraz z Syriuszem, żeby rozwiać jego wątpliwości. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">I faktycznie z dzieckiem było wszystko w porządku, ryzyko powikłań stało się jeszcze mniejsze niż w połowie marca, a Nimfadora czuła się wyjątkowo dobrze. Nawet nie omieszkała Remusowi wytknąć, że jest odrobinę zbyt przewrażliwiony. I może była to prawda…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">W końcu był pierwszy dzień kwietnia i może całe jego przeczucie było jedynie żartem? Może… Ale nauczył się mu ufać i nie miał powodów by przestać to robić. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jesteś taki spięty… — mruknęła Dora tuż po badaniach, kiedy Altheda i Syriusz jeszcze dopijali herbatę w towarzystwie Andromedy. Remus, gdy tylko usłyszał, że z jego synem i żoną wszystko jest w porządku i zniósł zarzut bycia przewrażliwionym, podszedł do okna i usiadł sztywno na krześle, wpatrując się w niebo, które powoli ciemniało. Tonks podeszła do niego, łapiąc oddech z trudem i podtrzymując ogromny brzuch. Położyła mu dłonie na ramionach i bezskutecznie próbowała rozmasować jego spięte barki. — Ile zostało do wschodu księżyca?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Niecała godzina — odpowiedział bez zastanowienia, odrzucając od siebie myśl, że zaraz będzie musiał wyjść z domu i skierować swoje kroki w stronę lasu. Zrobiłby to wbrew sobie, bo czuł, że zaraz coś się wydarzy i nie chciał być z dala od centrum wydarzeń. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Przynajmniej śnieg zupełnie stopniał i od kilku dni nie padało — powiedziała pocieszająco Tonks, próbując złapać się jakichkolwiek pozytywów. Miała rację, niewątpliwie nastała wiosna i sprzyjało to ogólnemu komfortowi przy przebywaniu poza domem. Chociaż gdy był przemieniony odrobina śniegu czy w ogóle jakakolwiek wilgoć nie robiła na nim żadnego wrażenia. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Najchętniej nie wychodziłbym dzisiaj z domu — przyznał cicho, biorąc jedną z jej dłoni, bo i tak żaden masaż nie był w stanie mu teraz ulżyć i przyłożył ją sobie do twarzy, całując jej wewnętrzną część. Próbował skupić się na jej bliskości, sam jakoś się uspokoić i przekonać, że może rzeczywiście jest odrobinę przewrażliwiony. Nie udało mu się to, tym bardziej, gdy Andromeda spytała głośno, najwidoczniej podsłuchując córkę i zięcia: </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Masz złe przeczucie? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Ufasz przeczuciom Remusa, mamo? — zapytała zadziornie Tonks, biorąc głęboki oddech niemal co drugie słowo. Lupin już się przyzwyczaił do tego, ale wciąż czuł, że każdy oddech jest o jednym bliżej rozwiązania. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Kilka razy dał dowód, że wilkołaczy instynkt się nie myli — stwierdziła pozornie bez emocji, ale jej spojrzenie wierciło dziurę w plecach Remusa. Odwrócił się na krześle, spoglądając na teściową. Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć, a Tonks najwidoczniej skupiała się tylko na nim, bo uniemożliwiając mu natychmiastową odpowiedź, usiadła na jego kolanach. Stłamsił w sobie jęknięcie, żeby tylko nie rozdrażnić Dory, chociaż ich aktualna pozycja nie była dla niego zbyt wygodna i nie mógł swobodnie utrzymać jej ciężaru. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie chcę żebyś znów zamknął się w piwnicy, kochanie — mruknęła, stykając się z nim czołem, powodując u niego westchnienie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">On sam nie chciał zamykać się w piwnicy. Od chwili, gdy zamieszkali razem, spędził w swojej dawnej celi jedynie dwie pełnie i już wiedział doskonale, że to nie jest dla niego. Mówiąc, że nie ma ochoty wychodzić z domu, nie miał na myśli chowania się na najniższym poziomie ich domu. Ufał sobie na tyle, że nie musiał bać się o swoje zachowanie. Nie skrzywdziłby Dory ani Andromedy. Byłby bardziej jak pies stróżujący, który nie dopuściłby do spełnienia się jego niepokoju. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie zamknąłbym się w piwnicy — uspokoił ją, kładąc dłoń na jej brzuchu. Maluch natychmiast zareagował, wyczuwając dotyk ojca, bo od razu kopnął matkę w dokładnie tym samym miejscu, gdzie Remus trzymał swoją rękę. To, że wszystko z nim w porządku, było najlepszym zapewnieniem, że może się mylić. Dręczyła go jednak myśl, która mówiła, że chociaż teraz nic się nie dzieje, to nie oznacza, że zaraz coś się nie wydarzy… — Byłbym obok ciebie i pilnował, żeby nic ci się nie stało. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nic mi się nie stanie… — zapewniła go, chociaż widział po jej minie, że ona sama najchętniej zatrzymałaby go przy sobie niezależnie od jego postaci. I nawet jeśli Remus uciszyłby swój instynkt, żeby tylko uwierzyć jej zapewnieniom, pozostawała jeszcze Andromeda, która nie zwracając uwagi na obecnych wciąż, zaskakująco cichych Blacków ani też na to, że bezwstydnie podsłuchuje ich rozmowę, znów zapytała głośno:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Chodzi o dziecko? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Mamo… — jęknęła Dora, rzucając rodzicielce niepochlebne spojrzenie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tonks i Andromeda od śmierci Teda zbliżyły się ze sobą jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Zdawało się Remusowi, że obie kobiety porozumiewają się ze sobą w sposób dla niego zupełnie nieosiągalny. Nie rozmawiały ze sobą dużo, wciąż nie mogły znaleźć odpowiednich słów, a już zwłaszcza nie mówiły o Tedzie. Jednak na każdym kroku znajdowały okazję, żeby obdarzyć się czułością. Najczęściej było to zwykłe przytulenie, chociaż dla nich z pewnością było niezwykłe. Obie widziały w sobie Teda. Dora, patrząc na mamę, wciąż przed oczami miała ich razem - w każdym momencie, przez całe jej życie, jako nieodłączny duet. Andromeda z kolei widziała w Tonks wszystkie te cechy, które odziedziczyła po ojcu i to tym bardziej dawało jej przekonanie, że jej ukochany tak naprawdę nigdy nie odejdzie. Czas jednak przyniósł powroty niektórych nawyków, a jednym z nich były codzienne, niezbyt zażarte przepychanki słowne między Dorą, a jej mamą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Głównie chodziło o wyprawkę dla dziecka. Andromeda uważała, że Lupinowie są nieprzygotowani, a Tonks wręcz przeciwnie, twierdziła, że rzeczy dla malucha mają aż nadto. Szczytem jej przygotowań było zmuszenie Remusa i Syriusza do przeniesienia łóżeczka z parteru do sypialni na piętrze. Potem oczywiście kazała im przestawiać je co najmniej trzy razy, ale gdy w końcu mebel znalazł swoje miejsce, stwierdziła, że są całkowicie gotowi. Właściwie to nie wykazywała stresu zbliżającym się porodem, z kolei Remus i Andromeda wręcz przeciwnie, a w tym akurat aspekcie byli wyjątkowo zgodni. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Może to już czas? — zasugerowała Andromeda, patrząc już nie tyle na swoją córkę, co na Remusa. Zastanowił się, bo może rzeczywiście to mogło być powodem jego wewnętrznego pokoju. Tonks widziała jego minę i na tyle, na ile pozwalał jej ogromny brzuch, wstała z jego kolan, mówiąc ze złością:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Słyszeliście przed chwilą Farewell. — Wskazała na Althedę, która zamarła w ruchu z filiżanką tuż przy ustach, próbując razem z Syriuszem udawać, że wcale ich tam nie ma. Oboje mieli zamiar poczekać do chwili, aż Remus wyjdzie z domu i zaoferować, że zostaną do jego powrotu na wypadek, gdyby coś się działo. Nie zakładali przy tym, że Lupin ma jakieś niepokojące przeczucia. Chcieli to zrobić po prostu dla ich spokoju i pewności, że wszystko będzie dobrze. Niespodziewanie stali się cichymi świadkami sporu dwóch osób z ciężarną kobietą. — Do terminu zostały prawie dwa tygodnie. Czuję się naprawdę dobrze, nie mam żadnych skurczów, chyba że liczy się ten w łydce, ale wątpię — stwierdziła, łapiąc się pod boki i posyłając matce twarde spojrzenie. Nie oszczędziła go również Remusowi, który przyglądał się jej uważnie. — Naprawdę nic mi nie będzie, nigdzie się nie ruszę, bo to mnie strasznie męczy i przy odwracaniu się z boku na bok łapię zadyszkę… — przyznała, wzruszając ramionami, chociaż jej słabość fizyczna ewidentnie była dla niej czymś irytującym. Spojrzała łagodniej na Remusa, uśmiechając się pogodnie. Wplotła dłoń w jego włosy, patrząc mu prosto w oczy, kiedy mówiła: — Nie martw się, zaczekamy tu na ciebie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus objął ją, przyciągając bliżej siebie. Przyłożył głowę do jej brzucha, słuchając uspokajającego rytmu, które wybijało serce ich syna. Musiał zaufać Dorze. Jego stres nic nie zmieni. Może jedynie pogorszyć aktualną sytuację. Może po prostu wewnętrzne obawy o Tonks, dziecko i cały poród zostały jedynie spotęgowane przez pełnię? Czuł wszystko mocniej i bardziej. A bał się naprawdę tego, że z jakiegoś powodu mógłby przegapić narodziny syna. Nie wybaczyłby sobie tego. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— W takim razie, nie puszczaj mnie, aż nie będę musiał wyjść… — szepnął, tuląc ją do siebie jeszcze bardziej, żeby całym sobą poczuć jej obecność. Obiecał sobie, że tej pełni nie zanurzy się w głąb lasu, tylko zostanie tuż pod domem dla własnego spokoju. Taki kompromis mógł przyjąć. Tonks zachichotała, a wraz z nią całe jej ciało poruszyło się i objęła ramionami jego głowę, pozwalając mu na sekundę uciszyć wszystkie zmysły i skupić się na równomiernym, spokojnym pulsie dziecka, które chyba jako jedyne niczym się nie stresowało. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jestem tu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus drgnął niespodziewanie w ramionach Tonks, a kilka sekund później rozbrzmiało głośne walenie do drzwi, które nie powinno mieć miejsca. Do pełni zostało zaledwie niecałe pół godziny. Każdy w Zakonie, a tylko te osoby znały adres Lupinów, wiedział, że w tym czasie Remus jest wykluczony ze wszystkich misji. W tym czasie też nigdy nikt ich nie odwiedzał. Tak jakby pełnia była wytłumaczeniem na wszystko. Dlatego też nie było żadnego powodu, by ktokolwiek zjawił się w tej chwili pod ich domem. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Gdyby nie fakt, że Dora przycisnęła go do siebie jeszcze mocniej, Remus zerwałby się na równe nogi. Drgnął za to niespokojnie, wymieniając od razu spojrzenie z Syriuszem, który w przeciwieństwie do niego ruszył się natychmiast i był już niemal przy drzwiach, gdy powiedział: </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Ja otworzę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus wyswobodził się z objęć Dory i wstał, robiąc krok do przodu. Doskonale słyszał, jak Black zadaje serię pytań sprawdzających, gdyby się wysilił, sam również usłyszałby odpowiedź, ale rozproszyły go odgłosy trzech kobiet, które w stresie stanęły obok niego, gotowe przyjąć wszystkie informacje zesłane im znowu przez los. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tym razem posłannikiem losu okazał się być Franczesco Luccatteli, który wpadł wprost do salonu, gdy tylko Syriusz otworzył mu drzwi. Widać było, że działał w niebywałym pośpiechu, a nerwy go zjadały. Coś poszło niezgodnie z planem. Tylko, że przecież żadnego planu na tą noc nie było… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Kingsley mnie przysłał, mają się stawić wszyscy zdolni do walki — wysapał, biorąc głębokie oddechy. Jego wzrok niemal natychmiast odszukał Syriusza, którego przecież przed sekundą wyminął. Chyba to jego szukał, a potwierdził to przypuszczenie, mówiąc: — U was nikt nie otwierał, więc jestem tutaj… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Fran, co się stało? — spytała Nimfadora, zapewne zakładając, że coś złego mogło przydarzyć się Lucky i Amelii. Franczesco nie uspokoił jej od razu. Pokręcił głową, jakby nie mógł wydusić z siebie chociażby słowa.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Belfast… — rzucił przerywanym głosem, wciąż wpatrując się w Blacka, chociaż jego oczy kierowały się także ku Althedzie. — Jego okolice od strony Antrim…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Irlandia? — zapytał Black, nie rozumiejąc, co takiego mogło wydarzyć się w Irlandii Północnej, która wbrew panującej wojny była wyjątkowo spokojnym obszarem. — Wysłów się, Luccatteli, bo mnie zaraz rozniesie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Franczesco pokiwał głową, prostując się, bo opanował się już na tyle, żeby w końcu móc powiedzieć coś więcej niż nieskładny bełkot. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Bary przekazał, że zaczęły się tam zamieszki — oznajmił znacznie bardziej rzeczowym tonem. Wszyscy obecni poczuli, jak coś wyjątkowo ciężkiego i nieprzyjemnego opada na dno ich żołądków. Instynkt Remusa się nie mylił. — Są już ofiary śmiertelne wśród mugoli…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Śmierciożercy? — dopytywał Black, podczas, gdy Altheda chwyciła już w ręce swoją uzdrowicielską torbę, słysząc o ofiarach. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tonks biegała wzrokiem od Franczesca po Remusa, przeczuwając, że to nie są najgorsze informacje, jakie przyniósł. Dziecko kopnęło, przypominając o sobie i dotkliwie wyrażając rozczarowanie swoją własną matką, która przecież miała się nie stresować. Ona jednak czuła, jakby ktoś wypompował jej całe powietrze z płuc… Czy mogło być coś gorszego od kolejnej bitwy, na którą nie byli przygotowani?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie, nie do końca… — odpowiedział wymijająco Fran, a jego wzrok zdradził go, gdy spojrzał ukradkiem na Lupina. Remus spiął się na całym ciele, czując już jak jego skóra napina się na mięśniach, piekąc coraz mocniej. Przemiana była coraz bliżej. W końcu Fran spojrzał znów na Blacka i powiedział: — Podobno widziano tam Fenrira Greybacka. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nim Włoch skończył wypowiadać nazwisko Greybacka, Lupin warknął wściekle, wybiegając z domu. Nikt nie zdołałby go zatrzymać. Nikt nie zdołałby powstrzymać go przed przeklinaniem siebie za to, że zwątpił w swoją intuicję. Nikt nie dałby rady stanąć mu na drodze, gdy chodziło o tego wilkołaka. Nikt, nawet Tonks, która zawołała za nim w panice: </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Remus! </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Cholera, że też dzisiaj musi być pełnia! — warknął wściekle Syriusz, kopiąc z impetem w ścianę, na której zostawił odcisk swojego buta.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— To nie przypadek, Black — stwierdził Luccatteli, a Łapa przeklął go w myślach. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Wiem o tym… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Dla każdego myślącego człowieka oczywistą sprawą było to, że atak wilkołaków pod przewodnictwem Greybacka był dokładnie zaplanowany na tę właśnie noc, żeby straty były najbardziej przerażające. Wygłodniałe, ogarnięte furią stwory nie pozwolą by ktokolwiek uszedł z życiem. A Remus pieprzony Lupin nie pozwoli by znów Greyback czmychnął mu sprzed nosa… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black już sam nie wiedział, kogo winić najbardziej. Samego Lupina za to, że miał to przeklęte przeczucie i pozostał nad wyraz czujny przez cały dzień tylko po to, żeby w ciągu sekundy, na krótką chwilę przed swoją przemianą, przenieść się w miejsce, które z pewnością można by nazwać odbiciem piekła na ziemi. Syriusz zbyt dobrze pamiętał pojedynek między dwoma wilkołakami na Pokątnej. Wtedy nie było jednak pełni… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wściekał się również na Luccatteliego, który postradał chyba rozum. Nieważne, że wykonywał polecenia Kingsleya. Powinien sam myśleć, sam przewidzieć, że jeżeli pojawi się w domu Lupinów i wypowie nazwisko Greybacka, to Lupin nie będzie miał skrupułów, by ruszyć do walki. Nie mógł poczekać tych cholernych dwudziestu minut? Lupin byłby w swoim lesie, a oni mogliby ruszyć reszcie Zakonu Feniksa z odsieczą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Na końcu obwiniał siebie, bo gdyby nie przyszedł z Althedą na badania Tonks, przy których nie był ani potrzebny, ani przydatny, to Franczesco spotkałby go wcześniej, wcale by nie dotarł do domu Lupinów i nikt nie musiałby się przejmować, że ten kretyn zaryzykuje wszystko, by pozbyć się swojego oprawcy raz na zawsze… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz miał wątpliwości, że Zakonowi uda się odeprzeć atak wilkołaków, to mogła być misja samobójcza. Ale musiał tam być, nie mógł zostawić Remusa, nie mógł zlekceważyć Kingsleya. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Podszedł do Althedy i bez słowa złapał ją w pasie, przyciągając do siebie. Pocałował ją gorąco z zaskoczenia, mając nadzieję, że ten pocałunek nie smakował pożegnaniem. Spojrzał jeszcze jej głęboko w oczy i nie czekając już na nic więcej, powiedział do Włocha:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Łap za różdżkę, lecimy tam. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Proszę, przyprowadźcie go żywego — szepnęła Tonks, wpatrując się w nich przerażonym oczami, jakby byli jedyną nadzieją na to, że Remus nie zrobi czegoś głupiego. Syriusz wątpił, żeby miał aż taką moc sprawczą. Skinął jednak głową, gotów ją stracić tylko po to, żeby Lupin znalazł się z powrotem żywy w domu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Sami też spróbujemy nie umrzeć. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">***</span></p><div><span><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Rytm wybijany niemal przez dwadzieścia serc był dla niego jak drogowskaz. Dudnił mu w głowie jak dziesiątki wojennych bębnów wzywających na pole walki. To był Zakon… Odróżniał ich z łatwością. Było to dziecinnie proste. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Już z dużej odległości wyczuwał tą specyficzną mieszaninę strachu i determinacji, tak silną, że przyćmiewała to, co działo się niewiele dalej. A był to nie lada wyczyn, bo krzyków przerażenia nie dało się nie słyszeć. Remus wiedziony swoimi instynktami ruszył w stronę członków Zakonu Feniksa. Jeszcze ich nie widział, a już słyszał stanowczy głos Kingsleya, który wydawał ostatnie polecenia. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Akcja taka jak zawsze. Jak najmniej ofiar — powiedział Shacklebolt, a jego tubalny głos niemal niósł się echem, co już powinno ich niepokoić. Jeszcze chwila, a atakująca miasteczko sfora przemieni się. Jeżeli już w tym momencie w ludzkiej skórze potrafili zniszczyć życie tych niewinnych mugoli, a nawet je odebrać, to strach pomyśleć, co zrobią, gdy tarcza księżyca pojawi się na niebie. — Jeśli to możliwe, zgarniacie jak najwięcej żywych i znikacie. Nikt nie ma ryzykować walki z wilkołakami — zarządził rozsądnie, ale nie dane było mu podzielić się już innymi trafnymi spostrzeżeniami, bo w tej chwili zobaczył Remusa, który choć zmierzał w ich stronę, to wcale nie miał zamiaru dołączyć do gromadzącej się grupy. Szedł przed siebie, niemal automatycznie, jakby całym sobą wyczuwał, w którą stronę powinien się udać, żeby trafić w końcu do celu. — Lupin, co ty tu robisz? — zapytał zbity z tropu Kingsley. — Przecież zaraz zacznie się pełnia…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Dokładnie dlatego tu jestem, King — odparł niewzruszony Remus, zatrzymując się tuż obok niego. Nie zdołał zliczyć wszystkich zebranych. Nie zawracał sobie głowy rozpoznawaniem ich twarzy. Czuł jak skóra zaczyna mu drżeć na całym ciele. — Zaklęcia są niczym w starciu z wilkołakiem — stwierdził beznamiętnym tonem, skupiając się na tym, by panować nad sobą i nie dać się ponieść wilczym instynktom. Spojrzał na Kinga, a jego oczy błysnęły już zwierzęcym blaskiem, gdy powiedział. — Powinieneś zarządzić odwrót… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Lupin… — Ten głos należał do Lucky, rozpoznał ją od razu, ale nie spojrzał jej prosto w twarz. Nie powinien się rozpraszać. Nie powinien… A oni nie powinni się łudzić, że coś mogą tu zdziałać. Nie powinno ich tu w ogóle być. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Dzisiaj poleje się krew — ostrzegł ich wszystkich, mając nadzieję, że przygotują się teraz na wszystko. King spojrzał na niego przeciągle, oboje chyba chcieli w tej chwili życzyć sobie powodzenia. Powiedzieć coś, co mogłoby być obietnicą, że nikt tej nocy nie zginie. Problem w tym, że takich obietnic nie można było w tej sytuacji składać. Pozostawały jedynie złudne życzenia…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Oby nie nasza. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Pojawił się kolejny dreszcz. Remus wiedział, że już czas. I chociaż słyszał w oddali dźwięk towarzyszący aportacji, a wiedział, że musiał to być Black, ruszył przed siebie, zostawiając pozostałych za sobą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie chciał podcinać im skrzydeł. Nie wątpił w ich umiejętności. Jedno było dla niego pewne. Ta mieścina nie miała dla Voldemorta, śmierciożerców i wilkołaków żadnego znaczenia. To była ewidentna prowokacja. Chcieli wywabić Zakon z jego kryjówek i przerzedzić ich szeregi. Atak wilkołaków nadawał się do tego idealnie… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zakon Feniksa nie pozwoliłby na niezawinioną śmierć mugoli, którzy i tak byli bezimiennymi ofiarami tej wojny. Oczywistym było, że ruszą na pomoc słabszym, a wtedy sfora Greybacka zrobi swoje. Im więcej przeciwników zamorduje, tym lepiej. A jeśli Zakon powstrzymałby naturalny instynkt i chęć pomocy, to po prostu zabiją mugoli jako przykład, ostrzeżenie, po prostu dla samego faktu zabijania. Kingsley naprawdę powinien zarządzić jak najszybszy odwrót, zanim obawy Remusa się spełnią. On tu zostanie, bo miał rachunki do wyrównania. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Lupin niespodziewanie opadł na jedno kolano, jakby zmieciony intensywnym zaklęciem. Zadrżał, biorąc głęboki oddech. Koście zatrzeszczały złowrogo, przypominając mu, jak kruche są w tej chwili i w każdej sekundzie mogą popękać. Ogarnął go niewyobrażalny chłód, który ustąpił, gdy księżyc oświetlił jego ciało, otulając swoim srebrnym blaskiem. Skóra rozpaliła się, jak w zagrażającej życiu gorączce. Remus oparł dłonie o bruk, czując jak ziemia zbiera mu się pod paznokciami, gdy zaciskał pięści. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zawsze to trwało zbyt długo… Zawsze przemiana ciągnęła się w nieskończoność, chociaż teraz była nieporównywalnie łagodniejsza niż te, które przyszło mu przechodzić przez większość życia. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Jeszcze chwila… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ale chwila to było za długo…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">W końcu serce zaczęło bić mu tak szybko, a krew zawrzała. Niespodziewany ból wygiął jego ciało w łuk, a z ust wyrwało mu się przeciągłe jęknięcie. Jeszcze chwila… Teraz już tylko kości zgrzytnęły o siebie boleśnie, wyginając się pod nienaturalnym kątem. Remus wziął głęboki oddech, który był zbyt duży by pomieścić się w jego płucach. Gdy wypuścił powietrze wraz z nim wydobyło się ciche warczenie z jego pyska. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przemienił się, ogarnęła go przemożna potrzeba, by zawyć. Jakby chciał dać znać księżycowi, że znowu się spotkali. Powstrzymał się od tego, gdy powiew wiatru przyniósł ze sobą całą gamę intensywnych zapachów i dźwięków. Wszystkie inne wilkołaki wydały z siebie nocny skowyt… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Było to niczym róg bitewny, który zwiastował atak. A zaraz po tym całe miasteczko zatonęło w przerażonych krzykach i agonalnych dźwiękach śmierci. Remus otrząsnął się, zrzucając z siebie cień ludzkiego ciała i naturalne dla niego odruchy. Musiał się skupić. Musiał go dopaść i pozbyć się go raz na zawsze. Musiał znaleźć Greybacka. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ruszył przed siebie na miękkich łapach, wiedziony instynktem, który był dla niego jak nieomylny drogowskaz. Wszystkie dźwięki i zapachy dochodziły do niego ze wzmożoną siłą. Wzrok był szczególnie wyczulony, że był w stanie dostrzec najdrobniejszy szczegół. Nic nie mogło go powstrzymać przed dostaniem się do tego wilkołaka, którego szukał. Jeśli ktoś stanąłby mu na drodze, pozbyłby się go z łatwością. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie musiał na to czekać. Naprzeciwko niego pojawił się chudy, liniejący wilkołak o popielatej sierści. Wygłodniałym niemal narkotycznie wzrokiem wypatrywał kolejnej ofiary, gdy jego spojrzenie spoczęło na Remusie. Zatrzymał się, ale Lupin mu w tym nie zawtórował. Szedł dalej przed siebie, chociaż zwolnił znacznie. Musiał iść… Musiał go znaleźć… Musiał go dopaść… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jeden z nas, czy jeden z nich? — warknął wyliniały wilkołak, jeżąc popielatą sierść na karku. Remus nie poznawał go, chociaż wiedział, że musiał być w lesie, gdy on sam tam mieszkał. Nie rozpoznawał jego zapachu, może gdyby był w ludzkiej postaci, coś by mu zaświtało w głowie. On też musiał wydawać się wilkołakowi znajomy, bo przyglądał się Lupinowi wodnistymi ślepiami, balansując płynnie na łapach, jakby w każdej chwili był gotowy do skoku. — Śmierdzisz zdradą… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>— Nikogo nie zdradziłem — odwarknął Remus, czując jak wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu niepokojący dreszcz, który niczym kurtyna odkrył drzemiącą w nim wściekłość za to, jak potoczyły się losy wilkołaków z lasu. Lupin ich nie zdradził, obiecał to Willy’emu, który już nie żył, obiecał to Gregowi, który pewnie też już nie żył. Przysięgał, że nie zaangażuje wilkołaków w wojnę czarodziejów, że zrobi wszystko by ich to nie dosięgło. Nie zdradził. Pozostawił im wybór, a gdy ci wybierali słusznie, Greyback się mścił. Maggie nie była w stanie powiedzieć mu zbyt wiele w swoich ostatnich chwilach, ale wiedział, że te wilkołaki, które poszły za Fenrirem były zaledwie garstką w porównaniu z całą społecznością, którą chciał sobie podporządkować. Czy ktoś w ogóle przeżył, po tym jak powiedział swojemu przywódcy </span><span>nie?</span><span> Remus obawiał się, że szanse na to są znikome. Tym bardziej wściekłość w nim rosła, hodując nieodzowną chęć zemsty… — Ale nie odbiorę sobie przyjemności pokonania kogoś ze sfory Greybacka. </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Znam cię… — stwierdził w końcu wilkołak, obnażając kły i naskoczył na Remusa, odbijając się gładko od ziemi na miękkich łapach. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Lupin uskoczył niespodziewanie, nim tuż obok jego łba rozwarły się wilcze szczęki. Zaparł się tylnymi łapami, czując jak jego ciężar i impet sprawia, że ziemia po nim ustępuje. Jego przeciwnik warknął z wściekłością, odwracając się w jego stronę. Sierść jeżyła się na całym jego ciele. Remus niemal czuł tą elektryzującą złość i rządzę krwi. Tym razem oboje ruszyli na siebie w tej samej chwili. Lupin zatopił w wilkołaku pazury przedniej łapy, rozcinając jego podbrzusze. Metaliczny zapach krwi był tak intensywny, że niemal go nie otumanił. W ostatniej chwili odchylił się w powietrzu, uniemożliwiając przeciwnikowi się zranić, przez co wylądował niezgrabnie, przetaczając się kilkakrotnie po ziemi. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zaskomlał po upadku, wiedząc, że musi natychmiast się podnieść, żeby nie stracić przewagi, ale wtedy właśnie powietrze stało się duszne. Lupin niemal zakrztusił się odorem śmierci, który go otoczył z każdej strony. Jakby kostucha pochyliła się nad nim, gotowa go ze sobą zabrać. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To nie był wszechobecny zapach krwi, podsycany przerażonymi krzykami mugoli. To nie był swąd spalenizny współgrający z trzaskiem szkła i hukiem niszczonych mebli czy budynków. To był on… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nasze spotkania powoli stają się nudne, Lupin. — Przeciągłe, gardłowe warknięcie dobiegło Remusa, w chwili gdy dźwignął się na nogi i odwrócił, by spojrzeć w ślepia swojemu największemu wrogowi, jedynej istocie, której bez wyrzutów sumienia i żadnych wątpliwości życzył okropnej, długiej i bolesnej śmierci. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Oczywiście, że tam był. Oczywiście, że to był on. Fenrir Greyback szedł spokojnym krokiem, potężniejszy i bardziej przerażający niż wszystkie wilkołaki. Jego ogromna postać, dzika i zwierzęca, od razu dawała do zrozumienia, kto jest przywódcą całej zgrai. Gdyby nie to, że budził w Remusie odrazę i nienawiść, mógłby czuć przed nim respekt, jak cała sfora, którą Greyback za sobą ciągnął, by razem naznaczali Wielką Brytanie krwią. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Jedno warknięcie starczyło, by poprzedni przeciwnik Remusa czmychnął z podkulonym ogonem, szukając innej ofiary. Nie dziwiło to Lupina. Greyback chciał osobiście go zamordować, niemal tak bardzo, jak on chciał w końcu dopaść jego, swojego oprawcę. Wymknął mu się na Pokątnej, wykorzystał jego czułe punkty, ale tym razem Remus nie miał zamiaru odpuścić. Musiał pozbyć się zagrożenia, które wpisywało się w postać Greybacka raz na zawsze. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Teraz przynajmniej różdżki nie będą nam przeszkadzać. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">***</span></p><div><span><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz i Franczesco pojawili się na dość odległych obrzeżach Belfastu krótko po Remusie. Widzieli jeszcze z oddali, jak Lupin zatrzymuje się przy grupującym się Zakonie Feniksa i rozmawia z Kingsleyem. Shacklebolt nie miał jednak siły by powstrzymać tego idiotę. Black podejrzewał, że takie siły nie istniały. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Dobiegli do pozostałych w chwili, gdy King po raz ostatni powtarzał, że mają na siebie uważać i nie wdawać się w bezpośrednią walkę z wilkołakami. Rzeczywiście był niemal cały Zakon. Black doliczył się niemal wszystkich, brakowało oczywiście Tonks i Hestii oraz obojga Gottesmanów, a także Estery i Elfiasa Doge’a. Poza nimi, chyba wszyscy zjawili się na wezwanie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie było czasu, żeby Shacklebolt powtarzał całe swoje przemówienie. Zresztą oni nie sprzeciwili się, gdy ten spytał ich, czy wiedzą, co mają robić. Zgodnie skinęli głowami, gdy pozostali zaczynali już biec, każdy w swoją stronę. Lucky w biegu wspięła się na palce i pocałowała Luccatteli’ego, każąc mu na siebie uważać, a potem pobiegła w stronę Charlesa i Sturgisa. Z Blackiem i Franczesciem został drugi Włoch. Giuseppe z życzliwa powagą skinął Syriuszowi głową, a ten odpowiedział tym samym. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ruszyli główną ulicą z różdżkami wyciągniętymi przed siebie. Łapa nie wiedział, gdzie dokładnie są poza tym, że gdzieś między Belfastem a Antrim. Nie miał nawet pojęcia, jak nazywa się miasteczko, które od dłuższej chwili było pustoszone przez najeźdźców. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przerażające, że ludzie pod przewodnictwem Greybacka stawali się potworami nim jeszcze księżyc wzszedł. Zewsząd było słychać wrzaski przerażenia, płacz i błagania o litość. Niektóre domy na parterach miały wybite okna lub wyważone drzwi. Gdzieniegdzie pojawił się dym, a z okna na piętrze jednego z budynków zwisało ciało, powieszone na zakrwawionym prześcieradle. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tego bestialstwa było już nadto, a księżyc dopiero miał przynieść coś jeszcze gorszego. Black podążając obok Włochów widział doskonale sylwetkę Remusa. Ten niespodziewanie opadł na kolano, a ten widok zatrzymał Syriusza w miejscu. Wiedział doskonale, co zaraz nastąpi. Widział to wielokrotnie… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus zacznie się wić w konwulsjach. Jego kości pękną w nienaturalnych kątach, jakby pod wpływem nieludzkiej siły. Krzyk bólu przerodzi się w przeraźliwe wycie. Potem będzie już wilkołakiem… Tak to się zawsze działo. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz rozejrzał się w panice. Gdzie mógłby odciągnąć Lupina, żeby ten nie przemieniał się na środku miasteczka wystawiony na atak z każdej strony. Wtedy dostrzegł, jak Remus opiera dłonie na bruku, wyginając ciało w łuk i z głośnym jęknięciem, które nie wynikało z cierpienia co raczej nadludzkiego wysiłku, niemal w ciągu minuty przemienił się. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Blacka wmurowało… Nie sądził, że to będzie takie szybkie, nie wierzył w pełni w opowieści Remusa, że nauczył się żyć z likantropią. Uważał, że akceptacja futerkowego problemu poprawiła jakość jego życia na co dzień, nie sądził, że przemiany również zmieniły swój charakter. To było niewiarygodne…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Pewnie stałby tak i wgapiał się w Lunatyka, który omiótł okolice bardzo przytomnym spojrzeniem i zamiast rzucić się na pierwszą napotkaną osobę, zupełnie świadomie pobiegł przed siebie, tropiąc tego, kogo zamierzał znaleźć, gdyby nie to, że mroczną noc przerwało kilka, może kilkanaście przeszywających duszę dźwięków. Wycie wilkołaków, zsynchronizowane na jedną modłę zagłuszyło tragedię, której te były sprawcami jeszcze w ludzkiej skórze, a samego Blacka sprowadziło na ziemię. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie tylko Remus się przemienił, wszystkie wilkołaki zrobiły to w tym samym momencie co on. I gdy na krótką chwilę po ich przejmującym wyciu zapanowała cisza, to tylko po to, żeby wrzaski przerażenia rozbrzmiały na nowo z jeszcze większą siłą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wszystko w Blacku krzyczało, że trzeba stamtąd znikać i to jak najszybciej. Pytanie tylko jak? Rozejrzał się znów, a jego wzrok spoczął na budynku, który stał odizolowany od pozostałych zabudowań, z których zaczęły wyłaniać się wilkołaki z zakrwawionymi pyskami i łapami. Tamten dom wydawał się być nietknięty, bezpieczny niczym forteca, ale to było tylko kwestią czasu. Syriusz widział na wyższych piętrach ruch, słyszał krzyki przerażenia dochodzące stamtąd. Ci ludzie utknęli w pułapce, która nie uchroni ich zbyt długo… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Fran, weź ze sobą Giussa i biegnijcie w tamtą stronę — polecił mu Syriusz, wskazując ręką na cichą dróżkę, która zdawała się być zupełnie opustoszała, a potem skierował wzrok na drugą stronę. — Ja pójdę tędy i spotkamy się za tym budynkami… — stwierdził, zagryzając wargi. Nie chciał dodawać, że uda się albo im, albo jemu. Franczesco zdawał się to jednak doskonale rozumieć, bo wpatrywał się razem z Rossim w niego. Wszyscy pojmowali, że nie był to moment na sprzeciwy i rozmowy. Trzeba było działać. — Ludzie najpewniej chowają się w środku, tam jest mur, po którym możemy się wspiąć na balkon. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie przepadam za balkonami… — skrzywił się Franczesco, a ten komentarz wywołał u Blacka tak autentyczne rozbawienie, że zaśmiał się szczekająco. Chociaż może powinien się powstrzymać, zważywszy na to, że Fran wspominał swoje niedawne, niedoszłe kalectwo.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— W razie czego Ally znów cię naprawi — zapewnił Syriusz, puszczając do niego oczko w porozumiewawczym geście. Liczył na to, że Ally nie będzie miała zbyt wiele do roboty po tej nocy. Życzył im, aby wyszli z tego bez żadnego uszczerbku. — Do zobaczenia, panowie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Franczesco skinął głową, a Rossi uniósł rękę w pożegnalnym geście, mówiąc:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>— </span><span>Ci vediamo</span><span>! </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black nie wiedział, co to znaczyło. Nie znał nawet słowa po włosku i Rossi mógł go równie dobrze przekląć, ale mimo wszystko powtórzył kalecząc te słowa, jakby były przypieczętowaniem ich umowy. Spoglądał przez krótką chwilę, jak Włosi znikają w najbliższej alejce i sam ruszył w kierunku, który sobie wyznaczył. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przemykał między budynkami, uważając by nie natknąć się na kogokolwiek. Każdy mógł być zwiastunem śmierci, a Syriuszowi nie szczególnie uśmiechało się umierać w roli przekąski dla wilkołaka. Mijał rzędy zabudowań od tyłu, idąc wąziutkim przejściem, które oddzielało jedne zabudowania od drugich i było wykorzystywane jako zaułek do trzymania kubła na śmieci. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Trzymał wyciągniętą różdżkę, idąc skulony, by nikt nie zauważył go przez wyrwy w oknach otoczone ostrymi resztkami szyb. Racjonalnie myśląc, nic to nie dawało poza bólem pleców na następny dzień, bo wilkołak nie musiał go widzieć, żeby wiedzieć, gdzie jest. Czuł się jednak dzięki temu na swój sposób pewniej. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przynajmniej na tyle, by nie stracić stabilnej pozy, gdy niespodziewanie jedne z tylnych drzwi otworzyły się z hukiem, praktycznie tuż przed jego twarzą. W ciągu sekundy posłał wzmocnionego ogłuszacza, którym trafił… Trafił w mężczyznę, który z szeroko otwartymi oczami spoglądał teraz w ciemne niebo, trzymając się za brzuch… a raczej za swoje wnętrzności, które z niego wypływały… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz oparł się o mur, powstrzymując wymioty. I wtedy właśnie usłyszał ciche warczenie. Z początku wydawało mu się, że to jego głowa zaczyna mu fiksować, że ma już omamy słuchowe spowodowane widokiem rozszarpanych zwłok, ale nie…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przekrzywił głowę w lewo, patrząc przez otwarte drzwi do wnętrza budynku i wtedy go zobaczył. Czarny niemal jak smoła wilkołak, którego z łatwością można było pomylić ze złowrogim cieniem, gdyby nie świecące ślepia, schodził po szerokich stopniach schodów. Stawiał łapę za łapą, rozkoszując się wszechobecnym zapachem krwi. Gdy spojrzenie jego dzikich ślepi spoczęło na Blacku, odrzucił na bok coś, co do tej pory trzymał w pysku. To była chyba noga… Obnażył kły, jakby naśmiewał się z Syriusza i ostrzegawczo warknął. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz miał sekundy na reakcję. Nie był w stanie wyliczyć, ile zajmie bestii przeskoczenie przez cały pokój i dostanie się do niego. Wiedział za to doskonale, że i tak za dużo czasu zmarnował na wpatrywanie się w te nieludzkie ślepia. Powinien zrobić coś teraz. Natychmiast! </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">A on analizował, które zaklęcie będzie najskuteczniejsze na rozjuszonego wilkołaka. Ogłuszacz nawet silny, mógł rozproszyć go na krótką chwilę, zbyt krótką, by Black zdołał uciec. Oślepiacze też nie byłyby zbyt skuteczne. W ogóle w pojedynkę niewiele mógłby zdziałać. Nawet gdyby skorzystał z animagii to wątpił, żeby coś mu to dało… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wilkołak był coraz bliżej i bliżej. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz nie miał czasu. Ostatnią myślą było to, że ktokolwiek był w tym domu, już z pewnością nie żył. Jego spojrzenie przeniosło się z wilkołaka na sufit podtrzymywany belkami. Nie zastanawiał się już dłużej. Szybkim ruchem różdżki rzucił Bombardę, która trafiła wprost w strop. Głośny huk zupełnie go ogłuszył. Jedynie instynkt samozachowawczy zmusił go to ruszenia się z miejsca. Rzucił się przed siebie, osłaniając się zaklęciem tarczy. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Sufit parteru runął na ziemię, za nim poszły ściany pozbawione podpory, a na koniec zawalił się dach. Black czuł, jak ziemia drży, gdy ruiny domu grzebią żywcem wilkołaka. Urwane w pół wycie, było nazbyt wymowne, ale w tej chwili Black nie przejmował się tym, że unieszkodliwił jednego z wilkołaków. Sam musiał ratować życie od swojej lekkomyślności. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Głupotą było zawalenie budynku, będąc w tak wąskiej uliczce. Fragmenty muru runęły niczym fala, zalewając każdą możliwą przestrzeń i uszkadzając sąsiednie budynki. Syriusz sam mógł zginąć w tych gruzach, gdyby nie zaklęcie ochronne rzucone w ostatnim momencie. W pierwszej chwili czuł się tak, jakby popłynął na fali tsunami, które sam wywołał. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wydawało się, że nie odniósł żadnych obrażeń, chociaż mógłby przysiąc, że jedna z cegieł uderzyła go prosto w brzuch. Nie spodziewał się, że sąsiedni budynek współdzielił ścianę nośną z domem, który właśnie zburzył. Konstrukcja zachwiała się, gdy łapał oddech i ogromny fragment ściany odłamał się od reszty, lecąc wprost na Blacka. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wrzasnął z przerażenia, próbując rzucić kolejne zaklęcie, ale zrobił to o kilka sekund za późno. Ściana nakryła go jak śmiertelny koc. Gdyby nie dziwna topografia miasteczka, już byłby martwy. Nie miałby najmniejszych szans, gdyby nie to, że fragment muru oparł się solidnie o sąsiednią zabudowę. Utknął w ciasnej szczelinie i mógł uznać to za najprawdziwsze szczęście. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wstrzymał oddech, przerażony tym, że zbieranina cegieł zaraz go zmiażdży. Odczekał kilka dłużących się sekund, zanim przytomnie zaczął poruszać każdą kończyną, każdym, nawet najmniejszym palcem. Chyba znów mu się przyfarciło… Nie wyczuwał paraliżujące bólu, wszystko zdawało się być na swoim miejscu, nawet różdżkę trzymał wciąż w ręce, chociaż dość niefortunnie wzdłuż całego ciała. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Niewątpliwie utknął. Przygniatająca go konstrukcja była wyjątkowo chwiejna. Wystarczył jeden zbyt raptowny ruch i byłby krwawą miazgą. Musiał się wydostać i nie dać się uprzednio zmiażdżyć. Ruszył ostrożnie nadgarstkiem i sapnął z ulgą. Wokół ręki z różdżką miał na tyle dużo przestrzeni, że mógł rzucić jakieś mało skomplikowane zaklęcie. Skupił się na tyle, na ile mógł w tych warunkach i unieruchomił, tkwiącą nad nim ścianę. Mógł odetchnąć bez obaw, że zostanie zgnieciony. Teraz tylko wyczołgać się z tej pułapki, zanim jakiś wilkołak odgryzie mu głowę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Rozejrzał się dookoła, jakby coś użytecznego mogło pojawić się nagle koło jego głowy. Nie dostrzegł nic takiego, chociaż zauważył, że z tego miejsca miał całkiem dobry ogląd na tą część miasteczka. Gdy wygiął szyję, udało mu się dostrzec Lucky ulicę dalej. Była razem ze Sturgisem i oboje rozglądali się uważnie, szukając wejścia do budynku, z którego okien sączyło się blade światło. Nie mogła widzieć, że po drugiej stronie budynku jest wybite okno, a przez nie próbują uciec mugole. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Lucky — wrzasnął na całe gardło, zwracając uwagę Sary na siebie. Kobieta drgnęła, myśląc, że Black woła o pomoc dla siebie. Musiał pokręcić głową, nadwyrężając sobie mięśnie szyi i brodą wskazał na zaułek, w którym pojawili się mugole. — Tam! </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Sara zmarszczyła czoło, ale odrzuciła swój pierwszy odruch i pobiegła tam, gdzie jej nakazał. Nie rozejrzała się jednak dostatecznie. Nie mogła widzieć, że fragment tynku odpadł od ściany razem z kilkoma cegłami i leciał wprost na jej głowę. Black napiął się cały, wydając z siebie nieartykułowany krzyk, by ostrzec Lucky przed niechybnym wypadkiem, który mógł jej przetrącić kark. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Osłaniam ją… — zawołał Podmore, rzucając zaklęcie lewitujące i ratując tym samym Sarę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black pokiwał głową, gryząc się w język. Wpatrywał się w tamtą dwójkę jeszcze przez chwilę, gdy Sara zdołała dostać się do mugoli i przekonać ich w pośpiechu, że mogą jej ufać, a potem razem ze Sturgisem zniknęli, przenosząc ich wszystkich w bezpieczne miejsce. Dopiero wtedy pozwolił sobie na oddech ulgi.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wtedy uświadomił sobie, jak ciężko mu się oddycha. Musiał się uwolnić i to jak najszybciej. I chociaż wciąż trzymał w ręce różdżkę, to nie udałoby mu się odsunąć od siebie przygniatającego go gruzu. Każde zaklęcie, które mogło mu pomóc, wymagało znacznie bardziej zamaszystego ruchu niż ten wychodzący jedynie z nadgarstka. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Był jak jakiś gryzoń w norze… Gdyby był trochę chudszy, albo niższy mógłby się jakoś wyczołgać… I wtedy go oświeciło. Że też dopiero teraz o tym pomyślał. Przecież był cholernym animagiem. Jeśli tylko wystarczająco się skupi, będzie mógł zmienić postać i wyczołga się z ruin jako pies. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zamknął oczy, próbując odciąć się od wszechobecnych krzyków, płaczu i warczenia. Poczuł na ciele znajome ciepło, jakby przechodził przez niego prąd. Nagle szczelina, w której utknął, stała się znacznie luźniejsza. Zgiął nogę, ocierając ją boleśnie o nierówną strukturę. Syknął, czując jak naskórek mu się rozdziera. A gdy otworzył oczy, patrzył już na wszystko z psiej perspektywy. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Otrząsnął się. W końcu mógł to zrobić w miarę swobodnie. Zaparł się tylnymi łapami, pomógł przednimi i wysunął się ze swojej dziupli. Nie obyło się bez kolejnych otarć, ale w końcu był wolny. Zeskoczył na wszystkie łapy, czując pod nimi stabilną glebę. Powinien przecież wcześniej o tym pomyśleć. Postać animaga dała mu przewagę i być może rozwścieczone wilkołaki ze sfory Greybacka przestaną zwracać na niego uwagę. Mógł się dostać na spokojnie do budynku, przy którym miał się spotkać z Włochami.</span></p><div><span><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przemknął przez dwie uliczki, klucząc między wszystkim, co walało się na ziemi. Starał się nie zwracać uwagi na to, po czym chodził. Obawiał się, że mógł się natknąć na kolejne zwłoki. Naprawdę wolał tego nie widzieć. Tak było po prostu łatwiej. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Namierzył w końcu budynek, który był jego celem i na ten widok poczuł się na tyle pewnie, że zapomniał o ostrożności. Mogło wydarzyć się wszystko, a na czele tej listy mógł umiejscowić cały szereg makabrycznych skutków spotkania pyskiem w pysk z wilkołakiem. Nie miał prawa spodziewać się, że będzie musiał w ostatniej chwili uskoczyć przed zaklęciem posłanym w jego stronę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Grot zaklęcia przemknął tuż nad jego grzbietem. Ale nie była to klątwa uśmiercająca… Gdyby było inaczej, mógłby przypuszczać, że śmierciożercy przybyli jako wsparcie dla wilkołaków. Te jednak tego nie potrzebowały, a śmierciożercy nie ograniczali się do niezbyt morderczych klątw. A to znaczyło, że ktoś z Zakonu pomylił go z pieprzonym wilkołakiem… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">W locie przemienił się znów w człowieka, sapiąc ciężko. Schował się za niskim garażem, który odgradzał go od potencjalnej powtórki ataku. Oparł się plecami o wejście do schowka, warcząc wściekle:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Przeklęta pełnia! </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Niezła impreza… — jęknął niespodziewanie Proudfoot, wychylając się z zadaszenia nad Blackiem, czym niemal przyprawił go o zawał.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Zamknij się, Proudfoot, bo ci kark przetrącę… — warknął, przykładając dłoń do piersi. Serce waliło mu jak szalone. Dawno już nie miał do czynienia z wilkołakiem. Pod postacią psa nigdy nie bał się być w otoczeniu Lupina, przy tych wilkołakach nie mógł sobie pozwolić na taki komfort. Nawet nie chciało mu się żartować, chociaż Proudfoot próbował rozładować napięcie. — Gdzie masz Williamsona? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Złapał jakąś parę staruszków i przeniósł się z nimi — odparł auror, zsuwając się ostrożnie z zadaszenia i siadając koło Blacka z bolesnym westchnieniem. — Nie wiem czy wróci… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Lepiej nie… — sapnął Syriusz, lustrując wzrokiem Proudfoota. Jego brzuch był zakrwawiony, co od razu przypomniało mu trupa z flakami na wierzchu. Otrząsnął się na tyle, żeby zobaczyć, że auror sam się opatrzył, przynajmniej względnie, a co najważniejsze nie wyglądało to na ranę zadaną przez wilkołaka. Ulżyło mu od razu. Proudfoot jednak nie powinien zbyt długo się nadwyrężać. Merlin jeden raczy wiedzieć, jak długo wytrzymają jego zaklęcia leczące. — Ty też sobie kogoś przygruchaj i znikaj stąd. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— To miasteczko jest za duże… — sapnął Proudfoot, prostując się na tyle, na ile był w stanie. Widać miała się w nim teraz objawić ta cecha, która sprawiała, że więcej robił niż myślał. — Ludzie…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Połowa to już trupy — stwierdził brutalnie, ale nie mijając się wcale z prawdą. — Nie dołączaj do nich. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Proudfoot zmarszczył brwi, analizując prośbę Blacka. Nie można było mu odmówić racji. Zakon mógł mieć teoretyczną przewagę liczebną. W normalnej bitwie mogło to działać na ich korzyść, ale po wzejściu księżyca potrzebowaliby jeszcze co najmniej dwa, a może nawet trzy razy tyle osób. Ponadto sfora Greybacka zaatakowała jeszcze przed pełnią. Włamali się do domów, niszczyli, mordowali, a gdy się przemienili zagryzali tych, którzy przeżyli. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black czuł, że byli przegrani już na samym starcie. Ich obecność niewiele zmieniała. Nie zabiją tych wilkołaków, nie uratują tych wszystkich ludzi. Całe miasteczko zostanie zrównane z ziemią tej nocy tylko po to, żeby nazajutrz świat dał się omamić i uwierzył w kolejny wybuch gazu. Powinni złapać po jednej wciąż żywej osobie, zniknąć stąd i uznać to za sukces… Przeżycie było sukcesem. Gorzkim i niesatysfakcjonującym, ale zawsze… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tu nie było miejsca na dyskusję. A jednak Proudfoot patrzył na Blacka z wątpliwościami, których mu nie oszczędził. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— A jeśli pójdą dalej na Belfast? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">A jeśli… Jeśli Zakon Feniksa nie zatrzyma sfory do końca pełni, wilkołaki nie zostaną tu grzecznie. Proudfoot słusznie zauważył. Istniała ogromna szansa, że wygłodniałe i ogarnięte furią stwory nie zatrzymają się. Ruszą na Belfast, by niszczyć i mordować do chwili, gdy nie zacznie się jutrznia… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz oparł głowę o mur, przeklinając głośno. Miał ochotę zacząć uderzać tak mocno, aż pęknie mu czaszka. Czemu to wszystko było takie trudne? Czemu zawsze musiało się wszystko komplikować, a oni nie mogli wybrać najprostszej drogi? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Odgrodzić drogę do miasta… Odgrodzić drogę… </span><span>Powtarzał to sobie w kółko, licząc, że jakikolwiek pomysł pojawi mu się w głowie i będzie on idealnym rozwiązaniem. Rozejrzał się, słysząc głośny krzyk. Potrzebowali czegoś, co przerazi wilkołaki… Widział kilku członków Zakonu, którzy łapiąc spanikowanych mugoli, deportowali się w bezpieczne i odległe miejsce. </span><span>Czego mogą bać się wilkołaki?</span><span> Nigdzie nie widział Franczesca i Giuseppe. Oby dostali się do tamtego budynku i zniknęli z tego przeklętego miasteczka już dawno temu. </span><span>Czy wilkołaki w ogóle się czegoś boją poza samym piekłem? </span><span>Piekło… To było to! Jak na życzenie zobaczył po drugiej stronie ulicy bliźniaków, którzy zaryglowali się w jednej ze zniszczonych witryn sklepowych. Black wpatrywał się w nich jak w dobre anioły, a może rude diabły… </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Widzisz tamtą dwójkę? Tych rudzielców? — spytał Proudfoota, wskazując na Weasleyów, a ten marszcząc brwi, pokiwał powoli głową. Black uśmiechnął się chytrze, bo plan, który pojawił się w jego głowie, wydawał się bardzo skuteczny. — Złap ich i powiedz, że niezbędny jest kontrolowany ogień, który zamknie drogę wilkołakom. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Proudfoot otworzył szerzej oczy, jakby mogło mu to pomóc lepiej usłyszeć i zrozumieć. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jesteś szalony… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Być może taki właśnie był. Szalony i skuteczny… Nie obchodziło go to w tej chwili. Nie spetryfikują wilkołaków, żaden oszałamiacz nie zadziała, chyba że dziesięciu ludzi rzuciłoby go w tym samym momencie na jednego wilkołaka. To było niemożliwe. Musieli otępić wyczulone zmysły likantropów. Mur ognia zarówno oślepi jaki i zadusi wilkołaki. W kontrolowanych warunkach nie przyniesie większych szkód. Wilkołaki będą bały się przez niego przejść. Nie pójdą na Belfast. Miasteczko i tak już płonęło i było w ruinie… Nie mieli nic do stracenia. Musieli zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Dwanaście lat w Azkabanie robi swoje — stwierdził Łapa, uśmiechając się może zbyt szaleńczo, czym jedynie potwierdził obawy aurora. Dźwignął się na równe nogi, podając mu rękę, by pomóc mu wstać. Proudfoot przyjął wyciągniętą dłoń, wciąż wpatrując się w Blacka. — Idź, ja spróbuję dostać się do tych budynków. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Popchnął aurora w odpowiednią stronę. Sam czekał aż Proudfoot bezpiecznie przedostanie się do zniszczonej witryny sklepowej, by móc go w razie czego osłonić na odległość. Widział, jak mężczyzna gorączkowo tłumaczy jego plan Weasleyom. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie pozostało mu nic innego, jak zrobić to, co planował od samego początku. Przemienił się znów w psa, licząc, że przemknie niezauważony, chyba, że po raz kolejny ktoś pomyli go z wilkołakiem… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przemknął wzdłuż zabudowań, chowając się w cieniu. Stawiał łapy ostrożnie, ale nie pozwalał sobie na ociąganie. Jeśli był ktoś jeszcze do uratowania, to go uratuje. Każdemu z Zakonu każe się ewakuować. On sam zostanie do chwili, gdy nie upewni się, że droga do Belfastu jest zagrodzona. Przeczeka aż Lupin wróci do ludzkiej postaci i zaciągnie go z powrotem do domu, chociaż podejrzewał, że po drodze być może ukręci mu łeb. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">W dwóch susach pokonał główną ulicę, docierając w końcu do miejsca, o którym mówił Włochom. Stanął na dwóch nogach, zmieniając się w człowieka. Wyjął różdżkę z ust i z jęknięciem wspiął się na śmietnik. Z niego przeskoczył na mur i wspinając się na palce, złapał za żeliwne ogrodzenie niewielkiego balkonu. W budynku było wyjątkowo cicho… Może Fran i Giuse zdążyli już tu dotrzeć, nie mając przyjemności przeżyć po drodze tylu przygód co on, i przenieśli ludzi, którzy chowali się na wyższych piętrach… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Podciągnął się z trudem, a jego płuca zapłonęły żywym ogniem. Napięcie wszystkich mięśni uświadomiło mu, jak bardzo jest obolały. Nic dziwnego, przecież został niemal zgnieciony przez ścianę. Zagryzł zęby, zmuszając się do podciągnięcia i przerzucenia swojego ciała przez balustradę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Sapnął ciężko, patrząc przed siebie na otwarte drzwi. Blade światło zachęcało do wejścia. Skorzystał z tego, wczołgując się do środka i dopiero jak poczuł pod sobą miękkość dywanu, podniósł się na równe nogi. Nikogo tu nie było, panował ogólny bałagan, a wszystkie meble przeniesiono na klatkę schodową i teraz tworzyły barykadę, uniemożliwiającą przedostanie się z dołu na górę. Black rozejrzał się, dostrzegając kolejne schody, prowadzące na wyższą kondygnację. Nie czekając dłużej, zaczął się po nich wspinać, by zobaczyć w ostatniej chwili, jak Franczesco deportuje się, obejmując mocno dwie osoby. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Łapa odetchnął z ulgą, opierając się o poręcz. Nie pokonał już ostatnich stopni. W budynku nikogo nie było. Franczesco spełnił ich plan i ocalił tych ludzi. To był już wystarczający sukces… Teraz pozostało dotrwać do końca pełni. Oddałby wiele za zegarek, chociaż i tak nie miał pojęcia, o której księżyc zajdzie. Musiał wierzyć, że to wcale nie będzie trwało prawie tak długo jak wieczność… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Dał sobie krótką minutę i ruszył się z miejsca. Wyszedł z budynku tą samą droga, którą wszedł. Będąc już pod balkonem, zdecydował, że nie wróci od razu na główną ulicę. Analizując ustawienie budynków, zakładał, że jeżeli przejdzie tyłem i za trzecim albo czwartym domem skręci w prawo, dotrze wtedy do miejsca, w którym schowali się bliźniacy Weasley i Proudfoot. Mógł ich znaleźć i pomóc im z ogniem, który potrzebowali zaprószyć, żeby zamknąć drogę ucieczki wilkołakom.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przemykał tuż przy murach, będąc do nich niemal przyklejony. Zaciskał palce na różdżce, nasłuchując czegoś, co mogło by być dla niego ostrzeżeniem albo wskazówką. Żałował, że w ogólnej agonii miasteczka nie potrafił wyodrębnić poszczególnych dźwięków i skupić się na tych, które byłyby użyteczne. Gdyby umiał coś takiego zrobić, wiedziałby, że za zakrętem jest ktoś jeszcze, a on lada chwila zderzy się z tym kimś czołami. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przeklął głośno, wyciągając pustą dłoń w stronę intruza, popychając go z impetem na ścianę budynku i wycelował mu różdżką prosto w twarz. Był gotowy rzucić zaklęcie. W jednej chwili obezwładnić tą osobę i porzucić ją jako przeszkodę w jego działaniach. Zrobiłby to. Naprawdę… Zrobiłby to, gdyby w ostatniej chwili nie zobaczył drobnej twarzy otoczonej burzą blond włosów. Kolejne przekleństwo było jeszcze głośniejsze i jeszcze bardziej przesączone wściekłością. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Myślałem, że nasze ostatnie spotkanie było wystarczającym dowodem na to, że nie czerpię przyjemności z przebywania w twoim towarzystwie — syknął z odrazą, patrząc wprost w oczy Lucille Smith. Nie panując nad sobą, pchnął ją znów i ruszył w stronę, w którą zmierzał wcześniej. Nie chciał marnować czasu na nią, bo tak, jak wcześniej powiedział, gdy się widzieli, nie miał zamiaru mieć z nią cokolwiek wspólnego, jeśli nie było takiej konieczności. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Muszę pilnować, żeby coś ci się nie pomyliło i żebyś walczył z wilkołakami, a nie na odwrót — rzuciła lekceważącym tonem, idąc za nim. Musiała go gonić, bo on praktycznie już był przy zniszczonym sklepie, gdzie widział wcześniej Weasleyów. Jednak zatrzymał się, słysząc jej odrażający komentarz. Zrobił to tak niespodziewanie, że aurorka wpadła na niego, a gdy obrócił się, zgromił ją tak chłodnym spojrzeniem i niemal poczuł, jak zadrżała. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Merlin mi świadkiem, że zaraz będę walczył z tobą i skopię ci ten blond tyłek. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Możesz się już tak nie pieklić? — spytała zirytowana, udając, że jego zachowanie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Chciała sprawiać wrażenie pewnej siebie, ale Black widział w jej oczach przerażenie, a ręce drżały jej nerwowo. — Mamy tu do czynienia z całą sforą potworów… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Więc przestań gadać i zacznij działać — rzucił wściekle, zerkając na nią ze szczerą niechęcią. Przeszło mu przez myśl, że Lucille tak naprawdę się boi i to cholernie. Smith była przerażona i być może Syriusz stanął jej na drodze, gdy ta próbowała się ukryć albo uciec. Zmrużył oczy, chcąc ją przejrzeć. Jaka to by była dla niego radość i satysfakcja, gdyby mógł wypomnieć jej te wszystkie słowa i zarzuty względem Tonks, której nie było z ich oddziałem. Smith chciała opuścić Zakon i zwiać? Co to za hipokryzja! Już cisnęło mu się to na usta, kiedy dostrzegł na twarzy Lucille wyraz największego, paraliżującego strachu, gdy jej spojrzenie powędrowało tuż za niego. Wtedy też usłyszał przeciągłe, gardłowe warczenie. — Cholera… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przełknął z trudem ślinę. Walczył ze sobą, żeby nie wrzasnąć na Lucille, by uciekała jak najszybciej. Mogła się uratować. Mogła się w tej chwili aportować, a jemu pozostałaby nadzieja, że da radę… Da radę chociaż nie wiedział, co mógłby zrobić. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Lucille stała sparaliżowana, nie byłaby w stanie zrobić najdrobniejszego ruchu. Nie ucieknie. Nie była w stanie. Syriusz przeklinał ją w myślach, ale wiedział, że on nie mógł jej zostawić. Najwolniej jak potrafił odwrócił się, osłaniając kobietę własnym ciałem. Różdżka ciążyła mu w dłoni. A może to nie różdżka tylko on sam, całe jego ciało. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Niechybnie dotarło do niego, że zginie. Cudem okazałoby się, gdyby przeżył... On i Lucille znaleźli się w potrzasku. Wilkołak o ciemnym umaszczeniu i świecąco-żółtych oczach nie był jedyny, za nim, co prawda w pewnym oddaleniu, ale zbliżając się nieubłaganie, pojawiły się kolejne dwa stwory. Gdyby nawet Syriuszowi udało się pokonać tego jednego, jakoś go przechytrzyć, wyminąć, to wątpił, żeby ta dobra passa przełożyła się na kolejne dwa osobniki. Tym bardziej, że wydawało się, iż będzie zmuszony walczyć sam. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Miał wrażenie, że Lucille kompletnie przepadła. Była tak sparaliżowana strachem, że nie podniesie nawet różdżki. Przed sekundą nie była w stanie nawet mrugnąć, a co dopiero wspomóc go w walce o ich życie. Jak wielkie było jego zdziwienie, gdy nagle niespodziewanie aurorka odezwała się trzęsącym i przerażonym głosem, pytając go:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Zaklęcie oślepiające? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Myślałem, że z naszej dwójki ty zaliczyłaś szkolenie aurorskie — sarknął niezbyt przyjemnie, ale jednocześnie z ogromną ulgą, że coś zdołało tą dziewczynę sprowadzić na ziemię. Jednak jej otrzeźwienie trwało wyjątkowo krótko. Starczyło go tylko na tyle, by Smith zrównała się z Blackiem, stając obok niego. Ale w chwili, gdy spojrzała w wygłodniałe ślepia bestii, niemal upadła pod własnym ciężarem. Łapa złapał ją wolną ręką, próbując samemu się nie zachwiać i nagłym ruchem nie sprowokować wilkołaka do natychmiastowego ataku. — Weź się w garść, Smith — warknął na nią, ściskając jej ramię tak mocno, że aż syknęła z bólu. — Nie wybieramy się do grobu, prawda? — spytał prowokacyjnie, a ona odparła przerażonym głosem:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Prawda… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Masz kogo pomścić? — zapytał, kładąc wszystko na jedną kartę. Uderzył właśnie w delikatną strunę, która niewątpliwie powodowała u niej tak znaną mu już odrazę do wilkołaków, a jak się już przekonał również i strach spowodowany utratą przyjaciół z oddziału. Równie dobrze Smith mogłaby znów wpaść w panikę. A on wtedy i tak nie wiedziałby, jak do niej dotrzeć. Musiał zaryzykować, bo nie miał nic do stracenia. — To była właśnie ta sfora. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Prawda —powtórzyła już z większą mocą i przekonaniem Lucille, jakby odnalazła w sobie nowe pokłady siły i straconą już dawno odwagę. Ku zadowoleniu Blacka, dziewczyna wyciągnęła przed siebie różdżkę, a on wtedy, wiedząc, że może albo stać i czekać na śmierć, albo wywalczyć sobie jeszcze jedną chwilę życia, krzyknął głośno:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Więc do dzieła! </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zaklęcia wystrzeliły z ich różdżek niemal równocześnie, chociaż urok Smith był nieco opóźniony. Trafiły wilkołaka prosto w pysk, sprawiając, że zachwiał się, skomląc, gdy zaklęcie oślepiające go dosięgło. Ich wspólna reakcja pozwoliła im na chwilę oddechu. Gdy tylko Black zobaczył, że ich działania dały jakikolwiek skutek, nie marnował więcej czasu i natychmiast rzucił pod łapy wilkołaka Bombardę. </span></p><div><span><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Krótka eksplozja dała mu okazję, by złapał Lucille za rękę i mógł pociągnąć ją za sobą. W pierwszym odruchu, chciał pobiec w stronę, w którą zapewne zmierzała dziewczyna w chwili, gdy na siebie wpadli. Oprzytomniał jednak, uświadamiając sobie, że tuż za kolejnym rzędem domu jest mur odgradzający miasteczko od lasu, a oznaczało to dla nich ślepy zaułek i pułapkę, w której nie miał zamiaru się znaleźć. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zaryzykował więc i pociągnął Smith w stronę głównej alei, przeskakując nad oszołomionym wilkołakiem, wykorzystując jego ogłupienie po niespodziewanej eksplozji. W biegu zauważył, że w okolicy poza zranionym, są jeszcze dwa wilkołaki. Eksplozja musiała wydać się stworom czymś tak przerażająco niebezpiecznym, że czmychnęły dla własnego bezpieczeństwa. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black wierzył, że jeżeli przedostaną się na drugą stronę, gdzie miasteczko wydawało się być już pogrążone w grobowej ciszy, znajdą jakiś spokojny zaułek, z którego będą mogli się deportować, nie ryzykując rozszczepienia. Byli jednak zbyt wolni. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Być może, gdyby wszystko szło zgodnie z planem, byliby już w bezpiecznym miejscu. Niestety powinni się już przyzwyczaić do tego, że nic nigdy nie idzie zgodnie z planem. Niespodziewane warknięcie za ich plecami, znów podziałało na Lucy paraliżująco. Niemal jak imadło, zacisnęła swoje palce na dłoni Blacka i wmurowało ją w ziemię, co poskutkowało również tym, że i Black musiał się zatrzymać. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie powinien się odwracać, ale zrobił to i zobaczył jednego z wilkołaków. Był wyjątkowo blisko. A kiedy Syriusz przekonał się czemu ich ucieczka została przerwana, ten sam dźwięk, to samo gardłowe, wściekłe i wygłodniałe warczenie dobiegło go z drugiej strony. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Byli otoczeni…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z początku tylko przez dwa wilkołaki, ale później dołączył do nich również trzeci. Lucille mimo strachu, próbowała powtórzyć wyczyn Blacka i rzucić na jednego ze stworów Bombardę. Ale zrobiła to nazbyt nieumiejętnie, albo wilkołak był już na coś takiego przygotowany.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nadzieja, która narodziła się w Syriuszu i pozwalała mu wierzyć, że uda im się wyjść cało z tego spotkania z wilkołakami zaczęła ulatywać. Nie miał zamiaru poddać się bez walki, to było oczywiste. Ale cichy głos w jego głowie zadawał pytanie czy ta walka w ogóle ma sens.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">I kiedy zastanawiał się nad tym, trzymając różdżkę przed sobą, stwierdził, że nawet jeśli nie, to oni nie mają już niczego do stracenia. W ostatecznym akcie chwycił się pomysłu, który kazał wykonać Proudfoodowi i Weasleyom. Zacisnął palce na różdżce i wykrzyknął:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>— </span><span>Incendio!</span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z magicznego przedłużenia jego ręki buchnął niespodziewanie strumień ognia. Nie była to Szatańska Pożoga, zarówno w swej skuteczności, jak i też spektakularności. Miało to jedną zaletę. Nad tym płomieniem potrafił zapanować. Szatańska Pożoga pochłonęłaby wszystko, co ich otaczało, zapewne razem z nimi. Incendio sprawiło, że wilkołaki cofnęły się w przerażeniu, skomląc i uciekając przed żywiołem, którego się bały. Black wciąż trzymając za sobą Lucille, krążył dookoła, sprawiając, że z każdej strony byli chronieni. To i tak była pułapka, ale póki starczyło mu sił, mógł zionąć z różdżki ogniem, by wytrwać do wschodu słońca. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ten mały sukces sprawił, że Smith znowu odzyskała pewność siebie. Postąpiła dokładnie tak samo jak Black i teraz stojąc plecami do siebie, mogli skutecznie się osłaniać z dwóch stron. I podziałało to. Wilkołaki, które były dla nich bezpośrednim zagrożeniem, czmychnęły, chowając się za najbliższymi zaułkami. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Syriusz opuścił nieco dłoń, tak że płomienie dotykały teraz ziemi, nie oślepiając go, choć piekielny gorąc odbierał jemu i Lucy dopływ świeżego powietrza. Mogli rzucać to zaklęcie w nieskończoność do momentu aż albo wilkołaki znów zmienią się w ludzi, albo oni zemdleją z wyczerpania i niedotlenienia. Dla niego i tak był to już wystarczająco dobry scenariusz. Przynajmniej do chwili, gdy ponad płomieniami nie dostrzegł w oddali tuż na granicy miasteczka dwóch wilkołaków. Rozpoznał ich od razu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie mógł ich pomylić z nikim innym. To byli Remus i Greyback. Doskakiwali do siebie, zadając sobie kolejne ciosy albo unikając ich. Black nie miał pojęcia czy w takiej walce trwali od samego wschodu księżyca. Szczerze w to wątpił, bo gdyby faktycznie tak było, jeden z nich musiałby w końcu umrzeć. A patrząc na nich, wydawali się być pełni siły i determinacji, która nie współgrała z wykańczającym pojedynkiem. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie przerywając swojego zaklęcia, obserwował, jak Remus doskakiwał do swojego prześladowcy, jak zanurza w nim swoje pazury. Grayback zachwiał się mimo swojej potężnej postury, cofając się o kilka kroków w tył. To było na swój sposób fascynujące. Zwłaszcza dlatego, że Syriusz po raz pierwszy widział, jak jego przyjaciel ma przewagę nad Greybackiem. Dostrzegał w tym szansę, że w końcu to Lupin może wyjść z pojedynku zwycięsko. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Przez całą noc myślał o tym, jak bezsensowne były ich działania, że ruszenie z odsieczą do Belfastu, przyniesie im jedynie straty. W najlepszym wypadku mogło im się po prostu nie udać, nie uratowaliby nikogo. W najgorszym ktoś z nich straciłby życie. Brutalnie i egoistycznie nie myślał już o tych wszystkich mugolach, którzy zginęli. Taki los był im przeznaczony od momentu, w którym w miasteczku zjawiły się wilkołaki. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Teraz jednak, gdy patrzył, jak Lupin naciera na Greybacka, nie dając się wybić z rytmu, dostrzegał szansę na to, że ta przeklęta noc skończy się pozytywnie. Że w końcu za sprawą Lupina świat pożegna się z Greyabeckiem, a oni odetchną z ulgą. Przynajmniej na chwilę, przynajmniej z tego jednego powodu. Ale ten powód był niezwykle ważny. Fenrir Greyback łączył w sobie wszystko to, czego Lupin nienawidził, czego się bał od dzieciństwa, przed czym chciał uchronić swoją rodzinę. </span></p><div><span><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Pozbycie się Greybacka nie rozwiązywało wszystkich ich problemów, to było oczywiste, ale jednak likwidowało jeden z tych najważniejszych. Wciąż mieli do wygrania wojnę. Wciąż musieli pozbyć się Voldemorta i śmierciożerców, sprawić, że zapanuje pokój i nikt nie będzie już musiał się czuć pominięty lub gorszy z powodu tego jaki jest, jaki się urodził. Śmierć Greybacka byłaby ich sukcesem.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ale ten sukces nie powinien być dla Remusa najważniejszy. W domu czekała na niego ciężarna żona, teściowa i wszyscy przyjaciele, którzy nie wyobrażali sobie świata bez niego. Pozbycie się Greybacka za wszelką cenę nie wchodziło w grę, jeśli tą ceną miała być śmierć Lupina. I chociaż Syriusz naprawdę widział tej nocy szansę dla swojego przyjaciela, to nie stać go było na jego stratę. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Gdy Greyback po raz kolejny musiał odsunąć się w stronę lasu, żeby uniknąć ciosu Remusa, Syriusz szepnął błagalnie, jakby wierzył w to, że Lunatyk usłyszy jego głos.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Zabij go w końcu, Lupin, zabij albo — szepnął, spoglądając na kolejne poczynania wilkołaków — albo odpuść… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Kto wie, jak zakończyłby się ten pojedynek? Czy Syriusz naprawdę miał rację, przewidując, że Remusowi się uda? Czy może w ostatniej chwili to Greyback zdobyłby przewagę, a oni musieliby pochować kolejną bliską sobie osobę? Tej nocy nie mieli się o tym dowiedzieć. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ponieważ właśnie w tamtej chwili niespodziewanie, chociaż jednocześnie zgodnie z planem Blacka, nad budynkami domów pojawiły się dwie rude postacie. To Fred i George lecieli na miotłach, które wzięli nie wiadomo skąd, kierując się w swoją stronę z dwóch odległych krańców miasteczka. A tuż za nimi pojawiała się ściana ognia. Płomienie wyrastały z ziemi wzdłuż wytyczonej linii, jakby wcześniej ktoś równo z granicą miasteczka wylał na nią coś łatwopalnego, a teraz ta substancja zajęła się ogniem tworząc mur nie do przeskoczenia nawet przez wilkołaka.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Brawo, chłopcy! — zawołał w chwili, gdy bliźniacy w powietrzu zbili sobie piątki za dobrze wykonaną robotę. Nie mogło pójść im lepiej. Wilkołaki zostały odgrodzone i nie pokuszą się zaryzykować futra na karku, żeby przebić się w stronę Belfastu. Ściana ognia była nie do przeskoczenia, ale ktoś zdawał się chcieć zignorować ten oczywisty fakt. Piekielna granica szczęśliwie lub nie przebiegła dokładnie między pojedynkującymi się wilkołakami. Remus pozostał po stronie miasta, a Greyback uratował swoją skórę po drugiej stronie w lesie. To powinno było zakończyć ich pojedynek, chociaż znów miał być on nierozstrzygnięty. Tak powinno być, ale Lupin zdawał się tego nie akceptować. Płomienie nie robiły na nim żadnego wrażenia. Black wpatrywał się w niego uparcie, bojąc się, że w chwili gdy mrugnie, Lupin wskoczy w ogień w pogoni za Greybackiem. Nie mógł zrobić jednak nic poza cichą prośbą: — Odpuść… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Gadasz sam do siebie, Black? — zaśmiała się z niego Smith, czując się wyjątkowo pewnie za zasłoną ich ognistej bariery, ale to zgubiło zarówno ją i Syriusza. Bo kiedy Black mrugał, próbując zapanować nad łzawiącymi od dymu i ognia oczami, ich zaklęcia osłabły. Kilka rzeczy wydarzyło się na raz.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nieopodal nich aportowały się dwie osoby. Jedna z nich rzuciła w ich stronę zaklęcie, przed którym uchylił się Black dokładnie w tej chwili, którą wykorzystał jeden z wilkołaków, czyhających na ich życie. Warknął wściekle, przeskakując nad słabnącymi płomieniami, rozdziawiając okrwawione kły. Zaklęcie chybiło. Smith wrzasnęła przeraźliwie, upadając na ziemię, a przed oczami Syriusza zamajaczyło wilcze cielsko, które staranowało agresora, ratując im tym samym życie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To był Lupin. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Pieprzony Remus Lupin, który poszedł po rozum do głowy i zamiast ścigać Greybacka, zareagował w ostatniej chwili, powalając atakującego Syriusza i Lucy wilkołaka. Potoczyli się po ziemi, gryząc się wściekle, a Black patrzył na to oniemiały, gdy jego serce chciało wyrwać się z piersi. Lunatyk uchronił ich przed tragedią.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z nich wszystkich, którzy tam byli - Syriusza i Lucilly, którzy powinni walczyć o własne życie, a także Franczesca i Giusa, bo to oni właśnie pojawili się nieopodal i to zaklęcie Rossiego miało ich ochronić przed atakiem wilkołaka - z nich wszystkich to właśnie Remus opętany chęcią zemsty i odpłacenia się za wszystkie krzywdy Greybackowi, to on zareagował najszybciej i najskuteczniej. Dzięki niemu na ten moment byli bezpieczni, a jednak Smith wciąż drżała, klęcząc na ziemi przerażona.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Widzisz? — wrzasnął na kulącą się u jego stóp Lucille. Ta dziewczyna była sparaliżowana z przerażenia, ale Black nie miał dla niej żadnej litości. Przez nią prawie dopadł ich wilkołak i gdyby nie Lupin, który w ostatniej chwili uratował im skórę, już byliby martwi. Ona tego nie doceniła, zamiast tego skuliła się, płacząc głośno i wystawiając się na kolejny atak. — Spójrz na niego… — warknął wściekle, ale Smith nie zareagowała wcale. Złapał ją za brodę i brutalnie skierował jej twarz w stronę Lupina, który pojedynkował się z wilkołakiem. — Patrz! Ten wilkołak to Remus. Ten wilkołak uratował ci właśnie życie. Ten wilkołak jest dobry.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Wilkołak… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black przeklął głośno, złapał ją pod ramionami i spróbował odciągnąć. Musiał wyciągnąć stąd Smith. A myśl, że Lupin wykazał się odrobiną rozumu i odpuścił pościg za Greybackiem, czyniła to znacznie łatwiejszym. Pociągnął Lucille, chcąc ukryć się w najbliższym zaułku, chociaż Remus wciąż walczył z wilkołakiem, który próbował ich zaatakować. Syriusz nie miał jak pomóc Lupinowi, nie ryzykując przy tym życia Smith. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Spojrzał w panice w niebo. Nie widział nigdzie księżyca… Musiał schować się już za drzewami, a to oznaczało, że większa część pełni mają już za sobą. To wciąż za mało… Co prawda, tych, których można było uratować, tych uratowano. Reszta zginęła. Bliźniacy i Proudfoot odcięli drogę wilkołakom w kierunku na Belfast. Zostali uwięzieni w tym martwym miasteczku. Wilkołaki nie miały już z kim walczyć. Zakon przeniósł się w bezpieczne miejsce. Ostatnimi, którzy zostali, byli młodzi Weasleyowie, Proudfoot, którzy bezpiecznie deportowali się z dachu najwyższego budynku po wywołaniu pożaru, a także Syriusz, Lucille, Fran, Giuse i Remus, który musiał zostać do samego końca. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Wystarczy przeżyć do wschodu słońca… Wystarczy przeżyć,</span><span> powtarzał sobie w myślach. Ciągnął Lucille, której nogi odziane w ciężkie buty wbijały się w ziemię, prawie tak samo jak kotwice. Ta dziewczyna niewątpliwie była kulą u nogi i Black zamierzał jej to wypominać za każdym razem, gdy się spotkają</span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z odsieczą nadciągnął mu Luccatteli, który złapał po drugiej stronie Lucille i pomógł Blackowi ją ciągnąć. Rossi został w miejscu, w którym się aportowali, wyczarowując nad nimi zaklęcie tarczy, które choć trochę mogło ich osłonic przed kolejnym atakiem. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black jak przez mgłę słyszał słowa Franczesca, który mówił, że muszą deportować się jak najszybciej, bo nic więcej już tam nie zdziałają. Syriusz wiedział to doskonale, nie zamierzał jednak zostawić Remusa. Nim zdążył mu odpowiedzieć, że mają zabrać Lucy i uciekać, połyskująca poświata zaklęcia ochronnego, która ich otaczała, zakołysała się niepokojąco. Spojrzenia Blacka i Franczesca od razu zwróciły się w stronę Rossiego, który przestał utrzymywać barierę chroniącą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Spojrzeli dokładnie w tym momencie, gdy sam Rossi odwrócił się, a przerażenie wymalowało się na jego twarzy. Ochraniał ich, a tym samym czasie za jego plecami pojawił się wilkołak. Fran krzyknął przerażony, puszczając Lucille i skacząc w stronę swojego najlepszego przyjaciela, ale było już za późno…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wilkołak skoczył gładko, rozdziawiając pysk. Kły i pazury błysnęły w ciemnej nocy, by w następnej sekundzie zatopiły się w ciele przerażonego Włocha. Szczęki zacisnęły się w szyi Giuseppa, pazury zanurzyły się głęboko w jego piersi, a krew trysnęła obficie. Z gardła Rossiego nie wydarł się nawet jeden dźwięk, za to czerwona ciecz rozlała się na bruk. Mężczyzna w ostatniej chwili spojrzał w oczy Franczesca, który upadł w połowie drogi, będąc zbyt wolnym, by jakkolwiek zaradzić na to, co właśnie się działo. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Tylko nie to… — szepnął Black, opadając na kolana i przycisnął Lucille do siebie. Było tak dużo krwi. Było już za późno…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">I chociaż nie można było już nic zrobić, znikąd pojawił się Lupin, który doskoczył do umorusanego w krwi wilkołaka, łapiąc go za kark własnymi szczękami i z niewyobrażalnym impetem cisnął jego cielskiem w ścianę budynku. Gruchot łamanych kości odbił się echem, a ciało wilkołaka pozostawiło po sobie krwawą plamę na murze… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To nie wystarczyło, niczego nie zmieniało. Pomszczenie Giuseppe mogło jedynie w przyszłości ułatwić im pogodzenie się z tą stratą. Rossiemu nic nie mogło pomóc. Włoch oddawał ostatnie tchnienie, gdy jego ciało pozostawało niemal w dwóch częściach w otoczeniu zgliszczy i płomieni… Jedynym, co mogłoby być gorsze, od tego wszystkiego, byłaby samotna śmierć. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tylko tego los oszczędził Giuseppe Rossiemu. Jego najlepszy przyjaciel zdołał się do niego doczołgać, by złapać go za dłoń, chociaż ten już zapewne tego nie czuł. Wymienili ze sobą ostatnie spojrzenie pełne łez. Oczy mówiły to, co powiedziałby Giuseppe, gdyby nie miał rozerwanej krtani. To była prośba, błaganie i wymuszenie obietnicy…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zaopiekuj się nimi… Zadbaj o nich… Zrób to za mnie, bo ja już tego nie zrobię…</span></p><p dir="ltr"></p><br /><blockquote><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://i.gifer.com/4nE.gif" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="212" data-original-width="500" height="136" src="https://i.gifer.com/4nE.gif" width="320" /></a></div></div></blockquote><p> </p><blockquote><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><h2 style="clear: both; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria; font-size: large;"><i>Żegnaj, Giuseppe...</i></span></h2></div></blockquote><p> </p><blockquote><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi65y5IuS4bpETQwIXKZmsSp0zQYZnF1vrTyf0yi0_3SWvlz0-9BeuyBtYAR-j1Xv_kigoqDUQM_Yl20jzZ-Qbi7lblQMAKRleMo9asR1WmlGxnEBJPM2LYJE8OE_mHAjZc4vcsoeRCXbSyTYQ7D-PM_vKtOACJkryhZZYqnqJ3vvxI0VhOZE3JVLVxwEFT/s620/152432992d92e26598b2c776ff5f2c89.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="620" data-original-width="413" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi65y5IuS4bpETQwIXKZmsSp0zQYZnF1vrTyf0yi0_3SWvlz0-9BeuyBtYAR-j1Xv_kigoqDUQM_Yl20jzZ-Qbi7lblQMAKRleMo9asR1WmlGxnEBJPM2LYJE8OE_mHAjZc4vcsoeRCXbSyTYQ7D-PM_vKtOACJkryhZZYqnqJ3vvxI0VhOZE3JVLVxwEFT/s320/152432992d92e26598b2c776ff5f2c89.jpg" width="213" /></a></div></div></blockquote><p> </p><div><span><br /></span></div></span></span></div></span></span></div></span></span></div></span></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-40951132159525486802024-03-02T07:00:00.015+01:002024-03-02T07:00:00.365+01:00155) Uczucie ukojenia<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Gdy ucichł płacz, na nowo pojawiła się cisza, ale zupełnie inna od poprzedniej. Tym razem choć wciąż pełna smutku i żalu, była znacznie spokojniejsza, jakby swoją obecnością chciała zapewnić, że gdy ona przeminie, przyjdzie wyczekiwane ukojenie. </span></p><span id="docs-internal-guid-6632f2ba-7fff-5831-bbf7-0412aa51db5c"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wrócili do domu, a za oknami już zapadł wieczór. Tonks nie miała pojęcia, co teraz ze sobą począć. Co mogłaby zrobić? Wszystko wydawało się bezsensowne. Co prawda, pochowali tatę, ale nie wyobrażała sobie, żeby mogła zrobić coś prozaicznego… Tak od razu przejść do normalnego porządku dnia, jakby nic się nie stało. Poczuła to jeszcze bardziej, gdy stanęła pośrodku milczącego salonu. Wspomnienie ostatnich dni z tatą wciąż było zbyt żywe, zbyt bolesne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chyba nie chcę tu być… <span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— powiedziała, zwieszając głowę. Było jej wstyd, że Remus i Syriusz zrobili wszystko, żeby ukoić ból mamy i jej własny. Zadbali o każdy możliwy szczegół, a ona nie potrafiła okazać im wdzięczności, pozwolić odpocząć po tym, co musieli przeżyć. Nie chciała spojrzeć im w oczy, spodziewając się, że zobaczy na nich wypisany wyrzut. </span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Rozumiem, kochanie — powiedział Remus troskliwie, chociaż wcale nie podniosło jej to na duchu. Mąż podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Ciepło rozlało się na jej sercu, że nie wypominał jej tego, że jest takim problemem w chwili, gdy wszyscy odczuwali niewyobrażalne zmęczenie. Na pewno marzyli o tym, by w końcu zasnąć z nadzieją, że obudzą się w innym świecie. Ona tego nie chciała, bo inny świat oznaczał świat bez jej taty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musimy tu być — oznajmił Syriusz, posyłając im wyrozumiały uśmiech. Dora nieporadnie odpowiedziała mu tym samym. Powinna go wyściskać za te piękne słowa, które wypowiedział nad grobem taty. Był najprawdziwszym przyjacielem, był ich rodziną i Tonks nie sądziła, by bez niego to wszystko trzymało się w kupie. Pojawił się w momencie, gdy było beznadziejnie i był z nimi wciąż, chociaż sytuacja wcale się nie poprawiała. Gdyby nie on, nie przeżyłaby śmierci Szalonookiego, gdyby nie on teraz też by nie przeżyła, a pomimo swoich wszystkich zasług i wsparcia, jakie im okazał, miał jeszcze tyle sił, by spełnić kolejną prośbę. Niczym remedium na wszelkie zło, proponował kolejne rozwiązanie. Podszedł do kominka, chwytając w ręce pojemnik z proszkiem Fiuu, który wyciągnął w ich stronę, mówiąc: — Chodźcie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nimfadora ochoczo pokiwała głową. Chciała być gdziekolwiek indziej, tylko nie tu, a wiedziała doskonale, że wszyscy mogą pójść za Blackiem nawet na koniec świata. Obejmując Remusa zrobiła dwa kroki, ale zatrzymała się, odwracając się w stronę mamy. Andromeda, która otrząsnęła się po napadzie płaczu, który ogarnął ją podczas pogrzebu. Znów wydawała się silna, ale pod tą siłą kryło się niewyobrażalne zagubienie, które nie pozwoliło jej ruszyć się z miejsca. Wydawała się chcieć zostać tutaj i zamknąć się na cały świat…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo? — szepnęła Dora, wyczekując na jej ruch. Nie wyobrażała sobie zostać tu, ale też nie byłaby w stanie zostawić Andromedę samej. Puściła Remusa, podchodząc do mamy. — Nie zostawię cię… — zapewniła cicho, próbując uśmiechnąć się pogodnie, chociaż nie wyszło jej to najlepiej. Dromeda zamrugała kilka razy, odpędzając od siebie łzy. Dora wyciągnęła w jej stronę rękę, prosząc: — I ty nie zostawiaj mnie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Andy pod wpływem słów Tonks i jej proszącego wzroku podała jej dłoń bez przekonania. Musiały być teraz razem, pomimo wszystko. A już zwłaszcza tego dnia, gdy pożegnały się z nieodłączną częścią jej życia, z Tedem, który zawsze był spoiwem ich rodziny. Potrzebowały siebie, gdziekolwiek by nie były. Dlatego też Dora odetchnęła z ulgą, gdy Andromeda zdecydowała się iść z nimi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wszyscy wzięli odrobinę zielonego proszku. Tonks czuła jak kilka drobinek przesypuje jej się przez palce. Trochę tak jak jej życie, nad którym, mimo usilnych starań, nie mogła mieć pełnej kontroli. Patrząc na zaciśniętą pięść, usłyszała, że Syriusz wypowiada adres swojego domu, nim zniknął w płomieniach. Zawahała się. Niekoniecznie chciała znaleźć się teraz w domu po Szalonookim, gdzie z tego co wiedziała, wciąż znajdowała się część pacjentów. Zaufała jednak Syriuszowi i podążyła za nim. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wylądowała mocno na dywanie, trzymając się za brzuch, żeby nic przypadkiem nie wydarzyło się z jej synkiem podczas przenosin. Tuż za nią pojawiła się natychmiast Andromeda. Remus najpewniej zamykał ich korowód. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dora uniosła wzrok, przygotowana na widok polowego szpitala, który mieścił się w tym miejscu od czasu bitwy na Pokątnej. Nie ruszyła się od razu, żeby nie natknąć się na którekolwiek z łóżek. Jakie było jej zdziwienie, gdy ich nie zobaczyła. Co więcej salon Szalonookiego wyglądał tak samo jak kiedyś. Wszystko wróciło na swoje miejsce, dokładnie tak jak zapamiętała. Nie myliła się jednak odnośnie tego, że będzie wiele osób, ale to nie byli żadni pacjenci…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na kanapie, fotelach i krzesłach przyniesionych od stołu, które nie tak dawno były przetransmutowane w leżanki dla rannych, siedzieli przyjaciele. Tonks zaniemówiła na widok znajomych twarzy. Widziała Billa i Fleur, a obok nich Artura z Molly, która przecież kilka dni wcześniej wysłała jej obszerny list, na który Dora nie zdążyła odpowiedzieć. Dalej na kanapie siedzieli Estera, Sara i Franczesco, a ten ostatni trzymał na kolanach małą Amelię, która na widok swojej cioci domagała się, żeby natychmiast ojciec ją puścił. Na kolejnym fotelu siedziała Hestia, a za nią stał Carl, trzymając dłoń na jej ramieniu. Altheda podawała właśnie szklankę wody Emily, która wyglądała wyjątkowo słabo, ale jednak tam była. Kingsley stał wyprostowany, czuwając nad całą tą delegacją, w której obecność Tonks nie była w stanie uwierzyć. Mrugnęła, przeczuwając, że tylko jej się przywidziało i jak znów otworzy oczy, zobaczy pusty salon. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I faktycznie, gdy to zrobiła, nie zobaczyła nikogo, ale tylko dlatego, że widok przysłoniła jej ruda plama, a potem poczuła, jak oplatają ją czyjeś ręce w mocnym uścisku. Intuicyjnie odwzajemniła ten gest, chociaż dopiero po chwili rozpoznała, że osoba, która ją przytula to Ginny. Dziewczyna już niemal przewyższała ją wzrostem, oparła głowę na jej ramieniu, wzdychając ciężko. Nic nie powiedziała, ale ten uścisk mówił więcej niż jakiekolwiek słowa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Gin… — szepnęła Dora, wzruszając się. Zakuło ją jednak coś jeszcze, coś o czym rozmawiała niedawno z Łapą. — Luna… Tak mi przykro, że jeszcze…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie myśl o tym teraz — powiedziała Weasley, odsuwając się nieco od Tonks i posłała jej pokrzepiający uśmiech. — Wiem, że ona da radę, gdziekolwiek jest. Nic jej nie złamie, jest wyjątkowo silna. Tak jak ty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks uśmiechnęła się z wdzięcznością, chociaż wiedziała doskonale, że w innych okolicznościach Ginny już zaprzęgła by wszystkich do poszukiwań Lovegood. Teraz jednak była tutaj i… Właśnie, była tutaj, nie tylko ona, chociaż Dora spodziewała się widoku pacjentów, a nie swoich przyjaciół.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co wy tu robicie? — zapytała w końcu, ocierając twarz, chociaż po raz pierwszy od wczoraj z jej oczu nie płynęły łzy, nawet jeśli wzruszenie ściskało jej gardło, do tego stopnia, że nie potrafiła nic już powiedzieć, gdy Sara stwierdziła, podchodząc do niej:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jesteśmy z wami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks zatonęła w objęciach Lucky. Wstrząsnął nimi szloch, tym razem nie należał on do Dory. To Sara płakała w jej ramionach, zapewniając, że wszystko będzie dobrze i przejdą przez to razem. Za Lucky ruszyła cała lawina. Wszyscy podchodzili do Dory i Andromedy, przytulając je i mówiąc dobre słowo. Nawet osłabiona Emily cichym głosem przepraszała za to, jaka była okrutna podczas ich poprzednich spotkań, chociaż wcale nie miała za co przepraszać. Dora cieszyła się z jej obecności i doceniała ją ogromnie. Potłuczone na kawałki serce Nimfadory zdawało się drgnąć, jakby każda z bliskich jej osób brała malutki kawałek i z powrotem wkładała je w odpowiednie miejsce. Zabrakło w jej życiu ukochanej osoby, ale w chwili gdy przeżywała tę stratę, otoczyli ją ludzie których także kochała ponad życie. Jej przyjaciele, jej rodzina… Byli tu z nią, okazując wsparcie i współdzieląc smutek. Nie mogło być nic piękniejszego w tej chwili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nawet nie wiesz, kochana, jak bardzo jest nam przykro… — szepnęła Molly ze łzami w oczach, przytulając najpierw Dorę, a później Andromedę, tak że nie było pewności, do której dokładnie kieruje swoje słowa. Mama Tonks długo nie wypuszczała pani Weasley z ramion. Bo chociaż wszyscy ci ludzie byli tu dla nich obu, to jednak najbliżsi byli sercu Nimfadory. Molly natomiast niespodziewanie jakiś czas temu stała się bliską przyjaciółką Andromedy i chociaż obie różniły się od siebie bardzo, to mogły liczyć na siebie i wzajemne zrozumienie. Niewątpliwie to jej obecność Andromeda doceniała najbardziej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ted był fantastycznym facetem — zapewnił Artur, kładąc dłonie na ramionach Dory i Andromedy w geście wsparcia — nigdy o nim nie zapomnimy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To prawda, zawsze taki był… — zgodziła się Andy, kiwając głową, przez co łzy, które pojawiły jej się w oczach, spłynęły jej po twarzy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Obie pozwoliły się poprowadzić do kanapy, na której usiadła Tonks obok Sary, ta od razu położyła głowę na ramieniu przyjaciółki, a mała Amy przeczołgała się po kolanach swoich rodziców, żeby dostać się w końcu do swojej matki chrzestnej. Od razu spytała, przekrzywiając główkę: </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ciocia smutna? </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">i nie czekając na odpowiedź, objęła szyję Tonks swoimi małymi rączkami i ucałowała ją obficie. Kiedy już to zrobiła, zaczęła obcałowywać </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">dzidziusia. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Andromeda usiadła na fotelu, gdy Fleur ustąpiła jej miejsca, siadając na krześle między mężem, a teściową. Remus stanął za Tonks opierając się o oparcie kanapy, wymieniając uśmiechy z Amelią, a Black z jęknięciem godnym starca, umiejscowił się na dywanie przy krześle, na którym usiadła Altheda po tym, jak nalała każdemu w filiżankę herbaty. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy jeszcze gniłem na Grimmauld Place z moją rodzinką, w wakacje czasami wymykałem się z tego stęchłego domu, żeby was odwiedzić — wspominał Syriusz, nie kryjąc pogodnego uśmiechu, który skierował w stronę Andromedy, a ta pociągnęła nosem i pokiwała głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pamiętam, byłaś wtedy taka malutka Doro. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zawsze, gdy Andromeda szła położyć cię spać, Ted zabierał mnie na taras — powiedział Black, patrząc tym razem na Tonks, która pozwoliła Amelii zajrzeć pod swoją bluzkę, żeby mała mogła sprawdzić, gdzie tak dokładnie schował się ten dzidziuś. Dora uniosła kącik ust, zerkając zaciekawiona na Syriusza, bo tej historii nie znała. — Paliliśmy razem papierosy i piliśmy whisky, chociaż wciąż byłem jeszcze gówniarzem… Chciałbym powiedzieć, że wypiłem z nim pierwszą flaszkę, ale byłoby to oczywiste kłamstwo — stwierdził bez cienia wstydu, jakby Ted rozpijając małoletniego nie zrobił nic złego, bo Syriusz wtedy robił gorsze rzeczy, a na koniec parsknął krótkim śmiechem. — Zawsze był przerażony tym, że Andy nas przyłapie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Myślisz, że nie wiedziałam? — spytała Andromeda, nie kryjąc zdziwienia jego naiwnością. Dora pokręciła głową. Jej mama może i wiedziała o tych ekscesach, ale nie wierzyła w to, że nie zmyła za to głowy tacie. — Miał do ciebie słabość… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Raz strasznie się spiliśmy… — westchnął, wspominając z uśmiechem. — To było wtedy, jak przyprowadziłem ciebie i Jamesa z Lily, pamiętasz to, Luniek?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy to było… — sapnął Remus, machając ręką, a Dora spojrzała ponad siebie na niego z zaciekawieniem, bo nigdy jej o tym nie opowiadał, a Amy wyciągnęła w jego stronę paluszek mówiąc </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Oj, oj, wuja. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wtedy poznałeś swoją żonę, chociaż brzmi to źle, biorąc pod uwagę, że miała… — stwierdził Black z rozbawieniem, próbując sobie przypomnieć, a na ratunek przyszła mu Andromeda, której pamięć nie zawodziła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jakieś trzy latka. Kojarzysz to zdjęcie, o które kiedyś pytałaś? — Dora pamiętała doskonale, gdy tuż przed dołączeniem do Zakonu Feniksa, szukała w rodzinnych albumach czegoś o Syriuszu. Znalazła wtedy fotografię, na której jej mała wersja, trochę większa od Amelii, otoczona była przez Łapę, Potterów i właśnie Remusa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Lily i Andy poszły cię wykąpać, bo wylałaś na siebie całą miskę jakiejś papki, a my dobraliśmy się do barku Tonksów — wyjaśnił Syriusz, śmiejąc się wesoło, a ten szczekający dźwięk, wywołał uśmiech na twarzy Tonks. — Gdy już wróciłyście, zrobiłyście nam karczemną awanturę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale nie wyrzuciłam was z domu — zaperzyła się Andromeda, znów pociągając nosem ze wzruszenia nad minionymi latami, a Black błysnął w jej kierunku uśmiechem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ty też masz do nas słabość… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To był taki pogodny człowiek — stwierdziła z westchnieniem Estera, patrząc na Dorę współczująco, jakby sama doskonale rozumiała jej stratę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A ja śmiertelnie bałem się go poznać — przyznał Bill, trzymając Fleur za dłoń i opierając ich splecione palce na własnym kolanie. Uśmiechnął się zawadiacko w stronę Tonks, która zmarszczyła brwi na to stwierdzenie, ale Amy szybko skupiła jej uwagę na sobie, ciągnąć ją za ucho. — Pamiętasz, jak planowaliśmy zapoznanie naszych rodziców? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wyszło trochę inaczej… — stwierdziła, przypominając sobie ich dawne plany. Ucałowała chrześnicę w małe piąstki, powstrzymując ją od tego, by urwała jej ucho albo nos. Bill miał rację, kiedy jeszcze byli razem, planowali po jego powrocie z Egiptu przedstawić sobie swoich rodziców i pewnie przy nich planować wspólne życie. Patrząc na Fleur, która posyłała mężowi niepokojące spojrzenie i ze świadomością, że Remus jest tuż za nią, nie mogła odmówić sobie racji. Wyszło zupełnie inaczej…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To prawda, twoi rodzice przyłapali nas w dość niekorzystnej sytuacji — zaśmiał się Weasley, chociaż chyba nie był świadomy, że po powrocie do Muszelki, będzie miał poważną rozmowę z Fleur, która ściskała go znacząco za dłoń, ale on nie rozumiał oczywistych sygnałów. — Twój tata powiedział wtedy, że jako przykładny ojciec musi mnie ostrzec, że gdybym zrobił ci krzywdę, to będę miał z nim do czynienia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zrobił to zaraz po tym, jak mama zwyzywała cię od rudzielców, rudzielcu — dodała Tonks, pozwalając sobie na krótki śmiech, chociaż wydawało jej się, że nigdy nie usłyszy już tego dźwięku z własnych ust. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zapomnijmy o tym — poprosiła ze skruchą Andromeda, ale Ginny przyznała pogodnie, kręcąc głową:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tamtej awantury nie da się zapomnieć, pani Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— My z Amelią też państwa kiedyś przyłapaliśmy… — przypomniała Sara, wymieniając z Tonks porozumiewawcze spojrzenie, dzięki któremu obie doskonale wiedziały, o którą sytuację dokładnie chodzi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— O tym też zapomnijmy — westchnęła zawstydzona kobieta, a Tonks uśmiechnęła się szeroko. Te parę lat temu sama chciała zapomnieć, ale teraz nie miała takiego zamiaru. Widok jej rodziców, którzy mimo wieloletniego stażu w małżeństwie, wciąż mieli w sobie tę samą gorącą, nastoletnią miłość, wydawał jej się czymś niezwykłym i pięknym. Fakt faktem mogliby się powstrzymywać przy jej przyjaciółkach, ale to nie miało znaczenia… Uwielbiała to, że rodzice patrzyli na siebie zawsze tak, jakby wciąż byli sobą po raz pierwszy zauroczeni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A pamiętacie, co bliźniacy opowiadali? — wtrąciła się do wspominek Hestia, uśmiechając się łagodnie. — O swojej ucieczce z Hogwartu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak, przecież polecieli na miotłach prosto do Tonksów — przypomniał sobie Charles, a Tonks parsknęła śmiechem, kręcąc głową, gdy kolejne wspomnienie pojawiło się przed jej oczami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Podobno wleźli do was przez okno, a Ted nakarmił ich i dał im swoje ubrania, bo ich były zupełnie brudne i przemoczone — powiedział Bill, pochylając się do przodu, być może po to, żeby nie widzieć miny swojej matki, a Ginny zaśmiała się głośno. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Później chyba przywiózł ich samochodem na Grimmauld Place i czekał pod domem, aż mama nie skończy na nich wrzeszczeć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zasłużyli na to… — Molly skomentowała krótko słowa swoich dzieci, chociaż posłała uśmiech w stronę Andromedy, jakby chciała powiedzieć, że tak właśnie było i nigdy nie odwdzięczy się Tedowi za tą dobroć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie raz zajechał tym gruchotem na Grimmauld Place — przyznał Syriusz, a znając jego, Dora zakładała, że mógłby teraz zacząć opowiadać o mugolskiej motoryzacji i wyższości jednośladów nad samochodami. Powiedział jednak coś innego, przywołując kolejne drobne, ale bardzo pogodne wspomnienie. — Pamiętam, jak przywiózł cały bagażnik puszek z farbą i chciał z tobą remontować dawny pokój Andromedy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie znałam go za dobrze, ale Szalonooki zawsze mówił o nim z uznaniem — przyznała szczerze Altheda, a Tonks spojrzała na nią z dziwną wdzięcznością. Mogła jej nie lubić, mogła mieć ku temu swoje powody, albo i nie. Doceniała jednak to, że Farewell miała na względzie dobro jej synka, a co za tym idzie również i jej. Ponadto teraz ten jej irytujący spokój i opanowanie nie raziło Dory w oczy. I chociaż Altheda nie mogła wiele powiedzieć o jej tacie, to wspominając Moody’ego przyniosła Tonks trochę ukojenia. Jej dwóch ojców, ten najprawdziwszy i ten zawodowy spotkają się teraz po drugiej stronie i będą mogli uścisnąć sobie dłonie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zawsze pomagał i nikomu nie odmawiał — zgodził się z Farewell Charles i pokiwał głową. — Przecież przyjął pod swój dach Laurę, kiedy była jeszcze nie do zniesienia… — powiedział, kończąc trochę kulawo, bo przecież strata Laury też była dla nich nagła, a niewielu miało podstawy by wierzyć w to, że pogrzeb i żałoba za panną Tonks była nieprawdą. Carl się do tych osób nie zaliczał, dodał więc szybko, żeby nie rozgrzebywać innych ran: — I nie miał żadnych oporów, kiedy Zakon poprosił państwa Tonksów o udostępnienie domu przy przenosinach Harry’ego.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja nigdy nie zapomnę tego, że od kiedy skończyłyśmy pierwszy rok w Hogwarcie, zawsze odbierał cię samochodem z Kings Cross — przyznała Sara, po raz kolejny opierając głowę na ramieniu Tonks, a Amy spróbowała swoimi krótkimi rączkami objąć zarówno mamę, jak i ciocię, co skończyło się bardziej tym, że położyła się na nich rozciągnięta jak rozgwiazda. — Za każdym razem zabierał mój kufer i odwoził mnie do domu, bo moi rodzice nie kwapili się szczególnie, żeby odebrać córkę-czarownicę. Zawsze odprowadzał mnie do drzwi, witał się z moimi rodzicami i mówił, że następnym razem nie mam się martwić o podwózkę — powiedziała, uśmiechając się ze wzruszeniem. Tonks ścisnęła ją za rękę na tyle, na ile pozwalała jej na to aktualna poza Amy. — Kiedy ty stwierdziłaś, że jesteś już za stara na to, żeby rodzice cię odbierali i możesz wracać do domu Błędnym Rycerzem, napisał do mnie list, że jeżeli tylko chce, to może przyjechać tylko po mnie… — Tego Dora akurat nie wiedziała, ale pasowało to do taty, który jako oczywistość brał na siebie odwożenie Lucky do domu, aż do chwili gdy faktycznie razem zaczęły wracać z dworca autobusem. Zawsze był życzliwy względem przyjaciół córki i poświęcał im dużo uwagi, próbując być </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">fajnym tatą.</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> I za każdym razem mu się to udawało, bo rówieśnicy Dory uwielbiali go, nawet jeśli kojarzyli Teda jedynie z widzenia. — To on jako pierwszy powiedział mi, że w byciu mugolakiem nie ma nic złego i jesteśmy pod tym względem bardzo podobni. W tych chwilach czułam się tak, jakby był również moim tatą — przyznała, łamiącym się głosem, chowając twarz w ramieniu Dory, żeby Amy nie widziała, jak jej mama płacze. Tonks też ogarnęło olbrzymie wzruszenie. Sara była dla niej jak siostra i nie miała nic przeciwko temu, żeby ona postrzegała jej tatę jako swojego. Tym bardziej, że jej rodzice nawalali po całej linii…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To prawda, Sara wiele o nim opowiadała, o państwu — poparł ukochaną Franczescu, kiwając głową taktownie w kierunku Andromedy. — A jak przyjechaliśmy po raz pierwszy z Amy do Londynu, to nie mógł jej wypuścić z rąk. Powiedział wtedy, że może mówić mu wujku, albo nawet dziadku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks uśmiechnęła się, a w jej oczach pojawiły się łzy. Tym razem to nie smutek był ich powodem, a wzruszenie, które ją ogarnęło. Wydawało jej się, że tata po swoim odejściu zostawił tylko pustkę, ale nie była to prawda. Pozostawił po sobie ogrom dobra, miłości i cudownych wspomnień, odmienił na swój sposób życie każdej osoby, którą spotkał na swojej drodze. Nigdy nie zapomną tego, jaki był wspaniały, a ta pamięć była lekiem na żal, który był tak bolesny i przytłaczający, bo miłość jej taty do niej oraz ta, którą ona niezmiennie czuła do niego, była tak ogromna. Teraz miała siłę wierzyć w to, że ból kiedyś przeminie, ale miłość i pamięć pozostaną na zawsze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Był najlepszy — westchnęła wciąż się uśmiechając, a wszyscy się z nią zgodzili, zwłaszcza Amy, która gorączkowo kiwała główką. Remus położył Dorze dłonie na ramionach i zanim ucałował ją w czoło zapewnił:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak jak ty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Spędzili tak dużo czasu. Na przemian rozbrzmiewał śmiech i płacz. Każdy miał coś do powiedzenia, jakieś wspomnienie związane z Tedem, którym chciał się podzielić. Dora przyjmowała te opowieści z ogromną wdzięcznością. Obiecała sobie, że zapamięta każdą z nich, by dalej przekazać je swojemu synkowi. Bliskość tych, których kochała, przyniosła jej najprawdziwsze ukojenie. Nie tylko jej, również i Andromedzie, która znalazła kolejne źródło do czerpania swojej niewyobrażalnej siły. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ze wszystkich najbardziej starał się Syriusz, który mocno wspierał swoje krewne. Gdy wydawało się, że już nikt nie wymyśli żadnej, nowej historii, on wyskakiwał z kolejnym wspomnienie, które zadziwiało nawet samą Andromedę. Remus był mu za to ogromnie wdzięczny. Bez niego nie udałoby się wszystkiego ogarnąć. To on poczynił niezbędne przygotowania, zadecydował, za zgodą Althedy oczywiście, że czas odesłać wszystkich pacjentów do domu, bo byli już w wystarczająco dobrym stanie. Ally nie miała przed tym oporów, bo i tak chciała na następny dzień zorganizować wyprowadzkę przymusowych lokatorów. Stwierdziła przy tym, że jedna doba w ich przypadku niczego nie zmieni, a oni potrzebowali miejsca, by ugościć Tonks i jej rodzinę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Lupin doceniał to, że Black nie zaprosił tych wszystkich osób na samą ceremonię pogrzebową, która była wyjątkowo skromna i nieliczna. Dobrze było przeżyć tamten moment w tak kameralnym gronie, żeby później pojawić się tutaj i móc całkowicie cieszyć się obecnością tych wszystkich ludzi. A był to przecież piękny obrazek. Remus stanął z boku, obserwując go z cieniem uśmiechu na ustach. Za każdym razem, gdy dostrzegał błysk w oczach Dory, czuł, że życie jednak ma szansę znów wrócić do normy. Bo przecież za każdym razem wydaje się, że świat się kończy, ale on nadal trwa, a oni będą trwać razem z nim i spróbują cieszyć się każdym dniem, nawet jeśli przyjdą chwilę wyjątkowo smutne. Sam parsknął śmiechem, gdy w tej chwili słyszał, jak Black ze wszystkimi szczegółami opowiadał historię o tym, jak Andromeda wybrała sobie najbardziej beznadziejny moment, żeby poinformować całą rodzinę o tym, że zamierza wyjść za mugolaka. Komentował przy tym to tak barwnie i trafnie, że wszyscy śmiali się niemal w głos. Wtedy nie tylko Lupin odłączył się od całej grupy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Trzymasz się, Remusie? — zapytała Altheda, podając mu do dłoni kubek z parującą kawą, chociaż wszyscy pozostali pili jedynie herbatę. Uśmiechnął się z wdzięcznością, bo to było to, czego właśnie potrzebował.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Muszę… — przyznał, robiąc spory łyk kawy. — Ale nie jest łatwo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie jesteście w tym wszystkim sami — zapewniła go spokojnym tonem, cicho, jakby nie chciała żadnym słowem zburzyć pogodnej atmosfery panującej kilka kroków dalej. Remus pokiwał głową. Nie byli sami… I śmiał wierzyć w to, że nigdy sami nie będą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To jest chyba pocieszenie, którego potrzebowałem — stwierdził, ale od razu dodał z jeszcze większą ulgą: — Którego one potrzebują… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czas łagodzi ból — westchnęła Farewell, spoglądając przed siebie brązowymi oczami. Uśmiechnęła się niemal natychmiast, gdy jej wzrok spoczął na Syriuszu, a Remus uświadomił sobie, że nigdy nawet nie pogratulował jej zaręczyn z Blackiem. Czy to był dobry moment na gratulację? Chyba nie… Tak samo chyba w tej chwili nie poproszą Sary, o bycie matką chrzestną ich synka. To po prostu nie był odpowiedni czas, spotkali się w zupełnie innym celu. Dlatego, nie roztrząsając pobocznych tematów, złapał się jej wypowiedzi, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Myślałem, że leczy rany…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To też, ale oboje wiemy, że po każdej ranie pozostaje blizna — stwierdziła melancholijnie, a jej bystry wzrok spoczął na Remusie, jakby próbowała upewnić się, że zrozumiał to, co miała na myśli. On rozumiał… Sam miał niejedną bliznę na ciele i na sercu. — W końcu jednak uczymy się z nimi żyć. Będzie lepiej… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus kiwnął głową, zgadzając się z nią całkowicie. Znów wrócił spojrzeniem do swojej żony, która kołysała teraz w ramionach małą Amelię, pozwalając jej bawić się swoimi włosami, które wydłużyły się znacznie, przybierając tęczowe odcienie na końcówkach. Ten widok go rozczulał. Uwielbiał Tonks. Uwielbiał też córeczkę Sary i Frana, ale nie mógł się doczekać, aż będzie mógł obserwować żonę tulącą w ramionach ich maleństwo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tonks chyba powinna się zbadać — mruknął cicho. Ostatnim razem, gdy przyszło jej przeżywać niewyobrażalny stres, czuła się paskudnie i Farewell niemal siłą zmusiła ją do badań, wykluczających jakiekolwiek zagrożenia względem ciąży. Teraz, po krótkim czasie, znów przyszło jej przeżywać coś jeszcze gorszego niż bitwa na Pokątnej, a Remus bał się, że maluch może aż nadto współodczuwać ból, który towarzyszy jego matce. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Powinna — zgodziła się Farewell, kiwając głową — ale nie wydaje mi się, że jest to konieczne dokładnie teraz. Dajmy jej chwilę, a jutro, może pojutrze sprawdzę czy z waszym chłopcem wszystko w porządku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękuję, Althedo — powiedział ze szczerą wdzięcznością. Nie wiedział, co on i Dora by zrobili, gdyby nie obecność Farewell. Przecież św. Mung był zinwigilowany, mugolskie szpitale mogły się nie sprawdzić w ich sytuacji. Musieliby albo trwać w niewiedzy, drżąc nad życiem swojego dziecka, albo ryzykować własne, szukając uzdrowiciela, który poprowadziłby ciążę Tonks. Altheda spadła im niemal z nieba. Nie pytając o zdanie, objęła pieczę nad Dorą i jej błogosławionym stanem. Robiła to zupełnie za nic, nie dostawała pieniędzy, nie mieli jak jej się odwdzięczyć, a ona mimo trudnych relacji z Dorą, robiła wszystko by zarówno matka jak i jeszcze nienarodzone dziecko czuli się jak najlepiej. Nawet teraz nie potrafiła przyjąć zasłużonych podziękowań.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To ja dziękuję — stwierdziła, uśmiechając się łagodnie. — Ty i Andromeda jesteście dla mnie bardzo mili, zaakceptowaliście mnie i to, że jestem z Syriuszem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus wykrzywił twarz w niezręcznym grymasie. Altheda miała tą jedną zaletę, że była szczera, ale w tej swojej szczerości starała się nigdy nie mówić o nikim źle. Teraz też podziękowała Remusowi i jego teściowej, a o Nimfadorze nawet się nie zająknęła. Lupin rozumiał to. Dora nie zawsze zachowywała się względem Farewell właściwie. Miała ku temu swoje powody… A raczej za jej reakcją na każde zachowanie Althedy stały nieprzepracowane emocje, tęsknota i żal, który dla ułatwienia kierowała właśnie w stronę uzdrowicielki. Remus wiedział, że z czasem to wszystko się zmieni, po prostu teraz było tego za dużo… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dora, ona… — zaczął, wzdychając ciężko, ale Farewell pokręciła głową, tak że kosmyki jej włosów wyswobodziły się z luźno splecionego warkocza i przysłoniły jej twarz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie tłumacz jej. Nie ma takiej potrzeby — zapewniła go bez cienia żalu, który przecież miała prawo czuć. — Może kiedyś same sobie to wszystko wyjaśnimy. Jest dobrą osobą i będzie wspaniałą matką, chociaż z pewnością nie idealną. Nie ma ideałów — stwierdziła, spoglądając na Remus porozumiewawczo. Może i miała rację… Nie było ideałów, ale dla niego Dora i tak była idealna, mimo wszystkich wad i błędów, które nie raz zdarzało jej się popełnić. Nie mógł wymarzyć sobie lepszej żony i matki dla swojego syna. — Zależy mi na niej głównie z powodu Syriusza. On… — westchnęła Altheda, a gdy patrzyła na Blacka, jej brązowe oczy błyszczały wesoło. Lupin widział to doskonale i jeszcze bardziej zadziwiał się nad tym, jaka miłość potrafi być tajemnicza i zaskakująca. Jak to możliwe, że łączy w pary ludzi, którzy nie mieli prawa się spotkać… Tak jak Syriusz i Altheda, albo on i Dora, czy nawet Andromeda i Ted, którzy przecież byli z innych światów. — Nawet nie wiesz, ile on jest gotowy dla was poświęcić, Remusie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem — odpowiedział, zaprzeczając jej słowom. Sam też spojrzał na Blacka, który w tej chwili przejął od Tonks małą Amelię i posadził ją sobie na barana, ku przerażeniu ojca dziewczynki. Krążył dookoła kanapy, a Amy śmiała się głośno. Syriusz był niesamowity… Zawsze taki był i zawsze miał w sobie tę gotowość, by oddać życie za tych, których uważał za bliskich swojemu sercu. Przez lata to się nie zmieniło, co Remus bardzo doceniał. — My jesteśmy w stanie zrobić dla niego to samo. Dla was oboje — dodał, spoglądając znacząco na Althedę, która speszyła się chyba tym stwierdzeniem. Zamrugała kilkakrotnie i spuściła wzrok. — Łapa jest dla mnie jak brat, jest moją rodziną. Jest ich rodziną — stwierdził, wskazując w kierunku Dory i Andromedy — a teraz ty też jesteś jej częścią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Altheda przymknęła w milczeniu oczy, przyjmując tą informację z ulgą, jakiej najwidoczniej każdy z nich potrzebował z różnych powodów. Remus nie wiedział zbyt wiele o jej przeszłości i sytuacji rodzinnej. Nie było go w Londynie, gdy Altheda wstąpiła do Zakonu Feniksa. Po prostu zaakceptował jej obecność, doceniał, a z czasem również polubił. Widział doskonale, że ona i Syriusz, chociaż różnili się od siebie jak ogień i woda, są ze sobą szczęśliwi. A przecież o to, chodzi w życiu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To daje nadzieję, prawda? — szepnęła, a jej twarz rozpromieniała nagle. Najwidoczniej bycie częścią czyjegoś życia, czyjejś rodziny sprawiło, że Farewell mogła poczuć się naprawdę dobrze.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Prawda… — zgodził się z nią, uśmiechając się szeroko i szczerze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To dawało ogromną nadzieję. Pamiętał doskonale, jak nie tak dawno Carl i Hestia dowiedzieli się, że wkrótce zostaną rodzicami bliźniaków. Słowa Tomsona wciąż wybrzmiewały mu w głowie. Wszyscy mu się dziwili, on natomiast doskonale go rozumiał. Charles był kiedyś sam i to było proste, nie musiał przejmować się tym czy przeżyje podczas kolejnej misji, czy też nie. Nie było ryzyka, że zostawi kogoś ani że sam straci bliską osobę. Potem pojawiła się Hestia, a on po krukońsku próbował trzymać wszystko w ryzach, zminimalizować potencjalne straty. Doprowadził do tego, że jego narzeczona bała mu się powiedzieć o ciąży… Nikt nie mógł się dziwić, że pojawiło się takie nieporozumienie, ale Remus rozumiał Tomsona. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">On również był kiedyś sam, mógł przyjmować najbardziej niebezpieczne misje, ryzykować własne życie, bo tak naprawdę nie miał do kogo wracać. Ten stan rzeczy był wygodny, ale na dłuższą metę człowiek w takiej sytuacji tracił motywację do dalszej walki. Tak po prostu było, gdy nie miało się dla kogo walczyć. Od chwili, gdy pojawiła się Dora wszystko się zmieniło. Każde jego działanie było dla niej, dla nich, a także dla ich dziecka. Troska i strach o tych, których się kocha były paradoksalnie czymś strasznym i niemal niemożliwym do zniesienia. I życie pozbawione tego wydawało się naprawdę łatwiejsze, tyle że jednocześnie traciło cały sens…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus nie mógł powiedzieć, że życie jego i Tonks było łatwe, bo to nieprawda. Mierzyli się z niezliczoną liczbą przeciwności, problemów i rozterek. Nie żałował jednak ani jednej chwili, którą wspólnie spędzili, nawet jeśli była trudna, tak jak teraz. Kochał ją, kochał ponad wszystko. I był nieopisanie wdzięczny za to, że była, bo ona i ich synek to wszystko, co miał… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Remusie, nie chcę cię odciągać od rodziny, ale… — powiedział ostrożnie Kingsley, podchodząc do niego i Althedy. Lupin spojrzał na niego z uwagą, nie mając pojęcia, o co chodzi Shackleboltowi. — Kilka dni temu zobowiązaliśmy się do wspólnej audycji. Zrozumiem, jeżeli nie chcesz…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie, pójdę — stwierdził natychmiast. Kompletnie zapomniał, że niespełna tydzień temu zdeklarował się do udziału w audycji Potterwarty. Potem bliźniacy i Lee znów musieli się przenosić z całym sprzętem, a później… Spojrzał w stronę żony, wahając się przez chwilę. — Dora jest w dobrych rękach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Poczekam przy wyjściu — stwierdził taktownie Kingsley, dając Remusowi czas na pożegnanie się. Lupin spojrzał jeszcze raz na żonę otoczoną przez najbliższych, upewniając się, że jego chwilowa nieobecność, nie będzie niczym złym. Wróci zanim Tonks się obejrzy, a i on będzie spokojny, wiedząc, że nic jej nie grozi i nie wypłakuje oczu sama w ich sypialni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Althedo… — powiedział cicho, mając zamiar poprosić ją, by miała oko na Dorę, póki on nie wróci i przede wszystkim, żeby jego żona nie została sama tego dnia. Czuł się trochę nieodpowiednio, prosząc o to właśnie ją, zwłaszcza po ich rozmowie, ale Farewell przerwała mu, mówiąc z ogromnym spokojem i wyrozumiałością:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musisz nic mówić. Zaopiekujemy się Tonks i Andromedą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękuję…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus pożałował swojej decyzji bardzo szybko. Nie chodziło o to, że bał się o Nimfadorę, wiedział doskonale, że była wśród bliskich sobie osób i żadna z nich nie pozwoliłaby jej pogrążyć się w beznadziejnym żalu. Powodem było coś zgoła innego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kiedy razem z Kingsleyem przeniósł się w okolice Norwich, gdzie w starej szopie bliźniacy umiejscowili tymczasowo rozgłośnie Potterwarty, Remus uzmysłowił sobie, że przecież on nic nie wie… I nie chodziło tu o jakieś umniejszanie sobie samemu. On przez ostatni tydzień był kompletnie wyłączony z działań Zakonu. Całą swoją uwagę skupiał na poszukiwaniach teścia, a gdy już wracał do domu, nie miał sił by przyswoić jakiekolwiek informacje, które nie były związane z tym, że Tonks leży obok w jego ramionach i jest bezpieczna. Ostatnim, co świętował na swój sposób z Syriuszem, był fakt, że Lucas został znaleziony i chociaż będzie kaleką, to przeżyje. Co było później? Wstyd się przyznać, ale nie potrafił odpowiedzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Przez to poczuł się bardzo niepewnie, gdy witał się z bliźniakami Weasley i Lee Jordanem. Młodzi mężczyźni uścisnęli mu dłoń, przekazując kondolencje i pytając o samopoczucie Tonks oraz jej mamy. Podziękował taktownie, zapewniając, że obie są bezpieczne i zaopiekowane. Fred obiecał nawet, że jeśli sytuacja pozwoli to złożą Nimfadorze wizytę. Potem Lee pokrótce przedstawił plan audycji, rzucając krótkimi zwrotami, które Remus już słyszał nieraz, ale nie były one szczegółowymi instrukcjami czy jakimś scenariuszem ich wypowiedzi. Musiał liczyć na to, że pałeczkę przejmie King, a on będzie jedynie potakującym tłem dla jego rozmowy z Lee i Fredem. Nie zdążył tego ustalić z Shackleboltem, bo Jordan popukał w zegarek na swoim nadgarstku, mówiąc, że już czas. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zasiedli za konsoletą, gdzie mieli wyjątkowo mało miejsca. Lupin nie pierwszy raz miał uczestniczyć w audycji, ale za każdym razem robił to w pierwotnej lokalizacji jeszcze przed przenosinami. Nie wiedział, jakie warunki panowały w miejscu, które zagrzali na wyjątkowo krótko poprzednim razem, ale w tej szopie panowały spartańskie warunki. Remus podejrzewał, że trójka byłych Gryfonów nie szuka już wygód, a praktyczne podejście podpowiadało im, że lepiej mieć wszystko ściśnięte, ale pod ręką na wypadek kolejnych przenosin. Nie dziwił im się zupełnie, a nawet pochwalał wszelką ostrożność. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">George zaczął wciskać wszystkie przyciski, kręcić pokrętłami, a jedną ręką odliczał od pięciu, chowając po kolei palce. Gdy w końcu zgiął kciuk, formując całą dłoń w zaciśniętą pięść, Lee odchrząknął, a Fred zaczął mówić w chwili, gdy czerwona żarówka na konsolecie się zaświeciła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Witamy naszych słuchaczy i bardzo przepraszamy za czasową nieobecność na antenie, spowodowaną wieloma wizytami złożonymi w naszej okolicy przez czarujących śmierciożerców.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Sytuacja została jednak opanowana i teraz znaleźliśmy sobie inne, bezpieczne miejsce — dopowiedział od razu Lee, idealnie wchodząc w rytm, w jakim zazwyczaj prowadzili audycję. Wypracowali już sobie swój tryb, nieco chaotyczny, opierający się na improwizacji, ale słuchało się tego przyjemnie, nawet jeśli poruszanych tematów do takich zaliczyć nie można. — Tym bardziej miło mi państwa poinformować, że są dzisiaj z nami dwaj z naszych stałych współpracowników. Dobry wieczór, chłopaki! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Sie masz, Potok — przywitał się dość pogodnie swoim niskim głosem Kingsley, a Remus mruknął znacznie ciszej odpowiedź. Nie nazwałby się stałym współpracownikiem jeżeli chodzi o Potterwartę. Rzeczywiście parę razy zdarzyło mu się uczestniczyć w audycjach, ale Tonks i tak biła go pod tym względem na głowę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale zanim usłyszymy Króla i Romulusa jesteśmy zmuszeni podać kilka smutnych informacji, o których nie raczono wspomnieć w wiadomościach Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej i w “Proroku Codziennym” — stwierdził Jordan i zapadła chwila ciszy, podczas której spojrzenia wszystkich spoczęły na Remusie. Otworzył oczy ze zdziwienia, łapiąc zestresowany oddech. Lee bezgłośnie zadał krótkie pytanie: </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">chcesz?</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> Lupin nie chciał, ale czuł się zobowiązany. Odchrząknął, pochylając się w stronę mikrofonu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Z wielkim żalem informujemy naszych radiosłuchaczy o zamordowaniu Dirka Cresswella i… — powiedział na tyle spokojnie, na ile potrafił, starając się mówić wolno i zrozumiale. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, który mógł być reakcją na wypowiedzenie nazwiska mężczyzny, którego pochował i myśli, że być może jego rodzina właśnie dowie się o jego śmierci, ale mógł też być spowodowany tym, że musiał wymienić kolejne nazwisko. Wziął głęboki oddech, tłumacząc sobie, że już pożegnał swojego teścia, że zrobił, co było w jego mocy i musi być silny. — Teda Tonksa. Nie ma słów, które wyrażą nasz żal z powodu tej nieodżałowanej straty — przemówił, przymykając oczy. Znów pomyślał, że ta audycja to był kiepski pomysł i nie powinien się na nią zgadzać. Przywołał jednak do siebie obraz Tonks otoczonej przez przyjaciół i wbrew wszystkiemu, uśmiechnął się. — Pozostaje nam tylko wierzyć, że ich dusze odnalazły spokój, a rodziny zmarłych znajdą ukojenie i wsparcie wśród bliskich. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Gdy tylko skończył, coś przewróciło mu się w żołądku i osunął się ciężko na oparcie krzesła. To były niby tylko dwa zdania, a jednak wymagały od niego większego wysiłku niż można było się spodziewać. Świat się dowiedział… I chociaż dla świata śmierć Teda czy Dirka, czy kogokolwiek innego była tylko kolejną i odległą, najważniejsze, że nie pozostawała anonimowa, przemilczana. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kiedy Remus pogrążył się we własnych myślach, Lee od razu przejął pałeczkę, mówiąc, że Dean Thomas również podróżował z Tedem, Dirkiem i dwoma goblinami. Wiedział to zapewne od Syriusza, który podsłuchiwał uciekinierów w ich obozie i miał o nich najwięcej informacji, również tych bezpośrednio od Teda… Ponoć jeden z goblinów o imieniu Gornak również nie żył, ale ten drugi razem z Deanem mieli uciec. Jordan skierował swoje słowa do Thomasa: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeżeli Dean mnie słucha albo ktoś wie, gdzie on teraz przebywa, przekazuję mu, że jego rodzice i siostry rozpaczliwie oczekują jakiejś wiadomości od niego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tymczasem… — kontynuował audycję Fred, tym razem przekazując informację o morderstwie pięcioosobowej rodziny w Gaddley, która, według mugolskich źródeł, miała być wynikiem wybuchu gazu. Zdementowali tę plotkę członkowie Zakonu Feniksa, ujawniając, że przyczyną śmierci było Mordercze Zaklęcie. Remus przysłuchiwał się temu z niedowierzaniem. Jeszcze bardziej uświadomił sobie, że w ostatnich dniach stracił kontakt ze światem. Ale także, że nie tylko jego rodzina przeżywała tragedie… — Jest to jeszcze jeden dowód na to, gdyby dla kogoś nie było to już oczywiste, że mordowanie mugoli stało się pod rządami nowego reżimu czymś w rodzaju sportu — zakończył brutalnie Fred, nie mamiąc nikogo łagodnymi słówkami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na przykrych wieściach od Weasleya się nie skończyło, bo od razu Lee poinformował, że w Dolinie Godryka odnaleziono zwłoki Bathildy Bagshot, która mieszkała po sąsiedzku z Potterami. Remus nie mógł w to uwierzyć, bo przed świętami sam był w Dolinie i myślał o staruszce, którą Lily bardzo polubiła, a teraz słuchał relacji Jordana, który twierdził, że kobieta nie żyła już od kilku miesięcy i była ofiarą zaklęć czarnoksięskich… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Drodzy słuchacze — przemówił Lee stonowanym głosem, który z pewnością skupił uwagę wszystkich słuchających — pragnę teraz poprosić was, byśmy wspólnie uczcili minutą ciszy Teda Tonksa, Dirka Cresswella, Bathildę Bagshot i tych bezimiennych mugoli, nie mniej godnych pożałowania przez śmierciożerców.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus zwiesił głowę, nie tylko w wyrazie szacunku dla zmarłych. W tej chwili uzmysłowił sobie, jak wiele go ominęło, a Zakon w tym czasie działał. Kingsley musiał o tym wszystkim wiedzieć, zapewne koordynował te wszystkie akcje, a potem odbierał informację z kolejnych patroli. Lupin postanowił sobie, że dla dobra Dory i ich dziecka, nie może pozwolić sobie na więcej bierności i skupianie się tylko i wyłącznie na sprawach rodzinnych. Trzeba było stawiać opór, żeby śmierciożercy nie panoszyli się więcej, nie stwarzali zagrożenia. Zakon musiał doprowadzić do końca tej przeklętej wojny, bo inaczej wciąż będą ginąć niewinni ludzie, tacy jak Ted… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękuję — powiedział Lee, unosząc głowę. — Z dobrych informacji chcielibyśmy przekazać, że wszyscy ranni w wydarzeniach na Pokątnej wrócili już bezpiecznie do swoich domu, a Zakonowi Feniksa udało się odnaleźć zaginionego po ataku na jego dom Lucasa Gottesmana. Lucas podczas ucieczki i walki stracił prawą rękę, ale jego życiu już nic nie zagraża. Przesyłamy mu najlepsze życzenia i zaproszenie do naszej Potterwarty. A teraz prosimy naszego stałego współpracownika, Króla, o komentarz na temat wpływu nowego prawa czarodziejów na życie mugoli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dzięki, Potok — odparł Kingsley, który oparł się o stół, na którym stał mikrofon. Zaczął mówić, a robił to z wyjątkową sprawnością. Wykazywał się ogromnym zrozumieniem dla mugoli i ich zwyczajów, był w końcu kiedyś ochroniarzem brytyjskiego premiera. Teraz przedstawiał sprawę klarownie, wyzbywając się tego zmęczenia, które od miesięcy go dręczyło. Mówił o tym, że mugolskie społeczeństwo wciąż nie jest świadome trwającej tuż obok wojny. Pochwalał zachowania czarodziejów i czarownic, którzy narażając własne życie próbowali chronić swoich sąsiadów i przyjaciół, mimo że ci byli mugolami. Zachęcał nawet do takich działań, bo przecież rzucenie zaklęcia ochronnego nic nie kosztowało, a mogło uratować czyjeś życie. Słuchało się go z zaciekawieniem, chociaż tego wszystkiego Remus akurat był świadomy i nie dowiedział się nic nowego. Nie mógł jednak odmówić Shackleboltowi charyzmy, dzięki której z łatwością skupiał na sobie uwagę innych. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co byś, Królu, powiedział tym słuchaczom, którzy mówią, że w tych niebezpiecznych czasach trzeba się trzymać zasady “przede wszystkim czarodzieje”?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Powiedziałbym, że zasadę “przede wszystkim czarodzieje” dzieli tylko jeden krok od hasła “przede wszystkim czysta krew”, a stąd już blisko do śmierciożerców — odpowiedział Jordanowi z mocą, że Remus aż poczuł na ciele gęsią skórkę. — Wszyscy jesteśmy ludźmi, prawda? Każde ludzkie życie ma taką samą wartość. Każde należy chronić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Znakomicie to ująłeś, Królu, będę na ciebie głosował, jeśli kiedyś wszyscy wyjdziemy z tego bagna i przystąpimy do wyborów nowego Ministra Magii — podziękował Lee, a Remus spojrzał na niego z zainteresowaniem. Siedział właśnie koło Kingsleya i chociaż znał go nie od dziś, był pełen podziwu dla jego opanowania, zdolności przemawiania, a i sam widział, jak sprawnie ten kierował Zakonem Feniksa. Komentarz Jordana może był jedynie luźno rzuconym zdaniem, ale Lupin nie miał wątpliwości co do tego, że King nadawał się jak mało kto na stołek Ministra. — A teraz nasz stały kącik “Kumple Pottera”. Oto nasz dzisiejszy gość, Romulus.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dzięki, Potok — odezwał się Remus, chociaż nie wiedział, co poza tym mógłby jeszcze powiedzieć. Lee przyszedł mu z pomocą, bo zadał nakierowujące go pytanie: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Romulusie, czy i tym razem zapewnisz nas, jak zawsze, gdy występujesz w naszym programie, że Harry Potter wciąż żyje? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oczywiście — odparł bez najmniejszego zastanowienia. Uśmiechnął się, bo rzeczywiście za każdym razem, gdy był zapraszany do Potterwarty, zapewniał na antenie, że Harry żyje i robi swoje. Sam w to wierzył, więc mówienie tego w eter zupełnie mu nie przeszkadzało. — Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jego śmierć byłaby natychmiast nagłośniona przez śmierciożerców, bo stanowiłaby straszliwy cios dla wszystkich, którzy sprzeciwiają się nowemu reżimowi. Chłopiec, Który Przeżył pozostaje symbolem wszystkiego, o co walczymy - triumfu dobra nad złem, potęgi i niewinności, wytrwania w oporze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co byś powiedział Harry’emu, Romulusie, gdybyś wiedział, że nas teraz słucha? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Powiedziałbym mu, że wszyscy jesteśmy z nim — odpowiedział na kolejne pytanie, mówiąc powoli, by dać sobie chwilę na odrobinę namysłu. Było tyle rzeczy, które chciałby powiedzieć Harry’emu, nie wiedziałby nawet, które miały jakikolwiek sens. Martwił się o tego chłopaka i tęsknił za nim. Był dla niego częścią rodziny, a wkrótce, jeśli tylko się zgodzi, zostanie ojcem chrzestnym jego syna. — I powiedziałbym mu, żeby zawsze ufał swojemu instynktowi, tak jak my mu ufamy, a gdy wróci czekają go naprawdę dobre wieści. Pamiętaj, Harry, zawsze jest dla kogo walczyć, ale przede wszystkim zawsze mamy kogoś, dla kogo warto żyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A wiecie może coś o tych, którzy ucierpieli z powodu popierania Harry’ego Pottera? — zapytał Lee, kierując swoje pytania do gości audycji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— No cóż, jak zapewne nasi stali słuchacze wiedzą, aresztowano i uwięziono wiele osób, które bardziej odważnie wyrażały swoje poparcie dla Harry’ego — powiedział z powagą Kingsley, wyręczając w odpowiedzi Remusa. — Podejrzewamy, że taki los spotkał znanego wszystkim Garricka Ollivandera w czasie zamieszek na Pokątnej. Wczoraj również dotarła do nas informacja, że to samo spotkało Ksenofiliusa Lovegooda, wydawcę </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Żonglera</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">, który od dłuższego czasu publikował prawdę o poczynaniach Pottera. Obawiamy się, że jego aresztowanie jest powiązane właśnie z takimi artykułami, a także uwięzieniem jego córki, Luny, o której nie mamy żadnych informacji od grudnia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czyli takie zachowania są powszechne? — dopytywał Jordan, prowadząc audycję tak, by była zrozumiała dla każdego, kto słucha przy radioodbiorniku. — Niektórzy słuchacze mogliby zadać sobie pytanie, czy w takim razie warto stawiać opór?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oczywiście, że warto — odpowiedział od razu Remus, nie mając co do tego żadnych wątpliwości. — Jest to konieczne, chociaż oczywiście obarczone ryzykiem. Zachęcamy do tego by robić to z głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co masz na myśli, Romulusie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przykładów nie musimy szukać daleko — stwierdził, spoglądając na swoich rozmówców. — Wystarczy wspomnieć to, jak parę miesięcy zachował się gajowy Hogwartu Rubeus Hagrid. — Remus pokrótce opowiedział, jak poczciwy Hagrid nierozsądnie wyprawił huczne przyjęcie w swojej chatce, która przecież była na terenie Hogwartu, a ten z kolei był pod władzą Snape’a i śmierciożerców. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że cała impreza była pod hasłem </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Popieramy Harry’ego Pottera.</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> Gajowy tylko cudem uniknął aresztowania i od tamtego czasu się ukrywał. Lee i Fred rzucili przy tym kilka żartów na temat pomocy brata-olbrzyma przy ucieczce przed śmierciożercami i chociaż były to także trafne komentarze, Remus chciał zwrócić uwagę na coś jeszcze. — Odwaga Hagrida jest godna uznania, ale zwracam się do wszystkich z gorącym apelem, by go nie naśladować. Przyjęcia pod hasłem </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Popieramy Harry’ego Pottera</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> nie są przejawem zdrowego rozsądku w obecnym klimacie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz świętą rację, Romulusie — zgodził się Lee, a potem przekazał pałeczkę Fredowi, który opowiadał o domniemanych poczynaniach Voldemorta, którego ze względu na zaklęcie Tabu nazywano w Potterwarcie Głównym Śmierciożercą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus przysłuchiwał się z nikłym rozbawieniem, gdy Fred, który wykłócał się przy okazji z Jordanem o swój pseudonim, twierdząc, że nie jest już Gryzoniem, a Gladiusem, opowiadał o wszystkich plotkach, które społeczeństwo rozpowszechniło między sobą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wspomniał o tym, że Voldemort tworzy </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">milutką</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> atmosferę paniki, nie ujawniając się do tej pory i pozostawaniu w cieniu, skąd jak marionetkami kierował całym rządem magicznym i najważniejszymi instytucjami. Ponadto zauważył, że nie warto wierzyć w każde doniesienie, które mówiło o tym, że ktoś gdzieś widział Sami-Wiecie-Kogo, bo to oznaczałoby, że jest więcej niż jeden, a nawet więcej niż dziesięciu Voldemortów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kingsley skomentował to, że taki stan rzeczy i te wszystkie pogłoski działają na korzyść Voldemorta, bo tajemnica jest skutecznym środkiem siania paniki dookoła. W związku z tym Fred zalecił słuchaczom </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">dać na wstrzymanie</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> i uspokoić się, nawet jeśli to trudne. Dla rozładowania napięcia zaczął też dementować plotki, zgodnie z którymi Voldemort mógł zabić samym spojrzeniem, przy okazji, dając wykład pod tytułem </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Czym różni się bazyliszek od najgroźniejszego czarnoksiężnika naszych czasów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na koniec przeszedł do pogłosek o pobycie Voldemorta za granicą. Zażartował, że nawet ktoś taki, jak on, chciałby trochę odsapnąć po takiej ciężkiej robocie, jaką było sparaliżowanie całego kraju. Mimo tego przestrzegł przed złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Wszystko to mówił z taką lekkością, wtrącając żarty, jak chociażby ten, że Voldemort porusza się szybciej niż Snape, któremu zagrozi się szamponem, że Remus uśmiechał się przez niemal całą jego wypowiedź. Była ona idealnie wyważona, nie odbierająca w pełni powagi sytuacji, jednocześnie bardzo przystępna i zrozumiała, a ponadto nie nudziła się i nie dłużyła, przykuwając uwagę. Zarówno Fred jak i Lee doskonale nadawali się do tej roboty. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nigdy nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale teraz muszę: przede wszystkim bezpieczeństwo! — zakończył swoją wypowiedź Weasley, nie przeciągając jej już dłużej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękujemy ci bardzo za te mądre słowa, Gladiusie — odparł Jordan, a Fred wypiął dumnie pierś i zasłaniając mikrofon rzucił szeptem w stronę George’a, że mama będzie z niego dumna. — Drodzy słuchacze, na tym kończymy naszą kolejną “Potterwartę”. Nie wiemy, kiedy będziemy mogli znów nadawać, ale możecie być pewni, że jeszcze nas usłyszycie. Nasze następne hasło to </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Szalonooki </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— przekazał Lee, a Remus uśmiechnął się słysząc to. — Dbajcie o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. Nie traćcie wiary. Dobranoc. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">George znów zaczął wciskać przyciski i przekręcać pokrętłami do czasu aż czerwone światełko nie zgasło, co oznaczało zakończenie audycji i brak sygnału. Lee i Fred osunęli się na krzesłach z uśmiechem samozadowolenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dzięki, panowie — odezwał się George, odkładając słuchawki na stół. — Fantastyczna audycja. Po tych ostatnich, to miła odmiana. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękujemy, Remusie, że mimo oczywistych spraw, zdecydowałeś się przyjść — powiedział Lee, podając mu dłoń, którą Lupin od razu uścisnął. Sam miał obawy, gdy zaczęli nadawać, ale teraz sam czuł, że ta audycja dała mu naprawdę dużo siły i wiary. — Twoje słowa skierowane do Harry’ego były naprawdę mocne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oby je usłyszał — mruknął, mając nadzieję, że naprawdę tak było.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeśli nasz głupi brat trafił do niego bezpiecznie to na pewno słyszał — stwierdził zdawkowo Fred, a George od razu wyjaśnił, co bliźniak miał na myśli:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kazaliśmy Ronowi słuchać każdej audycji. Może my nie wiemy co się dzieje ze Złotym Chłopcem i jego kompanią, ale oni wiedzą o tym, co u nas… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Te słowa o bezpieczeństwie też były dobre, Kingsley — powiedział Jordan i chociaż dopiero skończył jedną audycję, najwidoczniej już myślał o kolejnej, bo zapytał: — Myślisz, że Lucas mógłby wpaść i opowiedzieć o swojej historii? Coś takiego na pewno przemówiłoby niektórym do rozumów…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na razie niech nam ją szczegółowo opowie i dojdzie do siebie — stwierdził Shacklebolt przytomnie, bo chociaż Emily była na siłach, by zejść tego dnia do salonu, żeby być przy Tonks, tak Lucas wciąż był w ciężkim stanie i Altheda poiła go eliksirami, żeby zanadto nie drażnił miejsca, z którego wcześniej wyrastała ręka. — Kiedy planujecie znowu nadawać?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Za jakieś dwa, a może trzy dni — stwierdził Jordan, nie podając konkretnej odpowiedzi. — Franczesco i Hestia mają wpaść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bardzo nam brakuje Tonks, więc wymieniliśmy ją na inną ciężarną, chociaż mniej zaawansowaną — rzucił Fred, uśmiechając się szeroko do Lupina, który pokręcił z rozbawieniem głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przekażę jej, z pewnością to doceni — stwierdził, chociaż mógł się domyślić, że Tonks zamiast słów docenienia, które niewątpliwie by czuła, rzuci niepochlebnym, ale jednocześnie zabawnym komentarzem w stronę bliźniaków. — Ale obawiam się, że już przed porodem do was nie zawita. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ile zostało? — zainteresował się King. — Kiedy ją dzisiaj zobaczyłem, myślałem, że zaraz pęknie… — stwierdził, ale szybko oprzytomniał, dodając: — Tylko jej tego nie mów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jakieś cztery tygodnie, może pięć — przyznał Remus, nie mogąc samemu sobie uzmysłowić, że to już za chwilę się wydarzy. Wciąż miał wrażenie, że zostało tyle czasu, ale ten biegł nieubłaganie. — Altheda nie ma pewności, ale w połowie kwietnia maluch powinien być już na świecie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Duża zmiana… — stwierdził Lee, kiwając głową z przerażeniem, jakby poród był o wiele gorszy niż uciekanie przed śmierciożercami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ostatnio tylko takie są spotykane… — westchnął Remus, wracając myślami do domu. Uśmiechnął się już zdecydowanie mniej pogodnie, chociaż doceniał olbrzymie zaangażowanie młodych Weasleyów i Jordana. To jak stworzyli całą Potterwartę, że za każdym razem informowali o zmarłych, ofiarach, ale także dobrych sprawach, jeśli takie się zdarzały. Ich audycje niosły nie tylko wiadomości, ale też nadzieję. Taki był ich cel od samego początku, a podkreślali to dodatkowo hasłami, które zawsze nawiązywały do Zakonu Feniksa, a już zwłaszcza do osób, które poległy, oddając im tym samym cześć. Kiedy o tym myślał, wpadł mu do głowy pewien pomysł. — Chłopcy, wiem, że to dziwna prośba, ale może następnym hasłem do audycji mogłoby być imię albo nazwisko mojego teścia? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zrobimy to z największą przyjemnością — odpowiedział George, a Fred i Lee bez zastanowienia przytaknęli mu. — Najpierw Szalonooki, a później Ted. </span></p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus uśmiechnął się z wdzięcznością. To może był drobny gest, ale dla niego znaczył wiele. Dla Dory to również będzie ważne. Tak samo, jak ważni byli dla niej ci mężczyźni, którzy już odeszli. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Najpierw Szalonooki, a później Ted…</span></span><div><span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"></span></span></div><blockquote><div><span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><br /></span></span></div><div><span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kochani, to jest już ostatni rozdział, w którym żegnamy Teda. Poprzedni był bardzo emocjonalny, smutny i wypełniony tym wszystkim, co można było ukryć pod słowem <i>pożegnanie. </i>Ten jest już zgoła inny i mam cichą nadzieję, że uśmiechnęliście się pod nosem, czytając o spotkaniu z wszystkimi przyjaciółmi, którzy wspominali Teda. Myślę, że pomimo tego, jak bardzo jestem zadowolona z fragmentu z pogrzebem, to jednak ten rozdział i to, jak wyglądała wspólne wspominanie Tonksa uznaję za najlepszy i najcudowniejszy sposób na pożegnanie się z nim ♥</span></span></div><div><span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dla formalności chciałabym zaznaczyć, że w drugiej połowie rozdziału wykorzystałam i dostosowałam do fabuły fragment z <i>Insygniów Śmierci.</i></span></span></div><div><span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">A już w następnym rozdziale... cóż, nie dam odpocząć naszym bohaterom...</span></span></div></blockquote><div><span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"></span></span></div>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-34923195458459921902024-02-24T09:00:00.001+01:002024-02-24T10:05:16.478+01:00154) Sztuka pożegnania<p></p><blockquote><p><span style="font-family: Cambria;">Często mam problem z pisaniem posłowia do rozdziałów. W sumie mogę powiedzieć, że nie za bardzo to w ogóle lubię. Dlatego zdarza się, że puszczam publikację bez własnego komentarza. Ale zdarzają się też rozdziały, gdzie nie wyobrażam sobie, by po ostatnim zdaniu pojawiło się coś jeszcze. To jest właśnie taki rozdział. </span></p><p><span style="font-family: Cambria;">Po ostatnim, gdzie dowiedzieliśmy się o nieuchronnej śmierci Teda, nadszedł czas na jego pożegnanie. Temat niewyobrażalnie trudny, bo każdy z nas chyba zmierzył się kiedyś ze stratą bliskiej osoby. Każdy przeżywa to na swój sposób i mnie również ciężko było opisać perspektywę naszych bohaterów. Sama chyba nie miałam sił by rozgrzebywać ich uczucia szczegółowo. Tak samo nie czułam się na siłach, żeby opisać bezpośredni moment, w którym Remus informuje Tonks o śmierci jej taty, chociaż w założeniu miał pojawić się na koniec poprzedniego rozdziału. </span></p><p><span style="font-family: Cambria;">Mimo tego mam nadzieję, że uda Wam się odczuć całą gamę emocji, które towarzyszą naszym postaciom, które muszą zmierzyć się z bitwą gorszą niż niejedna walka, którą przeżyli. A my w tym (ale także i w następnym) rozdziale będziemy im towarzyszyć ♥</span></p></blockquote><p></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Cały ich dom spowił mrok. Nieprzenikniony i tak gęsty, że dusił ich wszystkich, wyciskając nawet najmniejsze tchnienie. Odbierał im życie… A powodem tego wszystkiego był nieproszony gość, którego nie chcieli wpuszczać. W ich progach miał zawitać ktoś inny, a nawiedziła ich śmierć. </span></p><span id="docs-internal-guid-6116a3a5-7fff-ef96-2e26-f58b6f2e6be4"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wdarła się, chociaż oni od kilku lat próbowali jej unikać, zgubić jej trop, a ona i tak koniec końców miała odnaleźć drogę do nich wszystkich. Była na tyle okrutna, że znęcała się nad nimi, wyrywając z ich życia ogromny fragment, który w ich organicznej rodzinie był dużym kawałkiem serca. Odbierając go, pokruszyła serce każdego z nich na milion kawałków, z rozkoszą obserwując ich nieudolne próby łatania najważniejszego z organów, a robili to w takt bezlitosnych słów…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ted Tonks nie żyje…<span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus czuł się marionetką w rękach śmierci, która pociągając za sznurki postawiła go przed jego żoną i teściową, wpychając w usta to odbierające chęci do życia zdanie. Był zwiastunem śmierci. I to, że on przekazał te przerażające wieści, to że on odnalazł Teda miało go dręczyć do końca ich dni. Te wyrzuty sumienia nigdy nie dadzą mu o sobie zapomnieć… Jak miał być wsparciem dla Dory, kiedy to on przyniósł w ich progi nieszczęście? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To było największe wyzwanie. Być przy niej ze świadomością, że słowa wypowiedziane jego głosem złamały jej serce i rozerwały całe życie. Ale był przez cały czas. Trzymał ją w ramionach, odgarniał włosy z zapłakanej twarzy, znosił kolejne szlochy. Nie śmiał jej uspokajać, nie odważył się powiedzieć czegokolwiek innego poza tym, że kocha ją i jest przy niej. Nie miał pojęcia czy to jakkolwiek jej pomagało. Jemu jednak tak… I to dodatkowo go przytłaczało. Potrzebował ulgi dla siebie samego, ale chciał współodczuwać to, czego doświadczała Dora. Nie miał zamiaru zostawić jej samej, nie miał zamiaru odstąpić jej na krok, póki pozwalała mu się obejmować. Łudził się, że jego obecność ochroni ją przed dodatkowym bólem. Próbował. Próbował z całych sił. Ale z nich również w końcu opadł…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Stało się to, gdy Dora od dłuższego czasu milczała, nie słyszał już szlochu, nie czuł przerywanego, roztrzęsionego oddechu. Trwał tak jeszcze chwilę, obejmując ją mocno, ale ta niepokojąca cisza, tragedia kryjąca się pod przykrywką spokoju, odbierała mu dech. Panika. Tylko ona kołatała mu w głowie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wyswobodził się spod ciężaru ciała Tonks. Otulił ją szczelnie kocem, upewniając się, że nie zmarznie, chociaż to nie od chłodu drżała przez cały dzień. Uważał jednak, że to najlepsze, co mógł zrobić. Zaryzykował jeszcze i ucałował jej zapłakane policzki, zastanawiając się, czy jeszcze zobaczy na jej twarzy uśmiech. A jeśli tak, to kiedy? Pogładził również jej brzuch, wyczuwając bicie serca ich synka, który wykazywał ogromną wyrozumiałość, a może sam przeżywał żałobę po dziadku, którego nigdy nie pozna… Wpatrywał się w ukochaną, ale ten widok wywoływał w nim samym płacz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wyszedł z sypialni, wyrzucając sobie, że przecież nie powinien tego robić… Musiał jednak zaczerpnąć oddechu, by później wrócić. Tak naprawdę nie opuszczał Tonks. Wciąż był przy niej myślami, a jego serce było z nią już od zawsze i na zawsze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zamknął drzwi, ciesząc się, że Dora nie ma wyczulonych zmysłów tak jak on i spała nadal, wykończona nieustannym płaczem. A on wymknął się tylko po to, żeby tuż za drzwiami oprzeć się o ścianę i osunąć się na podłogę, nie potrafiąc zrobić dalej nawet kroku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jak bardzo źle? — Głos Syriusza był cichy, pozbawiony emocji, co było jedynie przykrywką. Black tak naprawdę nigdy nie był obojętny, ale bronił się przed uczuciami. Teraz też to zrobił i to nie bez powodu, bo Remus kątem oka dostrzegł, że jego przyjaciel wyszedł z pokoju, który zajmowała Andromeda. Lupin zadrżał pod kolejną falą wyrzutów sumienia. Zupełnie zapomniał o teściowej, skupiając całą swoją uwagę na Dorze, a Andy przecież straciła ukochanego mężczyznę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bardzo — szepnął z trudem, nie mogąc inaczej określić stanu Tonks, chociaż to słowo nawet w małym procencie nie oddawało tego wszystkiego. — A Andromeda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chyba gorzej… — westchnął Syriusz i ze strachem spojrzał na drzwi, które sam przed chwilą zamknął. Było w jego spojrzeniu coś więcej niż współczucie dla pogrążonej w żałobie krewnej, ale Remus nie był teraz w stanie przyjąć więcej zmartwień na swoje barki. Zapadłby się w sobie, gdyby to zrobił.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Podziękuj Althedzie za eliksir — mruknął, chwytając się jedynej rzeczy, która nie wybrzmiewała w nim żalem, chociaż Tonks nie była w stanie nawet go zażyć, a Remus nie chciał jej zmuszać. Black pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, że nie ma za co dziękować i to oczywiste, że on i Farewell chcieli jakoś pomóc. Podszedł do Remusa, ale nie próbował go zaciągnąć z dala od sypialni, w której spała Nimfadora. Usiadł obok niego, zapewniając swoją obecnością, że nie ma zamiaru ich zostawić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co możemy zrobić? — spytał, sam czując przytłaczającą bezradność. Nienawidził tego uczucia. To było najbardziej beznadziejne… W innych sytuacjach umiał sobie radzić, po prostu działać, a teraz nie był zdolny zrobić nic. Gdyby ktoś tylko mu powiedział, co ma zrobić, zrobiłby to natychmiast. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus spojrzał na niego beznamiętnym wzrokiem, jakby sam chciał znać odpowiedź na to pytanie. Syriuszowi zrobiło się głupio, że w ogóle się odezwał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chyba po prostu przy nich być… — stwierdził nieporadnie Remus, nie mogąc wymyślić nic innego. Przez ostatnie godziny również nic nie przyszło mu do głowy. — Nie wiem, czy coś innego by pomogło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jesteśmy — zapewnił Black, mając na myśli siebie i Ally, która również nie odmówi pomocy i wsparcia. W końcu byli rodziną i nic na tej ziemi nie mogło tego zmienić. — W każdym momencie. Dla was wszystkich — dodał, szturchając go ramieniem, bo nie chciał, żeby Remus zapominał w tym wszystkim o sobie. — Jak ty się trzymasz?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jakoś… — stwierdził, wzdrygając się. I coś w nim pękło, bo zaczął w końcu mówić inaczej niż jedynie półsłówkami. Musiał to z siebie wyrzucić, a teraz jedynie Syriuszowi mógł o tym powiedzieć. Nie tylko teraz… Nigdy nie zamierzał powiedzieć o tym Dorze czy jej matce. — Nie chciałbyś tego widzieć. To było przerażające… — stwierdził, zamykając oczy, ale obrazy z lasu, w którym znalazł Teda, dręczyły go nieustannie. A przecież miało być inaczej, wszystko miało skończyć się dobrze. I o tym nie zapomniał wspomnieć Syriuszowi. — Dora dała mi dla niego paczkę. Z ubraniami i jedzeniem, bo bała się, że będzie zmarznięty i głodny — wyjaśnił, a Syriusz skinął głową, rozumiejąc jej motywacje. Sam też nie poszedłby po Teda z pustymi rękami, a Tonks z pewnością podchodziła do tego jeszcze bardziej emocjonalnie. — Włożyła do niej ubranko naszego syna, żeby Ted wiedział, że to będzie chłopiec — przyznał Remus łamiącym się głosem, a Blacka ukłuło w serce. Lupinowie byli przecież tak szczęśliwi. Jak mogliby nie być, oczekując na narodziny dziecka? Łapa miał swoje zdanie na temat rodzicielstwa w czasie wojny, ale skoro już ciąża stała się faktem, to nie było innego sposobu, jak cieszyć się tym szczęściem, które miało się narodzić. Tonks z pewnością chciała dzielić tę radość z obojgiem rodziców i naturalnym było dla niej, że chciała ofiarować odrobinę tego radosnego oczekiwania powracającemu Tedowi. — Chciała, żeby wracając do domu, czuł się dobrze — Remus potwierdził domysły Syriusza, a to tylko dodawało tragizmu tej sytuacji. Lupin wyszedł z domu z radosną nowiną, a wrócił z przerażającą. Ale nie tylko to ciążyło Lunatykowi, nie tylko to sprawiło, że ten facet pozwolił sobie na łzy, które chyba bez jego wiedzy płynęły z oczu. — Nawet wtedy, gdy go upodlili, porzucając jego zwłoki w błocie, musieli wypalić na jego skórze słowo <i>szlama</i>… — wypluł z wściekłością, która wylewała się z niego wraz ze łzami i kolejnymi słowami. Nie miał w sobie wybaczenia dla tych, którzy odebrali życie Tedowi, nie miał zrozumienia dla takiego bestialstwa. Chciał krzyczeć, chciał się zemścić, chciał dać ujście tej złości. Mógł utonąć w tym, ale reakcja Syriusza, tak prawdziwa i szczera sprowadziła go na ziemię. Black zadrżał, odwracając twarz. — Wybacz, nie mówmy o tym.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie, ja po prostu… — odezwał się ochrypłym głosem Syriusz, chcąc od razu powiedzieć, że Remus nie powinien na niego patrzeć, ale znów zadrżał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wciąż powtarzał sobie w głowie groźby Bellatriks. Mówiła, że Voldemort wypuścił za Tedem swoje psy, że ścigał go już nie tylko za to, że był mugolakiem, ale za to, że był Tedem Tonksem. Czy Bella zaczęła spełniać swoje groźby? Zaczęła od Teda, a teraz przyjdzie po kolejnych ludzi, których kochał? Błagał, żeby tak nie było… Żeby to okazał się bezlitosny i okrutny zbieg przypadku. Nie mógł jednak otrząsnąć się z tego przerażenia, które znów go ogarnęło…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy go szukałem, byłem w wielu miejscach — przyznał, próbując nie myśleć o Belli i jej złowrogich obietnicach. Nie był gotowy o tym rozmawiać, a już zwłaszcza nie teraz i nie z Remusem. Mógł jednak powiedzieć o czymś innym, o czym wiedziała tylko Altheda. — Raz natknąłem się na duże obozowisko. Znacznie większe niż to, w którym żył Ted. Było kompletnie zniszczone. Namioty, plecaki, wszystkie rzeczy, które mieli przy sobie… — mruknął, zaciskając pięści, bo fala emocji, która wtedy mu towarzyszyła znów go zalewała, a nie miał więcej miejsca na to, co w życiu najgorsze i najtrudniejsze. — Dopadli ich i… — Głos ugrzązł mu w gardle, bo żadne słowo nie chciało mu przejść przez usta. Zgrzytnął jednak zębami i zmusił się do tego, żeby powiedzieć o tamtych wydarzeniach: — Zrzucili ich ciała na stos, pomnik triumfu tego barbarzyństwa. Nagich i pozbawionych człowieczeństwa, na które ich zdaniem nie zasługiwali. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nic nie mówiłeś… — zauważył Remus, patrząc na niego, dzięki Merlinowi, nie ze współczuciem, a zrozumieniem. Oboje doświadczyli niemal tego samego. Oboje dzielili te same koszmary. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To było zbyt trudne… — westchnął Black, wzruszając ramionami, jakby jego powody do milczenia nie miały najmniejszego znaczenia. Zgarbił się jednak pod ciężarem wszystkiego, co dźwigał. Nie mógł się pogodzić ze śmiercią Teda, ale to była aktualna codzienność. Gorsze było to, że spotkał go dokładnie ten sam los, co ludzi, których on kiedyś znalazł… — Jeden z mężczyzn miał na ciele wypalone jedno zdanie. <i>Szlamy do szlamu</i>… — wysyczał pospiesznie, nie mogąc znieść brzmienia tych słów tak nieludzkich, że nigdy nie powinny istnieć, tak jak ci, którzy tę chorą ideologię wyznawali. — Pochowałem ich wszystkich w bezimiennym grobie. Ich rodziny pewnie wciąż czekają i mają nadzieję, a ja nie byłem w stanie nawet ich poinformować, że to wszystko było na nic… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wciąż łudzę się, że jest inaczej — szepnął bez przekonania Lupin, chowając twarz w dłoniach. To było dla niego za dużo, nie miał już siły, nie miał już woli walki i nadziei. Czuł, że wszystko, co podtrzymywało go do tej pory, wyparowało. Był tym przerażony. Tym bardziej, że wiedział doskonale o tym, że to on będzie musiał zdobyć się na to, żeby zawalczyć o ich rodzinę, o to żeby nie pogrążyła się w otchłani rozpaczy. Nie wiedział, jak miałby to zrobić. W tej chwili wątpił nawet, że to możliwe. — Ale chyba już nie potrafię… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To była jego decyzja, od której nie mogliśmy go odwieźć — mruknął, próbując przekonać nie tylko Remusa, ale także samego siebie. Sam miał wątpliwości. Włożył tyle trudu w to, żeby odnaleźć Teda, rozmawiał z nim twarzą w twarz, zastanawiał się nad tym, jak bezpiecznie sprowadzić go do domu i zapewnić ochronę jego towarzyszom, a teraz to wszystko wydawało się bez znaczenia. Przy tym wszystkim śmierć Teda była jeszcze bardziej bolesna i niemal niemożliwa do zniesienia. Tak on to czuł, a co dopiero miały powiedzieć Tonks i Andromeda… — Zrobiliśmy wszystko, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeszcze nie… — stwierdził z goryczą Remus, a za tymi słowami mogło się kryć tyle, że myśli Blacka eksplodowały. Wracał ciągle do chwili, w której widział Teda po raz ostatni, kiedy chociaż wykończony to jednak wciąż był żywy. Oni wszyscy byli żywi… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Byli z nim inni — mruknął cicho, wspominając podsłuchane rozmowy w obozowisku. Głównie myślał o współlokatorze Harry’ego, który był w jego wieku i nie powinien błąkać się po lesie w towarzystwie nieznajomych. Był szczęściarzem, że natknął się na Tonksa, ale Teda to szczęście ostatecznie opuściło… Pytanie czy Deana i pozostałych też? — Dirk Cresswell, Dean Thomas, przyjaciel Harry’ego i dwóch goblinów…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Był tylko Ted… I chyba ten Dirk… — przyznał i zadrżał, a ta reakcja była na tyle wymowna, że Syriusz już wiedział, że Cresswell też nie przeżył. Nie wypytywał o szczegóły, nie miał serca tego robić, nie w tej chwili… Remus natomiast poczuł się jeszcze bardziej przytłoczony, o ile w ogóle to możliwe, gdy usłyszał nazwisko mężczyzny, którego pochował w bezimiennym grobie. O dziwo łatwiej było mu z myślą, że nigdy nie pozna tego nazwiska, teraz myślał o rodzinie tego mężczyzny, która musiała przeżywać to samo co oni przez ostatnie pół roku i nie będą mieli możliwości, by te oczekiwanie się skończyło. — Myślisz, że są wciąż w lesie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wielu wciąż się tam ukrywa, może oni również? — stwierdził Black, próbując dać sobie i Remusowi jakikolwiek okruch nadziei. Czy w ogóle to się opłacało? Nie wiedział, chciał, żeby po prostu znów było im lżej, ale Lupin nie dał się na to złapać, bo westchnął bez przekonania:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz nie powiedział już nic o tych, którzy podróżowali z Tedem. Nic nie mogło odwrócić ich myśli od straty, którą ponieśli. Skupił więc się na ich sytuacji, by nie zwariować, chociaż i tak już tracił zmysły. Altheda pewnie też zamartwiała się tym, że on jeszcze nie wrócił, po tym jak niespodziewanie wpadł znów do domu po eliksiry uspokajające dla Tonks i Andromedy, mówiąc, że wszystko wyjaśni później, a przecież miał wyjść tylko na chwilę odsapnąć u Lupinów. Nie spodziewał się, że spotka go u nich coś gorszego niż irytujący pacjenci. Jak bardzo się mylił… Od tej sytuacji nie mógł uciec, nawet jeśliby chciał. Musieli zapewnić opiekę Andy i Tonks, a on nie mógł zostawić Remusa z tym wszystkim samego. Musiał rozwiązać te problemy, które los przed nimi postawił, żeby odciążyć Lupinów i Andromedę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Myślałem o pogrzebie — powiedział głośno, sprowadzając ich na ziemię, a tym samym przypomniał o sprawach nieuniknionych i jednocześnie bolesnych. Nie mogli o tym zapomnieć, Ted zasługiwał na prawdziwe i godne pożegnanie, chociaż jego rodzina z pewnością nie chciała o tym myśleć. Pytanie o takie sprawy Andromedy czy Tonks byłoby wyjątkowo niedelikatne, a nawet bardzo brutalne. I tak cierpiały już wystarczająco… Remus też nie mógł w tej chwili oddać się takim sprawom całkowicie, nie po tym, jak znalazł zwłoki własnego teścia. — Nie powinieneś być z tym sam. — Remus już chciał się sprzeciwić. Oboje mieli tą nieprzyjemną skłonność do zadręczania się sprawami, które były zbyt trudne dla jednego człowieka. Syriusz wiedział o tym doskonale, bo sam męczył się z groźbami, które wyjawiła mu Bellatriks. Był hipokrytą, to niewątpliwie, chociaż i tak sam przed sobą tłumaczył to zachowanie i nie miał też zamiaru skazywać na takie udręki swojego przyjaciela. Pokręcił więc głową, powstrzymując Remusa od jakichkolwiek słów, mówiąc: — I tak pochowaliśmy już zbyt wielu… — przyznał z krzywym uśmiechem, nie za bardzo wiedząc czy taki argument jakkolwiek mógł kogoś przekonać. Westchnął więc, odpychając od siebie próbę jakiegokolwiek nieporadnego rozładowania atmosfery. — A Ted zasłużył na prawdziwy pogrzeb. Z honorami — stwierdził już z pełną powagą, ale Remus nadal nie odpowiadał. Kręcił tylko głową, jakby nie mógł o tym wszystkim myśleć. Black zwiesił głowę, podejmując próbę po raz ostatni. — Powiedz chociaż kogo zawiadomić.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus wziął głęboki oddech, opierając głowę o ścianę, przymykając oczy. Syriusz zastanawiał się czy przyjaciel w ogóle go słyszał, bo nie odpowiadał długo, a kiedy w końcu wbił smutny wzrok przed siebie, szepnął ledwo otwierając usta:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tych których kochają. I tych którzy kochają je. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black pokiwał głową, chociaż te wytyczne wcale nic mu nie ułatwiły. Zabrzmiało to tak, jakby miał zaprosić zupełne minimum osób, tylko nielicznych, a było ich tak wielu… Może Tonks i Andromeda straciły człowieka, którego najbardziej kochały, ale dookoła wciąż było tylu ludzi, którzy dla nich oddaliby życie. Zupełnie tak jak Ted.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Łza spłynęła po jej czerwonym policzku, zatrzymując się chwilowo na brodzie, żeby zaraz po tym skapnąć na ciemny materiał. Pociągnęła nosem, co wywołało tylko kolejną falę płaczu. Ignorowała fakt, że w drżącej dłoni trzymała chusteczkę. Pozwalała słonym kroplom drążyć sobie na jej twarzy drogę, bo czuła, że już nigdy nie przestanie płakać. Prędzej zabrakłoby jej powietrza w płucach niż łez… Otoczyła się ramionami, ostatkiem sił, tłumiąc szloch. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dlaczego? </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To pytanie dręczyło ją od wczoraj w każdej sekundzie. Nikt nie mógł udzielić jej odpowiedzi. Nikt nie umiał jej tego wytłumaczyć. Nikt chyba nawet nie próbował, a nawet jeśli, to ona nie przyjmowała takich wyjaśnień. Nie zgadzała się na to. Tylko czemu to nie miało dla świata znaczenia, skoro jej świat legł w gruzach? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Sapnęła ciężko, chcąc chociaż na chwilę się uspokoić. Była wykończona, a jednak wciąż łudziła się, że to wszystko jest tylko koszmarem i zaraz się z niego obudzi. Otarła wierzchem dłoni twarz, czując, jak bardzo jest rozgrzana. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Chyba mam gorączkę, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">pomyślała nazbyt prozaicznie, co zabolało ją jeszcze bardziej, gdy przyłapała się na tym, o jakich bzdurach teraz myśli. Przecież nie miało to znaczenia… Nic się nie liczyło… Bo jej taty już nie było. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Naiwnie myślała, że będzie lepiej i wszystko się ułoży. Jak głupia wgapiała się w te drzwi, czekając na coś, co miało nigdy nie nadejść. Na kogoś, kto miał już nie wrócić… Pozwoliła sobie wierzyć, że okrutny los może przynieść dobre wieści, a on miał jedynie do zaoferowania ból. I nie przyjmował odmowy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na początek ogarnęła ją pustka. Remus nie musiał wypowiadać nawet słowa, by w jej głowie zagnieździła się przerażająca myśl. Mama również wiedziała, przeczuwała, jakby ona i tata byli połączeni tak silną więzią, że nawet po miesiącach rozłąki, potrafili wyczuć, że coś się stało… Pustka weszła do domu wraz z powrotem Remusa, a gdy w końcu wydusił z siebie </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tak mi przykro, kochanie…</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">, pojawiło się przerażające cierpienie, które wyrwało z jej trzewi całą nadzieję i wypełniło ją brutalnie, nie pozostawiając miejsca na cokolwiek innego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Już nie czekała, bo świadomość niczym setka igieł wbijała się w jej serce, dając do zrozumienia, że nie ma na kogo czekać. Po prostu trwała nadal w świecie bez Teda Tonksa. A było to nie do zniesienia. Do tego stopnia, że musiała uciec… Bo wszystko w tym domu, w jej domu, przypominało jej o tacie i ich ostatnich wspólnych dniach, które były wspaniałe i wyjątkowe, a jednocześnie nie wystarczające…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Uciekła do jedynego pokoju w tym domu, który był pozbawiony skojarzeń z tatą. Schowała się w gabinecie ojca Remusa. Ale tam wciąż wpatrywała się w drzwi, tym razem bez nadziei, że ktokolwiek przez nie przejdzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Panowała tam cisza, ale zupełnie inna. Nie wybrzmiewało w niej cierpienie i strata. Ta cisza była taka spokojna… Tonks czuła się tu nie na miejscu, jakby zakłócała to wszystko swoją obecnością. Potrzebowała jednak tego, by resztkami sił zdobyć się na to, żeby odwrócić wzrok od drzwi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Spojrzała na ścianę naprzeciwko niej. Pamiętała, że gdy po raz pierwszy odwiedziła dom Remusa, również przykuła jej uwagę. Zachwycała się wtedy całą galerią ramek, w których skryte były zdjęcia - skrawki dzieciństwa Remusa. Tym razem serce zabolało ją boleśnie, gdy patrzyła na uśmiechniętego chłopca ze swoimi rodzicami…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ona już nigdy nie zapozuje do zdjęcia ze swoimi rodzicami. Już nigdy nie miała wymienić uśmiechu ze swoim tatą. Już nigdy go nie przytuli i nie poczuje jego miłości… Pomyślała o swoim synku, który mógł tak wiele nauczyć się od swojego dziadka, a przecież nawet go nie pozna… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Przez ten cały żal przebiła się jedna myśl, która zakotwiczyła ją w rzeczywistości. Jej nienarodzony syn nie będzie miał okazji poznać również rodziców Remusa, którzy też byli jego dziadkami. Remus był sierotą… A jednak jego pamięć o rodzicach była wciąż żywa. Opowiadał jej o nich. Najwięcej właśnie o ojcu, który oddał życie, próbując uratować go przed Greybackiem… Dzięki tym historiom o nich wiedziała, że ci, którzy odeszli, nie zrobili tego na zawsze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kąciki jej ust drgnęły, a uśmiech powstrzymał smutek, który czuła całą sobą. Może i odebrano jej tatę, to wszystko, co jeszcze mogli przeżyć, ale nikt nie odbierze jej wspomnień…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Twój dziadek… — szepnęła ochrypłym od nieustannego płaczu głosem. Pogładziła się po brzuchu. Jej maleństwo od chwili, gdy Remus przyniósł tą przerażającą wiadomość, było zaskakująco spokojne, jakby dawało swojej mamie czas na żałobę. Odchrząknęła, przymykając oczy. Remus z pewnością opowie mu kiedyś o swoich rodzicach, ona znała zbyt mało historii, by to zrobić. Mogła zrobić jednak coś zupełnie innego. — Twój dziadek nazywał się Ted. Ted Tonks — powiedziała znacznie głośniej, chociaż wierzyła w to, że maleństwo, które nosiła pod sercem, bez problemu odczytywało jej myśli. — I był najbardziej ludzkim i wspaniałym człowiekiem, jakiego znałam — stwierdziła z głośnym westchnieniem, którego nie umiała powstrzymać. Tak samo, jak przykrego szczypania oczu, w których znów pojawiły się łzy. — Nigdy na mnie nie krzyczał, to była raczej rola babci. Rzucał żartami z rękawa i ciągle się śmiał. Uwielbiałam to — przyznała szczerze i tym razem jej zapłakaną twarz ozdobił piękny, a jednak smutny uśmiech — ale najbardziej lubiłam jego uściski. Nikt tak nie przytulał jak twój dziadek… — przyznała, gdy samotna tym razem łza spłynęła po jej policzku. Nie była to łza smutku, chociaż była zaledwie małą kroplą, po brzegi wypełniała ją miłość i tęsknota. — Był tak wspaniały, że babcia poświęciła wszystko, żeby tylko za niego wyjść. Kiedyś na pewno ci o tym opowie. To fantastyczna historia miłosna — zapewniła, chociaż sama poznała tą opowieść z ust ojca. Ale to właśnie jej rodzice byli dla niej wzorem największej miłości, która mogła pokonać wszystkie przeciwności i problemy. Westchnęła i wróciła do własnych wspomnień, których miała tak wiele, że nie była w stanie wybrać tych najlepszych, bo wszystkie były wspaniałe. — Uwielbiał oglądać telewizję, to takie mugolskie urządzenie. Może poprosimy tatę, żeby kiedyś takie kupił — pomyślała na głos, snując już przyjemniejsze przypuszczenia. — Dziadek najbardziej lubił oglądać mecze. Tysiąc razy tłumaczył mi co to jest spalony, ale i tak nie wiem. Quidditch jest mniej skomplikowany, ale myślę, że dziadek chciałby żebyś grał w piłkę… — szepnęła, gładząc się po brzuchu z czułym uśmiechem. W tej właśnie chwili drzwi się otworzyły, a nadzieja, że zobaczy w nich swojego ojca odrodziła się w Tonks z jeszcze większą mocą niż kiedykolwiek. Oczami wyobraźni widziała Teda, który spogląda na nią, kręcąc głową i mówi po raz kolejny czym jest spalony i że quidditch nijak ma się do piłki nożnej. To jednak nie był on… — Cześć, mamo — szepnęła na widok Andromedy spowitej w czarne, żałobne szaty. Mama nie była tatą i bolało ją to bardzo, ale zdobyła się na smutny uśmiech i krótkie wyjaśnienia, które niemal ugrzęzły w jej ustach. Granica między spokojem w tym cichym pokoju, a spowitą w żalu resztą domu została przerwana… — Właśnie opowiadam maluchowi o jego dziadku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I dobrze, powinien go poznać jak najlepiej — powiedziała Andromeda, a jej głos podziałał na Nimfadorę kojąco. Bała się, że jej mama znów zamilknie, tak jak to zrobiła, gdy poprzednim razem tata odszedł. Kobieta podeszła do Dory i przytuliła ją. Zupełnie łagodnie, a ten uścisk był tak inny od niedźwiedzich objęć Teda. A jednak rozkoszowała się tym, jakby i jej mamy miało za chwilę zabraknąć. I ten strach ją sparaliżował, gdy Andromeda poluźniła uścisk. Nie puściła jej jednak. Wciąż była obok, tym razem zwróciła się do kogoś innego. — Jestem pewna, że dziadek kochał cię do szaleństwa. Bardzo chciał cię przywitać, ale niestety już nie zdąży — powiedziała Andromeda, a jej głos nawet nie zadrżał. Zrobiła to Tonks, która nie umiała już być silna, tak jak jej mama i kompletnie się rozpłakała. W objęciach mamy ten płacz nie był już tak przytłaczający. Obie dzieliły tą stratę, obie były dla siebie, by chociaż pogrążone w żałobie dawać sobie wsparcie. — Teraz musimy się wszyscy postarać. Będziemy o nim opowiadać i pamiętać, bo dzięki temu zawsze będzie z nami. Zupełnie tak, jakby żył… — szepnęła Andromeda i sama uroniła łzę. Trwały tak chwilę otoczone smutkiem, dając sobie wbrew niemu miłość, która nawet w takich chwilach pozwalała istnieć dalej do chwili, gdy pani Tonks otarła wpierw swoją twarz, a później zapłakane oblicze córki. — A teraz chodźcie — powiedziała, chwytając Dorę za rękę. — Nie możemy się spóźnić, żeby go pożegnać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nimfadora skinęła głową niechętnie, bo wcale nie miała na to ochoty. Pół roku temu oddałaby wszystko, żeby móc się pożegnać ze swoim tatą. Teraz oddałaby nawet więcej, by nie musieć tego robić. Przerażała ją taka wizja, bo jeżeli stanie nad grobem własnego ojca, to tak jakby zaakceptowała jego śmierć… A tak przecież nie było. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Pozwoliła jednak matce wyprowadzić się z gabinetu. W salonie, w którym przecież nie tak dawno tańczyła ze swoim tatą, czekali Remus i Syriusz. Tylko oni… Brakowało wielu osób, brakowało wujka Matta z jego żoną, który pewnie nawet nie wiedział, że stracił brata. Brakowało Laury, chrześnicy Teda, którą ten zeszłego lata pogrzebał wraz z całym światem, uznając ją za zmarłą. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ciekawe</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">, pomyślała, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">będziesz rozczarowany czy jednak ci ulży, tato, gdy nie spotkasz jej po drugiej stronie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zatrzymała się wpół kroku, nie mogąc zdobyć się na to by iść dalej. To było za dużo. Nie miała na to siły, nie chciała jej mieć… Wolała być teraz słaba, płakać i łudzić się, że jej tata przyjdzie ją pocieszyć tak, jak to wielokrotnie robił. A to nie miało się już wydarzyć… Remus podszedł do niej, obejmując czule i opiekuńczo, ale tak jak i przed chwilą, gdy przytulała ją Andromeda, nie było to tym, czego pragnęła i potrzebowała. Nie wypuściła dłoni matki ze swojej. A raczej to mama wciąż trzymała ją kurczowo za rękę, nie oddalając się nawet na krok. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">W ich obstawie wyszła z domu, drepcząc w cichym, żałobnym korowodzie za Syriuszem, który prowadził ich przez ogród leśną ścieżką w kierunku drzew. Dora doskonale wiedziała, gdzie zmierzają. Sama pewnego razu, kompletnie nieświadomie dotarła do miejsca, gdzie Remus przed laty pochował swoich rodziców. I chociaż nie żyli już od wielu lat, to wciąż byli blisko domu, w którym udało im się stworzyć rodzinę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dora w myślach próbowała przygotować się na to, co zastanie. Za pierwszym razem tego nie zrobiła. Widok dwóch kamieni z wyrytymi nazwiskami kompletnie nią wstrząsnął. Wtedy miała jeszcze obojga rodziców, wtedy były tam tylko dwa nagrobki… Jak wiele zmieniło się od tamtego czasu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na własne oczy widziała przecież trzeci grób, należący do Meg Owen, którą na jej oczach Remus pochował, gdy tamta kobieta, o którą była tak długo zazdrosna, zmarła w jego ramionach, wyznając mu miłość. Nie czuła już do niej żalu. Myślała nawet czasami o tym, by odwiedzić ją i podziękować za to, jak ona i inne wilkołaki wiele zrobiły dla jej męża. Że dzięki nim, był w stanie wrócić do domu, do niej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wśród leśnej gęstwiny spoczęło również dwóch mężczyzn. Dawny współpracownik Dory - Savage, który, tak jak Ted, zostawił na tym świecie swoją córkę. Tonks zapragnęła w tej chwili przytulić małą Betty, choć ta zapewne była teraz ze swoją mamą, zupełnie tak jak ona i powiedzieć jej, że doskonale rozumie, co czuje dziewczynka, bo jej tatuś też zasnął i już nigdy się nie obudzi…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Drugim mężczyzną był Diggle. Poczciwy Dedalus, który poza Zakonem nie miał żadnej rodziny. Dobrze, że spoczął wśród życzliwych osób, które przez całą wieczność miały dotrzymywać mu towarzystwa. Był człowiekiem pogodnym, kochającym życie i walczącym nie dla siebie, nie dla najbliższych, a dla całego świata. Dora była przekonana, że dogadałby się z jej tatą i byłby… i będzie dla niego wspaniałym kompanem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Słońce chyliło się już ku zachodowi. Tonks spojrzała w niebo, na którym nie dostrzegła jeszcze księżyca, ale za to wiele gwiazd, wskazujących im drogę. Nigdy nie znała się na astronomii, nie potrafiła czytać z nieboskłonu. Wiedziała jednak, że gdzieś tam na niebie jest gwiazdozbiór Andromedy, któremu mama zawdzięczała swoje imię. Smutno przyznała przed sobą, że teraz, gdy życie jej taty zgasło na ziemi, on rozbłyśnie jako jedna z gwiazd właśnie w tej konstelacji. Nie będzie samotny…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Doszli w końcu do małego zagajnika, a Tonks robiła wszystko, by nie patrzyć w miejsce przygotowane dla Teda, tuż obok rodziców Remusa. Spojrzała na grób Meg Owen. Róże, które wyczarowała w dniu jej śmierci, wciąż wyglądały kwitnąco. Tak jakby nie miały zamiaru zwiędnąć, dopóki pamięć o Owen będzie żywa. Na ten widok Tonks poprzysięgła sobie, że wyczaruje taki sam wieniec swojemu tacie, a nawet jeszcze piękniejszy i on też nigdy nie zwiędnie, bo ona ani nikt z obecnych nie miał zamiaru o nim zapomnieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Musiała spojrzeć na wykopany dół, gdy w końcu się zatrzymali. Tuż nad niepozorną, a jednocześnie przerażającą dziura w ziemi, nie będącą miejscem, w którym powinien znaleźć się jej tata, unosiła się trumna. Ciemna, równa, wykonana z zachwycającą starannością, jakby ciosał ją najlepszy cieśla. Dora we własnych myślach uświadomiła sobie, że to Remus i Syriusz zrobili ją specjalnie dla Teda. Odsuwając się od własnej rozpaczy, zdziwiło ją to z jaką wprawą to zrobili. I przypomniała sobie, że to nie pierwsza trumna, którą oboje musieli złożyć w tym miesiącu. Jęknęła prawie niesłyszalnie, niemal czując na własnej skórze, jak trudne dla jej męża i najlepszego przyjaciela trudne musiało być to zadanie. Jak bardzo ich doświadczyła śmierć jej taty, chociaż w zupełnie innym wymiarze niż ona i mama. Próbowała zapamiętać, żeby podziękować im za to, gdy będzie już po wszystkim. Teraz żadne słowa nie mogłyby wypłynąć z jej ust…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Stali w czwórkę w grobowej ciszy i żadne nie wiedziało, co teraz uczynić, chociaż każde z nich uczestniczyło już w niejednym pogrzebie. Gdyby jej tata tu był, z całą wyrozumiałością i czułością, jaką miał w sobie, ale też z nieodrodną pogodnością powiedziałby coś, co podniosłoby ich na duchu. Tak jak ona, Sara i Charlie, gdy żegnali wśród rodziny i przyjaciół ukochaną Amelię. Gdy o tym myślała, uderzyła ją świadomość, że jej tata przecież tu jest, ale nic nie powie, bo leżał w tej drewnianej trumnie i tym razem on czeka, aż ktoś powie coś o nim. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Było tyle rzeczy, tyle słów, które można by teraz powiedzieć, które ona sama przed chwilą przekazała swojemu dziecku, zapewniając, że zawsze będzie mówić o dziadku. Teraz nie potrafiła się na to zdobyć i przerażało ją to, że tata spocznie w grobie, nie usłyszawszy nic. A zasługiwał na najwspanialsze peany, które mogły wyjść spod pióra wybitnego poety. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zadrżała, intuicyjnie ściskając rękę Andromedy w prośbie, by coś zrobiła. W końcu była jej mamą. A teraz, gdy zabrało taty pokładała w niej całe nadzieje, jakie dziecko mogło pokładać w swoich rodzicach. Remus objął ją mocniej, nie pozwalając by osłabła w tej chwili ani żeby nic strasznego nie mogło się do niej dostać. Ale wątpiła, by mogło być coś straszniejszego od utraty ukochanego rodzica… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Cisza, której doświadczyła już nie raz, przerażająca, pusta i głucha znów ją przytłoczyła. Miała wrażenie, że już nigdy nie odejdą od tej trumny, czas stanie w miejscu, a oni wraz z tatą zostaną tu na zawsze. Wtedy, gdy już panika wdzierała się do jej gardła, próbując zatruć serce, Syriusz odchrząknął.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ted Tonks — powiedział cicho, ale jego głos rozbrzmiał tak głośno, jakby wołał Teda, by stanął przed nimi i przestał w końcu udawać. Jednak on nie pojawił się. — Ted był dobrym facetem — powiedział Syriusz z trudem, chociaż także z pełnym przekonaniem i zwiesił głowę, kręcąc nią w bezradności. — Nie umiem opowiadać o ludziach, na świecie jest za mało słów, żeby opisać ich życie. To jest po prostu niemożliwe — przyznał z żalem, dając wyraz swojej bezradności, której przecież prawie nigdy do siebie nie dopuszczał. Ale Syriusz też nigdy się nie poddawał. Tym razem też nie miał takiego zamiaru. — Bo jak w kilku zdaniach ująć to, jak wspaniałym ojcem i oddanym mężem był Ted? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. Nie czekał na nią, bo tak jak zauważył wcześniej, było to niemożliwe, a jednak on wziął na siebie ten trud i próbował. — Był zawsze obok, żeby wspierać kobiety swojego życia. Gotowy poświęcić dla nich wszystko… Może nie walczył z różdżką w ręku w bitwach, ale codziennie toczył walkę o lepsze życie dla tych, których kochał. — Chrząknął, bo mówienie teraz nawet dla niego było zbyt trudne. Zacisnął mocno powieki. W jego głowie tłoczyło się tysiące myśli, a wśród nich były przerażające wyrzuty sumienia, bo nie udało mu się dotrzymać obietnicy. Przysięgał Andromedzie, że połączy ją z Tedem. Nie zrobił tego, chociaż miał ku temu doskonałą okazję. Nie zrobił, bo uszanował czyjąś decyzję. Powinien był postawić na swoim i postąpić kompletnie inaczej, gdy widzieli się w tamtym lesie… — Zupełnie niezasłużenie dostąpiłem przywileju, by porozmawiać z nim po raz ostatni. Pamiętam, że mówił tylko o was — powiedział, zwracając swoją twarz w stronę Andromedy i Dory. Tonks zacisnęła usta, nie chcąc by wydarł się z nich szloch, który i tak ogarnął całe jej ciało. Jej mama natomiast stała prosto z uniesioną głową, niesamowicie silna, taka jak zawsze… Dora nie mogła zrozumieć, skąd ona bierze tą siłę, bo zawsze wydawało jej się, że źródłem był jej tata, a teraz ono wyschło. Podziwiała mamę i nie rozumiała jej zarazem. W tej chwili nie była gotowa zrozumieć tego, że Andromeda faktycznie zawsze była silna dzięki Tedowi, a teraz musiała być silna dla niego, dla niej, dla swojego wnuka. Silna za nich oboje… Za nich wszystkich… — Powiedział, że każdej nocy, gdy zamyka oczy, wraca do swojej rodziny — przemówił Syriusz i chociaż Dora nie była pewna czy to, co mówił, było prawdą, mimo że nie miała powodów, by mu nie wierzyć, niemal usłyszała w głowie głos Bary’ego, który twierdził, że to były piękne, ostatnie słowa. Zacisnęła powieki, bo nie chciała tego słyszeć. Nie chciała słyszeć ani widzieć nikogo poza swoim tatą. — I wróciłeś, przyjacielu — szepnął Łapa, zwracając się tym razem bezpośrednio do Teda. — Wiem, że chciałbyś byśmy pamiętali wszystko to, co najlepsze. Tak będzie — powiedział Syriusz, składając kolejną obietnicę. — Ten ostatni dzień, który tutaj spędziłeś… Pełen tańca, uśmiechów i śpiewu — przywołał najradośniejsze ze wspomnień i najbardziej świeże, które teraz mogli odszukać w swoim sercu. — Zadbałeś o to, żebyśmy mogli wracać do tego momentu, gdy cię już nie będzie… A my zadbamy o twoje kobiety, najlepiej jak potrafimy, bo tego nas właśnie nauczyłeś… — Głos załamał się mu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie wiedział chyba, co więcej mógłby powiedzieć, bo w tej chwili wyciągnął różdżkę, a trumna, unosząca się nad ziemią, zaczęła powoli opadać do grobu. Dora przez łzy patrzyła, jak ziemia zasypuje drewnianą skrzynię, jak wyrasta na niej zielona trawa, która na myśl przywodziła wiosnę i pośród błota oraz resztek śniegu, była zupełnie jak jej tata pośród wszystkich ponurych ludzi - pełna nadziei i radości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Gdy zamrugała, dostrzegła piękny, jasny kamień, gładki choć o nieregularnych kształtach i wyryte na nim imię swojego taty. Nie potrafiła rozczytać epitafium, nie sądziła, by jakiekolwiek zdanie mogło podsumować życie jej taty. Uświadomiła sobie, że sama zapomniała różdżki i nie jest w stanie wyczarować wieńca na jego grobie, a jednak on, jakby tylko jej myśl mogła to sprawić, rozkwitł dziesiątkami polnych kwiatów pełnych życia…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To Remus, trzymając ją w objęciach, zrobił dokładnie to samo co ona, gdy jemu przyszło pochować kogoś bliskiego. Nie wytrzymała. Schowała twarz w ramionach męża, płacząc głośno. A on przygarnął ją jeszcze mocniej do siebie bez słowa, bo żadne nie przyniosłyby ukojenia w tej chwili, a wszystkie, które mogły teraz paść, zostały już wypowiedziane. Pozwoliła Remusowi stać się na chwilę murem, który odgradzał ją od wszystkiego i wszystkich…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie widziała więc, jak jej mama podchodzi do grobu męża i kładzie na nim z czułością jego dłoń, tak jak zawsze miała w zwyczaju gładzić jego rękę. Nie widziała także tego, że Syriusz podążył za nią, uklęknął przy świeżych kwiatach i wplótł w nie różową wstążkę, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Żegnaj, Ted. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wówczas do lamentującej pieśni Tonks dołączył jeszcze jeden szloch. To była Andromeda, która w tej właśnie chwili pozwoliła, by siły ją opuściły, by świat usłyszał jej rozpacz po utracie ukochanego mężczyzny. Płakały we dwie. Tonks w objęciach męża, nie będąc nawet w stanie podejść do własnej mamy i spróbować jej pocieszyć, bo nie mogła jej tego w żaden sposób ofiarować. Oba szlochy zostały stłumione. Jej własny przez Remusa, a jej mamy przez Syriusza, który objął ją mocno, dając możliwość, by wypłakała cały ten smutek w jego ramiona. Stali więc, pocieszając opłakujące kobiety i tym samym spełniając obietnicę, wypowiedzianą przez Syriusza, w której poprzysiągł zadbać o nie w tych najtrudniejszych chwilach. A Ted było obok…</span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><br /></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-89826185350766410362024-02-12T23:49:00.000+01:002024-02-12T23:49:48.684+01:00153) Ostatni powrót do domu<p><span style="font-family: Cambria;"><span>Nimfadora siedziała przy stole, który uprzednio ustawiła jeszcze bardziej na środku salonu, tak że schodząc po schodach można się było na niego natknąć. Zrobiła to po to, żeby mieć idealny widok na drzwi wejściowe. Było to być może naiwne, bo przecież Remus dopiero trzeci dzień szukał jej ojca i poprzednie dwa z bólem serca wracał, mówiąc, że znalazł trop i ma pewność, że Ted był w miejscu, w którym go szukał, ale zdążył się już przenieść. Nimfadora zapewniała go, że nic nie szkodzi, że poczeka jeszcze chwilę i Remus ma przede wszystkim dbać o swoje bezpieczeństwo, a jej tata i tak swoje usłyszy, gdy już wróci. Obiecała, że nie oszczędzi mu zgryźliwych uwag oraz dosadnych słów opisujących jego lekkomyślnego działania. Lupinowie jednak oboje wiedzieli, że gdy Ted Tonks pojawi się z powrotem w domu, nikt nie będzie już pamiętał o tym co złe…<span></span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Dlatego też od tych trzech dni Nimfadora przestawiała stół i siadała, czekając aż w drzwiach zobaczy nie tylko swojego męża, ale też i ojca. To czekanie dłużyło jej się niemiłosiernie. Zawsze próbowała znaleźć sobie coś do roboty, by czas mijał jej szybciej. Chciała nawet pomóc Althedzie przy resztkach pacjentów, którzy jeszcze okupowali dom Szalonookiego, ale uzdrowicielka stanowczo się sprzeciwiła, twierdząc, że poradzi sobie sama, a Tonks naprawdę powinna chociaż trochę odpocząć. Dora nie przyjmowała tego zbyt dobrze, nienawidziła zakazów, a jednocześnie wiedziała, że spędzając czas poza swoim domem, ciągle wracałaby do niego myślami, zastanawiając się czy już Remus i jej tata wrócili. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Pozwalała sobie jednak na krótkie wizyty u Emily. Lucasa na własne oczy nie widziała… Remus powiedział, że prosił Althedę o to, by nie wpuszczała jej do Gottesmana. Dora wiedziała dlaczego.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Widok rannego i okaleczonego Lucasa mógł być trudny do zniesienia, a ona na tym etapie ciąży była już bardzo emocjonalna i brała wszystko do siebie. Zresztą Emily też nie widziała jeszcze swojego męża, by zaoszczędzić jej szoku i bólu. Mimo tego była zdolna zamienić kilka słów z Tonks. Nimfadora miała wrażenie, że chociaż Em nie mogła jeszcze być przy Lucasie ze względu na swój i jego stan, zdawała się być zupełnie odmieniona. To dawało prawdziwą nadzieję. Em przeprosiła nawet Tonks za swoje zachowanie, choć było to zupełnie zbędne. Dora cieszyła się z tego, że apatia, która ogarniała Emily, zniknęła wraz z powrotem Lucasa. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie mając co robić, zaglądała czasami do matki, która wciąż odpoczywała po swoim wybryku w Ministerstwie Magii. Altheda zalecała, by dużo leżała, wspominała o możliwościach występowania częstych migren, sugerowała zażywanie eliksirów, a Andromeda stosowała się bez zająknięcia do zaleceń uzdrowicielki. Nie spędza całych dni w łóżku, to fakt, jednak z sobie tylko znanych powodów wybierała samotnię. Dora patrzyła na to z trudem, ale tłumaczyła sobie, że jak tylko jej tata wróci, wszystko znów będzie normalne i Andromeda nie będzie nękana przez żadne pisma z Ministerstwa czy cokolwiek innego. Wspomniała nawet swojej mamie, że powinna nabrać dużo sił, bo czekają ich wyjątkowe wydarzenia. Wprost o poszukiwaniach Remusa nie powiedziała…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zmuszona była więc do tego, żeby również sama czekać. Pierwszego dnia umiliła jej to audycja Potterwarty, w której bliźniacy razem z Lee Jordanem ogłosili radośnie, że Lucas został znaleziony i wkrótce będzie miał się całkiem dobrze. </span><span style="font-family: Cambria;">Mówili również o tym, że znaleźli nowe miejsce dla swojej rozgłośni i są z tego powodu bardzo szczęśliwi. Jednak może nie powinni byli okazywać jawnie tego szczęścia, bo już następnego dnia ich zaklęcia ochronne zostały złamane… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zostali ostrzeżeni w porę, zdążyli się ewakuować razem z całym sprzętem, ale jak to ładnie określili, byli bardzo blisko nieprzyjemnego spotkania z panami w czarnych pelerynach. Z tego, co Dora wiedziała z listu, który ku jej radości dzień wcześniej wysłała do niej Molly, opisując, jak Weasleyowie trzymają się w tych trudnych czasach, bliźniacy mieli na oku drugą lokalizację, do której zamierzali się przenieść i nie czekać zbyt długo by Potterwarta znów była na antenie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Bez grającego radia obok siebie, bo nie miała zamiaru słuchać koncertów Celestyny Warbeck piejącej na cały regulator, spędzała czas w ciszy. Próbowała skupić się na jakiejś książce, gotowaniu, sprzątaniu, albo nawet i dzierganiu, ale wszystkie jej działania kończyły się mniejszą lub większą katastrofą. Zwłaszcza to ostatnie, bo zupełnie poplątała matce wszystkie włóczki i wolała nie być w zasięgu wzroku, gdy Andromeda zorientuje się, że napoczęta czapeczka dla wnuka stała się strzępkiem nitek zupełnie nie przypominającym nakrycia głowy. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tego dnia nie miała już siły wymyślać sobie pozornie produktywnych działań… Wstała rano, gdy Remusa już nie było. Zaparzyła kawę dla siebie i mamy, a później ograniczając swoje kulinarne ambicję, zaczęła smażyć naleśniki. Ostatnio miała coraz większą ochotę na słodkie jedzenie i nie zamierzała skąpić sobie takich przyjemności. Kiedy już cały stos parujących placków był gotowy, zaniosła Andromedzie porcję dla niej, przeklinając w duchu fakt, że dom nie jest budynkiem parterowym, bo chodzenie po schodach z brzuchem, było dla niej prawdziwą męką. Następnie wróciła na parter, usiadła za stołem, wpatrując się na wprost drzwi, jakby w każdej sekundzie mogły się otworzyć i sama zaczęła jeść. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Jej myśli samoistnie biegły w stronę męża i ojca. Trudno było przewidzieć, kiedy Remus wróci i czy tym razem pojawi się razem z Tedem. Wiedziała jednak, że będzie wykończony, jeszcze bardziej niż dzień czy dwa wcześniej. Nie poddawał się, ale nie potrafił się zregenerować i nabrać sił. Dora doceniała jego poświęcenie, chociaż nie miała żadnej sposobności, żeby mu to okazać. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Siedząc tak przy pełnym talerzu naleśników, zaczynała planować zbliżające się wielkimi krokami urodziny Remusa, które miały być za kilka dni. Nie miała za bardzo możliwości, żeby zorganizować cudowna i niezapomnianą imprezę z mnóstwem gości i zabawą do białego rana. Brakowało jej na to siły, co zwalała na swój wielki brzuch. Ponadto Remus wyraźnie powiedział, że marzy mu się urlop od chaosu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Na samą tę myśl pojawiał jej się uśmiech na twarzy. Ich ostatni taki wspólny urlop skończył się małżeństwem. Poprzeczka zawieszona bardzo wysoko, aż za bardzo, żeby Tonks w aktualnej sytuacji mogła ją przebić. Planowała więc w dniu urodzin Remusa zrobić wszystko, by w końcu mógł odetchnąć, nie wyruszać na żadną misję, nawet jeśli to oznaczałoby opóźnienie odnalezienia jej ojca. Na początek będą długo leżeć w łóżku, bo nic nie będzie ich goniło, potem zjedzą królewskie śniadania, a później albo wrócą do łóżka, albo pójdą na spacer do lasu... Wieczór spędzą przy kominku, z gorącą herbatą, nastrojową muzyką i dobrą książką, przytulając się pod kocem. To musiało wystarczyć przynajmniej na ten moment... Może nie będą to spektakularne urodziny, ale będą razem, mając chwilę dla siebie i swoją bliskość. To jednak nastąpić miało dopiero za kilka dni, a tymczasem ona siedziała sama naprzeciwko zamkniętych drzwi...</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Cisza była dobijająca i nieznośna, jeszcze gorsze mogło być jedynie tykanie zegara, który odliczałby kolejne sekundy jej oczekiwań. Jeszcze chwila i zapewne sama zaczęła by wołać o litość, błagając by ktoś dał jej jakieś zadanie, nawet gdyby miała jeszcze raz napisać wszystkie raporty, które sporządziła w swojej aurorskiej karierze, byleby tylko móc coś zrobić i nie czuć, jak czas wolno płynie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z odsieczą niespodziewanie pojawił się nie kto inny jak Syriusz Black, który bez zapowiedzi wparował przez kominek otrzepując się z popiołu, zupełnie tak, jakby wchodził do własnego domu. Potargał swoje włosy gestem, który mógł sprawiać wrażenie, że w ostatniej chwili powstrzymał się przed tym, żeby ich sobie nie wyrwać z głowy i wykrzyknął głośno: </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Słodki Merlinie, jak tu spokojnie! — Na jego twarzy pojawił się błogi wyraz, chociaż swoim zachowaniem zakłócił spokój, którym teraz tak się rozkoszował. Dziarskim krokiem podszedł do Tonks, siadając naprzeciwko niej, co bardzo ją zirytowało, bo swoją czarną czupryną skutecznie zasłaniał jej widok na drzwi wejściowe. Zajrzał z zainteresowaniem na jej talerz, skupiając całą swoją uwagę na jedzeniu i spytał: — Co tam wcinasz? </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nim zdążyła odpowiedzieć, Black porwał jej jeden z naleśników i zwijając go niestarannie, wepchnął go sobie całego do ust, zachowując się w sposób bezczelny i skrajnie obrzydliwy. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Ej, to moje! — oburzyła się, wbijając z impetem widelec w pozostałe placki, jakby mogło to w jakiś sposób powstrzymać Blacka przed skubnięciem następnego.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie chcę później słuchać, że za dużo przytyłaś w ciąży… — mruknął niewyraźnie z pełną buzią, wycierając ręce w koszulę, a Tonks słysząc tak wredny komentarz sama złapała z jeden z placków i rzuciła nim Blackowi w twarz. Ten uchylił się zwinnie, przełykając w końcu i zganił ją oburzony: — Nie marnuj jedzenia! </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Wracaj do siebie! — odpowiedziała mu tym samym tonem, a on rozsiadł się na krześle, niemal zupełnie zsuwając się pod stół na siedzeniu i jęknął:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Chciałbym, ale mam dość oparów eliksirów leczniczych… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Śpisz w jednym łóżku z osobą, która nimi cuchnie — stwierdziła Nimfadora, a Black posłał jej wyjątkowo chłodne spojrzenie i od razu wiedziała, że tym razem przesadziła. Uniosła ręce i mruknęła przepraszająco: — Dobra, nic nie mówiłam… — Nie miała zamiaru sprzeczać się z Syriuszem i obstawać przy tym, że Altheda rzeczywiście cuchnie eliksirami leczniczymi i wszelkimi ziołami, a Łapa do tej pory najwidoczniej nie miał z tym problemu. Skupiła się jednak na czymś zupełnie innym. — Masz dość nowych lokatorów?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Miałem ich już dość w momencie, w którym się pojawili — stwierdził ponuro, zgadzając się tym samym na zakończenie dyskusji na temat Althedy. — Mogliby już dawno wrócić do domów. Im są bardziej przytomni, tym bardziej mnie wkurzają… — zauważył, wywracając oczami i chrząknął wyraźnie. — Do tego jeszcze Gottesmanowie… Współczuję im, ale tęsknie za czasem, kiedy byłem tylko ja i Ally.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Łapo, oni stracili dom… — przypomniała mu Tonks, nie chcąc uwierzyć, że po zaledwie trzech dniach od odnalezienia Lucasa, Łapa już najchętniej by ich eksmitował, chociaż Gottesmanowie wciąż potrzebowali pomocy uzdrowiciela i wsparcia przyjaciół. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Lucas nawet coś więcej… — dodał niechętnie Syriusz i zadrżał delikatnie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— No właśnie — przyznała Dora i odsunęła od siebie talerz, nie wyobrażając sobie, by mogła przełknąć chociażby jeszcze jeden kęs, gdy jej głowę zaprzątały myśli dotyczące tragedii, jakiej doświadczył Lucas. Westchnęła ciężko, podpierając głowę na dłoniach i spojrzała uważnie na Syriusza. — Powiedziałam im, że mogą zostać tak długo, jak zechcą — przyznała. Faktycznie rozmawiała nie tyle z Lucasem, co z Emily i zapewniła ją, że póki nie wrócą do pełni sił, mogą ze spokojem mieszkać w domu Szalonookiego, który był de facto Tonks i nie mają się niczym przejmować, a cały Zakon jest chętny, by okazać im pomoc. Black najwidoczniej nie był tak ofiarny w swej dobroci, bo skrzywił się, na co Dora od razu zareagowała: — Nie rób takich min. Gdybym mogła, zaprosiłabym ich tutaj, ale wszystkie pokoje są zajęte. Dom Moody’ego jest duży…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— I zatłoczony — dodał z przekąsem. — Jest nas tam chyba teraz więcej niż Weasleyów w Norze. A do tego patrzą na mnie tak, jakbym zamordował z tuzin mugoli… — rzucił i choć powiedział to tak marudnym tonem, że mało kto domyśliłby się, że miał być to żart, nawiązujący do jego ponoć przestępczej przeszłości. Tonks rozumiała, o co mu chodziło, ale najwidoczniej nie zareagowała tak, jak się tego spodziewał, bo spytał od razu: — Co jest?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Pomyślałam o Weasleyach — przyznała. Na górze w sypialni koło łóżka miała list od Molly, w którym opisywała wszystko to, co ostatnio wydarzyło się w jej rodzinie. Nie zdążyła nawet jeszcze na niego odpisać, co w sumie powinna była zrobić od razu, ale o rodzinie rudzielców myślała ciągle. Martwiła się o nich, byli dla niej niemal jak rodzina i każda niepokojąca informacja spędzała jej sen z powiek. Było jednak coś, co powinno ją chociaż odrobinę ucieszyć. — Ginny wczoraj wróciła na ferie wielkanocne… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Black chrząknął, siadając prosto na krześle. Widział jej zamyślony wyraz twarzy i mógł jedynie się domyślać, jakie myśli chodzą jej teraz po głowie. Dla rozluźnienia atmosfery zdecydował się powiedzieć: </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Stawiam dwa galeony na to, że Molly nie puści jej już do Hogwartu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie zakładam się, bo też tak uważam — stwierdziła Dora, chociaż wizja zakładu z Blackiem w sprawie mniej oczywistej, wydawała jej się być czymś bardzo zabawnym. Musiała pomyśleć o tym, by niedługo wciągnąć go w taki układ, a później móc go dręczyć, wyśmiewając to, że z nią przegrał. Ten temat jednak nie był adekwatny do aktualnej sytuacji. Ginny, tak jak i większość uczniów, wiele ryzykowała przebywając w Hogwarcie, choć brzmiało to irracjonalnie. Prawda była taka, że wszyscy powinni odetchnąć z ulgą, skoro na kolejną przerwę świąteczną wróciła cała i zdrowa. — Podobno Molly już po świętach psioczyła, że nie powinna jej wysyłać. I może miała rację…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Wiesz coś o jej reakcji na temat Luny?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tonks pokręciła głową, nie mając odpowiedzi na pytanie Blacka. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Temat Luny, ku jej niezadowoleniu, zszedł na boczny tor, a co niektórzy zdawali się zapomnieć o dziewczynie. Czuła, że powinna zwrócić Kingsleyowi uwagę, że przecież znaleźli już Lucasa i osoby, które do tej pory tym się zajmowały, mogą rozpocząć poszukiwania Luny. Nie miała z nim jednak kontaktu od chwili, w której na własnych rękach przyniósł ranną Emily do domu Szalonookiego. Nie wiedziała też, czy zwracanie mu uwagi, gdy ten miał tyle na głowie, było dobrym pomysłem. Dręczyło ją to, że ona sama nie jest w stanie wyjść z domu i zająć się tą sprawą. Wiedziała, dlaczego tak jest i była z tym w ostatnich dniach zupełnie pogodzona, co tym razem mogła przyznać całkowicie szczerze i zgodnie z prawdą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Gdyby nie to, że czekała na swojego tatę, z pewnością zaczęłoby ją już nosić. Może próbowałaby wziąć udział w kolejnej audycji Potterwarty, co, jak się okazało, nie byłoby szczególnie rozsądne, skoro śmierciożercy jakoś namierzyli trop bliźniaków. Na pewno próbowałaby coś zrobić i być może tylko by wszystko komplikowała. Liczyła, że na dniach temat Luny i Ollivandera znów zostanie poruszony, a Zakon skupi się na nich i w końcu ich znajdą. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Niewiele — odpowiedziała zgodnie z prawdą — ale na pewno nie przyjęła tego najlepiej, miała czas na złość w Hogwarcie — stwierdziła, domyślając się, że młoda Weasley swoją frustrację wyładowała w szkole, z pewnością również wiele ryzykując. Ona na jej miejscu pewnie sama by tak postąpiła. Tylko, że nie była na jej miejscu. — Nie wiem, jak jej spojrzę w oczy, skoro nie wiemy gdzie jest Luna.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Wiemy, że żyje, inaczej Prorok już by wpisał ją na listę spacyfikowanych rebeliantów… — zauważył Black, próbując podnieść ją jakoś na duchu. — Znaleźliśmy Lucasa, to i ją znajdziemy. Wcześniej wróci twój ojciec, a później znajdziemy Harry’ego i skończymy tę wojnę raz na zawsze.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Obyś miał rację — westchnęła. Syriusz chwycił jej dłoń i ścisnął mocno, chcąc dodać jej otuchy i zapatrzył się w jej twarz. Patrząc na jej czarne oczy, nie można było mieć wątpliwości, że ma w sobie krew Blacków. Była jednak tak dobra, troskliwa i opiekuńcza, że to wydawało się aż niemożliwe. Tonks i Bellatriks różniło wszystko, a jednak były ze sobą połączone czymś, co ktoś niezwykle uczuciowy nazwałby przeznaczeniem. Black miał zamiar pobawić się w boga i to przeznaczenie zmienić. Nie wyobrażał sobie, by Tonks czy kogokolwiek z jego bliskich spotkała krzywda, nie póki on żył. Dora uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę, a ten ruch sprowadził go na ziemię. — Coraz częściej patrzysz na mnie inaczej…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Inaczej? — zdziwił się, odwracając wzrok. Faktycznie nie tylko Dora przyłapała go na tych zmianach. On sam dostrzegał je w swoim zachowaniu, a zaszły one po bitwie na Pokątnej. Tej nocy znów miał koszmary, w których groźby Bellatriks stawały się prawdą. Obudził się, gdy we śnie Tonks trzymała się za rozszarpany brzuch, w którym nie było już jej dziecka, a na jawie Ally potrząsnęła za jego ramię, widząc jego katusze. Tego jednak nie miał zamiaru przyznać Nimfadorze. Ona, Harry, Remus, Andromeda, to maleństwo, które wkrótce przyjdzie na świat i oczywiście jego Ally… O ich zdrowie i życie bał się najbardziej i był gotów poświęcić wszystko, by byli bezpieczni. Czekało go wiele pracy, by nie dopuścić do nich Lestrange, by nie wykorzystała również jego samego, żeby ich zwabić i by w końcu pozbyć się tej wiedźmy. Nie miał jednak zamiaru zdradzić nikomu, czego bał się najbardziej ani o czym wciąż myślał… Nawet jeśli te myśli wpływały na jego zachowanie i reakcje. — Wydaje ci się.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— No tak jakoś — stwierdziła, upierając się przy swoim i wykonała bardzo enigmatyczny ruch ręką tuż przed jego twarzą. — Bardziej troskliwie.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Bo ze mnie jest dobry chłopak — oznajmił, posyłając jej promienny uśmiech, a ona pstryknęła go w nos. Sapnął oburzony, gdy ona śmiała się cicho i przypatrywała w sposób być może równie troskliwy, co ten, w który on ponoć patrzył na nią.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Lubię jak tu przychodzisz — przyznała, mówiąc jakoś sentymentalnie. Black powstrzymał się przed teatralnym sapnięciem, co więcej jej głos sprawiał, że czuł się na swój sposób spokojny. Była to zapewne nostalgia, którą Tonks sama przywołała. — Przypomina mi to czasy na Grimmauld Place. Teraz jest…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Inaczej? — dokończył za nią, nie wiedząc, jak inaczej można byłoby nazwać aktualny stan rzeczy. Zbyt wiele się zmieniło. Nienawidził swojego rodzinnego domu, ale chwile, gdy Grimmauld Place było wypełnione życzliwymi ludźmi, z Harrym, Remusem i Tonks na czele, potrafił tam żyć i funkcjonować. Nawet z braku laku, mógłby posunąć się do stwierdzenia, że czasami tęsknił za tymi czasami, ale z pewnością nie chciałby do nich wrócić… Tonks być może myślała tak jak on, bo pokiwała głową i zgodziła się:</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Inaczej. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Ale lepiej?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Inaczej — powtórzyła, najwidoczniej nie potrafiła zdefiniować tej inności. Sam Black lepiej by tego nie określił. Sentyment to jedno, ale nie oddałby tego, że teraz miał przy sobie Ally, mógł w końcu przyznać, że kogoś szczerze kocha, a ponadto odzyskał wolność i mógł się nią cieszyć na tyle, na ile to było możliwe. Wspomnienia powinny pozostać wspomnieniami. Tonks też tak myślała, bo chociaż często wracała myślami do czasów, gdy pomieszkiwała na Grimmauld Place, zacieśniała więzi z Syriuszem, a relacja jej i Remusa dopiero się rodziła, to cieszyła się tym, co miała i co mieć wkrótce będzie. — Niewiele bym zmieniła — stwierdziła, wzdychając i niespodziewanie wykrzywiła twarz, łapiąc się za brzuch. Black słysząc towarzyszące temu jęknięcie, zerwał się na nogi, gotowy przeskoczyć przez blat i zareagować, ale Dora uśmiechnęła się słabo i pokręciła głową. — Znowu kopie… Daj rękę — poleciła i nie czekając na jego ruch, złapała go za dłoń i położyła ją na swoim brzuchu, dociskając nieco w odpowiednim miejscu. — Czujesz?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jest silny — przyznał, bo faktycznie poczuł mocne kopnięcie dziecka. Było to dziwne uczucie, które bardzo go rozczuliło. Zamrugał kilka razy, żeby pozbyć się wzruszenia i stwierdził pewny siebie: — Po wujku Łapie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— No właśnie, wujku… — mruknęła cicho, spoglądając na niego uważnie. Posłał jej zdziwione spojrzenie, unosząc wysoko brew, a mikro Lupin znów kopnął prosto w jego dłoń. Nimfadora uśmiechnęła się szeroko i oznajmiła: — Ostatnio z Remusem rozmawialiśmy o rodzicach chrzestnych. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Tonks… — mruknął, biorąc swoją rękę z jej brzucha, a to i towarzyszące od lat wyrzuty sumienia wywołały w nim nieprzyjemny dreszcz. — Ja już mam chrześniaka. I oddałbym wszystko, by być dla niego lepszym ojcem chrzestnym. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jesteś taki przewidywalny, Łapo… — jęknęła, wznosząc oczy do nieba i pokręciła głową. Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs, jakby posyłała mu ewidentną naganę i przyznała: — Wiedzieliśmy, że będziesz tak gadał. Jesteś wspaniałym ojcem chrzestnym, wujkiem i przyjacielem — zapewniła go, mówiąc tonem, z którym tylko szaleniec mógłby się sprzeczać. Co zabawne właśnie z takowym rozmawiała. — Najlepszym, jakiego Harry mógłby mieć. Wiemy jednak, że teraz i po wojnie będziesz chciał się skupić na nim. To wspaniałe i wspieramy cię w tym — przyznała już znacznie łagodniej i nawet uśmiechnęła się szeroko na potwierdzenie swoich słów. — Chciałam po prostu, żebyś wiedział, że byłeś naszym pierwszym wyborem.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Doceniam to, bardzo… — przyznał z nieskrywaną ulgą. Przez chwilę bał się tego, że Lupinowie będą naciskać, nie pozwolą mu odmówić, a on pod ich naporem w końcu ulegnie. Zrobiłby to wbrew sobie. Jak mógłby z czystym sumieniem być ojcem chrzestnym tego malucha, patrzeć, jak dorasta, stawia pierwsze kroki, zaczyna mówić i psocić, skoro nie robił tego przy Harrym? Tonks miała rację, chciał poświęcić się swojemu jedynemu chrześniakowi. Jemu i Ally… Nie zmieniało to jednak tego, że pewnie i za małego Lupina oddałby życie. Wyróżnienia, nowe role czy nawet zwykłe nazewnictwo tego nie zmieni. A jemu po prostu będzie lżej… — Na kogo więc się zdecydowaliście? — zapytał dziarsko, próbując skierować temat na inne tory, ale nie pozwolił Tonks od razu odpowiedzieć i sam zabawił się w zgadywankę. — Sara to wiadomo, a ojciec? Charlie? Może Bill? — wymieniał, ale przerwał, rzucając jej przekorne spojrzenie. — Chociaż to by było dziwne, biorąc pod uwagę waszą wspólną przeszłość…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Nie Charlie i nie Bill, żaden z Weasleyów — stwierdziła, kręcąc głową. Ona wcale nie uważałaby za dziwne, gdyby poprosiła Billa o zostanie ojcem chrzestnym… Może Fleur miałaby inne odczucia, ale Tonks absolutnie nie przeszkadzała ich wspólna przeszłość. Ponadto bawiło ją to, że Syriusz nie był nawet blisko prawidłowej odpowiedzi. Przyglądała mu się uważnie, ciekawa tego, jaka będzie jego reakcja, gdy w końcu usłyszy o planach jej i Remusa. — Przy najbliższej okazji chcieliśmy poprosić Harry’ego. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— To wspaniały wybór — szepnął z niedowierzaniem po tym, jak otworzył szeroko oczy i usta w zdziwieniu. Kompletnie się tego nie spodziewał, a jednak wydawał się całkowicie zgadzać z ich decyzją. Potwierdził to szeroki uśmiech, który chyba zupełnie nieświadomie przywołała na twarz. — Idealny. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Też tak myślę… — przyznała wesoło Dora, ale nie omieszkała wspomnieć coś, czego również była pewna: — Chociaż czuję, że i tak będziesz ulubionym wujkiem.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— W to nie wątpię — zgodził się z nią, odrzucając włosy z twarzy w szelmowskim geście. — Taki już mam urok. Wszyscy mnie uwielbiają.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Tonks zaśmiała się głośno, ale nawet to nie ubodło przerośniętego ego Blacka. On sam parsknął śmiechem, wzdychając zaskakująco pogodnie. Dora doceniała takie momenty jak ten. Uwielbiała to, że Syriusz czuł się przy niej i całej jej rodzinie tak swobodnie. Jeśli miała wyobrażać sobie przyszłość, to właśnie tak, że Black w nieoczekiwanym momencie wchodził do ich domu i zawsze był obok. Wierzyła, że Remus też chciał mieć swojego przyjaciela blisko siebie. Może, gdy wojna się już skończy, Syriusz faktycznie będzie ich ciągle odwiedzał, a potem wszyscy będą przenosić się do Harry’ego, żeby mógł spędzić trochę czasu z nimi i swoim chrześniakiem… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Cieszę się, że nasz synek będzie dorastał wśród tylu wspaniałych osób… — stwierdziła z uśmiechem, myśląc o tym, że nie tylko Syriusza i Harry’ego będą mieli blisko siebie. Tyczyło się to wszystkich Weasleyów, Sary z rodziną, Hestii i Carla, którzy przecież będą mieli dzieci w wieku synka Dory. Może jej najbliższa rodzina nie była najliczniejsza, ale otoczyła się tyloma wspaniałymi ludźmi, że wynagradzało jej to wszystkie braki. Dzięki temu miała pewność, że jej synek będzie miał szczęśliwe dzieciństwo i całe życie. Osunęła się na oparcie krzesła z szerokim uśmiechem, patrząc na Blacka. Powinna mu podziękować, że tego dnia przyszedł, bo bez niego pewnie umarłaby z niepewności i nudy. Drgnęła jednak, gdy Black wyprostował się nagle i sama obróciła się, podążając za jego wzrokiem. — Mamo, zaparzyć herbaty? — zapytała wciąż się uśmiechając. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie uzyskała jednak odpowiedzi. Andromeda rzeczywiście wolała w ostatnich dniach samotność, ale doszła już do siebie. Nie była nawet smutna czy zła, bardziej zraniono jej dumę i nie mogła sobie z tym poradzić, a ponadto nie chciała rozmawiać o swoim lekkomyślnym postępowaniu. Teraz jednak znów gołym okiem było widać, że coś ją dręczy i to wcale nie jest unikanie niewygodnych rozmów. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Mamo?</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Wszystko w porządku, Andy? — zapytał Black, przyglądając jej się uważnie. Andromeda wzięła głęboki, przerywany oddech. Wydawała się taka zagubiona i w pewnym sensie pusta…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Obawiam się, że nie…</span></p><p dir="ltr" style="text-align: center;"><span style="font-family: Cambria;">***</span></p><div><span><span><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Myśli Remusa krążyły nieustannie wokół jednej sprawy. Właściwie to jednej osoby… Chodziło o Teda. Już trzeci dzień go szukał, podążał za tropem, który jego teść po sobie zostawiał, a także tym, który on sam wyczuwał. Nie mógł nazwać swoich działań bezowocnymi. Już pierwszego dnia odnalazł miejsce, w którym Syriusz spotkał się z Tedem i idąc po śladach, znalazł kolejną lokalizację obozu ukrywających się w lesie mugolaków. To było najłatwiejsze, później musiał się liczyć z wieloma teleportacjami, urwanymi tropami i swoimi błędami. Czuł jednak, że był coraz bliżej i tylko to dawało mu jakąkolwiek motywację. To i cała garść różowych wstążek w kieszeni jego płaszcza… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Dora co prawda powtarzała mu, że nie ma się spieszyć, bo przecież czekała już tak długo, że jeden dzień nie zrobi jej różnicy. Wiedział doskonale, że mówiła tak tylko dlatego, żeby nie wywierać na nim presji. Gdy tylko wracał do domu, ona z całych sił próbowała ukryć przed nim, że jest zawiedziona. Nie miał serca mówić jej, że następnym razem będzie inaczej. Sam się przekonywał, że powinien wykazywać więcej optymizmu, ale ten ulatywał mu za każdym razem, gdy po raz kolejny samotnie aportował się przed własnym domem. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Do Wielkanocy zostało zaledwie kilka dni, a on obiecał Dorze, że do tego czasu połączy jej rodzinę w jedno. Zaczynał wątpić, że to mu się uda… Ted musiał być w ciągłym ruchu i zmieniać swoją kryjówkę co kilka dni, a przecież od jego spotkania z Syriuszem minęło już sporo czasu. Równie dobrze mógł być po drugiej stronie kraju… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Obyśmy się nie minęli — westchnął pod nosem, a jego ciepły oddech zmienił się w obłoczek gęstej pary. Robiło się paskudnie nieprzyjemnie na dworze w tych okolicach, a słońce już dawno osiągnęło szczyt na nieboskłonie i powoli zbierało się do zachodu. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Jego prośba nie była bezpodstawna. Ted mógł skakać z miejsca na miejsce, by zmylić trop, zostawiając jedynie dobrze ukryte poszlaki dla nich. Intensywność jego zapachu była różna, po niej głównie Remus mógł wywnioskować czy jego teść był w tych okolicach niedawno, czy już minęło od tej chwili sporo czasu. O ironio, żałował, że nie było teraz pełni, bo w wilczej skórze już dawno wyczułby trop i znalazł Teda raz dwa. W ludzkiej postaci, nawet przy jego wyostrzonych zmysłach, trwało to znacznie dłużej. Mimo jego zdolności, tropów, przeczucia i wszystkiego, co mogło zwiększać jego szanse, oczywistym było, że Ted nie zmierza prosto do celu, bo jego celem była ucieczka i ukrywanie się. To, że Lupin już pierwszego dnia sprawdził las w okolicach granicy ze Szkocją, nie oznaczało, że Ted tam później nie wrócił… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ponadto Remus i Ted mijali się… I to dość szerokim łukiem. Od tamtej chwili w Mungu, gdy on i Dora stracili pierwsze dziecko, nie można było dopatrywać się między nim, a jego teściem, przyjaźni, którą można było nazwać ich wcześniejsze relacje. Wtedy Ted chyba zaczął coś podejrzewać, chociaż ówczesny związek Remusa i Nimfadory oraz cała sprawa z poronieniem była tajemnicą i mało kto o tym wiedział. Po wielu miesiącach, już po śmierci Dumbledore’a i pogodzeniu się Dory i Remusa, Ted złożył wszystkie elementy w całość. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ewidentnie nie odpowiadało mu to, że jego córka jest z Lupinem… Nikt nie posądzał go o rasizm, o to, że wilkołactwo było powodem jego niechęci, bo tak naprawdę przyczyna tego wszystkiego była od tego zupełnie niezależna. Ted Tonks nie chciał by Remus był z Dorą, bo już raz ją skrzywdził i to bardzo dotkliwie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To kładło cień na całą relację na linii zięć-teść. Ted dał temu dowód podczas obiadu, na którym Lupinowie świętowali swój ślub, a także później przy każdej możliwej okazji. Wszyscy naiwnie wierzyli, że wspólne mieszkanie pod dachem ich do siebie zbliży. Nikt nie myślał wtedy, że coś dziwnego było w tym, że Ted w ogóle zgodził się przenieść z żoną do córki i zięcia. Potem wyjaśnił Remusowi w dosadnych słowach, jaka była jego motywacja, a później zniknął… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">To, że powierzył jemu i Syriuszowi pod opiekę dwie najważniejsze kobiety w jego życiu, było dobrym znakiem. Najwidoczniej mimo niechęci, istniało również między nimi zaufanie. Na tyle duże, że zapomniał o wszystkim, co ich dzieli, a skupił się na tym, co ich łączyło - a była to bezsprzecznie Dora i miłość do niej.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus jednak nie wyobrażał sobie, by ich przyszłość była naznaczona mniejszą niż większą niechęcią. On sam już dawno nie czuł jej względem Teda, a i wcześniej raczej takie uczucia go nie dręczyły. Cicho znosił jego wrogie spojrzenia, nieprzychylne komentarze, po prawdzie uważał, że w pewnym stopniu na nie zasłużył, ale to nie mogło zmienić tego, jak bardzo kocha Tonks i nic nie było w stanie go od niej odsunąć. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Później, gdy Ted zdecydował się odejść, faktycznie Remus był na niego wściekły. Czuł też sporą niesprawiedliwość, bo Ted postępował dokładnie tak, jak on. Porzucał ukochaną rodzinę dla jej dobra. A o to przecież był na Lupina tak wściekły… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus miał za złe teściowi, że zostawił jego i Syriusza z tym wszystkim samych, że nie miał odwagi, by spojrzeć Andromedzie oraz Dorze w twarz i oznajmić, że odchodzi. Nie był chyba nawet świadomy, jakie to postępowanie miało konsekwencje. Złamał im serca, Andy zamilkła na cały miesiąc, a Tonks wyładowywała swoją złość i strach na Remusie, postępując wyjątkowo lekkomyślnie. Lupin jednak dawno wyzbył się tej złości i chciał jedynie, by Ted wrócił cały i zdrowy. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Lupin w duchu marzył jeszcze o tym, żeby ich relacje poprawiły się i były chociażby neutralne. Przez całe swoje poszukiwania w głowie układał całą litanię, składającą się z tego, co chciał przekazać Tedowi. Liczył, że w drodze powrotnej będą mieli okazję na długą i oczyszczającą rozmowę, taką samą, jaką przeprowadził z Andromedą po obiedzie ślubnym. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Chciał powiedzieć Tedowi, że bardzo go szanuje i nie dziwi się jego reakcji. Rozumie nawet, że zasłużył na takie zachowanie i to od każdego z osobna. Był gotowy przyjąć baty, chociaż Tonks uważała, że już się wystarczająco nacierpiał, a ona zupełnie odpuściła mu wszystkie winy. Chciał jednak, by wszyscy, których swoim postępowaniem skrzywdził, wybaczyli mu. A Ted do tej grupy z pewnością się zaliczał. Oczekiwał również zrozumienia, chciał wskazać teściowi podobieństwa między ich postępowaniami. Był gotowy na szczerość, również tą bolesną, która mogła pojawić się z obu stron. Liczył, że powrót Teda nie będzie jedyną dobrą informacją, ale będą mogli też przekazać swoim kobietom, że wojna została zakończona i nie muszą się już martwić o wrogość między nimi. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Idąc między drzewami, łapał się na tym, że momentami nie szedł za tropem, a po prostu przed siebie, mrucząc po nosem własne argumenty. Wracał jednak szybko na właściwe tory. Tym razem też tak było. Uklęknął przy jednym z drzew, przygładził wilgotny mech i ku swojej radości dostrzegł kolejną różową wstążkę wplecioną w małą samosiejkę dębu. Wziął między palce aksamitny materiał.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Jestem blisko — stwierdził bardzo optymistycznie, za co szybko się zganił, mrucząc pod nosem: — Chyba…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Powiew wiatru rozwiał jego włosy, wpadając za kołnierz, co skutkowało nieprzyjemnym wzdrygnięciem. Kiedy otrząsnął się z nieprzyjemnego chłodu, spiął nagle wszystkie mięśnie. Wraz z wiatrem nie przyszło tylko zimno. Poczuł wiele zapachów, które nijak się miały do leśnej woni. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Pierwszy był najbardziej wyczuwalny, to spalenizna, która mogła pochodzić z wygaszonego ogniska, potem wyczuł aromat smażonych ryb, a te z kolei Ted i jego kompani mogli spożyć na ostatni posiłek. To były dobre tropy, które mogły potwierdzić tezę, że jest już blisko swojego celu. Inne zapachy były mniej wyczuwalne, a może po prostu trudniejsze do rozpoznania. Lupin czuł woń kilku osób, poszczególne nuty mocno się ze sobą wymieszały, ale jedna z tych osób mogła być z dużym prawdopodobieństwem Ted Tonks.</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Zapewne pobiegłby od razu w stronę, z której przyszedł podmuch wiatru, ale ostatni zapach, jaki rozpoznał, skutecznie go powstrzymał. To była krew… Charakterystyczna, silna i metaliczna woń, której z niczym nie można było pomylić. Mógłby dziwić się sobie, że nie wyczuł tego od razu. Poprawił różdżkę w dłoni. Krwi było za dużo, żeby móc uznać to za przypadkowe zranienie. </span><span>Coś musiało się stać…</span><span> </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Stanął na równe nogi, nie mając czasu do stracenia. Z pośpiechem przedzierał się przez kolejne metry leśnej gęstwiny. Powstrzymywał się od biegu, który od razu zwróciłby na niego uwagę. Przecież szmalcownicy mogli wciąż gdzieś tu być, jeżeli udało im się dopaść uciekających mugolaków… Remus miał ochotę wezwać na pomoc Syriusza, ale coś mu podpowiadało, że to zbyteczne. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie wiedział, ile tak szedł, jednak każdy kolejny krok stawał się coraz trudniejszy. Intuicja chciała go powstrzymać, ale wbrew niej parł do przodu. I w końcu dotarł do skrytego w gąszczach obozowiska. A raczej tego, co z niego zostało…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Tylko nie to…</span></p><p dir="ltr" style="text-align: center;"><span style="font-family: Cambria;">***</span></p><p dir="ltr" style="text-align: right;"><span style="font-family: Cambria;"><i>sierpień 1997r</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Muzyka rozbrzmiała w salonie, wypełniając każdy jego kąt. To jej tata niespodziewanie zdecydował się po wspólnym śniadaniu umilić im czas odrobiną wesołych rytmów. Gdy tylko włączył gramofon, od razu poprosił Nimfadorę do tańca. Tonks zastanawiała się, jakby zareagował, gdyby powiedziała mu, że wybrał jedną z ulubionych płyt Remusa. Nie powiedziała jednak nic. Po pierwsze dlatego, że nie chciała prowokować niechcianych reakcji, spowodowanych niechęcią taty względem jej męża. Po drugiej, co było już zdecydowanie bardziej przyziemne i błahe, dlatego, że Ted od razu zaczął ją obracać tak, że brakowało jej tchu. Jedynym, na co mogła sobie w tej chwili pozwolić, to głośny śmiech, który wybrzmiewał ponad muzyką. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Syriusz od razu podłapał pomysł Teda i machnięciem różdżki odsunął na bok wszystkie meble, robiąc tym samym więcej miejsca na prowizoryczny parkiet. Zaraz po tym zaczął majstrować coś przy gramofonie, komentując, że to stare ustrojstwo jest zdecydowanie zbyt ciche. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Podczas jego prób, Ted okręcał Nimfadorę dookoła, co chwila zmieniając rytm ich tańca, który z pewnością nie był zgodny z melodią. Tata Tonks nie miał talentu tanecznego, a ona, choć sama nie mogła się poszczycić zmysłem ruchowym w tej kwestii, gubiła ciągle krok. Remus tańczył zupełnie inaczej, było w tym z pewnością zdecydowanie mniej szaleństwa. Jej tata wykonywał ruchy zwariowane i zupełnie niewspółmierne z jego tuszą. Dora nawet doceniała to, że jej ciążowy brzuch jeszcze się nie pojawił, bo w innym wypadku wciąż obijaliby się o siebie. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>W końcu złapała z tatą wspólny rytm i sama narzuciła jeszcze bardziej dziwaczną choreografię, a kiedy to się stało, gramofon ryknął jeszcze głośniej. Gdyby nie zaklęcia ochronne, to byłoby ich słychać na końcu ulicy. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— No w końcu! — wrzasnął Black, przekrzykując muzykę. Klasnął w dłonie i doskoczył do Andromedy, która do tej pory przyglądała się swojemu mężowi i córce. Gdy przed nią stanął, wyprostował się, schował jedną rękę za plecy i kłaniając się szarmancko, wystawił drugą w stronę kuzynki. — Można panią prosić? </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Syriuszu, przestań się wygłupiać… — bąknęła Andromeda, kręcąc głową, ale przy kolejnym obrocie Dora zauważyła, że uśmiechnęła się łagodnie, widząc to, co wyprawiało się dookoła. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Odmowy nie przyjmuję, mademoiselle — stwierdził Black, porzucając pozę dżentelmena. Nie zważając na protesty pani Tonks, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą na środek parkietu, sprawnie unikając niezamierzonego ciosu, który prawie sprezentował mu Ted, gdy wychylił się w tańcu jego i Dory. — A teraz tak, jak uczyła nas ciotka Cassiopeia. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Źle prowadzisz… — wytknęła mu Andromeda, gdy ten złapał ją w talii, rozpoczynając taneczną konkurencję. On napuszył się, poprawiając to, w jaki sposób trzymał kuzynkę i odciął się jedynie:</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— To ty nie dajesz się prowadzić. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Nie dorównują nam nawet do pięt… — szepnął do Nimfadory ojciec, widząc, że przyglądała się kolejnej parze na parkiecie. Jego obniżony głos nie wynikał z chęci konspiracyjnej rozmowy, a tego, że z trudem łapał oddech od ich zwariowanej choreografii. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Każdy mógłby tak tańczyć — stwierdziła Tonks, patrząc przy kolejnym obrocie, jak Syriusz i jej mama idealnie wpasowują się w rytm muzyki, tańcząc niemal zawodowo. Nie znała Blacka od tej strony, ale najwidoczniej zarówno on, jak i Andromeda, wraz ze szlacheckim urodzeniem, wynieśli z domu umiejętności użyteczne w tańcu towarzyskim. — My robimy to z sercem. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Nie za mocno tobą obracam? — spytał Ted, widząc, że Nimfadora ewidentnie zwolniła. — Nie chciałbym, żeby zrobiło ci się niedobrze, w końcu…</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Nie martw się, tato — powiedziała, klepiąc ojca uspokajająco w ramię i uśmiechnęła się szeroko. — Odbębniłam już dzisiejsze poranne mdłości, a jeśli znów się pojawią, będziesz musiał mi przytrzymać włosy. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Wtedy zawołam twoją mamę… — oznajmił od razu i łapiąc córkę pod boki, obrócił ją w powietrzu, co nie było dla niego wcale takie łatwe. Dora zawołała głośno, a po sekundzie przerodziło się to w perlisty śmiech. Ten sapnął, stawiając ją na ziemi i wolną ręką otarł spocone czoło. — Jak byłaś malutka, urządzaliśmy takie potańcówki prawie co wieczór. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Naprawdę? — zdziwiła się i wykonała kolejny nieskoordynowany ruch taneczny. — Nie pamiętam… </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Potem znudziło ci się tańczenie ze staruszkiem i wolałaś organizować dla nas bardzo hałaśliwe koncerty — wyjaśnił Ted, prowadząc ją trochę dalej od gramofonu, żeby zrobić drugiej parze więcej miejsca, chociaż to oni ewidentnie potrzebowali go znacznie bardziej — używałaś do tego wszystkich garnków. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— To już sobie przypominam — zgodziła się, pozwalając ojcu przechylić się w tańcu, tak że włosami dotknęła podłogi. Pamiętała doskonale, że jej dzieciństwo było beztroskie i wypełnione rodzinnym czasem. Zupełnie tak, jak teraz, gdy znów wszyscy mieszkali razem. Teraz jednak nie było ich zaledwie trzech. Był też Remus i Syriusz, który nie chciał dłużej mieszkać z Althedą, gdy prawda o jego wybudzeniu wyszła na jaw. Tonks zapragnęła, żeby ta radość z jej dzieciństwa wróciła. Nie chciała tego tylko dla samej siebie czy pozostałych domowników, ale przede wszystkim marzyło jej się, żeby maleństwo jej i Remusa również mogło tego doświadczyć. — Trzeba na nowo wprowadzić tą tradycję. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Merlinie, będzie trzeba pochować garnki! — zawołał z udawanym przerażeniem Ted, wywołując u córki kolejną falę śmiechu, a jego kolejne słowa, jedynie to spotęgowały: — Umrzemy niechybnie z głodu…</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Chodziło mi o potańcówki — stwierdziła od razu i z namysłem nadepnęła tacie delikatnie na stopę. Zareagował na to śmiechem. Tonks uśmiechnęła się szeroko, nie mogąc pojąć, jak wiele radości wprowadziła do ich domu wprowadzenie się rodziców. Mama była wspaniała. Tata może nadal nie pogodził się z Remusem, ale mimo tych ciągły niechętnych spojrzeń, które posyłał jej mężowi, a które Tonks dla ogólnego spokoju udawała, że ich nie widzi, również odmienił ich codzienność. Jego obecność uzmysłowiła jej to, jak wyjątkowym jest ojcem i miała pewność, że będzie równie wspaniałym dziadkiem. Co do tego nie miała wątpliwości. Nie mogła się doczekać, aż będzie mogła oglądać swojego tatę tańczącego tak z jej maleństwem. — Tylko z jedną drobną zmianą…</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Jaką? — zdziwił się Ted, przyciągając ją w tańcu bliżej tylko po to, żeby wraz z kolejnym taktem odsunąć się i trzymając ją za obie ręce, obrócić się równocześnie. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Partnerki… — wyjaśniła, sapiąc, gdy znów byli do siebie twarzą w twarz — będziesz wkrótce tańczyć ze swoją wnuczką. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Raczej odstąpię ten zaszczyt twojej mamie, bo mam przeczucie, że to będzie chłopak — stwierdził Ted, posyłając jej czuły uśmiech, który rozczulił ją jeszcze bardziej. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Nie mam nic przeciwko — przyznała szczerze, a piosenka zmieniła się na wolniejszą balladę. Jej tata nieporadnie próbował ją złapać tak, jak Syriusz trzymał Andromedę, a Dora pozwoliła mu się powoli kołysać w takt melodii. — Nieważne czy to będzie chłopiec czy dziewczynka, jedno jest pewne, będzie miał najwspanialszego dziadka na całym świecie — przyznała i zarzuciła ojcu ręce wokół szyi, przytulając się do niego uśmiechnięta. — A ty w końcu będziesz miał kompana do oglądania meczy. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— To fakt — zgodził się z zadowoleniem — ty bardzo próbowałaś, ale nie masz serca do piłki nożnej… </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Tonks parsknęła śmiechem. Faktycznie nigdy nie potrafiła z ojcem wysiedzieć przed telewizorem i nie pojmowała zasad tej gry, chociaż Ted twierdził, że są znacznie prostsze niż quidditch. Westchnęła, kładąc głowę na ramieniu taty. Ten dzień, tak samo jak poprzedni, a i pewnie następne, pomijając kilka szczegółów, był idealny. Doceniała starania wszystkich, żeby żyło im się razem dobrze. Wiedziała, że wiele trudności musieli znieść, ale takie chwile jak te dawały jej ogrom nadziei, że wszystko się ułoży. Wierzyła w to, tak samo mocno, jak w to, że tata w końcu przekona się do Remusa i zaakceptuje w pełni ich małżeństwo. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Tato — szepnęła, skupiając na sobie jego uwagę, co oznajmił chrząknięciem. — Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne, ale dziękuje, że tu jesteście — wypowiedziała swoje myśli na głos, ciesząc się tym, że mogła spędzać chwile z tymi, których kochała. — Kiedy mam was wszystkich blisko, wszystko jest idealne. Nic bym nie zmieniła…</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Ted chrząknął i przez chwilę nic nie powiedział. Tonks wydawało się, że próbuje ukryć wzruszenie, które ją samą też ogarnęło. Piosenka znów się zmieniła na bardziej żywiołową. I chociaż Syriusz i Andromeda w swoim idealnym tańcu dostosowali się do szybszych rytmów, oni wciąż kołysali się wolno. Dora rozkoszowała się bliskością rodziny, nie wiedziała, że Ted już od dłuższego czasu przygotowywał się do tego, żeby wprowadzić w życie swój plan…</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Cokolwiek się wydarzy, zawsze będę blisko ciebie, córeczko — zapewnił ją przez ściśnięte gardło, przytulając ją jeszcze mocniej. To wyznanie nie wydawało jej się wówczas podejrzane, chociaż powinno. — Nawet gdyby mnie zabrakło, będę czuwał nad tobą i twoją mamą, no i tym maluchem… — westchnął, trykając ją delikatnie dłonią w brzuch i uśmiechnął się pod nosem z dziwną tęsknotą wypisaną na twarzy. — Małym Tonksem. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Chciałeś chyba powiedzieć Lupinem? — poprawiła go wesoło, nie wspominając już tak oczywistego umniejszenia Remusowi.</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Niech będzie — zgodził się takim tonem, jakby chciał zapewnić, że jej dziecko i tak będzie Tonksem, a potem wywrócił oczami dokładnie tak, jak ona zawsze to robiła. Przywołał jednak znów uśmiech, nie pozbawiony wzruszenia i tęsknoty. — Kocham cię, Doro. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Kocham cię, tato. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Ich czułą rozmowę, którą te wyznania miały zakończyć, przerwał głośny śmiech Blacka, który trzymał Andromedę tuż nad ziemią. Najwidoczniej w ostatniej chwili uchronił ją przed upadkiem. Wyglądało to komicznie, zwłaszcza, gdy zwróciło się uwagę na minę pani Tonks, która fuknęła na Blacka:</i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>— Syriuszu, jeszcze raz mnie tak okręcisz, a przysięgam, że pourywam ci ręce. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Tonks i Ted wybuchli śmiechem i wrócili do swojego szalonego tańca, który miał trwać jeszcze przez dłuższą chwilę, której Dora nie doceniła wystarczająco. Nie mogła się spodziewać, że tej samej nocy jej tata weźmie najpotrzebniejsze rzeczy i odejdzie z domu Lupinów, gdzie przecież żyło im się na swój sposób idealnie. Wtedy jeszcze nie miała za sobą spotkania z Barym, który powiedział jej, że każde spotkanie powinno traktować się jako to ostatnie, by niczego nie żałować. </i></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><i>Tonks do końca swoich dni jednak żałowała…</i></span></p><p dir="ltr" style="text-align: center;"><span style="font-family: Cambria;">***</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Zmarzniętymi rękami wbił krzyż w kopiec, który przed chwilą usypał. Drżał na całym ciele, już nie tylko od nadmiaru emocji, ale też i zimna oraz zmęczenia. Zmówił krótką modlitwę i przeprosił świętej pamięci nieboszczyka, za to, że tak właśnie wyglądało jego ostatnie pożegnanie. Że był w stanie zdobyć się w tej chwili jedynie na krzyż z gałęzi i bezimienną tabliczkę. Nie tak miało być… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie spodziewał się zastać zniszczonego obozu, gleby przesiąkniętej krwią, a już zwłaszcza nie był gotowy na widok dwóch ciał. Martwych ciał… Gdy tylko je zobaczył, zapomniał o swoim bezpieczeństwie. Opadł na kolana, lądując w błocie i zapłakał gorzko nad Tedem. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Miał mu tyle do powiedzenia, miał paczkę dla niego od Dory… Chciał poinformować go, że Ted zostanie dziadkiem cudownego chłopca i wszyscy na niego czekają… Mieli sobie wszystko wyjaśnić… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Miało być lepiej, inaczej… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus chciał się odwrócić. Odejść jak najszybciej i zapomnieć, że w ogóle znalazł się w tym miejscu. To byłoby takie łatwe. Ale czy mógłby z tym żyć? Czy kiedykolwiek spojrzałby w oczy Nimfadorze, albo samemu sobie w twarz? Nie. Oczywiście, że nie… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Nie wybaczyłby sobie, gdyby zostawił Teda zziębniętego pośrodku zapomnianego przez Boga i ludzi lasu. Niespełna rok temu nie udało mu się znaleźć Moody’ego i do teraz miał wyrzuty sumienia, że pozwolił mu spocząć w bezimiennym grobie, o ile ktoś w ogóle taki mu wykopał… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Intuicyjnie zaczął kopać dół w ziemi. Tylko jeden. Przygotowany dla mężczyzny, który leżał obok Teda. Mężczyzny, którego nazwiska sam nie znał i pewnie nigdy nie pozna. Chciał go pochować. Tylko tyle mógł zrobić. I tak też uczynił, z pełnym szacunkiem i żalem, że kolejne życie zostało zgaszone w tej bezsensownej wojnie. Modlił się i przepraszał w myślach. Obiecując sobie, że chociaż nie zna tego człowieka, to nigdy o nim nie zapomni. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Z ciężkim sercem doczołgał się do Teda. Jego twarz, wychudzona i pokiereszowana była niezwykle spokojna… Jakby w chwili śmierci był z nią zupełnie pogodzony. Jakby z ulgą przyjął koniec ucieczki i w ostatnich chwilach wrócił myślami do swojej rodziny. Czemu tylko w taki sposób? Czemu nie wrócił naprawdę? Czemu ta ucieczka nie trwała chwilę dłużej…</span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Wziął w dłonie dwa kawałki drewna, które kiedyś były różdżką Tonksa. Szmalcownicy w ostatniej chwili odebrali mu również symbol jego przynależności do świata magii, której oni nie chcieli zaakceptować. To było bestialskie… Chociaż nie tak bardzo, jak to, co dostrzegł, gdy pochylił się nad ciałem teścia. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;"><span>Łzy stanęły mu w oczach, a gardło ścisnęło się boleśnie. Nie potrafił się dłużej powstrzymywać. Zaszlochał gorzko. Krwawy ślad naznaczał przedramię Teda. </span><span><i>Szlama</i></span><span>. To jedno słowo, które odzierało z godności i człowieczeństwa. To jedno słowo, które umiejscawiało człowieka poniżej wszystkich istot, dając do zrozumienia, że dla tych, co pragnęli rządzić światem, znaczyli tyle co nic… </span></span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Ted na to nie zasłużył. Był dobrym i honorowym człowiekiem, wspaniałym mężem i ojcem. Ofiarą i bohaterem w jednym. Więcej wartym niż wszyscy śmierciożercy i lobbyści czystej krwi razem wzięci. Nie powinien błąkać się przez pół roku po lesie… Jego miejsce było przy Andromedzie i Nimfadorze, które wciąż na niego czekały. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus otarł łzy, a dotyk własnych, lodowatych dłoni przeraził go. Przywodził na myśl kostuchę, która niczym widmo wciąż unosiła się nad nimi i atakowała z zaskoczenia w najmniej odpowiednich momentach. Remus już do końca życia miał zadawać sobie pytanie, czy mógł zrobić cokolwiek, żeby nie dopuścić do takiego obrotu spraw. Znów zapłakał, a w jego sercu smutek mieszał się ze złością. To było łatwiejsze niż sam żal… Tak jak wcześniej chciał pogodzić się z Tedem, a teraz miał świadomość, że już nigdy sobie wszystkiego wyjaśnią, tak w tej chwili znów czuł złość. Ted po raz kolejny zostawił go sam i po raz kolejny to Remus nie miał innego wyjścia i musiał przekazać Andromedzie i Dorze wiadomość, która złamie im serca. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Niesprawiedliwość pod każdym względem opisywała wszystko, czego doświadczyli. Przecież obiecał Tonks, że przyprowadzi jej tatę przed Wielkanocą, że jej rodzina w końcu będzie w komplecie i wszystko będzie dobrze. Nic już takie nie miało być… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Westchnął spazmatycznie, ocierając kolejne łzy. Wraz ze śmiercią Teda, umrzeć miał kolejny pierwiastek radości w tym pogmatwanym świecie. Remus jednak miał zamiar dotrzymać słowa, które dał żonie. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">— Czas wrócić do domu, Ted… — szepnął ponuro. Jego głos jednak rozrywał niczym niezmąconą ciszę, która zapadła dookoła w szacunku dla zmarłego. </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Remus złapał Teda za okaleczoną rękę, podając mu dłoń po raz ostatni. Po chwili dwóch mężczyzn zniknęło z cichym dźwiękiem, pozostawiając las samemu sobie, by rósł przez kolejne lata jako cichy świadek życia prawdziwych bohaterów tej wojny, którzy w końcu mogą odpocząć w spokoju… </span></p><p dir="ltr"><span style="font-family: Cambria;">Dla pozostałych świat miał jeszcze wiele wyzwań, a pierwszym z nich miała być ostatnia podróż do domu i najtrudniejsze w życiu pożegnanie…</span></p><div><span></span></div><blockquote><div><span>Weekend się już skończył, a ja dopiero publikuję. Nie wiem nawet, co dokładnie chciałabym napisać pod tym rozdziałem... Ryczałam, jak pisałam. To pewne i wciąż zastanawiam się, dlaczego nie zmieniłam kanonu. Ted Tonks zasługiwał na szczęśliwe zakończenie, pozostały po nim jednak szczęśliwe wspomnienia. </span></div><div><span>Zapalmy więc różdżki dla wyjątkowego czarodzieja! </span></div><div><br /><span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://i.gifer.com/4nE.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"></a></div></span></div></blockquote><div><span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://i.gifer.com/4nE.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="212" data-original-width="500" height="136" src="https://i.gifer.com/4nE.gif" width="320" /></a></div><br /></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-53775749997927572572024-01-27T07:00:00.030+01:002024-01-27T07:00:00.171+01:00152) Prawie w jednym kawałku...<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Tonks miała przeczucie, że ten dzień będzie paskudny. Zwłaszcza, jeżeli za początek tego dnia mogła potraktować poprzedni wieczór, podczas którego nie czuła się najlepiej. </span></p><span id="docs-internal-guid-a8ad0b7f-7fff-264c-aed3-0239c2389963"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dzięki Merlinowi, nie chodziło tym razem o to, że coś niepokojącego działo się z jej dzieckiem… Z jej małym synkiem. To wielokrotnie wykluczyła Altheda podczas badań. Zaleciła jednak, by Tonks przynajmniej na kilka dni trochę opuściła. Narażając się Nimfadorze, zabroniła jej przychodzić do szpitala polowego, gdzie z dnia na dzień było coraz mniej pacjentów. Ostatecznie pod ich opieką pozostawało znacznie mniej osób, niż na początku. I w sumie tylko takie, które lada moment mogły wracać już do swoich domów. Tonks nie kłóciła się z tym. Wymogła jednak pozwolenie na odwiedziny u Emily, choć i te przyprawiały ją o niemałą mieszankę wszelkich emocji, które do spokojnych i łagodnych nie należały. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie wyobrażała sobie jednak zapomnieć o Em, pozwolić jej samotnie trwać w tej niepokojącej bezczynności, towarzyszącej jej podczas trwania wszelkich działań związanych z poszukiwaniami jej męża. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To na tym skupił się Zakon, gdy podźwignął się jako tako po wydarzeniach na Pokątnej. Większość zgodziła się zawiesić próbę odnalezienia Luny. Ponoć trwała na ten temat zagorzała dyskusja, gdzie wszyscy licytowali się ilością podejrzeń na temat tego czy Lovegood wciąż i czy być może w ogóle, przebywa w Azkabanie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Carl i Sturgis w przerwach między poszukiwaniami Gottesmana, wybierali się na przeszpiegi do Szkocji, by obserwować czy nie ma tam przypadkiem jakiś niepokojących ruchów ze strony Ministerstwa i Voldemorta. Nic nie zauważyli. Nie zaryzykowali na tyle by znów przenieść się blisko twierdzy, która była więzieniem dla wielu osób. W tym momencie, przy takiej władzy i dominacji śmierciożerców podejrzewali, że większość tych ludzi znajdowała się tam niesłusznie. Wysnuli jednak podejrzenie, że w ostatnich dniach nie dowieziono tam nikogo. Mówiąc nikogo, mieli na myśli przede wszystkim Ollivandera, po którym ślad zaginął od chwili, gdy w jego sklepie pojawili się śmierciożercy i pojmali go z nieznanych nikomu przyczyn. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na podstawie tych informacji śmieli twierdzić, że to nie tam przetrzymywani są najbardziej potrzebni więźniowie, jakich kazał zatrzymać Voldemort. Carl otwarcie stwierdził, że mogli się mylić. Nawet jeśli Luna wciąż pozostawała w niewoli, to wcale nie musi być na tej przerażającej wyspie pośrodku Morza Północnego. Musieli przyznać, że brzmiało to dość sensownie. Choć nikt nie cieszył się z takiego obrotu spraw. Jeżeli Luna, którą chcieli odbić, jeżeli Ollivandera, który stał się kimś na wzór zakładnika, nie byli w Azkabanie, musieli być przetrzymywani w innym miejscu, o którym oni nie mieli pojęcia. Być może bardzo blisko samego Voldemorta, albo chociaż w pobliżu cenionych przez niego osób, które mogły sobie pozwolić na trzymanie więźniów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nikt jednak nie chciał dopuścić do bezczynności. Mieli zbyt mało ludzi, by rozdzielać się na różne fronty. Niechętnie zmuszeni byli do hierarchizacji swoich działań i skupienia się przede wszystkim na dwóch sprawach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Jedną, którą bliźniacy zdecydowali się zająć, było znalezienie nowego miejsca do uruchomienia rozgłośni radiowej. Dawna lokalizacja była spalona. Tego wszyscy byli pewni. Nie mogli ryzykować, że ktokolwiek z uratowanych nie będzie trzymał języka za zębami i powie komuś o tym, dokąd z Pokątnej przenieśli się podczas zamieszek. Zebrali wszystkie niezbędne urządzenia i podjęli się zadania tworzenia rozgłośni na nowo. Na tym polu Zakon miał największe sukcesy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zaledwie trzy dni po bitwie Lee Jordan przesłał im wiadomość, że znaleźli chyba odpowiednie miejsce. Na razie je obserwowali, a gdy nic nie wzbudzi ich niepokoju, zabezpieczą je i wznowią audycje Potterwarty. Wszyscy potrzebowali znów usłyszeć w radiu głosy członków Zakonu Feniksa, które nie tylko zwykłych ludzi miały podnieść na duchu. Im samym również dawały nadzieję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Drugą sprawą było właśnie poszukiwanie Lucasa, który gdziekolwiek był, nie dawał znaku życia. Coraz częściej pojawiały się domysły, że Gottesman nie jest już obecny na tym świecie, że być może szukają jedynie trupa. Nie chcieli jednak by Lucas, nawet jeśli najgorszy scenariusz miał być prawdziwy, zgnił gdzieś z dala od kochającej żony, która wciąż czekała i nie potrafiła otrząsnąć się ze stanu zatrważającej apatii.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">W jakiś dziwny i niezrozumiały dla każdego sposób, wszystko powoli wracało do tej wojennej normy. Niektórzy dawali sobie moment na chwilę oddechu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Po kilku dniach żona Savage’a wyszła z Munga. Gdy tylko to się stało, Bill, który obserwował magiczny szpital, zapewnił ją, że jej córeczka jest cała i zdrowa. Wziął na siebie trud poinformowania wdowy po aurorze o jego śmierci a także o tym, że jej mąż został pochowany z należytym szacunkiem i gdy nadarzy się tylko taka możliwość, zaprowadzą ją na jego grób. Kobieta była zrozpaczona. Dobra informacja mieszała się z tą tragiczną. Weasley, który razem z Fleur do tej pory opiekowali się małą Betty w Muszelce, wiedział, że jedyną rzeczą, która pozwoli tej kobiecie zaznać odrobinę ukojenia, będzie połączenie jej z córeczką. Nie zwlekał więc z tym. Mała Betty wróciła do matczynych objęć, a oni zapewnili, że gdy tylko rodzina Savageów będzie czegoś potrzebować, Zakon okaże im wsparcie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Oddanie Betty matce, było dla nich dużą ulgą. Opieką nad małą dziewczynką, która zadawała coraz więcej pytań i która wciąż wypatrywała matki, a wcześniej również i ojca, była z dnia na dzień coraz trudniejsza. W końcu dziewczynka swoim dziecięcym rozumem pojęła to, czego nikt nie chciał jej brutalnie przekazać. Jej tata faktycznie zasnął, ale snem wiecznym. Teraz miała jedynie swoją mamę i we dwie musiały się wspierać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks mogła więc z nieco lżejszym sercem </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">spełniać zalecenia Althedy</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">, wiedząc, że córka jej podwładnego wróciła cała i zdrowa do domu. Nie było dnia, żeby nie odwiedziła Emily, ale skupiała się przede wszystkim na sobie. Pluła sobie w brodę, za że jest tak piekielnie emocjonalna i nie umie utrzymać nerwów na wodzy. Przecież wydawało jej się, że już zupełnie pogodziła się ze swoim aktualnym stanem i zmianami w życiu, które ten na niej wymuszał. Czuła się na tyle pewnie, że była w stanie doradzać Hestii. Tymczasem wystarczyło coś, co wyprowadziło ją z równowagi i już zaniedbała siebie i swoje dziecko… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Po raz kolejny. Przyrzekła sobie, że będzie myśleć o sobie, że nie może dopuścić po raz drugi do takiej sytuacji i tym bardziej w aktualnym stanie, nie powinna prowadzić wojny z Althedą, skoro to ona opiekowała się jej ciążą z punktu widzenia magomedycyny. Co więcej Farewell w pewnym stopniu zrobiła na niej wrażenie, kiedy pod ostrzałem wszystkich oskarżeń, złości i jadu, jaki wtedy Tonks z siebie wylewała, była gotowa jej się postawić. Nie można było powiedzieć, żeby ich relacje od razu były poprawne ani nie zanosiło się na to, by takowe się stały. Tamta kłótnia oczyściła jednak atmosferę na tyle, by mogły wrócić do statusu quo, czyli taktownej obojętności i współpracy, gdy zachodziła taka potrzeba. Potrafiły mijać się w domu Szalonookiego i zamienić ze sobą kilka zdań na temat stanu zdrowia Tonks, chociaż częściej mówiły o Emily. Nie musiały się przed sobą ukrywać, by nie ryzykować kolejnej kłótni. To było dla wszystkich bardzo wygodne, a informacja o tym, że Nimfadora i Remus spodziewają się synka, zdrowego, silnego i jak się okazywało równie buntowniczego, co jego matka, sprawiła, że trudy codzienności nie były już tak przerażające. Można powiedzieć nawet, że Tonks mimo tych wszystkich wydarzeń, które miały miejsce, potrafiła odnaleźć w każdej chwili niewyczerpane źródło radości.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I naprawdę mimo braku informacji o Lunie, Ollivanderze czy przede wszystkim Lucasie, mimo śmierci Dedalusa, mimo tego, ilu z nich było niedawno zranionych i stanu Emily, Tonks miała kilka dni względnego spokoju, który chłonęła, którym wbrew wszystkiemu próbowała się rozkoszować. Oczekiwanie na narodziny dziecka stało się zupełnie inne, jakby weszło na nowy poziom. Wiedziała teraz, że ona i Remus będą mieli synka. On również o tym wiedział i mogli w całym zamieszaniu wygospodarować te kilka bardzo cennych chwil, w których nieustannie celebrowali tę informację. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nastał jednak wieczór poprzedniego dnia, gdy Tonks nie potrafiła odnaleźć w sobie tej radości. Pod skórą czuła, że coś jest nie tak, albo wkrótce będzie. Miała wrażenie, że to jakaś dziwna cisza przed burzą. By się uspokoić, poszła odwiedzić Emily w obawie, że może z nią coś jest nie tak. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tam jednak nie została zbyt dobrze przyjęta. Co więcej Emily nie powiedziała do niej ani jednego słowa, rozczarowana tym, że w drzwiach stanęła Tonks, a nie jej mąż. Ta wizyta, krótka, bardzo wymowna, wcale nie rozwiała niepokoju Nimfadory, chociaż wiedziała przynajmniej, że u Em nic się nie zmieniło. Położyła się spać. Całą noc dręczyły ją koszmary, było jej duszno i nic nie przynosiło ukojenia. Tak naprawdę zasnęła dopiero nad ranem, gdy zmęczenie niespodziewanie zamknęło jej oczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Podczas snu nie odpoczęła wcale. Obudziła się, spoglądając ze zmęczeniem na męża, który wrócił późno z poszukiwań Lucasa. Nie miała serca go budzić, a jednak on intuicyjnie, a może za sprawą swoich wyczulonych zmysłów, również otworzył oczy, gdy tylko wstała z łóżka. Obiecał, że za minutę do niej zejdzie. Tonks uśmiechnęła się łagodnie. Powinna kazać mu spać dalej. Był w końcu wymęczony i zasłuż na porządny odpoczynek, ale tak naprawdę chciała, żeby był teraz przy niej, gdy ona po tej paskudnej nocy wciąż czuła w sobie niepokój. Powiedziała więc jedynie, że idzie zaparzyć kawę, a Remus nie ma się za bardzo spieszyć. Gdy tylko wyszła na korytarz, miała wrażenie, że coś jest nie tak. Dom był zbyt spokojny… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zamiast zejść od razu do kuchni, podeszła do drzwi sypialni matki. Zapukała delikatnie i zajrzała do środka, ale nie zobaczyła nic poza idealnie zaścielonym łóżkiem. Najwidoczniej Andromeda musiała już dawno wstać. Potem zaszła do łazienki. Opryskała twarz chłodną wodą, za pomocą swoich zdolności pozbyła się paskudnych worów pod oczami i sapiąc jak lokomotywa zeszła po schodach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tam jednak też nikogo nie było. Ani w salonie, ani w kuchni, ani nawet w gabinecie, który kiedyś należał do ojca Remusa. Uczucie niepokoju momentalnie wzrosło, tym bardziej, gdy Tonks nie dostrzegła w zlewie naczyń po śniadaniu, które mogła spożyć jej matka, nie dostrzegła również niczego, co wskazywałoby na to, że Andromeda tego dnia w ogóle pojawiła się na parterze. Pytanie tylko, gdzie w takim razie była?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na schodach dało się słyszeć zaspane kroki Remusa, który myślami był jeszcze w ciepłym i przytulnym łóżku okryty kołdrą, ale Tonks zapomniała już o swojej bezsennej nocy. Wyjrzała z kuchni i zapytała nerwowo:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Widziałeś mamę?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie, może jest u siebie… — odparł zaspany, przeczesując dłonią poplątane włosy, ale Tonks ze zdenerwowaniem pokręciła głową. Zirytowało ją nieco to, że Remus rzucił tak banalnym rozwiązaniem, kiedy ona sprawdziła już niemal każdy kąt w ich domu. Nie pytałaby przecież, gdyby nie czuła, że wydarzyło się coś złego. Remus teraz też to dostrzegał. Widział jej zdenerwowanie, widział niepokojące i chaotyczne ruchy, gdy przechodziła z kuchni do salonu, by jeszcze raz upewnić się, że matka nie bawi się z nią w chowanego. — Spokojnie, Doro, zaraz ją znajdziemy — stwierdził, ale Tonks upewniając się, że w żaden sposób nie przeoczyła Andromedy, pokręciła głową i w panice podbiegła do kominka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus nie zdążył zareagować, kiedy jego żona chwyciła proszek Fiuu i zniknęła niespodziewanie w płomieniach, wykrzykując adres domu Szalonookiego. Zdołał jedynie sam rozejrzeć się po parterze, jakby nie dawał wiary w to, że Dora zrobiła to wystarczająco dobrze. Faktycznie, dla niego też coś było podejrzane. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Andromeda zazwyczaj wstawała z nich najwcześniej, schodziła do kuchni, parzyła kawę i robiła śniadanie, często również dla nich, a później siadała w fotelu z imbrykiem herbaty i książką albo robótką ręczną, które miały zapełnić kolejny jej dzień. Tym razem nic takiego nie było. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nim znów się obejrzał, Dora wróciła jeszcze bardziej zdenerwowana, a każdy jej ruch był obrazem paniki, która ją ogarniała. Tuż za nią w płomieniach pojawiła się kolejna osoba.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jak to jej nie ma? — zawołał Black, którego Tonks najwidoczniej musiała wyrwać z łóżka, bo wciąż był w piżamie, a jego fryzura była dowodem na to, że jeszcze przed chwilą głowę miał zanurzoną w pościeli. — Gdzie miałaby być, jak nie tu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiem! — wrzasnęła nerwowo Tonks, wyrzucając ręce w górę. — Po co pytasz, skoro widzisz, że jej szukam? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black sapnął i wzrokiem poszukał Remusa, który pokręcił jedynie głową w milczeniu, potwierdzając, że ani Nimfadora, ani on nic nie wiedzą i faktycznie dzieje się coś niepokojącego. Westchnął, spuszczając nieco z tonu, chociaż widocznie nie był w humorze na jakiekolwiek dyskusje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Uspokój się, Tonks… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeżeli któryś z was każe mi się jeszcze raz uspokoić, to nie ręczę za siebie — ostrzegła, rzucając im złowrogie spojrzenie i nie wiedząc chyba za bardzo, co robi, chwyciła za płaszcz, gotowa wyjść z domu i skierować się w nieznanym sobie kierunku, w który mogła udać się Andromeda. Remus spiął się, ale to Syriusz był szybszy, bo złapał za jej okrycie i stwierdził dosadnie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Schowaj te ciążowe humorki, my się tym zajmiemy, prawda, Luniek? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Prawda — zdecydował Remus. Wziął głębszy oddech, zastanawiając się nad tym, co mogło się wydarzyć, gdzie jego teściowa mogła się podziać, podczas gdy faktycznie od swojej przeprowadzki i odejścia Teda, rzadko kiedy opuszczał ich dom. Trzeba było się upewnić, że nic się nie stało, nie zakładając nawet, że wydarzyło się coś złego, ale chociażby po to, żeby uspokoić Nimfadorę. Nie tak dawno przecież nerwy zmusiły ją do koniecznych badań u Althedy, bo dziecko było zbyt niespokojne po wydarzeniach na Pokątnej. Teraz też z pewnością odczuwało, że jego matka znowu się stresuje. — Ty Syriuszu sprawdź ogród, las i najbliższe sąsiedztwo, a ja przeniosę się do domu Tonksów — zdecydował, układając w głowie najlepszy plan, by sprawdzić wszystkie możliwe miejsca, w których mogła być Andy. — Może coś stamtąd potrzebowała i sama poszła…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I nic by nie powiedziała? — Tonks poddała w wątpliwość cały jego trud, który zakładał, że raz dwa znajdą Andromedę i nie powinni doszukiwać się w jej nieobecności czegoś złego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może nie chciała nas denerwować? — próbował obstawać przy swoim Remus, chociaż reakcja Dory również na nim zrobiła wrażenie. Intuicja podpowiadała mu, że faktycznie coś jest na rzeczy. I to nie tylko jemu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie… — Tonks pokręciła głową w rozpaczy. — Remusie, ja czuję, że coś jest nie tak…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz jeszcze jakieś ponadprzeciętne umiejętności? — sarknął Black, próbując rozładować napięcie, ale Tonks jedynie posłała mu mordercze spojrzenie, pod którym on zamilknął. Ten moment wykorzystał Remus, żeby podejść do Dory i złapać ją za ręce w uspokajającym geście. Drżała. Nerwy brały nad nią górę, a to była ostatnia rzecz, jakiej chciał dla niej i ich synka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Rozumiem, kochanie — zapewnił, siląc się na spokojny ton. — Ufam twoim przeczuciom, ale jeżeli wpadniemy w panikę, to nic nie uda nam się zrobić. Ja pójdę do domu twoich rodziców, Syriusz sprawdzi okolicę, a ty zostań tutaj, na wypadek, gdyby twoja mama wróciła — powiedział, próbując dotrzeć do niej w sposób najbardziej racjonalny. Tonks sapnęła, po czym wzięła głęboki oddech. Najwidoczniej była gotowa przystać na ten plan. — Zobaczysz, że raz dwa ją znajdziemy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nimfadora nie zdążyła wyrazić aprobaty na ten pomysł ani też się sprzeciwić. Nie zdążyła zareagować w żaden sposób, bo wtedy zamek w drzwiach nagle szczęknął, a w progu pojawiła się Andromeda.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo! — wykrzyknęła z mieszaniną zdenerwowania i ulgi Tonks. Remus nie wypuścił jej z rąk. Chciałby odetchnąć, chciał żeby cała ta poranna drama okazała się zupełnie zbędna, ale dostrzegł w Andromedzie coś niepokojącego. Była zgarbiona, bledsza niż zazwyczaj, jej skóra miała niezdrowy, szarawy odcień, włosy były poplątane, a płaszcz ubrudzony. Spojrzała na nich, a jej oczy zdawały mu się mętne. Znał Andromedę na tyle, by wiedzieć, że w takim stanie nie wyszłaby z domu, nie pozwoliłaby ktokolwiek poza najbliższymi, taką ją zobaczył. Dostrzegł to, zanim zrobił to ktokolwiek inny.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kuzyneczko, powiesz nam łaskawie gdzie byłaś, gdy cię nie było? — zapytał nonszalancko Black, zakładając zapewne, że cały poranny stres już zniknął, a oni będą mogli teraz usiąść do wspólnego śniadania i zacząć żartować z Nimfadory, która postawiła cały dom na nogi. — Zdążyliśmy już ogłosić alarm. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Andromeda drżącymi dłońmi rozpięła guziki płaszcza, ale nie zdjęła go. Zrobiła parę kroków. Bardzo ostrożnie, jakby każdy z nich wymagał użycia wszystkich jej sił. A kiedy wyszła z niewielkiego korytarza, stając naprzeciwko nich, oznajmiła głosem niezwykle pewnym, co niewątpliwie było jedynie kamuflażem, niepasującym zupełnie do jej stanu:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Byłam w Ministerstwie Magii. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Gdzie? — wykrzyknęła zszokowana Nimfadora, spoglądając z przerażeniem na własną matkę. Mogła być wszędzie, a i to by ich zaskoczyło, ale fakt, że poszła do Ministerstwa Magii wprawił ich w przerażające zdumienie. A najgorsze było to, że ta odpowiedź nic nie wyjaśniała, bo Remus od razu zaczął w głowie układać serię pytań, z których najważniejsze brzmiało - po co w ogóle tam poszła?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Andromedo… — Już miał wypowiedzieć, to co go dręczyło, kiedy Syriusz nie mogąc się powstrzymać, warknął na nią:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czyś ty do reszty zwariowała? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Macie swoje sprawy, a ja mam swoje… — odpowiedziała, próbując znów zabrzmieć stanowczo, tym razem jednak własny głos ją zdradził i zasłabł, okazując słabość, którą musiała czuć.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A jakie to są te twoje sprawy, mamo? — spytała zrozpaczonym głosem Nimfadora, nie wiedząc już czy cieszyć się z powrotu matki, czy być na nią wściekła za to, że wybrała się do miejsca, które było dowodzone przez śmierciożerców.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wezwano mnie w sprawie twojego ojca… — odparła chrapliwym głosem i może faktycznie chciała coś jeszcze dodać, ale wtedy Tonks, nie czekając na pełną odpowiedź, przerwała jej:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Taty? Czy on…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie było go tam — stwierdziła Andromeda, nie odpowiadając w pełni na pytanie, którego Tonks ostatecznie nie zadała. Remus czuł, że jego żona chciała zapytać, czy Ted żyje. Jej matka z kolei wybrnęła, mówiąc jedynie, że gdziekolwiek ona była tego dnia, jego tam nie było, ale była to odpowiedź jedynie wymijająca. Kolejne słowa też nie rozwiały ich wątpliwości i zdenerwowania: — Rozmawiałam z przedstawicielami Rejestru Mugolaków…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I… — Tym razem Remus ponaglił ją do dalszej odpowiedzi. Bo chociaż wyczuwał, że wydarzyło się coś złego i Andromeda była na skraju wytrzymania, miał dość tych lakonicznych i niepełnych odpowiedzi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Złożyli mi pewną propozycję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jaką? — zapytał od razu ze złością Black, którą kamuflował wszystkie inne emocje. — Puścili cię tak po prostu? Czy ty wiesz, ile ryzykowałaś? Mogli za tobą pójść! Pomyślałaś o tym?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pomyślałam o wszystkim, Syriuszu — stwierdziła przez zaciśnięte zęby Andromeda, robiąc kolejny, niepewny krok. Nie na rękę było jej słuchanie tych wszystkich pytań. — Wiem, ile ryzykowałam i deportowałam się kilka razy, żeby zmylić trop na wypadek, gdyby ktoś…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Westchnęła ciężko, nie mogąc złapać oddechu by dokończyć zdanie. Nikt nie zaproponował jej, żeby usiadła, nikt nie spytał, jak się czuje. Było to może okrutne, ale w obliczu informacji, które przyniosła, a których nie przekazywał im zbyt skwapliwie, można było zrozumieć taką reakcję. Remus złapał Nimfadorę mocniej za dłoń, próbując przejąć więcej stresu na siebie i zapytał cicho:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Andromedo, jaką propozycję złożyło ci Ministerstwo?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kobieta wyprostowała się, chrząkając znacząco, chociaż było to już ponad jej siły, bo zgarbiła się natychmiast, jakby sprawiło jej to dużo bólu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zaoferowali, że zrobią dla mnie wyjątek, jako członkini jednego z najbardziej szanowanych rodów czystej krwi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wyjątek? — zapytała zdziwiona Tonks, spoglądając na Remusa i Syriusza, jakby oni byli w stanie z tych półsłówek zrozumieć więcej niż ona i wyjaśnić jej to po ludzku. — Mamo, o czym ty mówisz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zaproponowali, że anulują mój ślub z twoim tatą i zmażą moją hańbę, otaczając parasolem ochronnym całą moją rodzinę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz na myśli nas? — spytał Tonks, a jej głos zadrżał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus pokręcił głową. Jeżeli to, co mówiła Andromeda, było prawdą i Rejestr Mugolaków, który przecież ścigał ludzi o wątpliwym rodowodzie magicznym, zaoferował anulowanie ślubu z mugolakiem, mogli wysunąć propozycję ochrony jedynie osób, które w jakimś stopniu uznawali za godne posiadania zdolności magicznych. Remus nie wierzył, by mieli kiedykolwiek dotrzymać danego słowa, ale wiedział, że nawet jeśli podjęliby się opieki nad rodziną Andromedy, to on jako wilkołak się do niej nie zaliczał.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ma na myśli ciebie i nasze dziecko — sprostował, nie zmuszając swojej teściowej do przyznania tego na głos. Widział po jej oczach, że się nie mylił i taka właśnie była propozycja Ministerstwa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Andy, co ty im odpowiedziałaś? — spytał Syriusz, próbując więcej nie krzyczeć.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Andromeda wzniosła na niego swój wzrok, otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale wtedy właśnie tymi drobnymi gestami doprowadziła się na skraj wytrzymałości. Zamrugała nerwowo i upadła z hukiem na ziemię, tracąc przytomność.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo… — zawołała Tonks, opadając również na kolana i czołgając się do swojej matki. Złapała jej twarz w ręce, próbując nawiązać z nią jakikolwiek kontakt, ale Andromeda nie reagowała. Syriusz i Remus znaleźli się tuż obok nich. Lupin chwycił teściową za zimne dłonie, przyjrzał się uważnie, próbując jakoś nazwać jej stan.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jest wykończona — szepnął, mówiąc rzecz najbardziej oczywistą, a przy tym doszukiwał się jakichś oznak zranienia, jakiejś krwi, siniaków, czegokolwiek. — Żadnych śladów, a to oznacza…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cruciatus — odpowiedział za niego Black, również dochodząc do tych samych wniosków co jego przyjaciel. Remus skinął głową, a Tonks, widząc, że są zgodni w tej kwestii, jęknęła przeraźliwie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo, ocknij się, proszę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kochanie, idź po Althedę, ja i Syriusz się nią zaopiekujemy, dobrze? — poprosił Remus, próbując odciągnąć żonę od nieprzytomnej matki, ale ona wcale nie reagowała. — Słyszałaś? Doro… — Złapał ją za rękę, ściskając może nieco zbyt mocno, ale to był jedyny sposób by ta oderwała przerażone spojrzenie od swojej matki i zwróciła je na niego. Była zagubiona i przerażona. Nie wiedziała, co zrobić i chyba faktycznie nie słyszała tego, co Remus przed chwilą do niej powiedział. Powtórzył więc dosadnie: — Idź po Althedę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks pokiwała głową, ale zajęło jej jeszcze kilka długich sekund, nim odeszła od matki i znów tego ranka przeniosła się do domu Szalonookiego. Kiedy jej nie było, Syriusz i Remus w milczącym porozumieniu przenieśli nieprzytomną Andromedę na kanapę. Obejrzeli ją jeszcze uważnie, upewniając się, że poza utratą przytomności i skrajnym wyczerpaniem, nie dolega jej nic więcej. Starali się by mimo braku świadomości, leżała komfortowo. Black nawet kląc głośno, poszedł do kuchni po szklankę wody, której jego kuzynka nie była w stanie w tej chwili wypić. Remus miał wrażenie, że Syriusz powstrzymuje się przed chluśnięciem wodą ze szklanki Andromedzie w twarz, by jakoś ja ocucić. Postawił jednak naczynie z hukiem na ławie i warknął wściekle:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oni są coraz bardziej bezczelni! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nigdy nie cechowali się wyczuciem… — stwierdził Remus, chwytając teściową za nadgarstek, by zbadać jej puls. Był mocno przyspieszony, ale mimo wszystko to dobry znak.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co o tym myślisz? — mruknął pod nosem Black, przechadzając wzdłuż kanapy w tę i we w tę, jakby takie spacery mogły w jakikolwiek sposób rozładować jego emocje, a nie sprawić, że nakręcał się jeszcze bardziej. Remus wciągnął powietrze, licząc w myślach sekundy, w ciągu których serce teściowej pompowało krew w jej żyłach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Andromeda postąpiła bardzo lekkomyślnie — stwierdził, domyślając się, że kobieta musiała wcześniej dostać pismo z wezwaniem do Ministerstwa, a to oznaczało, że nawet słowem nie zająknęła się o takiej sytuacji, nie skonsultowała tego z nimi, nie ostrzegła, że gdziekolwiek wychodzi. — Wystarczyło pismo dotyczące jej męża, a ona kompletnie straciła rozum… — mruknął, kręcąc głową i układając dłoń Andromedy wygodnie wzdłuż jej ciała. Nie był uzdrowicielem, ale znał się na tyle, by stwierdzić, że chociaż przeraziła ich wszystkich, to w tej chwili jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Tym razem… — Jeśli takie prowokacje się powtórzą, jeśli wykorzystają Teda, żeby dostać się do niej i Dory… — zaczął nerwowo, uzmysławiając sobie, jak niewiele potrzeba było, by śmierciożercy dowiedzieli się o tym, gdzie są i dostali się do miejsca, gdzie czuli się naprawdę bezpiecznie. Black zatrzymał się, spoglądając na Remusa ze zrozumieniem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Trzeba się z nim jak najszybciej skontaktować — stwierdził, doszukując się w ciągłej nieobecności Teda powodu, dla którego tak łatwo ich bezpieczeństwo mogło być zagrożone. — Chrzanić zakaz Kingsleya…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus spojrzał na niego z wdzięcznością, ale pokręcił głową. Wiedział, co w tym momencie zaoferuje Syriusz, wiedział też, że to nie on powinien poszukiwać znów Teda Tonksa.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja to zrobię — stwierdził, a kiedy już Black miał zacząć się pieklić, że ani Kingsley, ani Remus nie będą mówić mu, co ma robić, dodał szybko: — Przejmiesz poszukiwania Lucasa, a ja odszukam mojego teścia i siłą sprowadzę go do domu, żeby jego nieobecność nie była pretekstem do takich sytuacji. — Black zgrzytnął zębami, ale pokiwał głową. Na coś takiego mógł przystać. W tej chwili zgodziłby się na wszystko, poza bezczynnością, ponieważ oboje zgadzali się co do jednego. — Każda następna może skończyć się tragicznie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To wydarzyło się krótko po tym, jak Andromeda odzyskała przytomność i z trudem opowiedziała o przebiegu spotkania w Ministerstwie… Tak jakby ten dzień od samego rana nie był już wystarczająco wymagający. W salonie Lupinów znikąd pojawił się patronus, którego Black zupełnie nie poznawał. Później dowiedział się, że srebrzysty ptak należał do Heathcote’a Barbary’ego. Wiadomość była skierowana do Remusa, jednak ten nie chciał opuszczać swojej żony i teściowej. Black najchętniej również zostałby z nimi, ale zgodnie z umową, którą chwilę wcześniej zawarli, on miał przejąć rolę Lupina w poszukiwaniach Lucasa Gottesmana. A tego mogła właśnie dotyczyć ta informacja.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Bary nie przekazał wiele, właściwie treść wiadomości nie była w żaden sposób konkretna. Mówiła jedynie o tym, że dwóch znajomych basisty z półświatka, a trzeba przyznać, że Bary miał bardzo wielu różnych i ciekawych znajomych, słyszało o tym, że w lesie w okolicach Cardigan widziano ciało mężczyzny. Bary nie chciał zdradzać swojej przykrywki i nie wypytywał o zbyt wiele szczegółów. Wiedział jedynie, że nikt tego ciała stamtąd nie zabrał, podejrzewając, że wkrótce mężczyzna wyzionie ducha i nie było potrzeby zaprzątać sobie trupem głowy. Ta wiadomość jednak na tyle zaniepokoiła Bary’ego, że jak najszybciej skontaktował się dowodzącym grupy, która miała tego dnia rozpocząć poszukiwania Lucasa, a był nim właśnie Remus i przekazał swoje podejrzenia, że być może ciało tego mężczyzny to właśnie Gottesman.Syriusz nie czekając na dalsze relacje Andromedy, zostawił ją pod opieką Tonks, Remusa i czujnym okiem Althedy. Wysłał wiadomość do jeszcze trzech osób, wyznaczonych tego dnia do poszukiwań i przeniósł się we wskazaną okolicę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Czteroosobowy oddział wylądował w wiosce pod lasem, przywitany przez siąpiący deszcz i przeraźliwy wiatr. Ta pogoda ewidentnie nie sprzyjała błąkaniu się po gęstym borze i szukaniu kogoś, zwłaszcza, że dokładnie nie wiedzieli, gdzie szukać. Nie mógł narzekać na swoich towarzyszy, przynajmniej w większości. Tak się akurat złożyło, że jego kompanię tworzyli wyłącznie aurorzy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wśród nich byli Williamson i Proudfoot, z którymi niedawno rozmawiał na temat dołączenia do Zakonu. Obaj panowie zgodnie ze swoimi słowami i deklaracją, że chcą dołączyć do Zakonu, zaczęli działać niezwłocznie. Obecność dwóch nowych osób, bardzo odciążyła przemęczonych już czarodziejów. A Black musiał też przyznać, że w kwestiach towarzyskich, zwłaszcza Williamson, ale też i Proudfoot, byli dobrymi kompanami. Nie dziwiło już go to, że Tonks tak dobrze dogadywała się z nimi za czasów pracy w Hogsmeade. Można przyznać, że i on nawiązał z nimi bardzo dobry kontakt po tej pierwszej dość dziwnej i nieoczekiwanej rozmowie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ostatnią w ich grupie, była niestety osoba, z którą on nie chciał mieć do czynienia. Lucille Smith w jego najbliższym otoczeniu nie cieszyła się zbyt dobrą sławą. Wiedział doskonale, że dziewczyna była kiedyś bardzo blisko z Tonks, ale coś się spieprzyło jeszcze zanim on odzyskał przytomność. Właściwie to nie znał szczegółów. Wolał nie wnikać, zakładał, że mogą to być jakieś babskie dramaty, które je poróżniły. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że ostatnie spotkanie Nimfadory i Lucille miało paskudne skutki… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Było to krótko po odejściu Teda. Po tym spotkaniu Tonks wróciła do domu wściekła, rzucająca gromiącym spojrzeniem i kipiąca ze złości. Wtedy właśnie w końcu przerwała długie i wyczerpujące ciche dni, jakie panowały między nią i Remusem. Oboje wówczas pozwolili sobie na zbyt wiele, wykrzyczeli wszystko, co było rysą na ich relacji, wypominając sobie przy tym głównie dawnych kochanków. Kłótnia ta, za która byli sami odpowiedzialni, ale do której z pewnością przyczyniła się Smith, eskalowała do tego stopnia, że Tonks nie bacząc na wszystko, a już zwłaszcza na ciążę, ruszyła w sam środek bitwy w Hogsmeade. Nimfadora była nierozważna, lekkomyślna i gdyby Remus nie kazał Lucky zabrać jej siłą do domu, wszystko mogłoby skończyć się zupełnie inaczej… A już z pewnością tragicznie. Wtedy właśnie okazało się że były kochanek Tonks, o którego chwilę wcześniej kłóciła się ze swoim mężem, był również w Hogsmeade i wyjawił Lupinowi gorzką prawdę, którą on brutalnie przekazał później Tonks. Nate Moore nie był dobrym człowiekiem… Nate Moore był śmierciożercą, który miał za zadanie zmanipulować Nimfadorę, wkupić się w jej łaskę i przeniknąć do Zakonu Feniksa. To zadanie mu się nie udało. Remusowi natomiast udało się pozbyć tego śmiecia z życia Dory raz na zawsze i odpłacić się przy tym za wszystkie krzywdy, które chciał jej wyrządzić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz nie wiedział dlaczego, ale myśląc - rzadko bo nie było tu już co roztrząsać - o Tonks i tamtym facecie, widział w tle właśnie Lucille Smith… Czemu? Sam nie rozumiał. Słyszał, że Smith popierała związek Tonks i Moore’a, nazywała go ponoć Panem Idealnym, a później wszystko się spieprzyło i dziewczyna nie chciała mieć już żadnego kontaktu z Nimfadorą. Zresztą Kingsley w rozmowie z Blackiem sam nazwał motywację Lucille nienawiścią i chęcią zemsty… Na kim i za co, tego już Black dokładnie nie wiedział. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Był jednak wiernym przyjacielem i zawsze stał murem za swoimi bliskimi. Toteż nikogo nie powinno dziwić to, że nawet nie wiedząc dlaczego, pałał sporą niechęcią do Lucy. Ta najwidoczniej w pewnym stopniu odwdzięczała się tą niezasłużoną wrogością. Wystarczyło jednak parę chwil wspólnie spędzonych, żeby Syriusz znalazł powody by osobiście znielubić dziewczynę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wyglądem bardzo różniła się od Tonks. Miała burzę mocno skręconych loków w jasnym odcieniu, znacznie ciemniejszą karnację i zblazowane spojrzenie. Wizualnie jedynie wzrostem przypominała Nimfadorę. Zachowanie jednak, cóż… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nikt, kto znał Dorę, nie mógł nie zauważyć tych ruchów. Black od razu przypominał sobie Tonks z czasów, kiedy zaczęła przychodzić na Grimmauld Place. Była wtedy kilka lat młodsza, znacznie bardziej sarkastyczna i wybuchowa. Zdawało się, że wyłapuje każdy komentarz i reaguje na niego jakąś miną lub gestem, zazwyczaj wywracając teatralnie oczami, co stało się w pewnym stopniu jej znakiem firmowym. Trudno było opisać to wszystko. Po prostu Tonks była niezwykle charakterystyczną postacią. Smith natomiast… Mogłoby się wydawać, że próbuje naśladować Tonks. Po co? Tego nikt nie wiedział. Black miał jednak w swoim życiu styczność z wieloma osobami, które próbowały upodobnić się do ludzi znacznie lepszych i wartościowych niż one same. Za czasów Huncwotów, gdy byli jeszcze w Hogwarcie, nie jeden facet próbował im dorównać, siląc się na jakieś tandetne żarty, które nie robiły na nikim wrażenia. Zdaniem Syriusza oryginał zawsze pozostawał niedościgniony. Spoglądał więc z politowaniem na Lucille, która co rusz wzdychała ciężko i wywracała oczami, albo krzywiła twarz w minach, które w żaden sposób nie dorównały tym naturalnym, które można było zaobserwować u Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Po kilku minutach miał tego serdecznie dość. Tym bardziej, że jego myśli zaprzątały mu sprawy znacznie ważniejsze niż tania podróbka jego krewniaczki. Powinien skupić się na poszukiwaniu Lucasa. W końcu mógł nastąpić jakiś przełom. Mogli wiedzieć przynajmniej na czym stoją. Bo czy znajdą Gottesmana żywego, czy martwego - w końcu go znajdą. Będą mogli postawić kropkę na tej sprawie i nie rozdzielać kolejnych zadań, do których czuli się zobligowani, a które mogły nie mieć najmniejszego sensu i jedynie marnować ich siłę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Faktycznie powinien się na tym skupić, ale myślami wciąż był w domu Lupinów przy Andromedzie, która okazała się być, może nie tyle naiwną, co lekkomyślną. Jej wyczyn przysporzył im wiele nerwów i Black potrafił wyjść z domu jedynie dlatego, że jego Ally doglądała Andromedy. Remus co prawda stwierdził, że jej życiu nic nie zagraża. Black bał się jednak, że mógł się mylić. Każdy mógł… Nawet Altheda założyła, że po opatrzeniu Dedalusa, wszystko będzie się stopniowo poprawiać. Niestety pomyliła się i bardzo odchorowała ten błąd lekarski. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black nie wątpił w jej umiejętności, dobre chęci i oddanie z jakim opiekowała się potrzebującymi. Dowodem tego byli wszyscy ci ludzie, którzy ciągle okupowali ich dom. Wiedział, że Altheda zrobi wszystko, co w jej mocy. Nie mógł się jednak pozbyć wewnętrznego lęku, który był jeszcze większy, bo dotyczył bliskiej mu osoby. Najchętniej wróciłby do domu i mimo całego zaufania, sam przekonał się o tym, że Andromeda wydobrzeje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co się tak oglądasz, Black? — spytał nagle Proudfoot, a jego słowa zostało prawie zagłuszone przez odgłosy deszczu, który leciał z nieba. Syriusz rzeczywiście rozglądał się dookoła i wcale nie poszukiwał wzrokiem miejsca, w którym miał ponoć leżeć nieprzytomny mężczyzna. Oglądał się za momentem, w którym mógłby wrócić do domu. Pokręcił głową, uświadamiając sobie, że takie zachowanie może go tylko rozproszyć jeszcze bardziej, a przecież nie wiadomo na co natkną się w tym lesie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Miałem małą katastrofę w domu… — przyznał, próbując uciąć temat i wyprostował się, skupiając wszystkie swoje zmysły na swoim zadaniu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zostaw to za sobą, mamy teraz misję do wykonania — stwierdził przytomnie Williamson, a Syriusz przytaknął mu kiwnięciem głowy. Dobrze było mieć przy sobie doświadczonego aurora, który ponadto wykazywał się zdrowym rozsądkiem i racjonalnym myśleniem. O pozostałej dwójce, Black nie mógł tego powiedzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W twoim domu czy kogoś innego? — zapytała Lucille, a jej głos, chociaż z pozoru brzmiał zupełnie zwyczajnie, dla Blacka ociekał jadem. Zmrużył oczy, rzucając Smith nieprzyjemne spojrzenie. Ewidentnie piła do jego zażyłych relacji z Lupinami, a zwłaszcza z Tonks. Nie chciał dać jej się wciągnąć w żadną dyskusję, więc uciął, mówiąc zbyt przymilnym tonem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W domu rodzinnym, moja droga. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zajmijmy się teraz tym, co najważniejsze… — przemówił Williamson, wyczuwając, że ta wymiana zdań donikąd ich nie doprowadzi. Black uśmiechnął się lekko, że Smith odwróciła wzrok. Nie była nawet w stanie wytrzymać walki na spojrzenia. Co innego Tonks, ona nigdy się nie poddawała w takich bitwach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Każdy z nas ma prawo decydować o tym, co jest dla niego ważne — przemówił zdecydowanym głosem Black, nawiązując poniekąd do tego, że Smith z łatwością oceniała wybory Tonks, nie mając o nich żadnego pojęcia. Ten drobny przytyk na razie mu wystarczył, powiedział więc: — Ale masz rację, Williamson, znajdźmy… — zająknął się nieznacznie. Już chciał powiedzieć, żeby znaleźli Lucasa, ale nie przeszło mu to przez usta. Równie dobrze mogli znaleźć innego nieszczęśnika. Nie powinni nastawiać się na to, że faktycznie w tym lesie leży gdzieś Gottesman, bo mogło to się skończyć jedynie przykrym rozczarowaniem. — Znajdźmy tego mężczyznę jak najszybciej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgodnie z tym, co przekazał nasz informator, to jest gdzieś tutaj — stwierdził Proudfoot, zatrzymując ich wszystkich. Rozejrzeli się dookoła bezradnie. Doszli do rozwidlenia ścieżki, która prowadziła teraz w dwóch różnych kierunkach, okalając drzewa rosnące tak ciasno, że dorosły człowiek z trudem mógłby między nimi przejść. Stwierdzenie, że to gdzieś tutaj, nie podnosiło nikogo na duchu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Rozdzielmy się — zdecydował taktycznie Williamson — ja z Proudfootem pójdziemy od zachodu, a ty, Black, idź z Lucille idźcie od wschodu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Słodko… — mruknął pod nosem Black, domyślając się, że współpraca ze Smith nie będzie należała do tych udanych. nie spierał się jednak. Nie był już dzieckiem, które tupało nóżką, gdy coś mu się nie podobało. Miał zamiar skończyć tą misję, oby z jak najlepszym skutkiem, a później zadbać o to, żeby on i Lucy nie byli zmuszeni do kolejnej współpracy. Śmiał twierdzić, że taki układ zadowoliłby ich obojga. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Postąpili zgodnie z planem Williamsona. Dwóch aurorów poszło w stronę zachodu, a Syriusz i Lucy w przeciwnym kierunku. Ścieżka była wąska i błotnista. Szli niemal ramię w ramię, ale Black zachowywał odpowiedni dystans, przez co musiał przedzierać się przez mokrą trawę i topniejący śnieg, czując jak przemoknięte nogawki jego spodni przyklejają mu się do nóg. Milczeli, chociaż nie było dane Syriuszowi rozkoszować się paskudnym dźwiękiem ulewy. Lucille co chwilę chrząkała, próbując zwrócić na siebie jego uwagę, a on uparcie ją ignorował. Nie chciał poświęcać jej żadnej uwagi. Dziewczyna w końcu nie wytrzymała i mimochodem, sprawiając wrażenie, że zupełnie jej to nie interesuje, zapytała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co tam u niej?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> Black parsknął głośno, nie mogąc już udawać, że nie słyszał. Ewidentnie Smith pytała o Nimfadorę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Więc tak to ma wyglądać? — zapytał z kpiną, kręcąc głową. — Urządzimy sobie krótką pogawędkę o Tonks, jak gdyby nigdy nic?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja po prostu zastanawiam się czy coś jej nie rozszarpało od naszego ostatniego spotkania — stwierdziła beztrosko, rzucając tak parszywym argumentem, że Blacka wryło w ziemię. Oczywistym było dla niego, że ten komentarz nie był przypadkowy. Chodziło jej albo o Remusa, albo o synka Lupinów, którego Tonks nosiła pod sercem. Wszystko stało się dla niego jasne. Lucille nie pałała niechęcią do Tonks, ale do jej męża, a właściwie do tego kim był. Ona nienawidziła wilkołaków… Zatrzymał się i rzucił jej wściekłe spojrzenie. Nie zrzucił jednak jeszcze maski, która dawała mu przewagę nad dziewczyną.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jakie to przerażająco przykre… — stwierdził, wiedząc, że kolejny przytyk wyprowadzi ją z równowagi. — Starasz się i to bardzo, ale kiepsko ci wychodzi. Jesteś jedynie marną podróbą Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie pozwalaj sobie… — syknęła Smith, mierząc w jego stronę palcem. O tyle dobrze, że zrobiła to ręką, w której nie trzymała różdżki. Black uśmiechnął się nieprzyjemnie zadowolony z tego, że uderzył w czuły punkt.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To ty pozwalasz sobie na zbyt wiele — stwierdził, a tym razem jego głos nie brzmiał już beznamiętnie. Pozwolił by złość i niechęć, którą teraz już osobiście darzył Smith, wybrzmiała w jego słowach. — Tonks wzięła cię pod swoje skrzydła, okazała przyjaźń i dobroć, wkręciła do Zakonu, a ty odwdzięczasz się jej w najgorszy sposób. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiesz, co się wydarzyło — rzuciła, mrużąc wściekle oczy, a Black wzruszył ramionami i ruszył dalej, nie mając zamiaru marnować czasu, na kolejną bitwę spojrzeń. Odpowiedział jednak:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie muszę wiedzieć, szczegóły mnie nie obchodzą, ale wiem doskonale, że próbujesz wskoczyć w jej buty — powiedział dosadnie i nie oglądając się na nią, rzucił przez ramię: — Ale to za wysokie progi dla ciebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Smith zrobiła kilka szybkich kroków. Słyszał doskonale, jak woda w kałużach rozchlapuje się przy jej każdym ruchu. Zatrzymała się tuż przy nim i z furią rzuciła brutalne oskarżenie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To przez nią zginął cały nasz oddział!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black zgrzytnął zębami. Nie mówiąc już o całej wojnie, ale tylko o zawodzie aurora, trzeba było brać pod uwagę fakt, jak trudna była to profesją. Trudna i niebezpieczna… Idąc na kurs, każdy musiał zdawać sobie sprawę, że może nie wrócić z misji, bo tak wyglądało ich życie. Ryzykowali wychodząc do pracy, ale robili to świadomie. Z pewnością zdarzały się wypadki, w których dowódca zawinił, a konsekwencje jego decyzji ponosił cały oddział. Black wątpił jednak, żeby Tonks miała coś takiego na sumieniu. Nie słyszał o takiej sytuacji. A gdyby słowa Lucille były prawdą, to bez wątpienia byłoby inaczej. Odwrócił się do niej i posłał kpiące spojrzenie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tam jest dwóch aurorów z waszego oddziału — stwierdził, wskazując w stronę, w którą udali się Williamson i Proudfoot — ty jesteś tutaj, jedynie Savage… — zaczął, czując dreszcz na plecach, który nie był wynikiem paskudnej pogody i przemoczonych ubrań. Wciąż z trudem myślał o mężczyźnie, którego pochował i jego córeczce. Ten moment wykorzystała Lucille, która pewna swego stwierdziła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie tylko on. Simon, Michael, Andrew, Steven i Eliza, ich wszystkich Tonks ma na sumieniu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Swobodnie zarządzasz czyimś sumieniem — zarzucił jej Black, patrząc na nią z góry. Nie podobało mu się to, że ktoś rzucał oskarżeniami w stronę Tonks, nie podobało mu się to, że jakaś dziewczyna mówiła z taką łatwością o tym, kogo Nimfadora może mieć na sumieniu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">On sam niejednokrotnie doświadczył paskudnych wyrzutów, ale była to kwestia indywidualna i każdy człowiek sam ze sobą mógł jedynie rozważać to, czy jest czemuś winny, czy nie. Ponadto sumienie było na tyle przekornym zjawiskiem, że często dopadało człowieka w najmniej odpowiednich momentach, wyolbrzymiając rzeczy, których się dopuścił lub nie, dotycząc często spraw, którym nie był winien a nawet takich, które jeszcze się nie wydarzyły. Znał to z autopsji… Syriusz z trudem zamykał wieczorami oczy od czasu bitwy na Pokątnej. Spotkanie Bellatriks i te wszystkie groźby, które wypowiedziała, były zbyt okrutne, żeby nie myślał o nich nieustannie. Gdy pozwalał sobie na chwilę bezczynności, dopadały go znienacka. Czuł się wtedy źle, że nikomu nie powiedział o okropnościach, jakie w jego umysł wszczepiła Lestrange. Nie umiał jednak ich nikomu powtórzyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Prawdę powiedziawszy to, co wydarzyło się tego dnia z Andromedą, w myślach nieustannie próbował dopasować do układanki, składającej się z okrutnych obietnic, jakie przyrzekła mu kuzynka. Powiedziała, że krok po kroku będzie pastwić się nad najbliższymi Syriusza. Kto wie, może przyczyniła się do tortur, jakich Andromeda doświadczyła. Z pewnością nie bezpośrednio. Gdyby Bella złapała swoją siostrę we własne łapy, nie puściłaby jej żywej, albo wykorzystała do tego, aby dopaść innych. Mogła jednak zlecić by Ministerstwo i Rejestr Mugolaków skupiły się na rodzinie Tonksów. Mogła w nietypowy dla siebie sposób, próbować zatruć jadem ich codzienność, która i tak była wystarczająco trudna. Rozmyślając o wszystkim, co się wydarzyło i co mogło się wydarzyć, nie zauważył, że Lucille podeszła do niego jeszcze bliżej. Nie zauważył też w jej oczach rozpaczy i nienawiści, która ją trawiła. Oprzytomniał dopiero, kiedy odezwała się rozemocjonowanym głosem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Była pełnia… Tonks, ona przestała przychodzić do Ministerstwa, a naszych wysłano do uspokojenia zamieszek — wyjaśniła, zgrzytając zębami. — Nikt im nie powiedział, że chodzi o wilkołaki. To była cała sfora! — wykrzyknęła ze złością, jakby winę za to, co się wydarzyło, jakie dostali rozkazy od Ministerstwa, które już wtedy mogło być zinwigilowane przez śmierciożerców, faktycznie ponosiła Bogu ducha winna Tonks. — Nie mieli żadnych szans… — powiedziała, a głos jej się załamał. Syriusz poczuł ukłucie w okolicach serca. Nie z powodu słów Lucy ani tego, jakim tonem je wypowiadała. Po ludzku po prostu żałował życia tych ludzi, którzy je stracili w wyniku wojny. Nie tak powinno być, ale nawet jeśli już było, to z pewnością nikt z Zakonu ani tym bardziej Tonks, nie ponosili za to winy. Lucille najwidoczniej uważała inaczej i nakręciła się już do tego stopnia, że niemal krzyczała w przerażająco cichym lesie, który chłonął każdą kroplę jadu, jaką z siebie wyrzucała. — Ona powinna być z nimi! Powinna razem z nimi zginąć! A ona w tym czasie pieprzyła się jednym z tych potworów, a teraz nosi jego dziecko! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zamknij się zanim powiesz o jedno słowo za dużo, gówniaro! — ryknął na nią Black, nie mając zamiaru słuchać tak parszywych oszczerstw wypowiedzianych pod adresem Tonks. Tym bardziej, że ta dziewczyna uważała, że Tonks powinna zginąć. To było dla niego niewyobrażalne. Sam był w stanie oddać życie tylko po ty, by on i jej dziecko byli bezpieczni. Poprzysiągł to sobie na Pokątnej, gdy słuchał gróźb Belli i tej przysięgi również miał zamiar dotrzymać. Nie było więc możliwości, by ktoś przy nim snuł teorie, według których Tonks mogłaby stracić życie. — Nie masz prawa oceniać Tonks, a jak widzę, właśnie to robisz i to w sposób najbardziej niedorzeczny — warknął wściekle, mierząc ją najbardziej odrzucającym spojrzeniem, na jakie był zdolny. — Nie rozumiem, jak ona mogła się tak pomylić co do ciebie. Nie rozumiem, jakim cudem jesteś w Zakonie, skoro wykazujesz się skrajnym brakiem tolerancji i głupotą — wytknął jej brutalnie, na co ta zareagowała tak, jakby dał uderzył ją w twarz. Nie miał zamiaru być względem niej delikatny, zupełnie na to nie zasługiwała. Zgadzał się z tym, że Williamson i Proudfoot nadawali się do Zakonu Feniksa, ale Smith? To inna sprawa i sam nie przyjąłby jej do ich organizacji, bo zupełnie zaprzeczała ich celom i wartościom. — Walczymy przeciwko nierówności pod każdym względem. To nie jest tak, że po jednej stronie barykady jesteśmy my, a po drugiej śmierciożercy i inne, jak to ładnie ujęłaś, potwory — wyjaśnił jej, najprościej jak potrafił. — Każdy człowiek jest równy, do czasu aż nie przyjdzie sądzić jego czynów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wilkołaki… — warknęła, nie dając za wygraną, ale Black nie pozwolił jej się wypowiedzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wilkołaki to też ludzie — powiedział tak dosadnie, że nikt już nie powinien się z nim spierać. — Mają prawo żyć, kochać i zakładać rodziny. Jak każdy człowiek mogą postępować dobrze i źle. Nie oceniaj całej grupy czy gatunku na podstawie zbrodni jednostki. Jeśli tak robisz, to rób to względem wszystkich — stwierdził brutalnie i dałby sobie głowę uciąć, że Smith zadrżała nerwowo. — W takim wypadku i ty i ja jesteśmy straceni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nic nie rozumiesz… — Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Syriusz zaczął się zastanawiać czy ona tą rozmową chciała go do czegoś przekonać, przeciągnąć na swoją stronę? Jeśli tak to poniosła całkowitą klęskę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Możliwe — wzruszył ramionami, mając gdzieś jej punkt widzenia. Jej zachowanie było dla niego zupełnie niezrozumiałe i nie odczuwał żadnej potrzeby by taki stan zmienić. — Widzę za to, że pławisz się w nienawiści, która prędzej czy później cię wykończy — stwierdził bez żadnych emocji. Lucille nie była dla niego nikim ważnym, nie czuł się zobowiązany, by przejmować się jakkolwiek. Póki nie zagrażała jego bliski, nie rozsiewała o nich paskudnych plotek i nie rzucała nieprawdziwymi oskarżeniami, była mu zupełnie obojętna. Stwierdził jednak zgodnie z prawdą i po ludzku: — Współczuję ci straty przyjaciół, szczerze, ale nie wybielaj siebie. Nie wysiliłaś się nawet na tyle, by poznać Remusa, osądziłaś go na podstawie jednego faktu, ale jeżeli chodzi o tego pieprzonego Moore’a chętnie pchałaś Tonks w jego ramiona, chociaż jak się okazało był parszywym, pełnym nienawiści śmierciożercą — zarzucił jej, a ona jeszcze szerzej otworzyła oczy. Czyżby nie wiedziała o tym, kim był Moore, ten którego określała mianem Pana Idealnego? Niemożliwe, żeby ta informacja do niej nie dotarła… A może nie widziała nic złego w tym, że zachęcała Tonks do romansu ze śmierciożercą i uważała to, za coś mniej złego, niż związek z mężczyzną, którego się kocha pomimo tego, że ten jest wilkołakiem. Smith ewidentnie miała podwójne i zaburzone standardy. Gołym okiem było widać, że dawno porzuciła zdrowy rozsądek i kierowała się jedynie wściekłością. Pokręcił głową bez zrozumienia. — Widzisz, to właśnie nienawiść robi z człowiekiem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiesz, o czym mówisz — szepnęła ze złością, krzywiąc paskudnie twarz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ty również — syknął zirytowany jej postawą, tym że nic do niej nie docierało. Widziała jedynie czubek swojego nosa i uważała, że ona jako jedyna ma rację, przykrywając to stratą przyjaciół i poczuciem niesprawiedliwości. Nie widziała tego, że rzucała oskarżeniami w stronę Nimfadory, mówiąc, jak powinna była postąpić, a sama nigdy nie zastosowała się do własnych wymagań. Łatwo było zwalać całą winę na Tonks, a o sobie zupełnie zapominać… — Skoro Tonks miała być z tymi aurorami podczas tej pełni i już nie wrócić, ty też powinnaś być z nimi i zginąć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie odpowiedziała. Syriusz czerpał z tego satysfakcję, chociaż nie miał pojęcia czy jej milczenie było spowodowane oburzeniem, czy może dał jej w jakiś sposób do myślenia. Widok jej miny wynagradzał mu nerwy, które ta dziewczyna mu zszargała. Miał nawet ochotę dorzucić coś jeszcze, żeby doskonale zapamiętała tą rozmowę, ale wtedy pomiędzy drzewami dało się słyszeć krzyk.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Black? — Z początku Syriusz drgnął, niepewny tego czy faktycznie ktoś go wołał, czy może jedynie wiatr robił sobie z nich żarty. Dopiero później usłyszał znacznie wyraźniej. — Black, jesteś tu! Mamy go! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zostawił Smith za sobą i pobiegł niemal no oślep w stronę, skąd dobiegał go głos Proudfoota. Zmarnował zbyt dużo czasu na kłótnie z Lucille i to pozostała dwójka musiała dokończyć to, po co w ogóle tutaj przybyli. Biegł przed siebie, przeskakując nad krzakami, wpadając w kałuże, pozwalając gałęziom smagać go po twarzy. Słyszał, że Smith podąża jego śladem, a on stracił orientację. Miał ochotę zawołać do Proudfoota, żeby znów dał znać, gdzie są, ale głos ugrzązł mu w gardle. Brnął więc na wprost, licząc, że to właściwy kierunek. Zaczynało mu już brakować tchu, kiedy odsunął gałąź i zobaczył aurorów klęczących nad ciałem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zamarł w pół kroku. Nie był pewien czy chce podchodzić bliżej. Widział, że Williamson wyciągnął torbę z czymś, co można było nazwać apteczką pierwszej pomocy i dział szybko, opatrując leżącego w trawie, pokrytego wodnistym śniegiem mężczyznę. Działanie aurora oznaczało, że żył. Jeszcze… Jednak to Black odłożył na dalszy tor. Bał się, że gdy zobaczy twarz tego człowieka, okaże się, że to nie Lucas i wszystko, co do tej pory zrobili, poszło na marne. Nie umiał się poruszyć, nawet wtedy, gdy Lucille go dogoniła i stanęła obok niego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To on? — spytał w końcu Proudfoot, a Black zrozumiał, że ani on, ani też Williamson nigdy nie widzieli na oczy Gottesmana. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wziął głęboki oddech, by uspokoić niechciane drżenie ciała. I chociaż wbił spojrzenie we własne stopy, zrobił krok do przodu. Smith podążyła za nim jak cień. Syriusz policzył do trzech, a potem jeszcze do dziesięciu i powoli unosił wzrok. Najpierw dostrzegł stopy mężczyzny. Skarpetki na nich były od spodu brudne, utworzyła się na nich błotnista podeszwa, jakby człowiek bez butów próbował przedrzeć się przez lat albo inne miejsce, gdzie się znalazł. Później zobaczył spodnie. Nogawki były przemoczone i rozdarte w kilku miejscach. Niektóre plamy na materiale rozpoznał jako zaschniętą krew. Nie było jej dużo, ale sam fakt jej obecności był bardzo niepokojący. Następnie zwrócił uwagę na rękę, ułożoną wzdłuż tułowia - była zupełnie sina, być może od samych obrażeń, ale z pewnością również od niskiej temperatury, która nie sprzyjała wybieraniu się poza próg domu bez ciepłego okrycia. Tą kończyną zaopiekował się już Williamson, a przynajmniej tak wydawało się Syriuszowi, bo nie widział na niej skrzepniętej krwi czy innych rażących w oczy obrażeń. A musiało być ich całkiem sporo, bo koszula mężczyzny była zupełnie podarta i przekrwiona, jakby napadło na niego dzikie zwierzę i próbowało go rozszarpać. Zawartość jego żołądka podeszła mu do gardła na ten widok. Słyszał, jak aurorzy szepczą coś o wielokrotnym rozszczepieniu. Padło nawet określenie </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">paskudne</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> oraz </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">biedak. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Do Syriusza jeszcze nie docierało dlaczego właśnie tak nazwali jego stan. On niespodziewanie poczuł ulgę, gdy skierował w końcu wzrok na twarz mężczyzny. Blond włosy opadały mu ciężkimi strąkami na czoło, a każde pasmo posklejane było od błota i krwi. Ledwo można było dostrzec ich jasny odcień, zwłaszcza, że wydawały się wyjątkowo ciemne w zestawieniu z ziemistą i bladą skórą na jego twarzy. Był napuchnięty i poobijany, usta przybrały niemal fioletowy kolor, ale niewątpliwie był to Lucas Gottesman. Black miał ochotą krzyknąć na całe gardło z ulgi i radości, ale wtedy jego wzrok skierował się na drugą rękę, którą zajmował się teraz gorączkowo Williamson. I w tym momencie jego żołądek wywinął kilka fikołków, a gardło ścisnęło się boleśnie, bo… Tej ręki nie było. Została oderwana tuż przy barku, pozostawiając po sobie poszarpaną i wciąż, mimo upływu czasu, obficie krwawiącą ranę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— No to już wiemy, że nie oddamy go żonie całego… — mruknął, zamykając oczy, by nie musieć patrzeć na okaleczone ciało Lucasa. Było to jednak niemożliwe, bo i tak pod powiekami wciąż je widział, a obraz ten miał dołączyć do wielu innych, które nawiedzały go w koszmarach. Koszmarem również miało być poinformowanie Emily Gottesman, że jej mąż żyje, ale już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Syriusz nie dostrzegał żadnych pozytywów w tej sytuacji, Proudfoot najpewniej też, a Smith walczyła ze sobą, by mdłości z nią nie wygrały. Jedynie Williamson, który walczył z otwartą raną Gottesmana, przyznał z cieniem ulgi:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale przynajmniej żywego.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz skinął głową, chociaż w głębi duszy nie był pewien czy posunąłby się do takiego stwierdzenia. Gdyby nie znaleźli Lucasa, być może już by umarł od wychłodzenia i utraty krwi. Jednak go znaleźli, ale czy powinni się cieszyć z tego faktu? Jak Gottesman zareaguje na swoje ewidentne kalectwo? Nawet jeśli przeżyje tą tragedię, to będzie musiał sobie zadać kolejne pytanie… Czy bycie żywym wystarczy do tego, żeby żyć?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><span id="docs-internal-guid-fa1d6480-7fff-8f06-66c9-abf8c49f423d"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Cały salon wypełniało pogodne nucenie, które momentami przemieniało się w głośny i nader entuzjastyczny śpiew. Ta radość mogła wydawać się dziwna, bo przecież zaledwie trzy dni wcześniej w tym samym pomieszczeniu wymęczona działaniami cruciastusa Andromeda upadła na posadzkę prawie bez tchu. Tymczasem teraz jej córka nie mogła się powstrzymać i dawała wyraz obudzonej w niej nadziei. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Po tym fatalnym dniu, kiedy Andromeda zdecydowała się zaryzykować wszystko i pójść do Ministerstwa Magii, musieli włożyć dużo wysiłku w to, by opanować wszelkie emocje. Najpierw był strach - ogromny. Stan Andromedy był na tyle niepokojący, że wszyscy drżeli o jej zdrowie i bezpieczeństwo. Tonks schowała nawet dumę w kieszeń i błagała Althedę, by kilkakrotnie zbadała jej matkę i upewniła się, że nic jej nie dolega. Farewell wypełniła jej prośbę, tak jakby ich niedawna kłótnia nigdy nie miała miejsca. Zapewniła, że jest to osłabienie, że Andromeda przez parę dni może być rozemocjonowana, z wycieńczenia mogą drżeć jej ręce i nogi, a nerwy brać nad nią górę bardziej niż zwykle. Ponadto zalecała dużo odpoczynku, dużo spokoju, jak najmniej stresu oraz codzienną porcję eliksiru wzmacniającego i uspokajającego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dora nie wiedziała tego, ale Altheda przyznała później Syriuszowi, że pani Tonks miała ogromne szczęście. Cruciatusy były intensywne, rzucone wielokrotnie, ale nie na tyle umiejętnie, by wyrządzić trwałe szkody. Mimo wszystko, gdyby Andromeda została w Ministerstwie jeszcze trochę, a jej tortury potrwały odrobinę dłużej, to wszystko mogłoby się skończyć utratą zmysłów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dziękowali więc Merlinowi za to, że taki scenariusz się nie ziścił, a Andromeda w zaskakującym tempie wracała do pełni sił. Opowiedziała później szczegółowo o tym, jak przebiegło jej spotkanie z ludźmi z Ministerstwa, o irracjonalnej i uwłaczającej propozycji anulowania małżeństwa z mężczyzną, którego kocha i którego przecież nie miała zamiaru nigdy zostawić. O tym, jak z uniesioną głową odmówiła brania udziału w tym absurdzie i utrzymywała, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie. Przyjęli to z ogromną ulgą. Nie wątpili, że duma Andromedy i jej przekonania są niezwykle silne. Jednak w takich sytuacjach, kiedy ktoś oferował opiekę nad twoimi najbliższymi, nawet najbardziej pewne siebie osoby o, mogłoby się wydawać, niezachwianej moralności mogły posunąć się do szalonych decyzji.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Poprawiający się stan Andromedy był czymś budującym. Nie mógł jednak zamazać całej tej sytuacji, w której zaryzykowała zbyt wiele, mogąc stracić przy tym zdrowie, a nawet życie. Sam fakt poprawy jej stanu z pewnością nie wprawiłby Nimfadory w tak zaskakująco dobry nastrój. Do jej małej euforii przyczyniło się to, że jeszcze tego samego dnia, gdy jej matka odwiedziła Ministerstwo, dostali niespodziewaną informację od Bary’ego. Podobno ktoś widział gdzieś rozszczepionego mężczyznę. Tym mężczyzną okazał się być Lucas. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">W końcu go znaleźli. Po tylu dniach, po tym jak cała nadzieja zdawała się umrzeć, a oni byli przekonani, że nie szukając już żywego Gottesmana tylko jego zwłok. Nimfadora czuła dreszcze na całym ciele, mając świadomość, że bardzo blisko było do spełnienia takiego obrotu spraw. Lucas był nieprzytomny, na skraju życia i śmierci, rozszczepiony po wielokrotnej teleportacji, podczas której stracił niemal całą rękę. Miał zostać kaleką, ale żywym kaleką. Z początku nikt nie chciał dopuścić Emily do Lucasa. Dawali Althedzie pole do popisu, by jak najsprawniej przywróciła światełko nadziei, jeżeli chodzi o jego stan. Farewell spędziła przy nim prawie całą noc, nie chcąc przeżyć powtórki sytuacji, w której musiała pożegnać i pochować Dedalusa.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tym razem jej się udało i po całej nocy mogła stwierdzić z czystym sumieniem, że Gottesman przeżyje. Ręki nie można było już odtworzyć, chociaż Black spytał czy Szkiele-Wzro nie byłoby remedium na ten problem. Niestety było to niemożliwe. Ally próbowała wszystkich pocieszyć, że liczy się to, że Lucas żyje, taką też informację przekazali Emily, ale Syriusz nie był przekonany. Ulga do niego nie przychodziła, chociaż inni dali się jej ponieść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Zwłaszcza Tonks uległa fali dobrych informacji, chociaż sinusoida emocji, była dla niej trudna do wytrzymania. Nie mogła udawać, że poprawiający się stan mamy był dla niej lekiem na bardziej dotkliwy strach, odnalezienie Lucasa odblokowało lęki, które spychała na tył świadomości i kiedy już odetchnęła, pojawiła się kolejna wiadomość, którą można było nazwać wisienką na torcie. A to za sprawą rozmowy z mężem i Łapą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz i Remus przekazali później Tonks, że niezwłocznie mają zamiar podjąć kolejną próbę odszukania Teda, bo z pewnością zdążył już nieraz przenieść się od jego spotkania z Blackiem. Powiedzieli jej, że tym razem nie wrócą bez niego. Dora nie mogła się doczekać chwili, w której znów będzie mogła spotkać się ze swoim tatą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Z oczywistych przyczyn Remus nie wyruszył natychmiast. Z początku przeżywali stan Andromedy i drżeli o życie Lucasa. Potem Lupin wypytywał Blacka o to, jak ostatnim razem dotarł do Teda i sam zaczął planować swoją misję, próbując ustalić najlepszą drogę, którą powinien się udać na poszukiwania. Miał naprawdę dużo tropów i zapewnił Dorę, że jeszcze przed świętami Wielkanocnymi jej rodzina będzie w komplecie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Po takich informacjach, świat nabrał dla niej kolorów. Nie oczekiwała już z niepewnością wydarzeń tragicznych. Mogła skupić się na wyczekiwaniu narodzin synka, które teraz wydawały się być tym bardziej wyjątkowe, że wszyscy jej najbliżsi mieli być przy Nimfadorze. Nie miała nawet złego tego, że Remus jeszcze nie wyruszył. Wykorzystała ten czas, żeby przygotować dla swojego ojca paczkę. Spodziewała się, że przez te wszystkie jesienno-zimowe miesiące jej tata wiele przeszedł i nie ważne, jak dobrze był przygotowany, musiał ścierpieć paskudne warunki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wzięła więc karton i zaczęła do niego wkładać wszystko, co najpotrzebniejsze. Świeże, czyste i przede wszystkim ciepłe ubrania, jedzenie, eliksiry wzmacniające i właściwie wszystko, co wpadło jej w ręce. Śpiewała przy tym i nuciła, czując w sobie szczęście, jakiego dawno nie czuła. Chyba jedynie wiadomość, że będzie miała syna, mogła się z tym porównywać. Z westchnieniem wydała z siebie ostatnie nuty melodii i przygładziła niebieski materiał, który położyła na wierzchu w kartonie. Zupełnie nie była świadoma tego, że ktoś od dłuższego czasu jej się przyglądał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Cieszę się, widząc cię w tak dobrym nastroju — powiedział niespodziewanie Remus, zdradzając swoją obecność w salonie, a Tonks aż podskoczyła. Jej mąż chyba czerpał satysfakcję z tego, że w tym małżeństwie to on miał wyczulone zmysły i przy nim Dora wydawała być się głucha i ślepa. Obróciła się jednak w jego stronę posyłając mu promienny uśmiech. Ona też się cieszyła, że w końcu znów mogła poczuć chociaż odrobinę dawnej beztroski. Remus podszedł do niej, objął ją od tyłu, kładąc ręce na jej brzuchu i zajrzał na paczkę, którą przygotowywała. — Dziecięce ubranka? — zdziwił się, dostrzegając ubranko, które Andromeda wydziergała jeszcze przed tym, jak wybrała się na szaleńczą wycieczkę do Ministerstwa Magii. Spojrzał na Tonks bez zrozumienia, a ona wywróciła oczami, uśmiechając się błogo. Dla takiego widoku, nie musiał nic rozumieć, po prostu się nim rozkoszował. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wiem, że jak tylko znajdziesz tatę, to go tu sprowadzisz, ale pomyślałam, że kilka drobiazgów nie pozwoli mu się sprzeciwiać — wyjaśniła, wskazując na paczkę, a potem położyła swoje dłonie na dłoniach Remusa i zaczęła się kołysać w rytm melodii, która wciąż krążyła jej po głowie. — Jest tu sporo ciepłych ubrań i trochę jedzenia, bo aż boję się myśleć w jakim stanie on teraz jest, a to… — westchnęła, uśmiechając się jeszcze szerzej na widok maleńkiego ubranka. — Możesz mu powiedzieć, że będzie miał wnuka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jeśli nie to, to nie wiem, co może go skłonić do powrotu… — przyznał Remus, ukrywając twarz we włosach Nimfadory. Chłonął słodki zapach, jej poziomkowych perfum i pozwalał jej nadawać rytm ich ruchom. Maleństwo w jej łonie, również radośnie poruszyło się, co wyczuł wyraźnie przez skórę żony, a to rozczuliło go jeszcze bardziej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Różdżka, Remusie — stwierdziła, zatrzymując się nagle. Lupin wyprostował się, spoglądając na nią bez zrozumienia. Tonks pokręciła głową i wyjaśniła zbyt pogodnie, jak na pomysł, który właśnie mu podawała: — Jeśli mój ojciec będzie się stawiał, masz go spetryfikować i mimo jego woli przenieść do domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jesteś bezwzględnie urocza, Doro… — przyznał, uśmiechając się z czułością, a ona zaśmiała się wesoło, odwracając się twarzą do niego. Taka pozycja była coraz mniej wygodna, bo coraz większy brzuch Nimfadory utrudniał im powoli zwykłe objęcia. Remus jednak uwielbiał wpatrywać się w jej oczy, które teraz niemal lśniły od skrytych w nich iskierek radości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Kiedy tata wróci, w końcu będę miała spokojną głowę, żeby myśleć o innych ważnych rzeczach — westchnęła z uśmiechem, przytulając się do jego torsu. Odruchowo niemal oparł brodę o czubek jej głowy, przygarniając ją do siebie na tyle, na ile był w stanie. Tym razem to on zakołysał nimi delikatnie i zaintrygowany jej słowami zapytał cicho:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jakich?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Mieliśmy wybrać rodziców chrzestnych… — mruknęła, nie ruszając się nawet odrobinę w jego ramionach i przez to nie dostrzegła jego wysoko uniesionych brwi. Faktycznie wspominała niedawno o decyzjach, które prędzej czy później mieli podjąć, ale on osobiście nie miał czasu się nad tym zastanowić. Co więcej nie nazwałby tego sprawami ważnymi. Nie żeby było mu to wszystko obojętne, ale dla Remusa najważniejsze było to, że ich synek był zdrowy, że jego mama była zdrowa, a oni mimo wszystkich zawirowań nadal mieli swoją bezpieczną przystań, która oddzielała ich od wszechobecnej wojny. Co więcej był w stanie zgodzić się na wszystko i obstawiał, że to Dora wyjdzie z propozycją odpowiednich kandydatów, a on w pełni to zaakceptuje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jeszcze tego nie zrobiłaś? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— To ma być nasza wspólna decyzja… — stwierdziła, szturchając go zadziornie palcem, a on parsknął krótko śmiechem, wyczuwając w jej głosie, że to coś się kryje za tym bardzo dyplomatycznym stwierdzeniem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ale? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ale chciałabym, żeby matką chrzestną była Sara — przyznała zupełnie szczerze, a Remusa zupełnie to nie zdziwiło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Oczywiście — zgodził się bez zawahania. On sam nie miał bliskich przyjaciółek czy rodziny, której mógłby zaproponować taką rolę. Gdyby musiał wybierać, pewnie by wskazał i tak na kogoś z najbliższego otoczenia Dory. A Sara była wyborem wręcz oczywistym. W końcu była najlepszą przyjaciółką Tonks i taka była kolej rzeczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— W końcu nasz chłopiec i Amelia będą praktycznie rodziną — stwierdziła Nimfadora, jakby czuła się zobowiązana do wyjaśnienia swojej decyzji i przekonania Remusa, który i bez tego w pełni się z nią zgadzał. — Ja jestem chrzestną Amy, a Sara będzie chrzestną tego Huncwota. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A ojciec chrzestny? — zapytał, nie wnosząc żadnego sprzeciwu. Serce mu rosło, gdy Dora nazywała ich małego synka Huncwotem. Dawało mu to poczucie, że przekazuje swoją spuściznę dalej i do momentu, aż Tonks nie zaszła w ciążę, nie był świadomy tego, jak wielkie w nim było pragnienie posiadania rodziny i bycia ojcem. Teraz te marzenia były realne i nie mógł się doczekać, aż za chwilę zaczną się spełniać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Mam kilku kandydatów, ale chciałam, żebyś ty go wybrał… — przyznała, posyłając mu zachęcający uśmiech i osiągnęła swój cel, bo naprawdę zaczął się zastanawiać. Bo jak w przypadku matki chrzestnej, nie miałby kogo zaproponować, tak propozycja człowieka, którego chciałby widzieć w roli chrzestnego swojego dziecka, była dla niego równie oczywista, jak to, że Tonks wybierze Lucky. Jednak to nie rozwiązywało całego problemu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jak znam Syriusza, to się nie zgodzi… — mruknął, mając poważną zagwozdkę, co musiałoby się wydarzyć, żeby Black przyjął ich propozycję.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Też o tym myślałam — przyznała Tonks, kiwając głową i skrzywiła się z przykrością. — Ma już jednego chrześniaka i w kółko ględzi o tym, że jest wyrodnym wujkiem — stwierdziła, wypowiadając na głos myśli Remusa. Oboje dość trafnie przewidzieli reakcję Blacka, ale Lupin nagle się spiął, bo Tonks nieświadomie sprawiła, że znalazł idealnego kandydata na ojca chrzestnego. Dora zauważyła w nim tą nagłą zmianę, więc odsunęła się i spojrzała na niego pytająco. — Co? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Może w takim razie Harry — wysunął propozycję, przyglądając się reakcji żony.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nasz Harry? — spytała zaciekawiona, ale również zdziwiona. — Harry Potter? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— James i Lily byli moimi przyjaciółmi i ja też w pewnym sensie byłbym wujkiem Harry’ego — stwierdził, wyjaśniając swój tok myślenia w dokładnie ten sam sposób, jak wcześniej robiła to Nimfadora. Sam zdziwił się, że pomyślał o Harrym dopiero teraz. Kiedy młody Potter się urodził, James wybrał na ojca chrzestnego Syriusza, Lily zapewniła wtedy, że przy drugim dziecku, ta rola przypadnie Remusowi. Tak się jednak nie stało. Przez wiele lat ani on, ani pewnie Syriusz nigdy nie pomyśleli o tym, że w innej rzeczywistości odwdzięczyli się taką samą propozycją Potterom. Dopiero teraz Remus mógł nad czymś takim się zastanawiać. Jamesa ani Lily już nie było, nie mógł wybierać między nimi a Blackiem. Tylko, że ten jedyny kandydat z pewnością by odmówił jemu i Dorze. Na świecie był jednak jeszcze jeden Potter, którego Remus mógł nazwać swoim przyjacielem. Nie był dla Harry’ego wujkiem, ale to nie zmieniało faktu, że zależało mu na tym chłopaku i poświęciłby dla niego życie. Liczył, że po wojnie będą dla siebie bliscy, a bycie ojcem chrzestnym syna Remusa, z pewnością przybliżyłoby Harry’ego do Lupinów. — Gdyby świat nie był okrutny, on i nasz chłopiec mogliby się nazywać poniekąd kuzynami, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Najprawdziwsza prawda — zgodziła się z nim Nimfadora, uśmiechając się czule. Wzięła głęboki oddech i stwierdziła ostatecznie: — Więc Harry…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus uśmiechnął się szeroko, zdziwiony tym, jak ta decyzja go uszczęśliwiła w tej chwili. Nie wiedział, gdzie teraz jest Potter i czy przyjdzie im się spotkać przed narodzinami dziecka, ale bardzo chciał przy najbliższym pytaniu poprosić go o to, żeby był ojcem chrzestnym jego syna. Kiwnął głową, zgadzając się. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Harry. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Czyli jeden problem mamy z głowy — przyznała z radością Tonks, wspinając się na palce i całując go krótko, a gdy tylko jej usta oderwały się od jego, stwierdził zupełnie szczerze, domyślając się, co będzie drugim problemem potrzebującym dyskusji i decyzji:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie wiem czy jestem gotowy na wybór imienia, nadal nie wymyśliłem takiego, które sprostałoby twoim wymaganiom…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Na to mamy jeszcze jakieś dwa miesiące — przyznała, przekrzywiając głowę i przyglądając mu się z błyskiem w oku. — Bardziej interesują mnie twoje urodziny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Urodziny? — powtórzył za nią kompletnie bez zrozumienia, a ona błysnęła uśmiechem, kręcąc głową z załamaniem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Tak, jak każdy człowiek masz je co roku — przypomniała mu, jakby był tego zupełnie nieświadomy. Tyle, że nie to było powodem jego zdziwienia. — Z powodu wielu rzeczy, nie mieliśmy jeszcze okazji świętować ich razem. Wiem, że jest wojna i w ogóle, ale… — Wzruszyła ramionami, robiąc przy tym tak uroczą minę, że nie mógł się nie uśmiechnąć. Faktycznie mimo tego, że nie znali się od wczoraj, to nigdy nie spędzili razem swoich urodzin. To bardzo zdziwiło Lupina, gdy to sobie uświadomił, ale tak naprawdę nigdy nie lubił przesadnego świętowania. Nie widział takiej potrzeby. Dora najwidoczniej miała inne podejście do tej sprawy. — Chciałabym, żeby to były twoje najlepsze urodziny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wystarczy, że będziesz obok, kochanie — przyznał łagodnie, licząc dni do swoich urodzin, które miały nadejść zaskakująco szybko. Nie chciał, żeby Dora wysilała się na jakieś niespodzianki i atrakcje na miesiąc przed porodem, tym bardziej, że naprawdę wolał spędzić z nią spokojną chwilę i to w zupełności by mu wystarczyło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Widzisz to? — spytała, unosząc swoją dłoń i podstawiając ją mu przed twarz. Na jej palcu zalśniła nieidealna obrączka, którą przetransmutował z jej kolczyków w dniu ich ślubu. Lubił wracać wspomnieniami do tamtego dnia, wtedy wszystko było dla niego idealne, chociaż zupełnie spontaniczne, nieplanowane i pozbawione przesady. Tamtego dnia przyrzekli, że jedno nie opuści drugiego aż do śmierci. I właśnie o tym, Dora próbowała mu przypomnieć. — Dzięki temu, zawsze będę obok. To powinno być dla ciebie oczywiste, a ja chcę coś dla ciebie zorganizować, żebyś wspominał ten dzień i żebym ja za rok miała zagwozdkę, jak to przebić — stwierdziła, uśmiechając się do niego w sposób niezwykle uroczy. Złapała go za kołnierz koszuli, przybliżając swoją twarz do jego i spytała szeptem, jakby wyjawiali sobie właśnie swoje największe tajemnice. — Więc, czego pan Lupin życzy sobie na swoje trzydzieste ósme urodziny? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ała… Nie musisz wypominać… — syknął, udając, że świadomość jego wieku bardzo go zabolała, a Tonks zaśmiała się w reakcji na te słowa. Spojrzała na niego jednak wyczekująco, nie dając się rozkojarzyć żartobliwym komentarzem. Remus uśmiechnął się, ujął jej dłoń i ucałował ją w obrączkę. Jeśli już musiał odpowiedzieć na to pytanie, to miał tylko jedną prośbę. — Wiele mógłbym sobie życzyć, chociaż wszystko co najważniejsze mam teraz w swoich ramionach… Ale tak naprawdę marzy mi się mały urlop od chaosu. </span></p></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-90479888927208034912024-01-13T12:00:00.092+01:002024-01-13T12:00:00.145+01:00151) Znów poszukiwany<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Ostatnie dwa dni były dla Syriusza wyjątkowo trudne z dość oczywistych względów. Spotkanie z kuzynką mógł zaliczyć do tych bardziej traumatycznych, choć nigdy nie chciałby przyznać tego wprost. Bellatriks w swoim szaleństwie i okrucieństwie doskonale wiedziała, gdzie uderzyć, żeby zabolało, żeby zrodziło się w nim przeczucie, że w żadnej sytuacji, w żadnym miejscu nie może być bezpieczny. A bezpieczeństwo i spokój przecież tak bardzo cenił w ostatnich miesiącach, gdy jego życie zaczynało powoli wracać na tory, które zdawał się ominąć już dawno, dawno temu. Znał jednak Bellę nie od dziś i nie była to też pierwsza wojna, w której brał udział, będąc we wrogim do niej obozie. Wiedział doskonale, że może przyjąć dwie postawy. Albo zaszyć się gdzieś i czekać, aż Lestrange spełni swoje złowrogie obietnice. Albo zacząć działać, co było dla niego reakcją bardziej naturalną. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-e92e51ff-7fff-415d-a0d3-6d69de6a1833"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ponadto jego dom, właściwie to dom Szalonookiego, a w sumie to Tonks, który zajmował od dłuższego czasu razem z Althedą, przestał być oazą spokoju. Wiele osób zostało u nich na dłużej. Stali się nieproszonymi lokatorami, których ani on, ani Altheda nie mieli serca wyrzucić. Co więcej dokładali wszelkich starań by czuli się u nich bezpieczni, zaopiekowani i powoli, choć Black wolał by działo się to znacznie szybciej, dochodzili do zdrowia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">O ile Altheda miała ręce pełne roboty i ciągle doglądała rannych i chorych, to on był marnym uzdrowicielem. Właściwie to zupełnie żadnym… Będąc w domu nie miał jednak chwili wytchnienia. Ciągle coś przynosił, odnosił, sprzątał, wykonywał wszystkie pomocne czynności, które mogłyby odciążyć jego ukochaną. A jednak mimo uczucia do niej, a także poczucia powinności, że to co robią, jest właściwe, miał ochotę stamtąd uciec i wrócić dopiero wtedy, gdy ten szpital polowy zamknie swoje podwoje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">W każdym pomieszczeniu ktoś był. Jeśli nie ranny to osoba, która przychodziła pomagać. A było tych osób faktycznie dużo, bo ciągle zaglądała do nich Hestia, co chwilę pojawiała się Fleur, dwukrotnie nawet zawitała u nich Molly, chociaż ze względu na listy goście, które wywieszono za Weasleyami, wolała nie opuszczać domu swojej ciotki Muriel. Ciągle wpadał również na Sarę, która niemal każdą chwilę poświęcała swojemu partnerowi i czuwała przy nim, czekając z wytęsknieniem, a Black razem z nią, aż Ally w końcu wyrazi zgodę na zabranie go do domu. Najczęściej widywał u siebie Tonks, która wbrew oczywistej niechęci, jaką darzyła Althedę z wciąż niezrozumiałych dla Syriusza powodów, a także ciąży, którą powoli można było nazwać zaawansowaną, była niemal non stop w domu Szalonookiego, gdzie zajmowała się głównie Emily, próbując jakoś pocieszyć dziewczynę po tym, co stało się z jej domem i mężem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Łapa nie miał własnego kąta. Nie mógł go znaleźć nawet wtedy, gdy dwa dni po ataku na Pokątną, a dzień po tym, jak ostatecznie zdecydował z Remusem pochować Savage’a nieopodal domu Lupinów, pojawił się u nich Kingsley, chcąc z nim poważnie porozmawiać. Black chciał zaproponować mu kieliszek whisky, chciał rozsiąść się z nim wygodnie na kanapie, ale tam też leżała kolejna ranna osoba. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie miał innego wyjścia, poprowadził Shacklebolta do piwnicy, ostrzegając przy tym, by raczej niczego nie ruszał, bo on sam nie rozbroił jeszcze wszystkich pułapek, które Moody w swojej paranoi rozstawił również wewnątrz własnego domu. Usiedli na schodach, nie mając do dyspozycji żadnych krzeseł czy foteli… Nawet nie znalazła się żadna skrzynka, na której mogliby bezpiecznie spocząć i porozmawiać. King zdawał się tym nie przejmować. Nic dziwnego… Facet wyglądał beznadziejnie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Od przenosin Włochów ukrywał się, po niespodziewanym odkryciu działania zaklęcia Tabu, które natychmiast przywoływało śmierciożerców do miejsca, w którym ktoś wypowiedział na głos imię Voldemorta. Ukrywał się i próbował zgubić trop, a kiedy mu się to udało i próbował wrócić do aktywnego działania i kontaktu z członkami Zakonu, wtedy właśnie wybuchło całe to zamieszanie na Pokątnej, a wcześniej pojawiły się niepokojące oznaki u Gottesmanów. Kingsley jako przywódca Zakonu Feniksa czuł się odpowiedzialny za każdego z nich, ale jako człowiek i przyjaciel czuł się przede wszystkim winny krzywdy, która dotknęła jego bliskich. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Usiedli na schodach, jak dwoje nastolatków w Hogwarcie podczas przerwy między zajęciami, a King swoim tubalnym głosem oświadczył: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dostarczyłeś śmierciożercom sporo wrażeń… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zawsze do usług — odparł sarkastycznie Syriusz, pochylając nisko głowę w usłużnym geście, ale zrobił to jednocześnie z kwaśną miną, bo wiedział, dokąd ta rozmowa będzie zmierzać. Nie pomylił się, bo Kingsley kontynuował:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Będą się licytować, kto pierwszy cię dopadnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black parsknął. Faktycznie od wydarzeń w Departamencie Tajemnic, gdzie jego szanowna kuzyneczka postanowiła przetestować na nim nową klątwę przygotowaną przez McCorry’ego dla śmierciożerców, był uznawany jako całkowicie wykluczony, niegroźny, a nawet zupełnie martwy. I kto wie, być może gdyby nie Altheda, już dawno zasnąłby w swoim wiecznym śnie… Całe to zamieszanie, które miało później miejsce z jego rodzinnym domem i tym, że przestał być Kwaterą Główną, ponieważ jego status prawny był niejasny, z tym, że Harry, mimo pełnych praw, które miał do tego miejsca, ukrywał się tam przez pewien czas, a później musiał stamtąd uciekać, całe te wędrówki i podziały Zakonu Feniksa, które wydarzyły się od czerwca dziewięćdziesiątego piątego roku doskonale pokazywały, że cały Zakon domyślał się, jakie zdanie na temat statusu Blacka mają śmierciożercy. I rzeczywiście, chociaż od swojego przebudzenia działał dość aktywnie, nigdy nie zdarzyła się chwila by jawnie, twarzą w twarz naraził się śmierciożercom. Obudził się przecież już po tym, jak doszło do przenosin Harry’ego, które też przecież nie były całkowitym sukcesem… A później skutecznie się ukrywał, aż do wydarzeń na Pokątnej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Los musiał chcieć, żeby wydarzenia potoczyły się właśnie w taki sposób. Bo niezależnie od tego czy trafiłby do Azkabanu w poszukiwaniu Luny czy też nie, świat i tak dowiedziałby się w końcu, że Syriusz Black żyje, ma się do tego całkiem dobrze i być może napsuje jeszcze sporo krwi śmierciożercom. Teraz to i tak było oczywiste… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Bellatriks, a także inni, którzy go widzieli, z pewnością donieśli swojemu Panu, że żyje, że ich klęska w Departamencie Tajemnic nie przyniosła żadnych pozytywów, do których można było zaliczyć wykluczenie Blacka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kingsley mógł więc mieć racje z tym, że śmierciożercy zaczną teraz dokładać wszelkich starań, by pozbyć się go i to nie z powodu, który podpowiadała mu jego duma, że jest przecież groźnym przeciwnikiem, ale raczej dlatego, że jest bliską osobą dla Harry’ego Pottera. Przecież już raz posłużyli się nim, żeby dopaść jego chrześniaka właśnie wtedy w Departamencie Tajemnic. Tym razem mogli chcieć spróbować tego samego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Łapa niestety wiedział, że jeżeli Voldemort, jakimś chytrym sposobem, omijając całą legimencję, przekaże Harry’emu wizję, w której torturuje, morduje lub w jakikolwiek inny sposób krzywdzi Blacka, ten porzuci swoją misję i będzie próbował go ratować. Znowu… Wiedział też, że żaden szary śmierciożerca nawet nie piśnie, gdy przed szereg wyjdzie Bellatriks.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oboje wiemy — powiedział, chcąc wyartykułować swoją ostatnią myśl — kto to będzie. I powiem ci szczerze, King, że nie mogę się już doczekać…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie była to do końca prawda… Bellatriks sprawiła, że naprawdę się bał. Nie tyle o siebie, co o swoich najbliższych, którzy będą chcieli o niego walczyć. Bał się, że już nigdy ich nie spotka. Bał się, że te wszystkie jej okropne obietnice jakimś sposobem się spełnią. Nie chciał tego jednak okazywać, bo nikomu by to nie pomogło, a wręcz przeciwnie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I tak ich morale nie były zbyt wysokie, bo chociaż ostatnia bitwa nie była wymierzona bezpośrednio w nich, oni byli zaledwie dodatkiem, który miał zminimalizować skutki, to Zakon poniósł ogromne straty, z których jeszcze długo nie będzie mógł się otrząsnąć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może znikniesz na jakiś czas? — spytał King, a Black zgrzytnął wściekle zębami, czując rosnącą w nim frustrację.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie ma mowy! — syknął ze złością. — Po prostu nie!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musiałem spróbować, ale rozumiem — odparł Kingsley, który chyba faktycznie nie wierzył w to, że Syriusz przystanie na jego propozycję i wysunął ją tylko z powodów stricte formalnych, które miały uspokoić jego sumienie. Black wiedział, że każde jego kolejne wyjście będzie obarczone większym ryzykiem. Wiedział to doskonale, ale nie miał zamiaru po raz kolejny zostać więźniem we własnym domu. Ta opcja w ogóle nie wchodziła w grę. — Nie zakażę ci opuszczać domu, czy brać udziału w bitwach, ale musisz mi obiecać jedno — powiedział Shacklebolt, a z tonu jego wypowiedzi można było wywnioskować, że nie jest to prośba a rozkaz. — Skończ z tymi wszystkimi spacerami! Wiem o Tedzie, wiem o twoich poszukiwaniach, wiem, że mimochodem też próbowałeś jakoś dostać się do Harry’ego. Znam cię, Black. Ale to zbyt duże ryzyko… Nikomu nie pomożesz martwy. Nikomu, Black! Będziesz wychodzić tylko w sprawach misji dla Zakonu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Których ty nie będziesz mi dawał — sarknął ze złością. Chociaż złościł się bardziej na siebie, bo mimo wszystko w duchu przyznawał trochę racji Kingowi. W miejscach, w których bywał by odnaleźć Teda, mógł w każdej chwili natknąć się na szmalcowników, a z nimi było tak, że albo by ich pokonał, albo to oni pokanali by jego i zaprowadzili go prosto do Belli i Voldemorta. King pokręcił głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tutaj cię akurat zaskoczę, Black, bo mam dla ciebie misję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W takim razie słucham uważnie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zakon jest w gorszej sytuacji niż na samym początku — zaczął niemrawo, zwieszając głowę, a to wcale nie podniosło Blacka na duchu i nie zmotywowało do misji, którą ponoć miał właśnie otrzymać. — Nie mamy już po swojej stronie Włochów… Hestia, Tonks… są wykluczone z wszelkich misji. Kilka naszych miejscówek zostało spalonych, niektóre nawet dosłownie… Weasleyowie się ukrywają, a myślę, że nagonka na przyjaciół Pottera będzie jeszcze bardziej eskalować. Bliźniacy stracili sklep, ratując przechodniów spalili miejscówkę Potterwarty. Wszystkie sukcesy, które odnieśliśmy, skończyły się… Dedalus nie żyje — mówiąc to, odchrząknął, bo jego tubalny głos odmówił mu posłuszeństwa — a Franczesco, Emily jeszcze przez dłuższy czas nie będą mogli brać udziału w żadnej akcji… Spora część Zakonu skupia się na poszukiwaniach Lucasa, które, Merlinie, uchowaj, mogą zakończyć się w najgorszy możliwy sposób… — przyznał niechętnie, chociaż jako racjonalista musiał powiedzieć to na głos, nawet jeśli było to brutalne. — Jestem przywódcą Zakonu, którego nie ma… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Posypało się — zgodził się z nim niechętnie Black. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Bo wszystko, co powiedział, było prawdą. Nie mieli ludzi, nie mieli siły i powoli już nie mieli motywacji. Był przekonany, że wieczorami, gdy wszyscy jego sprzymierzeńcy kładli się spać, każdemu choć przez chwilę w głowie pojawiała się myśl, by zacząć martwić się tylko o siebie. Przeganiali ją szybko i z pełną gorliwością, niepewni tego, jak długo będą to robić. Jak długo poczucie powinności wobec społeczeństwa będzie wygrywało z instynktem samozachowawczym. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chciałbym cię prosić, żebyś skontaktował się z dwiema osobami — wyjaśnił w końcu Kingsley. — Może nie kojarzysz, ale od czasu bitwy w Dartford, Moody przygotowywał kilku aurorów do dołączenia do Zakonu. Jedyną, która z polecenia Tonks, natychmiast została zaprzysiężona była Lucy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ta wredna baba, która jest podróbą Tonks? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dokładnie ta — odparł mu cierpliwie na ten mało wyszukany komentarz. — To dobra aurorka, młoda, pełna wigoru, a ostatnio pełna wściekłości i chęci zemsty, ale jest to też jakaś motywacja do działania. Chodzi mi o kogoś innego, o kilku bardziej doświadczonych. Savage’a nie ma już z nami — stwierdził, zwieszając smętnie głowę i westchnął ciężko. — Uratowałeś jego córkę, a jego żona dochodzi do siebie w Mungu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Betty ma chociaż tyle szczęścia — przyznał i parsknął gorzkim śmiechem, myśląc o dziewczynce, która była teraz w Muszelce pod opieką Fleur i Billa. — Jakie to ironiczne, że bycie półsierotą, a nie sierotą można nazwać szczęściem, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Prawda… Uratowałeś jej życie. Bez ciebie na pewno by zginęła.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musisz mnie pocieszać, King. Wiem doskonale, co się tam wydarzyło i… Naprawdę nie musisz — powiedział, wspominając ten trudny moment, kiedy odnalazł małą dziewczynkę, a także kiedy razem z Remusem później zadbali o ciało jej ojca. Przypomniał sobie, chociaż wolałby o tym nie pamiętać…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jest jeszcze dwóch aurorów — powiedział King, wracając do tematu i nie pozwalając Blackowi zatopić się w gorzkich przemyśleniach na temat minionej bitwy. — Proudfoot i Williamson. Są doświadczeni, dobrzy i mają serca po właściwej stronie. Wykazali oni chęć dołączenia do Zakonu. Moody się opierał, bo obawiał się, że Ministerstwo za bardzo wyprało im mózgi. Myślę, że my musimy zaryzykować. Spotkaj się z nimi i przekonaj ich, żeby się zaangażowali.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgoda — przyjął rozkaz Syriusz, czując ulgę, że tym razem, gdy życie rzuciło mu kłody pod nogi, nie musi się przed nimi chować, tylko może spróbować je przeskoczyć. — Powinienem wiedzieć coś więcej o nich?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Być może… Porozmawiaj o tym z Tonks. Była ich przełożoną, przez prawie rok niemal razem mieszkali. Będzie wiedziała więcej niż ja. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I na tym w rzeczywistości skończyła się ich rozmowa. Fakt faktem King pytał się jeszcze czy przypadkiem czegoś nie potrzebują, jakiś eliksirów, opatrunków, wsparcia… Nawet jeśli potrzebowali, Syriusz zaprzeczył. I tak już wiele osób poświęcało swoje zadania, by przyjść im z pomocą i zaopiekować się rannymi. Nie miał serca kłaść tego problemu na barki Kingsleya. Zapewnił, że dadzą sobie radę i w krótce wszystko się u nich unormuje. Nie był do końca pewien czy Shacklebolt mu uwierzył, ale z pewnością zaakceptował taką odpowiedź. Pożegnali się, życząc sobie powodzenia i obiecując meldować sobie nawzajem o najnowszych wydarzeniach, a potem rozstali się. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz zajrzał jeszcze do Althedy, żeby sprawdzić czy nie potrzebuje jego pomocy. Była zmęczona, ale powiedziała, że daje sobie ze wszystkim radę. Syriusz nie uwierzył, ale przyjął tą odpowiedź i powiedział, że wychodzi. Co prawda nie daleko, bo przeniósł się za pomocą kominka jedynie do domu Lupinów. Ale już to przyjął z ogromną ulgą. Ich dom był spokojny, bardzo cichy, kompletnie pusty. Wiedział od Kingsleya, że Remus, Carl i Sturgis wyruszyli na poszukiwania Lucasa. Druga grupa, składająca się z Billa, Artura i samego Kinga miała ich wymienić za parę godzin. Syriusz sam chętnie by się zgłosił, ale przynajmniej na ten moment miał zamiar uszanować polecenia Shacklebolta i skupić się na misji, którą mu powierzył. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Andromedy nigdzie nie widział, nie było jej ani w kuchni, ani też w salonie. Wątpił, żeby gdzieś wyszła. Bardzo możliwe, że odpoczywała w swojej sypialni od tego wszystkiego, co dookoła się działo. Zazdrościł jej tego. Już miał zamiar zawołać głośno, czy ktoś jest w domu. Bo gdyby tak nie było, zacząłby się denerwować. Ale nim to zrobił, usłyszał kroki na schodach. To była Tonks. Uśmiechnął się mimowolnie, spoglądając na nią, bo nieustannie szokowało go to, jak los pokierował życiem tej młodej dziewczyny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Jej niewielka postura, teraz o zaburzonych proporcjach przez dość wypukły brzuch, który w ostatnim tygodniu zdawał się powiększyć niemal dwukrotnie, rumiane policzki, urywany oddech i zmęczone, ale na swój sposób bardzo szczęśliwe spojrzenie, przypominało mu inną kobietę, która w czasie wojny znosiła trudy ciąży. Przypominała mu Lily. I to nie tylko w aspekcie samej ciąży. Chodziło również o to, jak dzielnie to wszystko przyjmowała, ile była gotowa poświęcić dla swojego dziecka. Różniły się jednak też w wielu sprawach. Kiedyś Lily całkowicie odcięła się od działań Zakonu, Tonks z kolei pomagała, jak mogła, a Altheda już niejednokrotnie wspominała, że jeszcze trochę i będą musieli odsunąć ją zupełnie., czego Tonks z pewnością nie przyjmie łatwo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz przyzwyczaił się już do ciężarnej Tonks, nie wyobrażał sobie, że za chwilę, za parę miesięcy, które, znając życie, miną wyjątkowo szybko, Nimfadora już nie będzie w ciąży, będzie matką mającą pod opieką noworodka. Dora uniosła na niego swój wzrok. Zatrzymała się w połowie schodów, łapiąc oddech, bo najwidoczniej już nie samo wchodzenie, ale i schodzenie było wyzwaniem dla jej błogosławionego stanu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Łapo, co tu robisz? Właśnie szłam do waszego domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz uśmiechnął się szelmowsko i odparł:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Trzeba zachować równowagę. Ty idziesz do mnie, więc ja jestem u ciebie. Proste.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dora zaśmiała się krótko, westchnęła i już chyba mimowolnie bez udziału świadomości położyła dłoń na brzuchu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nasze drzwi są dla ciebie zawsze otwarte — zapewniła go szczerze. — Tylko zachowuj się cicho, bo mama odpoczywa u siebie. Znowu źle spała… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black, jak na dżentelmena przystało, podszedł do niej szybko, podał rękę i pomógł pokonać ostatnie stopnie, a następnie podejść do stołu, żeby usiadła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz co, Tonks… — zaczął, ale ona uniosła dłoń i przerwała mu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeżeli w tej chwili chcesz mi powiedzieć, że pójście do domu Szalonookiego i pomoc rannym jest złym pomysłem, ponieważ jestem w ciąży, radzę ci ugryźć się w język — stwierdziła, jakby przewidując, co miał na myśli. — Odbyłam już dzisiaj dwie takie rozmowy i na tym poprzestanę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black zasalutował ku jej rozbawieniu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgodnie z rozkazem. Nie powiem ani słowa na ten temat — zapewnił, nie mając zamiaru się z nią sprzeczać, bo byłoby to bezcelowe. — Nie ręczę jednak za moją życiową partnerkę, która z pewnością nie omieszka wspomnieć o ciążowych sprawach, braku przemęczania się i pytaniach o należyty odpoczynek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Osobiście nie interesuje mnie, co powie twoja życiowa partnerka — odparła Dora, trochę zbyt ostro, żeby odebrać to jako słowną przepychankę i żartobliwy komentarz, a to zakuło mocno Blacka. Przyłapał się na tym, że gdyby nie ciąża już przeprowadziłby z Tonks poważną rozmowę na temat akceptacji jego wyborów, uczuć i osoby, którą nimi obdarza. W sumie zadziwiała go jego zadziwiająca troska i wyrozumiałość względem stanu krewniaczki. Być może ostatnie spotkanie z Bellatriks się temu przyczyniło… Dora chyba też pojęła, że odezwała się nieco zbyt ostro, więc uśmiechnęła się i tym razem już ewidentnie żartując, powiedziała: — Nie muszę chyba przypominać, że jeżeli mi się narazicie, w każdej chwili mogę was eksmitować z domu Szalonookiego, który jest de facto moją własnością. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W takim razie musimy być bardzo grzeczni, żeby nie spać pod mostem — odparł Syriusz, a Tonks błysnęła uśmiechem tak uroczym, że przyjął go jako przepraszający i odepchnął temat jej niechęci względem Althedy na dalszy tor.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przyszedłeś z jakąś konkretną sprawą czy po prostu chciałeś trochę odpocząć?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jedno nie wyklucza drugiego — stwierdził, siadając naprzeciwko niej. — Właściwie to mam do ciebie sprawę. Potrzebuje informacji…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pytaj, o co chcesz — odparła Nimfadora, opierając się wygodnie na oparciu krzesła.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nasz szanowny przywódca Kingsley powierzył mi pewną misję. Mam zwerbować dwóch nowych członków Zakonu, którzy mogli by pomóc nam, gdy wszyscy inni…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na różny sposób odchodzą… — dokończyła za niego Tonks ze smutkiem, a on kiwnął głową. Wiedział, że była bardzo uczuciowa, choć często próbowała to ukryć, zupełnie tak samo jak on. Być może była to jakaś klątwa Blacków. Wiedział też, że ciąża przyczyniła się do częstszego i sentymentalnego spojrzenia na wszystko. A z pewnością spotęgowało to odejście ojca, który dopiero po wielu miesiącach pozwolił sobie na danie jakiegokolwiek znaku życia. Nie chciał jej dobijać, bo przecież ostatnie wydarzenia i tak z pewnością ją przytłoczyły. Cała sytuacja z Gottesmanami… Zbyt dobrze pamiętał, jak skończyła się historia Gatissa, który porwał kiedyś Emily, a później zamordował Amelię. Miał nieprzyjemne wrażenie, że teraz Nimfadora przechodzi przez to wszystko na nowo i że tym razem czuje się jeszcze bardziej bezradna niż wtedy. Wolał więc ograniczyć takie tematy i przejść do konkretów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Podobno Proudfoot i Williamson byli zainteresowani dołączeniem do Zakonu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Williamson z pewnością. Savage też, choć to już go nie dotyczy — przyznała Dora i posmutniała. — Proudfoot mocno się z nimi trzymał. Z tego co wiem, później faktycznie wykazywał chęć działania poza Ministerstwem. To dobrzy ludzie… Dobrzy aurorzy, którzy z pewnością mogliby zdziałać wiele. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To dobrze… — mruknął, unosząc kąciki ust. — Czy wiesz, jak mógłbym się z nimi w bezpieczny sposób skontaktować? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Myślę, że tradycyjna poczta byłaby najlepsza, a jednocześnie najbardziej niebezpieczna.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wolałbym tego uniknąć, Tonks — odparł, słysząc jej propozycję. — Nie znasz może ich adresów? Pojawiłby się tam i… — zaczął, ale Dora pokręciła głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dokładnych nie znam… — przyznała ku jego rozczarowaniu. — Kojarzę mniej więcej okolice, w jakich mieszkają, ale wiem, że nie są głupi i na pewno ukryli swoje domy tak dobrze, jak to tylko możliwe. Nie spodziewają się ciebie… A skoro się ciebie nie spodziewają, to z pewnością nie pozwolą, żebyś dotarł do ich rodzin. Ale znam ich całkiem dobrze, mogę napisać list przykrywkę, żeby spróbować się z nimi umówić na spotkanie na jakimś neutralnym gruncie. Nawet jeśli ktoś przechwyci pocztę, to nie zorientuje się, o co dokładnie chodzi, a oni, zważywszy na to, ile razem przeszliśmy i na szkolenia, jakie mieliśmy, z łatwością odkryją sens wiadomości. Co ty na to?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black pokiwał głową z uznaniem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Całkiem bystra z ciebie dziewczyna, wiesz? — rzucił, a Tonks zaśmiała się wesoło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mam nadzieję, że nigdy w to nie wątpiłeś…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Gdzieżbym śmiał — odparł z szelmowskim uśmiechem. — Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś to dla mnie zrobiła.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Podaj mi pergamin i pióro. Zaraz to załatwimy — powiedziała ochoczo, ciesząc się, że może coś zrobić. — Ale później chciałabym odwiedzić jeszcze Emily. Ona bardzo potrzebuje wsparcia…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I dajesz jej go bardzo dużo. Z pewnością to docenia — zapewnił ją Syriusz, chociaż wiedział doskonale, że jedyne, co Emily by teraz doceniła to powrót męża w jednym kawałku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Spełnił prośbę Nimfadory. Podał jej pergamin i pióro. Cierpliwie czekał, aż dziewczyna zgodnie ze swoją propozycją napisze dwa listy, w których zakodowana była prośba, aby spotkali się nieopodal dawnego ośrodka szkoleniowego dla aurorów, gdzie każdy auror w czasie przerw wychodził na chwilę, żeby psioczyć na metody Szalonookiego. Powiedziała, że będą doskonale wiedzieć, o jakie miejsce chodzi, a przykrywka rodzinnej wiadomości z pytaniem o zdrowie ciotki czy innymi bzdetami, o których Syriusz wolał nie wiedzieć za dużo, dokładnie zakamufluje prośbę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Gdy tylko skończyła pisać, niezwłocznie wysłał te wiadomości. Odpowiedzi nie oczekiwał, było na tyle wcześnie, że po prostu, gdy wybiła pora, przeniósł się we wskazane przez Nimfadorę miejsce i czekał na przyjście dwóch mężczyzn. Dłużyło mu się strasznie. Nienawidził czekać, ale mógł sobie jedynie pluć w brodę, bo to on przybył za wcześnie, nie chcąc natknąć się na tą dwójkę nieprzygotowany. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">W myślach powtarzał sobie wszystkie informacje o aurorach, które przekazała mu Nimfadora. Najwięcej wiedział o Williamsonie, najstarszym aurorze z oddziału Tonks, który ponoć obawiał się, że ze względu na staż to jemu przypadnie rola dowódcy. Podobno zawsze akceptował jej decyzje i Nimfadora całkiem dobrze się z nim dogadywała. To właśnie on, w asyście świętej pamięci Savage’a, opatrywał ją po wydarzeniach w Dartford i wówczas wyraził chęć dołączenia, albo chociaż współpracy z Zakonem. O Proudfoocie Tonks ostatecznie nie miała aż tak dobrego zdania. Podobno mało myślał, a dużo robił. Był lekkoduchem i zarozumialcem o wielkim ego, ale i tak świetnie nadawał się na aurora. Był tam, gdzie coś się działo, a Tonks wiedziała tyle, że w ostateczności zawsze robił to, co słuszne. Musiało im to wystarczyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Gdy wybiła dokładna godzina ich spotkania, Black zorientował się, że jest obserwowany, a po krótkiej chwili zza zakrętu wyszło dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki, szpakowaty, na oko koło pięćdziesiątki - to musiał być Williamson. Drugi był znacznie młodszy, również od Blacka, może niewiele starszy od Nimfadory. Obaj rzucali Syriuszowi niezbyt przychylne i zdystansowane spojrzenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Spodziewałem się tutaj Tonks — stwierdził spokojnym tonem Williamson, który wydawał się niezwykle opanowany w przeciwieństwie do Proudfoota, który na widok Syriusza, już wyciągnął różdżkę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tonks przekazuje pozdrowienia — rzucił, niczym nie zrażony. — Wysłała do was wiadomość na moją prośbę, niestety sama nie mogła się tu pojawić. Domyślam się, że ten mądrzejszy to Williamson, a ten drugi to Proudfoot, prawda? — stwierdził nonszalancko Black. — Mógłbyś poprosić swojego mniej doświadczonego kolegę, żeby nie mierzył we mnie różdżką? Nie jestem wrogiem, nie nazwę się też przyjacielem, ale przynajmniej sprzymierzeńcem. Chciałbym z wami porozmawiać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A czy mamy, o czym rozmawiać? — przemówił Proudfoot. — Wiem, że jesteś uniewinniony, ale doskonale pamiętam, jak ciebie szukaliśmy. Ile wysiłku w to wkładaliśmy, a ty zawsze nam się wymykałeś. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz zaśmiał się autentycznie rozbawiony tym stwierdzeniem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kingsley, który notabene mnie tu przysłał i który był odpowiedzialny za pościg za mną, zawsze mylił wam trop — przyznał, wspominając swoje pierwsze spotkanie z Shackleboltem i szok jaki temu towarzyszył. — No może nie zawsze… Na początku faktycznie próbował mnie złapać, do czasu aż nie dowiedział się, że jesteśmy po tej samej stronie, a wszelkie zarzuty, które na mnie ciążyły są nieprawdziwe — przyznał, ale jego słowa nie przekonały jego rozmówcy. — Nie winię cię, że mi nie ufasz… Wiem za to, że ufasz Tonks i że ufasz Kingsleyowi, i to chociażby z ich powodu jesteśmy tutaj wszyscy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Proudfoot nie odpowiedział, już miał opuścić różdżkę, ale spojrzał jeszcze w stronę Williamsona. Ten z opanowaniem, nie bojąc się Syriusza ani tego, co on mógłby mu zrobić, powiedział:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mój przyjaciel bardzo chętnie schowa różdżkę, ale choć ufam Kingsleyowi i ufam też Tonks, chciałbym, żebyś dał jakikolwiek powód, że możemy ufać również i tobie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz wsunął ręce w kieszenie i zwiesił głowę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dwa dni temu na Pokątnej zginął Savage — oznajmił. — Być może o tym słyszeliście. Był trochę zbyt narwany… Właściwie to jego głupi, bohaterski czyn przerodził akcję śmierciożerców w paskudną bitwę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Aurorzy słysząc o swoim przyjacielu, wyraźnie posmutnieli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mogłem mu pomóc, kiedy go odnalazłem, był już dawno martwy — wyznał Black z trudem wspominając tamten tragiczny moment. — Ale była przy nim jego córeczka, Betty. Wydostałem ją z Pokątnej i oddałem w opiekę dobrym ludziom. Wiem, że jej matka jest ranna i dochodzi do siebie w Mungu. Ta mała była niezwykle dzielna, choć nie do końca zdawała sobie sprawy, co wydarzyło się z jej tatą, uważała, że śpi — tłumaczył, widząc, że jego słowa przebijają barierę nieufności. — Nim oddałem ją mojemu przyjacielowi, poprosiła bym zaopiekował się jej tatą. Dotrzymałem słowa… Zabrałem jego ciało i ostatecznie pochowałem. Chociaż źle się czuję z tym, że odebrałem jego rodzinie i przyjaciołom szansę na ostatnie pożegnanie. Nie mogę was teraz zabrać na jego grób. Jest w pobliżu domu, gdzie mieszka teraz Tonks. Nie mogę spalić kryjówki jej i jej rodziny bo… Nimfadora spodziewa się dziecka. Bezpieczeństwo jej i tego malucha jest dla mnie priorytetem. Nie interesuje mnie to czy mi ufacie, czy nie. Nie przyszedłem tu, szukać sobie przyjaciół. Każdy z nas ich ma i dba o nich, jak tylko potrafi, ale trzeba też zadbać o innych. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przyszedłeś złożyć nam jakąś propozycję, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przyszedłem zakończyć to, co zaczął Szalonooki — odpowiedział Williamsowi Syriusz, powołując się na kolejną osobę, którą aurorzy darzyli szacunkiem i zaufanie. — Chciałem wam zaproponować dołączenie do Zakonu Feniksa. Wiem, że jakiś czas temu byliście tym zainteresowani…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Proudfoot i Williamson spojrzeli na siebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jakiś czas temu, to fakt… — przyznał Proudfoot i schował w końcu różdżkę. — Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Wydawało mi się, że z różdżką w ręku mogę zbawić świat.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bo jesteś młody i głupi — wtrącił mu się Williamson. — Pamiętam doskonale, kiedy Tonks wróciła ranna z bitwy. Ja i Savage pomogliśmy jej się opatrzeć, była tam też Lucille Smith. Powiedzieliśmy jej wtedy, że nie chcemy stać z boku, a faktycznie pomagać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy coś od tamtego czasu się zmieniło? — spytał Syriusz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zmieniło się wszystko, Black. Zmieniło się chociażby to, że każdego dnia pojawiają się nowe listy gończe, a jak podejrzewam, każdy na nich jest w Zakonie Feniksa. I wiesz, co na tych listach gończych jest napisane? — spytał Williamson, rzucając mu znaczące spojrzenie. — Doprowadzić żywego lub martwego. Jeśli komuś powinie się noga, nie ma szans, że wróci żywy. Nie ma szans… Zabiją go albo natychmiast, albo po torturach. Zgrywanie bohatera nie jest tak chwalebne, jakby mogło się wam, młodzikom, wydawać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz uniósł wysoko brew. Wcale nie uważał się za młodzika. Czuł jednak pod skórą, że słowa Williamsona nie zwiastują niczego dobrego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ostatni list gończy był za tobą. Pojawił się wczoraj — oznajmił bez ogródek auror, a Black uśmiechnął się szyderczo. Mógł się tego spodziewać i wcale go to nie zaskoczyło. — Nie wiem czy wiesz, ale jest na ciebie zlecenie. Wystarczy, że ktoś nas tu razem zobaczy i na nas też takowe będzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Williamson, doceniam szczerość — stwierdził Syriusz, nie dając się wciągnąć w taką dywagację. — Doceniam także to, że mimo swojego zdania tutaj przyszedłeś, ale ja nie jestem tutaj po to, żeby słuchać spraw oczywistych. Równie dobrze mógłbym ci mówić, że Ministerstwo jest zinwigilowane, że tak naprawdę rządzą tam śmierciożercy, że nie ma sensu czytać gazet. Nie ma znaczeniania czy jesteś w Zakonie Feniksa, że wystawiono za tobą list gończy, że jesteś mugolakiem, mugolem, zdrajcą krwi, a może nawet czystokrwistym czarodziejem. Jeśli będziesz miał zginąć, to zginiesz, w taki czy inny sposób… Pytanie czy po drodze zrobisz coś dobrego? — powiedział dosadnie, spoglądając na aurorów. — Mój chrześniak od prawie pół roku wykonuje misję. Ostatnią, jaką zlecił mu Dumbledore. Tak naprawdę wiedzą o tym jedynie zaufani członkowie Zakonu Feniksa, więc czujcie się wyróżnieni, że wam to mówię. Harry jest naszą ostatnią nadzieją — powiedział, przywołując ponoć ostatnie słowa Dumbledore’a, które przekazał dla Zakonu. — Jest całą moją nadzieję. I moim zadaniem… Naszym, jest zapewnienie mu przestrzeni, by mógł działać. A jeśli on was nie interesuje, to pomyślcie o małej Betty, która zasłużyła na to, żeby przyjaciele jej ojca pomścili jego śmierć. Nie zagwarantuję wam, że przeżyjecie. Sam nie wiem czy dożyje jutra. Ale mogę wam powiedzieć, że robienie tego, co słuszne, jest jedyną właściwą drogą. A w życiu chodzi o to, żeby postępować właściwie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Piękna przemowa — stwierdził Williamson, podczas gdy Proudfoot spoglądał na niego uważnie. — Ale całkowicie zbędna. Niepotrzebnie się produkujesz… My już dawno podjęliśmy decyzję. W zeszłym roku złożyliśmy deklarację, która była dobrze przemyślana i nadal jest aktualna — oświadczył, uśmiechając się szeroko, co zupełnie rozbroiło Blacka, który nie spodziewał się, że ta rozmowa przyjmie taki obrót, bo zaczynał już spisywać ją na straty.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Więc wchodzicie w to? — zapytał z nową nadzieją, a oni zadeklarowali się zgodnie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wchodzimy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, że to tylko czcze gadanie i pewnie skrajnie głupie pytanie — odezwał się Proudfoot. — Nie powinienem się nad tym wcale zastanawiać, ale… — spojrzał na Syriusza, szukając zrozumienia i odpowiedzi. — Powiedz mi, Black, jakie tak naprawdę mamy szanse?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><div><span style="font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-dba1132c-7fff-33f6-e020-1b557a906da3"><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Z niezrozumiałą dla siebie tęsknie spojrzała na puste łóżko obok. Gdyby miała myśleć racjonalnie, uznała to za dobry omen. Powinna się cieszyć z tego, że Franczesco wydobrzał i po dwóch dobach cierpienia, jego noga zupełnie odrosła i to w stanie tak dobrym, że mógł się z łatwością poruszać, a nic nie wskazywało na to, że będą mu dokuczać jakiekolwiek efekty uboczne zabiegu przeprowadzonego przez Althedę. Nimfadora naprawdę się cieszyła i nie mogła nie uśmiechnąć się, widząc uradowaną Sarę, która odebrała swojego ukochanego, mówiąc, że w domu czeka na nich córeczka i spokojny wieczór, podczas którego nie będą nigdzie wychodzić, nie będą zważać na żadne misje, wojnę i chaos dookoła. Był to obrazek miły dla oka i chciałaby czerpać z niego siłę oraz radość, tak niezbędną w dzisiejszych czasach, ale nie potrafiła. Wiedziała przecież doskonale, że kiedy Lucky i Franczesco opuszczali dom Szalonookiego, ona wciąż w nim była, czuwając przy Emily. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dziewczyna bardzo długo była nieprzytomna. Drażniło to Tonks i pozostałych, bo chcieli w końcu się dowiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w jej domu, ale brak świadomości był przecież dobrą oznaką i ulgą dla nich, bo nie musieli informować Emily o tym, co działo się później. Altheda opatrzyła dziewczynę. Była nie tyle poważnie ranną, chociaż bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym się nie obyło, ale bardziej była wycieńczona i oszołomiona. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Gdy otworzyła oczy, nie wiedziała gdzie jest, nie pamiętała, co się stało i ciągle pytała o Lucasa. Sara, będąc jeszcze przy dochodzącym do sił Franczescu, zasugerowała, że być może lepiej nie mówić jej prawdy, zaoszczędzić bólu i cierpienia, a już zwłaszcza niepewności, która była chyba najgorsza do zniesienia. Tonks się z tym nie zgodziła. Twierdziła, że niepewność, byłaby tym gorsza, gdyby Em nie wiedziała zupełnie nic. Przecież nie doświadczyła utraty pamięci, a jedynie szoku, a z czasem i tak zaczynałaby sobie przypominać, co się wydarzyło. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wbrew sprzeciwom Sary, wzięła to na swoje barki. Najłagodniej, jak potrafiła poinformowała Emily najpierw o wydarzeniach na Pokątnej, o rannych i śmierci Dedalusa. Pominęła fakt, dziewczyna leżała na łóżku, gdzie Diggle dokonał swojego żywota. Wspominała o Kingsleyu, który bardzo się o nich martwił i po bitwie niezwłocznie przeniósł się do nich, żeby sprawdzić, co się wydarzyło. Nie dokładała już takich informacji, jak to, że Altheda prosiła Sturgisa Podmore’a, żeby zawiadomił Gottesmanów i żeby to Emily była jedną z pomagających Farewell w ratowaniu życia rannych podczas zamieszek na Pokątnej. Powiedziała jednak łagodnie, o ile takie rzeczy można w taki sposób przekazać, o tym, że jej dom został zupełnie zniszczony, że śmierciożercy w jakiś sposób poznali ich adres i dostali się do miejsca, które ona i Lucas postrzegali jako bezpieczne. Sama nie znała szczegółów, więc nie czuła, żeby cokolwiek ukrywała przed dawną współlokatorką z dormitorium. Prawda była jednak taka, że Kingsley już wcześniej ostrzegał Lucasa. Mówił, że mogą być obserwowani, że powinni zachować więcej ostrożności, a Gottesman z tylko sobie znanych powodów chyba zbagatelizował to ostrzeżenie. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dora opowiedział szczegółowo, jak wygląda jej stan, o każdej ranie i osłabieniu, którego doświadczyła Emily, o tym że prawdopodobnie nim ją znaleźli była wielokrotnie poddawana działaniom zaklęcia cruciatusa, które doprowadziło do utraty przytomności. Mówiła powoli, bo były to sprawy trudne. Nie znajdowała słów, żeby nie dokładać dziewczynie bólu, a jednak ta relacja była zbyt wymagająca dla Emily i Dora nie powinna jej się dziwić, ale jedynym pytaniem, które ta w końcu zadała, było pytanie właśnie o Lucasa. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Bolało ją wtedy wszystko, ale z ciężkim sercem przyznała, że nie wiedzą, gdzie jest Lucas. Była to informacja traumatyczna, tym bardziej, że kryło się za nią jeszcze coś… Wszyscy doskonale wiedzieli, jak bardzo Lucas kochał swoją żonę i zdawali sobie sprawę, że nie zostawiłby jej samej, że nie posunąłby się do ucieczki w chwili, gdy życie Emily było zagrożone. To że nie było go przy niej, oznaczało, że przytrafiło się mu coś gorszego. Tonks nie wypowiedziała żadnych z tych podejrzeń. Nie zasugerowała, że Lucas być może jest ranny, albo co gorsza podzielił tragiczny los Dedalusa i stracił życie. Sumienie jej na to nie pozwalało, chociaż każdy w Zakonie Feniksa dopuszczał do siebie taką możliwość. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Emily zareagowała tak, jak mogli się tego spodziewać. Dostała ataku paniki, nie potrafiła się uspokoić, chciała w tej chwili wyjść i szukać męża. Zrobić cokolwiek, przekonana, że jej się uda, chociaż zapewniali ją, że już kilkanaście osób poszukuje Lucasa. Konieczne było podanie eliksiru uspokajającego, żeby siłą zatrzymać ją w łóżku. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tak minął niemal cały następny dzień po bitwie, podczas którego Tonks nie chciała opuszczać jej łóżka. Następnego, gdy Sara z Fraczesciem wrócili do domu, Tonks też była przy Emily. Najpierw jej doglądała, zmieniała opatrunki, podawała eliksir przeciwbólowy, a gdy zaopiekowała się jej ciałem, starała się jakoś ulżyć jej duszy. Zaczęła od zwykłej rozmowy, chociaż ta była jednostronna, Emily nie wykazywała żadnych chęci by odpowiadać na pytania Dory, wspominać czasy Hogwartu czy nawet brać udział w dyskusji na temat błahych, codziennych spraw. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wtedy Tonks, nie wiedząc już, co może zrobić, wzięła książkę i zaczęła czytać ją na głos, przekonując samą siebie, że w ten sposób łagodzi cierpienie młodej kobiety i nie dopuszcza do przerażającej ciszy, która sprzyjałaby jedynie smutnym myślom i pogłębiającemu się uczuciu beznadziei. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Sama też dopatrywała się w tym ucieczki dla siebie. Była przerażająco zmęczona. Tamten dzień, gdy ratowała ludzkie życie, niemal ją wykończył. Czuła się paskudnie. A ten stan, mimo pozorów, które starała się utrzymywać, niestety nie opuszczał jej. Dziecko wariowało w jej łonie. Niezależnie od tego czy stała czy leżała, czy próbowała o siebie zadbać, czy nawet zapomnieć o tym, że przecież i ona ma prawo do gorszych chwil. Uważała, że siedząc przy Emily nie naraża się, nie przemęcza i zapewnia dziecku tyle spokoju, ile w takich okolicznościach jest w stanie mu zapewnić. Nikomu nie powiedziała o swoich dolegliwościach. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Stwierdzić, że nie miała do tego głowy to, jak nic nie powiedzieć. Ciągle myślała o tym, że dziecko jest nader aktywne. Uznawała jednak, że to normalne w okresie ciąży, w którym się znajdowała, a także przy takiej dawce emocji, na jaką była narażona w ostatnich dniach. Wierzyła, że chwila w pewnym sensie bezczynności będzie zbawienna, a dziecko samo zrozumie, że to tylko stres i nerwy, które dręczyły mamusię i nie trzeba się aż tak wysilać, by zwrócić jej uwagę. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Doceniała te trudne chwile, podczas których mogła być przy Emily, nawet jeśli nie robiła nic pożytecznego i czytała jedynie jakąś przypadkową książkę, którą znalazła w domu Szalonookiego. I naprawdę łudziła się, że czymś tak prozaicznym jak lektura pomaga Em, a przynajmniej było tak do czasu, gdy nie zauważyła, że dziewczyna wpatruje się bezmyślnie w sufit, aż jej oczu płyną łzy. Ten widok bardzo ją dotknął. Z westchnieniem zamknęła książkę, nie zaznaczając fragmentu na którym skończyła czytać, bo i tak sama nie wiedziała, czego dotyczy fabuła. Położyła dłoń na ręce Emily, starając się ignorować nerwowe drżenie, które wywoływał jej dotyk. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie martw się, znajdą go… — zapewniła ją nie po raz pierwszy, bo tego dnia już kilkakrotnie opowiadała, że przecież Remus, a także inni szukają Lucasa i nie spoczną, dopóki go w końcu nie znajdą. Żywego lub martwego… Ale tego już nie powiedziała na głos. Przełknęła ślinę, bo wydawało się, że to będzie kolejne zdanie, na które nie doczeka się odpowiedzi ze strony Emily, ale tym razem dziewczyna przemówiła. A zrobiła to głosem tak nieswoim, pozbawionym emocji i bezbarwnym, że przeraziło to Tonks. Chociaż do tej pory myślała, że każde słowo, które wypłynęłoby z ust Emily przyniosłoby jej ulgę, miała się przekonać, że będzie inaczej... </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wybacz, Tonks, ale przestanę się martwić dopiero wtedy, gdy będzie przy mnie mój mąż cały, zdrowy i w jednym kawałku. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Rozumiem… — szepnęła ze skruchą Dora, czując olbrzymie wyrzuty sumienia, że do tej pory starała się odciągnąć myśli Emily od Lucasa. Przecież niespełna dwa dni temu ona sama odchodziła od zmysłów, nie wiedząc, co się dzieje z Remusem i czy wszystko z nim w porządku. Rozumiała więc ją doskonale i w takim samym stopniu zdawała sobie sprawę, że cokolwiek by nie zrobiła Emily nie zazna spokoju, dopóki Lucas nie pojawi się obok niej, a ona nie będzie w końcu wiedziała, w jakim on jest stanie. Wciągnęła z trudem powietrze, a dziecko znowu kopnęło. Potraktowała to jako zwrócenie uwagi na swoją bezmyślność. Jakby maleństwo w jej łonie mogło zrozumieć więcej i być bardziej spostrzegawcze niż jego mama. — Pamiętaj, że chcemy tylko pomóc i jesteśmy tu dla </span><span style="font-size: 11pt;">ciebie… Dla was. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Cambria,serif; font-size: 11pt; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: 400; text-decoration: none; vertical-align: baseline; white-space: pre;">— Chciałabym wrócić do domu…</span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt;">— Em… — wyrwało się jej z ust tak zbolałym głosem, że wywoła u swojej znajomej jedynie szloch. Emily chciała wrócić do domu. A Tonks chciała, żeby Emily miała, gdzie wracać. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt;">Nie była w ruinach, ale słyszała relacje. Po domu Gottesmanów w Chudleigh nie zostało nic. Był doszczętnie zniszczony. Nawet jeśli Gottesmanowie się połączą, nie mieli dokąd wracać. Tonks ugryzła się w język, bo chciała już powiedzieć, że cokolwiek wydarzy to cały Zakon Feniksa dołoży wszelkich starań, by Emily i Lucas byli bezpieczni, że będą mieli dach nad głową, a później, gdy przyjdzie na to odpowiednia pora, wszyscy zjednoczą siły, by odbudować ich dom, albo stworzyć nowy tam, gdzie tylko zechcą. Nie powiedziała jednak tego i może dobrze, bo kolejna reakcja Emily upewniła tylko ją, że czcze gadanie w żaden sposób jej nie pomaga.</span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt;">— Przepraszam, Tonks, ale byłabym wdzięczna, gdybyś zostawiła mnie samą… — Chłodny ton zupełnie nie pasował do Emily, która była przecież najsłodszą, najbardziej skrytą i przemiłą osobą, jaką Tonks poznała w szkole. Swoją niewinnością i dobrodusznością przewyższała nawet Amelię. A teraz chociaż siliła się, żeby jej słowa były wyważone i w żaden sposób nie wrogie, nie mogła wyzbyć się tej nuty, która dawała do zrozumienia, że obecność Dory jest co najmniej zbędna. — Masz dobre chęci, ale to nie pomaga. </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt;">— Dobrze, gdybyś czegoś potrzebowała… — powiedziała pospiesznie Nimfadora, zrywając się z miejsca. Zamarła w bezruchu, czując nagły skurcz, który z pewnością nie był żalem ściskającym jej wnętrzności. Sapnęła ciężko, prostując się. Podeszła do drzwi, nie chcąc dłużej zadręczać Emily, ale nie potrafiła wyjść bez słowa. Odwróciła się jeszcze i szepnęła cicho, mając wątpliwości czy dziewczyna w ogóle ją usłyszała: — Trzymaj się, Em… </span></p><p dir="ltr" style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-size: 11pt;">Wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi. A gdy tylko to zrobiła, oparła się plecami o ścianę i złapała za brzuch. Mamrotała pod nosem, gładząc się po brzuchu. Próbowała uspokoić siebie oraz dziecko. Mówiła, że przecież wszystko jest w porządku, że nikt im nie zagraża, są bezpieczni i muszą po prostu poradzić sobie z pewnymi sprawami. Nie zmieniało to jednak faktu, że oprócz strachu i żalu, rosła w niej frustracja. Nie wiedziała, jak mogłaby pomóc Emily. Czuła się bezradna, a to tylko stawiało ją pod murem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Całe życie uważała, że najważniejsze jest działanie. I całe życie również działała. Nawet kiedy zaszła w ciążę, potrafiła odpuścić i znaleźć inną metodę, by przyczynić się do czegoś dobrego. Nie tak dawno przecież rozmawiała o tym z Hestią i to ona była w roli osoby dającej rady oraz zapewniającej, że w zmianie działania nie ma nic złego. Zawsze jest sposób, żeby coś zrobić, a przy tym zadbać o siebie. Nie znała jednak rady na to, jak poradzić sobie z emocjami, </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">które</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> człowiek nosił w sobie i które w żaden sposób nie dawały sobie zapomnieć. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kiedy tak wspierała się o ścianę, z pokoju naprzeciwko wyszła niespodziewanie Altheda. Dora wiedziała, że to tam ona i Syriusz mają swoją sypialnię i jest to na ten moment jedyne pomieszczenie, w którym można liczyć na jakąkolwiek prywatność, bo w domu wciąż przebywało jeszcze dziesięć osób, które potrzebowały ich pomocy. W tym również i poparzona dziewczyna, która o ile na ciele została wyleczona, to psychicznie nie dawała sobie rady z sytuacją, której była świadkiem, a także otyły mężczyzna z poważnym wstrząsem mózgu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Farewell od razu spojrzała na nią. Zmierzyła ją wzrokiem i już z miejsca wiedziała, że coś jest nie tak… Nie zareagowała jednak od razu i pozwoliła zadać sobie pytanie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co się dzieje? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nic… — odpowiedziała Dora przez zaciśnięte zęby, nie chcąc w tej chwili rozmawiać z Althedą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">W ostatnich dniach i tak spędziły ze sobą zbyt dużo czasu i Nimfadora, szczerze powiedziawszy, miała jej powoli dość. Całe uznanie i docenienie umiejętności uzdrowicielki schodziły powoli na drugi plan, a naprzód wychodziła niechęć, którą względem niej czuła. Nie widziała już kobiety, która mimo swojej flegmatycznej natury wiedziała doskonale, co robić, jak pomagać i jakie specyfiki podawać. Nie widziała też osoby, która musiała patrzeć na śmierć bliskiej osoby i później mimo nawału obowiązków przeżywać żałobę. Znów dostrzegała te wszystkie irytujące i drażniące ją cechy, nie pozwalające jej polubić Farewell. A gdy je znów widziała, przypominała sobie o wszystkich złych momentach, w których rolę mniej lub bardziej znaczącą odgrywała Altheda.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie kłam, Tonks — powiedziała cicho i łagodnie, podchodząc do niej i spróbowała położyć dłoń na ramieniu, ale Tonks odskoczyła, zagryzając zęby.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Powiedziałam, że nic! — powtórzyła, a potem wbrew prawdzie syknęła: — Wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie potrzebuję twojej pseudo pomocy… — Złapał ją kolejny skurcz, który przeczył jej słowom. Ale był to przecież tylko skurcz, a nie jakiś koniec świata. Tak przynajmniej próbowała sobie wmówić, bo gdy spojrzała na Farewell, jej wzrok przykuły drzwi, które przed chwilą zamknęła, a za którymi leżała zrozpaczona Emily i to jej, albo rannym na parterze Aletheda powinna poświęcić swoją uwagę. — Skup się lepiej na tym, żeby postawić Emily na nogi, bo ona tylko gnije w tym łóżku i usycha z cierpienia, a ty jesteś uzdrowicielką do cholery i…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kolejny skurcz zamknął jej usta. Czuła się beznadziejnie z tym, że stała naprzeciwko Farewell, wyrzucała jej takie rzeczy, a jednocześnie jej własne ciało i dziecko zmuszały ją do okazywania słabości.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Już skończyłaś? — zapytała niczym nie zrażona, nie spuszczając z niej spojrzenia brązowych oczu, które zdawało się prześwietlać ją na wylot. I to jeszcze bardziej zirytowało Nimfadorę. Farewell zawsze była tak do przesady spokojna, opanowana i cicha. Nigdy nie wykazała się bardziej skrajnymi emocjami. Było to dla Nimfadory nie do pomyślenia, a ponadto tak nienaturalne, w zderzeniu z jej własną osobowością, że w jakiś sposób postrzegła to jako fałszywe i nie godne zaufania.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie skończyłam… — odpowiedziała, kumulując w sobie całą złość. — Mam dość tego, że wszędzie dookoła się wszystko sypie, a ty jesteś w każdym miejscu, gdzie coś się dzieje i chociaż możesz, nie zapobiegasz temu wcale… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To zdecydowanie poniżej pasa, Tonks… — odpowiedziała Altheda, zagryzając wargi i Dorze przez myśl przeszło, że kobieta mimo tej stoickiej fasady rozpłacze się. Rzeczywiście, to co powiedziała Tonks, było całkowicie sprzeczne z prawdą. W głębi duszy Tonks również o tym wiedziała. Bo przecież była świadkiem wszystkich starań, które Altheda wkładała w to, żeby dwa dni temu nic nie runęło, podczas gdy Pokątna i życie dziesiątek ludzi rozsypało się zupełnie. Nie umiała tym razem ugryźć się w język, musiała wyładować na kimś swoją złość i frustrację, a także strach o swój stan. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda po prostu się napatoczyła i była dla niej idealną ofiarą. Dora już nie miała zamiaru się powstrzymywać. Przypomniała sobie o tych długich miesiącach, które Farewell poświęcała na balsamowanie nieprzytomnego Blacka, a gdy myślała o tym, od razu przychodziła jej na myśl Laura. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Jej kuzynka zaufała Althedzie, a w ostateczności działania uzdrowicielki doprowadziły do tego, że uznano Laurę za zmarłą. Tonks wierzyła, że nie było to prawdą, ale wspomnienie nocy, gdy straciła swojego ukochanego mentora, w którego domu Farewell panoszyła się tak, jakby była u siebie, a także chwili, w której na wiele miesięcy, a być może i lat odebrano jej możliwość kontaktu z jedną z najbliższych sobie osób, wykańczało ją całkowicie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Poniżej pasa było wpakowanie mojej kuzynki w łapy śmierciożercy i uważanie, że to miłość! — wykrzyczała jej z pełną frustracją, trzymając się za brzuch. — Minęło pół roku, a Laura nie dała znaku życia, bo ty zrobiłaś wszystko, żeby umożliwić jej największą głupotę w życiu! Odebrałaś mi ją, nie próbowałaś powstrzymać, a teraz panoszysz się w moim domu i…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Jęknęła cicho, czując kolejny skurcz, który niemal zgiął ją w pół.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Później wyrzucisz mnie z tego domu i wykrzyczysz, za co jeszcze mnie nienawidzisz — stwierdziła znów irytująco spokojna Altheda, a Tonks syknęła. Zrobiła to bardziej w reakcji na to, jakie doznania zapewniało jej własne dziecko niż z powodu tego, że Farewell w końcu głośno nazwała to, jakimi emocjami darzy ją Nimfadora. Altheda najwidoczniej wbrew swojej spostrzegawczości, odebrała to właśnie w ten drugi sposób - jako oburzenie na tak śmiałe słowa. Tym razem nie schowała się w cieniu i nie dała za wygraną. — Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale staram się to ignorować, bo uważam, że jesteś dobrym człowiekiem, ponadto Syriuszowi bardzo na tobie zależy, a co najważniejsze jesteś też moją pacjentką i twój mąż…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Remusa w to nie mieszaj! — przerwała jej natychmiast, nie pozwalając jej zagrać tak czułą kartą. — Syriusza też… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Na Merlina, skończ już z tym, Tonks! I przestań udawać… — powiedziała uzdrowicielka, gdy Tonks mimo woli znów zgięła się w pół, sapiąc ciężko. — Gołym okiem widać, że masz przedwczesne skurcze i przeciążasz się tutaj nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. To nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla dziecka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie będziesz mi mówić, co jest dobre… — stwierdziła złowrogo Nimfadora, ale Farewell nie miała zamiaru już tego słuchać. Wywróciła oczami, co bardzo nie pasowało do jej postaci, a było raczej gestem zarezerwowanym dla Tonks i powiedziała głosem wciąż spokojnym, a mimo wszystko przepełnionym wieloma emocjami:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zamknij się w końcu i natychmiast pozwól mi się zbadać. Mam gdzieś twoje zdanie… — stwierdziła dosadnie, a gdy Tonks miała powiedzieć, gdzie ona ma zdanie Althedy, uzdrowicielka oznajmiła: — Teraz najważniejsze jest dobro twojego synka! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Jakby zasilanie napędzające tą całą złą energię, której dała się przed chwilą owładnąć, gdy wyszła z pokoju Emily, a która była efektem nieumiejętnego radzenia sobie z emocjami dręczącymi ją teraz, ale też przez dłuższy okres czasu, zostało nagle odcięte. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wyprostowała się, patrząc z niedowierzaniem na Althedę, która chyba uświadomiła sobie, że powiedziała właśnie o to jedno jedyne słowo za dużo, łamiąc tym samym ich prośbę, którą mieli już przy pierwszym badaniu. Ale to nie miało teraz znaczenia… Absolutnie żadnego. Bo cały sens jej słów docierał do Tonks w pełni. Na jej twarzy wbrew wszystkiemu pojawił się najszczerszy uśmiech. I te wszystkie złe emocje zniknęły, a Nimfadora zapytała jedynie głosem wibrującym od szczęścia:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Synka? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kolejny dzień nie przyniósł im żadnych dobrych wieści. Bitwa na Pokątnej, brak możliwości próby odbicia Luny, a raczej sprawdzenia czy w ogóle jest w Azkabanie oraz zero tropów w sprawie Lucasa Gottesmana… Nie wspominając już o śmierci Dedalusa, która dotknęła każdego z nich, a i dwóch trumnach, które Remus razem z Syriuszem zmuszeni byli zrobić dla Diggle’a i Savage’a. Brakowało im jakiejkolwiek, nawet najmniejszej dobrej informacji, której mogliby się trzymać i znaleźć w niej siłę do działania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Do domu wracał z ciężkim sercem, wiedząc, że on też nie przyniesie żadnych pozytywów i czuł się paskudnie z faktem, że sam chciał ich szukać u kogoś innego. Marzył o tym, żeby zasnąć w ramionach Nimfadory i na chwilę odciąć się od wszystkiego co złe. Wrócił bezpośrednio do domu Szalonookiego, spodziewając się tam właśnie zastać żonę. Chciał ją zabrać do domu i odpocząć. Dory tam jednak nie było. Trochę go to zaniepokoiło, ale Altheda zapewniła go, że nic jej nie jest. Remus ufał uzdrowicielce, nawet ją lubił, chociaż znali się bardzo krótko. Jej słowa uspokoiły go nieco, bo od kilku dni obawiał się o stan Nimfadory, która pracowała ponad swoje siły i wyglądała na zmęczoną do granic możliwości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Z ulgą więc przyjął wieść, że Dora odpuściła i wróciła do domu. Podążył za jej śladem szukając jej wpierw na parterze, ale zastał tam jedynie Andromedę, która powiedziała, że Tonks chyba poszła się położyć, bo wyglądała dość kiepsko, ale zapewniała, że wszystko jest dobrze i podobno Altheda zmusiła ją do kolejnych badań, które tylko to potwierdziły. Skierował się więc do ich wspólnego azylu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Doro? — odezwał się, zaglądając do sypialni. Cisza w ich wspólnym domu była raczej zjawiskiem niepokojącym, za którym sam osobiście nie przepadał. Wolał, gdy jego żona tłukła ich zastawę, śpiewała na cały głos, albo wykłócała się z własną matką na temat potrzebnej ilości pieluch dla ich nienarodzonego jeszcze dziecka. Cisza zawsze zwiastowała coś… Teraz też gdy spoglądał na Nimfadorę, która stała oparta o parapet i spoglądała w milczeniu przez okno. — Szukałem cię u Syriusza, Altheda powiedziała, że wróciłaś już do domu… — wyjaśnił, zgodnie z prawdą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ostatnie dni Tonks w całości spędzała w dawnym domu Szalonookiego, gdzie pomagała Althedzie w opiece nad najpoważniej rannymi, których nie byli w stanie jeszcze odesłać do domów. Remus był spokojniejszy, wiedząc, że Dora przebywa w otoczeniu uzdrowicielki i wiedział też, że większość czasu spędza przy łóżku Emily, by ją wspierać, gdy on i pozostali członkowie Zakonu Feniksa próbowali odnaleźć Gottesmana. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Coś się stało? — spytał zaniepokojony tym, że Dora odpowiedziała mu jedynie niewyraźnym mruknięciem i nie odwróciła się w jego stronę. Otworzył szerzej drzwi, nieco zbyt zamaszyście, bo boleśnie poczuł rwanie w piersi w miejscu blizny, która była pamiątką po wydarzeniach na Pokątnej. Westchnął ciężko, domyślając się, czym Tonks może się zadręczać, a on nie miał wcale dobrych informacji, by ją pocieszyć. — Nie znaleźliśmy Lucasa… Szukaliśmy wszędzie, musiał się gdzieś teleportować a to wszystko utrudni, albo… — Głos mu zamarł, bo jego żona zdawała się go wcale nie słuchać. Coś zaprzątało jej myśli do tego stopnia, że nie interesowały jej słowa Remusa. To musiało być coś ważnego, a ona najwidoczniej miała opory, żeby się tym z nim podzielić. — Doro? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tym razem zareagowała, odwróciła się i posłała mu znaczące spojrzenie, które wcale go nie uspokoiło. Co więcej zamarł w bezruchu pośrodku ich sypialni, wysilając wszystkie zmysły. Wtedy Dora podeszła do niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wspięła się na palce, pocałowała go w policzek i oparła głowę na jego piersi, sunąc palcem po najnowszej bliźnie, która skryta była pod jego koszulą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Powiedz mi, co się stało, bo zaraz zwariuję… — szepnął, czując, że zaczynają mu drżeć ręce, gdy ona westchnęła ciężko. — Iść po Althedę? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ani mi się waż… — syknęła niespodziewanie, rzucając mu złowrogie spojrzenie, które było znacznie bliższe normalności, niż jej dotychczasowe zachowanie. To nieco uspokoiło Remusa, ale tylko troszeczkę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Znowu się z nią pokłóciłaś? — spytał podejrzliwie. Jej reakcja, chociaż nie szokująca, dawała do myślenia, że coś się stało. To nie była ta zwykła, codzienna niechęć Nimfadory względem narzeczonej Syriusza, ewidentnie miała coś za złe Althedzie, chociaż nie planowała drążyć tematu. Wywróciła jedynie oczami, jakby to było najlepszą odpowiedzią na jego pytanie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Masz rację, coś się stało, Remusie… — przyznała w końcu na głos, a on drgnął nerwowo. Wiele złego się wydarzyło w ostatnich dniach, wiele stresu i ryzyka doświadczyli. Czy nie mogli chociaż na chwilę odpocząć, zanim spadną na nich kolejne rewelacje? Wziął głębszy oddech, próbując przygotować się na to, co żona mu powie, tym bardziej, że ona nie zamierzała tego załatwić szybko i jak najmniej boleśnie. — Dowiedziałam się dzisiaj — oznajmiła, chwytając go za dłonie. Nie ścisnęła ich, nie splotła razem ich palców. Uśmiechnęła się jednak łagodnie, z ogromną ulgą i położyła jego dłonie na swoim brzuchu, nim powiedziała: — To chłopiec. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chłopiec… — powtórzył za nią. Z początku zupełnie bez zrozumienia, intuicyjnie gładząc brzuch żony. W zupełnej ciszy i całkowitym skupieniu potrafił doskonale wyczuć ruchy dziecka oraz jego puls, być może nawet lepiej niż sama Dora, która nosiła je pod sercem. W ostatnich miesiącach przynosiło mu to zawsze chwilę oddechu oraz odrobinę spokoju. I kiedy tak teraz gładził Dorę, wyczuwając pod dłonią wyraźny ruch dziecka, zrozumiał, co tak naprawdę żona chciała mu przekazać. — Nasze maleństwo… Będziemy mieć syna? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks nie zdążyła nawet kiwnąć głową na potwierdzenie, bo Remus pochwycił ją w ramiona i uniósł do góry, obracając się dookoła. Dora zaśmiała się wesoło, całując męża, który nie potrafił wypuścić jej z rąk. Niby nie chcieli znać jeszcze płci, niby najważniejsze było to, że dziecku nic nie dolega, a przebieg ciąży nie jest w żadnym stopniu zagrożony, ale jednak ta informacja sprawiła, że w jego sercu rozlała się niespodziewana fala radości. Opadł z Dorą na łóżko, spoglądając na nią z zachwytem i pocałował gorąco, nie mogąc uwierzyć, że trzyma w ramionach kogoś tak wspaniałego, a już za chwilę oboje będą rodzicami najcudowniejszego chłopca na całym świecie. Gdy tylko odsunął swoje usta od ust Dory, pochylił się i pocałował jej brzuch, czując pod jej skórą ruch swojego syna, który mógłby potraktować, jako odpowiedź na ojcowską czułość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mam też złe wieści… — stwierdziła niespodziewanie Tonks, a tym samym zmusiła go do ponownego spojrzenia w jej twarz. — Musimy poważnie porozmawiać… — powiedziała z taką powagą w głosie i na twarzy, że gdyby nie spojrzał w jej ciemne oczy i w nich nie dostrzegł niezmąconej niczym radości, mógłby uwierzyć, że mimo tej cudownej nowiny, ma mu do przekazania coś jeszcze. Nie musiał długo czekać na to, aż Tonks, kryjąc rozbawienie, przyznała szczerze: — Trzeba wybrać rodziców chrzestnych i imię… </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"></span></p><blockquote><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">No i jest pierwszy rozdział w tym roku. Jak dobrze dodać coś po ostatnim tasiemcu, który bardzo mnie wymęczył. Treść może nie jest tutaj najlżejsza, bo i takie nie jest życie naszych bohaterów, ale można znaleźć parę ziarenek, które poprawią humor. Najbardziej chyba ostatni podrozdział, który mnie osobiście kompletnie rozczulił. Mam nadzieję, że Was też... ♥</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Jak tam minęły Wam pierwsze tygodnie tego roku? Dla mnie były zaskakująco produktywne, co mnie samą zaskoczyło. Zapas rozdziałów powolutku się tworzy i przez najbliższe dwa miesiące nie przewiduję żadnych opóźnień. Miałam naprawdę dużo czasu na pisanie i poukładanie sobie spraw blogowo-opowiadaniowych w głowie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie robiłam sobie też żadnych postanowień (mam na myśli takie kategoryczne, którym trudno sprostać), ale chciałabym z Wami złapać bliższy kontakt. Chyba wszyscy wiemy, że to opowiadanie powoli dobiega końca i mam przeczucie, że wraz z nim odejdzie również wielu czytelników. Strasznie mi z tym... Dlatego chciałabym przypomnieć, że jestem i pewnie jeszcze będę. Może Tonks w końcu doczeka zasłużonego końca, ale będą też inne historie, będą (oby!) ilustracje i ja też jestem. Może tego nie widać, bo nie dodaję rozdziałów codziennie, ale wciąż funkcjonuje Tellonym (</span><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">https://tellonym.me/AlohomoraTej), na który niezmiennie zapraszam - pojawiają się tam ciekawe pytania, sporo informacji o tym, co u mnie się dzieje i jestem tam dostępna praktycznie bez przerwy. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ale co najważniejsze, chciałam Was wszystkich zaprosić na nowo powstałego Discorda. To może być takie nasze miejsce w sieci! </span><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">♥ Główną osią będzie moja twórczość i fandom potterowski, ale mam nadzieję, że rozrośnie się to znacznie bardziej! </span></span><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">♥ Tutaj wklejam link z zaproszeniem do kanału </span></span>➤ <span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">https://discord.gg/8BBRRvZmNQ</span></span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> Zapraszam, zajrzyjcie i zostańcie na dłużej! </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">♥ </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">No to chyba na tyle, do przeczytania za dwa tygodnie! </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">♥ </span></p></blockquote><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;"></span></p></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-1997665915794783272023-12-31T01:02:00.001+01:002023-12-31T01:02:15.540+01:00150) Pył na Pokątnej<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Kilka godzin temu zdawało mu się, że stoi przed bramami piekła i gdyby ktoś wtedy powiedział mu, że ten dzień może być jeszcze gorszy, nie uwierzyłby. Wyśmiałby tego człowieka, bo takie słowa świadczyłyby tylko o tym, że nie wie, co w życiu może być tak naprawdę najgorsze. Teraz jednak, gdy trzymał Remusa w żelaznym uścisku, zaciskając pięści na jego podartym płaszczu i czując w zapach jego krwi, zaczynał się zastanawiać czy to przypadkiem on się nie mylił…</span></p><span id="docs-internal-guid-87fdb9e5-7fff-3b79-75f3-c9377666ce14"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Początek stycznia mógł nazwać dobrym okresem. Począwszy od odnalezienia Teda, które choć zaliczał do burzliwych spotkań, to dało mu pewność, że mąż jego kuzynki jest cały, zdrowy i przede wszystkim nie jest sam oraz nikogo nie pozostawia samego. Było to bardzo budujące, a jeszcze bardziej budującym był widok Andromedy, która przyjęła list od swojego męża. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz nie patrzył na nią, kiedy czytała tą długo wyczekiwaną wiadomość. Chciał dać jej odrobinę prywatności, a jednocześnie poczekać na powrót Tonks, która po raz kolejny uczestniczyła w Potterwarcie i samemu przekazać jej drugi list, ten który Ted napisał bezpośrednio do swojej córki. Dlatego został w domu Lupinów i dlatego też nie parzył, ale wszystko słyszał… Słyszał dźwięk rozrywanej pospiesznie koperty oraz szelest pergaminu, który był długi i zapisany drobnym, niestarannym pismem. Słyszał każdy głębszy oddech Andromedy, słyszał jej westchnienia, słyszał parsknięcia, ale także słyszał to, czego mógł się spodziewać i czemu nie powinien się dziwić - słyszał płacz… Cichy i tłumiony, bo przecież Blackom nie przystoi płakać, a jednak Andromeda płakała - wynikało to z mieszaniny radości, smutku i ogromnej tęsknoty - kiedy Syriusz, stojąc odwrócony do niej plecami, udając, że niczego nie słyszy, a zdobienia na kominku są dla niego wyjątkowo interesujące, również płakał. Może nie tak rzewnie, może nie tak emocjonalnie, ale pozwolił kilku łzom spłynąć po jego twarzy w wyrazie ulgi i wzruszenia, które były efektem tego, że chociaż w taki sposób udało mu się przyczynić do, miejmy nadzieję, szybkiego połączenia rodziny Tonksów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">List, który przekazał kuzynce, nie był na tyle długi, żeby tyle czasu zajęło Andromedzie przeczytanie go. Dlatego Syriusz podejrzewał, że czytała go kilka, a może nawet kilkanaście razy… Nie pospieszał jej, ale moment, w którym skończyła czytać był dla niego oczywisty. Poczuł wtedy na ramieniu dłoń kuzynki, która zmusiła go do obrócenia się w jej stronę i właśnie wtedy Andy zamknęła go w silnym uścisku, przez który próbowała mu pokazać, jak bardzo jest mu wdzięczna. Gest ten, a także miłość, którą darzyła go kuzynka, otuliły jego skołatane nerwy, niosąc mu ulgę w sposób niemal tak skuteczny, w jaki każdego wieczora robił to dotyk Althedy. Odwzajemnił ten uścisk, dając jej wsparcie i pewność, że może na nim polegać. Andromeda nie zdążyła niczego powiedzieć, nie zdążyła, ale też po prawdzie nie musiała, bo jej pełen emocji gest robił to za nią… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I w takiej właśnie sytuacji zastała ich Tonks, która wraz z Remusem właśnie wróciła do domu, a wtedy się zaczęło… Od progu Lupinowie zauważyli, że coś jest na rzeczy. A gdy w tych czasach coś było na rzeczy, oznaczało to złe lub bardzo złe wieści. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo… Łapo, co się stało? Mamo, ty płaczesz? — zauważyła ze zdenerwowaniem Dora, niemal natychmiast podbiegając do matki, która faktycznie cała zapłakana i roztrzęsiona wyglądała jak osoba, która usłyszała właśnie tragiczne wieści. Całe szczęście prawda była zupełnie inna. Andromeda pokręciła głową, chlipiąc cicho pod nosem, nie mogąc wciąż opanować emocji, które nią targały. — Mamo… Mamo, proszę powiedz, co się stało — poprosiła ponownie Nimfadora, a tym razem również jej głos się załamał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz czuł na sobie spojrzenie Remusa, który próbował zachować spokój, niezależnie od tego, co miało okazać się powodem tej niepokojącej sceny. Black nie zamierzał posyłać mu porozumiewawczego spojrzenia, przynajmniej nie od razu. Sięgnął do kieszeni, zacisnął palce na kopercie, którą właśnie chciał przekazać Dorze, ale Andromeda dokładnie w tej samej chwili zdobyła się na to by wyszeptać tylko jedno, krótkie słowo:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tata…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks wyglądała tak, jakby właśnie miało jej stanąć serce. Nerwowo kręciła głową, jej oczy stały się wielkie i przerażone, a Syriusz nawet nie zauważył, kiedy pojawiły się w nich łzy. Dostrzegł jednak, jak jej różowe włosy oklapły nienaturalnie, a ich radosny kolor zaczął spływać z kolejnych pasm, pozostawiając jedynie szary, smutny odcień nijakiego brązu. Mógł się jedynie domyślać tego, jakie czarne wizje pojawiły się w głowie Dory, wiedział więc, że nie może pozwolić im się rozwinąć, że musi stanąć im na przeciw. Zrobił krok w stronę Tonks, łapiąc ją za rękę i ściskając mocno, tak żeby skupić na sobie całą jej uwagę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To nie to, co myślisz, Tonks. Ted żyje — powiedział dosadnie — twój ojciec żyje!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Te słowa chyba nie dotarły do Nimfadora, albo docierały do niej bardzo powoli z poważnym opóźnieniem, bo Black nie widział w niej ani ulgi, ani szczęścia, dlatego też mówił dalej:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przez ostatnie miesiące, a właściwie już krótko po tym, jak Ted wpadł na ten durny pomysł ucieczki, szukałem go. Obiecałem twojej matce, że ich połączę i miałem zamiar tej obietnicy dotrzymać. Szukałem go niemal każdego dnia, chociaż zupełnie nie wiedziałem, gdzie mógłby być — tłumaczył jej, nie pozwalając na chociażby krótką chwilę ciszy, która pozwoliłaby Nimfadorze zwątpić w jego słowa. — Kiedy odchodził zarówno ja, jak i Remus, prosiliśmy go, żeby zostawiał za sobą jakiś ślad, żebyśmy w razie potrzeby mogli do niego trafić. I chociaż tym razem twój durny ojciec nas posłuchał. Przekonałem się o tym, kiedy zacząłem znajdować przyczepione w lesie, na polanach czy w innych miejscach, w których się pojawiłem różowe wstążeczki — przyznał, a Dora powoli zaczynała się uspokajać. Na wieść o różowych wstążeczkach jej spojrzenie złagodniało, nie było już tak przerażone i można było dostrzec w nim ulgę, bo to było wręcz oczywiste, co Ted próbował przekazać tym drobnym gestem, że kolor wstążeczek, które zostawiał, wcale nie był przypadkowy, a dla wtajemniczonych mógł równie dobrze być manifestem, który krzyczał, że to Ted jest ojcem Nimfadory Lupin, że ta młoda, zdolna aurorka, że ta dziewczyna o niezwykłych zdolnościach, ta jedyna i niepowtarzalna Tonks jest jego córką. Był to znak, jak wiele dla niego znaczyła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kobieta znów pokręciła głową, tym razem jednak nie z faktu, że nie chciała dopuścić do siebie tych wszystkich informacji, a raczej z tego powodu, że nie dowierzała im. Syriusz uśmiechnął się i w przeciwieństwie do niej pokiwał potwierdzająco głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Znalazłem go, Tonks. Dotarłem do niego po tych właśnie wstążeczkach. Wiem, gdzie teraz jest, wiem, że jest z nim wszystko w porządku. Jest cały i zdrowy, i wciąż głupi, ale cholernie za wami tęskni — próbował przekazać jej wszystko na spokojnie, chociaż towarzyszyły temu ogromne emocje. Ally pewnie teraz by go zdybała za to, że dostarczył tyle stresu ciężarnej kobiecie, ale to przecież były dobre wiadomości, z pewnością lepsze niż niepewność ostatnich miesięcy. — Twoja mama wiedziała o wszystkim od pewnego czasu, a dokładniej to od chwili kiedy znalazłem trop i odnalezienie twojego taty stało się bardziej realne — przyznał, a Dora zagubionym wzrokiem spojrzała wpierw na matkę, później na Remusa i na końcu z powrotem na Syriusza, próbując wszystkie wiadomości poukładać sobie w głowie. Oddychała bardzo szybko, ręce jej drżały. Nie można się było temu dziwić. Syriusz niezamierzenie zagwarantował jej emocjonalny rollercoaster, który jeszcze nie kończył swojej trasy. — Nie przyprowadziłem go jeszcze, ale wkrótce to zrobię. Wiem już, jak go znaleźć. Wiem też, że będzie trzeba zorganizować bezpieczne miejsce dla niego i dla jego kompanów, bo od samego początku nie podróżuje sam. Uwierz mi, Tonks, zajmę się tym. Sprowadzę twojego ojca do domu — zapewnił ją, wyciągając z kieszeni kopertę i wręczając ją Nimfadorze — a tymczasem kazał przekazać ci to. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks ze zdecydowanie mniejszą subtelnością niż jej matka, rozerwała kopertę i zaczęła czytać. Była tak pochłonięta treścią listu, że nawet nie zauważyła, kiedy Remus spokojnie i łagodnie poprowadził ją do krzesła, na którym usiadła, nie odwracając wzroku od papieru. W tym samym czasie Lupin posłał Syriuszowi długie spojrzenie i skinął mu głową, co było milczącym gestem, wyrażającym wdzięczność za to, że to on zatroszczył się o sprawę, która była tak ważna dla jego żony i teściowej. Jego spojrzenie jednak mówiło jednocześnie, że Remus miał mu za złe, to że Black nie zaangażował go w te poszukiwania, że przez tak długi czas nic mu nie powiedział, niczym się nie zdradził. Dla Syriusz w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia, wiedział, że kiedy indziej wyjaśnią sobie, dlaczego sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Przecież Remus już od dawna domyślał się, że Black coś robi w ukryciu i często znika, a nawet Altheda nie była w stanie powiedzieć, gdzie dokładnie był jej narzeczony. Tą rozmowę mogli jednak odłożyć na później. Teraz widok szczęśliwej Tonks, której emocje były jeszcze bardziej wyraziste i zdecydowanie intensywniejsze niż te, które okazała Andromeda podczas czytania listu, zdawał się być nadrzędną sprawą i to właśnie tym miał zamiar interesować się Syriusz. Tonks co chwila na zmianę wybuchała płaczem i śmiechem, wzdychała podczas czytania, gdy pokazywała Remusowi pergamin, chcąc skupić uwagę męża na konkretnym fragmencie, ten jednak kiwał jedynie głową i uśmiechał się, bo nawet jego wilczy wzrok nie był w stanie w tak krótkim momencie rozczytać niedbałego pisma Teda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To był moment, w którym choć na chwilę, a za to po raz pierwszy od wielu miesięcy, prawdziwy spokój zapanował w domu Lupinów, a wraz z nim pojawiły się nowe pokłady nadziei, że faktycznie wszystko się ułoży i wszyscy znów będą razem. To był również moment, który zapoczątkował dobrą passę ich działań. Bo poszukiwania Teda, nie były jedynymi, w które zaangażował się Black, on, ale też spora część Zakonu Feniksa od końca grudnia szukali Luny Lovegood, chociaż już od samego początku, mogli przewidzieć, gdzie zaprowadzą ich te poszukiwania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie trudno było domyślić się, gdzie przetrzymywano Lunę Lovegood. Niemal od razu założyli, że Lunę umieszczono tam, gdzie trafiali wszyscy ci, którzy sprzeciwiali się albo po prostu z jakiegoś powodu nie odpowiadali skorumpowanemu rządowi - do Azkabanu. Syriusz czuł nieprzyjemny ucisk w żołądku na samą myśl, że przyjaciółka Harry’ego trafiła do tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca… A przed ich grupą, która zobowiązała się odnaleźć Lunę, pojawił się problem, który mógł się pojawić tylko w głowach prawdziwych szaleńców - co zrobić, żeby dostać się do Azkabanu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Odpowiedzi były tak naprawdę dwie. Pierwsza była dość oczywista dla wszystkich, zwłaszcza, że wśród nich można było znaleźć wielu aurorów, którzy chcąc lub też nie, chociaż raz w życiu musieli się pojawić w okolicach więzienia dla czarodziejów, które znajdowało się na niewielkiej wysepce pośrodku Morza Północnego. Problem polegał na tym, że bez specjalnego świstoklika nie dało się tam dotrzeć. Wyspa była otoczona polem antyteleportacyjnym, uniemożliwiając dostanie się na nią, ale także ucieczkę z niej. Drugiej odpowiedzi mogła udzielić tylko jedna osoba i na swoje nieszczęście był nią Syriusz… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nikt nie chciał tego powiedzieć wprost, nikt nie chciał do tego zmuszać Blacka, ale on sam wiedział, że jako twórca tej pierwszej innowacyjnej metody wydostania się z Azkabanu, jaką była ucieczka, musiał teraz wcielić się w rolę przewodnika. I Merlin mu świadkiem, że nie miał na to najmniejszej ochoty… Zresztą nie tylko on, Ally z całych sił chciała go przekonać do tego, żeby pozwolił jej sobie towarzyszyć w tej misji, tłumacząc, że tak ogromna liczba dementorów może mieć szkodliwy wpływ na ich zdrowie, a ona jako uzdrowicielka mogłaby się przydać. Syriusz jednak się nie zgodził. Kim by był, gdyby zabrał swoją narzeczoną do prawdziwego piekła na ziemi? Nie, nie miał zamiaru tego robić. Co więcej cieszył się, że Altheda pojawiła się w jego życiu już po Azkabanie i po czasie, kiedy umiał sobie poradzić ze wspomnieniami spędzonych w nim trzynastu lat. Było to prawdziwym błogosławieństwem i nie miał w planach wprowadzać Ally w mroczne odmęty jego przeszłości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie zmieniało to jednak faktu, że tak czy siak zmuszony był powtórzyć swój wyczyn sprzed lat, chociaż tym razem w odwrotnej kolejności i przeżyć swoistą podróż sentymentalną. Życie pisało bardzo ironiczne scenariusze. Syriusz nigdy nie przypuszczał, że będzie z własnej woli chciał wrócić w okolice tej przeklętej wyspy, a jednak po kilku dniach od Nowego Roku rozpoczął badanie terenu, by niezauważonym dostać się jak najbliżej Azkabanu. Na szczęście nigdy nie był sam. Czasami towarzyszył mu Bill Weasley, innym razem Tomson, a jeszcze innym Lucas Gottesman wraz z żoną Emily, ale co najważniejsze zawsze był przy nim Remus. Całą misję rozpoczęli od zwiadu, sprawdzając niemal każdą miejscowość począwszy od St. Andrews na północ od Edynburga aż po Aberdeen. Teren był zadziwiająco spokojny, żadnych podejrzanych typów, paskudna pogoda i powszechnie panujące przygnębienie. Mugole nie zdawali sobie z tego sprawy, ale czarodzieje mogli przypuszczać, że winą tego jest swobodne zachowanie dementorów, dla których więźniowie i ich dusze już nie wystarczyli… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz był w szoku, jak dobrze pamiętał drogę, którą przebył podczas ucieczki. Rozpoznawał zaułki, śmietniki, krzewy i skarpy, które nieraz wtedy ratowały mu życie, dając schronienie lub też resztki do zjedzenia. Pamiętał też doskonale zatokę, w której wyszedł na ląd, otrząsając swoją mokrą sierść. Emily Gottesman nie chciała mu uwierzyć, że przepłynął kilkanaście mil, nim dotarł na linię brzegową. On sam w to nie wierzył. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Czuł, że robił się bardziej marudny, opryskliwy i posępny… Czuł na sobie wzrok Remusa, który był niczym cień, gotowy zareagować w każdej chwili. Doceniał to, ale jednocześnie frustrowało go takie zachowanie. Ta misja była dla niego już wystarczająco trudna i ciągnęła się zbyt długo. Wolałby zrobić to raz a porządnie i nie roztrząsać wciąż widma przeszłości. Dlatego gdy już kolejny raz wybrał się z Remusem i Carlem do Aberdeen, znaleźli porzuconą łódź, którą załatali kilkoma skutecznymi zaklęciami i wsiedli do niej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Teleportacja nie wchodziła w grę, ale Black pamiętał dobrze, że w bezpiecznej odległości od więzienia znajdowała się niewielka wysepka, a właściwie zbieranina wystających z wody skał. Gdy uciekał z Azkabanu to było pierwsze miejsce, w którym poczuł powiew wolności. Tym razem miał być to najbliższy punkt, zanim spróbują dotrzeć bezpośrednio na wyspę więzienną. Płynęli długo, bo akurat zaczął się przypływ, a nie chcieli zdradzać się używając więcej zaklęć. Syriusz czuł, że ręce mu odpadną, gdy zmagali się z kolejnymi falami. Ich ubrania przemokły całkowicie, ciągle mrużyli oczy, chroniąc je przed słoną wodą. Najgorsze były nieustanne dreszcze i ten chłód, nienaturalny, którego źródło znajdowało się wewnątrz człowieka…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przypomnijcie sobie najgorszy dzień w waszym życiu i trzymajcie się go — krzyknął Black, gdy walczyli z kolejną falą, posyłając swoim towarzyszom wymowne spojrzenie. — W tym piekle nie ma miejsca na nic, co dobre…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zrozumieli, Remus i Carl skinęli ponuro głowami, a potem w milczącej zgodzie płynęli dalej. Dotarli w końcu do wysepki, wspięli się na nią, kalecząc dłonie na skałach. Tam Remus pozwolił sobie na użycie magii i wyciągnął łódź z wody, zabezpieczając ją przed odpłynięciem. Syriusz natomiast odpłynął myślami w najmroczniejsze zakamarki swojej pamięci. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Bo gdy stał na tym skalnym cyplu, spomiędzy mgły i ciemnych burzowych chmur wydzierała się wysoka na kilkanaście pięter wieża, a właściwie twierdza, której sam widok bez pomocy dementorów rozrywał duszę Syriusza. Nadal był daleko, ale czuł się dokładnie tak, jakby wrócił do swojej celi, niemal wyczuwał zimne ściany brudnego marmuru, który momentami zdawał się na niego spadać, gdy dniami i nocami leżał na wilgotnym sienniku, wsłuchując się w opętańcze wrzaski swoich współwięźniów. Nawet teraz wydawało mu się, że fale niosą ten przerażający dźwięk, który śnił mu się po nocach w koszmarach. Chciał przestać o tym myśleć, chciał zniknąć jak najszybciej z tego przeklętego miejsca, ale dobrze wiedział, że musi skupić się na tym, co przeżył tu przez trzynaście lat. To był najlepszy sposób, żeby uodpornić się na dementorów, żeby żadna dobra emocja nie skusiła ich do nakarmienia się jego duszą, która przecież i tak była w strzępach. Szaleństwo, które w nim tkwiło tyle lat, znów wypływało na powierzchnię. Znów tu był, znów znalazł się w piekle, gdzie mógł stracić wszystko, co trzymało go przy życiu… Był przerażony…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, że to dla ciebie trudne… — powiedział Remus, stając obok niego i patrząc na przeklętą twierdzę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Coś ty, uwielbiam takie podróże sentymentalne — rzucił Black, nie pozwalając sobie na nagłe uzewnętrznianie się. To nie był moment ani na rozważania, ani na pokrzepiające gadki Lupina. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Za każdym razem, jak tu kogoś prowadziłem to miałem pełne gacie — rzucił niedbale Tomson, a potem zerknął na Huncwotów. — Tylko nie mówcie tego Hestii… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Sama zobaczy, jak będzie prała twoje brudne gacie — zauważył Black, ale szybko wyrzucił z siebie to sarkastyczne rozbawienie. Nie mógł pozwolić sobie na żadne pozytywne emocje. — Miejmy to z głowy, panowie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Carl skinął głową, Remus również miał taki zamiar, ale nagle złapał się za kieszeń, a pośród dźwięku fal dało się usłyszeć cichy pisk. Dźwięk dobrze im znany, który towarzyszył komunikacji przy pomocy lusterek dwukierunkowych. Lupin wyciągnął zmarzniętą ręką zegarek z kieszeni i gdy tylko otworzył go, na jego tarczy pojawiła się ruda czupryna.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Remusie, Pokątna została zaatakowana… — krzyknął któryś z bliźniaków, sapiąc ciężko, a w tle dało się słyszeć paniczne krzyki, niemal tak przejmujące jak wspomnienie szaleńczych wrzasków w głowie Syriusza. — Tu jest pełno cywili! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kto zaatakował? — krzyknął Charles, nachylając się w stronę Remusa, który prawie upuściłby zegarek, gdyby nie fakt, że ten wisiał na łańcuszku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy to ważne? — wrzasnął Weasley, a coś za jego plecami trzasnęło. — Zaatakowali sklep Ollivandera, a potem rozpętało się piekło… Potrzebujemy Zakonu! Potrzebujemy was! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Twarz Weasleya zniknęła z tarczy zegara wraz z kolejnym niepokojącym hukiem, a morze dookoła nich zdawało się na chwilę zamilknąć. Oni również milczeli, chociaż przez kilka sekund, na które mogli sobie pozwolić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musimy iść — zdecydował Charles, rzucając im wymowne spojrzenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Doszliśmy zbyt daleko, żeby zawrócić — syknął Black, czując, jak drżą mu ręce. Chciał wierzyć, że to z wściekłości, ale tak naprawdę powodem tej reakcji była bezsilność.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, że wiele cię to kosztowało, Łapo — powiedział Remus, próbując zwrócić uwagę Syriusza, chociaż jego głos nie brzmiał w żadnym wypadku przekonująco.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Gówno wiesz — warknął Syriusz, rzucając towarzyszom wściekłe spojrzenie. Rozumiał ich, a może raczej wiedział, co mieli na myśli. Chcieli odwrócić się na pięcie i ruszyć z odsieczą na Pokątną. To było dla nich oczywiste, nie mieli na to wpływu, po prostu działał w nich ten przeklęty pierwiastek bohatera, który nosił w sobie każdy członek Zakonu Feniksa. Ten sam czynnik nigdy nie pozwalał pozostać im biernymi, ten sam kazał im rozpocząć poszukiwania Luny i na ironię teraz mógł ich przekonać do porzucenia tej misji na rzecz innej. — Jesteśmy zbyt blisko! Luna może tam być…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie czas na to — wciął im się Tomson. — Musicie przestać w końcu myśleć w ten sposób. Tam na Pokątnej zagrożone jest życie ludzi, dziesiątek, a może nawet setek…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A tu może być Luna! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Właśnie, Syriuszu, może być, a może wcale nie… — wykłócał się z nim Carl, nie przebierając już w słowach. — Jesteście przyjaciółmi Pottera, rozumiem, tak samo jak rozumiem to, że chcecie ratować bliską mu osobę. Ale ja jestem aurorem, szkolił mnie sam Szalonooki. Nie jestem tylko od łapania czarnoksiężników, również ratuję ludzi. W takich sytuacjach wiąże się to czasami z brutalną matematyką. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mam zamiaru słuchać takiego pieprzenia… — warknął Black, gotowy wskoczyć do lodowatej wody i wpław popłynąć na wyspę więzienną, żeby zrobić to, po co w ogóle się tu zjawił. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może ty nie słuchasz nikogo, ale ja nie będę wartościował czyjegoś życia — wrzasnął Tomson, nie pozwalając Syriuszowi się ruszyć. — Dla mnie los tamtych anonimowych osób jest równie ważny, co życie przyjaciółki Harry’ego Pottera. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To nie licytacja, Tomson — przerwał mu Remus, chociaż po jego spojrzeniu Syriusz umiał rozpoznać, że on również nie jest przekonany, gdzie powinien teraz być. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz rację, to proste równanie — zgodził się z nim niespodziewanie. — Albo możemy uratować więcej niż jedno życie zagrożonych osób na Pokątnej, albo możemy zaryzykować ratunek Lunie, chociaż wbrew wszelkim przekonaniu może jej tam wcale nie być. — Spojrzał na Lupina i Blacka, którzy w tej chwili bili się z myślami. Była to walka między sercem a rozumem, walka wyjątkowo bolesna zwłaszcza dla Syriusza, który poświęcił się całkowicie, by znaleźć się na tej skalnej wysepce tuż obok bram piekielnych. — Trzeba spojrzeć na wszystko chłodno i zrobić to, co należy. Zanim zabraknie czasu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I tak właśnie wbrew wszystkiemu, co ludzkie i boskie, wbrew własnym przekonaniom i poczuciu, co jest słuszne, a co nie, Syriusz, Remus i Charles zawrócili ze swojej wyprawy na środek Morza Północnego i znaleźli się na ulicy Pokątnej, którą wypełniał przerażony wrzask, niemal niczym nie różniący się od opętańczych wrzasków Azkabanu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Gdy tylko ich stopy dotknęły bruku, Remus złapał Syriusza i Carla za kołnierze, a następnie cisnął nimi o ziemię, sam upadając obok i tym samym ratując ich przed niespodziewanym grotem zaklęcia, które mknęło w ich stronę. Mieli bardzo mało czasu, żeby rozpoznać się w sytuacji. Jedno było pewne… To, co działo się na Pokątnej, nie było niewielkim, nic nie znaczącym atakiem, to nie była nawet regularna bitwa, to był pogrom. Kiedy Syriusz z przekleństwem podniósł się na łokciach, wyklinając Lupina na wszystkie znane sobie sposoby, dostrzegł niewiele. Widział głównie gęsty pył unoszący się na ulicy, a także mnóstwo cegieł i tynku. Nieopodal nich leżało przewrócone i roztrzaskane stoisko najprawdopodobniej ze składnikami do eliksirów, bo paskuny odór roznosił się intensywnie, sprawiając, że człowiek nie miał ochoty dobrowolnie oddychać. Co więcej, Syriusz słyszał, że Remus, który polegał przecież na swoich wyostrzonych zmysłach, krztusił się, zasłaniając twarz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz naprawdę próbował dostrzec lub usłyszeć coś więcej oprócz krzyku i nierównego tupotu stóp przechodniów, przebiegających niemal tuż przed jego twarzą. Sięgnął po różdżkę, nie wiedząc, co powinien zrobić w pierwszej chwili. Kompletnie ogłupiał, a do tego ciągle wahał się czy w tej sekundzie dźwignąć się na równe nogi i ruszyć na przód w sam środek pogorzeliska, które niegdyś było ulicą Pokątną, czy raczej skupić się na żywym, ale wciąż krztuszącym się Lupinie. Odwrócił się, próbując złapać kontakt wzrokowy z Tomsonem, co udało się na chwilę, zdecydowanie zbyt krótką, by nawet w niemym porozumieniu cokolwiek ustalić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Carl sapnął wściekle i z zaskakującą zwinnością ruszył przed siebie, rzucając zaklęcie ochronne, które pozwoliło mu przebrnąć przez pierwsze bariery bez uszczerbku na zdrowiu i zniknąć pośród oślepiających kłębów pyłu. Syriusz wiedział, że i on nie ma na co czekać, zacisnął dłoń na różdżce i cisnął zaklęciem w stronę przewróconego straganu, odrzucając jak najdalej od siebie i Lupina to, co z niego i duszącego asortymentu zostało. Poskutkowało. Powietrze, przynajmniej to dookoła nich, stało się trochę rzadsze. Remus złapał łapczywie oddech, Syriusz natomiast wstrzymał… Bo gdy pozbył się resztek straganu, zobaczył ciało, którego kończyny były powykrzywiane pod nienaturalnym kątem, a puste przerażone spojrzenie bladych oczu starszej kobiety wpatrywało się wprost w niego. Poczuł ciarki na plecach. Nie tak miał potoczyć się ten dzień. Fakt, miał być paskudny, trudny do zniesienie, spodziewał się powracających koszmarów i wspomnień z życia, o którym nie chciał pamiętać, ale to, co działo się na Pokątnej, przewyższało jego przygnębiające oczekiwania…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Remus — warknął Black, szarpiąc wściekle Lupinem. — Remus, wstawaj! Nie możemy tu tak leżeć! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wykrzesując z siebie całą siłę, dźwignął przyjaciela, który nadal próbował unormować oddech i doprowadzić się do porządku, na równe nogi. Lupin nic nie odpowiedział, ocierając jedynie twarz z wyciśniętych przez nagłe duszności łez i skinieniem głowy dał znak, że jest gotowy. Black otaksował go spojrzeniem i brutalnie, bez sentymentu oceniając, czy faktycznie jego przyjaciel jest gotowy do pójścia w bój, a potem stwierdził: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musimy dotrzeć do Weasleyów! Zobaczyć, jak wygląda sytuacja! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co z cywilami? — zapytał Lupin, spoglądając na spanikowanych przechodniów, którzy próbowali schować się przed atakiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oby było ich jak najmniej… — sapnął Black. — Zabierzemy ich do bliźniaków. Na pewno mają w sklepie kominek, a jeśli nie to stamtąd spróbujemy ich jakość przetransportować, zabarykadować się tam, albo… nie wiem, zrobić cokolwiek, żeby byli bezpieczni. Wszystko będzie lepsze niż śmierć na bruku…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus przyznał mu rację skinieniem głowy. Zgodnie, chociaż bez żadnego ustalania, policzyli w myślach do trzech i ruszyli przed siebie. Syriusz z ciężkim sercem przeskoczył nad ciałem sprzedawczyni, wiedząc, że jej już nie będzie w stanie pomóc, a o pustym spojrzeniu chciał zapomnieć jak najszybciej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wbrew temu, co się działo, na ulicy Pokątnej wciąż był tłum ludzi. Tłum może nie tak gęsty, jak to bywało kiedyś, gdy panował na świecie pokój, ale z pewnością liczny i przesiąknięty paniką, co zdecydowanie utrudniało przemieszczanie się między kolejnymi grupami czy pojedynczymi osobami, które instynktownie próbowały wydostać się z zasadzki. Syriusz na ten moment nie potrafił dostrzec atakujących, nie widział śmierciożerców, nie widział nikogo w ministerialnym uniformie, a to przecież oni musieli wszystko zacząć… Nie wiedział, ilu jest atakujących, ilu obrońców, a ile przypadkowych ofiar, to co jednak wywracało mu żołądek do góry nogami był zapach krwi - metaliczny i niemal tak samo duszący, jak zniszczone fiolki ze składnikami do eliksirów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Razem z Remusem próbowali przedrzeć się do Magicznych Dowcipów Weasleyów, co rusz rzucali na zmianę zaklęcia ochronne lub odpychające, torując sobie drogę. Przejście było niezwykle trudne, rozbite witryny, połamane szyldy, które runęły na deptak, rozrzucone przedmioty, ludzie uciekający w panice i ciała leżące bez życia na ziemi. Impulsów dookoła nich było zbyt wiele, teraz chcieli się tylko przedostać do celu. Syriusz nawet zapomniał już, że mieli po drodze zgarnąć kilku przechodniów i uratować im skórę. Co więcej, czuł irytację, gdy kolejna osoba wpadała na niego z impetem, niemal wytrącając mu z ręki różdżkę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kiedy dostrzegł przed sobą kamienicę, w której znajdował się sklep Weasleyów, odwrócił się, żeby porozumieć się z idącym za nim Remusem, ale nie zauważył go. Tam, gdzie spodziewał się zobaczyć Lupina, stała jakaś przerażona dziewczyna. Miała na oko dwadzieścia, może dwadzieścia kilka lat, zapłakane oczy i potargane włosy. Ubrana była w jasny płaszcz, obszyty futerkiem, który poplamiony był sporą ilością krwi. Syriusz nie zważał na to, że w jej oczach pojawiło się przerażenie. Być może kojarzyła go z dawnych, licznych wydań Proroka, gdy z pierwszych stron niemal krzyczano, że jest psychopatą i mordercą. Nie interesowało go to teraz. Złapał ją za ramiona i spytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jesteś ranna? — Dziewczyna stała jak wmurowana, poruszając bezgłośnie ustami. Powtórzył więc bardziej dobitnie: — Jesteś ranna, co cholery?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dziewczyna pokręciła głową, a Syriusz chociaż nie był pewien czy powinien ufać takiej deklaracji, popchnął dziewczynę w stronę wykuszu między kamienicami, rozglądając się uważnie czy przypadkiem tuż za nią nie stał gdzieś Lupin. Szedł przecież razem z Syriuszem, niemal krok w krok. W którym momencie się odłączył? W którym momencie zrezygnował z ich wspólnego planu? A może stało się coś, czego Black nie zauważył, coś, co dostrzegł tylko Remus? Może coś wyczuł za pomocą tych swoich przeklętych, wyostrzonych zmysłów? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cholera — warknął Black, wiedząc, że w tym armagedonie nie uda mu się znaleźć Lupina w tej chwili. Musiał liczyć na to, że nic mu się nie stało, że Remus będzie postępował zgodnie z ich planem i być może inną drogą, ale dotrze do sklepu Weasleyów. Łapa spojrzał na przerażoną dziewczynę, której przecież nie mógł tak zostawić. Była zbyt spanikowana, a on nawet nie wiedział, czy miała przy sobie różdżkę. Musiał się nią zaopiekować. — Zaprowadzę cię w bezpieczne miejsce, ale musisz się mnie słuchać. Musisz robić to, co każę i musisz się, do cholery, uspokoić i przestać ryczeć, rozumiesz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dosadny ton, prawie krzyk poskutkował. Dziewczyna przestała płakać, pokiwała nieznacznie głową, jakby robiła to mimo wszystko wbrew własnej woli, ale dla Syriusza nie miało to znaczenia. Wykorzystał fakt, że dym, który unosił się nad Pokątną nieznacznie opadł, chociaż na krótką chwilę, i wskazał ręką na cel ich wędrówki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Widzisz ten sklep? Widzisz go? — zapytał, zmuszając ją do kolejnego kiwnięcia głową. — Tam idziemy. Trzymaj się blisko i spróbuj się nie zgubić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black ruszył przed siebie z balastem w postaci dziewczyny drepczącej mu po piętach, przedzierając się przez kolejne przeszkody. Wiedział, że zanim ruszy do akcji, tak jak to zrobił Tomson, musiał odstawić znajdę w bezpieczne miejsce. Nie chciał mieć jej na sumieniu. Wiedział jednak też, że musiał zrobić to jak najszybciej, a potem równie szybko namierzyć Lupina i upewnić się, że ten jeszcze dycha. Sklep Weasleyów był coraz bliżej, a jednak dostanie się do niego było trudne, bo w kłębach dymu i wśród przeraźliwego zawodzenia mogło wydarzyć się wszystko. Syriusz zamarł w pół kroku, czując, że serce mu wyskoczy, gdy nagle tuż przed jego nosem, na ziemię z wyższego piętra kamienicy spadła gigantyczna, gliniana donica, która o mały włos rozbiłaby mu głowę. Przeklął tak siarczyście i tak głośno, że jego głos poniósł się echem, zdradzając jego obecność. I tak właśnie się stało, bo nagle znikąd usłyszał, jak ktoś go woła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Łapa? — Kobiecy głos, którego w pierwszej chwili nie rozpoznał, drżał od emocji. — Łapo, to ty?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black rozejrzał się uważnie, trzymając za sobą spanikowaną dziewczynę, spojrzał w stronę ślepej uliczki, z której dobiegał głos i z ulgą w końcu dostrzegł, kto próbował zwrócić jego uwagę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cholera jasna, Lucky, co ty tu robisz? — zapytał, autentycznie ciesząc się na widok najlepszej przyjaciółki Tonks, która wychyliła się z zaułku. Pociągnął za sobą milczącą i bezużyteczną znajdę, która była niczym jego cień, który szedł wtedy gdy on decydował się iść, stawał, gdy on stawał czy wodził wzrokiem dookoła, gdy i on się rozglądał. — Jesteś cała? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja tak — odparła Lucky, wymuszając uśmiech, chociaż drżenie głosu i tak ją zdradziło. — Gorzej z Franem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz nie czekał na dalsze wyjaśnienia, pociągnął obie dziewczyny za sobą w głąb uliczki, gdzie po kilku krokach dostrzegł leżącego na ziemi z grymasem bólu Franczesca Luccatteliego z zakrwawioną nogą. Obok niego kucał Giuseppe, który zapewne razem z Lucky odciągnął swojego przyjaciela w to miejsce. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co się stało? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Balkon — wydukała Sara w odpowiedzi na pytanie Blacka, przełykając z trudem ślinę. — Pieprzony balkon nad sklepem Madame Malkin runął na niego, gdy trafiło w niego czyjeś zaklęcie. Fran nie zdążył uskoczyć… Cholera, Syriuszu, on ma zmiażdżoną nogę! Nie wiem, co robić…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Będzie dobrze, skarbie — wyszeptał ledwo słyszalnie Franczesco, zaciskając zęby. — Usztywnijcie mi ją tylko jakoś i mogę walczyć dalej.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W takim stanie, jedynie gdzie możesz zajść to do grobu — syknął zirytowany Black. Spojrzał po twarzach wszystkich, dając sobie kilka sekund namysłu i zdecydował: — Ja i Rossi bierzemy tego chojraka, a ty, Saro, miej na oku tą dziewuchę. Dostaniemy się najszybszą i najkrótszą drogą do Weasleyów, a tam będzie chwila, żeby zastanowić się, co dalej. Zgoda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wszyscy pokiwali głowami. Black klęknął obok Franczesca, zarzucił sobie jego rękę na ramię, to samo zrobił Giuseppe i razem odliczyli do trzech, zanim dźwignęli się na równe nogi, co poskutkowało przeraźliwym krzykiem rannego Włocha.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mazgaj się — rzucił Black, chociaż ciarki przeszły go po plecach, wyobrażając sobie, co musiał czuć Luccatteli. — Mówiłeś, że to nic takiego i że zaraz wracasz do walki, więc chyba tyle zniesiesz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A niech cię, Black — syknął Franczesco, ale Syriusz puścił to mimo uszu. Nie miał czasu słuchać jego przekleństw, zarówno tych angielskich, jak i włoskich. Musieli ruszać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nadał tempo całej akcji. Od Weasleyów dzieliły ich już tak naprawdę tylko metry. Jeśliby się pospieszyli, trafili by tam bez problemu. Musieli po prostu na miarę swoich możliwości i zdrowego rozsądku, ignorować wszystko, co się dookoła nich działo i zachować przy tym życie. Plan choć nieidealny, okazał się skuteczny. Pod koniec ich wędrówki, gdy ciężar Franczesca zaczął ciążyć już Syriuszowi, dopadli do barwnej witryny Weasleyów. Syriusz zauważył, że jedynie kilka okienek zostało wybitych, a wystawa z gadżetami bliźniaków z pewnością nie wyglądała tak, jak powinna. Drzwi jednak nadal solidnie stały zamknięte. Lucky podbiegła do nich, ciągnąc za sobą znalezioną dziewczynę i otworzyła je z impetem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Beztroski dźwięk dzwoneczka, który rozbrzmiał pośrodku krzyków, płaczu i zawodzenia, wydawał się być bardzo nie na miejscu. W sklepie poza zniszczoną witryną wszystko wyglądało w porządku. Jego wnętrze, pomijając, że z pewnością dekorowali je bliźniacy Weasley, wydawało się być całkowicie normalne, aż zbyt normalne, jak dla Syriusza. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Posadźmy go tam — polecił zduszonym od zmęczenia głosem Giussepe, wskazując na solidnie wyglądające krzesło, które stało tuż obok lady. Syriusz skinął głową i razem z Rossim posadzili jęczącego i krzywiącego się z bólu Franczesca na wskazanym wcześniej miejscu. Sara natychmiast do niego dopadła, próbując załagodzić jakoś jego cierpienie. I kiedy ona starała się załagodzić sytuację na dole, Syriusz usłyszał czyjeś szybkie kroki na wyższym piętrze. Nagle na schodach pojawili się bliźniacy z różdżkami przed sobą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na osrane gacie popieprzonego Merlina, Syriuszu! — syknął z nieskrywaną ulgą Fred, opuszczając różdżkę, a George za jego plecami, z równie wielką wdzięcznością za to, że do ich sklepu wparowali nie śmierciożercy, a członkowie Zakonu Feniksa, sarknął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie słyszeliście o tym, że się puka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wybacz, mieliśmy mało czasu na zbędną kurtuazję — odparł mu Black. — Widzę, że sklep jest bezpieczny. Przyprowadziliśmy rannego i jakąś znajdę — powiedział, wskazując kolejno na Franczesca i już w miarę spokojną dziewczynę. Bliźniacy powędrowali spojrzeniem po każdym z obecnych, zatrzymując wzrok trochę dłużej na przerażonej dziewczynie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cholera, Penelopa Clearwater — powiedzieli niemal równocześnie. Syriusz skrzywił się, wędrując spojrzeniem od bliźniaków po dziewczynę, którą zgarnął z samego środka bitwy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Znacie ją?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I to jak! — przyznał Fred, pokonując resztę schodów. — Prefekt Ravenclawu, prymuska, a co najważniejsze...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I z pewnością najmniej chwalebne — dodał George. — Była dziewczyna Percy'ego.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz pokiwał głową, przyglądając się dziewczynie. Teraz, gdy pozbyła się tego żałosnego przerażenia oraz drażniącego otępienia, Black mógł z czystym sumieniem przyznać, że jest całkiem ładną osóbką, o dość bystrym spojrzeniu. Łapa mógłby się w tym momencie zastanawiać, jakim cudem ktoś taki jak Percy Weasley, czarna owca tego rodu, dał radę poderwać tak atrakcyjną dziewczynę, jak owa Penelopa. Przypomniał sobie jednak szybko, że dziewczyna niemal pchała się pod różdżkę agresorom, którzy napadli na Pokątną, nie będąc w stanie nawet się ruszyć. Doszedł więc do wniosku, że prymusi bywają różni, ale łączy ich z pewnością to, że niewiele myślą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Świetnie — odezwał się bez żadnego entuzjazmu. — Fantastycznie, że się znacie. Penelopa jest cała, zdrowa, trochę ogłupiona, ale z czystym sumieniem zostawiam ją pod waszą opieką. Mi chyba za bardzo nie ufa... — stwierdził, zerkając kątem oka na dziewczynę. — Wiecie, ex-skazaniec nie wzbudza powszechnej sympatii.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jasna sprawa, zajmiemy się nią — przytaknął George, ale jego wzrok powędrował w stronę wyłączonych z dyskusji Włochów. — Co z Franczesciem? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zmiażdżona noga… Nie wygląda to najlepiej, Altheda powinna go zobaczyć — zawyrokował Syriusz, wyręczając w tym Lucky, która zerknęła nie niego z ogromną doza wdzięczności, nie mogąc dłużej patrzeć na cierpienie swojego partnera. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kontakt i transport jest ździebko utrudniony — zauważył Fred, a Syriusz niechętnie mu przytaknął. Rudzielec nie musiał mu tego tłumaczyć. Być może łatwo było dostać się na Pokątną, ale zniknąć stąd niezauważenie to już zupełnie inna bajka… Zerknął na bliźniaków i zapytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jak wygląda sytuacja?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jest ciężko — odparł George. — Właśnie nielegalnym świstoklikiem puściliśmy stąd dziesięć osób, a wcześniej piętnaście. Zostały nam jeszcze dwa, które możemy aktywować. Chcieliśmy iść zebrać kolejną grupę przechodniów i uratować im skórę, ale wpadliśmy na was. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze pomyślane — przyznał Black, ale chwile później dotarło do niego, że przedmiot taki jak świstoklik nawet jeśli nie był aktywowany, to od samego początku swojego powstania musiał być już znawigowany na konkretne miejsce. — Gdzie ich wysłaliście?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Bliźniacy spojrzeli na siebie niechętnie, krzywiąc się, a ich miny mówiły, że chociaż wcale tego nie chcieli, to musieli coś zrobić. I w końcu Fred przyznał niechętnie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Do rozgłośni…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jest tam Lee, a razem z nim Angelina — dodał George. — Mieli wezwać kogoś jeszcze i ogarnąć tych ludzi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale to znaczy… — odezwała się Sara, pochylając się wciąż nad Franczesciem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Miejscówka jest spalona — przyznał Fred, kiwając smutno głową. — Wiemy, ale nie mieliśmy innego wyjścia…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black przeklął, robiąc parę kroków i zastanawiając się, co dalej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobra, zrobimy tak… Ty, Penelopo — zająknął się, spoglądając na dziewczynę, która nie za bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić — i tak na nic się nie przydasz. Idziesz na piętro i siedzisz cicho, czekając aż twoi ex-szwagrowie przyjdą z kolejnymi osobami i przeniosą cię w bezpieczne miejsce. Lee i Angelina spodziewają się kolejnych transportów? — spytał, kierując wzrok na bliźniaków, którzy pokiwali głowami. — Świetnie, trzeba złapać jak najwięcej ludzi i ich przenieść. — Black spojrzał wyczekująco na Clearwater, która nie ruszyła się nawet o cal, wpatrując się głupio w zebranych i syknął: — Na co czekasz? Powiedziałem ci, co masz robić! — Penelopa, która chyba zaczynała odzyskiwać zmysły, skrzywiła się, słysząc jego ton i posłusznie, chociaż niechętnie i z pewną urazą, ruszyła w miejsce, skąd przed chwilą przyszli bliźniacy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tylko niczego nie dotykaj! — krzyknął za nią Fred. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz odczekał parę sekund, upewniając się, że dziewczyna zniknęła na piętrze i znów spojrzał na Weasleyów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Macie działający kominek? Czy coś się stało z Siecią Fiuu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Fred pokręcił głową w odpowiedzi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Działa, ale jest podłączony tylko do kilku miejsc. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Domyślam się — przyznał Syriusz. — Między innymi do domu Szalonookiego, w którym z pewnością jest teraz Altheda. Sara i Giusseppe przeniosą tam Franczesca. Ally obejrzy go — zdecydował, z trudem podejmując taką decyzję. Black spojrzał na Włocha znacząco. — Ally cię opatrzy i to ona zdecyduje czy tutaj wrócisz, czy nie, bohaterze. Co do waszej dwójki — zwrócił się do Sary i Rossiego — miło by było, jakbyście się znów tu zjawili i pomogli.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Giuse w milczeniu pokiwał głową, a Sara skrzywiła się nieznacznie, dając Blackowi do zrozumienia, że wolałaby inny scenariusz, ale powiedziała jednak:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jak tylko dostanę zapewnienie od Althedy, że mój partner przeżyje, to wrócę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Fantastycznie — zgodził się Syriusz, wiedząc, że stan Franczesca nie jest krytyczny i Ally z pewnością mu pomoże. — Nie ma na co czekać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black pomógł Rossiemu przetransportować Franczesca do kominka na zapleczu, a później przekazał pałeczkę Sarze, która miała już w dłoni proszek Fiuu od bliźniaków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przekazać coś Althedzie? — zapytała życzliwie Lucky.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz nie miał czasu zastanawiać się nad tym, co przyjaciółka Tonks mogłaby przekazać jego narzeczonej, będąc pewnie nieświadomą tego, że Black niespełna miesiąc temu oświadczył się Althedzie. Mógł faktycznie przekazać jakąś ckliwą wiadomość, wyznanie miłości, że jeśli on nie wróci, to Ally ma o czymś pamiętać, ale… Nie sądził, by coś takiego przeszło mu przez gardło. Wysilił się na szelmowski uśmiech i powiedział:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przekaż jej, żeby nie czekała na mnie z kolacją. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Sara parsknęła śmiechem, niewymuszonym i autentycznym, bo komentarz Black wyjątkowo ją rozbawił. Pokiwała głową z wdzięcznością i kilka sekund później cała trójka zniknęła w oparach zielonych płomieni, które wygasły równie szybko, co się pojawiły. Syriusz odwrócił się i spojrzał na bliźniaków, ignorując hałas dochodzący z ulicy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Okej, teraz powiedzcie mi mniej ogólnikowo, co tu się do cholery dzieje… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiemy za dużo — zaczął George, kręcąc głową. — Sklep generalnie jest zamknięty, nawet tu już nie mieszkamy. Wpadliśmy tylko po parę rzeczy i sprawdzić zabezpieczenia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To prawda, teraz handel się nie opłaca — przyznał Fred. — Bardziej ceniona jest działalność podziemna. Kiedy się tu zjawiliśmy, usłyszeliśmy huk, ktoś brutalnie włamał się do sklepu Ollivandera i siłą wyciągnął staruszka stamtąd. Coś krzyczeli. Nie wiem co, ale ewidentnie był im potrzebny. W innym przypadku już dawno by go zabili… Potem ktoś podpalił jego sklep — relacjonował Weasley. — Stąd ten cały dym. Te wszystkie różdżki zaczęły pękać, strzelać, wybuchać prawie tak samo, jak nasze fajerwerki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zapanował istny chaos — dopowiedział drugi bliźniak.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz zgrzytnął zębami, rozumiejąc, że cały ten pył, który unosił się nad Pokątną był spowodowany zniszczeniem różdżek, to oznaczało, żeby był to pył magiczny, a co za tym idzie wyjątkowo trudny do opanowania. Pewnie minie parę dni, zanim całkowicie opadnie, ale póki co, oznaczało to, że ich sytuacja była wyjątkowo nieciekawa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pewnie na tym by się skończyło — kontynuował George — ale ktoś, nie wiem czy głupi, czy odważny, a może jedno i drugie… Ale ten ktoś, chyba z przechodniów, ale na pewno nie z Zakonu, nie bał się, nie uciekał, tylko zaatakował tych śmierciożerców, próbując uratować Ollivandera… Potem naprawdę się zaczęło — mruknął bez energii, opierając się o kominek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cudownie — rzucił Syriusz, chociaż ten komentarz był zupełnie nieadekwatny do ich sytuacji, którą oceniał wyjątkowo kiepsko. Miał ochotę coś rozwalić… Nie wiedział nawet kiedy, niechętnie i z pewnością niesłusznie przyjął rolę dowódcy. Nie czuł się dobrze, delegując innych do zadań. On raczej nigdy rozkazów nie słuchał, zazwyczaj pędził w sam środek walki, jak zrobił to Tomson, a potem otrzepywał z siebie kurz bitewny, słuchając nagan prawdziwych dowódców, gdy już wszystko się uspokoiło. Teraz jednak zabrakło Kingsleya, zabrakło racjonalnego Remusa, który był Merlin raczy wiedzieć gdzie, zabrakło nawet doświadczonego w zorganizowanych akcjach Tomsona. Był tylko on i musiał podjąć jakieś sensowne decyzje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobra, chłopaki, robimy tak... Są jeszcze dwa wolne świstokliki, a my mamy szansę wydostać stąd przynajmniej dwa tuziny osób. To jest nasz główny cel. Wasz główny cel. Musicie zgarnąć tylu postronnych przechodniów, ile się da, jasne?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jasna sprawa! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A ty?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja? — mruknął Syriusz. — Ja znajdę sobie jakąś robotę. Na pewno będzie coś do ogarnięcia w tym chaosie — sarknął, chociaż naprawdę gorączkowo zastanawiał się nad tym, czym powinien zająć się w pierwszej kolejności. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co z rannymi, Syriuszu? — zapytał George.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ranni... — powtórzył za nim Black z niepokojem. Wiedział, co powinien zrobić, chociaż miał przed tym cholernie duże opory, ale tylko jedno było w tej sytuacji słuszne. — Rannych, nie wiem, możecie ogłuszyć, wyciszyć, a przy tym też zasłonić im oczy, jeśli będzie taka konieczność, ale przenieście ich do Althedy... Do mojego domu... Ona się nimi zaopiekuje, doprowadzi ich do ładu. Tylko pamiętajcie, musicie zachować największą ostrożność, żeby nie wiedzieli, gdzie są — wyczulił ich Syriusz, chociaż wiedział, że bliźniacy nie są głupi i zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. — Mieszkam tam, tam jest kobieta, którą kocham i ten dom połączony jest bezpośrednio z domem Lupinów. Tej kryjówki nie możemy spalić, rozumiecie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak — zgodzili się, a potem Fred dodał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz stanął na równe nogi i już miał zrobić krok do przodu, ruszyć dalej w ten chaos, ale zatrzymał się, musiał zadać pytanie, które sprowadzało się do genezy tych tragicznych wydarzeń.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czego mogli chcieć od Ollivandera? Przecież to tylko wytwórca różdżek... Okej, piekielnie bystry facet, wielki czarodziej, ale czego dokładnie mogli od niego chcieć? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może... Może ten kretyn bez nosa w złości połamał im wszystkim różdżki? — rzucił dość niedbale i bez żadnego przekonania George, a jego brat bliźniak i Syriusz parsknęli śmiechem na ten słaby żart w sposób skrajnie wymuszony, a jednak dający przy okazji odrobinę oddechu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobra, niepotrzebnie się nad tym zastanawiam — zakończył temat Black. — Chłopaki, wiecie, co macie robić i gdzie iść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Bliźniacy pokiwali zgodnie głowami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pójdziemy w stronę lodziarni Fortescue, tam zgarnęliśmy ostatnią grupę. Może tym razem też się uda — zdecydował George, Black przytaknął.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobra, jeśli znajdę kogoś, kto będzie potrzebował pomocy, poślę go właśnie tam, zgoda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgoda — zawtórowali mu Weasleyowie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja pójdę... nie wiem... pójdę w górę ulicy, może tam uda mi się coś zdziałać — zadecydował, chociaż wcale nie wiedział dlaczego właśnie taki kierunek sobie obrał. Równie dobrze mógłby po prostu wyjść przed sklep i zastałby dokładnie taki sam bajzel, jak w każdym innym miejscu na Pokątnej. Bliźniacy spojrzeli na siebie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Uważaj, Syriuszu... Tam będzie działo się najwięcej. Śmierciożercy czy tam ministerialni, mają kontrolę nad Bankiem Gringotta, to może być ich miejsce przegrupowań i tam może ich być najwięcej...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Świetnie — stwierdził beztroskim tonem Syriusz — bo ja mam dzisiaj ochotę utrzeć nosa, jak największej liczbie tych śmierciojadów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Wymienili między sobą niezręczne uśmiechy i już bez żadnego zbędnego słowa wyruszyli, by zrealizować swój niezbyt precyzyjny plan. Wystarczyło wyjść tylko za prób sklepu Weasleyów, a człowieka już osaczał gęsty pył, który brutalnie wdzierał się do płuc, nie pozwalając swobodnie oddychać. Syriuszowi zdawało się, że jest nawet gorzej niż wcześniej. Nie miał jednak co zwlekać, nie było czasu na zastanawianie się. Ten dzień i tak nie mógł zakończyć się triumfem... Jedyny sukces, jaki w tej chwili uznawał, to wrócić żywym do domu i w takim stanie doprowadzić tam, jak najwięcej osób. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Przebiegł na drugą stronę ulicy, a potem kilkanaście metrów w prawo. Tam schował się za kupą gruzu, która musiała być kiedyś tym nieszczęsnym balkonem, który zmiażdżył nogę Franczesca, roztrzaskując przy okazji ogromne szyby w sklepie Madame Malkin. Black schylił się, kucając tuż obok manekina z nadpalonym projektem nowej szaty. Ciężko było cokolwiek dostrzec. Krzyków było coraz mniej, płaczu było coraz więcej, a siwą chmurę dymu co chwila rozświetlały groty zaklęć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Przez głowę przeszła Syriuszowi nawet tak absurdalna myśl, że chyba lepiej odnalazłby się w Azkabanie podczas próby odbicia Luny, niż tutaj na Pokątnej, gdzie nie wiedział czy jego zaklęcie trafi we wroga, w przyjaciela, czy kogoś zupełnie innego. A mimo to, że bał się rzucać na oślep zaklęć, że bał się przypadkowych ofiar, to zaciskał palce na różdżce coraz mocniej i mocniej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Drgnął, gdy usłyszał czyjś przerażony krzyk. Potem inny głos wypowiedział formułę najgorszego z zaklęć, a zielony błysk niemal rozświetlił całą otaczającą Blacka przestrzeń, odbijając się w gęstym dymie. I jedno było pewne... Ktoś właśnie zginął. Serce Blacka zwolniło, był pewien, że stłumione uderzenie, które właśnie usłyszał, to było bezwładne ciało upadające na ziemię. A zaraz po nim coś zaszeleściło. Dosłyszał obcas buta, uderzający o bruk. Jeden raz, potem drugi, krok za krokiem, aż dźwięk ten był coraz głośniejszy i coraz bardziej wyraźny. Zbliżał się... I Syriusz był pewien, że chociaż przed oczami miał mgłę, to wpatrywał się w oczy tego człowieka, tego śmierciożercy, który przed kilkoma sekundami dokonał najgorszego gwałtu na naturze, odbierając komuś życie. Uniósł różdżkę, tak jakby faktycznie ktoś przed nim stał, chociaż nie widział dalej niż na dwa metry i z niezrozumiałym przekonanie, bez zastanowienia wypowiedział formułę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Zaklęcie wystrzeliło z jego różdżki. Jasny grot pomknął przed nim, trafiając wprost do niewidocznego celu. Czyjś cichy, raptownie przerwany jęk wypełnił jego uszy, a po nim przyszedł huk odrzuconego ciała, które uderzyło z impetem w mur po drugiej stronie ulicy. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do Syriusza, co zrobił. Co wydarzyło się tak szybko, jakby zupełnie bez jego świadomości. Wyskoczył zza gruzu, zostawiając manekin za sobą. Na oślep przebiegł na drugą stronę ulicy, musząc upewnić się kogo trafił. Bo, że trafił, to wiedział na pewno...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Przemknął szybko, by spojrzeć wprost na czerwoną plamę pozostawioną na ścianie między kolejnymi sklepami, a potem z duszą na ramieniu, spuścił wzrok na ziemię i odetchnął z ulgą. Na bruku leżało ciało spowite w czarny płaszcz. Człowiek ten przed śmiercią musiał mieć maskę, teraz jednak jego nieznajoma, blada twarz wpatrywała się tępo w niebo, a spod jego głowy sączyła się krew. To nie był przyjaciel, to nie był niewinny człowiek… To był kolejny agresor, który z powodu chorych urojeń i rozkazów swojego pana rozpętał całe to piekło… To był człowiek, który przed chwilą zabił innego człowieka i dostał to, na co zasłużył… A Syriuszowi, choć miał na całym ciele dreszcze, nie było go żal i nie czuł się winny tego, że roztrzaskał temu śmierciożercy głowę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">I nagle te wszystkie opory, które jeszcze przed chwilą go gnębiły, przestały być jakkolwiek zasadne. Black przekonał się, że powinien wierzyć swojej intuicji i następnym razem również się nie wahać. Miał ochotę splunąć pod nogi, na bezwładne ciało, ale nie zrobił tego. Chociaż tyle szacunku zachował dla ludzkiego istnienia, nawet tak podłego jak życie śmierciożercy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ruszył dalej. W biegu dostrzegał jedynie czubki dachów, najlepiej widoczny był dach budynku Banku Gringotta - miejsca, przed którym ostrzegali go bliźniacy, ale również miejsca, do którego w jakiś sposób dążył. Sam nie wiedział czy podświadomie szukał zwady, kolejnych śmierciożerców, których mógłby powstrzymać, nawet ostatecznie, tak jak przed chwilą. Jednak coś go ciągnęło właśnie tam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wiedział doskonale, jak wygląda topografia ulicy Pokątnej. Była dość wąska, jak na tak obleganą przez czarodziejów przestrzeń. Najwęższa była tuż przy przejściu obok Dziurawego Kotła, a potem rozszerzała się, by osiągnąć najszerszy punkt właśnie w okolicach Banku Gringotta. Być może faktycznie śmierciożercy wybrali ten budynek jako swoja bazę, ale jednocześnie nie zmieniało to faktu, że dziedziniec przed bankiem był najlepszym miejscem do toczenia jakichkolwiek walk, a tamta przestrzeń być może nawet dawała szansę do wygrania jednej z takowych. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz biegł dalej, wpadał już na coraz mniejszą ilość przechodniów. Gołym okiem można było zauważyć, że jest ich coraz mniej. Liczył jedynie, że powodem tego była ucieczka, chociaż ciała, które mijał, zupełnie anonimowe i porzucone nie napawały go nadzieją. Miał jednak rację, im biegł dalej w górę Pokątnej, tym pył zdawał się rzadszy, mniej duszący, a Syriusz mógł dostrzec coraz więcej. Zdawało mu się nawet, że w pewnym momencie znów zauważył Lucky, chociaż nie miał pewności, że wróciła na Pokątną, po tym, jak odstawiła swojego pokiereszowanego partnera do Althedy. Z pewnością za to widział Sturgisa Podmore’a, dawno nie widzianego kompana, który teraz za pomocą zaklęcia tarczy chronił kilkoro przechodniów. Black miał ochotę do niego doskoczyć i przekazać mu, gdzie ma kierować tych bezbronnych ludzi, ale nim zdołał to zrobić, cała grupa już zniknęła. Ruszył więc dalej tam, gdzie pyłu było najmniej, niemal tuż pod sam Bank Gringotta, gdy usłyszał coś, co przyprawiło go o ciarki. Coś, co gdyby nie fakt, że było dopiero późne popołudnie, a księżyc był dopiero w nowiu, mógłby pomylić z wyciem wilkołaka, które przecież doskonale znał. Znał na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeżeli coś kojarzy mu się z wilkołakiem, to powinno również kojarzyć się z Remusem Lupinem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wiedziony przeczuciem wiedział, gdzie musi iść, ale ostrożność podpowiadała mu, że nie powinien postępować pochopnie. Niemal przykleił się do muru, licząc, że w razie niespodziewanego ataku będzie mógł w każdej chwili skryć się w jednej z licznych wnęk. Wytężył wzrok, by rozeznać się w sytuacji. Jego przeczucie, czy raczej powinien powiedzieć, że jego obawy były słuszne. Pośrodku placu naprzeciwko Banku Gringotta być może nie było wielu śmierciożerców, tak jak podejrzewali bliźniacy. Właściwie Syriusz oprócz jednego ciała - martwego, a może tylko oszołomionego - które minął kilka kroków wcześniej, nie wiedział żadnego innego śmierciożercy. Mógł jednak dostrzec dwie postacie, dwóch wilkołaków - Remusa Lupina, swojego przyjaciela oraz, ku własnemu przerażeniu, Fenrira Greybacka, potwora w ludzkiej skórze, który niczym fatum wciąż pojawiał się w życiu Remusa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">W całym tym hałasie i zamieszaniu, nie słyszał zbyt wiele, był za daleko, żeby jakiekolwiek słowa do niego dotarły. Widział jednak przejmującą wściekłość wypisaną na twarzy Lupina i chore zadowolenie wyrażone przez paskudny, przyprawiający o dreszcze uśmiech Greybacka. Remus był na skraju wytrzymałości i ledwo trzymał swoją wściekłość na wodzy. To była taktyka, którą ten potwór skutecznie wykorzystywał w starciach z Lupinem. Remusowi zależało. Zależało na zbyt wielu rzeczach i osobach, a już z pewnością zależało mu za bardzo… Był człowiekiem momentami głupim, co Syriusz niejednokrotnie mu wypominał, ale przede wszystkim honorowym z sercem po właściwej stronie. Greyback natomiast był potworem, bo człowiekiem nie można było go nazwać, bez żadnych uczuć i zahamowań, bez sumienia. I doskonale widział, że zagranie na emocjach, to jedyna metoda jaką mógł zdominować Remusa. A niestety los był na tyle okrutny, że Greyback wiedział o wielu sprawach związanych z Lupinem i z łatwością mógł trafić w czuły punkt. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz naprawdę nie chciał wiedzieć, jakie karty na stół wyłożył Greyback. Wystarczyło mu, że widział, jak bardzo wpływa to na Remusa, jak wytrąca go z równowagi, doprowadza na granice wściekłości, sprawiając, że każdy jego kolejny ruch stawał się coraz mniej przemyślany, coraz mniej precyzyjny i coraz bardziej głupi. Przerażało go to, że zarówno Remus jak i Greyback, chociaż oboje trzymali swoje różdżki, zdawali się ich zupełnie nie potrzebować. Wściekłość między nimi, ten konflikt trwający od zarania dziejów, był czymś bardziej zwierzęcym, instynktownym. Black miał wrażenie, że żadnemu z nich nie starczyłoby to, gdyby za pomocą zaklęcia zranili tego drugiego. Nie, zarówno jeden jak i drugi, chciał rozszarpać swojego rywala na strzępy, najlepiej gołymi rękami… To była czysta głupota, to było tak cholernie ryzykowne stawać naprzeciwko Greybacka samemu, że Syriusz zaczynał wątpić w jakąkolwiek umiejętność trzeźwego rozumowania u swojego przyjaciela. Wiedział, że powinien stanąć teraz koło kompana i być dla Remusa zdrowym rozsądkiem tak, jak on zawsze był dla niego. Co więcej we dwóch mieli większą szansę by pokonać i w końcu skutecznie, raz na zawsze powstrzymać Greybacka. A to wiele by zmieniło... Syriusz ciągle z tyłu głowy miał to, co niedawno powiedział mu Ted Tonks. Że to Greyback przewodzi jednej grupie szmalcowników, że to on doprowadza kryjących się po lasach mugolaków przed Rejestr, albo i przed oblicze samego Voldemorta, a może sam odbierał im życie... Nie miało to znaczenia, liczyło się jedynie to, że w ten czy inny sposób przyczyniał się zakończenia ludzkiego życia. Gdyby tym razem oni ostatecznie wygrali, pośrednio uratowaliby kilku, kilkunastu, a może nawet i kilkudziesięciu osób, które Greyback zapewne prędzej czy później dopisałby do listy swoich ofiar. Tak, to było pewne. Syriusz miał wspomóc Lupina, włączyć się do walki, która na ten moment była strasznie nierówna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Black nie był na tyle arogancki i zadufany w sobie, by twierdzić, że jego refleks jest lepszy niż ten, który Remus zawdzięczał dzięki swoim wilczym zmysłom. On miał jednak tą zaletę, że potrafił spojrzeć chłodno na całą sytuację, a już z pewnością chłodniej niż Lupin. Z odległości, w której się teraz znajdował, widział wszystkie błędy, które popełniał jego przyjaciel, a które mogły go przecież kosztować życie. Mógł się jedynie domyślać, jak bardzo Remus będzie na niego wściekły, gdy pojawi się obok niego, bo on sam w takim momencie też kipiałby ze złości. Ale wolał znosić wściekłość przyjaciela niż jego śmierć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ruszył więc spod swojej bezpiecznej kryjówki, narażając się na kolejne ciosy, które mogły nadejść z każdej strony, mimo tego, że w tym miejscu pył nie był aż tak duszący. Czuł niemal, jak różdżka wibruje w jego zaciśniętej dłoni. Już chciał rzucić zaklęcie oślepiające, żeby osłabić Greybacka i dać sobie i Remusowi, chwilę czasu na przygotowanie się do dalszej walki. Już zaklęcie cisnęło mu się na usta, kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk, krzyk należący do dziecka. Stanął jak wryty pośrodku ulicy, nie wiedząc, co dalej zrobić. Targały nim wątpliwości. Mógł ruszyć na pomoc swojemu przyjacielowi, który choć nie miał przewagi, to istniała szansa, że przeciągnie tą walkę jeszcze trochę… Albo ruszyć w przeciwnym kierunku i pomóc bezbronnej istocie. Nieważne, którą decyzje by podjął, obu mógł równie mocno żałować. Było to przytłaczające, ale przypomniał sobie przeklęte słowa, które powiedział Tomson jeszcze tego samego dnia, gdy próbowali dostać się na wyspę więzienną Azkabanu. Nie mógł wartościować czyjegoś życia. Jeśli był w stanie komuś pomóc, powinien to zrobić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Przez ramię spojrzał jeszcze raz na Remusa, który sprawnym ruchem osłonił się zaklęciem tarczy, by kilka sekund później rozproszyć przeciwnika kolejnym ciosem. Black w myślach błagał przyjaciela by przeżył. Nie przyznawał tego w duchu, ale w jakiś sposób, może telepatycznie, chciał przekazać Remusowi, że przecież czeka na niego ciężarna żona, że Syriusz też czeka na to, aż oboje będą mogli wrócić do domu, więc nie powinien zachowywać się jak ostatni gnojek i ryzykować własnego życia w imię zemsty, nawet jeśli była ona słuszna. Liczył, że zdrowy rozsądek doprowadzi Lupina do tych samych wniosków. Tylko to mu pozostało, wierzyć, że właśnie tak się stanie. Sam biegł teraz w stroną, z której słyszał ten krzyk i płacz, niosące się po ulicy. Przedzierał się przez kłęby pyłu na oślep, ledwie znosząc rozrywający uszy dźwięk dziecięcego szlochu, a jednocześnie wiedział, że gdyby nie on nigdy nie odnalazłby osóbki, która potrzebowała pomocy. Wydawało mu się, że dotarł w okolice sklepu ze sprzętem do quidditcha, ale intuicja go zmyliła. Poczuł smród spalenizny, oprócz dymu w powietrzu unosił się popiół, który wpadał mu do ust, niosąc gorzki smak. I niestety wiedział już dokładnie, gdzie się znajduje. Szczątki sklepu Ollivandera były żywym dowodem na to, jak bestialskie metody mieli śmierciożercy. Gdy Syriusz dobiegł i ujrzał zniszczoną kamienicę, tę samą, w której wieki temu kupił swoją pierwszą różdżkę, kolana się pod nim ugięły. W głowie zaczęły krążyć mu pytania </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">dlaczego? </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dlaczego właśnie Ollivander, do czego jest potrzebny śmierciożercą, czego Voldemort może chcieć od niego? Próbował znaleźć odpowiedzi, ale kolejna fala szlochu przypomniała mu, że nie po to biegł na złamanie karku, że nie odpowiedzi były jego celem. Wyminął więc pozostałości po sklepie Ollivandera i wszedł w niewielką, ślepą uliczkę, która mieściła się tuż za rogiem. niestety źródło całego zamieszania na Pokątnej było najbardziej spowitą w pyle, dymie i popiele częścią ulicy. Nie widział nic. I choć nie powinien tego robić, zaryzykował, krzycząc głośno:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Gdzie jesteś? Gdzie jesteś, pomogę ci?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dziecko nie odpowiedział, ale jednak przestało płakać, co oznaczało, że musiało usłyszeć jego wołanie. Powtórzył więc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pomogę ci się stąd wydostać, tylko powiedz mi, gdzie jesteś! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Chwila ciszy stała się tak przejmująca, że Black zastanawiał się czy przypadkiem nie ogłuchł pod wpływem wszystkich impulsów, których dzisiaj doświadczył, ale jednak po chwili usłyszał cichy głos:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tutaj! Tutaj jestem z moim tatą… Mój tata się nie rusza. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusza przeszedł dreszcz. Cichy, dziewczęcy głosik był przerażony, a to, co wypowiedział, sprawiało, że Black również poczuł to przerażenie. Zagryzł jednak zęby, bo wiedział, że musi znaleźć tą małą i zabrać ją w bezpieczne miejsce. I wiedział też, jak trudne to będzie, bo dziewczynka musiała stać właśnie nad martwym ciałem swojego ojca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Już idę — odpowiedział, próbując powstrzymać drżenie własnego głosu — ale musisz ciągle mówić, żebym wiedział, gdzie mam iść.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jestem tutaj, pod murem! Posadziłam tu mojego tatusia, bo było mu słabo — spełnił jego prośbę dziewczęcy głos, naprowadzając go coraz bliżej siebie. — Powiedział, że nic mu nie będzie, że nie mam się bać. Ale ja się boję, proszę pana! — wyznała, chociaż wcale nie musiała tego robić. Jej głos zdradzał to za nią. — Próbowałam wołać mamę, ale ona była bardzo daleko i na pewno mnie nie słyszała… Rozdzieliliśmy się. Ja wolałam iść z tatą, bo obiecał, że kupi mi jakiś mały upominek… Ale teraz chyba zasnął, bo się nie odzywa, a ja nie wiem, gdzie szukać mamy… — Syriusz czuł ciarki na plecach, słuchając tego, a w gardle pojawiła się nieznośna gula, której nie potrafił przełknąć. — Jest pan tutaj?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jestem — odpowiedział, robiąc ostatnie kroki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wiedział, że jest już u celu, wiedział o tym, zanim zobaczył siedmio, może ośmioletnią dziewczynkę ubraną w puchową kurtkę i wełnianą czapkę z pomponem, spod której wystawały dwa, czarne warkoczyki. Wiedział, bo nim zobaczył tą małą kruszynę o wielkich, zapłakanych, niebieskich oczach, dostrzegł najpierw ciało mężczyzny ułożone, tak jak powiedziała dziewczynka, pod murem - bezwładne, choć w pozycji siedzącej. Black zauważył również sporą ilość krwi, która płynęła tak obficie, że przesiąkła już przez materiał zimowego ubrania. Próbował nie patrzeć na ciało, chociaż przez ułamek sekundy, widząc zastygniętą w ostatnim grymasie twarz mężczyzny, wydawało mu się, że skądś go kojarzy. Podszedł do dziewczynki i uklęknął przed nią na jedno kolano, żeby ich twarze znalazły się na tej samej wysokości, ale przede wszystkim by odwrócić ją plecami do zwłok ojca, by nie musiała dłużej na nie patrzeć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Już jestem — powtórzył z trudem. — Jak… jak się nazywasz? — zapytał, próbując zdławić duszącą go gulę w gardle. Dziewczynka zachlipała, pociągnęła nosem, oblizała nerwowo drżące wargi i w wyuczony sposób przedstawiła się:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nazywam się Betty Savage, mam siedem lat, a to mój tata… On jest dzielny, on jest aurorem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz zrozumiał już, skąd kojarzył tego człowieka. Opowiadała mu o nim Tonks. Savage był w oddziale, patrolującym Hogsmeade i Hogwart, którym dowodziła właśnie Nimfadora.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ręce mu zadrżały, oddech z trudem dostał się do płuc. Nie wiedział, że którykolwiek ze współpracowników Tonks miał rodzinę. Choć brzmiało to absurdalnie, w końcu byli tylko ludźmi i mieli prawo do normalnego życia. I jak na ironię właśnie przez to, że byli tylko ludźmi, każde z nich mogło niespodziewanie zginąć, tak jak to się stało z Savagem. Tylko czemu musiało to się wydarzyć na oczach jego córeczki. Blacka bolało serce na myśl o tym, że ta mała nie jest świadoma tego, co się właśnie wydarzyło, a jednocześnie musiał wykorzystać ten fakt by dowiedzieć się, jak to się stało. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Witaj, Betty — przywitał się, przywołując z trudem na twarz uśmiech. — Ja mam na imię Syriusz. Wiesz co, dobrze, że tu jesteś, bo trochę się zgubiłem w tej mgle.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dziewczynka pokiwała głową ze zrozumieniem, robiąc przy tym minę znawcy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To przez ten pożar i przez to, że ci źli panowie porwali tego starego dziadka…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Masz na myśli pana Ollivandera, tego od różdżek? — zapytał Syriusz, gryząc się w język, by nie powiedzieć o kilka słów za dużo, by nie zapytać wprost czy to śmierciożercy zamordowali jej ojca. Wiedział, że wbrew swojej naturze musi się wspiąć na wyżyny wyrozumiałości i delikatności względem tej dziewczynki. Betty pokiwała głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, akurat przechodziliśmy obok, kiedy to się stało. Ci panowie byli bardzo źli… Krzyczeli i targali tego dziadka za włosy i ubrania. Przestraszyłam się bardzo, wie pan?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wiem — przyznał Black. — Ja na twoim miejscu też bym się przestraszył, ale i tak jesteś bardzo dzielna — zapewnił dziewczynkę, naprawdę podziwiając jej wielką odwagę. — Czy wiesz może, co się później stało? Kiedy już ci źli panowie zaatakowali pana Ollivandera?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Niewiele, tata kazał mi wbiec do tej uliczki i się ukryć. Nie chciałam go słuchać, ale tak się bałam, że jednak uciekłam… Widziałam tylko jeszcze, jak mój tatuś wyciąga różdżkę. Mówiłam panu już, że mój tata jest aurorem, prawda? I bardzo dzielnym człowiekiem On próbował uratować tego dziadka — powiedziała w sposób przepełniony dziecięcą dumą, przez co Syriusz poczuł się jeszcze gorzej. Analizując jednak jej wypowiedź, mógł dojść do wniosku, że to właśnie Savage był tym człowiekiem, który, jak to ujęli bliźniacy, był zarówno odważny jak i głupi, i że to on chciał powstrzymać śmierciożerców. To on, chociaż w dobrej wierze, rozpętał to, co działo się właśnie na Pokątnej. Tym bardziej żal ściskał serce Syriusza, gdy pomyślał, że poświęcenie tego aurora nie wystarczyło, bo próbując uratować Ollivandera, stracił własne życie. Dziewczynka nie oszczędziła mu dalszych trudności i kontynuowała: — Ja cały czas byłam tutaj schowana. Tata powiedział, że do mnie przyjdzie i przyszedł… Tylko był słaby. Powiedział, że się skaleczył i mu niedobrze. Przewrócił się, a ja próbowałam mu pomóc usiąść. Powiedział, że jestem bardzo dzielna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— I miał rację, jesteś najdzielniejszą dziewczynką — zapewnił ją z trudem, co dodało jej trochę pewności.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Powiedział, że muszę go posłuchać i nie wychodzić stąd dopóki ktoś mnie nie znajdzie, a jeśli to będą ci źli panowie w maskach, to mam uciekać jak najszybciej będę umiała… No i że muszę być bardzo, bardzo ostrożna — powiedziała, wspominając ostatnie słowa swojego ojca przed śmiercią. Spojrzała podejrzliwie na Syriusza, swoimi bystrymi oczami. — Pan nie jest zły, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Staram się być dobry — przyznał Black.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To dobrze… — odetchnęła z ulgą. — Potem tata powiedział, że się zmęczył i że musi chwilę odpocząć. I że bardzo mnie kocha, a… potem zasnął. Próbowałam go obudzić, ale się nie odzywa i nie otwiera oczy — wyznała i po raz kolejny zapłakała. — Czy pomoże mi pan obudzić tatusia? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Black ugryzł się boleśnie w język, bo już prawie powiedział tej małej i wyjątkowo dzielnej dziewczynce, że jej tatusia nie da się już obudzić, że faktycznie był bardzo odważnym człowiekiem, ale tym razem po raz ostatni. Nie wiedział, jak może zareagować na wyznanie dziecka, czuł, że traci grunt pod nogami… Nie mógł na nią krzyknąć czy potrząsnąć nią, tak jak to zrobił z Penelopą. Musiał być delikatny, ale nie wiedział jak. Wtedy jednak usłyszał dobrze znany mu głos, który wołał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jest tu ktoś? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dziewczynka pisnęła ze strachu i schowała się za Syriuszem, ale on zapewnił:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie bój się, to mój przyjaciel. — Posłał jej uspokajający uśmiech i odkrzyknął: — Tutaj, Weasley! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bill natychmiast zjawił się przed nimi, rozglądając się z niepokojem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Syriuszu, co ty tu u diabła robisz? Przecież tam… — zamilkł nagle, gdy jego wzrok padł na twarz Blacka, która musiała doskonale wyrażać to, jak bardzo bezradny jest w tej sytuacji. Bill uniósł brwi do góry, nieznacznie wskazując brodą w stronę ciała Savage’a, a Black pokręcił głową, dając do zrozumienia, że mężczyzna nie żyje. Bill przetarł twarz dłonią i przywołał uśmiech. Schylił się do dziewczynki, mówiąc pogodnie: — Dzień dobry, jestem przyjacielem Syriusza. Nazywam się Bill Weasley. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Betty Savage — przedstawiła się, wychylając się zza Blacka i ściskając wyciągniętą dłoń Billa.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Masz bardzo ładne imię, Betty — zagadnął ją, brzmiąc zupełnie beztrosko. — Powiedz mi czy masz ochotę na kakao? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko z dziecięcą radością w oczach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Uwielbiam kakao, proszę pana! Najlepsze robi moja mama! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bill sprawnie przejął obowiązek rozmawiania z małą dziewczynką, robił to z o wiele większą wprawą i doświadczeniem, zapewne wynikającymi z tego, że był dobrym starszym bratem, nie to co Syriusz, i niejednokrotnie pewnie musiał zajmować się swoim młodszym rodzeństwem. Weasley podrapał się przesadnie po brodzie i przyznał: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— A ja całe życie myślałem, że najlepsze robi moja mama, potem, tylko pamiętaj, że to jest sekret… Potem okazało się, że moja żona jest mistrzynią w robieniu kakao — przyznał konspiracyjnym szeptem, zerkając co chwilę na nieruchomego Blacka. — Mam taki pomysł! Może pójdziemy do niej i poprosimy ją o wielki kubek przepysznego kakao z bitą śmietaną.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dziewczynka w pierwszej chwili pokiwała ochoczo głową, oblizując usta, tak jakby już czuła smak słodkiego napoju, ale szybko sobie przypomniała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— A mój tata? On tutaj śpi…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz zaklął cicho, przełykając z trudem ślinę i wymienił znaczące spojrzenie z Weasleyem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz co, Betty? Ja tu zostanę i poczekam aż twój tata się obudzi — zełgał łatwo, nie mogąc uwierzyć, że takie słowa przeszły mu przez usta. — A ty pójdziesz z Billem na kakao. Tylko nie zapomnijcie zostawić trochę dla mnie, dobra?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze, panie Syriuszu — zgodziła się na tą propozycję, jednak od razu też spytała: — ale nie zostawi pan mojego taty, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie zostawię — zapewnił z trudem Black, zaciskając mocno zęby. Bill wyczuł, że nadszedł najlepszy moment by znów odwrócić uwagę dziewczynki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz, Betty, najszybciej będzie, jak cię zaniosę. Mam baaardzo długie nogi i pokonamy całą ulice raz dwa — powiedział, uśmiechając się szeroko i robiąc kilka przysiadów, które miały być chyba potwierdzeniem jego słów. — Nawet się nie obejrzysz, a już będziesz piła pyszne kakao. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze — zgodziła się dziewczynka, wyciągając ręce w stronę Billa, który złapał ją i z łatwością uniósł. Syriusz próbował się otrząsnąć, by jeszcze chwilę sprawiać jakiekolwiek pozory. Spojrzał na Weasleya, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jest więcej osób, które mają ochotę na kakao. Zbierają się w okolicach lodziarni Fortescuera, a stamtąd wyruszają do sklepu twoich braci. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bill pokiwał głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, Syriuszu, Fleur pomaga Althedzie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pomaga zrobić kakao? — zapytała naiwnie dziewczynka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, pomaga zrobić pyszne kakao i tam właśnie pójdziemy, zgoda? — Dziewczynka pokiwał głową, a potem pomachała na pożegnanie ręką do Syriusza i wysłała jeszcze buziaka swojemu, jak myślała, śpiącemu tacie. Syriusz i Bill wymienili ostatnie spojrzenie nim Weasley zniknął w kłębach dymu, kontynuując akcję ratowania małej dziewczynki. Syriusz z trudem unormował oddech, patrząc na ciało aurora. Nie rozumiał jakim cudem Betty miała w sobie tyle odwagi i wytrwałości by wytrzymać taki widok. Obiecał dziewczynce, że nie zostawi jej taty i nie miał zamiaru tego robić, ale nim będzie mógł zająć się ciałem nieżyjące aurora, musiał dopilnować by kolejne dziecko nie zostało pół-sierotą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz wyczarował iluzję, która miała osłonić ciało Savage’a, sprawiając, że będzie ono niewidoczne. Chociaż nawet i bez takich zabiegów, w kłębach dymu nie było dostrzegalne. Nie patrząc za siebie, ruszył tą samą drogą, którą tutaj dotarł. Liczył w duchu, że Remus miał dość walki i przerwał ją nim było za późno. Pokonał dzielącą go odległość od miejsca, w którym ostatnim razem widział pojedynkujących się wilkołaków. A robił to ze ściśniętym żołądkiem, bojąc się tego, co może tam zastać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nim jednak zdołał zobaczyć na własne oczy, co działo się na placu przed Bankiem Gringotta, usłyszał wściekły krzyk, który mógł skutecznie imitować wycie wilka i w tej samej chwili wpadł na niego odrzucony siłą potężnego zaklęcia Remus. W pierwszej chwili Syriusz nie zdołał nawet zareagować. Lunatyk odepchnął się od niego i ruszył dalej. Z tego, co Black zauważył, jego przyjaciel miał płaszcz przesiąknięty krwią, dokładnie tak samo jak Savage i niestety Syriusz miał przeczucie, że to krew Lupina, a nie Greybacka. Black dostrzegał też, że Remus był już na granicy, a jednocześnie nie miał jednak dosyć. Syriusz widział to doskonale... I zapewne Lupin ponownie dopadłby do Greybacka, próbując wymierzyć sprawiedliwość, gdyby nie Black, który niemal w locie złapał przyjaciela za płaszcz i brutalnie odciągnął go na bok, otrzymując przy tym kilka bolesnych ciosów w brzuch. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Puszczaj mnie, Syriuszu — warknął wściekle Remus, wyrywając się z żelaznego uścisku Blacka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Uspokój się, idioto — syknął mu w odpowiedzi Syriusz, potrząsając wilkołakiem i niespecjalnie, choć z pewnością zasłużenie, popchnął go tak, że Remus uderzył z impetem plecami o mur jednej z kamienic. — Zostaw! On właśnie tego chce! Próbuje wyprowadzić cię z równowagi, bo wie, że tylko w taki sposób jest w stanie cię pokonać! A ty dajesz mu się zrobić jak dziecko! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— On groził Dorze — wycedził Lupin przez zaciśnięte boleśnie zęby, wciąż próbując się uwolnić od blokujących go ramian Blacka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chrzanić jego groźby — warknął Łapa. — On nie wie, gdzie jest Tonks! Nie dopadnie jej ani waszego dziecka! Cokolwiek mówił, zrobił to tylko po to, żeby cię wkurzyć! W tej chwili nie jest żadnym zagrożeniem dla Tonks, ale mógłby ją dotkliwie zranić, jeśli urwałby ci ten głupi łeb! — dosadnie wrzasnął Black, dobierając brutalnie słowa, żeby tylko przemówić Lupinowi do rozumu. — I tak z pewnością będzie, jeśli się w końcu nie opanujesz i nie ogarniesz, rozumiesz? — zapytał, a Remus nie odpowiedział, wpatrując się wściekle ponad ramionami Black w miejsce, gdzie wcześniej stał Greyback. Teraz już go tam nie było. Zapewne zwiał gdzie pieprz rośnie, bo nie udało mu się wykorzystać okazji, którą sam próbował sobie stworzyć. — Mogę cię w końcu puścić, Lupin?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Remus nie odpowiedział, a jednak spiął się raptownie, jakby jego ciało samo zareagowało na niespodziewany impuls. Tym razem to on złapał Blacka za kurtkę i odskoczył kilka metrów dalej, ciągnąc za sobą przyjaciela, by w ostatniej sekundzie umknąć przed lecącą z nieba plątaniną dachówek i gruzu, pozostałością dachu, który jeszcze chwilę temu był dwa piętra nad nimi. Dachówki uderzyły o bruk, roztrzaskując się na drobne kawałeczki, a Huncwoci osunęli się na ziemię na miękkich nogach, sapiąc tak głośno, jakby właśnie nie tyle cudem uniknęli śmierci, ale przebiegli co najmniej kilkanaście mil.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Robię się na to za stary... — westchnął ciężko Remus, opierając głowę o mur.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— A co ja mam powiedzieć? — zapytał Black. Huncwoci spojrzeli na siebie i wybuchnęli krótkim, gorzkim śmiechem. — Jesteś cały?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To tylko draśnięcie — szepnął Remus, wskazując na swój tors, gdzie teraz z bliska Syriusz mógł dostrzec przecięty sweter i koszulę, a spod tego przecięcia zionęła czarna rana zasklepiona ciemną krwią, której tak bardzo przeraził się przed chwilą. — Nie ma się czym przejmować…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pewnie, nie ma się czym przejmować… Oczywiście! — parsknął wściekle Łapa. — Czy już kiedyś ci mówiłem, że jesteś strasznym idiotą? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wspominałeś coś — mruknął Lupin, wykrzywiając usta w zmęczony uśmiech. — Ostatnio coraz częściej. Mam wrażenie, że odwdzięczasz mi się za te wszystkie razy, kiedy to ja powtarzałem to tobie w szkole…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tylko, że ja mam rację, a ty pieprzyłeś od rzeczy — przyznał ironicznie Syriusz, przełykając z trudem ślinę, a potem stwierdził: — Ten dzień nie może być chyba gorszy...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tylko, że z takimi stwierdzeniami bywa tak, że gdy wypowiada się je na głos, zazwyczaj cały wszechświat chce pokazać, że człowiek jest bardzo naiwną istotą. W chwili, gdy Black skończył mówić dobiegł ich głośny huk, a potem kolejny hałas, który zdawał się towarzyszyć jakiemuś wybuchowi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Cholera, po co ja to mówiłem? — sapnął z przerażeniem Black, spoglądając na przyjaciela, którego mina mówiła dokładnie to, co on czuł w tej chwili. — Gdzie to było?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chyba w okolicy księgarni... — szepnął Lupin, rozglądając się dookoła, jakby faktycznie mógł coś dostrzec z zaułka, w którym byli. I może mógł, bo jego wilcze zmysły podpowiadały mu znacznie więcej niż zwykły, ludzki instynkt Syriusza. — Czuję spaleniznę...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jeśli Esy Floresy płoną, to zaraz cała Pokątna stanie w płomieniach! — zauważył z przerażeniem Black, uzmysławiając sobie, że kamienica pełna książek niczym się nie różni od zapałki. Wystarczyła iskra, żeby wszystko spłonęło…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Mam wrażenie, że to już się stało... — wymamrotał posępnie Remus, ale mimo tego niezbyt optymistycznego stwierdzenia, zacisnął zęby i postanowił: — Musimy spróbować ugasić pożar!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Huncwoci nie otrzepując się nawet z pyłu, wybiegli z zaułka, ruszając w stronę skąd dało się wyczuć paskudny swąd spalenizny. Remus nie rozglądał się już uważnie, szukając Greybacka. Być może w ferworze kolejnych wypadków zapomniał o tym, że przed chwilą chciał zakończyć życie swojego oprawcy, a może to Syriusz okazał się na tyle skuteczny, że przemówił mu do rozumu. Black zostawił to, ważne, że Lupin był cały i zdrowy, w jednym kawałku i w miarę trzeźwo myślący, chociaż nadal czuł zapach jego krwi, która zaschła na paskudnym rozcięciu na jego torsie. Pozostawało mu już tylko obserwować swojego przyjaciela i ufać, że ta rana została porządnie, chociaż i pospiesznie zasklepiona przynajmniej na tyle, żeby później nie przyczynić się do jakichś tragicznych skutków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie mylili się. Księgarnia, słynne Esy Floresy, w której wszystkie dzieci kupowały podręczniki oraz książki do Hogwartu, stanęła w płomieniach. Czy ktoś ją podpalił, czy była to wypadkowa wszystkich wydarzeń, które trawiły teraz najbardziej magiczną dzielnicę Londynu - tego nie wiedzieli. Wniosek był jednak jeden, nic nie zostało z księgozbiorów, które wypełniały ten sklep.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz i Remus natychmiast wyciągnęli różdżki i próbowali gasić pożar obfitymi strumieniami wody, by nie rozprzestrzenił się na dalsze kamienice. Niestety, w miejscu, gdzie woda spotykała się z płomieniami, pojawiał się gęsty dym, który od razu mieszał się z pyłem i sprawiał, że widoczność była jeszcze gorsza niż do tej pory. Ratując sytuację, jednocześnie ją pogarszali. Syriusz przeklinał siarczyście, dając upust emocjom, Remus natomiast był milczący. Całe szczęście nikt nie atakował ich w tej chwili. Nawet nie wiedzieli, czy na Pokątnej są gdzieś jeszcze śmierciożercy. Panika wciąż rosła wśród resztek tłumu, jednak pożar skutecznie odstraszał ich od okolic księgarni, dlatego Remus i Syriusz mogli skupić się na opanowaniu żywiołu. Istniało spore ryzyko, że być może nie uda im się niczego uratować, że być może każda książka, każdy regał i w ogóle cały segment kamienicy zostaną doszczętnie spalone. Liczyło się jednak to, żeby jakimś sposobem zapobiec dalszym zniszczeniom. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Mam nadzieję, że nikogo nie ma w środku! — krzyknął Lupin, próbując wsłuchać się i wyodrębnić krzyki, które do niego docierały.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Oby, jeśli ktoś tam został, z pewnością go już mocno przypiekło — rzucił Black, próbując zabrzmieć ironicznie, żeby przykryć to, jak bardzo przerażała go wizja, w której po ugaszeniu pożaru odnaleźliby w środku czyjeś zwęglone zwłoki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Strumienie wylatywały z ich różdżek, gasząc kolejne płomienie trudnego do opanowania żywiołu. Ich dwójka to było za mało, żeby szybko załatwić sprawę. Wtedy jednak niespodziewanie pojawił się trzeci strumień. Przez dym wymieszany z pyłem nie dostrzegli w pierwszej chwili, kto przybiegł im z odsieczą i wspomógł w tym zadaniu. Syriusz jeszcze długo by się zastanawiał, ale Remus w jakiś sposób rozpoznał ich sprzymierzeńca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Kingsley, to ty? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Na dźwięk pytania Lupina tajemnicza postać zbliżyła się na tyle, że byli w stanie się dostrzec. Faktycznie był to Shacklebolt. Wyglądał na wymęczonego, ale również zdeterminowanego. Mimo ponurego wyrazu twarzy, rzucił Huncwotom przyjazne spojrzenie, nie przestając gasić pożaru.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Cholera jasna, King — krzyknął Black — a ty nie miałeś się przypadkiem ukrywać? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To już trwało za długo — odpowiedział mu swoim tubalnym głosem czarnoskóry auror — zaczynałem się nudzić!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Black zaśmiał się, przyjmując tą odpowiedź, choć nie był to idealny moment na jakiekolwiek wyjaśnienia. Cieszył się jednak na widok Kingsleya, który po fatalnych wydarzeniach w grudniu, kiedy Zakon zorganizował przerzut Włochów i mugolaków, musiał się ukrywać przez działanie zaklęcia tabu. We trójkę szło im znacznie sprawniej i chociaż dymu było coraz więcej, to ogień powoli gasł. Robili, co mogli. Powietrze było duszące, Remus zasłaniał rękawem twarz by przypadkiem nie zacząć się dusić. Black ignorował fakt, że zapomniał już jak to jest oddychać czystym powietrzem, skupiając się na jak najszybszym zakończeniu tego, co właśnie robili, bo wiedział, że potem będzie musiał wrócić jeszcze po ciało Savege’a. Przez chwilę nawet miał ochotę powiedzieć Kingsleyowi, że jeden z jego współpracowników zginął, że to poniekąd przez niego znaleźli się właśnie w takiej sytuacji, ale nie zrobił tego. Niepotrzebne były im żadne rozpraszające ich nowiny, tym bardziej, że Kingsley pomimo całego zdeterminowania, jakie w sobie miał, i całej uwagi, jaką poświęcał gaszeniu pożaru, zdawał się być wyjątkowo rozproszony. Rozglądał się wszędzie, rzucając spojrzeniem w każdym kierunku, z którego dobiegł go jakiś krzyk, jakby kogoś szukał. A mimo to nie ruszył się sprzed płonącego budynku, właściwie to całą trójką małymi krokami zbliżali się coraz bardziej do spalonego wejścia księgarni. Chociaż fasada była już praktycznie ugaszona, w środku wciąż się paliło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Widzieliście Gottesmanów? — zapytał niespodziewanie Kingsley.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie, przybyliśmy tutaj z Carlem. Właściwie nie widziałem nikogo poza nim i wami — odpowiedział mu Remus, nie przyznając się jednocześnie, że większość czasu, który spędził na Pokątnej, poświęcił na pojedynkowanie się z Greybackiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ja też ich nie widziałem. Spotkałem Sarę, Franczesca i Giussa — krzyknął Black, próbując sprawić, że jego głos przedrze się przez hałas jaki dookoła. — Widziałem się też z bliźniakami i Billem, a w oddali zamajaczył mi też Sturgis, ale nie rozmawiałem z nim, ochraniał przechodniów — wyjaśnił, nie mając czasu na bardziej szczegółową relację. — Gottesmanowie dostali w ogóle wezwanie? A nawet jeśli to z pewnością poradzą sobie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kingsley skrzywił się na to zapewnienie, zupełnie nieprzekonany. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Być może go nie dostali… Dwa dni temu byłem u nich — wyznał. — Lucas działał dość nieostrożnie. Mówiłem mu, że być może ich dom jest obserwowany, ale chyba to zbagatelizował. Jeśli ich tutaj nie ma…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jeśli ich tutaj nie ma — wtrącił mu się Remus — to na pewno szybko ich znajdziemy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Luniek ma rację, skupmy się na tym, żeby samemu przeżyć, a później zajmiemy się Gottesmanami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Zamilkli wszyscy, przystając na taki układ i skupiając się na swoich działaniach, a Syriusz zdawał się nie słyszeć niczego poza syczącym odgłosem gasnącego pod naporem wody ognia. Był to dźwięk niezwykle drażniący, ale przynosił odrobinę pociechy, bo udawało im się ugasić pożar na tyle, by w najbliższym czasie obrócić się na pięcie i ruszyć dalej, tam, gdzie być może byli bardziej potrzebni. Taką miał nadzieję przynajmniej do czasu, gdy Remus nagle krzyknął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Słyszycie to? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nic nie słyszę, Lupin — warknął Black i podświadomie ogarnęła go złość, że jego nadzieje okazały się być płonne. — Przypomnieć ci, że tylko ty masz wyostrzony słuch? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Remus opuścił różdżkę, a strumień wody zniknął, gdy on zbliżył się jeszcze bardziej do frontu księgarni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ktoś jest w środku! Ktoś tam jest! — zawołał przerażony, a Black i King wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie. Ogień niemal zupełnie wygasł i jakby wiedzeni tym samym instynktem, cała trójka ruszyła naprzód, wbiegając do spalonej kamienicy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">W środku przywitała ich chmura czarnej sadzy unosząca się w powietrzu. Z trudem można było rozpoznać, gdzie kiedyś stały wypełnione po brzegi regały, a gdzie lada, przy której obsługiwano klientów. Remus zakrył usta, mrużąc oczy i wskazał ręką w głąb sklepu. King i Syriusz ruszyli za nim, a potem usłyszeli czyjś sapiący oddech. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chwała Merlinowi — wychrypiał głos, którego właścicielem musiał być człowiek, skrywający się pod stertą barwnych szat w ekstrawaganckie wzory. Syriusz z trudem rozpoznał w niej Elfiasa Doge’a - starego jak świat, praktycznie łysego, pryszczatego faceta, który był przyjacielem Dumbledore’a chyba jeszcze z czasów młodości, o ile takie kiedykolwiek były. — Pomóżcie mi, chłopcy! Razem z tym tu próbowaliśmy odeprzeć atak tych patałachów, ale było ich za dużo. Schowaliśmy się tutaj, a te parszywce podpalili księgarnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz co, Elfiasie? Myślałem, że przeszedłeś na emeryturę — odparł mu Kingsley, wyprzedzając Huncwotów. Podszedł do Elfiasa, a Syriusz dopiero teraz zorientował się, że starzec pochylał się nad kimś jeszcze. Black i Lupin zrównali się z nimi i zobaczyli leżącego pośród spopielałych resztek książek Sturgisa, który łapał z trudem oddech. — Źle z nim, potrzebuje świeżego powietrza. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Próbowaliśmy się wydostać, ale ogień odciął nam drogę — powiedział Doge, mlaskając niemal co drugie słowo. — Domyślam się, że to wam zawdzięczam ratunek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Później przyjdzie czas na podziękowania — zawyrokował Shacklebolt, zarzucając sobie ramię Podmore’a i podnosząc go z zadziwiającą łatwością. — Wyprowadzę Sturgisa, wy zajmijcie się Elfiasem. Nic ci nie jest? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wypierdzieliłem się i mam coś z nogą — przyznał starzec. — Nic wielkiego, ale piekielnie boli i sam daleko nie zajdę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pomożemy ci, staruszku — zapewnił Black, podchodząc do Elfiasa i jednocześnie robiąc przejście dla Kinga, który wyprowadził Podmore’a. Widział, że Remus rozgląda się uważnie dookoła, jakby próbując wyczuć jakieś zagrożenie. I dobrze, Black nie chciałby, żeby w takim momencie spadłaby im jakaś belka na głowę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Cholera — zawył Doge, próbując zrobić krok. — Zachciało się na stare lata wojaczki. I po co? Zero już ze mnie pożytku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie bądź dla siebie aż tak krytyczny — powiedział pokrzepiająco Black. — Niektórzy znacznie młodsi odpadli z akcji już dawno temu, bo nie rozglądali się, żeby zobaczyć czy przypadkiem jakiś balkon nie leci im na łeb.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Kogo masz na myśli? — zaniepokoił się Remus, przyglądając się przyjacielowi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Franczesco ma zmiażdżoną nogę, nie wyglądało to najlepiej, ale jestem pewien, że Ally już dawno temu zdążyła go połatać — wyjaśnił pospiesznie Black. — Zresztą później ci opowiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Właśnie, nie czas na pogaduszki — ponaglił ich Elfias. — Pomóżcie mi wydostać się z tego dziesiątego kręgu piekielnego…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Myślałem, że kręgów piekielnych było tylko dziewięć — zagadnął Remus, łapiąc starszego czarodzieja pod pachę, by mógł się na nim wesprzeć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Takiego pogorzeliska nawet sam Dante by nie wymyślił! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Huncwoci parsknęli śmiechem, wspierając Doge’a po obu jego stronach. Syriusz wciąż odgarniając duszący dym, rozejrzał się jeszcze dookoła, by upewnić się czy przypadkiem nie zostawili jakiegoś niedogaszonego ognia. Wszystko było zrujnowane, wszystko było mokre dzięki ich interwencji, ale nie było widać żadnych płomieni. To usatysfakcjonowało go wystarczająco, żeby z czystym sumieniem razem z Remusem wyprowadzić Elfiasa z księgarni. Z każdym krokiem brudzili się coraz bardziej od sadzy. Black zdążył już zapomnieć, że kilka godzin wcześniej cały wręcz ociekał słoną wodą z Morza Północnego, teraz nogawki jego spodni były czarne, a każdy krok sprawiał, że z podłogi wzbijały się tumany dymu i popiołu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wydostali się na zewnątrz, gdzie Black z ulgą przyjął wiszący w powietrzu magiczny pył ze zniszczonych różdżek Ollivandera. Kingsley podpierał Sturgisa, który wyglądał znacznie lepiej i oddychał już spokojniej, najwidoczniej dochodząc powoli do siebie. Doprowadzili Elfiasa do pozostałej dwójki, upewniając się, że wszyscy są w stanie co najmniej zadowalającym.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Możesz już oddychać? — zapytał Podmore’a Lupin. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak — odparł Sturgis. — Powinniśmy się stąd wydostać…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Możemy jeszcze komuś pomóc — stwierdził Remus, spoglądając na Kinga i czekając na jego decyzję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ja już raczej nikomu nie pomogę, a Sturgis zaraz się udusi — zrzędził Doge, rzucając im nieprzyjemne spojrzenie starego człowieka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie jest aż tak źle… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Może i nie, ale powinniśmy zacząć się wycofywać. Idziemy w stronę sklepu Weasleyów, spróbujemy pomóc komuś po drodze, ale musimy się stąd wydostać i podliczyć straty — zawyrokował Shacklebolt. — Mogli zaatakować gdzieś jeszcze… Nadal nie wiem, co z Gottesmanami i bardzo mnie to niepokoi. Sturg, jesteś w stanie poprowadzić Elfiasa?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jasna sprawa — odparł Podmore, kaszląc paskudnie, ale podszedł do starszego czarodzieja i zamienił się miejscami z Lupinem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Świetnie, my będziemy was osłaniać. Idziemy — zadecydował i powoli, ale skutecznie brnęli do przodu. Na przedzie szedł Syriusz z Kingsleyem, a na końcu Remus, który chronił ich od tyłu. Swoje tempo dostosowywali do Sturgisa, który wciąż oddychał ciężko oraz kulejącego Elfiasa. I mimo że szli ostrożnie, to nieraz intuicja ich zawiodła, gdy niemal wpadli prosto na mury budynków. Mgła skutecznie utrudniała im wędrówkę, którą każdy z nich, a przynajmniej kiedyś tak myśleli, mogliby odbyć z zamkniętymi oczami. Nie obyło się od licznych przekleństw i potknięć, które jednak ich nie zatrzymywały nawet na chwilę. Było to jednak niezmiernie irytujące, gdy na każdym kroku niemal dosłownie napotykali kłody rzucane im pod nogi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nosz kur… — Przekleństwo w ustach Blacka zostało zagłuszone przez Kinga, który kazał mu być cicho, by nie zdradzał ich pozycji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wszystko w porządku, Łapo? — zapytał Syriusz, wyglądając na niego z końca ich kolumny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Prawie zaryłem głową w bruk — przyznał niechętnie Black, prostując się i łapiąc w ręce przedmiot, który przyczynił się do jego kolejnego potknięcia. Miał już tego serdecznie dosyć. — Nie chcę już mówić, że znowu… Zaraz spalę to gówno, żeby nikt nie zginął przez… kapelusz? — zdziwił się, spoglądając na zdewastowany, jaskrawo zielony, starodawny kapelusz, który mógł zostać żywcem zdjęty z głowy bohatera Alicji w Krainie Czarów. Syriusz zmarszczył brwi, analizując nakrycie głowy, kiedy Doge wypowiedział na głos myśl, która pojawiła się w jego głowie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Kojarzę to paskudztwo… przecież to jedna z paskudnych czapek Dedalusa… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Masz rację, Elfiasie — zgodził się z nim Sturgis, maskując kolejny napad kaszlu. — Też rozpoznaję ten kapelusz, Diggle ciągle go nosił, miał jeszcze taką nakrapianą taśmę dookoła ronda i wetknięte pawie pióro… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Musiał tu być i go zgubić — mruknął Black, chociaż jego podświadomość sprawiała, że kapelusz niemal palił go w ręce w karze za wypowiedzenie takich naiwności. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Obawiam się, że jest nieco inaczej… — powiedział z oporem Remus, rozglądając się dookoła. — Czuję krew, dużo krwi… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Sądzisz, że Dedalus… — zaczął Sturgis, a Lupin skrzywił się znacząco.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiem czy Dedalus, ale ktoś na pewno tutaj został poważnie ranny… — powiedział niechętnie, spoglądając na nich niepewnie. Wzrok każdego z nich od razu padł na Kingsleya, oczekując jakiejkolwiek reakcji i decyzji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wielu zostało tutaj rannych — zauważył Sturgis cicho. — Między innymi my…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Kapelusz jest Dedalusa, krew również może być jego… — odparł Remus. — Musimy to sprawdzić… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kingsley musiał się w tej chwili czuć, jakby z obu jego stron pojawiły się dwie przeciwne sobie grupy i próbowały go przeciągnąć na swoją stronę. Syriusz mu nie zazdrościł i nie chciał też dokładać mu obciążeń, ale z drugiej strony kapelusz Dedalusa ciążył mu w rękach i skłaniał się do rozpoczęcia poszukiwań, chociaż jeszcze chwilę temu oddałby wszystko, by zniknąć już z Pokątnej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Rozejrzyjmy się — zdecydował King. — Jeśli jesteś w stanie, Remusie, spróbuj go… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wywęszyć? — podpowiedział mu Syriusz, rzucając Lupinowi sarkastyczne spojrzenie, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. Zresztą tak samo jak Remusowi, bo ten nie zareagował na jawny przytyk, tylko skinął głową i wyszedł na przed, jakby już wiedział, gdzie powinni iść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kingsley ruszył natychmiast za Lupinem, a Syriusz przepuścił Sturgisa i Elfiasa, żeby tym razem samemu przejąć rolę tylnej straży. Nie odeszli daleko, chociaż każdy krok stawiali powoli. Tym razem nie wynikało to z ostrożności, ale ze strachu, co zastaną, gdy w końcu coś znajdą… O ile w ogóle coś znajdą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Gdy odeszli niemal dwadzieścia metrów, Syriusz zaczął mieć nadzieję, że faktycznie Dedalus Diggle pojawił się na Pokątnej, brał udział w walce i być może ratując własne życie, zgubił swój charakterystyczny kapelusz, który oni znaleźli. Zaczynał w to wierzyć, ale nagle Remus zatrzymał się niespodziewanie, a wraz z nim on i pozostali. Black wychylił się, by dostrzec to, co ich zastopowało. Wolał tego nie widzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Niespełna dwa metry przed nimi, otoczone mleczną mgłą, która pozwalała wierzyć, że to nie rzeczywistość, a jedynie jakaś przerażająca, oniryczna wizja, leżało ciało ubrane w charakterystyczny, fioletowy płaszcz. Tak samo, jak w przypadku kapelusza, tak i w tej sytuacji nie mieli wątpliwości, na kogo patrzą. Black nie był już w stanie przeklinać, żadne niecenzuralne słowo nie oddałoby tego, co właśnie czuł. Bo chociaż ta bitwa nie była sukcesem i chociaż z pewnością tego dnia zginęło wiele osób, chociażby Savage, to jednak po ich stronie wszyscy żyli… A przynajmniej tak im się wydawało. Obraz nieruchomego ciała Dedalusa, odebrał im wiarę w taką możliwość. Black, chociaż stał najdalej, doskonale widział szkarłatną kałużę krwi, którą teraz sam czuł doskonale… Nie miał słów, które mógłby wypowiedzieć. Znał Diggle’a od tylu lat, chociaż nie przyjaźnili się szczególnie, ale jednak nie chciał zaakceptować rzeczywistości, w której tego zbzikowanego faceta nie ma…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Czy on… no wiecie… — powiedział Podmore, z trudem przełykając ślinę, a Elfias pokręcił głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Obawiam się, że już mu nie pomożemy, panowie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chyba masz rację, Elfiasie — przyznał Shacklebolt, spuszczając głowę. — Znaleźliśmy go za późno…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ja nie mam zamiaru go zostawić, nawet jeśli jest już za późno — zawyrokował Remus, nie odwracając się nawet w ich stronę, wciąż wpatrując się w ciało Diggle’a. Syriusz nieświadomie zaczął rozważać dwie opcje, jedną, w której odejdą, porzucając ciało Dedalusa i ratując własne życie oraz tę drugą, gdzie zaopiekowaliby się zmarłym sprzymierzeńcem, ryzykując, że będzie więcej niż tylko jeden trup. Gdy tylko sobie to uświadomił, zaczął się sobą brzydzić i nie mógł dłużej stać w milczeniu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zabierzmy go i wracajmy, stoimy tu jak na celowniku — powiedział Black, wymijając Podmore’a, Doge’a i Kinga. Już miał też minąć Lupina, ale ten niespodziewanie powstrzymał go, wyciągając dłoń. Syriusz chciał już na głos wyrazić swoje zdziwienie, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Remusa, żeby dostrzegł ten stosunkowo nowy wyraz twarzy, który towarzyszył jego skupieniu, gdy korzystał z tych swoich wyostrzonych zmysłów. I Lupin nie potrzebował wiele, bo już po kilku sekundach wyrzucił z siebie słowa, których nikt się nie spodziewał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— On żyje… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ruszył niespodziewanie do ciała Dedalusa, a Syriusz pognał tuż za nim, zresztą tak samo jak pozostali. Remus upadł na kolana, ostrożnie odwracając Diggle’a na plecy, by upewnić się co do własnych słów. Black nie widział w Dedalusie życia, widział za to ogrom krwi oraz paskudną ranę, która przechodziła niemal przez cały jego tors od żeber aż po szyję. Ten widok niemal upewnił Syriusza, że Lupin jednak się myli, ale ten natychmiast zaczął działać i za pomocą różdżki udzielał pierwszej pomocy, próbując zatamować krwawienie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co z nim? — zapytał Kingsley, patrząc na działania Remusa, który w pocie czoła starał się zrobić coś, co miałoby jakiekolwiek efekty. I chyba mu się to udawało, bo kałuża krwi przestała się powiększać, a Syriusz mógł przysiąc, że dostrzegł ruch klatki piersiowej Dedalusa, który mógł być oznaką oddechu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Źle… — odparł cicho Remus, ocierając zakrwawionym rękawem pot z czoła, przez co ubrudził sobie twarz. — Bardzo źle, koniecznie musi go zobaczyć uzdrowiciel, a jeśli zostawimy go tutaj chociażby jeszcze na chwilę, to z pewnością zginie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ta diagnoza całkowicie ich zszokowała, bo inaczej nie można było nazwać stanu, w którym właśnie się znaleźli. Remus dał im jednocześnie nadzieję, że Dedalus żyje, że ich strach i budząca się w sercach rozpacz była niesłuszna, ale także odebrał im ją kilka chwil później, mówiąc, że wystarczyło trochę czasu i naprawdę będą mogli opłakiwać Diggle’a. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co robimy? — spytał Sturgis, podtrzymując z trudem Elfiasa. Syriusz nie miał odpowiedzi na to pytanie, nie chciał podejmować już żadnych decyzji. Teraz nawet cieszył się z wszechobecnego pyłu i tego, że nie może dostrzec, jak tragiczne są skutki ataku na Pokątną. To byłoby zbyt druzgocące. Spojrzał na Remusa, który wciąż pochylał się nad nieprzytomnym i rannym Digglem, kolejną ofiarą tych przerażających wydarzeń i niechętnie zaczął w myślach wyliczać wszystkie znane mu ofiary tego dnia - począwszy od Ollivandera, który równie dobrze mógł już nie żyć oraz nieznanej mu sprzedawczyni, której ciało widział już na samym początku, gdy się pojawili… Myślał o Savege’u, który osierocił córkę. Myślał o tym, że być może jej matka również nie żyje, myślało o tych wszystkich anonimowych ciałach, które mijał podczas próby dotarcia do Remusa, a nawet o śmierciożercy, którego sam zabił. Nie czuł się na tyle pewnie, by jakkolwiek wskazać sobie i swoim towarzyszom dalszy plan działania. Całe szczęście był Kingsley, który z miejsca na nowo przyjął rolę przywódcy i zadecydował:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nic więcej tu nie zdziałamy! Nie uratujemy Pokątnej, a i tak zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Zarządzam odwrót, panowie! — Chyba wszyscy przyjęli tą informację z ulgą. Żaden z nich po odnalezieniu krytycznie rannego Dedalusa nie miał w sobie woli walki. — Sturgis, ty bierzesz Elfiasa, ty Remusie zaopiekuj się Dedalusem. Ja z Blackiem będziemy was osłaniać — rozdzielił polecenia King. — Miejmy nadzieję, że w sklepie Weasleyów jest bez zmian i nadal mają czynny kominek. Musimy ich przenieść do Althedy… I to jak najszybciej! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz przytaknął, pomógł Remusowi zabezpieczyć nieprzytomnego Dedalusa, by nic mu się nie stało podczas transportu i asekurował go również, gdy Lupin za pomocą magii unosił go w powietrze. Przypomniał sobie wtedy o czymś jeszcze.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ja was odprowadzę, ale będę musiał wrócić — oznajmił. — Obiecałem małej dziewczynce, że zaopiekuje się ciałem jej ojca, gdy oddawałem ją Billowi Weasleyowi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Shacklebolt dość niechętnie skinął głową, wyrażając zgodę, ale od razu dodał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jak tylko się z tym uporasz, Black, teleportuj się do domu Lucasa i Emily. Też tam będę, bo trzeba sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku… Mam złe przeczucie — wyznał, wcale nie dodając im w ten sposób otuchy. Syriusz przystał na taki układ, nie mając zamiaru kłócić się z takim poleceniem, a King kontynuował: — Potem wszyscy spotkamy się w domu Szalonookiego. Z tego, co mówicie, tam również jest niezły kocioł i nasza pomoc może okazać się konieczna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie mówiąc już więcej, ruszyli by wcielić ten plan w życie. Myśli Blacka biegały od porzuconego przez niego ciała Savege’a aż po Althedę, na której głowę zrzucił ogromny obowiązek opieki nad nieznaną mu liczbą ofiar. Sam był w stanie naliczyć ich wiele, nie wiedział jednak, ilu jeszcze rannych wysłali do niej bliźniacy. Przedzierali się przez kłęby pyłu, nie napotykając już żadnego śmierciożercy. Kingsley na przedzie i Black zamykający cały ten pochód wyczarowywali zaklęcia tarczy, chroniąc ich grupę przed możliwym jeszcze atakiem, ale przede wszystkim przed budynkami, które mogły w każdej chwili runąć im na głowy. Shacklebolt miał rację, zrobili co mogli. Nie uratują już Pokątnej, nie udałoby im się to, chociaż bardzo by się starali. Musieli ratować własną skórę i pogodzić się z tym, że nie każda bitwa, nie każde ich działanie moża zakończyć się szczęśliwie. A być może tak, jak na samym początku brutalnie rozliczył to Carl, udało im się ocalić chociażby kilka istnień. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dostrzegli już szyld sklepu Weasleyów, co prawda zniszczony, złamany w połowie i nadpalony, ale był znakiem, że kres ich podróży jest bliski. Syriusz z ulgą przyjął ten widok i chyba przez własną nieuwagę, przestał podtrzymywać zaklęcie, które ich ochraniało od tyłu. Mógł nazwać szczęściem fakt, że niespodziewany atak wymierzony w ich stronę, chybił, nie dosięgając żadnego z nich. Zaklęcie trafiło jednak w górne piętro sklepu bliźniaków, gdzie do niedawna mieszkali, a skąd jeszcze dzisiaj odesłali dziesiątki niewinnych przechodniów w bezpieczne miejsce… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wszyscy uskoczyli. Remus niemal upuścił Dedalusa, podtrzymując go w ostatniej chwili niemal tuż nad ziemią. Black nie zdążył się odwrócić, gdy niczym w tragicznym koszmarza, spośród oślepiającego pyłu wydobył się głośny, histeryczny śmiech, który mroził krew w żyłach. Śmiech, który towarzyszył mu przez wiele lat, śmiech, który dręczył go w sennych marach i który był ostatnią rzeczą, jaką zdołał usłyszeć nim w Departamencie Tajemnic został ugodzony zaklęciem, które niemal posłało go na śmierć. Wiedział, kto się zbliża. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Remus także rozpoznał ten dźwięk. Odwrócił się i spojrzał na Blacka, a ten jedynie krzyknął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zabierz ich stąd! A ja ją powstrzymam tak długo, jak tylko się da! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Widać było, że Remus nie akceptuje takiego planu, zdawać by się mogło, że zaraz zawoła, że nie ma zamiaru zostawić przyjaciela w chwili, gdy ten miał stawić czoła tej wariatce, która była jego kuzynką. Być może nawet chciał mu nawet wypomnieć, że nie pozwoli mu zrobić żadnej głupoty tak samo, jak Black nie pozwolił mu walczyć do utraty tchu z Greybackiem w walce z miejsca skazanej na porażkę. Całe szczęście nie zdążył wyartykułować tego sprzeciwu nim Kingsley odkrzyknął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pamiętaj, Black, to jest odwrót, a nie czas na bohaterskie potyczki! Zabezpieczasz drogę i ogłuszasz tę wiedźmę, nie ryzykując własnego życia. To jest rozkaz, jasne? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz miał ochotę zasalutować na dźwięk tych słów, ale krzyknął jedynie krótkie </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Aj, aj, kapitanie </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">i wyczarował kolejną tarczę, dając sygnał, że to jest moment by jego towarzysze ruszyli w dalszą drogę, nie oglądając się za siebie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wrócę po ciebie, Łapo! — krzyknął Lupin, podnosząc wyżej nieprzytomnego Dedalusa i podążył za resztą, która wyprzedziła go już o kilkanaście kroków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Obyś miał po co wracać, przyjacielu — szepnął pod nosem Syriusz i wiedząc już, że jego zaklęcie nie zdoła ochronić nikogo poza nim samym, zdjął je, stając wyprostowany i wpatrywał się we mgłę, z której wciąż dobiegał przeraźliwy śmiech. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak chcesz się bawić? — krzyknął Black na całe gardło. — A może jednak się pokażesz? Dawno nie mieliśmy okazji się spotkać, Bella! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Jego głos poniósł się echem, a w odpowiedzi na jego krzyk usłyszał kolejną salwę śmiechu, który sprawiał, że skórę pokrywała gęsia skórka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Proszę, proszę… Wypatrywałam tu znajomych twarzy, ale nie spodziewałam się, że znajdę tu ciebie, kuzyneczku…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wciąż jej nie widział, wciąż była poza zasięgiem jego wzroku. Czuł jakby Bellatriks Lestrange otaczała go z każdej możliwej strony, osaczała go swoją obecnością, bawiąc się z jego zmysłami w ciuciu babkę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy — wyznała z niezrozumiałą dla niego satysfakcją. — O ile dobrze pamiętam, ostatnim razem zapewniłam ci długi odpoczynek… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tym razem nie tylko usłyszał jej głos, słyszał również stukot jej obcasów, uderzających o bruk. Pomogło mu to znawigować jej obecność, wiedział już, że jest dokładnie naprzeciwko niego i że lada moment wyjdzie z kłębów dymu, a on będzie mógł po raz kolejny spojrzeć jej prosto w twarz. I w tej chwili doskonale rozumiał, co czuł Remus, a przed czym sam go odciągał. Ta niewyobrażalna wściekłość, chęć zemsty i rzadka, ale w pewien sposób uzależniająca rządza mordu. Bellatriks uosabiała wszystko to, czego nienawidził, wszystko to, co zrujnowało jego życie i rodzinę, wszystko, co mógł wskazać jako powód wielu nieszczęść, które przyszło mu znieść. I przeszło mu nawet przez myśl, że przetrwał tylko po to, żeby odpłacić jej się za te wszystkie krzywdy, które wyrządziła nie tylko jemu, ale także Andromedzie, także Tonks, a nawet jego nieżyjącemu już bratu Regulusowi, który właśnie pod ogromnym wpływem starszej kuzynki i ich całej szurniętej rodziny przystał do Voldemorta, co okazało się jego zgubą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Miał ochotę krzyczeć, miał ochotę wrzeszczeć na cały głos, przekląć ją na wszystkie znane sobie sposoby, nawet posunąć się do zaklęcia niewybaczalnego, by w końcu poczuła, jak to jest, gdy ktoś traktuje cię jak marionetkę, jak zabawkę, gdy ktoś tak bardzo nie ceni twojego życia, że decyduje się je ostatecznie odebrać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Popatrz… cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną, a jednak się opłaca — wyznała, a Syriusz poczuł dreszcz na karku, słysząc szaleństwo w jej głosie. Już chciał zrobić krok do przodu, żeby przerwać ten dialog z niewidocznym rozmówcą, ale wtedy właśnie Bellatiks wyszła z mgły, prezentując się w pełnej krasie. Black nie mógł uwierzyć, że patrzy na tą samą Bellę, którą znał od zawsze. Wyglądała strasznie, wychudzona, przerażająco blada, w eleganckich, czarnych szatach. Cienkie ręce skrywała w długich rękawiczkach bez palcy. Włosy niegdyś błyszczące, teraz były wyblakłą plątaniną loków. Wyglądała tak, jakby nic się nie zmieniło od czasów Azkabanu, jakby dopiero co opuściła swoją celę i zdołała się jedynie przebrać. Niezmienne było jedynie spojrzenie jej czarnych oczu pogrążonych w szaleństwie. — Już myślałam, że zabawa skończona, że mogę wracać do mojego Pana w chwale, oznajmiając mu, jak wiele dokonaliśmy w jego imieniu, a tu proszę… Spotykamy się! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Przestań, Bella, bo zaczynasz brzmieć tak, jakbyś się cieszyła na mój widok. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Oczywiście, że się cieszę — zapewniła go, szczerząc się. — Żałuję tylko, że nie przyprowadziłeś mojej siostrzenicy. Wtedy to by dopiero było prawdziwe spotkanie rodzinne, nie uważasz? Moglibyśmy zabawić się wszyscy — zarechotała, przejeżdżając językiem po zębach. — A potem odwiedziłabym moją siostrzyczkę i złożyła jej prawdziwy prezent, rzucając jej wasze martwe ciała do stóp. Myślisz, że by jej się spodobało? — zapytała z autentycznym zaciekawieniem, a Black zgrzytnął zębami. — Mam nadzieję, bo już od wielu miesięcy staram się przyprowadzić do niej jej męża. Słyszałam, że ten parszywy mugolak okazał się tchórzem i zwiał do lasu… Nie martw się jednak, Czarny Pan wypuścił za nim i jemu podobnym swoje gończe psy… A może powinnam powiedzieć wilki?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jak widać twój pan kiepsko dobiera sobie sprzymierzeńców, skoro tak długo zajmuje im odnalezienie jednego ponoć, jak uważacie, nic niewartego mugolaka. Powiedz mi, jak się czujesz ze świadomością, że twój znienawidzony szwagier gra mu na nosie? — spytał, ale natychmiast ugryzł się w język teatralnie. — Przepraszam, to chyba było nietaktowne… Przecież twój idealny pan ma braki, zwłaszcza w kwestiach wizerunkowych…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bellatriks wrzasnęła wściekle, dając upust całemu szaleństwu, które w sobie miała i cisnęła zaklęciem prosto w Syriusza. Ten z łatwością je odbił, widząc doskonale, że kierowała nią złość, nie pozwalająca jej trafnie wycelować. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Czyżbym cię uraził, Bello? — zapytał z ironią, czując się pewniej w tym starciu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zapłacisz za każde bluźnierstwo, które wypowiedziałeś! Zapłacisz za to, że w ogóle śmiesz chodzić żywy po tej ziemi! Zapewniam, zginiesz! Sama odbiorę ci życie i przeczołgam twoje truchło przez Pokątną, prowadząc cię wprost do mojego Pana, który nagrodzi mnie za tak zacne trofeum! — wrzasnęła z furią, a każda wypowiedziana przez nią groźba sprawiała, że pogłębiała się w swojej psychozie, a przy tym wpadała w szaleńczy trans, wyobrażając sobie kolejne katusze, które mogłaby mu zgotować. — Zaraz po tobie, dopadnę Pottera, ale jego przytargam żywego, żeby mógł się jeszcze napatrzeć na twoje martwe ciało, a potem… Oh żałuję, że tego nie zobaczysz! Złapię Nimfadorę, złapię Andromedę, złapię tego twojego plugawego przyjaciela wilkołaka. Każę mojej siostrzyczce i temu mieszańcowi patrzeć, jak słodka Nimfadorcia zostanie rzucona w ramach nagrody Greybackowi. Oboje będą patrzeć, jak się z nią zabawia, jak ją zagryza na śmierć. Co więcej… Może poczekam do pełni, może wtedy Czarny Pan pozwoli ją oddać wilkołakom, ale nie… Nie zabiją jej, zarażą ją likantropią, którą przecież i tak w sobie nosi, wyrwą z jej łona ten parszywy płód, utrzymując ją przy życiu, by kolejnej pełni skonała z bólu, gdy sama będzie przeistaczać się w potwora podobnego temu, którego śmiała się poślubić, skażając resztki krwi Blacków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz zaciskał ręce na różdżce. Nie rozumiał nawet, czemu wciąż pozwalał jej mówić, czemu sam skazuje się na słuchanie tych bluźnierstw, czemu jego głowa go zawiodła, a wyobraźnia zaczęła tworzyć obrazy Harry’ego upadającego na kolana tuż przy jego własnym, martwym ciele, porwanego Lupina i Andromedę, którzy kaleczą się, próbując uratować cierpiącą Tonks. Dlaczego wyobrażał sobie różowowłosą dziewczynę ze zmasakrowanym brzuchem, przemieniającą się w cierpieniu tak, jak kiedyś spotykało to Remusa za każdym razem, gdy księżyc był w pełni. Wściekłość do Bellatriks ciągle w nim rosła. Nie wyobrażał sobie, jak można być takim potworem, jak można nienawidzić tak swojej własnej rodziny, jak można kimś tak gardzić… A jednak on sam przecież też gardził. Nienawidził Bellatriks dokładnie tak samo, jak ona nienawidziła jego i jego najbliższych. Tak samo życzył jej śmierci, chociaż nie sądził by mógł się posunąć do takiego bestialstwa, jakie ona obiecała zgotować jego rodzinie. A przy tym całym strachu i niepokoju, o tych których kochał, bał się przede wszystkim o Althedę. Cieszył się, że Bellatriks nie wiedziała o jej istnieniu, że chociaż jedna bliska mu osoba była bezpieczna. O ironio nie dlatego, że mógł ją ochronić, ale dlatego, że ci którzy chcieli zadać mu ból, nie zdawali sobie sprawy, jak ważna jest dla niego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Powinien zachować spokój, powinien rzucić precyzyjne zaklęcie i pozbyć się problemu raz na zawsze, powinien to zrobić, ale nie zrobił. Wściekłość ogarnęła go do tego stopnia, że nie myślał trzeźwo, gdy posłał serię zaklęć, próbując wyprowadzić z równowagi pewną siebie Bellatriks, osłabić ją i zmęczyć, by później samemu odebrać jej życie. Poskutkowało, choć nie trafiał co prawda celnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Jedno zaklęcie trafiło Bellę w ramię, drugie odrzuciło ją kilka kroków w tył, przez co kolejne chybiło, uderzając wprost pod jej nogi, sprawiając, że ta wiedźma zakołysała się niepewnie. Zawyła wściekle, a Syriusz wycelował w jej dłoń, tę, w której dzierżyła swoją różdżkę. Wiedział, że tym razem nie może spudłować, że miał tylko jeden strzał, by ją rozbroić. Przymierzał się jednak do tego zbyt długo, bo gdy wypuścił zaklęcie, Bella w swej furii, również przystąpiła do ataku. Trafił niemal celnie, nie w jej dłoń, a w samą różdżkę, jednak nim to się stało, nim z wrzaskiem zorientowała się, że wytrącił jej jedyną broń, zaklęcie, które ona sama wypuściła z wielką mocą i potężnym ładunkiem magii, przemknęło tuż nad głową Blacka i zapewne trafiłoby go, gdyby nie fakt, że schylił się mimowolnie, pozwalając zadziałać swojej intuicji, a nie świadomości. Trafiło ono jednak tuż za nim, tak jak i to pierwsze rzucone w jego kierunku, wprost w sklep Weasleyów, ale tym razem z większą mocą, sprawiając, że fasada całej kamienicy runęła z hukiem, odsłaniając wszystkie kondygnacje budynku. Black upadła na ziemię pod wpływem odrzutu, spoglądając z przestrachem na walące się cegły, które z trzaskiem upadały na bruk, kończąc istnienie Magicznych Dowcipów Weasleyów. A w jego głowie pojawiła się tylko jedna myśl, jedno błaganie - </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Proszę, niech ich tam już nie będzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Po raz kolejny śmiech Bellatriks zaakompaniował ludzkiej tragedi, po raz kolejny w wyrazie triumfu zawyła szaleńczo, obracając się dookoła własnej osi z niemal dziecięcą euforią, gdy patrzyła, jak na bruk upada to, co symbolizowało sukces bliźniaków Weasley. Na tym jednak nie poprzestała, rzuciła kolejne zaklęcie, które trafiło Syriusza w ramię, odrzucając go z taką mocą, że upadł boleśnie na plecy, czując pod kręgosłupem każdą wypukłość bruku. Śmiała się przy tym wciąż, nieprzerwanie, jakby nie potrzebowała zaczerpnąć oddechu. Podeszła do niego, obracając w dłoniach różdżkę, tę samą, którą wcześniej Black wytrącił jej z ręki. Najwidoczniej kiedy on umierał ze strachu o swoich przyjaciół, ona zdążyła ją podnieść i wykorzystać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Mogłabym cię teraz zabić, Syriuszu. Byłaby to dla mnie największa radość. Po tylu latach, wyobrażasz to sobie? W końcu wypleniłabym z naszej rodziny taką zakałę jak ty… Ale wiesz, to wcale nie byłoby zabawne — wyszczerzyła się przerażająco, pochylając się nad nim i wbijając boleśnie różdżkę w jego pierś. Warknął, próbując się wyrwać, ale ona niepostrzeżenie go spetryfikowała. — Nie, nie, nie… Niegrzeczny piesek. Nie zabiję cię teraz… I wiesz co? Ty też mnie nie zabijesz. Jesteś na to zbyt słaby. A przecież właśnie tego zawsze się bałeś - być słabym, prawda? — Nie mógł jej odpowiedzieć, nie mógł się nawet ruszyć. Nawet już nie wierzył w jej zapewnienia, że nie zakończy jego życia. Szczerze żałował teraz, że nie poprosił jednak Sary by przekazała coś Althedzie, że nie zdobył się na tą odrobinę ckliwości, która mogła być jego ostatnimi słowami skierowanymi do ukochanej. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to rzucać Belli nienawistne spojrzenie i zawartą w nim żądzę mordu. To tylko mógł zrobić, a jednocześnie to bawiło ją najbardziej. Zbliżyła się na tyle blisko, że niemal wyszeptała mu do ucha: — Powiem ci teraz, co będzie, bo wymarzyłam sobie znacznie lepszy plan. Odejdę, odwrócę się i zrobię to, co zamierzałam. Wrócę do mojego Pana. Ale nie bój się, Syriuszu, nie zapomnę o tobie. W końcu jesteśmy rodziną… Zostawię cię tu spetryfikowanego. Wiem, że nie zginiesz… Takie kundle jak ty, chociaż powinny ginąć w przydrożnych kanałach, zawsze mają to parszywe szczęście, że udaje się im przetrwać, więc przetrwasz… na razie… Więc przetrwasz, ale będziesz żył z tą świadomością, że jestem tuż za rogiem, że w każdej chwili mogą się pojawić, odebrać wszystko to, co jest ci drogie, a później zabiję cię… Oj, uwierz mi, będę wyczekiwała tego momentu… Co noc będę zamykać oczy i wyobrażać sobie wszystkie, najgorsze tortury, jakie ci zapewnię. Obiecuję ci, że będziemy się wybornie bawić i z pewnością, będziemy mieć fantastyczną widownię — wysyczała, oblizując szeroko rozciągnięte wargi. — Bo zanim ja cię dopadnę, najpierw dorwę każdego, na kim ci w jakikolwiek sposób zależy. Nikogo przede mną nie ukryjesz, nikogo nie uda ci się uratować — mówiła, rozkoszując się brzmieniem tych słów. — I w tej ostatniej chwili, gdy jedynym, co ci pozostanie, to wyliczanie swoich martwych, parszywych, nic nieznaczących przyjaciół, będziesz mi dziękować za to, że cię zabiję… Obiecuję, że tak właśnie będzie, Syriuszu. Obiecuję… — wyszeptała, sprawiając, że choć nie mógł się poruszyć nawet o cal, to poczuł na całym ciele dreszcz obrzydzenia, ale przede wszystkim przerażenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ta psychopatka, która dręczyła go, jego rodzinę, jego najbliższych, ta sama, która zniszczyła życie własnej siostry, ta, która z powodu swojej chorej ideologii uparła się by dopaść Tonks i zemścić się nie tyle na niej, co na Andromedzie za to, że śmiała poślubić mugolaka i mieć z nim dziecko, sprawiła, że drżał z przerażenia. Bał się… Bał się i wstydził się tego, że przyznał się do tego sam przed sobą. Już naprawdę wolał by Bella, wypowiedział to jedno, najgorsze zaklęcie, by już teraz, pomimo swoich obietnic, odebrała mu życie… Ale nie zrobiła tego. Z przeraźliwym uśmiechem na ustach, wycofywała się, nie spuszczając wzroku z Syriusza. Cofała się krok za krokiem, zanurzając się w mgle, a gdy już nie mógł jej dostrzec, słyszał jej śmiech. Śmiech, który sam w sobie był gorszy od obietnic, które mu złożyła…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">A potem była cisza. Chociaż nie dosłowna… Słyszał trzask burzonych ścian, słyszał płacz dochodzący z oddali, słyszał odgłosy zniszczonej Pokątnej. A on nie mógł się ruszyć. Nikt nie przebiegł obok, nikt go nie stratował, nic na niego nie runęło. Bellatriks miała rację… Przetrwał, nie miał zginąć na Pokątnej, nie miało się to wydarzyć tu i teraz. A to czyniło jej obietnice jeszcze bardziej przerażającymi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie wiedział, jak długo leżał w tym miejscu, nie wiedział, ile czasu minęło, od kiedy wsłuchiwał się w dźwięki martwej już ulicy. W pewnym momencie usłyszał jednak, jak ktoś biegnie, później ktoś zaczął go nawoływać. Słyszał swoje imię, słyszał przerażenie w głosie wołającego go człowieka, ale nie mógł odkrzyknąć, aż do chwili, gdy został znaleziony… I chociaż naprawdę miał ochotę teraz zginąć, bo zapomniał, że ma po co i dla kogo żyć, to poczuł ulgę na widok żywego Lupina. Remus upadł na kolana tuż przy nim, potrząsając nim z przerażeniem. A gdy zauważył, że jego przyjaciel wcale nie jest martwy, tylko spetryfikowany, chwycił go w ramiona i nim zdążył go odczarować, zamknął go w żelaznym uścisku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Cholera, Black! Jesteś przeklętym hipokrytą, rozumiesz? Przeklętym hipokrytą i nie powinienem był cię zostawiać samego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz chociaż nie mógł się poruszyć, poczuł ból. Ta przeklęta wiedźma musiała go nieźle pokiereszować, gdy zraniła go w ramię. Nie skrzywił się, nie wydał z siebie żadnego dźwięku, nie mógł tego po prostu zrobić. Remus szybko zreflektował się i odczarował przyjaciela, który syknął wściekle, mając ochotę opaść z powrotem na ziemię i już nigdy nie wstawać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jesteś ranny?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To? To tylko zadrapanie — sarknął, przytaczając słowa Lupina, który w lot pojął ten oczywisty przytyk. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Gdzie ona jest? — zapytał Remus, ignorując intencje przyjaciela. — Zostawiła cię tak po prostu?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zostawiła — przyznał Syriusz z niechęcią, bo nie chciał w tej chwili zdradzać Lupinowi, jak dokładnie przebiegało spotkanie rodzinne Blacków. Wiedział, że Remus nie odpuści, musiał więc odwrócić jego uwagę. — Sklep bliźniaków… Co tam się stało?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ta psychopatka trafiła w nas zaklęciem wybuchającym i wszystko runęło — wyznał Lupin i dopiero teraz Syriusz zauważył, że poza tą jedną raną, którą doskonale pamiętał i krwią Dedalusa na twarzy, Remus jest cały poobijany. Miał rozbitą głowę, całe jego ubranie było zabrudzone pyłem i kawałkami tynku, jakby dopiero co wyczołgał się spod gruzu. — Nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Na miejscu zastaliśmy bliźniaków, Carla i Billa. Chcieli ruszać dalej do walki, ale Kingsley kategorycznie zabronił, powiedział, że nie ma już po co, że tylko ty zostałeś i zaraz wrócisz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Black skrzywił się, bo to krótkie </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">zaraz</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> trochę się przeciągnęło i dla niego trwało wieczność. Żałował, że kiedy mógł, nie pobiegł ze swoimi sprzymierzeńcami, że nie zostawił Bellatriks, która być może wcale by ich nie dopadła, gdyby tylko się pospieszyli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Sturgis i Carl wzięli Elfiasa — kontynuował Remus. — Zabrali go do Althedy, a Dedalusa oddałem Weasleyom. Bill się nim zaopiekował i poszedł za Sturgisem. Kingsley teleportował się do Gottesmanów zgodnie z planem. A bliźniacy, chociaż się buntowali, mieli przenieść się do was i pragnę wierzyć, że im się udało, bo wtedy wszystko wybuchło… Strop się zawalił. Zanim uskoczyłem przed lecącymi na mnie schodami, zobaczyłem jeszcze zielony płomień. To musieli być oni, musiało im się udać, tylko że kominek jest już zniszczony. Pozostała jedynie teleportacja, nie ma innej drogi…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— I nie jest potrzebna — skrzywił się Syriusz, czując, że jego ręka w barku trzyma się luźno i boli coraz mocniej. Mógł mieć strzaskany cały staw. — Nie tylko my zarządziliśmy odwrót. Śmierciożercy też się stąd wynieśli, skończyli zabawę. Bella była chyba ostatnia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nadal nie wierzę, że tak po prostu cię tu zostawiła — zauważył podejrzliwie Remus, najwidoczniej domyślając się, że jest coś na rzeczy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— I nie musisz wierzyć… Tak się stało i tyle — warknął krótko Black, kończąc temat.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— My też powinniśmy stąd zniknąć — zauważył Lupin, puszczając w niepamięć słowa przyjaciela. Black jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Remus nie zapomina i gdy już opatrzeni będą siedzieć w bezpiecznym domu, znów zacznie pytać. I być może wtedy Black zdecyduje się odpowiadać. — Wstawaj, Łapo, zabiorę cię stąd. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jeszcze nie… — skrzywił się boleśnie Black. — Muszę zabrać czyjeś ciało.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Remus pomógł mu się podnieść, chociaż widocznie miał opory by dalej gdzieś iść w tej gęstwinie pyłu, dymu, gruzu i krwi. Syriusz to widział i podzielał takie odczucia, bo sam najchętniej odwróciłby się na pięcie i deportował. Ale nie umiał tego zrobić, nie umiałby z tego później się wytłumaczyć. Zwrócił się do Remusa, próbując go przekonać:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie patrz tak na mnie, sam nie chciałeś zostawiać Dedalusa, chociaż w pierwszej chwili myśleliśmy, że już po nim… Tamten człowiek nie żyje, ale odesłałem z Billem jego córkę i obiecałem jej, że zaopiekuję się nim.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Rozumiem — przytaknął w końcu Remus. — Załatwmy to szybko… Nie chcę tu być ani chwili dłużej. Muszę sprawdzić czy Dora jest bezpieczna.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Syriusz nie odpowiedział, bo nie umiałby dobrać słów. W żołądku aż go ścisnęło na myśl o Tonks i o tym, jakie jego wyobraźnia płatała mu figle pod wpływem słów Bellatriks. W pełni zgadzał się z Lupinem, bo on sam musiał się upewnić, że jego rodzina jest bezpieczna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Z trudem oboje, podtrzymując się i ignorując rany, szli w stronę zaułku, gdzie Black spotkał małą Betty, nim udało mu się powstrzymać Remusa przed samobójczym pojedynkiem z Greybackiem. Co dość zabawne, sam później popełnił podobny błąd, ale nie miał zamiaru tego przyznać na głos. Oboje milczeli, nie mówili nic więcej, bo właściwie nie było słów, które mogliby teraz wypowiedzieć. Im bardziej zbliżali się, tym bardziej Syriusz czuł, że nie da rady. Wiedział jednak, że musi, że to tylko ciało i być może ktoś inny uświadomi Betty, że być może jej tata zasnął, ale też że już nigdy się nie obudzi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Prowadził Remusa w tylko sobie znanym kierunku, dziękując w duchu, że jego przyjaciel jednak został, choć mógł się ratować, mógł się bezpiecznie deportować. Ale był teraz z nim, nie zostawił go na pastwę losu, licząc, że Black sobie poradzi. Upewnił się, że Syriusz jest cały i uratował mu tym samym skórę, której być może on sam nie chciał ratować. Było mu ciężko, podejrzewał, że Remusowi również. Nie chciał nawet wiedzieć, o czym myśli jego przyjaciel, bo jego własne myśli i tak już go skutecznie przerażały. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dotarli w końcu do celu. Ciało Savege’a leżało tak, jak je zostawił - podparte o mur, zupełnie tak jakby mężczyzna stracił tylko przytomność, albo faktycznie w ekstremalnym zmęczeniu zasnął. Gdyby nie ogromna ilość krwi, można by faktycznie tak pomyśleć, jednak jej obecność dawała pewność, że ten człowiek był martwy. Stanęli w milczeniu nad jego ciałem, dając sobie krótką chwile, jakby chcąc jednocześnie oddać mężczyźnie cześć i należyty szacunek. Ciszę przerwał ostatecznie Remus, zadając cicho pytanie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Znałeś go?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie — odparł zgodnie z prawdą. — Chociaż jego twarzy wydawała mi się znajoma. To Savage, jeden z aurorów, którymi dowodziła Tonks. Moody nie wyszkolił go zbyt dobrze… Nie powiedział mu, że w czasie wojny spacerki z żoną i dzieckiem nie są zalecane, a także nie wspomniał już o tym, że rzucanie się samemu z różdżką na śmierciożerców nie jest dowodem odwagi, a skrajnej głupoty…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To on… — mruknął Lupin, marszcząc czoło. — To on próbował bronić Ollivandera. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Black pokiwał głową, potwierdzając wyciągnięte przez Remusa wnioski, bo tak właśnie wynikało z opowieści bliźniaków i Betty.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Próbował być bohaterem i jest nim w oczach swojej córeczki…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Szkoda tylko — wyszeptał z trudem Lupin — że nie spojrzy jej więcej w te oczy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Oboje zamilkli. Remus ściągnął swój płaszcz i tak już podarty i okrwawiony, a Syriusz wziął ciało Savage’a i położył je płasko na ziemi, nim jego przyjaciel okrył go materiałem. Zakrycie jego twarzy przyniosło Blackowi odrobinę ulgi. Wpatrywanie się w martwe lico, pozbawiało go jakichkolwiek chęci do dalszego działania. Naprawdę wolał wsłuchiwać się w opętańcze wrzaski więźniów Azkabanu, niż patrzeć na śmierć dobrego człowieka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Gdzie chcesz go zabrać? — zapytał Lupin.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiem… Naprawdę nie wiem, Remusie — przyznał Syriusz, nie zastanawiając się nad tym do tej pory. — Nie wiem nawet czy jego żona żyje, a Betty, jego córka… Bill miał zabrać ją do Fleur, a ta miała pomagać Althedzie. Nie wiem czy zabieranie go do domu Szalonookiego to dobry pomysł…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Może chciałbyś go od razu pochować? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Może i bym chciał, ale nie odbiorę jego rodzinie szansy na pożegnanie go — stwierdził. — To by było okrutne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To już jest zbyt okrutne, Syriuszu — zauważył Lupin, a Black prychnął wściekle.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Okrutne? To jest popierdolone, Lupin. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Remus nie sprzeciwił się temu stwierdzeniu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chrzanić to… Nie pomogę mu, stojąc tutaj i zastanawiając się nad jego życiem pozagrobowym — stwierdził z trudem Black. Czuł coraz większy ból w ramieniu, a ręka zaczęła mu całkowicie drętwieć. Ta kontuzja, choć zupełnie niepozorna, musiała być jednak bardzo dotkliwa. Ale nawet to się nie liczyło, chciał po prostu wrócić do domu, pocałować Althedę i upewnić się, że nic jej nie jest. — Weźmiemy go ze sobą. Wystarczająco dużo czasu już tu zmarnowaliśmy. Nie stać nas na więcej… A zarówno ty, jak i ja zaraz zwariujemy, jeśli nie upewnimy się czy tam w domu wszyscy są bezpieczni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, masz rację. Tu już nic nie możemy zrobić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Podczas gdy Remus zgodził się z Syriuszem, że czas wrócić do domu i sprawdzić czy tam wszystko jest w porządku, Tonks wcale nie czekała cierpliwie, siedząc wygodnie na kanapie. Chociaż faktycznie wyczekiwała powrotu męża, niepokojąc się o to, jak potoczyła się ich misja odnalezienia Luny. Dora swoje wizyty w okolicy Azkabanu mogła policzyć na palcach jednej ręki. Zazwyczaj kto inny zajmował się odprowadzeniem skazańców, ona ich łapała i doprowadzała przed Wizengamot. Zgadzała się jednak, że ich przypuszczenia mogą być prawdziwe i Luna faktycznie mogła tam być, nie umniejszało to jednak dręczyło ją zmartwienie, które jej nie opuszczało od samego początku tych poszukiwań. To uczucie nieustannie mieszało się z ciągłą euforią po otrzymaniu listu od swojego taty. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ta cała mieszanina przerodziła się w niepokojące przeczucie, niepozwalające jej odnaleźć spokoju. I z tego też powodu zrobiła coś, na co normalnie by się nie zdecydowała. Zgodnie z planem, jeśli Remusowi, Syriuszowi i Carlowi udałoby się odbić Lunę, mieli ją przetransportować do domu Moody’ego, gdzie Farewell mogłaby się nią zaopiekować. Dora domyślała się, że było jeszcze za wcześnie, że nawet gdyby wszystko poszło po ich myśli, nie zdążyliby jeszcze wrócić, ale ona nie mogła wytrzymać. Wiedziona przeczuciem, za pomocą kominka przeniosła się do dawnego domu Szalonookiego, który zamieszkiwał teraz za jej zgodą Syriusz, a wraz z nim niestety i Altheda. Nimfadora wciąż nie mogła się z tym faktem pogodzić. Od samego początku nie przepadała za Farewell, uważała ją za skrajnie irytującą, a dodatkowo nie dostrzegała jej zaangażowania w wybudzenie Syriusza. Jednak przede wszystkim nie potrafiła zapomnieć, że Farewell w dużym stopniu przyczyniła się do ucieczki Laury z McCorrym i nikt do tej pory nie wiedział czy kuzynka Tonks przeżyła, czy może stała się jakaś tragedia. Tak, to była główna kość niezgody między kobietami, obie jednak przystały na cichy rozejm, a raczej to Nimfadora w końcu się na to zgodziła, bo Altheda nie pałała do niej wrogością. Mimo tego Dora jednak ograniczała czas spędzony wspólnie z Farewell do całkowitego minimum, dlatego gdy tym razem sama, z własnej nieprzymuszonej woli pojawiła się u Althedy i postanowiła tam zostać aż do powrotu ich partnerów, można było mieć pewność, że jej przeczucie jest naprawdę niepokojące. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Spędziły ze sobą ponad godzinę w niezręcznym milczeniu, popijając niemrawo herbatę. Żadna nie wiedziała, o czym mogłyby rozmawiać poza kilkoma uspokajającymi zdaniami i krótkim wywiadem Althedy, która wypytywała się o stan ciąży Dory. Każda minuta ciągnęła się w nieskończoność, każda sekunda była trudna do wytrzymania, a fakt, że oczekiwały na jakiś znak, wcale nie poprawiał ich sytuacji. I gdy już Tonks miała ochotę wstać i powiedzieć, że może jednak poczeka na jakieś wieść u siebie w domu, przez kominek razem z kłębami dymu wpadły niespodziewanie trzy osoby. Tylko, że nie był to ani Remus, ani Syriusz, ani nawet Carl. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Salon wypełniło głośne, włoskie przekleństwo, a gdy tylko Tonks przestała kaszleć z powodu ilości kurzu od razu dopadła do najbliższej sobie osoby, rozpoznając w niej Sarę. Nie zważając na nic, Dora złapała przyjaciółkę za ramiona, obracając ją twarzą do siebie i z ulgą dostrzegła, że Lucky żyje. Tak samo było w przypadku Franczesca i Giuseppe, którzy leżeli obok niej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Sara, co się stało? — zawołała, kiedy Altheda z drugiej strony próbowała dowiedzieć się czegoś od Giuseppe’a. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Franczesco jest ranny — sapnęła Lucky, podnosząc się natychmiast i spoglądając na swojego partnera. Dopiero teraz Dora dostrzegła, że faktycznie Luccatteli zwija się z bólu. — Ma zmiażdżoną nogę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zaraz tym się zajmę — uspokoiła ją Farewell, podchodząc do Franczesca i ostrożnie oglądając zranioną kończynę. — Jesteś w stanie pomóc mi go przenieść? — spytała Rossiego, który skinął głową i resztkami sił, dźwignął swojego przyjaciela, który był już chyba na skraju wytrzymałości, zaczynając tracić przytomność. Położył go na kanapie, na której jeszcze przed chwilą Altheda i Tonks w niezręcznej ciszy popijały herbatę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co się stało? — dopytywała nieustannie Nimfadora, pomagając wstać Sarze z podłogi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Atak na Pokątnej, ledwo się stamtąd wydostaliśmy, gdyby nie Syriusz… — zaczęła mówić panicznym głosem Lucky, ale Altheda niespodziewanie jej przerwała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Syriusz jest na Pokątnej?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Lucky pokiwała gorliwie głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wszystko wam opowiem, ale najpierw zajmijcie się Franczesciem. Wydaje mi się, że już ledwo wytrzymuje…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda otrząsnęła się i natychmiast przystąpiła do działania. Razem z Giuseppe przeniosła rannego Franczesca na kanapę, nie zwracając uwagi na to, że jedna z filiżanek, z której piły herbatę, upadła na ziemię, rozbijając się. Tonks mimowolnie powędrowała wzrokiem w stronę rannego Włocha. Zobaczyła jego nogę powykrzywianą pod nienaturalnym kątem, jakby zupełnie wiotką i zakrwawioną. Fran dyszał ciężko, a Sara rzeczywiście miała rację. Jeszcze chwila i pewnie by zemdlał z wycieńczenia i bólu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora z trudem przełknęła ślinę, próbując nadążyć nad informacjami, które właśnie do niej dotarły. Spojrzała z powrotem na Lucky i chociaż jej przyjaciółka wyglądała na całą i zdrową, zapytała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tobie nic nie jest?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie — pokręciła przecząco głową — zdążyłam uskoczyć, ale na Franczesca zwalił się ten przeklęty balkon. Tam jest piekło, Tonks, potworne piekło… Ponoć zaatakowali Ollivandera, wytargali go z jego własnego sklepu i gdzieś zabrali, a wtedy coś się stało i cały jego sklep wybuchł i… Ta cała magia z jego różdżek, chmura dymu, który się z nich wydobył jest nie do przejścia. Nad całą ulicą unosi się gęsta mgła i kompletnie zaburza jakąkolwiek orientację — wyjaśniła Lucky. — Próbowaliśmy cokolwiek zrobić, jakoś działać, nawet trochę nam się udało, ale wtedy właśnie ten balkon… — zająknęła się, próbując spojrzeć na swojego partnera, ale Tonks powstrzymała ją, odwracając jej głowę i zmuszając do dalszego mówienia. Obie w gruncie rzeczy wiedziały, że Altheda dobrze zajmie się Franczesciem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co było potem? — spytała Dora. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Znikąd pojawił się Syriusz, prowadził jakąś obcą nastolatkę… Potem dowiedzieliśmy się, że to była dziewczyna Percy’ego Weasleya… Pomógł Giuseppe przenieść Frana i dostaliśmy się do bliźniaków, a stamtąd trafiliśmy tutaj — wyjaśniła Sara i nie za bardzo wiedząc, jak zakończyć swoją wypowiedź, po prostu wzruszyła ramionami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Remus był z wami? — dopytywała Tonks, na co Lucky od razu się skrzywiła.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie, był tylko Syriusz, ale Remusowi na pewno nic nie jest… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora niespecjalnie była przekonana. Remus, Syriusz i Carl mieli tego dnia odbić Lunę, być w zupełnie innej części kraju, robić zupełnie coś innego, a nie pakować się w sam środek bitwy, na którą nie byli przygotowani. Zresztą nikt nie był, ale sama świadomość, że ich plan tak diametralnie się zmienił, że ona sama przez ostatnie godziny czekała na całkowicie inne wieści, sprawiała, że zaczynała się poważnie stresować. I nie tylko ona, bo maleństwo w jej brzuchu wierciło się niespokojnie, jakby mogło przeczuć, że dzieje się coś złego. Znała umiejętności swojego męża, wiedziała, że był doskonały w walce i zdawała sobie sprawę, choć wcale jej to nie cieszyło, iż sam fakt, że nie było jej na polu bitwy był znaczącym ułatwieniem, bo Remus mógł skupić się na walce i własnym bezpieczeństwie, a nie zaprzątać sobie nią głowy. Wolałaby jednak usłyszeć, że Sara widziała Remusa i to w jednym kawałku, że przynajmniej przez krótki moment nic mu nie było. A tymczasem musiała zadowolić się jej przypuszczeniami i zapytać o Blacka:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— A Łapa? Był cały?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, wszystko było z nim w porządku i bardzo nam pomógł — odpowiedziała już bez żadnych wątpliwości Lucky. — Potem, jak byliśmy już u bliźniaków, ułożył cały plan działania. Wiem, że będą tam jeszcze walczyć i Syriusz prosił, żebyśmy jeszcze tam wrócili, ale dopóki nie dowiem się co z Franczesciem to…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ma zmiażdżoną nogę — zawyrokowała Altheda. — Kości są pogruchotane, w niektórych miejscach przebiły tkankę, całe szczęście tętnice są całe, a krwawienie wcale nie jest tak groźne, na jakie wygląda — powiedziała Farewell, a jej słowa zupełnie nie pocieszyły Sary. Jej zielone oczy się zaszkliły, broda zaczęła drżeć, a Tonks doskonale wiedziała, że jeszcze chwila i Lucky zupełnie się rozklei, co było przecież niezwykłą rzadkością. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ale pomożesz mu? — zapytał Giuseppe z powagą. — Wystarczy eliksir przeciwbólowy i parę zaklęć na złamanie prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda przysiadła delikatnie obok Franczesca, jeszcze raz spoglądając uważnie na zranioną kończynę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To niestety nie będzie takie łatwe. Mogłabym spróbować poskładać kości za pomocą zaklęcia, ale tutaj jest jeszcze roztrzaskany staw… Nie będę w stanie go odtworzyć. Istnieje duże ryzyko, że coś pójdzie nie tak. To praca na więcej niż jednego uzdrowiciela… — przyznała szczerze, a zarazem niechętnie. — Mogę zaproponować jedną metodę, ale będzie ona bolesna…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Sara zagryzła zęby, na dźwięk tych słów, jakby już czuła ból, który miał spotkać jej partnera. Kiepsko znosiła to wszystko i to Giuseppe przejął pałeczkę, dopytując o więcej szczegółów:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Bolesna, ale skuteczna, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Farewell kiwnęła ponuro głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Bolesna i skuteczna — potwierdziła niechętnie. — Usunę kość całkowicie od stawu biodrowego, chociaż może uda się zachować stopę… Potem podam mu Szkiele-Wzro. Kość będzie powoli odrastać, ale jest to proces, tak jak wam mówiłam, bardzo bolesny i długi. Najlepiej byłoby, gdyby Franczesco został tutaj nawet na kilka dni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Sara wybałuszyła oczy, próbując zrozumieć, co dokładnie ma wydarzyć się z jej ukochanym. Tonks wydawało się, że wizja usunięcia kości w nodze, jest dla Lucky bardziej traumatyczna niż jej strzaskanie. Altheda wstała, podchodząc do Sary i zapewniła ją:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To jest najpewniejsza metoda, to mu pomoże i jest niemal sto procent szans, że będzie później w pełni sprawny — powiedziała, próbując przekonać Lucky i być z nią jednocześnie szczerą. — Przy zaklęciach nie mogę dać ci takiej gwarancji…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks, widząc niepewność w oczach Sary, złapała ją za rękę i przyjęła front Althedy, mówiąc z przekonaniem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Franczesco to silny facet, a tutaj będzie bezpieczny — zapewniła ją i dodała jeszcze: — Zniesie to.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze — zgodziła się w końcu Sara, choć bez większego przekonania i spojrzała na Farewell. — Zrób wszystko, żeby Fran wrócił do pełni sił. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda uśmiechnęła się pokrzepiająco i zwróciła się do Giuseppe z prośbą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pomógłbyś mi przenieść go na górę, do pokoju gościnnego? Tam będzie miał spokój, który będzie mu potrzebny. Jest łóżko i czysta pościel…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Rossi skinął głową, wyciągając różdżkę i unosząc w górę Franczesca, który znów jęknął z bólu, a Altheda pokierowała go dalej:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Drugie drzwi na lewo, ja w tym czasie przygotuję odpowiednią porcję eliksiru. Saro — zwróciła się do dziewczyny — wiem, jak bardzo zależy ci na Franczescu i wiem, że z trudem patrzy się na rany najbliższych, dlatego nie ukrywam, że najlepszym wyjściem byłoby, żebyś nie była świadkiem, zwłaszcza tego pierwszego etapu odrastania kości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Sara przełknęła z trudem ślinę i pokiwała głową chaotycznie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, tak… Oczywiście, i tak Black prosił, żebyśmy wrócili na Pokątną i pomogli…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Lucky, nie wiem czy to dobry pomysł — szepnęła Dora, Sara jednak uśmiechnęła się krzywo, mówić:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Aktualnie jedyny, wiem, że Altheda ma rację — przyznała, wzruszając bezradnie ramionami. — Nie mogę tu zostać, bo będę tylko przeszkadzać. Tak samo nie mogę wrócić do domu, nie wiedząc w jakim dokładnie stanie jest Franczesco, nie potrafiłabym spojrzeć naszej córce w oczy. Wrócę tam i zrobię to, co do mnie należy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Skoro tak uważasz — szepnęła Dora. — Pamiętaj jednak, że w każdym momencie możesz tutaj wrócić. Ja tu zostanę z Althedą i dopilnuję, żeby Franczesco się nie nudził — zapewniła ją, a Sara zaśmiała się w wymuszony sposób i ułożyła głowę na ramieniu Nimfadory. Tonks objęła ją, dając jej możliwość na krótką chwilę wytchnienia, a także oparcie i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Stały tak przez moment, a Tonks trwała w bezruchu, będąc jedynie dla Sary, która w tym czasie ładowała baterie i czekała aż Giuseppe zszedł z powrotem na dół.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Franczesco jest zaopiekowany. Nie wiem, jak ty, Saro, ale ja jestem gotowy, żeby wrócić — skierował swoje słowa do Lucky, która otrząsnęła się z letargu i znów pokiwała głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, możemy iść.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Obawiam się — odezwał się ponownie Giuseppe, tym razem patrząc na Dorę. — Obawiam się, że będzie tu więcej gości w najbliższym czasie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Będziemy gotowe na takie odwiedziny — kiwnęła głową. — Jeśli tych odwiedzających będzie zbyt wiele, wezmę kogoś do pomocy. Dom jest duży, mamy sporo miejsca i uzdrowiciela na pokładzie. Damy radę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">I chociaż właśnie zapewniła Giuseppe, to nie była przygotowana na to, co miało się wydarzyć. Altheda wręcz przeciwnie. Po tym, jak zaopiekowała się Franczesciem, wróciła na dół, oznajmiając, że Włoch na ten moment jest nieprzytomny, co o dziwo było dobrą informacją. Powiedziała, że podała mu już eliksir i że w związku z tym jego działanie, to najgorsze i najtrudniejsze do zniesienia, przypadnie na moment braku jego świadomości. Oznaczało to, że największy ból go ominie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ich jednak nie ominęły konsekwencje bitwy na Pokątnej. Tonks nie wiedziała, ile ona i Altheda miały czasu na przygotowania. Dora czuła się rozdarta między chęcią czuwania przy Franczescu, a potrzebą faktycznej, fizycznej pomocy na parterze, gdy Farewell wyciągnęła niesłychany zapas wszystkich eliksirów i uzdrawiających maści, których Nimfadora nie widziała nawet w Skrzydle Szpitalnym. Tonks układała wszystkie te pojemniki na stole w jadalni, gdzie mogły swobodnie korzystać z tych zapasów i już odczuwała stres, jakiego dawno nie doświadczyła. Musiało być to doskonale widoczne, bo Altheda w pewnej chwili podeszła do niej mówić spokojnym tonem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Poradzę sobie z tym, Tonks, ty nie powinnaś w swoim stanie narażać się…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Narażam się, wstając z łóżka — przerwała jej natychmiast Dora i rzuciła jej nieprzychylne spojrzenie. — Wiem doskonale, o co ci chodzi, Farewell. Stres to codzienność i nikt mnie przed nim nie uchroni. A chociaż niespecjalnie za tobą przepadam, to nie zostawię cię z tym wszystkim, nawet jeśli moja pomoc ma się ograniczyć tylko do przestawiania tych buteleczek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie mam zamiaru cię ograniczać — powiedziała Farewell i chyba niewiele sobie zrobiła z tego, że Tonks wprost powiedziała, że jej nie lubi. — Widziałam jednak, że coś się dzieje. Masz skurcze?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie, nie mam — odpowiedziała natychmiast, zdziwiona faktem, że Altheda dostrzegła cokolwiek. — Maleństwo po prostu kopie jak szalone i chyba nie ma zamiaru się uspokoić. Ale to nie jest nic niepokojącego na tym etapie ciąży, prawda? Zresztą ty tu jesteś i ufam, że nie pozwolisz, żeby wydarzyło się coś złego…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie dopuszczę do tego — zapewniła Farewell, chociaż nie spuszczała z Tonks przeszywającego spojrzenia. — Ale jeżeli coś się stanie, jeśli poczujesz się gorzej, natychmiast przestań cokolwiek robić i przyjdź do mnie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Na to Tonks mogła przystać i w myślach poprosiła swoje dziecko, żeby nie wariowało tak w tej chwili i pozwoliło swojej mamusi zrobić coś dobrego. Kiedy już wszystko przeniosły, przygotowując się na niewyobrażalna ilość poszkodowanych. Przynajmniej tak wydawało się Dorze. Gdy już wszystko było gotowe, a znosiły wszystko w wyjątkowym pośpiechu, jakby w każdej chwili miała pojawić się cała gromada rannych, czas nagle zwolnił i z niepokojem obie oczekiwały, wpatrując się w kominek, który od czasu zniknięcia Sary i Rossiego nie zapłonął ponownie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nimfadora już miała ochotę opaść bez sił na kanapę. Chociaż nie zrobiła jeszcze nic, była wykończona oczekiwaniem. I wtedy właśnie zielone płomienie pojawiły się znowu i pośrodku ubrudzonego popiołem dywanu, pojawiły się dwie osoby. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Sturgis! — zawołała zdziwiona Nimfadora, patrząc na wysokiego mężczyznę, który podtrzymywał w rękach skuloną postać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pomóżcie — wyszeptał, a Altheda zareagowała natychmiast. Może nie było tego po niej widać, ale gdy przychodziło co do czego, ta na pozór spokojna, nawet nieco flegmatyczna kobieta stawała na wysokości zadania i działała z zaskakująca precyzją i opanowaniem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Od razu podskoczyła do Sturgisa, a właściwie do dziewczyny, którą trzymał w ramionach. Spojrzała najpierw na jej twarz, próbując złapać z nią jakikolwiek kontakt. Ale tamta była albo nieprzytomna, albo tak cierpiąca, że oczy miała wciąż zamknięte i drżała. Potem Farewell spojrzała na resztę ciała. Ramiona dziewczyny pokrywały strzępki nadpalonego ubrania, a skóra spiekła się paskudnie, pokazując boleśnie wyglądające bąble, które pokrywały ją od barku aż po nadgarstek. Uzdrowicielka wyciągnęła różdżkę i w pośpiechu podbiegła do stołu, wyciągając za sobą jedno z krzeseł, które natychmiast przetransmutowała w prowizoryczne, ale z pewnością wystarczające łóżko.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Połóż ją tutaj… — poleciła natychmiast, a Sturgis dźwigając się z trudem, wciąż trzymając dziewczynę na rękach, wypełnił rozkaz. Kiedy tylko ją odłożył, Altheda pochyliła się nad nią, wydając kolejne polecenie przez ramię: — Tonks, sprawdź czy nic mu nie jest.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora skinęła głową, jak posłuszny uczniak, co osobiście bardzo ją zdziwiło. Podeszła do Sturgisa, nie bardzo wiedząc co robić. Poza tym, że zlustrowała go spojrzeniem, doszukując się jakichkolwiek oznak, że jest ranny. Ale nic nie dostrzegła, co Podmore tylko potwierdził.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jestem cały, ale zakrztusiłem się popiołem i już się bałem, że wylądujemy nie wiadomo gdzie… — wytłumaczył, otrzepując się z szarego pyłu, który miał na całych ubraniach. Jego wzrok powędrował w stronę rannej, którą teraz zajmowała się Altheda. — Ta dziewczyna praktycznie zemdlała mi na rękach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz, kim ona jest? — spytała Nimfadora, chcąc dowiedzieć się czegokolwiek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie mam pojęcia. Odprowadzałem grupę przechodniów do bliźniaków, kiedy się na nią natknąłem. Jest strasznie poparzona… — wyjaśnił niezbyt szczegółowo, ale to musiało na razie wystarczyć. Podmore skrzywił się niechętnie, dodając: — Czułem, że trzymając ją, tylko pogorszyłem sytuację…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie obwiniaj się — spróbowała go uspokoić Altheda, podnosząc się od dziewczyny i sięgając do stołu po odpowiednie flakoniki — ważne, że ją przyprowadziłeś. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora w duchu się z tym zgodziła, chociaż nie powiedziała tego na głos. Zamiast tego dopytywała wciąż Sturgisa, mając nadzieję, że ten w końcu poda jej jakieś znaczące fakty, a być może wspomni też coś o Remusie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tamta grupa się przeniosła? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, bliźniacy mają kilka nielegalnych świstoklików i wyciągają z Pokątnej tylu ludzi, ilu dadzą radę, ale rannych też jest już sporo… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Poważnie rannych? — dopytywała, a Podmore pokręcił głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Niekoniecznie. — Wskazał na dziewczynę, która jęknęła boleśnie, gdy Altheda próbowała odciąć nadpalone ubranie stopione z jej skórą. — Tą przyprowadziłem w pierwszej kolejności, reszta czeka na kogoś, kto ich przetransportuje. Głównie to złamania, poparzenia i mniejsze rany — stwierdził, a to w sumie podniosło Dorę na duchu, bo już wiedziała z czym przyjdzie im się zmierzyć. — Potrzebują pomocy, ale ich życiu nic nie zagraża, chyba, że tam zostaną… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Sprowadź ich tutaj, Sturgisie — nakazała Altheda, a mimo że mówiła spokojnie tak jak zawsze to Dorze wydawało się, że w jej wypowiedzi można było wyczuć pośpiech i determinację. — Spróbujemy pomóc. Jakbyś mógł jeszcze zawiadomić Fleur, Emily i Hestie… — poprosiła, zastanawiając się nad wymienianymi przez nią kolejno imionami. — Przyda nam się kilka dodatkowych rąk do pracy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Podmore skinął głową i nie czekając już na kolejne polecenia, skierował się w stronę kominka, gdzie zaczerpnął garść proszku Fiuu i wrócił skąd przyszedł. Nimfadora wpatrywała się jeszcze trochę w gasnące, zielone płomienie, ale wtedy Altheda sprawiła, że oprzytomniała.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tonks, podejdź. Nałóż tą maść na oparzenia… — powiedziała, podając jej pojemnik z maścią. Dora poczuła paskudny smród, który przypomniał jej od razu o porannych mdłościach, tych, których niedawno zdołała się pozbyć. Mimo wszystko zanurzyła dłoń w słoiku, nabierając sporą ilość śmierdzącego mazidła, a Farewell nadal ją instruowała: — Obficie. Dokładnie tak, nie rozsmarowuj, potem zawiń szczelnie bandażem — mówiła, obserwując jej poczynania, a przy tym kiwała głową z zadowoleniem. — Ja przyniosę eliksir nasenny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie lepiej przeciwbólowy? — spytała Tonks, czując, jak ciało dziewczyny drży pod jej dotykiem i chłodną maścią. Altheda pokręciła głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Sen jej dobrze zrobi, a przeciwbólowy może nam się bardziej przydać przy innych — stwierdziła rozsądnie. Tonks uświadomiła sobie, że ona nie byłaby w stanie analizować wszystkiego wprzód. Już teraz wykorzystałaby wszystkie możliwe sposoby, żeby ulżyć dziewczynie, nie zastanawiając się wcale nad tym, że jeszcze wielu rannych - być może mniej, jak zapowiedział Sturgis, a być może bardziej - zjawi się w ich domu, szukając pomocy. — Jak skończysz, przetransmutuj wszystkie krzesła w łóżka. Miejsca jest sporo, ale nie mamy ich gdzie kłaść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks wykonała polecenia Althedy, czym naprawdę była zdziwiona, bo od kiedy się poznały, za każdym razem, gdy uzdrowicielka coś mówiła, ona czuła w sobie pewien sprzeciw. Tym razem jednak się tego wyzbyła. Nie roztrząsała tego i zaakceptowała po prostu, że Farewell zna się na rzeczy i wie doskonale, co powinny robić. Tonks była wyszkolona w walce, a nie leczeniu ludzi. Pozwoliła więc Althedzie robić to, na czym znała się najlepiej i cierpliwie oraz sumiennie wykonywała każdą kolejną prośbę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Przetransmutowała wszystkie krzesła w mniej lub bardziej równe, wąskie łóżka i próbowała je ustawić tak, by zmieściło się ich jak najwięcej w już i tak zagraconym salonie Szalonookiego, a także jadalni i korytarzu. Wizja tylu rannych trochę ją przerażała. I chociaż na razie na pokładzie miały jedynie Franczeska i tą poparzoną dziewczynę, to już ściskało ją w żołądku na myśl o kolejnych rannych osobach. A tych z czasem wciąż przybywało…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Zgodnie z prośbą Althedy, Sturgis przyprowadził wszystkich potrzebujących, o których wspominał. I rzeczywiście ich stan nie zagrażał życiu. Złamania, skręcenia, delikatne poparzenia, rozbite głowy, siniaki, Farewell wspominała coś o kilku, niegroźnych wstrząsach mózgu. To ona oglądała każdego pacjenta, a potem mówiła Tonks, co przynieść, co podać i jak złagodzić ból, a później gdzie danego delikwenta usadzić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Salon powoli się zapełniał, a Dora dziękowała jedynie za to, że Sturgis nie przyprowadził wszystkich na raz, tylko pojedynczo, dając im czas na reakcję. Między przenosinami kolejnych osób wspomniał, że na polecenie Syriusza, wygłuszają całe pomieszczenie u bliźniaków, nim przeniosą się do Szalonookiego. Dzięki temu, ci, których ona i Farewell opatrywały, nie wiedzieli, gdzie są, a to dodatkowo dawało im poczucie bezpieczeństwa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Każdy kolejny rozbłysk w kominku oznaczał kolejnego pacjenta. Tonks zauważyła, że za każdym razem wzdryga się na myśl, że w płomieniach zobaczy kogoś znajomego, kogoś rannego lub nieprzytomnego, albo co gorsza w jeszcze poważniejszym stanie. Niemal intuicyjnie za każdym razem łapała się za brzuch, próbując uspokoić dziecko, które nerwowo poruszało się w jej łonie, jakby współodczuwało wszystkie dziejące się właśnie złe rzeczy. Tak stało się i tym razem, gdy zajmowała się starszą kobietą ze złamaną ręką i po raz kolejny kominek zabłysnął na zielono. Odwróciła się i dostrzegła na dywanie Hestie z wyciągniętą przed siebie różdżką. Była gotowa do działania. Działania, którego były nauczone, a które w tej chwili zupełnie się nie przydawało.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Właśnie się dowiedziałam… — wysapała Hestia, rozglądając się dookoła i próbując namierzyć wroga wyglądającego zza kuchennych drzwi. Tonks odetchnęła z ulgą, ale jednocześnie skrzywiła się, widząc, że Jones zachowuje się dokładnie tak, jak ona postępowała kilka miesięcy temu. Zerknęła przez ramię na Farewell, która opatrywała jakiegoś młodzika i wiedziała, że to ona będzie musiała uspokoić Hestie. — Gdzie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Carl i Łapa na pewno są na Pokątnej — odezwała się, próbując mówić spokojnie, żeby nie denerwować bardziej Jones. Próbowała się nie ruszać, żeby nie stresować i nie dodawać cierpienia rannej kobiecie. — Remusa nikt nie widział, ale pewnie też tam walczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Muszę… — szepnęła w nerwach Jones, odwracając się już na pięcie i kierując swoje kroki w stronę kominka, z którego prawdopodobnie chciała przenieść się na Pokątną. Nie dziwiło to Tonks, rozumiała nawet bardzo dobrze. Bo sama najchętniej znalazłaby się na Pokątnej i wzięła czynny udział w walce, a przy okazji upewniła się, że jej najbliżsi dobrze sobie radzą i nie ma, o co się martwić. Miała ogromną ochotę to zrobić, ale miała też świadomość, że zupełnie by się tam nie przysłużyła… Że gdyby ktokolwiek z Zakonu, z jej przyjaciół zobaczył, jak pędzi na złamanie karku w sam środek bitwy, nie zważałby na swoje bezpieczeństwo tylko na jej. Wiedziała doskonale, że w przypadku Hestii, która przecież też była w ciąży, stałoby się dokładnie tak samo. Krzyknęła więc głośno, powstrzymując tym samym przyjaciółkę od zrobienia kolejnego kroku:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Hestio! Musisz mi pomóc — powiedziała, a żeby jej słowa były jeszcze bardziej dobitne, dodała: — Tutaj! — Jones niechętnie, niemal automatycznie podeszła do niej, spoglądając z trudem na złamaną rękę staruszki. Dora rozumiała już, co Altheda miała na celu wcześniej, dając jej wyraźne polecenia i zapełniając cały jej czas zadaniami. Chciała odciągnąć jej uwagę od pola bitwy, chciała, żeby Nimfadora nie miała nawet chwili na zastanowienie się, co może właśnie dziać się na Pokątnej. I udało jej się. Tonks skupiła się całkowicie na pomocy rannym, a teraz musiała zrobić dokładnie to samo względem Hestii. — Przytrzymaj tu, a ja… ja nastawię kość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ciągle coś się działo. Ciągle musiała gdzieś podejść, coś zrobić, jakoś zaradzić… Altheda tak samo, Hestia również po krótkim okresie buntu szpitala. Co prawda miały chwilowy przestój i nikt nie przyprowadził kolejnych rannych, ale zapanowanie nad tymi, których już do tej pory </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">przygarnęły</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> pod swój dach wcale nie należało do najłatwiejszych zadań. Gdy już najpotrzebniejsze sprawy były zakończone, opatrunki znalazły się na swoich miejscach, a eliksiry zostały podane, zmuszone były podjąć próbę uspokojenia spanikowanych ludzi. Starały się robić to robić racjonalnie i delikatnie, dobrym słowem i zapewnieniem, że są bezpieczni i nic im nie grozi, a w tym domu jest obecny doskonały uzdrowiciel, który w każdym momencie jest w stanie o nich zadbać. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie było to łatwe. Niektórych ogarniał jedynie strach, innych rozpacz, bo byli świadkami ataku, albo co gorsza czyjejś śmierci, nierzadko kogoś bliskiego. W najgorszych przypadkach, za zgodą Farewell, Dora i Hestia podawały im eliksir Spokojnego Snu, który miał na celu uśpienie spanikowanych pacjentów, co dość brutalnie ułatwiało im pracę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kiedy tylko zdołało im się ogarnąć cały ten chaos, w którym się znalazły, pojawili się bliźniacy. Najpierw George, potem Fred. Każdy z nich przyprowadził kolejnego rannego, a tuż za nimi pojawiła się Fleur, niosąc własne zapasy eliksirów, które, jak stwierdziła, przyniosła z domowej apteczki. To przyniosło im ogromną ulgę, bo mimo że były w trójkę, to rąk do pracy wciąż brakowało, a jak widać rannych tylko przybywało. Jedynie Emily ciągle nie było...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Teraz w czwórkę starały się wszystko ogarnąć. Wypracowały nawet dość sprawnie rytm, w którym wszystkie dobrze się zgrywały. Altheda oczywiście brała najcięższe przypadki. Pozostała trójka dbała o tych mniej potrzebujących. Donosiły wodę, wymieniały brudne bandaże i wspierały dobrym słowem. na głos zadać pytania </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">co się dzieje, co mogą jeszcze zrobić, czy ich najbliżsi, a przecież każda z nich miała teraz na Pokątnej swojego ukochanego i wewnątrz drżała o jego los, są cali, czy ciągle żyją? </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie miały czasu się nad tym zastanawiać, albo nie miały czasu o tym mówić. Bo Tonks wciąż myślała o tym, gdzie teraz jest Remus, co się z nim dzieje, czy jest ranny, czy tak jak ona komuś pomaga i czy zaraz się tu pojawi… Czy nie mógłby ulżyć jej w tej nieznośnej udręce i zjawić się chociaż na chwilę, nawet gdyby miał ze sobą przytargać cały zastęp rannych osób, ale przy tym zapewnić ją, że jest w jednym kawałku. Oddałaby za to wszystko. Tak się jednak nie stało. Bo to nie ona ujrzała swojego ukochanego, wyłaniającego się z kominka. To szczęście miała jedynie Fleur, która podbiegła do Weasleya, wołając z przejęciem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Bill, jesteś ranny? — Rudowłosy pokręcił głową, minę miał przy tym nietęgą, bardzo ponurą i zakłopotaną. Tonks spoglądała na niego z oddali, tnąc partie materiału na kolejne opatrunki za pomocą swojej różdżki. Robiła to wyjątkowo krzywo, ale podejrzewała, że nie ma to najmniejszego znaczenia… Nim zrozumiała, co było jego powodem jego podłego nastroju, który był wyjątkowo paskudny, nawet biorąc pod uwagę trwającą bitwę, dostrzegła wychylającą się zza niego dziewczynkę. Była drobna, ciepło ubrana, a spod czapki i szalika można było dostrzec dwa ciemne warkoczyki i wielkie oczy, spoglądające na nich nieufnie, chociaż również z wielką nadzieją. Tą samą osóbkę dostrzegła Fleur. — Kto to?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To Betty Savage… — Bill przedstawił nieodstępującą go na krok dziewczynkę. Uśmiechnął się, chociaż ten uśmiech wcale nie obejmował jego oczu. Był sztuczny, dobrze zagrany, zapewne po to by nie przestraszyć dziecka, które przyprowadził. Dziecka, które przecież nie powinno być świadkiem tych wszystkich rzeczy, które działy się w tym miejscu. Dziecka, które przecież nie powinno patrzeć na cierpienie ludzi, którzy zostali przyprowadzeni do domu Szalonookiego przez członków Zakonu Feniksa. A jednak Weasley zdecydował się z nią tutaj przyjść. — Razem z Syriuszem uznaliśmy, że zasłużyła na duży kubek gorącego kakao.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Fleur nie zastanawiała się długo. Najwidoczniej pod wpływem znaczącego spojrzenia swojego męża zareagowała od razu. Uśmiechnęła się pięknie, co dla niej wydawało się być naturalne i zgodziła się ochoczo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Oui, chodź, petit — powiedziała, wyciągając rękę do przestraszonej dziewczynki, a ta po zachęcie Billa zgodziła się i chwyciła Fleur za dłoń. — Zobaczymy, co można znaleźć w kuchni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora przerwała na chwilę cięcie bandaży i podeszła szybko do Weasleya, który odprowadzał wzrokiem żonę i tą małą, którą przyprowadził. Jej działanie nie było podyktowane zainteresowaniem. Chodziło o coś innego, o coś, co od razu zapaliło w jej głowie czerwoną lampkę. Dziewczyna nazywała się Savage, a Tonks znała kogoś o takim właśnie nazwisku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Savage? Czy chodzi o… — Nie dokończyła, bo Bill spojrzał na nią zbolałym wzrokiem, pozbywając się sztucznego, pokrzepiającego uśmiechu i westchnął ciężko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Przykro mi, Tonks. Syriusz znalazł ją przy jej ojcu… — Dora pokręciła gwałtownie głową, słysząc jego słowa. Nie musiał mówić wprost, domyślała się, co chciał jej przekazać. Oczy zaszły jej łzami. Przecież znała doskonale Savage’a przez wiele lat wspólnej pracy, a potem był nawet jej podwładnym w Hogsmeade. Nie widziała go od dawna, nie wiedziała, co się u niego dzieję, na Merlina, nie miała nawet pojęcia, że Savage ma dziecko… A może powinna stwierdzić, że miał dziecko, bo była pewna, patrząc w oczy Billa, że Betty nie miała już ojca. Pokręciła głową, próbując otrząsnąć się z tych myśli, jakby taki gest mógł jakimś cudem odwrócić bieg wydarzeń i zachwiała się przy tym, a Bill od razu złapał ją za łokieć, żeby przypadkiem nie osunęła się na podłogę. — Nie powinienem…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie, nie… — szepnęła Dora, stając równo na sztywnych nogach i złapała się za brzuch. Dziecko ponownie kopnęło, jakby chciało ją przed czymś ostrzec. — To po prostu… Dużo emocji i tyle — powiedziała i tym razem to ona zdobyła się na fałszywy uśmiech, który miał uspokoić jego wyrzuty sumienia. — Dobrze, że ją zabrałeś stamtąd — szepnęła, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie. I pojęła, że Bill wspomniał nie tylko o Savageu, ale też o kimś jeszcze. — Łapa jest cały?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, cały i zdrowy — zapewnił z ulgą, bo tym razem nie musiał przekazywać, żadnych złych wieści.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— A Remus? — dopytywała, a Bill skrzywił się. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie widziałem go, ale tam generalnie niewiele widać… — powiedział, próbując wybrnąć jakoś z tego, że zapas dobrych informacji szybko mu się wyczerpał, a w zanadrzu pozostały mu jedynie te złe albo niepewne. — Jak rozstawałem się z Łapą miał iść go poszukać. Na pewno nic mu nie jest… — dodał z pewnością, a Dora wykrzywiła twarz, bo mimo jego chęci nie czuła się przekonana i wiedziała, że nie będzie miała pewności, dopóki Remus sam nie stanie przed nią i nie powie, że faktycznie jest cały. Bill przełknął z trudem ślinę, rzucił spojrzeniem ponad jej głową i stwierdził: — Dużo macie tu roboty.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dużo roboty i dużo rannych… — przyznała zgodnie z prawdą Tonks, dając się wciągnąć w dalszą rozmowę i nie zadręczać się myślami o swoim mężu. Próbowała skupić się na czymkolwiek innym, jak chociażby Betty. — Mała nie powinna się tutaj kręcić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Podobno jej matka też była na Pokątnej… — stwierdził Weasley, ale ta informacja w żaden sposób nie podniosła ich na duchu. To, że matka Betty tam była nie oznaczało, że mogła stamtąd wrócić. Tonks rozejrzała się po pacjentach, jakby próbował znaleźć wśród nich panią Savage. Nie udało się to, nie wiedziała nawet, jak mogłaby wyglądać, a wierzyła, że gdyby dziewczynka dostrzegła wśród rannych swoją matkę, od razu by do niej podbiegła. To nie oznaczało nic dobrego. To nic w ogóle nie oznaczało. — Spróbuję ją później znaleźć, a jak wszystko się skończy to zabierzemy ją do Muszelki, a na razie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie dokończył, co na razie mieli robić, bo w tej samej chwili do salonu przez kominek wleciała chmura dymu, a z niej dało się słyszeć głośne przekleństwo wypowiedziane głosem doskonale im znanym:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Cholera jasna! — Tonks kaszlnęła parę razy, a Bill próbował ją osłonić, nim oboje podeszli do leżącej znów na dywanie Sary, która została niemal przygnieciona przez otyłego faceta, trzymającego się kurczowo za głowę. — Coś tam eksplodowało… — sapnęła Sara, spoglądając za siebie na kominek — chyba wybuchł pożar. — Właściwie nikt nie wiedział, do kogo mówiła i czy nie była to po prostu potrzeba, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie zwracali na to uwagi, bo próbowali zanotować niepokojące informację, które ta przyniosła. Lucky spojrzała przed siebie, uniosła wzrok i przywitała się: — Cześć, Weasley. — Później spojrzała na Tonks i oznajmiła: — Macie kolejnego… — Dora kiwnęła ze zrozumieniem, spoglądając na wielkoluda. Nie zdążyła nawet upewnić się co dolega mężczyźni, bo Sara kontynuowała: — Czy Fran…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jest na górze, wciąż śpi… — odpowiedziała od razu, chociaż powiedziała to w mało uspokajający sposób. Faktycznie Franczesco ciągle spał, ale nie był to spokojny sen, niespełna pół godziny wcześniej zajrzała do niego, żeby zobaczyć w jakim jest stanie. Włoch rzucał się po łóżku, krzywiąc się tak, jakby śnił mu się najgorszy z możliwych koszmarów, a Dora podejrzewała, że powodował to wszystko ból i odrastająca kość. Sara wciągnęła z przerażeniem powietrze, spoglądając w stronę schodów, jakby zamierzała natychmiast tam pobiec. — Ale to dobrze. Lucky, zanim do niego pójdziesz, mogę mieć do ciebie prośbę? — poprosiła Tonks, wiedząc doskonale, że jeżeli Sara w tej chwili pójdzie do Włocha, to szybko stamtąd nie wyjdzie. Nie mogła się temu dziwić. Ale chciała wykorzystać fakt, że Lucky wciąż była w biegu, z resztą kobieta kiwnęła bez zastanowienia głową, zgadzając się na prośbę. — W kuchni z Fleur jest mała dziewczynka, jej tata przed chwilą zginął, nie powinna kręcić się między rannymi i patrzeć na to wszystko… Zabierzesz ją do mojej matki? Do czasu aż się tu nie uspokoi? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pewnie — zgodziła się natychmiast Lucky, spoglądając w stronę kuchni zbolałym wzrokiem matki, dla której cierpienie jakiegokolwiek dziecka było nie do wytrzymania, a zanim ruszyła we wskazanym wcześniej kierunku dodała, uprzedzając kolejną prośbę Nimfadory — powiem też twojej mamie, że wszystko jest w porządku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dziękuję — westchnęła z ulgą Tonks — a ty, Bill, pomożesz mi przenieść tego człowieka? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Weasley od razu chwycił za ramię otyłego mężczyznę, który zdawał się być kompletnie oszołomiony i niezdolny do postawienia chociażby jednego kroku bez czyjegoś wsparcia. Nimfadora była, że sama nie dałaby sobie z nim rady.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Macie gdzieś jeszcze miejsce? — spytał Bill, rozglądając się po przeludnionym salonie, a Tonks powędrowała wzrokiem dookoła. Faktycznie na parterze nie było już miejsca na kolejnego potrzebującego…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Na piętrze w korytarzu są kolejne trzy łóżka — powiedziała, a Bill pokiwał głową i nie bez problemu skierował wielkoluda w stronę schodów, a Tonks zdołała zawołać za nim jeszcze — dziękuję! — Westchnęła ciężko, podchodząc do stołu, który nie tak dawno wypełniła eliksirami wszelkiej maści. Już teraz spora część ich zapasu zniknęła, a Tonks musiała przyznać, że gospodarowanie takimi rzeczami nawet w takim zamieszaniu szło Farewell bardzo sprawnie. Zerknęła w stronę kuchni, skąd wychodziła Lucky z małą Betty na rękach, próbując odwrócić jej uwagę od tego co się działo dookoła. Dora podparła się rękami o stół, zanim zgarnęła porcję niezbędnych eliksirów, które będą potrzebne otyłemu facetowi i szepnęła pod nosem: — Błagam, Remusie, żebym ciebie nie musiała tutaj opatrywać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Minuty mijały i to w zastraszającym tempie, za którym Tonks zupełnie nie nadążała. A jednak ciągle trwała w tym kole, które nieustannie się toczyło i parło do przodu. Słabość i zmęczenie kryło się za rogiem, planując pewnie dopaść ją w najmniej odpowiednim momencie. Na razie on jeszcze nie nadszedł, a Dora starała się robić swoje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Pojawiło się jeszcze kilku rannych, chociaż raczej poturbowanych, bo nie doświadczyli żadnych poważnych ran. Tonks i Hestia nawet nie zaprzątały nimi głowy Althedzie, tylko zajęły się nimi same, kiedy Farewell doglądała tego faceta z ogromną nadwagą, który jak się okazało doznał bardzo poważnego wstrząśnienia mózgu i co chwila tracił przytomność, a gdy ją tylko odzyskiwał, to zbierało mu się na wymioty. Tonks naprawdę nie chciała być w jego otoczeniu, gdy tak się działo, po pierwsze bo nie wiedziała, co miałaby w takiej sytuacji zrobić, po drugie domyślała się, że na widok jego wymiocin sama dostałaby mdłości… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Pomijając to, w ich polowym szpitalu zaczęło się trochę wyciszać. Fleur znalazła nawet króciutką chwilę, żeby zaparzyć kilka herbat więcej i poza ich podopiecznymi, również i one mogły upić kilka łyków ciepłego płynu, zanim znów rozpoczynały obchód, zmiany opatrunków czy podawanie eliksirów… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ta drobna okrucha normalności mocno podniosła Tonks na duchu. Pozwalała sobie nawet wierzyć w to, że wszystko wkrótce się skończy, że bitwa dobiegnie końca, a po niej, może nie za parę minut, ale raczej kilka godzin, będą mogli z czystym sumieniem rozliczyć wszystkie straty, które przyniósł im ten dzień. Liczyła głęboko w to, że Remus i Syriusz pojawią się szybko i skończą katusze, które przeżywała za każdym razem, gdy spoglądała na zegarek, czuła jak dziecko kopie, albo gdy ktoś pojawiał się w kominku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Po raz kolejny musiała niestety doświadczyć zawodu, gdy znów zielone płomienie rozbłysły w salonie. Stała akurat z Hestią, Fleur i Althedą przy stole, próbując doliczyć się tego, ile zostało z ich mocno uszczuplonego zapasu eliksiru oraz wszelkich niezbędnych maści, bo Farewell zaczynała powoli myśleć o tym, że nie tylko powinny opatrywać rannych, ale zaplanować już produkcję brakujących medykamentów. Wtedy kominek </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">rozbłysnął</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Hestia natychmiast uniosła głowę do góry, tuż za nią zrobiła to Fleur. Altheda i Tonks jakby wiedzione rozczarowującym przeczuciem, zrobiły to jako ostatnie. Jakby mimo wszelkiej nadziei nie spodziewały się dostrzec tam swoich ukochanych. Jones naturalnie spojrzała na kominek, bo zaledwie kilka minut temu zniknął w nim Charles, mówiący, że idzie na Pokątną tylko na chwilę, sprawdzić, jak wygląda sytuacja i zgarnąć kogo się da. Tak samo mówił wcześniej Bill… Jednak na ubrudzonym paskudnie dywanie pojawiły się trzy osoby. Nie te, które najbardziej chciała zobaczyć Nimfadora… Ku wielkiej uldze Hestii, cały i zdrowy Carl, ale także Sturgis, który już wielokrotnie pojawiał się u Szalonookiego, przyprowadzając kolejnych rannych w lepszym lub gorszym stanie, a którego już od dłuższego czasu nie było widać oraz człowiek, którego Tonks od dawien dawna nie widziała i nie spodziewała się nawet w tej sytuacji zobaczyć. Hestia wpatrywała się z nieukrywaną ulgą w swojego ukochanego, ale zamiast przywitać go z radosnym okrzykiem, spojrzała z niedowierzaniem na starego mężczyznę i wykrzyknęła z mieszaniną zdziwienia i dziwnego spokoju:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Doge! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Coście takie zdziwione! — bąknął stary Elfias, otrzepując się z pyłu, oparty ufnie o Podmore’a, który zapewne był jedyną podporą i powodem, dla którego staruszek stał w ogóle na równych nogach. — Jeszcze żyję… — żachnął się, jakby zaskoczenie obecnych kobiet wypominało mu jego wiek i przydatność w walce. Altheda tak, jak miała to wpojone, otrząsnęła się ze zdziwienia jako pierwsza i podbiegła do starszego czarodzieja, próbując go opatrzyć oraz namierzyć źródło bólu. Ale ten przygładził pomarszczoną, łysą głową i rzucił jedynie: — Mną się nie przejmuj, moja droga.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Przejmuję się każdym, kto potrzebuje pomocy — oświadczyła bez ogródek Altheda, próbując robić to, co do niej należało, ale wtedy Tonks dostrzegła, jak Jones i Tomson wymieniają między sobą długie spojrzenie, które musiało wiele znaczyć. Nim jednak zdążyła spytać, o co tak naprawdę chodzi, nim dreszcz zdołał jej przebiec po kręgosłupie, Hestia sama się odezwała, mówiąc cicho:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Carl, znam to spojrzenie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Faktycznie spojrzenie Carla, ale także Sturgisa i też nader ponure oblicze Doge’a mówiły, że coś jest nie tak, że nikt nie powinien się cieszyć z tego, że się zjawili, może nie w pełnym zdrowiu, ale żywi. Bo ich obecność najwidoczniej zwiastowała coś jeszcze bardziej niepokojącego. Charles westchnął ciężko, nim zdobył się zabrać głos.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zaraz będzie tu Bill z Dedalusem… — przełknął z trudem ślinę, nim nieswoim głosem kontynuował: — Jego stan jest…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Krytyczny — dopowiedział za niego Podmore, chociaż trochę wyręczając towarzysza w przekazaniu tak trudnej informacji. Kobiety zamarły w bezruchu, jakby czekały, aż powiedzą, że to nieprawda, że tak w rzeczywistości to wszystko jest mało zabawnym i nieudanym żartem. Ale z każdą kolejną sekundą ciszy docierało do nich, że ani Carl, ani Sturgis, ani też Doge, który twierdził, że nim nie powinni się przejmować, nie żartowali. Altheda wyprostowała się aż do przesady. Zerknęła przez ramię na trzy swoje pomocnice i przebiegła po każdej z nich wzrokiem, wybierając tą, która będzie jej asystować w chyba najtrudniejszej akcji tego dnia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Fleur — szepnęła, a Francuzka wzdrygnęła się, słysząc własne imię — weź po jednej porcji każdego z eliksirów i spory zapas bandaży — poleciła zatrważająco spokojnym głosem, który był mimo okoliczności wciąż pełen opanowania. — Idź do pokoju, w którym leży Franczesco. Elfiasie, usiądź gdzieś, ktoś zaraz opatrzy twoje rany, nie wydają się poważne — mówiła, a w tym czasie Fleur wypełniała jej polecenie, wybierając porcję każdego z eliksirów, jakie miały dostępne i na chwiejnych nogach skierowała się w stronę schodów, a Doge również posłusznie wyswobodził się z objęć swoich towarzyszy i usiadł na pierwszym lepszym miejscu, które było wolne. Altheda spojrzała właśnie na nich, a potem na zatłoczony salon, po którym ciężko było się poruszać i poleciła im: — Panowie, zróbcie przejście, żeby… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie dane było jej dokończyć, bo w tym samym czasie kominek znów zapłonął na zielono, tym razem jeszcze bardziej złowrogo niż wcześniej, a w płomieniach pojawił się Bill trzymający w ramionach nieprzytomne ciało niskiego mężczyzny - zakrwawione i zwisające bez życia, a Weasley tym razem, w przeciwieństwie do ostatniego, gdy pojawił się z Betty uśmiechnięty dobrodusznie, choć sztucznie, miał przerażenie wypisane na twarzy i słaniając się na nogach, szepnął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Szybko…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda kiwnęła ręką, by pobiegł za nią, a on posłusznie podążył jej śladem i zaczął wspinać się po schodach, przeskakując po dwa nawet trzy stopnie, chociaż nikt nie wiedział, skąd brał na to siły. Pozostali mimo sprzecznych emocji, stali w miejscu. Nimfadora spoglądała to na kominek, to znów na schody, zastanawiając się, gdzie teraz powinna być, gdzie tak szczerze i po ludzku mogłaby się na coś przydać. Wątpiła, żeby tym miejscem był pokój na piętrze. Była tam już Fleur, była tam też Sara, która czuwała przy Franczescu i z pewnością nie odmówiła pomocy, a Altheda nie bez powodu wybrała spośród z nich tą jedną ze swoich pomocnic, która nie była ciężarna. Dora otoczyła brzuch ramionami, w myślach przepraszając swoje maleństwo za to, że poprzez własną matkę doświadcza również tego wszystkiego, czym była tragedia tej wojny. Zadrżała, opierając się o stół i szepnęła drżącym głosem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co to było…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie wiedział dokładnie, o co chciała zapytać, o co dokładnie jej chodziło… Czy o całą bitwę, o drobne jej wyrywki, o fakt, że Weasley wparował po raz kolejny do dawnego domu Szalonookiego, trzymając na rękach ociekającego krwią Dedalusa, tego samego zawsze uśmiechniętego, kłaniającego się nisko w pas i kochającego wszelkiej maści zegarki czarodzieja, czy już coś kompletnie innego. Znów zadrżała, a Carl i Hestia równocześnie do niej podeszli.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Uspokój się, Tonks… — Tomson jednak dobrze znał swoją dawną współpracowniczkę i wiedział, że takie słowa nie przyniosą jej ukojenia, więc zaczął tłumaczyć nie tylko jej, ale również swojej partnerce: — Ja i Bill spotkaliśmy ich już dopiero u Weasleyów… — wyznał, próbując wyjaśnić, że sam niewiele wie, ale wszyscy robili to, co w ich mocy, żeby opanować sytuację. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Utknąłem z Elfiasem w księgarni, która zapłonęła — dołączył do wyjaśnień Podmore, który podszedł do siedzącego Doge’a i na własną rękę próbował go opatrzyć, żeby nie przysparzać Nimfadorze i innym kobietom więcej pracy. Powiedział to ze ściśniętym gardłem, a przy okazji chyba zupełnie nieświadomy, że kolejne słowa, które padną z jego ust będą tymi, na które Tonks tak bardzo czekała: — Łapa, Remus i King nas uratowali. Shacklebolt zarządził odwrót… — kontynuował, ale Tonks skupiła się tylko na tym, że Sturg właśnie jako pierwszy dał jej pewność, że jej mąż był żywy i to jeszcze całkiem niedawno, kiedy pomagał mu i Elfiasowi. Nie zanotowała nawet informacji o Kingsleyu, który przecież ukrywał się od dawna przed śmierciożercami i raczej mało kto wiedział, gdzie jest i co się z nim dzieje. Najważniejsze dla niej było to, że Remus żył i skoro Shacklebolt zarządził odwrót, to pewnie zaraz się tu pojawi, a ona będzie mogła utonąć w jego ramionach i poczuć, że wszystko, chociaż z pewnością poturbowane, wraca na swoje miejsce. — Po drodze natknęliśmy się na Diggle’a. Myśleliśmy, że już po nim, ale Lupin wyczuł puls…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Gdzie oni są? — wpadła mu w słowo, mając na ten moment gdzieś, co, w którym momencie się wydarzyło. Później przyjdzie czas na szczegółowe relacje, chociaż z pewnością panowie chcieli zrzucić z barków chociaż odrobinę brzemienia, które musieli tego dnia dźwigać. — Remus i Syriusz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Remus zaraz się przeniesie, został z bliźniakami — objaśnił Carl, nie chcąc dłużej trzymać jej w niepewności. — Kingsley przeniósł się do Gottesmanów, a Syriusz… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Kolejnej osobie nie dane było dokończyć własnej myśli przez ten przeklęty kominek, który rozbłysł po raz kolejny, a jak się miało później okazać również i ostatni tego dnia. Tym razem było o tyle niepokojące, że niemal cały dom </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">zatrząsnął</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> się w posadach, gdy na dywan wpadli dwaj rudzielcy wraz z ogromną chmurą pyłu i licznym gruzem, który potoczył się aż pod nogi Dory, a ona była w stanie przysiąc, że słyszała jeszcze huk, jakby cały budynek się walił. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Fred, George! — wykrzyknęła, natychmiast rozpoznając bliźniaków. Przeskoczyła nad gruzem i podbiegła do nich, klękając na ziemi. Chciała podnieść chociażby jednego z nich, ale gdy spróbowała unieść Freda, sapnęła i złapała się od razu za brzuch… — Pomóżcie mi ich podnieść!— Nikt chyba tego nie zauważył jej niepokojącego gestu, ale tuż obok niej pojawili się Jones, Carl i Sturgis. Podmore złapał George’a, a Hestia i Charles unieśli Freda, tak że zrównał się twarzą z Tonks, ale wciąż był nieprzytomny. Złapała go i poklepała po policzkach, próbując ocucić i z błaganiem w głosie, szepnęła gorączkowo: — Otwórz oczy, proszę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Chłopak przez dłuższą chwilę nie okazywał znaków życia, ale w końcu jęknął i z trudem wymamrotał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Tonks…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie wkurzaj mnie nawet — warknęła, ale na widok jego bladego uśmiechu, westchnęła z ulgą i pocałowała w policzek, dziękując w duchu za to, że chłopak żył i najwidoczniej nawet w takich okolicznościach było mu do śmiechu. Obejrzała go pospiesznie, mając ochotę zawołać od razu Althedę, ale szybko przypomniała sobie, że Farewell i Weasleyowie walczą teraz o życie Dedalusa. Spojrzała na jego zakrwawione ramię, bark był chyba wystawiony ze stawu. — Hestio…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jestem — odpowiedziała natychmiast Jones, pojawiając się z całym zapasem bandaży i eliksirów, chociaż jeszcze przed sekundą podtrzymywała Freda razem z Charlesem — pokaż tą rękę. — Tonks odsunęła się od razu, robiąc miejsce przyjaciółce i na kolanach przeniosła się w stronę George’a, chcąc również i jego ocucić. Ten był jednak już przytomny i również posłał jej blady uśmiech, kiedy Hestia opatrywała jego bliźniaka, a Fred mimo bólu wciąż wpatrywał się tępo i już bez uśmiechu w Nimfadorę. — Co jest? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Remus chyba uskoczył… — wyszeptał ochrypłym głosem Fred, a tym jednym zdaniem nie tylko zmył uśmiech z twarzy brata, który jakby dopiero teraz zaczął nadawać z nim na tych samych falach i obejrzał się z przestrachem za siebie, ale też sprawił, że Tonks zamarło serce.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Uskoczył przed czym? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Z całych sił powstrzymywała się przed tym, żeby nie potrząsnąć którymś z bliźniaków, ale to mogło im jedynie przysporzyć bólu. Domyślała się, że coś złego musiało się wydarzyć. Przecież mieli czekać tylko na bliźniaków, Syriusza i Remusa, przecież bitwa miała się już skończyć, a oni mieli wrócić cali i zdrowi, a tymczasem… Weasleyowie wpadli do salonu sami, nie licząc kupy gruzu i niepokojących dźwięków w tle. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Remus chyba uskoczył…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nasz sklep… cała kamienica… — wychrypiał George, wpatrując się z trudem w Tonks — runęła. To wszystko, co po nim zostało… — wskazał na leżący pod nimi gruz, który ze sobą przenieśli z ruin Pokątnej. Tonks zadrżała, puszczając Weasleya i złapała się za brzuch, bo dziecko kopnęło dotkliwie, zwracając na siebie uwagę matki. Ten gest był zupełnie odruchowy, bo jej myśli krążyły tylko wokół Remusa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bliźniacy cudem uniknęli pochowania żywcem w ich własnym sklepie, ale przenieśli się w ostatniej chwili. Tuż za nim miał przenieść się Remus, a przynajmniej tak mówili wszyscy. Co się tam stało, co z nim się działo? Skoro kominek został zniszczony, to czemu Lupin nie pojawił się w domu Szalonookiego w inny sposób? Mógł się przeteleportować. Jeśli nie do nich bezpośrednio, to chociaż do ich własnego domu i stamtąd natychmiast przenieść się do Szalonookiego… Próbowała się uspokoić, mówiąc sobie w myślach, że to trochę mu zajmie, że nie pojawi się od razu, ale każda sekunda nasuwała kolejne pytanie… Dlaczego jeszcze go nie ma?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Spójrz na mnie — polecił jej Tomson, złapał ją za ramiona i potrząsnął delikatnie — nic mu nie będzie. — Tonks spoglądała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Musiała wyglądać strasznie, zupełnie blada, spanikowana i trzęsąca się na całym ciele. Nie słuchała nawet Carla, nie przyjmowała jego uspokajających słów. — Pewnie zaraz zjawi się tu z Blackiem i będziesz mogła odetchnąć z ulgą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Pokiwała bezmyślnie głową. Pozostali posadzili już bliźniaków koło Doge’a, a Hestia zajęła się ich dość powierzchownymi ranami, które z pewnością nie zagrażały życiu. Tonks próbowała złapać oddech. Wmawiała sobie, że to doskonale pasuje do jej męża. Został na posterunku do samego końca, robiąc to, co do niego należało i pilnując, żeby wszyscy byli bezpieczni. Był w tym najlepszy i rzadko kiedy szedł na kompromis. Powinna była się spodziewać, że nie pojawi się jako jeden z pierwszych, a na samym końcu i wtedy będzie bardziej martwił się o nią, niż o samego siebie, czym jedynie ją zdenerwuje. Tak, tak właśnie musiało się wydarzyć. Pokiwała znów głową bez przekonania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">W tej właśnie chwili z piętra zeszli Fleur i Bill, a za nim powłóczając nogami szła Altheda, jeszcze bledsza, cichsza i niepokojąco spokojna niż zwykle, ale ten stan nie utrzymał się u niej na długo, bo gdy tylko dostrzegła kolejnych przybyszy ze zbolałymi minami i zakrwawionymi ubraniami, siła znów w nią wstąpiła i w kilku krokach znalazła się przy bliźniakach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Wy też musieliście coś sobie zrobić? — spytała zbolałym głosem, kręcąc głową, kiedy przyglądała się ich ranom, które były już po części opatrzone przez Jones, co najwidoczniej przyjęła z zadowolenie, mówiąc: — Nie wyglądacie najgorzej…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Co z Dedalusem? — dopytał Doge, mlaskając ustami, a Altheda wyprostowała się jak struna, wycierając dłonie w ubrania, nie przejmując się tym zupełnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Źle — odpowiedziała cicho, trochę jakby ze wstydem i żalem do samej siebie — zrobiłam wszystko, co w mojej mocy… Praktycznie się wykrwawił, cięcia były bardzo głębokie, tętnica naruszona, ale… — zająknęła się, za co Tonks w duchu bardzo jej podziękowała, bo od opisu stanu Dedalusa zaczynało robić jej się słabo. Zresztą nie tylko od tego, wciąż drżała na myśl o tym, że minuty mijały, a Remusa wciąż nie było i nie mogła znieść faktu, że chociaż tutaj ludzie cierpieli i umierali, to ona i jej przyjaciele wciąż stoją w miejscu, zamiast przenieść się na Pokątną, żeby stamtąd zabrać siłą Lupina i Blacka. — Najgorsze chyba za nami. Teraz powinno być już tylko lepiej — powiedziała, ale bez takiego przekonania, jakie każdy chciałby u niej usłyszeć. Musieli czekać i modlić się o to, żeby słowa Althedy okazały się prawdą. Tonks pogładziła się po brzuchu z trudem przyznając, że jej też pozostało tylko to. — Sara czuwa przy nim i Franczescu — wyjaśniła, podchodząc znów do bliźniaków i oceniając ich spojrzeniem uzdrowiciela. — Fleur, Tonks, możecie opatrzyć te zadrapania? — poprosiła, a Nimfadora bezwiednie kiwnęła głową. — Poza tym chyba nic więcej wam nie dolega. Hestio, pomóż mi zabandażować nogę Elfiasa. Wy, panowie, idźcie przenieść tego faceta na piętrze na najdalsze łóżko, to na którym jest teraz, jest zdecydowanie za małe… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda oddelegowała każdego do kolejnych zadań, a sama o dziwo zniknęła na chwilę w kuchni. Może gdyby Tonks nie była owładnięta strachem o Remusa, dostrzegłaby, jak źle wygląda Farewell, która miała ubranie poplamione </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">krwią</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> i podcięte skrzydła, a na nich przecież niosła ich wszystkich przez cały dzień. Dora jednak myślała teraz zadaniowo, trzymała różdżkę przy poobijanej i podrapanej twarzy George’a, powtarzając w myślach formułę odpowiedniego zaklęcia, zanim wypowie je na głos, a Weasley spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.</span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tonks, ręce ci się trzęsą… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Daj, ja to zrobi, ty usiądź i odpocznij — poleciła od razu Fleur, która już przepchnęła się do swojego szwagra po tym, jak sprawnie opatrzyła jego bliźniaka. Tonks pokręcił głową, biorąc się w garść. Chociaż wizja odpoczynku była kusząca, była również niemożliwa, bo wiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki nie wróci Remus, a przecież musiał wrócić i ona musiała również do tego czasu wytrzymać. Dlatego odsunęła pomocną rękę Fleur i pod ostrzałem troskliwych spojrzeń wszystkich dookoła, zapewniła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dam radę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">I dawała, chociaż przychodziło jej to z niewątpliwym trudem. Kiedy Elfias został opatrzony już przez Hestię, bąknął, że nie potrzebuje żadnych eliksirów, ale przydałoby się coś mocniejszego na nerwy. Carl powiedział, że pójdzie poszukać czegoś w piwnicy, bo Szalonooki miał całkiem spory barek, chociaż nie był pewien czy Black już go nie opróżnił. Bliźniacy z kolei, gdy Fleur i Tonks skończyły swoją robotę, usiedli na podłodze, próbując pozbyć się paskudnego uczucia, że wszystko stracili… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Każdy znalazł dla siebie jakąś robotę, chociaż nie pojawiło się już więcej rannych. Nimfadora również próbowała zająć czymś ręce, żeby nie umierać ze strachu. Nie pomyślała, żeby posłać Bill, Charlsa czy Sturisa po Remusa, bo ci w jakiś dziwny sposób zniknęli jej z oczu. Słyszała jednak, jak Fleur mówi swojemu mężowi za jej plecami, że Altheda siedzi w kuchni i puściły jej nerwy. Nie trwało to długo, bo po chwili Dora kątem oka widziała już Farewell, która szybko wspinała się po schodach, żeby doglądać swojego najbardziej potrzebującego pacjenta. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nimfadora nie czując się na siłach, by podejść do kogokolwiek z rannych opadła na kolana i niepotrzebnie próbowała wyczyścić brudny od sadzy, pyłu i gruzu dywan przed kominkiem. Nie osiągnęła tym nic, właściwie jedynie spowodowała u siebie napady kaszlu, gdy przekładała z miejsca na miejsce drobiny tynku i gruzu, nie sprzątając nawet odrobinę. Pozwoliło jej to jedynie zająć czas i ręce, a to uratowało ją przed tym by podzielić los Farewell i rozkleić się w miejscu, w którym była. Ile tak marnowała swoją energię? Tego nie wiedziała, ale robiła to do chwili, gdy niespodziewanie, bez żadnego alarmu i ostrzeżenia drzwi do domu otworzyły się z hukiem, zwracając uwagę wszystkich w domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Spojrzała na stojących w progu mężczyzn, a jej serce, które przecież od wielu godzin na zmianę to zamierało, to waliło jak szalone, uderzyło w piersi tak mocno, jakby chciało się z niej wyrwać. Syriusz z ponurą miną próbował ogarnąć wzrokiem to, co wydarzyło się w jego domu podczas tego dnia, a Remus z kolei spojrzeniem natychmiast odszukał Nimfadory. Zerwała się na równe nogi z cichym westchnieniem, nie potrafiąc go zupełnie powstrzymać i na chwiejnych nogach podbiegła do niego. Nie wiedziała czy to zmęczenie skumulowane z całego dnia, czy raczej ulga sprawiły, że drżała teraz na całym ciele. Wpadła wprost w ramiona męża, obejmując go mocno, by nawet nie miał szansy wyrwać się z jej uścisku. On z kolei praktycznie po omacku odszukał dłońmi jej twarz, gładząc czule po polikach, żeby od razu pocałować ją tak mocno, jakby bał się, że do tej pory robił to za rzadko i zbyt niestarannie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak bardzo się bałam… — szepnęła z trudem, gdy przerwali pocałunek i dopiero w tej chwili zrozumiała, że w pewnym momencie zaczęła płakać, a w jej gardle pojawiła się gula, która uniemożliwiała jej swobodne mówienie. Zamrugała kilka razy, próbując pozbyć się łez i przyglądała się Remusowi, który nosił na sobie wszystkie możliwe oznaki niedawnej bitwy. Nie potrafiła nawet skupić się na jednej rzeczy, liczyło się jedynie to, że żył, że wrócił… A przecież jeszcze przed chwilą bała się, że ten dzień mógłby skończyć się zupełnie inaczej. — Chłopcy powiedzieli, że…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To już nieważne, Doro. Najważniejsze, że tobie nic nie jest… — powiedział zachrypniętym głosem i zrobił się na łagodny, ale przeraźliwie zmęczony uśmiech, nim pocałował ją ponownie. I między kolejnymi pocałunkami, położył dłonie na jej brzuchu, a maleństwo jakby wyczuło ten dotyk i kopnęło ją delikatnie, co tym razem przyjęła z ogromnym spokojem. — Że wam nic nie grozi…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Wtuliła się ponownie w męża, nie mogąc się nacieszyć jego obecnością, jakby nie była w stanie uwierzyć, że naprawdę wrócił, że jest cały i może ją teraz obejmować. Kątem oka dostrzegła jednak Blacka, który stał wciąż obok, a jego błędny wzrok skierowany był w jej stronę. Nie potrafiła wyczytać nic z jego twarzy. Coś było nie tak… Coś go gnębiło. I chociaż Dora nie chciała tego robić za żadne skarby, wyplątała się z ramion Remusa, żeby przytulić Blacka i powiedzieć w końcu żartobliwie, bo dopiero teraz mogła na coś takiego sobie pozwolić:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ty, kundlu! O ciebie też się martwiłam!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Black nie odszczekał, nie rzucił nic uszczypliwego, chamskiego czy jakkolwiek dziwnego, a to było bardzo niepokojące. Stał prosty jak struna, nawet po tym, jak Tonks objęła go. Przez myśl jej przeszło, że może wolał teraz mieć w ramionach Althedę, która jak na złość zniknęła przed ich przyjściem na piętrze. Już chciała się odsunąć i nie czekać na jakąkolwiek reakcję, ale w momencie, gdy miała już to zrobić, Syriusz otoczył ją ramionami i przygarnął do siebie jeszcze mocniej, wzdychając ciężko. Zszokowało to ją zupełnie i wydawało jej się, że zadrżała pod wpływem tego gestu, ale uświadomiła sobie, że to nie ona, a Black drży, jakby szlochał bezgłośnie. Ta reakcja była tak zadziwiająca, że nie wiedziała jak zareagować. Nawet w najgorszych momentach Łapa był zawsze cyniczny, zdystansowany i rzucał niewybrednymi tekstami dla rozładowania atmosfery, a w tej chwili zachowywał się zupełnie inaczej. Tak, jakby był w zupełnej rozsypce… Było to bardzo niepokojące, ale nim zdążyła zareagować, przyjrzeć się mu uważniej, Syriusz poluźnił uścisk i skutecznie odwrócił jej uwagę, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Luniek ma rację, najważniejsze, że wam nic nie jest — przyznał z dziwną nutą rozbrzmiewającą w jego głosie. Odsunął się od niej, posyłając mocno wymuszony uśmiech. — Chociaż ten stary dureń wcale nie jest cały i zdrowy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dopiero teraz Dora uważnie przyjrzała się mężowi, chociaż z tyłu głowy wciąż miała dziwne zachowanie Syriusza. Widziała wcześniej, że Remus nosi po sobie ślady bitwy, ale odpychała to od siebie, ciesząc się tym, że żyje i że był przy niej. Dopiero słowa Blacka zmusiły ją do uważnego zlustrowania Lupina. Jego płaszcz, włosy i twarz była pokryta pyłem, zupełnie tak jak w przypadku bliźniaków, co dowodziło temu, żeby rzeczywiście był w ich sklepie, kiedy kamienica runęła. Pod warstwą pyłu, widziała plamy krwi, nieznaczne, które musiały wziąć się z niewielkiej rany na czole, która mimo swoich rozmiarów zaczęła puchnąć i sinieć. Najgorsze jednak było to, co dostrzegła na jego torsie. Sweter był przerwany dość precyzyjnym przecięciem, które dosięgnęło również jego skóry, a domyślała się tego po tym, że wyrwa w materiale była cała okrwawiona, a tej krwi było naprawdę dużo. Black miał rację, Remus wrócił, może i w jednym kawałku, ale nie bez uszczerbku na zdrowiu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ściągaj ten sweter… — rzuciła natychmiast, chcąc go od razu opatrzeć i upewnić się, że rana, którą ewidentnie chciał przed nią ukryć, nie zagraża jego życiu. Syriusz wykorzystał ten moment, żeby wtrącić komentarz, który w końcu był w jego stylu:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tonks, nie przy ludziach! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— … trzeba to od razu oczyścić — dokończyła, doskakując do niego i próbując ściągnąć z niego ubrudzony płaszcz. Remus uśmiechnął się pobłażliwie, łapiąc ją za nadgarstki uspokajająco.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To może poczekać, naprawdę, już nie krwawię… — zapewnił, próbując ją przekonać, chociaż ona w tej chwili, chociaż mu wierzyła, nie chciała odpuścić. Widział to po niej, dlatego dodał już z pełną powagą i bez uśmiechu: — Musimy zrobić coś jeszcze.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Savage… — wtrącił cicho Black, a Dora od razu spochmurniała. Żal ścisnął jej żołądek na myśl o aurorze. Remus przygarnął ją ramieniem do siebie, ofiarowując wsparcie, a Dora złapała Syriusza za dłoń, nie chcąc zmuszać go do mówienia tego na głos.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Słyszałam — szepnęła smutno, ściskając jego rękę w podziękowaniu za to, co zrobił na Pokątnej dla Savage’a i jego córeczki, która nieświadoma wszystkiego czekała bezpiecznie w jej domu. — Betty jest teraz u nas z moją mamą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Obiecałem, że go tam nie zostawię — dodał Black, a Tonks chwilę zajęło zrozumienie tego, co miał na myśli. Zgodnie ze słowami Billa, Syriusz nie tylko zaopiekował się Betty aż do jego przybycia, ale znalazł ją również czuwającą przy ciele swojego taty. Na samą myśl robiło jej się słabo. Nikt nie wiedział, ile ta mała istotka spędziła przy zwłokach ojca, nim dotarł do niej Łapa. Modliła się w duchu, żeby nie odcisnęło to na niej piętna i nie było traumą, która odebrałaby jej chęci do życia. Wspominając o Betty, ciągle uciekała myślami do swojego taty… Teraz jednak pojęła, że obietnica złożona przez Blacka dotyczyła ciała Savage’a. Nie zostawił go na Pokątnej, a to znaczyło, że zabrał go ze sobą…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Gdzie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Przed domem… — wtrącił Remus, zniżając głos prawie do szeptu, żeby zbyt głośną wypowiedzią nie odebrać powagi tej sytuacji. — Jego rodzina powinna, ale… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Nie dokończył, co rodzina Savageów powinna lub nie powinna zrobić, bo na schodach pojawiła się Altheda, która od razu spostrzegła nowe osoby w domu. Całe zmęczenie z jej twarzy zniknęło i wyzbyła się naturalnego dla niej i irytującego dla Tonks spokoju. W mgnieniu oka zbiegła po schodach i rzuciła się w objęcia Blacka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Syriuszu! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Łapa ogarnął ją ramionami, przyciągając do siebie i mimo wcześniejszego, niby normalnego, zgryźliwego komentarza, którym odwiódł uwagę Tonks od siebie, pozwolił sobie znów na zbolałe westchnięcie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Przepraszam, Ally… — szepnął, kryjąc twarz w jej włosach. Wydawał się w tej chwili kruchy i słaby. To nie było zwykłe zmęczenie po bitwie, które było widać po nich wszystkich, nawet po osobach, które wciąż były na miejscu i opatrywały rannych. Blackowi musiało przydarzyć się coś jeszcze, coś co bardzo go dotknęło i wzbudzało w Dorze ogrom niepokoju. A jednak patrząc na tą dwójkę, coś zakuło ją w serce. Cała niechęć względem Farewell uleciała na krótką chwilę, gdy widziała, jak jej obecność działa na Syriusza. Pozwoliła im się sobą nacieszyć jeszcze moment, a potem cierpliwie znosiła to, jak Remus odpowiedział na całą litanię pytań uzdrowicielki, skupiając się głównie na sprawie Savage’a.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Chcecie go pochować? — spytała Altheda, gdy Lupin w końcu skończył swoją opowieść na informacjach, które chwile wcześniej zdążył przekazać Dorze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Rodzina powinna go pożegnać — odpowiedział Remus, chociaż w jego głosie można było wyczuć jeszcze więcej niepokoju, który wiązał się z brakiem informacji o żonie aurora, której los był dla nich zupełną niewiadomą. Farewell pokiwała głową ze zrozumieniem i nie wypuszczając Syriusza z ramion, rozejrzała się dookoła z posępną miną.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tu nie może zostać, nie wśród rannych… — szepnęła racjonalnie i chociaż Tonks chciała w pierwszej chwili się sprzeciwić, to niestety podświadomie popierała decyzję Farewell. Mieli już chyba około dwóch tuzinów rannych, w tym ledwie żywego Dedalusa. Nie wyobrażała sobie, żeby jeszcze gdzieś mogli złożyć zwłoki aurora i jednocześnie zapewnić mu należyty szacunek oraz spokój. Altheda nie poprzestała jednak na swoim stwierdzeniu, bo zastanowiła się i powiedziała: — Ta skrytka za domem. Jest w niej całkiem sporo miejsca i… — zawiesiła głos, przełykając z trudem ślinę — dużo desek, myślę, że starczy na wyczarowanie godnej trumny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zajmiemy się tym — zapewnił Remus, gotowy ruszyć do dalszych zadań. Pocałował Dorę w skroń, czując jej ramię, które zacisnęło się wokół jego pasa, co zrobiła zupełnie odruchowo. Podświadomie chciała go zatrzymać przy sobie, ale jednocześnie była wdzięczna za to, że jej mąż i Syriusz zaopiekowali się jej dawnym podwładnym. Ona nie była gotowa, by iść z nimi i spojrzeć na martwe oblicze Savage’a. — Dokończymy to, co zaczęliśmy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Altheda skinęła głową, odsuwając się powoli od Syriusza i przeciągając ich moment jak najdłużej. Wtedy też spojrzała na Remusa i zlustrowała go spojrzeniem zupełnie fachowym, któremu nie umknął stan Lupina.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie potrzebujesz pomocy?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Później, Althedo — powiedział spokojnie. Położył dłoń na ramieniu Blacka i razem, niechętnie znów wyszli z domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks i Farewell stały dłuższą chwilę w milczeniu, wpatrując się w zamknięte drzwi. Zachowywały się tak, jakby wzrokiem chciały przywołać swoich partnerów z powrotem, mimo świadomości, że oni postępują słusznie. Dora miała jednak wrażenie, że jeżeli się nie ruszy, to Remus w ciągu sekundy wróci. W tej właśnie chwili odezwał się Carl, który wraz ze Sturgisem, Hestią, Fleur, Billem i bliźniakami przysłuchiwał się całej rozmowie z niewielkiego oddalenia:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To już po wszystkim… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Trzeba zmienić opatrunki tamtej kobiecie — sprostowała Altheda, przytomniejąc natychmiast — sprawdzić jak trzyma się dziewczyna z oparzeniami i… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Możemy odetchnąć — dokończył Bill, obejmując z ulgą Fleur, która oparła głowę o jego tors, uśmiechając się bez radości. Tak, mogli mieć wiele racji. Czekało ich jeszcze wiele pracy, ale mimo wszystko bitwa się skończyła. Musieli zaopiekować się rannymi, pomóc im wrócić do domu, jeśli ich stan na to pozwoli. Z tym z pewnością sobie poradzą mimo zmęczenia i braku sił.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tym, z czym mieli sobie nie poradzić była Sara, która choć nie podjęła sama tej decyzji, wybrała właśnie ten moment, w którym każde z nich pozwoliło sobie na oddech ulgi, przymknięcie oczu i zaakceptowanie tego, co do tej pory się wydarzyło, a to było konieczne jeśli mieli jakkolwiek przysłużyć się sobie i rannym, których schronili pod własnym dachem. Wtedy właśnie Lucky, nie wypowiadając nawet słowa, zburzyła wszystko, co mogło kojarzyć im się ze spokojem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Było to o tyle brutalne dla Tonks, że dopiero przed kilkoma chwilami mogła objąć swojego męża i przekonać się na własnej skórze, że żyje, że ma się dobrze. A przecież cały ten dzień polegał na tym, że zamartwiała się o niego, nie miała o nim żadnych informacji, a gdy już jakieś się pojawiły, naprzemiennie albo ją uspokajały, albo przyprawiały o zawał serca. To było brutalne, ale nie tak samo jak to, że Sara z hukiem wylądowała na schodach, trzymając się ledwo barierki, by nie spaść zupełnie, a w gardle uwiązł jej niemy krzyk, który i tak rozerwał im wszystkim serca. Tak jak stali, spojrzeli na nią, na łzy cieknące po jej policzkach, na drżące od szlochu ciało i przerażenie w oczach… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks znów poczuła, że ziemia wymyka się jej spod stóp. Że po raz kolejny dzieje się coś na co nie ma wpływu i nie ma już ani grama sił by jakkolwiek pomóc. Przed oczami pojawił się jej Franczesco i jego zmiażdżoną nogą, słyszała jęk bólu wydobywający się z jego ust, który znosił nieprzytomny, gdy kość, którą Altheda musiała całkowicie usunąć, odrastała powoli, sprawiając, że zamiast mniej, cierpiał jeszcze bardziej. Czarne scenariusze przewijały się jej w głowie. Coś mówiło jej, że podczas pomocy Altheda mogła się pomylić, że może podała zły eliksir albo w złych proporcjach i teraz Franczesco umiera, a Sara musiał być tego świadkiem. Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Chciała jedynie ogarnąć przyjaciółkę ramieniem i zapewnić, że… Sama nie wiedziała co, nie mogła powiedzieć, że będzie lepiej, że będzie dobrze, bo było by to zwykłym kłamstwem. A jednak chciała być przy niej i nie pozwolić się załamać, choć sama czuła, że nie ma już żadnych barier, które trzymałyby ją w ryzach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Franczesco? — spytał z trudem Bill, ledwo otwierając usta i wypowiadając w końcu, może nie w pełni, ale to pytanie, które dręczyło teraz Tonks. Sara nie odpowiedziała, pokręciła jedynie głową, dając do zrozumienia, że to nie o Franca chodzi, a o kogoś innego. Że stało się coś, co było zupełnie nie związanego z tymi przerażającymi myślami, które pojawiły się w głowie Tonks. A skoro nie o Franczesca chodziło, to była tylko jedna osoba, której mogło dotyczyć to przerażenie. I chociaż każdy z nich już domyślał się, o kogo chodzi, Carl zapytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dadalus?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tym razem Sara skinęła głową potwierdzająco. Dora poczuła najpierw jak dziecko kopie, potem jak serce boleśnie obija się jej o żebra, myślała, że kolejną rzeczą, jaką poczuje będzie ziemia, na którą upadnie w szoku, niedowierzaniu i niezrozumieniu. Tak jednak nie było… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Stała jak wryta, zresztą dokładnie tak samo jak inni, dopóki Altheda, która w swoich spokojnych, brązowych oczach miała łzy. Wbrew swojej naturze zerwała się biegiem i ruszyła po schodach, a kiedy uzdrowicielka to zrobiła, Tonks, Fleur i Hestia, trzy kobiety, które pomagały jej przez cały dzień, które stały się w pewnym sensie jej podwładnymi, też chciały za nią ruszyć i coś zrobić. Carl natychmiast złapał Jones, zatrzymując ją przy sobie. Fleur była już w połowie schodów, Bill tuż za nią, ale obrócił się jeszcze do swoich braci i krzyknął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zatrzymajcie ją! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bliźniacy posłuchali go. Po obu stronach objęli Dorę, nie pozwalając się jej ruszyć, a ona nie wiedzieć czemu, bo przecież wszystko w niej rwało się, by wbiec po schodach i ratować życie Dedalusa, który choć było z nim źle, miał wydobrzeć. Tak przecież powiedziała Farewell, zapewniała ich, że tak będzie. Pozwoliła bliźniakom objąć się mocniej, marząc o tym, żeby to nie oni, a Remus był przy niej, pocieszał i uspokajał, mówiąc te wszystkie kłamstwa, że Altheda pomoże, znajdzie sposób, że będzie tylko lepiej. Ale ona przecież już to wszystko słyszała z ust Althedy, która przecież nie okłamałaby ich ani siebie, mówiąc coś takiego. Dora mogła jej nie lubić, mogła nie przepadać za jej stylem bycia i wszystkim, co z nią związane, ale mimo wszystko doceniała szczerość, z którą Farewell zawsze informowała o faktycznym stanie zdrowia swoich pacjentów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">I kiedy bliźniacy ją trzymali, Sturgis nie wytrzymał. Przeklął głośno i pobiegł w ślad za pozostałymi na piętro. A stary Doge mamrotał pod nosem, nie pasującą do niego cichą modlitwę, żeby wszelkie bóstwa nie pozwoliły Diglle’owi odejść z tego świata, że chłopak ma tutaj jeszcze sporo do zrobienia, a przecież nikt nie będzie potrafił drażnić ich tak bardzo jak Dedalus swoimi opowieściami o swoich zegarkach, ubrany w te irytująco barwne fraki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dora też się modliła. Powtarzała tą samą modlitwę, która nie schodziła jej ust przez cały dzień. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Żeby przeżył, żeby nikt z nich nie zginął. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Z ranami sobie poradzą, z chorobami też. Mieli w końcu uzdrowiciela, mieli doświadczenie i niezbędne medykamenty, a jeśli nawet by ich nie mieli.to by zdobyli. Najważniejsze, żeby przeżył, żeby dał im szansę się uratować. I zupełnie nieświadomie powiedziała na głos:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Walcz, Dedalusie… Walczyłeś już tak długo… Jeszcze trochę, tylko troszeczkę… Proszę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Cały dom zamilkł w oczekiwaniu. Cały dom i wszyscy w nim obecni chyba zdawali sobie sprawę z tego, że ważą się losy ludzkiego życia. Nimfadora nie była pewna, czy ta wwiercająca się w mózg cisza była wyrazem szacunku, czy efektem wcześniej zaaplikowanych eliksirów nasennych i zmęczenia, które ogarnęły wszystkich rannych, którzy teraz albo spali, albo leżeli nieprzytomni lub wpatrywali się tępo w sufit, nie mając sił i odwagi się odezwać. A oni czekali. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Czekali i Tonks wydawało się, że nie ruszyli się nawet o cal. Choć była to nieprawda, bo zarówno bliźniacy, jak i Charles posadzili ją i Hestię na chyba jedynym wolnym łóżku, otaczając opiekuńczymi ramionami i nie pozwalając, by dwie ciężarne członkinie Zakonu Feniksa znalazły się w miejscu, w którym jedno z nich, ich sprzymierzeniec i przyjaciel walczy o życie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora siedziała otępiała, skubiąc nieświadomie nitki z rękawa swojej koszulki. Obok Hestia płakała cicho w ramię swojego partnera, mówiąc, że nie tak dawno ona i Dedalus byli razem na misji, gdy przenosili Dursleyów z Privet Drive, że to Dedalus był przy niej, gdy dowiedzieli się o śmierci Szalonookiego, w którego domu przecież się znajdowali i że to niemożliwe, żeby teraz on miał umrzeć. Do Tonks nie dochodziły te słowa, nie słyszała szlochu, nie słyszała tak naprawdę niczego. Wpatrywała się w schody, jak gdyby zaraz na ich szczycie miał pojawić się Diggle, ściągnąć z głowy pstrokaty cylinder i skłonić się nisko, mówiąc, że jest cały i zdrowy, a gdy już uporają się z tym całym bałaganem, zaprasza ich na dobrze doprawioną rumem herbatkę. Wpatrywała się i czekała. Dopiero po wielu minutach, podczas których nic dookoła się nie działo, miała się przekonać, że tak naprawdę Dedalus już się nie ukłoni…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Bo zamiast Dedalusa Diggle’a na schodach pojawiła się Altheda, podtrzymując się ściany. Nie podeszła jednak do nich i nie zapewniła, że już po wszystkim, a to był jedynie fałszywy alarm. Nie zrobiła nawet jednego kroku. Opadła bez sił na stopnie i pozwoliła sobie na to, czego nikt się po niej nie spodziewał. Wybuchła płaczem tak przejmującym, że nie potrzeba było żadnych słów. Jej szloch był tak przejmujący, że dla każdego było jasne. Altheda Farewell mimo wszelkich starań nie uratowała kolejnego pacjenta, a jednocześnie musiała pożegnać przyjaciela, który oddał ostatnie tchnienie i na jej ramionach pożegnał ten okrutny świat.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora drżącymi dłońmi złapała za kosz pełen brudnych, zużytych opatrunków. Musiała coś zrobić, musiała jakoś wypełnić pustkę, która ich wszystkich ogarnęła. Chciała iść do Remusa i Syriusza, poinformować ich o tym, co się stało. Nie miała jednak serca przerywać im przygotowywań do pochówku Savage’a, przynosząc informacje o śmierci Dedalusa, którego oni przecież uratowali z ruin Pokątnej. Nie chciała dokładać im zmartwień, z którymi i tak będą musieli się wkrótce zmierzyć</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Pomożemy — odezwali się jednocześnie bliźniacy, którzy do tej pory siedzieli pod oknem, nieprzytomnie wpatrując się w brudny od popiołu dywan. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Usiądźcie, chłopcy, to nie jest ciężkie — zapewniła ich spokojnie Tonks, opierając sobie kosz o biodro i spojrzała na nich z wręcz matczyną czułością — wy już wystarczająco dzisiaj przeszliście. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Uśmiechnęli się ponuro, kiwając równo głowami. Wyglądali jak siedem nieszczęść, chociaż ich stan i tak był o niebo lepszy od tego, w którym pojawili się tu ostatnim razem. Wtedy wpadli do salonu razem ze stertą gruzu, która okazała się pozostałościami po ich sklepie. Całe szczęście nie byli ranni na tyle, żeby potrzebowali pomocy doświadczonego uzdrowiciela. Tonks razem z Fleur połatały ich tak, jak umiały najlepiej, kiedy Hestia opiekowała się starym Elfiasem. Altheda spojrzała na chłopców co prawda jedynie przelotnie, gdy pojawiła się na sekundę przynosząc wieści o Dedalusie, które na dłuższą metę wcale nie okazały się prawdziwe. Miały urwanie głowy przy tylu ludziach i całe szczęście Sara zdołała odprowadziła małą Betty do matki Dory, żeby dziewczynka nigdzie się tu nie plątała. Małe dziecko z pewnością nie byłoby w tych okolicznościach pomocne. I tak była już świadkiem śmierci swojego własnego ojca, nie musiała oglądać więcej krwi i strat. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Oui, Altheda powiedziała, że zaraz będziecie mogli wracać... — potwierdziła Fleur, podchodząc do nich i wycierając dłonie z maści, którą musiała przed chwilą kogoś smarować. Krzywiła się od jej zapachu, czemu Tonks zupełnie się nie dziwiła, bo sama z trudem znosiła ten smród. — Jeśli chcecie, w Muszelce czeka ciepła pościel, a jak wrócę to podam wam kolację — zaoferowała swoim szwagrom, a Dora uśmiechnęła się pod nosem. Fleur nie była już tą samą, delikatną i pyszną Francuzką, która odbiła jej Billa na początku działania Zakonu. Obie były w zupełnie innym momencie swojego życia i Dora nie uwierzyłaby w to, co razem przeszły, gdyby nie doświadczyła tego na własnej skórze. Zastanawiała się nawet, jakim cudem Molly tak długo nie mogła znieść obecności swojej synowej, bo teraz dostrzegała między nimi mnóstwo podobieństw. — Co tylko chcecie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dzięki, Fleur — odpowiedział George, posyłając jej pełen wdzięczności uśmiech. Dora również doceniała to, że żona Billa była gotowa ugościć w swoim domu nie tylko rodzinę męża, ale również zupełnie obcą dziewczynkę, która czekała na nich razem z Andromedą. George z pewnością też to doceniał, jednak zarówno on i jego brat nie wykazywali radości z tej propozycji. Nie można się było temu dziwić, bo przecież przed chwilą stracili wszystko, na co ciężko pracowali od kilku lat. — Chętnie skorzystamy, ale później... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Musimy sprawdzić, jak udało się wszystko opanować w Potterwarcie...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Rozgłośnia... — szepnęła ze zrozumieniem Tonks, pojmując, co miał na myśli Fred. Ratując przypadkowe ofiary ataku na Pokątną, zdradzili położenie Potterwarty. Ich kolejny sukces, któremu oddali się bez końca, był zagrożony. Dora też czuła się z tym paskudnie, bo oddała spory kawałek serca rozgłośni radiowej, która pozwalała jej działać na rzecz Zakonu mimo jej błogosławionego stanu. Po tym dniu wszystko znów stało pod znakiem zapytania... — Będzie trzeba ją przenieść.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak, nasza miejscówka jest spalona, ale damy z tym radę — stwierdził Fred, wzruszając ramionami. Po jego oczach było jednak widać, że te pokrzepiające słowa nie przeszły mu przez usta z taką pewnością, jakby chciał. Zamrugał kilka razy, Dora nie wiedziała czy ze zmęczenia, czy żalu, który musiał przecież czuć całym sobą tak samo jak jego bliźniak i rozejrzał się po salonie. — A co z tymi ludźmi? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiedzą, gdzie są... — stwierdziła Tonks, również spoglądając na zebranych w salonie rannych. Niektórzy spali z wymęczenia lub dzięki eliksirom, które im podały, inni płakali cicho na swoich łóżkach, a co niektórzy wpatrywali się bez życia przed siebie, nie pojmując, czego właśnie doświadczyli. Nimfadora nie wiedziała, co odpowiedzieć Fredowi. Sama nie miała pojęcia, co powinni zrobić. Udzielili niezbędnej pomocy, ale musieli też pamiętać o własnym bezpieczeństwie. — Ich stan jest już opanowany, nie widzę powodu, żeby zostawali tu dłużej niż to konieczne. Podejrzewam, że będziemy ich stąd powoli eksmitować... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jak Bill i reszta wrócą, będą się z nimi przenosić okrężną drogą — stwierdziła Fleur, chociaż gołym okiem było widać, że nie uśmiecha jej się posyłanie męża do dalszych zadań. — Samych ich nie puścimy... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Ale jest parę osób, które będą musiały zostać — odezwała się cicho Altheda, która pojawiła się znikąd. Tonks zacisnęła usta, widząc w jakim stanie jest Farewell po śmierci Dedalusa. Podziwiała jednak to, że mimo wszystko nie poddawała się i poza krótkim momentem załamania tuż po zgonie czarodzieja i gdy sama zdecydowała się posprzątać łóżko po zmarłym Diggle’u, wciąż stała na straży, żeby pomagać tym, którzy tego potrzebowali, chociaż sama zasłużyła na wsparcie i długi odpoczynek. Farewell wciąż myślała trzeźwo, stawiając dobro swoich pacjentów na najwyższym miejscu. — Może znieśliby podróż z proszkiem Fiuu, ale teleportacja nie wchodzi w grę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jest aż tak źle? — spytał George, zwieszając smętnie głowę, jakby już otrzymał odpowiedź. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Niektórych musiałam uśpić, inni sami stracili przytomność, Franczesco pewnie całą noc będzie odzyskiwał kość, a może nawet i dłużej, bo musiałam również usunąć roztrzaskany staw kolanowy... — wyjaśniła zmęczonym głosem, a wszyscy pokiwali głowami, chociaż nie każdy chyba zrozumiał jej słowa. Tonks skrzywiła się, słysząc tą krótką relację, która była zdana rzeczowym tonem. Dla niej było to trudne do zniesienia, chociaż przecież cały dzień bandażowała, oczyszczała i </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">zasklepiała</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> rany. — Obawiam się, że ta prowizoryczna przychodnia zostanie na trochę — westchnęła Altheda, posyłając Tonks długie spojrzenie, która ta odebrała jako nieme pytanie. Zapewne chodziło jej o to, że dom, w którym teraz byli, a w którym Farewell i Syriusz na co dzień mieszkali, formalnie należał do Nimfadory. Tonks kiwnęła głową na znak zgody, pozwalając na to, żeby potrzebujące osoby zostały w tej, jak to Altheda nazwała, prowizorycznej przychodni tak długo, jak będzie trzeba. Farewell odetchnęła z ulgą i skupiła swoją uwagę na bliźniakach. — Ale wy, chłopcy, jesteście cali i zdrowi. Chciałabym was zatrzymać, chociażby na krótką obserwację, ale wiem, że musicie załatwić kilka ważnych spraw — stwierdziła i wyciągnęła w ich stronę dwie fiolki wypełnione eliksirem. — Weźcie, po łyku wieczorem na wzmocnienie, więcej nie mogę dać, bo nie wiem, ile przyda się tutaj. A gdyby coś się działo, nawet jeśli to będzie zwykła migrena, przyjdźcie. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Chłopcy pokiwali głowami ze zrozumieniem, nie sprzeciwiając się zaleceniom uzdrowicielki. Tonks miała w tej chwili ochotę ich przytulić, albo najlepiej odesłać wprost do Molly, nawet jeśli narażała ich na spotkanie z ich ciotka Muriel, żeby zostali otoczeni matczyną miłością i mogli bezpiecznie odpocząć. Czuła jednak, że Fred i George prosto z domu Szalonookiego popędzą do rozgłośni, próbując ratować wszystko, co tam stworzyli i przenieść w inne, bezpieczne miejsce. Już chciała wspomnieć im, że może powinni zlecić to zadanie komuś innemu, kiedy nagle ich mizerny spokój został brutalnie zburzony przez głośne walenie w drzwi, które rozbrzmiewało naprzemiennie z przerażonym krzykiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— TONKS! OTWÓRZ TE CHOLERNE DRZWI!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To King… — mruknęła z przejęciem Nimfadora, odwracając się natychmiast w stronę wejścia, żeby otworzyć, ale wtedy Fred złapał ją za rękę i patrząc znacząco w oczy spytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Poczekaj, jesteś pewna? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Oczywiście, że była pewna. Rozpoznała Shacklebolta od razu, a ton jego głosu i ten krzyk kazał jej działać od razu. Obudził się w niej sprzeciw, bo nie chciała czekać, nie chciała zostawiać Kinga na progu, zwłaszcza, że coś musiało się stać. I to coś bardzo niepokojącego. Ale spojrzenie Freda, a także wszystkich zebranych zmusiło ją do racjonalnego myślenia. Kingsley nie pojawił się z resztą, podobno przeniósł się do Gottesmanów, o których nie mieli żadnych informacji od początku bitwy. Mogło się wydarzyć wszystko, tym bardziej, że Shacklebolt przez wiele tygodni ukrywał się przed śmierciożercami… A to oznaczało, że był na celowniku i gdyby coś poszło nie po jego myśli, to pod drzwiami mógł stać każdy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Tonks zmrużyła oczy, walcząc ze sobą, żeby od razu nie otworzyć drzwi. Podeszła jednak do nich i z ciężkim sercem, głosem pełnym wyrzutów sumienia poprosiła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Udowodnij, że to ty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— CHOLERA! — wrzasnął King, a Dora podskoczyła, oczekując, że zaraz po krzyku nastąpi kolejne uderzenie w drzwi, ale tak się nie stało. Pomyślała nawet, że może zamieszanie, które powodował Kingsley, zaalarmowało Remusa albo Syriusza i to oni zainterweniowali. Jednak nie trwało to dłużej niż kilka sekund, kiedy Shacklebolt z nerwową paniką zaczął znów krzyczeć: — TO JA WKOPAŁEM CIĘ W DOWODZENIE W HOGSMEADE… — Gorączkowym głosem próbował przekonać ją do tego, że jest za sobą. Ten fakt, który podał był prawdziwy, ale mógł też być powszechnie znany w Ministerstwie Magii i Dora z ciężkim sercem przyznawała, że to wcale jej nie skłoniło do otworzenia drzwi. — TO JA… A NIECH TO WSZYSTKO… — warknął po raz kolejny, ale tym razem jeszcze bardziej panicznie niż wcześniej. — ODESŁAŁEM DO CIEBIE I ALTHEDY STURGISA, BILLA, CARLA I BLIŹNIAKÓW… ELFIAS BYŁ RANNY, A DEDALUS LEDWO ŻYWY… SAM POGNAŁEM DO GOTTESMANÓW… — mówił, rzucając faktami, które były najświeższe i pełne szczegółów, które mogli znać tylko zainteresowani. To już ją przekonało, ale kolejne słowa, wypowiedziane już zrozpaczonym głosem, zupełnie ją zmroziły. — Dopadli ich, Tonks… Dopadli i spalili dom… Lucasa nigdzie nie było, a Emily… — urwał, nie mogąc wypowiedzieć więcej i spróbował błagać po raz ostatni: — Otwórz, Altheda musi się nią zająć! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jak to ich dopadli? — zapytała z przerażeniem Hestia, która w pewnym momencie dołączyła do nich, a Dora nie miała zamiaru dłużej czekać. Chwyciła za klamkę i z impetem otworzyła drzwi, żeby przed sobą dostrzec przerażonego Kingsleya, który wbrew temu, że wydawał się być cały, bez żadnej rany czy chociażby oznak złego samopoczucia, wyglądał na kompletnie załamanego. Powodem tego stanu z pewnością była młoda kobieta, którą trzymał w ramionach. To była Emily, która nieprzytomna niemal przelewała się przez ręce Kinga, a jej ciało było pokryte zimnym potem i licznymi siniakami, które odznaczały się na bladej skórze. — Co jej się stało? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiem… Nie mam pojęcia… — wyszeptał w panice Shacklebolt, przechodząc przez próg na miękkich nogach i wymijając przerażoną Tonks, która nie mogła oderwać wzroku od Em. Już raz przecież widziała ją w podobnym stanie, gdy padła ofiarą tego psychopaty Gatissa. Teraz wszystkie tamte wydarzenia znów stanęły przed oczami, a maleństwo w jej brzuchu również zareagowało poruszając się niespokojnie. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tylko nie to</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">, pomyślała w panice, która teraz niemal dorównywała tej, która dręczyła Kinga, gdy rozglądał się po całym pomieszczeniu. — Gdzie mogę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zanieś ją na górę, Kingsley — poleciła Altheda, która z trudem próbowała wykrzesać w sobie kolejne pokłady sił niezbędne do ratowania życia następnej osoby. Było to chyba niemożliwe, bo usta zadrżały jej, gdy wyszeptała cicho: — Łóżko po Dedalusie jest już gotowe… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Farewell… — powiedziała Tonks, przełykając ślinę i próbując powstrzymać łzy, które cisnęły jej się do oczu. Altheda spojrzała na nią bez sił, nawet nie starając się sprawiać wrażenia, że wciąż wie, co robić. — Pomożemy ci. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Zamknęła drzwi, próbując zrobić to jak najciszej, chociaż i tak skrzypnęły nieznośnie głośno. Tonks westchnęła ciężko, opierając głowę o framugę i próbując poskładać myśli. Ostatnie kilka godzin spędziła, próbując ratować ludzkie życie i chociaż adrenalina nie opuszczała jej krwioobiegu, to była świadoma tego, ile ona, Farewell, Fleur i Hestia dokonały… Naprawdę… A jednak jedna śmierć potrafiła sprawić, że w ciągu sekundy zapomniała o tych wszystkich osobach, którymi się zaopiekowały. Próbowała sobie wciąż przypominać, że Franczesco dochodzi dojdzie do siebie, gdy w końcu odrośnie mu kość, że mała Betty Savage jest bezpieczna w Muszelce, a Billowi udało się odnaleźć jej matkę w św. Mungu, gdzie uzdrowiciele dobrze się nią zaopiekowali, że Remus jest żywy, chociaż nie nazwała by go całym i zdrowym, a dom Szalonookiego przed godziną opuścili ostatni, zdolni do tego cywile, którym pomogły. To było naprawdę wiele i ten ogrom dobroci, a także ostatecznie dobrych wieści był w stanie zepchnąć na dalszy plan wszelkie niepowodzenia takie jak sama bitwa, mnóstwo pytań odnośnie Ollivandera, rany członków Zakonu czy nawet trudna do zniesienia wieść, że już kolejny z byłych podwładnych Tonks oddał życie w tej przeklętej wojnie. To wszystko były ciosy, po których z determinacją się podnosiła, a kolejne sukcesy dodawały jej skrzydeł. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Naprawdę wierzyła, że tego dnia, chociaż może dopiero następnego, położy się spać z poczuciem dobrze wykonanej roboty. I chociaż tej roboty wcale nie brakowało i zdawała się nie mieć końca, to musiał nadejść ten moment, gdy wszystko runęło… I jak na złość był to moment, w którym wydawało się wszystkim, że opanowali sytuację i mimo strasznych wydarzeń, będzie już tylko lepiej. Właśnie wtedy Sara zbiegła po schodach z pokoju gościnnego, w którym przebywali Franczesco i Dedalus. Miał być jednym z najspokojniejszych pomieszczeń, podczas gdy wszystkie inne były obstawione wyczarowanymi naprędce łóżkami polowymi, a jednak to tam właśnie wydarzyła się tragedia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Śmierć Dedalusa nie była ostatnią, choć z pewnością najbardziej bolesną stratą, jakiej doświadczyli tego dnia. Po tym, jak Farewell zaopiekowała się Digglem, wierzyli, że chociaż było z nim ciężko, to będzie tylko lepiej. To były prawie ostatnie wieści, jakie przekazała Altheda, a później wszyscy z bólem przekonali się, że tym razem nie miała racji i Tonks musiała przyznać, że to właśnie uzdrowicielka najgorzej zniosła śmierć Dedalusa. Nimfadora również to przeżywała, bo poza oczywistym żalem i poczuciem niesprawiedliwości, zapragnęła poinformować najbliższe Dedalusowi osoby o jego poświęceniu. Tylko że wtedy na myśl od razu przyszła jej Laura, która to właśnie razem z Althedą spędzała najwięcej czasu w dawnym domu Diggle’a, który był także Kwaterą Główną i to właśnie one mogły nazwać się jego przyjaciółkami. Dorę bolało serce na myśl o tym, że któregoś dnia będzie musiała opowiedzieć kuzynce o wszystkich okropnościach, których doświadczyli. Inne myśli wolała od siebie odsunąć jak najdalej…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ledwo udało im się przyjąć fakt, że Dadalusa nie ma już z nimi, do świadomości i wystarczyło mrugnięcie okiem, by pojawił się Kingsley niosący na rękach nieprzytomną Emily. Ta szybko zajęła dopiero co uprzątnięte łóżko po zmarłym Dedalusie i w przeciwieństwie do niego, wszyscy martwili się o chwilę, w której dziewczyna odzyska przytomność. Bo wtedy będą zmuszeni powiedzieć jej, że jej dom został zniszczony i nie mają pojęcia, gdzie jest jej mąż. Dora dobrowolnie zgłosiła się do tego, by czuwać przy Em. Było jej łatwiej, bo obok była wciąż Sara, a przynajmniej tak było do chwili, gdy Fran przez sen niemal krzyczał z bólu spowodowanego odrastającą kością. Wtedy to Sara zdecydowała się rzucić na swojego ukochanego zaklęcie wyciszające, ale nikomu to nie ułatwiło sprawy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">O tyle dobrego, że Emily wciąż spała… A Tonks była już wykończona, chociaż nie miała zamiaru wracać do domu aż do powrotu Remusa. Nie miała jednak sił, by dalej czuwać, dlatego wymknęła się najciszej jak umiała z pokoju, licząc na chwilę prawdziwej ciszy, a nie tej wyczarowanej… Zeszła po schodach, mijając na korytarzu polowe łóżka, na kilku wciąż spali ranni. W salonie też był istny tor przeszkód, a na kanapie dostrzegła śpiącą z </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">wycieńczenia</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> Farewell. Nie było wcale tak późno, ale Altheda też nie miała sił i tym razem Dora jej się nie dziwiła. Poczuła względem tej kobiety odrobinę, i to całkiem sporą, szacunku po tym wspólnym dniu. Farewell zasłużyła na odpoczynek… </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dlatego też Dora znów wspięła się na wyżyny swoich możliwości i starając się nie narobić hałasu, podeszła do młodej czarownicy z poważnymi oparzeniami, której wcześniej podała sporą dawkę eliksiru nasennego. Pamiętała, że Altheda mówiła o tym, żeby zmienić jej opatrunek po kilku godzinach, które już z pewnością minęły. Tonks co prawda marzyła o kawie, albo chociażby o herbacie, bo prawdopodobnie przekroczyła już dozwoloną dzienną dawkę kofeiny dla kobiet w ciąży, ale jednak zdecydowała się wykonać polecenie uzdrowicielki. Sięgnęła do ręki dziewczyny, którą zabandażowaną ułożyła na pościeli i zaczęła ściągać opatrunek. Był już całkowicie przesiąknięty i wyjątkowo lepił się do poparzonego ciała. Tonks skrzywiła się strasznie, spoglądając na stojący obok stolik, a właściwie to na ułożone na nim nowe opatrunki i słoiczek z maścią, którą czuła mimo zamkniętego wieczka. Czuła, że jak tylko otworzy maść to mdłości, które przecież nie tak dawno pożegnała, niechybnie wrócą, ale wstrzymała oddech i robiła to, co wcześniej pokazała jej Altheda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Jak ty to robisz?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora podskoczyła, słysząc to pytanie, chociaż było wypowiedziane szeptem. Nim się obróciła, upewniła się, że poparzona dziewczyna wciąż śpi po końskiej dawce eliksirów, które jej podano. Dopiero po tym, jak uwolniła jej ramię od bandażu, który rzuciła niedbale na ziemię, odwróciła się przez ramię i uśmiechnęła się szeroko, próbując by ten uśmiech nie wydawał się ani trochę zmęczony. Spoglądała kątem oka na umęczoną Hestię, która przecież też w pocie czoła pomagała jej i Althedzie. Wzruszyła ramionami, odkręcając śmierdzącą maść i po prostu powiedziała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nakładam grubą warstwę tego świństwa, na to opatrunek i zawijam bandaż, próbując przy tym nie oddychać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie o tym mówię, Tonks... — stwierdziła Jones i wbrew jej wrodzonemu optymizmowi, zdawała się być kompletnie załamana i zagubiona. Dora sięgnęła po różdżkę i jednym machnięciem sprawiła, że bandaż zaczął otulać posmarowane ciało rannej. Być może ostatecznie nie było to wykonane równo i starannie, ale musiało wystarczyć na następne kilka godzin. Obróciła się w stronę Hestii, która wyglądała na prawdziwie zatroskaną. Wytarła dłonie z resztek maści w spodnie i wskazała podbródkiem na przejście do kuchni, gdzie obie przeszły. I chociaż to było tylko parę kroków, z każdym czuła, że Hestia zaraz wybuchnie, jeśli nie wyrzuci z siebie swoich zmartwień. — Jak to robisz? Jesteś tutaj od tylu godzin… Kiedy ja dotarłam, też tu byłaś, chociaż bitwa trwała w najlepsze. Żadna z nas nie zna się na uzdrowicielstwie, umiemy co najwyżej zasklepić złamaną kość! Nie jestem w stanie tu wysiedzieć, a jak próbuję coś zrobić, to od razu zbiera mi się na mdłości... — wyrzuciła z siebie z ogromną goryczą, którą Tonks rozumiała aż zbyt dobrze. — Przecież my nie jesteśmy stworzone do drugiego planu, Tonks. Naszą powinnością jest walczyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora uśmiechnęła się blado i nieco kwaśno. Hestia wypowiedziała wszystkie jej wątpliwości i żale, które nie tak dawno sama w sobie nosiła. Nawet teraz odzywały się niekiedy, chociaż tego dnia czuła, że dała z siebie więcej niż sto procent. Gdyby nie wszystko to, co zniszczyło ich ciężką pracę, byłaby w pełni usatysfakcjonowana. Rozumiała jednak, że dla Hestii, która w ciąży była od niedawna, pogodzenie się z takim stanem rzeczy chwilę zajmie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dobra — westchnęła Tonks, patrząc przyjaciółce prosto w oczy — teraz powinnam wyrecytować ci wszystkie argumenty, którymi karmili mnie ludzie przez ostatnie pół roku, próbując zabrzmieć racjonalnie, a już z pewnością przekonywująco, ale </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">oszczędzę</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> ci tych farmazonów... </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Dziękuję — wyrzuciła z wdzięcznością Hestia, wznosząc oczy ku górze — czasami mam ochotę rzucić jakąś paskudną klątwę na Carla, gdy po raz tysięczny każe mi na siebie uważać... — wyznała niby żartem, chociaż za jej słowami kryła się poważna groźba, która zdaniem Tonks miała szansę się spełnić, jeśli Tomson będzie przesadnie opiekuńczy. — Tylko, że ja siedzę w domu, a on w tym czasie wychodzi na misję! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Zgadzam się, to jest najbardziej frustrujące... — przyznała Tonks, opierając się o kuchenny blat i krzyżując ręce tuż nad brzuchem. Powoli zaczynała doceniać wygodę takiej pozycji, a z kolei przestawała pomstować na swoją aktualną figurę. — Remus ma kategoryczny zakaz, rzucania takimi frazesami, gdy wychodzi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy to się u ciebie zaczęło? Kiedy doszłaś do wniosku, że umiesz odpuścić i myśleć tylko o sobie? — zapytała z cichą zazdrością Hestia, przyglądając się Nimfadorze. — Mną ciągle miota, odruchowo chcę wyrwać się do walki i nawet teraz aż ściska mnie w żołądku na samą myśl, że wszyscy szukają Lucasa, a ja nie jestem w stanie kiwnąć nawet palcem...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Dora pokiwała głową ze zrozumieniem. Gdyby nie fakt, że miała ręce pełne roboty, pewnie czułaby się dokładnie tak samo jak Hestia. Mogła zapewniać Jones, że rozumie, że doskonale wie, jak to jest, ale nie tego oczekiwała. Tonks sama chciała parę miesięcy i w sumie teraz również, żeby ktoś dokładnie jej powiedział co i jak, bo czuła się potwornie zagubiona i niepewna, a to rodziło olbrzymią frustrację. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Nie wiem kiedy dokładnie to się stało... — przyznała zupełnie szczerze, uśmiechając się łagodnie. Nie miała zamiaru okłamywać Jones, co więcej wiele dla niej znaczył fakt, że to do niej przyszła, gdy dowiedziała się o ciąży i miała wątpliwości. Chciała jej przekazać prawdę, tę której sama doświadczyła i być może trochę odczarować te wszystkie trudności. — Ale to nie jest tak, że odpuszczasz i myślisz tylko o sobie, chociaż na pozór tak to właśnie wygląda. Działasz inaczej, angażujesz się w coś innego, a już z pewnością nie przestajesz myśleć o innych. To się po prostu stanie... — stwierdziła zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami, co wywołało u Hestii jęk rozgoryczenia, a to z kolei bardzo rozbawiło Tonks. — W pewnym momencie instynkt podpowie ci, że nie możesz, że musisz inaczej... — zapewniła ją z pełnym przekonaniem, nie mogąc lepiej sformułować procesu, który zachodzi w głowie ciężarnej kobiety, a potem nachyliła się w stronę i konspiracyjnym szeptem dodała: — Mój instynkt ma na imię Remus, a ja w końcu mogę przyznać, że się z nim zgadzam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Tak po prostu? — spytała Hestia, której udzieliło się nieco rozbawienie Nimfadory. Wymieniły spojrzenia pełne zrozumienia i niemal równocześnie westchnęły. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— To nie jest proste. Absolutnie nie, ale... — odpowiedziała Tonks, kręcąc głową. Wiele można było powiedzieć o tym, z czego musiała zrezygnować, ale z pewnością nie to, że było łatwo. Część jej samej wciąż chciałaby być tam na Pokątnej i działać, ale Dora była świadoma kilku bardzo ważnych spraw, które miała właśnie zamiar powiedzieć: — Ja bym tam przeszkadzała, Hestio. Tam na Pokątnej. Sama bałabym się o moje maleństwo, a wszyscy dookoła bali by się o mnie. Byłabym tylko rozpraszaczem dla wszystkich. Tutaj przydałam się bardziej, chociaż pojęcia nie mam, co robię... — wyznała w końcu, wyrzucając z siebie prawdę, która pozwalała jej zostać na miejscu, kiedy tylko dowiedziała się o trwającej bitwie. Uśmiechnęła się dla pokrzepienia nie tyle Hestii, co samej siebie i kontynuowała: — W Potterwarcie też się sprawdzam. Nie jestem bierna, nie wypadłam z obiegu i nie odpuściłam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy ja na to spojrzę w ten sposób? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— Patrząc na mnie to… — mruknęła i policzyła szybko w głowie wszystkie wydarzenia z ostatniego półrocza i z przekornym uśmiechem stwierdziła: — za jakieś trzy, może cztery miesiące...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— A mdłości kiedy ustąpią? — jęknęła niepocieszona Jones, a Tonks parsknęła śmiechem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">— One nigdy nie ustępują... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"></span></p><blockquote><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">No w końcu... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Myślę, że dzisiejsza data nie jest przypadkowa...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Ten rozdział miał pojawić się 28 października, tylko że wyjechałam wtedy, jak zapewne większość Polaków, odwiedzić groby swoich krewnych. Przez to zapomniałam ustawić publikację i próbowałam wstawić rozdział przez telefon... I to był błąd. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale straciłam całą treść tego rozdziału...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Byłam wściekła, załamana i bardzo zrezygnowana, ale cóż... trzeba było napisać ten rozdział jeszcze raz. Komu się przytrafiła taka sytuacja, ten wie, że nie ma nic gorszego niż odtwarzanie czegoś, co już się kiedyś stworzyło... To </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">prawdziwa</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> droga przez mękę, ale nie było innej możliwości. Tego faktu nie ułatwiało też to, że cały rozdział w tej pierwotnej, utraconej wersji liczył 44 strony... Mimo całego zniechęcenia, </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">wzięłam</span><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"> się do roboty i zaczęłam pisać tego tasiemca jeszcze raz, a trwało to w sumie aż do dziś...</span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Na Wattpadzie i Tellu pytano mnie, kiedy go wstawię... Rzuciłam datą, wierząc, że dam radę, ale nie dałam... Był 14 listopada, a ja z tych 44 stron miałam "jedynie" 38, które nie było ani spójne, ani dobre, bo odtwarzałam cały rozdział różnymi fragmentami, tak żeby było mi łatwiej. Zdecydowałam, że skoro na Wattpadzie ktoś czeka i pyta kiedy, to wstawię tam rozdział podzielony na trzy części, a potem całość wrzucę tutaj.</span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">I tak zrobiłam, jedna część ukazała się 14 listopada, druga dwa dni później, potem wpadło mi zlecenie graficzne, na którym musiałam się skupić i trzecia część pojawiła się dopiero po miesiącu w połowie grudnia. I to miało być już... miały być trzy części i 44 strony, ale coś się zadziało... Sama nie wiem jak, ale zrobiły się cztery części w tym rozdziale, a z 44 stron zrobiło się nagle 70 (nie pytajcie, sama tego nie rozumiem). No i skończyłam dopiero dzisiaj... </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;">Jak już wspomniałam, data chyba nie jest przypadkowa, bo dzisiaj jest już 31 grudnia, a ja mam okazję złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia noworoczne. Dbajcie o siebie, Kochani, spełniajcie marzenia i spędzajcie każdy dzień tak, by w Waszych życiach zagościło na stałe dobro! </span></span><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">♥ Bawcie się dzisiaj dobrze, bezpiecznie i niech ten Sylwester będzie dla Was niezapomniany </span></span><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">♥</span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">A od jutra wkraczamy w nowy, 2024 rok! To będzie już ostatni rok z moją Nimfadorą, ale mam nadzieję, że nie ze mną, bo przed nami kolejne Wilcze Kryształy i miejmy nadzieję, że także inne opowiadania, a ja chciałabym mieć z Wami bliższy kontakt, bo serce rośnie na samą myśl, że ktoś tutaj jest i przeżywa pisane przeze mnie historie razem ze mną. Stąd na pożegnanie chciałabym spytać czy interesowałby Was alomohorkowy discord? Jeśli byłoby zainteresowanie, to z chęcią taką społeczność założę i być może już wkrótce będziemy mogli się tam wspólnie komunikować. Co Wy na to?</span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-size: 14.6667px; text-align: left; white-space-collapse: preserve;"><span style="font-family: Cambria, serif;">Buziaki, Mora! </span></span><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">♥</span></span></p></blockquote><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: left;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;"></span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"><br /></span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space-collapse: preserve;"><br /></span></p></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-69305831950194420032023-10-14T23:23:00.000+02:002023-10-14T23:23:00.156+02:00149) Wszystko dla jego dobra<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Ostatnie dni roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego nie należały do najlepszych, chociaż również nie przyniosły też żadnych nowych tragedii. Po szumnym powrocie Ginny Weasley do domu, którego tłem było porwanie jej przyjaciółki. Andromeda doskonale pamiętała wzburzenie Nimfadory, gdy razem z Remusem wróciła z Nory. Jej córka nie potrafiła zrozumieć obojętności z jaką on, Syriusz i Charles Tomson zareagowali na wieść o córce Lovegooda. Okazało się jednak, że to nie obojętność, a opanowanie, którego zawsze brakowało Dorze. </span></p><span id="docs-internal-guid-a27e0d64-7fff-2454-b842-106b84e9b423"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Już nazajutrz rozpoczęli poszukiwania, te działania musiały być jednak wyjątkowo ostrożne. Brakowało im ludzi, Kingsley Shacklebolt wciąż się ukrywał po odkryciu działania zaklęcia tabu, a to on miał łączność z każdym członkiem Zakonu Feniksa, znał ich miejsca pobytu oraz możliwości działania. Bez niego mogli ufać tylko najbliższym, z którymi utrzymywali kontakt, całe szczęście wielu było chętnych by się zaangażować. Remus i Syriusz mogli liczyć na pomoc Tomsona, Billa i Fleur, Gottesmanów, a także Sary, Franczesca i Giuseppe, chociaż oni wciąż ciężko przechodzili przenosiny swoich rodaków do Włoch. Nie można było się im dziwić, bo przecież byli świadkami krzywdy i śmierci przyjaciół, których mieli chronić, to musiało być olbrzymie piętno. Do tego właśnie wtedy Shacklebolt został otoczony przez śmierciożerców i ledwo udało mu się wywinąć, a tym samym pokazał im, że muszą uważać jeszcze bardziej niż myśleli do tej pory. I chociaż próbowali ze wszystkich sił, pierwsze dni ich poszukiwań nic nie przyniosły. Jedynym pocieszeniem był fakt, że nigdzie nie pojawiła się informacja o śmierci Luny Lovegood. Pozwoliło to im wziąć chwilę oddechu na czas świąt, które również nie należały do najwspanialszych. <span></span></span></p><a name='more'></a></span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Pierwszą przeszkodą była pełnia, która wypadała akurat w samą wigilię. Wykluczało to zarówno odświętną kolację, ale również i świętowanie na następny dzień. Bo i tym razem, jak i przy każdej pełni, każdy w domu Lupinów czuł wewnętrzny niepokój. Bo chociaż Remus od wielu miesięcy nie był zagrożeniem dla swoich najbliższych, to wciąż pełen księżyc przypominał im, że wszystko może się zdarzyć, a w tych czasach nie znaczyło to nic dobrego. Ograniczyli się więc do wczesnego obiadu, dość krótkiego i do tego w wąskim gronie, do którego zaliczali się Andromeda, Nimfadora, Remus, Syriusz oraz Altheda. Nie było to spotkanie zbyt radosne, chociaż wszyscy starali się być uprzejmi i nie rozmawiać o wojnie. W oczy jednak kłuło puste krzesło dla zbłąkanego wędrowca, może nie samo krzesło, ale to kto powinien na nim siedzieć. </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><span id="docs-internal-guid-6acd83b8-7fff-eec7-1f5e-05d7bd122bba"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Nieobecność Teda dawała się we znaki szczególnie w tym okresie. Andromeda mimo wszelkich starań, nie potrafiła zepchnąć na dalszy plan smutku i tęsknoty, które w tym czasie stały się jeszcze trudniejsze do zniesienia. Czuła w kościach, że te święta nie przyniosą ukojenia, którego tak bardzo pragnęła, że nie wydarzy się cud i Ted nie pojawi się w drzwiach, trzymając z trudem największą choinkę, jaką udało mu się znaleźć, bo co roku starał się by świąteczne drzewko było jeszcze większe niż jego poprzednik. Te święta były niezwykłe i to pod wieloma względami, ale dla Dromedy były przede wszystkim niezwykle blade. Zabrakło jej wszystkiego, co czyniło ten czas tak barwnym i niezwykłym. Brakowało głośno śpiewanych kolęd, mugolskiego telewizora, który zawsze skrzeczał na chwilę przed wieczerzą, a także kłótni o pilota, które Teddy i Dora zawsze toczyli. Brakowało niechlujnie ozdobionych przez Nimfadorę pierników oraz niewyobrażalnego bałaganu w całym domu. Brakowało ciepłych ramion męża, które zawsze ją otulały, gdy próbował podejrzeć, jak pakowała prezenty… Zabrakło tego pierwiastka, który sprawiał, że te święta mogła nazwać rodzinnymi…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">A przecież miała wokół siebie rodzinę. Miała ukochaną córkę i jej męża, który już dawno przestał być jedynie dodatkiem do Nimfadory, a Andromeda traktowała go, jak kogoś na wzór bliskiego kuzyna, bo na to, żeby nazwać go synem, była zdecydowanie za młoda… Miała Syriusza, który spędził z nią ten niezwykły czas po raz pierwszy od wielu lat i to w zupełnie innych okolicznościach niż zwykli kiedyś. No i przede wszystkim miała to maleństwo, które już wkrótce miało przyjść na świat. To była jej rodzina, może niepełna, ale kochana. Nie potrafiła jednak cieszyć się ich obecnością. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Przygotowania zaczęła dużo wcześniej, przez co zabrakło wszystkich denerwujących, ale również tradycyjnych spięć tuż przed samymi świętami, nie czuła, że zabraknie jej czasu, że nie zdąży wyprasować sukienki i upiąć włosów - ba, nawet w tym roku nie zaprzątała tym sobie głowy - nie było Dory biegającej między piętrami i łapiącej się najmniej wymagającej czynności, która mogłaby zostać jej zlecona przez Andormedę, nie było Teda wyjadającego z garnków, przez co martwiła się, że jedzenia starczy na wieczerzę. Po prostu nie były to najbardziej udane święta Andy… I jedynie przez mocną konkurencję, jaką były wspomnienia z rodzinnego domu Blacków, nie mogła ich nazwać najgorszymi. A mimo tego Andromeda starała się zachować pozory i udawało jej się to aż do chwili, gdy księżyc był wysoko na niebie, Remus zapewne już dawno się przemienił, a Dora ledwo zasnęła na kanapie z głową na kolanach matki. Dopiero wtedy w ciemnym salonie, gdy ogień w kominku powoli dogasał, Dromeda pozwoliła sobie na gorzkie łzy, będące dla niej zakończeniem tych świąt, które choć nie sama, spędziła bardzo samotnie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Kolejne dni po świętach były z kolei powrotem do codziennego niepokoju, do którego zdążyli już wszyscy się przyzwyczaić. Remus wraz z pozostałymi zaangażowanymi nadal szukał młodej Lovegood, próbując znaleźć sposób, by dostać się do Azkabanu, który przestał pełnić rolę czarodziejskiego więzienia, a stał się miejscem męki dla przeciwników Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i jego popleczników. Dla Andromedy była to kwestia odległa, nie dotyczyła bezpośrednio niej i jej najbliższych. Te dni były dla niej chwilą oddechu przed kolejnym ciosem, który miał nadejść bardzo szybko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Stało się to w Nowy Rok, kiedy nad ranem, tuż przed wyjściem, Remus od niechcenia odebrał wszystkie wiadomości, wśród których było również noworoczne wydanie Proroka Codziennego. Był jednak tak zaangażowany w poszukiwania Lovegood, że nie zdołał spojrzeć na zawartość skorumpowanej gazety. Dlatego, gdy tylko Andromeda i Nimfadora rozpoczęły swój dzień, ten egzemplarz wpadł w ręce pani Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Schowała się z nim w kuchni, pod pretekstem przygotowania śniadania i porannej kawy. Z tamtej perspektywy miała idealny widok na córkę, która rozsiadła się wygodnie przy stole, bo od dłuższego czasu tylko twarde krzesło dawało jej jako taki komfort, a nie pozornie idealne do wypoczynku kanapa czy miękki fotel. Dora pokręciła głową, próbując się rozciągnąć, a potem z największym uśmiechem na twarzy położyła dłonie na brzuchu i zaczęła szeptać coś do swojego dziecka. Był to widok niezwykle rozczulający, siłą wdzierający się w sentymentalne wspomnienia z czasów, gdy to sama Andromeda oczekiwała na narodziny Nimfadory. Takie drobiazgi mocno podbudowywały Dromedę, chociaż nie sprawiały, że zapominała o lęku, z którym budziła się każdego dnia. Można powiedzieć, że jedynie go uciszały, ale na każdym kroku mogło wydarzyć się coś, co czyniło go jeszcze większym. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tak też wydarzyło się tego ranka, gdy oderwała wzrok od córki, by spojrzeć na nagłówki gazety. I wtedy niemal nie krzyknęła z przerażenia. Wiedziała, że za każdym razem sięgając po Proroka, mogła natknąć się na informację o śmierci kogoś, kogo znała, ale do tej pory nie przydarzyło się to. Tym razem jednak spoglądała na spis nazwisk opatrzonych tytułem </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Poszukiwani Wrogowie Czarodziejów. </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Żadnym zdziwieniem nie był fakt, że tą listę rozpoczynał Harry Potter i większość osób, które cieszyły się jego sympatią i jawnie opowiadały się po jego stronie. To jednak jej aż tak nie uderzyło. Jej wyczulony na konkretne nazwiska wzrok od razu wyłapał pozycję, pod którą wpisano nikogo innego, jak jej męża. </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Ted Tonks</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">, dwa słowa, których nie chciał zobaczyć w żadnej gazecie czy broszurze, a za nimi litania nieprawdziwych zarzutów, które nie miały najmniejszego sensu. Pokręciła głową z przerażeniem, czując, że nie jest w stanie złapać oddechu… Ten artykuł, ta lista, to nic innego jak listy gończe… Oficjalne zawiadomienie o poszukiwaniach, które mogły skończyć się w aktualnej sytuacji na dwa sposoby - albo dożywociem w Azkabanie, albo natychmiastową śmiercią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Andromeda skuliła się, próbując powstrzymać spazmy, które targały jej ciałem, zaciskając palce na gazecie, ale nie potrafiła oderwać wzroku. Wciąż wracała do imienia Teda, ale nie potrafiła ominąć pozostałych… </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Harry Potter… Ted Tonks… Ronald Weasley, Hermiona Granger… Ted Tonks… Rubeus Hagrid… Ted Tonks… </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wyczytywał kolejne nazwiska, niektórych nie znała, ale znacznie więcej było tych, które chociażby kojarzyła. Lista była długa, a jednak wciąż jej wzrok przykuwała pozycja z nazwiskiem Teddy’ego, a przynajmniej tak było do chwili, gdy jej zagubione spojrzenie nie padło na dwa nazwiska jedno po drugim… </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus Lupin, Nimfadora Lupin… Ted Tonks… Dora… Remus… Teddy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Każde uderzenie serca sprawiało jej ból, ten sam, który od dawna jej towarzyszył, który był niemal niedostrzegalny, ale teraz stał się rzeczywisty i tym bardziej dotkliwy. Nazwisk były dziesiątki, a ona widziała tylko trzy… Widziała swoją rodzinę, swoich ukochanych, których ktoś chciał jej odebrać. Strach o nich nie był już tylko strachem, był bólem i paniką, które ogarniały ją coraz częściej i przejmowały nad nią kontrolę w chwilach, gdy marazm ustępował im miejsca. Nie potrafiła z tym walczyć, nie miała już na to siły… A jednak w tej bezsilności była uparta i udawała… Przybierała maskę silnej i opanowanej, żeby nie przysparzać nikomu problemów, nie chciała być dla nikogo problemem. Tym razem również. Wzięła głęboki oddech, który był mocno przerywany, bardzo płaczliwy. Zmięła gazetę w dłoniach, odrzucając w kąt i mając pewność, że Dora nie będzie przejmować się śmieciem na podłodze. Otarła z twarzy łzy, choć sama nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła płakać. Z trudem się podniosła i zabrała się za przygotowywanie śniadania, który nie mogło pozostać jedynie wymówką, a przy tym starała się nie myśleć… o niczym, a najlepiej wcale…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Doro, obiecaj mi coś… — poprosiła, spoglądając na swoją córkę, gdy po paru chwilach usiadły razem przy stole nad pełnymi talerzami. Coraz rzadziej, gdy na nią patrzyła, widziała tą małą niesforną dziewczynkę, która nigdy nie słuchała się jej poleceń. Teraz widziała dwudziestopięcio letnią kobietę, przyszłą matkę, żonę i personę nietuzinkową. Od dnia jej narodzin darzyła ją miłością tak ogromną, że nie sposób ją opisać, teraz jednak dodatkowo z każdym dniem jej córeczka wzbudzała w niej niesamowity podziw i szacunek. Nawet ona sama, choć przeżyła w swoim życiu wiele, nie byłaby w stanie udźwignąć wszystkiego, co los zgotował Nimfadorze, a ta mimo wszystko wciąż miała w sobie tyle radości. Nawet teraz, gdy spojrzała na matkę spod przymrużonych oczu i z przekornym uśmiechem powiedziała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie mogę obiecać, że będę grzeczna… — Zmarszczyła zadziornie nos i rozprostowała nogi z westchnieniem. Andromeda uśmiechnęła się mimowolnie, bo Dora doskonale wyłapała niezamierzoną aluzję między jej teraźniejsza sprawą, a niezliczonymi prośbami z dzieciństwa, które zawsze zaczynała w ten sposób, chcąc zmusić córkę do dobrego zachowania. — Nigdy nie potrafiłam dotrzymać tej obietnicy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Mówię poważnie — zauważyła Andromeda, potrząsając głową i wracając myślami na właściwe tory. To nie był moment na sentymentalne podróże, matczyna troska nie pozwalała jej przestać myśleć o tym, co może się wydarzyć. Nic nie zapowiadało, że wojna się skończy, a znała swoją córkę i zięcia zbyt dobrze, by zakładać, że narodziny dziecka zmuszą ich do odłożenia na bok powinności względem Zakonu. Ta myśl, zmieszana z nieustannym strachem o los męża, niemal na każdym kroku wywoływała u niej łzy. Zwłaszcza tego ranka, gdy Andromeda przeczytała ich nazwiska na listach gończych. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Coś się stało, mamo? — zaniepokoiła się Dora, prostując się na krześle. Andromeda pokręciła głową, zaprzeczając, chociaż stało się zdecydowanie zbyt wiele. Wstała, podeszła do córki i przeczesała dłonią jej różowe włosy. Wykorzystała to, że stanęła za nią i Dora nie mogła zobaczyć łez w jej oczach. Myślami wróciła do Proroka leżącego na kuchennej podłodze, kiedy w jej głowie tworzyły się koszmary strasznej bitwy, w której giną wszyscy jej bliscy. Zbyt wiele ryzykowali, zbyt wiele mieli do stracenia….</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Musisz mi obiecać, że co by się nie działo, zrobisz wszystko dla dobra swojego dziecka — poprosiła, starając się z całych sił, by jej głos nie zdradził tych wszystkich emocji, z którymi się mierzyła.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Obiecuję, zrobię dla niego wszystko, oddam własne życie… — zapewniła Nimfadora, odwracając się w stronę matki, ale jej słowa wcale nie podniosły Andromedy na duchu, wcale nie to chciała usłyszeć, chociaż właśnie tego mogła się spodziewać. Jej mina musiała zdradzać zbyt wiele, bo Dora zaniepokoiła się. — Mamo…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Masz zadbać o jego dobro, a nie się poświęcać… — doprecyzowała Andromeda ze ściśniętym gardłem. Nimfadora zmarszczyła brwi, stając naprzeciw mamy i łapiąc ją za ręce.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wszystko będzie dobrze, mamo — powiedziała z przekonaniem, posyłając matce pokrzepiający uśmiech. Każdy kolejny dzień dawał jej ostatnio więcej nadziei, to był większy dar niż jakakolwiek magia, którego nie każdy doświadczył. — Musisz mi uwierzyć, wszystko się ułoży, tata też niedługo wróci — zapewniła ją i w tym momencie wszelkie bariery w Andromedzie opadły, a łzy popłynęły swobodnie po jej polikach. Uśmiech Nimfadory złagodniał i przybrał bardziej pocieszający charakter. Objęła mocno matkę, pozwalając jej wypłakać się w ramię. — A jak w końcu to się stanie, to zrobię mu awanturę stulecia, to mogę ci obiecać z ręką na sercu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Pokrzepiające i nieco żartobliwe słowa Nimfadory wcale nie pomogły. Wręcz przeciwnie, wzmogły jedynie obawy Andromedy. Wierzyła jednak, że obietnica córki jest zobowiązująca, że w razie zagrożenia na pierwszym miejscu postawi bezpieczeństwo i dobro dziecka. Dla Andromedy oznaczało to, że młoda matka będzie trwać przy swoim maleństwie niezależnie od tego, ilu jej bliskich czy to z rodziny, czy z grona przyjaciół, rzuci się w wir walki, która prędzej czy później musiała w końcu nadejść. Ta obietnica była filarem zszarganego spokoju Dromedy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">***</span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-ff69b320-7fff-ede5-2d5c-fd30109cfcc9"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Stawiał łapę za łapą, próbując nie zostawiać widocznych śladów, co było niezwykle trudne biorąc pod uwagę niespodziewane roztopy w tej części kraju. Animagiczna postać pozwalała mu pozostać jeszcze bardziej niezauważonym, a przy okazji on mógł w pełni skupić się na tropieniu osoby, której szukał. A musiał być już blisko… Patrząc na schemat, który sprawdzał się cyklicznie od momentu, gdy odnalazł pierwszy trop. Odnalazł kolejną wstążkę i zaczął szukać w okolicy, w miarę bezpiecznej, a co za tym idzie również dużej odległości od samego punktu, gdzie znalazł trop. Tym razem mu się poszczęściło, chociaż nie wiedział czy to dobrze, że już z daleka czuł swąd palonego, mokrego drewna. Idąc tym śladem dotarł do iglastego zagajnika, który tworzył naturalną osłonę przed niechcianymi spojrzeniami. Zwolnił, zbliżając się i nasłuchując uważnie. Może powinien wziąć ze sobą Remusa, którego wilczy kinol byłby w stanie wyczuć więcej albo usłyszałby więcej… Problem polegał na tym, że Tonks miała się na razie nie dowiedzieć o tym, że Syriusz aktywnie prowadzi poszukiwania jej ojca, a zaangażowanie Remusa z pewnością skończyłoby się tym, że wygadałby się swojej żonie. Mógłby w myślach naśmiewać się z przyjaciela za bycie pantoflem, ale Łapa sam gryzł się w język, żeby za dużo nie mówić Althedzie, chociaż wiedziała doskonale, gdzie, a raczej w jakim celu znikał tak często z domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Był więc skazany sam na siebie, ryzykując, że jeśli w końcu kogoś znajdzie, to nie będzie to Ted, a jakaś inna grupa uciekinierów, albo co gorsza szmalcownicy. Tym razem jednak miał dobre przeczucie i miał się co do tego upewnić, gdy skulił się tuż przy zagajniku nasłuchując rozmów przy niewielkim ognisku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Możemy dodać jeszcze jedną kłodę? — Pytanie zadał jakiś młody chłopak, a tak przynajmniej obstawiał Syriusz, oceniając jego głos. Miał irytujące wrażenie, że mógł już gdzieś słyszeć tego chłopaka, ale być może to jego podświadomość wciąż przypominała mu Harrym. — Strasznie zimno dzisiaj… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ogień byłby za duży, można by nas łatwiej namierzyć — odparł kolejny, tym razem z pewnością dużo starszy mężczyzna, ale oprócz jego odpowiedzi dosłyszał również inną rozmowę, która musiała być prowadzona w niewielkim oddaleniu. To co najbardziej go zdziwiło, to fakt, że był to zupełnie inny język, chyba goblidegucki, jeśli się nie przesłyszał, a to oznaczało, że nie zrozumie nawet słowa. Podszedł jednak nieco bliżej, zaglądając między gałęzie. — Lepiej dłużej utrzymywać mniejszy ogień. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Chociaż nie był to idealny punkt obserwacyjny, dostrzegł trzy namioty, dwa rozłożone blisko siebie, a jeden w znacznym oddaleniu, ale jednak na tyle blisko by zaliczyć go do tego samego obozowiska. To właśnie przy tym najdalszym namiocie dostrzegł dwie postacie, które z pewnością nie były ludźmi. Jego wzrok jednak przyciągały osoby, których rozmowie się przysłuchiwał. Faktycznie było to dwóch mężczyzn, którzy ogrzewali się przy ogniu. Ten starszy, brązowowłosy, siedział do Syriusza tyłem, nie mógł więc widzieć jego twarzy, ale ten młodszy… Wystarczyło jedno spojrzenie na ciemnoskórego chłopaka o długiej szyi i łagodnych rysach twarzy, które nijak nie pasowały do zaniedbanej fryzury i niezbyt gęstego zarostu, który musiał niedawno zapuścić, a Black już wiedział, że to jeden z młodych Gryfonów, który od pierwszego roku dzielił dormitorium z Harrym. Łapa próbował przypomnieć sobie jego imię, ale bardziej zastanawiał się, dlaczego ten chłopak jest w tym miejscu pośród uciekinierów? Może był mugolakiem? Może dopuścił się czegoś, co było teraz postrzegane jako zbrodnia? Przecież musiał należeć swego czasu do GD, a skoro tak to powinni wiedzieć coś o nim… Może młoda Weasley by coś powiedziała? Może jego też powinien sprowadzić do domu, w bezpieczne miejsce? Zastanawiał się nad tym, aż do kolejnych słów wypowiedzianych przez Gryfona, a które upewniły jedynie Blacka, że znalazł się w odpowiednim miejscu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Może powinniśmy byli pomóc Tedowi? — W pierwszej chwili wydawało mu się, że się przesłyszał, ale wyostrzył słuch. — Tamtych dwoje i tak z nami nie gada, nie znaleźli też jedzenia, chociaż to ich kolej… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ted sobie poradzi, my też, a oni… — Starszy mężczyzna zamilkł w pół zdania, ale jednocześnie upewnił Blacka, że to nie jest jedynie zbieżność imion. Ilu Tedów-mugolaków mogło się ukrywać po lesie? Niepokoiło go jednak to, że Ted przystąpił do kompanii goblinów, a jak zauważył zarówno młody Gryfon i jak nie chciał na głos przyznać ten starszy, nie mogli im zaufać. — Lepiej otaczać się sprzymierzeńcami w tych czasach, a już z pewnością nie robić sobie wrogów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wiesz dobrze, Dirk, że oni pierwsi nas zdradzą, gdy dopadną nas szmalcownicy — przyznał cicho Gryfon, próbując nie patrzeć w stronę namiotu goblinów. Syriusz wypuścił powietrze nosem, próbując nie parsknąć. Zgadzał się z nim całkowicie, a jedynym pocieszeniem było to, że jeszcze dopadli ich szmalcownicy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Póki co nikt nas nie wydał i wszyscy ciągle żyjemy… — powiedział mężczyzna nazwany Dirkiem, ale w jego głosie nie dało się słyszeć pewności czy jakiejkolwiek pociechy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz nie usłyszał już dalszej rozmowy przy ognisku, bo za nim pod jakimś ciężarem głucho trzasnęła gałązka zagłuszona przez śnieżne błoto. Podskoczył na czterech łapach, strosząc sierść, ale od razu położył uszy po sobie, widząc niezbyt wysokiego mężczyznę, który mimo ubrudzonych, pogniecionych i zniszczonych ubrań oraz zarostu zupełnie niepasującego do jego pełnej, poczciwej twarzy, wydawał się być całkiem zadowolony. Trzymał pod pachą plątaninę gałęzi, zapewne miał być to chrust na ognisko, a wolną dłonią przetarł twarz, brudząc ją nieznacznie, a potem potargał nieuczesane włosy. Uśmiechnął się szeroko, rozpoznając najwidoczniej postać, pod którą pojawił się przed nim Syriusz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Aportujesz? — zapytał z rozbawieniem Ted, ściszając głos do tonu, który był ledwie słyszalny. Syriuszowi jednak nie umknęła ta błyskotliwa uwaga. Warknął wściekle i przeciągle, jeżąc sierść na karku. Tonks zaśmiał się bezgłośnie, przyłożył palec do ust, nakazując być mu cicho i machnął ręką za siebie, nakazując Blackowi iść za sobą. Oddalili się kawałek, nawet spory kawałek. Ted zatrzymał się pod sporym drzewem, pod którym leżała kłoda, usiadł na niej, odkładając chrust na ognisko obok siebie. Spojrzał z wyczekiwaniem na Syriusza, który na jego oczach zmienił swoją postać z powrotem na ludzką. Black patrzył na niego niezbyt przychylnie i pamiętając doskonale jego komentarz, przywitał się: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Witaj, Ted. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dobrze cię widzieć, Syriuszu — odparł Tonks. — Wybacz ten krótki spacer, ale to dla zachowania… — zamilkł na chwilę, zastanawiając się jakiego słowa użyć — prywatności…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz pokiwał głową, zerknął przez ramię w stronę zagajnika, gdzie jeszcze przed chwilą przysłuchiwał się rozmowie toczącej się przy ognisku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Masz tu całkiem niezłą kompanię — zauważył. Zmrużył oczy, przypominając sobie chłopaka z Gryffindoru, który był współlokatorem Harry’ego. — To Dean Thomas? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Znasz go? — zdziwił się Ted, ale ostatecznie pokiwał głową ze zrozumieniem. — Pewnie tak, podobno dzielił dormitorium z Potterem. Spotkałem go parę dni po moim odejściu i połączyliśmy siły — przyznał, upewniając Syriusza w tym, że jego przeczucia były trafne. Kopnął jedną nogą chrust, który posypał się po śnieżnym błocie i przesunął się na skraj pieńka, klepiąc miejsce obok siebie. — Usiądziesz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz spojrzał na niego spode łba. Ta rozmowa była dla niego zbyt beztroska. Skrzyżował ręce na piersi, delikatnie pocierając przy tym ramiona, żeby się ogrzać. Sierść miała tę jedną zaletę, że zawsze było w niej ciepło, ludzka skóra nawet pod kurtką nie dawała tak przyjemnego komfortu podczas mrozów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wolałbym najpierw usłyszeć o tym, jak to wszystko wyglądało od twojego odejścia — stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie chciał podczas tego spotkania tylko uścisnąć Tedowi ręki i udawać, że wszystko jest w porządku, tak jakby mogło się to Tonksowi wydawać. Westchnął ciężko: — Słyszałem o szmalcownikach, goblinach… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tonks wyprostował nogi, aż w kolanach mu strzeliło. On również westchnął i wymigał się od odpowiedzi:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A ja chciałbym usłyszeć o mojej żonie, córce i wnuku… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— O zięciu nie? — spytał zaczepnie Syriusz, unosząc wysoko brew. Właściwie miał ochotę wygarnąć trochę mężowi swojej kuzynki to, jak zachowywał się w ostatnim czasie względem Remusa, chociaż ten zarówno wcześniej zachowywał się w porządku, jak i później, kiedy otoczył opieką po jego odejściu jego żonę, córkę i wnuka, o których przecież tyle chciał wiedzieć. Ted wciąż się w niego wpatrywał, ale jego wzrok nie był już tak pewien, nie był już tak hardy i wrogi, kiedy mówił o Lupinie. Syriusz zdecydował się przemilczeć ten temat ostatecznie, ale odparł: — Coś za coś, Ted. Ty jesteś nam więcej winny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tonks parsknął, autentycznie rozbawiony tym stwierdzeniem. Chociaż może nie tyle stwierdzeniem, co faktem, że ta rozmowa w ogóle doszła do skutku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nawet się za tobą stęskniłem, Black — przyznał szczerze. Zgiął z powrotem nogi w kolanach i oparł na nich łokcie, zastanawiając się, co dokładnie miałby powiedzieć. Zadumał się przy tym na dłuższą chwilę, ale w końcu zaczął: — Mówiłem wam, że mój kolega zaproponował mi wspólną ucieczkę, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Coś wspominałeś… — rzucił sarkastycznie Syriusz, mierząc Teda nieprzychylnym spojrzeniem, a później dodał z ironią: — Byłem zaspany i zszokowany twoim poziomem głupoty…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Cofam to o tęsknocie… — mruknął Ted, posyłając Blackowi na wpół rozeźlone i wpół rozbawione spojrzenie. Jednak jego wypowiedź na tym się nie skończyła. Najwidoczniej sam poczuł, że jest zobowiązany do bardziej obszernych wyjaśnień, skoro już doszło do tego spotkania. — Ten mój znajomy, Sam, złapali go razem z Dirkiem Cresswellem, też go znam, ale nigdy nie przyjaźniliśmy się za bardzo. Chcieli się uwolnić, byli ponoć już w połowie drogi do Azkabanu. Wtedy Dirk oszołomił Dawlisha… — Ted zwiesił głos, kaszlnął i otrząsnął się z zimna. Prawdopodobnie już od dłuższego czasu nie przebywał przy ognisku. Syriusz natomiast skrzywił się znacznie, bardziej na widok stanu Teda, który choć powierzchownie był zadowalający, to jednak budził pewne obawy, niż na sam fakt słów, które Tonks właśnie wypowiedział. Chociaż to chyba nie było takie oczywiste dla Teda, bo kontynuował: — Tak, Dora nieraz wspominała o nim i to niezbyt przychylnie. Dirk ukradł mu miotłę, ale nie zdołał oszołomić drugiego aurora, musiał uciekać i ratować własną skórę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A ten Sam? — dopytywał Syriusz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Pewnie wciąż jest w Azkabanie, skazany na towarzystwo dementorów… — przyznał niechętnie Ted, nie mając ochoty wracać do tematu, na który za bardzo nie miał wpływu. To musiało być ciężkie, żyć ze świadomością, że człowiek, z którym miało się uciec, miało się sobie pomagać, towarzyszyć w niedoli, skończył o wiele gorzej niż Tonks. I być może, choć ani Ted, ani Syriusz nie mieli zamiaru powiedzieć tego na głos, być może już nie żył… — Bardzo prawdopodobne, że gdybym nie odszedł to i ja tak bym skończył. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Coś to da, jeśli powiem, że da się przeżyć? — mruknął Black, próbując zabrzmieć dość frywolnie i zabawnie, ale najwidoczniej wspomnienie Azkabanu mimowolnie odbijało się na jego twarzy i Ted wcale nie odebrał tego jako pocieszający komentarz. Może i faktycznie dało się przeżyć w więzieniu dla czarodziejów, może nawet dało się z niego uciec, ale nie zmieniało to faktu, że nikt o zdrowych zmysłach nie chciał znaleźć się chociażby w jego pobliżu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Zostałem na lodzie — przyznał w końcu Ted, kontynuując swoją historię, by nie musieć dłużej rozmyślać na temat Azkabanu — nie wiedziałem, co z Samem. Musiałem na własną rękę ogarnąć całą sytuację, nie szło najlepiej, ale potem spotkałem Deana i jakoś się udało. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A gobliny?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Przyszły razem z Dirkiem, Gornak i Gryfek… — wyjaśnił Ted, chociaż bez większego entuzjazmu. — Średnio sympatyczni, ciągle gadają po goblidegucku. Całe szczęście Dirk robił w Urzędzie Łączności z Goblinami i zna ten język. Są raczej na uboczu, ale mają parę swoich trików, które pomagają nam się ukryć…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz parsknął śmiechem. Faktycznie gobliny mogły mieć swoje sztuczki, zaklęcia, jakieś tajne przedmioty, które mogły być przydatne i zatuszować ich ślad, ale jednak mimo wszystko Tedowi udało się zostawić trop, którego oni nie dostrzegli.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Różowe wstążeczki się nie ukryją… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tonks zaśmiał się wesoło, spoglądając na garść poplątanych ze sobą różowych, sznureczków, które Syriusz wyciągnął z kieszeni kurtki, a które jednocześnie były tropem prowadzącym wprost do tego miejsca.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Tak, chciałem dać wam znać, że wszystko jest w porządku — przyznał z nieskrywaną radością. Syriusz rzucił w stronę Tonks różową plątaninę, czując się dziwnie, wypuszczając z dłoni trop, który go tu przyprowadził, bo nadal nie wiedział dokąd to wszystko zmierza. — Poskutkowało… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Do tego wrócimy — powiedział Syriusz, przyglądając się uważnie Tedowi, który teraz z nikłym uśmiechem obracał w dłoniach kłębek wstążek. — Powiedz mi jeszcze o tym, co się działo u ciebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Niewiele… — przyznał lakonicznie Ted. Kaszlnął po raz kolejny i mówił dalej: — Podróżujemy w piątkę, przenosimy się z miejsca na miejsce, śpimy w namiotach, jemy ryby i wszystko to, co się nadarzy… — westchnął ciężko, zerkając na chrust, który zdołał uzbierać przed ich spotkaniem. Być może właśnie teraz w obozowisku obrabiali jakąś rybę, którą mieli zamiar zjeść, a Teda ciągle tam nie było i być może obawiał się teraz, że przywilej ciepłego posiłku zaraz go ominie, bo zdecydował się na rozmowę z Blackiem. Nie wstał jednak i mówił dalej: — Za wiele nie wiemy o tym, co się wydarzyło w świecie. Jakieś strzępki informacji, czasami uda nam się złapać Proroka, ale doskonale wiesz, że prawdy próżno w nim szukać. Wiemy, że Ginny Weasley i jej przyjaciele włamali się do gabinetu Snape’a i zostali za to ukarani — przyznał, przyglądając się Syriuszowi. Ten zacisnął nerwowo wargi. Ta wiadomość najwidoczniej zdążyła obiec już świat, skoro nawet uciekinierzy słyszeli o brawurowych próbach GD. Black wciąż myślał o tym, co przekazała im Ginny, o uprowadzeniu Luny, której poszukiwania wciąż trwały, a także o roli, jakie te wszystkie starania miały odegrać w misji Harry’ego i o tym, po co Dumbledore w ogóle zapisał w spadku Potterowi miecz Gryffindora. Mimo długich godzin zastanawiania się, nic nie wiedział i dobijało go to. Czasami nawet żałował, że tyle czasu poświęca na poszukiwania Teda, a nie Harry’ego. Teraz nie potrafił żałować, nie potrafił, bo widział Teda całego i zdrowego, bez żadnych ran, bez żadnych ubytków na zdrowiu i świadomości. Świadczyło to o tym, że był bezpieczny i że o to bezpieczeństwo był w stanie zawalczyć. To była dobra nowina, na tyle dobra, że nie mógł się doczekać, aż przekaże ją Andromedzie, a także i Tonks. Ale jednak temat dzieciaków z Gryffindoru był bardzo drażliwy. Ginny chyba nadal nie wiedziała, co przytrafiło się Lunie. — Podobno szukali jakiegoś miecza… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Tak — przyznał Syriusz, czując nieprzyjemne dreszcze na plecach — teraz jedna z nich, Luna Lovegood, została porwana przez śmierciożerców… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wiedziałem, że będą jakieś konsekwencje… — sapnął rozeźlony Ted, jakby mógł się spodziewać, że po wyczynach praktycznie obcych mu dzieciaków, sprawy przyjmą właśnie taki obrót. Ta nerwowość jednak nie zamknęła mu ust, spojrzał na Blacka z determinacją i powiedział: — Słuchaj, Syriuszu, nie wiem czym jest ten cały miecz, który chcieli zdobyć, ale wiem za to, że Snape kazał przenieść go do Gringotta. Tylko, że tam również go nie ma. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie ma? — zdziwił się Black. Po prawdzie nie wiedział nic o tym, że Snape nakazał przeniesienie miecza do banku czarodziejów. Nie wiedział tego, nie wiedział również, że być może ktoś inny położył na nim łapy, a przecież było to bardzo istotne, mogło pomóc lub zaszkodzić Harry’emu. Skoro Potter potrzebował tego miecza, potrzebował też informacji o tym, gdzie on jest.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie — powtórzył Ted — te gobliny tuż przed swoją ucieczką wycięły śmierciożercom mały dowcip i podmieniły ten miecz na doskonałą kopię. Do czegokolwiek śmierciożercom potrzebny będzie ten przedmiot, to z pewnością nieźle się zdziwią, gdy zorientują się, jaka jest prawda — stwierdził, a Syriusz nie mógł się nie zgodzić, że śmierciojadów trafi szlag, gdy w końcu do nich dotrze, że zostali oszukani. Black kiwnął głową, przyznając mu rację, jednak wcale to go nie pocieszyło, co było dziwne, bo zazwyczaj cieszył się na myśl, że ktoś mógł zaleźć za skórę śmierciożercom. Nie tym razem, bo jeżeli oni nie wiedzieli, gdzie jest miecz to oznaczało to, że…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— W tym wypadku Harry również nie dostanie tego miecza… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Też go potrzebuje?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dumbledore zapisał mu go w spadku, a Ginny, Luna i Neville próbowali go wykraść dla niego — wyjaśnił szybko Syriusz, nie mając zamiaru zatajać tego faktu przed Tedem. Być może Tonks byłby w stanie dowiedzieć czegoś jeszcze od swoich towarzyszy i przekaże mu takowe informacje, dzięki którym mógłby pomóc Harry’emu… nawet na odległość. — Nie wiesz, gdzie gobliny schowały ten miecz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie mam pojęcia — przyznał Ted — ale wiem, że to zawistne stworzenia, które uważają, że wszystko to, co wyszło spod ręki goblina, należy właśnie do niego. Ich zdaniem miecz został Gryffindorowi tylko wypożyczony. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Straszne gnojki… — warknął Syriusz, zapamiętując, że musi bardziej zainteresować się sprawą tego miecza, jeśli będzie taka możliwość. W tej chwili jednak nie mógł wpaść do obozowiska, wziąć tych małych sukinkotów za fraki i zmusić do gadania. Miał zamiar jednak uczulić Teda na ten temat, on natomiast miał zamiar uzyskać więcej informacji na kilka niepokojących go tematów. — A szabrownicy? Spotkaliście ich? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Kilka razy prawie na nich wpadliśmy, ale udało się umknąć. Większość z nich to banda kretynów, ale jedna grupa… — Ted zawiesił głos. Syriusz bezmyślnie pokiwał głową, przypominając sobie o tym, że Ron wspominał, że po rozstaniu z Harrym i Hermioną też natknął się na bandę kretynów, która nazywała siebie szabrownikami i udało mu się im umknąć. Myśląc o tym, nie dostrzegł, że Tedowi ciąży coś na wątrobie, że sam fakt świadczący o tym, że istnieje jedna grupa szabrowników groźniejsza od drugiej, trzeciej czy czwartej, a nawet od nich wszystkich razem wziętych, nie jest jedynym powodem jego zmartwień. — Niech to zostanie między nami, Syriuszu, ale jedną grupą dowodzi Greyback. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ta grupa to wilkołaki? — zapytał przez zaciśnięte zęby Black. Teraz zrozumiał, dlaczego Ted tak niechętnie o tym mówił, dlaczego ten niby drobny fakt wzbudzał w nim, a również i w Syriuszu ogromny niepokój. Remus mógł uciec przed Fenrirem Greybackiem z lasu pełnego wilkołaków, ale ten pościg się nie kończył. Spotkali się przecież ponownie w noc śmierci Dumbledore’a, spotkają się pewnie znowu… Będą na siebie natrafiać aż do momentu, gdy któryś pożegna się z tym światem albo… Albo aż do chwili, gdy jeden odbierze życie drugiemu. Gdyby tylko o to chodziło, gdyby na szali był jedynie los Remusa, udałoby im się zadbać o jego bezpieczeństwo, wspomóc go w tej walce, sam Lupin pewnie by się nie przejął faktem, że jego nemezis czyha gdzieś na jego życie. Cały sęk w tym, że Greyback pomijając likantropię, był potworem i psychopatą. Potrafił po nitce do kłębka dotrzeć do źródła, żeby ostatecznie zadać cios w miejscu, gdzie boli najbardziej. A najbardziej Remusa zaboli to, że krzywda przydarzy się jego najbliższym… Każdy, kto jakkolwiek powiązany był z Lupinem, stawał się celem Greybacka i w jego otoczeniu był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Remus przestając się odcinać, wiążąc się z ukochaną kobietą, tworząc z nią rodzinę, niechybnie sprawił, że lista osób, na których mu zależy zaczęła się znacząco wydłużać, a co za tym idzie, pojawiło się więcej wrażliwych punktów, w które Greyback mógł uderzyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Najprawdopodobniej… — wycedził niechętnie Tonks, wbijając na chwilę spojrzenie w błoto przed nim. — To dość drażliwy temat w naszej rodzinie i wolałbym, żeby moja córka ani tym bardziej mój… — zająknął się, przełknął kolejne kaszlnięcie i kontynuował: — mój zięć o tym się nie dowiedzieli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nienawidzę was za to, że ciągle każecie mi coś przed kimś zatajać — przyznał ze wstrętem Black, sięgając do kieszeni kurtki po papierosy, których tam jednak nie znalazł. Jego myśli zaczęły krążyć wokół Lupinów, wokół każdego kogo uważali za przyjaciół. Zastanawiał się nad zabezpieczeniami ich domu, które do tej pory były bez zarzutu, nad ich codziennymi rytuałami, wyjściami z domu, wizytami bliskich… Analizował każdy moment, w którym ich czujność mogłaby być zachwiana, w którym Greyback mógłby zaatakować… A jednak ten potwór wykonywał wciąż polecenia Beznosego Dupka i nie mógł uganiać się za prywatną vendettą. Trzeba było uważać, żeby na niego nie trafić i wciąż mieć oczy dookoła głowy… Tak to było najlepsze, chociaż z pewnością nie idealne rozwiązanie. Tak samo jak nieidealnym można było nazwać to nieustanne zatajanie przed sobą istotnych informacji. Syriusz miał wrażenie, że wszyscy dookoła się nad nim znęcają, zmuszając go do kolejnych obietnic i tajemnic… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A co u was? — zapytał z wyczekiwaniem Ted, po dłużącej się chwili ciszy, podczas której Black zdołał w myślach zwyzywać każdego w swoim najbliższym otoczeniu, a i tak nie udało mu się uspokoić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Serio? Mam ochotę dać ci w pysk, Ted — rzucił wściekle, kopiąc grudę brudnego od błota śniegu. To pytanie wydało mu się bardzo nie na miejscu, zwłaszcza po tym, jak wiele trudu włożył w odnalezienie Tonksa. Ostatnie miesiące były nie do zniesienia, Black miał wrażenie, że wpadli w sinusoidę wydarzeń, które w żadnym momencie nawet przez chwilę nie pozostawały stałe, spokojne czy jakkolwiek nie wywołujące skrajnych emocji. Przywykł do tego, wszyscy chyba przywykli i zaakceptowali taką codzienność, ale Ted, który sam z siebie zniknął, nie miał prawa wiedzieć, ile ich kosztuje ta codzienność. Tym bardziej nie na miejscu było jego pytanie, zadane w sposób beznadziejny. — Budzisz mnie i Remusa w środku nocy, oświadczając, że znikasz i to my mamy przekazać taką informację twojej rodzinie, szukam cię miesiącami po bagnach i lasach, a kiedy w końcu cię odnajduję ty pytasz co u nas? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie będę przepraszać, zrobiłem to dla ich bezpieczeństwa… — oburzył się Tonks, ale Syriusz brutalnie mu przerwał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dobry dobór słów — warknął, marszcząc wściekle brwi — bo z pewnością nie zrobiłeś tego dla ich dobra. Wiesz, że dwa dni temu Prorok Codzienny wydał oficjalną listę nazwisk osób poszukiwanych? </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-48e5dfba-7fff-135b-feba-b9b89f7a24d4"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">To pytanie miało uświadomić Tonksowi, jak wielkie spustoszenie spowodowało jego odejście, jak dotkliwe musiało być dostrzeżenie jego imienia na liście osób, które były… cóż nie używając żadnych eufemizmów, były do odstrzału. Jemu również trzęsły się ręce, gdy czytał pognieciony egzemplarz Proroka, który pokazał mu Remus. Tonks miała go dopiero zobaczyć, jak to Lupin ujął w </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">sprzyjających warunkach</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">, chociaż oboje byli pewni, że bardziej przejmie się litanią imion osób jej bliskich, a zwłaszcza jej ojca, niż tym, że sama była na tej liście. Reakcji Andromedy nie był świadkiem, ale nie było złudzeń, że widziała to jako pierwsza i źle to zniosła, chociaż jak przystało na Blacka, udawała, że ma wszystko pod kontrolą… Ale była to tylko fasada, w środku ta kobieta była w ruinie i Syriusz wiedział, że długo tak nie pociągnie. Liczył, że wypominając to wszystko uderza w czuły punkt Teda, ale najwidoczniej się przeliczył, a mąż jego kuzynki okazał się bardziej cyniczny niż przypuszczał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Zajmuję zaszczytne miejsce? — spytał ironicznie Ted, sprawiając wrażenie, że nie za bardzo go to obeszło, a nawet jakby chciał powiedzieć, że on to już dawno przewidział.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Pierwsza trzydziestka… — odparł oschle, wkurzony, bo takie pytanie nie dziwiłoby go, gdyby padło z jego własnych ust. Wypowiedziane przez Teda mogło jedynie wyprowadzić z równowagi, nawet kogoś takiego jak Black, który cenił sobie specyficzne poczucie humoru. — Andy źle to zniosła, zresztą nie tylko to… — zwrócił mu uwagę na to, co naprawdę powinno go interesować. Nie miał zamiaru mu oszczędzać trudnych informacji. — Przez pierwszy miesiąc po twoim odejściu, kompletnie ucichła, nie powiedziała nawet słowa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ale już mówi — stwierdził niby beznamiętnie, trafnie dedukując, jakie były dalsze losy jego żony. Black zagryzł nerwowo wargi, do tego stopnia, że poczuł w ustach krew. Nim jednak coś powiedział, nim zaczął kipieć ze złości, Ted dodał jedynie już łagodniejszym, cieplejszym tonem: — Jest silną kobietą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Musiała — syknął Syriusz, zirytowany jego obojętnością, nawet jeśli była udawana. — Ktoś musiał ogarnąć ten burdel, który po sobie zostawiłeś. Remus próbował być wobec ciebie w porządku i jednocześnie nie oszukiwać Dory, co było niemożliwe. Rozpętała się kłótnia stulecia, która mogła się skończyć tragicznie… — zamilkł, wspominając tamten wyjątkowo trudny moment, który mógł się skończyć tragicznie. Sam do końca nie wiedział, o co poszło, ale miał dreszcze, gdy wspominał sobie tamten miesiąc. — Tonks coś opętało, była tak wściekła na ciebie, ale wyżywała się na Remusie. Na każdym kroku robiła mu na złość, ale… — zamilkł na chwilę, czując nieprzyjemny skręt żołądka, na wspomnienie bitwy w Hogsmeade, pokłosia działań Harry’ego i jego przyjaciół w Ministerstwie Magii. — Jednego dnia coś się stało, nie wiem co dokładnie, nie drążyłem… — Ted chyba chciał chwycić się ostatniej deski ratunku i pozostać zobojętniałym, rzucając kąśliwy komentarz, jednak Syriusz go ubiegł: — Wiem, to nie w moim stylu, ale nawet dla mnie byłoby to przesadą, gdybym dopytywał po tym, jak praktycznie ona i Remus stracili życie, nie wspominając już o twoim wnuku czy tam wnuczce — rzucił w końcu i chociaż nie użył zbyt dosadnych słów, tym razem trafił tam, gdzie próbował trafić od początku tego spotkania. Ted upuścił kłębek wstążek, które aż do tej chwili wciąż trzymał w dłoniach, a jego twarz, zmęczona i sponiewierana mrozem, stała się biała jak śnieg. W jego oczach widać było autentyczny strach, który trzymał głęboko na łańcuchach, a który teraz ogarnął go całego. Syriusz dostrzegł to z nieskrywaną satysfakcją. — Tknęło, co?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nic im nie jest? — spytał drżącym głosem, nie ruszając się za bardzo. To już nie była obojętność, gdyby Ted teraz się ruszył, wszystko to, co trzymało go w ryzach, rozpadło się zupełnie razem z nim. Ted Tonks mógł udawać, mógł zgrywać beznamiętność, mógł dać się ponosić wściekłości i zachowywać się jak skończony dupek, nawet względem faceta, którego kochała jego córka. Mógł, ale nie był beznamiętnym dupkiem. Wręcz przeciwnie. Ted Tonks kochał i otaczał troską do tego stopnia, że nie umiał już nad tym panować. I to wszystko właśnie było motywacją jego działań. Chciał chronić tych, których kochał, a także tych, których jemu bliscy kochali. Syriusz to wiedział, chociaż czasami o tym zapominał. Teraz gdy patrzył na próby opanowania strachu i innych emocji, wiedział, że Ted tęskni, boi się i troszczy o swoją rodzinę, że każda chwila na wygnaniu, nawet jeśli było w pewnym stopniu dobrowolne, była dla niego najgorszą męczarnią. Black nawet śmiał przypuszczać, a Ted miał to za chwilę mimowolnie potwierdzić, troska ta dotyczyła każdego, jego żony, jego córki, jego wnuka lub wnuczki, a także jego zięcia. — Im wszystkim? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie — odparł cicho Syriusz, nie mając sił dalej pastwić się nad Tedem, nie w tej sprawie — są bezpieczni, ale dopiero po tym, jak prawie zginęli, dopiero wtedy udało się Tonks naprawdę przedyskutować to wszystko z Remusem, wybaczyć mu, że cię nie powstrzymał — wyjaśnił, widząc, jak nowa emocja pojawia się w oczach i na twarzy Teda, a były to wyrzuty sumienia, zdaniem Syriusza słuszne. — Wtedy też Tonks pozwoliła Althedzie w końcu się przebadać — dodał już znacznie łagodniej Black, chcąc dać mężowi kuzynki coś, czym mógł się cieszyć. — Tak, twój wnuk lub wnuczka są w pełni zdrowe. — Ted odetchnął z ulgą, pozwalając uśmiechowi pojawić się na jego twarzy. Był to uśmiech autentyczny, ale w pewnym stopniu też smutny, bardzo tęskny. </span><span style="font-size: 11pt;">— Dokładnie tego samego dnia obiecałem Andromedzie, że was połączę. Wtedy zacząłem cię szukać — przyznał i zmarzniętą dłonią rozpiął kurtkę, żeby sięgnąć do wewnętrznej kieszeni. Przez chwile cieszył się ciepłem, które wytwarzało jego własne ciało, ale zacisnął palce na dość grubej kopercie, którą obiecał oddać do adresata. — I w końcu znalazłem, żeby przekazać to. </span></p></span></span><span id="docs-internal-guid-99a2bd64-7fff-4ae9-bbba-d24dbc7b5c2c"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Poznaję to pismo… — mruknął Ted, biorąc do ręki kopertę i przejeżdżając delikatnie palcem po literach napisanych ręką Andromedy, jakby bał się, że jego dotyk rozmaże tusz, chociaż zostały nakreślone kilka tygodni temu. — Co znajdę w środku? Błagania powrotu. Groźby. Szantaż. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A może wyznanie miłości i prawdę? — podpowiedział mu Black, nie mogąc puścić mimo uszu tych głupich domysłów. Sam nie wiedział dokładnie, co napisała Andromeda, ale wiedział, że z pewnością nie zrugała męża i z pewnością też nie zniżyła się do błagań, co najwyżej prosiła. I chyba nie tylko on się tego domyślał, bo Ted pokiwał głową, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Tego obawiam się najbardziej… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dromeda nie oczekuje, że dzisiaj wrócisz, nawet nie jest pewna czy cię znalazłem — wyznał Syriusz, widząc, że Ted potrzebuje jeszcze chwili, nim otworzy kopertę. Sam też czuł potrzebę powiedzenia tego na głos. Tak samo, jak wyjaśnił sobie to wcześniej z Andy, tak samo teraz chciał powiedzieć to Tedowi. Znalezienie go to było jedno, ale sprowadzenie to drugie. — Tonks w ogóle nic nie wie. Ale nie wrócę z pustymi rękoma — oznajmił głośno, sięgając do kieszeni po pomniejszony tobołek i za pomocą różdżki powiększył go do normalnych rozmiarów. Sięgnął po pergamin i ołówek, żeby podać go Tonksowi. — Pewnie nie zapakowałeś tego do plecaka, więc sam przyniosłem, razem z najpotrzebniejszymi rzeczami. Napisz — poprosił, choć zabrzmiało to nieco jak rozkaz. — Do Andromedy i do Tonks. Żadna z nich nie zasłużyła na takie zachowanie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— To chyba dobry pomysł… — zgodził się Ted, kiwając głową. W jednej ręce trzymał list od żony, w drugiej pusty pergamin, jakby nie wiedział, co powinien zrobić w pierwszej kolejności - przeczytać czy napisać. — Dasz mi chwilę? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nawet dwie… — zgodził się Black, odwracając się nieco, by dać Tedowi chociaż trochę prywatności. Nie miał zamiaru odejść, dopóki nie dostanie wiadomości zwrotnej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz spacerował praktycznie w miejscu, czując jak powoli zamarza mu szpik kostny… Najwidoczniej odwilż, która miała miejsce w tej części kraju, była tylko chwilowa i mróz znów miał rychło nadejść. Nie było to nic pozytywnego, a wiele niepokojącego. Mróz był niebezpieczny i wykańczający, nawet jeśli było się czarodziejem. Ted, Dean, Dirk i dwa gobliny nocowali w namiotach, żywili się rybami, które sami łowili, ogrzewali się przy niewielkim, ledwo dostrzegalnym ognisku. Ile ta zima mogła jeszcze trwać? Przecież dopiero się zaczęła, nawet w najlepszym scenariuszu potrwa z pewnością jeszcze z dwa miesiące, albo i dłużej… Ted już teraz wyglądał na wymęczonego, ciągle kaszlał, chrząkał, pocierał dłonie, szukając ciepła. Co prawda Syriusz nie zapomniał o tobołku przydatnych przedmiotów, nowych ubrań, suchego prowiantu, koców, ciepłych butów, ale na ile to mogło starczyć? Ile Ted i jego towarzysze będą w stanie się ukrywać, nim sytuacja ich wykończy? To miał być chwila, miał szybko wrócić, gdy sytuacja się uspokoi, ale nic nie wskazywało na to, żeby tak miało się stać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Ludzie nadal ginęli, ludzie wciąż znikali, wystarczy wspomnieć Lunę Lovegood, albo i samego Kingsleya, który wciąż się ukrywał. Ministerstwo i śmierciożercy, chociaż to w sumie jedno i to samo, co rusz robili kolejne kroki, które miały zdominować społeczeństwo i stłamsić tych, którzy sprzeciwiali się ich rządom. Tak było w przypadku przejęcia Hogwartu i posadzenia na stołku dyrektora Snape’a, którego Black chętnie dostałby w swoje ręce i dał mu to, na co ten szpieg, wcale nie lepszy niż Pettigrew, zasłuż. Tak było również z zaklęciem tabu, które mogło być tragiczne w skutkach, gdyby nie rozpoznali go na tak wczesnym etapie. Gdyby nie to z pewnością śmierciożercy wyłapaliby każdego, kto miał odwagę nazwać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymagać jego nazwiskiem. Tak też było w przypadku tej znamiennej listy osób poszukiwanych, która została opublikowana… Każda osoba miała przypisane do siebie zarzuty, które dla osoby nieświadomej mogły zabrzmieć autentycznie. Cel tego wszystkiego był jeden - nastawić całe społeczeństwo przeciwko tym, którzy walczyli z reżimem. Harry, jego przyjaciele, członkowie Zakonu, ich rodziny, a także liczni czarodzieje z mugolskich rodzin nie byli już teraz wrogami śmierciożerców, stali się wrogami publicznymi. Każdy, kto przeczytał swoje nazwisko poczuł strach czający się tuż za rogiem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">A nawet ten, kto nie dostrzegł swojego nazwiska, rozumiał doskonale ten strach. Syriusz nie wiedział, czemu jego szlachetne miano nie pojawiło się obok Harry’ego, obok Rona, Hermiony, Hagrida, obok Remusa i Tonks, obok nazwisk tych wszystkich ludzi, których znał. Ally powiedziała mu, że powinien się z tego faktu raczej cieszyć, ale to go nie przekonało. Bardziej przemówiło do niego tłumaczenie, że być może śmierciożercy wciąż mają go za nieprzytomnego, a może nawet i za martwego. To mogła być prawda, to dawało mu nieco pewności i swobody w wychodzeniu z domu na kolejne poszukiwania, niezależnie czy chodziło o Teda, czy o Lunę. Miał ten komfort, że nikt się nie spodziewał, że Syriusz Black gdzieś się pojawi. Co innego tyczyło się osób z listy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Wiedział, że ostrożność powinna być teraz na pierwszym miejscu, nawet przed działaniem. I nawet on musiał w końcu zacząć kierować się naczelną zasadą Szalonookiego - stała czujność. A jego czujność i intuicja mówiła mu, że zabranie teraz Teda ze sobą, nawet namawianie go do tego, byłoby zbyt ryzykowne. Trzeba było to zaplanować, zorganizować, przenieść Teda w bezpieczne miejsce, a nawet zapewnić schron jego towarzyszom. To było do zrobienia, ale nie tu i teraz. Inną sprawą było to, że Ted nie będzie tu czekał na kolejną wizytę Syriusza, będą się przemieszczać, a to oznaczało, że znów będzie trzeba szukać ich obozowiska. Black wiedział również, że będzie musiał się zmierzyć z Andromedą i Tonks, które teraz będą chciały spotkać się z Tedem jak najszybciej. Pośpiech mógł ich jednocześnie uratować, ale także zgubić… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Nie zajęło to chwili ani nawet dwóch, a znacznie dłużej. Syriusz nie pośpieszał Teda, nie ponaglał, bo widział, że zbyt wiele emocji targa Tonksem w tym momencie. W końcu jednak Ted zakleił dwie koperty, jedną dla żony, a drugą dla córki, wstał i wyciągnął obie ręce w stronę Blacka. Syriusz wiedział doskonale, że nadszedł czas wymiany, on odebrał listy, a wręczył w zamian tobołek, który ze sobą przyniósł. Ted zdawał się być starszy niż w rzeczywistości i jeszcze bardziej zmęczony niż przed przeczytaniem listu. Zmiażdżyło go to zupełnie, ale Syriusz miał pewność, że wystarczy zrzucić z siebie odrobinę gruzu i wyrzutów sumienia, żeby odnaleźć nowe pokłady siły, które mógł zaczerpnąć z wiadomości od Andromedy. Black widział też po jego oczach, że był w tej chwili bardzo podatny, dlatego musiał chociażby spróbować…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wróć, Ted — powiedział w końcu, czując, że ich czas się kończy, a jego głos rozbrzmiał błagalnym tonem. Tonks nie podniósł na niego wzroku, zapatrzył się gdzieś w dal. Syriusz nawet się zastanawiał czy mężczyzna w ogóle go usłyszał, ale wtedy w końcu Ted powiedział cicho:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Każdej nocy, gdy zamykam oczy, wracam do nich. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Pieprzony poeta… — warknął wściekle Black. Nie rozumiał Teda, nie rozumiał i nie miał nawet zamiaru zrozumieć. Gdyby Tonks chciał wrócić, to mógłby to zrobić nawet w tej chwili. Wiązało się z tym wiele trudności, żeby być pewnym bezpieczeństwa, jego powrotu faktycznie trzeba by opóźnić, przygotować wszystko, zadbać o najmniejszy szczegół. Ale równie dobrze mogliby zaryzykować, mogliby, chociaż doskonale wiedzieli, nawet bez rozmowy, że istniało ryzyko, na które w tym dokładnie momencie nie było ich stać. Syriusz wiedział, że będzie musiał wszystko zaplanować, przygotować jakąś melinę dla Teda, a pewnie i dla pozostałych jego towarzyszy. Potrzebował na to czasu. — Nie znikaj z mojego radaru — poprosił ostatecznie Syriusz, spoglądając na wstążki, które leżały obok Teda. Chciał mieć Tonksa na oku, chciał wiedzieć, gdzie on jest, żeby w odpowiednim momencie zorganizować jego przenosiny. — I nie każ im czekać na kolejny znak zbyt długo. — Ted kiwnął głową jakoś smętnie, bo najwidoczniej toczyła się w nim walka między tym czego pragnął, a tym, co uważał za słuszne. Wkurzył tym Syriusza jeszcze bardziej, ale Black ograniczył się tylko do niezbyt przychylnego komentarza: — A jeśli coś ci się stanie, znajdę cię i wykończę własnymi rękami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Możesz mi to obiecać?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Syriusz prychnął wściekle, ale obiecał…</span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><blockquote><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Nawet nie wiecie, jak mi nie pasuje to, że ten i poprzedni rozdział nie pojawiły się w okolicy grudnia... Mam wrażenie, że byłoby to coś dodatniego. Ale cóż, nie mamy grudnia, mamy październik. Dokładniej 14 października (jeszcze xd) i wraz z dzisiejszym rozdziałem wracamy do publikacji co dwa tygodnie, a to znaczy, że następny rozdział będzie 28 października, a w nim będziecie mogli przeczytać... Oj będzie się trochę działo, w końcu znów będzie trochę akcji i dynamiki, której ostatnio brakuje. Ale to dopiero w następnym rozdziale...</span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">A w tym? W tym skupiliśmy się na Andromedzie i Tedzie, a także znów dopuściliśmy do głosu Syriusza. Mam nadzieję, że te perspektywy przypadły Wam do gustu, że w ogóle ten rozdział Wam się spodoba. Spodziewaliście się, że Syriusz jednak odnajdzie Teda? W ogóle, jakie są Wasze oczekiwania odnośnie losów naszych bohaterów? Nie musicie pisać, ale zastanówcie się czyje losy chcielibyście znać, jako takie postscriptum do Epilogu, bo będę o to pytać za jakiś czas. ♥</span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Tymczasem ściskam w ten późny jesienny wieczór i do przeczytania za dwa tygodnie ♥</span></div></blockquote><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"></span></div></span></div></span></span></div></span></span></div>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-44093293713479643532023-10-05T19:00:00.030+02:002023-10-05T19:00:00.142+02:00148) Świąteczne zamieszanie<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Śnieg opadał leniwie za oknem, okrywając wszystko grubą warstwą białego puchu. Ogień trzaskał w kominku, sprawiając, że w pomieszczeniu nastała przyjemna atmosfera, która nie była tak oczywista, jeżeli mieszkało się w domu Szalonookiego Moody’ego. Syriusz nadal nie potrafił przyznać, że jest u siebie, bo w sumie nie był… Dom formalnie należał przecież do Tonks, a ona chyba nie chciała w nim za wiele zmieniać, przynajmniej nie teraz. Łapa tygodniami wygrzebywał z każdego kąta dziwaczne przedmioty, fałszyskopy i pozostałości po dawnym właścicielu. Wściekał się jak diabli, bo czuł się tu tylko gościem, co choć niezbyt komfortowe, wciąż było lepsze od bycia więźniem w rodzinnym domu. Sam tak naprawdę też nie chciał nic zmieniać, co nie wykluczało tego, że jednym z największych pragnień, jakie miał, było odnalezienie swojego miejsca. </span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-ffeadf68-7fff-ed94-8625-c36627e21e83"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Coraz częściej wątpił w to, że to możliwe, gdy tkwiło się w tym całkowitym chaosie. Zbyt wiele rzeczy ciągle było niepewnych… Kingsley musiał się ukrywać po wpadce podczas przenosin Włochów, ale dzięki niemu wiedzieli o istnieniu zaklęcia tabu, jednak jego nieobecność mocno naruszyła ich struktury i błądzili jeszcze bardziej po omacku. Zakon potrzebował przywódcy. Dumbledore był zawsze oczywistą opcją, chociaż nigdy nie mówił wprost o swoich planach, Moody natomiast był godnym zastępcą, bardzo pragmatycznym, zawsze mówił wprost, chociaż nieraz zdarzało mu się wyolbrzymiać zagrożenie. Kingsley otrzymał tę rolę w niespodziewanym spadku, miał łeb na karku, miał charyzmę i siłę przebicia, w innych okolicznościach byłby idealnym kandydatem, ale też był człowiekiem i za bardzo go to przytłoczyło. Dawał z siebie wszystko, ale presja, ich sposób działania, tego wszystkiego było za dużo i w końcu nawet King popełnił błąd. I co najgorsze był to błąd nieświadomy, który mógł popełnić każdy z nich. Syriusz nienawidził tego owijania w bawełnę, mówienia o Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, a jednak przypadek Kinga pokazywał, że niestety byli zmuszeni do zachowywania tabu i gdyby nie on, śmierciożercy mogliby z łatwością odnaleźć kryjówki każdego z nich. Wystarczyło jedno słowo, jedno imię…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Każdego normalnego człowieka mogłoby to przerazić, każdy mógłby zaszyć się we własnym domu i trząść się ze strachu. I wielu tak zrobiło, chociażby na chwilę, by wziąć to wszystko na przeczekanie. Syriusz natomiast ciągle działał, ciągle gdzieś go gnało, ciągle szukał i rzadko kiedy zostawał w miejscu, a ten dzień był wyjątkiem. Gdy tylko się obudził, wiedział, że ten dzień będzie inny niż pozostałe, nie wiedział dlaczego, ale miał szansę na wzięcie oddechu. Siedział przy kominku, chłonąc jego ciepło, kiedy Altheda kończyła kolejną porcję eliksirów dla Zakonu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jesteś spokojny… — powiedziała, a jej ciepły głos otulił go czule. Skierował twarz w jej stronę, chociaż nie otworzył oczu, uśmiechając się jedynie nieznacznie. Był niemal pewien, że w wyobraźni widzi dokładnie to samo, co zobaczyłby w rzeczywistości. Jej piękną twarz, delikatne usta wykrzywione w łagodnym uśmiechu, te zjawiskowe, brązowe oczy wpatrzone w niego z uwagą. Już teraz miał ochotę zaczesać kosmyk włosów, który z pewnością spadł jej na czoło. Wyciągnął dłoń i położył ją na jej kolanie, a przez jego rękę przebiegł przyjemny prąd, uczucie, które naprawdę uwielbiał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To aż tak dziwne? — spytał z rozbawieniem, unosząc brwi, chociaż faktycznie dawno nie czuł takiego spokoju, było to wręcz irracjonalne w jego przypadku. Ally od miesięcy pomagała mu utrzymać się na powierzchni i nie dać się ponieść otaczającemu go szaleństwu. Być może w końcu jej się udało.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ta sytuacje z Ronem, twoja audycja… — szepnęła, a Syriusz westchnął ciężko. — Przepraszam, nie chciałam tego poruszać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To i tak siedzi we mnie… — przyznał, otwierając w końcu oczy i ściskając uspokajająco jej kolano. Uśmiechnął się łagodnie, zauważając, że wyglądała dokładnie tak jak myślał. Jednak jego wzrok szybko uciekł w stronę świątecznego wieńca z ogromną czerwoną kokardą, który Altheda uwiesiła na wejściowych drzwiach. Szaleństwem było celebrowanie Bożego Narodzenia w tych czasach i w normalnych okolicznościach może by to nawet wyśmiał, ale w wykonaniu Ally było to ujmujące, a jemu przypominało, że kiedyś w sumie umiał cieszyć się świętami. — Dwa lata temu spędzałem święta razem z Harrym, pierwszy i ostatni raz od śmierci Lily i Jamesa — wyznał jej z trudem, a wraz z tymi słowami, po raz kolejny uświadomił sobie, że nadal nie wie, gdzie jest Harry. — Wszechświat nie chce, żebyśmy byli blisko… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To przejściowe — zapewniła go z taką wiarą, że gdyby był kimś innym, uwierzyłby jej bez wahania. Byłoby to takie proste i przyjemne. Altheda chyba wyczuła, że jej słowa nie były wystarczające, a przy okazji jeszcze bardziej rozbudziły myśli Syriusza o Harrym. — Będziesz go szukał?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chciałbym, ale… — Pokręcił głową z żalem, przypominając sobie ten moment, kiedy Harry prosił go by został. Uszanował to wtedy, ale wciąż nie mógł sobie tego wybaczyć. Gdyby z nim poszedł, oddał by za swojego chrześniaka życia, a już z pewnością nie zostawił go po głupiej kłótni. — On mnie tam nie chciał, Ally. Obiecałem, że zadbam o sytuację tutaj — przyznał i w duchu poprzysiągł dotrzymać danego słowa wszystkim, którym to słowo dał — obiecałem też, że odnajdę Teda.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz, że Harry jest bezpieczny, prawda? — spytała Altheda, pochylając się w jego stronę, a on pokiwał głową:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przynajmniej był niecały tydzień temu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zapomnij na chwilę o obietnicach — poprosiła, przykładając dłoń do jego twarzy, by opuszkami palców zmusić go do ponownego zamknięcia oczu i odcięcia się od zmartwień, które go gnębiły — i zastanów się nad tym, gdzie i z kim chciałbyś teraz być… Ale tak z głębi serca, a nie z powinności… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chciałbym… — zaczął, wciągając powietrze pełną piersią. Zapach starego domu wypełnił jego płuca, ale zdominował go fascynujący aromat Ally, który przywodził na myśl pracownię zielarza i zawsze koił skołatane nerwy Blacka. I kiedy tak siedział obok niej, ramię w ramię, uzmysłowienie sobie, czego tak naprawdę chce, było zaskakująco łatwe. — Chciałbym, żeby była tu moja rodzina, moi przyjaciele i chciałbym powiedzieć im coś bardzo ważnego.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co takiego?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To zależy od twojej odpowiedzi — stwierdził bez zawahania, otwierając oczy i zwracając się w jej stronę. Uśmiechnął się, widząc niezrozumienie w jej oczach i chociaż czuł, że to właśnie ona rozumie go jak nikt inny, to jednak uwielbiał ją zaskakiwać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mojej co…? — dopytała zdziwiona, nerwowo poprawiając się na kanapie. Wyglądała przy tym zachwycająco, choć jednocześnie tak zwyczajnie. I może to było sedno tego wszystkiego? Całe życie Syriusza odbiegało od normy pod każdym względem, usilnie próbował być zawsze jakiś, zawsze lepszy, ciekawszy, tajemniczy i nietuzinkowy. Przez lata mu się to udawało, chociaż skutek nie zawsze był pozytywny, a i tak nie doświadczył uczucia spokoju czy chociażby satysfakcji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Całe życie nie miałem dokąd wracać, zawsze starałem się być dla wszystkich oparciem, ale mnie samemu brakowało kogoś takiego — wyznał, zaczesując włosy Ally za jej ucho. Wyglądała idealnie, każdego wieczora, kiedy siadała obok niego w starym, za dużym swetrze, który wciąż zsuwał się z jej smukłych ramion, a jej aksamitne włosy wyplątywały się z finezyjnego warkocza po całym dniu pracy nad magomedycznymi specyfikami dla całego Zakonu. Przymykała wtedy oczy, poszukując spokoju i brała go za ręce, by tym spokojem podzielić się również z nim. Tym razem to on złapał jej dłoń, splatając razem ich palce. — Walczyłem każdego dnia, z moją pokręconą rodzinką, stereotypami, śmierciożercami, dementorami… — Pogładził kciukiem wierzch jej dłoni, a ona ścisnęła ją mocniej, dając mu do zrozumienia, że jest przy nim. Zawsze była, od chwili, gdy zaczęła się nim opiekować. I chociaż ich relacja nie była prosta, a raczej kompletnie skomplikowana, to Syriusz nie potrafił się w żaden sposób dłużej oszukiwać. Mógł dalej trwać w przekonaniu, że koncept miłości romantycznej jest zupełnie zbędny w życiu, a już zwłaszcza w jego życiu, ale wtedy okazałby się skończonym idiotą. Zbyt wiele razy w życiu spadał na dno, żeby wierzyć, że jest dla niego szansa, ale jednak zdarzały się cuda, a jego cudem była Altheda. — Kiedy już chciałem się poddać, pojawiłaś się ty, a ja w końcu zrozumiałem, że to ty jesteś moim oparciem, osobą, do której mogę wracać, przy której mogę odpocząć. — Ujął jej twarz w dłonie, stykając się z nią czołami. Czuł jej ciepły oddech, lekko przyspieszony, otulający. Przejechał palcem po jej policzku, sprawiając, że się uśmiechnęła, chociaż nadal nie wiedziała, do czego zmierzał. — Jesteś tajemnicą, ale moją tajemnicą i nie chcę cię nigdy stracić… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie stracisz — zapewniła, gorączkowym szeptem, kładąc mu dłonie na ramionach, co podziałało na niego niezwykle kojąco, prawie tak bardzo, jak słowa, które wypowiedziała. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez niej, jeśli tak by się stało, to jego świat zostałby pozbawiony sensu. — Nigdzie się nie wybieram. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chciałbym jednak coś ci obiecać… — odezwał się, mówiąc cicho, chociaż był wyjątkowo pewien słów, które miał zamiar wypowiedzieć. Wpatrzył się w oczy Althedy i wiedział, że to ten moment.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musisz — przerwała mu Ally, która wiedziała, jaki stosunek do obietnic ma Syriusz. Jakie to było ironiczne w obliczu tego, że przez czyjeś obietnice, mogli nie dotrzeć do tego miejsca razem i rozstać się zanim to wszystko by się w ogóle zaczęło. Teraz o dziwo bawiło to Blacka, zwłaszcza, że Altheda zdawała się zupełnie nie rozumieć tego, co kryje się pod jego słowami. — Kocham cię bez żadnych obietnic. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co powiesz na przysięgę? — zapytał, uśmiechając się zawadiacko. Miał ochotę pocałować ją już teraz, gdy jej usta ułożyły się w wyrazie zdziwienia, ale rozkoszował się tą chwilą, ich chwilą. — Przysięgę małżeńską. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Syriuszu… — szepnęła zaskoczona, pojmując, co próbował jej powiedzieć przez ten cały czas, ale nie pozwolił jej dojść do głosu. Złapał ją za dłonie, całując wierzch każdej z nich, nim znowu się odezwał.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Althedo… — zaczął, ale zabrzmiało to nazbyt oficjalnie i przesadnie, a tu nie było miejsca na przesadę, gdy byli tylko oni. Wziął głęboki oddech, który zadrżał nieco, ale był pewien i z cieniem uśmiechu na ustach zapytał w końcu: — Ally, będziesz mnie znosić do końca naszych dni? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Altheda nie odpowiedziała, a każda sekunda ciszy zdawała się ciągnąć w nieskończoność i ta nieskończoność mogłaby trwać. Widział błysk w jej ciepłych oczach, gdy w końcu zrozumiała, o co dokładnie ją pytał, o co prosił, potem pojawiły się łzy, ale nim spłynęły powoli po jej policzkach, kąciki ust uniosły się ku górze, układając się w najpiękniejszy na świecie uśmiech. Ten widok mógł być jego wiecznością. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ally gorączkowo pokiwała głową, a później objęła go i złożyła na jego ustach pocałunek, który przypieczętował jego propozycję. Poczuł dreszcz w całym ciele, poczuł, że żyje i że ma po co żyć. To było najprawdziwsze szczęście, którego smak już zapomniał. Był tego złakniony. Pragnął miłości, ciepła. Przygarnął Ally do siebie, pogłębiając pocałunek. Wsunął dłoń w jej włosy, a drugą rękę owinął wokół jej talii. Ta kobieta budziła w nim wszystko to, co pochował już dawno temu. Ta kobieta była jego drugą połówką, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">była jego. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Porzucił nadzieję o rodzinie, o miłości, o domu, ale Altheda rozbudziła to w nim na nowo. Chciał jej oddać wszystko i mieć ją całą. I z pewnością to by się wydarzyło, gdyby nie nachalne i głośne walenie do drzwi, które wdarło się do ich intymności, którą właśnie się rozkoszowali. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zignoruj to… — wychrypiał między kolejnymi pocałunkami, próbując nie odrywać się od jej ust nawet na sekundę. Pukanie do drzwi jednak nie ustawało, a nawet nasilało się, uporczywie próbując zwrócić na siebie uwagę. Syriusz sapnął z irytacją. — To chyba na tyle, jeśli chodzi o chwilę zapomnienia…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Spokojnie — odparła wyrozumiale Altheda, całując go po raz ostatni, nie mogąc powstrzymać uśmiechu — mamy na to czas do końca naszych dni…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz wstał z ociąganiem, nie chcąc wypuszczać Ally z rąk. To było niewiarygodne, właśnie się oświadczył, a kobieta z jego snów się zgodziła. Marzył o wolności, marzył o wygranej, marzył o wielu nieosiągalnych rzeczach, ale nigdy nie mógł przypuszczać, że jego życie wróci na właściwe tory. Zatrzymał się w połowie drogi do drzwi, odwracając się w stronę Althedy, która pospiesznie próbowała przywołać się do porządku, gotowa przyjąć natarczywego gościa, ale rozpalony rumieniec i zamglony wzrok zdradzał ją. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To naprawdę się stało? — spytał, wciąż niedowierzając, a Ally uśmiechnęła się szeroko. Ten widok wystarczył mu na potwierdzenie, że właśnie podjęli jedną z najlepszych decyzji w jego życiu. I chociaż miał ochotę znów do niej podejść i pocałować, zmusił się by w końcu otworzyć drzwi i uciszyć irytującego natręta. Jednak gdy to zrobił, stanął oniemiały wpatrując się w faceta na skraju wytrzymania z niepokojem wypisanym na twarzy. — Tomson, co ty tu robisz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Widzieliście Hestię? — zapytał, wchodząc do domu bez słowa wyjaśnienia. Drżały mu ręce, co próbował ukryć nerwowo pocierając dłonie. Syriusz nie mógł udawać, że naruszenie ich wspólnej chwili, było mu na rękę, ale patrząc na Charlesa, wiedział, że musiało wydarzyć się coś złego. Ally również to dostrzegła, bo zaniepokojona wstała z miejsca.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Coś się stało? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wczoraj byłem na akcji, wróciłem późno i zasnąłem na kanapie, a kiedy się obudziłem jej już nie było w mieszkaniu… — mówił gorączkowo, chodząc w tę i we w tę, a niewiele brakowało, by zaczął rwać sobie włosy z głowy. — Nawet nie wiem, kiedy zniknęła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Gdyby King się nie ukrywał po ostatniej akcji, można by podejrzewać, że przydzielił jej jakieś zadanie — mruknął Syriusz, szukając w miarę rozsądnego wyjścia, bo nie znał Jones na tyle by od razu wpaść na to, gdzie mogła się udać. Widok Carla jednak sprawiał, że i jemu zaczął udzielać się stres. Pomyśleć, że jeszcze pięć minut wcześniej nie mógłby być szczęśliwszy, a już teraz angażował się w akcję poszukiwawczą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może sama postanowiła coś zrobić? — podpowiedziała Altheda, ale Tomson zaczął gorączkowo kręcić głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie, nie zrobiłaby tego — zaprzeczył od razu, a jego nerwy spotęgowały się jeszcze bardziej. — Hestia kiepsko się czuła, a wczoraj się pokłóciliśmy i pomyślałem… — wyznał ze wstydem, niekoniecznie chcąc przyznawać się do osobistych problemów w związku — pomyślałem, że może jest u ciebie, Althedo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dawno z nią nie rozmawiałam — odpowiedziała Ally, tym samym odbierając ostatnie okruchy nadziei Charlesa. Syriusz widział w jej postawie, że mimo opanowania, już była gotowa do działania, by pomóc zaginionej Hestii. — Coś konkretnego jej dolegało?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tomson otworzył usta by odpowiedzieć, ale ostatecznie nie wydał żadnego dźwięku, nieporadnie rozkładając ręce. To było dziwne, patrzeć na tego na ogół stanowczego i opanowanego faceta, który na chłodno potrafił podejść do każdej sytuacji, a teraz ledwo trzymał nerwy na wodzy. Strasznie dziwne, ale przecież Syriusz sam się przekonał, jak to jest, gdy tracisz głowę dla kobiety. Westchnął ciężko, rozglądając się dookoła. Cokolwiek zrobią, nie było idealnego wyjścia, a z Tomsona nie było również żadnego pożytku. Będą musieli powiadomić parę osób, wyczulić wszystkich i wyjątkowo ostrożnie zacząć poszukiwania, co było w aktualnej sytuacji bardzo niebezpieczne, zwłaszcza po tym, jak odkryli działanie zaklęcia tabu. Niemniej musieli zacząć działać. Sięgnął po skórzaną kurtkę i podszedł w stronę kominka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chodźmy po Remusa, większą grupą szybciej ją znajdziemy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Poczekał, aż Altheda przyniesie swoją torbę z eliksirami, nie chcąc puszczać Tomsona samego. Kiedy już dołączyła do nich, wziął w dłoń garść proszku Fiuu i natychmiast przeniósł się do domu Lupinów. Wychodząc z płomieni, był gotowy bez zbędnych tłumaczeń zgarnąć Lunatyka i znaleźć Jones jak najszybciej, ale gdy tylko zdołał wytrzeć popiół w lupinowy dywan, stanął jak wryty. Spodziewać mógł się wszystkiego, a nie tego, że na kanapie otoczona z obu stron przez Tonks i Dromedę będzie siedziała… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Hestia! — wykrzyknął z nieskrywaną ulgą Charles, natychmiast wymijając Blacka, a ten z irytacją sapnął do Althedy, która dopiero co pojawiła się wśród nich:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Daleko nie szukaliśmy… I to nam przerwało nasz moment?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Ally uśmiechnęła się i złapała go za dłoń, jakby za pomocą tego gestu chciała mu powiedzieć, że wszystko jeszcze przed nimi. Black w tej chwili miał ochotę natychmiast życzyć wszystkim szczęścia, odwrócić się na pięcie i wrócić do aktywności, którą Tomson przerwał mu i Althedzie. I z pewnością tak by właśnie zrobił, gdyby nie nagłe drgnienie dłoni Ally, które zmusiło go do ponownego, tym razem dokładniejszego przyjrzenia tej osobliwej scenie rodzajowej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Na pierwszy rzut oka nic nie przykuło jego uwagi, ale teraz dostrzegł, że Hestia, którą uznał za całą i zdrową, siedziała skulona na kanapie z chusteczką w dłoni, ocierając nią łzy, które lały się niemal strumieniami po jej bladych policzkach. Naprawdę wyglądała jak siedem nieszczęść i można było się domyśleć, że to nie są pierwsze łzy, jakie dzisiaj wylała i nic na to nie pomagało, chociaż Andromeda siedziała blisko, pewnym głosem mówiąc, że dziewczyna da sobie radę i może liczyć na ich pomoc. W tym czasie zjawił się również Remus z fiolką, która wyglądała na mocno rozwodniony eliksir uspokajający - co Syriusz ze zdziwieniem zauważył, najwidoczniej mieszkanie z uzdrowicielką miało również skutki uboczne. Lupin wszedł akurat w momencie, gdy jego żona, która do tej pory wspierała Hestię równie gorliwie, a może nawet bardziej, co jej matka, zerwała się z miejsca i zastąpiła drogę Charlesowi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Coś ty jej nagadał, Carl? — warknęła oskarżycielsko Tonks, a jej drobna postura, z widocznym już ciążowym brzuchem, wcale nie łagodziła jej złości, która była wręcz oczywista. Zwłaszcza, gdy patrzyło się na ogniście czerwone włosy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja… — zająknął się Tomson, który kompletnie pogubił się w całej sytuacji, a Syriusz, choć nadal chciał zaszyć się z Ally w zaciszu swojego domu, to teraz miał ochotę zostać do końca tego spektaklu — nic? Wczoraj rozmawialiśmy i nagle zaczęła mnie zbywać więc odpuściłem…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A możemy wiedzieć, o czym rozmawialiście przed kłótnią? — spytała Tonks, a jej głos aż rozbrzmiewał od oskarżycielskiego tonu. Przybrała nawet komiczną pozę, podpierając się pod boki, ale Tomson, postawiony pod ścianą, chyba nie podzielał rozbawienia Blacka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— My… — głos mu drżał, jakby naprawdę był czemuś poważnemu winny albo po prostu bał się do czego będzie prowadzić to przesłuchanie — my mówiliśmy o rodzinie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Rodzinie? — zdziwił się Black, mierząc Lupinów i Tomsona wzrokiem. Myślał, że już może poszło o coś poważnego, jakąś zdradę na przykład… W końcu on sam zareagował dość ostro, gdy dowiedział się o szczegółach jego cudownego wybudzenia ze śpiączki i o tym, co Ally musiała zrobić w związku z tym. Jednak nawet on, najbardziej uparta i pamiętliwa osoba na tym świecie potrafiła wznieść się na wyżyny własnej wyrozumiałości i dać drugą szansę. Fakt faktem nie chodziło w ich przypadku o zdradę romantyczną, co może było nawet jeszcze gorsze, ale skoro Syriusz Black mógł wybaczyć zdradę to każdy mógł… na pewnych zasadach oczywiście. Jego zdziwienie zostało zignorowane, a Tonks nie przestawała pastwić się nad Tomsonem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A nie przypadkiem o zakładaniu rodziny?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— No… — Twarz Charlesa stała się biała jak kreda, a jego oczy niemal wyskoczyły z orbit — tak jakby, ale tylko teoretycznie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Teoretycznie… — parsknęła wściekle Tonks, a kiedy powiedziała kolejne zdanie, Black poskładał wszystko w swojej głowie: — Farewell, to chyba robota dla ciebie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oczywiście… — zreflektowała się natychmiast Ally, puszczając dłoń Syriusza i natychmiast podchodząc do Hestii. — Dajcie mi sekundę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jaka robota? Hestia jest chora? — zestresował się Charles, próbując ponownie wyminąć Tonks, która nie miała zamiaru zejść mu z drogi. — Chcę z nią porozmawiać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Już powiedziałeś, co myślisz… — syknęła ze złością Tonks, a Tomson aż się wzdrygnął w reakcji na tą nagłą wrogość. Remus podszedł spokojnie do żony, kładąc dłoń na jej ramieniu, chociaż wcale nie miał zamiaru jej odciągnąć.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Doro, nie tak ostro… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ty też swoje wycierpiałeś, kochanie — rzuciła przez ramię, nie odwracając wściekłego wzroku od dawnego współpracownika, a jej włosy nastroszyły się w złości jeszcze bardziej. Pokręciła głową zrezygnowana. — Jesteś świadomy, co dałeś do zrozumienia, Hestii? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak? — powiedział, choć brzmiało to bardziej jak pytanie, a biedny Tomson pod ostrzałem Nimfadory zaczynał wątpić w to, co faktycznie robił i mówił dzień wcześniej. Tonks prychnęła, wywracając oczami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A wiesz, co ona próbowała ci powiedzieć? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Możemy to przyspieszyć — ponaglił ich Syriusz, który oparł się plecami o kominek, nie mając zamiaru stać jak kołek i przysłuchiwać się rozmowie, która prowadzi donikąd — nawet ja już zdążyłem się w tym połapać, a sprawa mnie nie dotyczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie pomyślałeś o tym, że Hestia zaczęła temat zakładania rodziny, bo chciała wybadać teren — zaczęła coraz bardziej bezpośrednio Tonks, a Syriusz obserwował, jak za nią Altheda kończy niezbędne badania, mające potwierdzić śmiałą tezę Dory, którą i Black uważał za dość oczywistą — wyczuć twoją reakcję na nowinę, że… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wszystko w porządku, Hestio — oznajmiła spokojnym, pokrzepiającym tonem Altheda, chociaż nikt poza Syriuszem i samą zainteresowaną jej nie usłyszał. Tomson już z pewnością, bo tak skupił się na zarzutach Tonks, że nie zauważył nawet, kiedy badanie dobiegło końca i oczekiwał, aż ktoś prosto w twarz powie mu, co właśnie się dzieje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Że co?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Charles, Hestio — powiedziała Ally, skupiając w końcu uwagę Tomsona na sobie i na tym, co naprawdę ważne, bo w końcu spojrzał zagubionym wzrokiem na swoją partnerkę, gdy usłyszał: — zostaniecie rodzicami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nagle zapanował cisza, która ciążyła wszystkim na barkach. Syriusz niemal przypomniał sobie, jak ostatnim razem dowiedział się o czyjejś ciąży. O ironio, stało się to dokładnie w tym samym pomieszczeniu i wtedy też cholernie niepokoił się na myśl o reakcji przyszłych rodziców na taką nowinę. Teraz też przeszły go ciarki, gdy tę niezręczną ciszę przerwał szloch. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przepraszam… — zapłakała Hestia, kryjąc twarz w dłoniach. Jej reakcja była tak druzgocąca, że Black miał ochotę złapać Tomsona za szmaty i stanowczo nim potrząsnąć, ewentualnie obić tę jego aurorską buźkę. I patrząc na minę Nimfadory, miała ochotę na dokładnie to samo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Za co? — wychrypiał zszokowany Charles i na miękkich nogach podszedł do płaczącej blondynki. — To… — zająknął się nerwowo — to cudowne…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co? — wychrypiała Hestia, spoglądając wielkimi oczami na Carla.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Niewiarygodne — szepnął oniemiały, a usta mu drgnęły — ale cudowne… Będziemy rodzicami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale jeszcze wczoraj mówiłeś, że zachodzenie w ciążę w czasie wojny to największa głupota i nieodpowiedzialność na świecie… — wychrypiała wciąż zapłakana Hestia, najwidoczniej nie rozumiejąc skąd ta nagła zmiana u Charlesa. Nie tylko on był zdziwiony, bo Dora nie omieszkała oburzyć się na tak śmiałe stwierdzenie ze strony przyjaciela:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak powiedziałeś?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie to miałem na myśli… — zaprzeczył natychmiast Carl, chociaż było to zupełnie zbędne. Zresztą Syriusz w pewnym stopniu zgadzał się z Tomsonem. Coś takiego jak ciąża w czasie wojny było zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem. Nie mógł się jednak dziwić temu, że dla Tonks było to niepojęte. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czyżby?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Znaczy… — zaczął Charles, ale dość szybko się opamiętał, że nie powinien rozmawiać w tej chwili z Tonks. Odwrócił się w stronę Jones, łapiąc ją za drżące dłonie. — Hestio, kocham cię i jestem najszczęśliwszym facetem na świecie, bo mam ciebie. Zwłaszcza w takich czasach, w jakich przyszło nam żyć — zapewnił ją, a cała wątpliwość i roztrzęsienie zaczęło z niego wyparowywać. — Chciałbym, żeby nasze życie wyglądało inaczej. Gdyby nie wojna już dawno chciałbym zostać twoim mężem i założyć z tobą rodzinę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale powiedziałeś… — próbowała mu przerwać Hestia, przełykając łzy, ale on już nie pozwolił jej wypominać jego wcześniejszych słów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Powiedziałem, bo jest wojna i każdy z nas musi walczyć o życie — wyjaśnił. Chyba już go nie obchodziło to, że wszyscy doskonale słyszeli ich bardzo prywatną rozmowę. Altheda taktownie odsunęła się na skraj kanapy, dając im chociaż odrobinę przestrzeni. Syriusz nie przesunął się nawet o cal od kominka, obserwując wszystko z odpowiedniego dystansu, tak samo jak Andromeda, która wcześniej ustąpiła miejsca Ally. Remus objął Dorę w pasie, odsuwając ją od centrum wydarzeń i próbując jednocześnie uspokoić. Natomiast Charles i Hestia mieli w końcu okazję wyjaśnić sobie część sporną ich relacji, która trwała od niemal samego początku. — Kiedyś, na samym początku uważałem, że jestem ogromnym szczęściarzem, bo jestem sam, nie mam nikogo, żadnej partnerki, rodziny. Myślałem, że walka dla idei wystarczy, ale dopiero kiedy pojawiłaś się ty, zrozumiałem, że trzeba mieć dla kogo walczyć. — Syriusz uniósł wzrok, a jego spojrzenie skrzyżowało się z Althedą. To co powiedział Tomson, idealnie opisywało sytuację Syriusza. Bardzo długo uważał swoją samotność za przywilej. Lata temu widział, jak James i Lily dusili się ze strachu o to drugie, nim dowiedzieli się o ciąży i przepowiedni. On sam był w stanie oddać życie za swoich przyjaciół, co poniekąd zrobił, ale troska o kogoś, kogo kochasz całym sercem… Bał się tego tak długo, nie dopuszczał do siebie, chociaż cieszył się jak szaleniec, gdy widział miłość rodzącą się między Remusem a Tonks. Teraz jednak on sam miał kogoś, kto był dla niego niczym tlen. Tego dnia obiecał Althedzie spędzić z nią każdy dzień swojego życia i chociaż budziło to w nim nieopisaną radość, to jednak tuż za nią czaił się lęk. Ten sam, który czuł kiedyś James, ten sam, z którym teraz mierzył się Remus, a także Charles… — Walczę dla ciebie, Hestio. I to nie jest łatwa walka… — wyznał Tomson i tym razem w jego oczach pojawiły się łzy. — Każdego dnia umieram z przerażenia, że może coś ci się stać, a wtedy moje życie nie miałoby już sensu. Teraz muszę walczyć o waszą dwójkę i przeraża mnie to… — powiedział, ściskając mocniej jej dłoń i chociaż to wyznanie było przejmujące, to Charles uśmiechnął się szeroko i szczerze. — Ale nie mógłbym być szczęśliwszy niż w tej chwili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Hestia zaszlochała ponownie, chociaż tym razem zmieszało się to ze śmiechem i pocałowała swojego ukochanego. Oni mogli teraz się cieszyć, wszyscy w Zakonie mogli uczestniczyć w ich radości, ale Syriusz zbyt długo zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i jego przydupasy w czarnych pelerynach… Chciałby o tym zapomnieć, nie analizować, nie rozliczać tego, że całkiem niedawno stracili prawie połowę sił Zakonu, że już teraz Tonks jest niemal zupełnie wyłączona ze wszelkich działań, a przecież była cholernie dobrą aurorką, do tego Remus coraz częściej zostawał w domu z troski o Dorę. Teraz ten sam los będzie czekał Tomsona i Jones, kolejnych świetnych aurorów, którzy zawsze zawyżali ich szanse w bitwach… Patrzył na ich radość i coś go dręczyło, wiedział, że chociaż kocha Ally ponad życie, że jest ona jego rodziną i jeszcze nie poruszyli tego tematu, to będzie pilnował, by w ich przypadku nie pojawił się strach o rodzicielstwo. Tego Syriusz nie byłby w stanie przeżyć… I tak miał już zbyt wielu bliskich, o których życie drżał nieustannie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To chyba dobry moment — odezwała się nieśmiało Ally, rzucając kolejnej parze przyszłych rodziców znaczące spojrzenie — żeby powiedzieć, że wasze dzieci są w pełni zdrowe.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dzieci? — zapytał Charles, nie puszczając Hestii, która z przerażeniem wydukała kolejne pytanie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Więcej niż jedno?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To ciąża bliźniacza — potwierdziła z przekonaniem Altheda, a ta informacja wprawiła wszystkich w niemały szok, do tego stopnia, że Tonks skomentowała to wszystko skrajnie niecenzuralnym przekleństwem. Syriusz prychnął, słysząc tak melodyjny dźwięk płynący z ust przyszłej mamuśki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A myślałem, że to wy planujecie całe stadko… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zapadł zmrok, granat niby płachta aksamitu okrył niebo, mieniąc się od gwiazd i niemal w pełni okrągłego księżyca. Śnieg na chwilę przestał sypać, dając i tak zasypanemu już krajobrazowi chwilę wytchnienia. Dolina Godryka była zachwycająca, a już zwłaszcza zimą. Mogło się o tym zapomnieć, gdy przechodziło się przez niewielki placyk w samym centrum, gdzie stał pomnik wojenny, który ukazywał swój prawdziwy wygląd, gdy podeszło się bliżej. Nie liczyło się wtedy piękno, urok wiejskich domów przystrojonych w świąteczne ozdoby oraz obecność choinki bożonarodzeniowej. Wspomnienie straty, jaką ponieśli przed laty niczym pięść zaciskało się na gardle. Remus niegdyś przychodził tu często, uznając, że to dławiące uczucie jest konieczne, niezbędne do życia. Teraz już tak nie uważał, ale nie chciał zapomnieć. Dlatego przyszedł tu tego dnia i skierował swoje kroki w stronę cmentarza, naznaczając warstwę śniegu śladem stóp, nie pierwszym.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Minął otwartą furtkę, idąc drogą, którą znał na pamięć. Przechodził obok rzędów ośnieżonych grobów, o których nawet w tym przedświątecznym okresie wielu zapomniało. Jedyne, głębokie ślady stóp prowadziły dokładnie do miejsca, gdzie Lupin zmierzał. Ciemna postać stała przed białym, marmurowym nagrobkiem, a ponad nią unosiła się chmura dymu. Remus westchnął, czując dreszcz chłodu na plecach. Było przeraźliwie zimno, a nie wiedział, ile już on tam stał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Też nie mogłeś wysiedzieć w domu? — odezwał się Black, nie odwracając się, a jego głos był mocno zachrypnięty. Z ust wraz ze słowami wypuścił siwą mgiełkę. To nie był mróz, a dym z papierosa, który Syriusz palił spokojnie z nieobecnym wyrazem twarzy. Remus potarł zmarznięte dłonie, stając obok przyjaciela i spoglądając na nagrobek należący do ich przyjaciół. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dla mnie to pewna tradycja, którą zaniedbałem… — przyznał Lupin, śledząc wzrokiem napisy wyryte na kamiennych tablicach. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie wiedział, kto wybrał ten cytat, ale pasował idealnie, niestety… </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">—</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> Ostatni raz byłem tu… w dziewięćdziesiątym czwartym… — stwierdził ze skruchą. — Przychodziłem tu w każdą wigilię, wtedy chyba czułem się najbardziej samotny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A potem pojawiła się Tonks? — zapytał Black, unosząc wysoko brew, ale nie oderwał wzroku od grobu. Zaciągnął się jedynie po raz kolejny papierosem, a Remus skinął głową bez zastanowienia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Potem pojawiła się Tonks… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Też dawno mnie tutaj nie było… — przyznał Syriusz, gasząc papierosa na udeptanym śniegu. Remus przyglądał się przyjacielowi z zainteresowaniem. Ich dzisiejsza obecność nie była jedynie sentymentalną podróżą, oboje mieli coś do załatwienia. Po wielkich nowinach, że Hestia i Charles spodziewają się bliźniąt, dotarło do niego i Dory, że wraz z narodzinami ich dziecka i dzieci ich przyjaciół narodzi się nowe pokolenie. Remus zrozumiał, że prawie dwadzieścia lat temu James i Lily byli na tym samym miejscu co on teraz. Wspierał swoją żonę, swoją teściową, a teraz również bliskich znajomych. On sam jednak nie miał kogo spytać o radę, nawet jego teść był teraz nieosiągalny, a Syriusz, pomijając fakt, że miał zerowe doświadczenie w kwestii ojcostwa, zwłaszcza związanego z opieką nad niemowlakiem, ciągle gdzieś znikał i coraz trudniej było go złapać. Remus oddałby wiele by porozmawiać z Potterami, oddałby wiele, by mógł wraz z nimi dzielić się swoim szczęściem. Syriusz musiał mieć również swój powód, żeby tu przyjść. — Dzisiaj poczułem, że muszę odwiedzić rodzinę, chociaż robię to ze spuszczoną głową… Mam wrażenie, że oni wiedzą jak bardzo nawaliłem. Nie zaprzeczaj… — przerwał mu, nim Remus zdołał się odezwać. Mógł się domyślić, że Black zadręcza się sprawą Harry’ego, zwłaszcza po tym, jak młody Weasley pojawił się w Muszelce bez swoich przyjaciół. Lupin nie odezwał się, ale pokręcił głową. Syriusz umiał nawalić, zresztą on sam też nie raz i nie dwa skopał różne sprawy wręcz koncertowo, ale w kwestii Harry’ego, Black nie miał sobie nic do zarzucenia. Był przy chrześniaku zawsze, gotowy oddać za niego życie, a każda ich rozłąka była wypadkową spraw, na które nie mieli wpływu. Tym razem Syriusz uszanował decyzję Harry’ego, chłopaka, który wkraczał w dorosłość i miał prawo działać już na własny rachunek. Remus pogodził się z tym, z nadzieją, że syn jego przyjaciela w razie potrzeby zwróci się do niego z pomocą. Syriusz nie miał tej nadziei, miał za to pełno obaw i ogrom wyrzutów sumienia. — Ja bym go nie zostawił, nawet jakby celował do mnie różdżką. Nie winię Rona jakoś szczególnie, już nie… — sprecyzował natychmiast, chociaż Remus nie dawał do końca wiary tym zapewnieniom, pamiętając jego zachowanie w Muszelce. — Ale gdybym chociaż wiedział, gdzie teraz są. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Też chciałbym to wiedzieć, ale obawiam się, że niewiele byśmy byli w stanie zrobić… — westchnął Lupin, który bardzo długo zastanawiał się, co mogli zrobić, by było lepiej. Lepiej dla nich, lepiej dla Harry’ego, lepiej dla wszystkich. — Harry jest już dorosły, a my… — wzruszył ramionami, spoglądając ponownie na nagrobek przyjaciół. Gdyby był znów rok osiemdziesiąty, może bardziej doceniliby te ostatnie, wspólne chwile z Potterami, wiedząc, że przez kolejne trzynaście lat będą rozdzieleni i będą musieli włożyć wiele pracy w odbudowanie więzi między sobą, ale też tej między nimi, a synem ich przyjaciela. — Przegapiliśmy możliwość bycia wujkami, opiekunów też już nie potrzebuje… Powinniśmy być dla niego, kiedy będzie nas potrzebował, ale zaakceptować też to, że być może nie będzie już takiej sytuacji… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wkurwiasz mnie… — syknął Black, wyciągając z kieszeni paczkę i zapalając kolejnego papierosa, a Remus parsknął rozbawiony. Czy mógł spodziewać się innej reakcji? Z pewnością nie. Syriusz wypuścił dym z ust. — Czemu dzisiaj? — spytał w końcu, spoglądając na Remusa. — Dzisiaj nie ma wigilii. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W wigilie przypada pełnia… — wyjaśnił Lupin, a Syriusz zerknął w górę. Na ciemnym niebie rzeczywiście świecił niemal pełen księżyc, którego blask odbijał się od śniegu. Faktycznie, za cztery dni przypada pełnia, a teraz on, Remus i poniekąd James byli obok siebie tak jak przed laty, gdy mieli w zwyczaju planować kolejną eskapadę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może spędzić ją z tobą? — zaproponował Syriusz, zerkając na przyjaciela, który jedynie uśmiechnął się. — Jak za starych czasów? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wolisz z Althedą? — zapytał z szelmowskim uśmiechem, spoglądając na niego sugestywnie, ale gdy tylko Black wywrócił oczami, spoważniał trochę i odpowiedział na pytanie Blacka: — Teraz jest inaczej… Pobyt w lesie wiele mnie nauczył, o ile przed pełnią czasami wciąż targają mną skrajne emocje, to umiem już zachować prawie pełną świadomość w czasie przemiany… Łatwo to naruszyć, ale od kiedy pogodziliśmy się z Dorą, wszystko jest w porządku — przyznał z nieskrywaną ulgą i spokojem, jakich w tym temacie Syriusz nigdy u niego nie widział. Remus spojrzał na przyjaciela z wdzięcznością i sentymentem. — Ciągnie mnie tylko dalej, głębiej w las, jakbym chciał wrócić do tego, co było w Zakazanym Lesie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czyli futerkowy problem, nie jest już problemem? — dopytywał Black, na co Remus mu odpowiedział:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie aż tak dużym… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A twoje dziecko? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nasze, moje i Dory… — westchnął, najwidoczniej nie był to jego ulubiony temat. — Mówiłem już wam, że ono będzie inne…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Syriusz skinął głową, ale jego myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego. Remus całe życie walczył ze swoimi demonami, a mimo tego udało mu się odnaleźć szczęście u boku kobiety, którą kocha, a do tego spodziewają się dziecka, nie mając stuprocentowej pewności, że nie odziedziczy jego przypadłości. Syriusz też miał swoje demony i chyba właśnie je przezwyciężał…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co sobie myślałeś, gdy się jej oświadczyłeś? Kiedy się zgodziła? — spytał Remusa, nie chcąc już wypominać, że jego najbliżsi nie raczyli na niego poczekać przy tak ważnym wydarzeniu, jakim były zaręczyny i ślub. — Kiedy powiedziała, że będziecie rodziną? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To zarzut czy pytanie? — Remus zmarszczył brwi, zerkając na Blacka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To drugie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chyba nie myślałem, a może w końcu nie analizowałem wszystkiego… — stwierdził Remus, a uśmiech błądził na jego ustach. — Kocham ją, bez niej nic nie miałoby sensu, ona wprowadza do mojego życia normalność i jest to strasznie dziwne… — wyznał szczerze z nieskrywanym uczuciem, nawet jeśli określał swoją miłość jako dziwną. — Ale tego pragnąłem przez całe życie. Najpierw wy mi to daliście — powiedział, wskazując dłonią na nagrobek Potterów, mówiąc o czasach ich młodości — a potem musiałem czekać na to tak długo, że zacząłem myśleć, że już nie zasługuję na życie. Nieźle by mi nawtykali za takie biadolenie, co? — spytał, spoglądając na wyryte w kamieniu imiona Lily i Jamesa, a Syriusz prychnął krótko, co było doskonałym komentarzem. On sam nieraz mu nawtykał, ale wiedział, że Rogacz i Lily mieliby znacznie większą siłę przebicia do tego wilczego łba. — Oboje mieli rację, wszyscy zasłużyliśmy na szczęście, tylko że oni nie zdążyli się nim nacieszyć, a my musieliśmy sporo poczekać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To było trafne spostrzeżenie i przerażająco prawdziwe. Długo musieli poczekać, ale wcześniej mieli niepowtarzalną okazję zobaczyć, jak wygląda prawdziwa miłość i szczęście. Może właśnie dzięki temu, mimo wszystkich przeciwności Remus nie potrafił odciąć się od Tonks, chociaż próbował. I może dzięki temu, Syriusz też nie potrafił przestać kochać Ally. I z pewnością tego nie chciał, a za każdym razem, gdy tylko o niej myślał, miał poczucie, że jest w stanie dokonać niemożliwego i na swój spokój właśnie to zrobił…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oświadczyłem się… — wyrzucił z siebie na jednym oddechu, a Remus zaniemówił. — Althedzie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co odpowiedziała? — wyszeptał Lupin, wpatrując się w niego intensywnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Syriusz próbował zachować powagę, gdy odpowiadał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgodziła się… — wyszeptał, a dopiero teraz, gdy wypowiedział to na głos, dotarło do niego, że to się stało i nie mogłoby przydarzyć mu się coś lepszego. — Zgodziła… — Remus z wyrazem szoku na twarzy, złapał Blacka za kurtkę i spoglądał na niego, jakby nie dowierzał jego słowom. Syriusz uśmiechnął się jak głupi i wyznał: — Kocham ją, Lunatyku. Kocham, bardziej niż kogokolwiek innego i chociaż tego wciąż nie rozumiem, to chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W końcu — szepnął Remus i zamknął Blacka w mocnym, braterskim uścisku, a oboje wybuchli nagłym śmiechem, który z pewnością nie przystoi w takim miejscu jak cmentarz, ale oboje doskonale wiedzieli, że James i Lily nie mieliby im tego za złe. — Zasługujesz na to szczęście, Łapo — zapewnił go Remus, klepiąc go po plecach. — I nie możesz czuć się z tego powodu winny, przyjacielu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To był jeden z krótkich momentów, kiedy mogli w spokoju celebrować strzępy swojej normalności, która i tak odbiegała od ogólnoprzyjętych standardów. Przecież mało kto przychodził świętować swoje zaręczyny, albo oczekiwanie na potomka na cmentarz. Nawet w tak osobliwej sytuacji nie mogli jednak zadowolić się spokojem wystarczająco długo, bo nim ich śmiech ucichł, ciemność nocy rozświetlił srebrzysty wilkołak, patronus, który przemówił głosem Tonks:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Remusie, pojaw się jak najszybciej w Norze… — poprosiła rozemocjonowanym tonem. — Ginny wróciła… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Huncwoci chyba nigdy nie mogą liczyć na chwilę spokoju… — westchnął Remus, ale uśmiech i tak nie schodził z jego twarzy. Los jakoś kieruje ich przeznaczeniem i wierzył, że są w stanie ochronić swoje szczęście. Bo Huncwoci walczą o tych, których kochają… Do samego końca…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">To było coś, czego powinna była się spodziewać, wszyscy powinni, a jednak, gdy w jej domu zjawili się bliźniacy z nowiną, że Ginny w końcu wróciła do domu na święta. Ekspres Hogwart-Londyn przecież zawsze przyjeżdżał dwudziestego grudnia, najwidoczniej wojna i inne rządy w szkole tego nie zmieniły. Tonks rozumiała to poruszenie, bo mieli znikome informacje z tego, co działo się w szkole i każdy bał się o stan uczniów po pierwszym semestrze. Nie mogła czekać na powrót Remusa, wiedziała, że poszedł na cmentarz, nie chciała mu przerywać, ale musiała mu dać znać i mimo sprzeciwów swojej mamy, pod opieką Freda i Georga przeniosła się do Nory. Zastała tam państwa Weasley, którzy nie potrafili wypuścić z objęć swojej najmłodszej pociechy. Była tam zaledwie chwilę, będąc świadkiem rodzicielskiej troski. Artur i Molly otoczyli miłością Ginny, nie pozwalając jej nawet na moment wstać z fotela. Bliźniacy siedzieli na kanapie, wcześniej informując również Billa i Fleur, Charliego i kilku innych członków Zakonu spoza rodziny. Dora wzięła krzesło z kuchni i usiadła przy schodach, nie chcąc nachalnie mieszać się w tę ważną dla nich chwilę, a jednak z sympatii i miłości do Weasleyów, musiała być tu z nimi, chociaż wiedziała doskonale, że Remus i mama będą jej za to suszyć głowę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo, błagam cię… — jęknęła Ginny, próbując odsunąć się od matki, która zalewała ją pocałunkami, gładząc ją po rudej czuprynie z miłością. Gin była tym nieco zirytowana, choć na samym początku sama padła rodzicom w ramiona. — Jestem cała, mam dwie ręce, dwie nogi i głowę na karku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak się martwiłam, nie mogłam znieść tych wszystkich listów, tych informacji o… — zaszlochała Molly, ale jej słowa zagłuszyło pukanie. Dora domyślała się, kto to był, więc nie przerywając Weasleyom wstała i przeszła do kuchni, gdzie przy drzwiach zastała nie tylko Remusa, ale też Syriusza. Wpuściła ich, a Remus od razu objął ją mocno, całując w czoło bez słowa. Była gotowa odeprzeć każdy zarzut o jej nieodpowiedzialności i lekkomyślności, ale on uśmiechnął się tylko, przyglądając się jej dokładnie, kiedy z salonu Weasleyów dało się słyszeć dalszą część kłótni Molly i Ginny.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— O szlabanach? — dokończyła za matkę rudowłosa, a Dora niemal była pewna, że właśnie w tej chwili wywróciła oczami i zmarszczyła w irytacji nos. — Jak widać żyję… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cóż za wspaniała rodzinna atmosfera! — powiedział z nonszalancją Black, wchodząc do następnego pomieszczenia, a tuż za nim podążyli Lupinowie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cześć, Łapo! — ożywiła się Ginny. — Witaj, Remusie! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze cię widzieć, Ginny. — Remus skinął jej przyjaźnie głową, prowadząc Nimfadorę z powrotem do krzesła i stając za nią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Takie przywitanie wystarczy, mamo — oznajmiła Ginny i korzystając z chwili nieuwagi matki i uciekła między bliźniaków, którzy na przekór siostrze zaczęli obsypywać ją przesadnymi uściskami i buziakami. Wystarczyło jednak parę kuksańców ze strony siostry, żeby się uspokoili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie dziw się swojej mamie, Gin… — powiedziała łagodnie Dora, posyłając młodszej przyjaciółce porozumiewawczy uśmiech. — Każdy z nas się o ciebie martwił, a znam cię na tyle dobrze, że wiem, że było o co… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mówiłam ci już, że strasznie się cieszę na małe Tonksiątko? — wyszczerzyła się do niej Ginny, puszczając jej komentarz mimo uszu, a jednak mówiąc zupełnie szczerze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie odwracaj kota ogonem, kochana… — przejrzała ją Dora, chociaż z zadowoleniem usadowiła się wygodniej tak, że jej widoczny już brzuch był jeszcze bardziej dostrzegalny. — Mam coraz większy brzuch i coraz mniej cierpliwości, a ty jeszcze nic nam nie powiedziałaś. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Rozumiem, że kochana Molly upewniła się, że jesteś w jednym kawałku — pociągnął dalej temat Syriusz, usadawiając się na drugim fotelu i zakładając nogę na nogę oraz uśmiechając się szelmowsko — a teraz uchylisz nam rąbka tajemnicy, co ten Wycierus wyrabia w Hogwarcie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Posłał moją córkę do Zakazanego Lasu — syknęła wściekle Molly, a kolejne łzy spłynęły po jej pulchnych policzkach, co wywołało głośne westchnięcie ze strony jej córki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie byłam sama, był tam Hagrid… — próbowała obronić się Ginny, ale sama zrozumiała, że ten argument jest raczej kiepski, bo od razu dodała: — Ale potem odwalił tą akcję z imprezą popierającą Harry’ego i no…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ten to ma olbrzymie poczucie taktu… — mruknął pod nosem, a jednak doskonale słyszalnie jeden z bliźniaków, ale nikt nie podłapał tego żartu. Zachowanie Hagrida nikomu nie pomogło, a on sam musiał uciekać z Hogwartu i zaszył się gdzieś, gdzie podobno jest bezpieczny, ale nikt nie wiedział, gdzie to dokładnie było. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Serio, Fred? — parsknął George, spoglądając na bliźniaka. — Olbrzymie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co, gigantyczne? — odpowiedział mu brat, ale tym razem oboje się zagotowali z rozbawienia, co udzieliło się wszystkim poza ich rodzicami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cicho, chłopcy… — uspokoił synów Artur, siadając w fotelu, który wcześniej zajmowała jego córka. Być może nie okazywał emocji tak bardzo jak Molly, ale było widać po nim, jak mocno przeżywał niepewność, która związana była z nieobecnością jego najmłodszej pociechy. — Nie chcemy cię przesłuchiwać, Ginny, ale sama doskonale wiesz, że kontakt z Hogwartem jest bardzo utrudniony, a wasza brawura…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jest konieczna, tato — powiedziała dosadnie Ginny, zanim jej tata mógł powiedzieć coś jeszcze. Tonks skrzywiła się nieznacznie, bo rozumiała doskonale zachowanie Gin. Zresztą nie ona jedna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobra, dobra… — mruknął Syriusz, prostując nogi i podparł głowę na złączonych dłoniach, rzucając Ginny pewne spojrzenie. — Przyznaj, młoda, GD nadal działa?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Reaktywowaliśmy je razem z Nevillem i Luną — przyznała bez cienia wstydu, a nawet z dumą. Mierzyła się z Łapą na spojrzenia, ale pod przeszywającym wzrokiem jego szarych oczu nawet uparta Gryfonka musiała skapitulować… — No dobra, powiem wam. Wiedziałam, że Dumbledore zapisał Harry’emu miecz Gryffindora i że będzie on mu potrzebny w wykonaniu jego misji, dlatego chcieliśmy go dla niego zdobyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I zagrać Snape’owi na jego krzywym nosie? — zapytał Black, a ton jego głosu doskonale mówił, że podziwia zachowanie dziewczyny i sam na jej miejscu zrobiłby dokładnie to samo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Troszeczkę… — przyznała z chytrym uśmieszkiem rudowłosa, co wywołało uśmiech również na twarzy Dory, która wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z mężem. — Włamaliśmy się do gabinetu dyrektora, który ten nietoperz okupuje i chcieliśmy wykraść miecz, ale Snape… — Tu wzruszyła z żalem ramionami. — No przyłapał nas i tyle.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I tyle? — upewnił się Remus, bo względem wszystkich informacji, jakie otrzymali, przyłapanie na złapaniu regulaminu nie było traktowane łagodnie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziecko, jak mogłaś tak ryzykować? — odezwała się Molly, a brzmiało to jak coś pomiędzy szlochem a krzykiem. — Czyś ty upadła na głowę? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musieliśmy spróbować, mamo — syknęła poirytowana Ginny, nie mogąc inaczej zareagować na reakcję matki. — I tak nam się nie udało, a ten szlaban… — westchnęła ciężko, kręcąc głową. Nimfadora przyglądała jej się uważnie i widziała, że dziewczyna biła się z myślami. W końcu powiedziała niby lekceważąco, a jednocześnie z niezrozumieniem i żalem: — Iść z Hagridem do Zakazanego Lasu to żadna kara, a utrata punktów i zakaz wyjść do Hogsmeade… I tak nikt praktycznie tam nie chodzi po tym ataku… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chcesz powiedzieć, że Snape potraktował was łagodnie? — spytał zdziwiony George, a Ginny posłała mu zniesmaczone spojrzenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie przejdzie mi to przez usta, ale… — zacisnęła usta, kręcąc rudą głową — na zajęciach u Carrowów można dostać gorsze kary. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— O ile gorsze? — spytał Remus, a Ginny nim odpowiedziała, chyba mimowolnie naciągnęła rękawy na nadgarstki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— O wiele… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pokaż rękę, Ginny — polecił jej Artur, dziwny ruch córki nie umknął jego uwadze. Wychylił się w jej stronę i ku zdziwieniu Dory posłał swojej latorośli bardzo stanowcze spojrzenie, którego nie powstydziłaby się nawet jego żona. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To nic, tato — wycedziła przez zęby Ginny, co doskonale świadczyło o tym, że jednak coś ukrywa. Artur był w tej sytuacji nieugięty, wyciągnął w stronę córki dłoń i rozkazał tonem nie znoszącym sprzeciwu:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pokaż. — Ginny sapnęła wściekle i wyciągnęła rękę, a Artur podciągnął rękaw z jej nadgarstka. Już z miejsca, gdzie siedziała Dora, skóra dziewczyny nie wyglądała dobrze, Remus dostrzegł chyba więcej, bo syknął ze złości, zaciskając dłoń na ramieniu żony. Nie tylko on zareagował w taki sposób. Syriusz warknął wściekle, bliźniacy, którzy siedzieli po obu stronach siostry, wytrzeszczyli oczy w zdziwieniu i otoczyli ją ramionami. Natomiast Molly załkała głośno, chowając twarz w ramieniu męża, gdy ten blady jak kreda przeczytał krwawy napis, wyryty w skórze Ginny: — Zdrajca krwi… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Słodka Helgo… — zaszlochała Molly, kręcąc głową. — Jak można być tak okrutnym względem dzieci? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie jestem dzieckiem — syknęła z irytacją Ginny, wyrywając rękę z uścisku ojca i na powrót chowając blizny pod rękawem — a to i tak było lepsze niż cruciatus… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ginny, nie ryzykuj… — zaczęła Tonks, chociaż aż się w niej gotowało ze złości i gdyby teraz któreś z rodzeństwa Carrowów stanęło na jej drodze, to rozszarpałaby ich własnymi rękami. Nie wyobrażała sobie takiego traktowania uczniów. Sama przetrwała nie jeden szlaban i to niejednokrotnie wyjątkowo parszywy, który wlepił jej sam Snape, nigdy jednak nie stosowano kar cielesnych. Może kiedyś, za czasów jej matki i wcześniej, ale od kiedy Dumbledore został dyrektorem, te praktyki się skończyły. Nigdy by nie pomyślała, że coś takiego wróci do Hogwartu, podejrzewała również, że Ginny nie mówiła im wszystkiego, a przynajmniej zachowywała dla siebie część szczegółów. I może właśnie dlatego, ostro zareagowała na słowa Dory.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na moim miejscu zrobiłabyś to samo — zauważyła, marszcząc brwi i rzucając Tonks zbolałe spojrzenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mówię, że masz nic nie robić… — zaczęła Nimfadora w miarę spokojnie, co spotkało się z natychmiastowym sprzeciwem Molly, która krzyknęła, ocierając łzy:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tonks! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale, że masz nie ryzykować — dokończyła mimo wszystko, posyłając Ginny znaczące spojrzenie. Dora była ostatnią osobą, która mogłaby poprzestać na nic nie robieniu, z tego powodu miała sporo problemów, a nawet naraziła siebie i swoich najbliższych. Minęło trochę czasu, zanim nauczyła się łączyć wszystko tak by nie pozostawać bierną, ale również zadbać o siebie i swoje dziecko. Nauczyła się działać i nie ryzykować. Ginny też powinna tego spróbować, skoro na co dzień żyła w gnieździe węży…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tonks ma rację — poparł ją Black, rzucając Gryfonce stanowcze spojrzenie — od jednego zaklęcia niewybaczalnego do drugiego bardzo krótka droga. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Najbardziej mi żal dzieciaków z mugolskich rodzin… — przyznała Ginny, na pozór ignorując słowa Tonks i Syriusza, ale gołym okiem było widać, że wzięła to do siebie. Z pewnością nie miała zamiaru zawiesić broni, to by było sprzeczne z jej charakterem, ale być może następnym razem pomyśli dwa razy, zanim jawnie sprzeciwi się któremuś z Carrowów albo Snape’owi. — To głównie pierwszaki, reszta została z rodzicami w domach, ale rodzice tych najmłodszych chyba nie wiedzieli, na co je skazują — przyznała z trudem, sprawiając, że wszyscy obecni spojrzeli na siebie. Oni też nie mieli zbyt wielu szans, by działać w Hogwarcie. Zaufali gronu pedagogicznemu, które obiecało obronić uczniów przed tyranią śmierciożerców. — Czasami czuję się tak beznadziejnie bezradna, bo nie jestem w stanie powstrzymać Głupiego i Głupszej… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Robisz tyle, ile możesz — zapewnił ją Remus, próbując brzmieć przekonująco, przynajmniej na tyle, by faktycznie podnieść na duchu Ginny. — Tak jak my wszyscy. Zawsze znajdzie się sposób, żeby jakoś działać… — Remus posłał uśmiech w stronę Ginny i bliźniaków, którzy kiwali głowami trochę bez większego zrozumienia. — Spytaj braci o rozgłośnię radiową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Potterwarta, co nie? — ożywiła się rudowłosa, spoglądając w jedną i drugą stronę na swoich starszych braci, którzy również uśmiechnęli się szeroko, a Fred dodatkowo napuszył się z dumy:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiesz o nas? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nawet słyszałam audycję, w której nieudolnie podrywaliście Angelinę… — przyznała, wywracając oczami. — To było żałosne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgadzam się — odezwała się natychmiast Tonks, wspominając audycję, której ona i Angelina Johnson były gośćmi. Wtedy ani Fred, ani George, ani nawet Lee nie byli skupieni na ważniejszych tematach tak bardzo, jak na swojej przyjaciółce ze szkoły, która również była tym faktem zażenowana. Ginny wymieniła z Dorą porozumiewawcze spojrzenie i obie parsknęły śmiechem, co nieco rozluźniło atmosferę panującą w Norze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zawsze mieliście dobre pomysły — przyznała swoim braciom Ginny, rozkoszując się faktem, że bliźniacy poczuli się zawstydzeni historią z Angeliną. — Zwariowane, ale dobre. W Hogwarcie organizujemy w małych grupach odsłuchy, chociaż już parę razy zgarnęliśmy za to baty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziecko… — jęknęła Molly, po raz kolejny zalewając się łzami. Było to bardzo niezręczne, ale Tonks teraz czuła również ogrom współczucia do Molly, jeszcze większy niż kiedykolwiek. Od kiedy tylko się znały, wiedziała, że Molly Weasley ma w sobie niezmierzone pokłady matczynej miłości, którą wylewała nie tylko na swoje dzieci, ale na każdą bliską osobę. Wystarczy wspomnieć o tym, jaką postać przybrał jej bogin na Grimmauld Place. Wiele osób kochała tak mocno, jak swoje dzieci, między innymi również Harry’ego, ale także i Nimfadorę. Tonks podziwiała za to Molly, ale również jej współczuła, bo im bardziej ci na kimś zależy, tym bardziej boisz się o jego bezpieczeństwo. Dora już teraz drżała na myśl o tym, że jej dziecko będzie dorastać w świecie, gdzie ich społeczeństwo trawi wojna. Wychowywanie potomstwa w takich czasach było przerażające, Molly była na tym samym miejscu co Dora w trakcie poprzedniej wojny, od tamtego momentu wychowała większość swoich dzieci na wspaniałych, odważnych ludzi, którzy zaangażowali się w działania grup, które walczyły o dobro słabszych od siebie. Dla Tonks byłby to sukces wychowawczy, ale nie potrafiła jeszcze postawić się na miejscu Molly, która każdego dnia wypłakiwała sobie oczy, bo jej cudowne dzieci działały. Mogła jedynie współczuć i wykazać się odrobiną zrozumienia. — Ja tego nie wytrzymam… Wy wszyscy tyle ryzykujecie, a rodzina jest w rozsypce. O Percym od miesięcy nie mamy żadnych informacji…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I dobrze… — wtrącili się zgodnie bliźniacy, ale nie przerwali matce, która nadal szlochała, tym razem skupiając się na Ginny:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ty zachowujesz się, jakbyś pozamieniała się na mózgi z gnomem ogrodowym, a Ron… och… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co Ron? — spytała Ginny, wykorzystując moment, w którym jej matka zaniosła się płaczem i wpadła w ramiona męża, który próbował ją uspokoić. Tonks i Remus spojrzeli na Syriusza, ale żadne się nie odezwało.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musicie tak na siebie patrzeć — westchnął Artur, głaszcząc żonę po ramieniu — wiemy, że był u Billa…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dlaczego nie przyszedł do nas… — zaszlochała Molly, a Tonks aż przymknęła oczy, czując, jak serce jej się łamie. Domyślała się, że Ron chciał ukryć przed całą rodziną informację o swoim pobycie w Muszelce, pewnie dlatego właśnie zjawił się u Billa, a nie w Norze, ale dla Molly i Artura musiało być to druzgocące przeżycie. Poczuła się winna temu, że sama ich nie poinformowała…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Już odszedł? — spytał bezpośrednio Syriusz, pomijając cały aspekt wyrzutów sumienia i współczucia, a Artur pokiwał głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przedwczoraj, wyszedł bez słowa, chociaż dał Billowi do zrozumienia, że w razie potrzeby wie, gdzie szukać pomocy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ron był u Billa? — zdziwiła się Ginny, niemal podskakując w miejscu, w którym siedziała, spoglądając na wszystkich oskarżycielsko, pewnie mając im za złe, że jest już tyle czasu w domu, a nikt nie raczył jej o tym powiedzieć, a już zwłaszcza o bardziej naglącej jej sprawie. — A Harry? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja mogę jej powiedzieć? — spytał Syriusz, a zabrzmiało to bardziej jak prośba pięciolatka o to, czy może zdradzić szczegóły jakiejś niespodzianki, a nie wypowiedź dorosłego mężczyzny, który miał świadomość tego, jak skomplikowana jest sytuacja, o której mowa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przestań się pastwić… — uciszył go Remus, ale Ginny nie dawała za wygraną, bo dopytywała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— O czym powiedzieć? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nasz głupi brat obraził się jak dziecko i zostawił Harry’ego i Hermionę, a potem nie umiał do nich wrócić — powiedział jej Fred z satysfakcją obserwując, jak w jego siostrze zaczyna wrzeć.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co zrobił? — wrzasnęła, zrywając się z miejsca i rzucając wszystkim oburzone spojrzenie. Może nawet lepiej dla Rona, że już zniknął, bo jego siostra nie pozwoliłaby mu gdziekolwiek odejść, bez wcześniejszego oberwania kilkoma klątwami. — I że to niby ja zamieniłam się z gnomem na mózgi? Przecież ghul ze strychu jest mądrzejszy od tego idioty! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mów tak… — próbował uspokoić swoje dzieci Artur, ale w przeciwieństwie do niego, Syriusz rozsiadł się wygodnie z uśmiechem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja chętnie posłucham. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Podobno już nie jesteś zły na Rona… — mruknął Remus, posyłając przyjacielowi znużone spojrzenie, które niewiele dało, bo ten wyszczerzył się, stwierdzając:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale przyjemnie się tego słucha. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mamo, tylko nie płacz… — poprosił w końcu George, gdy Molly po raz kolejny zaszlochała w rękaw męża, a Ginny pokiwała gorliwie głową, dodając swoje trzy knuty:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— No właśnie, to nie twoja wina, że tylko część twoich dzieci jest genialna, a pozostali nie używają mózgu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Te wyznania wcale nie sprawiły, że Molly przestała płakać, co więcej rozpłakała się jeszcze bardziej, gdy trójka obecnych jej dzieci podeszła do rodziców i objęła ich w rodzinnym uścisku. Był to widok piękny, nawet jeżeli towarzyszył okolicznościom niekoniecznie radosnym. Dora uśmiechnęła się pod nosem, opierając głowę o rękę Remusa, którą ten wciąż trzymał na jej ramieniu. Poczuła, jak jego palce gładzą łagodnie materiał jej swetra, by chwilę później Remus nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. Przyjemne ciepło rozlało się na jej całe ciało. Zresztą nawet Syriusz przyglądał się tej scenie z zagadkowym uśmiechem, którego teraz Dora nie miała zamiaru analizować. Wolała cieszyć się widokiem Weasleyów, którzy mimo wszelkich przeciwności wspierali się i kochali. Tego Tonks pragnęła dla swojej rodziny, chciałaby w przyszłości być otoczona przez miłość i ramiona nie tylko swojego męża, ale również dzieci. I teraz już miała pewność, że im ich będzie więcej, tym lepiej. Zamierzała po powrocie do domu wznowić negocjacje względem ilości ich małego stadka. Liczyła, że po takiej scenie, trafi na podatny grunt. Właściwie czuła, że to najlepszy moment, żeby wycofać się z Nory i dać Weasleyom odrobinę przestrzeni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">I kiedy już chciała szepnąć do Remusa, że pora wracać do domu, rozległo się pukanie do drzwi. Molly drgnęła, mówiąc, że to z pewnością Bill, a Syriusz stwierdził, że on otworzy. Faktycznie poszedł przodem, ale Remus ruszył od razu za nim, co świadczyło o tym, że coś jest nie tak. Dora widziała to po tym, jak jej mąż nagle się spiął i stał się jeszcze bardziej uważny niż zwykle. Nie mogła się temu dziwić, jego zmysły były bardziej wyczulone niż kiedyś, zwłaszcza że zbliżała się pełnia. Musiał coś wyczuć, coś czego nikt inny nie zauważył. Dora zmarszczyła brwi i chyłkiem poszła za nimi, zostawiając Weasleyów w salonie. Akurat była świadkiem, jak Syriusz otwiera drzwi z niepokojem wypisanym na twarzy, a do kuchni wchodzi ktoś, kto z pewnością nie był Billem…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co jest, Carl? — spytał Black, lustrując Tomsona spojrzeniem. Tonks też tego sobie nie oszczędziła. Od kiedy tylko Hestia zjawiła się w jej domu zapłakana, a Charles wszczął alarm w jej poszukiwaniu, dużo myślała o tej dwójce, a także o tym, jak poradzą sobie z nadchodzącym rodzicielstwem. Czuła się uprzywilejowana z powodu tego, że ona już same początki ciąży ma za sobą, ale też bała się, że wszelkie problemy, które jej i Remusowi udało się pokonać, dla jej przyjaciół mogą okazać się nie do przeskoczenia. Dlatego teraz, widząc swojego dawnego partnera zawodowego, z miejsca zestresowała się, że coś znowu się stało…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy młoda Weasley wróciła do domu? — spytał od progu, rzucając spojrzeniem w głąb domu. Był faktycznie zdenerwowany i coś musiało się stać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ginny? — zdziwiła się Dora, podchodząc do nich bliżej. — Jest w salonie, czemu pytasz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wszystko jest nie tak, sytuacja jest coraz gorsza… — pokręcił załamany głową, oddychając jednak z ulgą, na wieść, że Ginny nic nie jest. Coś jednak musiało jej grozić, skoro Tomson chciał się upewnić czy jest bezpieczna. Remus zerknął przez ramię i nie czekając na nic, popchnął Syriusza i Charlesa na podwórko przed Norę, a Tonks podał swój płaszcz, wiedząc, że i tak poszłaby za nimi. Dora otuliła się, czując już grudniowy chłód, gdy przechodziła do ogrodu, a w tym samym czasie Syriusz zaczął pytać:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co masz na myśli?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Najpierw te przenosiny Włochów, przeklęte zaklęcie tabu, przez które King musi się ukrywać, a teraz jeszcze to… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— <i>To</i> znaczy co? — dopytywał Syriusz, wkładając papierosa do ust, ale jedno spojrzenie w stronę Dory zmusiło go, do schowania go z powrotem do paczki. Charles westchnął ciężko i pokręcił głową. — Błagam cię, Tomson, ja naprawdę nie mam zamiaru się domyślać, co ci chodzi po głowie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ta dziewczyna, która była z Potterem w Departamencie Tajemnic — przyznał w końcu Charles, a Dora natychmiast zaczęła się zastanawiać, o kogo mu chodzi. Bo skoro nie musiał martwić się o Ginny, a Hermiona była gdzieś, nie wiadomo gdzie, z Harrym i być może Ronem, to musiało mu chodzić o… — córka Lovegooda…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Luna? — zdenerwowała się, wiedząc już doskonale, o kogo chodzi. Remus również przełknął nerwowo ślinę, a Syriusz spojrzał przez ramię na Norę, gdzie w objęciach rodziny siedziała Ginny, podczas, gdy jej przyjaciółce najwidoczniej coś musiało się stać. — Co z nią?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Śmierciożercy ją złapali w drodze powrotnej do domu — wyrzucił w końcu z siebie Charles, a potem od razu dodał, nie dając im nawet oswoić się z tą tragiczną informacją: — To odwet za wszystkie artykuły, które Ksenofilius opublikował w swoim piśmie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cholera — warknął wściekle Syriusz, robiąc nerwowo kilka kroków. Wiatr zawiał paskudnie, a Dora zadrżała, chociaż nie tyle z zimna, co z lęku o młodą dziewczynę, która mogła już teraz stracić życie, a z pewnością zdrowie z rąk śmierciożerców za to, że ona i jej tata jawnie określali się jako przyjaciele Harry’ego Pottera. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bałem się, że może córka Molly i Artura też, ale… — sapnął Charles, a Remus drgnął nerwowo na kolejne wspomnienie o rudowłosej.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ginny nie powinna o tym wiedzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musi — oburzyła się Nimfadora, rzucając swojemu mężowi zszokowane spojrzenie. Naprawdę akurat jego nie posądzała o tak lekkomyślne, ograniczające i niesprawiedliwe podejście. Wierzyła, że on będzie chciał postąpić właściwie, czyli powiedzieć wszystko Ginny i wspomóc ją w tej trudnej sytuacji, a nie zatajać wszystko przed nią. Niestety najwidoczniej ona była w takim podejściu osamotniona. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jest równie narwana co… — odezwał się Black, rzucając jej znaczące spojrzenie — co ty. Jeszcze pogna Lunie na ratunek i sama wpadnie w łapy Vol… — Charles zareagował szybko, niemal bez zastanowienia, uderzając Syriusza w plecy, co było wyjątkowo skuteczne. Łapa zająknął się i pokiwał głową z wdzięcznością, bo niewiele brakowało, a zapomniałby się i wymienił zakazane nazwisko. Poprawił się jednak w sposób charakterystyczny dla siebie: — Tego Dupka Bez Nosa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Niechętnie to mówię, ale zgadzam się z Syriuszem — powiedział posępnie Remus, co poskutkowało sarkastycznym: <i>Wielkie dzięki, przyjacielu,</i> ze strony Łapy, a także oburzonym warknięciem Tonks:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie wierzę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dopiero co byli świadkami fantastycznej relacji Weasleyów, rodzinnej miłości, zaufania i oddania, nie tylko swojej rodzinie, ale również przyjaciołom i wygraniu wojny. Ginny przedstawiała wszystkie cechy Weasleya, Gryfona, członka Zakonu Feniksa i osoby na wskroś moralnej. Może była młoda i narwana, jak to przed chwilą Syriusz raczył określić ją, a także Nimfadorę, ale nie znaczyło to, że jest głupia. Gdyby nie jej upór, wiele spraw nie potoczyłoby się pomyślnie dla nich wszystkich. To okrutne, że chcieli teraz tak jej się odwdzięczyć i zataić przed nią prawdę o jej przyjaciółce, zwłaszcza, że to przecież Luna i Neville, zgodnie ze słowami Ginny byli teraz przywódcami GD i cała ich trójka mogła stać się celem śmierciożerców. Pech chciał, że padło na Lunę, ale trzeba było chociaż ostrzec, uprzedzić Ginny przed takim ryzykiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Doro, Zakon spróbuje namierzyć Lunę i ją uwolnić, ale nie będziemy w to angażować Ginny — odezwał się Remus, próbując ją przekonać. Tonks wiedziała, że nie miał młodej Weasley gdzieś, tak samo jak Luny i każdego ze swoich byłych uczniów czy przyjaciół Harry’ego, ale wciąż się z nim nie zgadzała. Kto wie, ile zajmie czasu samo odnalezienie dziewczyny, a co dopiero odbicie jej z rąk śmierciożerców? Kto wie, czy do tego czasu Luna będzie w ogóle w stanie funkcjonować normalnie po torturach, które z pewnością jej nie ominą, skoro nawet w Hogwarcie to codzienna praktyka? Dora spojrzała zbolałym wzrokiem na męża, który nie dawał za wygraną i sięgnął po ostatni argument, który mógł do niej przemówić. — Pozwólmy im spędzić te święta chociaż w złudnej atmosferze spokoju. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Podejrzewam, gdzie mogli ją umieścić… — wtrącił się Charles, mówiąc wyjątkowo cicho, jakby konspiracyjnie, a może po prostu nie chciał wypowiadać swoich podejrzeń na głos, co wcale nie pocieszało nikogo. Syriusz pokiwał ponuro głową, jakby czytał Tomsonowi w myślach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja też… — mruknął, ledwo otwierając usta, a przez jego twarz przebiegł cień, nim wypowiedział to, o czym zarówno on, jak i Carl pomyśleli: — Azkaban… </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;"></span></span></div><blockquote><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">No i proszę kolejny rozdział wpadł. Mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni. </span></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Głównie ciekawi mnie Wasza reakcja na pierwszy i drugi fragment (zwłaszcza pierwszy!). Ci, którzy czytali Wilczy Kryształ, mogli się trochę spodziewać, że niedługo Hestia i Carl wyskoczą z wielką nowiną. No i nastał ten moment ♥ W końcu małe Tonksiątko musi mieć kompanów do zabawy! </span></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Przy okazji chciałam dać Wam znać o moich planach względem opowiadania. Ostatnio Wam wspominałam, że mam zaplanowane prawie wszystkie rozdziały - jest to jeszcze temat płynny, bo nie mam poczucia, żeby te wszystkie rozdziały były <i>pełne. </i>Tutaj chciałabym Was poprosić o mały feedback czego brakuje Wam w tym opowiadaniu, jaki wątek może został przeze mnie zapomniany lub pominięty. Starałam się wszystko rozplanować, podomykać co trzeba, ale mogło mi coś umknąć. Dlatego będę wdzięczna za Wasze wiadomości pod rozdziałem albo na Tellu (https://tellonym.me/AlohomoraTej)</span></span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">. </span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Kiedyś myślałam o tym, żeby zakończyć opowiadanie wraz z końcem tego roku, ale wtedy częstotliwość publikowania rozdziałów by mnie wykończyła (pomijając, że już na ten moment jest dla mnie nieosiągalna). Dlatego też podjęłam decyzję, że Epilog tego opowiadania pojawi się 2 maja 2024 roku w rocznicę Drugiej Bitwy o Hogwart. Do tego momentu macie zagwarantowane regularne publikacje rozdziałów mniej więcej co 2 tygodnie </span></span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">♥ </span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">W sumie to na ten moment tyle ode mnie.</span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Buziaki </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">♥ </span></div></blockquote><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;"></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-59410594416861997692023-10-02T18:38:00.002+02:002023-10-05T16:36:04.241+02:00147) Wygaszacz<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Potterwarta rozbrzmiała na całych Wyspach Brytyjskich, niosąc wieść, że jest jeszcze nadzieja, a o dobro, wolność i niezależność każdego, nieważne czy to czarodzieja, czy też mugola, walczy cały ogrom ludzi. Fred, George i Lee za każdym razem zapraszali kolejnych członków Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore’a, żeby pokazać jak najwięcej perspektyw, głosów, które mogą powiedzieć, o co i dla kogo walczą. Tonks odwiedziła rozgłośnię już pięć razy, gdzie współprowadziła audycję z kolejnymi osobami. Za pierwszym razem był to Bill, potem Angelina Johnson, co było dość zabawne, bo to właśnie Dora musiała wykazać się zdrowym rozsądkiem i prowadzić całą rozmowę, podczas gdy trójka byłych Gryfonów jawnie zabiegała o uwagę Angeliny. Dziewczyna czuła się tym chyba nieco zażenowana i starała skupić się na konwersacji z Tonks, ale na marne. Kolejne dwie audycje miała z Hestią, co było niezwykle przyjemne i owocne, lata współpracy pozwoliły im poprowadzić niezwykle wartościową dyskusję, jednak najlepszą w jej opinii audycja była ta, którą prowadziła razem z Kingsleyem. Oboje podzielili się ze słuchaczami ogromem przydatnych i sprawdzonych sposobów na radzenie sobie z urokami i groźniejszymi klątwami, które wykorzystywali w pracy aurora. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-7227a184-7fff-0bcf-851e-dedee2919858"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks odnajdywała się w tym wszystkim, współprowadzenie Potterwarty, nawet jeśli jedynie od czasu do czasu, było jej celem, który dawał motywację i siłę na zwalczanie chwilowych monotonii oraz uciążliwości związanych z ciążą. Nie ukrywała jednak, że znacznie większą przyjemność czerpała z bycia po drugiej stronie radia i wsłuchiwania się w głosy swoich przyjaciół. Najbardziej lubiła słuchać Remusa, ale również Syriusza, Billa i Sary. Kiedy słuchała ich i wpatrywała się w krajobraz za oknem, czuła, że naprawdę wszystko jest możliwe i mają ogromne szanse na wygraną. Miała nadzieję, że ten optymizm się nie zmieni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">A musiała przyznać, że wiele jednak się zmieniało. Czas biegł nieubłaganie, nawet nie spostrzegła, kiedy przeminęła pierwsza połowa grudnia, zauważyła natomiast pierwsze opady śniegu, przymrozki, kolejne zatrważające informacje o losach mugoli, mugolaków i innych czarodziejów, którzy im sprzyjali. Zakon Feniksa wciąż próbował zminimalizować liczbę rodzin, które ucierpiały przez działania Rejestru Mugolaków i szmalcowników, ale wciąż nie byli w stanie uratować wszystkich. Tym bardziej, że wraz z zimą przyszło niespodziewane poruszenie wśród śmierciożerców, którzy pod ochronnym płaszczem zinwigilowanego Ministerstwa Magii robili wszystko, na co mieli ochotę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">W domu Lupinów również wiele rzeczy się zmieniło, chociaż równie dużo pozostawało takich samych. Tonks, Remus i Andromeda czuli się bezpiecznie w czterech ścianach, gdzie mogli odciąć się chociażby na chwilę od wojennego chaosu i skupić się na oczekiwaniu na narodziny maleństwa. Nimfadora niejednokrotnie łapała się na tym, że wciąż mówiła, że do porodu zostało pół roku, podczas gdy kalendarz, jej rosnący ciągle brzuch i bóle w krzyżu jawnie dawały do zrozumienia, że czasu do rozwiązania było coraz mniej. Lubili takie krótkie chwile, gdy zapominali o wszystkim, ich dom odwiedzali bliscy oraz zaufani przyjaciele i przez chwilę mogli żyć normalnie. Nie było to łatwe, bo w takich momentach Tonks od razu przypomniała sobie o tym, że wciąż brakuje wśród nich jej taty, który nie dał żadnego znaku życia, a gdy takie właśnie myśli wypełniały jej głowę od razu dostrzegała inne rzeczy, ciągłą, niespokojną czujność Remusa, wieczny niepokój Andromedy i wyjątkowo dziwne wycofanie Syriusza. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tak było właśnie tego niepozornego popołudnia, podczas którego odwiedził ich Łapa, przyprowadzając niestety również i Althedę. Miało być to krótkie spotkanie, bo Syriusz tego wieczora miał poprowadzić kolejną audycję Potterwarty, a o dziwo Kingsley nikomu spośród nich nie przydzielił żadnego zadania. Nie mając więc co zrobić z tym nadmiarem bezczynności, usiedli przy kominku i kiedy już Black miał dorwać się do skromnego barku Lupinów, mówiąc głośno, że po pijaku też może wystąpić w radio, znikąd zjawił się patronus w postaci egzotycznego ptaka, który głosem Billa przekazał zaskakującą wiadomość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Natychmiastowe poruszenie, zburzyło ułudę spokoju, a nim poświata towarzysząca zaklęciu Patronusa zdążyła się rozpłynąć, dało się usłyszeć dwa trzaśnięcia drzwiami, jedno po drugim, a w salonie pozostały same kobiety. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Chłód uderzył w dwóch Huncwotów z zaskakującą siłą, zwłaszcza po tym, gdy wspólnie aportowali się w bezpiecznej okolicy Muszelki, gdzie nadmorski wiatr stawał się niebezpiecznym żywiołem w połączeniu z zimową aurą. Nad ich głowami rozciągało się ciemne, niemal czarne niebo, które skrywało się pod bladymi, gęstymi chmurami. Remus postawił kołnierz płaszcza, który pospiesznie narzucił na grzbiet, podczas gdy Syriusz, nie zważając na zacinający, mroźny deszcz, przedzierał się przez wydmy. Lupin podążył za nim. Zrobił kilka kroków, żeby przekroczyć bezpieczną granicę, do której Bill dopuścił zaufanych sobie ludzi i dostrzegł blade światło padające z okien niewielkiego domu na śnieg pokrywający plażę. Sapnął, próbując uspokoić zarówno oddech jak i emocje, wiedząc doskonale, że to on będzie musiał zachować trzeźwy rozum, bo dla Syriusza było już za późno… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kto tam? — Remus usłyszał stłumiony głos Weasleya, gdy dopadł do werandy Muszelki, gdzie zawieszone nad progiem dzwonki wygrywały niepokojącą melodię. Syriusz w nerwach jeszcze raz uderzył pięścią w drzwi, nim warknął wściekle:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Otwórz te cholerne drzwi, Bill, bo zaraz sam je wyważę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Lupin syknął i stanowczo wsunął się między drzwi, a Blacka. Doskonale rozumiał emocje, które towarzyszyły Syriuszowi, sam chciał jak najszybciej znaleźć się w środku i wyjaśnić całą sytuację. Gdyby tak nie było, nie zostawił by Dory w domu bez słowa tuż po tym, jak patronus Billa oznajmił im, że w Muszelce zjawił się Ron… Tylko Ron, bez Hermiony i bez Harry’ego… Black warknął, a Remus spiorunował go spojrzeniem i nie odwracając się od niego, powiedział w stronę drzwi:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tu Remus i Syriusz, dałeś nam znać przez patronusa, że odwiedził cię twój brat. Tonks i Altheda zostały w moim domu, a my chcieliśmy porozmawiać z tobą i Ronem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Spokojna odpowiedź Lupina wystarczyła, chociaż po prawdzie wściekłego Syriusza nie dało się z nikim pomylić i z pewnością już po jego wybuchu Bill wiedział, z kim ma do czynienia. Zamek szczęknął, a drzwi otworzyły się, sprawiając, że więcej światła wylało się na ogarnięte nocą wydmy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wejdźcie — odparł od progu Bill, wpuszczając ich do niewielkiego przedsionka, który dla nich trzech mógł być już niemal klaustrofobiczny — ale zanim przejdziemy dalej… — Westchnął ciężko, wcale nie wyglądał na człowieka, który cieszy się z powrotu młodszego brata, a to zupełnie nie uspokoiło Remusa. — Chyba nie rozstali się w zgodzie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Łapo, opanuj emocje… — szepnął Lupin, niemal słysząc, jak knykcie Blacka strzykają od zbyt mocnego zaciskania pięści. Nie zdążył złapać przyjaciela, który bez zbędnych ceregieli otworzył kolejne drzwi i od progu zarzucił gradem pytań siedzącego przy stole Rona:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ron, gdzie Harry i Hermiona? Są bezpieczni? Wszystko w porządku? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ja… — zająknął się Weasley, rzucając zdziwione spojrzenie przybyszom. Najwidoczniej nie spodziewał się nikogo spotkać tak szybko. Remus rozejrzał się po pomieszczeniu, które okazało się niewielką kuchnią i uprzejmie skinął głową Fleur, która właśnie ściągała czajnik z kuchenki. Dziewczyna odpowiedziała mu tym samym, uśmiechając się delikatnie, a Remus ze zdziwieniem zauważył, że Francuzka zaskakująco pasuje do wyjątkowo skromnego i niezbyt luksusowego domu, jakim była Muszelka. Skupił jednak swoją uwagę od razu na Ronie, który siedział niczym zbity pies, mając na sobie ubrania ewidentnie należące do jego starszego brata, bo rękawy były mu nieco przykrótkie. Lupin nie widział Rona od sierpnia, a w tym krótkim, chociaż z pewnością burzliwym okresie, chłopak zdawał się wyjątkowo wydorośleć. Nie w sposób, w jaki dorasta młodzież podczas wakacji przed ostatnim rokiem w Hogwarcie, ale raczej w ten przygnębiający sposób, który dawał do zrozumienia, że okoliczności wbrew wszystkiemu zmusiły go do natychmiastowego dźwignięcia ciężaru, na który być może nie był gotów. Remus dostrzegał w nim zmęczenie, niepewność i ogromne wyrzuty sumienia, a już zwłaszcza wtedy, gdy zdołał wydukać z siebie niezbyt satysfakcjonująca odpowiedź na wszystkie pytania Blacka: — Tak myślę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Myślisz? — powtórzył gniewnie Syriusz i uniósł ręce, jakby chciał złapać Weasleya za koszulę i potrząsnąć nim brutalnie. Remus właśnie wtedy zainterweniował, siłą pchając Blacka na najbliższe krzesło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Siadaj, Łapo — polecił stanowczo i stanął między Ronem, a Blackiem, żeby uśmiechnąć się łagodnie w stronę Weasleya. — Dobrze cię widzieć, Ron. Powiesz nam, co się stało? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Długo by gadać… — sapnął Ron, spuszczając wzrok i zajął się drążeniem dziury w stole za pomocą swoich połamanych paznokci. Ta reakcja nieco podniosła ciśnienie również Lupinowi, który nie miał zamiaru zaakceptować takiej odpowiedzi, zwłaszcza, że wszyscy drżeli nad losem trójki Gryfonów, którzy wyruszyli na niebezpieczną misję. Jednak nim dał upust swojej irytacji, to Syriusz skwitował wszystko zjadliwie, krzyżując ręce na piersi:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mi się aż tak nie spieszy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ron pojawił się dwie godziny temu cały przemoczony i wykończony… — odezwał się Bill, który też zdawał się tracić cierpliwość, nie mogąc niczego się dowiedzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ma blizny po rozszczepieniu… — wtrąciła również Fleur, ale nim zdołała powiedzieć coś jeszcze, Ron syknął z irytacją cały czerwony na twarzy:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Sam umiem mówić…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale trzeba cię ciągnąć za język — odgryzł mu się natychmiast Bill, piorunując go wzrokiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zacznijmy od najważniejszego, a później od początku — zaproponował Remus, próbując jak najszybciej uspokoić sytuację, która wcale nie zdawała się prowadzić do jakichś konkretnych wniosków. Wiedział jednak, że mimo wszystkich emocji, które im towarzyszyły, nie mogą stracić nad sobą kontroli. — Ty jesteś w jednym kawałku, a Harry i Hermiona?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Też — odparł Ron, spoglądając na Remusa, ale od razu dodał — tak przynajmniej było, kiedy ostatni raz ich widziałem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze… — mruknął Lupin, myśląc gorączkowo. Nie dało się ukryć, że Ron oddzielił się od pozostałej dwójki i gołym okiem było widać, że ma z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Nie było więc sensu, żeby w tej dokładnie chwili drążyć ten temat. Remus westchnął więc ciężko i odkładając na bok wszelkie emocje oraz strach o młodego Pottera, zapytał: — Co się wydarzyło po tym, jak widzieliście się z Syriuszem na Grimmauld Place? Mam na myśli całą akcję w ministerstwie i wszystko, co działo się później.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mogę wam powiedzieć, czego dotyczy misja… — odparł nazbyt wyuczoną formułką, którą parę miesięcy temu wszyscy zaakceptowali, teraz nie byli tak ugodowi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Merlinie… — syknął Black. — To nie jest moment na tajemnice! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dumbledore… — Ron próbował dalej obstawiać przy swoim, ale Syriusz znów mu przerwał gniewnie, trafiając w sedno ich wszelkich wątpliwości związanych z całą tą misją: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dumbledore’a już nie ma. Wysłał na misję waszą trójkę, chociaż miał do tego cały Zakon. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Miał swoje powody, ufał Harry’emu najbardziej — Ron próbował brzmieć przekonującą, jednak nim skończył zdanie, głos mu się złamał — a Harry ufa nam… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Uspokójmy się — poprosił Remus, chociaż przy dławiących go emocjach, zabrzmiało to bardziej, jak rozkaz. Przetarł zmęczoną twarz dłonią. Nie było sensu spierać się o ostatnią wolę Dumbledore’a, nie odwrócą tego, że trójka dzieciaków wyruszyła na niebezpieczną misję, chociaż wszyscy pluli sobie w brodę, że na to pozwolili. Gdyby nie Dora i ich maleństwo, Remus byłby pierwszy, tuż za Syriuszem, który zaoferowałby Harry’emu swoją różdżkę i pomoc. Teraz jednak wiedzieli jeszcze mniej niż przed czterema miesiącami i próżno było wdawać się w te same dyskusje. — Przemilcz istotę waszej misji, ale opowiedz, co się z wami działo, dobrze? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze… — odparł niezbyt chętnie Ron, pocierając nerwowo kark. Zajęło mu kilka chwil nim zdecydował się znów odezwać, ale tym razem zaczął mówić z sensem: — Więc na Grimmauld Place dowiedzieliśmy się, że przedmiot, którego bardzo potrzebujemy, kiedyś należał do Regulusa Blacka…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Brata Syriusza? — zdziwił się Remus, niechcący przerywając Weasleyowi i spoglądając na Blacka, który wcale nie podzielał jego szoku, bo machnął niedbale ręką i rzucił lekceważąco:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Harry powiedział mi, że Reg podobno nawrócił się przed śmiercią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bo tak było — odparł natychmiast Ron, ale nie rozumiał tego, że Syriusz wcale nie poddaje w wątpliwość ich ustalenia, a umiejętnie wznosi wokół siebie obronny mur, który Lupin znał doskonale z czasów szkoły i pierwszej wojny — próbował osłabić Sami-Wiecie-Kogo, ale mu się nie udało. — Remus obserwował Syriusza, a ten przybrał kamienną maskę, kryjącą za sobą z pewnością cały ogrom emocji, które z pewnością trawiły go od środka. Ron nie był w stanie tego jednak dostrzec, bo mówił dalej, co jednak w ich sytuacji było bardzo pozytywne i mogli dowiedzieć się znacznie więcej: — Stworek nam pomógł, sam byłem zdziwiony, że się na coś przydał… Dowiedzieliśmy się, że Mundungus wykradł połowę pamiątek rodowych Blacków, w tym właśnie… ten przedmiot… — zamilkł na sekundę, spoglądając niepewnie na Blacka, który zdawał się ignorować te wszystkie informacje, chociaż z pewnością zapisywał w głowie każde słowo — okazało się, że sprzedawał wszystko na Nokturnie, a to coś sprzedał Umbridge. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chcieliście odzyskać ten przedmiot? — zapytał Remus, próbując pociągnąć temat dalej, a Ron natychmiast odpowiedział:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I dlatego włamaliście się do Ministerstwa Magii? — zadał kolejne pytanie, wykazując się ogromem cierpliwości, która u pozostałych była już na wyczerpaniu, ale spotkał się z kolejną, lakoniczną odpowiedzią Weasleya:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ron, możesz wykazać się większą elokwencją i przestać tylko przytakiwać? — warknął ze złością Black, a tym razem nawet Bill mu zawtórował, mówiąc oschle: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Serio, bracie, zacznij mówić. Wszyscy chcemy wam pomóc, ale nie wiemy, co robić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Weszliśmy tam za pomocą eliksiru wielosokowego, po tym jak całymi dniami obserwowaliśmy wejście do ministerstwa — zaczął znów opowiadać, z początku przez zaciśnięte zęby, ale z każdym słowem mówił już swobodniej. Jego twarz była spięta i wciąż czerwona z zażenowania. Remus próbował odciąć się od emocji i faktycznie poskładać wszystkie elementy w całość, żeby zrozumieć, co się stało. — Podszyliśmy się pod pracowników i dotarliśmy do Umbridge, ale po drodze zrobiliśmy trochę bałaganu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musisz czuć się winny — odezwał się uspokajająco Remus, widząc, że Rona zżera więcej niż tylko wyrzuty sumienia, chłopak musiał w ostatnim czasie zmierzyć się z wieloma demonami i chociaż nadal nie wiedzieli, czemu odłączył się od Harry’ego i Hermiony, to zasługiwał w opinii Lupin na wsparcie — pomogliście uciec kilku mugolakom sprzed Komisji Rejestracji.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, ja… — Ron zająknął się i z trudem przełknął ślinę, najwidoczniej wspomnienie tamtego dnia było wyjątkowo trudne — ja byłem w skórze Cattermole’a, a jego żona…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Cattermole’owie są bezpieczni — przerwał mu Syriusz, już znacznie mniej oschle niż wcześniej, skrzywił się jednak, bo nie mógł przemilczeć tego, co było bezpośrednio związane z Cattermole’ami, a chodziło o ich krewnych, rodzinę Finchów — ale nie udało nam się pomóc ich krewnym. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co się dalej działo, Ron? — zapytał Bill, popychając brata dalej w jego relacji i nie pozwalając mu zastanawiać się nad tym, ile osób podczas ich nieobecności zginęło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Trochę się pokomplikowało, rozdzielili nas w ministerstwie — kontynuował Ron, spuszczając wzrok. — Yaxley się do mnie doczepił i kazał zatrzymać deszcz, który z jakiegoś powodu ciągle padał w jego gabinecie… — przyznał, a potem uśmiechnął się nim wypowiedział kolejne zdanie: — Tata mi wtedy pomógł, ale no nie mogłem się zdradzić, że to ja…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— On to zrozumie — zapewnił go Bill, kładąc mu rękę na ramieniu w pokrzepiającym geście. Remus zgadzał się z tym całkowicie, wiedział doskonale, że Artur nie będzie miał za złe synowi, że ten robił to, co słuszne i dla ogólnego dobra nie ujawnił przed nim swoją tożsamości. Ron uśmiechnął się blado i podbudowany słowami brata kontynuował:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy ja męczyłem się z tym deszczem, Harry i Hermiona zdobyli me… ten przedmiot… — zająknął się, przygryzając nerwowo wargę, a jego ręka jakby bezwiednie powędrowała w okolice mostka, tak jakby chciał się upewnić, że wszystko jest na miejscu. — Musieliśmy uciekać, chcieliśmy znowu skryć się na Grimmauld Place, ale podczepili się pod nas, kiedy się deportowaliśmy… — skrzywił się i spojrzał na Blacka. — Zrzuciliśmy ich w twoim domu, Syriuszu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Później ich stamtąd wykopię, a teraz do brzegu — burknął od niechcenia Łapa, chcąc dać wszystkim do zrozumienia, że jest to teraz dla niego najmniej istotny aspekt tej historii. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— No wtedy się rozszczepiłem i gdyby nie Hermiona, to byłoby ciężko… — Powiedział to tak zbolałym głosem, pełnym wyrzutów sumienia, że Remus naprawdę zaczął martwić się tym, że w Muszelce zjawił się tylko Ron i powoli wątpił w to, że Harry i Hermiona są bezpieczni. Bał się tego, co rozdzieliło trójkę Gryfonów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Najważniejsze, że już doszedłeś do siebie — powiedziała przyjaźnie Fleur, podając Ronowi kubek z herbatą, a on przyjął go raczej z kurtuazji, bo nie upił z niego nawet łyka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dzięki, Fleur — odparł speszony, czerwieniąc się na twarzy jeszcze bardziej. Odchrząknął, żeby przywołać się do porządku i mówił dalej: — Potem trochę się przenosiliśmy, ale nie zrobiliśmy żadnych postępów. To i pewne rzeczy bardzo źle na nas oddziaływały… — zamilkł na chwilę nim dodał ponuro: — Mam wrażenie, że na mnie najbardziej… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I co z tym zrobiliście? — spytał Bill, a Remus chyba już znał odpowiedź, czuł w kościach, że to właśnie był koniec wspólnej podróży Rona i reszty. I kiedy w końcu Weasley wypowiedział kolejne, niezbyt składne zdanie, Lupin poczuł, jak ogromny kamień składający się ze strachu, złości i irytacji opada na samo dno jego żołądka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— My… no… ostro się z Harrym pokłóciliśmy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To zrozumiałe, że mieliście w sobie wiele emocji… — próbowała go pocieszyć Fleur, ale Ron pokręcił głową, wyrzucając z siebie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale ja odszedłem… — sapnął rozgoryczony, a w jego oczach pojawiły się łzy wstydu — zostawiłem ich… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co zrobiłeś? — ryknął na niego Black, podnosząc się z krzesła, ale Remus natychmiast zareagował:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Syriuszu, opanuj się… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, że nawaliłem! — wykrzyknął Ron, nie chcąc najwidoczniej być przez nikogo broniony w tej sytuacji. Lupin wycofał się więc, bo rozumiał, że gdy coś się schrzani w życiu i ma się tego świadomość, to człowiek chce usłyszeć krytykę z ust kogoś innego, niż tylko katować się w myślach. — Próbowałem to naprawić, znaleźć ich… — przyznał już spokojniej, kręcąc głową, najwidoczniej rozczarowany samym sobą. — Przez kilka dni deportowałem się w miejsca, gdzie mogliby być, ale albo ich nie było, albo co bardziej prawdopodobne, zaklęcia Hermiony wyprowadziły mnie w pole… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I się poddałeś? — spytał ze złością Black, zaciskając nerwowo pięści.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie, znaczy tak… — pogubił się Ron. — Ale to przez szmalcowników… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wpadłeś na nich? — zaniepokoił się Bill, ale Ron machnął tylko ręką. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Złapali mnie, ale byli średnio rozgarnięci i udało mi się uciec… — wyjaśnił pospiesznie, pocierając kark. — Tylko że byłem wykończony i nie wiedziałem, gdzie dalej szukać Harry’ego i Hermiony, nie wiedziałem czy ktoś będzie w Norze, więc przeniosłem się tutaj… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze zrobiłeś — przyznał Remus. Nie miał zamiaru przyznać, że postępowanie Rona było w pełni słusznie, ale wierząc jego słowom, podjął dobrą decyzję, zjawiając się w Muszelce.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Rodzice dostaliby zawału, gdyby cię zobaczyli… — zauważył Bill, próbując brzmieć zabawnie. Remus podsunął sobie krzesło i usiadł dokładnie naprzeciwko młodszego Weasleya, pochylając się w jego stronę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ron, nie pochwalam tego, że się rozdzieliliście, ale słusznie zrobiłeś wracając tu — zapewnił chłopaka, chcąc dać mu, ale też sobie podstawy do wiary, że sprawa nie jest tak beznadziejna, jak mogłoby się wydawać. — Znajdziemy sposób, żeby znaleźć Harry’ego i Hermionę, a dzięki tobie wiemy, że ich zaklęcia ochronne są wystarczająco silne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mnie to jakoś nie uspokaja… — burknął Syriusz, który faktycznie nie wyglądał na kogoś, kogo można było uznać za opanowanego. Remusa wcale to nie dziwiło. Jeżeli istniała na świecie osoba, dla której Black poświęciłby wszystko, to był to właśnie Harry. Być może Altheda zaczynała z nim konkurować, ale przed nią długa droga by dorównać Potterowi. Harry był ucieleśnieniem wszystkiego, czego Syriusz nigdy nie miał, lub co stracił. Był jego przyjacielem, rodziną i synem. Strach o niego, brak jakichkolwiek informacji musiał być przytłaczający, podobnie jak w sytuacji Dory, która nie wiedziała nic o swoim ojcu. Można było spychać ten lęk w zakamarki swojej świadomości, ale nie sprawiało to, że zupełnie znikał. Kiedy dotarła do nich informacja o pojawieniu się Rona, Remus miał nadzieję, że nie jest on sam, a jeśli nawet to dostarczy szczegółowe informacje o tym, gdzie są pozostali. Mogliby wtedy bez problemu dostać się do Harry’ego i pomóc mu na tyle, na ile będą w stanie. W nim ta myśl rozbudziła ogromną nadzieję, a co dopiero musiał czuć Syriusz, który nie tyle nie zobaczył swojego chrześniaka, co jeszcze musiał przyjąć informację, że Ron nic nie wie o jego aktualnym miejscu pobytu i stanie zdrowia. Nie usprawiedliwiało go to jednak do robienia takich scen. W tej sytuacji naprawdę powinni się skupić na pozytywach, nawet jeśli było ich mało. Dlatego Remus uśmiechnął się pokrzepiająco do Rona i mruknął przyjaźnie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zignoruj go. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co działo się tutaj? — zapytał niepewnie Ron, spoglądając po wszystkich, pomijając jedynie Syriusza, żeby go więcej nie prowokować. W tej chwili pałeczkę przejęli Bill i Fleur, którzy w sporym pośpiechu, ale również z niezwykłą starannością, zaczęli streszczać Ronowi ostatnie wydarzenia. Głównie skupili się na rodzinie Weasleyów, opisując ich losy w pracy, ze zmianą miejsca pobytu, powrocie do Nory, opowiedzieli o działaniach Zakonu i nastrojach w społeczeństwie. Na informacje o Potterwarcie oczy Rona aż się zaświeciły. Ponadto Bill nie zapomniał wspomnieć o kilku prywatnych sprawach innych członków Zakonu, jak chociażby o tym, że Tonks jest z tygodnia na tydzień coraz grubsza i termin porodu jest tuż za horyzontem. Kiedy Ron miał już gratulować Remusowi, mówiąc, że cała ich trójka była zachwycona na wieść, że on i Dora spodziewają się dziecka, Syriusz nie wytrzymał i wstał z takim impetem, że przewrócił krzesło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mam dość — warknął wściekle — wy możecie sobie siedzieć przy herbatce i prowadzić przyjazne pogawędki. Ja nie mam zamiaru w tym uczestniczyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Łapo… — spróbował go uspokoić Remus, ale Black mu na to nie pozwolił. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie, Remusie… Jest jedna zasada — stwierdził dobitnie Syriusz, patrząc na Rona — przyjaciół się nie zostawia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Potem wyszedł, trzaskając drzwiami, a Remus spojrzał za nim. Naprawdę nie mógł mu się dziwić, ale Black powinien powściągnąć chociaż odrobinę swoje emocje i wyciągnąć z tej sytuacji wszystko, co może im się przydać, a nie odstawiać dramatyczne sceny. Lupin miał do wyboru, albo pójść za nim i zmarnować mnóstwo energii, próbując go uspokoić, albo zostać jeszcze chwilę w Muszelce i dowiedzieć się tak dużo, jak tylko się da. Westchnął ciężko, mając nadzieję, że Syriusz chociaż w tych nerwach skierował się w stronę rozgłośni i nie zapomniał o swojej audycji w Potterwarcie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— On… — zaczął Remus, nie wiedząc nawet, co dokładnie miałby powiedzieć, ale Ron pokręcił głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— On ma rację, wiem to… — przyznał ze skruchą, spuszczając głowę. — Naprawię swój błąd, tylko jeszcze nie wiem, jak…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeżeli będziesz potrzebował pomocy, daj po prostu znać — zapewnił Remus, spoglądając na pozostałych Weasleyów. Nikt z nich nie skreślał Rona i naprawdę chcieli pomóc. Musiał im tylko na to pozwolić. On jednak nie odpowiedział nic, zacisnął jedynie dłoń na jakimś dziwnym przedmiocie, który musiał być dla niego niezwykle ważny… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Nagłe pojawienie się Rona pozostało tajemnicą. Wiedzieli o niej jedynie Lupinowie, Black z Althedą, a także Kingsley. Czy ktoś jeszcze? Tego Tonks nie wiedziała, nie miała nawet pojęcia czy Molly i Artur mają świadomość, że jedno z ich dzieci jest tak blisko nich, całe i zdrowe. Ona sama nie popierała zachowania młodego Weasleya, ale zgadzała się z Remusem, że nie powinni się na niego wściekać. Syriusz jednak był innego zdania, a jego audycja w Potterwarcie w dniu zjawienia się Rona mogła przejść do historii, jako najbardziej chaotyczna, wulgarna i pełna złości. Co prawda nie powiedział nic na temat przyjaciela Pottera, ale w innych aspektach zupełnie się nie miarkował. Później Dora próbowała mu przetłumaczyć, że kolejna wiadomość, jaka do nich dotrze, może być od Harry’ego, on jednak ignorował ją zupełnie. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Na następnego patronusa faktycznie nie musieli długo czekać, bo jeszcze w tym samym tygodniu w ich kuchni pojawiła się srebrzysta papuga, która przemówiła głosem Sary, prosząc Lupinów o pomoc. W końcu miało się stać to, czego mocno się obawiali. Włoski oddział Zakonu Feniksa wracał do domu. Wszyscy wiedzieli, że trwały przygotowania do tych przenosin, ale raczej nikt nie chciał o tym myśleć, bo podcinało to skrzydła każdemu z nich. Włosi byli niemal połową ich sił, a teraz zostawiali ich w samym środku wojny w wyjątkowo niepewnej sytuacji. Nikt nie mógł sprzeciwić się ich woli, a niektórzy w tym Sara, Franczesco, Estera i Gius pomagali przyjaciołom wszystko zorganizować. Prośba Sary dotyczyła właśnie tego, chciała, żeby Dora i Remus zaopiekowali się ich dziećmi, kiedy oni będą odstawiać Włochów w miejsca przenosin. Tonks w pierwszej chwili była zdziwiona, jednak kiedy spojrzała na męża, który odparł, że nie widzi żadnego problemu, od razu odpowiedziała przyjaciółce i nie mogła doczekać się na czas spędzony z chrześnicą. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">W mieszkaniu, które Sara i Franczesco dzielili z rodziną Rossi, zjawili się następnego dnia przed południem, gdzie zostali życzliwie przywitani przez wszystkich jego mieszkańców. Gdy tylko półtoraroczna Amelia zobaczyła swoją ciocię, rzuciła jej się na szyję i zaczęła bawić się jej włosami, które Nimfadora ku uciesze dziewczynki zmieniała z sekundy na sekundę. Przez tą krótką chwilę, kiedy trzymała maleńką Amelię w ramionach, witała się z Esterą i przyglądała się, jak Remus wymienia męskie uściski z Franem i Giussepe, czuła prawdziwy spokój. Miała wrażenie, że wcale nie będzie opiekować się dziećmi, kiedy ich rodzice będą wykonywać zadanie dla Zakonu, ale że spotkali się po prostu towarzysko, by spędzić ze sobą czas. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Pozwolili sobie na moment beztroski, podczas której Sara i Estera na zmianę tłumaczyły Lupinom, gdzie co się znajduje. Amelia w tym czasie nie opuszczała Dory nawet na krok i niechętnie reagowała, gdy jej chrzestna chociażby na chwilę ją odkładała. Było o tyle spokojnie, że mały Luca, który był zaledwie pół roku młodszy od swojej kuzynki, korzystał ze swojej popołudniowej drzemki. Franczesco trafnie zauważył, że jego partnerka, siostra i Nimfadora spędzają ze sobą zdecydowanie za mało czasu, bo chociaż miały jedynie objaśnić sobie wszystko to, co najważniejsze, to i tak nie mogły się nagadać, przeplatając informacje o smoczkach i pieluchach, sprawami zupełnie niezwiązanymi z opieką nad dziećmi, a Amy wtórowała im gaworząc wesoło po swojemu i mieszając swój dziecięcy język z poprawnie wymówionymi słowami, czym jedynie rozczulała wszystkich zebranych. W pewnej chwili obudził ich płacz Luci, który w końcu się obudził i dziwnym trafem od razu znalazł się na rękach Remusa, czym chłopiec była bardzo zaaferowany. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Na pewno dacie sobie radę? — spytała w końcu Sara, wzdychając ciężko, a jej wzrok mimochodem obiegł salon dookoła, jakby upewniała się, że wszystko jest na swoim miejscu i pod ręką.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Podważasz nasze instynkty rodzicielskie? — zaczepił ją Remus, pozwalając małemu Luce wspiąć się na jego bark, asekurując jego dość nieporadne ruchy.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Instynkty Remusa są niezawodne… — stwierdziła Dora, uśmiechając się szeroko na widok swojego męża z dzieckiem w ramionach, ale syknęła głośno, kiedy Amelia szarpnęła mocno jej włosy, chcąc skupić uwagę cioci na sobie. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Naprawdę to nie problem? — dopytywała Estera, trzymając ręce przed sobą w gotowości, gdyby jednak Remus nie zdołał utrzymać jej synka. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie przejmuj się, Es — uspokoiła ją Dora i potargała czuprynkę Luci, który w końcu usadowił się wygodnie na rękach Lupina z nóżkami ponad głową, śmiejąc się i gaworząc głośno. — Zajmiemy się tymi szkrabami, a wy róbcie to, co do was należy. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Macie szczegółowy plan? — dopytał Remus, który instynktownie zaczął kołysać się z nogi na nogę.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Będziemy przenosić ich czwórkami, z różnych miejsc w kraju… — odpowiedział Gius, zupełnie rzeczowo i bez zbędnych szczegółów, podając żonie płaszcz. Tonks wykrzywiła delikatnie usta, poprawiając Amelię na swoich rękach. Nadal nie rozumiała, jakim cudem tak poważna i pozbawiona jakiejkolwiek ekspresji osoba, jaką był Rossi, zdobyła serce Estery, która była najukochańszą, najcieplejszą i najwspanialszą istotą na ziemi. Dora chyba tylko podczas ich ślubu widziała w oczach Giusa jakiekolwiek emocje. I w sumie mogła śmiało stwierdzić, że gdyby nie Es, to nie pałałaby do niego szczególną sympatią, chociaż nie mogła też mu niczego szczególnego zarzucić. Zerknęła na Sarę, która była gotowa wymienić z nią porozumiewawcze spojrzenie, najwidoczniej wiedząc, o czym Dora myśli. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Mamy piętnaście nielegalnych świstoklików, każdy też ma mieć miotłę i w razie czego kierować się na terytorium Francji — doprecyzował Franczesco, zawiązując szalik na szyi, bo dla niego wyjaśnienie przyjaciela też musiało się wydać wyjątkowo skromne — stamtąd będą mogli już zgodnie z prawem przedostać się do Włoch.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Kilka pierwszych transportów jest najbardziej problematyczne, bo zabieramy ze sobą dwie rodziny mugolaków — wtrąciła Estera, poprawiając kołnierz swojego męża, który wciąż sprawiał wrażenie niewzruszonego.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Bary wam pomaga? — dopytywała Dora, a Sara odpowiedziała jej, naciągając na głowę wełnianą czapkę:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— To on większość zorganizował. Facet naprawdę ma wszędzie wtyki.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Pozdrówcie go ode mnie.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jasna sprawa, ale musimy już iść… — ponaglił towarzystwo Franczesco, ale ani Sara, ani też Estera nie były tak chętne do szybkiego opuszczenia mieszkania, bo obie zaczęły mówić jedna przez drugą:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Pieluchy są przy łóżeczku Amelii, mleko w szafce nad zlewem, a w lodówce zupa, wystarczy ją podgrzać… Jeśli nie będą jeść, dajcie im jakieś chrupki…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Gdyby Luca płakał, po prostu dajcie mu jego misia, od razu się uspokaja… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nie martwcie się — uspokoił je Remus, który ku zdziwieniu Dory naprawdę był oazą spokoju — damy sobie radę.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Papa, mama… — zaświergała Amelia, wyciągając swoją małą rączkę w stronę Sara i machając nią energicznie, czym wywołała parsknięcie śmiechu u swojego ojca. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Widzisz, Lucky? — odezwała się Tonks i wolną ręką powtórzyła dokładnie ten sam gest co jej chrześnica. — Robimy wam papa… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ach… niech wam będzie… — pokręciła głową, podeszła do niej i cmoknęła córeczkę w policzek, na co ta wydała z siebie niezadowolony pisk, a w tym samym czasie Giuseppe przepchnął resztę w stronę drzwi. — Nie noś jej za długo, Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Idź już! — ponagliła ją Dora, kręcąc głową, co Amelia natychmiast podłapała. W końcu cała czwórka wyszła z mieszkania, chociaż Sara i Es jeszcze próbowały rzucić przez ramię jakąś istotną informację, bez której i tak dadzą sobie świetnie radę. Gdy drzwi się zamknęły, nagle w mieszkaniu zapanował spokój, który Nimfadora przyjęła z olbrzymią ulgą. Złapała inaczej Amelię, żeby odciążyć ręce, które rzeczywiście już odczuwały ciężar dziewczynki, uniosła ją do góry i zapytała ją, robiąc głupie miny: — No to co, Amy? Będziemy się świetnie bawić z Lucą i wujkiem Remusem? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ciocia Ton! — zawołała roześmiana, łapiąc jej twarz w swoje pulchne rączki i wtedy się zaczęło. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Dora wzięła Amelię i Lucę na dywan w salonie, gdzie rozłożyła większość zabawek, które miała pod ręką, ale dzieci szybko straciły nimi zainteresowanie, dlatego Tonks od razu zaczęła je zabawiać swoimi mocami. Dzieci były zachwycone i za każdym razem, gdy Nimfadora zmieniała kolor swoich włosów aż kwiczały z zachwytu, a gdy jej nos zmienił postać na dziób kaczki, ryjek świnki czy pyszczek psa, one naśladowały odgłosy zwierząt. Zabawiała dzieci w ten sposób bardzo długo, aż do chwili gdy Luca zaczął ziewać i niemal zasnął na dywanie. Wtedy Remus odniósł chłopca do jego łóżeczka, a Dora została z Amy, czytając książeczkę. Kiedy dziewczynka przerzucała kolejne strony, po swojemu opowiadając historię opisaną w książce, Tonks uświadomiła sobie, że do tej pory nigdy nie miała okazji by opiekować się tak małymi dziećmi. Nawet Amelią zajmowała się tylko przy Sarze, tym bardziej zaskoczyło ją z jaką łatwością przyszło jej spędzenie czasu z pociechami Lucky i Estery, ale jednocześnie spotęgowało to jej myśli odnośnie własnego dziecka. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Do tej pory obawiała się, że nie sprosta roli matki, chociaż nie mogła się doczekać narodzin swojego maleństwa, ale teraz mimo bolących pleców, ciągłych zmian wyglądu, prób zrozumienia dziecięcego języka Amelii i Luci, czuła, że da sobie radę, zwłaszcza, jeżeli Remus będzie przy niej, bo ku jej zaskoczeniu Lupin zdawał się doskonale wiedzieć, co należy zrobić, a jej żarty na temat instynktu Remusa, okazały się całkowitą prawdą. Jej mąż zdawał się doskonale wyczuwać, kiedy dzieci są zmęczone, znudzone, głodne, czy poirytowane, a kiedy Tonks zaczynała tracić kontrolę, gdy Luca czy Amelia marudzili, on wiedział dokładnie, co należy zrobić. Było to dla Dory niezwykle kojące i potęgowało jedynie marzenia o wspólnym czasie z mężem i ich dzieciątkiem. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Godzina mijała za godziną, a ona zupełnie tego nie zauważała. Ta jednorazowa rola opiekunów wydawał się być dla niej i Remusa czymś naturalnym. Każda kolejna czynność była dla nich oczywistością, a podział obowiązków nastąpił samoistnie. Dlatego też kiedy Remus zmarszczył nos, spoglądając w stronę sypialni Estery i Giuseppe, złapał Amelię, mówiąc że trzeba jej zmienić pieluszkę, a Luca najwidoczniej zaraz się obudzi, Dora sama zabrała się za podgrzewanie obiadu dla maluchów i nawet nie była zaskoczona, gdy faktycznie chwilę później Luca zaczął płakać. Remus powiedział, że da sobie radę i zniknął z dwójką dzieci na rękach w sypialni Lucky, gdzie mieli znaleźć w razie potrzeby pieluchy na zmianę. Tonks wyciągnęła garnek z zupą, a w szafce znalazła dwie plastikowe miseczki z misiami. Mieszała niezbyt zachęcającą zupę z uśmiechem na twarzy, który pojawił się wraz z myślą, że jej życie naprawdę mogłoby tak wyglądać. W tej chwili nie marzyła o niczym innym, jak o właśnie takim ognisku domowym, wypełnionym dziećmi, miłością i poczuciem spełnienia. Rozumiała teraz bardziej niż kiedykolwiek radość Estery i Sary, która wynikała z macierzyństwa, co również spotęgowało jej niecierpliwość, by na własnej skórze doświadczyć tego uczucia, bo chociaż kochała Amelię całym sercem, a Lucę po dzisiejszym dniu wprost uwielbiała, to wiedziała doskonale, że miłość do własnego dziecka będzie nieporównywalnie większa. Z westchnieniem i szerokim uśmiechem wyłączyła gaz pod garnkiem, po raz ostatni wykonując ruch łyżką i uświadomiła sobie, że doświadczyła w tym momencie wyjątkowo długiej chwili wytchnienia od dziecięcego śmiechu i gaworzenia. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Remus, ogarnąłeś sytuację? — spytała zaniepokojona zbyt długą ciszą, wychylając się znad miseczek, do których nalała zupę, a raczej pozbawioną smaku, zmiksowaną papkę, którą z bólem serca miała zamiar nakarmić maluchy. Kolejna chwila ciszy była na tyle niepokojąca, że z nerwów aż włożyła dłoń do naczynia, próbując wyjrzeć jeszcze bardziej i właśnie wtedy drzwi do sypialni Lucky się otworzyły i zza nich dało się słyszeć głos Remusa:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wszystko pod kontrolą… — odparł na pozór spokojnym tonem, który zupełnie nie pasował do sytuacji, bo Lupin trzymając pewnie jedną ręką wiercącego się Lucę, drugą próbował złapać Amelię, która miała zamiar uciec i zapewne znów wspiąć się na parapet, czym przyprawiłaby ich o zawał. — Tak jakby… — sapnął, łapiąc w końcu małą uciekinierkę i podrzucając nieznacznie dwójkę dzieci, które roześmiały się głośno i zaczęły stroić głupie miny w stronę swojego wujka. Tonks nie mogła oderwać od nich wzroku, wycierając dłoń w ścierkę. Uwielbiała przyglądać się Remusowi, zwłaszcza kiedy ten tonął w lekturze, a jego twarz przybierała taki zamyślony wyraz. Myślała, że nie ma lepszego widoku, ale teraz, kiedy patrzyła na swojego męża trzymającego w ramionach dwójkę roześmianych dzieci, wiedziała, że się myliła. — Czemu tak patrzysz?</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Do twarzy ci z dwójką — odparła dość wymijającą, obdarzając go promiennym uśmiechem i posłała mu w powietrzu buziaka, co Amelia natychmiast zaczęła kopiować. Remus zaśmiał się niezręcznie i sprawnie, co wciąż zaskakiwało Tonks, usadowił dwójkę urwisów w krzesełkach i przyjął od Dory jedną miseczkę z zupą, żeby zacząć karmić Lucę. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dobre przygotowanie do naszej kruszyny… — powiedział, z dumą obserwując, jak mały Rossi pochłania łyżeczkę zupy, ale dokładnie w tej samej chwili Luca wypluł całą zawartość swojej buzi na wujka Remusa. Dora aż nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła głośnym śmiechem, kiedy jej mąż ocierał dłonią twarz z warzywnej papki. — Widzę, że bardzo cię to bawi…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wybacz, kochanie, ale nie ma się co dziwić, ja też bym pluła na odległość, gdyby ktoś kazał mi to jeść — odparła, podchodząc do krzesełka Amelii i sama zaryzykowała opluciem. Amy jednak była już nieco mniej ufna niż jej kuzyn i zacisnęła mocno swoje usta, żeby nawet odrobina zupy nie znalazła się w jej buzi. Dora już na tym etapie się poddała i sięgnęła po paczkę chrupek, które, w przeciwieństwie do warzywnej papki, dzieci przyjęły ze smakiem. — A Luca chyba nie się nie wyspał.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Znam kogoś równie marudnego tuż po przebudzeniu… — zaczepił ją, jednocześnie próbując usunąć pozostałości po zupie za pomocą różdżki. Całkiem to poskutkowało, ale marchewkowe plamy i tak zostały na jego koszuli.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ach tak? — uniosła brew, rozsiadając się wygodnie na krześle i kątem oka zerkając, jak maluchy wymieniają się ze sobą chrupkami. — Zaraz będziesz miał dwa takie ktosie pod jednym dachem. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— I nie mogę się tego doczekać — przyznał ze szczerym uśmiechem Remus i nachylił się w stronę Dory, żeby złożyć na jej ustach krótki pocałunek, a jednocześnie położył dłoń na jej zaokrąglonym brzuchu i pogładził go z czułością. Ten drobny gest nie umknął uwadze dwójki urwisów, która zakwiczała radośnie, a Amelia skomentowała sytuację, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Uja buzi ciocia Ton! </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ja podobno mam instynkt macierzyński — stwierdziła Dora, puszczając oczko do chrześnicy, która w zabawny sposób próbowała powtórzyć ten gest, ale za każdym razem i tak mrugała zarówno jednym jak i drugim okiem — a ty gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Kiedy Lily potrzebowała chwili odpoczynku, James zajmował się Harrym, ale jeśli ja i Syriusz pojawialiśmy się w Dolinie Godryka, to Rogacz od razu korzystał z okazji na drzemkę — odparł, wzruszając ramionami i wziął miseczki z praktycznie nietkniętą zupą, żeby odłożyć je na blat w kuchni, bo oboje doskonale wiedzieli, że maluchy nie mają zamiaru zjeść tej breji. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Niech zgadnę, Łapa był zabawnym wujkiem, a ty tym od zmieniania pieluch? — zaśmiała się, rzucając mu rozbawione spojrzenie, bo była w stanie doskonale sobie wyobrazić Syriusza, który od razu się ulatniał, gdy Harry zaczynał być bardziej wymagający. Teraz nawet zakładała, że to ona przyjęła rolę Blacka, a jej mąż nadal pozostał </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;"> tym od pieluch. </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">Remus pokręcił głową. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— To aż tak oczywiste? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Będziesz wspaniałym ojcem — zapewniła go, spoglądając mu z czułością głęboko w oczy, ale ten krótki moment szybko został przerwany, bo Amelia najwidoczniej uporała się już ze swoimi chrupkami i w brutalny sposób postanowiła przypomnieć swojej cioci o sobie, ciągnąć ją za włosy. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Będę się starał — obiecał cicho Remus, uśmiechając się szeroko, bo Tonks już zajęła się Amelią i Lucą, którzy przekrzykiwali się, naśladując kolejne zwierzęta i tym samym prosząc ciocię, żeby znów zmieniała swój wygląd. Dora robiła to z radością, czerpiąc olbrzymią satysfakcję z tego, że potrafi rozbawić tą dwójkę. Remus przyglądał jej się z czułością, pamiętając, jak dawno temu na Grimmauld Place tak samo rozśmieszała członków Zakonu Feniksa i nie mógł uwierzyć, że już wkrótce w taki sam sposób będzie bawić się z ich dzieckiem. Wyczekiwał takich momentów z wytęsknieniem, nawet w tej chwili pozwolił sobie na rozmarzenie się i wyobrażenie tego, jak będzie wyglądało ich życie, kiedy w końcu na świat przyjdzie ich pociecha, ale wtedy Tonks spytała na pozór niewinnie, jakby pytała o jakąś całkowitą błahostkę:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Myślisz, że będziemy mieć więcej dzieci? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— A chciałabyś? — spytał zszokowany tym niespodziewanym pytaniem, kiedy Dora w tej samej chwili złapała Lucę, który próbował wydostać się z krzesełka, zupełnie tracąc zainteresowanie nadgryzionymi chrupkami.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Po dzisiejszym dniu myślę, że tak… — odparła z uśmiechem, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo tym stwierdzeniem, na pozór zupełnie niewinnym, poruszyła jego wyobraźnie i nerwy. Usadziła Lucę na swoich kolanach, co spotkało się z natychmiastowym sprzeciwem Amelii, która również nie chciała dłużej siedzieć w krzesełku, dlatego Dora poprosiła: — Weź, Amy.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— O ilu myślisz? — spytał, automatycznie wyciągając ręce w stronę Amelii, która ochoczo wspięła się po nich wprost w jego ramiona, a Tonks w tym czasie zdążyła wziąć Lucę na ręce i rozsiąść się wygodnie na dywanie, podając mu do rączek pluszaka. Spojrzała na niego pytająco, jakby nie zrozumiała, o co mu chodzi, więc Remus doprecyzował: — O ilu dzieciach?</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Sama nie wiem, może całe stadko? — wzruszyła ramionami, jednocześnie poruszając pluszakiem, zupełnie tak jakby zabawka sama się ruszała, próbując zainteresować nią Luce. — Nie chciałabym dorównać Molly i Arthurowi, ale może trójka? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dwójka? — licytował się z nią Remus, robiąc to nawet nieświadomie. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Im więcej tym lepiej… — stwierdziła Dora, kiedy on uklęknął z Amelią obok nich, a dziewczynka niezbyt pewnym krokiem podeszła do ciociu i również zainteresowała się pluszakiem. — Moglibyśmy nadać im pasujące do siebie imiona… Takie zaczynające się na tą samą literę, albo w kolejności alfabetycznej, albo…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Wstrzymaj się, kochanie — przerwał jej autentycznie rozbawiony — bo posądzę cię o jakieś absurdalne pomysły na imiona dla dzieci. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Skoro mamy mieć całe stado… — stwierdziła, pokazując mu język i już ewidentnie żartując sobie z niego, zaczęła wymieniać: — Lassie Lupin, Pluto Lupin… Łajka Lupin… Scooby-Doo Lupin…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Scooby! — zawołała wesoło Amelia, a Luca zawtórował jej w tym wybuchu radości i szczeknął, jak mały piesek, ku rozbawieniu Nimfadory.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Jeżeli Amelia będzie wydawać naszemu dziecku komendy, to będzie to twoja wina… — odparł Remus z przesadnie poważną miną i pewnie ten nastrój by mu się utrzymał, gdyby nie nagły niespodziewany, stłumiony dźwięk, który zupełnie zbił ich z tropu. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Co to było? — spytała, a jej mąż westchnął, kręcąc głową.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Pielucha… — wskazał na Lucę, który miał wyjątkowo nietęgą minę. — Zajmę się tym. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Ciocia Ton! — wykrzyknęła Amelia, rzucając się Tonks na szyję, kiedy Remus chwycił niezadowolonego Luce z zamiarem przewinięcia go. Dora objęła chrześnicę i zasypała ją całusami, wywołując kolejną falę śmiechu u dziewczynki. Remus spoglądał to na swoją żonę trzymającą Amelię w ramionach, to na małego Luce, który rozkosznie położył głowę na jego ramieniu i stwierdził z rozczuleniem:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dwójka na pewno… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— W tym układzie trójka — uśmiechnęła się szeroko, kładąc dłoń na swoim brzuchu, mając pewność, że daliby sobie radę z taką gromadką. Remus odpowiedział jej również czułym uśmiechem, który był niemal zgodą, a Amelia w tym czasie zaśmiała się głośno, wołając:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Dzidziuś! — I w tej samej chwili sama zaczęła obdarowywać brzuch swojej cioci buziakami, znacząc jej koszulkę śliną. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Myślę, że możemy nad tym popracować w przyszłości — zgodził się Remus i w końcu poszedł przebrać Lucę. Wrócili po krótkiej chwili, jeszcze trochę się pobawili, ale wkrótce dzieci zaczęły ziewać, jedno przez drugie. Tonks jednak nie zdecydowała się zanieść ich do łóżeczek, w zamian tego ułożyła na podłodze wszystkie poduszki i koce, wijąc dla nich przytulne gniazdko. Ułożyła Lucę obok jego misia i Amelii, a dzieci po chwili zasnęły. Był to widok tak rozczulający, że Dora nie potrafiła ruszyć się z miejsca i również sama ułożyła się koło chrześnicy, nawijając jej delikatne włoski na własny palec, nucąc przy tym jedyną kołysankę, jaką znała. Remus położył się w końcu obok Luci i nie odwracał wzroku od swojej żony. Nimfadora nie wiedziała, ile tak leżeli, sama chyba nawet przysnęła na chwilę, bo kiedy otworzyła oczy, Remus nagle poruszył się, osłaniając ramieniem Luce w ochronnym geście. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Co się dzieje? — mruknęła cicho, otwierając szerzej oczy, ale nie ruszyła się zbyt gwałtownie, bo mała Amy wtuliła się w nią mocno. Dora zrozumiała, że Remus osłonił dzieci, by te nie obudziły się, ale widziała, że jest wyjątkowo uważny, a jedynym co powiedział to krótkie:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Wracają… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">Tonks zamrugała kilka razy, żeby zrozumieć, o co chodzi, ale wtedy zamek w drzwiach szczęknął, a ona pojęła, że w końcu rodzice maluchów, którymi się opiekowali, wrócili do domu. Nie minęła nawet minuta, gdy dostrzegła w progu czwórkę zmarnowanych osób. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Wszystko w porządku? — spytała natychmiast z przejęciem, ale niezbyt głośno, by nie obudzić jednocześnie dzieci. Franczesco szybko zamknął za nimi wszystkimi drzwi, ale mimo pytania Dory nikt nie odpowiedział, a ich miny nie wróżyły nic dobrego. — Lucky, powiedz coś… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— To koniec… — wychrypiała Sara, siadając ciężko na oparciu fotela i zsunęła zrezygnowana czapkę z głowy, podczas gdy pozostali ściągali swoje płaszcze. Byli niepokojąco milczący, a lakoniczna odpowiedź Sary wcale nie napawała Lupinów spokojem. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— A to znaczy, że? — dopytywał Remus, próbując również dowiedzieć się czegoś więcej. Cały spokój, który towarzyszył im podczas zabaw z dziećmi, zupełnie wyparował, a miny przybyłych przypomniały, że opieka nad maluchami nie była zwykła, przyjacielską przysługą… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Kochanie, weź Lucę do łóżka — powiedział Rossi, będąc jeszcze bardziej markotnym niż zwykle — zaraz przyjdę do Was. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Dziękuję wam, kochani — mruknęła Estera, pochylając się obok nich i biorąc synka wraz z jego misiem na ręce. Es próbowała się uśmiechać, ale po tym, jak uklękła blisko nich, Dora mogła dostrzec ślady łez na jej twarzy, co wywołało w niej jeszcze większy niepokój. — Mam nadzieję, że nie dał wam za bardzo w kość. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Był naprawdę grzeczny — odparł Remus, widząc szok w oczach Dory, a nie chcąc dokładać Esterze dodatkowych emocji. Usta Es drgnęły nieznacznie, gdy spojrzała na Lupina. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Widzę te plamy na twojej koszuli, Remusie. Ale dziękuję… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Amelia też chyba powinna się położyć — powiedział Fran, spoglądając na swoją córeczkę, która mimo tego, że Tonks podniosła się do pozycji siedzącej, nie obudziła się i nadal obejmowała mocno ciocię.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— I tak już śpi — machnęła ręką Sara, powstrzymując tym samym swojego partnera — daj jej spokój, bo jeszcze ją rozbudzisz. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Powiecie coś w końcu? — ponagliła ich ponownie Tonks, obejmując mocno Amelię, która beztrosko westchnęła przez sen. Nie mogła wysiedzieć, patrząc jak Fran opada ciężko na fotel obok Sary, a Rossi opiera się ponuro o ścianę. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Na początku wszystko szło zgodnie z planem… — odezwała się w końcu Lucky, ale nie miała w sobie zbyt wiele motywacji by mówić coś więcej, więc Tonks wciąż dopytywała:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Tylko na początku? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Pierwsze cztery transporty poszły bez problemu… — przyznał Franczesco, kładąc dłoń na kolanie Sary, jakby chciał ją podnieść na duchu. To tworzyło spójny obraz, który biorąc również ślady łez na twarzy Estery, mówił, że coś na pewno poszło niezgodnie z planem i dopiero wtedy dotarło do Nimfadory coś, co bardzo ją zaniepokoiło.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Cztery? A nie miało ich być piętnaście? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Piętnaście było świstoklików — odezwał się ponurym tonem Giuse — transportów miało być dokładnie dziewięć. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Kilka mieliśmy w zapasie — wytłumaczył Francesco, ale również bez większego zaangażowania — dość mocno oddalone od głównych punktów przerzutów i opóźnione tak w razie czego, gdyby wszystko się posypało.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— A posypało się? — spytała z niepokojem Tonks, a tym razem to Sara odpowiedziała bez żadnych emocji:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Posypało… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Co się stało przy piątym transporcie? — spytał poważnie Remus, wstając w końcu z legowiska, które służyło im za łóżko przez ostatnie godziny. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Bary go nadzorował — zaczął tłumaczyć Franczesco, a Dora przełknęła z trudem ślinę, bojąc się o swojego przyjaciela, który przecież też brał udział w tej akcji — dał nam znać, że równo ze zniknięciem świstoklika pojawili się śmierciożercy…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Urzędnicy Departamentu Transportu Magicznego… — poprawiła go machinalnie Sara, chociaż zrobiła to bez większego przekonania. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Jeden pies… — syknął Rossi, przeklinając również po włosku i rzucił ze złością: — Kryjówka jest spalona, a znajomi Heathcote nie żyją…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— A Bary?</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Jest cały — uspokoiła ją natychmiast Lucky, rzucając niemrawy uśmiech, który wcale nie pomógł, a Tonks objęła Amelię tak mocno, że cudem dziewczynka się nie obudziła — udało mu się wydostać i ostrzec kolejną grupę, ale… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Kolejna była jednocześnie ostatnią, w której skład wchodzili mugolacy — Fran wyręczył Sarę w wyjaśnieniach, bo widocznie było to dla niej wyjątkowo trudne, ale nie powstrzymało jednak przed dalszym mówieniem:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Jedna z rodzin, którą mieli wziąć ze sobą — mówiła Lucky, gniotąc w dłoniach swoją wełnianą czapkę. — Młody chłopak, rok albo dwa po Hogwarcie i jego młodsza siostra.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Kazaliśmy się im ukryć, ale śmierciożercy ich namierzyli, może by się udało, ale… — Franczesco pokręcił głową, a jego brwi nagle się ściągnęły, sprawiając, że wyraz jego twarzy był wyjątkowo ostry. — Ten gówniarz spanikował i aportował się, zdradzając ich pozycję… Sofia w ostatniej chwili aportowała się z tą małą do zapasowego świstoklika, ale Lorenzo nie udało się uciec. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">Tonks zaniemówiła, nie mogła znaleźć żadnych słów, które mogłyby coś znaczyć w tej chwili. Nie wiedziała kim była Sofia ani Lorenzo, tak naprawdę nie znała żadnego z Włochów z imienia, chociaż oni już tak długo współdziałali z nimi. Poczuła się okropnie z myślą, że ci ludzie poświęcali się dla ich sprawy, a ona nawet nie wiedziała, jak się nazywają. Było to proste, gdy nic się nie działo, ale teraz… Gdy ten Lorenzo stracił życie, próbując uratować brytyjską rodzinę mugolaków, było jej okropnie wstyd, że po raz pierwszy i to w takich okolicznościach usłyszała jego imię. Ogromnie żałowała, że nie będzie miała już okazji, by podziękować temu mężczyźnie za pomoc osobom takim, jak jej tata, a najgorsze było to, że to nie miało być jedyne imię, które już na zawsze miało wryć się w jej pamięć, chociaż nigdy nie będzie mogła poznać osób, które je nosiły.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Kolejna czwórka była ostrzeżona w samą porę, ale podczas przenosin Alessia się rozszczepiła… — przyznała Sara, a gdy na chwilę przestała gnieść czapkę, Tonks spostrzegła, jak bardzo trzęsą się ręce jej przyjaciółki. — W ostatniej chwili wezwałam pomoc, co było cholernie ryzykowne… Wiem, że nie przepadasz za Farewell, ale… — przerwała, kręcąc głową, co było wystarczająco wymowne. Sara wezwała na pomoc Althedę, a ta najwidoczniej sprostała wyzwaniu, które zastała na miejscu przenosin, a słowa Lucky jedynie potwierdziły konkluzję, która wywnioskowała Tonks: — Altheda jest cholernie dobrym uzdrowicielem. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Ostatnia grupa… — odezwał się ochrypłym głosem Fran, nie pozostawiając nawet chwili ciszy. — Byliśmy z Kingsleyem w Folkestone… — głos mu się załamał, a on sam pokręcił głową, jakby nadal nie wierzył w to, co się wydarzyło. — Zaskoczyli nas zupełnie, nie zdążyłem odebrać patronusa od Estery. Najpierw dopadli Paolo, na oczach Rosy, która… — znów się zaciął, wbijając spojrzenie w podłogę. Dora pokręciła głową, a w jej oczach pojawiły się łzy, trzymała w ramionach Amelię, która smacznie spała, zupełnie nieświadoma tego, co właśnie przeżyli jej rodzice, a i oni zdawali się z każdą kolejną chwilą coraz bardziej uzmysłowić sobie, jak wielkiej tragedii byli świadkami. — Ona nie mogła go zostawić, chociaż było już za późno… Dla nich oboje… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Franczesco praktycznie osłonił Dario i Fernanda własnym ciałem, żeby zdążyli się otrząsnąć i wyciągnąć swoje miotły — wtrącił się w końcu Giuseppe, który wyręczył szwagra w tłumaczeniu kolejnych wydarzeń. — Udało im się dotrzeć na teren Francji, ale my nie mogliśmy już im pomagać, musieliśmy się ewakuować. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Jesteście ranni? — spytał Remus, a Tonks zlustrowała ich wzrokiem, ale nie dostrzegła żadnych widocznych ran, co potwierdził Fran, mówiąc lekceważąco:</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Drobne zadrapania…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— A i tak czuję się kompletnie… — wydusiła z trudem Lucky — beznadziejnie…</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;"> </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Folkestone było najgorsze... </span><span style="font-size: 14.6667px;">— przyznał Giuseppe, który był niemal, jak w transie. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Kingsley kazał nam uciekać, a on sam...</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Coś mu się stało? </span><span style="font-size: 14.6667px;">— spytała Tonks, zaciskając nerwowo zęby. Serce jej na chwilę stanęło, jeszcze w zeszłym tygodniu ona i King razem występowali na antenie Potterwarty, a teraz... Tak łatwo przychodziło jej zapomnieć, że każde wyjście z domu niesie ze sobą ogromne ryzyko. Sara pokręciła jednak głową, rzucając przelotne spojrzenie Rossiemu.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Nic mu nie jest, ale... </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Kiedy się deportowaliśmy, ostatnim, co widziałem, był Kingsley otoczony przez kilku śmierciożerców </span><span style="font-size: 14.6667px;">— wyjaśnił Franczesco, a kiedy Dora już miała zrzucić na niego kolejne pytanie, podniósł dłoń w uspokajającym geście. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Już się z nami kontaktował. Musiał przed nimi uciekać, podczepiali się pod niego przez kolejne trzy deportacje, spalając kolejne kryjówki. Będzie musiał się ulotnić na jakiś czas i poskładać wszystko. Możemy być pewni, że śmierciożercy będą czaić się pod jego domem i w miejscach, gdzie był. Kolejny wykluczony z działań Zakonu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Kingsley ma twardą skórę, poradzi sobie </span><span style="font-size: 14.6667px;">— zapewnił Remus, ale Tonks widziała po nim, że to miało ich jedynie pozornie uspokoić, bo on sam był całą tą sprawą bardzo przejęty. — Najważniejsze, że nic mu nie jest. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Ktoś musiał zdradzić — rzucił wściekle Rossi, a mała Amelia poruszyła się niespokojnie w ramionach Tonks, na co jej ciotka od razu zareagowała łagodnym, kołyszącym ruchem, który miał utrzymać sen dziewczynki, a jednocześnie pozwolić Dorze uspokoić się samej. Nie chciała wierzyć w to stwierdzenie, ale w tą misję było zaangażowane tak wiele osób, że być może Giuse miał rację… Może jedna z wtyk Bary’ego nie była do końca lojalna, a może po prostu mieli paskudnego pecha…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Wiesz doskonale, że obserwują każdego, kto ich zdaniem jest podejrzany… — próbował uspokoić przyjaciela Fran, który najwidoczniej podzielał zdanie Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Nie szukajmy zdrajców w naszych szeregach — powiedział stanowczo Remus, próbując otrząsnąć </span><span style="font-size: 14.6667px;">wszystkich</span><span style="font-size: 11pt;"> z takich myśli, którzy teraz zatopili się we własnych myślach, szukając w głowie kogoś, kto być może byłby zdolny do czegoś tak potwornego, jak zdrada. — Za każdego z was oddałbym życie i mam pewność, że wszyscy w Zakonie Feniksa są gotowi do takiego poświęcenia — zapewnił ich, a Dora w pierwszej chwili była podbudowana taką wizją, jednak pewna myśl nie pozwoliła jej całkowicie poprzeć swojego męża. — Wierzę w to… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Ale trzeba jednak dawkować to bezgraniczne zaufanie… — odparła niechętnie, a Giuseppe natychmiast podłapał tą nutę zwątpienia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Co masz na myśli? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Nic, co miałoby cokolwiek wspólnego z dzisiejszą akcją — powiedziała natychmiast, nie chcąc tworzyć przestrzeni na zbędne domysły, bo nie byłaby w stanie z czystym sumieniem wskazać kogoś, kto mógł chcieć zaszkodzić tej misji, była jednak sprawa, w której ktoś z pewnością mógł chcieć zamieszać z powodów osobistych — ale wiem, że jeżeli w Zakonie pojawi się kwestia wilkołaków, to nie będę mogła ufać Lucille Smith. Moody był tego świadomy już dawno, a ja przekonałam się o tym na własnej skórze nieco później… — przyznała, przypominając sobie paskudną rozmowę, którą przeprowadziła z Lucy, tę samą która zasiała w niej ziarno niepewności, tę samą, która popchnęła ją do kłótni z Remusem, a później do lekkomyślnego udziału w bitwie w Hogsmeade, która skończyła się tragicznie dla jej psychiki, gdy uświadomiła sobie, że Nate Moore wykorzystywał ją przez wiele miesięcy. Pamiętała doskonale nienawiść, z jaką Lucy mówiła o wilkołakach, nie tylko tych, które odebrały jej przyjaciół i współpracowników, ale o wszystkich wilkołakach, w tym także o Remusie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Nie mówmy o tej idiotce… — sapnęła Lucky zmęczonym tonem, chowając twarz w dłoniach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; font-variant-position: normal; vertical-align: baseline;">— Nikt nas nie zdradził, a może my wszyscy zdradziliśmy </span><span style="font-size: 14.6667px;">— przyznał niespodziewanie Franczesco, wstając z fotela. Wydawało się, że doznał nagłego olśnienia. Zrobił parę nerwowych kroków, gestykulując nieskładnie. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Co masz na myśli, Fran? </span><span style="font-size: 14.6667px;">— spytał nieprzekonany Giuseppe, rzucając przyjacielowi dziwne spojrzenie. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Jak niby mieliśmy zdradzić? I to wszyscy? Myślisz, że przyczyniłbym się do śmierci Lorenzo? Poświecił Alessię i Paolo? </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Z pewnością nie świadomie </span><span style="font-size: 14.6667px;">— odparł Luccatteli, patrząc na wszystkich i szukając zrozumienia dla własnych, niewypowiedzianych jeszcze myśli. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Pamiętacie, co przekazał Kingsley?</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><b id="docs-internal-guid-18989480-7fff-5cea-8e16-2dd4db5c30ac" style="font-weight: normal;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Że mamy uważać na słowa </span></b><span style="font-size: 14.6667px;">— powiedziała Sara, nie rozumiejąc, co to ma do rzeczy, ale dla Franczesca to było chyba oczywiste. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Uważać na słowa i nie wypowiadać jego imienia </span><span style="font-size: 14.6667px;">— dopowiedział Fran, a jego głos rozbrzmiał mieszaniną satysfakcji i przerażenia. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Tego Imienia </span><span style="font-size: 14.6667px;">— dodał z przejęciem, z powrotem siadając na fotelu. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Wszystkie te sytuacje miały punkt wspólny. To zaczyna mieć sens... Heatchcote powiedział, że Sami-Wiecie-Kto może im naskoczyć, bo świstoklik już zniknął i pojawili się śmierciożercy. Kiedy skontaktowaliśmy się z Sofią, żeby ich ostrzec, słyszałem, jak mówiła, że Sami-Wiecie-Kto nas rozgryzł </span><span style="font-size: 14.6667px;">— podawał kolejne przykłady Franczesco, naprowadzając ich na właściwy tok rozumowania. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— W Folkestone to właśnie Kingsley powiedział, że nieważne ilu nas będzie, Zakon Feniksa pokona Sami-Wiecie-Kogo...</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— I co z tego? </span><span style="font-size: 14.6667px;">— dopytywał Giuseppe. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Ludzie dużo gadają, my też gadamy, a jakoś żaden śmierciożerca nie wleciał jeszcze przez okno. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Nie chodzi o to, że ludzie gadają </span><span style="font-size: 14.6667px;">— zauważył Remus, który najwidoczniej zrozumiał, o co chodzi Franowi. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Chodzi o to, co gadają i jakich słów dokładnie używają. Przy każdym przerzucie, ktoś mówił o Sami-Wiecie-Kim. To jest punkt wspólny...</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Chyba jestem zbyt zmęczona, żeby to zrozumieć </span><span style="font-size: 14.6667px;">— stwierdziła znużona Lucky, a Tonks również się skrzywiła, przytulając Amelię jeszcze mocniej. Nie chciała się przyznawać, ale sama nie nadążała za Franczesciem i Remusem. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Zarówno Bary, jak i Sofia, a także Kingsley użyli konkretnego słowa, konkretnego imienia </span><span style="font-size: 14.6667px;">— wyjaśnił Luccatteli, uważnie formułując swoją wypowiedź. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Dobrze to sobie przemyśleli... Tylko Zakon Feniksa nie bał się mówić wprost i nie trząsł portkami na dźwięk tego imienia. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Musiał rzucić jakieś zaklęcie, coś jak Namiar, którymi są naznaczeni nieletni czarodzieje albo działające na podobnych zasadach </span><span style="font-size: 14.6667px;">— zgodził się z nim Remus. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— Wygląda na to, że teraz faktycznie jest on Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— O cholera... </span><span style="font-size: 14.6667px;">— szepnęła Dora, niemal wypuszczając śpiącej chrześnicy z rąk. Teraz zrozumiała, o co w tym wszystkim chodziło. Wszyscy w Zakonie bez strachu mówili o Voldemorcie, używając jego imienia, kiedy większość społeczeństwa po prostu za bardzo się bała. To było idealne zagranie, żeby bez wysiłku wyłapać wszystkich przeciwników, bo swoją odwagą i bezpośredniością, niemal sami oddawali się w ręce śmierciożerców. Franczesco miał rację, każdy z nich zdradził i zrobił to zupełnie nieświadomie.</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Musimy wszystkich ostrzec </span><span style="font-size: 14.6667px;">— powiedział natychmiast Remus, a Fran skinął mu głową. Wstali natychmiast i razem z Rossim wybiegli z mieszkania, żeby w tej właśnie chwili skontaktować się ze wszystkimi, którzy mogli odważyć się by nazwać Voldemorta po imieniu. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 14.6667px;">— Jeszcze tego nam brakowało... Nawet we własnym domu nie będę mogła wyklinać tego potwora na głos </span><span style="font-size: 14.6667px;">— mruknęła Sara, zsuwając się bez energii na podłogę i kładąc się obok Tonks. Uśmiechnęła się blado na widok Amelii, która westchnęła przez sen. Nimfadora zrobiła dokładnie to samo, zazdrościła chrześnicy tej beztroski i braku świadomości, w jakim świecie przyszło jej dorastać. Lucky pogłaskała córeczkę po włosach, a potem sama oparła głowę na ramieniu Tonks. </span><span style="font-size: 14.6667px;">— </span><span style="font-size: 11pt;">Marzę jedynie o prysznicu i łóżku, i o tym, żeby już wstał nowy dzień… </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">Nie potrafiła negować jej najpilniejszych potrzeb, chociaż dobrze wiedziała, że to żadne rozwiązanie. Bo nawet jeśli wstanie nowy dzień, to rzeczywistość się nie zmieni. Wciąż będzie wojna, wciąż będą walczyć i wciąż będą ginąć ludzie… I niestety nie dało się tego zmienić od tak, nawet za pomocą magicznej różdżki. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;"><br /></span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;"></span></p><blockquote><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;">Ale się to wszystko posypało... Miesiąc temu miałam wrzucić rozdział z wyjaśnieniami, ale no wykoleiło się to moje żyćko niestety. Pod ostatnim rozdziałem napisałam Wam, że mam niesprawną rękę i generalnie ciężko mi wszystko ogarnąć. I uwierzcie mi, zamiast lepiej, było tylko gorzej...</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;">Okazało się, że okres gojenia wcale się nie kończył, a na kontroli okazało się, że będzie potrzebna operacja, żeby naprawić źle zrośnięte ścięgna i cała zabawa zaczęła się od początku. Znowu byłam bez jednej ręki, a do tego siadła mi mocno psychika i naprawdę nie miałam motywacji, żeby ogarniać coś ponad minimalne potrzeby. Przepraszam Was za to!</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;">Teraz jestem w trakcie rehabilitacji. Nie jest na razie idealnie, ale powoli coraz lepiej. Co prawda, usłyszałam, że pisanie na klawiaturze wcale nie jest najlepszym ćwiczeniem rehabilitacyjnym, ale nie jestem zbyt posłuszną pacjentką i ostatni tydzień spędziłam z laptopem, żeby dokończyć wszystko to, co miałam pozaczynane. Czy mi się udało? Nie do końca, ale dużo. Mam dla Was gotowe 3 rozdziały, a 2 są jeszcze rozgrzebane, ale naczęte i w wolnych chwilach nad nimi pracuję. Mam też zaplanowane prawie wszystkie rozdziały aż do epilogu. Więc trochę popracowałam mimo mojej nieobecności ♥</span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;">Z ogłoszeń parafialnych to prawie wszystko. Chciałabym tylko jeszcze powiedzieć, że rozdział 148 pojawi się w czwartek, a 149 wstawię 14 października i od tego rozdziału wracamy do publikacji co dwa tygodnie. No to już chyba wszystko. </span></p><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;">Buziaki ♥</span></p></blockquote><p dir="ltr" style="font-size: 11pt; line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; text-align: left;"></span></p><div style="font-size: 11pt; text-align: center;">(tu jeszcze wrzucę zdjątko, które zainspirowało fragment dialogu w tym rozdziale)</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq7iurZmlyzD90xCxTntzlkkh3jCctx9FU9619qc5dYFqgPeGg_PSLigmBdiayDlwZTjf7UWAHN4SY63BPK8tUnLJ4WpfdLOA6MSsMgRfLrMSRkkFeqdUYhd4hMmTnhVDAx4rWezUqbJP0VbSbNpx05XNDsLEsQehvRZRZGfKl-nayDjEt1lyJtwWu3AzM/s846/485877816d1115c442df5081b21cd0b4.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="846" data-original-width="564" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjq7iurZmlyzD90xCxTntzlkkh3jCctx9FU9619qc5dYFqgPeGg_PSLigmBdiayDlwZTjf7UWAHN4SY63BPK8tUnLJ4WpfdLOA6MSsMgRfLrMSRkkFeqdUYhd4hMmTnhVDAx4rWezUqbJP0VbSbNpx05XNDsLEsQehvRZRZGfKl-nayDjEt1lyJtwWu3AzM/s320/485877816d1115c442df5081b21cd0b4.jpg" width="213" /></a></div><br /><div style="font-size: 11pt;"><br /></div></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-83528639071080994782023-07-08T21:04:00.029+02:002023-07-10T01:26:34.478+02:00146) Głos w eterze<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space-collapse: preserve;">Dość ironiczne było to, że z niepokojącej sytuacji, o której chciała natychmiast zapomnieć, wyniknęło naprawdę wiele dobrego. Wspomnienie zgliszczy domu w Cholesbury wciąż wywoływało u niej uczucie niepokoju i panikę, ale wtedy od razu próbowała skupić się na wszystkim, co wydarzyło się później. Spotkanie z Barym było dla Nimfadory czymś na wzór koła ratunkowego. Nie była w stanie zliczyć, ile razy próbowała znaleźć sposób by uciec od nękających ją myśli, widma Nete’a Moora, strachu o dobro ojca, niepewności związanej z maleństwem, które rozwijało się pod jej sercem… Tylko, że właśnie zawsze uciekała, a to rzadko kiedy jest dobre rozwiązanie. Ciągła ucieczka stała się dla niej pułapką, tonęła w lęku i poczuciu, że jest beznadziejna, popełnią same błędy i nie zasługuje na nic dobrego. Goniła za momentami, które pomagały jej się od tego oderwać, ale były one krótkie, a Tonks po nich znów skakała na główkę do bezkresu nieszczęścia, które w sobie nosiła. <span></span></span></p><a name='more'></a>Dopiero rozmowa z Barym okazała się być dla niej ratunkiem w jakimś stopniu skutecznym. Stary przyjaciel przypomniał jej, kim i jaka jest. Swoimi słowami otworzył furtkę w jej umyśle, gdzie zamknęła się ta pewna siebie, świadoma swoich zalet, optymistyczna Tonks. Dora naprawdę pragnęła zmniejszyć Bary’ego i jego rockową kawalerkę i zabrała ją do swojego domu, żeby w każdej chwili móc z nim porozmawiać i czerpać z tej chwili wytchnienia od zmartwień. <p></p><span id="docs-internal-guid-dc245ffa-7fff-6107-ff22-92b2a757c700"><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Było to jednak mało możliwe, biorąc pod uwagę ogólną sytuację, a zwłaszcza to, że Heathcote był łącznikiem Zakonu i powinien skupić się na byciu postacią incognito dla dobra ludzi, którym starali się pomóc. Była to rola pełna wyrzeczeń, a jednak Tonks zazdrościła mu tego zadania. Obiecała sobie, że chociaż Bary prosił ją by nie żałowała, jeśli to będzie ich ostatnie spotkanie, to zobaczą się jeszcze nieraz. Nim jednak miało to nastąpić, ona przez chwilę rozkoszowała się wewnętrznym spokojem i satysfakcją, że nawet jeśli zdarzały się gorsze chwilę, ona umiała teraz znaleźć w sobie siłę by spróbować się z tym zmierzyć. Nie zawsze się to udawało, ale każda podjęta próba stawała się dla niej sukcesem. A przecież sukces zasługuje na nagrodę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Taka nadeszła wraz z wiadomością od bliźniaków, która pojawiła się tuż przed końcem listopada. Ich rozgłośnia radiowa była gotowa do pierwszej audycji, po tym jak chłopcy sprawdzili skuteczność zaklęć, w których pomagali im Remus i Syriusz. To była naprawdę dobra wiadomość, której chyba wszyscy wyczekiwali. Wizja tego, że będą mieli przestrzeń bez cenzury i propagandy, a ponadto uda im się dotrzeć do czarodziejów, którzy nie są świadomi aktualnej sytuacji, a być może nawet do Harry’ego, Rona i Hermiony dawała wszystkim nadzieję, którą przecież chcieli się podzielić ze światem. Tak jak mówili Fred i George, nawet mała skala będzie czymś wielki. Tym czego jednak Dora zupełnie się nie spodziewała, było zaproszenie do współprowadzenia pierwszej oficjalnej audycji. Co prawda zgodziła się uczestniczyć w Potterwarcie, ale wydawało jej się, że to będą raczej gościnne wypowiedzi raz na jakiś czas. Tymczasem jednak miała być przy pierwszej audycji.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Myśl o tym, że weźmie w czymś czynny udział, dodała jej skrzydeł. Przez dwa dni była wulkanem energii, który nie miał zamiaru się uspokoić. Matka chyba przestawała jej nawet słuchać, a Remus coraz częściej kręcił głową, gdy jego żona nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Ewidentnie cieszył się jej optymizmem, ale jednak głos rozsądku wciąż się u niego odzywał. Początkowo chciał towarzyszyć Dorze, by zminimalizować ryzyko powtórki z Cholesbury, dodatkowo też twierdził, że nie powinna już sama korzystać z teleportacji ze względu na ciążę, ale obiecał pomóc Kingsley’owi w przeniesieniu kolejnych mugolaków i szukał innego sposobu, by jego żona była bezpieczna. Tonks się z tym nie zgadzała i nawet była gotowa spytać Althedę o opinię w tej kwestii, co świadczyło o jej determinacji, a ponadto podpierała się zdaniem Sary, która uważała, że teleportacja jest bezpieczna do końca drugiego trymestru w przypadku dobrze rozwijającej się ciąży. Remus tego nie negował, ale zdecydował się poprosić bliźniaków, by odebrali Dorę z domu i zabrali w miejsce, gdzie urządzili swoją rozgłośnie, twierdząc, że te środki bezpieczeństwa są niezbędne, bo rozgłośnia nie miała jeszcze strażnika tajemnicy. Tonks nie miała zamiaru protestować, była zbyt rozemocjonowana, żeby się sprzeciwiać, a uśmiechnięta twarz George’a w progu tylko spotęgowała jej entuzjazm. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znaleźli, gdy jej stopy uderzyły o piaszczystą drogę, a słońce oślepiło jej oczy. Musiała kilka razy zamrugać, żeby dostrzec cokolwiek. Polna dróżka, wysokie drzewa przybrane jeszcze złocistymi liśćmi, które po części zdążyły już leniwie opaść na trawę, tworząc jesienny dywan prowadzący w stronę wiejskich zabudowań. Nie zdołała nacieszyć się tym sielskim widokiem, bo w połowie drogi między miejscem, w którym się pojawili, a dużą, pokrytą strzechą stodołą dostrzegła kogoś, kogo nie widziała od dnia jego ślubu. Bill Weasley stał zwrócony w ich stronę, trzymając ręce w kieszeniach swojego długiego, skórzanego płaszcza, a jesienny wiatr rozwiewał jego rude włosy, które w promieniach zachodzącego powoli słońca mieniły się miedzianym blaskiem. Gdy zwrócił swoje spojrzenie w ich stronę, uśmiechnął się z prawdziwą radością.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A to nasz kolejny współprowadzący — stwierdził z zadowoleniem George, a Dora obdarzyła go pogodnym spojrzeniem. Jeżeli podczas audycji Potterwarty miała spotykać wszystkich swoich bliskich znajomych i przyjaciół, to była gotowa przychodzić w to miejsce codziennie. Jeden z bliźniaków powiedział, że idzie wszystko przygotować i żeby za długo nie plotkowali, nim wejdą na antenę. Tonks pokiwała głową i spoglądała, jak George zmierza w stronę stodoły, klepiąc najstarszego brata w plecy, gdy go mijał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ty chyba chcesz mnie we wszystkim wyprzedzić, co? — rzucił zaczepnie Bill, wyciągając ręce z kieszeni płaszcza i rozkładając je szeroko. Tonks zaśmiała się i podbiegła do Weasleya, przytulając go mocno, jakby nie widzieli się co najmniej kilka lat. Chciała go zalać gradem pytań, o to, co się z nim działo przez te trzy miesiące, bo nagle wszystkie informacje, które miała o Weasleyach wydały jej się niewystarczające. Nie była w stanie jednak poukładać myśli i zmienić je w chociażby jedno sensowne pytanie, więc całą tą swoją siłę przełożyła na mocny uścisk. Bill zaśmiał się głośno, również ją obejmując w taki sposób, że niemal przewrócili się pośrodku polnej dróżki. Dora wywróciła oczami, łapiąc równowagę z pomocą Weasleya i w końcu odpowiedziała na jego komentarz na temat jej ciąży:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeżeli faktycznie jesteś dzieckiem swoich rodziców, a co do tego nie mam żadnych wątpliwości, to w kwestii potomstwa szybko mnie przegonisz — odgryzła mu się, nie mogąc opanować szerokiego uśmiechu, od którego zaczęły ją już boleć policzki, a Bill zrobił wielkie oczy, zapewne wyobrażając sobie siebie, jako ojca siódemki dzieci i parsknął śmiechem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wytłumacz to mojej matuli, bo ja już czuję na sobie jej wyczekujące spojrzenie — powiedział bez cienia zażenowania, a Dora z łatwością wyobraziła sobie Molly, która przy porannym śniadaniu wypomina synowi, że jeszcze nie uczynił jej babcią. — Wierz mi lub nie, ale chyba nagabuje mojego ojca, żeby przeprowadził ze mną </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">tę</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> rozmowę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na uświadomienie już o wiele za późno — zaśmiała się Tonks, już sama nie wiedziała z czego bardziej, z tego, że Molly chciała uświadamiać prawie trzydziestoletniego syna, czy może z biednego Artura, który zapewne koniec końców uległby namowom żony. — Mam przypomnieć Molly, jak przyłapała nas na obmacywaniu się w Kwaterze Głównej? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Merlinie, uchowaj — sapnął na pół rozbawiony i przerażony, zerkając na boki, jakby zaraz miał dostrzec tam Fleur. Tonks widząc jego zachowanie błysnęła uśmiechem i sprzedała mu porządną sójkę w bok, sprowadzając Weasleya na ziemię. Zaśmiał się niezręcznie, kręcąc głową i sięgnął rękami do kieszeni, by już sekundę później powiększyć w dłoni koszyk, przewiązany ogromną, różową wstążką. — Wystarczy, że jej podziękujesz za ciążowy kosz i wspomnisz, że jestem łamaczem klątw a nie listonoszem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie musiała… — westchnęła Tonks, przyjmując prezent i przyglądając się wszystkim, szczegółowo skompletowanym przedmiotom, które Molly dla niej przygotowała z pewnością z większą starannością, niż Dora zrobiła to z całą wyprawką dla maleństwa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze wiesz, że musiała — przyznał, uśmiechając się szeroko, łapiąc ją za dłoń. — Gratuluję, tobie i Remusowi. Naprawdę się cieszymy. Fleur stwierdziła, że wasze maleństwo to prawdziwy cud w tych czasach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Naprawdę? — spytała, nie będąc pewna czy Fleur faktycznie zareagowała takim entuzjazmem na wieść o jej ciąży, ale nie chciała drążyć tematu. Przecież wieki temu zaakceptowała Francuzkę, chociaż obie były z dwóch różnych światów, ale pod skórą czuła, że żona Billa mimo wszystko wciąż widzi w niej rywalkę. Westchnęła więc jedynie z wdzięcznością, obejmując kosz ramionami i spytała: — Czyli co, dzisiaj jesteśmy skazani na siebie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeżeli nasza gadanina przyczyni się do tego, że mama przestanie słuchać Celestyny Warbeck w skorumpowanym radiu, to jestem w pełnej gotowości — przyznał z pełną powagę Bill, po raz kolejny ją rozbawiając. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak, to zdecydowanie nasz najważniejszy cel — sarknęła i spojrzała na stodołę za nimi. Bliźniacy z pewnością dopinali teraz wszystko na ostatni guzik przed audycją, która miała być… no właśnie o czym miała być? — Wiesz, o czym w ogóle mamy mówić? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Młodzi zaraz nam powiedzą — zapewnił ją, wzruszając ramionami i równocześnie ruszyli w stronę stodoły. — Oni na pewno mają cały worek pomysłów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W to nie śmiem wątpić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Weszli do stodoły, która jeszcze niedawno musiała spełniać swoje pierwotne zadanie. Każdy zakamarek wypełniały snopy siana, pod jedną ze ścian wciąż leżała sterta zboża, a na środku klepiska pod plandeką stały maszyny rolnicze. Na pierwszy rzut oka nie widać było żadnej rozgłośni radiowej i gdyby nie rozemocjonowane głosy rozbrzmiewające w budynku oraz świadomość, że jest we właściwym miejscu, Tonks stwierdziłaby, że się zgubiła. Bill jednak wyjął z jej rąk koszyk od Molly, położył go tuż przy wejściu i wskazał na drabinę, która prowadziła na strych mieszczący się nad snopami siana. Dora wzruszyła ramionami i rozpoczęła wspinaczkę. Już po kilku szczeblach była w stanie wyjrzeć na piętro, gdzie dostrzegła rzeczywiste centrum wydarzeń. Dwa szerokie stoły niemal uginały się pod ciężarem sprzętu, który udało się chłopakom zgromadzić. Pudła z niezliczoną ilością pokręteł łączyła plątanina kabli, które prowadziły do stojącej na trójnogu ogromnej anteny, przy której grzebał coś George, kierując ją w stronę otworu w ścianie. Fred natomiast podpinał kolejne kable, kiedy dostrzegł głowę Nimfadory wychylającą się tuż nad podłogą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tonks! — zawołał radośnie Fred, puszczając kable i podbiegając do niej, by podać pomocną dłoń przy ostatnich szczeblach. Kiedy stanęła już pewnie na nogach, a Bill również pojawił się na pięterku, Fred z uśmiechem wskazał w stronę całego sprzętu, mówiąc: — Pozwól, że oficjalnie przedstawię ci trzeciego bliźniaka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Lee Jordan — usłyszała nagle, a zza ściany wzmacniaczy wychylił się młody, ciemnoskóry chłopak o ciemnych, brązowych oczach i dość szerokim, płaskim nosie. Na głowie miał plątaninę grubych dredów, które dla porządku chyba próbował związać na czubku głowy. Wyglądał, jakby nie spał od kilku dni, ale mimo to błysnął szerokim uśmiechem i wychylając się nad całą aparaturą, wyciągnął w jej stronę dłoń. — Bardzo mi miło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Mnie również — uścisnęła jego dłoń, odpowiadając równie promiennym uśmiechem. Może nie nazwałaby tego chłopaka od razu trzecim bliźniakiem, ale miał w sobie coś, co od razu pozwalało go lubić. Zerknęła za konsolę całego sprzętu, dostrzegając jeszcze trzy stojące mikrofony, przygotowane już do audycji. — To wasze dzieło? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wygląda imponująco — przyznał Bill, zaglądając Tonks przez ramię. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękujemy, braciszku — zaświergotał z przesadną wdzięcznością George, a jego bliźniak westchnął teatralnie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I pomyśleć tylko, że gdybyśmy słuchali mamy w dzieciństwie i byli grzeczni, to nic takiego by nie powstało…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dobrze, że wszystkie jej tyrady wpadały jednym uchem i wypadały drugim — zgodził się z nim George, a Tonks spojrzała na niego spod przymrużonych rzęs, bo wiedziała, że taka wypowiedź nie obejdzie się bez komentarza Freda, na który nie musiała długo czekać, bo od razu usłyszała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ty to zawsze miałeś czarną dziurę między uszami, teraz to nawet ją widać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zamknijcie się i weźcie te kable… — przerwał im Lee, chociaż nie wydawał się zły, a wręcz przeciwnie rozbawiony i przyzwyczajony do tych słownych przepychanek. Rzucił w ich stronę zwinięty przewód, który George sprawnie złapał, gdy jego brat zasalutował. Bliźniacy popędzili wykonać polecenie, a Jordan spojrzał na zegarek i powiedział do Tonks i Billa: — Mamy jeszcze dwadzieścia minut do audycji, ja będę ją prowadził, a wy po prostu odpowiadajcie i mówcie to, co czujecie. — Dora pokiwała głową, na coś takiego mogła śmiało przystać. W końcu rzadko kiedy gryzła się w język, mogła więc mówić to, co ślina przyniesie jej na język. — Wymyśliliście sobie pseudonimy, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pseudonimy? — zdziwiła się Tonks, która spojrzała na Weasleyów, którzy wzruszyli jedynie ramionami, ale to Lee wyjaśnił im, o co chodzi:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— No wiecie, żeby pozostać mimo wszystko incognito. Ja będę </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Potok. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mogliście wspomnieć o tym wcześniej? — zapytał z cieniem irytacji Bill, posyłając braciom znużone spojrzenie, ale oni znów jedynie wzruszyli ramionami, jakby to nie był ich problem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wymyśl po prostu cokolwiek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks sapnęła nerwowo, krzyżując ręce na piersi i tupiąc nogą. Bliźniacy i Lee wrócili do pracy, a ona zaczęła zastanawiać się nad jakimś pseudonimem. Było to dość mądre rozwiązanie, by mimo wszystkich zabezpieczeń z zaklęciami Huncwotów włącznie, dodatkowo się ukryć swoją tożsamość. Bill jednak miał sporo racji, bo teraz mieli niezły orzech do zgryzienia. Spojrzała na Billa, który przygryzał w zamyśleniu dolną wargę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz coś?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Anubis — przyznał bez większego przekonania. — No wiesz bóg z mitologii egipskiej… Trochę czasu spędziłem w tamtym kręgu kulturowym i każdy, kto mnie zna, powinien skojarzyć, że o mnie chodzi — wyjaśnił, upewniając przy tym również samego siebie, że to dobry wybór. Uśmiechnął się pod nosem i otaksował spojrzeniem Tonks. — A ty, co powiesz na Tęczę? — zaproponował, a potem od razu podał kolejną alternatywę: — Może być też Niezdara. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Brzmi dobrze — przyznała po chwili namysłu. Ten pseudonim faktycznie mógł się z nią kojarzyć, biorąc pod uwagę jej umiłowanie do kolorowych włosów, które zmienia wyjątkowo często. Była niemal pewna, że na głowie miała już wszystkie kolory tęczy. Bill uśmiechnął się zadowolony i sprzedał jej bardzo delikatnego kuksańca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak czułem, Niezdaro. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Niewiele czasu minęło, aż Lee zaprosił ich do siebie. Usiedli przed trzema mikrofonami, jeden był dla Jordana, drugi przywłaszczył sobie Fred, a Tonks i Bill ścisnęli się przy trzecim, podczas gdy George zaczął przekręcać wszystkie gałki i wciskać każdy z guzików, by potem unieść rozwartą dłoń i zacząć powoli odliczać od pięciu. Dora przełknęła ślinę, zupełnie gubiąc się we własnych myślach. Stres nagle zaczął ją zjadać, chociaż jeszcze nie zdążyli wejść na antenę. Jednak nim zastanowiła się nad tym, co powiedzieć do mikrofonu, który teraz zdawał się być dziwnie przerażający, wszystkie palce George’a zgięły się w pięść, niewielka lampka zapaliła na czerwono, a Lee zaczął mówić:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Próba mikrofonu, próba mikrofonu… Raz, dwa, trzy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Snape patrzy… — wtrącił mu się Fred, a było to tak nagłe i niespodziewane, że Tonks z trudem powstrzymała śmiech. Ten stres, który chwilę wcześniej ją ogarnął, w ciągu kilku sekund odpłynął w zapomnienie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może lepiej nie, ale mamy ogromną nadzieję, że wszyscy, którzy są w posiadaniu hasła umożliwiającego odbiór tej stacji, słyszą nas doskonale — sprawnie odparł Lee, nie dając Weasleyowi wybić się z rytmu. — Nazywam się Potok, a to jest Potterwarta jedyna, nieskorumpowana i głosząca prawdę radiostacja. Będziemy mówić o tym, co się dzieje w społeczeństwie czarodziejów i przekazywać państwu wszystkie najważniejsze informacje… Dzisiaj razem ze mną są… jak w końcu mam cię nazwać? — szepnął mało dyskretnie do Freda, który wydał z siebie głośne </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">eee… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Gryzoń — palnął niespodziewanie Fred, a jego bliźniak uderzył się otwartą dłonią w czoło. — Jestem Gryzoń, wścibski i nieznośny dla naszych ulubionych śmierciożerców. Przede mną nic się nie ukryję, tak samo zresztą, jak przed naszymi dzisiejszymi gośćmi. Anubis i Tęcza, ale zanim wdamy się z nimi w dyskusję, musimy poinformować naszych słuchaczy o najświeższych informacjach. Zechcesz czynić honory, Potok?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie chcemy nikomu mydlić tu oczu — oznajmił poważnym tonem Lee — Ministerstwo Magii, Prorok i inne media radzą sobie z tym doskonale. Niestety wiąże się to z tym, że niekiedy będziemy musieli niejednokrotnie przekazywać informacje trudne. W następnych audycjach chcielibyśmy przedstawić pokrótce historię wojny, w której </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">wszyscy </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">bierzemy udział i uświadomić, ile ofiar za sobą zdążyła już pociągnąć. Dzisiaj jednak chcielibyśmy wspomnieć o ostatnich wydarzeniach, które miały miejsce w Cholesbury. — Tonks słysząc nazwę tej miejscowości, zadrżała. Nie sądziła, że poruszą akurat ten temat. — Członkowie Zakonu Feniksa odkryli, że wioska została zaatakowana przez śmierciożerców, którzy zniszczyli łącznie cztery gospodarstwa domowe. W zgliszczach budynków nie odnaleziono nikogo, kto przeżył, wiemy jednak, że tamte wydarzenia zakończyły życie dwunastu osób, w tym czwórki dzieci. Wszyscy byli mugolami. Proszę o chwilę ciszy by uczcić ich pamięć. — Tonks spuściła głowę, a oczy zaszkliły jej się od łez. Pamiętała wyrwę w domu, pamiętała dziecięce zabawki i jej własne przerażenie, które wtedy przerodziło się w panikę. To nie powinno nigdy mieć miejsca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękujemy — odezwał się Fred po krótkiej chwili ciszy, w której każdy mógł na moment zanurzyć się we własnych myślach. — Porozmawiajmy zatem, co powinniśmy robić, żeby do takich sytuacji nie doszło. Anubisie, masz jakieś propozycje? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Przede wszystkim nie powinniśmy odwracać wzroku — odparł z miejsca Bill, a jego głos przybrał spokojny, niski ton, który idealnie wpasowywał się do takiej sytuacji, gdzie ktoś miał słuchać ich przez radio. — Łatwo nam myśleć, że pewne sprawy nas nie dotyczą, ale tak nie jest. W naszym społeczeństwie zapanował reżim, który udało się wprowadzić po cichu, nim ktokolwiek zdołał zareagować. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy być bierni wobec zastanej sytuacji — powiedział mądrze z niezwykłą łatwością, jakby całą wypowiedź miał wcześniej przygotowaną. Tonks wpatrywała się w niego z nieskrywanym podziwem. — Nawet najmniejsze działanie może przynieść wielki efekt. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co na to nasza słoneczna Tęcza? — zapytał Fred, wyrywając ją z zasłuchania. Mrugnęła kilka razy, wciągając raptownie powietrze. Liczyła na to, że jednak będzie mogła posłuchać jeszcze trochę Billa, zanim ona sama się wypowie. Oblizała jednak wargi i powiedziała na jednym oddechu:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Lepiej bym tego nie ujęła. Czasami możemy mieć wrażenie, że coś nas przerasta, ale to nie prawda. Każdy z nas jest w stanie mierzyć się z przeszkodami, które napotykamy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Z tego co wiem, byłaś pierwszą osobą, która pojawiła się w Cholesbury — zauważył Fred, a Tonks skrzywiła się znacząco, rozumiejąc do czego to zmierza. — Możesz opowiedzieć nam o tym coś więcej? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To spokojna okolica, która wydawałaby się być ostatnią na liście możliwych miejsc do ataku śmierciożerców — przyznała, tym razem już znacznie wolniej i spokojniej, zastanawiając się nad tym, jak przedstawić to wszystko. — Niestety oznacza to, że nigdzie nie możemy czuć się w pełni bezpieczni. Do tej pory nie wiemy, dlaczego ta miejscowość została zaatakowana, a niewinni ludzie stracili życie — przyznała z trudem, spoglądając na wszystkich. — Tak, jak powiedział Potok, ci ludzie byli mugolami, niezaangażowanymi w wojnę, która toczy się w naszym świecie. To tylko nam obrazuje, że nie ma żadnej różnicy między czarodziejami i mugolami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Co masz na myśli? — dopytał Lee. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— W naszym świecie zapanowała okropna znieczulica, patrzymy tylko na swoje dobro i bezpieczeństwo — zauważyła Tonks, ale od razu kontynuowała: — Wiem, że jest to całkowicie naturalne w pierwszym odruchu, jednak powinniśmy wyzbyć się egoizmu i pomyśleć o innych, a już zwłaszcza o tych, którzy nie mają szans się bronić. — Spojrzała na Billa, który uśmiechnął się i skinął głową na znak, że Tonks doskonale sobie radzi, a to dodało jej otuchy. — Być może wielu pomyśli sobie: nic nie łączy mnie z tymi mugolami, czemu miałbym się nimi przejmować… Ale wystarczy pomyśleć, że każdy mugol może być członkiem rodziny czarodzieja o mugolskich korzeniach, oni z kolei są tuż obok nas, uczyli się z nami w Hogwarcie, pracują z nami, mijamy ich każdego dnia na ulicy, przyjaźnimy się z nimi i nierzadko tworzymy rodziny. Niczym nie różnią się od czarodziejów czystej i pół krwi — stwierdził z przekonaniem, wyładowując swoją frustrację, która rodziła się w niej na myśl, że można oceniać kogoś na podstawie pochodzenia. — Więc stwierdzenie, że to co im się przytrafia nas nie dotyczy jest całkowicie błędne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy możecie stwierdzić, że Zakon Feniksa walczy dla wszystkich? — zapytał Lee, który doskonale odnajdywał się w roli prowadzącego, a Tonks od razu odpowiedziała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Oczywiście. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Stwierdziłbym nawet, że Zakon bardzo długo walczył nie tylko dla, ale również i za wszystkich — zauważył dość prowokacyjnie Bill, co jego brat od razu wyłapał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Śmiałe stwierdzenie, Anubisie. Mógłbyś to nieco rozwinąć? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ministerstwo i Prorok niestety nie są instytucjami, którym możemy ufać i nie mam tu na myśli jedynie ostatnich miesięcy, a lata — odparł niczym niewzruszony Bill, a Tonks, choć wiedziała, że nikt jej nie widzi, pokiwała gorliwie głową. — Wszyscy zapewne pamiętają Turniej Trójmagiczny, który nie tak dawno miał miejsce w Hogwarcie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Trudno zapomnieć tak wyjątkowe wydarzenie, prawda Anubisie? — odezwał się zaczepnie Fred, puszczając bratu oczko, bo zapewne miał na myśli to, że właśnie wtedy Bill pierwszy raz zobaczył Fleur. — Od niego wszystko się zaczęło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz rację, Gryzoniu — odparł Bill, zażenowany zachowanie brata. — Wtedy wszystko się zaczęło, a mówiąc wszystko, mam na myśli wojnę. I to właśnie wtedy jeden z reprezentantów Hogwartu, Cedrik Diggory stał się pierwszą ofiarą konfliktu, który eskalował coraz bardziej aż do dzisiejszego dnia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz na myśli moment podczas finału, kiedy to Harry Potter poinformował wszystkich o powrocie Sami-Wiecie-Kogo? — zapytał Lee, chociaż jego wypowiedź miała na celu naprowadzić słuchaczy na odpowiedni wątek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dokładnie o tym mówię — potwierdził Bill. — Nikt nie chciał mu uwierzyć, nikt nie chciał uwierzyć nawet Dumbledore’owi, a Ministerstwo Magii robiło wszystko, żeby tak pozostało. Cały rok pomstowali na nich obu, byleby zdegradować ich w oczach społeczeństwa. Dopiero kiedy śmierciożercy zaatakowali ministerstwo, a Harry wraz z przyjaciółmi i Zakonem Feniksa im to uniemożliwili, Minister Magii uderzył się w pierś — przypomniał Bill, a Tonks wywróciła oczami na wspomnienie wszystkiego, z czym musieli się mierzyć na początku reaktywacji Zakonu. — Nie zmieni to jednak tych wszystkich błędów, które umożliwiły śmierciożercom swobodne działanie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jako członkowie Zakonu Feniksa, czy raczej jak nas uważano stronniczy sympatycy Dumbledore’a byliśmy spychani na margines — wtrąciła się Dora, podchodząc do tematu nieco bardziej emocjonalnie niż Bill — uniemożliwiono nam normalną pracę i działanie, ale mimo wszelkich przeszkód i wewnętrznej walki z Knotem, który za bardzo bał się, że utraci stołek Ministra, robiliśmy wszystko by stawić opór śmierciożercom. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Masz o to żal, Tęczo? — drążył temat Lee, ale Fred od razu mu się wtrącił:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kto by nie miał, gdy uświadamiasz sobie, że rządzą nami idioci…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To nie jest żal — odparła Nimfadora, kręcąc głową — a przynajmniej nie chciałabym tego tak nazwać. Wierzę jednak, że gdyby Zakon i Ministerstwo współpracowali, udałoby się uniknąć wielu tragicznych wydarzeń, a być może wiele osób nie straciłoby życia. Być może gdyby wszyscy byli świadomi niebezpieczeństwa, świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy już za późno na zmiany?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Absolutnie nie. Nigdy nie jest za późno i o tym właśnie chcemy powiedzieć — powiedziała z mocą, pamiętając, jaki mają w tym wszystkim cel. — Rozumiem, że nie każdy z nas jest aurorem czy łamaczem klątw… — rzuciła, zerkając na Billa, z którym wymieniła porozumiewawcze spojrzenie. Oni wykonywali takie zawody, byli po szkoleniach i mieli doświadczeni, ale w Zakonie było znacznie więcej osób równie zdolnych i skutecznych, a jednak wykonujących zupełnie inne prace. — Ale nie musimy nimi być. Nawet najprostsze zaklęcia ochronne przynoszą efekty. Wystarczy rzucić je na swój dom — powiedziała, zachęcając wszystkich do tego, co cały Zakon robił każdego dnia — ale nie powinniśmy zapominać o sąsiadach, znajomych z pracy, a nawet zupełnie obcych ludziach. Nawet jeśli są mugolami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Warto też rozważyć mocniejsze zaklęcia, jak na przykład Fideliusa — dopowiedział Bill, zgadzając się z nią. Lee pokiwał głową, zadowolony z przebiegu audycji i zadał kolejne pytanie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A co myślicie o porzuceniu wszystkiego i znalezieniu bezpiecznego schronienia gdzie indziej?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiem, że to trudne, ale życie jest najważniejsze — odpowiedział z powagą Bill. — Jeżeli czujecie, że jesteście na celowniku, warto rozważyć taką opcję i podjąć konkretną decyzję. My również staramy się odnajdywać osoby, które są w szczególnym niebezpieczeństwie i pomóc im oraz ich rodzinom. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jak długo będzie to trwało? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć — skrzywił się Bill, bo zapewne jak oni wszyscy woleliby znać dokładną datę, kiedy to wszystko się zakończy. — Wierzę jednak, że im większy będziemy stawiać opór, im większa będzie skala naszych działań, tym większą szansę mamy na wygraną. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A skoro o wygranych mowa… — zaczął Lee, szturchając Freda, który od razu podłapał wątek:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chyba masz na myśli wybranych, a dokładniej naszego Wybrańca — rzucił kiepskim sucharem Weasley. — Nie bez powodu nasza audycja nazywa się Potterwartą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Z tego miejsca chcemy zapewnić wszystkich, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości — oznajmił Lee, przybliżając się do mikrofonu. — Harry Potter nie unika walki, wciąż żyje i odwala za nas kawał dobrej roboty. Zgodzisz się ze mną, Tęczo?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I to jak! — odezwała się z entuzjazmem. — Harry przedstawia sobą wszystko to, o czym mówiliśmy. Nie myśli o sobie, nie myśli tylko o najbliższych, walczy dla i za wszystkich — wyliczała, a gdy skończyła, zdecydowała się powiedzieć coś jeszcze, coś co powinno wszystkich podnieść na duchu: — Nie możemy zbyt dużo zdradzić, ale wiemy, że Harry jest teraz na misji, którą przed śmiercią powierzył mu sam Dumbledore. Wierzymy, żę powodzenie tej misji przechyli szale wygranej na naszą stronę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Warto więc okazać wsparcie naszemu Wybrańcowi? — dopytywał Fred, a Bill i Tonks spojrzała na siebie porozumiewawczo bez przekonania.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Szczerze wątpię, że Harry czuje się wyróżniony takim tytułem…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgadzam się — przytaknęła przyjacielowi Tonks. — Harry nie chce być na świeczniku, nie szuka atencji. On wolałby być tylko i aż naszym przyjacielem, naszym kumplem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wpadłem na genialny pomysł — zawołał nagle z ekscytacją, klepiąc Lee w ramię — nazwiemy fragment audycji kącikiem “Kumple Pottera”.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie teraz, Gryzoniu… — odezwał się przez zaciśnięte zęby Lee, a Fred skrzywił się na dźwięk swojego przezwiska.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale to genialny pomysł. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wróćmy na razie do tematu, który poruszyliśmy na samym początku — zdecydował Lee. — Chodzi mi o równość między czarodziejami, mugolakami i mugolami. To z pewnością jest bliskie sercu większości z nas, bo wśród naszych przyjaciół i rodzin jest wiele osób, które wywodzą się z różnych środowisk. Na pewno wielu z naszych słuchaczy zastanawia się, jak zachować się w stosunku Komisji Rejestracji Mugolaków — powiedział Jordan, a Tonks wstrzymała oddech, bo nie umiała nie reagować w taki sposób słysząc o tej przeklętej komisji. — Co byście powiedzieli naszym słuchaczom?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Że Ministerstwu Magii nie można ufać — odpowiedział bez ogródek Bill. — To nie jest prawdziwy rząd, to marionetki pod rządami Sami-Wiecie-Kogo, każde ich działanie ma na celu wprowadzenie chaosu, podporządkowanie ich regułom i całkowite zdominowanie. Oni opierają się na jednej zasadzie, która pozwala im twierdzić, że jedni ludzie są lepsi od innych, a to nie jest prawda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie ma dobrej odpowiedzi na pytanie, co powinien uczynić Mugolak — odezwała się z ociąganiem Tonks, czując nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa. Temat faktycznie był ważny, ale dla niej trochę zbyt osobisty dla niej. — Wiemy doskonale, że każdy z nich dostał wezwanie przed komisję, wiemy też doskonale, że wszyscy zostali oskarżeni o coś tak absurdalnego, jak kradzież magii. Takie wezwania kończyły się złamaniem różdżek lub wpędzeniem do Azkabanu. Nie wiem dokładnie, co działo się później — przyznała niechętnie, chociaż mogli się domyślać, jaki los spotykał tych czarodziejów tylko dlatego, że nie urodzili się w rodzinach czystej krwi. — Wiemy jednak, że stając przed komisją nie ma już ucieczki. Jest więc druga możliwość — przyznała, robiąc krótką przerwę na zwilżenie warg i zebranie myśli — na którą zdecydowało się wiele osób, by uchronić swoje rodziny. Mam na myśli ucieczkę i schronienie się gdzieś z dala od zasięgu Ministerstwa Magii.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To lepsze rozwiązanie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Lepsze? — mruknęła, spoglądając nieprzytomnie na Jordana. Zbyt wiele kosztowało ją pogodzenie się z odejściem ojca, żeby mogła tak powiedzieć. Biorąc pod uwagę alternatywę, jaką była komisja nie mogła jednak krytykować podjęcia takich kroków. — Nie mogę przyznać tego z czystym sumieniem. To z pewnością jest </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">jakieś</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"> rozwiązanie. Z całego serca polecam jednak zaufać Zakonowi — powiedziała w końcu przytomniejąc, bo wiedziała, ile dobrego robili i gdyby udało im się zacząć wcześniej całą tą akcję, to być może jej tata nie musiałby uciekać, a oni znaleźli by mu schronienie — który każdego dnia umożliwia takim osobom znalezienie bezpiecznego azylu. Staramy się nie rozdzielać rodzin, ale z pewnością nikogo nie zostawiamy samego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wspaniały apel, Tęczo… — odezwał się Lee, a Tonks w tej jednej krótkiej chwili poczuła napływ pewności, więc wtrąciła się Jordanowi, zanim ten skończył zdanie: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Chciałabym powiedzieć coś jeszcze — Lee zamrugał, ale skinął głową, dając jej przestrzeń do wypowiedzi — kilka słów dla osób, które jednak zdecydowały się uciec — wzięła głęboki oddech, a Bill przysunął ich mikrofon bezpośrednio przed Tonks, która złapała przedmiot obiema rękami, jakby było to konieczne do powiedzenia tego, co leżało jej na sercu. — Wiem doskonale, jak trudne są pożegnania, że łatwiej jest ich unikać, a nawet twierdzić, że są całkowicie zbędne. — Pomyślała o tym, jaki żal miała o to, że tata się z nią nie pożegnał, a potem o swojej rozmowie z Garym. Przypomniała sobie także to, co powiedzieli bliźniacy, że Ron wziął ze sobą radio i być może on, Harry i Hermiona zdołają ich usłyszeć. A skoro w to wierzyli, to była przecież szanse, że i jej tata natknie się gdzieś na audycję Potterwarty, być może słyszy ją właśnie teraz… — Niedawno usłyszałam od kogoś bliskiego, że warto traktować każde spotkanie, jakby miało być tym ostatnim i przede wszystkim go nie żałować. Dodałabym do tego stwierdzenia coś jeszcze — przełknęła ślinę, czując, że głos mógłby jej zadrżeć. Nie chciała teraz się rozpłakać, ale musiała powiedzieć, jeżeli istniała możliwość, że tata ją słyszy. — Nie musimy się wcale żegnać, powinniśmy jednak mówić sobie, jak bardzo nam na sobie zależy… — Zastanawiała się czy może sobie pozwolić na bezpośrednie skierowanie słów do swojego taty, do Teda Tonksa. Powstrzymała się jednak, bo w takim przypadku wszystkie ich konspiracje, pseudonimy i starania poszłyby na marne. Wierzyła jednak, że każdy kto ją zna, będzie wiedział, że to ona mówi i do kogo. — Gdybym była w takiej sytuacji, a ktoś mi bliski miał okazję usłyszeć tę audycję, chciałabym żeby wiedział, że… — głos w końcu jej się złamał, ale nie przestała mówić, wzięła głębszy oddech i kontynuowała — bardzo go kocham, my wszyscy bardzo go kochamy, a nasze życie bez niego nie jest już takie samo. Każdego dnia myślimy o nim, wspominając ten wspaniały czas, kiedy był jeszcze z nami i dawał nam radość i siłę. Chciałbym, żeby wiedział, że ciągle z nich czerpiemy, że nikt nie zapomniał i czekamy niecierpliwie, wierząc w to, że jest cały i zdrowy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Po takich słowach nie mamy już nic więcej do dodania — odezwał się Fred po dłuższej chwili ciszy, a Bill podał Tonks chusteczkę, dzięki której mogła otrzeć łzę spływającą po jej policzku. Nie były to łzy smutku, raczej radości i nadziei. Nagle wypełniła ją radość i satysfakcja, jakby naprawdę w jakiś sposób porozmawiać z tatą. — Anubisie, Tęczo, dziękujemy wam za wspólną rozmowę — podziękował im Fred, a potem oznajmił wyraźnie: — Kolejne hasło do naszej audycji brzmi </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Dumbledore. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tymczasem bądźcie bezpieczni, trzymajcie kciuki za Pottera i zapomnijcie o obojętności — powiedział jeszcze Lee, a Fred dał znak George’owi, który zaczął wyłączać wszystkie pokrętła i przyciski aż w końcu mała lampka zgasła, a w stodole zapanowała zupełna cisza. Tonks odetchnęła z ulgą, jak wszyscy zresztą i uśmiechnęła się widząc twarze młodszych chłopaków.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To było… — odezwali się młodzi Weasleyowie i dokończyli razem z Lee, swoim trzecim bliźniakiem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— GENIALNE! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Potterwarta odniesie sukces! — powiedział z przekonaniem Jordan, a Fred wtrącił mu z przesadną powagą:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ale muszę zmienić pseudonim… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I tak jesteś gryzoniem — wtrącił George i wybuchnął śmiechem, a Fred i Lee od razu do niego dołączyli. Tonks cieszyła się ich sukcesem i szczęściem, ale nie miała siły by świętować razem z nimi. Całe napięcie, stres i emocje zaczęły z niej spływać, zostawiając jedynie zmęczenie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy tylko ja czuję się zupełnie wyczerpana? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zupełnie ci się nie dziwię — przytaknął Bill — za dużo w tym wszystkim emocji, żeby nie czuć się zmęczonym.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ogarniemy tu trochę i odprowadzę cię do domu, Tonks — zapewnił Fred, ale zanim zdążyła powiedzieć, że nie ma takiej potrzeby, dodał: — I nie sprzeciwiaj się, bo profesorek urwie nam głowy, jeżeli puścimy cię samą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zgoda, niech wam będzie… — przytaknęła, wywracając oczami, a potem uśmiechnęła się szeroko: — Gratuluję pomysłu, chłopcy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To nasz wspólny sukces — stwierdził George, a Lee dodał od razu:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I początek fantastycznej przygody. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Tonks i Bill pozwolili chłopakom pracować, zeszli po drabinie na parter i zgarniając koszyk prezentowy od Molly, wyszli ze stodoły. Dora nie wiedziała, jak długo trwała ich audycja, kompletnie zatraciła poczucie czasu, ale słońce schodziło już coraz niżej, przypominając też, że dni stają się coraz krótsze. Przeszli się kawałek, nie odzywając się do siebie, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. Nigdy nie mieli problemu z ciszą między nimi, zbyt dobrze czuli się w swoim towarzystwie, żeby jej się bać, a teraz dodatkowo była przestrzenią do odpoczynku, cichego celebrowania sukcesu, którego byli częścią. Mogli myśleć o tym, jak zostanie odebrana Potterwarta, jak dalej to wszystko się rozwinie i oddać się własnym myślom, które tego dnia w obu przypadkach wyjątkowo omijały ciemne zakamarki ich głów, które były pełne obaw. Mimo wszystko podczas audycji nie przemilczeli trudnych tematów, teraz też tego nie robili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To prawda, że chcecie się przenieść do Francji? — zapytała, przerywając w końcu to długie pełne komfortu i satysfakcji milczenie. Bała się trochę tej odpowiedzi, bo chociaż nie widywała się z Weasleyem codziennie, to gdyby wyemigrował, czułaby się równie beznadziejnie, jak w chwili, gdy Sara wyjechała do Włoch i tak samo, jak za każdym razem, kiedy Charlie wracał z powrotem do Rumunii po przesadnie krótkich wizytach. To uczucie można było przyrównać do wyrwania kawałka serca. Więc tym bardziej bała się odpowiedzi na swoje własne pytanie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Skłamałbym zaprzeczając, bo faktycznie o tym myśleliśmy, ale sytuacja nie jest jeszcze aż tak zła, co nie? — odparł, próbując nie używać nazbyt poważnego tonu, ale Tonks kiwnęła smutno głową, mówiąc jedynie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeszcze… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Na razie nigdzie się nie wybieramy — zapewnił, pozwalając by wiatr rozwiał mu włosy — właściwie to bardziej zależy nam na trzymaniu nas wszystkich razem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Kiwnęła głową. Też najbardziej tego pragnęła. A z tego, co wiedziała to Weasleyowie robili, co mogli, żeby się nie rozdzielać. Od momentu, gdy Bill i Fleur zamieszkali we własnym domu, przygarnęli pod swój dach rodziców chłopaka, którzy najwidoczniej mieli dość pobytu u ciotki Muriel, czemu Dora zupełnie się nie dziwiła. Bliźniacy też wspominali, że najchętniej Molly nie wypuszczałaby ich z matczynych rąk. Percy był nie wiadomo gdzie zbyt dumny, żeby przyznać, że jest idiotą. Ron wypełniał tajemniczą misję wraz z Harrym i Hermioną, a Ginny…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Macie jakieś wieści od Ginny?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Drażliwy temat… — westchnął Bill, zwieszając głowę. — Aż dziwię się, że bliźniacy nie poruszyli tego na antenie — stwierdził i z niechęcią wyjaśnił: — Carrowowie sieją prawdziwy terror pod okiem Snape’a. Mianowanie ich nauczycielami od Obrony Przed Czarną Magią i Mugoloznawstwa to mało śmieszny żart. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wiadomo coś o dzieciakach z mugolskich rodzin? — zapytała, pamiętając o wprowadzonym obowiązku nauczania, który zmuszał wszystkich uczniów do uczęszczania do Hogwartu. Wiązało się to z tym, że osoby będące na celowniku, czyli właśnie mugolaki, a także tak zwani zdrajcy krwi nadstawiali karku mimo młodego wieku i żadnych przewinień. Było to o tyle okrutne, że Komisja Rejestracji Mugolaków wyłapywała podobnych im ludzi i oskarżała o kradzież magii…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie mają lekko… Ciągłe szlabany, kpiny, okrucieństwo — wyliczał, a brak szczegółów był przerażający, ale w pewnym sensie oszczędzał dodatkowych zmartwień, z którymi na odległość ciężko było im sobie poradzić. — Nie wiemy wiele, ostatni list, który Ginny wysłała bez cenzury jest z początku października, a podejrzewam, że wtedy dopiero się rozkręcali ze swoimi metodami edukacyjnymi. Boję się myśleć, co dzieje się teraz, a Ginny… — zamilkł na chwilę, a prawdziwa troska i strach odbijały się w jego oczach. Tonks nie mogła się temu dziwić. Bill był najstarszym z rodzeństwa, Ginny była najmłodsza, od zawsze była jego ulubienicą, a on oprócz braterskiej miłości otaczał ją również nieco rodzicielską troską. — Rodzice dostali zawiadomienie, że straciła już przeszło dwieście punktów, nie ma tygodnia bez szlabanu i jest skrajnie niesubordynowana… Ponoć w ramach kary miał iść z Hagridem do Zakazanego Lasu w środku nocy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To nie brzmi dobrze… — syknęła Dora, rozumiejąc doskonale, że pod tymi frazesami, kryje się bardziej okrutna i niepokojąca prawda, która pożal się Merlinie dyrektor Snape ukrywał przed świadomością publiczną. Tonks bardzo chciała, żeby Ginny była bezpieczna, ale miała też nadzieję, że dała popalić Smarkerusowi, o czym nie zapomniała wspomnieć Billowi: — Chociaż chyba nikt się nie spodziewał, że Ginny będzie siedziała cicho, przyglądając się wszystkim wydarzeniom. Bliźniacy wspominali, że Molly nie puści jej po przerwie świątecznej z powrotem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Hogwart stał się miejscem, do którego raczej nikt nie chciałby wrócić… — skrzywił się Weasley.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— To wydaje się być niemożliwe — szepnęła, nie mogąc pojąć, jakim cudem wszystko mogło się tak pogmatwać i wypaczyć. Hogwart powinien być najbezpieczniejszym miejscem na świecie i rodzice nie powinni martwić się o dzieci, które tam się znajdowały. Tymczasem wszyscy Weasleyowie doświadczali dokładnie tego samego co ona w spawie swoje taty, nie będąc pewnymi losu własnych dzieci. Można było walczyć, można było działać, udzielać się, prowadzić audycje, ale to nie ułatwiało trudnej codzienności. — Dajecie radę? — spytała łagodnie i troskliwie. — Ty, Fleur, rodzice… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie jest najgorzej, w Muszelce wszystko wydaje się być inne, jakby bardziej odległe i mniej przerażające… — odparł z delikatnym uśmiechem. — Musisz nas kiedyś odwiedzić. Pójdziemy wtedy na spacer po plaży, nawet nie wyobrażasz sobie, jak piękne tam są zachody słońca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bardzo chętnie — odparła, ciesząc się, że jej przyjaciel odnalazł swoje miejsce na ziemi — każda możliwość, żeby oderwać się na chwilę od myślenia o tej przeklętej wojnie jest na wagę złota. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pamiętasz, naszą rozmowę w Norze? — zapychał, szturchając ją w ramię, a jego uśmiech wcale nie zniknął z jego twarzy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak — przyznała i niemal automatycznie otoczyła swój brzuch dłońmi. Pamiętała doskonale tamtą rozmowę, tak samo, jak całe swoje przymusowe wakacje w Norze, które zakończyły się tragicznie. Westchnęła przypominając sobie noc, którą w całości przegadała z Billem przy kubku gorącego kakao. — Powiedziałeś wtedy, że od zawsze chciałeś żebyśmy byli szczęśliwi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— A ty stwierdziłaś, że ja już jestem szczęśliwy, a ty być może kiedyś będziesz… — kontynuował wspólne wspominanie, rzucając jej komiczne spojrzenie, które prowadziło do jednego, ale nim Tonks się złamała, przywołała kolejne jego słowa:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Stanowczo zapewniłeś mnie, że nie być może, ale na pewno.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— I co? — podpuszczał ją dalej, wywołując na twarzy Dory szeroki uśmiech, która wywróciła oczami i spytała z udawanym znużeniem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Uwielbiasz mieć rację, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie zaprzeczę… — stwierdził, wypinając przesadnie dumnie pierś. Rozbawił ją tym jeszcze bardziej. — Ale skoro już moje życzenia się spełniają, to wiesz o czym teraz marzę? — Nimfadora spojrzała na niego z uśmiechem, unosząc wysoko brwi. Co też mogło mu się marzyć? — Że któregoś dnia usiądziemy wszyscy razem przed Muszelką, będziemy patrzeć na fale i zachodzące słońce, a dookoła nas będą biegać roześmiane dzieci i dojdziemy do wniosku, że ten nasz świat jest jednak piękny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Byłaby to miła odmiana… — szepnęła, rozpływając się nad taką wizją przyszłości. Być może to marzenie również się spełni, być może wszyscy będą zdrowi, szczęśliwi i przede wszystkim żywi, być może nie doświadczą już żadnych wojen. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. — Obym musiała po raz kolejny przyznać ci rację, rudzielcu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Stali tak jeszcze chwilę, rozkoszując się marzeniami o przyszłości, aż rozległ się krzyk Freda, który powiedział, że już idzie, by odprowadzić Tonks do domu. Wywróciła oczami, ale nie sprzeciwiała się temu objawowi przesadnej troski. Westchnęła tylko i spojrzała na Billa z uśmiechem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Pozdrów ode mnie rodziców, no i oczywiście Fleur. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Poczekaj, Tonks — zatrzymał ją, zanim Dora zdążyła się odwrócić. Sięgnął do kieszeni płaszcza. — Byłbym zapomniał, mam coś jeszcze dla ciebie. — podał jej niedbale zgiętą kopertę, która chyba wiele przeszła, nim trafiła do jej dłoni. — Od Charliego, ale nie odpisuj mu dla bezpieczeństwa… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Dziękuję, Bill — powiedziała, ściskając papier w rękach. Poczuła ekscytację na myśl o wiadomości od Charliego i najchętniej odczytałaby ją od razu. Zostawiła to jednak na później, bo słońce schodziło już coraz niżej, a ona dla świętego spokoju powinna znaleźć się w domu przed zmrokiem. Spojrzała na Billa i powiedziała: — Do zobaczenia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Zaczęła iść w stronę Freda, ale odwróciła się jeszcze, by znów zerknąć na Billa Weasleya i pomyślała o innym przyjacielu, który niedawno powiedział jej coś niezwykle mądrego. Każde spotkanie powinno wyglądać tak, by zasłużyło na miano ostatniego. Uśmiechnęła się patrząc, jak Bill znika z polnej drogi. Tak, to było naprawdę dobre spotkanie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Radio zatrzeszczało na stole i niemal automatycznie przeskoczyło na fale Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Andromeda westchnęła ciężko, odkładając pióro do kałamarza i wolną ręką wyłączyła urządzenie. Uśmiechnęła się słabo, jej córeczka powiedziała coś naprawdę pięknego, a jej słowa były skierowane bezpośrednio do jej ojca. Dromeda zastanawiała się czy Ted, gdziekolwiek był, usłyszał apel ich córki, a potem spojrzała na leżący przed nią pergamin i znów westchnęła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Pisanie przyszło jej z łatwością, w końcu tyle się wydarzyło od dnia, kiedy Teddy postanowił odejść. Opisała mu wszystko, no prawie wszystko… Powstrzymała się od komentowania kłótni Dory i Remusa, a także dość łagodnie wspomniała o wybrykach ich córki, która nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Skupiła się głównie na tym, jak wyglądała ich wspólna codzienność. Pisała o tym, że chociaż ich zięć parzy doskonałą kawę, to nie smakuje ona tak dobrze, jak ta, którą pijali razem codziennie, a popołudniowa herbatka nie miała by już zupełnie sensu, gdyby Dora jej nie towarzyszyła. Rozpływała się nad tym, że ich wnuk rozwija się wręcz podręcznikowo i wszyscy wyczekują, aż zacznie wiercić się w brzuchu Dory. Przesadnie dużo uwagi poświęciła ubrankom, które wydziergała na drutach dla ich wnuka, wspominając, że są równie drobne co te, które kiedyś zrobiła Nimfadorze. Przelała całą radość, jaką udawało jej się pozbierać każdego dnia, by tęsknota nie wybrzmiewała za bardzo. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że gdyby zaczęła prosić i błagać o to, by wrócił, jeszcze bardziej utwierdziłaby go w przekonaniu, że miał rację odchodząc. Liczyła, że czytając o wszystkim, Ted po prostu zatęskni i być może wróci… albo przynajmniej rozważy taką możliwość. Spojrzała na koniec listu, na ostatnie zdania, które napisała… </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">Póki co jesteśmy zdrowi i dbamy o siebie nawzajem. Tylko ciebie tu brakuje, kochany. Twoja na zawsze, Dromeda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Czy to wystarczy? — spytała, zginając pergamin i chowając go do koperty. Gdyby jeszcze chwilę się w niego wpatrywała, zaczęłaby poprawiać każde zdanie i zastanawiać się nad nim przesadnie, a ostatecznie skończyło by się to wybuchem płaczu, na który pozwalała sobie jedynie w samotności. Uniosła wzrok na Syriusza, który do tej pory w milczeniu stał, podpierając się o ścianę i obserwował ją uważnie. Zjawił się krótko po tym, jak Remus i Dora wyszli. Nie wdawał się w szczegóły, był dziwnie zamyślony i jednocześnie podekscytowany. Powiedział jedynie, że Andromeda musi napisać list do swojego męża. Nie określił, co ma dokładnie napisać, a ona nie dopytywała, jakby tylko czekała aż ktoś da jej pretekst do tego by skreślić parę zdań. Pisała dość długo, a Syriusz czekał, twierdząc, że ta wiadomość jest bardzo potrzebna. Milczeli więc w akompaniamencie skrobania pióra i audycji w Potterwarcie. Teraz, gdy atrament już wysechł, w jej głowie zaczęły pojawiać się pytania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Musi — odparł Syriusz, odpychając się niedbale od ściany i robiąc w jej stronę kilka kroków. Stanął nad stołem, przy którym Andy siedziała i obrócił kopertę w swoją stronę, jakby upewniał się, że wszystko dobrze zrobiła. — Przynajmniej na razie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jak to zrobisz, Syriuszu? — spytała, odchylając się na krześle i złączając ze sobą dłonie. Jej palce bezwiednie odnalazły obrączkę, którą zaczęło obracać na palcu, delikatnie gładząc złotą powierzchnię biżuterii. Nie zdjęła jej nawet na chwilę, od kiedy los rozdzielił ją z mężem. Wiedziała, że Syriusz robi wszystko, żeby spełnić obietnicę, którą jej złożył, ale nie rozumiała, w jaki sposób zamierzał to zrobić. Może nawet nie chciał wiedzieć… Może wystarczyła złudna nadzieja, że mu się uda, a dodatkowe zapewnienia tylko by ją dodatkowo przytłoczyły nowymi pokładami oczekiwań. Jednak pytanie zostało już zadane, a Black sięgnął leniwie do kieszeni swojej kurtki, z której wyciągnął podłużny skrawek, jaskrawo różowego materiału. — Wstążka?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Kiedy Ted odchodził, Remus kazał mu zostawiać po sobie ślad, żeby mógł go wyczuć za pomocą swoich wilczych zmysłów — przyznał Syriusz, patrząc na wstążkę w swojej dłoni. — Ja zaproponowałem coś prostszego — stwierdził i podał ją Andromedzie, która przyjęła materiał z najwyższą czcią, jakby był relikwią a nie zwykłym splotem kilku nitek. Black uśmiechnął się nieznacznie. — Różowy to bardzo adekwatny kolor. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Znalazłeś go? — zapytała z zapartym tchem. Miał rację, różowy to bardzo adekwatny kolor, który jak żaden inny kojarzył się z ich córeczką. Że też kiedykolwiek Andromeda była w stanie pomyśleć, że jest absurdalny…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Jeszcze nie, ale czuję, że jestem na dobrym tropie — przyznał Syriusz z nutą dystansu, jakby nie chciał dać jej zbyt wiele złudnej nadziei. Pozwolił sobie w końcu wziąć list zaadresowany do Teda i nim schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki, powiedział: — Dzięki temu będę wiedział, co zrobić, gdy już go znajdę. — Zamilkł na chwilę, dając sobie czas na myślenie i pozwalając krewniaczce moment na skupienie się na wstążce, która była znakiem, że Ted Tonks jednak chce nawiązać kontakt z rodziną. — Andy, wiem, że obiecałem was połączyć, ale… — przerwał, zaciskając szczękę. Nie taką informację chciał jej przynieść, nie wiedział kiedy, gdzie i w jakim stanie znajdzie Teda i czy w ogóle to mu się uda, w co momentami wątpił. Teraz jednak chciał wykazać się odrobiną łagodnej szczerości i uważał, że będzie to uczciwe. — Nie mogę cię zapewnić, że przyprowadzę go teraz z powrotem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie oczekuję tego, Syriuszu — odpowiedziała mu z zaskakującym spokojem. Uśmiechnęła się nawet delikatnie na potwierdzenie swoich słów. — Ted miał swoje powody, żeby odejść. Musi je mieć także po to, żeby wrócić. — Syriusz był w szoku, że Dromeda podchodzi do tego wszystkiego z takim opanowaniem. Była bardzo spokojna, jedynie fakt, że gorliwie ściskała wstążkę w dłoni, był oznaką emocjonalnego zaangażowania. — Na razie wystarczy mi wiedza, że jest cały i zdrowy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może ten list będzie jego powodem… — wysnuł pokrzepiające przypuszczenie, kładąc dłoń na materiale kurtki i upewniając się, że wiadomość jest na miejscu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Może — zgodziła się, chociaż bez zbędnego entuzjazmu, który, jak Black miał się szybko przekonać, nie wynikał z obojętności, a z kolejnego zmartwienia, które ciążyło Andromedzie na sercu. — Nie mów o tym na razie Dorze, dobrze?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Ona chciałaby wiedzieć — zauważył z niezadowoleniem. Nie chciał tego wszystkiego ukrywać przed Tonks. Zasługiwała na to, żeby wiedzieć o poszukiwaniach jej ojca.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tylko o czym? — spytała, a jej głos niespodziewanie rozbrzmiał ogromem emocji, które przez większość ich rozmowy trzymała na wodzy. — Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za twoje starania, Syriuszu. Ale sam powiedziałeś, że jeszcze go nie znalazłeś — zauważyła boleśnie trafnie. Rzucił jej niepewne, ale przy okazji dość wymowne spojrzenie. — Ja mogę się karmić nadzieją i niepewnością, ale moja córka potrzebuje teraz stabilności — stwierdziła z taką stanowczością, że trudno było jej zaprzeczyć. — Dopiero co pogodziła się z Remusem, musi się skupić na sobie i dziecku. Jeżeli zacznie teraz myśleć o tym, że być może Ted wróci do domu wcześniej niż później, możemy zapomnieć o spokoju…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Niech ci będzie — zgodził się bez większego przekonania, spoglądając na Andromedę z ukosa. Chociaż takie zapewnienie najwidoczniej jej wystarczyło. — I tak zamierzam całą winą obarczyć Teda, jak już go znajdę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Układa ci się z Althedą? — spytała niespodziewanie, jakby wcale nie rozmawiali do tej pory o jej zaginionym mężu tylko o pogodzie czy cenie kociołków na Pokątnej. Zmrużył oczy, zaciskając usta.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Zmieniasz temat.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Unikasz odpowiedzi — odbiła sprawnie piłeczkę, mierząc go spojrzeniem. Black sapnął, nie pozwalając sobie odwrócić wzroku w tej ewidentnej wojnie na spojrzenia. Wiedział doskonale, że Andromeda jest równie uparta co on i w takim samym stopniu nie znosi przegrywać. On był jednak ostatnio zbyt wykończony, by mierzyć się również z nią… Oblizał nerwowo wargi nim powoli odpowiedział, cedząc każde słowo:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Bo nie umiem jej sprecyzować. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Wyjaśniliście sobie tamtą sprawę, przez którą spałeś na kanapie? — zadała kolejne pytanie, przewijając różową wstążkę między palcami i całkiem trafnie drążąc wyrwę, na którą on sam pozwolił, udzielając odpowiedzi. Zgrzytnął zębami. Czy wyjaśnili sobie, że Altheda zbratała się z nawróconym śmierciożercą, żeby wybudzić Łapę ze śpiączki i zacząć niespodziewanie płomienny romans, który z każdym dniem stawał się czymś poważniejszym, podczas gdy chrześnica męża Andromedy postanowiła z ów śmierciożercą uciec, ale tak naprawdę tylko Syriusz i Ally wiedzą, że istnieje spora szansa na to, że im się to nie udało? Tak, wyjaśnili sobie to w sposób głośny, trudny i niekoniecznie prowadzący do zgody, a zakończony mimo wszystko akceptacją. Jak miał odpowiadać Andromedzie na takie pytania, skoro w sobie miał tak wiele sprzeczności, a tak mało pewności.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Poniekąd…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Nie chcesz, nie mów — dała za wygraną, nawijając z czułością wstążkę na palec. Zadumała się chwilę, a potem, wbrew ich wcześniejszej rozmowie, uśmiechnęła się łagodnie, chociaż nie bez cienia smutku. — Cieszę się, że masz kogoś. Zasłużyłeś na to, jak nikt inny i macie prawo do swoich tajemnic.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.3800000000000001; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">— Tak, tajemnice to nasza specjalność — przytaknął, pozostawiając przestrzeń do własnych myśli, które wciąż były niezwykle poplątane. Uczucia i rozum wciąż ze sobą walczyły. Chciałby mieć w sobie tyle pewności co Andy, która z ogromną siłą i spokojem odnajdywała się w sytuacji, w której się znalazła. On natomiast wciąż mierzył się z tajemnicami i ich konsekwencjami. Obiecał sobie jednak, że więcej tajemnic już nie będzie, teraz trzeba było zagrać w otwarte karty. Musiał tylko się dowiedzieć, jaką ma talię… </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;"></span></div><blockquote><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space-collapse: preserve;">No w końcu pojawił się ten rozdział! Wszystkie znaki na niebie i ziemi chyba chciały mi to uniemożliwić... Wstawiam go bez korekty, zajmę się tym w ciągu najbliższych dni, ale nie chciałam przeciągać daty publikacji o kolejny dzień.</span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">No i co my tutaj mamy? Pojawiła się Potterwarta, jeden z moich ulubionych wątków w <i>Insygniach</i>... Myślę, że stworzenie takiej rozgłośni jest dowodem na prawdziwy geniusz bliźniaków. A tutaj przy okazji mieliśmy możliwość do spotkania się z Billem, pogadania, no i muszę przyznać, że uwielbiam ten duet Tonks i Billa. Jest między nimi tyle zrozumienia i akceptacji, że czasami sama się nad tym zachwycam ♥</span></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Mamy też scenę Syriusz i Andromedy i to kolejny duet, który kradnie moje serce ♥ </span></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Cóż zostawiam rozdział Waszej ocenie! Ściskam mocno i liczę, że przypadnie do gustu. Ale to niestety koniec dobrych wiadomości. Oficjalnie informuję, że kolejny rozdział pojawi się dopiero 5 sierpnia. Mam niesprawną rękę i większość czynności nie przychodzi mi zbyt łatwo - kończenie tego rozdziału było prawdziwą męką. Wierzę, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej, ale potrzebuję chwili bez deadline'ów. Obyście mi to wybaczyli! ♥</span></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;">Buziaki, Mora ♥</span></span></div></blockquote><div><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 14.6667px; white-space-collapse: preserve;"></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-34252350031502163932023-06-24T17:47:00.023+02:002023-07-02T12:48:56.586+02:00145) Tylko tyle?<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Cichy </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">szczęk zamka w drzwiach był zbyt głośny. Skrzypnięcie trzeciego stopnia przyprawiało o palpitację serca, które od dłuższego czasu i tak nie mogło się uspokoić, uderzając boleśnie w klatce piersiowej. Światło żarówki drażniło przemęczone oczy, odzierając przy okazji z prywatności, która w jakiś sposób zdawała się być tożsama z bezpieczeństwem. To było paskudne… Niepokojące dźwięki, poczucie, że ktoś za tobą podąża, że nie jesteś sam, a gdy odsuniesz firankę wiszącą przy prysznicu, zobaczysz znowu coś, co będzie cię nękać… <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-f603f4bd-7fff-a5a8-2d26-bebe353ec671"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To właśnie czuł w tej chwili, gdy z duszą na ramieniu próbował niepostrzeżenie przemknąć do łazienki i wyciągał dłoń, wstrzymując oddech na sekundę przed tym, jak z nieuzasadnionym impetem odsunął zasłonę prysznicową. Wypuścił ze świstem powietrze, gdy dostrzegł jedynie łazienkowe kafelki, słuchawkę prysznica, dwa pokrętła i mydło na półce. Powinien zacząć się z siebie śmiać i wygarnąć samemu sobie, że jest idiotą, bo przecież </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">nic się nie stało.</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> On jednak poczuł gęsią skórkę na całym ciele, a uczucie niepokoju wcale go nie opuściło. Drżącą dłonią odkręcił kurek, a woda trysnęła z prysznica, uderzając w niego. Skóra zapiekła go boleśnie, chociaż woda była lodowata. Jego ciało trzęsło się z każdą sekundą coraz bardziej, gdy zimne krople znikały w jego włosach i spływały po twarzy, mocząc ponownie ubranie, które nie zdążyło nawet wyschnąć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Drżał, ale nie z zimna, nie był to również objaw przemęczenia. To nie było fizyczne, wszystko działo się w nim, w jego środku… Drżenie przerodziło się spazmy, a on potrzebował kilku bardzo długich sekund, by zrozumieć, że jego odrętwiałym ciałem wstrząsa szloch. Niemy i pozbawiony łez. Szloch, który zdawał się być bezgłośnym krzykiem, błaganiem o pomoc, gdy już zabrakło sił. Ta słabość go bolała, a on pozwalał na to, bo nigdy nie chciałby, żeby jego reakcją była obojętność. Nie po tym, co widział… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zamykał oczy i znów widział to wszystko, plątaninę bezwładnych, nienaturalnie wygiętych kończyn porzuconych pod przypadkowym krzewem ciał, jakby nie zasłużyli nawet na bezimienny grób. Bez nazwisk, bez czegokolwiek, co wskazywałoby na to, że byli ludźmi takimi samymi, jak on czy jego najbliżsi. Ciała pozostawione pod jednym, bestialskim epitafium. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Szlamy do szlamu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jego żołądek zacisnął się niespodziewanie, powodując mdłości, które zgięły jego ciało w pół, wyciskając z ust cichy jęk. Ten z kolei przemienił się w niemy, spazmatyczny szloch. Woda nie przynosiła ukojenia, każda jej kropla zdawała być się odłamkiem szkła wbijającym się w skórę, by nie dać o sobie zapomnieć przez dni, miesiące, lata. Spojrzał na swoje drżące dłonie, na każde nowe zadrapanie na nich, na zaschniętą krew, która skryła się pod paznokciami, jako przypomnienie tego, co właśnie doświadczył. Sięgnął po szczotkę wiszącą przy słuchawce prysznica i niemal panicznie próbował za jej pomocą zetrzeć zeschniętą warstwę szkarłatu. Pocierał coraz szybciej, mocno dociskając twarde włosie szczotki do swoich zesztywniałych palców. Widział w tym jedyny sposób, by pozbyć się tego przerażającego uczucia, by pozbyć się wrażenia, że te puste oczy wciąż się w niego wpatrują. Zaczynał wariować… Obraz martwych mugolaków, mieszał się z paskudną mieszaniną dźwięków, która odnalazła drogę z marginesu pamięci wprost do jego świadomości. Szatańskie szepty, przerażający krzyk człowieka, który kawałek po kawałku tracił duszę i szaleńczy śmiech tych, którzy zatracili już własne człowieczeństwo. Lata słuchania tej piekielnej uwertury skumulowały się w tej właśnie chwili, gdy niespodziewanie zabrakło mu sił by ratować swoje zmysły od szaleństwa. Wierzył, że jeżeli zmyje z dłoni ślad tej makabrycznej zbrodni, której nie mógł zapobiec, uratuje chociaż siebie. Więc tarł szczotką o skórę coraz mocniej i mocniej, aż do momentu gdy obcą krew na dłoniach zastąpiła jego własna. Krzyki w jego głowie była coraz silniejsze, coraz bardziej dręczące i nieznośne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I gdy już myślał, że nie da dłużej rady, że czas się poddać, usłyszał coś jeszcze. Coś co pośród wspomnień plątaniny wrzasków i jęków było zaskakująco kojące, do tego stopnia, że aż budziło w tym niezrozumiały niepokój. To było dla niego nienaturalne i obce… A jednocześnie ratowało go od popadnięcia w całkowity obłęd. Cichy, łagodny głos przedzierał się przez odmęty jego świadomości, by dotrzeć w końcu do niego. To w jaki sposób wypowiadano jego imię, stało się kotwicą, która nie pozwoliła mu utonąć w szaleństwie. A potem poczuł dłonie… chłodne i delikatne, które jednak koiły jego skórę, którą od dłuższej chwili katował lodowatym strumieniem wody. Pozwolił wyjąć sobie z rąk szczotkę, którą próbował zmyć z siebie naruszoną warstwę ochronną, a przy tym pozostał całkowicie bezbronny, bezwładny… Dłonie błądziły po jego ciele, sprawdzając czy nie jest ranny, a głos przedzierał się bezpośrednio do jego podświadomości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Drgnął niespokojnie, gdy chłód wody niespodziewanie zastąpiło przyjemne ciepło, słyszał kolejne słowa, ale ich nie rozpoznawał. Tkwił w miejscu, pozwalając by zrzucono z niego brudne, przemoczone ubrania, by łagodnie zmyto z jego ciała błoto i drobinki krwi. Nie ocknął się. Nie zrobił tego nawet wtedy, gdy w końcu rozpoznał postać, która od dłuższej chwili majaczyła przed jego oczami. Jednak z każdą chwilą otępienie znikało, a każdy nerw okazywał się być nader wrażliwy. Czuł jak wplatała swoje długie, zgrabne palce w jego splątane włosy, czuł jej oddech na swoim policzku i zadrżał, gdy w końcu udało mu się rozpoznać wypowiadane przez nią słowa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jestem tutaj — szepnęła Altheda. — Nie jesteś już sam.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wciągnął spazmatycznie powietrze, nie rozumiejąc, co dokładnie znaczą te słowa, ale czuł całym sobą, że właśnie ich potrzebował. Potrzebował bliskości więc nie będąc pewnym, że całkowicie panuje nad własnymi rękoma, przygarnął ją do siebie. Tym razem ona poddała się jego dłoniom, pozwalając by przestrzeń między nimi całkowicie zniknęła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wszelkie wątpliwości, jakie kłębiły się pod jego skórą, wyparowały, robiąc miejsce ogromnemu pragnieniu by być z nią już na zawsze. To ona potrafiła sprawić, że czuł jak w jego żyłach krąży życie. Jej obecność była dla niego lekiem na całe zło i dopiero teraz umiał to przyznać. Bez niej czuł pustkę, która była bardziej przerażająca niż cela Azkabanu wypełniona dementorami. Altheda zajęła miejsce w jego sercu, o którego istnieniu nie miał pojęcia do chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Była jego kotwicą, jego prawdą i tajemnicą. Była jego życiem i wszystkim czego pragnął.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Uderzyła mocno stopami o ziemię, trzymając ręce na swoim brzuchu i z ulgą wciągnęła powietrze do płuc. Rozkoszowała się delikatnym powiewem wiatru, dzięki któremu jej włosy, tego dnia brązowe, łaskotały jej szyję. Gdyby Andromeda widziała ją tuż przed wyjściem, z pewnością zganiłaby ją za brak szalika w tak wietrzny dzień. Tonks jednak uśmiechnęła się, czując, jak gęsia skórka delikatnie pojawia się na jej ciele. Rześkość, która pojawiła się wraz ze wschodem słońca, była wyjątkowo przyjemna i od razu postawiła ją na nogi. Było to wyjątkowo potrzebne po nieprzespanej nocy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tej nocy nie potrafiła zmrużyć oka. Księżyc w pełni świecił zbyt jasno, a ona siedziała w oknie, wpatrując się w las, w którym w tym czasie w wilczej postaci przebywał Remus. Dora cieszyła się, że jej mąż nie musi spędzać przemian w piwnicy i udało mu się zabezpieczyć pobliski teren, żeby mógł zaznać bliskości z naturą, która ponoć była mu potrzebna. Najwidoczniej to była prawda, bo Tonks zauważyła, że chociaż Remus wracał po pełni wykończony, to w jednym kawałku i bez żadnych nowych ran. Kiedyś było to nie do pomyślenia, a każda przemiana niosła ze sobą konieczność opatrywania nieprzyjemnych pamiątek po pełni. Jednak Dora wciąż czuła, że powinna być przy Remusie, wspierać go bardziej. Myślała nawet o tym, żeby po porodzie spróbować opanować animagię. Remus pewnie miałby sporo obiekcji, ale Syriusz pomógłby jej bez słowa sprzeciwu. Nie podzieliła się tym pomysłem z mężem, bo ten zasnął od razu, gdy wrócił o świcie. Rozumiała to, ale nie mogła poradzić nic na to, że ulga, jaka towarzyszyła jej po pełni, skutecznie ją rozbudziła i nie pozwalała usiedzieć na miejscu. Dora zrobiła wszystko, co przyszło jej do głowy, a potem zerknęła na długą listę, którą zrobiła razem z mamą i Sarą. Znajdowały się na niej rzeczy potrzebne dla ich maleństwa. Niewiele pozycji było skreślonych, chociaż ona i Remus dość sumiennie podeszli do sprawy kompletowania wyprawki dla niemowlaka. Tonks odłożyła kawałek pergaminu, próbując znaleźć sobie inne zajęcie, ale jej wzrok wciąż do niego wracał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To właśnie wtedy podjęła decyzję, że nie będzie czekać na Remusa, który miał prawo odpocząć po przemianie i sama wybierze się po kilka sprawunków. Mogła wyjść do pobliskiego sklepu, ale jego asortyment nie był dedykowany dla małych dzieci i pewnie niewiele rzeczy by znalazła. A poza tym miała ogromną ochotę wyjść gdzieś dalej niż własne podwórko. Altheda powiedziała jej, że w przyszłym miesiącu nie będzie mogła już korzystać z teleportacji, bo będzie ona zbyt niebezpieczna dla dziecka. To była jedna z ostatnich szans, żeby się na chwile wyrwać i po prostu musiała z niej skorzystać. Wiedziała, że chociaż Cholesbury jest niewielką wsią, to jest tam spory sklep dla dzieci, a i przy okazji nie było to tak daleko od domu. Wierzyła, że nikt nie będzie miał jej za złe, gdy wyskoczy na godzinkę i wróci od razu do domu, zanim Remus zdąży się obudzić. Plan wydawał jej się być idealny, a już z pewnością kuszący. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jednak kiedy stała w miejscu, w którym sią aportowała, ciesząc się jesiennym słońcem, nie wiedziała, że to wcale nie był dobry pomysł. Kolejny głęboki oddech sprawił, że skrzywiła się mocno, czując zapach spalenizny. Zmarszczyła brwi, odwracając się w stronę wioski, a różdżka natychmiast znalazła się w jej dłoni. Było cicho, nawet zbyt cicho na środek dnia. Niebo nad ceglanymi domami zdawało się być nienaturalnie ciemne, tym bardziej, że przecież chwilę wcześniej Tonks czuła na twarzy promienie słońca. Wpatrywała się w szeroką ulicę, która prowadziła wzdłuż całej wsi. Ostrożnie ruszyła w stronę pierwszego domostwa, z nad którego unosił się ciemny dym. Z resztą podobnie jak z nad pozostałych… Nie widziała zbyt wiele, bo płot działki porastały gęste krzewy. Zaciskając palce na różdżce, pchnęła furtkę i weszła na podwórko. W pierwszej chwili nic nie wydawało się podejrzane, być może nawet dym był oznaką brudnego komina, ale intuicja podpowiadała Tonks, że powinna jeszcze się rozejrzeć. Zrobiła kilka kolejnych kroków, rozglądając się po podwórku, w którym latem musiało być naprawdę pięknie. Wiatr poruszał łagodnie huśtawką, która skrzypiała, bujając się to w przód, to znowu w tył. Tonks próbując uciszyć rosnący lęk, pomyślała, że w ich ogródku również przydałaby się tak huśtawka. Postanowiła, że podejdzie bliżej domu i przez okno upewni się, że to tylko jej przewrażliwione nerwy i wyuczona stała czujność, a nie faktyczne zagrożenie. Tak też zrobiła, próbując pozostać niezauważoną. Zmrużyła oczy, próbując dostrzec coś przez koronkową firankę i kiedy już miała sobie odpuścić, dając za wygraną dostrzegła zarys ludzkiej sylwetki na podłodze. Serce zabiło jej mocno, w napadzie nagłej paniki spróbowała pchnąć okno, licząc, że być może ktoś pozostawił je otwarte. Nawet nie drgnęło. Biegiem ruszyła wzdłuż budynku, ślizgając się na grząskiej, kamiennej dróżce. Wybiegając za zakręt, dostrzegła źródło dymu, którym nie był brudny komin, a wyrwa w ścianie domu odsłaniająca nadpalone wnętrze pokoju. Wychyliła się by dostrzec coś więcej, ale od razu tego pożałowała. Pokój był w ruinie, spalone i połamane meble, osmolona kolorowa tapeta. Jej wzrok padł na kolejną, ludzką sylwetkę. Nie miała wątpliwości, że kobieta leżąca bez ruchu na podłodze nie żyje. Nie było dookoła niej krwi czy innych oznak, że została ranna, ale pusty wzrok wbity w dziurę w suficie, nie pozostawiał żadnych złudzeń. Tonks od razu zrozumiała, co było przyczyną śmierci tej kobiety, a także drugiej osoby, którą wcześniej widziała przez okno. Żołądek jej się ścisnął i z trudem przełknęła ślinę. Wzięła głębszy oddech, chcąc wejść do domu i dowiedzieć się czy przypadkiem, ktoś nie potrzebuje pomocy. Jednak nim zdołała przeskoczyć przez wyrwę w ścianie, dostrzegła na podłodze pluszowego misia… Łzy stanęły jej w oczach, gdy pojęła, że ten pokój jest pokojem małego dziecka, a pomiędzy porozrzucanymi cegłami i tynkiem leżały zabawki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Niemal upuściła różdżkę, zasłaniając twarz dłońmi. Przywarła do muru plecami, ale kątem oka wciąż dostrzegała wnętrze pokoju. Próbowała się uspokoić, a gdy zrozumiała, że nie jest to możliwe, z trudem wyczarowała patronusa, wysyłając wiadomość do Kingsleya. Nie wiedziała zupełnie, jak długo czekała. Czuła jedynie chłód ceglanego muru i nieznośny ciężar opadający na dno żołądka. Z ulgą przyjęła trzy stuknięcia charakterystyczne dla czyjejś teleportacji, a chwilę później dostrzegła dobrze znane jej twarze. Pierwszy pojawił się Giuseppe z zaciętym wyrazem twarzy, marszczył gęste brwi, próbując dostrzec zagrożenie. Za nim pojawiła się łagodna twarz Emily, która z przejęciem od razu podbiegła do Dory, podczas gdy jej mąż, Lucas, dołączył do Rossiego w przeszukiwaniu podwórka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks, co tu się…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mam pojęcia — mruknęła, nie dając Emily dokończyć pytania i pokręciła panicznie głową — dopiero co się aportowałam i… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Trzeba sprawdzić czy ktoś przeżył — stwierdził natychmiast Giuse, zaglądając do wnętrza domu. Nimfadora jęknęła ledwie słyszalnie, jakby chciała powiedzieć, że raczej nie ma takiej konieczności, ale nie udało jej się wydobyć z siebie żadnego słowa. Em zbliżyła się do niej, kładąc dłoń na jej ramieniu. Dora domyślała się, że jej zachowanie jest co najmniej dziwne, a już z pewnością niepokojące. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Źle wyglądasz, Tonks — szepnęła Emily z troską wypisaną na twarzy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja… — zająknęła się, zaciskając natychmiast usta. Co ją podkusiło, żeby akurat dzisiaj wybrać się akurat w to miejsce… Spojrzała w oczy swojej dawnej współlokatorki, a jej ręce powędrowały do brzucha. Wzrok Emily zszedł niżej, zatrzymując się na nieznacznej krągłości, która stała się widoczna, gdy Dora naciągnęła swoją koszulkę. Oczy Em stały się wielkie jak dwa galeony, a wyraz troski na jej twarzy, zastąpiło niedowierzanie. — Chyba nie powinnam tu być. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zdecydowanie nie powinnaś tu być — stwierdziła Emily, kiedy pojęła dokładnie, w jakim stanie obecnie jest Nimfadora. Rozejrzała się dookoła, widząc, że Giuse już zdążył przeskoczyć przez wyrwę w ścianie, a Lucas zamierzał iść w jego ślady. Zmarszczyła brwi, myśląc gorączkowo przez krótką chwilę. — Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, a chłopcy zrobią tutaj porządek. — Podeszła do Lucasa, wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. — Zaraz wracam, kochanie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chwilę damy sobie radę bez ciebie — odparł uspokajająco Luke, uśmiechając się łagodnie, chociaż jego wzrok od razu wędrował do wnętrza domu. — Wezwiemy Carla i zawiadomimy Althedę, przyda się, jeżeli ktoś będzie ranny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To było dziwne, ale przy Emily Tonks poczuła się bezpiecznie i pewnie. Pozwoliła jej się poprowadzić i mocno objąć, nim była Puchonka przeniosła je w miejsce, które uznawała za bezpieczne. Nimfadora nawet nie zdążyła zakodować, że się deportowały ani że nie podała Em adresu, pod który powinny się udać. Myślała tylko o tym, że przecież Emily kiedyś była najcichszą i najpokorniejszą osobą, jaką znała. Nigdy nie zaprzyjaźniła się jakoś specjalnie z nią, Sarą czy nawet Amelią, która do każdego podchodziła z sercem na dłoni. Wspólnie dzieliły dormitorium przez siedem lat, a przez ten czas Emily wydawała się postacią wtapiającą się w tło. Teraz po tym wszystkim, co przeszła w sprawie Gatissa, ze wspaniałym mężem u boku stała się kobietą silną i zdeterminowaną, nie tracąc przy tym swojej dobroci i łagodności. Mimo tego ironicznym było nadal to, że to właśnie ona otoczyła Dorę opiekuńczym ramieniem i przejęła kontrolę nad sytuacją, w której Tonks zupełnie spanikowała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Em, gdzie jesteśmy? — zapytała ze zdziwieniem, gdy zjawiły się na dachu niewielkiej kamienicy. Musiały się przenieść całkiem blisko, bo z tej perspektywy wciąż dostrzegała dym unoszący się nad Cholesbury. Nie wiedziała, jak mogła być taka naiwna, żeby wmawiać się, że ta ciemna chmura wydobywała się komina. Teraz widziała doskonale, że ten dom, w którym dostrzegła martwe ciała, nie był jedyny. Wierzyła, że chłopacy faktycznie wezwali posiłki i nie czeka tam na nich żadne niebezpieczeństwo. Bo chociaż nie dostrzegła nigdzie Mrocznego Znaku, to nie było wątpliwości, kto stał za tą zbrodnią. I chociaż to wszystko bardzo ją niepokoiło, to chciała teraz wrócić jak najszybciej do domu i męża. Emily najwidoczniej miała inny pomysł, bo otworzyła właz w dachu i zaczęła schodzić po drabinie do wnętrza kamienicy pospieszając gestem Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To mieszkanie naszego łącznika, znasz go — zapewniła ją uspokajająco i chociaż Tonks wcale nie była przekonana, poszła za nią. — Pomaga nam w wyszukiwaniu kryjówek i bezpiecznych miejsc do nielegalnych świstoklików. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wolałabym wrócić do domu… — mruknęła, gdy znalazły się na najwyższym piętrze budynku, gdzie mieściły się tylko jedne drzwi z przekrzywionym numerem siódmym. Nie miało dla niej znaczenia teraz to, że była w miejscu, w którym najwidoczniej mogła czuć się bezpiecznie ani to, że Emily napomknęła mimochodem o działaniach Zakonu, w które Tonks od pewnego momentu nie była angażowana, a w gruncie rzeczy bardzo ją ciekawiły. Przed oczami wciąż miała tego pluszowego misia przygniecionego przez stertę cegieł, a głucha cisza dudniła jej w uszach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powiadomię Remusa, ale z tego co kojarzę dzisiaj… — obiecała Emily, nieco niezdarnie kończąc zdanie, jakby nie była pewna czy może śmiało rozmawiać o przypadłości Remusa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak, była pełnia — przytaknęła Nimfadora, uświadamiając sobie, że jej mąż prawdopodobnie odsypia jeszcze przemianę i że to przecież właśnie z tego powodu wyszła sama z domu, a nie w jego towarzystwie. Emily wybrała najbliższe miejsce powiązane z kimś z Zakonu, żeby nie narażać jej zbyteczną teleportacją, albo co gorsza dwiema w krótkim czasie. Chciała upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - zadbać o Tonks i szybko wrócić do męża. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zrobimy tak — zdecydowała, uśmiechając się pokrzepiająco w stronę Dory — powiadomię Remusa, że jesteś w bezpiecznym miejscu i nie musi się martwić, powiem, gdzie dokładnie jesteś i na pewno zjawi się najszybciej, jak to możliwe, ale ja muszę wracać do Luke’a i Giuse’a.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Masz rację — mruknęła Nimfadora, uświadamiając sobie oczywistą słuszność tego, co zrobiła Emily — przepraszam, trochę spanikowałam…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie dziwię się — stwierdziła szczerze Emily. Podniosła dłoń by zapukać w drzwi, ale zanim to zrobiła, spojrzała na Dorę i powiedziała: — Tonks, gratuluję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nimfadora uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo kilka sekund po tym, jak Em zapukała, zza drzwi dobiegł je męski, wyjątkowo niski głos:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kto tam?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Emily Gottesman — odparła od razu Em, podrygując nerwowo nogą. Usłyszały chrząknięcie, a mężczyzna stuknął rytmicznie palcami w drzwi. Tonks zdawało się, że już gdzieś słyszała taki charakterystyczny rytm, a przez to wrażenie zaczęła się zastanawiać, kto mieszka w tej kamienicy. Emily twierdziła, że go zna, ale jej nie przychodził nikt do głowy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdzie ostatnio cię wysłałem? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Do Lizard — odparła Em, wywracając nieco oczami w odpowiedzi na pytanie sprawdzające tożsamość — i nadal twierdzę, że wybrałeś to miejsce, bo dalej się nie dało. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zamek szczęknął w akompaniamencie pogodnego, tubalnego śmiechu, który miał być chyba potwierdzeniem tego, że faktycznie ostatnią lokację wybrał Emily na przekór. I już wtedy w głowie Tonks pojawiła się myśl, że przecież doskonale wie, kogo zaraz zobaczy. A jednak kiedy dostrzegła dobrze znaną twarz skrytą za pokaźnym zarostem, nie mogła ukryć zaskoczenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bary? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks… — szepnął równie zdziwiony, lustrując ją spojrzeniem. Nimfadora zamrugała kilka razy, nie mogąc uwierzyć, że stoi przed nią właśnie on. Brodę miał nieco krótszą, bardzo gęstą, ale przystrzyżoną blisko okrągłej twarzy, nadając jej nieco szorstkiego wyrazu, który dość dobrze komponował się z jego całą posturą - silną, nabitą, z widocznym brzuchem i niemal w całości pokrytą tatuażami. Kiedy ostatnio go widziała miał długie, ciemne włosy, które wiązał w charakterystyczny dla niego niski kucyk, teraz jednak miał krótkie włosy, w których dostrzegała kilka popielatych pasm. Ta zmiana nie odbierała nic z jego rockowe wizerunku, który pewnie nie jedną osobę by odstraszył, ale gdy spojrzało się w jego pogodne, wyjątkowo łagodne, brązowe oczy nie mogło mieć żadnych wątpliwości, że Heathcote Barbary jest jednym z najbardziej przyjaznych facetów, jakich Tonks miała przyjemność spotkać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja już was zostawię — odezwała się dość pospiesznie Em, a potem powiedziała bezpośrednio do Bary’ego — zadbaj o nią do momentu, aż ktoś się po nią nie zgłosi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— O to nie musisz się martwić, Emily — uspokoił ją Bary, a Em rzuciła Dorze ostatni uśmiech i z powrotem wróciła na dach, skąd zapewne wróciła do Cholesbury. Bary chrząknął uprzejmie i otworzył szerzej drzwi, zapraszając Nimfadoredę do środka. Ta przekroczyła próg, nie mogąc wyjść ze zdziwienia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Mieszkanie, w którym się znalazła, było w sumie dość niewielką kawalerką, taką typowo męską. Nikły metraż po brzegi wypełniony był niezliczoną ilością książek, winyli, ubrań, które znalazły sobie miejsce wszędzie, tylko nie w szafie. W tle pobrzmiewała jakaś rockowa ballada, którą wygrywał spory gramofon. Ścianę nad kanapą, która musiała pełnić również rolę łóżka, wisiały trzy gitary, które wydawały się być w centrum całego mieszkania. Było dość ciemno, zapewne ze względu na niewielkie okna, a także ciemną kolorystykę drewna, które zdawało się być wszechobecne w tej przestrzeni. Bary uśmiechnął się pod nosem, okręcając się w stronę aneksu kuchennego, który od części sypialno-dziennej oddzielała jedynie wąska wyspa wbudowana z jednej stronie w ścianę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Więc… — zaczęła Dora, przerywając długie milczenie, które zaczynało już nieco ciążyć między nimi. — Jesteś łącznikiem. Nie gitarzystą? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sporo się pozmieniało — przyznał Bary, chociaż uwadze Tonks nie uciekło jego przelotne, tęskne spojrzenie w stronę wiszących na ścianie gitar. Mężczyzna przeszedł za wyspę, wyglądając w tej chwili jak barman za barem i wyciągnął z szafki dwie szklanki, które zaczął pospiesznie polerować ścierką. Tonks nadal rozglądała się po mieszkaniu, dostrzegając całą dyskografię Fatalnych Jędz, którą ona też miała skompletowaną, gdzieś w którymś z kartonów. Nie słuchała tych płyt chyba od chwili, gdy w dość nieprzyjemnych okolicznościach jej droga rozminęła się z jej ulubionym zespołem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To prawda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Plotki głoszą, że wyszłaś za mąż — stwierdził dość zaczepnie Bary, stawiając szklanki na blacie i z uśmiechem patrząc na Tonks, która w końcu skupiła całkowitą uwagę na nim, nie zerkając już na boki. Spojrzała na niego i sama się uśmiechnęła. Było w nim coś tak łagodnego i przyjaznego, że to niespodziewane spotkanie uświadomiło jej, jak bardzo za nim tęskniła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie plotki — odparła pogodnie, obracając kciukiem obrączkę, która zdobiła jej dłoń — ja i Remus wzięliśmy ślub w lipcu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Za to warto wznieść toast… — postanowił Bary z autentyczną radością, zacierając ręce i sięgnął do kolejnej szafki, by wyciągnąć z niej butelkę Ognistej Whisky, żeby rozlać ją do szkła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja podziękuję — odparła Nimfadora, chociaż naprawdę musiała przyznać, że dawno nie miała takiej ochoty na porządną szklaneczkę bursztynowego płynu. Jeśli miałaby w tym momencie wybrać, z kim chciałaby się upić, to Bary znajdował się na pierwszym miejscu. Byłby to niejako powrót do korzeni ich znajomości, ale znacznie bardziej oczyszczona ze wszystkich złych decyzji, które Tonks w tamtym czasie podejmowała notorycznie. Musiała jednak obejść się smakiem, by nie powtarzać żadnych błędów. Kiedy już będzie mogła przyjść, zjawi się u Bary’ego i wzniosą niejeden wspólny toast. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wypijesz, nie jesteś w samym centrum wydarzeń tylko tutaj… — zaczął wymieniać Bary, spoglądając na nią niepewnie. Z pewnością miał sporo racji, bo kiedy widywali się niemal codziennie, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">trzeźwa</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> było ostatnim określeniem, które by do niej pasowało, z czego nie była dumna… No i faktycznie w tamtych czasach wszędzie jej było pełno, to było niemal równoczesne z jej pierwszym upadkiem, z którego jednak udało jej się podnieść. Później chyba rzeczywiście straciła swój pazur i wyraźnie uspokoiła swoje nieopanowane wszędobylstwo. Bary jednak nie mógł tego wiedzieć, więc wszystko, co działo się z nią teraz, mogło wydawać się dziwne. — Coś jest na rzeczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Biorąc pod uwagę, że za jakieś pół roku zostanę mamą, to nie mogę zaprzeczyć — odparła tonem wyjątkowo beztroskim, zapominając o tym, że przecież chwilę wcześniej panika ogarniała jej umysł. Faktycznie mieszkanie Bary’ego było bezpiecznym miejscem. Z satysfakcją obserwowała, jak szok wypływa na twarz tego postawnego mężczyzny. Zaczynała czerpać radość z przyglądania się reakcjom osób, które dowiadywały się o jej ciąży.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na galopujące gargulce… — sapnął, nalewając whisky do szklanki, po czym od razu wychylił ją, wypijając całą zawartość. Szybko ponownie napełnił szkło, ale tym razem nie opróżnił go tak szybko. Dora zaśmiała się pod nosem, podchodząc do wyspy, która ich dzieliła i usiadła na wysokim stołku zrzucając komplet zapasowych strun na podłogę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kto by pomyślał, co nie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To wspaniałe wieści — mówił Bary, uśmiechając się coraz szerzej. Dora nie mogła zachować powagi, widząc jak ten pozornie gburowaty, a nawet groźny mężczyzna niemal tryska radością na wieść, że stara przyjaciółka spodziewa się dziecka. Pomyślała nawet, że nie spodziewała się takiej reakcji u kogoś innego poza najbliższą rodziną. Zaczynała się zastanawiać, jakim cudem wytrzymała tyle bez Bary’ego. W końcu poniekąd zawdzięczała mu życie, a oboje z taką łatwością pozwolili sobie na tak długą rozłąkę bez nawet sporadycznej wymiany listów. Bary myślał chyba podobnie, ale nie roztkliwiał się nad tym teraz, tylko rzucił krótko: — Opowiadaj… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale co? — parsknęła śmiechem Dora. — Mam ci wytłumaczyć skąd biorą się dzieci?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To akurat wiem… — stwierdził, wywracając oczami z rozbawieniem. — Ale nie widzieliśmy się, nawet nie wiem ile… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Będą już ze trzy lata… — mruknęła Tonks, szybko analizując ostatnie lata. Fatalne Jędze pojawiły się w jej życiu, gdy czuła się przerażająco samotna i miała wrażenie, że wszyscy ją opuścili. Nie było to prawdą nawet w najmniejszym stopniu, jednak gdy mierzyła się z żałobą po Amelii nie myślała racjonalnie. Miała przecież wtedy rodziców, Remusa, Syriusza, cały Zakon Feniksa z Molly i Szalonookim na czele, no i Sarę oraz Charliego chociaż oni byli bardziej na odległość. Nie dostrzegała ich obecności, przyćmiła ją bliskość zespołu, który uwielbiała, a zwłaszcza swojego idola. Wtedy z wielkiego dołka wpadła w straszne bagno… Bary był jedną z tych osób, które, pomijając sympatię, jaką do siebie z miejsca poczuli, nie pobłażały jej. Pomyśleć, że spora część ich przyjaźni składała się z ciągłych kłótni. Co prawda świadczyło to o tym, jak bardzo im na sobie zależało, zwłaszcza Bary wykazywał się ogromną troską. Mimo tego jednak śmiało nazywała go swoim przyjacielem. Krzywdzące było to, że zniknięcie z jej życia Fatalnych Jędz przyjęła z ogromną ulgą, ale oznaczało to, że Bary również zniknął i to bardzo ją teraz bolało, bo czuła, że w pewnym stopniu straciła fantastyczną osobę. Rozbawienie zmieniło się w smutne zadumanie, które skwitowała krótkim: — Nie pisałeś. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ty również… — zauważył trafnie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech, który jednak nie poskutkował. Tonks pozwoliła pojawić się w jej głowie myśli, że przecież mogła sięgnąć po pergamin i pióro, naskrobać parę zdań i wysłać do Bary’ego. Tylko co miałaby mu napisać? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— O tym, co się u mnie działo, lepiej nie pisać…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale skończyło się szczęśliwie — zauważył Bary, łagodnym, wyrozumiałym tonem, który otulił nie tylko jego słowa, ale również myśl, że faktycznie w życiu Dory jest wiele rzeczy, z których może czerpać szczęście. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— W to wierzę — przyznała, ulegając tej fali wewnętrznego spokoju, którą wznieciła obecność Bary’ego. Trzy lata… Kto by pomyślał, że jeszcze się spotkają i to w takich okolicznościach. Co się wydarzyło, że basista rockowego zespołu stał się łącznikiem Zakonu Feniksa? Była tego bardzo ciekawa. — Ale opowiadaj co u ciebie? Nadal masz kontakt z chłopakami? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tylko z Donaghanem — przyznał mężczyzna, uśmiechając się z dumą na wspomnienie o swoim siostrzeńcu — również się ożenił. Pisali o tym nawet w gazetach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kompletnie mnie to ominęło — mruknęła Dora, przypominając sobie zabawnego, włochatego chłopaka, który był niewiele starszy od niej. Faktycznie od dawna nie śledziła losów swojego ulubionego zespołu, chłopaków, z którymi przeżyła niejedną imprezę. Teraz wspominała to wszystko z pewnym rozrzewnieniem, ale miała świadomość, że to nie były dobre czasy. Może nastały lepsze, nie tylko dla niej, ale i dla nich. — Pogratuluj mu przy okazji ode mnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zrobię to — obiecał Bary, pochylając się do przodu, żeby oprzeć się wygodnie na blacie. — Wrócił na Wyspy jakieś dwa lata temu po ich tournée w Ameryce razem z Reene i prowadzi sklep muzyczny w Cardiff.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ustatkował się? — zapytała, unosząc wysoko brwi, a Bary parsknął śmiechem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Też nie mogę w to uwierzyć, ale bardzo się z tego cieszę — skwitował, kręcąc głową, ale jego uśmiech faktycznie wskazywał na to, że jest zadowolony z tego, jak wygląda życie jego siostrzeńca. Bary westchnął i zadumał się chwilę, zanim zaczął opowiadać dalej: — Z Myronem urwał mi się kontakt w zeszłym roku. Nie wiem co robi i co się z nim dzieje. Póki pisał, miałem szczątkowe informację o pozostałych. Generalnie zostali w Ameryce, ale zespół się rozpadł… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Serce największej fanki właśnie pękło na tysiące kawałków — stwierdziła Tonks z kwaśną miną. Gdyby takie wieści dotarły do niej kilka lat wcześniej, naprawdę by się załamała. W końcu nie była zwykła fanką, ona była psychofanką. Teraz czuła jedynie, że jakiś relikt z jej dawnego życia gdzieś zaginął, a ona nie czuła potrzeby, by go szukać. Bary chyba też to wyczuł, bo przyznał z rozbawieniem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wierzę na słowo. Dla mnie też to nie było łatwe, chociaż spodziewałem się tego… — westchnął, ale od razu wzruszył ramionami, co przy jego gabarytach wyglądało dość komicznie. — I tak odszedłem z zespołu zanim zaczęło się to wszystko sypać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie jest ci żal? — spytała wprost. Dostrzegała tęskne spojrzenia Bary’ego, które rzucał w stronę gitary, całą masę płyt, walające się wszędzie struny, a także kartki zapełnione słowami piosenek oraz nutami. Bary był wspaniałym facetem, który do życia potrzebował jedynie tlenu i muzyki, a jednak świadomie odszedł z odnoszącego sukcesy zespołu i chyba nie zaczął żadnej kariery solowej. Czy wystarczyło mu to, co miał teraz?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Trochę — westchnął ciężko, co nieco zaprzeczało jego stwierdzeniu — z czasem człowiek zapomina o tych wszystkich beznadziejnych sprawach, od których tak bardzo chciał się odciąć, a pamięta tylko te dobre chwile. Ale i tak po tych kilku latach mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to była dobra decyzja. — Tonks uśmiechnęła się, słysząc to wyznanie. Sama też łapała się na tym, że idealizowała tamten okres swojego życie, a czasami nawet pomijała fakt, że jej dawni idole wciągnęli ją w zażywanie smoczych pazurów i wciąż postrzegała ich jako swój ulubiony zespół. Bary musiał czuć się podobnie, w końcu tyle lat z nimi grał i żył niemal jak rodzina… Cieszyła się jednak, że nie żałował swoich decyzji. — Jestem teraz tutaj, w moim małym, obskurnym mieszkanku byłego rockmena i nadal odwalam kawał dobrej roboty — przyznał dość rozbawiony swoją aktualną pozycją w świecie. — Współpracuję głównie z Gottesmanami i częścią tych Włochów. Pojawiają się raz po raz, mówią, że trzeba znaleźć dla kogoś bezpieczną melinę albo załatwić świstoklik, a ja biorę się do roboty. Wciąż mam sporo znajomości i nadal wiem, jak załatwić coś nielegalnego, więc trochę się przydaję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A co z… — zaczęła zupełnie nieświadomie, nim w porę ugryzła się w język, ale Bary od razu zrozumiał o co, a raczej o kogo, chciała zapytać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kirley’em? Nie wiem za dużo, Tonks — przyznał, kręcąc głową. Tonks nawet nie chciała wiedzieć. Jeszcze nie tak dawno, gdy zdecydowali, że jej rodzice zamieszkają z nią i Remusem, a ona po raz ostatni była w swoim pokoju, zastanawiała się, jakim cudem mogła być tak ślepa i zakochana w Duke’u. Facet, w którym podkochiwała się od nastoletnich lat, okazał się strasznym dupkiem, który zwiał, gdy tylko nadarzyła się okazja, a Tonks przestała mu dorównywać kroku. Nie tęskniła za nim, nie myślała wcale i nie miała do niego żadnego sentymentu. Nieświadomie wyrwało jej się to pytanie, a w żołądku aż coś ścisnęło, gdy przypomniały jej się wszystkie błędne decyzje, które podejmowała w swoim życiu uczuciowym. I chyba nie tyle chodziło jej teraz o Kirley’a, co o Nate’a. O tym Bary nie mógł wiedzieć, nie pochwalał jednak jej minionego związku z dawnym kolegą z zespołu, a mimo to odpowiedział jej: — Chyba wciąż bierze, jemu jako jedynemu udało się utrzymać na powierzchni i nadal gra, w końcu jest piekielnie dobrym gitarzystą. Ale nie wiem nic więcej i chyba nawet nie chcę — zakończył, a Dora pokiwała głową w zamyśleniu. Pewnie, że Kirley’owi się udało, takim facetom zawsze się udaje. Bary wystukał palcami rytm, ten sam, który wcześniej wystukiwał w drzwi, zanim otworzył je przed Tonks i Emily, ale tym razem rozpoznała melodię swojej ulubionej ballady Fatalnych Jędz. Zapanowała między nimi milcząca nostalgia, która cofnęła ich do dawnych czasów, próbując wyprzeć ze wspomnień to, co było złe. — Nie byłem święty, my wszyscy nie byliśmy… — westchnął w końcu Bary, a Tonks przytaknęła mu posępnym skinieniem głowy. — Żywot gwiazdy rocka rządzi się swoimi prawami, ale grunt, żeby nie zapomnieć, jak to jest być dobrym człowiekiem. No i o tym, że muzyka jest najważniejsza. Zaliczam się do starej gwardii, a Duke jest tym młodym idolem, któremu poprzewracało się w głowie — słusznie podsumował postawę, jaką on przedstawiał w życiu oraz tą kompletnie odmienną, która była domeną Kirleya. — Grunt to wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tęskniłam za tobą, Bary — westchnęła cicho, podpierając brodę na dłoniach i posyłając przyjacielowi pogodny uśmiech. Odpowiedział jej tym samym.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja za tobą też, Tonks. — Ponownie zapanowała między nimi cisza, ta sama sentymentalna, która nie jest problemem między dwiema osobami, które doskonale się ze sobą dogadują. Dora przyobiecała sobie w tej chwili, że nie pozwoli na kolejne trzy lata milczenia. Bary był osobą, którą chciało się mieć w swoim życiu. — Ale dość o mnie i innych Jędzach, opowiadaj. Jak twoje życie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Raz lepiej, raz gorzej… — mruknęła bez przekonania, zwieszając głowę. — Generalnie staram się wszystko poukładać, ale nie jest łatwo. Dużo się ostatnio wydarzyło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dużo konkretnych rzeczy? — ciągnął ją za język, na co zareagowała bladym uśmiechem, przekrzywiając głowę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Usnąłbyś, zanim powiedziałabym połowę — stwierdziła, próbując zmienić temat, ale jego długie, cierpliwe spojrzenie było nieugięte. Tonks również chciała iść w zaparte, ale przeszło jej przez myśl, że być może dobrze będzie wygadać się komuś, kto nie jest Remusem, mamą, Syriuszem czy Sarą. Kto wie, kiedy znowu wyjdzie z domu do ludzi, bo podejrzewała, że Remus wyraźnie jej tego zakaże po dzisiejszym wyskoku. Może powinna posłuchać opinii kogoś, komu ufała, a jednak nie otaczała się jego obecnością na co dzień? Westchnęła, spuszczając wzrok i rysując nieokreślone znaki na blacie. — Mój tata jest mugolakiem, ukrywa się gdzieś, a my od dawna nie mieliśmy od niego żadnych wieści. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Współczuję tobie i twojej rodzinie — powiedział Bary, a ton jego głosu wskazywał na to, że jego słowa nie są pustym frazesem. Każdy mówił, że jej współczuje, a Tonks raczej nie miała powodów, by wątpić w prawdziwość tych stwierdzeń. Jednak teraz z jakiegoś dziwnego powodu, być może z sentymentu, a być może z faktu, że sama już bardzo długo rozmyślała o swoim ojcu, poczuła się naprawdę zrozumiana, a to odblokowało w niej furtkę, która pozwalała szczerze o tym wszystkim rozmawiać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Rozumiem czemu odszedł — przyznała w końcu, przygryzając nerwowo wargę — ale bardzo żałuję, że się nie pożegnał…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może uważał, że nie potrzebujecie żadnych pożegnań, bo wkrótce wróci — pozwolił sobie na przypuszczenie Bary, śląc jej pokrzepiające, a jednocześnie bardzo wyrozumiałe spojrzenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Z pewnością tak było, ale… — zgodziła się Nimfadora, bo według Remusa i Łapy faktycznie jej tata zapewniał, że wróci jak najszybciej. Tylko, że w Dorze kłębił się ogrom niepokoju, który co rusz podsuwał jej najgorsze scenariusze i bała się, że w końcu, któryś z nich się spełni, a ona straci szansę na to, żeby pożegnać się z tatą. — Chciałabym go przytulić, powiedzieć, że go kocham i jestem mu wdzięczna, a teraz ciągle się boję, że nie będę miała już ku temu okazji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiesz, Tonks, ogólnie chyba chodzi o to, że każde spotkanie może być tym ostatnim — westchnął Bary, a jego głos nabrał nagle bardzo melodyjnej barwy. Dora spojrzała na niego bez przekonania, ale zapatrzyła się w to surowe, rockowe oblicze faceta w średnim wieku, które w tej chwili zdawało się być na swój sposób urokliwe. I gdy tak na niego patrzyła, nie potrafiła przestać go słuchać. — Dlatego powinniśmy się cieszyć z dobra, które napotykamy na swojej drodze, nawet takiego najmniejszego. Należy doceniać codzienność i samemu starać się, żeby każda chwila była tak wspaniała, jakby miała być tą ostatnią. Takie nastawienie pozwala wyzbyć się żalu — stwierdził basista, uśmiechając się z pewną dozą wdzięczności, by dodać jeszcze: — a szkoda marnować na niego miejsce, skoro można wtedy pomieścić znacznie więcej radości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dobrze się ciebie słucha… — szepnęła, nie chcąc burzyć pewnej poetyckiej aury, która zapanowała w obskurnej kawalerce. — Twoje słowa działają w taki kojący sposób. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może dlatego byłem tak dobrym tekściarzem? — zaśmiał się dość brutalnie, w porównaniu do jego wcześniejszego tonu. — Coś jeszcze cię trapi?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Czy coś jeszcze? To mogło być pytanie retoryczne, odpowiedź przecież była wręcz oczywista, ale Tonks nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, bo zastanawiała się czy ma prawo zrzucać na Bary’ego wszystkie swoje zmartwienia. Rozmawiało się im jednak tak dobrze, a Tonks czuła się w jego obecności tak bezpiecznie i na swój sposób beztrosko, że kolejne wyznania niemal cisnęły jej się na usta.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czuję się bezużyteczna… — wyrzuciła z siebie, a zabrzmiało to przerażająco żałośnie, chociaż przecież nie pierwszy raz się do tego przyznawała. Zwiesiła głowę pod ciężarem wstydu i mówiła dalej: — Pragnę się skupić na sobie i dziecku, ale… Ciągle mam wrażenie, że robię to niewystarczająco dobrze, cały czas mnie gdzieś ciągnie… — Miała ochotę walnąć się porządnie w głowę, bo ciągle popełniała te same błędy i wcale się na nich nie uczyła. Bo czy jej dzisiejszy wybryk różnił się tak bardzo od jej szaleńczego wyskoku w Hogsmeade? — Dzisiaj tak samo. Nie mogłam usiedzieć już na miejscu, dlatego wybrałam się na zakupy, a że od tak dawna nie wychodziłam z domu to rzuciłam się kawałek dalej. Bo mówiłam sobie, że przecież nic złego się nie stanie, a jednak… Co gdybym przybyła wcześniej, gdyby śmierciożercy wciąż byli w Cholesbury. Znów naraziłabym swoje dziecko, przez to że jestem głupia i egoistyczna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Z pewnością jesteś bardzo krytyczna wobec siebie — stwierdził Bary, spoglądając na nią z rozbawieniem, które w tej chwili było wyjątkowo sprzeczne z wyznaniem Dory i w jej opinii bardziej zasługiwało na naganę niż rozładowanie atmosfery. — Zawsze taka byłaś?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Być może… — odparła bez większego zastanowienia. — Ostatnio bardziej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Bary pokręcił głową z rozbawieniem, odsuwając szklankę na bok i pochylił się nad blatem w jej stronę, jeszcze bardziej przypominając barmana za swoim barem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślę, że kochasz swoje dziecko najbardziej na świecie i wiem, że jesteś osobą, która zawsze musiała działać. Musisz znaleźć po prostu sposób, żeby to pogodzić — powiedział to, co wszyscy powtarzali jej niezmiennie od momentu, gdy jej ciąża wyszła na jaw, co nieco ją rozczarowało. Liczyła, że basista powie jej coś, co faktycznie zmieni jej spojrzenie na sytuację i ułatwi to wszystko. Spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem, a jego uśmiech mimo to ją pokrzepił. — I to na pewno jest możliwe, a zamykanie się w domu w twoim przypadku jest tragicznym pomysłem. Masz zbyt wiele do zaoferowania światu — zapewnił, a w ciągu sekundy Dora poczuła się tak, jakby ktoś doczepił jej skrzydła. Jakim cudem Bary po takim czasie nadal znał ją tak dobrze, a nawet jeszcze lepiej? — Za jakieś trzy, może cztery miesiące to co innego, bo obstawiam, że ledwo będziesz się ruszać. — Żart był trafny i wyjątkowo prawdziwy. Tonks naprawdę czuła, że jeszcze może wiele zdziałać, nawet w swoim stanie. Do rozwiązania było jeszcze daleko, a ona nie wyobrażała sobie, siedzieć zamknięta w czterech ścianach. Jeszcze nie… Bo wiedziała, że w pewnym momencie przyjdzie czas, że sama będzie wiedziała, że nie powinna wyściubiać nosa za próg. Bary najwidoczniej dostrzegł, że trafił w sedno, bo wycelował w nią palcem, chcąc zwrócić jej uwagę i powiedział pewnym głosem: — I pamiętaj, nie jesteś głupia i egoistyczna. To są chyba najmniej trafne określenia, jeżeli chodzi o ciebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tonks zacisnęła wargi, czując, jak łzy napływają jej do oczu. Bary trafił po raz kolejny w samo sedno i zrobił to zupełnie nieświadomie. A jednak zagrał na najbardziej czułej strunie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jestem skończoną idiotką… — szepnęła przez zaciśnięte gardło, nie mogąc tego dłużej w sobie trzymać. Miała wrażenie, że zamiast lepiej, to z każdym dniem było coraz gorzej, a ona zatracała całą swoją pewność siebie i przekonanie, że nie jest czyjąś marionetkę. Pokręciła głową, próbując zestawić ze sobą to, co sama myślała na swój temat, a co właśnie powiedział jej przyjaciel i nijak to się ze sobą nie łączyło… — Dałam się komuś zmanipulować, Bary. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mam ci jakoś pomóc? — zapytał natychmiast, gotów w tej samej chwili zacząć działać, gdyby tylko powiedziała słowo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— On już nie jest problemem — szepnęła, kręcąc jednocześnie głową, by go uspokoić — Remus o to zadbał, ale to ciągle we mnie siedzi. Wykorzystał mnie i byłam jego celem, żeby… — Głos jej się złamał, nie mogła dokończyć zdania, a jedynym, co była w stanie z siebie wyrzucić było: — Nienawidzę siebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie masz ku temu podstaw — zaoponował natychmiast Bary.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdybyś wiedział… — mruknęła niewyraźnie, a on złapał ją mocno za nadgarstek i nie wiedziała czy w ten sposób próbował dodać jej otuchy, czy powstrzymać przed takim myśleniem o samej sobie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie muszę, bo mam pewność, że nie zasługujesz na nienawiść — powiedział stanowczo, posyłając jej spojrzenie, które tylko to potwierdzało. — Masz w sobie tyle miłości do innych, do całego świata. Tonks, jesteś kobietą, która pokochała wilkołaka — przypomniał jej z największym podziwem. — Spróbuj znaleźć w sobie trochę miłości dla siebie samej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś naprawdę cholernie dobrym tekściarzem… — stwierdziła Tonks trochę sarkastycznie, nie przyznając mu racji, ale też nie zaprzeczając jego słowom. Łzy wzruszenia spływały jej nieśmiało po policzkach, w dowód tego, że to co powiedział trafiło dokładnie tam, gdzie powinno. Jedna rozmowa z dawnym przyjacielem dała jej więcej niż setki godzin własnych przemyśleń. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To mój dar — skwitował, puszczając do niej oko dokładnie w tej samej chwili gdy rozległo się donośne pukanie do drzwi. — A to chyba twój mąż. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dziękuję, ta rozmowa była mi bardzo potrzebna — powiedziała z wdzięcznością, obracając się na taborecie w stronę basisty, który już zdążył okrążyć wyspę kuchenną, by otworzyć drzwi. Zatrzymał się jednak i posłał jej długie spojrzenie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To ja dziękuję, że choć zupełnie tego nie planowałaś, to odwiedziłaś starego przyjaciela — przyznał z nutą rozbawienia, ale zamyślił się chwilę i dodał z największą powagą: — Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy, ale gdyby miał to być nasz ostatni raz, to nie żałuj tego, Tonks. To było bardzo dobre spotkanie, takie, które zasługuje na miano ostatniego — stwierdził to w sposób tak pogodny, że natychmiast, zupełnie bezwiednie przytaknęła mu skinieniem głowy, chociaż z całych sił chciała zaprzeczyć, że z pewnością nie jest to ich ostatnie spotkanie. Nie powiedziała jednak nic, tylko z bladym uśmiechem wysłuchała jeszcze ostatnich, mądrych rad, które Bary skierował do niej podczas tej długiej rozmowy: — Wspominaj to co dobre i nie tęsknij za tym, czego nie było. I pamiętaj, że trzeba brać życie w swoje ręce. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Światło księżyca wpadało przez okno, tworząc na pościeli kraciasty wzór z cieni drewnianej ramy okiennej. Jego blask miał w sobie coś kojącego, a przynajmniej takie wrażenie odnosiła Dora. Nie wiedziała czy było to spowodowane tym, że księżyc sam w sobie był piękny, a może jednak tym, że było go coraz mniej i przez najbliższy miesiąc mogła cieszyć się w nocy bliskością Remusa. I to nie sam księżyc, a właśnie jego obecność była dla niej kojąca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twoje serce… — szepnął ledwie słyszalnie, ale w nocnej ciszy jego głos wybrzmiewał bardzo donośnie. Remus leżał z głową na jej brzuchu, wsłuchując się w rytm serca ich dziecka, a jednak skupił się również na niej. Nie powiedziała nic, ruszyła jedynie dłonią, wplatając palce w jego włosy, przeczesując je uspokajająco. — Mocno bije. Stresujesz się czymś? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Uśmiechnęła się łagodnie, przymykając powieki, a srebrzysty blask księżyca oświetlał jej twarz. To chyba ona powinna o to zapytać, bo od chwili, gdy Remus odebrał ją od Bary’ego, nie wypuszczał jej z ramion. Dawno nie widziała go tak zestresowanego. Nie mogła się temu dziwić, bo przecież wyszła z domu, nie zostawiając żadnej wiadomości, a gdy on się obudził czekała na niego informacja, że Tonks była w okolicy zaatakowanej wioski. Tym bardziej było to dla nich obojga stresujące, że Cholesbury było całkiem blisko nich. Gdy Remus upewnił się, że nic jej nie jest, zabrał ją natychmiast do domu, bez zbędnych rozmów z Barym, co basista taktownie przemilczał. Tonks miała ochotę wytknąć mężowi, że zachował się raczej niegrzecznie, ale wstrzymała się od tego, przypominając sobie, że ich ostatnie spotkanie było raczej niezbyt przyjemne i wiązało się z wyciąganiem jej z nałogu. Nie chciała mu też za bardzo dokładać nerwów, bo był wyjątkowo zestresowany tym, że kiedy on odpoczywał po pełni, jej mogło przytrafić się coś złego. A przy okazji ona również chciała oszczędzić sobie być może kolejnej sprzeczki. Czekała więc aż będą już w domu i tam na spokojnie wyjaśniła Remusowi, że wie, że postąpiła nierozsądnie i powinna była wszystko z nim skonsultować, ale z jej wizyty w Cholesbury wyszło coś dobrego, a nawet wiele… Bo przecież bez niej Zakon nie dowiedziałby się, że doszło tam do ataku śmierciożerców, że być może Gottesmanom i Giuseppe udało się jednak kogoś uratować, że w końcu się na coś przydała. Nie zapomniała też wspomnieć, że spotkanie z Barym wiele jej dało, opowiedziała mężowi o wszystkim, nie raz podkreślając, że gitarzysta jest jej przyjacielem i wiele mu zawdzięcza. Remus słuchał uważnie, a z każdą chwilą łagodniał coraz bardziej. Skończyło się więc na tym, że pocałował ją mocno, mówiąc, że nawet nie wyobraża sobie tego, jak bardzo się cieszy, że nic jej nie jest i wynegocjował obietnicę, zgodnie z którą Tonks nie miała ponownie wybierać się na wędrówki, nie mówiąc mu o tym wcześniej. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tak dla spokoju i bezpieczeństwa. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Przystała na to bardzo chętnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tuż po tym, jak wszystko sobie wyjaśnili, a Remus poparł wszystko to, co powiedział jej Bary o tym, że jest dobrym człowiekiem, który potrzebuje być ciągle w ruchu i pomagać innym, Dora napisała od razu do Emily, żeby dowiedzieć się, jak skończyła się akcja w Cholesbury, a także wysłała notkę z zapytaniem do bliźniaków o to, jak idą przygotowania rozgłośni radiowej i czy przypadkiem nie potrzebują jej pomocy. I chociaż było to bardzo niewiele, wieczorem położyła się z przekonaniem, że tego dnia udało jej się zrobić naprawdę dużo.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jednak ani to, ani rozmowa z Barym, czy też bliskość Remusa nie sprawiły, że z jej głowy zniknęły wszystkie zmartwienia. Nie mogła zasnąć, bo chociaż pozbyła się pewnych blokad i trosk, to jednocześnie zrobiła miejsce na to, by wybrzmiały kolejne. A było ich naprawdę wiele… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zastanawiałeś się nad tym, jak będzie wyglądało nasze życie, gdy już urodzę? — szepnęła, nie chcąc narażać się nocy, wypowiadając swe troski głośno. Remus zamarł na chwilę, powstrzymując się nawet od najmniejszego, ledwo dostrzegalnego ruchu. Analizował to na pozór niewinne pytanie, szukając również na nie odpowiedzi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— O co dokładnie pytasz, kochanie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">No właśnie, o co dokładnie jej chodziło… Mogłaby spisać całą litanię odnośnie swoich zmartwień, a sama nie wiedziała, co najbardziej ją trapi. Jedna z tych rzeczy dotarła do niej niespodziewanie, kiedy przed położeniem się spać, zaczęła po raz tysięczny składać ubranka od Sary, grupując je tym razem kolorami a nie rozmiarem. Bardzo lubiła to robić, w pewien sposób ją to odstresowało. Doszła nawet do wniosku, że uwielbia to oczekiwanie na narodziny dziecka, chociaż wiąże się to z różnymi utrapieniami, takimi jak chociażby znienawidzone przez nią mdłości. Nawet pomyślała, że gdy już urodzi będzie tęsknić za tym wszystkim, chociaż wciąż odliczała dni do porodu. Rzadko jednak łapała się na myślach, jak ten poród będzie wyglądał, albo co po nim… Nawet trudno było jej to wszystko sobie wyobrazić i na samą myśl o tym dostawała gęsiej skórki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pomyślałam dzisiaj o tym, że powinnam bać się porodu, ale zdecydowanie bardziej boję się tego, co będzie później — przyznała, dzieląc się z mężem swoimi obawami. — Nawet nie wiem dlaczego… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bo to coś nowego dla nas, nieznanego i… — zaczął bardzo racjonalnie, próbując uspokoić Tonks swoim zdroworozsądkowym podejściem, ale gdy tylko uniósł głowę i spojrzał na nią przerwał. Oparł delikatnie brodę na jej brzuchu, podtrzymując ją jednocześnie dłonią, żeby nie ciążyć jej za bardzo. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a odbiły się w nich te same, niewypowiedziane obawy. — Też się boję. Tego, że zawiodę jako ojciec, że nie zapewnię mojemu dziecku tego, co najlepsze, że być może wcale nie będzie dorastać w świecie, który będzie lepszy od tego, w którym ja się wychowałem… — wymieniał cicho, a Dora łapała się na tym, że od razu chciała wszystkiemu zaprzeczyć. Było to strasznie głupie, bo chociaż wiedziała doskonale, że Remus będzie fantastycznym ojcem i zrobi wszystko dla ich maleństwa, to nie mogła zakazać mu się martwić. Ona sama przecież czuła bardzo podobnie i wiedziała, że nawet najszczersze zapewnienia nie sprawią, że będzie inaczej. Remus chyba też to rozumiał, bo stwierdził w końcu: — Strasznie się boję, ale to chyba normalne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mama też tak twierdzi — przyznała Dora, choć bez większego przekonania, wspominając jedną z pogawędek o macierzyństwie, jakie odbyła przy herbacie z Andromedą. — Mówi, że wraz z dzieckiem pojawia się strach, którego już nigdy się nie pozbędziesz. To dopiero jest przerażające…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie do końca — stwierdził i gładząc dłonią jej brzuch, mówił dalej: — Ten strach wynika z bezgranicznej miłości rodzica do dziecka. Może nawet nie powinno się nazywać tego strachem tylko troską. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora uśmiechnęła się i z olbrzymią czułością pogładziła twarz Remusa, zahaczając kciukiem o kącik jego ust. Kochała go całym sercem. Gdyby ktoś powiedział jej kiedyś, że można tak mocno kochać, nie uwierzyłaby, a teraz miała to szczęście, że karmiła się tą miłością każdego dnia. Nie ważne było, że długo musiała o to walczyć, bo opłacało się. Gdyby tylko świadomość, że ma Remusa obok siebie rozwiała momentalnie wszystkie troski i problemy… Tak niestety nie było. Musiała cieszyć się jedynie tym, że nawet najczarniejszy scenariusz z Remusem przy boku zdawał się mniej przerażający. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślisz, że wojna się skończy zanim urodzę? — spytała, a Remus zmrużył oczy, wzdychając ciężko.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bardzo bym tego chciał… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja też w to wątpię — mruknęła, nie zmuszając go do jednoznacznej odpowiedzi. Co prawda do porodu zostało pół roku i wszystko mogło się zdarzyć, ale wojna równie dobrze mogła się ciągnąć przez kolejne lata. Wizja ta była dla Tonks bardziej przerażająca, od kiedy wiedziała o ciąży. Wcześniej ta myśl była przytłaczająca, ale akceptowała ją, teraz bała się. Wychowywanie maleństwa w środku wojny było przerażające. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie pozwolimy by naszemu maleństwu coś się stało — zapewnił ją Remus, unosząc się i układając na równi z nią na poduszce. Uśmiechnął się łagodnie, przekrzywiając głowę i mruknął: — Chodź tu do mnie. — Dora nie czekała na kolejne zaproszenie, z ochotą wtuliła się w pierś męża, chłonąc jego zapach i rozkoszując się ciepłem ramion, które ją otoczyły. Zawsze w takiej chwili czuła się bezpieczna i kochana, a każda noc wydawał się zbyt krótka, żeby się tym nacieszyć. — Co jeszcze cię martwi?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie martwi, tylko zastanawia — odparła i zaczęła palcem wygładzać każde marszczenie na koszulce Remusa. Miała w sobie wiele wątpliwości i trosk związanych z dzieckiem, które wydawały jej się momentami zbyt błahe by wypowiadać je na głos. Niezaprzeczalnym było, że będzie je kochać najmocniej na świecie, a mimo to pojawiało się tyle pytań. I ta bezsenna noc zdawała się być doskonałą okazją, by podzielić się nimi z mężem. Westchnęła kreśląc palcem ślad po szwie na materiale. — Czy nasze dziecko będzie miało lepszy wzrok, węch, słuch…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czy będzie miało wyostrzone zmysły tak jak wilkołak? — doprecyzował to pytanie w bardziej bezpośredni sposób, a jego ciało drgnęło nieznacznie, choć nie uszło to uwadze Nimfadory. Nie chciała, żeby Remus odebrał jej pytanie, jako obawę przed tym, że dziecko odziedziczy po nim likantropię. To nie miało dla Dory znaczenia, bo nie miało to żadnego wpływu na to jak bardzo kochała swojego męża i nienarodzone jeszcze dziecko. Wiedziała jednak, że Remus ciągle ma to z tyłu głowy, chociaż podchodził do tego tematu zdecydowanie łagodniej niż kiedyś. Teraz, gdy obserwowała jego zamyśloną twarz, wierzyła, że pogodził się ze swoją przypadłością na tyle, by zaakceptować możliwość przekazania jej dziecku i wspierania go w takich zmaganiach. Tonks również nie wykluczała takiej opcji, ale coraz częściej, zazwyczaj, gdy widziała, że jej mąż korzysta ze swoich wyczulonych zmysłów, zastanawiała się czy jej dziecko je odziedziczy. — Bardzo możliwe, nawet jeśli nie będzie wilkołakiem. To genetyczna ruletka, której nie możemy przewidzieć, chociaż bardzo bym chciał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale nie będzie miało ogona? — szepnęła zaczepnie, próbując dość łagodnie zmienić temat, chociaż zrobiła to w mało subtelny sposób. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Doro… — mruknął przeciągle Remus, nie wierząc w to, co właśnie powiedziała, ale mimo wszystko uśmiechnął się i stwierdził: — Kochałbym je nawet z ogonem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tonks zaśmiała się pod nosem, wtulając się w jego tors, a jej wyobraźnia sama podpowiedziała jej obraz maleństwa z wilczym ogonem oraz uszami i wydało jej się to niezwykle urocze i zabawne. Prawie tak bardzo jak jej sztuczki ze świńskim ryjkiem czy kaczym dziobem, które tak uwielbiała Ginny za czasów Grimmauld Place. I nagle w jej głowie pojawiła się myśl równie intensywna, jak ta o wilczych zmysłach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślisz, że ma szansę odziedziczyć po mnie metamorfomagię?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To bardzo rzadka zdolność — stwierdził Remus, a Dora oczywiście zdawała sobie z tego doskonale sprawę — jesteś jedyną taką osobą, jaką znam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jedyną w swoim rodzaju? — szepnęła zalotnie, spoglądając na niego spod rzęs, kiedy jej włosy zaczęły zmieniać kolor z różowego, na niebieski, potem rudy, by znowu swoją barwą przypominać gumę balonową. Remus uśmiechnął się szeroko i zanim pocałował ją mocno w usta, przyznał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Niezaprzeczalnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mama mówiła, że u Blacków nikt wcześniej nie miał takich zdolności, może ktoś z Rosierów? — zastanawiała się Tonks chwilę po tym, jak przerwali swój pocałunek i na nowo ułożyła się wygodnie na torsie Remusa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Możliwe, że to w ogóle nie jest dziedziczne, a szansa na urodzenie się z taką zdolnością jest jedna na milion — zastanawiał się na głos, gładząc jej aksamitne ramię. — Chciałabyś, żeby było metamorfomagiem?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sama nie wiem — przyznała zupełnie szczerze — to całkiem przydatne i zabawne. Człowiek czuje się dzięki temu niezwykły.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie przez swoje zdolności jesteś niezwykła, Doro — zapewnił ją Remus, posyłając jej pełne miłości spojrzenie, a pod jego wpływem Tonks nie miała wątpliwości, że dla niego właśnie jest kimś niezwykłym, tak samo jak on dla niej. — I niezależnie od tego czy nasze dziecko będzie metamorfomagiem, wilkołakiem czy kimkolwiek innym również będzie niezwykłe i nie potrzebuje do tego żadnych ponadprzeciętnych zdolności. — Te słowa tak mocno ją rozczuliły, że zapragnęła wchłonąć tą całą miłość, którą Remus darzył ją i ich maleństwo, żeby potem z powrotem go nią obdarować. Ogarnęło ją tak mocne wzruszenie, że gdyby chociażby chwilę dłużej się nim rozkoszowała, to z pewnością by się całkowicie rozkleiła. Chciała jednak tego uniknąć, bo ta noc była zbyt budująca dla niej by zakończyć ją potokiem łez. Obróciła się więc na brzuch, ciesząc się, że nie jest on jeszcze tak duży, żeby jej to uniemożliwić i opierając głowę na rękach zaczęła przyglądać się Remusowi z nieodgadnionym uśmiechem, do chwili gdy już nie wytrzymał i zwrócił na to uwagę. — Co?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak sobie teraz pomyślałam… — mruknęła, przygryzając wargę, a jej spojrzenie stało się bardzo rozbawione, co nie umknęło Remusowi, który wciągnął powietrze i westchnął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Już się boję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdybyśmy byli w łóżku… — zaczęła Dora, przybierając niewinny ton, który całkiem dobrze ukrywał jej własne rozbawienie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteśmy… — przyznał Remus, zerkając na nią z ciekawością, jakby zastanawiał się nad tym czy ta noc może skończyć się na czymś innym niż długa rozmowa, co jeszcze bardziej zaczęło śmieszyć Dorę, która już resztkami sił powstrzymywała się od śmiechu. Zmrużyła oczy, ściszyła głos i uśmiechając się zalotnie powiedziała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I zmieniłabym się w, dajmy na to, McGonagall i wtedy zaszła w ciążę. To dziecko byłoby podobne do mnie czy do McGonagall?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Słodki Merlinie, Tonks! — wykrzyknął zszokowany Remus, natychmiast przyjmując pozycję siedzącą, gdy Nimfadora w tym samym czasie przewróciła się na plecy, wybuchając śmiechem. Mina jej męża była tak przerażona i zdegustowana, że innej reakcji po niej nie można było się spodziewać. — Jesteś niemożliwa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wyobraziłeś to sobie, prawda? — spytała, trzymając się za brzuch ze śmiechu, bo mina Remusa była komiczna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przestań — syknął, ale widząc diaboliczny uśmiech Dory, odsunął się na skraj łóżka, mówiąc śmiertelnie poważnie: — Jeżeli zamierzasz teraz przybrać postać Minerwy, wyprowadzę się. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś nieco zbyt delikatny — bąknęła i wywracając oczami, przyciągnęła go do siebie. Kiedyś jeszcze wykorzysta ten pomysł i być może Remus obudzi się obok nauczycielki transmutacji zamiast własnej żony, ale tej nocy już nie chciała się z niego tak naigrywać. Schował urazę, obejmując ją ponownie, a ich dłonie złączyły się ze sobą na pościeli. Obrączka na dłoni Remusa lśniła w księżycowym blasku, sprawiając, że wyglądała jak magiczny artefakt, a nie przetransmutowany kolczyk Nimfadory. Aż ciężko było uwierzyć, że kilka miesięcy temu jeszcze nie byli małżeństwem. Tonks nie wyobrażała sobie, by nie być żoną Remusa, miała wrażenie, że bez niego nie byłaby już sobą. Przejechała palcem po obręczy na dłoni męża i spytała cicho: — Żałujesz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musimy przestać zadawać sobie to pytanie — mruknął, chowając twarz w jej włosach. Miał rację, a jednak Tonks czerpała siły z każdego zapewnienia, które od niego słyszała. Poczuła jego ciepły oddech na karku, który wywołał u niej gęsią skórkę, a potem rozpłynęła się pod wpływem brzmienia głosu Remusa, który wyszeptał jej do ucha: — Żałuję każdej chwili bez ciebie. </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"></span></div><blockquote><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Oj bardzo potrzebowałam tego rozdziału. Pojawił się Bary, którego nie było już wieki i dobrze. Fatalne Jędze miały być bardzo dużą częścią tego opowiadania, ostatecznie były znacznie mniejszą, ale Baru zawsze będzie miał szczególne miejsce w moim serduszku!</span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jestem ciekawa co myślicie o scenie Syriusza i Althedy. Ja osobiście uwielbiam ich w duecie i uważam, że są dla siebie stworzeni. </span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">No o końcowa scena, czy ktoś kojarzy ten edit z odmętów pintresta? No nie mogłam tego nie użyć! Idealnie to do nich pasuje, a przy okazji nawinął się jeden z ich momentów - bardzo intymnych, a przy okazji też poważnych i trzeba było to jakoś rozładować.</span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Czekam na Wasze odczucia i widzimy się za dwa tygodnie, a później zobaczymy...</span></div></blockquote><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"></span></div></span><span id="docs-internal-guid-263c03e3-7fff-584c-2d7b-e50b1ce427f6"><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEVaTM9Di5SC_U9sDizRzIR5LXG-0dBWXuPVoBItWYM7VXyc-6LaLYR5EokenqYtvyeKh7NWDFiNLEIalBJN4MEGS4jvrM6JBDuvvoavGKNn94t8DB1uvwKtGMqtyuydRR9SEOEtKBOblJL9sl1vXbHaU5Z-C3-2JC1XDyDVYN7mdNxjxhkpun7GodQQ/s564/0b3ff2271b0b7b52f774e48158b04501.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="560" data-original-width="564" height="318" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEVaTM9Di5SC_U9sDizRzIR5LXG-0dBWXuPVoBItWYM7VXyc-6LaLYR5EokenqYtvyeKh7NWDFiNLEIalBJN4MEGS4jvrM6JBDuvvoavGKNn94t8DB1uvwKtGMqtyuydRR9SEOEtKBOblJL9sl1vXbHaU5Z-C3-2JC1XDyDVYN7mdNxjxhkpun7GodQQ/s320/0b3ff2271b0b7b52f774e48158b04501.jpg" width="320" /></a></div><br /><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-77239145326177685702023-06-10T15:10:00.001+02:002023-06-10T15:12:30.078+02:00144) Poskładać rzeczywistość w całość<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Nimfadora wzięła sobie do serca słowa matki i od razu zaczęła zastanawiać się nad tym, czego będzie potrzebować ich maleństwo. Jednak myśli o pieluszkach, ubrankach, butelkach i smoczkach, szybko odłożyła na drugi plan, kiedy tylko Remus wrócił do domu. Już od progu było widać, że wydarzyło się coś złego. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie można powiedzieć, że aktualnie napotykało się na każdym kroku same dobre wieści, było wręcz przeciwnie, ale za każdym razem, gdy Remus wracał do domu po wypadach z Zakonem Feniksa, można było dostrzec w nim iskrę optymizmu i poczucie spełnionego obowiązku. Może działania Zakonu nie były spektakularne, ale w sytuacji beznadziejnej nawet najmniejszy krok w dobrą stronę potrafił dać mnóstwo nadziei. Tym razem było zupełnie inaczej, a Remus długo nie chciał zdradzić, co poszło nie tak. Zdobył się na to dopiero wieczorem, wcześniej zapewniwszy ją jedynie, że nikomu z Zakonu nic się nie stało, żeby uspokoić jej nerwy. Kiedy leżeli w łóżku, pośród nocnych ciemności, gdy powieki Tonks zaczęły już jej ciążyć, szepnął: </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Oni nie żyją… <span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Po tym wyznaniu oboje nie spali całą noc, tkwiąc w swoich objęciach. Dora nie potrafiła wypuścić Remusa z rąk po tym, jak opowiedział jej o tym, że misja jego, Syriusza i Kinga się nie powiodła. Mówił o krótkiej chwili beztroski, która uśpiła ich czujność, o myślach, które pozwoliły im uciec od wojny, a być może wszystko przekreśliły, wręcz przesadnie dzielił się niewieloma szczegółami z działań podjętych przez Kinga i tajemniczym łączniku, który miał im pomagać… Te kilka minut, z pozoru niewinnych, tak potrzebnych, na które sobie pozwolili, a może gdyby zrobili odwrotnie, odmówili sobie tej przyjemności, to </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">zdążyliby. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zastali zgliszcza, a nad nimi Mroczny Znak. Remus nie chciał jej mówić o ciałach, które znaleźli, ale gdy w końcu się otworzył, nie potrafił przestać mówić. Odnaleźli pośród gruzów wszystkich członków rodziny Finchów - rodziców i dwójkę dzieci. Ten widok tak wstrząsnął Remusem, że przez długie godziny nie potrafił się po tym podnieść. </span><p></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie była to kwestia godzin. Remus, choć otrząsnął się z tego przerażające letargu, potrzebował chwili wytchnienia. Poprosił więc Kingsleya, by przez kilka dni nie zlecał mu kolejnych zadań i przekazał je innym członkom Zakonu. Shacklebolt się zgodził, pewnie dlatego, że doskonale rozumiał Lupina. Więc gdy następnego dnia Remus poprosił ją, by zajęła czymś jego myśli, od razu przypomniała sobie o </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">kwestii pieluchowej. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie spodziewała się, że Remus po tym, jak już dotarło do niego, że oboje zawalili na całej linii w sprawie wyprawki dla ich dziecka, wykaże się niesamowitym zaangażowaniem. Od razu wygrzebał z jednej szuflady miarę i zaczął po całym domu szukać idealnego miejsca na kącik dla malucha. Nawet po raz pierwszy, od kiedy wspólnie zamieszkali, wszedł do niewielkiego pokoju na parterze, który zawsze był zamknięty. Dora wiedziała, co kryło się za drzwiami. Była w tamtym pomieszczeniu, gdy po raz pierwszy zabrał ją do swojego rodzinnego domu. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Remus postanowił, że tam właśnie będzie pokój ich dziecka, ale Tonks się nie zgodziła. Z jednej strony było to dość rozsądne rozwiązanie, bo ich dom nie był zbyt duży. Na parterze oprócz salonu połączonego z jadalnią i kuchni, był właśnie ten pokoik. Na piętrze natomiast łazienka, sypialnia Remusa i Dory, a także dawny pokój Lupina, który teraz zajmowała Andromeda. Tonks jednak nie wyobrażała sobie, żeby jej mąż zlikwidował gabinet swojego ojca, który był niemal jak skansen, wieczna pamiątka po obecności starszego Lupina, w którym roiło się od książek, wspomnień i przede wszystkim zdjęć rodzinnych. Ostudziła zapędy męża, twierdząc, że na samym początku przecież ich maleństwo nie będzie potrzebowało osobnego pokoju, a łóżeczko ze spokojem zmieści się w ich sypialni. O tym, co dalej pomyślą później. Remus przystał na to, a Dora cieszyła się, że gabinet Lupina przestał być zakazaną przestrzenią. Od tamtej chwili często zachodziła tam, żeby oglądać fotografie, które zawieszone były na ścianie dookoła drzwi. Przyglądała się małemu chłopcu z blond grzywką i wyobrażała sobie, że dzieciątko, które wkrótce przyjdzie na świat będzie do niego podobne, a za kilka lat pokaże mu, że tak właśnie wyglądał jego tatuś, gdy był w jego wieku. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Zgodnie zdecydowali się, że powinni zacząć od stworzenia listy niezbędnych rzeczy. Mama Dory chętnie zaangażowała się w to wszystko, uzmysławiając im po raz kolejny, ile spraw muszą załatwić. Lista była długa, a oni powoli chcieli wykreślać z niej kolejne pozycje. Nie można było zaprzeczyć, że Andromeda była nieocenioną pomocą w kwestii tworzenia całego planu przygotowania, ale to Lucky była niezastąpiona w jego realizacji. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Kiedy tylko Tonks dała jej znać, że Remus wybrał się na poszukiwanie łóżeczka, w którym miało spać ich dzieciątko, Sara natychmiast zapowiedziała swoją wizytę i obiecała, że nie pojawi się z pustymi rękoma. Jak powiedziała, tak zrobiła. Kilka godzin po tym, jak mąż Dory wrócił do domu z ogromnym kartonem i magicznie pomniejszonym materacem w kieszeni, przyjaciółka Tonks pojawiła się w kominku z naręczem toreb wypchanych po brzegi. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Może ci jednak pomogę, Lupin — zaoferowała się zgryźliwie Lucky po dłuższej chwili, gdy wszyscy rozsiedli się w salonie, gdzie Dora i Sara przeglądały zawartość przyniesionych przez nią skarbów pełnych ubranek dla niemowlaków, Andromeda siedziała wygodnie w fotelu, dziergając na drutach czapeczkę dla maleństwa, a Remus toczył niezbyt równą walkę ze szczebelkami łóżeczka. Sara spoglądała na jego poczynania z ogromnym rozbawieniem, gdy co kilka sekund spoglądał na instrukcję. — Ze śrubokrętem nie radzisz sobie równie sprawnie co z różdżką. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Dam sobie radę — bąknął z przekonaniem Remus, który siedział na podłodze, przykładając dwie części do siebie i upewniając się, że to właściwe ułożenie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Przestań go dręczyć… — upomniała ją Tonks, chociaż uprzednio prychnęła autentycznie rozbawiona. Bo chociaż faktycznie Remus mógł to złożyć za pomocą jednego zaklęcia, to w jego staraniach i zaangażowaniu było coś niezwykle rozczulającego. I Dora miała pewność, że jego postępowanie nie wynika tylko z zajęcia czymś własnych myśli, ale ogromnej chęci sprawdzenia się jako dobry tata. — Zarzeka się, że złoży wszystko sam i to bez pomocy magii. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Twój tata też był tak uparty — wtrąciła Andromeda z uśmiechem, przerywając na chwilę swoją robótkę. Nie było to pierwsze dzieło, bo jak się okazało już od tygodnia tworzyła ręcznie robione cuda dla swojego wnuka. Tonks odwdzięczyła jej się jeszcze większym uśmiechem, wstając z kanapy i nalewając do kubków herbatę. Jedynie jej mama piła z eleganckiej zastawy, bo jak twierdziła herbata najlepiej smakuje w filiżance. Było to dla Dory absurdalne, ale ostatnio chętniej spełniała zachcianki swojej matki, niż własne, bo wówczas Andromedzie towarzyszył wyjątkowo dobry humor i była o wiele bardziej skora do dzielenia się historiami z bardzo wczesnego dzieciństwa Nimfadory i okresu, gdy jeszcze nie było jej na świecie. — Nie tylko sam skręcił łóżeczko, ale zrobił od podstaw. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Tego nie zdołam przebić — stwierdził uczciwie Remus, spoglądając łagodnie na swoją teściową, a Dora podeszła do niego, z czułością zatapiając dłoń w jego włosach.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie musisz i tak jesteś wspaniałym ojcem — zapewniła go z uczuciem, a on nie wstając z podłogi, przyłożył głowę do jej brzucha i zamarł na chwilę, a Dora znając już doskonale jego zachowanie, syknęła z udawaną urazą: — Nie rób tego… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Czego? — zapytała zdziwiona Lucky, z zainteresowaniem obserwując z pozoru normalne zachowanie Lupina. Dora wywróciła oczami, wyjaśniając od razu:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Remus słyszy bicie serca naszego szkraba. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Wilcze zmysły — błysnął uśmiechem jej mąż i cmoknął jej brzuch, jak miał w zwyczaju robić za każdym razem, gdy za pomocą swojego ponadprzeciętnego słuchu badał równe i rytmiczne bicie serca ich dziecka. Dora uśmiechnęła się czule, ale szybko ten gest przybrał obrażone oblicze, gdy dodała, udając urażoną:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I drażni mnie niemiłosiernie, bo ja musiałabym prosić Althedę o badanie, żeby też to zrobić. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Czego oczywiście nie zrobisz, bo… — mruknęła Lucky, przeciągając ostatnią sylabę i prowokując odpowiedź Tonks, która była niemal natychmiastowa i pełna irytacji.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Ta kobieta działa mi na nerwy. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Pamiętam, jak Fran się tak zachowywał — mruknęła Sara z autentycznym rozmarzeniem, gdy Tonks pocałowała czule Remusa i wróciła na swoje miejsce. Lucky czerpała ogrom radości z ich przygotowań, co chwilę wspominając chwile, gdy sama oczekiwała narodzin małej Amelii. Tonks szczerze żałowała, że Sara nie przyprowadziła ze sobą jej uroczej chrześnicy, ale wierzyła jej, gdy zapewniła ją, że przy Amy nic nie udałoby im się zrobić. Doceniała jednak każdą historię z okresu ciąży, którą opowiadała jej przyjaciółka, stawiając je na równi z opowieściami swojej mamy. Teraz, gdy Dora sama spodziewała się dziecka, żałowała, że nie mogła towarzyszyć Lucky w tym czasie, a potem miała tak mało styczności z Amelią. Obiecywała sobie miliony razy, że będzie lepszą matką chrzestną, a gdy wzruszała się na myśl o maleńkiej Amy, nie potrafiła powstrzymywać swoich hormonalnych łez. Teraz też zaszkliły się jej oczy, ale Sara szybko rozładowała całą atmosferę, wzdychając ciężko i wznosząc oczy do nieba. — My nosimy dzieci, ale to mężczyźni tracą głowę. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Mam nieodparte wrażenie, że wam przeszkadzam — mruknął Remus, unosząc wysoko brwi, gdy doskonale wyłapał celowy przytyk w jego stronę. Lucky uśmiechnęła się z satysfakcją i pokazała mu język, a następnie rozłożyła przed sobą uroczy, popielaty śpioszek z wyhaftowanym na piersi misiem. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Gdybyście mi powiedzieli, co to za niespodzianka tam siedzi, mogłabym przynieść znacznie więcej…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sami nie znamy płci — odparowała Tonks, słysząc prowokację w głosie Sary, która za każdym razem, gdy rozmawiały, próbowała wyciągnąć od niej tą bezcenną informację. A gdy dostrzegła na twarzy Lucky wyraz ogromnego zdziwienia, który z pewnością mógł się skończyć głośnym sprzeciwem i tyradą, która zmierzałaby do tego, że przecież </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">ona musi wiedzieć,</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> dodała z prowokującym uśmiechem: — Jeszcze… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie chcieliśmy się spieszyć, taka niepewność jest akurat ekscytująca — wyjaśnił natychmiast Remus, wymieniając jako pierwszy powód, który oboje uznali za obowiązującą wersję. Jednak nie mógł się powstrzymać by dodać jeszcze: — A gdybyśmy znali płeć, to musielibyśmy wymyślić imię, a co do tego nie jesteśmy zgodni… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Niech zgadnę — mruknęła z rozbawieniem Sara, patrząc na Tonks spod przymrużonych oczu — masz za duże wymagania, Tonks? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Jedno słowo na temat tego, jakie imię ci nadałam, a obiecuję nie ręczę za siebie — zagroziła Andromeda znad swojej robótki, nim Tonks zdążyła głośno wygłosić swoje zdanie na temat tego, jakie powinno być imię dla dziecka. Ona, Remus i Sara wymienili rozbawione spojrzenie, zwłaszcza Lupin wydawał się wesoły, zapewne wspominając ich rozmowę na temat kryteriów odnośnie imienia i propozycji Dory, by nazwać ich maleństwo Moody, bo Alastor brzmi głupio. Andromeda natomiast zadumała się na chwilę i powiedziała sentymentalnie: — Za moich czasów, nie było aż tak zaawansowanych zaklęć diagnozujących. Do ostatniej chwili nie miałam żadnej pewności czy będę miała córkę, czy syna. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Pamiętam, że Lily nie chciała znać płci do ostatniej chwili… — przyznał melancholijnie Remus, pozwalając wspomnieniom owładnąć swoje myśli. Tonks przywołała na twarz łagodne oblicze, wyobrażając sobie, że gdyby świat był sprawiedliwy, Lily i James Potterowie wciąż by żyli i byliby dla ich dziecka ciocią i wujkiem. Uśmiechnęła się szerzej, uświadamiając sobie, że to poniekąd czyniło Harry’ego takim przyszywanym kuzynem dla jej dziecka, a młody Potter mówiłby do Remusa wujku. To była urocza myśl, bardzo rozczulająca, która w jej młodym, matczynym umyśle rozpaliła kolejne, dotyczące świata idealnego, a w nim mogłaby spytać nie tylko mamę czy Sarę o macierzyństwo, ale również Lily, która przecież powołała na świat fantastycznego chłopaka. Zaraz po tym w jej głowie rozjaśniało przeczucie, że przecież Remus za bardzo nie ma z kim pogadać o ojcostwie, dlatego spytała go, ciągnąc temat, który sam przecież zaczął:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— A James? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Wykradł jej kartę w Mungu i sam się dowiedział — odparł zupełnie naturalnie, jakby była to rzecz całkowicie naturalna, a uśmiech na jego twarzy się poszerzył. Kiedy Tonks rozkoszowała się tym widokiem i beztroską bijącą z jego oczu, Sara wbiła w niego zszokowane spojrzenie i wyhrypiała z przesadnym przejęciem:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Na jej miejscu byłabym wściekła. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Teoretycznie jej nic nie powiedział, ale chodził taki dumny z siebie, że to było aż nazbyt oczywiste, że będzie miał syna — wyjaśnił natychmiast mąż Dory z tym samym uśmiechem błąkającym się na jego ustach. Rzadko zdarzało się, że Remus pozwalał sobie na takie błogie wspomnienia. Zazwyczaj zdarzało mu się to w towarzystwie Syriusza, gdy oboje na krótką chwilę zapominali o tym, ile czasu upłynęło od dnia, w którym stracili najbliższych przyjaciół. Tonks dopiero teraz uświadomiła sobie, jak takie momenty odmładzają Huncwotów i rozpalają w nich ten młodzieńczy urok, który tak bardzo uwielbiała. — Lily dopiero po porodzie powiedziała mu, że beznadziejnie się maskował. Ale wtedy mieli już Harry’ego, więc nie liczyło się nic poza nim… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Zupełnie tak jak teraz, prawda? — mruknęła Sara, a myśli każdego z nich popędziły chyba w zupełnie innym kierunku, chociaż wszyscy zgodnie przytaknęli skinieniem głowy. Dopiero po kilku sekundach dotarło do nich, że Lucky miała na myśli Pottera i jego misję, która teraz, gdy dowiedzieli się o akcji w ministerstwie, stała się jeszcze bardziej tajemnicza i ciekawa. Cokolwiek Harry i jego przyjaciele robili, miało to na celu zyskanie przewagi nad Voldemortem, a może nawet zupełne zakończenie wojny. Faktycznie, w skali całego świata nie liczyło się nic poza Potterem. — Ktoś wie, co się z nim dzieje? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Syriusz rozmawiał z nim jako ostatni — odpowiedział jej Remus, a beztroska zniknęła z jego twarzy — ale to było na początku sierpnia… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Całe wieki temu. Syriusz do tej pory nie może przetrawić tego, że pozwolił im iść bez siebie… — przyznała Dora, która tylko raz rozmawiała z Łapą o tym, co działo się na Grimmauld Place tamtego dnia, gdy szukał wszędzie Remusa. Od tamtej pory Syriusz zdawał się być czymś przygnębiony za każdym razem, gdy go widywała. Nie powiedział jej dlaczego, tym bardziej, że zazwyczaj w jego towarzystwie była Altheda, co utrudniało szczerą rozmowę, ale czuła, że Syriusz się czymś zadręcza. Nie mogła przecież wiedzieć, że powodów było znacznie więcej, a ona naiwnie sądziła, że jest to spowodowane poczynaniami Harry’ego. — Zwłaszcza, że nasze starania nie są zbyt skuteczne. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Słabo znam Pottera — westchnęła Sara, składając starannie kolejne ubranka, a na jej czole pojawiła się podłużna, niezbyt głęboka bruzda, która zwiastowała strapienie — ale chłopak wie, jak o siebie zadbać i ma przy sobie przyjaciół. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To prawda, ta trójka jest nie do zdarcia — przyznał Remus, ale bez przekonania, co tłumaczyły kolejne jego słowa — chociaż sam byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział gdzie są. Co nie zmienia faktu, że będziemy gotowi stanąć przy nim, gdy tylko nadejdzie czas i będzie nas potrzebował. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Dora wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą Remus natychmiast uścisnął, porzucając szczebelki na dywanie i posyłając jej wdzięczny, krótki uśmiech. Ofiarowując sobię tę krótką chwilę wsparcia, podczas której Tonks chciała zapewnić męża, że tak właśnie będzie, nie dostrzegli tego, że Sara niespodziewanie sposępniała. I kiedy oni wymieniali długie spojrzenie, Lucky zdobyła się na trudne, niewiele mówiące wyznanie:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie wszyscy… — szepnęła pod nosem, a jednak skutecznie skupiła na sobie uwagę wszystkich obecnych. Nawet Andromeda przestała na chwile dziergać, a blady uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy przygotowywała się na nawet najgorsze wyznanie, które w końcu nadeszło. — Włosi podjęli decyzję.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Cisza zapanowała w ich domu, gdy padło to zupełnie niespodziewane stwierdzenie, na które nie byli przygotowani. Tonks poza rodziną Sary i Estery nie miała praktycznie żadnej styczności z włoską organizacją pomagającą Zakon Feniksa, ale miała świadomość, że ich wsparcie było ogromne. Chociażby podczas bitwy w Dartford, gdzie stanowili znaczną część sił i bez ich pomocy tamte wydarzenia mogłyby wyglądać zupełnie inaczej. Włosi przybyli na Wyspy niecały rok temu, a ich celem z pewnością było działanie powstrzymujące poczynania śmierciożerców. Nimfadora nie rozumiała dlaczego akurat teraz zdecydowali się przerwać swoje działania, bo z pewnością tego właśnie dotyczyła ich decyzja, o której mówiła Sara z takim utrapieniem.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Odchodzą?</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Myślałam, że są po naszej stronie — odezwała się Dora, nim Lucky zdążyła odpowiedzieć Remusowi. — Że nam pomogą. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I tak jest — zapewniła gorączkowo Sara, oblizując wargi, żeby zaraz potem dodać: — Tak było. Ich minister magii był przyjacielem Dumbledore’a, po jego śmierci nie czuje się już zobowiązany. Nie chcą już poświęcać życia dla naszej sprawy. — Lucky zwiesiła wzrok, nie mogąc najwidoczniej znieść spojrzeń Lupinów, które wbijały się w nią z niedowierzaniem. Jej postawa wskazywała na to, że kobieta czuje się winna takiemu obrotowi spraw, chociaż Tonks była pewna, że nie przyczyniła się do decyzji Włochów, ale też zapewne jej się nie sprzeciwiała. — To dla nich zbyt dużo. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Kiedy? — wyszeptała Tonks, ledwo poruszając ustami, bo myśl, że ci wszyscy ludzie ich opuszczą, obudziła w niej wręcz paraliżujący lęk, który zagnieździł się na dnie żołądka, powodując u niej nieprzyjemne i z pewnością niezwiązane z ciążą mdłości.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Jeszcze nie wiedzą — odpowiedziała Sara, nie unosząc wzroku z ubranek, które teraz miętosiła bezmyślnie w dłoniach — nie będą robić tego z dnia na dzień. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To prawie połowa sił Zakonu… — mruknął posępnie Remus, a cała werwa, z którą zabrał się do składania łóżeczka, nagle go opuściła. Pokręcił głową, próbując pozbyć się wielu nieprzyjemnych myśli, które pojawiły się po tej nowinie, ale było to niemożliwe. — Bez nich…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Damy radę — zapewniła natychmiast Lucky, chociaż bez większego przekonania, rzucając im intensywne spojrzenie. Zacisnęła nerwowo wargi, widząc, że to krótkie zapewnienie nie było wystarczająco pokrzepiające. — Nie ma innej możliwości. Uda nam się. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— A wy? — szepnęła Dora, która nie odwracała wzroku od swojej przyjaciółki. Te kilka krótkich chwil pozwoliło jej uzmysłowić sobie, że ten lęk, który niespodziewanie ją ogarnął, wcale nie był związany z powrotem ich włoskich sprzymierzeńców do ojczyzny. Ten strach był o wiele bardziej osobisty, zakorzeniony w obawach, które wyciszyły się w dniu, w którym Franczesco zaprowadził ją do mieszkania, gdzie mieszkał z Sarą, Esterą, Giusem i dzieciakami. Teraz rozbudziły się na nowo, gdy patrzyła na Lucky z okruchami nadziei, które utrzymywały się na powierzchni jej świadomości, gdy zadawała kolejne pytanie. — Wrócicie z nimi? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nigdzie się nie wybieram, Tonks. — Głos Sary rozbrzmiewał obietnicą, która powoli uspokajała Nimfadorę. Lucky nigdzie się nie wybierała, nie miała zamiaru znów jej zostawić, wciąż były blisko, mając siebie pod ręką. Tonks uśmiechnęła się łagodnie, z ulgą, a Sara odwdzięczyła się podobnym gestem, tyle że znacznie szerszym, uspokajającym. Pochyliła się w stronę Dory, obejmując ją mocno. — Amelia pozna swoją kuzynkę od razu po jej narodzinach. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— A może kuzyna? — wtrącił Remus, gdy Lucky zamknęła jego żonę w silnym uścisku, najwidoczniej telepatycznie przyjmując taktykę Sary, która odwróciła uwagę Tonks od niepokojących myśli. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Z facetów nie ma żadnego pożytku — prychnęła żartobliwie Lucky i klepnęła delikatnie brzuch Nimfadory, ledwie muskając go dłonią. Obie kobiety uśmiechnęły się szeroko. — Lepiej żeby to była dziewczynka… </span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Był zupełnie przemoczony. Chlupotanie w butach irytowało go przy każdym kroku, a chłodny wiatr sprawiał, że mokre ubrania stawały się sztywne, jakby zamarzały bezpośrednio na jego grzbiecie. Zaciskał nerwowo wargi, by nie zacząć bezwiednie przeklinać, bo z pewnością te niezbyt kulturalne słowa odbiły by się leśnym echem. Wolał nie myśleć o tym, że zabrakło dwóch metrów podczas aportacji, żeby nie wylądować w lodowatym jeziorze. Wolał nie myśleć o tym, że zupełnie nie wie, gdzie dokładnie jest i czy w ogóle powinien być akurat w tym miejscu. Wolał nie myśleć o tym, że jego rodzina spędza czas zdecydowanie przyjemniej, choć z pewnością bardziej banalnie. Zresztą sam ledwie wczoraj wyśmiał pomysł Remusa, żeby złożyć łóżeczko bez użycia czarów. Wydawało mu się to zupełnie zbędne i niepotrzebne, bo przecież wystarczył do tego jeden ruch różdżką, ale teraz wizja mocowania się z drewnianymi szczebelkami wydawała się wyjątkowo kusząca. Chociaż zdecydowanie bardziej korciła go propozycja Althedy, by spędzić ten dzień razem na odgruzowywaniu magazynu Szalonookiego, w którym stary wariat trzymał wszystkie zepsute fałszyskopy, detektory i inne twory, których nie pomieścił już w pozostałej części domu. Nie żeby sprzątanie było dla niego atrakcją, chociaż piski i trzaski zepsutych przedmiotów wydobywające się ze składziku często go drażniły. Wiedział za to doskonale, że każda próba zabrania się za to pomieszczenie kończyła się znacznie przyjemniej i w sposób zupełnie nie związany z porządkami. Ale on obiecał… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Obiecał i chyba tylko dlatego przedzierał się przez kolejny las, skryty pod działaniem Zaklęcia Kameleona, trzymając na wszelki wypadek wepchniętą w kieszeń kurtki pelerynę niewidkę Moody’ego, która nawet nie umywała się do tej, którą Harry odziedziczył po Jamesie. Szwędał się po gąszczu pachnącym wilgocią i zgnilizną opadłych liści, szukając jakichkolwiek śladów, chociaż równie dobrze mógłby wybrać się na grzybobranie. Może byłoby to bardziej owocne… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Po feralnych wydarzeniach w Coventry, gdzie nie udało im się ochronić rodziny Finchów, Syriusz i Remus poprosili o kilka dni wolnego, a King uszanował ich potrzebę odsapnięcia od tego bagna. Lupin korzystał w pełni, skupiając się na rodzinnej sielance, do czego zapraszał również Blacka, ale on nie mógł sobie na to pozwolić. Nieznośne wrażenie, że na wszystko jest już za późno, nie dawało mu spokoju. Łapa czuł przemożną potrzebę by takiemu tokowi spraw zapobiec. Nie chciał po raz kolejny się spóźnić… Więc kiedy Remus i Tonks przygotowywali się na narodziny swojego malucha, on miał zamiar spełnić obietnicę, którą złożył Andromedzie. Tyle, że nie wiedział, jak dokładnie za to się zabrać. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Próbował się czegoś dowiedzieć, podsłuchał więc parę rozmów w magicznym Londynie, podpytał tu i tam, ale pilnował, żeby nikt nie zauważył w jego zachowaniu czegoś podejrzanego. Zresztą dbał o to, żeby nikt, nawet najbliżsi, nie dowiedzieli się o jego licznych wypadach i kolejnych fiolkach eliksiru wielosokowego, które zabierał z zapasów Zakonu. Wyciągał gazety ze śmietników, a potem od razu z powrotem je wyrzucał, bo Prorok Codzienny nadawał się tylko do tego. Musiał jednak przyznać, że dowiedział się czegoś istotnego, ale zarazem także niepokojącego. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Za każdą jawną organizacją często stała ta, która balansowała na granicy prawa. Tak też było w przypadku Komisji Rejestracji Mugoli, która, choć powołana przez samego Ministra Magii, pacynkowego idiotę, który zapewne był pod działaniem Imperiusa, mogła słać na prawo i lewo zawiadomienia o konieczności stawienia się przed nią w trybie natychmiastowym, to raczej nie posuwała się otwarcie do wyłapywania tych, którzy nie pojawili się na wezwanie. Komisja miała od tego innych ludzi. Chociaż Black nie nazwałby ich ludźmi… </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Szmalcownicy</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">. To oni wyłapywali tych, którzy próbowali uciec przed Komisją, to oni, nie zważając na jakąkolwiek moralność, upadlali dobrych ludzi, winnych jedynie temu, że nie mieli magicznego rodowodu i w stanie niemal agonalnym przyprowadzali przed oblicze ministerialnych okrutników. To właśnie oni stali się teraz największym zagrożeniem dla nieobecnego Teda Tonksa i jego kompanii, która uciekła przed nowym ładem Ministerstwa Magii. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Syriusz wiedział, że nie musi przed nimi ostrzegać męża kuzynki, bo Ted do głupich nie należał, ale też sam powinien na nich uważać. Stąd wychodził z domu jedynie pod Zaklęciem Kameleona, albo w swojej animagicznej postaci, eliksir wielosokowy zostawiał na podróże między ludzi. Wyjątkowo niefortunnym byłoby, gdyby cały świat tak dowiedział się o jego przebudzeniu. Szczególnym pechem byłoby, gdyby to akurat Syriusz natknął się na kogoś pokroju szmalcowników. Każdy szelest mógł być złym omenem, a jednocześnie Black bardzo chciał, żeby za każdym razem, gdy się odwróci, mógł dostrzec kogoś, kogo znał. Miło by było zobaczyć Teda, w końcu to jego szukał, ale prawda była inna…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Black pojawiał się w miejscach, w których mógł się ktoś ukryć, ale jego wzrok nie szukał Tonksa… Szukał Harry’ego. Chciał zobaczyć swojego chrześniaka, albo chociaż Rona czy Hermionę, żeby to oni mogli mu wskazać drogę do Pottera. Wiedział, że Harry, nie chciał, by mu towarzyszył, wolał zmierzyć się z tą misją sam z pomocą najbliższych przyjaciół, ale od kiedy świat obiegła wieść, że to właśnie ich trójka zrobiła takie zamieszanie w Ministerstwie Magii, że czegoś tam szukali, Syriusz nie mógł przestać o nich myśleć. Chciał wiedzieć, co Dumbledore kazał zrobić Potterowi. Chciał mu jakoś pomóc. I ponad wszystko chciał wiedzieć, czy nic im się nie stało i są cali. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Marzył o tym, by naprawić swój głupi błąd. Najpierw pozwolił odejść Harry’emu, potem to samo zrobił z Tedem. Nie miał prawa ich zatrzymywać, był tego świadomy, ale powinni mieć kontakt. Powinni znaleźć sposób na bezpieczne przekazywanie sobie informacji o tym, gdzie są, by w razie potrzeby ktoś mógł zareagować, pomóc… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Każdy szelest, złamana gałąź, ledwie słyszalny huk… Za każdym razem odwracał się z nadzieją i duszą na ramieniu. By tylko się rozczarować. Wolał jednak to od cichych wędrówek przez odludne lasy. Gdy był zupełnie sam pośród setek drzew, rodziła się w nim znienawidzona bezradność, której w jego życiu było zdecydowanie zbyt wiele. I tym razem po raz kolejny musiał się zmierzyć z taką właśnie sytuacją, która przygniatała go i odbierała siły do stawiania kolejnych kroków. Las, w którym się znalazł, był wyjątkowo gęsty. Wysokie drzewa, tworzyły kopułę nad jego głową, ale on mierzył się z gąszczem o wiele niższych krzewów, które bardzo utrudniały szybki patrol terenu. Nie mógł dostrzec niczego, co byłoby dalej niż dwa metry, a niekiedy musiał przedzierać się przez chaszcze, by dostrzec coś, co było tuż przed nim. Całe przedramiona miał podrapane, matka natura pewnie nie oszczędziła również jego twarzy, ale nie czuł na niej żadnych nacięć. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jeśli teraz go nie znajdę, wracam do domu, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">powiedział sobie, odsuwając kolejną gałąź. Po prawdzie nie wiedział, czy myśli o Tedzie, czy też o Harrym. Nie miało to w tej chwili znaczenia… Miał dość, a co gorsza, nie miał jak temu zaradzić. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Odgarnął następne gałęzie, które odsłoniły niewielką polanę. Od razu przez jego głowę przebiegła myśl, że jest to idealne miejsce, by się skryć, chociażby na jedną noc. Wtedy właśnie dostrzegł zawalony namiot i pozostałości po ognisku. Serce podskoczyło mu do gardła, tłumiąc radość, która wezbrała się w nim w pierwszym odruchu. Rzeczy w obozie były porozrzucane i zniszczone, porzucone w pośpiechu. Scenariuszy było zbyt wiele, by je teraz analizować. To Syriusz wiedział na pewno. Musiał przeszukać to miejsce, znaleźć trop i odszukać tych, którzy szukali tu schronienia. Natychmiast zapomniał o zmęczeniu, zrezygnowaniu, przemoczonych butach i poranionych rękach. Tchniony nową siłą i wszelkimi obawami, zrobił krok do przodu, zaciskając dłoń na różdżce. Jego noga napotkała opór, co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę mulista glebę, z której wyrastało mnóstwo krzewów, ale niepokojący dreszcz sprawił, że poczuł niezrozumiały lęk. Zganił się za to w duchu i pchnął stopą na tyle mocno, że gałęzie nie powinny stanowić problemu. Opór wciąż powstrzymywał go od zrobienia kroku. Spojrzał w dół i od razu pożałował… Zamarł w miejscu, jego serce przestało na chwilę bić, a gardło zacisnęło się nieznośnie i chyba tylko to powstrzymało go od nagłego pozbycia się całej treści żołądka. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tuż pod jego stopami znajdowała się plątanina ciał… </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">martwych ciał</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; text-align: justify; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">, porzuconych po bestialskim morderstwie… Nie potrafił nawet rozpoznać, która z ofiar była mężczyzną, a która kobietą ani ile ich dokładnie było. Jedynym, co widział były puste oczy, pozbawione życia, które odebrano w jednej, krótkiej chwili, która zniszczyła wszystko. Odarte z ubrań i godności ciało leżące na wierzchu było nienaturalnie wygięte, jakby narzucone na pozostałe niczym plandeka, mająca ukryć dowody nieludzkiej zbrodni, a może raczej szarfa dumnie prezentująca makabryczne dzieło, w której wypalono jedno zdanie…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Szlamy do szlamu…</span></p><p style="text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Tonks naprawdę nie narzekała w ostatnim czasie na brak wrażeń w godzinach porannych. Właściwie to miała już dosyć nagłych pobudek, które wiązały się z natychmiastowymi wizytami w toalecie i bliskimi spotkaniami z łazienkową armaturą, nad którą opróżniała zawartość swojego żołądka. Za każdym razem, gdy już miała nadzieję, że to koniec porannych mdłości i nadszedł czas na kolejne objawy towarzyszące jej ciąży, to wszystko zaczynało się od nowa. W związku z tym Nimfadora była także wciąż niewyspana, zmęczona i rozdrażniona, a taki stan utrzymywał się aż do końca jej przedpołudniowej drzemki. Dni, w których wyspała się porządnie w ostatnim czasie, mogła zapewne policzyć na palcach obu dłoni, a może nawet i tylko jednej. Tym razem wszystko zapowiadało, że będzie dane jej pospać w spokoju bez żadnych przerw. Oh, gdyby mogła przez sen docenić każdą minutę w ciepłej pościeli… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Ale nie mogła, a tego dnia, gdy słońce jeszcze nawet nie wzbiło się nad horyzont, Dora i Remus zostali wybawieni z łóżka dość brutalnym pukaniem, a wręcz waleniem do drzwi frontowych. W pierwszej chwili Tonks bardzo chciała to zignorować, udawać, że to jedynie senna mara, która zaraz się rozmyje, a ona zdoła się wyspać. Jednak jej mąż, który był wyjątkowo czujny, zerwał się do pozycji siedzącej na łóżku, odkrywając również i ją, co poskutkowało natychmiastowym rozbudzeniem. Lupinowie rzucili sobie zdziwione spojrzenie, gdy pukanie rozległo się ponownie. Tonks mrużąc oczy, spojrzała na zegarek ustawiony na stoliku nocnym. Ledwie dochodziła piąta, a za oknem było wciąż ciemno. Remus gestem nakazał jej zostać w łóżku i sam wyszedł z sypialni, ale Dora nie miala zamiaru czekać. Pospiesznie ubrała sweter męża, jako remedium na gęsią skórkę spowodowaną nagłym zerwaniem pościeli i ruszyła za nim na parter. Była już na ostatnich stopniach, kiedy dostrzegła Remusa, który z różdżką w dłoni otwierał drzwi. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Słodki Merlinie! — warknęła zirytowana, kiedy dostrzegła w progu dwie identyczne, rude postacie, które szczerzyły się od ucha do ucha. — Czy wy nie możecie kiedyś zjawić się o ludzkiej porze? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Oh daj spokój, Tonks… — bąknął George, machając ręką i uśmiechając się jeszcze szerzej.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— My po prostu wiemy, że twój dzień staje się lepszy, gdy widzisz nas o poranku… — dodał Fred, puszczając w jej stronę oczko, a potem obaj bliźniacy spojrzeli na Remusa i zgodnie zawołali:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Cześć, profesorku! </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Wy już na nogach? — spytał Lupin, przecierając dłonią zaspaną twarz, na której pojawiła się ulga, gdy okazało się, że intruzami byli właśnie Weasleyowie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Jeszcze… — ziewnął Fred, a George powtarzając zachowanie brata, dodał:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie spaliśmy całą noc. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I uznaliście, że musimy cierpieć razem z wami? — spytała zjadliwie Tonks, obdarzając ich niezbyt przychylnym spojrzeniem. Faktycznie chłopcy byli rozczochrani, a na ich bladych, piegowatych twarzach z łatwością można było dostrzec zmęczenie. Dora bez problemu mogła uwierzyć w to, że bliźniacy zarwali nockę, ale nie rozumiała dlaczego musieli również ich wyrwać z łóżka. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Kingsley powiedział, żeby w pierwszej kolejności przyjść do was — wyjaśnił pospiesznie George, wzruszając ramionami, jakby to wcale nie była ich wina, że Tonks po raz kolejny się nie wyśpi. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Uduszę go, jak wpadnie w moje ręce — przyrzekła Nimfadora, zaciskając zęby poirytowana niespodziewaną pobudką, która nie pozwoliła jej pomyśleć nawet o tym, że być może powodem tego wszystkiego było coś ważnego. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Usiądźcie, przyniosę kawy, bo zaraz wszyscy padniemy… — zadeklarował Remus, wskazując chłopakom na salon, a oni ochoczo pokiwali głowami na myśl o gorącym napoju. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Ja wypiję ich porcję, oni są nieprzyzwoicie pobudzeni — stwierdziła bezlitośnie Tonks, schodząc w końcu z ostatniego stopnia. Chłopcy błysnęli zadziornymi uśmiechami, niewiele robiąc sobie z przytyków Nimfadory.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Też się rozbudzicie, jak tylko pozwolicie nam powiedzieć o naszym pomyśle… — stwierdził pewnym głosem Fred, wyjątkowo dumny z siebie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Właściwie to Lee na to wpadła… — wtrącił wyjaśniająco George, a Fred odparł nie tracąc animuszu:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Ale my też będziemy brać w tym udział… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I chcielibyśmy was zaangażować… — George próbował sprowadzić ich chaotyczną wypowiedź na właściwie tory i w końcu wyjaśnić, z czym przybyli do domu Lupinów. W tym samym czasie Remus w kuchni wstawiał już wodę na kawę, a Fred przeszedł do salonu, gdzie oparł się o dziecięce łóżeczko, które stało tam od dwóch dni, od momentu gdy w końcu uporali się z jego złożeniem. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Co to jest? — zapytał zdziwiony Fred, który dopiero po chwili zrozumiał, o co się opiera. Posłał Tonks zaskoczone spojrzenie, a ona uśmiechnęła się jedynie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Przecież to łóżeczko, kretynie… — rzucił George, zdenerwowany tym, że jego bliźniak po raz kolejny przerywa mu w wyjaśnieniu ich ponoć genialnego pomysłu, ale szybko pojął, że obecność dziecięcego łóżeczka w salonie Lupinów nie jest wcale tak oczywista. — Po co wam łóżeczko? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Najwidoczniej Kingsley nie puścił pary z gęby… — zawołał Tonks tak głośno, żeby Remus usłyszał ją w kuchni, jednocześnie rozkoszując się zdziwieniem na twarzach bliźniaków. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To odracza jego wyrok? — zapytał rozbawiony Lupin, wyglądając przez framugę, a Dora prychnęła krótko i ziewnęła.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Może będę łaskawsza, gdy się wyśpię. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Halo… — Fred próbował zwrócić uwagę Lupinów, machając rękoma. — Czy chcecie nam o czymś powiedzieć? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— A musimy coś mówić? — zdziwił się Remus, wracając do salonu z tacą wypełnioną czterema kubkami, z których unosiła się para. Tonks w tej chwili uśmiechnęła się szeroko, unosząc wysoko brwi i czerpała olbrzymią satysfakcję z tego, jak twarze bliźniaków się zmieniały. Weasleyowie spojrzeli na siebie, prowadząc jakąś rozmowę bez używania jakichkolwiek słów. Zawsze fascynowało Dorę to, że ich bliźniacza więź była tak silna, że zdawali się czytać we własnych myślach. Nagle dwie rude czupryny pojawiły się tuż przy jej brzuchu, kiedy Fred i George uklęknęli obok niej na podłodze. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— No maluchu, oficjalnie otrzymujesz tytuł stałego klienta Magicznych Dowcipów Weasleyów… — powiedział oficjalnym tonem Fred, a jego brat od razu mu zawtórował:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Oraz dożywotnią zniżkę na cały asortyment. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— A my będziemy twoimi ulubionymi wujkami.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Syriusz może mieć coś przeciwko… — zauważył Remus z rozbawieniem, kiedy odkładał tacę na ławę i sam wziął jeden z kubków, żeby upić łyk kawy. Jej rozkoszny zapach był tak kuszący, że Tonks natychmiast zapragnęła wziąć w dłonie swój kubek i również wypić jego zawartość. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Przestańcie gadać do mojego brzucha i mówcie, jaki kolejny szalony pomysł wpadł wam do tych rudych łbów — ponagliła ich, czochrając jednocześnie ich włosy, żeby przy okazji odsunąć ich od siebie i utorować sobie przejście do kawowego raju. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Od razu szalony… — mruknął Fred, a po tym, jak po raz kolejny porozumiał się z Georgem spojrzeniem, wykrzyknęli z całą ekscytacją, która im towarzyszyła od momentu, gdy przekroczyli próg ich domu:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— ROZGŁOŚNIA RADIOWA! </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Chyba faktycznie jest jeszcze za wcześnie… — bąknął Remus, który niemal machinalnie chwycił drugi kubek i podał go żonie, która wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Możecie mówić jaśniej? </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I wolniej… — poprosiła Tonks, upijając łyk kawy i siadając na oparciu fotela. Fred wzniósł oczy do nieba, najwidoczniej nie pojmując, jakim cudem nie zrozumieli ich szczątkowych wyjaśnień.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Zastanawialiśmy się z Lee, jak długo uda nam się to wszystko ciągnąć i ile osiągniemy… — zaczął bardziej szczegółowo tłumaczyć George, a Fred wciął mu się w środek zdania:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Chodzi o to całe rzucanie zaklęć ochronnych na domy mugoli i mugolaków.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie mówimy, że to nic nie daje, ale kurde… — bąknął dość nieskładnie George, jakby nie wiedział dokładnie, w jakie słowa ubrać swoje myśli i podrapał się w miejscu, gdzie kiedyś miał ucho — jest nas za mało i chociaż wszyscy się staramy, to i tak każdego dnia można usłyszeć o kolejnej rodzinie, której nie udało się uratować…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— No i trzeba przyznać, że momentami każdy z nas potrzebuje odpocząć chociaż dzień od tego gówna.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Tu się zgodzę z wami — mruknął Remus znad swojego kubka, a Dora skrzywiła się. Pamiętała doskonale tamten dzień, kiedy jej mąż, Syriusz i King zastali zgliszcza domu Finchów. Od tamtego dnia z resztą Remus nie wziął żadnej misji, bo przygniotło go to za bardzo. I chociaż ten stan nie mógł trwać w nieskończoność, to ta przerwa była niezbędna. Inaczej mógłby zwariować od ciężaru psychicznego. Walka z wiatrakami coraz bardziej ich wszystkich wykańczała. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Właśnie — przytaknął Fred — i doszliśmy do wniosku, że jesteśmy na straconej pozycji. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Bardzo optymistycznie, chłopcy… — zauważyła Dora, rzucając im spojrzenie pełne niezrozumienia, bo wciąż nie wiedziała do czego zmierzają. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— No właśnie niezbyt… — stwierdził George, najwidoczniej nie wyłapując ironii w jej głosie. Był jednak zbyt zaaferowany, żeby się nad tym zastanawiać, bo od razu zaczął mówić dalej: — Chodzi o to, że to nie jest wojna między śmierciożercami a Zakonem Feniksa. To jest kolejna wojna czarodziejów. Wszystkich czarodziejów. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Przynajmniej wszystkich na wyspach… — wtrącił Fred, krzywiąc się, a Dora odniosła wrażenie, że miał na myśli włoski oddział Zakonu, który zamierzał się wycofać w najbliższym czasie do ojczyzny. Wieść ta rozniosła się dość szybko i stanowczo obniżyła ich morale. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Zgadzam się z wami, ale nie zaczniemy wpuszczać do Zakonu każdego z ulicy — odezwał się Remus, marszcząc brwi. Najwidoczniej zaczął zastanawiać się nad tym, jak zwiększyć ich liczebność i nie stracić na skuteczności ich działań. — Musimy mieć przy sobie ludzi zaufanych, musimy też dbać o swoje bezpieczeństwo — powiedział zdecydowanie, a po chwili dodał niezbyt chętnie: — Wiecie przecież, co stało się z Hagridem. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Wiedzieli i to bardzo dobrze. Dora aż wzdrygnęła się na wspomnienie wiadomości, którą dostali zeszłego wieczora. Tonks bardzo ceniła Hagrida. Zresztą trudno było znaleźć kogoś, kto nie lubił gajowego. Trzeba było jednak przyznać, że nie zawsze wykazywał się rozsądkiem w swoich działaniach. W gruncie rzeczy Dora uznawała za cud, że Hagrid tak długo utrzymał się w Hogwarcie po przejęciu posady dyrektora przez Snape’a. Hagrid zawsze głośno popierał Harry’ego, niezależnie od sytuacji, a do tego był zagorzałym zwolennikiem Dumbledore’a i poszedłby za nieżyjącym już dyrektorem w ogień. Wytrzymał niemal trzy miesiące, nie wychylając się zanadto. W końcu gdy w zinwigilowanym przez śmierciożerców Proroku Codziennym pojawił się artykuł oczerniający Harry’ego, który był teraz najbardziej poszukiwanym czarodzieje, Hagrid nie wytrzymał i urządził w swojej chatce imprezę wspierającą Harry’ego Pottera. To była czysta głupota, która skończyła się wypędzeniem gajowego z Hogwartu, o którym poinformowała Zakon McGonagall. Napisała jedynie, że udało mu się uciec, a pozostali nauczyciele bronią uczniów. Całe szczęście skończyło się to tylko w taki sposób. I każdy tak uważał, bo bliźniacy również się skrzywili, a George mruknął dość niemrawo, wzruszając ramionami:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Hagrid to swój chłop, ale te jego ciasteczka… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Poza tym nie każdy ma świadomość… — westchnęła ciężko Tonks, nawiązując do wcześniejszego wątku ich rozmowy. Bo chociaż zgadzała się z tym, że ta wojna dotyczyła wszystkich czarodziejów, to niemożliwym było, żeby każdy się zaangażował, a już zwłaszcza jeżeli byli omamieni przez zakłamaną prasę i marionetkowy rząd. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I o to właśnie nam chodzi! — wykrzyknął Fred, ale to ani trochę nie przybliżyło ich do wyjaśnienia tego całego genialnego planu. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Ojciec od wczoraj nie pojawił się w pracy, bo dowiedział się, że zostanie za nim wystawiony list gończy, tak jak za Harrym, Ronem i Hermioną — powiedział znacznie poważniej George, a Tonks i Remus spojrzeli na siebie z przejęciem. — Już raz przetrzepali Norę od góry do dołu, dlatego rodzice zaszyli się na trochę u ciotki Muriel. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Współczuję im z całego serca — odezwała się Dora i to nie tylko dlatego, że miała złe wspomnienia związane z ciotką Muriel. Weasleyowie bardzo odczuli wydarzenia, które przerwały wesele Billa. Tonks sama pamiętała ten strach, który towarzyszył jej, gdy dowiedziała się o tym, że śmierciożercy torturowali jej rodziców, a potem obserwowali jej rodzinny dom. Całe szczęście zacisze jej i Remusa było ukryte znacznie lepiej i nie musieli się martwić o takie naloty, ale Weasleyowie byli na ciągłym świeczniku. W końcu ich syn zniknął razem z Harrym Potterem, a jego odnalezienie zdawało się być priorytetem aktualnej władzy. Niby oficjalnie Ron chorował na smoczą ospę, a jego rolę dość długo skutecznie odgrywał ghul ze strychu ubrany w piżamę, ale jak długo to wszystko miało trwać? Podziwiała Artura, że miał w sobie tyle siły, żeby codziennie rano stawiać się w pracy, gdzie mogło wydarzyć się przecież wszystko. Przed jej oczami niemal pojawił się zaczarowany zegar Molly, którego wskazówki z pewnością wskazywały, że każdy z członków rodziny Weasleyów znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Bill i Fleur rozważają wyjazd do Francji, albo przerzucenie rodziców do Rumunii i stamtąd dopiero dotrą do krewnych Fleur — dodał Fred, również poważniej, a po ich ekscytacji prawie nie było już śladu. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie wiem, jakim cudem Kingsley się jeszcze trzyma, ale powiedział nam, że aurorzy są na celowniku i tam też zaczną znikać ludzie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Oby znikali w sensie ukrycia się, a nie… — Fred skrzywił się, nie mogąc wypowiedzieć swoich obaw na głos, a po plecach Dory przebiegł dreszcz, któremu towarzyszył strach o dawnych współpracowników. Przecież Hestia, Carl, Lucy, Kingsley, Savage i Williamson wciąż tkwili w ministerstwie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Matka nie chce posyłać Ginny z powrotem do szkoły po przerwie świątecznej… — przyznał George, a Fred dopowiedział:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Najchętniej już teraz ściągnęłaby ją do domu.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nasza włoska familia ma dwójkę małych dzieci, wy wkrótce też zaczniecie taplać się w pieluchach… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— A po wydarzeniach z Finchami nawet ty, Remusie, i Syriusz potrzebowaliście kilku dni na odreagowanie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Tonks pokiwała głową bardziej z zadumy niż ze zrozumienia. Niby była tego wszystkiego świadoma, ale teraz gdy bliźniacy jeden przez drugiego wymieniali każdy budzący niepokój szczegół, przytłoczyło ją to jeszcze bardziej. Była zamknięta w czterech ścianach, które były bezpieczne, a jednocześnie izolowały ją od wszystkiego, co się działo. Nie była już, tak jak kiedyś, w centrum wydarzeń. I chociaż zmartwień jej nie ubyło, to skupiała się mimo wszystko na swoim najbliższym otoczeniu. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Wszystko się zgadza, ale o co dokładnie wam chodzi? — zgodził się z nimi Remus, próbując w końcu wyciągnąć z nich prawdziwy powód porannej wizyty, która ponoć nie mogła czekać. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— O świadomość społeczeństwa! — powiedział z przejęciem Fred, a George zaczął wyjaśniać:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Ludzie się boją, wielu rzeczy nie wiedzą. Prorok jest całkowicie przejęty przez śmierciożerców, tak samo jak Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Jedynie Lovegood publikuje prawdę między artykułami o wymyślonych stworzonkach — przyznał bez przekonania Fred — ale powiedzmy sobie szczerze, że jego gazetka nigdy nie będzie miała takiego zasięgu jak Prorok. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Tak naprawdę to ludzie nie mają skąd brać rzetelnych informacji — przyznał jego bliźniak, a z jego słowami nie można było się nie zgodzić. — Nie mają pojęcia, co się dzieje. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Lee twierdzi, że jeśli dałoby się im możliwość, taki impuls to zaczęliby działać. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— I my się z nim zgadzamy. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To nie będzie wielka skala… — westchnęła Tonks, bo chociaż popierała bliźniaków, to nie wiedziała, w jaki sposób mogliby dotrzeć do większego grona osób, nie narażając się przy okazji. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Ale nie musi być, Tonks — odparł natychmiast Fred, który znów zaczął się nakręcać, a jego bliźniak pokiwał gorączkowo głową. — Wystarczy, że każdy czarodziej, który usłyszy o tym, co się dzieje, rzuci kilka zaklęć ochronnych na dom sąsiada, zamiast dla własnego dobra donieść na niego. — To stwierdzenie było piorunujące, bo do Tonks właśnie dotarło, że będzie to rewolucją dla Zakonu Feniksa. Należenie do niego było zaszczytem, misją i powinnością. Wśród jego członków aż roiło się od podręcznikowych bohaterów. Być może tak właśnie dobierał ich Dumbledore? Zgromadził ludzi, którzy dla większego dobra, dla dobra ogółu byli w stanie poświęcić wszystko, nawet własne życie. A przecież chłopcy mieli rację, nie potrzebowali kilku, którzy oddadzą wszystko dla sprawy, a wielu, którzy wykażą się okruchem dobra i przyzwoitości. Zgodnie ze słowami Freda, potrzeba było tak niewiele, by osiągnąć wszystko czego potrzebowali. — I nie chcę być nader optymistyczny, chociaż nasz pomysł jest genialny, i twierdzić, że od razu będą nas słuchać setki czy tysiące osób. Ale nawet dwadzieścia czy trzydzieści to już jest coś…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To tak jakbyś wysłała Remusa na kilkadziesiąt takich pomocowych akcji, ale wszystko wydarzyłoby się jednego dnia — dopowiedział George, próbując jeszcze bardziej przekonać Tonks, ale nie było już takiej potrzeby. Bliźniacy kupili ją swoim pomysłem całkowicie. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To ma sens, chłopaki — odezwał się Remus, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się im z zastanowieniem. — Ludzie wierzą mediom, więc powinniśmy to wykorzystać. Ale umiecie coś takiego zrobić? — zadał w końcu kluczowe pytanie, przyglądając się ich piegowatym twarzom. — Stworzyć rozgłośnie radiową, nienamierzalną i do tego…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Zabezpieczoną? — przerwał mu George, kiwając głową. Remus odpowiedział mu tym samym gestem, dając do zrozumienia, że właśnie to miał na myśli.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Lee kompletuje cały sprzęt, facet zna się na rzeczy, a do tego ma doświadczenie, bo przez lata komentował wszystkie mecze w Hogwarcie — wyjaśnił Fred, tonem jakby zdawał szczegółową relację, sprawozdanie z planu, który należało wykonać. — A my zastanawiamy się nad tym, jak to zrobić…</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Żeby ukryć sygnał przed śmierciożercami i ministerialnymi dupkami, ale jednocześnie umożliwić odbiór każdemu, kto ma łeb na karku — dokończył za brata George, wyjawiając sedno całej sprawy, a kolejne słowa Freda wyjaśniły, dlaczego to do domu Lupinów zapukali w pierwszej kolejności:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Nie ukrywam, że liczyliśmy na pomoc Huncwotów. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Coś w stylu zaklęcia, które chroniło waszą mapę, albo czegoś innego… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Remus wam nie odmówi — stwierdziła Tonks, dostrzegając nadzieję, która teraz malowała się na twarzach rudzielców — zaimponowaliście mu, widzę to w jego oczach. — Nie kłamała. Oczy Remusa stały się nagle jaśniejsze, jakby rozświetlały je ogniki, i to nie byle jakie, tylko te, które tak bardzo uwielbiała, te które nazywała huncwockimi. Trudno było się nie uśmiechnąć na taki widok. Domyślała się, że jej mąż już teraz wertował w głowie każde znane mu zaklęcie, które mogłoby się przydać. Lupin kompletnie przepadł w całym tym koncepcie, była tego pewna. Uśmiechnęła się, unosząc kącik ust ku górze, gdy zerknęła w stronę kominka, który stanowił bezpośrednie przejście do domu Moody’ego. — A i ja będę czuła ogromną satysfakcję, jak zaraz wparujecie do Blacka i wyrzucicie go z łóżka. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Dla ciebie wszystko, Tonks — zapewnił z szarmanckim uśmiechem George, gdy jego brat w końcu dorwał się do kubka z wystudzoną już kawą, a Dora wiedziała, że w tej kwestii z pewnością zrobią jej tą przyjemność i później wrócą z barwną opowieścią, jak to Syriusz klął kwieciście tuż po brutalnym przebudzeniu. Jedna rzecz jednak nie dawała jej wciąż spokoju.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Tylko nadal nie rozumiem, dlaczego wpadliście tu skoro świt… — mruknęła, krzywiąc się nieznacznie. Pojmowała ich ekscytację i chęć natychmiastowego działania, to że potrzebowali pomocy Remusa i Syriusza też było dla niej oczywiste, ale czy nie mogli jej oszczędzić w tym porannym maratonie szaleństwa? — Mam wam wymyślić nazwę, kiedy mój mąż będzie się popisywać zdolnościami w dziedzinie zaklęć?</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Właściwie to mamy już nazwę… — odparł George i nim zdążył skończyć, wykrzyknął razem z bratem, nie wiadomo już, który głośniej, jakby oboje nie mogli się doczekać, by wypowiedzieć jedno słowo:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— POTTERWARTA! </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Potterwarta… — powtórzył za nimi Remus, ale już znacznie spokojniej i z pewnym zamyśleniem. Potem uśmiechnął się, kiwając głową. — Brzmi dobrze. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Bo wiecie, to radio ma nie tylko informować i zachęcać do działania… — zauważył George, chociaż dla Dory to właśnie były główne założenia tego planu. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Chcemy oczyścić dobre imię Harry’ego, Rona i Hermiony — wyjaśnił Fred, garbiąc się nieznacznie i tłumiąc ziewnięcie, które choć zdradzało jego zmęczenie, zupełnie nie pasowało jego zaangażowaniu i ekscytacji — ale no przede wszystkim Harry’ego, bo to jego najbardziej się czepiają i uświadomić wszystkim tępakom, ile ten chłopak robi dla dobra obcych sobie ludzi, żeby wiedzieli, że jest nadzieja, bo na świcie jest taki sobie Potter, który przecież miał być naszą jedyną nadzieją.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Cokolwiek to znaczy… — westchnął George, a Tonks kiwnęła głową, bo chociaż Fred świetnie sparafrazował ostatnie słowa Dumbledore’a, które ten wypowiedział do Zakonu Feniksa, to żadne z nich nadal nie wiedziało, jaki sens za sobą niosły. Oczywiście zaufali Harry’emu, nie było ku temu żadnych wątpliwości, nawet w obliczu tajemniczej misji, o której szczegółach nie mieli pojęcia. George zerknął na brata i dopiero teraz Tonks dostrzegła, że pod całą tą ekscytacją i maską, którą oboje przybrali, widoczny był ogrom zmartwienia. Już chciała zapytać, co ich trapi, kiedy George westchnął raz jeszcze i już znacznie mniej gorączkowo dodał mimochodem: — A tak poza tym, Ron zabrał ze swojego pokoju radio… </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Myślicie, że uda wam się do nich dotrzeć. — To było zdecydowanie stwierdzenie i to pełne nadziei, która rozbrzmiała w głosie Remusa. I chociaż nie słychać było pytania, to George wzruszył nieskromnie ramionami i przyznał w odpowiedzi:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Spróbować nie zaszkodzi, a przy okazji audycji, można im wspomnieć, że w nich wierzymy i dbamy o to, żeby świat się zupełnie nie zawalił, kiedy oni wykonują tą swoją misję. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Jesteście genialni — powiedziała głośno Dora, a uśmiechy na twarzach bliźniaków rozjaśniły pochmurny poranek, który nastał tego dnia. Tonks nie mogła określić tych dwóch chłopaków inaczej, bo faktycznie pomyśleli o wszystkim, a samo myślenie i słuchanie o ich pomyśle z rozgłośnią radiową odkrywało w niej nowe pokłady sił i optymizmu.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— My wszyscy jesteśmy… — odparł Fred, a jego uśmiech przybrał nieco bardziej zadziorny charakter. Było to o tyle charakterystyczne, że zawsze tak robił, gdy miał plan, do którego on i jego brat próbowali kogoś przekonać. Nie umknęło to uwadze Lupinów, którzy wymienili porozumiewawcze spojrzenie. — Chcieliśmy was poprosić, żebyście prowadzili audycje razem z nami. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— My?</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Lee będzie prowadzącym — oznajmił Fred, a po jego głosie od razu było słychać, że jest równie podekscytowany, co na samym początku ich wizyty — ma do tego smykałkę, ale chcemy zapraszać członków Zakonu, żeby pokazać ludziom, ilu nas jest i żeby każdy mógł podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem. </span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— No wiecie… — bąknęła Tonks, chcąc od razu się wymigać, bo chociaż chciała im pomóc i z pewnością będzie ich dopingować w ich działaniach, to nie do końca była przekonana, żeby brać w tym czynny udział. Dzielenie się swoim życiowym doświadczeniem nie wydawało jej się kuszącą opcją, jednak wtedy Remus wtrącił jej się w środek zdania, mówiąc łagodnie:</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— To nie jest głupie, Doro.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Spojrzenie Remusa było ciepłe, a w jego oczach można było dostrzec to, co Tonks przecież sama odczuwała - optymizm i chęci do działania. Nie była pewna czy to właśnie jego wzrok ją przekonał, czy może ekspresowy rozrachunek, który przeprowadziła w myślach. Zarówno ona jak i Remus musieli dojść do tych samych wniosków, a Tonks zrozumiała, że Potterwarta jest jej szansą na wyrwanie się z duszącej bezczynności, z której się mierzyła. Uśmiechnęła się szeroko, a w jej czarnych oczach coś błysnęło.</span></p><p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">— Chyba warto się zaangażować, póki mogę się jeszcze ruszać.</span></p><span id="docs-internal-guid-0eec4218-7fff-7108-6748-89eb1232b68c"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><span id="docs-internal-guid-a572d0a3-7fff-7a75-a0fc-0de2649c29d6"><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><br /></span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><blockquote><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Dzień dobry, dzień dobry moje kochane Alochomorki! ♥</span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Jak dajecie radę w te upalne dni? Mam nadzieję, że pijecie dużo wody i szukacie cienia (a w cieniu można spokojnie czytać nowy rozdział xd). </span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ach, sama nie wiem, co napisać Wam o tym rozdziale... Z jednej strony mamy dużo ciepełka, takiego trochę rodzinnego, oczekiwania na Teddy'ego, pojawia się temat Potterwarty, który trochę tchnął nadzieję w naszych bohaterów, a z drugiej mamy scenę Syriusza, która chociaż krótka to zupełnie mnie rozwaliła. </span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Jestem strasznie ciekawa, jak Wy odbieracie ten rozdział. Śmiało piszcie swoje opinie, bardzo na nie czekam! ♥</span></div><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ściskam mocno, Mora </span></div></blockquote><div style="text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div></span></span></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-13064097864133888202023-05-27T17:38:00.001+02:002023-05-27T17:38:00.140+02:00143) Poświęcenie i znaki<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Krajobraz za oknem zdawał się coraz bardziej blaknąć. A było to okropne w porównaniu do tego, że jesień przecież nie tak dawno rozkwitła całą paletą ciepłych kolorów, do których Nimfadora zaczynała już tęsknić. A może jej się tylko wydawało, że liście zabarwiły się dopiero przed chwilą i tak naprawdę minęło sporo czasu, nim zaczęły brązowieć i opadać na ziemię. Kompletnie zgubiła już poczucie czasu. Miała wrażenie, że całymi dniami wpatrywała się jedynie przez okno. Wszystko dookoła płynęło zbyt szybko, a ona trwała w miejscu…</span></p><span id="docs-internal-guid-3d66233d-7fff-ae26-1cf2-6bb8ed76db38"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I chyba tylko ona, bo wszystko inne ruszyło naprzód. <span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zakon stał się najprawdziwszym ruchem oporu. Zwłaszcza po wydarzeniach z Hogsmeade, które nie były jednak zupełnie przypadkowe. Jeżeli ktoś zadawał sobie pytanie, co robili Harry, Ron i Hermiona, to odpowiedź przyszła w zaskakującym momencie. Właściwie to sam atak na Hogsmeade był odpowiedzią na poczynania Pottera i jego przyjaciół, którzy dzień wcześniej włamali się do gmachu Ministerstwa Magii, a potem uciekli w tylko sobie znanym kierunku. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co było celem Harry’ego, ale mieli pewność, że rozwścieczyło to Voldemorta i jego popleczników do tego stopnia, że w odwecie zaatakowali wioskę czarodziejów. Po co? Tego też mogli się jedynie domyślać, bo mogło to być pokazem siły albo też odreagowaniem jakiejś porażki. Jak to stwierdziła później Sara - <i>Potter wetknął różdżkę w mrowisko.</i> I miała sporo racji, ale fakt, że Harry przedsięwziął jakieś działania w swojej tajnej misji, powierzonej mu przez Dumbledore’a, podziałał na Zakon motywująco. Fakt faktem nie mieli zbyt dużego pola do popisu, ale musieli robić tyle, ile byli w stanie. Zbieranie informacji, analizowanie aktualnej sytuacji, przeliczanie swoich możliwości - to było zdecydowanie za mało. Mogli sobie na to pozwolić na samym początku ich podziemnego działania, tuż po tym, jak Ministerstwo upadło, ale nie powinni byli na tym poprzestawać. Nie było to łatwe, bo wciąż byli na celowniku, każdy, kto miał jakąkolwiek styczność z Zakonem Feniksa, automatycznie stawał się poszukiwanym. Stało się to jasne, gdy w Proroku Codziennym dwa dni po akcji Pottera w Ministerstwie pojawiły się zdjęcia Harry’ego, Hermiony i Rona, którzy stali się najbardziej poszukiwanymi osobami w kraju. Razem z tą informacją pojawiły się artykuły szkalujące nie tylko Wybrańca, ale też samego Dumbledore’a, a kolejne dni dokładały do puli osób poszukiwanych kolejnych członków Zakonu Feniksa i postacie niewygodne aktualnej władzy. Przerażające dla Dory było to, że już nie stawiali oporu tylko śmierciożercom, ale też całemu Ministerstwu Magii i nie było to tak, jak kilka lat wcześniej, kiedy Knot nie chciał uwierzyć w powrót Voldemorta. Tym razem podczas jakiejkolwiek potyczki Tonks mogła stanąć naprzeciw swoich dawnych współpracowników, którzy ślepo wykonywać polecenia zawodowe. Nie wierzyła, że kiedykolwiek dojdzie do sytuacji, w której śmierciożercy, aurorzy i Brygada Uderzeniowa znajdą się na równi. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Świat oszalał… </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I Zakon Feniksa musiał sprzeciwiać się temu szaleństwu. </span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">W społeczeństwie czarodziejów zaczęła panować zasada </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">przede wszystkim ja, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">a każdy zaczynał dbać o własny tyłek. <i>Tylko o swój własny tyłek…</i> Stawało się to przerażające, a ludzka podłość wypływała na wierzch. Komisja Rejestracji Mugolaków działała prężnie, wciąż wymagając kolejnych zgłoszeń pod groźbą restrykcji, których nikt nie chciał doświadczyć. W końcu sąsiad zaczynał donosić na sąsiada, pracownik na pracodawcę, kolega na kolegę… Mało co miało znaczenie, a zasada </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">przede wszystkim ja, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">zmieniła się w bardziej bezwzględną </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">przede wszystkim czarodzieje. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I tak spełniły się obawy, które nie tak dawno towarzyszyły rodzinie Dory. Mugolaków oskarżano o absurdalną </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">kradzież </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">magii, a każdy, kto nie mógł udowodnić, że ktoś z jego przodków jest </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">prawdziwym</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> czarodziejem w najlepszym wypadku tracił swoją różdżkę, w najgorszym tracił życie, a najczęściej trafiał do Azkabanu. Taki mógł być los ojca Nimfadory, który, co dość niechętnie przyznawała, miał nieco racji, wybierając ucieczkę. A przecież to wszystko nie dotyczyło tylko jej taty, wśród nich było tylu czarodziejów pochodzących z mugolskich rodzin… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I to właśnie pomoc takim osobom stała się głównym celem Zakonu Feniksa. W ich przypadku zasady miały odwrotny skutek. Z myślenia o sobie, najbliższych i ich bezpieczeństwie poszli krok dalej i zaczynali dbać o innych, często zupełnie obcych sobie ludzi. Byli cichymi obrońcami, którzy wciąż pamiętając o własnym bezpieczeństwie, rzadko kiedy wychodzili z cienia. Dbali jednak o porządną ochronę magiczną, którą rzucali na domu mugolaków i mugoli, starając się uchronić jak największą liczbę osób. Każde takie działanie zwiększało szansę tego, że ktoś mógł uniknąć nalotu śmierciożerców, tortur, a nawet własnej śmierci. Początkowo wyszło to od Artura Weasleya, który poszedł za swoim znajomym z pracy i rzucił kilka zaklęć na jego dom - tak dla spokoju sumienia. Potem inni poszli w jego ślady, a później urosło to do wielkich rozmiarów. Już nie tylko próbowali zapobiegać przypadkowym atakom, które mogły się wydarzyć. Wykorzystywali wszelkie swoje możliwości, by uchronić tych mugolaków, których śmierciożercy mieli na swoim celowniku. To właśnie najczęściej robił Remus, gdy znikał każdego dnia z domu po otrzymaniu wiadomości od Kingsleya. Dora zostawała wtedy, może nie tyle sama, bo jej mama wciąż była obok, ale z pewnością miała wtedy więcej przestrzeni na swoje myśli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tej przestrzeni było chyba nawet za dużo, bo zawsze z jej zakamarków zaatakowały ją przemyślenia, których wcale nie chciała dopuścić do swojej świadomości. Nieważne ile myślała o swoim dziecku, które jest zdrowe i rozwija się wręcz wzorcowo, o ukochanym mężu, o ojcu, który był zdecydowanie za daleko i o długich, wspólnych rozmowach z mamą, zawsze w którymś momencie, jakby znienacka spadała na nią myśli, które natychmiast ścinały ją z nóg. Było to o tyle gorsze, że każdego dnia starała się na nowo uporządkować i docenić swoją codzienność. I kiedy powtarzała sobie, że ma kochającą rodzinę, fantastycznych przyjaciół, a za trochę ponad pół roku zostanie mamą najwspanialszego dziecka na świecie, kątem oka dostrzegała jego twarz… Czasami miała wrażenie, że stał za nią, czasami był odbiciem w lustrze, a kiedy indziej cieniem tuż za oknem. I chociaż miała świadomość, że on nie żyje, to Nate Moore dręczył ją nawet zza grobu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wciąż nie potrafiła sobie poradzić z tym, co się stało. Bycie ofiarą manipulacji było dobijające i to uczucie nie dawało jej spokoju. Miała wrażenie, że coś siedzi pod jej skórą i rozrywa ją kawałek po kawałku, boleśnie torturując. Wiedziała, że na wszystko to, do czego doszło między nią a Natem, wyraziła zgodę, ale czuła się zgwałcona, jakby ich relacja nie była niczym innym jak molestowaniem. Bolała ją jej własna naiwność, jej uległość i przerażająca potrzeba bycia przy kimś. O ile łatwiej było jej żyć w nieświadomości, kiedy wydawało jej się, że to ona jest tą złą, że to ona skrzywdziła jego, a nie na odwrót. Naprawdę wolała mieć go na sumieniu niż męczyć się dłużej z tym poczuciem beznadziejności, z którym nie potrafiła sobie poradzić… Wykańczało ją to, nie potrafiła tego przetrawić, zostawić za sobą… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Znowu cię mdli? — Głos jej matki wyrwał ją z amoku, w który po raz kolejny wpadła, wpatrując się w krajobraz za oknem. Wraz z nieprzyjemnym dreszczem, otrząsnęła się z ponurego zamyślenia, krzywiąc się paskudnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ugh… — jęknęła, nie kryjąc obrzydzenia i wzdrygając się. — Nie wspominaj o mdłościach, bo na samą myśl mam ochotę rzygać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Andromeda podeszła do niej, odgarnęła niesforne pasmo włosów z jej twarzy i posmutniała natychmiast.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Płakałaś… — mruknęła troskliwie, a Tonks dopiero teraz zdała sobie sprawę, że na jej policzkach łzy wydrążyły wilgotne korytarze aż do podbródka. Pospiesznie starła je wierzchem dłoni, pociągając nosem i uśmiechając się w niezbyt przekonujący sposób. Andromeda zmrużyła oczy, wzdychając ciężko. — Nie powiesz mi dlaczego, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ciągle miewam koszmary… — przyznała niechętnie, nie wyznając całej prawdy. Bo chociaż faktycznie Nate gnębił ją w snach, to także na jawie. Dora nie potrafiła się od niego uwolnić i pewnie przez długi czas jej się to jeszcze nie uda. Tonks objęła się ramionami i spojrzała z powrotem na podwórko, gdzie wiatr rozrzucał po wyblakłym trawniku brązowe liście. — To męczące. Dobija mnie bezczynność, mamo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie jesteś bezczynna. To… — westchnęła Andromeda, obejmując ją z matczyną czułością. — To jest jak z zimą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Masz rację — zgodziła się Tonks, wznosząc oczy do nieba, które już teraz wydawało się ogromną połacią śniegu — wkrótce zamarznę od stania w miejscu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zawsze byłaś w gorącej wodzie kąpana… — Pokręciła głową Dromeda, uśmiechając się łagodnie, bo Dora jak zwykle nie zrozumiała, co miała na myśli. Andromeda cmoknęła córkę w policzek i powiedziała spokojnym, troskliwym tonem: — Chodzi mi o to, że nadchodzi zima, czas kiedy wszystko zapada w długi sen, z pozoru jest bezczynne, ale tak naprawdę przygotowuje się, żeby rozkwitnąć na nowo wiosną. — Uśmiechnęła się, kładąc rękę na dłoniach Dory, które otulały w bezpiecznym koszyczku jej brzuch. — Nasza wiosna będzie niezwykła i obie dobrze o tym wiemy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę nie musicie mi powtarzać, że robię to dla naszego dziecka. Wiem, mamo — sapnęła nieco przekornie, ale również ze zmęczeniem. Miała dość słuchania tego, że musi dbać o dobro swoje i dziecka, że nie powinna wychodzić z domu dalej i na dłużej niż jest to potrzebne, żeby tylko nie zapomniała, jak ważne jest maleństwo w jej łonie. Ona to wiedziała. Faktycznie, zawaliła wtedy w Hogsmeade, ale nie oznaczało to, że nie miała świadomości, jak troszczyć się o własne dziecko. W końcu była matką, to się po prostu czuło. — Ono jest najważniejsze i poświęcę dla niego wszystko, ale… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Poświęcenie nie przychodzi łatwo — dopowiedziała za nią mama, wykrzywiając usta w półuśmiechu, ale Tonks pokręciła głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przyszło z łatwością i potwornie się dłuży… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musisz znaleźć sobie zajęcie, kochanie — zawyrokowała, jak gdyby nigdy nic Andromeda, a Dora westchnęła z frustracją, bo to wcale nie było takie oczywiste. Co niby miała robić, kiedy jej najbliżsi mogli zaangażować się w pomoc niewinnym, stawiać opór i po prostu działać. Chciałaby się na coś przydać, chciałaby, żeby jej obecność nie sprowadzała się jedynie do bycia w ciąży, chociaż było to dla niej najważniejsze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Łatwo powiedzieć, jestem tylko ciężarną kobietą, której nie pozwalają wychodzić z własnego domu samej, podczas gdy mój mąż działa aktywnie dla Zakonu — rzuciła lekko poirytowana, wyrzucając ręce w górę w wyrazie frustracji. Dobijało ją to, że Remus niemal codziennie wychodził z domu na kilka godzin, a po powrocie opowiadał jej, w jakim mieście był i czyje domy udało mu się otoczyć ochroną, podczas gdy jej ze względu na ciąże i zagrożenie nie pozwalali wychodzić samej ani teleportować się dalej niż do sąsiedniego miasteczka. Coraz częściej miała wrażenie, że różdżka staje się zbędnym atrybutem w jej kieszeni. — Czuję się bezużyteczna… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale ja wcale nie mówię o Zakonie. Zacznij myśleć o dziecku… — powiedziała Andromeda, nieco rozbawiona reakcją córki, a kiedy Dora miała już zaprzeczyć, to ona podniosła dłoń w uspokajającym, irytującym i matczynym geście, którego Tonks poprzysięgła sobie nigdy nie używać. — Wiem, że ciągle o nim myślisz i poświęcasz się dla niego. Ale do tej pory nie zaprzątałaś sobie głowy ubrankami, pieluchami, łóżeczkiem… — zauważyła Andromeda, unosząc wysoko brew, a mina jej córki stawała się coraz bardziej zażenowana. — Nie macie z Remusem żadnej wyprawki dla tego szkraba. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Merlinie, czym to maleństwo zawiniło, że ma taką beznadziejną matkę — stęknęła Nimfadora, uświadamiając sobie, że naprawdę nic nie mają dla swojego dziecka, żadnych ubranek, łóżka czy nawet imienia. Jak to możliwe, że tak cieszyli się na myśl o nim i oczekiwali jego narodzin, a jednocześnie nie przyszło im do głowy, że może powinni przygotować się na ten dzień. Andromeda zdawała się doskonale wyczytywać te wszystkie myśli z twarzy Dory, bo zadowolenie i satysfakcja malowało się w jej oczach. Tonks pewnie pomyślałaby o tym wszystkim na krótko przed rozwiązaniem, gdyby nie mama, która teraz z nieskrywaną dumą stwierdziła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dobrze, że ma porządną babcię. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jak ty to robisz, mamo? — spytała Tonks, nie kryjąc uśmiechu. Należał on do tych, które coraz częściej miały pojawiać się na jej twarzy, czuły, troskliwy i opiekuńczy, a jednocześnie kryjący w sobie olbrzymie pokłady niepokoju i strachu. Był to uśmiech matczyny, jeden z najpiękniejszych na całym świecie, a ironia w tym wszystkim była taka, że obdarzała nim swoją własną mamę. — Taty nie ma już tak długo, a ty jako jedyna w tym domu jesteś spokojna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ktoś musi — odparła Andromeda, odwzajemniając uśmiech. Tylko w jej przypadku był to gest pospieszny i nieco wymuszony, gołym okiem było widać, że o tym akurat jej mama nie chce rozmawiać. A było to jeszcze bardziej oczywiste, gdy Andromeda spuściła wzrok i szybko zaproponowała: — Chodź coś zjeść, kochanie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tylko nie to… — jęknęła Tonks, odpuszczając w tej chwili matce, która i tak powędrowała do kuchni, żeby coś przygotować. Mdłości były jak do tej pory najgorszym efektem ubocznym ciąży i doskwierał jej od samego początku aż do teraz. I zdawało jej się, że zamiast być lepiej, to jest coraz gorzej, bo na myśl o jedzeniu od razu robiło jej się nie dobrze, co było fatalne w połączeniu z coraz częstszymi zachciankami. I tak w kółko, i w kółko. Odlepiła jednak twarz od szyby i przeszła do salonu, gdzie opadła na kanapę, przerzucając nogi przez oparcie. Słyszała, jak jej mama gotuje wodę na herbatę, najwyraźniej porzucając próby nakarmienia jej czymkolwiek. Na to Tonks była gotowa przystać. Właściwie to jedynym co ją ratowało od przytłaczającej nudy, były wspólne herbatki z mamą. Dużo rozmawiały podczas takich krótkich posiadówek, ale właściwie o niczym szczególnym. Raz, krótko po Hogsmeade, obie zdobyły się na długą rozmowę o ojcu Dory, z której obie wyniosły zapewnienie, że przecież wróci i wszystko się ułoży. Potem mówiły o rzeczach zwykłych i codziennych, do tego stopnia, że szybko straciły tematy do rozmów. Tonks jednak wciąż było mało. Może było to spowodowane długim milczeniem matki, bo doszła do wniosku, że jej głos ma niesamowicie ciepłą i przyjemną barwę, a ona mogłaby go słuchać godzinami, a może to dlatego, że nigdy wcześniej nie umiały spotkać się na chwilę w tym samym miejscu i czasie, żeby wziąć razem oddech i zamienić więcej niż dwa zdania. Nimfadora wzięła głęboki oddech, czując, jak powietrze wypełnia jej płuca. Przymknęła oczy i po chwili zawołała głośno, tak żeby było słychać ją w kuchni: — Opowiedz mi, mamo, jak to było, kiedy czekaliście na mnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Drgnęła niespokojnie, gdy poczuła znienacka dłoń matki, która w rodzicielskim zwyczaju zrzuciła jej nogi z oparcia kanapy. Andromeda uśmiechała się jednak nostalgicznie, gdy tuż za nią w powietrzu lewitowała taca z imbrykiem i dwiema filiżankami. Nim zdążyła opaść płynnie na stół, bez uronienia nawet kropli naparu, jej mama zdołała usiąść na kanapie i łagodnie poklepać się w udo. Twarz Dory rozpromieniła się jak u małego dziecka i z ochotą położyła głowę na nogach mamy. Andromeda zadumała się chwilę, gładząc jej włosy z czułością.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tata kompletnie zwariował — powiedziała w końcu z szerokim uśmiechem, zaczesując włosy Tonks za ucho — najchętniej ciągałby mnie codziennie do uzdrowiciela, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. I najpewniej by to robił, gdyby nie fakt, że trwała wojna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zupełnie tak jak teraz… — szepnęła cicho Tonks, myśląc o Remusie, który już nalegał na kolejne badanie, chociaż tak niedawno Altheda zapewniła ich, że przecież wszystko jest w porządku. Najwidoczniej tak reagowali ojcowie, a może tylko dobrzy ojcowie… Bo Tonks skrycie marzyła, żeby ich dziecko mogło w przyszłości powiedzieć o Remusie, że jest najlepszym tatą na świecie, tak jak ona mogła mówić o swoim ojcu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Historia lubi zataczać koło — zgodziła się Andromeda, a potem mówiła dalej cichym, ciepłym głosem: — Już zapomniałam o porannych mdłościach, spuchniętych kostkach czy nawet rozstępach na całym ciele. Bólu podczas porodu też nie pamiętam… — przyznała uspokajająco z pewnością, którą dawało jej doświadczenie, a Dora uśmiechnęła się tęsknie za czasami, które jeszcze nie nadeszły. — Wiem, że to wszystko było, ale nie miało najmniejszego znaczenia. Pamiętam za to twoje pierwsze kopnięcie i to uczucie, które mi wtedy towarzyszyło. Nie sądziłam, że doświadczę kiedyś czegoś piękniejszego… — Zamilkła na chwile, skupiając się na tym, żeby z niezwykłą dokładnością rozdzielić każde pasmo włosów Nimfadory i ułożyć je starannie, tak by nawet jeden włosek nie wpadł jej do oczu. Jej dotyk był niezwykle delikatny i czuły, jakby Tonks wcale nie miała prawie dwudziestu pięciu lat, a zaledwie kilka miesięcy i każdy, nieco bardziej gwałtowny ruch mógłby ją skrzywdzić. Było to tak potrzebne Dorze, że niemal rozpływała się pod tą kołdrą utkaną z matczynej miłości. — A potem się urodziłaś, uzdrowiciel podał mi maleńkie zawiniątko tak drobne i kruche, że bałam się tej fali miłości, którą na ciebie wylałam. Nawet nie zdążyłam na ciebie spojrzeć, a już wiedziałam, że jesteś wyjątkowa. Moja na wskroś idealna córeczka…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ani trochę absurdalna? — spytała nieco prowokująco Tonks, nawiązując do ich licznych kłótni, które rozpoczęły się w jej wczesnym okresie dojrzewania. Dromeda uśmiechnęła się szerzej pod nosem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślałam, że mówimy o okresie niemowlęctwa… — powiedziała, świadomie kontynuując tę słowną przepychankę, ale potem pochyliła się nieco i ucałowała Nimfadorę w czoło. — Dla mnie, Doro, jesteś najwspanialsza. Nigdy nie kochałam nikogo mocniej niż ciebie, córeczko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><span id="docs-internal-guid-7ee767c5-7fff-870a-f3f5-6757bc3d3d2f"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Deszcz siąpił powolnie z ciemnych chmur i trudno było szukać kogokolwiek na cichych ulicach Coventry. Jesienna plucha zagościła już na dobre, a chłodny wiatr wdzierał się w każdy zakamarek, przyprawiając o nieprzyjemny dreszcz. Można już było zapomnieć o ciepłym, letnim słońcu i przyzwyczaić się do typowo angielskiej pogody. Człowiek w takich okolicznościach najchętniej zaszyłby się w domu, rozpalił ogień w kominku i schował się pod kocem. Cóż trzeba było jednak robić to, co należy, a nie tylko to, co było najprzyjemniejsze. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie Syriusz, który przeklinał dość barwnie warunki atmosferyczne. Nie mógł jednak narzekać, bo sam fakt, że mógł wziąć udział w jakiejś misji, był dla niego wielkim atutem. Może nie nastawiał się na dynamiczną walkę, kopanie śmierciożerców po tyłkach czy chociażby jakiś pościg, to przynajmniej nie siedział bezczynnie w fotelu. I ta perspektywa sprawiała, że nawet deszcz nie przeszkadzał mu w oddychaniu pełną piersią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Pominięto go podczas ewakuacji Hogsmeade, która była pokłosiem niezrozumiałej dla Blacka akcji w Ministerstwie Magii, gdzie Harry wraz z przyjaciółmi włamali się w tylko sobie znanym celu. Szczerze, niech Merlin za niego poświadczy, ale dobrze, że był odseparowany na te kilka dni od wszystkiego oprócz Althedy, bo rozniósłby każdego, kto znalazł się na jego drodze. Harry wpakował się w niezłe bagno, a ta cholerna akcja w Hogsmeade i późniejsze listy gończe, które wysłano za jego chrześniakiem, były dopiero początkiem, a i tak już doprowadziła na skraj wytrzymałości. Walczył ze sobą, by nie rzucić się w nieznane i popędzić za Harrym, żeby mu pomóc, żeby go wesprzeć i ochronić, ale młody Potter tego nie chciał. Powiedział mu to prosto w oczy, nie zdradzając nawet rąbka tej wielkiej tajemnicy, która dotyczyła jego misji. Musiał przyznać, że to bolało, bo przecież oddałby życie za tego chłopaka. A przynajmniej wiedziałby, co się z Harrym dzieje i że chociaż sytuacja wygląda na wskroś beznadziejnie, to wszystko idzie zgodnie z planem. Byłby wtedy spokojniejszy. A tak, ta krótka izolacja, kiedy znowu skazano go na siedzenie w zamknięciu, zszargała mu nerwy, ale… Sam nie wierzył, że to przyznawał, ale koniec końców wyszło mu to nawet na dobre. Nie zrobił nic nieprzemyślanego i pochopnego, na spokojnie skomunikował się z Weasleyami, z Kingsleyem i Tomsonem. Kiedy usłyszał, co zrobił Artur dla swojego kolegi, stwierdził, że tak trzeba działać. Potem odbyło się badanie Tonks i wtedy też złożył obietnicę Andromedzie, a później wszystko potoczyło się płynnie... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Nadal wolałby być przy Harrym, a nie gdzieś w Coventry, ale robił to, co słuszne. Mógł wyjść z domu, zachłysnąć się stęchłym, jesiennym powietrzem i wrócić z przekonaniem, że zrobił coś dobrego. Tego dnia jednak wyjątkowo nie miał ochoty wychodzić za próg, co jedynie się spotęgowało, gdy aportował się w ciemnym zaułku, a jego but wylądował w czymś z nieprzyjemnym chlupotem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Szlag by to trafił… — warknął wściekle, nie kontrolując tego, jak głośno to powiedział. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Co, Black, wdepnąłeś w psie gówno? — zaśmiał się tubalnym głosem pewien siwiejący staruszek, który aportował się wraz z nim i Remusem. Lupin prychnął niezbyt taktownie, wyciągając zza pazuchy połyskujący materiał, żeby ukryć swoje rozbawienie, kiedy Syriusz próbował wytrzeć odchody w chodnik.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— My akurat brodzimy w gównie po pas, Kingsley… — warknął niezbyt przyjaźnie, rzucając nienawistne spojrzenie staruszkowi. Zarówno on, który teraz był niezbyt atrakcyjnym facetem po pięćdziesiątce, jak i Kingsley, który z kolei był niskim staruszkiem z siwymi włosami, byli pod wpływem eliksiru wielosokowego. Był to pomysł Carla i Hestii, a wykonanie Althedy, która uwarzyła dla nich ten eliksir, żeby nikt nie mógł rozpoznać członków Zakonu podczas rzucania zaklęć ochronnych na domy czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Podczas jednego takiego wypadu zazwyczaj obejmowali jakieś pięć, maksymalnie dziesięć domów. Zbyt ryzykowne byłoby pokazywanie się w tylu miejscach, w krótkim odstępie czasu i we własnej postaci, a przy zachowaniu takich środków ostrożności była mała szansa, żeby ktoś rozpoznał przypadkowych przechodniów, których włosy wykradziono z mugolskich salonów fryzjerskich. Jedynie Remus musiał posiłkować się peleryną niewidką z domu Moody’ego, bo eliksir wielosokowy nie działał na wilkołaki. I tak pojawiali się w najróżniejszych miejscach w kraju, często przypadkowych, żeby ochronić niewinnych mugoli i mugolaków. Czasami robili to w parach, tak dla pewności, stabilności zaklęć i lepszego efektu. Rzadko kiedy wybierali się na misję w więcej osób. Tym razem jednak tak należało zrobić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Kingsley poprosił ich o pomoc w dość istotnym przypadku, kiedy Syriusz już chciał sobie odpuścić wychodzenie z domu. Tym razem nie mieli rzucić tylko kilku zaklęć, teraz chcieli ustalić plan przenosin z tą jedną rodziną. W ogóle Kingsley odwalił kawał dobrej roboty, przygotowując coś na wzór siatki szpiegowskiej, gdzie każdy miał zadanie do zrobienia, nie wiedząc nawet dokładnie, kto wykona po nich kolejny etap. Syriusz wiedział, że Szalonooki byłby z niech cholernie dumny. Nawet Moody nie wyznaczył niezależnego łącznika, który będąc incognito mógł zapewnić bezpieczny przemyt nawet całych rodzin. Kingsleyowi się to udało i właśnie teraz chcieli taką rodzinę uratować. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Finchowie byli bliskimi krewnymi rodziny Cattermole, która uciekła spod nosa Komisji Rejestracji Mugolaków. Pani Finch była siostrą Mary Cattermole, tej samej, która miała zostać skazana za </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">kradzież</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"> magii i zesłana do Azkabanu. I pewnie tak by się stało, gdyby Harry nie narobił tego zamieszania w Ministerstwie, dzięki temu Cattermole’owie mieli szansę uciec. I za to też wysłano za nimi list gończy, przedstawiając ich opinii publicznej jako groźnych wrogów społeczeństwa. Do ogólnego happy endu brakowało jedynie, żeby dalsza rodzina również do nich dołączyła. Dlatego, gdy Kingsley odkrył powinowactwo między Panią Finch a Mary Cattermole, postanowił zorganizować ucieczkę również i jej rodziny, bo kwestią czasu było aż Ministerstwo i ten zasrany rejestr dobiorą się również do nich. Więc nie zważając na pogodę, spotkali się w trójkę i wbrew ogólnej aurze wszyscy poza Blackiem mieli zaskakująco dobry humor. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie spodziewałem się, że będziesz kipiał takim pesymizmem — zaśmiał się Kingsley, a jego tubalny głos zupełnie nie pasował do jego aktualnego wyglądu do tego stopnia, że Syriuszowi ciężko było na niego patrzeć. Jednak było w tym starym aurorze coś tak pozytywnego tego dnia, że nawet te ciemne chmury zdawały się być mniej ponure. Staruszek King klepnął ich dziarsko w plecy, śmiejąc się wesoło. — Wy akurat powinniście tryskać radością. Ty odnalazłeś Althedę i chyba dobrze wam się wiedzie, a ty, Remusie jesteś świeżo upieczonym mężem i masz wspaniałą żonę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— I teściową na głowie — dopowiedział Black, posyłając Remusowi wymowny uśmiech, a King chrząknął znacząco.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— No tak, ojciec Tonks nie dał znaku życia? — zapytał Lupina, na co ten pokręcił głową w odpowiedzi. Syriusz skrzywił się, wspominając swoją ostatnią rozmowę z Andy i obietnicę, której zamierzał dotrzymać, a Shacklebolt zaklął paskudnie, co nie było w jego zwyczaju. — Voldemort pożałuje tego, że kiedykolwiek przejął Ministerstwo. Jestem tego pewien. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ja też chcę w to wierzyć — odpowiedział dość zachowawczo Remus, ale jednak pogodny ton w jego głosie opanował nagłą irytację Kinga. Black również się skrzywił. Shacklebolt pomimo swojej aparycji wielkiego, groźnego faceta, był tak naprawdę poczciwym śmieszkiem, którego nie dało się nie lubić, ale ostatnio coś się w nim zmieniło. Syriusz zauważył to dość niedawno, bo nie mieli zbyt wiele styczności, od kiedy wybudził się ze śpiączki, ale niezaprzeczalnym było, że King stał się nerwowy, poirytowany, nieco zbyt drażliwy i niemal co drugie zdanie wtrącał jakieś paskudne stwierdzenie dotyczące Voldemorta. Nawet Black stwierdzał, że ten nadużywa imienia tego beznosego pacana. Dzisiaj jednak był tak pogodny, jak nigdy i nawet wspomnienie o Voldemorcie nie mogło tego zbytnio przekreślić. — A Andromeda mi zupełnie nie przeszkadza, jest o wiele lepszym lokatorem niż ty Syriuszu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Fakt — zgodził się ochoczo Black, chociaż stwierdzenie Remusa raczej nie miało takiego celu. — Tonks nie zniosłaby znowu widoku Ally na waszej kanapie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Raczej twojego widoku w takiej sytuacji — poprawił go Lupin, kręcąc głową, a King i Syriusz zaśmiali się w sposób, jaki bardziej przystawał do nastolatków, a nie dorosłych facetów. W gruncie rzeczy Black lubił wspominać tamten wieczór by drażnić Remusa, przy Tonks raczej się powstrzymywał, chociaż dwukrotnie nie zdołał ugryźć się w język i jego krewniaczka również tego nie zrobiła, śląc w jego stronę kwiecistą wiązankę. To było nawet całkiem zabawne, chociaż jej ciążowe humorki bywały dość męczące i Syriusz naprawdę cieszył się z tego, że wyjaśnił sobie wszystko z Ally, no </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">prawie </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">wszystko i nie musiał już dłużej sypiać na kanapie Lupinów. O czym nie zapomniał wspomnieć również w tej chwili:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ta kanapa jest cholernie niewygodna. No i Andy zdecydowanie bardziej przyda wam się przyda w tej chwili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Tej chwili? — spytał Kingsley, posyłając Remusowi takie spojrzenie, jakby pytał czy przypadkiem nie powinien się czymś martwić, a Syriusz ekspresowo poskładał wszystko w całość i uśmiechnął się szeroko. Gdyby był we własnej skórze, ten uśmiech byłby zabójczy, teraz był raczej dość niepokojący. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nic nie wiesz? — zapytał z udawanym zaskoczeniem, zarzucając starcowi rękę na ramię. Lupin rzucił przyjacielowi zmęczone spojrzenie, ale nie przerwał tej szopki. Kingsley zdawał się być coraz bardziej zaciekawiony, do tego stopnia, że aż szturchnął Blacka, który specjalnie przedłużał pełną napięcia ciszę. Gdy w końcu już nie mógł wytrzymać, poklepał Kingsleya po ramieniu i wskazał palcem na Lupina. — Remus zakłada własną watahę, pierwszy wilczek już w drodze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Tonks jest w ciąży — przetłumaczył na prostszy język Remus, dostrzegając pytające spojrzenie Kinga. A ten aż klasnął w dłonie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Gratuluję! — zawołał głośno, obejmując Lupina i klepiąc go solidnie po plecach w geście uznania. — Czemu się nie chwalicie takimi wieściami? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zbyt wiele przytłaczających wydarzeń… — odparł Remus, wzruszając ramionami, bo w sumie taka była prawda, a potem dodał dla rozluźnienia atmosfery: — W sumie jestem zdziwiony, że Syriusz nie obwieścił tego w całym Zakonie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Byłem zajęty — stwierdził Black przesadnie pewnym siebie tonem, uśmiechając się zawadiacko, chociaż w tej chwili tak to nie wyglądało, na co Kingsley zaśmiał się głośno:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Też staracie się z Althedą? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Trenujemy… — odparł tajemniczo Syriusz, wywołując napad kaszlu u Lupina, który takiej odpowiedzi chyba się nie spodziewał. I chociaż Black nie myślał o powiększaniu rodziny, to chętnie zacieśniał relację z Ally i próbował być jak najbliżej niej, żeby przekonać się, że zaufanie i uczucie, którymi ją obdarzył nie były ślepym strzałem. — Bardzo intensywnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Na Merlina, załatwmy to, co trzeba i chodźmy opić wasze szczęście — zaproponował Kingsley, zacierając ręce, a jego uśmiech i autentyczna radość w głosie były naprawdę zaraźliwe.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Znajdziesz chwilę dla starych druhów? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Potrzebuję takiej chwili. Przewodniczenie Zakonowi jest… — westchnął ciężko Kingsley, a jego aktualna, starcza twarz zdawała się jeszcze bardziej posunąć w czasie. Teraz faktycznie wyglądał na człowieka leciwego i doświadczonego przez los. — Nie chciałem tego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wiemy, King, wiemy… — odparł Remus, kładąc mu rękę na ramieniu w przyjacielskim geście. Lupin nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak bardzo musiał ciążyć taki obowiązek, jakim było przejęcie schedy po Dumbledorze i Moodym. Zapewne byłoby im łatwiej okazać mu należyta wsparcie, gdyby nie fakt, że znów musieli zejść do podziemia i uważać na niemal każdym kroku. Remus zgadzał się więc z tym, że potrzebowali chwili wytchnienia i kilku kieliszków, tak jak to zrobił z Kingiem, Billem i Carlem po tym, jak Zakon dowiedział się o jego ślubie z Dorą. Fakt faktem odsypiał wtedy na kanapie i miał potężnego kaca, ale całkiem dobrze to wspominał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Musimy pokonać Voldemorta… — sapnął z determinacją Kingsley, gdy ruszyli w stronę następnego zakrętu, by w końcu wyjść z zaułka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Pokonamy — zapewnił go Black, przywołując na twarz pokrzepiający uśmiech. — A jak to już się stanie, będziemy pić przez cały tydzień i żadna żona, teściowa czy dziecko nie odciągną nas od kieliszka. Ślubuję to, jako Huncwot! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— A ja dopilnuję, żebyś tej przysięgi dotrzymał — rozchmurzył się na te słowa Kingsley. — Remusie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Takiej kompani nie odmówię — zgodził się ochoczo Remus, zarzucając na grzbiet pelerynę, pod którą nagle zniknął, nie pozostawiając po sobie śladu na mokrym chodniku. — Będziemy musieli uczcić narodziny mojego dziecka. </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-6de5675b-7fff-4090-e3db-96249600d2ef"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">I ruszyli przed siebie ulicami Coventry, towarzyszyła im dziwna pogoda ducha, zupełnie sprzeczna z aktualnym deszczem, który moczył im koszule na karkach. Przez głowę Syriusza przeszła nawet bardzo optymistyczna myśl, że być może wkrótce nie będą musieli używać eliksiru wielosokowego czy peleryny niewidki, żeby wspólnie wyjść na miasto. Być może za jakiś czas, będzie mógł zabrać Althedę na spacer do centrum Londynu albo na Pokątną, nie musząc martwić się o to, że wciąż jest ścigany albo uważany za prawie martwego. Czuł dreszcz ekscytacji na myśl, że wyjdzie z klatki i zapomni o ukrywaniu się. I być może gdyby się głębiej nad tym zastanowił, zrozumiałby, że właśnie w tej chwili dopuścił do siebie to, że przyszłość jest możliwa i świat nie skończy się wraz z wojną. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Black spojrzał na pogodnego staruszka, pod którego obliczem krył się Kingsley, zerknął również w miejsce, gdzie wtapiając się w otoczenie, szedł Remus - zapewne równie zadowolony, co Shacklebolt, a być może nawet bardziej. Syriusz natomiast uśmiechnął się pod nosem i postanowił, że w drodze do domu zgarnie skądś butelkę porządnego wina, bo trzeba przyznać, że Szalonooki nie miał za grosz gustu w tej kwestii, a wszystkie sikacze z jego piwnicy nie nadawały się do spożycia, a potem usiądzie z Althedą przy kominku i po prostu nacieszy się tym, że ma kogoś obok siebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Szli wzdłuż wstęgi wysokich kamienic, musieli minąć jeszcze dwie ulice, nim dotrą do osiedla domków jednorodzinnych. Dziarskim krokiem rozbryzgiwali kałuże, nie mogąc się doczekać, aż po wszystkim pójdą się napić. Nie przewidywali żadnych komplikacji. Finchowie z pewnością sami już zastanawiali się, jakby tu zniknąć z radaru śmierciożerców i dołączyć do Cattermole’ów, Zakon chciał to jedynie ułatwić i zapewnić im bezpieczeństwo. Dzisiaj tylko porozmawiają, ustalą co i jak, a oni przy okazji rzucą na dom zaklęcia ochronne, by w najbliższym czasie rodzina Finchów nie musiała drżeć ze strachu nawet we własnych czterech ścianach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Kropla deszczu wpadła Syriuszowi za kołnierz, gdy wyszli zza zakrętu i spowodowała nieprzyjemny dreszcz. I na Merlina, chciałby potraktować to jako coś mało znaczącego, a nie znak, że coś jest nie tak, ale nie mógł. Bo gdy już minęli wysokie mury kamienic i spojrzeli na drugą stronę ulicy, gdzie roiło się od małych, podmiejskich domów, cała ich trójka zamarła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Merlinie… — wyrwało się z ust Kingsleya, gdy ujrzeli, jak nad jednym z domów, tym do którego właśnie zmierzali, kłęby ciemnych, burzowych chmur uformowały się w znak, którego obecność przerażała. Mroczny Znak jawił się jako zły omen, przerażająca czaszka, z której ust wypełzał wąż, zlewała się z kłębami dymu unoszącego się ze zgliszczy tego, co pozostało po domu Finchów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Spóźniliśmy się… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Głos Remusa zdawał się sprawiać, że deszcz i wszystko inne na chwilę zamilkło, tak jakby w wyrazie żalu i pokory przed faktem niezaprzeczalnym. </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Spóźnili się</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">… A wraz z kolejnym dreszczem Syriusza nawiedziła niepokojąca i z pewnością pozbawiona jakiegokolwiek optymizmu myśl, że być może na wszystko jest już za późno…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><br /></span></p><div style="font-size: 14.6667px;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><blockquote><div style="font-size: 14.6667px;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Oj, pisanie tego rozdziału przyniosło mi sporo problemów. Pisałam go na raty, po kilka zdań i wciąż nie mogłam się przełamać. Czasami tak się zdarza, że coś się we mnie blokuje. Zazwyczaj wtedy po prostu odpuszczam i wracam do pisania za jakiś czas, a wtedy pisanie przychodzi z łatwością, a i jakość mojego tekstu zdaje się być lepszy. Nawet nie wiem, czemu tym razem nie zrobiłam sobie przerwy, tylko zmuszałam się do pisania. Może ma to też związek z tym, że jesteśmy w takim momencie opowiadania, w którym beztroskie chwile szczęścia przeplatają się z tragediami i strachem. To bardzo wytrąca z wewnętrznego spokoju. No ale na pocieszenie zdradzę, że kolejny rozdział w dużej mierze będzie już zdecydowanie bardziej pogodny i pisało mi się go również o wiele sprawniej. </span></div><div style="font-size: 14.6667px;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Tak poza tym, dopiero dostrzegłam, że dzisiejsza publikacja ma miejsce równo dzień po Dniu Matki, a przecież pierwszy podrozdział jest w pewnym sensie pięknym odzwierciedleniem macierzyństwa ❤ Mocno mnie to teraz ujęło i mam nadzieję, że Wy również chociaż na sekundę poczuliście takie ciepełko w sercu, czytając o Dorze i Andromedzie.</span></div><div style="font-size: 14.6667px;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak teraz sprawnie postawić ostatnią kropkę i oddać ten rozdział w Wasze ręce. </span></div><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></p><div style="font-size: 14.6667px;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ściskam mocno, Mora ❤</span></div></blockquote><div style="font-size: 14.6667px;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div></span></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-84776625412248979412023-05-13T12:10:00.001+02:002023-05-13T12:10:00.139+02:00142) Rytm serca<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Lodowata woda zdawała się ranić jej skórę, jak drobinki szkła, zamiast przynieść spodziewane ukojenie. Kolejna porcja porannych mdłości, którą właśnie przeżyła, była niczym w porównaniu do tego, co działo się w jej głowie. Nimfadora pochylała się nad umywalką, biorąc kilka głębszych oddechów, które miały jej jakkolwiek pomóc. Krople wody skapywały z jej rzęs, nosa i brody, niby nic niezwykłego, ale w przypadku Tonks każda kropla zdawała się zdejmować z jej twarzy maskę metamorfomagii. Uniosła głowę, wciąż wspierając się na umywalce i otworzyła oczy. Miała przed sobą swoje naturalne oblicze, jasne, brązowe włosy, nieidealną cerę, cienie pod oczami i każdą bliznę, którą kiedykolwiek ukryła. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-e4e12b60-7fff-8128-b18e-817927a9ad7f"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Miała ich wiele. Taka była cena wrodzonej niezdarności. Tyle razy lądowała w Skrzydle Szpitalnym albo Świętym Mungu, że nie potrafiła już zliczyć, a po każdej takiej wycieczce miała pamiątkę w postaci bladych znaków na ciele. Właściwie wielu by nie dostrzegła, gdyby nie świadomość, że tam są. Stały się tylko wspomnieniem, które ukrywała za pomocą swoich mocy, chociaż nikt by nie zwrócił na nie uwagi. I tak były znikome w porównaniu do dwóch śladach po pazurach wilkołaków. Pierwsze, te na ramieniu, które były pamiątką po dniu, w którym dowiedziała się o likantropii Remusa, a także czymś co łączyło ich ze sobą i przypominało o sobie, gdy odczuwali silne emocje podczas pełni, były dla niej czymś zupełnie naturalnym. Tak jakby to było znamię, które posiadała od dnia narodzin. Nie wyobrażała sobie swojej skóry bez tych blizn, chociaż na początku w swoim zwyczaju również chciała je zamaskować. Drugi ślad, znajdujący się na jej piersi, ten po spotkaniu z Graybackiem, gdy Remus stanął w jej obronie, a ona i Carl prawie zginęli, była przypomnieniem o trudnym okresie w jej życiu. Tę chętnie by ukryła, ale blizny po pazurach wilkołaków nie podlegały metamorfomagii. Zdążyła do nich przywyknąć. Właściwie nie pamiętała czasów, kiedy ich nie miała. Inne znamiona i blizny skrzętnie ukrywała na co dzień. Teraz jednak, gdy pozwoliła swoim mocom pokazać jej prawdziwe oblicze, jej wzrok przykuło zbiorowisko niewielkich, bladych kresek na ramieniu, które zahaczały również o okolice obojczyka. Ze zmęczeniem próbowała przypomnieć sobie, kiedy tego się dorobiła i ku własnemu niezadowoleniu pamiętała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To pamiątka po Dartford, to Savage ją opatrywał, kiedy opowiadała jemu, Williamsonowi i Lucille o bitwie. Poczuła kolejną falę mdłości, którą z trudem stłamsiła. Nie udało jej się jednak powstrzymać łez żalu, które spływały po jej wilgotnej twarzy. To było wtedy… Wtedy gdy ją i Nate’a łączyło coś, czego teraz się brzydziła. Brzydziła się nim, brzydziła się ich relacją, brzydziła się samą sobą. I przerażało ją to…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tyle miesięcy Nate Moore mieszkał niemal naprzeciwko całego oddziału aurorów, ukrywając doskonale przed nimi, że jest śmierciożercą, jednym z tych, przed którymi mieli chronić Hogsmeade. Tonks sapnęła nagle, bo świadomość zdawała się uderzyć ją prosto w brzuch. Ukrywać przed nimi to jedno… Ona z nim spała i niczego się nie domyśliła. Była tak blisko, że bliżej być nie mogła, a nie zwróciła uwagi na zaklęcia maskujące, które musiał przecież notorycznie rzucać, żeby nie dostrzegła Mrocznego Znaku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Była naiwna, była głupia, była słaba i była jego celem… Nienawidziła się za to. Brzydziła się siebie i swojego ciała. Przerażało ją to. Dobijało i odbierało siły. Próbowała być silna, próbowała skupić się na nienawiści, jaką zapałała do byłego, martwego już kochanka, ale nie dawała rady… Gdy tylko zostawała sama chociażby przez chwilę, to wszystko ją dopadało, jakby była zwierzyną, na którą się poluje. Mówiła, że musi to przemyśleć, pobyć chwilę w samotności, ale wtedy od razu czuła jego dłonie na swoim ciele, które kiedyś przynosiły jej chwilowe spełnienie, przypominała sobie zapach jego drogich perfum, miękkość pościeli… Doskonale pamiętała, że wtedy tak samo jak teraz miała na całym ciele dreszcze, tylko że tym razem wynikały one z odrazy… Tamte wspomnienia paliły ją, niemal realnie czuła, jakby ktoś przypalał jej ciało w miejscach, gdzie Nate ją dotykał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><i>Nate… </i>Wciąż nie mogła się wyzbyć tego, że nazywała go imieniem, choć zasłużył na całą masę innych, bardziej dosadnych określeń, które opisałyby to, jakim był człowiekiem. Nie człowiekiem, <i>zwyrodnialcem</i>, który zastawił na nią sidła i cierpliwie czekał, aż w końcu w nie wpadnie. I wpadła… A on zmanipulował ją do tego stopnia, że czuła się winna, czuła, że rani porządnego faceta, który chciał przedstawić ją swojej rodzinie i być w prawdziwym związku, razem budując wspólną przyszłość. Jaka była naiwna… Wręcz żałosna. Myślała, że odchodząc od niego, daje mu szansę na to, na co zasłużył, na lepsze życie z kimś innym, na bycie szczęśliwym, a tak naprawdę być może uratowała swoją skórę. Kto wie, gdyby zgodziła się na wspólne święta, być może już by nie żyła… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Była dla niego jedynie zabawką, przedmiotem, kimś kogo można wykorzystać, wziąć to, co się chciało i porzucić albo unicestwić. Przecież była tylko jego zadaniem, miał wyciągnąć z niej informacje o Zakonie, być może wykorzystać tę bliskość, do której doprowadzili i samemu stać się jego członkiem, szpiclem, który wykorzystałby zaufanie dobrych ludzi i dostarczył poufne informacje prosto do Voldemorta. Tonks wzdrygnęła się na myśl, że prawdopodobnie gdy tylko wychodziła z jego mieszkania, Nate gnał na spotkania śmierciożerców i obcował z tymi wszystkimi podłymi typami z jej szalonymi ciotkami na czele. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Pociągnęła żałośnie nosem, patrząc na swoją zapłakaną twarz. Objęła się ramionami, próbując zasłonić ciało, które przecież i tak już zostało skalane przez tego zwyrodnialca. Chciała się okryć, ale zdawało się to niemożliwe, zapragnęła więc pozbyć się wszystkiego, co łączyło ją z Natem. Bezwiednie pozwalała by paznokcie wbijały się w skórę, zostawiając na niej czerwone ślady. Próbowała zedrzeć z siebie każdy cal ciała, którego on dotknął. Chciałaby go zabić, chciałaby spojrzeć w oczy i zemścić się za to poniżenie i krzywdę. Chciała być na miejscu Remusa, gdy ten żałosny uśmiech znikał z twarzy Moore’a i uświadamiał sobie, że to jego koniec. Bała się jednak, że byłaby zbyt słaba… Że nie dałaby rady. Paznokcie podrażniły skórę na jej brzuchu, przecinając ją nieznacznie w jednym miejscu. Zamarła w bezruchu na sekundę, żeby od razu pogładzić się po ciele, kierując swoje myśli w stronę maleństwa. Szukała w tym spokoju, ale od razu uświadomiła sobie coś przerażającego… Jej relacja z Natem była zastraszająco intensywna i z pewnością nieprzemyślana. Co gdyby wtedy… Co gdyby zaszła z nim w ciążę? Gdyby to jego dziecko nosiła pod piersią i dowiedziała się o tym wszystkim? Co wtedy by się stało z nią i Remusem? Kolejny atak paniki zaczął ją ogarniać. Wbiła paznokcie w ramiona, starając się nie rozpaść w tej chwili na kawałki, których nie dałoby się teraz poskładać…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks… — Usłyszała głos męża, który docierał do niej jakby z oddali, chociaż tak naprawdę niósł się po pustym i cichym korytarzu. Nie odezwała się. Nie była w stanie się ruszyć. Czuła tylko jak paznokcie przerywają jej naskórek. — Doro… — Drzwi od łazienki otworzyły się, a Nimfadora dostrzegła w lustrze twarz Remusa, który uważnym spojrzeniem w ciągu sekundy ogarnął całą sytuację. Nie wymagała zrozumienia, a jednak on zdawał się pojmować to, co właśnie się z nią działo. — Zapomnij o tamtym… — szepnął łagodnie, podchodząc do niej niepewnie, a potem mimo wszelkich oporów objął ją od tyłu, otulając ją silnym uściskiem ramion, pod którego wpływem zadrżała. — Jesteś tu ze mną… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie łkała, chociaż łzy spływały po jej policzkach. Trzęsła się, ale nie od szlochu, tylko z przerażenia, którego nie mogła opanować od chwili, kiedy Sara opuściła ich dom, a jej matka zamknęła się w swojej sypialni, pozostawiając cały dom dla niej i Remusa. To była dla niej za duża przestrzeń, gubiła się w niej niemal tak bardzo, jak we własnych myślach, które kompletnie ją przytłaczały. Chciała to wszystko przerwać, wyłączyć wszystkie emocje i myśli - te dotyczące Nate’a, te o tacie, te związane z Remusem, a także strach i troskę o dziecko. Tak bardzo tego chciała, ale nie było to możliwe. A teraz kiedy Remus otoczył ją ramionami, wszystko odchodziło, wyciszało się. Mąż wziął ją na ręce, delikatnie, a jednak stanowczo, nie pozwalając jej nawet pomyśleć, że traktuje ją protekcjonalnie, jakby była jajkiem, wokół którego trzeba skakać. Myślała, że zaprowadzi ją do sypialni, otuli szczelnie kołdrą, oddzielając ją od całego świata, a jednak się myliła. Zniósł ją po schodach. Było zupełnie ciemno, jedynie księżyc rzucał delikatną łunę przez odsłonięte okna. Remus posadził ją na kanapie, układając na poduszce, a następnie przykrywając kocem. Sam usiadł na skraju i machnięciem różdżki rozpalił ogień w kominku. Drewno trzasnęło pod wpływem płomieni, które zaczęły je trawić, a ciepło i światło rozjaśniło ten mały skrawek pomieszczenia. Dzięki temu zapanowała atmosfera bliskości, intymności, takiej poufnej, która nie mogła być zakłócona niczym. Remus nie odezwał się, ale siedział blisko, tak że z pewnością doskonale słyszał jej oddech, a ten z każdą chwilą stawał się coraz spokojniejszy i mniej spazmatyczny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora rozprostowała zdrętwiałe dłonie, nie chcąc nawet patrzeć na niewielką ilość krwi pod paznokciami. Wpatrywała się w profil Remusa, doskonale oświetlony przez blask ognia z kominka. Teraz jego tęczówki zdawały się być jeszcze cieplejsze, troskliwe i czułe niż kiedykolwiek, przywodziły jej na myśl płynny miód, a może nawet złoto. Dostrzegała każdą bliznę na jego twarzy, każdą zmarszczkę, każdy siwy włos. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie powinni tak siedzieć, jedno przy drugim naprzeciw kominka. Nie po tym, co się między nimi działo. To była okrutna ironia, że zawsze trafiali do punktu wyjścia. Przez chwilę się układało, byli szczęśliwi, a potem bańka pękała i zaczynali skakać sobie do gardeł. Później próbowali się pogodzić, w sposób co najmniej nieudolny i zataczali koło. Po bitwie na Wieży Astronomicznej uwierzyła, że nauczyli się ze sobą rozmawiać, potem nawet twierdziła, że rozumieją się bez słów. Tak niewiele brakowało, by odczuli braki w ich komunikacji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dostrzegła, jak podłużna zmarszczka na jego czole się pogłębia. Też nad czymś się zastanawiał, może nawet nad tym samym co ona. Spoglądała tak na twarz mężczyzny, którego kochała i gorzko uświadomiła sobie, że nie okazywała mu tej miłości od tygodni. Gorycz rozlała się w niej, wypełniając każdy z zakamarków jej świadomości. Półtora miesiąca temu była najszczęśliwszą kobietą na świecie, a gdzie była teraz? Czy czekała ich długa milcząca noc, która jedynie złudnie da im wrażenie oczyszczenia? Czy następnego dnia będą udawać, że wszystko jest dobrze, że rozumieją swoje błędy i obiecają, że już nigdy ich nie popełnią? To było bez sensu… Tak samo, jak ten cały miesiąc, no przynajmniej to, jak ona go traktowała a już z pewnością ostatnia kłótnia. Była wściekła, zmęczona i zrozpaczona, spotkanie z Lucy to wszystko jedynie spotęgowało, a fakt, że zawiodła się na Remusie nie pomógł, tylko ją pogrążył. Niby poszło po raz kolejny o jej tatę, ale w złości wyrzuciła mężowi coś, co bardzo ciążyło jej na sercu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Bała się tej rozmowy. Remus miał rację, powiedziała, że nie muszą o tym wcale rozmawiać i to nie tak, że jemu było to na rękę, tylko jej, bo mogła polegać jedynie na swoich domysłach, które były mniej niepokojące, gdy im się układało. Musiała jednak się przełamać, może nie był to doby moment, ale lepszego z pewnością mieć nie będzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Opowiedz mi o niej… — szepnęła tak cicho, że zastanawiała się nad tym czy w ogóle powiedziała to na głos. Może Remus też nie usłyszał, albo taktownie udawał, bo wyczuł niepewność w jej prośbie. Sama nie była pewna czy naprawdę musi wiedzieć wszystko o Meg Owen. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na pewno tego chcesz? — zapytał, wciąż wpatrując się w płomienie. Miała wrażenie, że uważnie śledził jej reakcje, a jednak nie powstrzymał sentymentalnej nuty, która rozbrzmiała w jego głosie. Dora wyprostowała się, zbliżając się przy tym do Remusa i oblizała nerwowo wargi. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Szczerość za szczerość</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">, pomyślała stanowczo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie powinnam była wypominać ci tego wszystkiego, a już z pewnością nie powinnam porównywać jej do… — urwała nagle, nie potrafiąc wypowiedzieć imienia Nate’a na głos. To było za dużo, a już samo to wyznanie, wypowiedziane na jednym oddechu, kosztowało ją wiele. Remus odwrócił twarz w jej stronę. Cieszyła się, że opuściła go tamta furia, ta dzikość, która choć intrygująca i bardzo podniecająca, była mniej znajoma i bliska od tego ciepłego, melancholijnego oblicza, w którym się zakochała. Nie chciała kłótni, nie chciała krzyku i wypominania. Potrzebowała teraz jego spokoju, umiejętności słuchania, która tyle razy dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Znów oblizała wargi, między dwoma głębokimi oddechami. Zaczęła temat i musiała go skończyć. — Ale popełniliśmy błąd, zasłaniając milczeniem tak ważną sprawę — powiedziała, zaciskając dłonie, które natychmiast rozprostowała, gdy uświadomiła sobie, że znów próbowała odwrócić swoją uwagę, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną stronę. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Szczerość za szczerość, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">powtórzyła w myślach. — Nie domyśliłam się niczego — zaczęła nieporadnie, na nowo czując tą duszącą gorycz i przypominając sobie pierwszy raz, gdy go zobaczyła. — Tamto spotkanie w Ministerstwie naprawdę wyglądało na przypadkowe… — przyznała, a z jej gardła wydarło się pogardliwe prychnięcie. Gardziła sobą za tą naiwność. Remus drgnął nerwowo, jakby odruchowo chciał złapać ją za rękę, ale powstrzymał się. — Chociaż niejedna przyznałaby, że to coś na wzór przeznaczenia, bo wszystko przypominało początek jakiegoś tandetnego, idealnego romansidła. Zaprosił mnie na randkę, a ja zgodziłam się. — Pamiętała ten czarujący uśmiech, onieśmielającą pewność siebie i przekonanie, że Dora na pewno chce się z nim spotkać. A ona miała tyle wątpliwości… Może to była intuicja, którą nieświadomie uciszyła? A może… Westchnęła nieco rozbawiona, przypominając sobie tamten okres. Chwilę, gdy leżała w łóżku, trzymając w dłoni lusterko dwukierunkowe. — Nawet spytałam się ciebie wtedy o zdanie, bo nie byłam pewna czy dobrze robię. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pamiętam… — mruknął Remus, chociaż ona nie pamiętała dokładnie, co wtedy jej powiedział. Może gdyby spytała, przypomniałby jej, ale domyślała się, że było to coś, co skłoniło ją do tego spotkania, a znając Remusa on postrzegał to teraz jako popchnięcie jej w ramiona człowieka niebezpiecznego. Ograniczyła się więc do zachowawczego kiwnięcia głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Poszłam i wtedy uświadomiłam sobie, że jestem w tobie zakochana — przyznała, zerkając na męża kątem oka. — Wiele się wydarzyło, nim spotkałam go ponownie. Wiele między nami… — Pominęła opis tamtej randki w najbardziej tandetnej kawiarni, gdzie spotykała się zakochana, hogwarcka młodzież. Pomyślała za to o tym wszystkim, co było pomiędzy. Kiedy ona uświadomiła sobie, że kocha Remusa, on zaczął jej unikać, bo bał się zaangażowania. Potem był Departament Tajemnic. Śpiączka Syriusza, jej pobyt w Mungu i ich pierwszy, wspólny tydzień, brutalnie przerwany przez Remusa. To nie skończyło się zwykłym rozstaniem, skończyło się poronieniem, które zraniło ich do żywego, pogłębiając przepaść między nimi. Wtedy on wyjechał, a ona przyjęła propozycję Dumbledore’a. Wierzchem dłoni starła samotną łzę, którą wywołało wspomnienie utraty dziecka i wróciła do swojej historii. — To było w Hogsmeade, kiedy przejęłam tam oddział i pilnowałam wioski. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie musisz o tym mówić… — przyznał Remus, wykorzystując pauzę, która pozwalała jej pozbierać myśli.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Muszę, to będzie uczciwe — odpowiedziała natychmiast, posyłając mu blady uśmiech, który nie miał w sobie ani grama pewności. — Powinna mi się zaświecić jakaś lampka, bo to było zbyt dziwne nawet jak na przypadek. To tak jakby mnie śledził, bo kiedy tylko zadomowiłam się w Hogsmeade, nagle pojawił się on. Nalegał na spotkanie, pisał, a ja ignorowałam jego listy, do pewnego momentu, a potem… — Przygryzła wargę, aż do krwi przypominając sobie to </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">przypadkowe</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> spotkanie, podczas którego on już z pewnością czuł satysfakcję, że znów zrobił krok w stronę wykonania swojego zadania. — Nawet nie wiem, jak to się zaczęło — westchnęła, otulając się ramionami, żeby nawet przed samą sobą ukryć drżenie rąk. Przed oczami miała teraz każde spotkanie i każdą rozmowę, robiącą wykusz w murze, który starała się wokół siebie wznieść. Nie wierzyła w pomyślność relacji między nią a kimkolwiek, a już zwłaszcza, gdy pojawiał się przed nią niemal perfekcyjny facet, który był nią wyraźnie zainteresowany. Gdyby wtedy wiedziała, na czym polegało to zainteresowanie i że Nate’owi daleko do jakiejkolwiek perfekcji, wszystko potoczyłoby się inaczej. — Lucille nazywała go Panem Idealnym i ciągle namawiała, żebym zgodziła się z nim spotkać, a ja… — zawahała się nad odpowiedzią, bo nie chciała oszukiwać ani jego, ani siebie — byłam pusta w środku i potrzebowałam tę pustkę jakoś wypełnić. To była relacja zupełnie bezuczuciowa, chociaż on… — prychnęła z żalem, bo nie mogło jej przejść przez usta, że on w przeciwieństwie do niej się zaangażował. Jakie to było żałosne. — Dobrze udawał, wręcz mistrzowsko, wierzyłam w to, że to ja go wykorzystuję, że ja jestem tą złą, kiedy tak naprawdę było na odwrót. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego to przerwałaś? — spytał Remus, a blask ognia tańczył, kładąc finezyjne cienie na jego twarzy. Dora spojrzała na niego wzrokiem nieco zrezygnowanym, zmęczonym i pełnym żalu do samej siebie. Odpowiedziała mu kiedyś na to pytanie i odpowiedź się nie zmieniła, choć z pewnością należało ją powtórzyć. Tylko że w tej chwili Tonks bardzo chciałaby powiedzieć, że przejrzała Nate’a, że chciała się od niego odciąć, bo był toksyczny i niebezpieczny, że ona wcale nie była naiwna i głupia. Chciała zapewnić, że zachowała czujność, że nie dała się wykorzystywać, ale to byłoby kłamstwo. Kłamstwo, które bolałoby ją tym bardziej, że miała świadomość tego, jak bardzo rzeczywistość była odmienna i jak bardzo ona sama była inna, niż sądziła. Lecz to nie był moment na próby głaskania się po głowie i uspokajania własnych wyrzutów. Wzięła głęboki wdech i uniosła spojrzenie, patrząc w jego oczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bo wiedziałam, że nigdy nie pokocham nikogo poza tobą. Że żadna cielesna przyjemność nie pomoże mi o tobie zapomnieć. Że wolę już do końca życia być przerażająco samotna, niż udawać, że ktokolwiek poza tobą może dać mi szczęście — wyznała na jednym oddechu, chociaż głos zaczynał jej drżeć od wszystkich emocji, których nawet nie potrafiła nazwać. — A potem wróciłeś… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zapanowała między nimi chwila ciszy, długa i nieznośna, przeciągająca się, przerywana jedynie przez trzask ognia w kominku. Dora zrzuciła z siebie wiele, powiedziała na głos większość tego, co dręczyło jej myśli i teraz czuła się, jakby z jej barków zdjęto niemożliwy do udźwignięcia ciężar, a teraz jej ciało drżało w wyniku niewyobrażalnego przemęczenia. Wciąż jednak nie mogła pozbyć się z głowy myśli o tym, co przekazał jej Remus, wizji kpiącego Nate’a, odsłaniającego swój Mroczny Znak. Wiedziała, że był pozbawionym moralności gnojem. Teraz wiedziała to doskonale i tym bardziej żałowała, że w napadzie złości zrównała go z Meg Owen. Nie znała tej kobiety, nie wiedziała, jaka była, ale z pewnością nie zasłużyła, żeby ktokolwiek stawiał ją obok Nate’a Moore’a. Powinna to powiedzieć, powinna przyznać Remusowi rację i przeprosić, ale odebrało jej w tej chwili mowę. Zwiesiła więc głowę i milczała, aż do chwili, gdy jej mąż zdecydował się zabrać głos. </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><span id="docs-internal-guid-c3eee6f9-7fff-7080-85dd-f27b7fec0441"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie wiem, co mam teraz powiedzieć. Z Maggie było inaczej… — chrząknął nieznacznie. Po tonie jego głosu można było wywnioskować, że nie miał oporów by dobrze mówić o Meg, jednak nie chciał dobijać swojej żony, która i tak ciężko znosiła tę rozmowę. Przymknął oczy, bo sam nie wiedział, jak zacząć. — Była pierwszą osobą, którą poznałem w lesie. Kiedyś ci o niej wspomniałem. Jeszcze na Grimmauld Place. Powiedziałaś wtedy, że cieszysz się z tego, że mam w lesie chociaż jedną życzliwą osobę — przypomniał jej, a Dora pokiwała głową, bo pamiętała, że podczas jednego z wielu wieczorów w jego pokoju, które wówczas uważała za platoniczne, faktycznie rozmawiali o tym, jak Remus czuje się w lesie pełnym wilkołaków. Wspomniał wtedy o jednej kobiecie, która bardzo mu pomagała, a Tonks w tamtym momencie nie miała prawa do zazdrości. — To ona przedstawiła mi Andrew Moona, który wiele mnie nauczył o wilczej naturze, później nawet zapewnił nam dach nad głową. I to on uświadomił mi coś jeszcze, coś czego nie rozumiałem, bo miałem w głowie tylko ciebie i długo nie dostrzegałem tego, że Meg beznadziejnie się we mnie zakochała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nawet jej się nie dziwię… — wyrwało jej się, przez co zaczerwieniła się na twarzy jak durna nastolatka. W tej kwestii mogłaby podać sobie rękę z Meg Owen, bo ona również doskonale wiedziała, jak to jest beznadziejnie zakochać się w Remusie Lupinie. On uśmiechnął się blado, chociaż był to raczej smutny gest, jakby chciał powiedzieć, że wcale mu to nie schlebia, bo z takiego zakochania rzadko kiedy wychodzi coś dobrego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Naprawdę ją lubiłem, była doskonałą towarzyszką i przyjaciółką — stwierdził, ale tym razem uśmiechnął się naprawdę szczerze, chociaż z ogromną dozą sentymentu i dodał, patrząc na Dorę: — I była o ciebie potwornie zazdrosna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wiedziała? — zdziwiła się Tonks, robiąc wielkie oczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Od samego początku. Może dlatego tak długo nic nie robiła — stwierdził przypuszczająco, zwieszając wzrok. Zmarszczka na jego czole pogłębiła się jeszcze bardziej niż do tej pory. Dora również się zamyśliła, bo najwidoczniej nie było już nic, co mogłoby w jakimś stopniu rozluźnić atmosferę. Dla Dory nie oznaczało to nic dobrego, a dla Remusa rozdrapanie ran, które wciąż bolały. — Miałem tam tylko ją i Andrew. Byli moimi jedynymi sprzymierzeńcami. Stali się moją rodziną — wyznał z nieskrywanym smutkiem. W jego oczach pojawił się cień, który widziała już nie raz, zawsze gdy mówił o wszystkich tych ludziach, na którym mu zależało, a których stracił. Tym razem to ona miała ochotę wyciągnąć dłoń w jego stronę, ale powstrzymała się. Pozwoliła mu jednak zebrać dalsze myśli. — Kiedy po naszym pierwszym rozstaniu, po tym jak straciliśmy dziecko — doprecyzował ze ściśniętym gardłem, a ich spojrzenia spotkały się i odbiło się w nich to samo zrozumienie i ból — wróciłem do lasu, Greyback mnie torturował, a Meg mnie uratowała. Byłem kompletnie rozsypany, po tym co nam się przytrafiło, a Maggie próbowała mnie poskładać — wyznał, nie zwracając uwagi na łzy, które pojawiły się w jego oczach. — Łatwiej było się temu poddać, niż zmierzyć z własnymi koszmarami. Uciekłem w relację z nią. Wykorzystałem jej uczucia i dobroć by poczuć się lepiej, chociaż doskonale wiedziałem, że nie mogę dać jej tego samego. To było… — zawiesił głos, który zaczął mu drżeć. Dora również drżała, bo słysząc jego słowa, zrozumiała jego uczucia. Chyba w niczym nie byli do tej pory jeszcze bardziej podobni… Doskonale wiedziała, co czuł Remus, bo przecież dokładnie to samo czuła kilka miesięcy temu, gdy zrywała z Natem, tylko, że w jej przypadku wszystko okazało się bezpodstawne i kłamliwe. Myślała, że to było najgorsze, ale jej mąż był jednak w sytuacji jeszcze bardziej beznadziejnej. To co czuła Meg, musiało być prawdziwe. Tonks było okropnie, myśląc, że skrzywdziła Nate’a, a Remus rzeczywiście zrobił to tej kobiecie. Zrobił to z tego samego powodu, z którego Nimfadora wpakowała się w to bagno z Moorem, zrobił to bo to było… — <i>Łatwe</i>. Zadręczałem się myślą, że zrujnowałem ci życie, że związek ze mną by cię wykończył, a Meg była taka jak ja… — wyznał, nie mogąc powstrzymać emocji, które w nim się rozbudziły. Dora chciała natychmiast zaprzeczyć, ale wolała mu nie przerywać. Z jednej strony dlatego, że on również pozwolił jej powiedzieć wszystko, z drugiej bo mówiła mu to wiele razy, a on i tak musiał do tego dojść sam. I wydawało jej się, że tak się stało, chociaż chyba nadal Remus nie wybaczył sobie do końca i czuł się winny. Pokręcił głową załamany swoją przeszłością. — Byliśmy w tym samym wieku, w takiej samej sytuacji… Wydawało mi się, że nie mogę jej pogrążyć, a do tego była tak bardzo podobna do ciebie. — Gdy to powiedział, samotna łza spłynęła po jego twarzy, ginąć w jego zaroście. Ręka Remusa niemal bezwiednie powędrowała do jej twarzy, jakby w sposób zupełnie naturalny chciał ją pogładzić po policzku, ale ostatecznie jej nie dotknął. Jego palce zamarły tak blisko, że niemal czuła je na własnej skórze. Chciałaby móc wtulić się w jego dłoń, poczuć to przyjemne ciepło, ale… jego wzrok był przepełniony takim smutkiem, że nie potrafiła tego zrobić. Twierdził, że Meg Owen była do niej podobna, że odnalazł w niej coś, co mogło zagłuszyć tęsknotę do niej. Nate był zupełnym przeciwieństwem Lupina, próbą zapomnienia. Remus nie chciał zapomnieć o niej, chciał spróbować bez ryzyka popełnienia tych wszystkich krzywd, które bał się jej wyrządzić… Uważał pewnie to za coś egoistycznego, godnego potępienia. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że zasługuje na szczęśliwe życie. A może dopuszczał, ale widział konsekwencje tego, że raz chciał pomyśleć tylko o sobie. Wyrzuty sumienia zżerały go od środka. — Próbowałem żyć. Ale nie mogłem o tobie zapomnieć, wciąż do mnie wracałaś, nieważne jak uparcie starałem się odgrodzić od przeszłości… — wyszeptał gorzko, a Dora zacisnęła powieki, sprawiając, że dłużej nie dała rady powstrzymywać łez. Też chciała niegdyś odgrodzić się od przeszłości, od Remusa, ale to było niemożliwe, bo nie można odciąć się od kogoś, kto jest całym twoim życiem. — Potem rozpętało się piekło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nigdy nie powiedziałeś, co dokładnie wtedy się stało… — szepnęła, bojąc się, że przerwie dziwną atmosferę, która między nimi zapanowała. Remus był tak blisko niej, a jednocześnie dawno nie miała wrażenia, że był bardziej odległy. I chociaż jej głos był ledwie słyszalny, jej mąż drgnął i cofnął swoją dłoń, przytomniejąc od razu. Chrząknął, wziął głębszy oddech i powiedział normalnym tonem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Andrew i ja pracowaliśmy nad czymś. Nad pewnym eliksirem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Nie dokończył, jego spojrzenie od razu powędrowało za jego plecy. Dora myślała, że może Remus nie chce jednak o tym rozmawiać i w tym aspekcie mogła nawet odpuścić, nie dotyczyło to przecież bezpośrednio ich relacji. Mogli to odłożyć, mogli wrócić za jakiś czas. Mieli przecież ważniejsze rzeczy do wyjaśnienia. Remus jednak wstał niespodziewanie i podszedł do fotela, który stał za nimi, a potem odsunął go. Tonks w pierwszej chwili nie rozumiała, co jej mąż robił, ale kiedy spojrzał jej głęboko w oczy, dotarło do niej, że to coś bardzo ważnego. Odrzuciła koc, którym ją przykrył i przesunęła się na drugi koniec kanapy, by znaleźć się bliżej Remusa, kiedy on uklęknął i za pomocą różdżki uniósł jedną deskę, która kryła pod sobą skrytkę. Dora przechyliła się przez oparcie siedzenia z zaciekawieniem. Nie przypuszczała, że coś takiego zostało ukryte w podłodze ich salonu. Remus uklęknął i wyciągnął starą, drewnianą szkatułę. Postawił ją przodem do Dory, spoglądając dość niepewnie na przedmiot i otworzył jej wieko. Tonks nie dostrzegła co dokładnie było w środku, dlatego wstała z kanapy i uklęknęła przed skrzynką, by wyciągnąć z niej małą fiolkę, jedną z wielu identycznych wypełnionych charakterystyczną, ciemno czerwoną cieczą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Czy to krew? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Krew ostatniego czystokrwistego wilkołaka — wyjaśnił Remus, wpatrując się dziwnym wzrokiem w to, co Dora trzymała w swojej dłoni. Tonks miała w głowie teraz setki pytań, bo nie rozumiała dlaczego jej mąż trzyma w ich salonie gigantyczny zapas krwi. I co to miało wspólnego z ich rozmową? — Andrew od lat ją sobie upuszczał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Po co? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Bo to niezbędny składnik do eliksiru, który wywołuje natychmiastową przemianę — przyznał Remus, a Tonks z pewnością upuściłaby fiolkę, gdyby on nie chwycił jej w ostatniej chwili za dłoń i przejął małe naczynie, które odłożył od razu do skrzynki. Nimfadora pokręciła głową, próbując oswoić się z myślą, że można sprowokować przemianę u wilkołaka. Niezrozumienie miała wypisane na twarzy, więc Remus mówił dalej, by zbyt długo nie zostawiać jej samej ze zbyt dużym natłokiem informacji. — To mikstura na bazie Wywaru Tojadowego. Przemiana po niej jest bezbolesna i natychmiastowa. Andrew przekazał mi recepturę i własną krew, bym w przyszłości mógł z tego zrobić pożytek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Jaki? — dopytywała Dora. Remus nigdy nie wspominał o tym, że wyniósł coś z lasu pełnego wilkołaków. Mówił wiele o zmianie, jak w nim zaszła, że łatwiej znosi przemiany, że potrzebuje bliskości natury i jego instynkt ma na niego znaczący wpływ. Słowem nie zająknął się o tym, że wilkołaki mogą zmieniać się, kiedy zechcą przy pomocy eliksiru. Nie mówił nic o tym, że jego nieżyjący mentor powierzył mu jakieś zadanie. Nie miała o to żalu. Przykro jej było, że nie ufał jej na tyle, żeby się tym podzielić. Przynajmniej do tej pory… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Pamiętasz, co powiedziałem ci o naszym dziecku? — spytał ostrożnie Remus, szukając zrozumienia w jej spojrzeniu. — O wilczym genie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mówiłeś, że dopiero gdy osiągnie pełnoletność, dowiemy się czy będzie wilkołakiem — odpowiedziała od razu, bo doskonale pamiętała tamten moment. I to nie tylko dlatego, że bała się wtedy kolejnego porzucenia przez Remusa i jego reakcji na wieść o dziecku. Powiedział wtedy, że nigdy nie wyprze się jej i dziecka. I to było dla niej najważniejsze, wystarczyło, że tylko ją zapewnił. Nie oczekiwała niczego więcej, bo wiedziała, że póki ona i Remus będą przy ich maleństwie nic mu się nie stanie. A jednak Lupin mówił jeszcze więcej, mówił o tym, że ich dziecko nie będzie cierpiało, nawet jeśli odziedziczy po nim likantropię. Naprawdę ją to wtedy uspokoiło, pozwoliła sobie o tym nie myśleć, bo przecież przypadłość Remusa nigdy nie miała dla niej znaczenia, nigdy się tego nie bała i wiedziała, że on zasługuje na miłość, tak samo jak zasługuje na nią ich maleństwo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— To się tyczy wszystkich dzieci — powiedział Remus, marszcząc czoło — tam w lesie jest ich wiele, a będzie jeszcze więcej. Andrew wierzył, że ten eliksir pomoże przekonać społeczeństwo do tego, że nie jesteśmy potworami. — To co powiedział, było tak zaskakujące, że Dora w pierwszej chwili wstrzymała oddech. I chociaż nie znała Andrew Moona, jego wizja lepszego postrzegania wilkołaków bardzo jej odpowiadała. Chociaż zupełnie nie rozumiała w jaki sposób mają wykorzystać ten eliksir. Remus chyba też nie wiedział, ale ta sprawa musiała mocno w nim siedzieć. — Że być może za siedemnaście lat nasze dziecko nie będzie bało się tego, że może kogoś skrzywdzić. To jest nadzieja dla wilkołaków. Dla naszego dziecka — powiedział pełen ekscytacji, która jednak nie potrafiła zatuszować tego, jak bardzo go to dręczyło. — Nie wiem jeszcze jak ją wykorzystać, ale…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ale to zrobimy — weszła mu w słowo, dostrzegając, jak bardzo ta sprawa go martwi. Położyła swoją dłoń na jego, ściskając ją mocno. Nie wiedziała, czemu Remus powiedział jej o tym dopiero teraz, ale dla niej było oczywiste, że będzie walczyć o normalne życie dla niego i wszystkich wilkołaków. Wierzyła w to, że wilkołak nie jest bestią, wiedziała też, że potrafią nad sobą zapanować, jeśli chcą. Dla niej najważniejszym było zadbać o dobro i szczęście jej rodziny z mężem i dzieckiem na czele. Jeżeli ten eliksir miał jej w tym pomóc, to z pewnością go wykorzysta. Remus spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem, a twarz znacząco złagodniała. — Zrehabilitujemy wilkołaki — zapewniła go gorliwie, a on również ścisnął jej dłoń. Dora spojrzała na ich splecione palce, które trzymali na skrzyni i zrozumiała coś jeszcze. — Dlatego odszedłeś, musiałeś wydostać stamtąd eliksir. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Greyback również chciał dostać ten eliksir w swoje ręce — odpowiedział na jej pytanie w mało bezpośredni sposób. Wyswobodził dłoń z uścisku Dory i schował skrzynkę z powrotem do skrytki, zasłaniając ją deską. Łatwo było się domyślić, że zajął czymś ręce, żeby odwlec mówienie o rzeczach, które go bardzo przytłaczały. — Był gotów zabić każdego na swojej drodze. Andrew obiecał go zatrzymać, żebyśmy z Meg mogli uciec. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Poświęcił się dla was… — szepnęła głosem pełnym silnych emocji. Remus nie zareagował, myślami był bardzo daleko, a jego oczy zaszły mgłą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Prosił, żebym zabrał Meg w bezpieczne miejsce i… — zająknął się, gdy jego głos stał się zbyt łzawy. Uniósł wzrok na Dorę, wywołując u niej kolejną tego dnia falę dreszczy. Remus obwiniał się o to wszystko. — On wiedział. Wszystko wiedział. Kazał mi pamiętać, że to, co było między mną i Maggie nie było złe. Byliśmy dla siebie w momencie, w którym się potrzebowaliśmy, ale… — Nimfadora chciała go teraz objąć, przejąć część tych wyrzutów i smutku, który on odczuwał, pomijając nawet fakt, że sama doświadczała dużo i ledwo dawała radę. Zapomniała na chwilę o tym wszystkim, co czuła przez ostatni miesiąc. Wściekłość stała się zbyt męcząca, a uczucia Remusa były tak prawdziwe, że Dora musiałaby nie mieć serca, gdyby nie czuła współczucia i zrozumienia. Było to dla niej trudne, bo mówiąc o Meg Owen, mówili o osobie niezwykle ważnej w życiu jej męża. I chociaż było to okropne, to fakt, że nie było jej już pośród żywych, ułatwiał Tonks całą tą rozmowę. Nie była pewna, czy dałaby radę zachować taki spokój, gdyby Meg nadal żyła, bo przecież i tak czuła wciąż ogromną zazdrość i żal. Ciągle z tyłu głowy pojawiało się pytanie, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby ona żyła? Czy Remus zrezygnowałby z prostszej, a jednak dobrej relacji? Czy byliby teraz razem, oczekując na narodziny ich dziecka? Te pytania ją dręczyły, miała wrażenie, że wspomnienie Meg Owem już zawsze będzie ją dręczyć tak samo, jak wspomnienie Nate’a. Chociaż już miała pewność, że tych dwóch osób nie należy ze sobą porównywać. Meg jawiła się jako osoba dobra, pragnąca szczęścia Remusa, a jej nagła śmierć czyniła ją w pewien sposób postacią heroiczną. Tonks czuła ukłucie zazdrości, ale wiedziała, że już zawsze każdemu wspomnieniu Owen będzie towarzyszyć tęsknota, która teraz wzbudzała w Remusie przerażające wyrzuty sumienia. — Powiedział, że nie mogę kochać Maggie, bo oddałem serce komuś innemu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Andrew Moon musiał ich przejrzeć, zanim oni sami uświadomili sobie, co czują. Tonks naprawdę żałowała, że nie miała okazji poznać tego mężczyzny, jednego z mentorów jej męża, człowieka, który był w stanie się dla niego poświęcić. Gdy jednak o nim myślała, od razu jej uwaga kierowała się w stronę Owen. Skoro Moon prosił Remusa, żeby ten zapewnił bezpieczeństwo tej kobiecie, to dlaczego się rozdzielili? Dlaczego Meg zginęła, gdy można było uratować jej życie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Dlaczego nie wziąłeś jej ze sobą? — zapytała ostrożnie Dora, martwiąc się, że wymaga zbyt wiele od Remusa, że jest to temat zbyt delikatny. Może bała się też wszystkich odpowiedzi. Raczej niesłusznie, bo do tej pory byli ze sobą całkowicie szczerzy, a odpowiedzi Lupina, choć nie zawsze łatwe do przyjęcia, nie budowały między nimi muru. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Chciałem — odparł gorzko, z trudem przełykając to wyznanie — uwierz mi, że chciałem, ale… — Odwrócił wzrok, kręcąc głową. Dora przyglądała mu się ze ściśniętym gardłem. Nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby być odpowiedzią na tą historię. Czuła, że nigdy nie będzie w stanie okazać Remusowi wsparcia w tym temacie, bo tak naprawdę nigdy nie będzie wiedziała kim był Andrew Moon i Meg Owen. To Lupin był jedyną osobą, która będzie ich pamiętać, a także to, czego dokonali. — Ale ona nie mogła zostawić Andrew. Dałem jej eliksir, żeby mogła mnie odnaleźć. On wzmacnia wilcze zmysły jeszcze bardziej. Przemieniła się i…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt;">— Odnalazła cię… — dokończyła za niego. Ostatnie dni życia Andrew i Meg okazały się pełne poświęcenia i z pewnością to dzięki nim Remus przeżył. Coś takiego trudno było przyjąć i Tonks nie mogła się dziwić mężowi, który tak przeżywał tamte wydarzenia i nie potrafił o tym rozmawiać bez okazywania tych wszystkich emocji. Ona sama nie umiała być spokojna, gdy przywoływała wspomnienie dnia, w którym ledwo żywy Remus pojawił się niespodziewanie w okolicach Nory. Do dziś na myśl o tamtym dniu trzęsły jej się ręce. Chwila, w której Remus do nich powrócił, była również tą, w której Meg Owen oddała ostatnie tchnienie. — Pamiętam jej spojrzenie — przyznała cicho. Tamto spojrzenie piwnych oczu było na wskroś dziwne. Już nie chodziło o to, że Dora patrzyła na kobietę, która umierała w ramionach jej ukochanego. Spodziewać by się można, że zapała do Meg niechęcią i zazdrością, która w ostatnim czasie niejednokrotnie się w niej odzywała, ale było inaczej… W tamtej krótkiej chwili Tonks i Meg Owen połączyło zrozumienie, które nie potrzebowało słów. A kilka godzin później, gdy Dora zjawiła się nad jej grobem, zupełnie szczerze powiedziała Remusowi, że Meg musiała być niezwykłą kobietą. Czuła się źle z tym, że zabrakło jej empatii i zrozumienia, że nawrzucała tak paskudnie Remusowi, podczas gdy on miał o wiele więcej racji, a jego wina nie zasługiwała na taką reakcję z jej strony. Tym bardziej, że mąż Dory pomścił jej krzywdy, nawet jeśli ona o nich nie wiedziała. Świat był lepszym miejscem bez Nate’a Moore’a i jedyne czego Tonks mogła żałować, to że sama go z niego nie przepędziła. — Przepraszam, nie powinnam była nigdy mówić o niej źle — powiedziała łagodnie, ale też całkowicie szczerze, próbując złapać z Remusem kontakt wzrokowy. Chciałaby, żeby to był koniec tej trudnej rozmowy, jednak musiała jeszcze raz rozdrapać jego rany i dowiedzieć się czegoś, co w innym przypadku z pewnością dręczyłoby ją w snach. — Wtedy na wzgórzu, gdy wyznała ci miłość, mówiliście coś szeptem… Możesz mi powiedzieć? </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-bbbd9983-7fff-49ff-62f1-b13e5bd719b8"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Powiedziała, że mnie kocha i że dziękuje za to, że pozwoliłem jej się kochać… — wyznał cicho, odwracając głowę. Tonks chciała mu powiedzieć, że to nic złego, ale Remus dodał pospiesznie, chyba nieświadomie przywołując na twarz najsmutniejszy uśmiech, jaki ona kiedykolwiek widziała. Bardziej przypominało to grymas żalu i smutku, który pojawiał się na myśl o czymś dobrym, co niestety już się straciło. Tym bardziej nie mogła postrzegać tego jako pozytywny gest, gdy Remus wzniósł spojrzenie pełne wyrzutów sumienia i kontynuował swoje wyznanie: — Chciałem powiedzieć jej, że też ją kocham. Nigdy tego nie wyznałem, bo to nie była prawda, ale na Merlina chciałem jej to powiedzieć. Powstrzymała mnie… — szepnął, spuszczając wzrok, jakby bał się, że dostrzeże w oczach Nimfadory niechęć, uczucie zdrady. Tonks jednak nie potrafiła myśleć źle o nim, czy nawet o Meg. Nie po tym co usłyszała… Nie mogła mieć mu za złe, że chciał powiedzieć coś ważnego osobie, która właśnie umierała. Chociaż nie mogła ukrywać, że gdyby takie wyznanie padło, byłoby jej znacznie ciężej, ale z pewnością nie tak ciężko, jak Remusowi, który na swoich barkach dźwigał wyrzuty sumienia. — I dobrze, nie wybaczyłbym sobie, gdyby moje ostatnie słowa wypowiedziane do niej były kłamstwem — przyznał z trudem, zaciskając usta. — Miałaś rację, w noc po weselu Weasleyów byłem na jej grobie, ale to nie dlatego, że była dla mnie ważniejsza od ciebie. Meg pokazała mi, że mam prawo do szczęścia, że zasługuję na miłość — powiedział ze wstydem, który był zupełnie zbędny. Tak samo, jak oskarżenia Tonks, które musiał wcześniej znosić. Teraz to wiedziała, chociaż żałowała, że to nie ona była osobą, dzięki której Remus zrozumiał, że miłość to nic złego. — Potrzebowałem to sobie wtedy przypomnieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Dora nachyliła się do niego i objęła jego twarz dłońmi, nie pozwalając mu tym samym po raz kolejny odwrócić wzroku. Klęczeli tak na podłodze w swoim salonie, patrząc sobie głęboko w oczy i oboje mieli wrażenie, że przy blasku ognia w kominku ich spojrzenia mówią więcej niż oni byli w stanie z siebie wydusić. A jednak chociaż wielu swoich uczuć nie nazwali na głos, to jednak czuli się zaopiekowani i zrozumieni, tak jak dawno nie było im to dane. Dora pogładziła jedną z blizn na twarzy Remusa, a on nie odrywając od niej spojrzenia, objął jej dłoń i ucałował jej wnętrze. Że też ich relacja zawsze musiała być tak wybuchowa… Że też zawsze koniec końców docierało do nich to, że nikt nie zrozumie ich tak dobrze, jak oni siebie nawzajem. I chociaż było im potwornie ciężko po tym, ile wyznań przyszło im z siebie tej nocy wyrzucić, to nagle poczuli się lżej i lepiej. Remus jako pierwszy spuścił wzrok, zapewne chcąc zawiesić go na brzuchu Dory, ale jednak spojrzał na podłogę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Co z tym zrobimy? — spytał, a Tonks również zaczęła się wpatrywać w skrytkę w podłodze, która teraz, gdy już o niej wiedziała, zdawała się być niezwykle widoczna. Wiedziała doskonale, że będzie myśleć o tym, co zdradził jej właśnie Remus, ale nie miała żadnych wątpliwości odnośnie tego, co powinni zrobić.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Spełnimy ostatnią wolę twojego przyjaciela — zapewniła Remusa, śląc mu pokrzepiający uśmiech, który chyba faktycznie podniósł go na duchu. — Gdy wojna się skończy, zrobimy co w naszej mocy, by również wszystkie wilkołaki mogły zacząć od nowa. — Tonks złączyła ich dłonie, jakby miało to być przypieczętowaniem ich postanowienia. Pochylili się w swoją stronę niemal równocześnie, stykając się czołami, gdy Dora westchnęła: — Jakim cudem dotarliśmy do tego momentu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— To zaczęło się, gdy pewnego razu wpadłaś na Grimmauld Place i przewróciłaś stojak na parasole — szepnął Remus, wywołując u Tonks ciche parsknięcie — a wraz z nim całe moje życie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Rozmawiali całą noc, siedząc na podłodze wtuleni w siebie. Ich ciche dni i wybuchy złości poszły w niepamięć, pozostawiając ogrom miejsca na słowa. Te nie były już doniosłe, wielkie czy oczyszczające. Były zwyczajne, ciepłe, przeplatane momentami przez cichy chichot albo przeciągłe pomruki. Mówili o wszystkim, co ich dotyczyło. Zaczęli od pierwszego spotkania, tego, którego Tonks nawet nie pamiętała, potem wspominali wspólne początki na Grimmauld Place, tę szaloną zabawę, w której wciąż się mijali, ich przyjaźń, która niezbyt równomiernie przeradzała się w miłość, a ta teraz wydawał im się wieczna. Tej nocy wspólnie przebrnęli przez całą ich znajomość jeszcze raz, aż do tego dnia. Było to słodko-gorzkie uświadomienie sobie wszystkiego, co razem przeżyli.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Za szybko wzięliśmy ślub… — szepnęła cicho Nimfadora, wtulając się w tors męża, który łagodnie gładził jej ramię. — Ale nie potrafię tego żałować. — Cichy pomruk był niezaprzeczalną zgodą, zarówno przy pierwszym stwierdzeniu, a już z pewnością przy drugim, co dobitnie potwierdził, krótki pocałunek w czoło. Dora przekręciła się, wzdychając ciężko, a Remus uniósł wysoko brew, choć ona tego nie dostrzegła. — Przepraszam, byłam paskudną zołzą i do tego naraziłam życie naszego dziecka… </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-8cf12c98-7fff-e759-e5fe-b48b86372469"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Kocham cię za to, że jesteś zołzą — mruknął nieco rozbawiony, ale gdy spojrzeli sobie w oczy, spoważniał. Ta chwila powagi była potrzebna, nawet po tak długiej, równie poważnej rozmowie. Remus pocałował ją w usta, krótko, a jednak w sposób pełen uczucia, żeby osłodzić to, co zaraz powie. — Ja również przepraszam, że nie dałem ci tego, czego potrzebowałaś. Wybacz, że nie byłem w stanie powstrzymać twojego ojca. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Już dobrze, wierzę, że tata wróci… — szepnęła, zanurzając pieszczotliwie dłoń w jego włosach. I chociaż w jej głosie nie było szczerego przekonania, to nie miał powodów by jej nie wierzyć, zwłaszcza gdy dodała: — Najważniejsi mężczyźni w moim życiu zawsze wracają, muszą… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— A my musimy w końcu upewnić się, że naszemu maleństwu nic nie grozi — przyznał, kładąc dłoń na jej brzuchu, a ciepło jego dotyku zapewniło ją, że wszystko będzie w porządku.</span></p></span></span></div></span></span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-c1bac68a-7fff-c57c-ad49-a976185dd5a5"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Tonks nie dała się długo namawiać. Czuła, że wraz z tamtym świtem, nadzieja rozbłysła dla jej rodziny i od tego momentu wszystko miało zacząć się układać. Ona i Remus poprzysięgli sobie, że będą rozmawiać. Sam Lupin zaproponował nawet by w ich relacji nie było już miejsca na postrzeganie dobra tego drugiego jedynie swoimi oczami. Dialog miał być dla nich codziennością, każdą sprawę powinni przedyskutować. Nie chciał dopuścić już nigdy do sytuacji, że zatai coś przed Dorą, że będzie musiał jej przekazać wieści podobne do tego, że jej ojciec odszedł, a on o tym wiedział. Tonks zgodziła się na to bez wahania. Nie chciała tajemnic. Przekonała się, że prawda wcale nie jest tak przerażająca. Tyle miesięcy bała się Maggie Owen i tego, co łączyło ją z Remusem, ale po ich długiej rozmowie, czuła się gotowa by zaakceptować ich wspólną przeszłość. Przynajmniej miała zamiar spróbować.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Kolejne dni Remus w dużej mierze spędził samotnie. Potrzebował tego. Zabił w końcu człowieka i ogromnie to na niego wpłynęło. Dora nie chciała go opuszczać, ale to też na nią oddziaływało, nawet bardziej niż by chciała. Uszanowała więc potrzeby męża, a ten czas wykorzystała na rozmowy z mamą. </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Rozmowa </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">to może zbyt wiele powiedziane, ale czas matki i córki to było coś czego obie bardzo potrzebowały. Emocje zdążyły opaść i obie chyba były na to gotowe. Głos matki był czymś bardzo kojącym dla Tonks, zwłaszcza po całym miesiącu milczenia. Nie mówiły dużo o ojcu, ale zwierzały się sobie ze swoich uczuć i przemyśleń, które przygniotły je w ostatnim czasie. Tonks zdobyła się nawet na to by odpowiedzieć matce na kilka pytań, tych trudnych, dotyczących najgorszego okresu w jej życiu. O Nate’a Andromeda jednak nie pytała. Powiedziała jedynie, że porozmawiają o nim, gdy Dora będzie gotowa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Codzienność Lupinów zaczęła się uspokajać, bo z pewnością nie mogła wrócić do normy. Spokój był jednak zupełnie satysfakcjonujący. I bardzo chcieli, żeby trwał, a jeżeli coś miało go przerwać, to miałyby być to rzeczy, które przyniosłyby im radość i nadzieję. Takie wydarzenie miało miejsce cztery dni po ich szczerej rozmowie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Tego dnia w kominku pojawił się Syriusz w towarzystwie Althedy. Zrobili to na prośbę Remusa, który wykorzystał brak kategorycznego sprzeciwu Tonks, bo ta nie miała już żadnego alternatywnego pomysłu. A trzeba przyznać, że była bardzo kreatywna w wymyślaniu innych opcji niż poproszenie Farewell o pomoc. Ostatecznie jednak nic nie było równie pewne i bezpieczne, a słowa </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">rób, co chcesz</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"> były niemal zgodą. Syriusza i Althedę powitała Andromeda, proponując im po filiżance herbaty. Black zażartował, że przyda im się coś mocniejszego, ale i na to pani Tonks miała odpowiedź, bo szybko poczęstowała krewniaka szklanką whisky. W tym czasie Remus kończył namawiać Dorę na badania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Tonks ułożyła się na kanapie w ich salonie, odsłaniając swój brzuch. Nie była pewna, ale miała wrażenie, że jest już nieco bardziej wypukły niż wcześniej. Remus podłożył jej pod głowę poduszkę i chociaż ten gest był niezwykle troskliwy, to Dora i tak wywróciła oczami. Altheda czuła się z pewnością najbardziej nieswojo. Zwłaszcza, że Nimfadora leżała na kanapie, na której całkiem niedawno przyłapała Farewell i Syriusza w sytuacji dość jednoznacznej. Dziwne było więc to, że teraz Altheda miała przeprowadzić badanie na prośbę Lupinów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Będziecie chcieli poznać płeć? — spytała, wykładając na stolik kawowy zawartość jej podręcznej torby, którą ze sobą wzięła. W tym samym czasie, gdy ona się przygotowywała, a Remus klękał przy leżącej Nimfadorze, Andromeda i Syriusz stali przy stole, dolewając sobie co chwilę kolejne porcje alkoholu, który popijali herbatą. Tonks i Remus wymienili długie, nawet w pewnym stopniu zdziwione spojrzenie. Wcześniej nie ustalili tego, czy chcą już wiedzieć, co skrywa się w łonie Dory. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wystarczy, że dowiemy się czy jest zdrowe — odparł Remus, szukając aprobaty u żony, na którą nie musiał długo czekać, bo Dora od razu pokiwała głową. — To jest najważniejsze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zrelaksuj się, Tonks — poprosiła Altheda, a jej spokojny i cichy głos nieco zadrżał, gdy Dora prychnęła pod nosem. Jednak pod spojrzeniem męża, Dora wykonywała później każde polecenie uzdrowicielki, oddychała głęboko, piła każdy eliksir i była grzeczna. Nie można było jednak mówić o spokoju i relaksie ani w jej przypadku, ani również gdy chodziło o Remusa. Oboje bardzo się denerwowali i wyczekiwali zapewnień, że z ich maleństwem nie dzieje nic złego. Zarówno ona jak i on wciąż myśleli o dziecku, które stracili i budziło to w nich obawy, że i tym razem coś może pójść nie tak. Odetchnęli z ulgą dopiero po prawie dwudziestu minutach, gdy Altheda oznajmiła ze szczerym uśmiechem: — Wszystko w porządku, wasze dziecko rozwija się wręcz wzorowo. — Słysząc tę diagnozę, Tonks niemal boleśnie ścisnęła dłoń męża, a Remus zaśmiał się nerwowo i radośnie, całując Dorę w czubek głowy, nawet nie krzywiąc się, gdy ta wbiła paznokcie w jego rękę. Farewell również podzielała ich radość i wyzbywając się jakichkolwiek oznak zdenerwowania, westchnęła ze szczerym uśmiechem: — Jeszcze tylko jedno zaklęcie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zaczekaj — mruknął Remus, głosem aż kipiącym od nadmiaru emocji, gdy Altheda już przykładała różdżkę do brzucha Nimfadory. Kobieta zamarła, a Tonks spojrzała na niego niepewnie, gdy obszedł kanapę dookoła, klękając naprzeciwko niej. Lupin przyłożył głowę do ciała Dory, nasłuchując przez dłuższą chwilę do momentu, gdy jego twarz rozjaśnił najszerszy, najprawdziwszy i najbardziej czuły uśmiech, jaki kiedykolwiek Tonks u niego widziała. Gdy to się stało, kiwnął rozentuzjazmowany do Althedy, która pod nosem szepnęła zaklęcie, a z jej różdżki wyłoniła się delikatnie błyszcząca poświata, która opadła łagodnie na brzuch ciężarnej. Dora wyglądała na nieco zdziwioną, do momentu gdy pokój wypełnił dziwny szum. W pierwszej chwili Dora spojrzała na Althedę zdziwiona, ale już sekundę później w tym szumie można było usłyszeć charakterystyczny dźwięk.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Czy to… — szepnęła z przejęciem, a oczy same napełniły się łzami wzruszenia, gdy uświadomiła sobie, że to co właśnie słyszy, to serce jej dziecka. Natychmiast odnalazła wzrokiem spojrzenie Remusa, w którym dostrzegła to samo szczęście, które sama czuła. Serduszko ich maleństwa biło mocno i szybko w równomiernym rytmie, który zdawał się być najbardziej doskonałym dźwiękiem ze wszystkich, jakie kiedykolwiek słyszeli. Myśl, że wkrótce zostaną rodzicami, nigdy nie była bardziej realna. I nic nie mogło się z tym równać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Najpiękniejszy rytm na tym świecie… — powiedział Remus, nie potrafiąc przestać się uśmiechać i położył dłoń na jej brzuchu z nieskrywaną czułością. Dora zaśmiała się radośnie, tak jak już dawno tego nie robiła. Złapała go za koszulę i przyciągnęła do siebie, żeby go pocałować. Wierzyła w to, że teraz już wszystko będzie lepsze i wróci na właściwe tory. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Widok Lupinów naprawdę chwytał za serce. Zresztą Syriusz chyba nigdy nie przypuszczał, że życie jego i Remusa tak dziwnie się potoczy. To James był tym rodzinnym gościem, któremu pisane było wziąć ślub, mieć piękny dom, w którym mógłby wychowywać całą gromadkę dzieci. Siebie i Lunatyka postrzegał raczej jako tych fajnych wujków, którzy wpadają bez zapowiedzi i wchodzą jak do siebie, bo ich życie wcale nie wygląda dobrze. Nigdy nie przypuszczał, że będzie stał obok swojej kuzynki, równie wyklętej co on, i będzie świadkiem tego, jak jego życiowa partnerka, troszczy się o ciążę Nimfadory i Remusa. Gdyby rzucił taką aluzję w Hogwarcie albo nawet trzy lata wcześniej, każdy by go wyśmiał. Uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak Remus całuje Tonks w policzek, w miejsce, gdzie jeszcze sekundę wcześniej spływały łzy radości i zerknął na Andromedę, którą chciał zaczepić głupim komentarzem na tematy bycia babcią. Powstrzymał się jednak. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wzruszyłaś się? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— To niestety nie są łzy wzruszenia… — szepnęła Dromeda, ocierając słone krople, a Black dopiero teraz dostrzegł, że w jej czarnych oczach nie widzi radości i wzruszenia. Zmarszczył brwi, bo to było raczej coś dziwnego. Andromeda cieszyła się na wnuka i nie sądził, że coś to zmieni. Spojrzała na niego, próbując zachować twarz, tak jak ich uczono w dzieciństwie, gdy wmawiano im, że emocje są słabością i powiedziała cicho, by nikt jej nie usłyszał, a już z pewnością by jej słowa nie zniszczyły ważnej dla Tonks chwili: — Ted powinien przy tym być. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Masz rację… — zgodził się Syriusz, a jego wzrok niemal machinalnie podążył w stronę młodych rodziców. Black wątpił, że Ted byłby aktywnym uczestnikiem tej rodzinnej sielanki, ale powinien być z nimi, trzymając żonę za rękę w takiej chwili. Syriusz zrobił to za niego, mocno ścisnął ramię kuzynki, ale nie posłał jej uśmiechu, który mógłby ją pokrzepić. W zamian za to powiedział, ściszając głos: — Obiecuję ci, że połączę was razem. </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><br /></span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><blockquote><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Kiedy zaplanowałam sobie, że taki rozdział się pojawi, byłam nim niezwykle podekscytowana. To miał być granat emocjonalny, którego wybuch będzie robił ogromne wrażenie. Ekscytacja nie opuszczała mnie do chwili, w której zaczęłam pisać. Uwierzcie mi, że było to przerażająco trudne. Bardzo chciałam oddać wszystkie emocje, które targają naszymi bohaterami, a tych skumulowało się bardzo wiele. Ale czuję, że nie wykorzystałam zaledwie trochę ponad połowę ładunku emocjonalnego, który chciałam przekazać. </span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Podczas poprawiania tych dwóch fragmentów uznałam, że nie umiem nic dodać. Trochę brakuje mi chyba umiejętności, żeby osiągnąć w pełni satysfakcjonujący mnie cel, ale z drugiej strony chyba wszystko w tym rozdziale jest. Mamy traumatyczne przemyślenia Tonks po odkryciu prawdy o Panu Idealnym, mamy w końcu szczerą rozmowę i wyznanie tajemnic, mamy też obowiązkowy punkt, jakim jest badanie i odpędzenie od siebie niepokoju oraz niepewności, a na koniec mamy Syriusza, który składa obietnicę. </span></div><div>I ta myśl, że jest tu wszystko, pozwoliła mi oddać ten rozdział w Wasze ręce. A ciekawość Waszych reakcji aż mnie zżera. </div><div>Co tu jeszcze dodać? Może sprawozdanie z ogólnych prac na blogu? Szablon zostanie już taki chyba do końca, może dopracuję go w najbliższym czasie, ale to będą sprawy kosmetyczne. <a href="http://dora-tonks.blogspot.com/p/spis-tresci.html" target="_blank">Spis treści</a> wygląda nieco inaczej, moim zdaniem lepiej niż litania linków do wszystkich prawie stu pięćdziesięciu rozdziałów. Wkrótce zacznę też prace nad uproszczeniem <a href="http://dora-tonks.blogspot.com/p/izba-pamieci.html" target="_blank">Izby Pamięci</a>. Celem jest po prostu estetyczny wygląd, bo zapewne nie przysiądę do tak rozbudowanych bonusów, jakimi są Karty Postaci. To chyba na tyle... </div><div>Ściskam Was wszystkich i mam nadzieję, że u Was w porządku! </div><div>Mora ❤</div></blockquote><div></div></span></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-65507922869442210812023-04-29T13:15:00.001+02:002023-04-29T13:34:49.812+02:00141) Hogsmeade <p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Hogsmeade było spokojną wioską, dla której największym zagrożeniem były odwiedziny uczniów, którzy raz na jakiś czas zalewali jego wąskie uliczki, wypełniając je gwarem i śmiechem. Tak przynajmniej było kiedyś… Bo poprzedni rok nie należał do spokojnych, nawet, gdy ulice wioski były patrolowane przez aurorów, a ten najwidoczniej nie zapowiadał się wcale lepiej, chociaż z pozoru nic na to nie wskazywało… Mieszkańcy Hogsmeade mogli wieść dość spokojne życie, jak na te czasy, nawet w obliczu tego, że Ministerstwo Magii zostało przejęte przez śmierciożerców. Tutaj ich rządy zdawały się nie docierać, dla magicznej wioski niewiele się zmieniło, chociaż pod skórą jej mieszkańcy mogli czuć, że taki stan rzeczy wkrótce się skończy. </span></p><span id="docs-internal-guid-6a645a05-7fff-848d-dffc-28a7f75018f3"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Niespełna trzy dni temu rozpoczął się kolejny rok szkolny, który był jednak zupełnie inny od poprzednich. Na miejsce Albusa Dumbledore’a wybrano Severusa Snape’a. Bardzo ironiczne, biorąc pod uwagę, że to właśnie Snape zakończył życie Dumbledore’a. Zmiany kadrowe, które wprowadziły do Hogwartu jeszcze więcej śmierciożerców, nie były jedynymi. Uczniowie otrzymali zakaz odwiedzania wioski, Hogsmeade miało opustoszeć. Ten dzień jednak miał być czymś gorszym dla jego mieszkańców. Nastały czasy, że niczego nie można było się spodziewać, ale słodki Merlinie, tego naprawdę nie mógł nikt przewidzieć… <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Było samo południe, życie toczyło się swoim codziennym tempem, promienie słońca próbowały przedrzeć się przez szare chmury, gdy znikąd pojawiły zamaskowane postacie. Ściana ognia zdawała się otoczyć główną ulicę, dachy niektórych sklepów zajęły się płomieniami, wybuchła panika, gdy pierwsza avada dosięgła czyjegoś serca, a Mroczny Znak rozświetlił pochmurne niebo. Nikt nie wiedział, co na celu miał ten atak, lecz przynosił za sobą jedynie strach i śmierć. Być może ofiar byłoby bez liku, gdyby nagle nie zaczęły pojawiać się kolejne postacie, które z całych sił próbowały uratować tylu, ilu się dało. A wśród nich znalazło się również małżeństwo Lupinów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nimfadora zjawiła się znikąd pośrodku głównej ulicy i z miejsca rozbroiła śmierciożercę, który mierzył różdżką w stronę przerażonej staruszki, chowającej się za straganem. Dookoła dostrzegała coraz więcej znajomych twarzy, a dzięki temu poczuła się pewniej. Wciąż buzowały w niej te wszystkie negatywne emocje, które pojawiły się podczas kłótni z Remusem, a teraz szukały ujścia. Dla Tonks oczywistym było, że skopanie kilku mrocznych tyłków jest idealną okazją ku temu. Wyczarowała tarczę, wycofując się w stronę zabudowań, gdzie widziała kilku cywili. Kingsley kazał ich chronić i to zamierzała zrobić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Uciekajcie! — wykrzyknęła w ich stronę, dostrzegając przerażenie na ich twarzach. — Uciekajcie, do cholery! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Deportowali się w ciągu kilku sekund, rozglądając się jeszcze w panice po ogarniętej dymem okolicy. Nim Tonks przerwała zaklęcie tarczy, również przebiegła wzrokiem wzdłuż głównej ulicy. Widziała Kingsleya, który walczył z dwójką śmierciożerców, kiedy za jego plecami Emily i Lucas Gottsmanowie odprowadzali mieszkańców na tyły budynku, skąd spokojnie mogli zniknąć. Z drugiej strony dostrzegła Hestię, która wzięła zagubione dziecko na ręce i pomknęła w stronę Trzech Mioteł, w których skryło się już wiele osób i teraz bezmyślnie obserwowały rozwój wydarzeń przez okno. Tonks sapnęła wściekle, dostrzegając kątem oka swojego męża, który przepuszczał grupę kobiet do Miodowego Królestwa. Ona sama miała jeszcze jeden cel. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Opuściła tarczę i natychmiast uchyliła się przed klątwą, która trafiła w szyld sklepu z piórami. Puściła się biegiem, posyłając przed sobą kilka zaklęć, by oczyścić sobie drogę. Minęła sklep Zonka i schowała się za murem, unikając kolejnych zaklęć. Wychyliła się, rzucając zaklęcie mrożące, przez co jeden ze śmierciożerców runął na ziemię, a kolejni potknęli się o jego ciało. W oddali już zamajaczyła jej obskurna gospoda pod Świńskim Łbem, a przed nią stał Aberforth, który słał zaklęcie za zaklęciem, odpędzając od swojego lokalu zamaskowane postacie. Tonks już chciała się rzucić przez ulicę, żeby mu pomóc, kiedy poczuła czyjeś ramię oplatające ją w pasie i została pociągnięta za budynek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czyś ty oszalała? — Wrzasnął Remus, potrząsając nią mocno, a Tonks i tak próbowała mu się wyrwać. On jednak jej na to nie pozwolił i wciąż trzymał, powstrzymując od szaleństwa, jakim było rzucenie się w bój. — Masz natychmiast wrócić do domu! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Odpieprz się ode mnie, Lupin — syknęła wściekle, szarpiąc się uparcie, ale Remus złapał ją mocniej i odparł stanowczo:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Prędzej piekło zamarznie, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Lupin. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tonks sapnęła, gdy przyciągnął ją do siebie, zdecydowanie zbyt zaborczo, żeby mogła mu jakkolwiek ulec. Miała dość tego, że w ostatnim czasie nie miała żadnej okazji, żeby kierować swoim życiem. Czuła, że cała stabilność zupełnie jej uleciała, a ona nie mogła nawet podjąć próby by ją złapać. Nie chciała dać się stłamsić, nie przez kogoś, kto przed chwilą bez mrugnięcia okiem wypominał jej błędy. Nieważne, że tym kimś był jej mąż ani że ona sama też nie pozostawiła na nim suchej nitki. Teraz chciała wpaść w wir walki, poczuć na skórze dreszcz emocji i zrobić coś, co miało znaczenie, co mogło komuś pomóc, nawet jeśli ona sama nie potrafiła sobie pomóc. Zacisnęła zęby i wyrwała się z uścisku męża, rzucając mu wyzywające spojrzenie. W jej oczach odbijały się płomienie, które odgradzały naturalną drogę ucieczki z wioski. Patrząc wciąż na męża, zrobiła krok w stronę głównej ulicy, którą nadal przemierzały groty klątw i Merlin jeden raczy wiedzieć, co by się stało, gdyby znienacka kolejna osoba nie wpadła na nią z impetem, znów wpychając za budynek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co wy robicie? — wrzasnęła na nich Sara, odrzucając włosy z czoła, a jedno z zaklęć, które mogło przed chwilą ugodzić w Tonks, właśnie uderzyło w szyld sąsiedniego sklepu. Lucky spiorunowała ich zszokowanym wzrokiem, ale wcale nie otrząsnęła ich z amoku. — Może tak po prostu wejdziecie im pod różdżki, skoro nie macie zamiaru myśleć? — sarknęła, wskazując ze złością na główną ulicę, na której rozgrywał się dramat mieszkańców wioski. Sara nie spodziewała się, że jej gest będzie zaproszeniem dla Tonks, która wykorzystała moment, wyminęła ją i pobiegła przed siebie. — Hej, co jest z wami? — spytała zbita z tropu, ale w odpowiedzi Remus przeklął głośno. — Kłopoty w raju? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zabierz ją stąd, Lucky! — nakazał ze złością Lupin, sapiąc ciężko, a jego spojrzenie nie schodziło z jego żony, która dotarła już na drugą stronę ulicy, gdzie pomagała Aberforthowi oczyścić okolice jego knajpy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie przyjmuję rozkazów, Remusie — zauważyła dosadnie Lucky, ale westchnęła ciężko i wywróciła oczami. — Zresztą wiesz, że Tonks żyje po to, by walczyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie tylko po to… — wycedził przez zaciśnięte zęby, najwyraźniej ze wszystkich sił powstrzymując się od odepchnięcia Lucky i pognania za żoną. Przyjaciółka Tonks już miała ochotę ponabijać się z niego przez krótką chwilę, a potem wrócić do eskortowania cywilów do Trzech Mioteł, skąd kominkiem uciekali w bezpieczne miejsce. I zapewne by to zrobiła - kilka kąśliwych uwag, promienny uśmiech i tyle, ale wtedy Remus w końcu spojrzał na nią, a ona wyczytała z jego oczu, że coś jest na rzeczy. Nawet nie mogła się spodziewać słów, które Lupin wypowiedział później: — Ona jest w ciąży, Saro. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szlag! — warknęła, gorączkowo rozglądając się za Tonks, którą dostrzegła po drugiej stronie akurat w momencie, w którym ta uskoczyła przed klątwą, wpadając przez to na skrzynie ustawione przy zapleczu jednego ze sklepów. Aberforth właśnie coś do niej zawołał, wyczarowując osłonę, by Tonks mogła się szybko pozbierać. Lucky przyswajała radosną nowinę, przyglądając się tej idiotce, która nie miała zamiaru przestać ryzykować. — Postradała rozum?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Coś w tym guście… — mruknął Remus, zaciskając usta. Ewidentnie małżeństwo Lupinów o coś się pożarło przed wezwaniem Kingsleya, ale nie miała zamiaru drążyć teraz tego tematu. Pokręciła głową, rozglądając się przy tym dookoła. Sytuacja zdawała się trochę przycichnąć, ale to zapewne tylko dlatego, że z ulic miasteczka zniknęli cywile, którzy robili najwięcej zamieszania. Zakon teraz powinien upewnić się, że pomógł wszystkim, a potem zgodnie z poleceniem wycofać się. Dla Sary było jednak pewne, że jej zadanie jest teraz zupełnie inne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Osłaniaj mnie, Lupin — nakazała, podwijając rękawy płaszcza i wyciągając przed siebie różdżkę. — Zadbam o tę idiotkę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I kiedy Remus faktycznie wyczarował solidną barierę, umożliwiając Lucky bezpieczne przedostanie się na drugą stronę, Tonks oparła się o murek, sapiąc ciężko i próbując rozeznać się w aktualnej sytuacji. Posłała zaklęcie w stronę zamaskowanej postaci, która właśnie próbowała się wedrzeć do jednego z domów. Nie była pewna, czy trafiła, bo jej wzrok padł właśnie na budynek sowiej poczty, a potem na osobę, która tak bardzo kojarzyła jej się z tym miejscem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nate Moore stał przy wejściu do budynku, gdzie przez długie miesiące spotykali się na swoich schadzkach, a to wydawało się być przecież w zupełnie innym życiu. Tonks przeskoczyła przez murek, gotowa przybyć byłemu kochankowi z odsieczą, chociaż Nate zdawał się radzić sobie świetnie, nawet zbyt dobrze, biorąc pod uwagę to, że Zakon ani nikt inny nie wdawał się w otwartą walkę, ograniczając się jedynie do unikania klątw i eskortowania bezbronnych. Stał idealnie wyprostowany, wznosząc różdżkę na wysokości głowy. Jego poza doskonale prezentowała jego umięśnioną sylwetkę, jakby nie był czarodziejem trwającym pośrodku atakowanej wioski, a greckim posągiem, mającym jedynie na celu zachwycić swoją idealnością. Jasne włosy jak zwykle były starannie i elegancko ułożone, przystojna twarz spięta, przez co jego mocne rysy były jeszcze bardziej podkreślone. Jego obecność w Hogsmeade nie powinna dziwić, a jednak Tonks zdawała się być w głębokim szoku, widząc go po tylu miesiącach i to właśnie akurat tego dnia, kiedy ona zaczęła o nim myśleć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Gdyby wiele rzeczy potoczyło się inaczej, Dora mogłaby podejrzewać, że ich spotkanie zostało ustawione przez Lucy, która nieraz organizowała takie przypadkowe schadzki. Teraz jednak Lucille Smith z pewnością nie zrobiłaby nic, co nawet błędnie mogłaby postrzegać za pomoc dla Tonks, a i Nimfadora chyba wolała nie korzystać z okazji by spojrzeć w oczy facetowi, którego porzuciła, a wcześniej wykorzystała. Wspomnienie wcześniejszej kłótni z Lucy, a także późniejszej z Remusem na nowo zaczęło ją dręczyć, a widok Moore’a wcale nie pomagał, nawet jeszcze bardziej wpędzał ją we wściekłość i dziwne poczucie winy. Powinna odwrócić się na pięcie, pobiec do Świńskiego Łba, sprawdzić, jak tam wygląda sprawa i przesłać patronusem informację do Kinga. Powinna, ale nie potrafiła tego zrobić… Nie mogła odwrócić wzroku od Moore’a, chociaż nawet nie wiedziała dlaczego. Nate właśnie rzucał jakieś zaklęcie, gdy za nim zmaterializowały się kolejne zamaskowane postaci. Byli tuż za jego plecami, a Moore zdawał się ich kompletnie nie zauważać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nate! — krzyknęła, próbując go ostrzec przed niebezpieczeństwem. Mężczyzna spojrzał na nią, coś błysnęło w jego stalowo-szarych oczach, a twarz wykrzywiła się w uśmiechu, jakby nie rozumiał, że Dora stara się zwrócić jego uwagę na zagrożenie, a nie macha przyjaźnie. Tonks była gotowa rzucić się w jego stronę, żeby rozbroić śmierciożerców, gdy nagle pojawiła się obok niej Lucky, która objęła ją kurczowo w pasie i odwróciła tyłem do Moore’a. — Saro, co ty robisz? — sapnęła gorączkowo Nimfadora, ale nie potrzebowała już odpowiedzi, bo nagle poczuła, jakby coś zassało jej żołądek, a to niechybnie zwiastowało teleportację. Próbowała się szarpnąć i uniknąć niechcianej zmiany lokacji, ale Sara trzymała ją zaskakująco mocno, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. — Co to ma znaczyć? — wrzasnęła Dora, gdy tylko udało jej się złapać oddech, po tym jak z impetem wylądowała na kolanach na ganku prowadzącym do jej domu. Nad nią stała Lucky, zupełnie niewzruszona jej krzykiem. — Jakim prawem? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś w ciąży? — Sara spytała bez owijania w bawełnę, a w jej spojrzeniu była widoczna nagana, która zmusiła Tonks do nerwowego sapnięcia, gdy podnosiła się z klęczek. Oczywiście, że Remus zagrał tą kartą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powiedział ci?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wiem, o co się tak na siebie wściekliście, nawet mnie to nie interesuje, nie mam zamiaru wpieprzać się wam z buciorami do wyrka, ale… — zaczęła stanowczo Lucky, chcąc wygarnąć przyjaciółce. Nimfadora nie miała zamiaru tego słuchać, była zła, że po raz kolejny ktoś pokrzyżował jej działania. Przez kilka krótkich chwil czuła, że znów ma kontrolę i tym razem to Sara odebrała jej to wszystko. Ostatnią rzeczą na jaką miała teraz ochotę była reprymenda od przyjaciółki, która nagle zmieniła front i zaczęła popierać jej męża. Dora pospiesznie otrzepała kolana, myśląc gorączkowo, co teraz powinna zrobić. Było już za późno, żeby wracać do Hogsmeade, tam sytuacja była praktycznie skończona. Pytanie tylko co z Remusem… I co z Natem? Przecież ci śmierciożercy zaszli go od tyłu, jakie Moore mógł mieć szanse? Może jednak powinna się szybko przenieść do wioski i sprawdzić czy wszystko w porządku? Jej wątpliwości musiały być doskonale zauważalne, bo Sara nie wytrzymała i krzyknęła bezradnie: — Cholera, Tonks, już jedno dziecko straciłaś! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie — sprzeciwiła się natychmiast Tonks, uciszając przyjaciółkę jednym, stanowczym gestem — nie wywołuj we mnie poczucia winy… Nie wspominaj nawet o… — Głos jej się złamał, a ręce natychmiast otoczyły brzuch, próbując ochronić maleństwo, bo sama nie miała jak ominąć lawiny wyrzutów sumienia, która niespodziewanie ją przygniotła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co się stało, Tonks? — Sara spojrzała na Dorę z olbrzymimi pokładami troski, które wcale nie były pomocne, gdy w niej trwała wewnętrzna walka. <i>Co się stało? </i>Dobre pytanie. Jeszcze godzinę temu byłaby w stanie na jednym oddechu wyrzucić z siebie całą litanię wyjaśnień, ale teraz potrafiła jedynie ze złością zgrzytać zębami. Wyrzuty sumienia ją tłamsiły od momentu, w którym Sara wspomniała o utracie pierwszego dziecka. Skutecznie wbiła szpilę w miejsce, które nieustannie bolało równie mocno. Jednak ta szpila dotarła tak głęboko, że przywróciła jej świadomość. Pragnąc odzyskać kontrolę nad tym, co działo się w jej życiu, sprowokowana przez kłótnie z Lucy, a potem również przez Remusa zapomniała o bezpieczeństwie swojego dziecka. Jak mogła być tak lekkomyślna? Z drugiej strony jakim prawem pozostali twierdzili, że mogą decydować o tym, co jest najlepsze dla niej i dla jej rodziny? W końcu nikt nie miał prawa jej czegokolwiek zakazywać. Była częścią Zakonu Feniksa, do diaska, i nie powinni jej odsuwać od najważniejszych wydarzeń. Nie chciała dopuścić do tego, że coś wydarzy się za jej plecami, zwłaszcza po tym, co stało się z jej tatą. Teraz jednak była przerażona i wściekła, i zaczynała panikować… — Dobrze, nie chcesz, nie mów… Będziesz w takim razie słuchać — postanowiła Lucky, widząc, że nie wyciągnie od przyjaciółki żadnych wyjaśnień. — Znam cię od zawsze i oprócz ciebie znałam tylko jedną równie wspaniałą osobę…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nieuczciwe z twojej strony, Lucky — przerwała jej Tonks, tym razem nie mogąc już powstrzymać łez, które niespodziewanie się pojawiły. Sara znała ją zbyt dobrze i doskonale wiedziała, jak do niej trafić. Teraz wykorzystywała wszystkie najmocniejsze ruchy, które były zdecydowanie poniżej pasa. Nie chciała tego słuchać, nim zdążyła dokończyć swoją myśl, ruszyła w stronę domu, otwierając drzwi i wchodząc do środka. — Najpierw moje poronienie, teraz Amelia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Witaj, Saro. — Andromeda pojawiła się w progu, przepuszczając swoją córkę w przejściu, która była zbyt roztrzęsiona, żeby podzielić swoją uwagę również na matkę. A przecież dźwięk jej głosu wciąż powinien zaskakiwać, bo chociaż już bardziej naturalny, wciąż był zachrypnięty od zbyt długiego milczenia. Nie uciekło to jednak Sarze, która od razu zauważyła, że matka Nimfadory jest cieniem samej siebie, nawet jeśli kobieta zdobyła się na blady uśmiech. — Dziękuję, że ją sprowadziłaś. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pani Tonks, pani córka jest naprawdę niereformowalna… — zawyrokowała, wchodząc do domu Lupinów i dając upust swoim emocjom, rzucając płaszczem na podłogę. Tonks najwidoczniej też nie miała zamiaru trzymać ich na wodzy, bo właśnie krzyczała w poduszkę, którą wzięła z kanapy, a potem rzuciła nią przed siebie, najwidoczniej zrzucając przy tym coś. Gdy dało się słyszeć dźwięk szkła rozbijającego się o podłogę, Andromeda westchnęła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiem to. Ted zniknął prawie miesiąc temu… — wyznała kobieta, próbując zachować opanowaną pozę, jednak jej głos zdradzał, jak trudne to wszystko dla niej było. Lucky zamrugała kilkakrotnie, biorąc głębszy wdech. W tych czasach, gdy ktoś znikał, nie mogło to być nic dobrego. Zniknięcie ukochanego męża i ojca musiało być traumatyczne zarówno dla Dory, jak i Andromedy. Sara nie rozumiała, dlaczego Tonks nic jej nie powiedziała, chociaż domyślała się, jak trudne musiały być dla niej ostatnie tygodnie… Pan Tonks był najpogodniejszą osobą, jaką miała przyjemność poznać. Nie potrafiła zliczyć, ile razy skrycie przyznawała, że chciałaby mieć takiego ojca jak on, podczas gdy jej rodzice nigdy nie pogodzili się z posiadaniem córki-czarodziejki. Ted Tonks zawsze obdarzył każdego uśmiechem, rzucił żartem i poklepał po ramieniu. Faktycznie ostatnio trochę mu odwaliło z powodu związku Tonks i Remusa, ale to nadal był ten sam poczciwy człowiek. Sara nie mogła sobie sobie wyobrazić, jakim cudem doszło do takiej sytuacji. Jej samej serce by pękło, gdyby nagle Franczesco wyparował, a ona nie wiedziałaby, co się z nim dzieję. To poniekąd tłumaczyło szaleńcze zachowanie Nimfadory. Lucky spojrzała bezradnie na Andromedę, a kobieta pokręciła głową, ocierając samotną łzę. — Nie musisz nic mówić. Postanowił to zrobić dla naszego bezpieczeństwa, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało — wyjaśniła, spoglądając na Tonks dokładnie w tym samym momencie, w którym zrobiła to Sara. — To nie jest dobry czas dla naszej rodziny… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— O to pokłóciłaś się z Remusem? — zapytała głośno Lucky, kierując swoje słowa do Tonks, dla której temat odejścia od kogoś, kogo się kocha, był z pewnością niesamowicie drażliwy, ale to Andromeda jej odpowiedziała, a odpowiedź sprawiła, że Sara wzniosła oczy do nieba w błagalnym geście:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pokłócili się o swoje wcześniejsze romanse, ale Dora ma mu za złe, że nie zdołał powstrzymać Teda… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Każdy Tonks, którego znam nie pozwoli sobie przemówić do rozumu, gdy coś postanowi — stwierdziła dość niechętnie, chociaż nie bez przekonania, nie chcąc wdawać się w temat pana Tonksa. Podeszła do przyjaciółki, która w tej chwili stała pośrodku salonu i wyglądała, jakby miała się rozlecieć. Może parę lat temu całkowicie popierałaby Nimfadorę i sama zachęciłaby ją do odreagowania całej sytuacji. Teraz jednak inaczej patrzyła na większość spraw i Tonks wkrótce też będzie widzieć wszystko z innej perspektywy. Lucky objęła Nimfadorę od tyłu, opierając brodę o ramię przyjaciółki i położyła ręce na jej dłoniach, które dotykały brzucha. — Zrozum jedno, Tonks, nic teraz nie jest ważniejsze od niego… Dzisiaj naraziłaś nie tylko swoje życie, ale również tego maleństwa. — Tonks sapnęła spazmatycznie, a z jej oczu popłynęły łzy. Minęła kolejna sekunda i już wypłakiwała się w ramionach najlepszej przyjaciółki. Nie robiła tego ze smutku, ale z olbrzymiego żalu, który wcześniej przeradzał się w bezmyślną wściekłość. — W życiu każdej matki przychodzi moment, żeby odpuścić. I to chyba na samym początku jest najtrudniejsze. Trzeba zapomnieć o sobie… Bo nie ma nic ważniejszego niż ta drobna istota — przyznała Sara, uśmiechając się szeroko, chociaż emocje Tonks, które udzieliły się również jej, ściskały ją za gardło. Starła łzy z twarzy Nimfadory, która być może nie miała siły, żeby dalej krzyczeć, to jednak wszystko w niej się kotłowało, tak że Lucky niemal słyszała jej wyrzuty względem samej siebie. — Nie płacz i nawet nie waż się myśleć, że jesteś złą matką — powiedziała ze stanowczym zrozumieniem, jakby doskonale czytała w myślach Tonks, która faktycznie była gotowa wysunąć takie stwierdzenie. — Nie potrafię zliczyć, ile razy, chciałam rzucić się przez cały kontynent tutaj, gdy tylko słyszałam, że grozi wam jakieś niebezpieczeństwo. Fran zawsze mnie powstrzymywał — wyznała Lucky, spoglądając na Tonks ze zrozumieniem, bo przecież ona jak nikt inny potrafiła to zrobić — chociaż średnio trzy razy w tygodniu wyrzucałam jego rzeczy przez okno i kazałam mu spieprzać. Twoje zasługi dla Zakonu są niezaprzeczalne, ale czas schować różdżkę i poszukać innego sposobu, by walczyć — powiedziała przekonująco, a spojrzenie Dory stało się nieco zamglone, a jednak mniej chaotyczne i zagubione. To był dobry znak. Tonks zaczynała wszystko analizować, potem wyciągnie wnioski i zrozumie, co jest najważniejsze, a zmiany wcale nie oznaczają niczego złego. Na to przynajmniej liczyła Sara, która pozwoliła sobie poruszyć jeszcze jeden temat: — A jeżeli chodzi o Remusa… Wściekłość na niego minie równie szybko, co się pojawiła… — zapewniła całkowicie szczerze, sprzedając przyjaciółce porządną sójkę. — Ten facet cię kocha i tylko to się liczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Ulga. Tak cholernie ogromna, że prawie ścięła go z nóg. To właśnie poczuł, gdy Dora i Sara zniknęły z Hogsmeade. Teraz, gdy jego żona i dziecko byli bezpieczni, on sam mógł się skupić na doprowadzeniu tego, co się działo do końca. A trzeba przyznać, że niewiele tego zostało. Akcja w Hogsmeade była szybka, jedynym celem była obrona cywilów i poszło to niezwykle sprawnie. Nie widział już żadnych mieszkańców, śmierciożerców też było już coraz mniej. Co na celu miał ten przeklęty atak? Opanowali Ministerstwo, opanowali Hogwart, byli wszędzie… Hogsmeade też mieli pod nosem ze względu na jego bliskie położenie przy szkole. Nie musieli robić nalotu i tak mieli bezpośredni wpływ na wioskę. Za tym kryło się coś jeszcze… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Tego jednak Remus nie zdążył rozważyć, bo gdy tylko Lucky zabrała z Hogsmeade Tonks, a on zdołał rozejrzeć się po najbliższej okolicy, jego wzrok pomiędzy kłębami dymu padł na jedyną osobę, która pozostała na głównej ulicy i nie nosiła maski albo czarnej szaty. Młody mężczyzna o jasnych włosach, który patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze była żona Remusa, a tuż za jego plecami zmaterializował się śmierciożerca. Lupin niemal instynktownie wyskoczył do przodu i korzystając z efektu zaskoczenia, powalił zamaskowanego przeciwnika, skutecznie go unieruchamiając. Zrobił to nim zdążył się zastanowić i zrozumieć, że młody mężczyzna wcale nie wydaje się być zaniepokojony obecną sytuacją, a nawet czuł się zdecydowanie zbyt pewnie, zwłaszcza po tym, jak zobaczył Dorę, która chyba zdawała się również go rozpoznać. Wystarczyła więc sekunda, by instynkt zaczął działać i podpowiadać mu, że coś tu jest nie tak. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Więc to ty tak zawróciłeś jej w głowie. — Głos mężczyzny był donośny, pewny i ociekający kpiną. Zdawał się nie zwracać uwagi na to, że dookoła jeszcze kilka sekund wcześniej panował absolutny chaos, że miał śmierciożercę za plecami, który mógł go zaatakować, gdyby nie interwencja Remusa. Było w nim coś, co kazało myśleć, że nie ma czystych intencji, a już z pewnością nie jest jednym z mieszkańców wioski, któremu Zakon Feniksa miał pomóc. Lupin czuł to całym ciałem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Znamy się? — spytał Remus, mrużąc oczy i śledząc każdy, nawet najmniejszy ruch mężczyzny. Dostrzegł, jak kącik jego ust unosi się w kpiącym uśmieszku. Mężczyzna zrobił dwa spokojne kroki i oparł się nonszalancko o ścianę budynku. Cała jego postać kipiała pewnością siebie… nie, nie pewnością siebie, a najgorszym rodzajem arogancji. Nieznośne wrażenie, że ten typ znał Dorę, pogarszało jedynie całą sytuację. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nate Moore — odparł beztrosko takim tonem, że brakowało jeszcze by skłonił się wpół — kochanek twojej żony. — Na te słowa z ust Remusa wydobyło się warknięcie, ale nie takie zwyczajne, a zupełnie zwierzęce, instynktowne. Natychmiast zrozumiał, z kim ma </span><span style="font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">do czynienia</span><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">. Stał przed nim mężczyzna, który był z Dorą, kiedy on… Ogarnęła go fala wściekłości, której nawet nie miał zamiaru powstrzymywać. Jeszcze chwilę wcześniej podczas kłótni wypomniał Dorze romans z tym typem. Los miał naprawdę pokręcone poczucie humoru, skoro postawił Remusa naprzeciw tego człowieka, który śmiał mu się prosto w twarz. — Naprawdę sądziłem, że ma zdecydowanie lepszy gust, gdy zaczęła się ze mną spotykać, ale jak widać nie miałem racji. A szkoda… — westchnął Moore w sposób przesadnie teatralny. — Tak przyjemnie było się nią bawić. </span></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Uważaj na słowa — warknął Remus, poprawiając palce na różdżce. Ulica stała się niemal pusta, płomienie przygasały, a dym zaczął opadać, Lupin był tak skupiony na tym dupku, który śmiał mówić o jego Dorze, jakby była jedynie zabawką, że nawet nie spostrzegł, kiedy wszystko zupełnie się uspokoiło, a na głównej alei uroczego miasteczka czarodziejów pozostali tylko oni, nie licząc ciał nieprzytomnych lub zamordowanych. Remus stał pośrodku drogi, jakby szykował się do jednego z pojedynków znanych z westernów. Przepełniała go wściekłość, która brała górę nad zmysłami, przejmowała kontrolę, a on resztkami woli powstrzymywał się od tego, by dać się ponieść. Skupiał swoją złość na tym człowieku, ale był wściekły na żonę. Jego cierpliwość i zrozumienie również miało swoje granice. Ścierpiał ten miesiąc, gdy był wyrzutkiem we własnym domu, chociaż zrobił wszystko, co mógł, żeby powstrzymać Teda, a kiedy tego nie był w stanie zrobić, to poprzysiągł zaopiekować się Dorą i Andromedą. Karą za to były ciągłe kłótnie, a potem milczenie, które w jego odczuciu było jeszcze bardziej krzywdzące. Ciągnęło się to aż do tego dnia, kiedy Dora postanowił zniknąć bez żadnej informacji. Merlinie, jak on się o nią bał. Znał doskonale jej porywczość i wiedział, że w aktualnym stanie wzburzenia i połączeniu z lekkomyślnością, Tonks może zrobić wszystko. Potrzebna była tylko iskra, która zapaliłaby jej krótki lont. I ta iskra się pojawiła, bo Dora wróciła do domu roztrzęsiona i wściekła. Co ją tak bardzo rozsierdziło? Tego nie wiedział, tak samo jak nie spodziewał się również, że z miejsca zacznie mu robić wyrzuty, a już z pewnością nie mógł przewidzieć, że ich kłótnia potoczy się w taki sposób. Nie rozumiał skąd nagle pojawił się temat Meg, skąd te wyrzuty i przekonanie, że Remus jest z Dorą tylko dlatego, że Owen zginęła. Zarzut absurdalny, którego Lupin nawet nie mógł odeprzeć, bo dał się wciągnąć w tę bezsensowną wymianę żalów związanych z ich byłymi partnerami. Nigdy nie pozwolił sobie na głośne wyrzucenie irytacji i złości związanej z tym, że ktoś inny dobierał się do jego żony, a on nie mógł tego przerwać. Teraz to w nim pękło, tym bardziej, że Tonks postawiła tego fagasa na równi z Maggie, która z pewnością nie zasługiwała na sprowadzenie jej do roli chwilowej kochanki. Los dodatkowo z niego zakpił, bo postawił przed nim tego typa, o którego chwilę wcześniej kłócił się z Dorą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nie powiedziała ci prawdy — stwierdził Moore z uśmiechem satysfakcji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nie musiała — odparł hardo Lupin, nie mając zamiaru wdawać się w dyskusję z tym człowiekiem. Chociaż nie mógł ukrywać, że Moore zasiał w nim ziarno niepewności. Co miało nie być prawdą? Czego Dora mu nie powiedziała? Czy między nią a tym blondasem było coś więcej, chociaż zapewniała go, że to jedynie chwilowa potrzeba czyjejś bliskości? Pragnął uzyskać odpowiedzi na te pytania, jednak nie chciał pozwolić by cokolwiek wyprowadziło go z równowagi. — Nieważne co było między wami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nie, nie, nie… Nie o to mi chodziło — odparł autentycznie rozbawiony, odpychając się od ściany i przechadzając się w stronę Lupina powolnym krokiem. Remus nie spuszczał z niego wzroku, a mięśnie same napinały się, gotowe na każdą ewentualność. — Nie powiedziała ci prawdy, bo sama jej nie zna. Tonks nie powinna wierzyć w przypadki. One się nie zdarzają — zaśmiał się w sposób, który jeżył włosy na karku. Remus zgrzytnął zębami, słysząc, jak ten śmieć kpi z jego żony. — Przypadkowe spotkanie w gmachu ministerstwa? Dziwny zbieg okoliczności i mieszkanie po sąsiedzku w Hogsmeade? — wymieniał, nie kryjąc rozbawienia i satysfakcji. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: left; white-space: pre-wrap;">— </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Nawet przez myśl jej nie przeszło, że za tym wszystkim może kryć się coś jeszcze… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Wykorzystałeś ją — warknął wściekle Lupin, chociaż to nie zrobiło żadnego wrażenia na Moorze. Wręcz przeciwnie, wywołało to jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Nate’a. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Hmm… właściwie to nie zdążyłem — stwierdził, nonszalancko wzruszając ramionami. — No chyba, że masz na myśli jej wdzięki. Owszem, pokorzystałem z nich i naprawdę nie mogę narzekać — przyznał z paskudnym uśmiechem, mrużąc oczy z nieskrywaną satysfakcją — ale przecież wiesz, też jej spróbowałeś. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Ostrzegam cię… — Remus ledwo nad sobą panował, jego wewnętrzny wilk bardzo chciał przejąć kontrolę i być może, gdyby pełnia była bliżej, już dawno by się to stało. Nie zmieniało to jednak faktu, że Lupin był na granicy i brakowało jedynie małego impulsu, który sprawi, że wszystkie opory znikną. I naprawdę nie musiał na to długo czekać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Szkoda, że kazałeś ją stąd zabrać. Widziała mnie, nawet wołała… — wytknął Moore, wzdychając z udawanym żalem. — Obudziło to pewne ciekawe wspomnienia. Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby zobaczyć wyraz jej twarzy na widok tego, co tak długo przed nią ukrywałem — mówiąc to, zrobił coś, czego Remus naprawdę się nie spodziewał. Moore szarpnął rękaw na lewym ramieniu, ukazując tym samym Mroczny Znak odznaczający się na skórze. Tatuaż śmierciożercy poruszał się na przedramieniu, jakby pod skórą krył się prawdziwy wąż. Lupin wstrzymał oddech, nim dotarło do niego, kim naprawdę był Nate Moore, a ten nie tracąc doskonałego humoru, mówił dalej: — Robi wrażenie, prawda? Ten wąż wije się niemal tak bardzo jak Tonks, kiedy… — Moore nie zdołał dokończyć zdania, bo musiał uskoczyć przed zaklęciem Remusa, które ten ze złością posłał w jego stronę. Szala goryczy się przelała. Lupin nie był w stanie już się opanować. Nie mógł pozwolić by ten śmierciożerca dalej kpił z jego Dory, nie mógł dopuścić, by jakkolwiek się do niej ponownie zbliżył. — Spokojnie, wilczku — warknął Moore, prostując się i wyciągając różdżkę przed siebie. Wyraźnie nie spodobała mu się reakcja Lupina, ale nadal próbował zgrywać pewnego siebie. — Nie udało mi się wyciągnąć z niej informacji, ale… — Kolejne zaklęcie pomknęło w stronę Moore'a i tylko cudem nie trafiło go prosto w twarz. Jego mina zupełnie się zmieniła, nonszalancja wyparowała, teraz był uosobieniem czystej furii, która mogła równać się z tym, co odczuwał Remus. — Chyba skończyliśmy miłą rozmowę. Pozdrowię ją od ciebie, kiedy w końcu dokończę swoją misję, ale ciebie już tu nie będzie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">I chociaż dookoła zapanował już spokój, dwóch mężczyzn wciąż stało na opustoszałej ulicy, trzymając różdżki w ręce i jedno było pewne… Tylko jeden wyjdzie z tego spotkania żywy…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Kolejne minuty mijały, a ona wciąż nie potrafiła się opanować. Drżała na całym ciele i jedyne czego udało jej się dokonać to powstrzymać łzy. Siedziała na kanapie, mając doskonały widok na niewielki korytarz prowadzący do wyjścia i zastanawiała się, co zrobi, gdy już Remus wróci do domu. Ale on nie wracał… Dawał jej naprawdę sporo czasu, by mogła wszystko przemyśleć. A Dora i tak nie potrafiła poukładać swoich myśli. Jedno było dla niej jasne i nie podlegało żadnej dyskusji - była skończoną idiotką. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Nie powiedziała tego jeszcze głośno, bo Sara wielokrotnie odgrażała się, że skopie jej tyłek, jeśli chociażby zająknie się o tym, że jest złą matką. Siedziała więc cicho, a Lucky i jej mama bacznie ją obserwowały. I tak pewnie zrugałyby ją za jej własne myśli, więc całe szczęście te mogła zachować dla siebie, a musiała przyznać, że nie pozostawiła na sobie suchej nitki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To nie tak, że od razu odrzuciła wszystko to, co myślała i mówiła w przeciągu ostatniego miesiąca. Z pewnością miała wiele racji, a jeśli nie to, to miała prawo do gwałtownej reakcji. Wszystko inne Sara uprzejmie nazwała </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">hormonami</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">. Oj tak, łatwo by było zrzucić wszystko na ciążę i usprawiedliwić się w ten sposób. Tylko, że rzeczywistość nie była taka prosta… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Remus zawalił po całości w sprawie jej taty i wciąż nie potrafił tego przyznać. Tonks wierzyła, że było inne wyjście. Mogli pomóc ukryć się tacie, zapewnić mu bezpieczeństwo, a przy tym wiedzieliby, gdzie on jest i czy w ogóle żyje. Tymczasem Remus, Syriusz i jej ojciec zrobili wszystko za ich plecami, nie dopuszczając do siebie myśli, że można postąpić inaczej. Andromeda miała święte prawo zamilknąć i przeżyć to w ciszy, tak samo jak Dora miała prawo do krzyku i złości. Błędem było to, że karmiła się tym wszystkim przez tygodnie. Prawda była taka, że najbardziej wściekła była na tatę, który nie dość, że okłamywał ich przez cały okres wspólnego mieszkania, to nawet nie pozwolił im się pożegnać. Niby kazał przekazać im, że wróci, że wszystko będzie dobrze, ale Dora nie usłyszała tego od niego, a od męża. Tak nie powinno być. Ojciec powinien spojrzeć jej w oczy i wszystko wytłumaczyć, złożyć tę obietnicę w taki sposób, żeby mogła się upewnić, że nie kłamie. Tak się jednak nie stało i to budziło w niej największą wściekłość, którą wyładowała na Remusie. Nawalił, ale nie zasłużył na to całe szambo, które na niego wylała, chociaż Merlin jeden wie, że wszystko, co robił przez ten miesiąc, doprowadzało ją do szału. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Powinna była odłożyć tą wściekłość na bok i stworzyć wokół siebie przestrzeń, która pozwoliłaby jej wziąć głęboki oddech i zdystansować się od tego wszystkiego chociażby na krótką chwilę. Jednak zamiast to zrobić, gdy była najmniej uważna i jednocześnie najbardziej podatna, pozwoliła Lucille wejść sobie na głowę i zasiać w niej ziarno niepewności, które wykiełkowało w zastraszającym tempie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Dlaczego głupia kłótnia tak na nią podziałała? Dlaczego durne wspomnienie o facecie, o którym już zdążyła zapomnieć, sprawiło, że kompletnie ogłupiała? Do tego jeszcze to niespodziewane spotkanie, które wpłynęło na nią w sposób niezwykle intensywny. Wystarczyła krótka chwila, żeby ze zwykłego mętliku w głowie zrodził się prawdziwy chaos. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Tak niewiele, a wszystko mogło zakończyć się tragicznie. I to właśnie ta świadomość bolała najbardziej. Nie mogła powiedzieć, że to błahe, ale źle ulokowana złość Dory na ojca, trwale rozbudziła w niej lęk i traumę, której nigdy nie przepracowała. Strach o dziecko uderzył w nią z siłą większą niż wszystkie klątwy, które musiała przetrwać w ciągu swojego życia. To było tak druzgocące, że potrafiła jedynie siedzieć w miejscu, przyciskając poduszkę do swojego brzucha, jakby to miało być wystarczającą ochroną dla jej maleństwa i wpatrywała się głupio w drzwi. Nie spostrzegła, kiedy przestała zadręczać samą siebie, a jej myśli skierowały się na kolejną niepokojącą rzecz. <i>Remusa jeszcze nie było… </i></span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Atak na Hogsmeade był niespodziewany i raczej niezbyt dobrze zaplanowany, a przez to jeszcze groźniejszy. Kto wie, co by się wydarzyło, gdyby Zakon Feniksa nie zareagował? Jednak była to szybka akcja, która już w momencie, gdy Sara siłą zabrała Tonks, wyciszała się. Wystarczyły może dwa lub trzy kwadransy, żeby wszystko się skończyło, a minęło już z pewnością znacznie więcej… Sara kontaktowała się przecież z Franczesciem, że wszyscy mieli się wycofać z czarodziejskiej wioski, a to też było już jakiś czas temu. Gdzie podziewał się Remus? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Zastanawiała się czy może Remus miał już jej dość i postanowił zniknąć. Znowu… Sara twierdziła, że miłość Lupinów jest najważniejsza, ale biorąc pod uwagę ich historię, Tonks zaczynała się zastanawiać czy być może nie czeka ich kolejne rozstanie… Po tym, co mu powiedziała, po tym jak traktowała go przez cały miesiąc, nawet nie powinna mieć mu tego za złe. Gdyby powiedział jej, że potrzebuje przerwy, że po tych słowach, które padły, nie będzie mógł tak po prostu wrócić do ich codzienności, Tonks zrozumiałaby. Chciała jedynie, żeby nie znikał bez słowa, powiedział, gdzie jest, żeby mogła mieć pewność, że jest bezpieczny. Jednak im dłużej go nie było, tym bardziej zaczynała się denerwować i z trudem dawała radę usiedzieć na miejscu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Gdy już myślała, że zaraz wyjdzie z siebie, drzwi wejściowe otworzyły się, żeby następnie zatrzasnęły się z hukiem. Kilka ciężkich kroków poniosło się po posadzce, nim mogła spojrzeć na swojego męża. Remus ogarnął salon wściekłym wzrokiem, który mógłby zabić. Nimfadora nie zwróciła jednak na to uwagi… Przeraziła się na jego widok. Jego ubrania były nadpalone, zakurzone i podarte, z okolic prawego obojczyka sączyła się krew, podobnie jak z jego przedramienia. Włosy miał rozwiane, cienie pod oczami, które utrzymywały się od wielu dni, były jeszcze bardziej widoczne. Szczękę miał zaciśniętą ze złości, Dora niemal słyszała, jak zgrzyta zębami. Wszystkie jego mięśnie zdawały się być napięte, w dłoni, z której kapała krew, wciąż trzymał różdżkę, a jego mina… Ta dzika furia, której nie widziała u niego od dawna… Od bitwy na wieży astronomicznej, gdzie stanął twarzą w twarz z Greybackiem. Pamiętała doskonale, że wtedy Remus nie potrafił nad sobą zapanować. Co więc doprowadziło go do takiego stanu teraz? Czy wszystko miało okazać się gorsze niż z pozoru wyglądało? Czy Fenrir Greyback stanął mu na drodze? W jej głowie pojawiły się dziesiątki pytań, ale żadnego nie potrafiła zadać, bo widok Remusa odebrał jej zupełnie mowę. Zresztą nie tylko jej, bo Andromeda zdobyła się jedynie na głośne odstawienie kubka na blat, a Sara przeklęła pod nosem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Remus odszukał dzikim spojrzeniem Dorę, która zamarła w pół kroku, podnosząc się z kanapy. Śledziła wzrokiem każde drgnienie na jego twarzy, omijając palące spojrzenie jego bursztynowych oczu. Trwała w zawieszeniu, mając pewność, że jedynie Remus jest w stanie to przerwać. W najgorszych snach nie mogła przypuszczać, że zrobi to tymi słowami, bo gdy w końcu się odezwał, jego głos był nienaturalnie niski, chrypliwy i przesycony wstrętem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nate Moore nie żyje… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Tonks wciągnęła ze świstem powietrze, z powrotem opadając na kanapę. Słowa jej męża zdawały się zupełnie do niej nie trafiać. Jak to było możliwe? Przecież widziała Nate’a na własne oczy, był cały i zdrowy. Nie mogła uwierzyć w to, że… Tonks zrozumiała nagle to, co kryło się za informacją, którą przekazał właśnie Remus. Już nie chodziło tylko o to, że Nate Moore nie żył, a o to w jakich okolicznościach się to stało. Dora natychmiast pojęła, że było to przyznanie się… To nie Grayback stanął na drodze Remusa, a Nate, który zawinił jedynie tym, że coś go łączyło z Tonks. Bo przecież nie było innego powodu, by mąż Dory miał skierować różdżkę w stronę tego mężczyzny. Mężczyzny młodego, pełnego pasji, poszukującego kogoś, kto mógłby wypełnić jego codzienność. Nate chciał, żeby tym kimś była Tonks, ona nie potrafiła się na to zgodzić, nie mogła wykorzystywać tego, że pożądanie dla niego okazało się być czymś więcej. Kochała Remusa i wiedziała, że żaden mężczyzna nie będzie w stanie zająć jego miejsce w jej sercu. Rozumiała to, że Remus mógł być zazdrosny, przecież ona też była cholernie zazdrosna o tą całą Maggie, która przecież już nie żyła. Nie sądziła, że ich dzisiejsza kłótnia, to wypominanie sobie romansów sprawi, że Remus zrówna ich byłych partnerów i odbierze życie Nate’owi. To nie leżało w naturze Lupina, on nie był mordercą, ale gdy teraz na niego patrzyła, dostrzegała tę furię w jego oczach, nie mogła udawać, że nie był w stanie tego zrobić… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Zabiłeś go tylko dlatego, że… — zająknęła się Dora, spoglądając z niedowierzaniem na Remusa, który pokręcił głową. W tle dało się słyszeć stłamszone odgłosy przerażenia i szoku. Sara i Andromeda wciąż przypatrywały się Lupinom, słuchając każdego ich słowa, śledząc każdy ich ruch.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nienawidziłem go za to, że był z tobą. Że mógł cię dotykać, spać obok ciebie i… — wycedził przez zaciśnięte zęby Remus, a jego spojrzenie niemal paliło. Tonks stanęła na równe nogi, chociaż zupełnie nie wiedziała, jak mogłaby zareagować. Zamartwiała się o męża, była gotowa mu wybaczyć, powiedzieć, że chociaż była wściekła to nie na niego, <i>nie tylko na niego</i>. Analizowała wszystko, co zrobiła źle przez ostatni miesiąc, a on w tym czasie pozbawił życia człowieka, który znalazł się w złym miejscu i złym czasie. I jakby jeszcze to nie starczyło, to teraz przyznawał się do nienawiści, która zrodziła się z zazdrości, z rzeczy tak trywialnej, że nigdy by nie przypuszczała, że popchnie Remusa do czynu tak strasznego jak morderstwo. Złość wróciła, znów zaczęła w niej wzbierać ta wściekłość, poczucie niesprawiedliwości i braku kontroli. I nie zapowiadało się, że tym razem dla odmiany obejdzie się bez kłótni, bo jak inaczej miałaby zareagować na to wszystko. Jak miała się zachować po tym, gdy Remus wyznał jej, że zabił Nate’a Moore’a? — Nienawidziłem go za każdą chwilę, którą razem spędziliście, chociaż sam nie byłem bez winy — wyznał, drżąc od nadmiaru emocji, które nieudolnie w sobie tłamsił. Dora nawet nie spostrzegła, kiedy znalazł się tuż przy niej, a teraz górował nad nią, posyłając jej dzikie spojrzenie. — Ale nie zabiłem go z zazdrości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Remusie, co tam się stało? — Pytanie Andromedy ledwo zdołało przebić się do ich świadomości, a Tonks bała się odpowiedzi… Nie chciała słuchać o tym, jak jej mąż odbierał życie jej byłemu kochankowi. Z pewnością nie teraz, bo prawdopodobnie by tego nie zniosła. Remus jednak nie miał zamiaru jej tego oszczędzić, bo wpatrując się w nią intensywnie, odpowiedział tak, jakby to ona zadała to znamienne pytanie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nate Moore był śmierciożercą, a ty jego zadaniem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Niemożliwe… — szepnęła ledwo słyszalnie i intuicyjnie cofnęła się dwa kroki do tyłu, jednak Remus nie pozwalał jej się odsunąć. Tonks zaczęła potrząsać głową, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Przecież to nie mogła być prawda. To było wręcz absurdalne. Była z Natem kilka miesięcy i… Nie, to po prostu było niemożliwe. Moore był dobrym człowiekiem, który nigdy nie mógłby…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Wykorzystał cię i próbował wyciągnąć z ciebie informacje, żeby przedrzeć się do Zakonu — rzucił jej prosto w twarz, przygniatając ją tymi słowami jeszcze bardziej. Chciała odszukać we wspomnieniach czegoś, co mogłoby zaprzeczyć jego słowom. Bo przecież musiało być coś takiego, ale nie potrafiła przypomnieć sobie nawet najmniejszego szczegółu, który mógłby jej pomóc. Łzy zapiekły ją pod powiekami, a myśli toczyły ze sobą okrutną bitwę, bo chociaż uważała, że niemożliwym było by Nate okazał się śmierciożercą, to coś jednak dopuszczało taką opcję, zwłaszcza gdy Remus powiedział: — To były jego jedyne intencje, od chwili w której wpadliście na siebie w Ministerstwie Magii. — Tonks skuliła się w sobie, zapominając na chwilę, jak się oddycha. Żelazna obręczy zacisnęła się jej na piersi, zaczęła sobie przypominać każdą chwilę, którą spędziła z Natem, te wszystkie przypadkowe spotkania, które doprowadziły do ich relacji, która miała szansę stać się naprawdę poważną. I wtedy pomyślała o tym, że gdy tego dnia dostrzegła Moore’a, gdy tkwił pośrodku Hogsmeade, jakby niczego się nie obawiał, nawet wtedy kiedy tuż za jego plecami zmaterializowali się śmierciożercy, to nie dlatego, że ich nie dostrzegał, on był jednym z nich… Poczuła się taka słaba, bezbronna i głupia, a Remus, który stał nad nią wcale niczego nie ułatwiał. Zwłaszcza, gdy z wściekłością i żalem wyrzucił z siebie to, co w tej dokładnie chwili powinien przemilczeć: — To już koniec… Więc nigdy nie porównuj tego ścierwa do Maggie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Tonks próbowała nie panikować, z trudem łapała każdy oddech, chcąc się opanować. Dopiero do niej docierało, że gdyby te kilka miesięcy temu wyraziła zgodę, gdyby zaangażowała się emocjonalnie w relację z Natem, mogłoby wydarzyć się coś strasznego dla niej samej i jej najbliższych. Moore oszukiwał ją przez ten cały czas, manipulował nią i wykorzystywał, a ona głupia miała takie wyrzuty sumienia, gdy z nim zerwała… Każdy kolejny oddech uświadamiał jej, jak okropnie ją potraktowano. To paskudne uczucie, że nad niczym nie ma kontroli, które czuła w ostatnim czasie, nasiliło się jeszcze bardziej, gdy zrozumiała, że już od dawna nie była w stanie decydować o tym, co dzieje się w jej życiu. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej panika przeradzała się w bunt, a bunt w końcu stał się wściekłością. To dało jej siłę, by zapanować nad drżeniem rąk i stanąć na równe nogi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nie powinieneś był go zabijać — powiedziała ze ściśniętym gardłem, patrząc na Remusa, który z tą samą dzikością w oczach spojrzała na nią z niedowierzaniem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Słucham? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Tonks zacisnęła usta, słysząc ton jego głosu. Najwidoczniej zabrzmiała tak, jakby żałowała Nate’a, jakby jego śmierć miała odcisnąć na niej głębokie piętno. I może było w tym trochę racji, bo żałowała i jego śmierć miała mieć dla niej znaczenie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— To była moja vendetta — powiedziała z mocą, której teraz nawet się po sobie nie spodziewała — moje prawo do zemsty. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Nie dopuściłbym go do ciebie — rzucił Remus, nie spuszczając z niej wzroku, a zrobił to w tak zaborczy sposób, że jedynie podsycił złość Dory.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego? — warknęła, rzucając mu prowokujące spojrzenie. Naprawdę tak bardzo jej nie cenił, że dążył do całkowitego ograbienia jej z własnej woli i możliwości działania? — Myślisz, że brakuje mi odwagi? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Coś w spojrzeniu Remusa się zmieniło, gdy zbliżył się do Dory. Wciąż było dzikie i dominujące, ale ta furia, z którą wrócił do domu natychmiastowo zmalała, chociaż wydawało się to niemożliwe. Jakby nagle i zupełnie niespodziewanie cały miesiąc naprzemiennych kłótni i cichych dni, ciągłych wyrzutów, wymownych spojrzeń i wpędzania w poczucie winy stracił znaczenie. A jednak powietrze między nim, a Dorą zdawało się iskrzyć od nadmiaru emocji trudnych do zdefiniowania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Myślę, że jesteś niebezpiecznie odważna, gotowa do poświęceń i przede wszystkim nie masz w sobie za grosz instynktu samozachowawczego… — zarzucił jej Remus, a Tonks poczuła dreszcze na całym ciele, które jedynie wzmocniły poczucie niesprawiedliwości. To nie był dobry moment na wypominanie jej wad, których zresztą za takowe nie uważała. Skoro on ją prowokował, to Dora nie miała zamiaru być mu dłużna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— I…?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— I za to cię kocham — wyznał Remus, a ton jego głosu zupełnie zbił ją z pantałyku, bo nie miała pojęcia czy teraz z niej kpił, czy może naprawdę wyznał jej miłość w najbardziej pokręcony sposób. Tonks zamarła, wpatrując się w Lupina, którego spojrzenie aż iskrzyło w doskonale znajomy jej sposób. Poczuła dreszcz podniecenia na całym ciele, który jeszcze bardziej wzmocnił wszystkie intensywne emocje, które czuła ten cały czas, a w tej chwili wszystko przekuło się w nieopanowane pragnienie. Kącik ust Remusa uniósł się delikatnie ku górze, niszcząc fasadę mężczyzny obojętnego i zdystansowanego, a kolejny jego krok zmniejszył dzielącą ich odległość do tego stopnia, że tylko ona mogła usłyszeć jego szept. — Najmocniej na świecie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Po raz tysięczny w ich przypadku, tak samo tym razem wszelkie bariery niespodziewanie opadły i już żadne z nich nie wiedziało, które wykonało pierwszy gest. Nieważne było to, że przed chwilą pałali do siebie nieposkromioną złością, nieważne, że Remus wciąż nosił na sobie ślady pojedynku, w którym pozbył się Nate’a Moore’a ani też to, że ostatni miesiąc wcale nie wróżył dobrze ich związkowi. Teraz liczyło się tylko to, że byli przy sobie, że on trzymał ją w ramionach, a ona czuła mocny rytm jego serca. Bo chociaż ich miłość była potwornie pokręcona, ich zachowanie absurdalne, to potrzebowali siebie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Słodki Merlinie, aż mnie mdli… — sapnęła Lucky, odwracając się od Lupinów, którym osobiście radziłaby przenieść swoje godzenie się do sypialni z dala od oczu innych ludzi. Jeżeli ciąża Tonks będzie chociaż trochę przypominać tą, którą Sara osobiście przeżyła, to już współczuła samej sobie i innym, bo takie sceny będą na porządku dziennym. Westchnęła, zerkając za siebie i łapiąc kontakt wzrokowy z Andromedą, która również obserwowała córkę i zięcia, ale zdecydowanie bardziej otwarcie. — Niech w końcu przestaną im buzować te hormony…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Poczekaj jeszcze trochę, a ty też będziesz kiedyś patrzeć na swoją córkę w czyichś ramionach — odparła cicho pani Tonks, a na jej zmęczonej twarzy pojawiło się coś, czego Sara nie potrafiła nazwać. Zadowoliła się jednak tym drobnym drgnieniem ust, które być może było cieniem uśmiechu, a sama wzdrygnęła się na myśl, że jej malutka córeczka, która w tej chwili pewnie przysypia u ojca na kolanach, faktycznie kiedyś dorośnie na tyle, że znajdzie się na takim samym etapie życia co ona sama czy Nimfadora. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Jak może pani mówić o tym z takim spokojem… — mruknęła, odrzucając od siebie perspektywę tego, że jej Amy w przyszłości faktycznie zacznie spotykać się z chłopcami, umawiać się na randki, całować i zapewne kiedyś wyjdzie za mąż i zajdzie w ciąże, co sprowadza się do kolejnych czynności, które zaraz po powrocie miała zamiar jej zakazać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— Amelia jest jeszcze malutka i nie dopuszczasz do siebie wielu rzeczy, które czekają ją w przyszłości — stwierdziła Andromeda i chociaż mówiła to tonem wyważonym, to Lucky była przekonana, że jej reakcja rozbawiła kobietę, a to było na wagę złota w obliczu ostatnich przeżyć jej rodziny. W oczach Andromedy można było dostrzec zmęczenie, już nie smutek czy żal, a najzwyklejsze i najbardziej przytłaczające zmęczenie. — Ale tak jak mówiłaś, matka w pewnym momencie musi odpuścić, bo liczy się jedynie dobro jej dziecka… — przyznała pani Tonks, wciąż przyglądając się swojej jedynej córce, która wciąż tkwiła w ramionach Lupina. — Remus nie jest idealny, ale jest dla niej dobry. — Te słowa wywołały na twarzy Lucky najszczerszy uśmiech. To prawda, ideałów nie ma, a Tonks i tak nie chciałaby ideału. Najważniejsze by znaleźć w życiu kogoś, kto jest dla nas dobry i to dobro wprowadza do naszej codzienności. To była piękna myśl, która była w stanie osłodzić nawet widok tak nieprzyjemny dla oczu, jak objęcia Lupinów wywołane hormonami i frustracją. Sara nawet przez chwilę zapomniała, że znajduje się w domu wariatów, ale matka Nimfadory odezwała się po raz kolejny, pozbawiając ją wrażenia, że cokolwiek tu mogło być normalne: — Zresztą dzisiaj już zbyt dużo nasłuchałam się o tym, kto kogo pieprzył, by mieć jakiekolwiek złudzenia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">— A zapowiadała się piękna, moralizatorska pogawędkę — parsknęła rozbawiona i bez żadnych zahamowań objęła Andromedę, kładąc jej równocześnie głowę na ramieniu. — Uwielbiam panią, pani Tonks. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"></p><blockquote><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">No i proszę, mówiłam, że Pan Idealny jeszcze wróci. Co prawda tylko na krótką chwilę, ale zawsze... Spodziewaliście się, że Nate okaże się jednak zupełnie nieidealny? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">Wgl co myślicie o zachowaniu Tonks i Remusa? Czasami się zastanawiam czy oni w ogóle potrafią się dogadać xd Wierzę, że jednak tak, ale coś opornie im to idzie... </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">Wykorzystam okazję i od razu podziękuję osobie, która w ostatnich dniach sprawia, że liczby statystyk idą w górę! ❤ To jest szalenie motywujące i niezmiernie dziękuję Ci za to! Wierzę, że odezwiesz się pod którymś z rozdziałów ❤</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">Kolejny rozdział będzie spokojniejszy (w sensie pod względem akcji, a nie emocji xd) i dość mocno przegadany, ale liczę, że przypadnie Wam do gustu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">Do przeczytania za dwa tygodnie! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">Mora </span><span style="font-family: Cambria;">❤</span></p></blockquote><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"></p></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-73618187542622656912023-04-15T17:45:00.012+02:002023-04-29T15:13:35.101+02:00140) Twarzą w twarz<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Szukała hałasu. To stało się wręcz maniakalne. Musiała wyrwać się z domu, który trawiło rozpaczliwe milczenie. Sama się do tego przyczyniła, to fakt, ale miała ku temu powody. Nie miała siły dłużej spierać się z Remusem, wykrzyczała już wszystko i nie odnajdywała w sobie żadnej energii, by powtórzyć którąkolwiek z tych kłótni. Nie potrafiła mu tego wybaczyć. Jemu, Syriuszowi i własnemu tacie… Ale to Remus w jej oczach dopuścił się największej zbrodni…</span></p><span id="docs-internal-guid-9f4c959b-7fff-5a21-e901-4e990afad321"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wiedziała, że między jej mężem i ojcem długo nie zapanuje prawdziwy pokój. Winiła za to tatę, a Remusa wspierała. Zachowanie Teda Tonksa było niepoważne i zaprzeczało wszystkim wartościom, które wpajał córce od urodzenia. Tłumaczyła to troską i ojcowską miłością, która przybrała niepoważne rozmiary. Złościła się na tatę, ale nie potrafiła długo chować tej urazy. W końcu to był jej tata…<span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> I na Merlina, naprawdę dostrzegała promyk nadziei na to, że po tej paskudnej kolacji, na której ogłosili z Remusem wieści o swoim ślubie, wszystko się ułoży. O ironio, wsparcie męża pozwalało jej w to wszystko wierzyć… Kiedy jej tata oznajmił, że dla ich bezpieczeństwa i na znak sprzeciwu nie zgłosi się do Rejestru Mugolaków, Remus jako pierwszy znalazł rozwiązanie i zaproponował jej rodzicom, by przenieśli się do ich domu. Tam wszyscy mieli być bezpieczni i ukryci do czasu, gdy sytuacja się nie unormuje, a oni nie wpadną na lepszy pomysł. Zdaniem Dory nie było lepszego pomysłu. Miała pod jednym dachem męża, rodziców, Syriusza, a pod swoim sercem nosiła maleństwo, które powinno wychowywać się właśnie w takim domu - pełnym ludzi, których kochała. </span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Bała się, że będzie im za ciasno, że będą wybuchać ciągłe kłótnie, albo nie opuści ich niezręczna atmosfera… Myliła się. Faktycznie tylko ślepy nie dostrzegłby muru między jej mężem i ojcem, ale liczyła, że z biegiem czasu sytuacja się zmieni na lepsze. Gdyby nie to, mogłaby śmiało powiedzieć, że wszystko było idealne. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała w sobie tyle radości, miłości i ciepła… Pragnęła by tak było już zawsze. Z resztą powiedziała to Remusowi tej nocy, gdy on pozwolił jej ojcu zamknąć za sobą drzwi. To było okrutne… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tamten dzień zmienił wszystko. Przez zamykające się drzwi uleciał cały spokój, radość i ciepło. Dom Lupinów stał się zwykłym budynkiem, którego mury były przerażająco zimne. Był klatką, w której zostali uwięzieni… Black wprawiony w ucieczkach, czmychnął ku jej wściekłości z powrotem w ramiona Althedy. Nie komentowała tego, udawała, że ten temat dla niej nie istnieje, chociaż doskonale wiedziała, że wystarczyła jedna iskra by jej wściekłość wybuchła, a ona wtedy z pewnością wyrzuciłaby tych nieszczęsnych kochanków z domu Moody’ego, a Syriusza na nowo posłała w odmęty nieprzytomności za to, że nawet on nie miał w sobie tyle siły, by przeszkodzić jej ojcu. Farewell zrobiłaby pewnie coś jeszcze okrutniejszego, bo wciąż upatrywała w niej osobę winną ucieczki Laury, która nadal nie dała żadnego znaku życia. Remus natomiast… On stał się cieniem. Po tamtej pełni, którą spędził w lesie, długo nie wracał. Nie przyznała mu się, jak bardzo się bała, że stało się coś złego. Tym bardziej nie miała zamiaru tego mówić, gdy dowiedziała się, że te kilka paskudnych ran, które ponoć sam sobie zrobił, opatrzyła mu Altheda. Po tym jak upewniła się, że jej mąż jest w jednym kawałku, znów dała dojść do głosu złości, która nie zelżała. Mijali się bez słowa, posyłając sobie długie spojrzenia, gdy to drugie nie patrzyło. Unikali się na tyle, na ile było to możliwe, gdy mieszkało się pod jednym dachem. Oboje przystali na ciche dni i samotne noce, bo Remus sypiał teraz na kanapie, pozostawiając w ich małżeńskim łóżku przestrzeń na trawiący ją smutek i kipiącą wściekłość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Gdyby wierzyć w to, że czas pozwala ukoić negatywne emocje, wszystko zdążyłoby się już uspokoić, ale to stwierdzenie z pewnością mijało się z prawdą… przynajmniej w ich przypadku. Mieszkali razem, a jednak osobno i nawet jeśli któremuś z nich przeszło przez myśl, że nadeszła pora na zakopanie toporu wojennego, to obecność Andromedy od razu sprowadzała ich brutalnie do pionu. Tonks mogła twierdzić, że odejście ojca przeżyła paskudnie, ale to co doświadczyła jej mama… To przyprawiało ją samą o dreszcze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Andromeda nie wypowiedziała nawet jednego słowa od dnia, w którym odszedł jej mąż. Była przerażająco milcząca, a cisza, którą wokół siebie roztaczała, wręcz boleśnie kuła w serce jej córkę. Dora chciała, by matka jakkolwiek zareagowała, żeby krzyczała, płakała, a nawet rzucała talerzami. Z tym potrafiłaby sobie poradzić, wiedziałaby, jak trzeba zareagować, ale ta cisza… To ją kompletnie paraliżowało. Andromeda nie odzywała się, snuła po domu Lupinów bez życia, wyglądając wciąż na ganek w oczekiwaniu na powrót męża, którego nie było już niemal miesiąc. Jej obecność była uosobieniem rozpaczy, a dla małżeństwa Lupinów ta milcząca postawa zdawała się wypełniać każdą szczelinę w ich domu, wypychając powietrze i zastępując jego miejsce duszącym żalem, a także świadomością, że nad ich rodziną wisi coś niebezpiecznego… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nic więc dziwnego, że Tonks całą sobą pragnęła wydostać się z tego domu chociażby na chwilę. Chciała znaleźć się gdzieś, gdzie było głośno, a ona sama mogła coś zrobić, by nie myśleć dłużej o tym, gdzie jest jej tata i czy jest bezpieczny. Nie wiedziała czy to było spełnienie jej życzeń, ale właśnie wtedy Zakon Feniksa, któremu teraz przewodniczył Kingsley, zaczynał znów wychodzić z cienia. Cóż to może za wiele powiedziane… Poruszali się ostrożnie, nie wychylając się w żaden sposób, żeby nie przykuć wzroku śmierciożerców. Wrócili do początków i tak jak za czasów Grimmauld Place, zaczęli zbierać informację. Robili rozeznanie, próbując dowiedzieć się, jak bardzo inwigilowane jest magiczne społeczeństwo, kto jest śmierciożercą, kto z nimi współpracuje, a kto jest ofiarą pod działaniem imperiusa. Wszystko to wiązało się z tworzeniem kolejnych raportów, które przekazywali sobie z rąk do rąk za pomocą pomysłu Kingsleya - niepozornych skrzynek na pocztę. Umieścili kilka takowych w miejscach, gdzie z pewnością nie będą przyciągać czyjejś uwagi, a jednocześnie mogli je obłożyć silnymi zaklęciami maskującymi i zabezpieczającymi. Ponadto każda z nich miała swojego Strażnika Tajemnicy, bo pokusili się nawet o zaklęcie Fideliusa, a członkowie Zakonu zostali przydzieleni do najbliższych sobie punktów, żeby nie obciążać każdego z nich. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To właśnie do jednej z tych skrzynek zmierzała Tonks. Była wyjątkowo spięta, chociaż w ostatnim czasie było to dla niej całkowicie normalne. Cieszyła się jednak, że King prosił ją, żeby rzuciła okiem na ostatnie ustalenia i dała mu znać, co o tym myśli. Co prawda, miał na myśli, że również Remus ma się przyjrzeć nowym informacjom, ale Dora zamierzała wziąć to całkowicie na siebie i nie korzystać z pomocy męża. Być może zostawi mu raporty do przejrzenia dla dobra Zakonu, ale nie będzie się z nim konsultować. Przeszła przez mało uczęszczaną uliczkę na obrzeżach miasta i wsunęła się za przeładowane śmietniki, które blokowały wejście do ślepego zaułku. Pomyślała o informacji, którą podał jej Kingsley, dopuszczając również do tajemnicy i nagle spomiędzy metalowych skrzyń niewiadomego pochodzenia wysunęła się czerwona skrzynka pocztowa. Dora pochyliła się i otworzyła drzwiczki, wyciągając kilka niezbyt grubych teczek. Już miała je zmniejszyć i schować do kieszeni, kiedy usłyszała za sobą czyjeś kroki. Nie zdradzając się w żaden sposób, wyciągnęła różdżkę, zamknęła skrzynkę i natychmiast odwróciła się, mierząc do intruza, który zakradał się za jej plecami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To ty, Lucy… — westchnęła z ulgą, spoglądając na Smith, która stała przed nią z kamiennym wyrazem twarzy, tak bardzo niepasującym do jej zwyczajowego optymizmu, którym kiedyś tak tryskała. Tonks nie rozumiała, jak w ciągu tak krótkiego czasu, Lucille mogła się tak bardzo zmienić. Dziewczyna wyzbyła się beztroski, która niejednokrotnie ratowała Dorę, gdy sama tonęła w rozpaczy podczas stacjonowania w Hogsmeade. Była to zmiana bardzo niepokojąca, która od razu przypomniała jej, że przecież chciała porozmawiać z Lucy, jeszcze przed przenosinami Pottera, a od tego czasu wydarzyło się tyle… To tak jakby ich współpraca była w innym życiu. Tonks wpatrywała się w Smith z takim szokiem, że zajęło jej dłuższą chwilę, nim zorientowała się, że wciąż mierzy w nią różdżką. — Wybacz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Stała czujność? — zagadnęła Lucy, unosząc wysoko brew i niewiele sobie robiąc z tego, że jeszcze chwilę temu jej przełożona miała ją na czubku różdżki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Coś w tym rodzaju — przyznała Dora, uśmiechając się blado na dźwięk ulubionych słów Szalonookiego. Zapanowało niezręczne milczenie, równie dobijające co to, które panowało w jej domu. Z tego też powodu, szybko zapragnęła je przerwać. Machnęła teczkami, które trzymała w ręce i odezwała się: — To najbliższa skrzynka do raportów, Kingsley kazał mi je przejrzeć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Weź również te, powinny cię zainteresować — odparła Lucy bez cienia uśmiechu i wyciągnęła przed siebie dłoń z kolejną teczką, którą Dora natychmiast przyjęła. Przeszedł ją niepokojący dreszcz, jakby intuicja podpowiadała jej, że wydarzy się coś niepokojącego, jeszcze zanim Lucille dodała lodowatym tonem: — Sporo w niej o wilkołakach… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Lucy… — sapnęła Tonks na wpół zdziwiona, na wpół poirytowana. Była wściekła na męża, ale nie mogła pozwolić na to by ktoś inny wieszał na nim psy. Tym bardziej, że Lucille nie chodziło przecież o ich małżeńską awanturę, której niezaprzeczalnie był winien Remus, a o sam fakt, że mąż Dory jest likantropem. Dręczyło to ją od dawna, pamiętała przecież tamtą rozmowę po spotkaniu Zakonu, kiedy próbowała zatrzymać Smith i po prostu pogadać, a ona zachowywała się tak dziwnie… Pamiętała też, co wtedy powiedział Moody. To że Remus jest wilkołakiem, nie ma znaczenia tylko dla niej, dla innych to co innego. Westchnęła ciężko, tłumiąc w sobie irytację i spróbowała skupić się na Lucy, chociaż nagle mdłości zaczęły ją męczyć. Było to dziwne, bo dzisiejszą porcję przeżyła już od samego rana. — Nie było okazji, żeby porozmawiać po tym, jak…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jak wilkołaki rozszarpały Elizę? — dokończyła za nią Lucille, robiąc to z chłodnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji uśmiechem. Tonks spięła się, dostrzegając tą oziębłą postawę. Lucy patrzyła na nią, jak na kogoś obcego, a i Dora nie widziała w niej tej dziewczyny, której zaufała i przeżyła z nią wystarczająco dużo, żeby nazwać Smith swoją przyjaciółką. Obudziły się w niej wyrzuty sumienia, bo nie była przy Lucy, kiedy ta jej potrzebowała, ale Tonks wiedziała, że ona sama nie byłaby żadną pomocą w momencie, gdy zginęła Eliza. To nie znaczyło przecież, że było jej to obojętne. Najchętniej własnymi rękami wymierzyłaby sprawiedliwość i w końcu pozbyła się Greybacka z tego świata, ale… Dora nie miała takiej siły by cofnąć czas. — Faktycznie mijałyśmy się od tego czasu. Słyszałam, że oficjalnie zrezygnowałaś z pracy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To prawda, rozmawiałam o tym ze Scrimgeourem zanim… — odpowiedziała niepewnie i od razu ugryzła się w język. Naprawdę minęły całe wieki, od kiedy ostatnio kontaktowała się z Lucy. Przełknęła ślinę, a robiła to z coraz większym trudem, bo gula w jej gardle rosła z każdą nieprzyjemną myślą. Odeszła z pracy, nie konsultując tego z nikim. I chociaż była to jej prywatna decyzja, to powinna o niej poinformować swoich współpracowników i dawnych podwładnych. Tak dla zwykłej przyzwoitości, na którą się nie zdobyła, bo jej wypowiedzenie było jedynie odpowiedzią na pytanie Scrimgeoura, który już przecież nie żył. Merlinie, przez swoją ciąże, nawet nie pomyślała o tym, że gdyby nie tamta rozmowa wciąż byłaby pracownicą Ministerstwa Magii, które teraz przecież teraz było pod rządami śmierciożerców. Ona się z tego wykręciła, ale przecież tyle bliskich jej osób wciąż tkwiło w tym gnieździe węży. — Dajecie radę? No wiesz, w ministerstwie? </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><span id="docs-internal-guid-1ce306ce-7fff-a57e-e2b7-d26e9a3f9ee4"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ledwo — odparła beznamiętnie Lucy, a jej spojrzenie pozostało ostre. — Biuro Aurorów przejął Yaxley… — przyznała, a Tonks skrzywiła się na dźwięk tego nazwiska, które przecież doskonale znała, bo to przecież Yaxleya mogła obwiniać za to, że jej tata w ogóle pomyślał o odejściu. — Ma teraz dwie przyjemne posady u nas i w Rejestrze Mugolaków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— I wciąż tam robisz? — spytała bez zrozumienia, na chwilę zapominając o tym, że powinna załagodzić niezręczną sytuację, a jej nerwowe pytanie raczej wszystko pogorszy. Było jednak za późno, bo pojawiła się w niej irytacja, której nie potrafiła powstrzymać. — Po tym jak ministerstwo upadło? I rządzą nim kukiełki Sama-Wiesz-Kogo? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— A co? — fuknęła wściekle Smith, bo najwidoczniej Dora trafiła we wrażliwy punkt. — Miałam podwinąć ogon tak, jak ty? — warknęła Lucy, wykrzywiając usta w grymas pełen zniesmaczenia. — Nie martw się, jestem tam tylko po to, żeby dostarczać Zakonowi informacji o poczynaniach tych potworów. Poza Kingiem i Hestią, jestem ostatnia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ostatnia? — spytała bez zrozumienia Tonks, zaciskając nerwowo dłonie na teczkach. Przecież nie chciała powiedzieć, że pracując w ministerstwie Lucy wspiera śmierciożerców, absolutnie nie miała tego na myśli i wiedziała też doskonale, że potrzebni byli im ludzie, którzy zagryzą zęby i poświęcą się dla dobra Zakonu. Doceniała to, że tak wielu z nich tyle ryzykuje, chociaż sama nie potrafiłaby funkcjonować teraz w Biurze Aurorów czy ogólnie ministerialnych strukturach. Czuła jednak, że czegokolwiek by nie powiedziała, to Lucy jej nie zrozumie, chociaż nie tak dawno rozumiały się bez słów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Pamiętasz sylwestrową noc? — spytała nieco łagodniej Smith, spoglądając na Dorę z takim żalem, że niemal ona sama zaczęła go odczuwać. Oczywiście, że pamiętała tamtą noc, którą spędziły we dwie, snując rozważania o przyszłości, która mogłaby mieć miejsce, gdy na niebie, mimo trwającej wojny, pojawiały się fajerwerki. I chociaż Nimfadora wcale nie wspominała tamtego okresu w swoim życiu zbyt dobrze, to nie mogła zaprzeczyć temu, że te spotkania z Lucy były dla niej jak koło ratunkowe, które pomagało utrzymać jej się na powierzchni tego bagna. — Czy naprawdę nie mogło to trwać? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Lucille… — westchnęła Tonks, przygryzając wargę i zasłaniając dokumentami swój brzuch. Gdyby chciała pocieszyć Lucy, powiedziałaby, że też chciałaby by tamten czas wrócił, ale to byłoby kłamstwo, na które nie mogła sobie pozwolić. Od tamtego sylwestra wydarzyło się wiele i połowę z tych rzeczy chciałaby zapomnieć, ale druga połowa ta, która dotyczyła powrotu Remusa, ich małżeństwa i dziecka, które nosiła… To był cały jej świat i naprawdę nie miałaby po co żyć, gdyby tego wszystkiego zabrakło. Dlatego mając być szczerą, musiałaby odpowiedzieć Smith, że nie chciałaby, żeby tamto wszystko trwało… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Połowa naszego oddziału zginęła — przerwała jej Lucy, nim Tonks zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Dora zamarła, a wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł okropny dreszcz, jakby ktoś sunął po nim różdżką na chwilę przed rzuceniem cruciatusa. </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Połowa oddziału</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">… Więc nie chodziło już tylko o Elizę. Tonks poczuła łzy w kącikach oczu. Wiedziała, że Savage i Williamson są cali, a przynajmniej tak było na początku miesiąca, ale reszta… Zaczęła wymieniać ich nazwiska, a przychodziło jej to coraz trudniej z każdym kolejnym oddechem… </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Elizabeth Collins, Simon Morris, Michael Scott, Andrew Edwards, Steven Blake… </span><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Jej podwładni, młodzi czarodzieje, którym ledwie udało się spełnić marzenie o aurorstwie. Pokręciła głową, czując jak żal zżera ją od środka. Powstrzymywała łzy, w przeciwieństwie do Lucy, która pozwoliła im płynąć swobodnie. Jednak w jej przypadku to nie były łzy smutku, a wściekłości, która wzbierała w niej z każda chwilą. — Wszyscy moi koledzy z kursów. Wszyscy moi bliscy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nawet nie wiesz, jak mi przykro. Niedawno sama kogoś… — szepnęła Tonks łamiącym się głosem. Doskonale wiedziała co to ból po stracie, przeżyła go już nie raz i to pod wieloma postaciami, a za każdym razem bolało równie mocno. Bo przecież nic nie mogło złagodzić tej straty, którą powodowało nagłe zniknięcie kogoś bliskiego. — Mój tata…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie obchodzi mnie twój ojciec, Tonks — Lucy wpadła jej w słowo. Łzy na twarzy wcale nie łagodziły jej oblicza. Była nieprzystępna, niemal okrutna w swojej obojętności. Nimfadora zachwiała się, osłaniając swój brzuch, jakby jej dłonie mogły ochronić dziecko przed falą niechęci, która właśnie ją zalewała. — Nie obchodzisz mnie ty, ani twój mąż…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Więc o to chodzi — sapnęła ciężko, słysząc obrzydzenie z jakim Lucille wspomniała o jej mężu. Ogarnął ją nieprzyjemny dreszcz. Szalonooki ostrzegał ją, on już wtedy wiedział, że Smith upatrzyła sobie w Lupinie winnego śmierci przyjaciół. Co za niedorzeczność… Pokręciła głową ze złością. — Lucy, Remus jest dobrym człowiekiem… — Spięła się, słysząc pogardliwe parsknięcie ze strony Smith. Zgrzytnęła zębami, posyłając byłej podwładnej spojrzenie pełne niechęci. — Tak, jest człowiekiem i nie masz prawa podważać jego człowieczeństwa — powiedziała z całą stanowczością, jaką w sobie miała, zbliżając się do Lucy, która trwała nieugięta w miejscu i w swoich przekonaniach. — To nie on jest winien śmierci Elizy i reszty z naszego oddziału. Posłuchaj mnie — szepnęła gorączkowo, wciąż wierząc, że za tą nieprzeniknioną maską chowa się Lucy, która była jej niesamowicie bliska — winni tych tragedii dostaną za swoje, ale nie pozwól by żal cię zaślepił. Pamiętaj, że walczymy po tej samej stronie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie sądziłam, że jesteś taka naiwna… — stwierdziła Lucy, śmiejąc się jej prosto w twarz. Patrząc na nią w tej chwili, Tonks przypomniała sobie tamtą sylwestrową noc jeszcze lepiej. Tę noc, gdy zostały przyjaciółkami, a nie szefową i podwładną. Zapytała wtedy czy Lucy ma jakiekolwiek poszanowanie względem niej jako przełożonej. Smith odpowiedziała jej, że nie, ale podziwia ją jako człowieka. Ta dziewczyna, która teraz przed nią teraz stała, otwarcie gardziła Dorą… — Miałaś wszystko. Fantastyczną pracę, misję, oddanych podwładnych… Miałaś Pana Idealnego… — wymieniała z wyrzutem Lucille, a kolejne słowa wbijały się w serce Tonks niczym bolesne szpilki. — Każdy dałby się za to pokroić, ale ty tak po prostu zrezygnowałaś… — warknęła wściekle i niewiele brakowało, a splunęłaby z pogardą na Tonks. — Zrobiłaś to dla… — zamilkła nagle i może tak było lepiej, bo słowa, które cisnęły się jej na usta, z pewnością nie mogły pozostać bez odpowiedzi. — Myślałaś kiedyś, jak by wyglądało twoje życie, gdybyśmy zostali w Hogsmeade? — zapytała z ostatnią nutą łagodności, jaką miała do zaoferowania Tonks. — Bo ja tak i doszłam do wniosku, że wszyscy byśmy żyli…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">I zniknęła, pozostawiając Nimfadorę zupełnie samą z natłokiem myśli, które nie dawały o sobie zapomnieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">***</span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-4c9b3371-7fff-e775-9b33-31cec85691bc"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Tonks zupełnie straciła rachubę czasu, nie wiedziała, ile stała w tamtym zaułku, nim oprzytomniała. Dla niej była to cała wieczność, podczas której wypełniały ją złość, smutek, żal, a co najgorsze - wątpliwości… Wszystkie te emocje trawiły ją od środka, niczym wewnętrzny płomień, którego nie da się ugasić, dopóki nie zniszczy wszystkiego na swojej drodze. Płomień ten pchnął ją w końcu w drogę powrotną do domu, jednak wciąż w niej wrzało i nie potrafiła opanować nieznośnych myśli. Nie mogła pozbyć się z głowy obrazu Lucy, tak obcej i odległej, jak nigdy dotąd, a w jej uszach wciąż wybrzmiewały słowa, które trzęsły fundamentami jej świata. </span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Miałaś wszystko… Myślałaś kiedyś, jakby wyglądało twoje życie, gdybyśmy zostali w Hogsmeade…</span><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"> Wszelka pewność, jaką w sobie miałam, zdawała się zniknąć. I tak Tonks była przerażająco rozchwiana po wydarzeniach sprzed miesiąca, ale była… Teraz coś w niej pękło, a wątpliwości zalały jej umysł jak powódź, w której kompletnie utonęła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Weszła do domu, smętna i nieobecna, zderzając się z murem milczenia, który swym ciężarem przygniótł ją całkowicie, wyszarpując oddech z płuc. Znów wpadła w sam środek trwającej w domu cichej agonii, od której przecież chciała uciec. Przez ułamek sekundy naprawdę zapragnęła znaleźć się w Hogsmeade, w Świńskim Łbie, gdzie Aberford wyciągnąłby spod lady najlepszy trunek i burknął coś wyjątkowo obraźliwego, nalewając jej kolejny kieliszek. Ale to było inne życie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ledwo udało jej się wejść przez drzwi, a poczuła na swoich ramionach mocne dłonie męża, który omiótł ją szaleńczym spojrzeniem, upewniając się, że jest cała. Ten gest, choć podyktowany troską, wzbudził w niej kolejne pokłady irytacji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Gdzieś ty była? — szepnął gorączkowo, gotów zamknąć ją w uścisku, by już nigdzie mu nie uciekła, ale Tonks nie pozwoliła na to. Wyminęła męża, wyswobadzając się z jego rąk i podając mu jedynie krótkie wyjaśnienia:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Przy skrzynce raportowej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mogłaś zostawić chociaż jakąś informację — zauważył z wyrzutem, dostrzegając chłód i niechęć ze strony żony. — Szukałem cię wszędzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Doprawdy? — spytała kpiąco, odwracając się w jego stronę. Była tak wściekła, że nie dostrzegła swojej matki, niezmiennie cichej i milczącej w swojej rozpaczy. Skupiła się tylko na Remusie, który wpatrywał się w nią bez zrozumienia, jakby już zapomniał o swojej winie. — Myślałam, że nie masz nic przeciwko, gdy ktoś z mojej rodziny znika bez słowa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Tonks… — sapnął znużony tym tematem, który pojawiał się wraz z wyrzutami za każdym razem, gdy w końcu się do siebie odzywali. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie, Remusie — warknęła wściekle, pozwalając by wszystkie blokady opadły, a cały jej żal znów się wylał. — Nie odpuszczę, bo… — zająknęła się, gdy najgorszy scenariusz w oka mgnieniu rozegrał się w jej głowie — być może mój ojciec już nie żyje, a ja nawet nie zdołałam się z nim pożegnać. Nie miałam nawet możliwości, bo ty pozwoliłeś mu nas zostawić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Robiłem wszystko, co…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wszystko co w twojej mocy? — dokończyła z jeszcze większą kpiną, znając jego marne wytłumaczenia na pamięć. — Najwidoczniej masz jej zatrważająco mało… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Oboje byliśmy zgodni co to tego, że wasze bezpieczeństwo jest najważniejsze — oznajmił stanowczo, podnosząc głos i ponownie łapiąc ją za ramię, by chociaż tym razem nie odeszła od niego, zaczynając kolejne dni milczenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Dlatego postanowiłeś, że doskonałym pomysłem będzie narażanie bezpieczeństwa mojego taty? — warknęła zirytowana, wyszarpując się z jego uścisku, ale nie odeszła. Wpatrywała się w niego z intensywnością, która była wręcz namacalna. Każdy jego zmysł odczuł to spojrzenie. Tęsknił do żony, tym bardziej, że naprawdę nie zawinił w tym całym sporze na tyle, by znosić banicję z ich wspólnej sypialni. Nie spodziewał się, że Dora łagodnie przyjmie informację o odejściu Teda, ale Merlinie, jak on miał temu wszystkiemu zaradzić? Tonks zmierzyła go pogardliwie, kręcąc głową. — Zostawiałeś mnie tyle razy i zawsze ci wybaczałam, ale to… — sapnęła rozjuszona, uderzając pięścią w jego pierś. — Zrujnowałeś moją rodzinę. Rozbiłeś ją, chociaż miała być na zawsze razem. Jak mam czuć się bezpiecznie, skoro nie wiem, co dzieje się z moim tatą? — wrzasnęła, uderzając go z każdym kolejnym słowem. Remus stał niewzruszony, chociaż kłamstwem by było powiedzieć, że zachowanie Dory nie robiło na nim wrażenia. Robiło i to ogromne. Każdy jej dotyk, nawet jeśli był chaotycznym ciosem, sprawiał, że jego skóra płonęła. — Skoro nie mam pewności, komu z moich bliskich pozwolisz odejść następnym razem, zasłaniając się moim dobrem…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie zasłaniam się nim! — sprzeciwił się, a w jego głosie rozbrzmiała nuta, którą Tonks zinterpretowała jako naganę, którą daję się nieposłusznemu dziecku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Sama dobrze wiem, co dla mnie jest najlepsze! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zawsze wpędzasz siebie w największe tarapaty, bo nie myślisz trzeźwo! — zarzucił jej tym razem całkowicie świadomie, chociaż sam resztkami siły kontrolował się przed złapaniem żony i zamknięciem jej w ramionach, nawet gdyby się temu sprzeciwiała. Rozbudzała drzemiącego w nim wilka, którego tak długo od siebie odpychała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ah, ja nie myślę trzeźwo? — parsknęła rozjuszona, mrużąc oczy i celując w niego palcem. — To co ty sobie myślałeś, kiedy brałeś ze mną ślub? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Dobrze wiesz, co myślałem… — szepnął cicho, ale jego słowa wybrzmiały z wielką mocą. Brakowało jednego impulsu, by udowodnił jej, co myślał w dniu ich ślubu i każdego kolejnego dnia, który spędzili razem. Wystarczyło, że jeszcze raz by go dotknęła, a nie umiałby się opanować. Tonks jednak była tak zaślepiona złością, że również straciła nad sobą kontrolę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Dobrze wiem, że wróciłeś tylko dlatego, że nie mogłeś już zostać w tamtym lesie — wytknęła, wyrzucając z siebie te słowa i trzęsąc się od dręczących ją emocji. Stąpała na granicy, z której jednak mogła zawrócić… Mogłaby, gdyby nie rozbudzone przez kłótnię z Lucille wątpliwości, które w jej głowie urosły wręcz do rozmiarów paranoi, podsycanej złością irytacją. I Tonks przekroczyła granicę, mówiąc: — Ta cała twoja Maggie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie waż się o niej wspominać! — warknął ostrzegawczo Remus, a jego pozornie opanowana postawa zupełnie wyparowała. Spiął się natychmiast, robiąc krok w stronę żony, a tym samym naruszając jej przestrzeń i pokazując swoją wyższość. W jego oczach, zazwyczaj ciepłych i wyrozumiałych, błysnęło coś niebezpiecznego i groźnego. — Ona nie ma z tym nic wspólnego! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie? — zaśmiała się kpiąco, nic nie robiąc sobie ze stanu męża, który resztkami sił powstrzymywał swój gniew. Tonks już dawno przestała gryźć się w język. — Gdzie byłeś wtedy po weselu? Gdzie byłeś, gdy po raz kolejny zniknąłeś? — zapytała, a w jej oczach pojawił się ogień, którego nic nie mogło ugasić, bo Dora znała prawdę, domyślała się jej i w tym stanie, w którym aktualnie się znajdowała, postrzegała ją jako bolesną zdradę. — Byłeś na jej grobie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Jakie to ma znaczenie? — warknął Remus, zagryzając boleśnie zęby. — Meg nie żyje.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— I tylko dlatego jesteś ze mną, prawda? — wrzasnęła, odpychając go od siebie mocno, chociaż ręce jej drżały. — Żebym wypełniła pustkę po niej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Czy ty siebie słyszysz? — Remus rzucił wściekle, poczuł krew w ustach, gdy zagryzł je ze złością, unieruchamiając ręce Nimfadory, która w tej chwili gotowa była rzucić się na niego we wściekłym szale.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie zaprzeczasz… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Rozmawialiśmy już o tym… — sapnął z szaleństwem w oczach, ale gorzki śmiech Dory zamknął mu natychmiast usta. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Właśnie, że nie — zauważyła z goryczą, a jej twarz wykrzywiał okropny grymas zawodu. — Nie rozmawialiśmy o Meg Owen, która zmarła w twoich ramionach, wyznając ci miłość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Uznałaś, że chcesz wiedzieć jedynie czy czułem do niej to samo, co do ciebie — przypomniał jej, zaciskając mocno usta, by nie powiedzieć więcej niż było to konieczne. Tonks jednak nie ustępowała i prowokowała go dalej.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— A tobie było to bardzo na rękę, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Na rękę było mi to, że nie musiałem słuchać o jakimś wymuskanym palancie, który robił z tobą rzeczy, o których… — wycedził przez zaciśnięte zęby, niemal wypluwając kolejne słowa, targany wściekłością, którą od miesięcy stłumił w sobie bardzo głęboko, a krew z jego warg smakowała wyjątkowo gorzko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Teraz będziesz mi wypominać moją relację z Natem? — prychnęła rozjuszona, krzyżując ręce na piersi. Dobrnęli do momentu, w którym mogli się jedynie pogrążać, wściekli na siebie nawzajem, ale również na samych siebie. Twierdzili, że potrafią ze sobą rozmawiać, a jednak było to kłamstwo. Nieważne ile razy zaczynali od nowa, skoro i tak zawsze docierali do miejsca, w którym nie potrafili nad sobą zapanować, wrzeszcząc na siebie bez opamiętania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mam do tego takie samo prawo, jak ty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— To zupełnie co innego — sprzeciwiła się ostro, nie pozwalając Remusowi nawet dokończyć zdania, a tym samym dolała oliwy do ognia, który już i tak buchał wściekle. Lupin spojrzał na żonę wzrokiem ociekającym zazdrością i chęcią zemsty. Gdyby Nate Moore pojawił się jakimś cudem w zasięgu jego wzroku, ogarnęłaby go czysta nienawiść i chęć mordu, a to z jednego powodu, którego Remus nie omieszkał wykrzyczeć Tonks prosto w twarz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ten facet</span><span style="font-size: 14.6667px;"> cię</span><span style="font-size: 11pt;"> pieprzył! </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-6c804902-7fff-70a3-f5eb-eb32df9920f1"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Pieprzył mnie dokładnie w tym samym czasie, kiedy ty pieprzyłeś swoją Meg! — wytknęła mu okrutnie, czując na całym ciele dreszcze obrzydzenia, które wynikały już nie tyle z faktu, że Remus wypomniał jej romans z Natem, ani że ona poruszyła temat kobiety, która ewidentnie kochała jej męża. Spowodowane były wstrętem do siebie i do Remusa w takim właśnie wydaniu, ale tego nie była w tej chwili świadoma. Zaślepiała ją złość, zazdrość i wątpliwości zasiane przez Lucy, które kazały jej myśleć, że być może jej życie wcale nie potoczyło się tak, jak powinno i ta radość, którą jeszcze nie tak dawno ją rozpierała, była być może niesłuszna. Brakowało chwili czasu na rozsądne analizowanie całej sprawy, wzięcie głębszego oddechu i oddzielenie grubą kreską jej żalu za odejście ojca i złości wywołanej przez niespodziewaną kłótnię z byłą podwładną, która wyjątkowo umiejętnie wbiła szpile tam, gdzie Tonks bolało najbardziej. Brakowało tego zarówno jej, jak i jej rozjuszonemu mężowi. I zapewne powiedzieliby sobie coś jeszcze gorszego, coś, czego mogliby żałować do końca życia, gdyby nagle krótkiej, wibrującej od nadmiaru emocji ciszy między nimi nie przerwał stanowczy głos.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Natychmiast zamilczcie! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mamo… — szepnęła zszokowana Nimfadora, spoglądając równocześnie z Remusem na stojącą obok nich Andromedę, która po raz pierwszy od tygodni zdawała się zwracać uwagę na to, co dzieje się w otoczeniu. Jej głos wybrzmiewał surowością, ale jednocześnie był ochrypły, nieco obcy, a jednak wstrząsnął nimi do tego stopnia, że oboje zamilkli, oczekując na jej kolejny gest. Dora drżała, a jedna łza spłynęła po jej policzki, gdy usłyszała głos matki po czasie, gdy Andromeda sama skazała się na milczenie. Cały miesiąc zastanawiała się czy jeżeli jej tata nie wróci, to jeszcze kiedykolwiek matka się odezwie, wypowie chociażby jedno słowo. Bała się, że tak się nie stanie, a jednak teraz przemówiła i to z pewnością nie w taki sposób, jakiego Dora oczekiwała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Jak wam nie wstyd? Zachowujecie się jak szczeniaki! — wykrzyknęła Dromeda z doskonale słyszalną naganą. Zaskakujące, jak potrafiła się zmienić w ciągu tak krótkiej chwili z kobiety pozbawionej wszystkich chęci do życia, trwającej w beznadziejnym oczekiwaniu na nieobecnego męża w silną matkę, która była w tym domu po to, by zapanować nad chaosem. Skąd brała tą siłę? Tego Dora nie wiedziała, ale jedynie głos matki mógł przepędzić z jej głowy te wszystkie wątpliwości. — Ludzie codziennie znikają, umierają i porzucają swoje rodziny. Robią wszystko, by ratować najbliższych, a wy jak dwa podrostki wypominacie sobie takie rzeczy! — powiedziała, doskonale dając im do zrozumienia, że cokolwiek kierowało Tedem, to na pewno nie miało na celu doprowadzenia do takiej kłótni. — Na takie rozmowy mieliście czas przed ślubem. Teraz macie zacisnąć zęby i się wspierać — nakazała stanowczo, posyłając im kolejne rozczarowane spojrzenie. — Mimo wszystko… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Nim jakkolwiek zdążyli zareagować na słowa Andromedy, która niemal cudem odzyskała mowę, przez okno przemknął srebrzysty ryś, doskonale znany patronus Kingsleya, który stanął dumnie pośrodku ich salonu i przemówił głosem ich przyjaciela: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— HOGSMEADE ZOSTAŁO NAPADNIĘTE… WSZYSCY ZDOLNI DO WALKI MAJĄ RATOWAĆ CYWILÓW! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— A ty gdzie się wybierasz? — zawołał wciąż roztrzęsiony Remus, stając na drodze Tonks, nim sam złapał za własną różdżkę. Dora spojrzała na niego w sposób tak intensywny, że poczuł dreszcze na plecach. Znów zadziałała na niego, zrobiła to zupełnie nieświadomie i z pewnością nie taki efekt miała na celu, uderzając w jego czułe punkty. Gdyby sytuacja była inna, wziąłby ją w ramiona i nie wypuścił dopóki nie przestałaby na niego krzyczeć. Teraz jednak jej bezpieczeństwo było na pierwszym miejscu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Słyszałeś, wszyscy zdolnie do walki…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie ma mowy, to za duże ryzyko! — przerwał jej, próbując zagrodzić jej drzwi, powstrzymać przed głupotą i jej porywczą naturą, ale to było bezcelowe, bo Tonks nie dało się powstrzymać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie masz prawa mi czegokolwiek zakazywać…</span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"></span></div><blockquote><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Chwała Bloggerowi za planowanie publikacji! Ja sama nie miałam w ostatnim tygodniu ani czasu, ani sił, żeby tutaj zajrzeć. I dopiero dzisiaj rano zdałam sobie sprawę, że przecież miał pojawić się rozdział. To był paskudny czas i kiedy dzisiaj usiadłam do szybkiej lektury, żeby poprawić jakieś błędy, nawet poczułam się lepiej, że 140 nie dotyczyła żadnych sprzecznych z moim aktualnym nastrojem wątków. Poczucie, że rezonuję z teraźniejszym nastrojem opowiadania, dało mi sporo siły na dzisiejszy dzień. </span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ale co by tu napisać o tym rozdziale? Znowu trochę się komplikuje u naszych Lupinów. Czy kogoś to jeszcze dziwi? Mnie chyba już zupełnie nie... xd Może kiedyś się zdobędę na policzenie ich "sielankowych" momentów, ale obawiam się, że byłoby to nieco przytłaczające. No nie mają ze mną lekko... </span></div><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Kiedy pisałam ten rozdział, miałam wrażenie, że się powtarzam. Jakbym już kiedyś pisała dokładnie to samo... A dokładniej chodziło mi o rozmowę Tonks z Lucy. I dotarło do mnie, że to przez ich wątek w Wilczym Krysztale. Tam chyba wprost nigdy nie padło, dlaczego Lucille tak znienawidziła Nimfadorę. Tutaj ta zadra dopiero się narodziła... Przypomniało mi to też o pytaniu, które pojawiło się u mnie na Tellu, gdzie ktoś zapytał czy wątki postaci z Nimfadory i Wilczego Kryształu będą się pokrywać. Nie do końca i nie zawsze. To zależy od konkretnego bohatera. Ale jak widać, w Tonks można znaleźć również genezę zachowań postaci z WK. </span></div><div>Z serii wyznawania swoich win - muszę przyznać, że mam spory przestój w pisaniu. Od świąt nie napisałam nawet słówka, a co gorsza pojawiają się w mojej głowie pomysły na kolejne opowiadanie, które odciągając myśli od Tonks. Dlatego też proszę o komentarze, żeby zmotywować mnie do działania. </div><div>A tymczasem do przeczytania za dwa tygodnie! </div><div>Mora ❤</div></blockquote><div></div></span></span></div></span></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-3560791756814447692022-05-14T14:44:00.002+02:002023-04-29T15:13:23.279+02:00139) Chwila prawdy<div style="text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif;"><blockquote>AKTUALIZACJA 2.04. 2023 r.</blockquote></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Słońce już wzeszło i oświetlało skromny ganek Lupinów, przedzierając się przez korony pobliskich drzew. Poranna rosa lśniła w jego promieniach, a mgła opadała już bardzo nisko. Emocje jednak ciągle buzowały im w głowach, a miało być jeszcze gorzej. </span></div><span id="docs-internal-guid-be8d65c3-7fff-d5df-6515-1d785e7306aa"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Minęło już sześć godzin od kiedy Ted Tonks zniknął za horyzontem, zostawiając najważniejsze kobiety w jego życiu pod ich opieką. Jednak Remus i Syriusz nie potrafili ruszyć się z miejsca. Od tych sześciu godzin siedzieli na werandzie, a ich buty i cienkie koszule przemokły już do cna. Poranek był chłodny, chociaż im zdawało się, że ten ziąb pochodzi z ich wnętrza, które zmrożone były wydarzeniami tej nocy. Czekali, mimo tego że wiedzieli, iż nie ma na co. Ted nie wróci. Ta pewność dobijała ich jeszcze bardziej, a jednak siedzieli na zewnątrz, licząc, że może jego postać zamajaczy na końcu dróżki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie będzie łatwe…<span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> — odezwał się w końcu Syriusz, a ciałem Lupina wstrząsnął dreszcz. Być może spowodowane to było chłodem, a może sensem słów, które wypowiedział ochrypłym głosem Black. Miał całkowitą rację. To nie będzie łatwe i to pod każdym aspektem. Chociaż nie dogadywał się z Tedem, jego nieobecność nie była mu na rękę. Życzył mu jak najlepiej, chciał by każdy dzień przeżywał w zdrowiu i dostatku, i chociażby ze względu na to, że był jego teściem powinien go chronić tak, jakby to robił względem samej Dory. A on pozwolił mu odejść i to w tajemnicy przed Nimfadorą i Andromedą. To było niewybaczalne z jego strony i będzie musiał za to odpowiedzieć. Nie będzie to łatwe… — Rozumiesz jego zachowanie?</span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zostawił je, chociaż tak bardzo go potrzebują.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cóż za ironia losu… — sarknął Black, śmiejąc się gorzko. — Dwójka idiotów, która powinna rozumieć się bez słów… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Rozumiem go doskonale — przerwał mu wpół zdania, wiedząc do czego zmierzał od samego początku. Syriusz chciał mu wytknąć hipokryzję, pokazać, jak inni się czuli, gdy on odchodził. Nie widział tego, że sam zrobił to samo Althedzie, która najpewniej wciąż na niego czekała w domu Szalonookiego. Remus dostrzegał podobieństwo między sobą, a Tedem. Zarówno jeden jak i drugi odeszli od kobiet, które kochali, bo wierzyli w to, że tak będzie dla nich lepiej. Czy był to przejaw głupoty? Owszem, ale również troski i miłości. Te u Remusa były silniejsze, bo zawsze wracał. — Oby nasze podobieństwo było jeszcze większe.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Masz nadzieję, że wróci? — spytał Syriusz, wysoko unosząc brew, a Remus skinął głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Liczę na to. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślisz, że mu to wybaczą? — Głos Blacka był trochę nieobecny i chociaż jego pytanie odnosiło się do sprawy Tonksa, to miało chyba również ukryty sens, który był dla Remusa oczywisty. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kocha je ponad wszystko — stwierdził Lupin, spoglądając przed siebie, ale w krajobrazie nic się niestety nie zmieniło — a miłość potrafi wiele wybaczyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks może tobie odpuściła — przyznał Syriusz, nie patrząc w jego stronę — ale chyba nie wiesz, że miłość w wykonaniu Blacków jest bardziej uparta. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">O uporze Blacków można było pisać książki. A Remus nie raz doświadczył go na własnej skórze, nie tylko przez lata przyjaźni z Syriuszem, ale przez całą jego znajomość z Tonks. Gdyby nie ten słynny upór, być może nie miałby teraz żony i dziecka w drodze. Zazwyczaj była to zaleta, a nie wada, jednak w przypadku Łapy sięgało to niekiedy rozmiarów aż niezdrowych. Nawet nie wysłuchał wytłumaczeń Althedy, opierał się jedynie na słowach Dory, które zostały wypowiedziane pod wpływem emocji. Tonks była uparta i porywcza, ale potrafiła przemyśleć wszystko racjonalnie i się zreflektować. Andromeda również była uparta, ale przy tym i duma, najczęściej stawiała na swoim. Jednak to Syriusz był najbardziej uparty, tylko że on zawsze zatracał się w tym i nie pozwalał sobie przemówić do rozumu. Oby tym razem było inaczej… Remus spojrzał na przyjaciela, wiedząc, że jego słowa nic nie zmienią. Sam musiał to sobie przemyśleć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mówisz to z własnego doświadczenia? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Podjął decyzję szybko, bez większego zastanowienie, gdzieś miedzy wrzaskami Tonks a napadem rozpaczy. Którym z kolei? Tego nie liczył. Nie miał głowy do takich spraw po tym, jak przez całą noc wyklinał wszystkich dookoła ze sobą na czele od najgorszych. Gdyby spytać Remusa o opinię odnośnie jego zachowania, zapewne stwierdziłby, że Syriusz poszedł po rozum do głowy. Dla Blacka jednak to była chwila słabości, a tym samym klęska, którą ciężko było przełknąć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zrobił krok do przodu, otrzepując się z popiołu i resztek proszku Fiuu. Nic nie robił sobie z tego, że ubrudził wykładzinę, mimo to przeklął siarczyście, dając niewielki upust drzemiącej w nim frustracji. Zburzyło to ciszę panującą w domu i zdradziło jego obecność. Może i słusznie…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Niespodzianka — burknął, rozkładając szeroko ręce i uśmiechnął się nieszczerze na widok Althedy, która stanęła w wejściu do salonu i spoglądała na niego z mieszaniną szoku i strachu. — Po twojej minie wnoszę, że całkiem udana. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wkrótce zniknę — odezwała się, obejmując się ramionami, jakby miała zaraz się rozpaść, a od brzmienia jej głosu wibrowało powietrze. — Obiecuję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zabawne… Ludzie lubią znikać — mruknął, przechadzając się po salonie i spoglądając przez okno na opustoszałą ulicę. Nie chciał na nią patrzeć i tak miał ją nieustannie przed oczyma. Zbyt długo próbował wyobrazić sobie jej oblicze, żeby teraz tak po prostu zapomnieć. Gdy raz ją ujrzał, utrwalił jej obraz już na zawsze. Nie chciał więc spoglądać na nią teraz i drażnić samego siebie. Podejrzewał, że kilka kosmyków opadło jej na twarz, a spojrzenie ciepłych, brązowych oczu śledziło każdy jego ruch w oczekiwaniu. Usta miała pewnie zaciśnięte, ale przy tym były delikatne, tak jak wtedy, gdy zostawiały na jego skórze pocałunki… Na Merlina, miejsca, gdzie jej usta stykały się z jego ciałem, wciąż paliły go od żaru pożądania. Ile by dał za to, by tylko żądzą do niej pałał. Ale ten ogień w sercu był czymś zupełnie innym i nie mógł tego znieść. — Ostatnio byłem świadkiem rozłąki dwóch kochających się osób. Miłość to doprawdy dziwne zjawisko — prychnął, zaciskając pięść na brzydkich, zielonych zasłonach. W okiennych szybach dostrzegł jej odbicie. Stała za jego plecami, wyglądała dokładnie tak, jak to sobie wyobraził. Wolałby, żeby było inaczej. Żeby serce nie przyspieszało szybciej na jej widok. Naprawdę chciał karmić się swoją wściekłością, ale to uczucie tłumiło mu taką możliwość. On zawsze musiał robić wszystko w stu procentach, inaczej zaczynał się dusić, tak jak wtedy na Grimmauld Place. Teraz też miał wrażenie, że braknie mu tchu, jakby wielki głaz ciążył mu na piersi. To było nieznośnie irytujące… Bo przecież on nie wierzył w takie brednie. — Wydawać by się mogło, że widziałem tyle kochających się par, że powinienem wierzyć w ten abstrakcyjny koncept. Miłości nie ma, a jeśli się zdarza, to niezwykle rzadko i tylko głupiec może twierdzić, że jemu również to się przytrafi. Ciekawe, że zawsze miłość wiąże się z cierpieniem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I poświęceniem — dodała swoim cichym, aksamitnym głosem, który poruszał nawet najbardziej skryte kawałki jego duszy. Tchniony impulsem, odwrócił się w jej stronę. To był błąd, bo skrzyżował z nią spojrzenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Są jednak rzeczy, których nie powinno się poświęcać i takie, których nie należy zdradzać — zauważył, nie dając się zbić z pantałyku. Tą drobną sugestią próbowała się wybielić. Czy jakiekolwiek tłumaczenia tu miały sens? Syriusz szczerze w to wątpił, dla niego niektóre sprawy były niewybaczalne. — Zgodzisz się ze mną? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Do czego zmierzasz, Syriuszu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Miałem wrażenie, że cię znam — przyznał, a gorycz w jego głosie, którą źle zamaskował, zabrzmiała raczej jak złość. Nie patrzył jej w oczy, bo nie zniósłby jej spojrzenia. O ile łatwiej było znać tylko jej głos… Tylko głos i dotyk. Przez te wszystkie miesiące na tej podstawie zbudował wyobrażenie o niej i wydawało mu się, że to wystarczy, że dzięki temu zna ją doskonale. Był skończonym kretynem. A jednak to ona wypadała w tym rankingu gorzej niż on, bo Syriusz mógł chociaż słuchać i zapamiętywać. Pomijając to, że był milczącym rozmówcą, to rozumiał wszystko i miał jakiekolwiek podstawy, żeby wyrobić sobie opinię na jej temat. A ona? Opiekowała się nim, nieobecnym człowiekiem, zupełnie obcym, któremu przy pierwszej okazji oddała wszystko. Żałosne… — Może się myliłem, ale wiem jedno, ty wcale mnie nie znasz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale wiem, co do ciebie czuję — odpowiedziała pewnym głosem, co zmusiło go do spojrzenia na nią. Zrobił to ze złością, chcąc od razu zaprzeczyć, ale w jej brązowych oczach było coś, co mu na to nie pozwoliło…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeśli kogoś kochasz szczerze, robisz wszystko dla jego dobra — stwierdził w zamian, nie pozwalając sobie na całkowitą słabość i kapitulację. — Wierzysz, że twoje spiskowanie ze śmierciożercą było mi na rękę? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wierzę, że tak. — Wypowiedziała te słowa bez żadnej skruchy, bez chociażby odrobiny żalu. Nie zrobiła nic, by w jakikolwiek sposób się usprawiedliwić. Odpowiedziała za to w najgorszy z możliwych sposobów, udowadniając, jak mało o nim wie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Marnuję tylko swój czas — syknął między przekleństwami, odwracając się w stronę kominka. Chciał wrócić do Lupinów i powiedzieć Remusowi, że cokolwiek próbował mu wmówić przez te swoje aluzje, nie sprawdziło się, a to chwilowe uczucie między nim i Althedą wyparowało równie szybko, co się pojawiło. Naprawdę wolał znosić wrzaski i płacz Tonks, niż słuchać tych bzdur. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Poczekaj… — Zatrzymał się nagle, jakby czekał tylko na to jedno słowo. Kątem oka dostrzegł, że Altheda zniknęła w kuchni, żeby od razu wrócić. Jej ruchy były pewne, chociaż coś ją blokowało. Jakby sama siebie próbowała przekonać do swojej decyzji. Podeszła do niego bliżej, znacznie zmniejszając dystans, który przed chwilą ich dzielił. Wpatrywała się w niego intensywnie, jakby spojrzeniem mogła cokolwiek zmienić. — Od tego się zaczęło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co ty robisz? — spytał natychmiast, gdy dostrzegł niewielkie naczynie w jej dłoni. Nie zdążył się poruszyć, gdy odkorkowała buteleczkę i pociągnęła spory łyk przezroczystego płynu. — Przestań! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Boisz się, że cię okłamuję, ale teraz nie jestem w stanie tego zrobić — przyznała bez jakichkolwiek oporów. To zdanie rozjaśniło mu wszystko. Jeszcze chwilę wcześniej gotów był pomyśleć, że Altheda na jego oczach postanowiła wypić truciznę, ale to nie była prawda. W buteleczce było veritaserum. Nim zaczął zastanawiać się czy zrobiła to po to, żeby udowodnić mu, że mówi prawdę, czy dlatego, żeby nie kłamać już więcej, zapytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zdradziłaś nas? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak — odpowiedziała natychmiast, nie mogąc powstrzymać się od wypowiedzenia tych i kolejnych słów — ale tylko jeśli zakładamy, że McCorry’ego ciągle można nazwać śmierciożercą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A kim według ciebie niby był? — spytał z kpiną w głosie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Młodym mężczyzną, który się pogubił… — odparła całkowicie szczerze, a Black prychnął gniewnie. Wiedział, że teraz nie mogła skłamać i chyba to irytowało najbardziej. Ona naprawdę wierzyła w te słowa, uważała, że McCorry naprawdę się </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">pogubił</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">. Chociaż jeszcze bardziej złościć mógł go fakt, że faktycznie kiedyś istniał taki dzieciak, który kompletnie zgłupiał i dołączył do popleczników Voldemorta, a był nim jego własny brat, który według Harry’ego zrehabilitował się na sam koniec. — Popełnił błąd, nie wiem dlaczego. Nie rozumiem, co go pchnęło do takiej decyzji, ale rola jeńca była dla niego zbawieniem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Od tak mu uwierzyłaś? — Pytanie nie miało na celu jedynie dowiedzieć się, co kierowało Althedą, ale też rozwiązać ten mętlik w głowie, który on miał osobiście. Czy on również powinien uwierzyć Regulusowi? Uwierzyć w niego? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Podałam mu veritaserum — przyznała bez żadnych oporów. — Mówił prawdę, tak jak teraz ja mówię. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego? — spytał z goryczą. — Dlaczego to w ogóle zrobiłaś?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie miałam innego wyjścia — odpowiedziała, robiąc niepewnie krok w jego stronę. Jej oczy lśniły od pojawiających się w nich łez, które tak usilnie powstrzymywała. Czyżby wiedziała, że płaczem nic u niego nie wskóra? — Skończyły się już wszystkie alternatywy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Alternatywy? — zaśmiał się okrutnie. Sprzyjanie śmierciożercy nigdy nie jest alternatywą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie miałam już żadnego pomysłu — wyznała bezradnie, a buteleczka po eliksirze wypadła z jej dłoni. Żadne z nich nie zareagowało na naczynie, które potoczyło się po wykładzinie. Toczyli jakąś dziwną wojnę na spojrzenia i Syriusz nie miał zamiaru jej przegrać. — Robiłam wszystko, co w mojej mocy, ale nie wiedziałam, jak cię wybudzić z tej cholernej klątwy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Że niby to moja wina, że zbratałaś się z wrogiem? — syknął, ignorując sens jej słów. Lepiej by było, gdyby ciągle gnił nieprzytomny w łóżku, niż żeby </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">jego</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">… żeby ta kobieta spiskowała ze śmierciożercą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie, ale zrobiłam to dla ciebie — wyznała i chyba szybko zdała sobie sprawę, że użyła najgorszego z możliwych argumentów. Twarz Blacka przybrała złowrogich rys, które zwiastowały szybki wybuch gniewu, który z pewnością by nastąpił, gdyby od razu nie zaczęła mówić dalej. — Nie mogłam dłużej patrzeć na twoją twarz ze świadomością, że wszystkie moje działania są bezcelowe. Opiekowałam się tobą tyle miesięcy i nic. — Jej głos rozbrzmiewał bezradną nutą. W głowie Syriusza pojawiła się myśl, której nie zdążył stłamsić, że to jej nic było czymś bardzo ważnym, bo dzięki niej zachował sprawność fizyczną, chociaż powinien być roślinką. Już nie wiedział czy jest bardziej wściekły na nią, czy na samego siebie, bo jego podświadomość zaczynała tłumaczyć jej zachowanie. Było to całkowicie nieodpowiednie i zbędne w jego opinii. Powinien się od niej odciąć grubą kreską, tak jak już to zrobił w przypadku zdrady. Czym różniła się Altheda od Petera? Oboje zdradzili. Nienawidził Pettigrew całym sobą, nie zważając na wspólną przeszłość i dawną przyjaźń. Dlaczego więc miał opory, gdy chodziło o kobietę, której praktycznie nie znał? Dlaczego w ogóle słuchał jej wyjaśnień i pozwalał by wszystko zmieniło się w wątpliwości? Po jaką cholerę wpatrywał się w nią, doszukując się wszystkiego, co mogłoby świadczyć o jej niewinności, chociaż przyznała się do wszystkiego? — Wykorzystałam sytuację, że ten chłopak siedział w piwnicy Dedalusa i był zdany tylko na nas. Chciałam wyciągnąć od niego wszystkie informacje, ale kiedy tam poszłam, nie był sam — powiedziała, a Black zorientował się, że po raz pierwszy słyszy o szczegółach i genezie całego tego galimatiasu, którego niechętnie był częścią. — Podsłuchałam jego rozmowę z Laurą. Namawiała go do ucieczki, chciała go uwolnić i razem z nim zniknąć. Czekałam aż wyszła. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wtedy podałaś mu veritaserum? — spytał, a jego głos był łagodniejszy niż zamierzał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak, wypytałam go o jego relację z Laurą — potwierdziła jego przypuszczenia, kiwając przy tym głową, a kolejne kosmyki włosów opadły jej na twarz. Ciągle patrzyła przy tym w jego oczy. — Zapewnił, że ją kocha i oddałby za nią życie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Uwierzyłaś mu? — dopytywał, a jedna brew powędrowała wysoko do góry w wyrazie kpiny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Był pod działaniem najsilniejszego eliksiru, jaki mogłam zrobić. Nie miałam powodu by mu nie wierzyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I co zrobiłaś z tą wiedzą? — odezwał się, nie ciągnąc wątku, według którego i on nie powinien mieć wątpliwości, słysząc jej słowa.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wiem czy postąpiłam właściwie, ale wtedy wydawało mi się, że tak właśnie jest — powiedziała, po raz pierwszy przyznając, że </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">być może</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> się myliła i wcale nie postąpiła właściwie. Można było to potraktować jako światełko w tunelu, szansę na dojście do wspólnych wniosków. Skrucha wypisana na jej twarzy nawet to potwierdzała. Jednak z jej ust wypłynęły słowa, które to wszystko zaprzepaściły: — Nie żałuję, że zawarłam z nim układ. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na czym dokładnie polegał? — wycedził przez zęby, czując, że przestaje nad sobą panować. Już nie chodziło o tę złość, którą w sobie nosił przez ostatnie dni, o poczucie zranienia i zdrady. Musiał coś zrobić. Nie potrafił być obojętny i cierpliwie słuchać. Powinien być tego świadomy, gdy się tutaj zjawił. Chociaż i tak działał bez żadnego planu, nawet nie wiedział, po co do niej przyszedł. Ale kiedy słuchał jej wyjaśnień, które wcale nie zmierzały do przyznania się do błędu, coś w nim wrzało i nie wiedział, jak długo zdoła się powstrzymać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— On miał mi powiedzieć, jak zdjąć z ciebie klątwę, a ja miałam pozbyć się z jego ciała Mrocznego Znaku — przyznała w taki sposób, jakby mówiła o rzeczach oczywistych. Syriusz skrzywił się. Idiotyzmem było twierdzenie, że pozbywając się Mrocznego Znaku, można wyplenić zło z człowieka. Chociaż chyba większą głupotą było ze strony Althedy to, że chciała zaufać śmierciożercy i wejść z nim w ten układ. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zrobiłaś to?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie do końca wywiązałam się z umowy — powiedziała, a ten fakt zainteresował Syriusza. — Chciałam wyciąć zakażony fragment skóry, ale zjawiła się Laura, a po niej Lupinowie i wtedy on odciął sobie rękę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Uroczo… — mruknął, czując ciarki na plecach. Jak zdesperowany musiał być ten gnojek, że bez mrugnięcia okiem okaleczył się na całe życie? Właściwie to wyręczył Althedę w zadaniu i ona nie musiała już nic robić. McCorry miał to czego chciał, może w nieco bardziej krwawej wersji, więc mógł ją śmiało wykiwać. — On dotrzymał danego słowa? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zdradził mi recepturę, dzięki której uwarzyłam eliksir i wybudziłam cię — powiedziała, a każde kolejne słowo wypowiadała ciszej, tak że wyznanie o jego wybudzeniu wręcz wyszeptała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Uczciwy śmierciożerca, ostatni taki okaz… — prychnął ze złością, próbując ukryć, jak działał na niego jej głos z pozoru tak spokojny i stonowany, a jednak w każdej nucie przepełniony emocjami, które i on odczuwał całym sobą. I nienawidził siebie za to. Nawet teraz potrafił dostrzec między nimi podobieństwa, znikome, a jednak zbyt silne… — Po co w ogóle to robiłaś?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dla ciebie… — wyszeptała, jakby te wyznania nie mogły być wypowiedziane na głos. A im cichsze były, tym bardziej dobitniej docierały do niego, przedzierając się przez jego barykadę zbudowaną z wściekłości, bólu i strachu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego? — wychrypiał, nie mogąc lub nie chcąc zrozumieć, co nią kierowało. To wszystko nie składało się w całość, taką spójną i logiczną, jąka powinno być. Nie miała wobec niego żadnych zobowiązań. Nic poza zadaniem wyznaczonym przez Dumbledore’a. Nic poza powinnością uzdrowiciela. Ale to wszystko miało swoje granice, których nie powinna przekraczać. Nie powinna była zdradzać Zakonu dla jego zdrowia. Jedno życie, jego życie nie było tyle warte… Jednak kiedy patrzył w jej ciemne, brązowe oczy odnosił inne wrażenie. Jakby naprawdę miała powód, by przedłożyć go ponad wszystko co ważne… I wtedy wypowiedziała zdanie, które kompletnie go sparaliżowało:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bo cię kocham. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wpatrywał się w nią długo, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, chociaż całym sobą chciał wybuchnąć szaleńczym śmiechem. Kochała go? Przecież to kpina! Nie mogła go kochać, to było wręcz niemożliwe. Myliła miłość z pożądaniem, potrzebę bliskości z oddaniem. Wszystko jej się pomieszało. Zwłaszcza jeżeli myślała, że on również mógł ją kochać. Nie był do tego zdolny. Już nie… Nie po tym, co przeżył w rodzinnym domu, nie po śmierci Jamesa i Lily, zdradzie Petera i stracie wszystkich przyjaciół z Zakonu, nie po tym, co wydarzyło się z jego bratem, którego miał za nic nie wartego śmiecia, a ten jednak wykazał się większą odwagą niż on sam kiedykolwiek… Nie, Syriusz Black nie był w stanie kochać i wybaczać…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie znasz mnie wcale — stwierdził beznamiętnie, próbując udowodnić Althedzie, że żyje w kłamstwie, które daleko jej nie zaprowadzi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie jest dla mnie przeszkoda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czy ty siebie słyszysz? — Od nadmiaru emocji zaczęły mu drżeć ręce. Nie było szans by jakkolwiek uchwycił się czegoś, czego mógł być pewien, te wszystkie informacje, wyznania, zapewnienia przelatywały mu przez palce.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiem, jak to brzmi — przyznała Altheda, a jej głos rozbrzmiał zupełną bezradnością, która chwyciła go za serce. Nie mógł odwrócić wzroku od jej brązowych oczu, ciepłych i łagodnych, oczu osoby, która nie mogła zrobić czegoś złego. To było spojrzenie istoty mogącej czynić jedynie dobro. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">A jednak…</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> — Spędziłam z tobą kilka miesięcy i chociaż tego nie planowałam, chociaż nie zamieniłam z tobą nawet słowa, zakochałam się w tobie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— W wyobrażeniu o mnie — sprostował chłodnym tonem, dystansując się od niej na tyle, na ile było to możliwe. Altheda go nie znała, nie wiedziała, co kłębiło się w jego głowie, podczas tych ich jednostronnych rozmów, gdy był nieprzytomny. Nie dopuszczał do siebie myśli, że w głównej mierze to o niej śnił, o jej cichym, łagodnym głosie, o delikatnym dotyku, że potrzebował jej bliskości by nie zatonąć w kompletnej otchłani własnych koszmarów. Starał się o tym zapomnieć, by łatwiej było mu punktować jej błędy, jej naiwność i wszystko to, co mogło się stać pożywką jego złości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Być może — zgodziła się z nim i wbrew jego odpychającemu zachowaniu zbliżyła się do niego — ale po tym jak już się wybudziłeś, to nie zniknęło. To uczucie nadal jest…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To uczucie jest nieprawdziwe. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Syriusz walczył ze sobą, walczył ze zmniejszającym się między nimi dystansem i własnymi słabościami. Altheda była jego słabością, jedną z największych, a Black czuł obrzydzenie na myśl, że jest słaby. Dzieliły ich dosłownie dwa kroki. Tak jakby oboje mieli ruszyć do przodu i zniwelować tę odległość do minimum. Jednak żadne z nich się nie ruszyło. Ally uśmiechnęła się, słysząc kolejne zaprzeczenie, kolejną cegłę, którą próbował ustawić na dzielącym ich murze, a ten uśmiech był nieco gorzki - świadomy i prawdziwy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dla mnie jest — stwierdziła, a Black nawet nie spostrzegł, kiedy ściszyła głos do szeptu. Jego ciche, nieco szeleszczące brzmienie zdawało się łagodzić wszystko, by intymność między nimi mogła bardziej wybrzmieć, tak jak to się dzieje z obietnicami, składanymi przy blasku księżyca. — Potrafię wyjaśnić wiele rzeczy, mogę objaśnić działania eliksirów, procesy lecznicze, zastosowanie różnych ziół. Nie umiem powiedzieć na czym polega miłość — wyszeptała bezradnie, a od brzmienia jej głosu powietrze drżało niespokojnie w oczekiwaniu na wszystko to, co miało się w tej chwili wydarzyć — ale czuję to i wiem dobrze, że kocham cię, Syriuszu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Przestał nad sobą panować. Wszelkie blokady opadły tak niespodziewanie, że jego własne warknięcie przyprawiło go o dreszcze. Powinien przecież przewidzieć, że nie zapanuje nad sobą. Był tykającą bombą i było pewne, że wybuchnie, pytanie brzmiało tylko </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">kiedy? </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Doskoczył do Althedy, pokonując dzielącą ich odległość, tę którą w idealnej sytuacji pokonaliby wspólnie, spotykając się wpół drogi. Pchnął ją na ścianę, odbiła się od niej plecami, co wyrwało z jej ust krótki jęk, który podziałał na Blacka jak magnez. Złapał jej dłonie, unosząc wysoko nad głową, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch i przygniótł ciężarem własnego ciała. Niesforne kosmyki zasłoniły jej twarz, będąc jedyną ochroną od jego ciężkiego oddechu. Wpatrywała się w niego w sposób, który określiłby jako ufny. Jak mogła mu ufać, skoro ona sam sobie nie ufał? Jak jej spojrzenie mogło być tak czyste, tak hipnotyzujące… Tylko tyle było potrzeba by go złamać. Nie szantaż, nie tortury, nie groźby, jedno głębokie spojrzenie. Był słaby… Był zdecydowanie zbyt słaby, żeby się opierać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nigdy więcej mnie nie zdradzisz… — stwierdził, ściszając głos, by nie zburzyć otaczającego ich napięcia. Nie czekał na odpowiedź, nie oczekiwał zgody, bo teraz to on dyktował żelazne warunki. Zacisnął szczękę, ogarniając spojrzeniem jej twarz, a gdy tylko delikatnie rozchyliła usta, by zaczerpnąć nieśmiało oddech, wpił się w nie brutalnie, kradnąc pocałunek głęboki, zachłanny, niemal świętokradczy. Altheda uległa mu, uległa jego słabości i poddała się całkowicie jego szaleńczym pocałunkom. Pozwoliła błądzić jego dłoniom po jej ciele, pozwalała mu smakować i poznawać, by przekonał się na własnej skórze, że mówiła prawdę. Ten mur między nimi runął z hukiem, ogłuszając ich czujność, a cały świat zatrząsł się w posadach. — Nigdy nie okłamiesz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Więc muszę ci powiedzieć coś jeszcze… — szepnęła, między kolejnymi westchnieniami, rujnując wszystko. Syriusz zamarł z ręką na jej biodrze i ustami przyciśniętymi do cienkiej skóry na obojczyku. Zalała go fala chłodu, jeszcze bardziej odczuwalna w zestawieniu z tym płomieniem, który właśnie wybuchł, trawiąc w ogniu wszystko, co ich dzieliło. Trwał nieruchomo, oczekując, że się przesłyszał, że nie ma </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">czegoś jeszcze, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">bo są przecież tylko oni. Farewell wzięła głęboki oddech, choć było to niemal niemożliwe, gdy Syriusz stał tak blisko. — Tej nocy, gdy się wybudziłeś, a Kwatera Główna spłonęła… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tej kiedy Laura Tonks uciekła z tym śmierciożercą? — wychrypiał, prostując się sztywno, gotowy na kolejny cios, którego tym razem już nie zdołałby wybaczyć. Nie spojrzał jej w oczy, bo ogarnął go chłód, którego nie powinna widzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dokładnie — przyznała, nawet nie kiwnęła głową, bo byłby to gest zbyt gwałtowny — byłam wtedy pierwsza w ruinach. Znalazłam trzy ciała… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powiedziałaś o tym Tonks?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak, ale… — zająknęła się, pozwalając sobie położyć dłonie na jego klatce piersiowej. Pod palcami czuła jego serce, które wybijało szaleńczy rytm. Jej własne ciało buntowało się przed przerywaniem takiej chwili, ale nie mogła pozwolić by zaszło to dalej. A przynajmniej nie mogła pozwolić na to, póki nie pozbędzie się każdej cegły z muru, który właśnie runął między nimi. — Powiedziałam jej jeszcze, że znalazłam trzy maski śmierciożerców, co jest prawdą. Jednak nie były one w pobliżu ciał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co chcesz przez to powiedzieć?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wiem czyje ciała spłonęły w Kwaterze Głównej — szepnęła, a tym razem zabrzmiało to niczym złowroga niepewność. — Nie mam pewności, że Laura i McCorry przeżyli tamtą noc… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ted z niego zakpił w iście mistrzowski sposób. Wiedział, że łatwiej było odejść, niż zostać i przekazać tę informację żonie i córce. Zostawił to wszystko na jego barkach, bo Black zwinął się wyjątkowo szybko, a na domiar złego tej nocy miała być pełnia. Pierwsza, którą zdecydował się spędzić w pobliskim lesie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dawno nie czuł tak wewnętrznej potrzeby, by modlić się o opóźnienie wschodu księżyca. Teraz jednak był potrzebny w domu pod ludzką postacią, w której mógł jakkolwiek zareagować na panujący chaos. Nie wyobrażał sobie, że w obliczu wydarzeń z tej nocy, miał po prostu zamknąć za sobą drzwi i zniknąć na całą pełnię. Ale właściwie to co innego mu pozostało, skoro żadnym słowem ani czynem nie potrafił powstrzymać huraganu, jakim była jego własna żona? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Gdy w końcu weszli do domu, opuszczając bezsensowną wartę na werandzie, Andromeda i Dora wciąż spały. Lupin domyślał się, że to za sprawą eliksiru Słodkiego Snu, musiało być go najwyraźniej nieco więcej niż parę kropli, o których mówił Ted. Powinien się tym zdenerwować, bo przecież Tonks nie powinna przyjmować eliksirów w niekontrolowanych warunkach, ale czuł, że akurat ta mikstura nie zaszkodzi jej ani ich dziecku, a on miał jeszcze chwilę by wszystko w spokoju przetrawić. On i Syriusz nie odzywali się już do siebie, nie było słów, które jakkolwiek mogłyby załagodzić nadciągającą burzę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Pierwsza obudziła się Dora, zupełnie nieświadoma tego, co się stało, zeszła na parter, z ulgą komentując to, jak dobrze jej się spało i jak bardzo tego potrzebowała. Na jej ustach wciąż błądził senny uśmiech, a Remus nie potrafił uwierzyć, że poprzedniego wieczora oboje leżeli w łóżku zastanawiając się nad imieniem dla ich dziecka. Dora była taka szczęśliwa, a on miał teraz zburzyć tę fasadę… Nie zdążył się odezwać, nie zdążył nawet do niej podejść, gdy na dole zjawiła się Andromeda, trzymając w dłoniach pomiętą koszulę męża. Remus nigdy nie widział jej w równie beznadziejnym stanie, a zdawało mu się, że nie mogło być gorzej niż w dniu, kiedy wyznał jej prawdę o poronieniu. Gdy tylko się pojawiła, Lupin wstał, gotów wyjaśnić wszystko, ale zabrakło mu słów. Jej puste spojrzenie i ślady po łzach były nazbyt wymowne. Andromeda zdawała się wiedzieć już wszystko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tonks zareagowała już zupełnie inaczej i dokładnie tak, jak spodziewał się tego Remus. Na początku zalała ich gradem chaotycznych pytań, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. Potem wybiegła z domu na ganek, nawołując w rozpaczy ojca, a kiedy wróciła powiedziała, że natychmiast muszą go odnaleźć i sprowadzić do domu. Gdy Remus odmówił, wybuchła histerycznym płaczem. Na zmianę lamentowała, obrzucała ich winą, wyklinała w niebogłosy, by na nowo szlochać w panice. Nic nie mogło tego powstrzymać, chociaż Lupin próbował. Na Merlina, próbował przez długie godziny, ale żona ciągle go odpychała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Usiądź, proszę — powiedział zbolałym głosem, śledząc wzrokiem Dorę, która roznosiła cały dom, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. — Nie powinnaś w swoim stanie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czego nie powinnam? — warknęła na niego, zatrzymując się w miejscu. Jej spojrzenie było przerażające, przywodziło na myśl zranione zwierzę, które instynktownie wciąż próbuje walczyć nim padnie z wycieńczenia. — Denerwować się? — sarknęła okrutnie, wykrzywiając usta w pozbawiony emocji, kpiący uśmiech. — Nie pomyślałeś o tym, kiedy pozwoliłeś popełnić mojemu ojcu samobójstwo? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twój ojciec żyje, ma się dobrze — zapewnił ją gorączkowo, zerkając kątem oka na Andromedę. Kobieta zamilkła, wypełniając swoje całe swoje otoczenie przerażającym, głuchym i na wskroś przeszywającym milczeniem, od którego ciarki pojawiały się na plecach. Nie powiedziała nawet słowa i nie wypuściła z rąk koszuli męża. Cały dzień stała w otwartych drzwiach, spoglądając na horyzont i wypatrując Teda, który nie miał zamiaru wrócić w najbliższym czasie. — Wszystko zaplanował. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Z pewnością nie jest z nim dobrze, skoro zdecydował się na coś takiego — szepnęła, a jedna łza spływająca po jej policzku zwiastowała kolejny napad płaczu. Schowała twarz w dłoniach, a Remus instynktownie podszedł do niej. Chciał odebrać cały jej ból, cały strach i wściekłość, uwolnić ją od tego brzemienia i pozwolić na chwilę spokoju. — Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła, odskakując od niego niczym oparzona, gdy próbował ją objąć. Nigdy jeszcze nie zareagowała tak na jego bliskość. Jakby jego dotyk był czymś odpychającym, wstrętnym i bluźnierczym. — Po co zapraszałeś go do domu, skoro tydzień później…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To była jego decyzja, na którą nie miałem wpływu — sprzeciwił się natychmiast. Kochał ją i rozumiał jej ból, ale tym razem to nie on zawinił. Nie wyrzucił Teda, nie zmusił go do odejścia. Robił wszystko, by zmienić jego decyzję, ale ta była nieodwracalna. — Chciałem go powstrzymać, ale on planował to już od upadku Ministerstwa. I tak by to zrobił, Doro. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pomogliście mu w tym. Nigdy wam tego nie wybaczę… — Oskarżenie było obciążające, a obietnica zatrważająco realna. Remus wiedział, że jest współwinien wielu rzeczy, że może jednak istniał jakiś sposób by powstrzymać Teda, a on go nie dostrzegał. Czuł się odpowiedzialny za życie teścia, jednak na pierwszym miejscu stawiał złożoną mu obietnicę. Dobro Dory i Andromedy było najważniejsze i dla niego był w stanie znieść wszystko. — Jeżeli mój tata zginie, będziecie temu winni… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Obiecał, że wróci. Kazał wam to przekazać — stwierdził Remus, nie potrafiąc odnaleźć słów, które jakkolwiek mogłyby tę sytuację teraz poprawić. Przez okna zaczęły przedzierać się złote plamy, ostatnie promienie słońca, które przygotowywało się do kolejnego zachodu. Nie mógł zostać dłużej. chociaż nie chciał odchodzić. Nie mógł też pocałować Dory i zapewnić, że będzie dobrze, bo ona i tak by mu na to nie pozwoliła. Musiał odejść na tak długo, aż księżyc pozwoli mu wrócić, ale nie wiedział, co wydarzy się w tym czasie. Spuścił wzrok, wspominając odejście Teda. — Powiedział, że wróci jak najszybciej. Obiecał to. Nie chce ominąć narodzin wnuka… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie uzyskał odpowiedzi, nie zasłużył nawet na spojrzenie, nie miał możliwości by zaczekać na jakikolwiek gest w jego kierunku. Księżyc był niezłomny i Remus czuł, jak krew w żyłach zaczyna wrzeć. Ta pełnia z pewnością nie będzie należeć do łagodnych…</span></p><div><span style="font-variant-alternates: normal; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><div style="box-sizing: border-box; line-height: 24px; margin: 0px 0px 24px; padding: 0px; text-align: left;"><span style="box-sizing: border-box;"><span style="font-family: Cambria;"></span></span><blockquote><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria;">Ktoś tęsknił? Kiedy wczoraj czytałam ten rozdział, uświadomiłam sobie, że ja bardzo tęskniłam i jestem z tego powrotu bardzo dumna. To już prawie roczek, od kiedy miałam przerwę z tym opowiadaniem. Nie próżnowałam, bo w międzyczasie udało mi się skończyć pierwszą część Wilczego Kryształu (bardzo zachęcam do lektury) i ździebko zdystansowałam się do mojej Dory, co chyba wyszło mi na dobre. Ale nadszedł czas, żeby wrócić i skończyć to, co się zaczęło. </span></div><span style="font-family: Cambria;"><span style="box-sizing: border-box;"><div style="text-align: justify;">Dlatego jestem, witam się z Wami i cieszę się, że jesteście. Dziękuję, bo nie wiem czy ja sama miałabym tyle cierpliwości, żeby czekać tak długo. Powiedzcie mi więc, co tam u Was? Jak życie mija? No i jak podobał się rozdział? Mam nadzieję, że chociaż troszeczkę... </div></span><span style="box-sizing: border-box;"><div style="text-align: justify;">Teraz najbliższe rozdziały będą się pojawiały co dwa tygodnie w weekendy, najprawdopodobniej w soboty. Dla mnie to taki powrót do korzeni, bo na samym początku rozdziały publikowałam właśnie w soboty. Jak długo tak zostanie? Na ten moment mogę Was zapewnić, że będzie to odbywać się regularnie do końca czerwca. Potem zobaczymy, co życie przyniesie. </div></span><span style="box-sizing: border-box;"><div style="text-align: justify;">Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was na mój Tellonym (https://tellonym.me/AlohomoraTej), gdzie jestem dostępna praktycznie codziennie i odpowiadam na Wasze pytania - można zadawać je zupełnie anonimowo i nie potrzeba zakładać konta na platformie. </div></span><span style="box-sizing: border-box;"><div style="text-align: justify;">Do przeczytania za dwa tygodnie ❤</div></span></span></blockquote><span style="box-sizing: border-box;"><span style="font-family: Cambria;"></span></span></div><p style="box-sizing: border-box; font-family: "Source Sans Pro", "Helvetica Neue", Helvetica, Arial, sans-serif; font-size: 18px; line-height: 24px; margin: 0px 0px 24px; padding: 0px; text-align: justify;"><br style="background-color: white; box-sizing: border-box; color: #222222; white-space: normal;" /></p></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-68553868851761980342022-01-18T16:29:00.002+01:002023-04-29T15:13:08.912+02:00138) Nieuniknione<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Remus Lupin miał w sobie wiele oczekiwań względem mieszania razem z teściami w jego domu. Chociaż powinno się stwierdzić, że miał wiele obaw z tym związanych. Niektóre sam potrafił nazwać, inne wciąż pozostawały nieodkryte, kłębiąc się na dnie jego świadomości i sprawiając, że każda chwila, podczas której przebywał we własnym domu, była w pewien sposób niepokojąca i tajemnicza. W końcu nie żył z nimi w zgodzie, a wszystkie ich spotkania i rozmowy podszyte były jedynie wymuszoną akceptacją, którą darzyli się ze względu na osobę najważniejszą dla nich wszystkich. </span></p><span id="docs-internal-guid-dfba0cb0-7fff-3363-df11-135d6850d6c9"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora natomiast tryskała radością i ignorowała fakt, że pomimo zgody na dzielenie domu, nikomu oprócz niej nie jest to na rękę. Remus nie mógł się jej dziwić. Może w innych okolicznościach sam cieszyłby się tym tak jak jego żona. Dla Dory liczyło się to, że miała obok siebie najbliższe osoby. <span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">On, rodzice, Syriusz… Gdyby tylko mogła, zgarnęłaby jeszcze Sarę z Amelią, od biedy z Franczesciem, jak najliczniejszą część rodziny Weasleyów i Merlin raczy wiedzieć kogo jeszcze. Trzymałaby ich w domu nawet siłą, nie przejmując się tym, że ściany ewidentnie nie są z gumy, z czego już i tak zdali sobie sprawę. Dla niej liczyło się to, że mogła mieć pewność odnośnie tego, że ci, których kochała, byli bezpieczni. Budziło się w niej coś, co nazywało się instynktem macierzyńskim, który w pełnym rozkwicie, jak przypuszczał, będzie mógł się równać z tym, który posiadała Molly Weasley. Nie krytykował jej potrzeb i odczuć. On czuł przecież podobnie, rozumiał ją doskonale i popierał w każdej decyzji, chociaż to on dźwigał na barkach wszelkie niewygodności z nimi związane. Nie narzekał, bo wszystko zrobiłby dla żony. Wszystko by dla niej zniósł. </span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Większość jego obaw związana była z jawną, rzadziej kiepsko ukrywaną wrogością teścia względem jego osoby. Przyjmował to ze spokojem, twierdząc, że przecież zasłużył na to. Dał zbyt wiele powodów ku temu, żeby mieć pretensje za takie zachowanie. Łatwiej było jednak znosić to na odległość, ale to miało się zmienić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Skłamałby mówiąc, że niezaplanowana z wyprzedzeniem przeprowadzka Tonksów nie przyniosła żadnych problemów. Sam fakt, że musiało do niej dojść, był problemem. Problemem również była obecność Syriusza, która nie została skonsultowana właściwie z nikim, a jednak wymusiła całkowitą akceptację. Problemem był również metraż domu Lupinów, który posiadał zaledwie dwie sypialnie - jedną zajmowali Lupinowie i chociaż chcieli odstąpić ją rodzicom Dory, to Andromeda stanowczo zaprzeczyła, twierdząc, że kobieta w ciąży najlepiej wyśpi się we własnym łóżku oraz drugą, w której do niedawna pomieszkiwał Syriusz, a która niegdyś należała do małoletniego Remusa i była ewidentnym skansenem jego młodości, słabo przystosowanym do goszczenia dwóch osób. Problem noclegu rozwiązali dość szybko, chociaż już to nadwyrężyło nerwy Lupina. Postanowiono, że on i jego żona pozostaną w swojej sypialni, Tonksowie zamieszkali w jego dawnym pokoju, gdzie łóżko zostało magicznie powiększone, a szkolne pamiątki uprzątnięte, chociaż Andromeda nie nalegała na to, a Syriusz zameldował się na kanapie, nie mając zbyt wiele do powiedzenia, skoro sam zrezygnował tymczasowo z domu Moody’ego.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Pozostałe problemy były, cóż… całkiem niespodziewane. A mówiąc ,,całkiem niespodziewane” należało rozumieć, że nie było mowy o tym, by w jakikolwiek sposób można było je przewidzieć. Nawet gdyby miało się wyjątkowo rozwinięte umiejętności jasnowidzenia. Bo nikt nie mógł przypuszczać, że Ted Tonks, który i tak zaskoczył ich, zgadzając się na przeniesienie, zachowywał się tak, jakby był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">W domu Lupinów, wbrew wszelkim oczekiwaniom, nie zapanował istny armagedon i wcale nie było słychać tykającej bomby, która nieuchronnie miałaby wszystko rozsadzić. Wręcz przeciwnie. To co zapanowało w ich domu można nazwać sielanką, a było to jeszcze bardziej niepokojące… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Każdy dzień wyglądał tak samo. Żadne z nich nie pracowało aktualnie, Zakon nakazał się wyciszyć i obserwować, kontakt z innymi był znikomy, a oni siedzieli na tym marnym metrażu wpadając na siebie na każdym kroku. I o dziwo nie wybuchła z tego wszystkiego żadna awantura. Od samego rana robiło się gwarno na parterze, co budziło Syriusza, który bluźnił na wszystkich w poduszkę, ale Andromeda ugłaskiwała go za każdym razem kubkiem kawy. Wtedy zjawiała się Tonks, która w ciągu piętnastu minut wymyślała co najmniej trzy pomysły na śniadanie, z których i tak żaden nie był realizowany, bo i tak zanim usiadła do stołu, męczyła się z porannymi mdłościami. Remus próbując pozostać niezauważonym, stał pod drzwiami łazienki, starając upewnić się czy wszystko jest w porządku, a jego teściowa w tym czasie przynosiła szklankę wody i nie zlękniona trudami ciąży, pomagała córce. Przy śniadaniu, które jedli w dziwnej zgodzie wszyscy razem, Syriusz opowiadał. Mówił dużo i rzadko kiedy z sensem. Plótł bzdury, których nikomu nie chciało się słuchać, jak na przykład tyrada o wyższości kawy nad herbatą i niezrozumienie dla brytyjskiego kultu herbacianego. Kiedy dostrzegał, że nikt go nie słucha, zaczynał naigrywać się z ciążowych zachcianek Tonks. Kończyło się to zaciętą potyczką słowną między krewniakami. Andromeda stawiała ich do pionu, gdy robiło się zbyt głośno, strofując przy okazji ich zachowanie przy stole, ale to Ted rozluźniał atmosferę, rozbawiając wszystkich dookoła. Tak wyglądały ich śniadania, a właściwie wszystkie ich posiłki. Czas między nimi spędzali ni to razem, ni to osobno. Andromeda spisywała na pergaminie rzeczy niezbędne do wyprawki dla dziecka, jedynie grzecznościowo pytając swoją córkę o zdanie. Ted czytał, a może jedynie udawał, że czyta, książki, pomstując co chwilę na brak telewizji w tym domu. W tym samym czasie Tonks i Syriusz robili coś niedorzecznego, co bardziej pasowało do zachowania nastolatków, a nie dorosłych ludzi. A Remus? Remus analizował, rozmyślał i obserwował. Jakby zaraz miało się coś wydarzyć, jakby lada chwila miało rozpętać się piekło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tego dnia niby wszystko było tak samo, niczym odrysowane od szablonu, ale coś mówiło Remusowi, że jednak będzie inaczej. Nie wiedział dlaczego. Nie wiedział czy to z powodu obaw, które w nim drzemały, czy może to jego wilcza intuicja dawała mu znać. Czuł jednak całym sobą, że coś się wydarzy. I od samego rana starał się zrozumieć, co to mogło być. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zjedli razem śniadanie, a Ted tchniony czymś całkowicie niezrozumianym, opowiadał historię z dzieciństwa Dory, które rozśmieszały wszystkich do łez. Syriusz nie pozostawał dłużny i dokładał co chwilę jakieś anegdotki z młodości Andromedy, która swoją buntowniczą naturę długo ukrywała, ale nie przed nim. Atmosfera była bardzo beztroska, jakby wszyscy całkowicie zapomnieli o wojnie, o ukrywaniu się przed śmierciożercami i ludźmi z ministerstwa, o zdradzie Althedy, ataku na Norę i ucieczce Harry’ego. Tego w tym momencie dla nich nie było nic poza tym, co istniało w tym domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zaraz po śniadaniu Remus wyszedł z domu i skierował się w stronę lasu, szedł długo, bo i sam teren, który obłożył zaklęciami był całkiem spory. Wyruszał na taki spacer prawie codziennie. Umówił się z Kingsleyem, że będą się komunikować, zostawiając zaszyfrowane wiadomości. Nie było ich wiele, w końcu mieli usunąć się na chwilę w cień, ale Remus czekał na odpowiedź. Doszedł do granicy, gdzie stało drzewo, nie różniące się od innych. Z pozoru, bo to właśnie ono było niecodzienną skrzynką pocztową. Rozejrzał się i zdjął zaklęcie maskujące, a potem wyciągnął z dziupli, która nagle się pojawiła, list. Odetchnął z ulgą. Cokolwiek było w tym liście, chciał mieć te informacje. Z powrotem ukrył dziuplę, rzucił kilka zaklęć, które miały zmylić potencjalnego wroga i wrócił do domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zastał sytuację niecodzienną. Z resztą, od tygodnia wszystko było niecodzienne w tym domu… Syriusz majstrował z różdżką przy starym gramofonie, usilnie próbując podgłośnić muzykę, a drugą ręką przeglądał zawartość kosza z winylami. Kanapa i ława były odsunięte na bok, a wolną przestrzeń wypełniła swoimi niezbyt zgrabnymi ruchami tańcząca para. Ted Tonks i jego córka wirowali wokół, śmiejąc się głośno. Wykonywali najdziwniejsze kroki, jakie przyszło widzieć Lupinowi, ale gołym okiem było widać, że bawili się przy tym doskonale. Gdy muzyka zabrzmiała głośniej, Syriusz pochwycił w ramiona Andromedę, która nieudolnie próbowała mu odmówić. Teraz na prowizorycznym parkiecie wirowały dwie kontrastujące ze sobą pary - jedna chaotyczna i głośna oraz druga pełna gracji i rozbawienia. Patrzyło się na ten obrazek niezwykle miło. Remus pomyślał, że właśnie dla takich chwil warto żyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ominął parkiet i przeszedł do kuchni, chociaż Tonks i tak zdołała w locie pocałować go w policzek. Usiadł przy kuchennym stole i spojrzał na zapieczętowaną kopertę od Kingsleya. Już miał ją otworzyć i odszyfrować treść listu, kiedy do kuchni wszedł Ted. Był nieco zadyszany i czerwony na twarzy, tańce najwidoczniej dały mu w kość. Nie zwrócił uwagi na Remusa, skierował się w stronę tacy leżącej na kuchennym blacie. Gotów był ją bez słowa wziąć i wyjść, ale Lupin pchnięty czymś niezrozumiałym, czymś co kłębiło się w nim od tygodnia, a chwilę temu zadudniło na dnie jego żołądka ze zdwojoną siłą, powiedział:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cieszę się, że mimo wszelkich niedogodności czujecie się tutaj jak w domu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ponoć jesteś inteligentny… — mruknął Ted, zerkając na zięcia ukradkiem. Te słowa nie brzmiały w jego ustach jak pochwała. Remus w tym momencie zrozumiał to, co od początku podejrzewał. Zachowanie jego teścia było grą, bardzo wiarygodną, ale tylko grą. — Uwierz mi, że przebywanie u ciebie wcale nie jest mi w smak. Ale czego nie robi się dla rodziny… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chyba faktycznie przecenia się moją inteligencję — mruknął Remus, mierząc Teda spojrzeniem. Mógł to całkiem zignorować, udawać, że nic się nie wydarzyło, ale coś się w nim zbuntowało. Wstał i w dwóch krokach stanął naprzeciw Teda, patrząc mu prosto w twarz. — Myślałem, że topór wojenny jest zakopany. Posłuchaj, Ted, wiem, że to ci się nie podoba, że akceptowałeś mnie póki nie miałem nic wspólnego z Dorą, ale czy tego chcesz, czy nie… — zamilkł pod spojrzeniem Tonksa. Nie było ono wrogie, bardziej badawcze i nieprzeniknione. Remus przełknął ślinę i zmarszczył brwi, a potem dodał stanowczo: — Jesteśmy rodziną. Wiem, że nie jestem godzien twojej córki i że dałem ku temu nie jeden powód, ale kocham ją, a ciebie uważam za dobrego człowieka, który dla rodziny zrobi wszystko. Nie chcę, żebyś mnie lubił, żebyś traktował jak syna czy przyjaciela. Chcę, żebyś wiedział jedno — powiedział, a jego głos był niezwykle pewny i spokojny. Mówił jak ktoś, kto doskonale wie, co powiedzieć i na jakiej pozycji się znajduje. — Ja też zrobię wszystko dla tych, których kocham. I dla ich bliskich… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ted nawet nie drgnął, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nie oddychał przez te kilka chwil. W tym czasie Remus zastanawiał się czy powinien odebrać to jako obojętność. Nie chciał tego, nie chciał by ta relacja tak wyglądała, ale nie mógł zrobić nic więcej. W końcu Tonks wziął głęboki wdech i powiedział:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ta wojna wymaga poświęceń.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiem, Ted — przyznał rację Remus, chociaż nie był pewien czy teść go usłyszał. Teraz spoglądał w miejsce, gdzie stał i zastanawiał się nad sensem jego słów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dręczyły go przez resztę dnia. Zwłaszcza podczas kolacji, miał wrażenie, że herbata w kubkach Dory i Andromedy ma dziwny zapach, delikatnie drażniący jego nos. Nikt nie słyszał najwidoczniej tej wymiany zdań między nim a Tedem, przynajmniej nikt tego nie skomentował. Remus miał jednak wrażenie, że to nie był koniec rewelacji na ten dzień. To przeczucie towarzyszyło mu, gdy patrzył jak Ted i Andromeda wstają od stołu z zamiarem pójścia spać, jak Ted czule cmoknął córkę w czubek głowy i objął żonę, ale również nie opuściło go, gdy on i Dora zamknęli się już w swojej sypialni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora balsamowała całe ciało, robiąc przy tym straszny bałagan wokół łóżka, na którym leżała. Remus również na nim siedział, odwrócony plecami do żony i trzymając kopertę w dłoni, spoglądał przez okno w ciemną noc.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co tam masz? — zapytała ciekawska Dora. Powieki jej się już kleiły, a ona ewidentnie walczyła ze snem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— List od Kinga… — mruknął w odpowiedzi Remus i położył kopertę na szafce nocnej. Dora zbliżyła się do niego i położyła mu ręce na ramionach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Złe wieści? — Kiedy zamiast odpowiedzieć, westchnął ciężko, spytała ze strapioną miną: — Bardzo złe?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Niepokojące i problematyczne — stwierdził Remus, odwracając się przodem do ukochanej. Na jej twarzy zmęczenie mieszało się z troską. Nie było sensu, żeby ukrywał przed nią tą informację. — Mung jest inwigilowany, nie przyjmują pacjentów mugolskiego pochodzenia. Wolę nie myśleć, co by zrobili…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Z członkiem Zakonu Feniksa? — dopowiedziała za niego Dora, przygryzając dolną wargę w zamyśleniu. Zastanawiała się chwilę, a potem westchnęła ciężko: — Badania będą musiały poczekać.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie powinny… — stwierdził od razu, chociaż nie wiedział, co mógłby jeszcze dodać. Pisząc wiadomość do Kinga, spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi, ale jednocześnie nie dopuszczał myśli, że nie będzie mógł zorganizować tych badań. Powinni wiedzieć czy ciąża przebiega prawidłowo, czy nic nie grozi Dorze i ich dziecku. Mung był najbardziej oczywistą opcją, drugą, która przychodziła mu do głowy, była nieosiągalna, bo nie mógł wyrwać Poppy Pomfrey z Hogwartu, w którym rządził teraz Snape. Jedyną alternatywą była rozmowa z Molly Weasley, która miała z pewnością największe doświadczenie. Powinien się z nią skonsultować w tej sprawie, ale przy okazji skonsultuje to z Andromedą. Może ona też coś wymyśli. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził brzuch Dory, który również dla niego był wciąż irytująco płaski. — Coś wymyślę, skarbie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora pocałowała go. Był to pocałunek delikatny, bardzo długi, nieco ospały, podobny do tych porannych, które dla niego były podziękowaniem za to, że gdy otwierają swoje oczy po długim śnie, pierwszym, co widzą, jest ukochana osoba.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślałeś o imionach? — spytała niespodziewanie, przerywając pocałunek. Uśmiechała się wesoło, chociaż ze zmęczeniem, a w jej oczach zabłyszczały iskierki. Kiedy spostrzegła jego minę dodała natychmiast: — Dla dziecka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie zastanawiałem się jeszcze… — przyznał zupełnie szczerze. Dużo myślał o tym maleństwie, zwłaszcza o jego bezpieczeństwie i zdrowiu. Nie gdybał nad tym, jakiej będzie płci, jakiego koloru będą jego oczy czy włosy. Była to rzecz drugorzędna w porównaniu do ochrony, jaką starał się zapewnić jemu i jego matce. A imię? Nigdy nawet przez myśl mu to nie przeszło… — W przeciwieństwie do ciebie, jak myślę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To trudniejsze niż mogłoby się wydawać — mruknęła Dora, kładąc się na pościeli i spoglądając w sufit. Remus uśmiechnął się, poprawił poduszkę i ułożył się obok niej. Dora uniosła do góry dłoń z jednym wyciągniętym palcem i zaczęła wyliczać: — Po pierwsze imię nie może mieć nic wspólnego z jakimkolwiek gwiazdozbiorem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zrywasz z rodzinną tradycją? — zaśmiał się Remus, przewracając się na bok, by bez trudu móc patrzeć na jej twarz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Obowiązkowo — mruknęła hardo i uśmiechnęła się figlarnie, po czym wyprostowała drugi palec. — Po drugie… Chciałabym, żeby nasze dziecko dostało imię po kimś ważnym dla nas. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zgadzam się — przyznał, chociaż w tej chwili nie potrafiłby zdecydować się na osobę, której imię mogłoby nosić jego dziecko.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I po trzecie imię nie może być skrajnie głupie, niepoważne i paskudne… — Tonks wyprostowała trzeci palec, marszcząc z niezadowoleniem nos, a Remus nie powstrzymał śmiechu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak jak twoje? — spytał, doskonale znając odpowiedź. — To, że ty nie znosisz swojego imienia, nie znaczy, że nasze dziecko również będzie tak wybredne — stwierdził, a żona zgromiła go spojrzeniem jednocześnie złym i rozbawionym. Remus pokręcił głową i uniósł dłoń na równi z jej, żeby spleść ich palce ze sobą. — Jakieś imię spełnia twoje kryteria?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeżeli chodzi o dziewczynkę to… kompletna pustka — mruknęła niezadowolona Dora. — Nie mam żadnego pomysłu, ale w kwestii chłopca — westchnęła, ściskając jego dłoń i spojrzała na niego spod rzęs. — Chciałabym, żeby miał na imię Moody…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Moody? — powtórzył niepewnie i w ten sam sposób zerknął na ukochaną, która widocznie oczekiwała jego odpowiedzi. — Ale, Doro, ty wiesz, że to było jego nazwisko, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Oczywiście, chyba nie myślałeś, że dam dziecku na imię Alastor… Zasada trzecia, pamiętasz? — powiedziała zniecierpliwiona, wywracając teatralnie oczami. — Nie podoba ci się?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szalonooki Moody był jedyny w swoim rodzaju… — przyznał, dając sobie chwilę na zastanowienie. Imię Alastor wcale nie brzmiało głupio i niedorzecznie dla niego, chociaż mógł się domyślać, że jego żona będzie bardziej wyczulona na tym punkcie. Nie miał też nic przeciwko, żeby imieniem ich dziecko było nazwisko mentora Tonks. Naprawdę. Przynajmniej w ten sposób zachowaliby nazwisko rodowe Szalonookiego przy życiu. Problemem nagle stała się zasada druga, którą wyznaczyła Dora, a z którą on ochoczo się zgodził. Teraz jednak nie był taki pewien. — Gdy słyszę jego nazwisko mam przed oczami tę jego szpetną twarz i wiem, że tak już będzie zawsze. Gdyby mój syn miał nosić takie imię, to… — mruknął, spoglądając na Dorę, która wpatrywała się w niego wyczekująco, a w kącikach oczu zalśniły łzy. Starł je opuszkami palców. — Boję się, że wspomnienie Szalonookiego w końcu całkiem by zbladło i wyparowało.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszystko umiesz zepsuć, wiesz? — mruknęła niezadowolona, odwracając się do niego plecami i ziewając przeciągle. Remus uśmiechnął się delikatnie i objął ją ramieniem, szepcząc do ucha:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zrobimy, jak zechcesz, kochanie. Nieważne, jakie imię wybierzemy i tak będzie niezwykłe, bo będzie należało do naszego dziecka. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Teraz lepiej — stwierdziła zadziornie i wtuliła się w jego tors. Ziewnęła znowu. Była bardzo zmęczona, chociaż nie było wcale tak późno, a Dora uchodziła raczej za nocnego marka niż rannego ptaszka. Poprawiła ułożenie głowy, a Remus objął ją mocno. — Cieszę się, że dogadujesz się z tatą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dobrze, że czuje się swobodnie w naszym domu — westchnął, nie chcąc wspominać o ich niezbyt przyjaznej wymianie zdań. Daleko im było do dogadywania się. Ale po co miał zaprzątać tym głowę Dory? Najważniejsze, że ona była szczęśliwa, że od tygodnia nieustannie śmiała się, żartowała, śpiewała i tańczyła ze szczęścia. To było najważniejsze, a on mógł zrobić wszystko, żeby tak pozostało. — I tak wystarczająco namieszałem w ich życiu. Chciałbym wierzyć, że któregoś dnia nas zaakceptuje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś szczęśliwy? — spytała sennym głosem Dora, kiedy Remus bawił się kosmykiem jej włosów.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A ty?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Odpowiedz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mógłbym być szczęśliwszy — stwierdził bez zastanowienia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chciałabym, żeby tak było już zawsze — przyznała, a potem znowu ziewnęła i nim zdążył odsłonić jej włosy z twarzy, ona już spała. Długo wpatrywał się w jej delikatny uśmiech, nie mogąc zrozumieć, jakim cudem on zasłużył na takie szczęście.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">W pokoju obok inne małżeństwo szykowało się do snu. Andromeda leżała już w łóżku, magicznie powiększonym przez co komfort pozostawiał wiele do życzenia, ale zdążyła się już przyzwyczaić w ciągu tych kilku dni. Nie przeszkadzały jej plakaty i proporce Gryfonów, które ciągle wisiały na ścianach. Przywodziły jej na myśl pokój Syriusza na Grimmauld Place. Nie chciała nawet, żeby Remus zabierał ze swojego dawnego pokoju pamiątki, które wrzucił bezceremonialnie do kartonu i schował gdzieś w piwnicy, żeby zrobić dla nich miejsce. Może nie chciała tak ingerować w tą przestrzeń, bo wierzyła, że wróci wkrótce do własnego domu, ale patrząc na te wszystkie rzeczy miała wrażenie, że Remus nie jest tak odległy za jakiego go miała. Ten tydzień wspólnego mieszkania zburzył mur, który był między nią a jej, o zgrozo, zięciem. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego, że mężczyzna niewiele młodszy od niej jest mężem jej córeczki, a wkrótce również ojcem jej wnuka. Lubiła go niegdyś, trochę zostało to nadszarpnięte, ale czuła, że jeszcze przyjdzie czas, gdy polubi go na nowo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Spoglądała na swojego męża, który właśnie składał dokładnie ubrania, których do tej pory nie wyjął z torby podróżnej. To był najdobitniejszy dowód na to, że nie czuł się swobodnie, będąc gościem w domu córki i jeszcze bardziej niż Andromeda liczył na to, że ten pobyt szybko się skończy. Dziwne było, że to on nalegał i wykazywał zainteresowanie tą przeprowadzką. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czego mi nie mówisz, Ted? — spytała, patrząc, jak równo składa spodnie i zerka na nią ukradkiem. Wiedziała, że zaraz błyśnie uśmiechem i powie coś uspokajającego albo szybko i umiejętnie zmieni temat. — Nawet nie próbuj zaprzeczać, znam cię zbyt dobrze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A co chciałbyś usłyszeć, kochana? — spytał, uśmiechając się rozbrajająco. Zmarszczyła brwi, niezadowolona z jego zachowania. Skrzyżowała ręce na piersi, przyglądając mu się uważnie. Zły moment wzięła na tę rozmowę. Była niezwykle senna, ten dzień wyjątkowo ją zmęczył, a zapowiadało się, że będą długo dyskutować, oby tym razem z jakimkolwiek skutkiem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego zgodziłeś się tu przenieść? Dlaczego udajesz, że to ci nie przeszkadza? — spytała bezpośrednio, a jej głos rozbrzmiewał nutą wymagającą szczerej odpowiedzi. Ted uśmiechnął się szerzej, otwierając usta. — Nie mydl mi oczu, mój drogi. Widziałam, że dzisiaj rozmawiałeś z Remusem i nie była to przyjemna pogawędka — mruknęła niechętnie, ucinając jego wypowiedź, nim w ogóle zdążył wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Westchnęła, tłamsząc ziewnięcie i pokręciła zrezygnowana głową. — Może czas odpuścić, Teddy? Też wymarzyłam sobie dla naszej córki kogoś innego, ale on sprawia, że Nimfadora jest szczęśliwa. Jest naszym zięciem, ojcem naszego wnuka i… — powiedziała szczerze, spoglądając na zmarszczkę, która powiększała się na czole jej męża — dobrym człowiekiem. Wiesz to, a jednak nie dajesz za wygraną. Widzę, że codziennie rano otwierasz oczy ze skwaszoną miną, którą maskujesz, gdy tylko wychodzisz z tego pokoju… — przyznała niechętnie, nie chcąc przypominać sobie każdego poranka, który spędzili w tym domu. Cieszyła się, że potrafił wywołać na ich twarzach uśmiech, że dbał o to, żeby w tym domu dało się słyszeć radosny śmiech, ale nie mogła znieść tego, że to była jedynie iluzja, która nie mogła trwać wiecznie. Nikt nie wiedział, ile przyjdzie im przemieszkać w tym domu. To mógł być miesiąc, dwa, może nawet pół roku… Mogło to trwać w nieskończoność i jeżeli to miało wyglądać tak jak teraz, to nie byłoby dobre. Zerknęła na męża, który teraz przysiadł na łóżku i patrzył na nią wyczekująco. — Musisz coś z tym zrobić, bo wykończy cię ta zgryzota, rozumiesz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiesz, że cię kocham? — spytał z całkowitą powagą, nie odrywając wzroku od jej oczu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiem — odparła bez zastanowienia. Nigdy w to nie wątpiła. To była dla niej najpewniejsza rzecz na świecie. Ona również go kochała. Drgnęła, gdy poczuła dłoń Teda na swoim policzku. Spojrzała w jego oczy jeszcze raz i po raz tysięczny zakochała się w nim na nowo. Pragnęła by tak było już zawsze. — Proszę nie rób niczego głupiego. Nie stać nas teraz na głupotę. </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><span id="docs-internal-guid-4637e615-7fff-f316-e6ab-5f26fed80ac1"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Był środek nocy, kiedy Remus Lupin usłyszał, że ktoś wchodzi do jego sypialni. Ciche, prawie niesłyszalne skrzypnięcie drzwi obudziło go, ale nie drgnął. Czuł, kim jest ten intruz, jak się zbliża, ale nim zdążył złapać go za ramię, Remus otworzył oczy i warknął:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Czego chcesz? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ted stał nad nim z nieprzeniknioną miną i ręką wyciągniętą do przodu, jakby właśnie miał zamiar złapać go i porządnie nim potrząsnąć. Wpatrywał się w niego nieprzerwanie, nawet nie zerknął w stronę Dory, jakby miał pewność, że… Remus natychmiast usiadł, błysk wściekłości zalśnił w jego oczach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.656; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Ten dziwny zapach przy kolacji — warknął ze złością, przypominając sobie woń herbaty w kubkach Dory i Andromedy. Mógł się domyślić od razu. — Eliksir Słodkiego Snu…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Kilka bardzo rozwodnionych kropli w herbacie — przyznał bez ogródek. — Andy i Dora nas nie usłyszą i nie powstrzymają tego, co konieczne. Ty też nie. Ale wysłuchasz tego, co mam do powiedzenia. Ty i Syriusz — powiedział wprost i ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał się przy drzwiach i dopiero wtedy spojrzał na Dorę, a zrobił to z takim smutkiem i bólem, że aż serce ściskało. — Zejdź do kuchni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Remus przez chwilę się nie ruszał, dopiero gdy ucichły kroki na schodach, drgnął nagle, jakby jego ciało smagał chłodny wiatr. Nie chciał wstawać, nie chciał czynić Tedowi żadnej przysługi, bo nie zasłużył na to. Cokolwiek chciał zrobić, Remus nie miał zamiaru brać w tym udziału. A jednak… Wstał, okrył kołdrą szczelnie żonę, by zaspokoić wewnętrzną potrzebę chronienia jej i zszedł na parter. Minął Syriusza, który siedział nieprzytomnie w pogniecionej piżamie na kanapie, służącej mu jako łóżko. W milczeniu wszedł do kuchni i usiadł naprzeciw Teda.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mam wrażenie, że to zły sen… — mruknął Black, opierając się o framugę i spoglądając na nich zaspanym wzrokiem. — Wasza dwójka przy jednym stole i ja na doczepkę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Usiądź — polecił Ted, nie podnosząc na nich wzroku. Syriusz niewiele zrobił sobie z tego nakazu. Najwidoczniej nie miał zamiaru być posłusznym skoro ktoś śmiał obudzić go w środku nocy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie żebym miał coś przeciwko rodzinnej atmosferze, ale ta wymuszona sielanka zaczynała już być nudna — mruknął Syriusz, przewidując, że ta jak to określił ,,wymuszona sielanka” właśnie się skończyła. Każdy mógł się tego domyślić. I może dlatego Ted nie miał zamiaru owijać w bawełnę. Nic nie wyjaśnił, nie wysilił się nawet na tyle. Swoje plany oznajmił zaledwie jednym słowem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Odchodzę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie pytam o pozwolenie. To już postanowione — odburknął, ignorując protest Remusa. — Zniknę dzisiaj i nie wrócę tak długo, aż ta beznadziejna sytuacja się nie uspokoi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie możesz im tego zrobić — oburzył się Remus, uderzając pięścią w stół. Powinien był się domyślić, że wszystko wyglądało zbyt idealnie. — Co z Andromedą? Co z Dorą?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Robię to właśnie dla nich!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— One nie przyjmą takiego wyjaśnienia! — warknął Remus, ale nie zrobiło to na jego teściu wrażenia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie spodziewam się tego — przyznał Ted. — Przyjdzie moment, że zrozumieją. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zacznijmy może od tego, co ty w ogóle do cholery zamierzasz, Ted? — zarządził głośno Syriusz, wyzbywając się resztek krótkiego snu. Spojrzał najpierw na Tonksa, potem na Remusa. Zgrzytał zębami, jakby próbował przełknął najohydniejsze przekleństwo. — Dopiero, gdy nam wszystko wyjaśnisz, pozwolę wam dalej się kłócić. Co ma znaczyć, że odchodzisz? — zadał najbardziej kluczowe pytanie i mrużąc oczy dodał: — Tak bez owijania w bawełnę, nie masz gdzie uciec. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mój znajomy, on też jest mugolakiem, powiedział mi, że zamierza się ukryć, żeby nie narażać rodziny. Zaproponował mi to samo — przyznał Ted, ledwo otwierając usta, jakby te słowa nie mogły mu przejść przez usta. — Zgodziłem się, bo to jedyne rozsądne wyjście. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Kiedy to było? — warknął Remus, świdrując wzrokiem teścia. — Planujesz to od dawna… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Podjąłem decyzję dwa dni po przejęciu Ministerstwa — wyjaśnił Ted, składając ręce na stole i kręcąc nerwowo z kciukami. — Wiedziałem, że będę musiał uciec, bo Andromeda nigdy by się nie zgodziła. Ułatwiłeś mi to. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Remus drgnął niespokojnie, zaciskając pięści. Teraz wszystko stało się jasne, a jego obawy nagle wyparowały. Zrozumiał zachowanie Teda, który od początku przewrotu planował tę noc. Tak chętnie zgodził się na przeprowadzkę, której nie chciał, a potem udawał całą tą radość, żeby uśpić ich czujność, a potem uciec. To było całkiem sprytne i dobrze przemyślane…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wykorzystałeś okazję, całe to zamieszanie pozwala ci zniknąć bez świadków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— No prawie… — mruknął niechętnie Black. — Skoro chciałeś uciec to po co nas budziłeś? Trzeba było po prostu wyjść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Tak, to prawda… — stwierdził cicho Ted, ale nikt nie wiedział czy odpowiedział na słowa Remusa, czy raczej Syriusza, a może po prostu miał potrzebę, żeby się odezwać. — Ale nie mógłbym zostawić ich tak po prostu. Wiem, że one się z tym nie zgodzą, że będą chciały mnie szukać i zmusić do powrotu. Nie zrozumieją tego, że muszę to zrobić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Że niby my zrozumiemy? — warknął Black, krzyżując ręce na piersi i bujając się na krześle. — Remus doskonale zna moje zdanie na temat ucieczek dłuższych i krótszych od żony… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Przyganiał kocioł garnkowi… — syknął Remus w jego stronę i w tym momencie ogarnęła go straszna wściekłość, bo zrozumiał, że Ted robi właśnie to, co zrobił Remus i niedawno również Syriusz. Uciekał od osoby, którą kocha, bo uważał, że tak właśnie powinien zrobić. Ted nie skomentował tych przytyków. Wpatrywał się w Lupina, próbując go przejrzeć, doszukać się w jego twarzy wszelkich odpowiedzi na jego wątpliwości. Chyba mu się to udało, bo nachylił się w stronę swojego zięcia i przemówił niezwykle spokojnym głosem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zapewniałeś mnie, że zrobisz dla Dory wszystko i że będziesz dbał o jej bezpieczeństwo i bliskich jej osób. — Remus skinął głową na znak, że takie właśnie były jego słowa, ale w głębi duszy wiedział, że tym z gestem zgadza się na spełnienie jego prośby, którą i tak by spełnił. — Pozostawiam całe swoje życie w twoich rękach — powiedział Ted, a potem spojrzał na Blacka i dodał — w waszych rękach. W końcu chcąc, nie chcąc jesteśmy rodziną. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Normalnie się wzruszyłem… — sarknął Black, krzywiąc twarz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Nie kpij — warknął Ted, garbiąc się znacząco i wbijając spojrzenie w stół. — Nie wiem czy mogę wam ufać, ale ufam moim kobietom, a one darzą was miłością i zaufaniem. — Podniósł wzrok na nich, a jego spojrzenie było tak przeszywające, wręcz błagalne. — Obiecajcie mi, że zapewnicie im bezpieczeństwo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Obiecali. Było to oczywiste i bez tego przyrzeczenia. Zarówno Syriusz jak i Remus kochali je, byli gotowi poświęcić się dla nich bez reszty. Prędzej zginą, niż mieliby pozwolić by stała im się krzywda. Milczeli długo, wpatrując się we własne ręce, które bezczynnie leżały na stole. A przecież należało coś zrobić, jakoś zaplanować, ustalić cokolwiek…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Co ty dokładnie zamierzasz? — zapytał Remus, przerywając ciszę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Będziemy się ukrywać — stwierdził Ted, a Lupin miał nieodparte wrażenie, że Tonks chciał wzruszyć ramionami, ale najwidoczniej wydało mu się to niestosowne w tej sytuacji. — Z dala od cywilizacji, od mugoli i czarodziejów, często zmieniając miejsce. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Musimy wiedzieć, gdzie będziesz, żeby w razie czego cię ostrzec — zaoponował Remus, kręcąc głową, ale Ted zbył to krótkim:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Zbędne ryzyko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Mógłbym cię wytropić… — zaoferował Remus, ale mina Teda wyrażała niezadowolenie. Lupin miał ochotę zakląć albo chociaż wywrócić oczami, jak to miała w zwyczaju Dora. To nie była dobra pora na dyskusję o jego likantropii. — Daruj sobie, mam taki węch, że przy odrobinie pomocy mógłbym cię odnaleźć w razie potrzeby. Musiałbyś zostawiać tylko trop… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wezmę to pod uwagę — zbył go Ted, ale Remus nie zdążył dalej ciągnąć tej rozmowy, bo wtrącił się Syriusz:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Możesz też zostawiać wstążeczki na drzewach, wtedy to ja cię znajdę. No co? — spytał, najwyraźniej zdziwiony ich srogimi spojrzeniami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Wolałbym, żeby nie dało się mnie znaleźć — stwierdził Ted, a potem dodał ciszej: — To tymczasowe…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Raczej niebezpieczne — poprawił go Remus, ale od razu westchnął ciężko. — Mamy im coś przekazać? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Powiedz im, że… — Głos ugrzązł w gardle Teda Tonksa, a Remusa aż przeszedł dreszcz. Nie było słów, które mogłyby złagodzić ten ból. Wiedział o tym, bo musiał się z tym zmierzyć, za każdym razem, gdy patrzył w oczy Dory, wracając po kolejnych swoich wątpliwościach, które miały ją uchronić przed tym. Za to właśnie Ted go nienawidził, a teraz miał postąpić dokładnie tak samo. Tonks podniósł wzrok i przekazał słowa, które powinna usłyszeć jego rodzina: — Wrócę. Obiecuję im to. Wrócę jak najszybciej. Może jeszcze przed rozwiązaniem… — stwierdził, a na jego twarzy pojawił się niespodziewanie łagodny uśmiech. — Nie chcę przegapić narodzin wnuka.</span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span id="docs-internal-guid-caf03816-7fff-a4c8-8a03-c6f083e94743"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">Ted był przygotowany. Torba z jego rzeczami czekała już przy drzwiach. Remus domyślał się, że nie rozpakował niczego od tygodnia. Lupin zastanawiał się czy Andromeda dopatrywała się w tym czegoś niepokojącego, czy może zignorowała ten fakt. Musiał przyznać, że zarówno on jak i Syriusz starali się opóźnić odejście Teda na tyle, na ile to było możliwe. Na początek Black postanowił przetransmutować jego torbę w plecak. Twierdził, że to będzie wygodniejsze podczas podróży. Ted nie protestował, nie zrobił tego również wtedy, gdy Remus postanowił opróżnić spiżarnie z wszystkiego, co mogło się przydać podczas koczowniczego życia. Kiedy pakował suchy prowiant dla teścia, ciągle zastanawiał się, co mógłby jeszcze zrobić… Najchętniej zatrzymałby go. Nie chciał patrzeć na rozpacz Andromedy i Dory, które nawet nie miały okazji pożegnać się z Tedem. To na jego barkach ciążył obowiązek wyjaśnienia, co stało się nocą, gdy one spały otumanione rozcieńczonym eliksirem. A Dora… To było za wiele dla niej. Niedawno straciła mentora, musiała rozstać się z kuzynką, której losu nie byli pewni, a teraz jej własny ojciec… Ona nie będzie w stanie się z tym pogodzić, a Ted z pewnością nie dałby namówić się do zmiany decyzji. Remus nawet nie próbował go już zniechęcić, ale chciał mieć coś, co pozwoliłoby mu mieć pewność, że Ted Tonks gdziekolwiek by nie był, ciągle żyje… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Głupim byłoby zapytać czy się nie rozmyśliłeś? — spytał Syriusz, gdy stali już przy drzwiach. Ted sięgnął po kurtkę wiszącą na wieszaku, a z jej rękawa wypadł granatowy szalik. Remus natychmiast się po niego schylił. Poczuł w dłoni miękki materiał i korzystając z nieuwagi Teda i Syriusza, wyciągnął niepostrzeżenie różdżkę. To była szybka decyzja. Jedno zaklęcie, które pomogłoby im odszukać Teda w razie potrzeby i którego nikt nie powinien wykryć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Bardzo głupim — odparł z udawanym uśmiechem Ted i podał rękę Blackowi. — Do zobaczenia, Syriuszu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Trzymam za słowo…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Uważaj na siebie — powiedział Remus, podając mu szalik, który Ted natychmiast schował do kieszeni kurtki, a potem wymienili długie spojrzenie, któremu nie towarzyszyły żadne słowa, a jednak mówiło wiele. To była prośba, podziękowania i przeprosiny w jednym. Nie było żadnych wyjaśnień, ale Remus rozumiał doskonale, że coś w ich stosunkach właśnie się skończyło i gdy przyjdzie im się spotkać ponownie, zaczną z czystą kartą. Nim Ted odwrócił wzrok, szepnął jedynie: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;">— Uważaj na nie. </span></p><div><span style="font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><br /></span></div><div></div><blockquote><div>I kolejne spóźnienie... Wybaczcie! Ale jest! Jest rozdział i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. </div><div>Ostatnie dni są trudne, bo ponownie nawiedził mnie Wirus, Którego Nazwy Nie Wolno Wymawiać i głównie śpię albo wegetuję w łóżku. Ufam, że będzie coraz lepiej, ale póki co nie mam na nic energii... A miałam takie ambitne plany w kwestii pisania... </div><div>A skoro przy tym jesteśmy to... Kolejny rozdział (nie wiem czy tutaj, czy na Wilczym Krysztale) pojawi się pewnie w drugiej połowie lutego, a może nawet i na początku marca. W międzyczasie na pewno pojawią się dwa pierwsze rozdziały na Końcu Psot. No to chyba tyle z ogłoszeń parafialnych. </div><div>Trzymajcie się cieplutko, Kochani! </div></blockquote><div></div></span></span></div></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-86378179006662610242021-11-25T11:17:00.001+01:002023-04-29T15:12:51.267+02:00137) Decyzje<p><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Dom rodzinny Tonksów widział niejedną kłótnię i trzeba przyznać, że zawsze były one głośne. Nie można się było temu dziwić, skoro mieszkała tam przez wiele lat bardzo buntownicza osóbka, a i jej rodzice mieli dość silne charaktery. Wielu mogło zazdrościć Tedowi cierpliwości, bo przez ćwierć wieku ze spokojem wysłuchiwał krzyków swojej żony i córki, które nie mogły dojść do porozumienia na wielu płaszczyznach, często bardzo błahych i codziennych - a to porządek, a to lenistwo, a to przewrażliwienie, czepialstwo czy niezdarność. Niekiedy rykoszetem obrywał również i on, kiedy poparł młodzieńcze zapędy córki i Andromeda robiła mu później karczemną awanturę za brak współpracy rodzicielskiej, albo gdy jednak ojcowska troska nakazywała mu postawić granice i wtedy to Dora trzaskała drzwiami, krzycząc. Dlatego też kolejna kłótnia nie powinna nikogo dziwić, a jednak różniła się nieco od innych. Zazwyczaj przybierali stałe rolę, gdzie Nimfadora i Andromeda były stronami konfliktu, a Ted cichym mediatorem i obserwatorem wydarzeń. Tym razem, a właściwie to w ostatnim czasie, to ojciec spierał się z córką, a matka bezradnie załamywała nad nimi ręce. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-554b18c7-7fff-be54-a6f7-5e2d1779a695"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Od nadmiaru emocji aż trzeszczało w powietrzu. Czy to było spowodowane sprawą, z którą Lupinowie przyszli do Tonksów? Trudno powiedzieć. Trzeba jednak przyznać, że już w progu było widać, że Dora i Remus są nabuzowani i ciężko im się uspokoić. Nic dziwnego, bo to był wyjątkowo ciężki dzień. Na początek Tonks wybrała się do Syriusza, gdzie ten zrzucił na nią bombę w postaci informacji, że mieszka on z Althedą, co skończyło się kłótnią, a Dora zdradziła Blackowi, że Farewell zawarła układ ze śmierciożercą. Gdy wróciła wściekła, Remus czekał na nią z fatalnymi informacjami. Snape został dyrektorem Hogwartu, a ministerstwo utworzyło Komisję Rejestracji Mugolaków. O ile pierwsza sprawa była beznadziejna, to druga była odrażająca i nieludzka, a co gorsza bezpośrednio dotyczyła rodziny Dory, a dokładniej mówiąc jej taty. W tych wszystkich emocjach również pokłóciła się z Remusem o sprawę Laury, McCorry’ego i Althedy. A gdy podjęli decyzję, że nie ma na co czekać i trzeba sprawdzić, jaki stosunek do rejestracji mają jej rodzice, w ich kominku pojawił się Black, który bez żadnych wyjaśnień, oznajmił im, że wprowadza się z powrotem chociażby na kilka dni, bo nie może mieszkać u Moody’ego. Okazało się, że i on pokłócił się z Farewell i nie ma zamiaru z nią przebywać. Z tego z kolei wywiązał się kolejny konflikt, bo Dora nie chciała pozwolić Althedzie mieszkać w domu Szalonookiego, który był przecież jej własnością, a Syriusz okazał się posiadać resztki kultury i nie miał zamiaru wyrzucić kobiety na ulicę. Spór zakończył Remus, mówiąc, że nie mają teraz na to czasu i razem z żoną przeniósł się do teściów, nim którekolwiek z nich zdążyło ochłonąć. Oczywistym więc było, że ich wizyta również musi zakończyć się kłótnią. To było po prostu nieuniknione. I chociaż z początku Tonks zdawała się myśleć trzeźwo i opanować całą sytuację, to nerwowość wzięła nad nią górę, gdy na pytanie, kiedy Ted planuje jechać do ministerstwa, żeby zdążyli to jakoś wszystko zaplanować i ubezpieczyć go, on odpowiedział, że wcale się tam nie wybiera. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale jak to nie masz zamiaru się zarejestrować? — krzyknęła Tonks, chociaż był to bardziej wyraz szoku niż złości, która miała dopiero nadejść. Przyszła do rodziców z nadzieją, że zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby w obliczu tej popapranej polityki antymugolskiej jej tata był bezpieczny. Zgadzała się całkowicie z Remusem, który twierdził, że ci, którzy nie będą się sprzeciwiać, mają największe szanse. Chciała zaplanować odprowadzenie ojca przed Komisję z jakąś obstawą, żeby nic mu się tam nie stało, żeby w razie czego ktoś mógł zareagować, a on oświadczył, że nie ma zamiaru tam pójść. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Po prostu — odpowiedział spokojnie, rozsiadając się na fotelu. Tonks zbladła i spojrzała na Andromedę, szukając u niej wsparcia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mamo!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Też próbowałam go namówić, skarbie — odparła smutno Andromeda, a po jej minie można było śmiało wywnioskować, że podobna dyskusja miała już miejsce i nie poszła po jej myśli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie rozumiesz, że odmawiając, wpisujesz się na listę egzekucyjną? — krzyknęła ze złością, mierząc ojca wściekłym wzrokiem. Przecież mogli być pewni, że jeżeli jakiś mugolak nie przyjdzie do ministerstwa sam, to oni przyjdą po niego i nie będą wówczas łagodni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie dramatyzuj… — mruknął Ted.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— O nie! Nie będziesz tak do mnie mówić — huknęła wściekle, a złość była tak widoczna, że aż włosy jej się zjeżyły — nie ty… Musisz się zarejestrować. Koniec i kropka.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To wy zrozumcie, że to nic nie da w naszym przypadku — powiedział, a jego spokojny ton przybrał nieco inną, bardziej nerwową barwę, którą tak usilnie starał się ukryć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A czym nasza rodzina różni się od innych? — spytała rozeźlona Andromeda i trzeba było przyznać, że ona i jej córka w takich momentach były do siebie niezwykle podobne. Nic dziwnego, że przez tyle lat Ted nie wtrącał się zbyt chętnie w ich kłótnie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tym, kochanie, że moja szwagierka jest śmierciożercą, i to wysoko postawionym — stwierdził, wracając do swojego beztroskiego tonu, który zupełnie nie pasował do tej sytuacji. — Jej mąż już raz tu się zjawił, żeby cię torturować. Nie muszę chyba wspominać, że Bellatrix ma obsesję na punkcie Dory i co krok próbuje ją zabić. Do tego ten cały Zakon… — wyliczał, a nikt z obecnych nie mógł się z nim nie zgodzić. Rzeczywiście byli w nieciekawej sytuacji. Ted nie był byle jakim mugolakiem, a między jego rodziną a śmierciożercami było zbyt wiele powiązań, żeby mogli dać mu spokój. — Czy się zarejestruję, czy też nie, za moje nazwisko i tak postawią na mnie krzyżyk.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co więc zamierzasz? — zapytał Remus, odzywając się po raz pierwszy, od kiedy się zjawili. Jego teść rzucił mu krótkie, niezbyt przychylne spojrzenie, jakby chciał stwierdzić, że to nie jego sprawa, ale najwidoczniej się powstrzymał, bo wzruszył jedynie ramionami i stwierdził:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To się zobaczy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jak możesz tak mówić? — krzyknęła Dora, robiąc kilka nerwowych kroków.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie chcę kolejny dzień obserwować śmierciożerców pod moim domem — fuknęła Andromeda, na co jej córka zamarła w miejscu i spojrzała zszokowana na matkę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Słucham?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wczoraj cały dzień pod oknami stało dwóch ludzi z ministerstwa, a nie śmierciożerców — wyjaśnił jej tata, a jego spokój w tej sytuacji był bardzo irytujący. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Teraz to niewielka różnica — mruknął Remus podchodząc do okna i wyglądając ukradkiem czy nikt się nie czai pod domem. Najwidoczniej nikogo nie było, bo oparł się o ścianę, pozostając jednak w dogodnym do obserwacji miejscu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Remus ma rację — zgodziła się z mężem Nimfadora. — Podpisujesz na siebie wyrok.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To co mam zrobić? — spytał Ted, pozwalając w końcu wybrzmieć swojej złości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na początek, ukryć się — zaproponował Remus z całkowitą powagą, co chwila zerkając na ulicę skryty za firanką. Ojciec Dory prychnął kpiąco:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Świetny plan…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś obserwowany i masz rację, czego byś nie zrobił, rezultat może być ten sam — stwierdził Lupin, ignorując zachowanie swojego teścia. Nie ważne teraz były ich relacje czy jakieś zatargi. — Nie możesz tu zostać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To mój dom! — sprzeciwił się Ted, na co od razu odpowiedziała jego córka:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie jesteście tutaj bezpieczni!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks ma rację. — Remus pokiwał głową, marszcząc czoło i zastanawiając się nad czymś.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Więc gdzie mamy się udać? — spytała Andromeda, załamując ręce. Widać było, że ta sytuacja zbyt wiele ją kosztuje i Remus nie dziwił się, że w takich czasach nie chciała opuszczać swojego domu, który kojarzył jej się z bezpieczeństwem. Niestety rzeczywistość była inna i Tonksowie doświadczyli już, że nie mogą być spokojni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Do jedynego domu, do którego nie wdarli się śmierciożercy — stwierdził, nie zastanawiając się już dłużej, bo nic lepszego by nie wymyślił. Wyjście z tej sytuacji było jedno. — Zamieszkacie z nami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie, mamy swój dom i go nie opuścimy! — sprzeciwiła się natychmiast Andromeda, a Remus wolał nie roztrząsać tego, czy było to spowodowane potrzebą pozostania w domu czy niechęcią do mieszkania z zięciem, który… no cóż, nie spełnia oczekiwań. Widział jednak, z jaką wdzięcznością spojrzała na niego Dora i to mu wystarczyło.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To tylko tymczasowe, mamo — odezwała się, próbując przekonać matkę. — U nas będziecie bezpieczni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Już wolałabym, żebyście sprowadzili się do nas — stwierdziła Andromeda, skacząc wzrokiem po wszystkich zebranych. — Mamy więcej miejsca…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I śmierciożerców pod domem — skwitowała Tonks, krzyżując ręce na piersi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteście małżeństwem z krótkim stażem, ostatnim czego wam potrzeba to rodzice na głowie — rzuciła, zerkając na Remusa, jakby miał właśnie w tym momencie stanąć w obronie ich prywatności i przyznać jej rację, co jednak się nie miało miejsca.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co się miało stać, już się stało — zauważyła Dora, wskazując na swój brzuch. — Nie szukaj wymówek, mamo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może Syriusz znalazłby dla nas miejsce w domu Moody’ego? — Andromeda była głucha na kolejne argumenty. Wymyślała wszystko, żeby tylko odseparować siebie i męża od córki i zięcia. Być może obawiała się, że niechęć Teda do Remusa wpłynie nazbyt negatywnie na ich relacje, a może po prostu wolała dać im trochę przestrzeni. Wiadomo było jednak to, że u Moody’ego nikt nie zamieszka w tej chwili, nawet Syriusz, ale o tym, że nie tylko oni będą lokatorami Lupinów, woleli na razie nie wspominać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— U Szalonookiego trzeba jeszcze sprawdzić każdy kąt, bo można natknąć się na niemiłą niespodziankę… — stwierdziła Dora, krzywiąc się nieznacznie, a mówiąc o niespodziance, miała na myśli Althedę. — Zamieszkacie u nas i tyle!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Starych drzew się nie przesadza, Doro… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mam zamiaru tego słuchać! — postanowiła Tonks i nie mówiąc nic więcej, sięgnęła po różdżkę, przywołała jakąś torbę i podchodząc do komody, otworzyła wszystkie szuflady. Z zaangażowaniem zaczęła wpychać wszystko do torby.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co ty robisz? — zdziwiła się Andromeda.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pakuję was — oznajmiła, jakby to było oczywiste, a gdy wzięła do ręki jakąś szpetną szkatułkę, rzuciła ją w kąt, mówiąc: — To można wyrzucić… O i ostrzegam, że nie zabieramy tego paskudnego wazonu z przedpokoju — zauważyła, uśmiechając się szeroko. — Właściwie to mam zamiar go stłuc, by tradycji stała się zadość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Opanuj się, dziecko! Nigdzie nie idziemy… — zareagowała Andromeda, podbiegając do córki i wyrywając jej z rąk jakiś materiał. — Oh, nie tak, to z jedwabiu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To wy zacznijcie myśleć! — krzyknęła, odrzucając torbę na bok. — Mamy wojnę i chcę mieć was blisko siebie. Chcę wiedzieć, że nic wam nie grozi, a nie czekać na dzień, gdy zobaczę Mroczny Znak nad domem. Poza tym… — dodała już spokojniej i spoglądając wymownie na matkę, położyła dłoń na brzuchu. — Liczyłam, że mi pomożesz. Teraz, mamo, będę potrzebować was jak nigdy wcześniej.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ten argument był nie do zbicia i właściwie mogli od tego zacząć, bo gdy Andromeda spojrzała na swoją córkę, nie potrafiła jej odmówić. Co więcej w jej oczach można było dostrzec prawdziwe wzruszenie, które mówiło, że nic nie odciągnie jej od Dory, która jako przyszła mama potrzebowała obecności własnej matki. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Teddy? — spytała Andromeda i spojrzała na męża, tuląc jednocześnie Dorę. — Co ty na to? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie raz już mówiłem, że odkąd Dora nie mieszka z nami, jest zbyt cicho — stwierdził Ted, wzruszając ramionami, czym zszokował wszystkich. Zarówno Remus, jak i Dora, a nawet Andromeda twierdzili, że to raczej on będzie się najbardziej sprzeciwiał. Tymczasem wydawał się być całkiem zadowolony obrotem spraw.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zgadzasz się? — zdziwiła się Dora, spoglądając niepewnie na ojca.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mam innego wyjścia, prawda? — westchnął, a jego córka rzuciła mu się na szyję, dziękując tak, jakby podarował jej najwspanialszy prezent na świecie. Tylko Remus spoglądał niepewnie przez okno, bojąc się tego, co może wyniknąć z ich wspólnego mieszkania. Jednak dla niego najważniejsze było to, żeby jego rodzina była bezpieczna, a czy Ted tego chciał czy nie, byli teraz rodziną.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dziwnie było przebywać w tym miejscu, które choć należało do niej, zdawało się być niezwykle odległe. Spoglądała na ściany, na liczne plakaty, puchaty dywan, idealnie zasłane łóżko z niebotyczną ilością poduszek w różnych kształtach i strukturach, a także na zbitą ramkę ze zdjęciem jej przyjaciół, która stała na szafce. Uśmiechnęła się wspominając, ile przeżyła w tym pokoju, ile razy był jej schronieniem i miejscem, w którym czuła się bezpiecznie. Każdy element jej dzieciństwa i wczesnej młodości krył się gdzieś w zakamarkach tych czterech ścian. Nic więc dziwnego, że chciała w nim spędzić trochę czasu, podczas gdy jej rodzice pakowali swoje rzeczy przed przeprowadzką do jej aktualnego domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie musisz żegnać się z tym miejscem, kochanie — stwierdził Remus, stając za nią i zamykając za sobą drzwi. On również nie chciał przeszkadzać w zamieszaniu, które miało teraz miejsce w pozostałych pokojach domu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— W pewnym sensie chyba powinnam — mruknęła, obejmując się ramionami i wzdychając ciężko. Właściwie powinna zrobić to już dawno. To, że na przestrzeni ostatnich kilku lat nieustannie stąd uciekała i później wracała, było niezdrowe. Kiedy wybiegła z domu i wprowadziła się do mieszkania Sary po kłótni z Laurą, mogła jeszcze wrócić, ale potem więcej przebywała na Grimmauld Place niż we własnym pokoju. Znowu zawitała do siebie po rozstaniu z Remusem, a i wtedy nie trwało to długo, bo planowała przecież kupno czegoś własnego. To również nie doszło do skutku, bo dostała propozycję od Dumbledore’a i zamieszkała w Hogsmeade, a potem… Potem już nigdy nie wróciła, bo miała nowy dom wraz z mężem. Nigdy nie wyprowadziła się całkowicie, nigdy nie pożegnała tego miejsca i nie postawiła grubej kreski między przeszłością, która miała stać się sentymentalnym wspomnieniem, zaledwie miejscem odwiedzić, a teraźniejszością, w której pragnęła budować przyszłość. — Nie jestem już dziewczyną, która tu mieszkała. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czy słyszę w twoim głosie nutkę żalu? — spytał Remus, kładąc dłonie na jej ramionach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Skończ… — jęknęła, wywracając oczami i podeszła do jednego z wielu plakatów, które na trwałe przymocowała do ściany. Na większości z nich można było dostrzec Kirleya Duke’a, jej dawną miłość, idola i kochanka, o którym śniła jako nastolatka. Teraz również mógł się pojawić w jej snach, ale wtedy te stałyby się koszmarem. — Ugh, Nie wierzę jak mogłam kochać się w tym gnojku przez tyle lat…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wierzę, że nie dałem mu w pysk… — mruknął Remus, a Dora obróciła się w jego stronę, uśmiechając się tajemniczo i zadziornie. — Co?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Lubię, gdy wychodzi z ciebie huncwot — powiedziała, przygryzając wargę, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To prawda, Remus, który uderzyłby Duke’a był piękną wizją, która właściwie o mały włos, a by się sprawdziła. Może gdyby Fatalne Jędze przybywały w ich Kwaterze Głównej, tak by się stało… Sama roześmiała się na tą myśl i podeszła do łóżka, z którego zgarnęła puchatą poduszkę w kształcie gwiazdy. Przygładziła ją delikatnie i stwierdziła: — Gdybyśmy mieli córeczkę, to zostawiłabym to wszystko dla niej…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A jeśli to będzie chłopiec? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To będzie miał problem — oznajmiła, uśmiechając się szeroko. Właściwie jeszcze nie zastanawiała się nad tym, jakiej płci będzie jej dziecko. Było jeszcze za wcześnie, żeby jakiekolwiek badania wykazały czy będzie miała córkę, czy może syna. Przytuliła do siebie poduszkę, zastanawiając się nad tym, kiedy doszła do wniosku, że to właściwie nieistotne, bo już kocha to maleństwo nad życie i najważniejsze dla niej było jego bezpieczeństwo i zdrowie. — Musiałabym iść do uzdrowiciela, prawda?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Prawda — zgodził się Remus, podchodząc do niej. Odrzucił poduszkę na łóżko i objął żonę od tyłu, kładąc ręce na jej brzuchu. Sam nie mógł się doczekać, aż dzięki swojej wilczej naturze będzie mógł wyczuć bicie jego serca. Oczekiwał tego momentu z niecierpliwością. Dora oparła głowę o jego obojczyk, rozkoszując się to chwilą. Tak bardzo intymną i niesamowitą, której doświadczyć mogą jedynie przyszli rodzice. Uwielbiała czuć dotyk Remusa na swoim ciele, uwielbiała, gdy był blisko, ale nic nie mogło zastąpić uczucia, którego doświadczyła, gdy jego ramiona otulały ją i jej niewielki, ciążowy brzuszek, chroniąc całą ich rodzinę przed najmniejszym niebezpieczeństwem. — Poproszę kogoś, żeby sprawdził, jak mają się sprawy w Mungu. Nie puszczę cię tam, jeśli nad szpitalem kontrolę przejęli śmierciożercy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Byłbyś przecież ze mną… — mruknęła, odwracając się do niego przodem i zarzucając mu ręce na szyję, po czym uśmiechnęła się zadziornie. — Skopalibyśmy im tyłki dla rozrywki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Raczej nikt nie przyjmie dobrze wieści, że ojcem twojego dziecka jest wilkołak — stwierdził poważnie, a Dora jęknęła:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Remusie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie zaczynam znowu… — uprzedził jej słowa, uśmiechając się delikatnie i całując ją w czoło. — Mówię, jak jest. Dobrze wiedziałaś, że niektóre aspekty naszego życia będą nieco skomplikowane. I to będzie jeden z nich. Myślę, że najlepiej by było, gdybyś wybrała się tam ze swoją mamą, albo z Sarą… — zaproponował, a widząc jej niezadowoloną minę, dodał od razu: — A potem szybko wróciła, żeby opowiedzieć mi o wszystkim. Wasze bezpieczeństwo jest najważniejsze, a zaprowadzając cię do uzdrowiciela mógłbym was narazić… — mruknął, obejmując ją jeszcze mocniej na potwierdzenie swoich słów. Dora westchnęła ciężko, pewnie gotowa do tego, żeby się z nim spierać, ale nie pozwolił jej na to, zmieniając całkowicie temat: — Pamiętam, jak pierwszy raz cię tutaj odwiedziłem…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę — spytała, nie przypominając sobie, żeby Remus kiedykolwiek odwiedził jej rodzinny dom — kiedy to było? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Po tym jak Harry został uniewinniony przed Wizengamotem — stwierdził Lupin, całując jej skroń.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cóż, ja mało pamiętam z tamtego wieczoru… — mruknęła nieco rozbawiona. — Czy to wtedy Syriusz mnie upił?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Upił ciebie, mnie i siebie samego również… — podsumował Remus, na co Tonks zaśmiała się cicho, skrywając twarz w jego ramionach. Mąż nachylił się i szepnął jej na ucho: — Wiem, że tego raczej nie pamiętasz, ale to wtedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Coś mi świta… — mruknęła zadziornie, mając ochotę podroczyć się nieco z mężem. — Czy przypadkiem nie wykorzystałeś tego, że byłam nieświadoma i potykałam się co krok?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nawet widowiskowo się wywróciłaś pośrodku ulicy… — zauważył Remus, uśmiechając się nieznacznie. — Jednak pamiętasz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Po dłuższym zastanowieniu, nic nie kojarzę… — westchnęła, marszcząc nos i pokręciła głową. — Musisz mi przypomnieć. — Remus nie powiedział już nic, tylko pochylił się i złożył na jej ustach czuły pocałunek, który chociaż trwał tylko kilka sekund, pełen był uczucia, od którego Tonks aż zrobiło się gorąco. — Poczekaj… — szepnęła, gdy Remus przerwał pocałunek i tym razem to ona złączyła ich wargi. — Faktycznie, coś takiego mogło mieć miejsce… Co się potem wydarzyło?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Odprowadziłem cię grzecznie do domu — powiedział gładko, jakby na tym miało się wszystko zakończyć.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I… — mruknęła Dora, przygryzając wargę. Od dawna nie myślała o tamtym momencie, który zdawał się wydarzyć wieki temu, jakby w zupełnie innym życiu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twoja mama nie była zadowolona naszym widokiem — stwierdził, a potem dodał, ściszając głos: — Chyba jej już tak zostało… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Remus… — jęknęła, wywracając oczami, na co on zaśmiał się cicho. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kazała mi zanieść cię do twojego pokoju… — przypomniał sobie. — Byłaś bardzo rozbawiona, kiedy ledwo dawałem radę wejść po schodach z tobą na rękach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że jestem gruba? — zapytała z udawanym wyrzutem, spoglądając na niego srogo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ani trochę — stwierdził poważnie i w ciągu sekundy złapał ją i uniósł na rękach, całując przy tym przelotnie jej usta. Tonks pisnęła i zachichotała, łapiąc się męża za jego szyję, jakby się bała, że zaraz ją upuści. — To ja byłem wtedy zbyt słaby, żeby udźwignąć tak piękną istotę — mruknął zalotnie, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. — Weszliśmy do twojego pokoju i położyłem cię na łóżku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wie pan co, panie Lupin? Takie rzeczy… — mruknęła z naganą w głosie, gdy Remus zgodnie ze swoimi słowami ułożył ją delikatnie na jej łóżku, nachylając się nad nią, tak że ich ciała były niezwykle blisko siebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na swoją obronę powiem, że była przy nas twoja mama i potwierdzi, że chciałem, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, od razu wyjść… — wyjaśnił natychmiast, nie odsuwając się od niej nawet na milimetr. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale… — mruknął Dora, a zalotny uśmiech nie chciał jej zejść z twarzy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale nie chciałaś mnie puścić.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pewne rzeczy się nie zmieniły — mruknęła, przyciągając Remusa jeszcze bliżej siebie. — Nadal nie mam ochoty cię puszczać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Inscenizacja tamtej nocy wyszła poza autentyczny scenariusz, bo wówczas żadne z nich nie pomyślałoby, że ich dwójka mogłaby znaleźć się w takiej sytuacji. Tyle czasu zajęło im, by znów znaleźli się w tym pokoju, w tym łóżku, nie wypierając uczucia, które ich łączyło, a co więcej celebrując każde zbliżenie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twoi rodzice… — szepnął Remus między pocałunkami, chociaż Tonks doskonale wyczuwała, że mimo głosu rozsądku wcale nie chce przerywać tej chwili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Będą z nami mieszkać, powinni się przyzwyczaić do naszego pożycia małżeńskiego… — szepnęła, spijając z jego warg jeszcze jeden całus. — Poza tym, przegapiliśmy etap tajemnych schadzek w moim pokoju, a ty nie miałeś okazji uciekać przed moim tatą przez okno. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślę, że przed jego gniewem nie zdążyłbym uciec… — zauważył i wbrew swoim słowom, ułożył się obok Dory, przyciągając ją do siebie tak mocno, że między ich ciałami nie znaleziono by żadnej szczeliny.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś prawdziwym Gryfonem, skoro się go nie boisz — zauważyła zadziornie Tonks, przeczesując jego włosy dłonią, a Remus na chwilę przestał błądzić ustami po jej szyi i spojrzał głęboko w oczy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Doszedłem do wniosku, że dla chociażby kilku chwil z tobą, jestem w stanie oddać życie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Więc korzystaj z tych chwil, bo u nas teraz będzie bardzo tłoczno… </span></p></span><p> </p>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-75047307372065420022021-11-09T06:00:00.009+01:002023-04-29T15:12:43.665+02:00136) Rozpoznanie<div style="text-align: justify;"><span style="white-space: pre-wrap;"><span style="font-family: times;">Ciepło ognia buchało prosto w jego twarz, a on z grobową miną spoglądał, jak płomienie kawałek po kawałku pochłaniają Proroka Codziennego. Kłamstwem byłoby, gdyby powiedział, że się tego nie spodziewał. Ostatni tydzień był spokojny, zbyt spokojny... Kolejne litery ginęły, zmieniając się w popiół.</span></span></div><div style="line-height: 1.6; margin-bottom: 18pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: times;"><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><i>Rejestr mugolaków. Ministerstwo Magii rozpoczyna przegląd tak zwanych mugolaków, aby lepiej zrozumieć, w jaki sposób poznali tajemnice magii. Ostatnie badania przeprowadzone w Departamencie Tajemnic dowodzą, że zdolności czarodziejskie mogą być przekazywane tylko dzieciom urodzonym z małżeństw czarodziejów. Tam, gdzie nie ma dowodów na pochodzenie z rodzin czarodziejskich można śmiało przypuszczać, że tak zwani mugolacy są uzurpatorami, którzy zdobyli czarodziejskie zdolności, posługując się podstępem lub siłą. Ministerstwo jest zdecydowane położyć kres temu szkodliwemu procederowi i wzywa każdego tak zwanego mugolaka na przesłuchanie przed nowo powołaną Komisją Rejestracji Mugolaków.<span><a name='more'></a></span><br /></i></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Jeden artykuł, jedna decyzja Ministerstwa, a jego życie mogło runąć... Wszystko to, co budował przez tyle lat, jego dom, rodzina, córka, która spodziewała się dziecka, mogło mu zostać odebrane. Andromeda miała nieskazitelny rodowód, a on? Tonksowie byli na wskroś normalni, całkowicie mugolscy i gdyby nie fakt, że jakimś cudem on odkrył w sobie zdolności magiczne, a jego brat spotkał na swojej drodze czarownice, pewnie by tak pozostało. Nie było szans by wynalazł nagle jakiegoś magicznego przodka, a to oznaczało, że jeśli stawi się w Ministerstwie, zostanie oskarżony o zdobycie zdolności czarodziejskich za pomocą podstępu i siły... To było dla niego pewne, nie stanie przed żadną Komisją Rejestracji... Musiał teraz tylko wymyślić, co zrobić, żeby konsekwencje tej decyzji nie dopadły jego żony, córki i nienarodzonego wnuka.<br /><div style="text-align: center;">***</div></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wszystko dobre, co się dobrze kończy, jak mawiają i Tonks musiała się zgodzić z tym powiedzeniem. Bo chociaż wyobrażała sobie wszystko inaczej, to wyszło raczej pomyślnie. Remus się dowiedział i pomijając już wszystkie niedogodności, okazało się, że pragnie tego dziecka równie mocno, co ona. To zupełnie ją uspokoiło, okazało się, że jej obawy były całkowicie zbędne, a jej mąż po prostu musiał przetrawić szokującą nowinę. Drugą pozytywną sprawą było to, że jej rodzice również się dowiedzieli. Znając siebie, krążyłaby wokół tematu, zastanawiając się całymi dniami, jak przekazać te wieści. Cała sytuacja potoczyła się jednak tak, że nie miała czasu myśleć o tym, w jaki sposób i kiedy im powiedzieć. Może okoliczności nie były idealne, ale wiedzieli. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej rodzice potrzebują jeszcze sporo czasu, żeby pogodzić się z faktem, że ich zięć jest wilkołakiem, a informacja o wnuku, który być może odziedziczy tę chorobę, nie sprzyjała oswajaniu się z tą myślą, ale na to mieli jeszcze dużo czasu. Zgodnie z tym, co powiedział Remus, nawet jeśli ich dziecko będzie wilkołakiem, to nie przemieni się do czasu swojej pełnoletności. Mieli więc jeszcze przeszło siedemnaście lat by się tym martwić, teraz mogli odłożyć to na bok i cieszyć się z tego, że ich rodzina się powiększy.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tego bardzo brakowało Dorze. Możliwości cieszenia się z ciąży, bo przecież cieszyła się bardzo. Było to spełnienie jej największego marzenia, lek na ranę, która sączyła się przeszło rok, po poronieniu. Gdy pozbyła się zmartwień i miała świadomość, że wszystko jest już w porządku, radość wypełniła każdą komórkę jej ciała, a to szczęście zdawało udzielać się również innym. Nawet w obliczu tego, że zaledwie tydzień temu śmierciożercy przejęli Ministerstwo, a Harry wyruszył na niebezpieczną misję, o której oni nie wiedzieli nic. Jednak jej ciąża nie była jedyną rewelacją w ich życiu. Zgodnie z poleceniem Kingsleya, który przejął pieczę nad całym Zakonem, nie wychylali się w tym momencie, badali teren, zastanawiając się, które grupy społeczne są już całkowicie inwigilowane przez śmierciożerców, szukali bezpiecznych miejsc spotkań i zastanawiali się, gdzie uderzyć, by osłabić przeciwnika. Oprócz tego Syriusz zdecydował, że czas najwyższy się przeprowadzić i właściwie już następnego dnia po powrocie Remusa, przeniósł się do domu Szalonookiego. Pierwsze kilka dni Tonks cieszyła się obecnością męża, ale potem stwierdziła, że czas najwyższy zabrać się za porządki w domu jej mentora. Z tą myślą wzięła garść proszku Fiuu i przeniosła się do Syriusza, korzystając z tego, że udało im się połączyć ich kominki w sposób niewykrywalny dla Ministerstwa.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Widzę, że dobrze ci się mieszka — odezwała się, otrzepując popiół z ubrań i spojrzała na Blacka, który beztrosko leżał na niewielkiej kanapie. — Nie wpadłeś jeszcze w żadną czarną dziurę?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeszcze nie, ale na każdym kroku znajduję fałszyskopy — powiedział, siadając wygodnie i posyłając w jej stronę rozbawiony uśmiech, a potem wyciągnął z pomiędzy poduch siedzenia niewielką kulę. — Boję się gdziekolwiek usiąść, bo zaraz jakiś wbije mi się w tyłek.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powinieneś docenić tą drogocenną kolekcję — stwierdziła rozbawiona i zdjęła sweter, rzucając go na krzesło. — Jesteś gotowy zabrać się za piętro?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sypialnie już ogarnąłem — mruknął Black, a Tonks zagwizdała z uznaniem.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— No proszę, na Grimmauld Place niechętnie robiłeś porządki — zauważyła, stając naprzeciw niego. Miała tego dnia tyle energii, że mogłaby wysprzątać cały ten dom. — To za co mam się zabrać?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Za co chcesz, to twój dom — stwierdził Syriusz, a Tonks wywróciła oczami, łapiąc się pod boki.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale chcę, żebyś czuł się jak u siebie.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jest mi tu naprawdę dobrze — zapewnił ją, pochylając się w jej stronę i popukał palcem w jej brzuch — prawie tak samo jak temu tutaj.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie drażnij mojego dziecka — fuknęła na niego rozbawiona, odwracając się od niego i gładząc swój brzuch, który wciąż był irytująco płaski. Zaobserwowała, że od kiedy całe zamieszanie z jej ciążą się wyjaśniło, nie mogła się doczekać momentu aż jej ciążowy brzuszek zacznie być widoczny, albo aż poczuje pierwsze kopnięcie dziecka. Na myśl o tym wszystkim natychmiast się uśmiechała.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A jego mamuśkę mogę? — zaczepił ją Black, a ona zaśmiała się głośno.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie radzę — odpowiedziała, ciesząc się, że teraz może bez żadnych oporów gładzić się po brzuchu i skupiać na nim całą swoją uwagę. Wyszła z salonu na korytarz, z zamiarem udania się na piętro, żeby zobaczyć co jest do zrobienia. — Znajdziesz coś do jedzenia? Mam ochotę na coś słodkiego!<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Już się zaczęły ciążowe zachcianki? — zażartował Syriusz, trafiając w punkt, bo od kiedy ostatnie dni nie mijały pod znakiem ciągłych mdłości, to zaczęła normalnie jeść i to całkiem sporo, a co chwilę miała ochotę na coś innego. Już chciała mu odszczeknąć, żeby siedział cicho, ale w tym samym czasie spostrzegła na wieszaku obok wejścia coś, co nie pasowało zupełnie do reszty wystroju. Między innymi ubraniami wisiała jasna, beżowa kurtka, która z pewnością nie należała do Syriusza, a już tym bardziej do Moody'ego. Przez chwilę pomyślała, że to może jakaś pamiątka po Anet, ale przecież Szalonooki nie trzymałby jej na wierzchu. Chwyciła okrycie do ręki, a zaraz po tym poczuła charakterystyczną woń mazideł, która roznosiła się zawsze za jedną osobą. Black najwidoczniej zdziwiony faktem, że mu nie odpowiedziała wyszedł za nią na korytarz. — Tonks?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czyje to? — spytała, trzymając w garści kurtkę, chociaż domyślała się, do kogo ona należy.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mówiłem, że czuję się tu jak u siebie? — zapytał, uśmiechając się niczym niewiniątko i oparł się o futrynę.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Farewell tu była? — zadała kolejne pytanie Tonks, ale tym razem w jej głosie doskonale można było usłyszeć złość.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Właściwie to...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jest tutaj? — Tonks była gotowa skonfrontować się z tą kobietą w każdej chwili. Miała jej serdecznie dość, tym bardziej po tym, jak nachodziła Syriusza w jej własnym domu, jak gdyby nigdy nic. Odrzuciła kurtkę na podłogę, krzywiąc się od ziołowego zapachu. Nie lubiła jej, nie podobało jej się to, że to ona zajmowała się Blackiem, kiedy był w śpiączce. Fakt, może udało jej się go wybudzić, ale za jaką cenę? Nigdy nie wybaczy Farewell tego, co zrobiła.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Aktualnie nie — odpowiedział już nieco mniej nonszalancko i spojrzał na Tonks niepewnie. — Zaproponowałem, żeby zamieszkała ze mną — przyznał, a cała dobra energia, która miała w sobie, nagle wyparowała. Warknęła wściekle i wyminęła go, chcąc w tej samej chwili wrócić do domu, żeby nie musieć znosić tematu tej kobiet. Syriusz odbił się od ściany i podążył za nią. — Nie sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie chcę jej tutaj, Syriuszu — powiedziała stanowczo, odwracając się w jego stronę, będąc w połowie drogi do kominka. — Nie życzę sobie...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego jej tak nie lubisz? — spytał Black, unosząc głos. Widząc zawziętość w jego oczach, Tonks poczuła delikatne ukłucie w okolicy serca, że jej przyjaciel, jej krewny, wolał stanąć w obronie Farewell. — Co ona takiego zrobiła?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Odebrała mi kogoś bliskiego! — wrzasnęła, a w jej oczach zaszkliły się łzy.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co ty pieprzysz, Tonks? — zapytał nerwowo Syriusz, jakby nie potrafił zrozumieć, że jego nowa kochanka czy kim ona tam była, mogła dopuścić się czegoś złego. Dora zacisnęła pięści i wycedziła chłodno:<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przez nią straciłam Laurę...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Laura zginęła w ataku na dom Dedalusa! — Tym razem to on uniósł głos, a słysząc to wyjaśnienie, które musiała wpychać wszystkim, zaśmiała się gorzko:<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszyscy tak myślą, wszystkich musiałam okłamać.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks? — szepnął, spoglądając, jak jedna łza spływa po jej policzku. — Powiedz prawdę. Co zrobiła Altheda?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nimfadora skrzyżowała ręce na piersi, czując, że bez tego w jakiś sposób by się rozpadła. Spojrzała na Blacka, który zdawał się być równie niepewny, co ona. Jego błagalne spojrzenie wwiercało się w nią, jakby jej kolejne słowa miały zaważyć o tym, czy jego świat jest prawdziwy, czy może jest jedynie nietrwałą iluzją. Dora nie zamierzała go okłamywać, sam nie miał przecież skąd wiedzieć, z kim przyszło mu się zejść. Uniosła smutne spojrzenie na niego i wyznała:<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Spiskowała ze śmierciożercą.<br /><div style="text-align: center;">***</div></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Spoglądał ze strapioną miną w okno, czekając aż jego żona wróci. Wolał nie ingerować w jej plany sprzątania domu Szalonookiego. Wszystko, co tam było, należało do Dory i to ona powinna decydować, co zostawić, a co wyrzucić. Z resztą ona i Syriusz to taka mieszanka wybuchowa, że w takich chwilach lepiej trzymać się z daleka. Jeżeli miał być szczery, to musiał przyznać, że porządku z tego nie będzie, a jedynie jeszcze większy bałagan. Cieszyło go jednak to, że Dora wyszła z domu rano, zanim zdążył przynieść gazetę, która nie informowała o niczym dobrym. Nie chciał nawet wiedzieć, jak zareaguje jego żona na te wieści, ale stres był ostatnim czego potrzebowali. Właściwie powinien ograniczać Tonks wszelkich zmartwień, bo wiedział, jak bardzo emocjonalną osobą była. Istniały jednak sprawy, których nie mógł zataić, chociaż z pewnością ją zranią. A artykuł, który przed nim leżał, z pewnością był jedną z tych rzeczy. Westchnął ciężko, zastanawiając się w jaki sposób powie Tonks, kiedy usłyszał głośny brzdęk pogrzebacza i równie donośne przekleństwo, które wyrwało się z ust jego żony. Zmarszczył brwi, było o wiele za wcześnie, żeby wróciła. Chyba że dobrze przewidział szansę na współpracę między nią i Syriuszem w kwestii sprzątania.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszystko w porządku, kochanie? — spytał donośnie, wstając od stołu, a w odpowiedzi usłyszał kolejne przekleństwo.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zgadnij, kto mieszka z Syriuszem? — krzyknęła Dora, potykając się o dywan i klnąc po raz trzeci. A Remus westchnął i powiedział pierwszą myśl, która przyszła mu do głowy:<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Altheda?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiedziałeś o tym? — spytała z wyrzutem, natychmiast zjawiając się w kuchni i piorunując ją wzrokiem, jakby był czemuś winny.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Widać, że mają się ku sobie — odparł jedynie, co wcale nie uspokoiło Dory. Remus nie wiedział, jak zareagować, tym bardziej, że dopiero teraz zdał sobie sprawę na jakim etapie musi być Syriusz i Altheda. Znał Blacka od zawsze, mieszkali razem przez całą swoją edukację i nieraz przyszło mu natknąć się na jakąś dziewczynę w objęciach jego przyjaciela. Za czasów Hogwartu był to widok tak częsty, że powinien był się do tego przyzwyczaić. Właściwie to co tydzień Syriusz spotykał się z inną dziewczyną, która dość szybko lądowała w ich dormitorium. Było to jednak tak dawno, a sam Black po ukończeniu szkoły zapomniał o panienkach i zaangażował się w działalność Zakonu. Potem, gdy spotkali się ponownie po tylu latach, Remus myślał, że obaj będą kawalerami do końca życia. Tak się jednak nie stało, bo zakochał się w Tonks. Skoro on mógł znaleźć drugą połówkę, to czemu Black nie miałby tego zrobić? Faktycznie jego nagłe zbliżenie było nieco szokujące, a Remus nie miał okazji się nad nim zastanowić, bo... cóż miał swoje zmartwienia na głowie i widok Syriusza i Althedy w namiętnym uścisku na jego kanapie nie zrobił na nim takiego wrażenia, jak powinien. Bo przecież Black wybudził się niedawno, a przed zapadnięciem w śpiączkę nie znał Farewell, byli więc dla siebie zupełnie obcy. A może... Syriusz przecież twierdził, że wszystko słyszał, że przez cały czas, gdy spał, miał świadomość tego, co dzieje się dookoła niego. Może ten okres, kiedy Altheda go pielęgnowała, stał się jakąś podwaliną dla ich bliskości? To mogło być możliwe, niemniej jednak, żeby zamieszkać ze sobą tak szybko? Zobowiązania w relacjach damsko-męskich nie były w stylu Syriusza, a i Altheda zdawał się być raczej osobą o zdrowym rozsądku... — Powinien był spytać cię o zdanie.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nigdy bym się na to nie zgodziła — fuknęła wściekle Tonks.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Doro...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie! — przerwała mu natychmiast, a jej włosy nastroszyły się niebezpiecznie. — To przez nią Laura...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To przez nią Laura nie zrobiła tego, co planowała w najbardziej bezmyślny sposób — dokończył za nią Remus, próbując przemówić żonie do rozumu. On również nie był zadowolony z tego, jak to wszystko się potoczyło, ale nadal nie wiedział, jak inaczej mogliby rozwiązać ten problem.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie próbuj jej bronić! — syknęła wściekle, miażdżąc go spojrzeniem.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musisz w końcu zrozumieć, że to była decyzja Laury — powiedział stanowczo i złapał ją za ramiona, nim zdążyła się obrócić i wyjść z kuchni. Spojrzał jej prosto w oczy i powiedział dosadnie: — To ona zdecydowała, a my pomogliśmy jej wcielić plan w życie w jak najbezpieczniejszy sposób.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdyby nie spiskowała z McCorrym...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To ten nadal miałby na przedramieniu Mroczny Znak i Voldemort od razu by ich znalazł i zabił — powiedział, a Dora aż zadrżała, słysząc te słowa. — Gdyby świat był idealny, każde z nas postąpiłoby inaczej, ale taki nie jest. Podjęliśmy takie, a nie inne decyzje, bo w tamtym momencie wydawały nam się najlepszym rozwiązaniem — stwierdził już łagodniej i objął ją mocno, chcąc chociaż odrobinę tego ciężaru wziąć na siebie. — Nie zmienimy tego, co już się stało, Doro.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chciałabym mieć pewność — wyszeptała cicho, pozwalając się powoli uspokoić.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na razie pozostaje nam wiara — odparł Remus, kładąc dłoń na brzuchu swojej żony. Pogładził go delikatnie, a Dora wtuliła się w jego ramiona jeszcze mocniej. To prawda, pozostawała im tylko wiara. W to, że Laura podjęła słuszną decyzję i jest bezpieczna, że ich dziecko urodzi się zdrowe i będzie mogło dorastać w bezpiecznym świecie, że wszystko to, co się teraz działo, nie dosięgnie ich rodziny. Westchnął ciężko, wiedząc, że nie utrzyma zbyt długo w tajemnicy informacji ogłoszonych przez Ministerstwo. Chociaż chciał uchronić Dorę przed strachem, nie mógł tego zataić. — Muszę ci coś pokazać.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora spojrzała na niego nieprzeniknionym wzrokiem, a potem zerknęła w stronę gazety, na której Remus trzymał dłoń. Wzięła do ręki Proroka i przeczytała nagłówek:<br /><div style="text-align: center;"><b>SEVERUS SNAPE NOWY DYREKTOREM HOGWARTU</b></div></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Oczywiście... — mruknęła ze złością, a potem dodała z ironią: — Snape to idealny kandydat. — Remusowi nie do końca chodziło właśnie o ten artykuł, ale musiał przyznać, że było to równie niepokojące. Wybór Snape'a na dyrektora faktycznie był dość oczywisty, w końcu jako jedyny z całej rzeszy śmierciożerców, miał doświadczenie w edukacji. Lupin aż się trząsł ze wściekłości, gdy myślał o tym, że ten zdrajca, który śmiał podnieść różdżkę na Dumbledore'a, teraz będzie zajmował jego miejsce. To Minerwa powinna zastąpić Albusa, tylko ona była godną następczynią dyrektora. A Snape nie dość, że będzie się teraz szczycić stanowiskiem, to dopuścił do tego, żeby mugoloznawstwa i OPCMu nauczało rodzeństwo Carrow, dwóch zwyrodnialców miało mieć dostęp do niewinnych dzieci. Tym bardziej, że wprowadzili obowiązek szkolny. Wcześniej, chociaż była pozostawiona w tej kwestii dowolność, większość rodziców i tak posyłała dzieci do Hogwartu, teraz nie mieli innego wyjścia. Pytanie co z tymi, którzy pochodzili z mugolskich rodzin. Już dorośli nie mieli łatwo i musieli drżeć o własne życie, a co dopiero nieletni uczniowie? Bał się nawet myśleć, jakie nowe metody nauczania wprowadzi Snape. — A co z pozostałymi nauczycielami? Z McGonagall i Sprout?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wiadomo... — przyznał, ale po chwili natychmiast dodał: — Gdyby coś się stało, już byśmy wiedzieli.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Skąd? — spytała drżącym od emocji głosem i zmiażdżyła gazetę w dłoniach. — Prorok to szmata, którą Voldemort wyciera sobie gębę!<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdyby wydarzyła się jakaś tragedia, ktoś z grona pedagogicznego by nas poinformował — zapewnił ją, chcąc także w to wierzyć. To byli również i jego nauczyciele, a nawet współpracownicy i znał ich doskonale. — Póki są bezpieczni, nie wychylają się. Znasz ich, zrobią wszystko dla dobra uczniów — powiedział, stając za jej plecami i spoglądając na zmiętą gazetę w jej dłoni. — Ale nie o tym chciałem ci powiedzieć — mruknął, wyjmując Proroka z jej rąk i rozprostował go. — Spójrz na drugą stronę.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Pierwszym, co rzucało się w oczy, było duże zdjęcie pięciu osób. Pośrodku stała Dolores Umbridge, uśmiechając się szeroko i sztucznie. Po jej obu stronach stało po dwóch mężczyzn. Większość Remus rozpoznał, trudno pomylić szemrane gęby Yaxleya i Traversa z kimkolwiek innym, a widok Dawlisha z pewnością był tym, co spowodowało drżenie u Dory. Ten sam człowiek, który szpiegował jej działania w Hogsmeade miał być teraz członkiem komisji, która mogła uderzyć w ich rodzinę. Nie pospieszał jej, pozwolił ogarnąć wzrokiem zdjęcie, przeklnąć cicho pod nosem i dopiero wtedy skupić się na artykule.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tata... — szepnęła, odwracając się do niego i spojrzała mu prosto w oczy. Widział to przerażenie, czuł jak w strachu serce przyspiesza, a wraz nim i oddech. Dora rozejrzała się w panice i nerwowo oblizała wargi. — Co to dla niego oznacza?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nic dobrego... — przyznał cicho, obejmując ją mocno. Drżała w jego ramionach, próbując się nie rozpłakać, a on nie potrafił zapewnić jej, że wszystko będzie dobrze. Przyszłość Teda Tonksa i wszystkich mugolaków była teraz bardzo niepewna. Komisja Rejestracji Mugolaków była w rzeczywistości idealnym narzędziem do dyskryminacji czarodziejów, którzy nie mieli czystej krwi. Nie każdy mógł przecież udowodnić, że miał wśród przodków kogoś z mocą. A Remus i tak wątpił, żeby chodziło o samą rejestrację. Komisja bez względu na wszystko będzie próbowała udowodnić swoją bzdurną teorię, że mugolaki wykradły w jakiś sposób magię, będą łamać im różdżki, zwalniać z pracy i posuną się do najgorszego świństwa by zepchnąć ich na margines społeczny. Można powiedzieć, że doprowadzą do tego, że mugolacy będą na równi z wilkołakami.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeśli się nie zarejestruje, będzie w ogromnym niebezpieczeństwie — zauważyła z przejęciem Dora, spoglądając na niego z przestrachem, jakby miał ją zapewnić, że jest rozwiązanie.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Rejestrując się wcale nie będzie bezpieczniejszy, śmierciożercy wprowadzają politykę antymugolską i będą się z tym wiązać liczne represje — przyznał dość niechętnie, wiedząc, że nie tego oczekiwała jego żona. — Trzeba liczyć jedynie na to, że będą łaskawi dla tych, którzy jawnie się nie sprzeciwiają władzy.<br /><div style="text-align: center;">***</div></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Cisza zawsze wydawała mu się złowroga. Było w niej coś przytłaczającego, coś przerażającego i paraliżującego. Nie bez powodu mówi się przecież, że cisza trwa tuż przed burzą. On sam zawsze robił wokół siebie sporo hałasu, co prawda zwalał to na buntowniczą naturę i huncwocki dryg, ale w rzeczywistości bał się ciszy. Bo cisza zawsze przynosiła wraz z sobą coś złego...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie znosił tego, z jaką łatwością za każdym razem przychodziło mu się zachłysnąć szczęściem, a raczej jego ułudą. Dawał się nabrać tak jakby wcale nie był mistrzem psotników... I za każdym razem gorzki smak prawdy dręczył go wręcz boleśnie. Po co cokolwiek zmieniał w swoim życiu, skoro i tak kończyło się to zawsze tak samo? Zbuntował się przeciwko rodzinie, cieszył się niezależnością, a przez to nie udało mu się nawrócić Regulusa. Zmienił plan i przekazał rolę Strażnika Tajemnicy Glizdogonowi, uważał, że przechytrzył wszystkich, a potem musiał opłakiwać przyjaciół. Uciekł z Azkabanu i spotkał się z Harrym, myślał, że jest wolny, a i tak musiał się ukrywać. I teraz... Wybudził się ze śpiączki, wydawało mu się, że dostał nową szansę, bez oskarżeń, jako wolny człowiek, mogący wszystko, wydawało mu się, że po tylu latach, gdy już zdawało się to niemożliwe, w końcu spotkał kobietę, do której chyba poczuł coś więcej, która była lekarstwem na wszystkie jego ułomności, a tymczasem ona zrobiła coś, czego nie potrafił wybaczyć...<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nawet nie drgnął, gdy usłyszał dźwięk zamka. Wiedział, kto jest po drugiej stronie. W tym domu mogły zjawić się tylko trzy osoby. Tonks, która już raczej nie wróci tutaj w najbliższym czasie. Remus, chociaż ten pewnie właśnie uspokaja żonę i to by było zbyt szybko by wyruszył na akcje mediacyjną. Chociaż ta dwójka i tak skorzystałaby z kominka, którego szyb był połączony jedynie z tym w domu Lupinów. No i ona... Altheda... Jego Ally, która zniknęła rano po nieprzespanej nocy, by zabrać ze swojej kawalerki, a właściwie to już nie jej, ostatnie rzeczy i przenieść się do jego domu na stałe. To miał być ich dom. Ta myśl była niezwykle gorzka i boleśnie zaległa na dnie jego serca, budząc w nim wściekłość.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wybacz, że to tyle zajęło — powiedziała, stając w progu, a w nim wzmogła się chęć by krzyczeć. Jej głos, ten sam, który koił wszystkie jego nerwy, teraz zdawał się być czymś, co rozrywało jego jaźń na drobne kawałki. Podeszła do niego, obserwując bacznie jego ściągnięte brwi i usiadła na przeciwko, pytając: — Co się stało?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zamierzałaś mi powiedzieć? — spytał, a jego głos był tak pusty i pozbawiony jakichkolwiek emocji, że sam poczuł ciarki na plecach.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— O czym? — Zdawała się być całkowicie zdezorientowana, byłby skłonny jej uwierzyć w każde słowo, gdyby nie dostrzegł tego cienia, który pojawił się w głębi jej oczu. To właśnie ją zdradziło.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mieliśmy czasu pogadać o sobie, o tym, co dla nas ważne — stwierdził beztrosko, diametralnie zmieniając swój ton i odrzucił włosy do tyłu. Uśmiechnął się przy tym potulnie, nie kryjąc sztuczności, która chyba najbardziej przerażała Althedę, bo ta zamarła w bezruchu, a jedynie jej oczy lustrowały jego twarz, szukając jakiegokolwiek pocieszenia. — Pozwól, że zacznę. Uwielbiam łamać zasady i konwenanse — przyznał dumnie, z gracją przykładając dłoń do własnej piersi w geście, który wskazywał uznanie dla samego siebie. — Każdy punkt regulaminu szkolnego łamałem wielokrotnie i złamałem wszystkie zasady obyczajowe, zostając Gryfonem i przyjaźniąc się ze zdrajcami krwi i mugolakami. Ale jest w błędzie ten, kto myśli, że sam nie mam zasad, które byłyby dla mnie świętością — objaśnił z najwyższą powagą, jakby prezentował swoje dokonania dziejowe. Altheda nie odezwała się nawet słowem, właściwie to zdawało się, że przestała nawet oddychać. Syriusz nie robił sobie z tego nic. Dalej grał w swoją grę. — Wbrew pozorom jestem osobą bardzo zasadną. Jest wiele cech, które cenię, Ally, ale wystarczy jedna wada bym skreślił daną osobę — powiedział dosadnie, mocno akcentując zdrobnienie jej imienia, którym posługiwał się niezmiennie od momentu, gdy postanowili, że połączy ich coś więcej niż platoniczna opieka zdrowotna. I to był ten moment, w którym Altheda nie wytrzymała, a na jej twarzy pojawił się autentyczny strach. To tylko spotęgowało w Blacku złość, bo już nie silił się na łagodny, przesadnie przyjazny ton. — Brzydzę się złem i kłamstwem, ale przede wszystkim zdradą. — Zerwał się na równe nogi, nie mogąc już usiedzieć na miejscu. Gdy spoglądał na nią z góry, wydawała się być przerażona i kto wie, może ten widok obudziłby w nim jakąś litość, ale nie w tej kwestii. — Najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała to fakt, że nazwano mnie zdrajcą, że ktoś mógł pomyśleć, że zdradziłbym Zakon i moich najbliższych przyjaciół. Brzydziłem się moim własnym bratem, który został śmierciożercą. Nie wyobrażam sobie podać ręki komuś, kto ma coś wspólnego ze śmierciożercami, a co dopiero dzielić z kimś takim życie — powiedział bez zająknięcia, a jego głos był tak lodowaty, że słowa bolały znacznie bardziej, niż gdyby zostały wykrzyczane. Dostrzegł łzy w jej oczach. Jeszcze wczoraj uznałby to za najbardziej przejmujący widok, ale nie dziś... — Więc odpowiedz mi, Althedo, tylko szczerze, czy spiskowałaś ze śmierciożercą za plecami Zakonu?<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie tak... — wyszeptała, wpatrując się w niego, a on zaśmiał się głośno.<br /></span><span style="font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Oczywiście, że nie — odparł ironicznie, odwracając wzrok. — Nie zostanę tutaj nawet chwili dłużej — postanowił, nie wiedząc, jak mógłby nadal przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Powinien ją wyrzucić, kazać wracać skąd przyszła, ale wiedział doskonale, że nie ma dokąd wracać. Podszedł natychmiast do kominka i nim zdążył zgarnąć garść proszku i zniknąć, odwrócił się, mówiąc: — Zdradziłaś nas, a ja brzydzę się zdradą.</span></span></div><span id="docs-internal-guid-3b9183b4-7fff-89c8-5cb7-3121638c7026"><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 12pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-25105246915095768392021-10-31T01:19:00.017+02:002023-04-29T15:11:25.058+02:00135) W imię miłości<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Syriusz od dawna nie miał możliwości, żeby wyjść na spacer. Właściwie to wolałby, żeby to wszystko odbywało się w zupełnie innych okolicznościach i żeby nie musiał się skrywać pod swoją animagiczną postacią. Dziwnym było jednak to, że ta myśl ani też to, co się wydarzyło zeszłego dnia, wcale go nie zdołowała. Co więcej czuł w sobie jakąś dawno zapomnianą siłę i nadzieję. Było to dla niego uczucie niespotykane, bo w ostatnim czasie doświadczał jedynie depresyjnych nastrojów. Teraz jednak działał, mógł funkcjonować, cieszyć się promieniami słońca. Może Altheda miała rację, że powinien spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu? No cóż tego dnia będzie miał go aż nadto. <span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><span id="docs-internal-guid-b76a275e-7fff-0cf9-57fe-d20c168b84de"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Sporo emocji przyniósł ze sobą ten pierwszy dzień sierpnia. Wesele, niespodziewany romans, zamach stanu, ciąża Tonks, niespodziewany romans, zaginięcie, powszechny terror… Czy wspominał już o niespodziewanym romansie? Tyle akcji… Jak mu tego brakowało! W końcu nikt nie posadził go z boku, gdzieś na trybunach, żeby przyglądał się biernie jak inni się wykazywali. Nawet lepiej, bo tym razem to on przejął całą inicjatywę! Aż poczuł dreszcz na całym ciele. Było tak jak za dawnych lat - kobieta w ramionach i misja do wykonania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ten dzień był naprawdę udany, wizyta Althedy, choć niespodziewana, uświadomiła mu, że bardzo jej potrzebował, że od kiedy ujrzał ją tamtej nocy tuż po swoim wybudzeniu, cząstka jeego pragnęła ją spotkać ponownie. To była taka ciekawość, która drążyła w jego świadomości dziurę i pewnie by go wykończyła, gdyby Farewell nie stanęła w progu jego tymczasowego domu. Coś ich do siebie przyciągało, jakąś niewyjaśniona chemia zrodziła się między nimi już dawno, chociaż dopiero tego dnia po raz pierwszy rozmawiali ze sobą. Syriusz nie próbował sobie tego tłumaczyć. On, w przeciwieństwie do Remusa, nie lubił racjonalnych wyjaśnień. Zwłaszcza, że nie dało się racjonalnie wytłumaczyć faktu, że w miejscach, gdzie dotykały go usta Althedy, jego skóra płonęła, rozprowadzając to przyjemne ciepło po całym ciele. Kto wie, do czego by doszło, gdyby im tak brutalnie nie przerwano… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Lupinowie wpadli do domu z naręczem rewelacji, które siłą rzeczy zakończyły to przyjemne popołudnie i wszystko przestało się układać. Począwszy od informacji o ataku na weselników i przewrocie politycznym, na ciąży Tonks kończąc. Żadnej z tych rzeczy Black się nie spodziewał i nawet nie umiał stwierdzić, która bardziej go zaskoczyła. W pierwszym odruchu, chciał się rzucić w poszukiwanie Harry’ego, ale Remus uspokoił go, mówiąc, że Potter uciekł. Wierzył w to, że Harry i jego przyjaciele schowali się w bezpiecznym miejscu i przeczekają najgorszy moment. Gdyby na tym się skończyło, ale nie… Tonks zaczęła rzygać, Remus wyskoczył z nowiną o dziecku, a potem wyparował i to Black musiał wręcz siłą powstrzymywać Nimfadorę przed pobiegnięciem za nim. To byłoby czyste szaleństwo, biorąc pod uwagę sytuację, jej stan, no i oczywiście fakt, że już raz nie donosiła ciąży… To on, Syriusz, musiał sprowadzić Lupina do domu, ale nie mógł zostawić Dory samej, tym bardziej, że ta pogrążyła się w rozpaczy i nic nie mogło jej uspokoić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Pierwszą myślą, a jak wiadomo ta zawsze jest najlepsza, było sprowadzenie Andromedy, żeby ta zaopiekowała się córką, kiedy on będzie ganiał za tym idiotą. Zadanie to jednak okazało się trudniejsze do wykonania, niż przypuszczał, bo Tonksowie wybrali sobie akurat ten moment, żeby milczeć i nie odpowiadać na jego wezwania. Syriusz, nie mając innego wyjścia, chwycił różdżkę, zostawił Tonks z Althedą, chociaż chyba żadna z nich nie była zadowolona z takiego obrotu spraw i sam przeniósł się do domu swojej kuzynki. A tam zastał kolejną dantejską scenę. Szyby w oknach były wybite, cały salon zdemolowany, a pośrodku niego Ted, który na kolanach trzymał omdlałą Andromedę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chcieli wiedzieć, gdzie jest Potter — wyjaśnił Ted, cucąc żonę. Nie musiał mówić nic więcej, Syriusz nie raz widział ofiarę Cruciatusa. Pomógł Tonksowi posadzić Andromedę na kanapie i w milczeniu zajął się naprawianiem szkód w ich domu. Zrobił to co prawda dość powierzchownie, bo bardziej skupił się na podstawowych zaklęciach ochronnych. Kiedy już to zrobił, a Tonksowie doszli do siebie, oznajmił:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wasza córka potrzebuje teraz wsparcia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zabrał ich do domu Lupinów. Nie uczestniczył jednak w dość burzliwym tłumaczeniu co, jak i dlaczego. Wyszedł z domu razem z Althedą, która spoglądała na niego niepewnie, jakby przepraszająco. Miał wrażenie, że zaraz będzie prosiła go o wybaczenie, ale on nie miał zamiaru tego słuchać. Wziął kosmyk jej włosów między palce i zaczesał za ucho, żeby pocałował delikatnie w czoło, szepcząc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Spotkaj się ze mną wkrótce. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">A potem, nie czekając ani na zgodę, ani na odmowę, zniknął. Przenosił się w wiele miejsc, przemieniając się od razu w psa, żeby nie przyciągać wzroku. Zjawił się pod domami większości członków Zakonu, a przynajmniej w tych miejscach, o których istnieniu wiedział. Pomyślał, że Remus mógłby chcieć zająć czymś ręce i pomóc tym, których spotkał podobny los, co Tonksów. Najwidoczniej śmierciożercy po wizycie na weselu, odwiedzili również innych. A wszystko tylko po to, żeby znaleźć Harry’ego. Black czuł się rozdarty, nie wiedział czy powinien szukać Remusa, czy może raczej swojego chrześniaka. Przeniósł się więc w okolice Nory, która teraz była przerażająco cicha i oprócz leżącego na ziemi, podartego namiotu i resztek szkła w trawie nic nie wskazywało na to, że minionej nocy odbywało się tam wesele. Syriusz spoglądał jak słońce powoli wschodzi nad zielonymi polami. Poszukiwania zajęły mu całą noc, a on nic nie miał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">W Norze natknął się na niego Artur, nieco pokiereszowany, ale w jednym kawałku. Zaprowadził go do swojego garażu, nie chcąc denerwować Molly. Tam Weasley opowiedział dość szczegółowo, co się wydarzyło na weselu i po nim. Była to bardzo miła odmiana w przeciwieństwie do szczątkowych informacji, które przedstawił mu Remus. Wszystko zdawało się składać w całość, tym bardziej, kiedy Artur wręczył mu najnowsze wydanie </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Proroka Codziennego</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">, które głosiło, że Harry jest winny śmierci Dumbledore’a. W Syriuszu zawrzała krew, musiał coś zrobić, jakoś zaradzić, rozwiązać najbardziej palące problemy i uspokoić skołatane nerwy. Artur niestety nie wiedział, gdzie mógłby być Remus, a na pytanie o Harry’ego odpowiedział jedynie: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wysłałem do Rona patronusa, że jesteśmy wszyscy cali i nie powinien się z nami na ten moment kontaktować. Od rana przesłuchiwali nas wszystkich. — Potem dodał jeszcze: — Wierzę w to, że są bezpieczni, Syriuszu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">On również w to wierzył, a przynajmniej bardzo tego pragnął. Nie miał pojęcia, gdzie powinien się teraz udać… Pomyślał o rozmowie z Remusem, którą prowadził po urodzinach Harry’ego. Oboje wspomnieli wtedy, że chcieliby pomóc chłopakowi, że najchętniej towarzyszyliby mu w jego planach, zapewniając bezpieczeństwo. Stwierdził, że może to był klucz do odnalezienia tej dwójki! Może Remus odnalazł Harry’ego, a w takim razie jeśli Black znajdzie chrześniaka to znajdzie też tego idiotę. Musiał tylko dowiedzieć się, gdzie mógłby przenieść się Harry po weselu. Problem był taki, że Potter nie był sam, więc równie dobrze Ron albo Hermiona mogliby wytypować takie miejsce. Miejsce, które znali, w którym czuli się bezpiecznie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Przeszedł go dreszcz, gdy pewna myśl zjawiła się w jego głowie. To byłby naprawdę trupi humor, gdyby Harry wybrał to miejsce, ale warto było sprawdzić. Przeniósł się więc w miejsce, do którego nie chciał wracać. Wylądował w pobliskim zagajniku, spoglądając na wejście do budynku. Dostrzegł pod nim dwóch szemranych typów, którzy musieli być śmierciożercami. Zmienił się po raz kolejny tego dnia w psa i powolnym krokiem, charakterystycznym dla ulicznego kundla, przeszedł koło nich, nie wzbudzając żadnych podejrzeń, żeby skryć się za rogiem. Złą informacją było to, że sługusy Voldemorta również uznały to miejsce za prawdopodobny pobyt Harry’ego, dobrą zaś fakt, że było ich zaledwie dwóch, co oznaczało, że albo nie są świadomi, że Potter tam jest, albo wcale się tu nie zjawił. Syriusz przypuszczał, że z łatwością pokonałby tych dwóch przygłupów, ale w ten sposób spaliłby kryjówkę. Musiał się jednak znaleźć w środku. Był tylko jeden sposób, który mógł wybrać, ryzykując rozszczepieniem. Szybko wrócił do ludzkiej postaci i deportował się natychmiast, żeby zaraz potem pojawić się na szczycie schodów, omal nie wywracając się na plecy. W ostatniej chwili złapał się klamki i wpadł do środka, zamykając za sobą drzwi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Witaj w domu… — mruknął do siebie i uśmiechnął się krzywo.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Grimmauld Place. To miejsce zdawało się wyglądać dokładnie tak, jakim je zapamiętał. Sufit niknął w mroku, tapeta odchodziła płatami od ścian, paskudne żyrandole obrosły pajęczynami, nawet stojak na parasole w kształcie nogi trolla, o który Tonks z uwielbieniem się wywracała, leżał na podłodze. Black chciał zrobić krok, żeby zacząć szukać w opustoszałych pokojach Harry’ego, ale wtedy zewsząd zabrzmiał głos Szalonookiego: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Severus Snape? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nagle z zatęchłego dywanu wyrosła szarawa postać, która ruszyła ku niemu, wyciągając martwą rękę, a Syriusz rozpoznał w niej nieżyjącego już dyrektora. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz, chociaż musiał przyznać, że Moody miał wybitnie mroczne poczucie humoru. Stłamsił w sobie jakieś dziwne uczucie, które wylądowało na dnie jego żołądka i powiedział spokojnym głosem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie ja cię zabiłem, Albusie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Widmowa postać zmieniła się w gęsty pył, który opadł z powrotem na dywan. Syriusz przyglądał się temu przez chwilę, nie mogąc zrozumieć czy bardziej nieswojo poczuł się słysząc głos Szalonookiego, czy widząc zjawę Dumbledore, kiedy usłyszał głośne: </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie ruszaj się! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">W tej samej chwili, w której uniósł ręce do góry, zasłony skrywające portret jego matki rozsunęły się, a szanowna pani Black wrzasnęła z zapałem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szumowiny kalające mój dom! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Och, zamknij się — </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 14.6667px; white-space: pre-wrap;">jęknął,</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"> nie mogąc znieść jej głosu. Ktoś zbiegł po schodach, zasłony z powrotem się zasunęły, za co Black dziękował w duchu, a potem sam wyłonił się cienia mówiąc: — Nie strzelać, to ja, Syriusz! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Och, dzięki Bogu… — westchnęła z ulgą Hermiona, którą Syriusz dostrzegł kątem oka na schodach. Za nią stał Ron. Oboje opuścili różdżki, gdy go usłyszeli. Black jednak spoglądał na Harry’ego, który w przeciwieństwie do swoich przyjaciół, wciąż trzymał różdżkę w pogotowiu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pokaż się! — zażądał chłopak, a Syriusz zrobił jeszcze krok do przodu, tak że mętne światło lampy padło na jego twarz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jestem Syriusz Orion Black, ostatni z tego rodu, były więzień Azkabanu, twój ojciec chrzestny — powiedział spokojnie, opuszczając powoli ręce — zostałem ranny podczas bitwy w Departamencie Tajemnic i na ponad rok zapadłem w śpiączkę. Wybudziłem się kilka dni temu i spotkaliśmy się w Norze, a teraz… — mruknął, wskazując na miejsce, w którym byli — znajdujemy się w moim domu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wybacz, musiałem sprawdzić… — powiedział Harry, opuszczając różdżkę i spoglądając na niego z ulgą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Słusznie, Harry. Remus byłby z ciebie dumny jako nauczyciel — przyznał, rozglądając się dookoła, jakby Lupin miał zaraz wyjść z któregoś pokoju. Nic jednak nie wskazywało na jego obecność, tak samo jak na to, że Snape mógłby odwiedzić dawną Kwaterę Główną, czego tak obawiał się Moody. Dopiero teraz Syriusz poczuł konsekwencje całonocnych poszukiwań, nieustannych przemian i teleportacji. Był zmęczony, ale nie mógł kryć radości, widząc ich trójkę całą i zdrową. — Więc Wycierus się nie pokazał?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie — odparł Harry, ale od razu spytał: — Co się dzieje? Nikomu nic się nie stało? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jak dotąd nie, ale wszyscy jesteśmy śledzeni. Na zewnątrz jest dwóch śmierciożerców… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiemy...</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— … i musiałem się aportować dokładnie na szczycie schodów przed frontowymi drzwiami, żeby mnie nie zobaczyli. Na pewno nie wiedzą, że tutaj jesteście, bo ściągnęliby więcej swoich. Węszą we wszystkich miejscach, które są z tobą związane, Harry — przyznał Syriusz, nie chcąc na dzień dobry zrzucić na niego informacji, które zebrał dzisiejszego dnia. Lepiej będzie jeśli usiądą i na spokojnie porozmawiają. Lupin mógł zaczekać, kto wie, gdzie wywiało tego głąba. Potrafił jednak o siebie zadbać, a teraz Syriusz musiał się upewnić, że nic nie grozi Potterowi. — Chodźmy na dół, mam wam wiele do opowiedzenia, a i ja chcę się dowiedzieć, co się u was wydarzyło, odkąd opuściliście Norę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zeszli razem do kuchni, gdzie Hermiona wycelowała różdżką w palenisko. Natychmiast buchnął ogień, który nieco złagodził surowy wystrój tego miejsca. Black musiał przyznać, że wolał tu przebywać, kiedy ten dom wypełniony był członkami Zakonu, a Molly gotowała dla nich wszystkich, sprawiając, że choć trochę można było się tu poczuć jak w domu. Syriusz przeszedł wzdłuż długiego stołu, dostrzegając na nim jakieś papiery i skierował się do spiżarni, skąd wyciągnął kilka butelek kremowego piwa, które ostały się po wyprowadzce Zakonu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Więc po weselu trafiliście prosto tutaj?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie — odpowiedział Harry. — Schroniliśmy się później, po tym jak natknęliśmy się na dwóch śmierciożerców w kafejce na Tottenham Court Road.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co? — krzyknął Syriusz, oblewając się piwem kremowym. Przez chwilę uspokoił się myślą, że nic złego ich nie spotkało i przez ten cały czas byli bezpieczni, ale teraz… Cała trójka zaczęła opowiadać mu, co się wydarzyło. O tym jak przenieśli się na Tottenham Court Road, jak chcieli przeczekać w jednej z mugolskich kawiarni, jak Dołohow i Rowle w przebraniu robotników ich zaatakowali, a Hermiona po pojedynku wymazała im pamięć. Black nie chciał tego okazywać, ale to bardzo go przestraszyło. — Ale w jaki sposób tak szybko was znaleźli? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zastanawiam się czy Harry wciąż nie ma na sobie Namiaru — odezwała się Hermiona, spoglądając na niego wyczekująco, jakby mógł rozwiać jej wszelkie wątpliwości.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To niemożliwe — stwierdził Black, dostrzegając na twarzy Harry’ego wyraźna ulgę. — Zresztą, nawet gdyby tak było, to wiedzieliby też, że Harry jest tutaj, prawda? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Opowiedz nam, co się stało od czasu, jak uciekliśmy — poprosił Potter, dla którego chyba to było ważniejsze, niż fakt w jaki sposób śmierciożercy wytropili go tak szybko. Było to nierozsądne, chociaż bardzo charakterystyczne dla wszystkich Potterów. Ważniejsze było bezpieczeństwo innych, niż ich własne tyłki. — Nie mieliśmy żadnych wiadomości, odkąd ojciec Rona powiadomi nas, że jego rodzina jest bezpieczna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszystkich uratował Kingsley — przyznał Black, ciesząc się, że jednak wpadł do Nory i porozmawiał z Arturem, bo teraz mógł przynajmniej zaspokoić ich ciekawość. — Dzięki jego ostrzeżeniu większość gości weselnych zdołała się deportować, zanim oni się pojawili. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To byli śmierciożercy czy ludzie z ministerstwa? — zapytała Hermiona. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I ci, i ci, ale prawdę mówiąc, teraz to już wszystko jedno — stwierdził, wzruszając ramionami. Prawda była taka, że sytuacja potwornie się skomplikowała, bo teraz przeciwko nim postawiono również niczego nieświadomych pracowników ministerstwa, których winą było to, że bezmyślnie wykonywali polecenia. — Było ich tam kilkunastu, ale nie wiedzieli, że ty tam jesteś, Harry. Artur mówi, że próbowali ze Scrimgeoura wyciągnąć torturami, gdzie jesteś, zanim go zabili. Jeśli to prawda, to cię nie wydał— przyznał, spoglądając na Pottera. Widział w jego oczach ulgę i wstyd, czemu Syriusz zupełnie się nie dziwił. Nikt z nich nie lubił Scrimgeoura, a Harry był jedną z tych osób, które miały z nim najbardziej na pieńku, może nawet bardziej niż Tonks, ale wszystko wskazywało na to, że Rufus uratował mu życie i to była ostatnia rzecz, którą zrobił. Potem Black spojrzał na Rona i powiedział: — Śmierciożercy przeszukali Norę od piwnic po dach. Znaleźli ghula, ale nie odważyli się podejść bliżej… A potem całymi godzinami przesłuchiwali tych, którzy tam byli. Chcieli dowiedzieć się czegoś o tobie, Harry, ale, oczywiście nikt poza członkami Zakonu nie wiedział, że tam byłeś. Krótko po tym, jak rozwalili wesele, wdarli się do domów powiązanych z Zakonem. Nikogo nie zabili — dodał pospiesznie, widząc przerażenie na ich twarzach — ale nie byli zbyt łagodni. Spalili nowy dom Dedalusa Diggle’a, to już drugi, ale jego samego tam nie było. Rodziców Tonks, Teda i Andromedę potraktowali Cruciatusami, żeby dowiedzieć się dokąd udałeś się po wizycie u nich. Są teraz u Lupinów, tam śmierciożercy nie zdołali się dostać — powiedział, uspokajając bardziej siebie niż trójkę Gryfonów, a potem dodał myśl, która nieco zakuła go piersi: — Remus najwidoczniej w ostatniej chwili nałożył wzmocnioną ochronę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A więc śmierciożercy przełamali jednak te wszystkie zaklęcia ochronne? — spytał gorzko Harry, a Black skinął niechętnie głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musisz zdać sobie sprawę z tego, Harry, że śmierciożercy dysponują teraz całą potęgą ministerstwa. Mogą rzucać brutalne zaklęcia, nie bojąc się ze zostaną zidentyfikowani i aresztowani. Udało im się przełamać nasze wszystkie zaklęcia ochronne, a jak już wdarli się do środka, nie kryli się z tym, po co przyszli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A próbują chociaż usprawiedliwić stosowanie tortur, żeby się dowiedzieć, gdzie jest Harry? — zapytała rezolutnie Hermiona, a w jej głosie dało się wyczuć napięcie. Syriusz drgnął, a potem niespiesznie wyciągnął z tylnej kieszeni spodni zgnieciony egzemplarz </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Proroka</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">, który dostał od Artura.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Masz — mruknął podsuwając gazetę w stronę Harry’ego, a na pierwszej stronie stronie widniała fotografia Pottera, a nad nią nagłówek: POSZUKIWANY W CELU PRZESŁUCHANIA W SPRAWIE ŚMIERCI ALBUSA DUMBLEDORE’A. — I tak wcześniej czy później sam byś się o tym dowiedział. Pod takim pretekstem cię poszukują. Przykro mi, Harry…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Więc śmierciożercy przejęli też kontrolę nad Prorokiem Codziennym? — zapytała ze złością Hermiona, a Syriusz spokojnie skinął głową, bo ten fakt akurat najmniej go dziwił. — Ale ludzie na pewno zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zamachu stanu dokonano gładko i po cichu — wyjaśnił Syriusz, przypominając sobie, co mówił mu Artur. — Oficjalna wersja głosi, że Scrimgeour po prostu poddał się do dymisji. Zastąpił go Pius Thicknesse, który jest pod działaniem zaklęcia Imperius.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego Voldemort sam nie ogłosił się ministrem magii? — spytał Ron, a Syriusz zaśmiał się gorzko, kręcąc głową. Sam w tej chwili wyobraził sobie tego zwyrodnialca siedzącego za biurkiem w ministerstwie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ron, przecież nie musiał! — powiedział dosadnie, jakby to było oczywiste, ale widząc minę młodego Weasleya kontynuował: — Praktycznie i tak już rządzi, więc po co miałby siedzieć za biurkiem ministra? Jego marionetka, Thicknesse, zajmuje się codziennymi sprawami, a Voldemort może swobodnie planować działania zmierzające do powiększenia jego potęgi. Oczywiście wielu ludzi szybko sie domyśliło, co naprawdę się stało. W ciągu kilkunastu godzin polityka ministerstwa radykalnie się zmieniła i krążą pogłoski, że za tym wszystkim stoi Voldemort. Ale to są tylko szeptem powtarzane plotki. Nikt już nie wie, komu można ufać, wszyscy boją się coś powiedzieć głośno, w obawie, że jeśli ich domysły są słuszne, pogrążą siebie i swoje rodziny — stwierdził gorzko i równie niechętnie przyznał: — Tak, Voldemort bardzo sprytnie rozgrywa tę partię. Gdyby ogłosił się ministrem, mogłoby dojść do masowej rebelii, a pozostając w cieniu, wywołuje zamieszanie, niepewność i strach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A te radykalne zmiany w polityce ministerstwa — powiedział ze złością Harry — polegają również na tym, że ostrzega cały czarodziejski świat przede mną, a nie przed Voldemortem, tak?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Z całą pewnością i trzeba przyznać że to mistrzowskie posunięcie — przyznał niechętnie Black. — Teraz kiedy Dumbledore nie żyje, to ty, Chłopiec, Który Przeżył, stałbyś się symbolem i przywódcą ruchu oporu przeciw Voldemortowi. A sugerując, że miałeś jakiś udział w śmierci Dumbledore’a, Voldemort nie tylko wyznacza cenę za twoją głowę, ale zasiewa wątpliwości i strach w tych, którzy na pewno by cię bronili… — wyjaśnił, krzywiąc się ze złości. Spojrzał na całą trójkę, która na chwilę zatonęła we własnych myślach. Black rozumiał ich doskonale, sam czuł niepewność związaną z tym, co teraz nadejdzie. Voldemort przejął władzę zaledwie wczoraj, a świat już zmienił się diametralnie. Być może nie zostanie nic z tego, co znali, jeżeli go nie powstrzymają. Nie wiedzieli tylko jak. Syriusz przyjrzał się bliźnie na czole swojego chrześniaka. Harry był jedyną osobą, która, poza Dumbledorem, kiedykolwiek pokonała tego szaleńca. Syriusz mógł się tylko domyślać, że Potter coś wie, ale nikomu do tej pory tego nie zdradził. — Wszyscy w Zakonie wiedzą, że macie jakiś plan i że to Dumbledore przekazać ci jakąś misję — mruknął, zwracając na siebie ich uwagę. — Harry, możesz mi powiedzieć co to za misja.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chciałbym, Syriuszu, ale nie mogę — mruknął, spuszczając wzrok, a Black miał wrażenie, że gdyby naciskał mocniej, to może złamałby chłopaka i dowiedział się, co to za plany. Nie chciał jednak tego robić. Wolał, żeby Harry powiedział mu o tym z własnej woli, gdy przyjdzie czas. — Przykro mi. Jeśli Dumbledore nie powiedział tego Zakonowi, to ja też nie mogę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przewidywałem taką odpowiedź, ale mimo to mogę wam się jakoś przydać — stwierdził Syriusz, uśmiechając się, a potem zaproponował to, co chodziło mu po głowie od urodzin Pottera. — Zapewnię wam ochronę. Nie musisz i mówić, co zamierzasz robić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Widział, że Harry się zawahał, przez krótką chwilę miał nawet pewność, że się zgodzi i najgorsze było w tym to, że Syriusz nie poczuł z tego powodu radości. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wolałbym, żebyś zaopiekował się tymi, którzy tu zostaną — przyznał w końcu Potter. — Będę spokojniejszy, wiedząc, że jesteś tutaj. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może masz rację — powiedział Syriusz, czując dziwną ulgę. Przecież chciał pomóc Harry’emu, chciał zatroszczyć się o jego bezpieczeństwo i powodzenie tej tajemniczej misji. A jednak, na myśl, że miałby gdzieś teraz wyruszyć, nie poczuł jak dawniej ekscytacji, a ukłucie żalu, kompletnie dla niego niezrozumiałe. Uśmiechnął się krzywo i westchnął: — Mam spore bagno do posprzątania… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co masz na myśli? — zapytała Hermiona, nim zdążył pomyśleć, że powinien ugryźć się w język. Dopiero co ich uspokoił i zapewnił, że nic złego się nie wydarzyło, a teraz wyskoczył z takim komentarzem. Spojrzał na nich i nie mając innego wyjścia, spytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie widzieliście przypadkiem Remus?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Od czasu wesela nie… — odpowiedział Ron, wymieniając z przyjaciółmi zaniepokojone spojrzenia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szukam go od wczoraj, wyszedł zabezpieczyć dom i nie wrócił… — wyjaśnił Syriusz, zastanawiając się czy powinien dzielić się z nimi wszystkimi szczegółami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale mówiłeś, że śmierciożercy nic nikomu nie zrobili — zauważyła nerwowo Hermiona. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wątpię, żeby za tym stali śmierciożercy… — mruknął, przez chwilę nie wiedząc, czy to powiedzieć czy nie, ale stwierdził, że i tak w końcu kiedyś się dowiedzą: — Tonks jest w ciąży.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Och to cudownie! — zawołała od razu Hermiona.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wspaniale! — zawtórował jej Ron, tylko Harry nie podzielił tej radości i spytał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Remus się nie ucieszył? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Obawiam się, że to go przerosło — przyznał Black, jednak natychmiast dodał: — Ale znajdę go i sprowadzę do domu, żeby Tonks mogła mu wylać wiadro pomyj na ten pusty łeb. — Syriusz uśmiechnął się, jakby na potwierdzenie własnych słów, a jego wzrok padł na papiery, które leżały na stole. Z początku nie zwrócił na nie większej uwagi, ale po chwili dostrzegł znajome pismo, którego nie widział od lat. — Ktoś szperał w moich rzeczach… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wybacz… — szepnął Harry, a Hermiona w tym momencie pociągnęła Rona za łokieć, mówiąc, że muszą coś koniecznie sprawdzić na piętrze i razem wyszli z kuchni. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mam czego, prędzej czy później sam bym ci to pokazał — powiedział Syriusz, biorąc do ręki list, który otrzymał dawno temu, jeden z ostatnich, które dane było mu przeczytać. — Lily zawsze pisała najdłuższe listy na świecie, a potem wściekała się, gdy odpisywałem dwoma zdaniami — westchnął rozbawiony, uśmiechając się na widok tych krągłych ogonków przy literach, a spomiędzy kartek wyleciało nieco wyblakłe zdjęcie, na którym widać było małego berbecia śmigającego po korytarzu na małej miotełce. — To była pierwsza miotła, którą ci dałem. — W tej chwili poczuł się paskudnie, bo zrozumiał, że ciągle widział w Potterze albo tego dzieciaka, albo jego ojca. Nigdy nie wysilił się na tyle, żeby zobaczyć po prostu Harry’ego. — Harry, przepraszam…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie masz za co! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mam, nasza ostatnia rozmowa… — westchnął, odkładając list na blat i spojrzał chrześniakowi w oczy. — Nie o to mi chodziło, nie mam cię za nieodpowiedzialnego gówniarza. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Po prostu… przez całe twoje życie byłem nieobecny, przegapiłem tyle ważnych momentów, że czasami chciałbym, żebyś był tym małym brzdącem demolującym rodzicom dom na miotle ode mnie — przyznał zupełnie szczerze, a Harry aż się uśmiechnął.— Ale tak już nigdy nie będzie. Jesteś dorosłym mężczyzną, niezwykle odważnym jak twój ojciec i rozważnym jak twoja matka. Wszystko co było najlepsze w moich przyjaciołach, widzę w tobie. Nie wiem, jaka misja jest przed tobą, ale jestem pewien, że jej podołasz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Uśmiech Pottera był powodem, dla którego warto było wypowiedzieć te słowa. Nie trwało to jednak długo, bo nagle Harry zmarszczył czoło i zaczął się nad czymś zastanawiać. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Syriuszu, wiesz może dlaczego Stworek słucha moich rozkazów? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ten fanatyczny skrzat słucha tylko swoich właścicieli… — przyznał Black, a w kącikach jego ust pojawił się uśmiech.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— No właśnie, a ja przecież… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Od dłuższego czasu jesteś moim spadkobiercą — przerwał mu Black, a Harry aż zaniemówił z wrażenia.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak ty, Harry — przyznał, uśmiechając się szeroko. — Gdybym zginął wtedy w gmachu ministerstwa, to wszystko byłoby twoje — wyjaśnił Black, ale od razu się poprawił: — To jest twoje. Dlatego magia skrzatów zmusza Stworka, żeby cię słuchał. Chociaż ja bym się z tego tak nie cieszył, same utrapienia z tym skrzatem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie powiedziałbym, bardzo mi pomógł — przyznał Harry, zerkając niepewnie na Syriusza. — Dzięki niemu wiem, jaki musi być mój następny krok. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To dobrze… — odparł Black, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi, a Potter wypalił nagle:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czemu nigdy nie wspominałeś o swoim bracie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Moim bratem był James — powiedział stanowczo Syriusz, a potem dodał łagodniej: — Byliśmy braćmi z wyboru… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale Regulus… — szepnął Harry. Black pokręcił głową, nie chciał rozmawiać o tym szczeniaku. Nie myślał o nim od lat i nie chciał zmienić tego stanu rzeczy. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Regulus był taki sam jak reszta mojej popapranej rodzinki.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mylisz się, nawalił zostając śmierciożercą, ale… — szepnął Potter, a potem powiedział głosem, który później odbijał się echem w głowie Blacka. — Syriuszu, on poświęcił swoje życie, żeby pokrzyżować plany Voldemorta. Zginął jak bohater. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">*** </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dlaczego w ogóle wyszedł z domu? Może trudno było to pojąć, ale najważniejsze dla niego w tamtym momencie, gdy zamknął za sobą drzwi, pozostawiając Syriusza, Tonks i Althedę w domu, było zapewnienie im bezpieczeństwa. Nie myślał, raczej nie chciał myśleć i analizować tych wszystkich wydarzeń. Musiał wytypować priorytety, a najważniejszym było zabezpieczenie ich przed ewentualnym atakiem. Wyszedł więc i zaczął rzucać wszystkie zaklęcia, które przyszły mu na myśl, żeby uchronić dom i jego mieszkańców. Potem pomyślał, że ochrona samego domu to za mało więc rzucił dodatkowe zaklęcia na całą działkę, a gdy już to zrobił, stwierdził, że to i tak za mało. Wszedł w las, który otaczał jego dom, przypuszczając, że jeżeli śmierciożercy będą mieli ich zaatakować, to właśnie od tej strony. Poszerzał więc obszar objęty zaklęciami coraz bardziej i bardziej, powtarzając w głowie, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Nie zauważył nawet, w którym momencie zaczął biec. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Biegł przed siebie, potykając się o korzenie i odpychając się od drzew. Biegł tak szybko, jakby od tego zależało jego życie, jakby uciekał. Biegł nieustannie, czując, że zaraz wypluje płuca. Biegł, aż do momentu, gdy mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa i upadł na kolana. Próbował unormować oddech, ręce trzęsły mu się tak, że z trudem utrzymywał różdżkę w dłoni. Gdy tylko zatrzymał się w miejscu, wszystkie myśli, które nie mogły go dogonić podczas biegu, uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Uniósł wzrok, żeby sprawdzić, gdzie się znajduje, a gdy rozpoznał to miejsce, zaniósł się głośnym szlochem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zacisnął palce na kępach trawy, wbijając paznokcie w miękką glebę i z rozpaczą w oczach spoglądał na trzy nagrobki. Szloch zmieszany z żałosnym śmiechem wyrwał się z jego gardła. Czyż to nie ironiczne, że jego własne nogi zaprowadziły go właśnie w to miejsce, na jego prywatny cmentarz? Czy wszechświat skonfrontował go, stawiając naprzeciw grobów osób, którym zniszczył życie? Jego rodzice… Ojciec, który zginął, zamordowany przez Greybacka tej samej nocy, kiedy on został ugryziony… Matka, która zaniedbała siebie do tego stopnia, że zmarła, gdy on był jeszcze młody, a to wszystko z miłości do niego… I Maggie, kobieta, której jedyną winą było to, że go pokochała i zginęła, pomagając mu… Kochali go, poświęcili się dla niego, a on? On wciąż popełniał te same błędy. Niczego się nie nauczył, niczego w swoim życiu nie poprawił. Wszystkie swoje błędy, wszystkie niezałatwione sprawy i nierozwiązane problemy chował głęboko, a one ciągnęły się za nim. Spojrzał na wieniec białych róż, leżący na grobie Meg, ten sam, który wyczarowała Tonks w dniu, gdy Owen zginęła. Nawet najmniejszy płatek nie opadł z tych kwiatów, a było to dla niego symbolem wyrozumiałości i ogromnego serca Dory. On jednak nie był dla siebie łaskawy i czuł, że jego żona w tym wypadku również nie będzie. Co innego być z inną kobietą, a co innego… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nigdy nie rozmawiali o tym, co wydarzyło się zeszłego lata w Mungu, nigdy nie poruszyli tej kwestii między sobą. Na Merlina, nawet powiedział o tym Andromedzie, a nie potrafił przegadać tego z Tonks! Chociaż nie powinien się temu dziwić. Dora z całą pewnością nigdy nie wybaczy mu, że wyparł się wtedy ich dziecka, że nazwał je potworem, że pozwolił by strach nim zawładnął i uciekł. Zostawił ją w momencie, kiedy potrzebowała go najbardziej. Przecież straciła wtedy dziecko! Oni je stracili… Myśl, że mógłby być ojcem była tak nieprawdopodobna, że nie pozwolił sobie nigdy przeboleć tej straty. Nie opłakał tego maleństwa, któremu mogli dać życie, nie uronił nawet jednej łzy, bo to za bardzo bolało. Pozwolił sobie udawać, że zapomniał, że może żyć normalnie, ale myśl o nim ciągle krążyła z tyłu jego głowy. A to wszystko dlatego, że nigdy nie przyznał się sam przed sobą, że pragnął rodziny, pragnął miłości, pragnął być ojcem… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Z trudem dźwignął się na równe nogi i podszedł do grobu Maggie. Położył drżącą dłoń na gładkim kamieniu nagrobka i westchnął ciężko. Wiedział, że Meg nie zostawiłaby na nim nawet suchej nitki. I nie mógł jej się dziwić… Jeżeli było coś, czego ona i Moon próbowali go nauczyć, to był to fakt, że on zasługuje na to by żyć, tak jak żyją inni, że może cieszyć się każdym dniem i czerpać z życia tyle, ile się da. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Och, Maggie… — szepnął drżącym głosem, gładząc nagrobek. — Dziękuję ci. Za wszystko… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ciche pukanie, przerwało ciszę, która od dłuższego czasu trwała w tym pokoju. Zwinął starannie kolejną koszulę i włożył ją do kufra, spoglądając na widok rozciągający się za oknem. Porośnięte trawami wydmy, zdawały się poruszać wraz z podmuchem wiatru. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ciekawy początek pożycia małżeńskiego, braciszku — stwierdził Charlie dość beztroskim tonem, sięgając po kolejną część garderoby, gdy drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przynajmniej będzie niezapomniany — stwierdził Bill, uśmiechając się szeroko i opierając się plecami o framugę. — Musisz wracać?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Też chciałbym zostać, ale… — Wzruszył ramionami, nie chcąc przyznać, że po tym wszystkim coraz trudniej mu wyjechać, albo raczej coraz trudniej zostawić tu rodzinę. Najchętniej zabrałby wszystkich ze sobą, wierząc, że Rumunia jest bezpieczniejszym miejscem. Z resztą przez te kilka dni na nowo przyzwyczaił się do mieszkania z rodziną, a w Muszelce, prezencie ślubnym od ciotki Muriel, było naprawdę wygodne. Charlie musiał też przyznać, że ciotunia ma gest, chociaż jest straszną zrzędą… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Rozumiem — mruknął Bill, odpychając się od ściany i podchodząc do niego bliżej — chociaż to nie zmienia faktu, że wolałbym mieć całą rodzinę przy sobie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Też wolałbym mieć was wszystkich obok — przyznał Charlie, wrzucając do kufra resztę ubrań, nie przejmując się już składaniem. — Jak się czuje Fleur? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cóż, jest w bardzo bojowym nastroju. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Potrafi zaskoczyć — stwierdził, uśmiechając się do starszego brata, który również odwzajemnił ten gest. Trzeba było przyznać, że walecznością Fleur nie odbiegała od rodziny Weasleyów, a jej zawziętość w ostatnich dniach robiła wrażenie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Też byś tak zareagował, gdyby ktoś popsuł twoje wesele — zaśmiał się Bill, chociaż zaraz obejrzał się za siebie, sprawdzając czy żona go nie słyszała. Charlie już nie chciał mu mówić, że zamienia się w ojca, ale czuł, że w tę stronę to właśnie zmierza. Myśl o ojcu sprawiła, że pomyślał od razu o mamie, a potem o pozostałych braciach i siostrze, a wraz z tymi myślami pojawił się strach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co teraz będzie, Bill?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Znowu zeszliśmy do podziemia… — westchnął Bill i oboje spojrzeli przez okno na fale szalejące na morzu. Zatonęli na chwilę każdy we własnych myślach, chociaż tak naprawdę obaj myśleli dokładnie o tym samym. O swojej rodzinie i jej bezpieczeństwie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Rodzice poślą Ginny do szkoły? — spytał Charlie, przypominając sobie artykuł w </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Proroku</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">, który informował o wprowadzeniu obowiązkowej edukacji w Hogwarcie, który również został przejęty przez śmierciożerców. Co prawda nie wiedzieli, kto został mianowany nowym dyrektorem, a z pewnością nie była to McGonagall, ale mogli mieć pewność, że Voldemort postawił na tym stanowisku jednego ze swoich sługusów. Posyłanie Ginny do szkoły było, jak wepchnięcie jej w paszczę lwa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mają wyboru, nałożyli obowiązek szkolny — mruknął niechętnie, a potem dodał: — Ojciec też musi chodzić do pracy, a ministerstwo to teraz prawdziwe gniazdo żmij. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mama zejdzie na zawał… — jęknął, wyobrażając sobie, jak matka będzie przeżywać każdego dnia moment, gdy ojciec będzie wychodził z domu i nie zazna spokoju, dopóki ten nie wróci z powrotem. — Bliźniakom udało się przenieść z Pokątnej? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Znaleźli jakąś szopę, właściwie nie oni tylko ten ich przyjaciel Lee — przyznał Bill, krzyżując ręce na piersi i wzdychając ciężko. — Lepiej nie wspominaj o tym mamie, bo siłą zaciągnie ich z powrotem do Nory — powiedział, a kącik ust drgnął mu delikatnie, jakby rozbawiła go wizja matki ganiającej za tymi urwisami. Potem dodał jednak ciszej: — Zero wieści od Percy’ego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I Rona? — dopytał Charlie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tata zabronił mu odpowiadać — odpowiedział Bill. — Z resztą Kingsley nakazał najwyższą ostrożność. Na razie mamy się wycofać i wybadać sytuację. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślisz, że Zakon to przetrzyma? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wierzę w to — przyznał starszy z braci. — Wszyscy są bezpieczni, od wczoraj Syriusz odwiedził większość członków i upewnił się, że nikomu nic nie jest. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mówił coś o Tonks? — zapytał od razu Charlie, przypominając sobie, jak jego przyjaciółka w pośpiechu ich opuściła, zapowiadając im, że ma coś bardzo ważnego do powiedzenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie wiem… — przyznał szczerze Bill. — Długo rozmawiał z tatą, ale… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Coś się stało, nie zdążyła nam powiedzieć co… — wyjaśnił swoje zmartwienie Charlie. Zerknął za siebie, na wypadek czy jego bratowa nie słyszy, nie będąc pewnym, jaka mogłaby być jej reakcja, a potem poprosił: — Miej na nią oko, Bill. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dobrze, nie pozwolę, żeby coś jej się stało — zapewnił go brat, a potem uśmiechnął się szelmowsko, dodając: — W końcu to nasza dziewczyna. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ciekawe czy jak znowu przyjadę, to będziecie oczekiwać na kolejnego Weasleya? — zastanawiał się Charlie, sprzedając bratu kuksańca w bok.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bez pośpiechu — zaśmiał się Bill, szczerząc się jak głupi. — Ale jeśli tak, to mały Weasley będzie chciał poznać nie tylko swojego ojca chrzestnego, ale i wujka Cosmina.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— On też by tego chciał — przyznał Charlie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na myśl o swoim partnerze, który czekał na niego w Rumunii. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powiedz rodzicom, oni zrozumieją… — powiedział łagodnie Bill, kładąc mu ręce na ramionach, a on westchnął ciężko. Wiedział, że jego brat go akceptuje i wspiera, ale nie mógł zrozumieć tego, jak się czuł, jaki strach towarzyszy myślom o ujawnieniu swojej prawdziwej natury. — Nie mogę tego powiedzieć o bliźniakach i Ronie, ale tata i mama na pewno będą się cieszyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przy kolejnej okazji — postanowił Charlie, chociaż nie był pewien czy dotrzyma tego słowa. — Na ten moment mają dość rewelacji — skwitował, zatrzaskując swój kufer. — Czas na mnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Trzymaj się, braciszku — powiedział Bill, obejmując Charliego, a ten oddał uścisk.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdyby coś się działo… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Od razu się skontaktujemy — zapewnił go brat, klepiąc po ramieniu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A gdy to się skończy zapraszam na podróż poślubną do Rumunii — zaproponował Charlie, łapiąc swój bagaż. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Trochę nie po drodze z Zatoki Baskijskiej, ale uwzględnię cię w planach Fleur — sarknął Bill, puszczając do niego oko, a Charlie zaśmiał się wesoło, nie chcąc już wspominać nic o byciu pantoflem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Koniecznie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie tak to powinno wyglądać. Tego była całkowicie pewna, gdy trzymała swoją córkę w ramionach. Jak to możliwe, że była matką od dwudziestu czterech lat, a nadal nie potrafiła poradzić sobie w takich sytuacjach? Drżącą dłonią przygładziła włosy swojej córeczki, licząc, że ten gest jakoś pomoże. Nie mogła znieść tego nierównego oddechu, który nie był ani spokojny, ani nie był szlochem. Nie mogła zdzierżyć faktu, że jej mąż zaraz wydepcze dziurę w podłodze i tylko resztkami silnej woli powstrzymuje się od głośnego przeklinania. Nie dziwiła się mu, ale choć raz to ona zachowywała się łagodniej niż on. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wyobrażała sobie to inaczej. Chyba tak jak każda matka. Jej córka miała się zakochać, wybrać mężczyznę, z którym chciała spędzić życie, następnie miał być piękny ślub i w końcu wieść o długo wyczekiwanym wnuku. Nie uwzględniła jednak kilku zmian w tym cudownym planie… Po pierwsze, że Dora zakocha się w mężczyźnie dużo starszym, po drugie, że swoje życie zamierzała spędzić z wilkołakiem, po trzecie, że ślub był skromny, a jej nawet na nim nie było i po czwarte, że wieści o wnuku przyjdą na chwilę po ataku śmierciożerców wraz z informacją o nagłym zniknięciu zięcia… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Swoją drogą Syriusz mógł ich bardziej przygotować do tych rewelacji. To był naprawdę fatalny dzień. Co mogłoby się jeszcze wydarzyć? Ich spokojny wieczór, który razem z Tedem miała spędzić przy kominku z butelką wina, brutalnie przerwał ogromny huk, a potem do domu wpadło trzech zamaskowanych oprychów, żądając informacji o Harrym Potterze. Wiedziała, że z tego całego udzielania domu podczas przenosin będą problemy, ale co mieli zrobić? Z resztą, na Merlina, co oni mieli wspólnego z Potterem, nie wiedzieli, gdzie jest, co zamierza i jak do niego dotrzeć. Śmierciożercy nic by z nich nie wyciągnęli, a nawet gdyby mieli jakiekolwiek informacje, to nie wydaliby chłopaka. Oni jednak mieli za mało rozumu, by to zrozumieć, a jak wiadomo, gdy ktoś nie używa mózgu, to sięga po przemoc. Andromeda dałaby sobie rękę uciąć, że ten, który rzucił na nią Criuciatusa, to był Rudolf, jej szwagier. Aż była w szoku, że to nie jej siostra złożyła jej wizytę… Nie pamiętała nawet, kiedy zniknęli, bo za którymś razem straciła przytomność. Ocknęła się w ramionach Teda, a chwilę później zjawił się jej najdroższy kuzyn. Od razu stanęła na nogi, gdy usłyszała, że jej córka ich potrzebuje. Nieważny był ból, łomoczące serce i strach. Mógł chociaż powiedzieć, o co chodzi… Spodziewała się zastać Dorę ranną, zakrwawioną, na granicy życia i śmierci. Miała czarne wizje, w których Bella mści się za wszystko na jej ukochanej córeczce. Widok był zgoła inny, bo Nimfadora była w jednym kawałku, cała i zdrowa, co prawda nieco potargana z podartą sukienką i zapłakaną twarzą, ale była bezpieczna. Długo nie odpowiadała na ich pytania, wprowadzając Teda w jeszcze większą złość. Ostatecznie wyznała prawdę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mamo, jestem w ciąży — wyszeptała, chociaż jej głos zdawał się być niczym krzyk, który poniósł się echem. Sama nie rozumiała swojej reakcji. Chciała krzyczeć. Z radości, że zostanie babcią. Z niezrozumienia na widok zrozpaczonej córki. I z wściekłości, że Dora nie cieszy się z tej ciąży. Sama pamiętała, że gdy dowiedziała się o tym, że spodziewa się dziecka, wręcz skakała z radości. A potem Dora dodała: — Remus zniknął.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">I nagle wszystko stało się jasne dla Andromedy. Zawsze chodziło o Lupina. Może jej córka jeszcze tego nie rozumiała, ale wystarczyło, że poczeka aż poczuje pierwsze kopnięcie dziecka w swoim łonie i wtedy oczywistym się stanie, że to je kocha najbardziej. Rozumiała jednak, że Dora w tej chwili odbierała to inaczej, że obecność męża była dla niej najważniejsza, że on zbyt wiele razy od niej odchodził i że… gdy ostatnim razem odszedł, Nimfadora poroniła. Dla niej historia zatoczyła koło. Chciała ją zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że ma obok siebie ludzi, których kocha, że oni naprawdę się cieszą, ale zdawała sobie sprawę, że to nic nie da. Dlatego po prostu ją przytulała, ignorując nerwowego Teda i modliła się o to, żeby ten narwaniec Black już wrócił. Dlatego też serce zabiło jej mocniej, gdy usłyszała, że drzwi się otwierają, ale zaraz potem usłyszała swojego męża:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co ty sobie wyobrażasz? — Wściekłe pytanie Teda pozostało bez odpowiedzi, a zaraz potem w salonie pojawił się Remus. — Jak śmiesz tu w ogóle przychodzić? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Lupin nawet nie spojrzał na jej męża, chociaż po jego twarzy wywnioskowała, że ledwo się powstrzymuje, żeby nie wypomnieć Tedowi, że to on jest aktualnie gościem w jego domu. Poza tym wyglądał jak wrak człowieka, którego nerwy i zgryzota pożerają od środka. Wyminął jej męża bez słowa. Gdy tylko Dora zorientowała się, że Remus wrócił, drgnęła i natychmiast usiadła prosto na kanapie. Lupin podszedł do Nimfadory i opadł ciężko na kolana. Spoglądał na nią długo, nim przemówił ochrypłym głosem:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Rozumiem, że nie chcesz na mnie patrzeć. Rozumiem dlaczego nie powiedziałaś mi o dziecku… Brzydzisz się mnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co ty pleciesz? — wyszeptała Dora, a potem niepewnie wyciągnęła dłoń, żeby przyłożyć ją do policzka Lupina. — Gdzieś ty w ogóle był tyle czasu? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie tam, gdzie powinienem. Moje miejsce jest przy tobie, przy was… — wyszeptał, drgając, gdy dłoń Dory go dotknęła, ale od razu później przytrzymał ją, jakby bał się, że zaraz odsunie się od niego, a jego spojrzenie utkwione było na jej brzuchu. — Zrozumiem, jeżeli nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Odejdę, zostawię wam dom i wszystko, co mam. To niewiele, ale… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego miałabym tego chcieć? — spytała, kręcąc głową i pogładziła jego policzek kciukiem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bo nie jestem godny, żeby być z tobą, żeby być ojcem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeśli zaczniesz zaraz mówić o likantropii to… — jęknęła, gotowa natychmiast przerwać jego tyradę. W tej chwili Andromeda wstała z kanapy i podeszła do męża, który zaciskał pięści na oparciu fotela. Położyła dłonie na jego ramionach w uspokajającym geście.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie o to chodzi — odpowiedział od razu Remus, kręcąc głowa. — Nie o to, że jestem wilkołakiem, ale o to co zrobiłem. Jak mogłabyś chcieć być i wychowywać ze mną dziecko, skoro nazwałem nasze zmarłe maleństwo potworem? — wyznał, łamiącym się głosem, nie mogąc nawet spojrzeć Dorze w oczy. — Nie mam nawet odwagi, prosić o wybaczenie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chcesz tego dziecka? — spytała z nadzieją Dora i zmusiła go, żeby w końcu spojrzał jej w oczy. Andromeda wstrzymała oddech, chociaż miała dobre przeczucie, ale Ted spiął się jeszcze bardziej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pragnę wszystkiego, co ma związek z tobą — powiedział pewnym głosem, łapiąc jej dłonie i całując każdą z osobna. — Chcę mieć cię obok, chcę byś była zawsze. Jesteś moją żoną i moim największym marzeniem jest stworzenie z tobą rodziny, chociaż na to nie zasłużyłem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myślałam… — jęknęła Dora, z trudem powstrzymując płacz. — Bałam się, że nie będziesz go chciał, że przeraża cię to, że będzie takie, jak ty… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kocham je równie mocno, co ciebie — zapewnił ją, a słysząc tę pewność Andromeda uwierzyła mu bez cienia wątpliwości i była pewna, że Dora również. — Być może kiedyś ono będzie się mnie wstydzić, ale ja nigdy się go nie wyprę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wróćmy jednak do dość istotnej kwestii — odezwał się nagle Ted, zanim Andromeda zdążyła go powstrzymać. Jednak ani Remus, ani Dora nie zwrócili się w jego stronę, wpatrywali się w siebie z zapartym tchem, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie działo, jakby jeszcze do nich nie dotarło, że zostaną rodzicami. — Czy mój wnuk będzie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wilkołakiem? — dokończył Remus, nie odwracając wzroku od Dory. — Być może, ale nie będzie takie jak ja. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co masz na myśli, Remusie? — Tym razem to Dromeda zabrała głos, bo chociaż pragnęła w tym momencie zatonąć w bezkresnej radości spowodowanej tym, że ich rodzina się powiększy i po raz kolejny w ich życiu rozbrzmi dziecięcy śmiech, to jej mąż właśnie przypomniał jej o przypadłości Lupina. Poczuła, jak jej ciało przechodzi dreszcz, gdy w głowie pojawiła się wizja jej wnuka cierpiącego comiesięczne katusze razem ze swoim ojcem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiele nauczyłem się w lesie o naturze wilkołaków — przyznał Remus, wciąż wpatrując się w Nimfadorę, jakby to ona zadała pytanie. — Wiem, że urodzenie się nim jest błogosławieństwem w porównaniu do ukąszenia. — Remus zignorował głośne prychnięcie Teda, który nie mógł powstrzymać swojej złości. — Nie wiem czy nasze dziecko odziedziczy po mnie wilczy gen, Doro. To jest loteria. Ale gdyby… Nie przemieni się nim nie stanie się pełnoletnie, nim jego ciało nie będzie gotowe przyjąć zmian, które się z tym wiążą. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nieważne — szepnęła Dora, zsuwając się z kanapy tak, że teraz oboje klęczeli naprzeciwko siebie, trzymając się za dłonie, splatając swoje palce. — Będzie miał obok nas, nie pozwolimy, by to wpłynęło na jego życie. Nie pozwolimy by cierpiał.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie będzie — zapewnił ją Remus, a te dwa słowa uspokoiły również i Andromedę — dla niego, dla tych wszystkich dzieci, które urodziły i urodzą się wilkołakami przemiany będą naturalne, mniej bolesne i będą zachowywać świadomość. Nie musisz się bać, że…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie boję się niczego, póki jesteś przy mnie — mruknęła, a ich czoła zetknęły się ze sobą, jakby chcieli zminimalizować przestrzeń, która ich dzieliła. — Zrozum to wreszcie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nagle w drzwiach stanął Syriusz, który szybkim spojrzeniem zlustrował zastaną sytuację. Po jego minie nie można było odczytać, co się wydarzyło przez ten dzień. Black oparł się plecami o ścianę, krzyżując ręce na piersi, jakby nie chciał przerywać tej chwili. Andromeda podeszła do niego, uprzednio upominając męża szeptem, żeby nie robił nic głupiego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sporo mnie ominęło — mruknął cicho, gdy Andromeda się do niego zbliżyła.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mogłeś dać znać, że jesteś cały, a nie biegać gdzieś cały dzień — stwierdziła z urazą, nie mogąc zrozumieć, dlaczego ten lekkoduch nie pojmuje faktu, że ktoś się o niego troszczy i chce wiedzieć, gdzie jest i co się z nim dzieje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Znalazłem Harry’ego — szepnął jedynie, a Dromeda od razu zrozumiała, co tak długo go zatrzymało, tym bardziej gdy później dodał: — Jest w </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">domu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Będzie tam bezpieczny? — spytała, rozumiejąc, że mówiąc </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">dom, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">miał na myśli ich dom rodzinny, a zatem Grimmauld Place 12. Syriusz skinął krótko głową, ale jego nieprzenikniony wyraz twarzy wcale się nie zmienił, co bardzo ją zaniepokoiło. — Coś się stało?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Andy, on odkrył prawdę o śmierci Rega. On… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Syriuszu… — szepnęła z przejęciem, łapiąc kuzyna za rękę i ściskając ją mocno. Black pokręcił głową, zwieszając ją smutnie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Myliłem się co do niego — przyznał głosem przepełnionym bólem, a potem spojrzał jej w oczy tak pustym wzrokiem, że aż się przeraziła. — Tuż przed śmiercią nawrócił się i poświęcił swoje życie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Słodki Reg, tak naprawdę zawsze był nieprzewidywalny — szepnęła, wspominając swojego małego kuzyna, który był taki dobry i kochany, ale zupełnie pobłądził, tak jak jej siostry. Black spojrzał na nią tak smutnym wzrokiem, że aż ścisnęło jej serce. — Nie obwiniaj się, Syriuszu. Po prostu mu przebacz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co to teraz da? — spytał z wyrzutem, nie mogąc sobie poradzić z emocjami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przyniesie ukojenie tobie i jego duszy — zapewniła go, nie puszczając jego dłoni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czy ty byś mogła wybaczyć swoim siostrom? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdyby się zmieniły… — szepnęła, zastanawiając się nad tą odpowiedzią, ale potem dodała coś, czego była pewna: — Ja wciąż je kocham, Syriuszu. Tak samo jak ty kochasz Regulusa. — A potem spojrzała na swoją córkę i zięcia, którzy trwali w czułym objęciu, klęcząc pośrodku salonu i chłonąc swoją obecność. — Nawet sobie nie wyobrażasz, ile można znieść w imię miłości. </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline;"><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"></span><blockquote><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">W rozdziale pojawiły się fragmenty z książki ,,</span><span style="font-size: 11pt; font-style: italic; white-space: pre-wrap;">Harry Potter i Insygnia </span><span style="font-size: 14.6667px; font-style: italic; white-space: pre-wrap;">Śmierci</span><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"><i>", </i>które nieco zmieniłam i dostosowałam do fabuły mojego opowiadania. </span></blockquote><span style="font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;"></span></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-6005979708890413022021-10-10T23:19:00.001+02:002023-04-29T15:11:10.286+02:00134) Wesele<p style="text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; white-space: pre-wrap;">Spoglądała przez okno, nieświadomie wstrzymując oddech, a dziwny dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa. Objęła się mocniej ramionami, nie zwracając uwagi na to, że gniecie swoją sukienkę. Westchnęła ciężko, a jej oddech sprawił, że jeden z niesfornych kosmyków w odcieniu złocistego blondu zakołysał jej się przed oczami. Nie potrafiła znaleźć dla siebie miejsca. Bo chociaż jej samopoczucie znacznie się poprawiło, jakby świadomość, co je powodowało, natychmiast złagodziła objawy, to czuła się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. </span></p><span id="docs-internal-guid-5be4a15d-7fff-cebe-30ea-ead7976f3c79"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie chciała początkowo w to uwierzyć. Nawet biorąc eliksir z apteczki Molly, próbowała zagłuszyć przypuszczenia podsuwane jej przez podświadomość. Jednak mimo tych usilnych starań, fiolka ciążyła jej w kieszeni i wiedziała, że dla własnego spokoju musi się upewnić. <span></span></span></p><a name='more'></a><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zamknęła się w łazience, kiedy Remus i Syriusz zagłębili się w rozmowie bardzo odległej od spraw, które akurat ją zajmowały i długo spoglądała na bezbarwny płyn. Nie mogąc uspokoić drżenia rąk, zastanawiała się, jakie są szanse na to, że wynik będzie pozytywny. Nie mogła się dłużej oszukiwać, że to niemożliwe. Ona i Remus nie pilnowali zbytnio kwestii bezpiecznego współżycia. Może i było to głupie z ich strony, że pomijali tak istotną kwestię, ale ważniejsza dla nich była bliskość, której niezmiernie potrzebowali. Oczywiście zabezpieczali się, ale skłamałaby mówiąc, że robili to zawsze. Właściwie nie zliczyłaby momentów, kiedy ponosiły ich emocje i… Do tego wszystkie objawy, ciągłe mdłości, zmęczenie, bóle głowy i rozdrażnienie, a także brak okresu, którego w całym zamieszaniu nawet nie odnotowała. Z drugiej strony, to wcale nie musiało być to. Wszystkie te objawy, chociaż wymowne, mogły być wynikiem stresu, którego w ostatnim czasie miała aż nadto. Nie powinno to przecież nikogo dziwić, minione wydarzenia, śmierć Moody’ego, ucieczka Laury i brak jakichkolwiek wieści od niej, oszukiwanie rodziców, przenosiny Harry’ego i w ogóle musiały się jakoś odcisnąć na jej zdrowiu. Prawda? Pomyślała, że to mogło być prawdopodobne, ale… Rok wcześniej też myślała, że jej stan jest skutkiem rozstania z Remusem i straty Syriusza, a także powikłaniami po klątwie Bellatriks, wtedy również nie dopuściła do siebie innej możliwości i skończyło się to tragicznie. Cichy szloch wyrwał się z jej gardła, gdy pozwoliła wspomnieniom wrócić, kiedy przypomniała sobie uzdrowiciela, który poinformował ją, że straciła dziecko, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. Od dłuższego czasu nie wracała do tamtego okresu w swoim życiu, a były to najgorsze chwile, jakie przyszło jej przetrwać. Nie znała słów, które mogłyby opisać ból po stracie dziecka, maleństwa, które w ciągu sekundy pokochała miłością największą i od razu musiała zmierzyć z jego brakiem. Tamten pobyt w szpitalu był chwilą, w której straciła jakąkolwiek nadzieję. Nie miała już po co ani dla kogo żyć. Teraz było zupełnie inaczej. Chyba jeszcze nigdy nie miała więcej chęci do życia niż w tej chwili. Obecność Remusa zmieniła tak wiele, świadomość, że była kochana, że mimo tych wszystkich przeciwności mogą się sobą cieszyć… Dlaczego więc myśl o dziecku tak bardzo ją przerażała? Gdy zamykała oczy, widziała salę szpitalną oraz twarz Remusa, a w jej głowie niczym nieznośne echo odbijały się jego słowa. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">To dziecko byłoby potworem tak jak ja.</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> Dreszcz sprawił, że całe jej ciało pokryło się gęsią skórką. To nie wyniku testu się bała, a reakcji męża. O ile przegadali kwestię swoich uczuć i nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że Remus ją kocha, to nigdy nie poruszyli tej bolesnej kwestii ich dziecka. Co jeśli w tym temacie nie zmienił zdania? Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Nie mogła udawać, że nic się nie dzieje, bojąc się prawdy. Ostatnim razem skończyło się to tragicznie… Pospiesznie wykonała test i ustawiła flakonik na umywalce. Nawet nie mrugała, patrząc na bezbarwny płyn, który mienił się delikatnym blaskiem. Serce waliło jej jak oszalałe, a łzy naszły do oczu. Nagle eliksir zaczął mętnieć, jakby ktoś wrzucił do niego kilka drobinek jakiegoś barwnika. Tonks zamknęła na chwile oczy, a gdy ponownie je otworzyła, spoglądała na fiolkę, w której znajdował się już nie bezbarwny, a złoty płyn. Nie potrafiła się poruszyć w pierwszej chwili, a jedynym gestem, na który się zdobyła, było położenie dłoni na płaskim brzuchu i pogładzenie go delikatnie. Teraz musiała jakoś o tym powiedzieć Remusowi… </span><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie zdobyła się na rozmowę, co więcej nawet unikała męża, a było to dość łatwe, bo zanim Remus skończył rozmawiać z Syriuszem, ona skryła się pod kołdrą i udawała, że śpi. Prawda jednak była taka, że nie zmrużyła nawet oka, a ramię Remusa, które ją przez całą noc obejmowało, bardzo jej ciążyło. Następnego dnia również nie było okazji na rozmowę, bo szykowali się do wyjścia na ślub Billa i Fleur. Godzina ich wyjścia już prawię się zbliżała, kiedy spoglądała na krajobraz za oknem. Czekała aż Remus się ubierze, a Black w tym czasie nucił pod nosem jakąś melodię, której zupełnie nie kojarzyła. Zrobiła kilka kroków w miejscu i wygładziła swoją kwiecistą sukienkę, tę samą, którą miała na sobie w dniu swojego ślubu, upewniając się, że nie jest za bardzo opięta na brzuchu. Miała wrażenie, że chociaż jej figura wcale się nie zmieniła, to teraz każdy od razu zauważy jej stan. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś pewny, Syriuszu? — Dora drgnęła słysząc głos męża, szybko poprawiła sukienkę i fryzurę i przeszła z kuchni do salonu. Black leżał na kanapie, a Remus stał nieopodal, zawiązując muchę. Jego wyjściowa szata prezentowała się całkiem dobrze, chociaż nie była najnowsza i należałoby ją nieco dopasować. Widok Lupina mocującego się z elegancką muchą był rozczulający, ale Tonks nie potrafiła się uśmiechnąć, mając wciąż z tyłu głowy myśl, że on jeszcze nie wie. — W każdej chwili możemy iść do domu Moody’ego i… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę wolę zostać w domu — stwierdził Syriusz, wywracając oczami — nawet myślałem o tym, żeby zacząć się przenosić, ale trochę obawiam się wszystkich skrytek i zabezpieczeń, które ten wariat tam założył. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Możemy zostać z tobą i się tym zająć — zaoferowała Tonks, biorąc torebkę z komody i podchodząc do nich.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chyba żartujesz? Chcesz przegapić ślub swojego byłego? — zawołał z wyrzutem Syriusz, a Dora cisnęła w niego torebką, którą ten złapał, zanosząc się głośnym śmiechem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— W razie czego wystarczy patronus i… — powiedział spokojnie Remus, ale Black natychmiast mu przerwał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie jestem dzieckiem, Remusie! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czasami mam inne wrażenie… — skwitował Lupin, a Syriusz powtórzył dokładnie ten sam gest, który przed chwilą zrobiła Dora i rzucił w Lunatyka jej torebką. Remus złapał ją bez problemu i podał swojej żonie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Idźcie już… — jęknął znudzonym tonem Syriusz, a kiedy Lupinowie wymienili między sobą spojrzenie i ruszyli w stronę drzwi wyjściowych, dodał jeszcze: — Bawcie się dobrze!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Na pewno czujesz się dobrze? — spytał Remus, spoglądając na nią, kiedy przeszli przez ganek w miejsce, skąd mogli się przenieść do Weasleyów. Dora nie spojrzała nawet na niego i od razu odpowiedziała krótkim:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Od wczoraj niewiele rozmawialiśmy… — stwierdził zatroskanym tonem, łapiąc ją mocno za rękę, przez co musiała się zatrzymać i spojrzeć mu w twarz. To fakt, nie rozmawiali, bo nie wiedziała, jak mogłaby rozmawiać na inny temat niż ten, który zaprzątał jej głowę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Za dużo się ostatnio dzieje — bąknęła niemrawo, nie mijając się za bardzo z prawdą. Nie spojrzała mu jednak w oczy, a on uniósł dłoń do jej twarzy i gładząc jej policzek, sprawił, że nie mogła uciec wzrokiem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiesz, że zawsze… — próbował ją zapewnić, a ona uśmiechnęła się i wspięła na palce, żeby złożyć na jego ustach czuły pocałunek. Z jednej strony ten gest był zapewnieniem, że wie. Bo przecież wiedziała, że może na nim polegać, że ją kocha i będzie przy niej, że może z nim śmiało porozmawiać. Miała na to mnóstwo dowodów i nie powinna mieć żadnych wątpliwości, ale jednak miała… Bo choć znała Remusa doskonale i była pewna, że jest mężczyzną, z którym chce spędzić całe życie, to nie wiedziała, jak zareaguje na wieść o jej ciąży. Co gorsza, wiedziała, jak już raz zareagował i najbardziej na świecie bała się tego, że to się powtórzy. Bo chociaż wiele się od tamtego czasu zmieniło, a co najważniejsze ich sytuacja była zupełnie inna, to nie mogła mieć pewności, że w tej kwestii poglądy Remusa też się zmieniły. Nie rozmawiali przecież o dzieciach, było to zbyt bolesne właśnie ze względu na zeszłoroczny wypadek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Remus chyba chwilowo zadowolił się tym zapewnieniem i nie drążył dalej tematu. Sam cmoknął ją w skroń i przygarnął do siebie, zanim okręcił ich i przeniósł na tereny nieopodal Nory. Zebrało się już całkiem sporo osób, które zmierzały w stronę weselnego namiotu, tworząc barwny wężyk ciągnący się przez zielony teren. Tonks z ulgą przyjęła, że nie zemdliło jej podczas lądowania, bo Remus na nowo nabrałby jakiś podejrzeń. W jednej chwili stwierdziła, że nie musi mówić mu teraz, że poczeka z tymi rewelacjami i może nieco go przygotuje na ten szok. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Remusie, Tonks! — zawołał Artur, ubrany w elegancką szatę wyjściową, trzymając w dłoniach tiarę, którą planował pewnie założyć dopiero później. Gdy tylko ich spostrzegł zamachał wesoło ręką i podszedł do nich. — Dobrze was widzieć, wczoraj niestety się minęliśmy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Lepiej dla nas, żebyśmy trzymali się z dala od Scrimgeoura — przyznał Remus, ściskając dłoń Weasleya. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ponoć chce przeprowadzić nową ustawę w sprawie wilkołaków… — przyznał dość niechętnie Artur, spoglądając na reakcję Lupina. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sfora Greybacka nie przestaje mordować, nie można się dziwić, że chce jakoś temu zapobiec — odparł spokojnie Remus, chociaż uciekł wzrokiem od swojego rozmówcy, co nie uciekło uwadze Tonks. — Zapomina tylko o tym, że Greyback jest poza literą prawa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— I o tym, że nie każdy wilkołak jest potworem — dopowiedział Artur, uśmiechając się krzywo, ale szczerze. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie martw się, Bill nie jest wilkołakiem. Jego te obostrzenia nie będą dotyczyć — pospieszył z zapewnieniem Remus, ale Artur uśmiechnął się szerzej, kręcąc głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mówiłem o nim, Remusie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Właściwie po co Rufus z tobą przyszedł? — spytała Dora, zmieniając nieco temat, który zdał jej się nieco niebezpieczny. W jej głowie temat likantropii Remusa, był niebezpiecznie blisko jej stanu, a postanowiła przecież pomówić o tym później… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przekazał testament Dumbledore’a — powiedział Weasley, ściszając głos, a Tonks poczuła dreszcz przypominając sobie, że kilka dni temu w podobnej sprawie przyszedł i do niej. — Zapisał kilka swoich rzeczy Harry’emu, Ronowi i Hermionie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co dokładnie? — zainteresował się Remus, marszcząc brwi.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ciężko mi stwierdzić czy to coś konkretnego. Dla mnie te rzeczy mają bardziej wydźwięk sentymentalny… — przyznał niepewnie, a potem wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przetarł nią czoło. — No nic, muszę gdzieś znaleźć Muriel. Powinna już tu być. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wolałabym jej nie spotkać… — mruknęła Dora, a Weasley zaśmiał się głośno.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ja też, Tonks, uwierz mi, że ja też — przyznał, rozglądając się dookoła, jakby cioteczka Muriel miała się zjawić zaraz obok i zbesztać go za te słowa. — Idźcie już zająć miejsca. W wejściu do namiotów czekają bliźniacy, Ron i… nasz kuzyn Barny, poznacie go od razu, jako jedyny ma kręcone włosy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Też chcieliśmy przyprowadzić naszego kuzyna, ale odpuścił… — powiedziała Tonks, domyślając się, że Barny to nie kto inny jak Harry i najwyraźniej nie tylko oni rozważali posłużenie się eliksirem wielosokowym. Może powinni bardziej namawiać Syriusza? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szkoda — przyznał Artur — ale nic na siłę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Poklepał ich jeszcze po ramionach, uśmiechając się szeroko i wyruszył na poszukiwanie ciotki Muriel, a oni ruszyli wraz z pozostałymi gośćmi do namiotu. Im bliżej podchodzili tym, coraz więcej osób spotykali. Pod drzewem nieopodal stali muzycy ubrani w złote surduty i kelnerzy, którzy paląc fajki, czekali aż ceremonia zaślubin się skończy i zacznie się wesele. Stanęli w kolejce, Fred zasalutował do nich, wprowadzając do namiotu kilka rozchichotanych blondynek, które zapewne były kuzynkami Fleur i również miały w sobie coś z wili. Kiedy przyszła ich kolej, na zewnątrz wyszedł niewysoki chłopak o rudych, kręconych włosach, ubrany w nieco za małą jak na swoją posturę szatę wyjściową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cześć! — zawołała do niego Tonks, rozpoznając w nim Harry’ego, czy tam kuzyna Barny’ego. — Artur powiedział nam, że tylko ty masz kręcone włosy. Wybacz, że zniknęliśmy wczoraj wieczorem — dodała ściszając głos, bo chciała wytłumaczyć ich zachowanie. — Ostatnio ministerstwo jest bardzo uczulone na punkcie wilkołaków, no i ja też nie mam najlepszych relacji z byłym szefem… Pomyśleliśmy, że nasza obecność mogłaby ci zaszkodzić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— W porządku, rozumiem — odparł Harry, uśmiechając się delikatnie i wprowadził ich do namiotu. Wszystko było przygotowane przepięknie, a cały wystrój aż zapierał dech w piersiach. Rzędy delikatnych, złotych krzeseł ustawiono po obu stronach długiego, purpurowego dywanu, który prowadził od wejścia aż do miejsca, gdzie para młoda przyrzeknie sobie wieczną miłość, nad którym unosiła się kiść złotych balonów, a słupki podtrzymujące całą konstrukcję oplatały białe i złote kwiaty. Kiedy byli gdzieś w połowie wysokości krzeseł, Harry wskazał Lupinom ich miejsca i spytał szeptem: — Wąchacz z wami przyszedł?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Został w domu, dla niego też lepiej będzie, żeby nie wystawiał się na widok… — wyjaśnił Remus, przepuszczając Dorę i sam zajął miejsce tuż przy przejściu. Kiedy zobaczył na twarzy Harry’ego zawód dodał szybko: — Spotkacie się wkrótce. Może wpadniesz do nas, tam będzie mniej świadków?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może… — przyznał dość niepewnie Harry, ale nie dowiedzieli się już czy to dlatego, że nie chce im się narzucać czy może z powodu jego tajemniczych planów, o których nie powiedział nawet swojemu chrzestnemu, bo za nim pojawiła się znajoma para prowadzona przez Rona.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przesuń się, Lupin! — huknęła Sara, stając nad nimi, a tuż ponad jej ramieniem pojawił się Franczesco. Prezentowali się wspaniale. Lucky ubrała długą, błękitną sukienkę z dość pokaźnym dekoltem i pięknymi, rozkloszowanymi rękawami, a swoje ciemne włosy upięła wysoko, pozwalając kilku niesfornym kosmykom wydrzeć z misternie ułożonej fryzury. Natomiast Fran wyglądał obłędnie w idealnie skrojonym garniturze, zapewne włoskim. Cóż chyba tylko Anglicy mieli tak staromodne podejście do ubioru czarodziejów, że na każdą okazję ubierali szaty. Lucky obdarzyła Harry’ego promiennym uśmiechem, który chyba nieco się speszył, bo zniknął od razu i zaczęła się przepychać na swoje miejsce. Gdy stanęła nad Remusem, cmoknęła go w policzek, a potem zamknęła Dorę w żelaznym uścisku. W tym czasie Fran przeszedł za nią i zajął krzesło obok, robiąc przy tym o wiele mniej zamieszania. — Czy tylko ja jestem tak podekscytowana? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Od rana zachowuje się, jakby to był jej własny ślub — wtrącił Franczesco, wychylając się zza swojej partnerki i uśmiechnął się z politowaniem, szukając przy tym zrozumienia u Remusa.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie chcę nic mówić, ale nadal na tej ręce nie widzę żadnego pierścionka… — wypomniała niezadowolona Sara, wyciągając przed siebie dłoń i podtykając ją swojemu partnerowi pod twarz. I chociaż ten zarzut mógł zabrzmieć, jakby miała do niego żal, to cień uśmiechu błąkał się na jej ustach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mamy razem dziecko, to chyba wystarczająca deklaracja uczuć? — stwierdził beztrosko Luccatteli, a Dora drgnęła słysząc ten argument. Pomyślała od razu o małej Amelii, która naprawdę była owocem miłości swoich rodziców, chociaż wcale nie planowali zakładać rodziny tak szybko. Czy w przypadku Dory i Remusa też tak miało być? Chociaż to maleństwo, którego istnienie ledwo się zaczęło, nie było w planach, to sprawi, że ich małżeństwo stanie się jeszcze silniejsze? A może wręcz odwrotnie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mówię ci Tonks, trzeba było sobie wziąć jakiegoś Francuza, a nie Włocha, tamci to są chociaż odrobinę romantyczni — powiedziała zadziornie Sara, szturchając ją w ramię i nie zwracając uwagi na swojego ukochanego, podniosła się na krześle i zaczęła rozglądać dookoła. — Czy Fleur nie zaprosiła jakiegoś kuzyna? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Widziałam mnóstwo chichoczących ślicznotek… — przyznała Dora, próbując ukryć, że temat dziecka ogromnie ją porusza i stawia w niekomfortowej sytuacji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Miałaś na myśli idiotek? — spytała żartobliwie, puszczając do niej oczko, a potem westchnęła rozmarzona. — Naprawdę już nie mogłam się doczekać… Kiedy ma się małe dziecko, każde wyjście bez niego jest świętem! Z resztą sami zobaczcie, jak zostaniecie rodzicami… — powiedziała beztrosko, a Tonks cała się spięła i cudem zmusiła się, żeby spojrzeć na Remusa, chcąc odczytać z jego twarzy czy wizja rodzicielstwa w ogóle mu odpowiada? Jej mąż jednak odwrócił w tamtym momencie wzrok, a jego mina wskazywała raczej chłodną obojętność niż potencjalny zachwyt na myśl o dziecko. W tym momencie Dora poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w brzuch i zaczęła się zastanawiać, co zrobi, jeżeli jej mąż zareaguje dokładnie tak samo jak rok temu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> — Ona tylko tak mówi, za godzinę będzie już usychać z tęsknoty za Amy — wtrącił Fran, łapiąc dłoń Sary i muskając jej wierzch swoimi ustami.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To wtedy się upiję, co nie, Tonks? — Dora odpowiedziała na ten komentarz szerokim, ale wymuszonym uśmiechem i nie zdążyła odpowiedzieć, bo akurat rozbrzmiała muzyka. Najpierw po purpurowym dywanie przeszli państwo Weasley, uśmiechając się i machając do krewnych. Artur trzymał żonę pod ramię, co chwila gładząc jej dłoń uspokajająco. Molly natomiast była pełna emocji i prezentowała się wspaniale w nowej szacie barwy ametystu i dopasowanym do niej kapeluszu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Gdy tylko rodzice pana młodego zajęli swoje miejsca w pierwszym rzędzie, u wejścia do namiotu stanęli Bill i Charlie, obaj w odświętnych szatach, z białymi różami w butonierkach. Wtedy jeden z bliźniaków gwizdnął głośno z uznaniem, a kuzynki wile zareagowały głośnym chichotem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— No nie wiem, co mają w sobie Molly i Artur, że im takie atrakcyjne dzieci wyszły… — mruknęła szeptem Sara, uśmiechając się szeroko na widok braci Weasley. Dora nie mogła się z nią nie zgodzić, bo wszystkie dzieci Weasleyów miały coś w sobie, dlatego przyznała cicho:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dobre geny… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Muzyka zabrzmiała jeszcze głośniej, a na widok pana Delacour i Fleur, kroczących powoli kobiercem, przez namiot przebiegło głośne westchnienie, które wyrwało się także z ust Lucky. Panna młoda sunęła dostojnie, a jej ojciec podrygiwał żwawo, tryskając radością. Tonks uśmiechnęła się szeroko na ten widok, żałując, że jej tata nie był taki szczęśliwy, kiedy ona wyszła za mąż. Fleur miała na sobie prostą, białą suknię, która choć wydawała się skromna, promieniowała srebrnym blaskiem. To zapewne zasługa uroku wili, który przyszła pani Weasley wokół siebie rozsiewała. Tuż za nią szły w złotych, mieniących się sukniach Ginny i siostra Fleur, Gabrielle. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Złoty to nie jest kolor dla Ginny… — skomentowała Sara, a chociaż Tonks nie do końca się z tym zgadzał, bo najmłodszej z Weasleyów było naprawdę pięknie w tej kreacji, to skomentowała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale siostra Fleur wygląda obłędnie… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Panie i panowie — rozbrzmiał śpiewny głos, kiedy mistrz ceremonii stanął między parą młodą. — Zebraliśmy się tutaj by świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak, mój diadem godnie uświęca całą uroczystość — powiedziała donośnym szeptem Muriel, najwidoczniej troszcząc się o to, żeby każdy ją usłyszał. — Ale muszę wyznać, że suknia Ginewry jest zbyt wydekoltowana. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Stara kwoka… — syknęła Dora pod nosem, mając nadzieję, że w tłumie gości nie natknie się na Muriel w trakcie wesela.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Znasz ją? — spytała z zaciekawieniem Sara, a Tonks skinęła głową.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ciotka Billa, Muriel, ostatnio u niej… — zaczęła tłumaczyć, ale zamilkła, przypominając sobie moment, w którym po udanej ucieczce przed Bellatriks widowiskowo zwymiotowała do donicy Muriel. Dopiero teraz zrozumiała jak wymowny to był objaw i że już wtedy powinna nabrać podejrzeń co do swojego stanu. Nie chciała tego mówić na głos, położyła dłoń na brzuchu i mruknęła: — Nieważne. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wiliamie Arturze, czy chcesz poślubić Fleur Isabelle… — Ten moment wzruszył większość zebranych gości. Molly i pani Delacour łkały cicho w pierwszym rzędzie, a Hagrid zagłuszał wszystkich wydmuchując swój nos z tyłu. Każdy spoglądał na siedzącą obok niego osobę ze łzami w oczach. Sara położyła głowę na ramieniu Franczesca, a on ucałował jej skroń. Remus również zdobył się na czuły gest, splatając ze sobą ich dłonie, jednak Tonks nie odwzajemniła uścisku. Co więcej zamarła zupełnie, bojąc się nawet na niego spojrzeć, bo zapewne w tamtym momencie wybuchła by płaczem i nie byłaby to wcale oznaka szczęścia i wzruszenia. — A więc ogłaszam, że jesteście ze sobą złączeni na całe życie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Mistrz ceremonii uniósł nad głowami Billa i Fleur różdżkę, z której wytrysnął deszcz srebrnych gwiazdek, omiatając ich świetlistymi spiralami. Wybuchły oklaski i radosne okrzyki, z czego Tonks skorzystała, wyplątując swoją dłoń z uścisku męża i dołączyła się do wiwatów. Złote balony, które unosiły się nad parą młodą, nagle pękły, uwalniając rój rozśpiewanych rajskich ptaków i maleńkich złotych dzwoneczków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Panie i panowie! Proszę wszystkich o powstanie! — Kiedy wszyscy wstali, mistrz ceremonii machnął różdżką, a wszystkie krzesła uniosły się łagodnie w powietrze, grupując się wokół przykrytych białymi obrusami stolików po bokach namiotu. Jego ściany nagle zniknęły, sprawiając, że stali teraz pod baldachimem, mając widok na zachodzące za zielonym wzgórzem słońce. Wszystko co się działo, można było nazwać pięknymi czarami, które choć były kwestią organizacyjną, sprawiały, że goście uśmiechali się na widok kolejnych zmian. Zwłaszcza gdy na środku namiotu pojawiła się sadzawka płynnego złota, które po chwili zastygło, tworząc lśniący parkiet. Muzycy, którzy jeszcze niedawno palili fajki pod drzewem, zajęli swoje miejsca i zaczęło się wesele. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Pierwszą parą na parkiecie byli Bill i Fleur, którzy zatracili się w melodii, rozkoszując się faktem, że od teraz już na zawsze będą razem. Potem dołączyli do nich Artur, który z dumną miną prowadził panią Delacour oraz pani Weasley z ojcem Fleur. Tuż za nimi ruszyły kolejne pary. Charlie i Ginny, Ron z Hermioną, bliźniacy w towarzystwie kuzynek Fleur, Sara i Fran. Remus chrząknął, a gdy na niego spojrzała, stał z wyciągniętą w jej stronę dłonią. Ujęła ją, uśmiechając się delikatnie, a jej mąż poprowadził ją na parkiet. Drgnęła, gdy położył swoją dłoń na jej talii, wyobrażając sobie, że znajdowała się teraz niezwykle blisko jej brzucha. Zalała ją fala sprzecznych emocji, gdy wyobraziła sobie, że Remus mógłby pogładzić jej płaski brzuch ze świadomością, że nosi jego dziecko. Kołysali się delikatnie, będąc niezwykle blisko siebie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wyglądasz na smutną… — szepnął Remus, zbliżając swoją twarz do jej twarzy. Nie odpowiedziała. Nie mogła zaprzeczyć, była smutna, bo nie miała w sobie odwagi, żeby powiedzieć mu prawdę, a z drugiej strony chciała się cieszyć, bo miała ku temu powód. — Żałujesz, że nasz ślub tak nie wyglądał? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jestem zachwycona tym, że nie było na nim ciotki Muriel — mruknęła, spoglądając w stronę, gdzie ta stara baba znęcała się właśnie nad jakimś biednym kelnerem, którego jedyną winą był fakt, że znalazł się w zasięgu jej wzroku. Remus jednak nie dał się nabrać na ten dowcipny komentarz i spoglądał na nią nieustannie. Uśmiechnęła się więc i powiedziała łagodnie: — Nasz ślub był idealny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale nie było wesela. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bo go nie potrzebowaliśmy — zapewniła go. Wiedziała, że Remus chciał, żeby ich ślub był idealny, bo w jego mniemaniu na taki właśnie zasługiwała. Chociaż niekoniecznie tego chciała. Z resztą to przecież ona zaproponowała, żeby pobrali się zaraz po zaręczynach, bez zbędnego planowania i męczących przygotowań. Niczego by nie zmieniła, bo wtedy miała pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. Żałowała jedynie, że teraz też nie miała w sobie tej pewności. — Dzień naszego ślubu, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Odbijany? — Usłyszała za sobą głos Charliego dokładnie w tym momencie, kiedy jej usta miały się zetknąć z wargami Remusa. Jej mąż nie wyglądał jednak na złego, uśmiechnął się do niej i kiwnął głową, a ona odwróciła się do przyjaciela, mówiąc:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Świadkowi pana młodego nie odmówię. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę byłem przekonany, że będziesz moją bratową — szepnął Charlie, kiedy okręcił ją, prowadząc w głąb parkietu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przed tym, czy po tym jak się przyznałeś, że podkochiwałeś się we mnie od trzeciej klasy? — zapytała, śmiejąc się i dając mu kuksańca podczas kolejnego obrotu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Hej, miałbym w rodzinie moją pierwszą miłość! — zauważył Charlie, uśmiechając się szelmowsko. — I tak byłbym na wygranej pozycji! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Straszny dureń z ciebie… — szepnęła, kręcąc głową i położyła mu ręce na ramiona, pozwalając się prowadzić. — Przyjechałeś na długo?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kilka dni — przyznał, uśmiechając się szeroko. — Nie mogę długo zostać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twoje smoki są aż takie niecierpliwe?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— One są jak małe dzieci, tylko gigantyczne, mają szpony i zioną ogniem — odpowiedział rozbawiony, wywracając oczami, a Dora uśmiechnęła się niezręcznie. Kolejna osoba wspomniała przy niej o dzieciach tego wieczoru. Temat, którego unikała, zdawał się ją dręczyć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Trochę się zmęczyłam, może odpoczniemy? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Charlie poprowadził ją w stronę jednego z pustych stolików, gdzie usiedli, a Weasley od razu podał jej kieliszek szampana. Dora spojrzała niepewnie na alkohol i dyskretnie odstawiła na bok. Nie minęła chwila, a obok nich pojawiła się Sara, która zawołała wesoło, obejmując Charliego:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeden Weasley odhaczony, teraz czas na ciebie, Charlie! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Do tego raczej nie dojdzie… — zauważył Weasley, chociaż chyba nie był tym stwierdzeniem szczególnie zmartwiony.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie odmówisz chyba Molly organizacji kolejnej takiej imprezy… — zauważyła Tonks, spoglądając na to wszystko, czym żyła jego mama przez ostatnie miesiące. Molly byłaby zachwycona, gdyby każde z jej pociech mogło pochwalić się takim weselem.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twoja mamuśka na bank liczy na sporą gromadkę wnuków — dodała Sara, szczerząc się szeroko, a Tonks przymknęła oczy, słysząc kolejny komentarz odnośnie dzieci. Zauważyła nawet, że prawie za każdym razem, gdy tak się dzieje, ona kładzie dłonie na brzuchu, jakby chciała ochronić swoje dziecko. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sporą to mało powiedziane — zaśmiał się wesoło Charlie, unosząc kieliszek do ust — ale to moje rodzeństwo będzie musiało spełnić te oczekiwania. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeszcze sobie kogoś znajdziesz, przystojny facet z ciebie — zapewniła go Dora, targając jego włosy, a ten jakby wstrzymał na chwilę oddech, a potem uśmiechnął się dość tajemniczo i wyznał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sęk w tym, że już kogoś znalazłem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Słucham? — krzyknęła Sara, nieomal krztusząc się szampanem. — Tonks trzymaj mnie, bo zaraz go uduszę! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlaczego nic nie mówiłeś? — spytała, będąc w równie dużym szoku. — I dlaczego przyjechałeś sam?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— No właśnie, wesele to idealny moment, żeby przedstawić rodzinie swoją drugą połówkę — zauważyła Lucky i nie mogąc powstrzymać swojej frustracji, uderzyła go pięścią w ramię. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Moja mama raczej nie zniosłaby tego najlepiej — przyznał Weasley, krzywiąc się, ale raczej nie z powodu ciosu Sary, a faktu, że Molly mogłaby nie zaakceptować jego wyboru. — Moja druga połówka odbiega trochę od jej wyobrażeń. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Twoja mama kocha wszystkich — stwierdziła pewnie Dora, a potem machnęła ręką i ponagliła przyjaciela: — Dobra, opowiadaj o tej swojej miłości! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cóż, moja miłość jest czuła, zabawna, rozumie mnie jak nikt inny — wymieniał, a z każdą kolejną wypowiedzianą cechą uśmiech na jego twarzy powiększał się — i ma na imię Cosmin. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cosmin? — powtórzyła niepewnie Sara, spoglądając wpierw na Charliego, a zaraz potem na Tonks, która otworzyła usta, nie potrafiąc na początku zareagować. Czy jej wieloletni przyjaciel właśnie przyznał im się do tego, że nie interesują go kobiety? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nigdy nie mówiłeś, że wolisz facetów… — szepnęła, zastanawiając się czy coś ją ominęło. Jedyną ulgą był fakt, że Lucky była równie zszokowana. Dora zdołała sobie uzmysłowić, że właściwie to Charlie nigdy nie chodził na randki i nie szukał szczególnie miłostek w Hogwarcie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Raczej się tym nie chwaliłem — przyznał, a jego niepewność zaczęła być coraz bardziej widoczna, bo wbił spojrzenie w kieliszek, który trzymał w dłoniach. — Ludzie różnie reagują… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ale przecież podkochiwałeś się w Tonks! — zdziwiła się Sara, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Charlie zaśmiał się nerwowo, spoglądając kątem oka na Dorę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak, Tonks była pierwszą i ostatnią kobietą, w której się kochałem — przyznał, jakby nie chcąc powiedzieć wprost, że pewnie jakiś czas później zrozumiał, że co prawda może się zakochać, ale w mężczyźnie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czemu nie powiedziałeś? — spytała spokojnie, kładąc rękę na jego ramieniu. Chciała mu pokazać, że może im powiedzieć o wszystkim, że są przyjaciółmi i nie powinni mieć przed sobą sekretów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chyba się bałem… — Wzruszył ramionami, a tym razem Dora nie wytrzymała, bo jęknęła głośno, uderzając czołem o jego bark. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czego się bałeś, głupku?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Że się ode mnie odwrócicie, bo jestem inny — przyznał zupełnie szczerze, unikając ich wzroku.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę, aż tak słabo nas znasz? — spytała z wyrzutem Sara, a po jej minie Tonks domyśliła się, że miała ochotę naprawdę porządnie walnąć Weasleya. Kto jak kto, ale one nigdy by się od niego nie odwróciły, a już na pewno nie z powodu tego z kim się spotyka. Z resztą same nie były lepsze. Sara pognała za obcokrajowcem z którym ma nieślubne dziecko, a Dora wyszła z wilkołaka i była z nim w ciąży. Patrząc na to, że Charlie był homoseksualistą, całkowicie wpasowywał się w ich pojęcie normalności. — Ktoś kiedyś powiedział, że blondynki są głupie, ale chyba chodziło mu o rudych… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Charlie, uwielbiamy cię takiego, jakim jesteś — powiedziała dosadnie Dora, ciągnąc przyjaciela za kołnierz, żeby w końcu spojrzał jej w oczy. — Jeżeli Cosmin sprawia, że jesteś szczęśliwy, to wystarczy, żebyśmy i jego polubiły. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę nawaliłeś, nie zabierając go ze sobą — wytknęła mu Lucky. — Chcę go poznać!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kocham was — westchnął z ulgą Charlie i objął je ramionami, przyciskając do siebie. Obie wtuliły się w jego pierś, rozkoszując się tym niezwykle rzadkim momentem, kiedy mogli być razem. Tonks nie mogła się pogodzić z tym, że życie tak ich rozrzuciło po tym świecie. Bo chociaż każde z nich było szczęśliwe i miało swoje życie, to chciałaby mieć zawsze obok swoich przyjaciół. Wiedziała, że Charlie za kilka dni wróci do Rumunii, do Cosmina i teraz nawet lepiej rozumiała to, że nie odwiedzał domu tak często. Mogła jedynie liczyć na to, że Sara nie wyjedzie tak prędko z powrotem do Włoch. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Naprawdę nikt nie wiedział? — spytała Dora, zastanawiając się nad tym, jak faktycznie zareagowałaby na tę nowinę Molly.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Bill wie od jakiegoś czasu, no i teraz wy… — przyznał, uśmiechając się łagodnie. — Z resztą trochę poczekam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie mogę uwierzyć, że nie mówiłaś nam o czymś tak ważnym tylko dlatego, że bałeś się naszej reakcji… — powiedziała z wyrzutem Dora, a w trakcie, gdy wypowiadała te słowa, dotarło do niej coś bardzo ważnego. Przecież była w takiej samej sytuacji co Charlie. No może nie do końca, ale również trzymała w sobie coś, nowinę niezwykle ważną, tylko dlatego, że bała się reakcji swojego męża. Nie mogła pomstować na Weasleyu za to, że bał się im powiedzieć, bo teraz rozumiała go doskonale. On również powinien mieć pewność, że jego przyjaciółki zaakceptują jego orientację, tak samo jak ona powinna wierzyć w to, że Remus nie skreśli ich związki i istnienia ich dziecka. — No pięknie, jaka ja jestem głupia!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chcesz nam o czymś powiedzieć? — spytała Sara, spoglądając na nią z ciekawością, tak samo jak Charlie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie — odpowiedziała pospiesznie, ale potem pomyślała, że przecież chce im powiedzieć. Pokręciła głową, zrywając się z miejsca i spojrzała na nich, uśmiechając się szeroko. — Znaczy tak, ale najpierw muszę znaleźć Remusa. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Zostawiła przyjaciół, nie tłumacząc już nic więcej i zaczęła szukać swojego męża. Nie było to wcale łatwe, bo pod baldachimem był straszny tłok. Co rusz wpadała na jakiegoś wstawionego wujka czy chłopaka, który chciał ją porwać do tańca. Mijała mniej i bardziej znajome twarze, szukając wciąż tej jednej. Nie przestawała jednak. Po rozmowie z Charliem i uświadomieniu sobie, że jej obawy mogą być jedynie nic nieznaczącym lękiem, poczuła w sobie niezrozumiałą siłę. W końcu dostrzegła go po przeciwległej stronie baldachimu. Rozmawiał z Molly i Arturem, którzy mieli na twarzach rumieńce od nieustannego tańca. Nie zwracała już uwagi na to, że wpada na weselników ani że przerwie im rozmowę, puściła się biegiem i kiedy dopadła do swojego męża, szepnęła głosem przepełnionym wszystkimi możliwymi emocjami:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Remus. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Coś się stało? — spytał zaniepokojony, łapiąc ją za ramiona, jakby w obawie, że zaraz się przewróci. Molly zadała to samo pytanie, ale Tonks całkowicie ją zignorował. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak, ale to nie jest… — mówiła nieskładnie, nie wiedząc jak zacząć. Remus ciągle trzymając ją kurczowo, podprowadził kilka kroków dalej, chcąc zapewnić im odrobinę prywatności. — Powinnam była od razu powiedzieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Doro? — mruknął niepewnie, nie mogąc nadążyć za jej myślami. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Miałeś rację, znaczy nic mi nie dolega, ale to jak się czułam i w ogóle… — mówiła, co rusz przykładając dłoń do jego policzka, albo poprawiając kołnierz jego szaty, chcąc tym zamaskować to jak bardzo trzęsą jej się ręce. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Błagam, po prostu powiedz… — poprosił, łapiąc ją za nadgarstki. Tonks wstrzymała oddech i spojrzała mu w oczy. Dostrzegała w nich tylko miłość i troskę, która rosła z każdą sekundą niepewności. W tej chwili chciała zwyzywać samą siebie za wszelkie wątpliwości i całą tą zwłokę. Nie próbowała już się opanować, pozwoliła emocjom przejąć kontrolę i mając w oczach łzy wzruszenia, powiedziała:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jestem w ciąży. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nie zdążyła nawet dostrzec reakcji Remusa, bo nagle przez baldachim spadło coś dużego i srebrnego. Pośród tańczących, na samym środku parkietu z wdziękiem wylądował lśniący ryś. Wszyscy zwrócili się w jego kierunku, zamierając w pół kroku. Tonks od razu rozpoznała patronusa Kinga. Zwierzę otworzyło usta i przemówiło donośnym, głębokim głosem Kingsleya:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ministerstwo upadło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">***</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Przez długi czas próbował sobie wmówić, że dobrze się stało i podjął dobrą decyzję. To nie tak, że chciał się izolować, ale tak było po prostu lepiej… Nie chciał sam przed sobą przyznać, że powrót do normalnego życia nieco go przerażał. Podczas jego śpiączki wydarzyło się zbyt wiele, żeby mógł przejść nad tym wszystkim od tak do porządku dziennego. Ostatecznie pewnie całe to wesele by go przerosło i upiłby się, psując tym samym imprezę. Tak, pewnie by się tak stało, tym bardziej, że nawet Harry nie chciałby z nim rozmawiać. Nie po tym jak w dniu jego siedemnastych urodzin nazwał go lekkomyślnym dzieckiem. Ominęło go tak wiele, nawet to, że jego chrześniak już dorósł… Jak źle to o nim świadczyło? Wolał nie znać odpowiedzi… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Kiedy tylko Lupinowie wyszli, swoją drogą było to dla niego nadal dziwne, bo zatrzymał się na etapie ich nieumiejętnych flirtów, a musiał przeskoczyć od razu do pełnoprawnego małżeństwa, wyszukał w jednej z szafek ledwie napoczętą butelkę Ognistej Whisky i siedział przy kuchennym stole, polewając sobie raz po raz. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że czegoś mu brakuje… Z resztą zawsze odczuwał brak - brak rodziny, brak akceptacji, potem brak przyjaciół, brak Harry’ego i wolności. Przywykł do tego. Tak zupełnie szczerze. Pustka stała się elementem jego egzystencji. Było mu o tyle łatwiej, że potrafił ją nazwać, wiedział, czego mu brakuje i na swój pokrętny sposób sobie z tym radził. Teraz nie rozumiał skąd wzięła się ta wielka dziura w sercu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nagle z jego rozmyślań wyrwało go głośne pukanie, które próbował zignorować. Nie był u siebie i nie czuł się zobowiązany do przyjmowania gości. Jednak, gdy pukanie się powtórzyło, dziwne przeczucie nakazało mu wstać z miejsca i otworzyć drzwi. Zerknął przez wizjer i zamarł. Tej osoby się tu nie spodziewał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wybacz, że przeszkadzam — usłyszał, gdy uchylił delikatnie drzwi. Przed nim stała kobieta, którą już widział i ten widok po raz kolejny zrobił na nim ogromne wrażenie. Mogła mieć trzydzieści lat, może odrobinę więcej, a jej wygląd był niezwykle przyjemny dla oka. Długie, brązowe włosy zaplotła w luźny warkocz, z którego wydzierały się pojedyncze pasma, a po wypowiedzeniu tych słów, spuściła wzrok i zaczesała właśnie jedno z nich za ucho. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie przeszkadzasz — odpowiedział natychmiast Syriusz. Kobieta spojrzała na niego, odsłaniając swoją ładną twarz. Nie miała zbyt wielu zmarszczek, jedynie kilka wokół oczu, ale co to znaczyło, gdy spoglądało się w te piękne, ciepłe, brązowe oczy, patrzące na niego z nie do końca zrozumiałą ufnością i fascynacją. Poczuł dreszcz na całym ciele, a kiedy dostrzegł na jej ustach uśmiech, tak dobrotliwy i łagodny, serce mu drgnęło. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jestem… — mruknęła niepewnie i nerwowo oblizała usta. Syriusz drgnął, chociaż było to sprzeczne z tym, że wewnątrz poczuł nagły spokój, tak jakby ta kobieta wypowiadając jedno słowo, mogła odgonić wszelkie jego zmartwienia. Może to dlatego, że mówiła cicho głosem spokojnym i miękkim, działającym jak balsam, a może dlatego, że po prostu znał ten głos i kojarzył mu się dobrze, chociaż nie potrafił powiedzieć dlaczego. — Nazywam się Altheda Farewell i… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To dzięki tobie się wybudziłem — dokończył za nią, nie rozumiejąc dlaczego przerwał jej wpół słowa, skoro mógłby słuchać jej głosu godzinami, nieważne co by mówiła. Zdenerwował się tym faktem i żeby to ukryć, odsunął się nieco, otwierając szerzej drzwi. — Proszę, wejdź… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie chcę się narzucać — powiedziała, a po krótkiej chwili zastanowienia weszła ostrożnie do środka, jakby nie była pewna swojej decyzji. Gdy tylko minęła próg zatrzymała się i spojrzała na niego. W tej chwili byli bardzo blisko siebie i co najdziwniejsze, ta bliskość speszyła Blacka. Ją najwidoczniej też, bo od razu ruszyła w głąb domu. — Ale od momentu, kiedy się obudziłeś minęło już trochę czasu, a przez to, co się działo nie miałam nawet kiedy sprawdzić czy wszystko w porządku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czuję się dobrze — stwierdził, idąc za nią do salonu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tak też wyglądasz — przyznała, lustrując go wzrokiem, a jego aż przeszedł dreszcz. — Ale wolałabym się upewnić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może napijesz się czegoś? — spytał, wskazując jej ręką na kanapę. Altheda skinęła głową i usiadła we wskazanym miejscu. Syriusz wręcz machinalnie i w niezrozumiałym pośpiechu wszedł do kuchni, zgarnął z szafki dwie szklanki i niedopitą Whisky. Wrócił do salonu, siadając na drugim końcu kanapy i rozlał alkohol do szklanek. Dopiero kiedy to zrobił, pojął, jakie to było głupie. — Mogłem zaproponować herbatę… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Altheda nie odpowiedziała, w żaden sposób nie skomentowała tego jawnego faux pas. Wręcz przeciwnie, sięgnęła po jedną ze szklanek i jednym haustem wypiła całą jej zawartość. Może mu się tylko wydawało, ale ten gest dodał jej nieco animuszu. Z resztą zaimponowała mu tym, że cierpki smak alkoholu nie sprawił, żeby się skrzywiła. Poszedł w jej ślady i również opróżnił szkło, ale stłamsił w sobie odruch, by od razu dolać sobie whisky. Siedzieli na dwóch skrajnych końcach kanapy w milczeniu, jak dwoje nastolatków, nie wiedzących, co powiedzieć. Brakowało jeszcze, żeby zaczęli się rumienić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Masz jakieś dolegliwości? — spytała nagle, rzucając mu długie, przenikliwe spojrzenie. — Bóle głowy, mięśni, nadmierna senność…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Spałem przez ponad rok, cudem jest fakt, że w ogóle chodzę — zauważył i w tym momencie, choć zdawał sobie z tego sprawę już wcześniej, dotarło do niego, że to właśnie dzięki tej kobiecie jest w tym miejscu, że gdyby nie jej praca, jej wszystkie starania i cała troska, ciągle byłby nieprzytomny. Wszystko, co miał w tej chwili, zawdzięczał właśnie jej i jedynym, co mógł teraz powiedzieć, było skromne i w jego mniemaniu niewystarczające: — Dziękuję.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To moja praca — mruknęła, uśmiechając się w taki sposób, że Syriusz aż musiał zamrugać kilka razy. Ten drobny gest, który miał zatuszować jego zakłopotanie, sprawił, że Altheda przysiadła się bliżej i ze strapioną miną spytała: — Drażni cię światło? — Przyłożyła dłonie do jego twarzy i delikatnie rozchyliła powieki. — Powinieneś więcej czasu spędzać na słońcu. Wybacz… — szepnęła, odsuwając swoje dłonie, gdy spostrzegła, że zamarł nagle pod wpływem jej dotyku. — Do tej pory robiłam to bez twojej zgody. Przepraszam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nic się nie stało — szepnął i pchnięty niezrozumiałą myślą, złapał jej dłonie i z powrotem przyłożył do swojej twarzy. Jej chłodny dotyk łagodził jego skołatane nerwy, był tak łagodny i czuły, jakby mógł wyczuć najmniejsze drgnienie jego mięśni i od razu je uspokajał. Przez sekundę pomyślał, że właśnie tego mu brakowało, że za tym tęsknił. Przypomniał sobie sen, który wielokrotnie nawiedzał go podczas śpiączki, wspomniał ten cień o niemożliwej do odczytania twarzy i najpiękniejszy na świecie głos. I nagle uzmysłowił sobie, że to jej twarz miała ta postać, że to jej głos słyszał przez te miesiące, że to była ona. Spoglądał w te oczy, które zdawały się dostrzegać w nim to, co on dostrzegał w niej. W tej właśnie chwili był pewny jednego. — Twój głos i dotyk pozwoliły mi przetrwać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">*** </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Brzdęk pękającej struny był preludium do przejmującej ciszy, która zdawała się trwać nieskończoność. Tonks na moment zapomniała, co przed chwilą powiedziała Remusowi. Słowa wypowiedziane przez Kinga z opóźnieniem docierały do gości. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ministerstwo upadło</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">. Instytucja, która jako ostatnia jawnie odgradzała zwykłych mieszkańców od reżimu Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać została złamana. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Scrimgeour nie żyje</span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">. Człowiek, który choć nie współdziałał z nimi, był przeciwnikiem czarnej magii i próbował z nią walczyć, który był symbolem władzy wybranej przez ludzi i dla ludzi. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Nadchodzą.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Przerażający sens ostatniego słowa zaczął docierać do wszystkich. Remus wyszarpnął różdżkę na chwilę przed tym, jak ktoś krzyknął. Ludzie zaczęli wybiegać z tłumu weselników, przepychając się i wpadając na siebie. Huki towarzyszące teleportacji nasiliły się, a wszystkie bariery chroniące Norę osłabły. Już nie wiadomo było kto i kiedy zniknął, bo w miejsce tych osób zaczęły zjawiać się zamaskowane postacie w czarnych pelerynach. Dora sięgnęła po różdżkę i w tym samym czasie co Remus, krzyknęła: </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Protego! </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Akurat w tej chwili dostrzegli Harry’ego, Rona i Hermionę, którzy trzymając się za ręce, zniknęli niespodziewanie w całym tym zgiełku. Nagle grot jakiegoś zaklęcia pomknął w ich stronę. Remus w jednej chwili złapał ją w pasie i odsunął z pola rażenia, a Dora skryta w jego ramionach widziała Franczesca, który przygarnął do siebie Sarę, chociaż ta jeszcze chwilę wcześniej rzucała zaklęcie w stronę jednego ze śmierciożerców, i okręcając się w miejscu, deportował się z tego piekła. Krzyki przerażenia mieszały się z hukami zaklęć, które trafiały w krzesła i słupy, roztrzaskiwały stoły i szkło. Tłum w szybkim tempie zaczął się przerzedzać, baldachim trzymał się w powietrzu jakby resztkami sił. Tonks była gotowa rzucić się w wir walki i upewnić, że wszyscy są bezpieczni, ale nim zdążyła to zrobić, Remus krzyknął do niej:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musimy uciekać! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie możemy ich tak zostawić… — jęknęła, rozglądając się dookoła. Widziała Billa, który skrywał za swoimi plecami Fleur, Artura, który pocałował Molly i wepchnął w ramiona Charliego, a ten zniknął od razu razem z matką, bliźniaków rzucających zaklęcia i próbujących się dostać do Ginny, która rozdarła swoją złotą sukienkę, żeby nie przeszkadzała jej podczas walki. Nie potrafiła ich tu zostawić, kiedy śmierciożercy wdarli się do ich domu. Nie widziała jednak rannych ani tym bardziej żadnych zwłok.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musimy! — krzyknął, zaciskając palce na jej ramionach i gromiąc ją spojrzeniem. To było do niego niepodobne, Remus nigdy nie uciekłby z pola bitwy. Czy mogło chodzić o nią? O to co powiedziała? — Większość już uciekła, pozostali też zaraz się ukryją — zapewnił ją. Dora rozejrzała się z przerażeniem, szukając potwierdzenia jego słów, a kiedy spostrzegła, że para młoda również rozpłynęła się w powietrzu, skinęła głową. Remus złapał ją mocniej, przyciskając do swojej piersi i nagle wszystko ucichło, a ciemność ogarnęła ją z każdej strony, wyciskając powietrze z płuc. Chciało jej się krzyczeć, wbiła paznokcie w ramiona Remusa, bojąc się, że siła nagłej teleportacji ich rozdzieli, a potem niespodziewanie ich stopy uderzyły o ziemię. Tonks zachwiała się, jakby jej kości nie udźwignęły własnego ciężaru, a żołądek podskoczył do gardła. Gdyby nie Remus, upadłaby na ziemię. — W porządku?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Skinęła niepewnie głową, chociaż wszystko w jej ciele krzyczało, że nie jest w porządku, a wręcz przeciwnie. W głowie jej dzwoniło, łzy napłynęły do oczu, a żołądek wywrócił się na drugą stronę. Bała się otworzyć usta, w strachu, że zaraz zwymiotuje. Zamknęła na chwilę oczy, żeby się opanować, a kiedy to nie pomogło, ruszyła w stronę domu. Remus szedł za nią, gotów złapać w każdym momencie, ale nie powiedział nawet słowa. Dora wsparła się na klamce, bojąc się, że nie zrobi nawet jednego kroku dalej, a drzwi otworzyły się szeroko, skrzypiąc głośno. Tego widoku, który zastali, nie mieli prawa się spodziewać. Stanęli jak wryci, spoglądając na kanapę, a właściwie na parę, która się tam znajdowała. Syriusz z rozpiętą koszulą i potarganymi włosami pochylał się nad kobietą, która spoglądała na niego rozmarzonymi oczami. Chwilę zajęło Tonks rozpoznanie w niej Farewell, tej samej, która wepchnęła jej kuzynkę w ramiona śmierciożercy. A kiedy już sobie uświadomiła, że to właśnie ona znajduje się w objęciach Blacka, otworzyła usta, chcąc krzyknąć, ale wydarł się z nich jedynie cichy jęk, który przywołał parę do porządku. Altheda i Syriusz nie zdążyli zareagować, bo Tonks zasłoniła dłonią usta i wybiegła z salonu, nie mogąc dłużej opanować mdłości.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie musisz tak tego okazywać! — krzyknął za nią Black w momencie, gdy Altheda próbowała doprowadzić się do porządku. Syriusz osłonił ją nieco swoim ciałem, spoglądając na Remusa z wyrzutem, jakby miał go zaraz zbesztać za to, że za wcześnie wrócili z wesela, ale wtedy dostrzegł jego minę i zrozumiał, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. — Co się stało? Remusie?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ministerstwo padło, zamordowali Scrimgeoura i napadli na weselników… — powiedział Lupin głosem wypranym z jakichkolwiek emocji.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszyscy uciekli? — zapytał Black, zrywając się z miejsca, gotów chociażby w tej chwili wybiec z domu w poszukiwania jednej osoby, która najbardziej go interesowała. Remus doskonale zdawał sobie sprawę, że chodziło mu o Harry’ego, że to przede wszystkim jego bezpieczeństwo miał na uwadze. Skinął więc głową, zapewniając, że młodemu Potterowi udało się uciec, bo przecież sam widział, jak teleportował się razem z Ronem i Hermiona nim całą walka zaczęła się na dobre. Ten gest uspokoił pozornie Blacka, który dopiero teraz bez ironii wypisanej na twarzy spojrzał w miejsce, gdzie zniknęła Nimfadora i spytał: — A Tonks?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tonks… — mruknął Remus, odwracając wzrok — jest w ciąży… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Przekleństwo Blacka wybrzmiało w domu Lupinów. Przeczesał włosy dłonią, spoglądając to na Remusa, to na schody, po których jeszcze chwilę temu wbiegła Tonks. W jego głowie pojawiały się same złe rzeczy, bo niczym slajdy w jego głowie pojawiały się sceny z tych długich monologów, które prowadziła Dora, gdy siedziała przy nim, a ten z powodu śpiączki nie mógł jej odpowiedzieć. Pamiętał te najgorsze, te, które później zamieniały się w jego koszmary. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdzie ty się wybierasz? — zapytał z wyrzutem, gdy spostrzegł, że Remus wycofuje się do drzwi. Czy ten idiota nie nauczył się na swoich błędach, czy nie pojął, że w takich momentach powinien być przy swojej żonie? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Muszę się upewnić, że dom jest zabezpieczony — powiedział cicho, nie patrząc przyjacielowi w oczy, a różdżka pojawiła się w jego dłoni. Black nie miał siły się kłócić, zwłaszcza z kolejnym argumentem wypowiedzianym przez Lupina: — Śmierciożercy teraz naprawdę mogą być wszędzie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Huk zatrzaskiwanych drzwi nie mógł zwiastować niczego dobrego, tym bardziej, że sprowadził na parter Tonks, która zdążyła doprowadzić się do porządku po napadzie mdłości. Nie zwróciła już uwagi na Blacka ani Farewell, która w ciszy siedziała na kanapie, tylko od razu spytała, schodząc po schodach i przytrzymując się kurczowo poręczy:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdzie jest Remus?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Black nie odpowiedział, tylko jego spojrzenie powędrowało w stronę drzwi, a Tonks zrozumiała, że jej mąż wyszedł. Pragnęła wierzyć, że to tylko tyle, że tylko wyszedł z domu, a nie odszedł, że wcale w tej chwili nie spełniają się jej największe obawy. Ale gdy spoglądała na zamknięte drzwi, nie mogła pozbyć się uczucia, że jest wręcz przeciwnie. Puściła się poręczy, biegnąc przed siebie z zamiarem odnalezienia Remusa i sprowadzenia go z powrotem za wszelką cenę, ale Syriusz zastąpił jej nagle drogę, łapiąc ją. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie, nigdzie nie idziesz! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Puść mnie! — wrzasnęła, a zaraz potem zaszlochała głośno. Próbowała się wyrwać z jego uścisku, ale ramiona Blacka skutecznie jej to uniemożliwiały. — Muszę za nim iść!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Musisz być bezpieczna! Tutaj — powiedział stanowczo, lustrując ją spojrzeniem, które zatrzymało się na jej brzuchu, a jego głos złagodniał: — Wy musicie… </span></p></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-3761613835275830791.post-87126608243791374432021-09-29T16:15:00.002+02:002023-04-29T15:10:48.058+02:00133) Urodzinowe wpadki<p> <span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; text-align: justify; white-space: pre-wrap;">Remus nie miał racji. Pełnia wcale nie minęła szybko, a Tonks bardzo dobitnie to odczuła. Przebywanie w rodzinnym domu było dla niej czymś niezwykle trudnym. Czuła jakby ktoś próbował zatrzymać czas, zamykając ją, Syriusza i jej rodziców i odgradzając w pewnym sensie od reszty świata. Andromeda i Ted stawali na głowie, żeby zarówno ich córka, jak i niespodziewany gość, mimo wszystkiego co przeszli, czuli się dobrze. Dora niezwykle to doceniała i przy nich starała się nie okazywać swoich emocji, ale jednak często zamykała się w swoim pokoju, żeby pobyć przez chwilę sama. </span></p><span id="docs-internal-guid-8817d70b-7fff-df82-1abc-b1992ac6a8bb"><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Syriusz zdawał się śnić na jawie, bywał nieprzytomny, pochłonięty przez własne myśli i Merlin jeden wiedział, co kłębiło się w jego głowie. Tonks niejednokrotnie nawet na głos zastanawiała się, co dzieje się z Łapą.<span></span></span></p><a name='more'></a><p></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nikt nie zrozumie, co on czuje, bo nikt nie przeżył tego co on, córeczko — mówiła wtedy Andromeda, a Tonks nie śmiała nawet nie przyznać jej racji. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Od ponad roku pragnęła, by Syriusz w końcu wybudził się ze śpiączki. Było to dla niej niezwykle ważne. Z tym, że w jej wyobrażeniach Black po przebudzeniu był tym samym Blackiem, którego pamiętała z Grimmauld Place. W swojej naiwności zakładała, że skoro po tylu latach w Azkabanie Syriusz potrafił się na nowo odnaleźć, to przedłużająca się drzemka nie będzie w stanie go złamać. Myliła się jednak. Łapa doskonale grał, podczas rozmów rzucał zabawnymi komentarzami i starał się być pogodny, jednak gdy tylko temat się kończył, popadał w nagły marazm, który potrafił go trzymać godzinami. Tonks nie podejmowała prób, by jakoś wyrwać go z tego nastroju, dając mu czas na przepracowanie wszystkiego, co go dręczyło. Z resztą sama też musiała wiele kwestii przemyśleć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Sprawa Laury wciąż nie dawała jej spokoju. Bill potwierdził słowa Althedy, po Kwaterze Głównej zostały zaledwie zgliszcza, a pośrodku popiołów znaleziono trzy ciała, ale nikt nie był w stanie ich rozpoznać. Farewell poprowadziła wszystko tak, że uznano dwa z nich za zwłoki Laury i McCorry’ego, więc oficjalnie jej kuzynka zginęła w tragicznych okolicznościach. Tylko Tonks, Remus i Altheda znali prawdę. Najgorsze było jednak to, że Dora wciąż nie miała pewności, polegała jedynie na domysłach, że plan się udał, a Laura uciekła z tym, którego kochała. Nie wiadomo, ile czasu będzie musiało minąć, nim otrzyma jakikolwiek dowód swojej nadziei. Tymczasem musiała spróbować zaakceptować nową rzeczywistość, a nie było to łatwe, gdy spoglądała na strapionych rodziców, a tym bardziej na ojca, który w ostatni dzień pełni oznajmił, że musi odwiedzić swojego brata w związku z tą tragedią. Tonks targały nieznośne wyrzuty sumienia. Okłamywała rodziców, pozwalała żyć im i swojemu wujostwu w przekonaniu, że stracili bliską osobę. To było nieludzkie, ale w pewnym sensie konieczne. Zostało jej jedynie modlić się o szybki koniec wojny, bo i tak nigdy nie byłaby w stanie o tym zapomnieć. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wolała, żeby to były wszystkie zmartwienia. Pełnia, Syriusz, Laura… Przecież to było aż nadto dla niej! A jednak równolegle z tym wszystkim musiała przeżyć żałobę po Szalonookim. Nie była na to gotowa. Dlatego też, gdy przeżyła pierwszą rozpacz, a później również szok związany ze spadkiem, który niespodziewanie dostała, mimowolnie próbowała wyprzeć fakt, że Moody’ego już nie ma. Chwilami pozwalała swoim myślą biec w przyszłość, wyobrażała sobie zbliżający się ślub Billa, kolejne spotkania Zakonu, być może bitwy i zawsze widziała wśród nich Szalonookiego, jakby wcale nie zginął tamtej feralnej nocy. Było to o tyle beznadziejne, że z każdym razem musiała sobie na nowo uświadamiać, że Moody nie żyje i że już nigdy go nie spotka, nie porozmawia z nim, nie wywróci oczami, słuchając jego marudzenia. Nic nie mogło tego zmienić i to ją przerażało. Szalonooki był dla niej jedna z najważniejszych osób w życiu, był jej mentorem, człowiekiem, który niejako ukierunkował ją. Ich relacja nie zawsze była idealna, właściwie to jedynie nieliczne momenty stawały się fundamentami ich zażyłości. Żałowała, że tych chwil było tak mało, przecież mieli tyle czasu, który mogli wykorzystać inaczej, częściej mogli rozmawiać ze sobą otwarcie, powinna była mu powiedzieć, jak ważny dla niej był i ile mu zawdzięcza. A tymczasem nie będzie miała już ku temu okazji… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tego było za wiele, Tonks chciała uciec od wszystkiego i chociaż przez chwilę mieć możliwość udawania, że można żyć normalnie. A tymczasem musiała się zmagać z tym, jak jej ciało reagowało na stres, rozpacz i żałobę. Była ciągle zmęczona, rozdrażniona, nieustannie ją mdliło i nic nie przynosiło ukojenia. Myśl o końcu pełni przyjęła z ulgą, oznaczała dla niej na nowo obecność Remusa, a tego potrzebowała niczym powietrza. Nie mogła się doczekać momentu, kiedy wrócą do swojego domu. Dlatego, gdy księżyca zaczęło ubywać, a jej mąż przysłał patronusa z informacją, że przemiana się skończyła, od razu przeniosła się tam z Syriuszem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Myliła się jednak, twierdząc, że w domu zazna chociażby odrobiny spokoju. Musiała zmierzyć się z nienajlepszym samopoczuciem męża, który wyjątkowo źle zniósł powrót do piwnicy, zamiast swobodne bieganie po lesie podczas przemiany. Remus nie tyle był ranny fizycznie, co te regres odbił się na jego psychice. I chociaż próbował to ukrywać, to Tonks doskonale dostrzegała z jakim trudem to przyjął. Kolejną przeszkodą było zorganizowanie ich życia na nowo, we trójkę. Syriusz został ulokowany w dawnym pokoju Remusa na piętrze. Do wyboru miał jeszcze kanapę, ale wszyscy uznali, że swobodniej będzie mógł się czuć, mając własny kąt. Przygotowanie sypialni dla niego, wiązało się z wyniesieniem większości rzeczy z pokoju, a w głównej mierze były to pamiątki i rzeczy z czasów Hogwartu i wczesnej młodości Lupina. Zadanie, które powinni wykonać w kilka chwil, zajęło im znacznie więcej czasu, bo zarówno Remus jak i Syriusz dali się ogarnąć melancholijnemu nastrojowi. Nie poprawiło to ani ich samopoczucia, ani też stanu Tonks, która zarówno tej nocy, ale i dwóch następnych szukała ukojenia w ramionach męża. Nieskutecznie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Byli młodym małżeństwem i potrzebowali swojej bliskości, a w obliczu ostatnich wydarzeń Tonks odczuwała tę potrzebę jeszcze bardziej. Chciała poczuć się kochana, potrzebna i zaopiekowana. Remus nie chciał jej tego zapewnić, mówił, że nie teraz, że przecież Syriusz jest w pokoju obok, że to zły moment. Miała dość tych wymówek, chociaż gdyby zechciała, to mogłaby je zrozumieć. Nikt jednak nie wykazał się na tyle, by pojąć, że ona też przeżywa ciężkie chwilę. A Syriusz… Black, mimo upływu czasu, nie potrafił podźwignąć się nawet odrobinę. Ciągle był niepewny, zdenerwowany, nieobecny. Dora nie mogła się mu dziwić, od lat był więźniem - na początku w Azkabanie, potem we własnym domu, później uwięziony w śnie, a teraz we własnych myślach. Dlatego, gdy kolejnego dnia ani ona nie potrafiła odnaleźć się we własnym domu, ani on nie uzyskał u Lupinów ukojenia, postanowiła dać mu wolność. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Siedzieli wspólnie w kuchni i jedli śniadanie. Chociaż Tonks nie mogła się pochwalić orderem wybitnej gospodyni, bo ich poranne posiłki składały się głównie z olbrzymiej ilości kawy. Gdyby Molly to zobaczyła, od razu zeszłaby na zawał. Dora siedziała na kuchennych szafkach, dopijając drugi tego dnia kubek kawy i przyglądała się dwóm Huncwotom. Remus przeglądał </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Proroka Codziennego, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">marszcząc brwi, a podłużna bruzda, która pojawiła się na jego czole, nie zwiastowała z pewnością dobrych wieści. Z resztą Nimfadora nie przypuszczała, że dane im będzie usłyszeć o jakichś pozytywnych informacjach z tego szmatławca. Syriusz natomiast wpatrywał się tępo w swój kubek, obracając go bezmyślnie w dłoniach.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Długo nad tym myślałam — odezwała się wyrywając mężczyzn z ich własnych myśli. Z bólem serca spoglądała, jak Syriusz przywołuje uśmiech na twarz. Był to gest strasznie sztuczny, wymuszony, jakby Black próbował sprostać jakimś oczekiwaniom i nie zostać uznanym za nienormalnego czy niewdzięcznego. Nadal nie była pewna, z jednej strony miała w ręku garść argumentów na poparcie jej pomysłu, z drugiej zaś czuła, że postępuje po prostu egoistycznie. Miała na uwadze dobro Syriusza i wierzyła, że jej propozycja będzie dla niego korzystna, ale bardziej ciążyło jej to, że nie czuła się swobodnie we własnym domu, może gdyby mieszkała tu dłużej, a jej małżeński staż nie trwałby ledwie miesiąca, byłoby inaczej. Teraz jednak miała przeczucie, że jej życie czeka ogrom zmian i potrzebowała przestrzeni. Była rozdarta i chociaż w każdym rozwiązaniu potrafiła dostrzec jakieś plusy, to o wiele bardziej bała się minusów. — Kocham cię, Łapo…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A myślałem, że kochasz Remusa — wtrącił jej się w słowo, szczerząc się głupio. Dora wywróciła oczami, załamując się nad jego beznadziejną głupotą, chociaż doskonale wiedziała, że jego dobry humor był jedynie umiejętną grą. Remus przyjrzał się im, nie wiedząc dokąd ma prowadzić ta rozmowa. — Wybacz, stary. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Zawsze będziesz tutaj mile widziany — powiedziała, sprowadzając go na ziemię — z resztą nigdy nie odwdzięczymy się tobie za to, że pozwoliłeś nam mieszkać w swoim domu, ale… — westchnęła, widząc w jego oczach tę samą niepewność, którą sama odczuwała. Zaczęła jednak już mówić, musiała więc dokończyć. — Ostatnio wydarzyło się za dużo, a każde z nas potrzebuje przestrzeni, której chyba zaczyna nam brakować. Jesteś już dużym chłopcem, Syriuszu i czas wylecieć z gniazda. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wyrzucasz mnie z domu? — spytał niepewnie, spoglądając to na nią, to na Remusa, który był równie zaskoczony. Tonks pokręciła natychmiast głową, bo nie to miała na myśli. No nie do końca…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chciałabym ci coś zaproponować. Moody zapisał mi wszystko, a ja… — zaczęła pewnym głosem, ale kiedy wymówiła nazwisko Szalonookiego, złamał się jej głos. Dostrzegła zmieszanie na ich twarzach, dlatego szybko pokręciła głową, odganiając nieprzyjemne myśli i przywołała uśmiech na twarz. — To jeszcze za wcześnie, żebym mogła się tym zająć. Nie chcę, żeby jego dom poszedł na zmarnowanie. Nam dwa domy są niepotrzebne, a ty tymczasowo nie masz własnego kąta… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chcesz żebym… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chciałabym, żebyś zamieszkał w domu Szalonookiego i zadbał o niego — powiedziała szczerze, obserwując reakcję Syriusza, a widząc wahanie, szybko dodała: — Oczywiście jeśli chcesz. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Właściwie to w pewnym sensie trochę już tam mieszkałem… — przyznał, a cień uśmiechu, który przebiegł po jego twarzy, Tonks odebrała jako dobry znak. Może wcale się nie myliła i Syriusz tego potrzebował? A może… — Jesteś pewna, Tonks? Miałem własne mieszkanie, ale Ministerstwo je zarekwirowało, gdy mnie skazali. Odziedziczyłem cały dom, a teraz… — wymieniał ponuro, a żal aż ścisnął serce Dory. Kto by pomyślał, że Syriuszowi Blackowi kiedyś zabraknie pewności siebie. — Nie wiem czy jestem właściwym kandydatem na najemcę. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Grimmauld Place nadal jest twoje — zauważył Remus. — Gdybyśmy zadbali o porządne zaklęcia, mógłbyś…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie chcę tam wracać, Remusie. Z resztą… — przerwał mu od razu Black, aż wzdrygając się na myśl o powrocie do rodzinnego domu. Spojrzał na Dorę, jakby szukał w jej twarzy odpowiedzi. — Kiedy Dumbledore reaktywował Zakon, zrobiłem dokładnie to samo co Moody i zapisałem wszystko Harry’emu — przyznał Black, a Tonks zaszkliły się oczy. Wiedziała, jak bardzo Syriusz kochał tego chłopaka i ile był w stanie dla niego poświęcić. Jeżeli można by porównać ich relację, do tej która łączyła ją z Szalonookim, oznaczało to, że była dla niego właściwie najbliższą i najważniejszą osobą. Ta myśl choć w sumie niezwykle pogodna, bolała ją za każdym razem i raniła serce. I chyba to właśnie chciał dostrzec w jej oczach Syriusz, chciał mieć pewność, że taki gest mówi wystarczająco. — Gdybym rok temu zginął, Grimmauld Place byłoby jego i właściwie to teraz też chciałbym, żeby było jego. Niech zrobi z tym domem, co zechce. Dla mnie on nie ma żadnej wartości, a tak Harry będzie miał przynajmniej coś swojego. On przecież też został bez domu… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"> — Harry z pewnością to doceni, Syriuszu — zapewniła go, uśmiechając się szeroko, a on odpowiedział jej tym samym i było to całkowicie szczere i niewymuszone. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szalonooki powiedział mi pewnego razu, że był na Grimmauld Place i założył kilka zaklęć ochronnych na wypadek, gdyby ten śmieć, Snape, chciał się tam dostać — powiedział nieco zmieszany, bo z trudem przychodziło mu mówienie o okresie, w którym był w śpiączce. — Podejrzewam, że żadna z moich porąbanych kuzynek się tam nie wybierze… Wolałbym jednak, żeby nasze drogi tam nie zawędrowały — przyznał bez żadnych skrupułów, krzywiąc się na myśl o Bellatrix i Narcyzie, a Tonks zawtórowała mu w tym przypadku. — Jeżeli naprawdę tego chcesz, Tonks, to chętnie przyjmę twoją propozycję. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To cudownie! — zawołała, zeskakując z szafki i natychmiast objęła Blacka, a kuchnię wypełnił jego szczekający śmiech. — Połączymy bezpośrednio nasze kominki, żebyś mógł tu wpadać w każdej chwili</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Może nie w każdej — mruknął Remus, upijając łyk kawy i patrząc znacząco na Dorę, która wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się szeroko. Chyba jej mąż w końcu zrozumiał, że potrzebuje go na wyłączność.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Będę się zapowiadać — powiedział natychmiast Black, krzywiąc się. — Merlinie, broń! Już raz widziałem was bez ubrań, nie chcę bardziej pogłębiać swojej traumy… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To ty zabrałeś nam wtedy ubrania, Syriuszu — przypomniała mu, podchodząc do Remusa. Objęła swojego męża i gładząc go po policzku, skierowała jego twarz w swoją stronę, żeby zaraz potem namiętnie go pocałować. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Moje oczy… — jęknął Black, zasłaniając twarz ku rozbawieniu Lupinów, a Remus, żeby zrobić mu na złość, pogłębił pocałunek jeszcze bardziej. Gdy mieli już dość dręczenia Syriusza, a zwłaszcza jego okrzyków obrzydzenia, którymi nie powstydziłby się kilkuletni chłopiec, Remus przygarnął żonę do siebie, wdychając jej zapach i dość niechętnie przyznał:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Lepiej się zbierajmy, nie powinniśmy kazać Harry’emu czekać w jego urodziny. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Dora westchnęła ciężko. Tego dnia wypadał akurat trzydziesty pierwszy lipca, czyli urodziny Harry’ego i to nie byle jakie, bo siedemnaste. Od teraz młody Potter nie musiał przejmować się namiarem obejmującym niepełnoletnich czarodziejów. Gdyby wcielili w życie pierwotny plan, dopiero dzisiaj przenieśliby go z domu wujostwa. Dora już nawet nie chciała myśleć, czy to by coś zmieniło. Musiała pogodzić się z tym, że pewne rzeczy już się wydarzyły. Tymczasem Molly zaprosiła ich wszystkich na imprezę urodzinową Harry’ego i Remus miał świętą rację, mówiąc, że jeśli zaraz nie wyjdą, to będą spóźnieni. Tonks właściwie dziwiła się pani Weasley, że w obliczu wesela, które miało mieć miejsce następnego dnia, zdecydowała się na organizację jeszcze jednego spotkania. Z drugiej strony bardzo to pasowało do Molly i jej gołębiego serca. Z pewnością chciała, żeby Harry nie poczuł się pominięty. Tonks jednak wolałaby tego dnia zostać w domu i nigdzie się nie ruszać… Czuła się nieswojo, ale mimo wszystko nie chciała opuścić tej okazji. Z resztą wiedziała, że ani Remus, ani już tym bardziej Syriusz nie wybaczyliby sobie, gdyby ich tam nie było. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nic dla niego nie mam — przyznał nagle Black, przestając krzywić się na pokaz — co ze mnie za ojciec chrzestny… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ty tak poważnie? — zapytała z wyrzutem Dora, gromiąc markotnego Syriusza spojrzeniem. Tylko on mógł być na tyle głupi, żeby przejmować się jakimś tam prezentem w obliczu ostatnich wydarzeń. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Harry może dzisiaj dostać najdroższe i największe prezenty świata — zauważył Remus, mówiąc pewnym i łagodnym tonem, tym którego zawsze używał, gdy chciał komuś przemówić do rozumu. — Ale i tak najważniejsze dla niego będzie to, że to właśnie ty będziesz obok, Łapo. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: center;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">*** </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Chłodna woda ukoiła nieco jej nerwy. Czuła każdą kroplę spływającą po jej twarzy, przeszedł ją dreszcz, gdy jedna z nich wleciała jej za koszulkę. Tak niewiele brakowało, żeby postanowiła zostać w domu. Spojrzała w odbicie lustra i skrzywiła się nieznacznie. Zbyt wiele stresu spotkało ją w ostatnim czasie. Jej organizm zaczął się buntować i najwidoczniej nie zamierzał przestać aż do momenty, gdy Tonks łaskawie zaczerpnie tyle odpoczynku, ile potrzebowała. Była już zmęczona ciągłymi mdłościami, wymiotowaniem, jadłowstrętem i brakiem sił. Nie dziwiła się sobie, bo przecież mało który człowiek udźwignąłby tyle co ona w ostatnio bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Przyglądała się bladej twarzy i workom pod oczami, która tak bardzo różniła się od jej oblicza jeszcze chwilę temu. A przecież nie używała swoich mocy… Te huśtawki samopoczucia były tak nagłe, że nie potrafiła za nimi nadążyć. Wytarła twarz w miękki ręcznik, wzdychając ciężko. Musiała wziąć się w garść, Remus i Syriusz na pewno już na nią czekali. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Poprawiła włosy, wsunęła koszulkę w spodnie i zacisnęła pasek, który okazał się wyjątkowo ciasny, narzuciła na ramiona skórzaną kurtkę i uśmiechnęła się blado. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Mało imprezowe wydanie, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">pomyślała, modląc się w duchu, żeby następnego dnia czuła się znacznie lepiej, bo nie wybaczyłaby sobie, gdyby całe wesele Billa rzygała gdzieś w krzakach. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kochanie? — usłyszała głos Remusa, który szukał jej na piętrze. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, kiedy odnalazł ją w łazience. Uchylił delikatnie drzwi i jego zatroskane spojrzenie natychmiast ją zlustrowało. — Doro, wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Każda kobieta chce usłyszeć coś takiego od swojego męża — sarknęła, posyłając mu zadziorny uśmieszek i oparła się plecami o umywalkę. Remus nie dał się nabrać, podszedł od razu do niej i złapał za ramiona, jakby się bał, że za chwilę zemdleje. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś blada, może wolisz zostać w domu?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Skąd, wszystko w porządku — powiedziała pospiesznie, zastanawiając się dlaczego tak powiedziała, skoro jeszcze chwilę wcześniej rozważała opcję zostania w domu. Uśmiechnęła się jednak szeroko i cmoknęła męża w policzek, a potem pogładziła dłonią miejsce, które przed chwilą dotknęły jej usta. — Chodźmy, nie każmy na siebie czekać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Złapała męża za rękę i sprowadziła na dół, gdzie czekał na nich Black, który tupał nerwowo nogą. Syriusz rzucił kilka kąśliwych uwag na temat nieustannie spóźniających się kobiet, które Tonks puściła mimo uszu. Wyszli przed dom, skąd deportowali się wspólnie w okolice Nory. Przywitali ich tam bliźniacy i Hagrid, który na tą okazję włożył okropny, włochaty garnitur, który wyglądał jak jakieś biednie nieżywe zwierzę. Na ten widok nagle zrobiło się Tonks niedobrze, dlatego z ulgą przyjęła fakt, że olbrzym od razu wziął w objęcia Blacka i miażdżąc go w żelaznym uścisku, zachwycał się tym, że mogą się jeszcze spotkać i pogadać. W tym samym czasie Lupinowie przywitali się z Fredem i Georgem. To było pierwsze spotkanie, od kiedy George został ranny. Molly dobrze się nim zajęła, bo rana na głowie była już zabliźniona, jedyne co szpeciło, to ciemna dziura w miejscu, gdzie wcześniej znajdowało się jego ucho. Całe szczęście młody Weasley nie przywiązywał do tego szczególnej wagi, co więcej on i jego brat bliźniak nieustannie żartowali sobie z tego. Ich dobry humor był niezwykłym kontrastem dla nerwowego Syriusza, słabo ukrywającej swoje samopoczucie, markotnej Tonks i strapionego Remusa, który nie spuszczał wzroku z żony.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jest straszny tłok — oznajmił George, prowadząc ich w stronę domu. — Przyjechali rodzice Fleur, jest Hermiona, no i Harry, a do tego Charlie już przyleciał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dawno nie miałam z nim kontaktu — westchnęła Dora, uśmiechając się szeroko. Żałowała jedynie, że spotkanie z przyjacielem będzie miało miejsce, gdy ona akurat czuje się tak paskudnie. Liczyła jedynie na to, że następnego dnia będzie czuła się lepiej i będą mogli wspólnie się bawić na weselu Billa, a może Charlie zostanie dłużej i spotkają się dawnym składem ona, Weasley i Sara, żeby powspominać i pobyć trochę razem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Do tego co chwilę ktoś z Zakonu tutaj wpada — dodał Fred, obracając się w ich stronę. — Kingsley był wczoraj i uzgodnił z rodzicami, że teraz Nora będzie Kwaterą Główną.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Cholibka, trochę ciasno by tu było — stwierdził Hagrid, spoglądając na rodzinny dom Weasleyów, który faktycznie wyglądał jakby miał się zaraz zawalić od nadmiaru dobudowanych pomieszczeń. — Może by tak wrócić na Grimmauld Place, co Syriuszu?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wolałbym nie — mruknął Black, spoglądając w stronę Remusa, który kiwnął głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tata też tak uważa, podobno po śmierci Dumbledore’a byłoby to szaleństwem — stwierdził Fred. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A to niby czemu? — zdziwił się Hagrid. — Syriusz już się obudził. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie o to chodzi, Hagridzie. Faktycznie po wybudzeniu Syriusza, na nowo ma niezaprzeczalne prawo do Grimmauld Place — przyznał Remus, tłumacząc sprawę. — Dumbledore był Strażnikiem Tajemnicy, po jego śmierci każdy komu przekazał położenie Kwatery Głównej po części przejął jego rolę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chyba nie myślisz, że ktoś z nas zdradzi… — fuknął Hagrid, a Lupin natychmiast pokręcił głową. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ufam nam wszystkim, ale nie ma co się czarować, moc Fideliusa znacznie osłabła i łatwiej śmierciożercom będzie kogoś złamać — przyznał szczerze. — I nie możemy zapomnieć o tym, że Snape zdradził nas już dawno, a wiedział doskonale, gdzie się spotykaliśmy.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szalonooki podobno rzucił tam kilka ciekawych zaklęć, które powinny skutecznie przegonić Smarkerusa — wtrącił Syriusz, marszcząc brwi. — Tak przynajmniej wspominał.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Skoro tak mówił, to tak właśnie zrobił — powiedziała stanowczo Dora, gdy już byli praktycznie pod Norą. — Nie chciałabym być na miejscu Snape’a. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Stanęli przy furtce prowadzącej do ogrodu i spojrzeli na kilka stołów ustawionych przed domem. Wszystko było udekorowane wielkimi, fioletowymi lampionami, a gdzieniegdzie na drzewach i krzakach przywieszono złote serpentyny. Wszystko wyglądało wspaniale, zwłaszcza gdy dostrzegło się na jednym ze stołów ogromny tort w kształcie znicza, który naprawdę wyglądał imponująco. W tle, za domem Weasleyów majaczył ogromny biały namiot, zapewne przygotowany już na kolejny dzień. Faktycznie bliźniacy mieli sporo racji, bo na ogrodzie było sporo osób. Molly biegała między stołami i kuchnią, co rusz donosząc kolejne przysmaki, Ginny rozmawiała z Hermioną, chociaż Tonks była przekonana, że jej wzrok nieustannie uciekał w stronę Harry’ego, który z kolei rozmawiał z obcym mężczyzną, zapewne ojcem Fleur. Przyszła panna młoda natomiast stała siedziała przy stole z matką i siostrą, a przynajmniej tak przypuszczała Dora, bo wszystkie trzy były do siebie wyjątkowo podobne. Ron kręcił się między Potterem, a Hermioną. Gdy tylko weszli na ogród, Harry natychmiast przerwał rozmowę z panem Delacour i podbiegł do nich. Właściwie to najprawdopodobniej zależało mu na Syriuszu, ale nim wpadł w ramiona swojego ojca chrzestnego, uścisnął mocno dłoń Remusowi i dał się objąć Tonks.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszystkiego najlepszego, Harry — szepnęła, klepiąc go po plecach, a on odpowiedział jej szczerym i szerokim uśmiechem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Siedemnastka na karku, co? — zagrzmiał Hagrid, kiedy przyjął od Freda szklanicę wina wielkości kubełka. — Sześć lat od dnia, jak żeśmy się spotkali, Harry, pamiętasz?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Słabo — odpowiedział Harry, uśmiechając się do niego, chociaż jego spojrzenie powędrowało w stronę Blacka, który cierpliwie czekał na swoją kolej. — Czy to nie wtedy rozwaliłeś frontowe drzwi, dorobiłeś Dudleyowi świński ogonek i powiedziałeś mi, że jestem czarodziejem?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Szczegóły wyleciały mi z głowy — zarechotał Hagrid, a Dora uśmiechnęła się słysząc tą historię. Zaraz potem Hagrid podszedł bliżej stołów, a Harry i Syriusz uścisnęli się serdecznie. — Ron, Hermiono, wszystko gra?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— My też powinniśmy dać im porozmawiać — mruknął Remus, obejmując Dorę ramieniem i oboje podeszli kilka kroków dalej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wyglądasz na zmartwionego — szepnęła Tonks, spoglądając na niego kątem oka. Remus obrzucił ją tak przenikliwym spojrzeniem, że od razu pojęła, że martwi go jej samopoczucie. Nie chciała jednak o tym rozmawiać, dlatego szybko zmieniła temat. — Myślisz, że Harry powie Syriuszowi, co planują. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeśli komuś ma o tym powiedzieć, to właśnie Syriuszowi — odpowiedział, obejmując ją mocniej, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że doskonale wie, co oznacza jej unik. — Chociaż wątpię, że powie komukolwiek. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— On wie, że może wam zaufać — zapewniła go, uśmiechając się delikatnie i nim jej mąż zdążył jej odpowiedzieć, spojrzał ponad jej ramię i skinął głową. Nie zdążyła nawet się obejrzeć, kiedy znalazła się w żelaznym uścisku. Umięśnione ramiona otoczyły ją, tak samo jak mocny, piżmowy zapach kojarzący jej się ze spokojem i bezpieczeństwem. I chociaż jeszcze się nie odezwał, to doskonale wiedziała, kto ją tak przywitał. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powinienem cię udusić, ale chyba za bardzo cię lubię — szepnął jej na ucho w momencie, kiedy odwzajemniła uścisk. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś nieco przewrażliwiony, Charlie — mruknęła i oboje stłumili śmiech. Odsunęła się od niego i przyjrzała jego twarzy, tak znajomej i pogodnej, jakby wcale nic się nie zmieniło przez te wszystkie lata od zakończenia szkoły. — Tęskniłam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Gdybyś tęskniła, to zaprosiłabyś mnie na swój ślub — mruknął, przekomarzając się z nią.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Kiepski argument — stwierdziła — Nikogo nie zaprosiłam. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Touch</span><span style="background-color: white; font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">é </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— westchnął, kręcąc głową, a potem podał rękę Remusowi. — Gratuluję i powodzenia. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tego drugiego powinieneś życzyć Dorze — odparł Lupin, odwzajemniając gest. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Raczej wam obojgu — zaśmiał się Charlie. — Mam wrażenie, że trafił swój na swego. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nudzić się nie będziemy, to pewne — zgodziła się, obdarzając obu mężczyzn szerokim uśmiechem, a potem rozejrzała się po ogrodzie. — Harry z pewnością jest zachwycony.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Raczej nieco przytłoczony — zauważył Weasley, patrząc w stronę Pottera. Dora i Remus również spojrzeli w tamtą stronę. Harry stał z Syriuszem w niewielkim oddaleniu, rozmawiając o czymś zawzięcie i Tonks była przekonana, że tematem tej dyskusji są plany chłopaka, których nikomu nie chciał zdradzić. Widziała jak Black marszczy brwi, a na jego zmęczonej śpiączką twarzy, każda zmarszczka była o wiele bardziej widoczna. — Chyba nie chciał żadnej imprezy, tym bardziej, że mama robi wokół wszystkiego jeszcze więcej zamieszania niż zazwyczaj.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Harry z pewnością to docenia — przyznał Remus, wyjmując te słowa z ust swojej żony, która jednak milczała, bo nagle zrobiło jej się słabo. Wzięła kilka głębszych wdechów, nie chcąc dać po sobie poznać, że czuje się gorzej. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— W to nie wątpię, ale wydaje mi się, że wokół niego od zawsze jest zbyt dużo szumu i nie czuje się z tym komfortowo — przyznał Charlie, wzruszając barczystymi ramionami. — Mama chciała, żeby był dzisiaj najważniejszy, a on chyba ma tego dość. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Właściwie to, gdzie jest Molly? — spytała Tonks, rozglądając się za gospodynią. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pewnie w kuchni, zaczyna się trochę denerwować, bo tata jeszcze nie wrócił — stwierdził Charlie i dokładnie w tym momencie zawołał go Hagrid. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Pójdę pomóc Molly — powiedziała Dora i uśmiechnęła się uspokajająco do Remusa, który skinął jedynie głową i razem z Weasleyem podszedł do gajowego, a ona na miękkich kolanach ruszyła w stronę Nory.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Weszła do kuchni i odetchnęła ciężko. </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-style: italic; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Trzeba było zostać w domu, </span><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">przeszło jej przez myśl i skrzywiła się nieznacznie. I tak nic nie miała z tego wyjścia, mogła oszukiwać siebie i innych, ale czuła się paskudnie. Co więcej jej złe samopoczucie coraz bardziej się nasilało, a zrobiłaby wszystko, żeby było lepiej. Liczyła, że chwila spokoju, z dala od urodzinowego gwaru przyniesie jej ukojenie. Zaraz przecież zaczną jeść, wszyscy będą się cisnąć przy stołach i będzie musiała to wytrzymać z uśmiechem na ustach. Wolała sekundę odsapnąć, może uspokoi to trochę Remusa, który nie spuszczał z niej wzroku. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Wszystko w porządku, kochanie? — spytała Molly, która nagle pojawiła się w kuchni, zbierając z blatu stos talerzy. Jednak kiedy spojrzała na Tonks swoim przenikliwym spojrzeniem matki, którego nie można było oszukać, zatrzymała się wpół kroku. — Jesteś strasznie blada.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chyba coś mnie bierze, Molly — odpowiedziała od razu Tonks, uśmiechając się słabo do gospodyni. — Masz może eliksir wzmacniający? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Oczywiście, jest w górnej szafce w kuchni. — Molly skinęła głową w stronę szafek, uśmiechając się dobrotliwie. — Weź, a ja zaraz zaparzę ci ziółek.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dziękuję, Molly.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tonks podeszła do wskazanego miejsca i otworzyła szafkę. Od razu uderzył ją mocny zapach mieszanki ziół, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Tak, łyknięcie czegoś na wzmocnienie było dobrym pomysłem. Odsunęła na bok słoiczki z suszonymi ziołami i spojrzała na kilka starannie opisanych fiolek z eliksirami. Molly miała całkiem sporą apteczkę. Eliksir uspokajający, eliksir Słodkiego Snu, Szkiele-Wzro, wywar ze szczuroszczeta… Odetchnęła z ulgą, kiedy znalazła w końcu eliksir wzmacniający i sięgnęła po fiolkę, żeby od razu zażyć lekarstwa. Jednak w momencie, gdy wyjęła naczynie, odsłoniła kolejny eliksir… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie… — szepnęła, zanim pozwoliła wybrzmieć pewnej myśli w swojej głowie. Ale mimo wszystko, nie mogła odwrócić wzroku od naczynia, w którym lekką poświatą połyskiwał przeźroczysty płyn. Płyn, który znała każda czarownica, chociaż Tonks nie miała jeszcze okazji, by z niego skorzystać. — Niemożliwe… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Ale przecież to było możliwe, to było nawet bardzo prawdopodobne. Spojrzała na trzymany w ręku eliksir, to z powrotem w głąb szafki i mimowolnie obejrzała się za siebie, zerkając w miejsce, które do końca życia będzie wywoływać u niej dreszcz przerażenia. Schody w domu Weasleyów wydawały jej się czymś strasznym, bo właśnie z takim wydarzeniem w jej życiu były związane. Gdy z nich spadała, nie myślała o tym, w jakim jest stanie. Wtedy również wydawało jej się, że to niemożliwe. Z resztą kiedyś sama powiedziała Remusowi, że w ich przypadku wszystko jest możliwe, a skoro już raz to się zdarzyło… Szybko odłożyła eliksir wzmacniający na swoje miejsce, tak jakby parzył ją w rękę, a zamiast niego wzięła ten drugi i natychmiast schowała do kieszeni. Wiedziała, że Molly nie miałaby nic przeciwko, ale wolała nie pytać jej wprost o pozwolenie, bo… Lepiej będzie, jak najpierw sama się upewni.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Niepewnym krokiem wróciła na ogród, nie czując się ani trochę lepiej, a będąc nawet jeszcze bardziej zmieszana niż wcześniej. Obiegła spojrzeniem wszystkich. Przez tą chwilę, kiedy jej nie było, zdawało się, że nic się nie zmieniło, choć ona miała zgoła inne wrażenie. Jedynie Syriusz i Harry dołączyli do pozostałych gości, chociaż ich miny nie wskazywały na nic złego, to zerkali na siebie nerwowo co jakiś czas. Dora przywołała uśmiech na twarz i podeszła do Remusa i Charliego, którzy rozmawiali z Hagridem. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A po czym to poznajecie? — dopytywał Hagrid, a rozmowa chyba dotyczyła smoków. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Samice są o wiele bardziej złośliwe — sarknął Charlie, szturchając ramieniem Dorę, która akurat stanęła obok niego. Ta zmusiła się do złośliwego uśmiechu i wywróciła oczami, na co Weasley zaśmiał się serdecznie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Chyba jednak zaczniemy bez Artura! — zawołała Molly, zapraszając wszystkich do stołu. — Musiało go coś zatrzymać… och! </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wszyscy zobaczyli to jednocześnie: świetlistą smugę, która przeleciała przez podwórze i spoczęła na stole, gdzie zmieniła się w srebrzystą łasicę stojącą na tylnych łapach i mówiącą głosem Artura:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Przybędzie ze mną minister magii. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Po tych słowach patronus rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając każdego w niemym zdziwieniu. Dora była zbyt rozkojarzona, żeby od razu zrozumieć, co zaraz się wydarzy. Właściwie to Remus jako jedyny zachował trzeźwy umysł.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie powinien nas tu zobaczyć — powiedział natychmiast, łapiąc ją za rękę i pociągnął w stronę Pottera i Blacka. — Harry… wybacz… wyjaśnimy ci to później… — mruknął nieskładnie, kładąc wolną dłoń na ramieniu chłopaka i ściskając go. Zaraz po tym spojrzał na Łapę, który przez kilka chwil pozostawał nieugięty, ale w końcu warknął wściekle, objął Harry’ego, mówiąc mu, że lada dzień się spotkają i niechętnie podążył za Lupinami, którzy zdążyli już przejść przez furtkę. Dora niewiele myślała nad tym, co właśnie się dzieje. Jedną ręką kurczowo trzymała dłoń Remusa, a drugą pilnowała by fiolka z eliksirem nie wysunęła jej się z kieszeni. Kiedy tylko Black do nich dołączył natychmiast zniknęli. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Wylądowali dość niezgrabnie w pobliżu domu, a Tonks z trudem złapała oddech. Jako jedyna z całej tej trójki nie była wściekła. Remus i Syriusz wręcz wariowali ze złości, która dziwnym trafem ją omijała. Chociaż zdawała sobie sprawę, że powinna również podzielać ich nastrój. Scrimgeour ostatnio dał jej do zrozumienia, jaki ma stosunek do niej i jej męża, a także, że bez większych oporów utrudniłby im życie. Zbyt wiele satysfakcji dała mu tamta rozmowa, w trakcie przekazania informacji o spadku Moody’ego, żeby nie powtórzył tego jeszcze raz przy najbliższym spotkaniu. Co więcej jego groźby wcale nie były bez pokrycia, bo jako minister miał ogrom władzy i mogło wystarczyć jedno jego słowo, żeby odpowiednie papiery znalazły się na jego biurku. Z resztą wiadomym było, że irytowało go istnienie Zakonu, a raczej to, że nie podlegał on jego władzy i chętnie utrudniał im działanie. Już nie raz próbował przekabacić na swoją stronę Harry’ego, całe szczęście nieskutecznie. Merlin jeden raczy wiedzieć, co by zrobił gdyby zobaczył u boku Pottera Blacka, który jakiś czas temu zniknął bez śladu ze św. Munga. Rozumiała doskonale, dlaczego więc się denerwowali, ale nie potrafiła o tym myśleć. A właściwie, gdyby zaczęła myśleć również i o tym, pewnie by zemdlała z nadmiaru emocji. Podążyła, za Syriuszem i swoim mężem do domu, zastanawiając się nad tym, kiedy uda jej się zostać na chwilę samej i sprawdzić swoje domysły. Syriusz wpadł wściekły do salonu, jakby był gotowy roznieść cały dom w drobny mak.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— A niech to szlag! — wrzasnął na całe gardło, zaciskając pięści. — Mogłem zostać i rozerwać tego dupka na strzępy!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Morderstwo ministra — mruknął Remus, krzyżując ręce na pięści, a jego złość nie była wcale mniejsza od tej, którą czuł Black. — Idealna droga powrotna do Azkabanu.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sam byś to zrobił — zarzucił mu Łapa. — Pamiętasz, co mówił u Andy? </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Uspokójcie się! — wrzasnęła nagle Dora, opierając się plecami o ścianę. Miała wrażenie, że zajmują się kompletnymi bzdurami, że sama ma teraz na głowie większe zmartwienia niż to czy musieliby się zmierzyć z Scrimgeourem czy nie. Co gorsza miała w sobie głębokie przeczucie, że dopóki nie będzie miała pewności nie może zwierzyć się ze swoich zmartwień nikomu. — Mam dość… Czasami trzeba odpuścić.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Co masz na myśli? — zapytał z wyrzutem Black, opadając ciężko na kanapę.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Lepiej zejść gnojowi z drogi i się nie wychylać — odpowiedziała natychmiast, a Syriusz spojrzał na nią tak nieprzeniknionym wzrokiem, że aż poczuła gęsią skórkę i spytał pustym głosem</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Ukrywać się?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jeśli zajdzie taka potrzeba to tak — odparła po prostu, nie zwracając uwagi na jego zachowanie.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Świetnie! — warknął, zrywając się na równe nogi. — Trzaśnijcie mnie czymś w łeb i obudźcie wtedy, kiedy będę mógł wyjść z domu!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Powiedziałam, że masz się uspokoić! — warknęła na niego, a potem zamilkła od razu, uświadamiając sobie, że w momencie, gdy Black wyładowywał na niej swoją złość, ona nieświadomie położyła dłonie na swoim brzuchu. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jak mam to zrobić, skoro nie mogę świętować urodzin mojego chrześniaka, bo… — kontynuował Syriusz, obrzucając ich wściekłym spojrzeniem. — Właściwie bo co? Przecież jeszcze Knot oczyścił mnie z wszelkich zarzutów. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Jesteś naszą mocną kartą — mruknął Remus, który podczas tej krótkiej chwili zdążył się opanować.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To znaczy?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To znaczy, że nikt nie wie gdzie jesteś i co się z tobą dzieje — wyjaśnił Lupin, siadając w fotelu i spoglądając na Blacka. — Nie chcę karmić twojego ego, ale od zawsze byłeś jednym z naszych najlepszych ludzi. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie pierdol, Remusie!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To nie ja tak uważałem, tylko Szalonooki — rzucił od razu Remus, jakby świadomy tego, że autorytet Moody’ego w ostatnim czasie był wręcz porażający w tym domu i wszystko, co było z nim związane, traktowano niemal jak świętość. — Nie pamiętasz, że to ciebie wziął jako pierwszego na misję? Nie mnie, nawet nie Jamesa, tylko ciebie!</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Czyli, że mam czekać aż w końcu… — jęknął nieco łagodniej Syriusz, ale Remus od razu wtrącił mu się w zdanie:</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie masz się wystawiać na świecznik i dać trafić. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Oddałabym wszystko, żeby zobaczyć minę cioci Belli na twój widok — zauważyła Dora, ciągle stojąc pod ścianą, nie zmieniając pozycji nawet o cal. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dobra, to kusząca perspektywa… — mruknął Black, wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, który jednak szybko zszedł mu z twarzy. — Czyli co, jutro nigdzie nie idę?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Moody miał spory zapas eliksiru wielosokowego… — odparł Remus po chwili zastanowienia, a Tonks w duchu przyznała, że może to nie byłby najgłupszy pomysł, co innego pomyślał jednak Syriusz.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Mam się wstydzić własnej twarzy?</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tej którą znają wszyscy czarodzieje i mugole? — zapytał retorycznie Remus, któremu humor Blacka widocznie zaczynał działać na nerwy, ale wziął głębszy oddech i powiedział: — Wstydzić może nie, ale… Zrozum, Syriuszu, że sam chciałbym wyjść bez lęku na ulicę i nie martwić się niczym. O to właśnie walczymy, żeby było normalnie. Jeśli chcesz, to jeszcze dzisiaj pójdziemy do domu Moody’ego i znajdziemy w jego rzeczach… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Spasuję… — mruknął Łapa, a kiedy zrozumiał, że jego odpowiedź mogła być nieco zbyt oschła, dodał: — Może innym razem wykorzystamy ten pomysł, ale odpuszczę sobie to wesele… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Syriuszu… — westchnęła Dora, gotowa namawiać go z całych sił, byleby tylko na nowo nie stał się apatyczny i obojętny na wszystko.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Prawdę mówiąc, nie mam zbyt weselnego nastroju… — przyznał szczerze, wzruszając ramionami. — Serio... Nawet nie wiem czy Harry nie ma mi za złe tego, że… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Tobie też nic nie powiedział? — domyślił się Remus, a Tonks przypomniała sobie dość burzliwą rozmowę między Blackiem a jego chrześniakiem. Łatwo było się domyślić, o czym rozmawiali.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— To misja, którą powierzył mu Dumbledore i tylko on może ją wykonać, a Ron i Hermiona chcą mu w tym pomóc — powiedział beznamiętnie, jakby cytując słowa Harry’ego, ale gołym okiem można było zauważyć, że to tłumaczenie wcale go nie przekonało. — Nie rozumiem tylko dlaczego…</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Nie weźmie cię ze sobą? — dopowiedział Remus, a Syriusz skinął krótko głową. — Już raz prawie cię stracił i pewnie nie chcę cię narażać… </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Dlatego będzie narażać siebie? — prychnął Black, bardziej zatroskany niż zły.</span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">— Sam chciałbym wiedzieć, co siedzi mu w głowie. </span></p><p dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 10pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;"><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;">Tonks też chciałaby wiedzieć. Chciałaby rozumieć, co teraz dzieje się na świecie, co oni powinni robić i jak dalej potoczą się losy tej wojny. Może wtedy byłoby łatwiej przyjąć myśl, że być może wkrótce wydarzy się w jej życiu coś, co na zawsze zmieni wszystko… </span></p><div><span style="font-family: Cambria, serif; font-size: 11pt; font-variant-east-asian: normal; font-variant-numeric: normal; vertical-align: baseline; white-space: pre-wrap;"><br /></span></div></span>AlohomoraTejhttp://www.blogger.com/profile/06404403072858448870noreply@blogger.com2